m
M 20. Warszawa, d. 16 Maja 1886 r.
T o m V .TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ." Kom itet R edakcyjny stan o w ią: P. P. Dr. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an Uniw ., m ag . K. D eike, m ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ietn iew sk i, J . N a tan s o n ,
D r J . S ie m ira d zk i i m ag. A. Ś ló sarsk i.
„W sze ch św iat11 p rz y jm u je ogłoszenia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h ; Z a 1 w iersz zw ykłego d r u k u w szpalcie albo jeg o m iejsce p o b ie ra sig za p ierw szy r a z kop. 7 '/ji
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. G, za dalsze kop. 5.
^.d res ISeclałccyi: Krakowskie-Przedm ieście, ISTr GO.
W W a rs z a w ie : ro czn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro c zn ie „ 10
p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W szech św iata i we w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k ra ju i zag ran icą.
A N T O N I RO G A LK W ICZ.
306 WSZECHŚW IAT. N r 20.
r
S. p. Antoni Rogalewicz.
n a p is a ł Kareł Ju rkiew icz.
K ażdy ro k niem al w pisuje obecnie w k ro nikę zm arłych nowe nazw isko ze szczupłe
go ju ż a pozostałego jeszcze g ro n a daw nych pedagogów, dobrze zasłużonych spraw ie w ychow ania publicznego. D o sm utnej listy niedaw no zm arłych em erytów : T ołw ińskie
go A leksandra, byłego nauczyciela m atem a
tyki i nauk przyrodniczych w L ub lin ie, Za- baw skiego F ilip a , b. re k to ra szkoły pow ia
towej w P u łtu sk u , G ostkow skiego A lek sa n dra, czynnego jeszcze i szczerze przez uczą
cą się młodzież cenionego nauczyciela m a
tem atyki w L ublinie, przychodzi nam obe
cnie dołączyć nową, trzydziestoletnią pracę pedagogiczną złam aną, a wielce szanow ną osobistość, A ntoniego R ogalew icza, byłego nauczyciela n auk przyrodniczy ch w różnych zakładach naukow ych rządow ych, a p rz e ważnie w arszaw skich. K ażdem u z nich cza
sopisma miejscowe chlubne pośw ięciły wspo
m nienia, kreślone zw ykle piórem w dzięcz
nych uczniów, którzy dziś dojrzali wiekiem , a naw et niekiedy posiw iali ju ż mężowie, w sercach swych przechow ali wszakże n ie
z a ta rtą ani czasem, ani przygodam i życio- wemi, życzliw ą o swoich niegdyś k iero w n i
kach pamięć. Bo też przyznać należy, że owi niegdyś pedagogow ie n ietylk o wiedzą, ale duszą swą całą dzielić się um ieli z w y- chowańcam i. R ozum iejąc należycie pow o
łanie, którem u się z całym oddaw ali za p a
łem i poświęceniem, nie zapom inali oni, że zadaniem nauczyciela, oprócz teoretycznego nauczania młodzieży, winno być jeszcze kształcenie jej serca i ch arak teru , o ile ono w m urach szkoły, czy poza je j obrębem je s td la ń możliwem. W ięc spraw iedliw ość bezw zglę
dna, łagodność bez pobłażania, praw ość po
stępow ania własnem stw ierdzana życiem, w yrozum iałość dla słabszych inteligencyją i wrodzonem usposobieniem uczniów , a na
leżyta powaga i spokojna nieugiętość wobec żywszych i burzliw szych um ysłów, je d n a ła
ostatecznie owym w ym ierającym ju ż dziś kolejno starym pedagogom żywą miłość u kierow anych przez nich młodzieńców, a wdzięczne całego społeczeństw a uznanie.
L iczne dowody tego serdecznego niegdyś stosunku m iędzy uczniam i i nauczycielam i, dochowanego po wielu naw et latach, zna- leść możemy na ścianach naszych kościołów i na Pow ązkow skim cm entarzu, gdzie w dzię
czna rę k a uczniów imiona byłych przew o
dników swoich ku wiecznej zapisała p a
mięci.
Jed n y m z takich nauczycieli był zm arły przed p aru tygodniam i w mieście naszem przy ro d n ik , ś. p. A ntoni R ogalew icz. U ro dzony w r. 1822 wre wsi Grzybowie, w gub.
W arszaw skiej, po ukończeniu gim nazyjum tutejszego w 1841 r , w ysiany on został j a ko stypendysta K rólestw a P olskiego do u n i
w ersytetu P etersburskiego, w którym ukoń
czył stu dy ja na wydziale n a u k p rzyro dn i
czych w r. 1845. Przeznaczony zaraz na nauczyciela tychże n auk w ówczesnej szko
le powiatowej realnej p rzy ulicy K rólew skiej, po ośmioletniem pełnieniu obowiąz
ków posłany został w tymże ch arakterze do nowo otworzonej wyższej sześcioklasowój szkoły realnej z dążnością górniczą w K iel
cach, sl<ąd po następnych sześciu latach p o słano go w ro k u 1859 do pełnienia takichże obowiązków w byłem realnem gim nazyjum warszaw skiem , a nadto w ro k u następnym powierzono mu w ykład chemii w byłej Szkole Sztuk pięknych. P o zam knięciu obu tych zakładów naukow ych w i-. 1862 i w prow adzeniu nowej organizacyi w wy
dziale oświaty publicznej, Rogalewicz m ia
now any został nauczycielem nauk fizyczno- m atem atycznych i biblijotekarzem w dru- giem (obecnie trzeciem) gim nazyjum w a r
szawskiem , a współcześnie w ykładającym fizykę i chemiją w Instytucie M aryjskim panien. Obok zajęć nauczycielskich speł
niał on w temże gim nazyjum obowiązki na
przód prefekta, a następnie pom ocnika in
spektora do r. 1867, w którym przeniesiono go na nauczyciela historyi naturalnej i gieo- grafii do 3-go (obecnie 4-go) gim nazyjum klasycznego. U w olniony w r. 1868 od obo
wiązków nauczycielskich w Instytucie M a
ryjskim , we dw a lata później powołany zo
stał na nauczyciela historyi natu ralnej do
N r 20. WSZECHŚWIAT. 307 gim nazyjum żeńskiego drugiego, a z gim na
zyjum klasycznego przeniesiony do w ykła
du tegoż przedm iotu w nowo otworzonej Szkole realnej. Obowiązki nauczycielskie w ostatnim tym zakładzie pełnił do r. 1874, w którym na własne żądanie od służby rzą
dowej uw olniony został.
D w adzieścia dziewięć lat, spędzonych tym sposobem na mozolnej a gorliwej pracy nauczycielskiej, m usiało ostatecznie podko
pać niezbyt silny organizm zm arłego.
Z tem wszystkiem , liczną obarczony ro
dziną, m usiał on, po niedługim odpoczynku, starać się jeszcze o jak ieś inne, mniej uciąż
liwe niż publiczne nauczycielstwo, zajęcie, któreby zarazem uzupełniało szczupły jego dochód em erytury. I spracow any pedagog znalazł na stare lata przytułek w zacnym dom u hrabiego W ładysław a Branickiego, gdzie mu powierzono skatalogowanie i upo
rządkow anie licznego księgozbioru, zaku
pionego od p. Mieleszki-Mieleszkiewicza.
A le niedługo danem mu było cieszyć się spo- kojnem nowem zajęciem. W zrok nadw ątlony długoletnią pracą nauczycielską, coraz b a r
dziej, j a k innym wysłużonym pedagogom, P uchew iczow i i Izdebskiem u, zaczął odma
wiać usługi, aż wreszcie ostateczną, ja k u tam tych, o k ry ł się pom roką. P rzyszły wreszcie inne, nieodstępne podeszłemu wie
kowi dolegliwości, które po latach p aru po
łożyły kres żywotowi zacnego pracow nika, w dniu 24 K w ietn ia r. b.
O bok obowiązków nauczycielskich, po
chłaniających cały czas zm arłem u, w wol
niejszych chw ilach sta ra ł się on także p ra cować i piórem . W pierw szym okresie p ra cy swej pedagogicznej, w ydał krótki pod
ręcznik początkowych wiadomości z chemii, przy jęty za książkę szkolną przez ówczesną władzę edukacyjną. W późniejszym czasie jak o w spółpracow nik B iblijoteki rzem ieśl
nika polskiego, napisał podręcznik dla g a r
barzy. D robniejsze jego a rty k u ły nauko
we znaleść można nadto w Encyklopedyi rolniczej i k ilku pism ach naukow ych pery- jodycznych.
Jeżeli imię zgasłego pracow nika głośniej - szem na polu naukow em nie rozbrzm iało echem, to zapom inać nie trzeba, że był on przedew szystkiem nauczycielem, który całe życie ciężko ua chleb powszedni pracow ać
musiał. Ale obowiązki stanu swojego sp ra wował um iejętnie i gorliwie, był cichym, skrom nym , ale wielce użytecznym praco
wnikiem . D aw ni jeg o uczniowie realiści z gorącem zawsze odzyw ają się o nim u zna
niem. R ozrzew niającym zapraw dę, a wielo mówiącym, w ro k u zeszłym był widok, kie
dy na obchodzie 25-lecia od ukończenia stu- dyjów w byłem gim nazyjum Realnem w ar- szawskiem, do kościoła, w którym się daw ni współkoledzy szkolni zebrali, wszedł sch o rzały ślepiec nauczyciel, w prow adzony przez dwu swoich niegdyś uczniów, a dziś, choć mężów ju ż dojrzałych w iekiem i stanow i
skiem, pomnych wszelako zasług byłego swojego kierow nika. Było też to ostatnie jego z ukochaną m u niegdyś młodzieżą spotkanie. Nie w idział je j w praw dzie, ale miłość ku sobie i dobrą pamięć odczuwał w gorącym uścisku dłoni każdego, dzięku
ją c za nie łzą gorącą z pod m artw ej w ybie
gającą źrenicy. Cześć takim nauczycielom i takim uczniom.
Nam, cośmy, począwszy od ław y u niw er
syteckiej przez la t czterdzieści pięć, zbliska patrzyli na zacną i długoletnią działalność zm arłego, niech wolno tu będzie zapisać bezstronne i sum ienne o niej świadectwo."
OSTATNIE POGLĄDY
W KWESTII ISTOT! CHOLERY
p o d ał
O . B u j - w l d ..
Jed n ą ze straszniejszych plag, naw iedza
jących ludzkość od czasu do czasu, są nieza- przeczenie epidemije, a w ich liczbie wybitne miejsce zajm uje cholera.
Poznanie istoty i przyczyny tej choroby oraz wynalezienie środków, skutecznie jej zapobiegających lub zwalczających ju ż ro z
winiętą, zajmowało od najdaw niejszych cza
sów nadzwyczaj wiele umysłów. P oczy
niono mnóstwo przypuszczeń, stworzono wiele teoryj, zbudow ano ogrom ną ilość hy-
308 W SZECHŚW IAT. Ni- 20.
potez— istota cholery pozostaw ała zagadką.
Pom inąw szy teoryje starożytnych, p rz y p i
sujące pow staw anie epidem ii ju żto usposo
bieniu (constitutio pestilens), ju ż to w pływ om trzęsienia ziemi, pow odzi, w ybuchów w u l
kanicznych, j a k rów nież gw iazd, kom et, księżyca i t. p., jeszcze i w now szych cza
sach zdarza nam się spotkać z m nóstwem hypotez, oparty ch na nadzw yczaj w ątłych podstaw ach.
N ajw ięcej cech praw dopodobieństw a przedstaw ia hypoteza zarazka żywego, o r
ganizow anego. Ily p o te z a ta kiełkow ała ju ż w czasach bardzo odległych; a rospow sze- chniać się zaczęła coraz bardziej z chw ilą udoskonalenia m ikroskopu oraz odkrycia wymoczków. W iele śm iałych um ysłów przyjm ow ało E h renbergow skie wym oczki za przyczynę cholery. W ostatnich cza
sach, kiedy stw ierdzono, że choroby zaraźli-
Ave, np. gruźlica, k arb u n k u ł, tyfus, róża i t .p . pow stają pod w pływ em specyficznychgrzyb- ków, dla cholery znalezionym został w ła
ściwy grzybek chorobotw órczy.
T eo ry ja ta ma dziś wielu przeciw ników , n iek tórzy badacze staw iają je j pow ażne za
rzu ty . Celem rosstrzygnięcia w ątpliw ości w tój m ierze zbierały się w B erlinie w p a ń stwowym U rzędzie Z drow ia przez dw a lata z rzędu konferencyje (pierw sza d. 20 L ip ca 1884 r., a d ru g a d. 4 M aja 1885 r.), na k tó rych były obecne takie pow agi ja k Y irchow , K och, P ettenk ofer. S praw ozdanie z osta
tniej konferencyi m am y w łaśnie pod rę k ą i sądzimy, że zapoznanie się z treścią ob rad będzie dla czytelników zajm ujące.
N astępujące p u n k ty poddane były ros- trząsaniom :
1. P rze g lą d nowych doświadczeń nad j bakteryjam i cholery od czasu ostatniego po- j siedzenia, ze zw róceniem szczególnej u w agi ! n a ich trw ałość (D auerfahigkeit).
2. Rosszerzanie się cholery p rzez obco
wanie, mianowicie przez podróżnych, p ie l
grzym ów i okręty.
3. W pływ g ru n tu , pow ietrza i wody.
4. P rak ty cz n e wnioski co do środków ostrożności przeciw ko cholerze.
I.
W rospraw ach nad punktem pierw szym przew ażny u dział przyjm uje d r K och, n aj
znakom itszy bakteryjolog naszych czasów.
Zobaczmy na czem polega jego nauka.
W roku 1883 podczas epidem ii, g ra su ją
cej w Egipcie, w ściankach kiszek cienkich osób zm arłych na cholerę, znalazł d r Koch b ak tery je, z powodu form y cokolw iek za
krzyw ionej nazw ane przecinkow em u P rz y dalszych badaniach udało mu się w ykazać obecność tych bakteryj w świeżej zaw arto
ści kiszkowej i w ypróżnieniach cholerycz
nych. K om isyja w ysłana do badania cho
lery w In dy jach powyższe spostrzeżenia po
tw ierdziła. G dy w ro k u 1884 w ybuchła epidem ija w E u ro pie, mnóstwo badaczy za
ję ło się poszukiwaniem powyższych bakte- ry j i praw ie wszyscy doszli do w yników do
datnich. T ak np. R ietsch, N icati i van E rm engem zrobili przeszło dwieście rozbio
rów w M arsylii i w każdym bez w yjątku w yp adk u w ykazali obecność b akteryj p rze
cinkowych. T o samo stw ierdzili Babes, W atson-C heyne i Pfeiffer w P ary żu , Ceci, E scherich, A rm an n i i F ed e we W łószeoh, a w ostatnich czasach Schottelius w T u rynie.
Znaleźli się badacze, jako to : F in k ler, P rio r, K lein i inni, którzy utrzym yw ali, j a koby owe b akteryje przecinkow e znajdow ać się m iały w cholerze sw ojskiej, zw ykłej bie
gunce, a naw et śluzie zębowym zdrowych ludzi, dokładniejsze jed n ak badania między znalezionemi przez nich bakteryjam i, a prze- cinkowemi, w ykazały znaczną różnicę.
W łaściw ych bakteryj przecinkow ych, to
w arzyszących cholerze azyjatyckiej dotych
czas w żadnej innej chorobie nie w ykryto.
O statnia okoliczność oraz fakt, że w cho
lerze azyjatyckiej wspom niane bakteryje z n a jd u ją się stale, pozw alają przypuszczać, że one właśnie są przyczyną cholery.
Chcąc poprzeć to przypuszczenie, starano się czynić doświadczenia na zw ierzętach.
Początkow o daw ały one ujem ne wyniki, b akteryje w strzykiw ane do krw i lub żołąd
ka, nie w yw oływ ały żadnych zaburzeń. D o
piero N icati i R ictsch doszli do wyników dodatnich, w strzykując bak teryje w prost do dw unastnicy po uprzedniem przew iązaniu
N r 20. W SZECHŚWIAT. 309 przew odu żółciowego (owo przewiązanie
jest zbytecznem ). Że jed n ak powyższy sp o sób zakażania, w ym agający otw arcia jam y brzusznej, w yszukiw ania i wyciągania dw u
nastnicy, je st zbyt gw ałtow ny i może szko
dliw ie oddziaływ ać na u strój,— trzeba było wynaleść inną drogę zakażania, bardziej do n aturaln ej zbliżoną.
U dało się to właśnie K ochow i w ostatnich czasach. Przedew szystkiem o dkry ł on wła
sność bakteryj przecinkow ych, że wszelkie kw asy oddziaływ ają na nie zabójczo. Na
stępnie, badając przew ód pokarm ow y oraz przebieg spraw y traw ienia u świnek m or
skich, zauw ażył, że żołądek i kiszka ślepa posiadają odczyn kw aśny, kiszki zaś cienkie słabo alkaliczny (te ostatnie są zatem jed y - nem miejscem, gdzie się bakteryje bespie- cznie rozw ijać m ogą), Spostrzegł również, że pokarm y w żołądku pozostają bardzo długo, lecz przez kiszki cienkie do ślepej przechodzą nadzwyczaj szybko. Szło więc o to, żeby się bakteryje przez żołądek do ki
szek cienkich nieuszkodzonemi przedostały, oraz żeby się w nich jaknajdlużej zatrzym ać mogły. T rzeba było zatem: zobojętnić kw aśny odczyn żołądka i zw olnić ruch ro
baczkowy kiszek. Cel ten osiągnięto w n a
stępujący sposób. W prow adzono do żołąd
ka świnkom m orskim 20 cm sześciennych 5 % rostw oru sody, po upływ ie kw adransa 20 cm3 bulijonu z rozw iniętem i w nim bak- teryjam i, a następnie w strzyknięto do jam y brzusznej nastój m akow ca w stosunku 1 cm3 na każde 200 g w agi zwierzęcia. W yniki doświadczeń w powyższy sposób dokona
nych w ypadły pomyślnie, n a zwierzęciu za
uważono objaw y nadzw yczaj do cholery zbliżone. W strzy k iw an ia z samego opium, rostw oru sody i bulijonu bez bakteryj, nie dały żadnego śm iertelnego zajścia, zaś z 35 świnek m orskich którym zaszczepion,o do żołądka b a k te ry je —padło 30.
Je st więc widocznem, że bakteryje prze
cinkowe posiadają w wysokim stopniu zdol
ność chorobotw órczą; chcąc j ą je d n a k wy
wołać, trzeb a było uciec się do w ytw orze
n ia u św inek m orskich sztucznych w aru n ków. U człow ieka jed n ak w ytw arzanie po
dobnych w arunków nie je s t potrzebnem , albowiem przebieg spraw y traw ienia je st u niego odm ienny. N aprzód pokarm y nie
pozostają, w żołądku tak długo ja k u świ
nek m orskich, dalej odczyn żołądka nie je s t ustaw icznie kw aśny, zdarzają się chwile, w k tó ry ch je st on obojętnym , a naw et alka
licznym , co ma miejsce przew ażnie po ukoń czeniu właściwego żołądkow ego traw ienia i przejściu miazgi pokarmowej z żołądka do kiszek cienkich. W y nika z tego, że bak teryje chorobotw órcze, dostawszy się do ludzkiego u stro ju czy to bespośrednio z w o
dą do picia, czy przez rosprysltiw anie się wody przy p ra n iu bielizny cholerycznych, czy innym jak im sposobem, w każdym j e dnak razie przez przewód pokarm ow y, mo
gą znaleść w arunki sprzyjające ich rozw o
jow i. Ze w wodzie do picia baktery je zn a j
dują się w obfitości, tłum aczy się to w ten sposób, że do rzek, stawów i t.. p. spływ ają przeważnie odchody m ieszkań ludzkich, a ja k wiadomo, głównem siedliskiem b ak
teryj przecinkow ych są wypróżnienia cho
leryczne.
W taki więc prosty sposób daje się w y
tłum aczyć rozwój epidemii.
T rzeba je d n a k pam iętać, że nie każdy ustrój ludzki i nie w każdej chw ili je s t na przyjęcie cholery usposobiony. Zależy to ju żto od stadyjum , w jakiem się znajduje spraw a traw ienia, ju żto od mniejszego lub większego podobieństw a stanu kiszek cien
kich <lo tego, ja k i się u świnek m or
skich przez zastrzygnięcie makowca wy- woływa.
Działanie bakteryj cholery na ustrój daje się wytłum aczyć w ten sposób, że w ytw arza
ją one substancyją tru jącą, rodzaj ptom ainy, która, będąc w chłoniętą, w yw ołuje w u stro ju wiadome zmiany.
Własności bakteryj przecinkow ych dadzą się określić w następujący sposób: 1) mogą one żyć i rozw ijać się poza obrębem ustroju w mleku, bulijonie, żelatynie o d ż y A v cz ó j na kartoflu, w wodzie, m okrej bieliźnie, w ilgo
tnej ziemi i t. p., 2) nie mogą żyć w środ
kach kwaśnych, 3) rozm nażają się najlepiej przy + 3 7 ° C, ciepłota poniżej 10° i powyżej 45° wkrótce je z a b ija ,4) giną p rzy wysusza
niu, 5) giną w m ateryjach gnijących, albo
wiem bakteryje gnilne działają na nie za
bójczo, 6) nie posiadają zarodników . Co się tyczy trw ałości bakteryj, to próby
310 W SZECHŚW IAT. N r 20.
w tym celu dokonane w ykazały, że w w o
dzie studziennej żyją jeszcze po dniach 30, N icati i Rietscli znaleźli je w wodzie p rz y stani M arsylijskiej jeszcze po dniach 81, a w galarecie przyrządzonej z w odorostu j a pońskiego A g a r-A g a r żyły naw et po dniach 144. W idzim y więc, że przy sp rzy jających okolicznościach b akteryj e przecinkow e żyć m o ra stosunkowo dość długo.
N a tem m iejscu wspom nieć należy, że K lein m iał ja k o b y spostrzegać podłużne dzielenie się bakteryj, F e rra n zaś uw aża je za fazę w rozw oju pleśniow ca P eren ospora.
O ba to przypuszczenia polegają na błędnem tłum aczeniu przeobrażeń w stecznych b ak teryj cholery.
W iadom em je s t bowiem, że b a k te ry je po
zostaw ione przez czas dłuższy w środkach odżywczych, tw orzą długie nitk i, co zależy od upośledzonego rozm nażania w sku tek w y czerpania m atery jału pokarm ow ego. P o zo staw ione dłużej w tym samym płynie, tw orzą na końcach nitek pęcherzykow ate napęcz- nienia, które naw et po rospadzie bak tery j jeszcze przez ja k iś czas istnieją, tak że moż
na czasami w płynie spotkać same tylko pę
cherzyki. Babes czynił nad temi p ęche
rzykam i specyjalne dośw iadczenia, p rz e k o nał się jed n ak , że giną one w krótce, nie są więc żadnem i zarodnikam i, ja k się to F e r- ranow i wydaje. B ak tery je zaś w ystępują
ce w kształcie n itek są trw alsze od zw y
kłych przecinkow ych, przypuściw szy więc, że okoliczności sp rz y ja ją ich rozw inięciu, można przez ich pośrednictw o z łatw ością wytłum aczyć przetrw an ie epidem ii od j e dnego roku do następnego, lub też p rzeno szenie się zarazy na miejsca odległe.
T ak się przedstaw ia mniej więcej te o ry ja Kocha. W ydaje się ona nadzw yczaj p ro stą, jasn ą i przekonyw ającą, pom imo to j e d nak m a swoich przeciw ników , z k tó ry ch najpoważniejszym je s t P etten k o fe r.
U trzym uje on przedew szystkiem , że b ak teryje przecinkow e nie są przyczyną, lecz skutkiem cholery. P rzypuszcza m ianow i
cie, że bakteryje przecinkow e w u stroju ludzkim znajd u ją się stale, a spraw ie chole
rycznej zaw dzięczają tylko swe nadzw yczaj szybkie rozm nażanie, lub też, że zn a jd o w a
ne przy zw ykłych w aru n k ach w ludzkim przew odzie p o k arm ow ym spirylle i w ibryjo-
ny zysku ją w skutek spraw y cholerycznej lepsze w arunki i przekształcają się w b a k tery je przecinkow e.
P ierw sze z tych przypuszczeń jest zupeł
nie nieuzasadnionem . B ak tery je przecin kowe tw orzą bowiem tak w ybitne kolonije, że niepodobieństw em by było, aby ich nie zauw ażył żaden z badaczy, ro spatru jący ch k a n a ł pokarm ow y zdrow ych ludzi. D rugie przypuszczenie również nie w ytrzym uje k ry ty k i. B aktery j zw ykle w kanale p o k a r
m owym znajdow anych nie udało się dotąd p rzekształcić w przecinkow e i odw rotnie.
N astępnie P etten k o fe r znanej własności b ak tery j, że giną szybko p rzy wysuszaniu nie um ie pogodzić z faktem , że w B engalu—
tej kolebce cholery, rozw ija się ona n ajsil
niej podczas gorącej i suchej, a słabnie pod
czas dżdżystej p o ry roku. Zauw ażm y j e dn ak , że susza i ciepło pow odują obniżenie poziomu wody i wyschnięcie je j częściowe w staw ach, skutkiem czego pozostaje lu
dziom m niejsza ilość wody do rosporzą- dzenia llzecz więc bardzo n atu raln a, że m usi być ona daleko bardziej zanieczyszczo
ną przez b ru d kąpiących się, odpływ y do
łów kloacznych i t. p., niż wówczas, gdy się zn ajd u je w obfitości. W dżdżystej zaś po
rze nadm iar wilgoci oddziaływ a szkodliwie na b akteryje w podobny sposób, ja k i na in ne rośliny. Zresztą podczas deszczów epi- dem ija nie wygasa zupełnie, lecz zm niejsza się o połowę lub co najwyżej o trzy czw arte.
D alej, nieehcąc przypuścić istnienia z a rodników lub wogóle form y trwałej (Da- uerzustand) w balcteryjach, niepodobna, zdaniem P etten k o fera wytłum aczyć tych epidem ij, które w ygasają n a pewien prze
ciąg czasu, aby następnie odżyć z nową si
łą. P rzypom nijm y sobie jed n ak , że b ak tery je w zw ykłej swojej przecinkow ej formie
żyć m ogą w wodzie dni 80. Zważmy ró w nież, że jeżeli dane b akteryje w galarecie z A g a r-A g a r żyją jeszcze po upływ ie pięciu miesięcy, nie je s t niemożebnem, aby po do bnych w arunków znaleść nie mogły i w przyrodzie.
N akoniec, jak o dowód m ający świadczyć przeciw teoryi K ocha, przytacza P etten k o fer dośw iadczenia, dokonane przez Em m e- ric h a w Neapolu, w Listopadzie roku 1884.
W hodow lach, przyrządzonych z w ątroby,
N r 20. WSZECHŚWIAT. 311 nerek, płuc, krw i i innych organów, wzię
tych z dziew ięciu trupów cholerycznych, w ykazał Em m erich obecność pewnego ro
dzaju bak tery j, obok których znajdow ały się rów nież przecinkow e, nie we wszystkich jed n ak w ypadkach. P o d względem formy, znalezione przez E m m ericha bakteryje zbli
żone są. do dyfterytycznych, pod względem zaś w arunków życiowych, podobne są do bakteryj tyfusu. P rz y doświadczeniach wy
kazały silne własności chorobotwórcze: za- strzyknięte podskórnie świnkom morskim, a naw et większym zwierzętom , jakoto psom, kotom, m ałpom i t. p. w yw oływ ały objawy podobne do cholery azyjatyckiej. O statnia okoliczność p rzy prow adza P ettenkofera do wniosku, że b ak tery je E m m ericha są w ła
ściwą przyczyną cholery, bakteryje zaś przecinkow e g ra ją tylko podrzędną, rolę.
P rzed e wszystkiem zaznaczmy razem z Y ir- chowem, że dośw iadczenia E m m ericha po
trzebują spraw dzenia. P ow tóre wątpliwą jesz rzeczą, czy hodowle, sporządzone przez E m m ericha były zupełnie czyste, czy się do nich skutkiem złój m etody postępowania j a kie inne bak tery je nie dostały? B adania bowiem, poczynione nad rozmaitemi orga
nam i ciała ludzkiego, dokonane przez K o
cha i Babesa, nie w ykryły w nich bakteryj właściwych. W wątpliwości tej utw ierdza nas okoliczność, że sam Em m erich spostrzegł wspom niane b ak tery je dopiero w hodo
wlach, w skraw kach zaś nie m ógł w ykazać ich obecności. Y irchow przypuszcza zresz
tą możliwość istnienia danych bakteryj we k rw i i innych organach, zw łaszcza, że E m m erich m iał je jak o b y znaleść we krw i czło
w ieka żyjącego jeszcze (możliwość dostania się bakteryj gnilnych była wykluczoną, 1) dlatego, że takow e w ytw arzają się dopiero po śm ierci, 2) skóra w miejscu nacięcia była uprzednio starannie um yta wodą, czystym alkoholem i l° /0 rost worem sublimatu) — dalekim je s t jed n ak odprzyjęcia ic h z a p rz y czynę cholery. Przeciw nie, je s t on zdania, że bakteryje E m m ericha są prawdziwem i dyfterytycznem i bakteryjam i. P rz y chole
rze bowiem często dają się zauważyć dyfte
ry ty czne zapalenia rozm aitych organów, ja koto pęcherza żółciowego, przełyku, oskrzeli i t. p., je s t więc rzeczą praw dopodobną, że E m m erich natrafił na w ypadki cholery, bę
dące w zw iązku z zapaleniem dyfterytycz- nem, przy którem , j a k wiadomo, bakteryje rosprzestrzeniają. się po calem ciele. W ła śnie w sk utek znajdow ania bakteryj Emme
richa w rozm aitych organach, przypisuje im P etten ko fer przew agę nad bakteryjam i
| przecinkow em i, gdy tymczasem, o ile z do- I tychczasowych doświadczeń epidem ijologi- cznych wiadomo, głównem siedliskiem cho-
| lery są kiszki,— inne organy, jak o to płuca, 1 nerki, w ątroba, są tylko nieznacznie do
tknięte i to dopiero w stadyjum później- szem. W łasności chorobotw órcze bakteryj E m m ericha rów nież niczego nie dowodzą, I takie same bowiem objawy wywołać można
przez zastrzykiw anie innych rodzajów bak- teryj.
Zobaczmy tutaj jeszcze, ja k tłum aczy V ir-
j chow okoliczność, że epidem ije występują.
raz z większą, dru g i raz z m niejszą siłą.
j Przypuszcza on, że czas i różne inne okoli- [ czności w pływ ają na stopień zjadliwości bakteryj cholerycznych (dla k arb un ku ło- wycli okoliczność ta je st stwierdzoną). Na poparcie tego tw ierdzenia przytacza fakt, że i większe rośliny podległe są wpływowi czasu, ta k np. rośliny tru jące nie w każdym roku w ydają jednakow o działające trucizny coś podobnego zdarzać się więc może i z ustrojam i mikroskopowem u
{Dok. nasł.)
WITALIZM I MECHANIZM.
O D C Z Y T G U S T A W A B U N G E G O , p r e f e s e n f i i j r j e l e g i i w B a z y l e i ,
z u p o w a żn ie n ia a u to ra
p r z e ło ż y ł
M a k s y m i l i j a n F l a u m .
(D okończenie).
U trzym uję, że wszystkie zjaw iska w na
szym organizmie, dające się mechanicznie wyjaśnić, są nie więcćj zjawiskam i życiowe- mi ja k ruch liści i gałęzi na drzew ie wstrzą- sanem przez burzę lub ruch pyłk u kw iato
wego, przenoszonego przez w iatr z męskich
312 w s z e c h ś w i a t . N r 20.
na żeńskie organy płciowe. M am y tu p rzed ! sobą zjaw isko ruchu, konieczne dla procesu życiowego. A je d n a k nikt nie będzie uw a- j żal tego za zjaw isko życiow e w p ro st d la te go, że pyłek kw iatow y przy ru c h u tym za- [ chow uje się b i e r n i e . C zy je d n a k żyw a siła poruszanego pow ietrza je s t przyczyną owego ruchu, czy też św iatło słoneczne, z którego ruch pow ietrza pow staje, czy wre
szcie chemiczne siły napięcia, w k tó re św ia
tło słoneczne zostało przekształcone — to istoty rzeczy nie zmienia.
W czynności (A ctivita t) tkw i zagadka ży cia. A pojęcie owej czynności zaczerpnę
liśmy nie z postrzegania zm ysłowego, lecz z obserwacyi w oli, ja k ona w stępuje do świadomości naszój i ja k się objaw ia nasze
m u w e w n ę t r z n e m u z m y s ł o w i . G dy zaś to samo zjaw isko n ap o ty k ają zm ysły ze
w nętrzne, w tedy nie rospoznajem y go. W i
dzimy w praw dzie wszystko, co zjaw isku te
m u tow arzyszy— przejaw y ruchu. Lecz j ą d ra sam ego—tego nie dostrzegam y. Do te
go b ra k nam organu percepcyjnego. M o
żemy tylko hipotetycznie przy jąć jego istnie
nie i robim y to, gdy mówimy o „ruchach czynnych**. T ak postępuje każdy fizyjolog;
od pojęcia tego uw olnić się on nie może.
I oto mamy pierw szą próbę p s y c h o l o g i c z n e g o w yjaśnienia zjaw isk życiowych.
Przenosim y w yobrażenia zaczerpnięte z wła
snej świadom ości n a przedm ioty naszego zm ysłowego postrzegania, na o rg an y , na elem enty tkankow e, n a każdą m ałą ko
m órkę.
G dy więc zdaje się, że p rzy pom ocy wy
łącznej fizyki i chemii nie zdołam y objaśnić zjaw isk życiowych, pozostaje tylko jeszcze pytanie: c z e g ó ż m a m y o c z e k i w a ć od reszty pom ocniczych dla fizyjologii nauk, od n a u k m orfologicznych, a n a t o m i i i h i- s t o 1 o g i i?
O tóż utrzym uję, że i te nauki tym czaso
wo n ie posuną nas do rozw iązania tej za
gadki. G dyż jeżeli przy pomocy skalpelu i m ikroskopu rozłożym y organizm y aż do ostatnich ich elem entów , jeżeli wreszcie do
trzem y do najprostszej kom órki — wtedy najw iększą zagadkę jeszcze mieć będziem y przed sobą. N ajprostsza kom órka, bes- kształtn a, m ikroskopow o m aleńka k ulka protoplazm y okazuje jeszcze wszystkie isto
tne funkcyje życia: odżyw ianie, w zrost, p ło dzenie, ruch, wrażliwość, a naw et funkcyje, k tó re przynajm niej zastępują życie ducho
we wyższych zw ierząt. P rzypom inam raz jeszcze obserw acyje nad Y am pyrellą, po
zwolę sobie je d n a k przytoczyć bardziej jesz
cze zdum iew ające zjaw iska, spostrzeżone przez E ngel m anna u A rcelli ').
A rcelle są to rów'nież istoty jednok om órko we, ale z ustrojem o tyle zaw ilszym od Yam - p yrelli, że posiadają ją d r a i w ydzielają sko
ru p ę . S ko ru pa ta ma form ę w ypukło wklę
słą. W środku pow ierzchni wklęsłej z n a j
du je się otwór, z którego w ystępują niby- nóżki i u k azują się na kraw ędzi skorupy ja k o jasnoszkliste wyskoki. G dy kroplę wody, zaw ierającą A rcelle, przenieść pod m ikroskop, często daje się zauważyć, że niektóre z tych żyjątek, że tak powiem, p a dają na grzbiet, t. j. pow ierzchnią w ypukłą do tykają podkładk i tak, że w ystępujące u kraw ędzi skorupy nibynóżki nie mogą ni
gdzie znaleść p u n k tu oporu. W idać w tedy w protoplazm ie po jedn ej stronie w pobliżu kraw ędzi pow stające pęcherzyki gazu; stro na ta staje się gatunkow o lżejszą, podnosi się, w tedy zw ierzątko staje na przeciw ległej ostrej kraw ędzi. T eraz udaje mu się p rz y czepić się do podkładki nibynóżkam i i obró
cić się, tak, że wszystkie u kraw ędzi w ystę
pu jące nibynóżki d otyk ają podkładki. T e
raz dopiero wciąga w siebie ra p o w ró t pę
cherzyki gazu i swobodnie pełza. I ja k im kolw iek sposobem starać się będziemy n a daw ać A rcellom niew ygodne położenie, za
wsze um ieją one przez tw orzenie pęcherzy
ków gazu odpowiedniej wielkości i w odpo- wiedniem m iejscu przejść w położenie w ła
ściwe, by módz się naprzód poruszać. G dy cel ten zostaje osiągnięty, natychm iast zn i
kają pęcherzyki. „T ru dno zaprzeczyć, po
w iada E ngelm ann, że fakty te dowodzą procesów psychicznych w protoplazmie**.
Nie śmiem rosstrzygnąć, czy to pojm ow a
nie E n gelm ann a je st uspraw iedliw ionem , czy też nie. J a przypuszczam naw et bez
w arunkow o możliwość, że zjaw iska te kie
dyś zn ajd ą czysto m echaniczne w yjaśnienie.
') T h . W . E n g elm an n . B e itriig e z u r P h y sio lo g ie tles P ro to p ła s m a . Pfliigers A rc h iv . T om II, s tr . 307, 1869.
WSZECHŚWIAT. 313 F a k ty te przytoczyłem tylko dlatego, by
wykazać, z ja k skom plikow anem i zjaw iska
mi życiowemi mamy do czynienia naw et tam , gdzie badanie mikroskopowe prawie ju ż do granicy swej dotarło i ja k niedosta
tecznie dotychczas udało się objaśnić m e
chanicznie jakiekolw iek zjaw iska życiowe.
A lbowiem conajm niej również zawikłanem i są. zjaw iska w każdej komórce naszego cia
ła ja k i w tych istotach jednokom órkowych.
K ażda pojedyncza kom órka z niezliczonego mnóstwa m ikroskopow ych kom órek, skła
dających nasz zaw iły organizm , je st cudo
wnym gm achem, mikrokosmosem, światem w samej sobie.
Znanym je s t fakt, że przy pośrednictwie jednego ciałka nasiennego, tej małej kom ór
ki, których pięćset m ilijonów zajm uje zale
dwie przestrzeń jed n ej linii sześciennej, zo
stają odziedziczane przez syna wszystkie cielesne i duchow e własności ojca, a nawet, jeżeli pom ijają syna, znów przez małą kom órkę przechodzą one na wnuka. Jeżeli je st to rzeczywiście proces czysto m echani
czny—jak żeż nieskończenie cudownym mu
si być ów budynek atomów, ja k nieskończe
nie zaw iłą gra sił, ja k nieskończenie złożo- nemi różnorodne ru ch y w tej malej kom ór
ce, które w yznaczają kierunek wszystkim ruchom późniejszym i rozwojowi przez całe generacyje! I ja k wreszcie ten drobny gmach staje się podścieliskiem zjaw isk d u chowych!? T u opuszczają nas w zupełno
ści fizyka, chem ija i anatom ija.
Niejedno jeszcze tysiącolecie upłynie w ge- neraeyjacli rodu ludzkiego, niejedno czoło m yśliciela się zm arszczy, niejedna żelazna siła zostanie skruszoną, nim pierw szy krok do rozw iązania tych zagadek zostanie uczy
nionym. Lecz również jest możliwem, że naraz w ciemnościach tych powstanie świa
tło. B yłoby nieporozum ienie między nami gdybyście zechcieli to sobie ta k tłumaczyć, jakgdybym przypuszczał z góry istnienie j a kiejś niedającej się przebyć granicy dla nauki. Bynajm niej! N auka jest nieustra
szona— nie obaw ia się ona żadnych w ytknię
tych granic. Będzie ona staw iać coraz śmielsze pytania i będzie odnajdyw ać coraz pew niejsze odpowiedzi. Nic nie może jej w strzym ać w jćj pochodzie zwycięskim.—
N aw et ograniczoność naszych darów du-
| chowych nie zdoła tego uczynić! W szak j i one są zdolne do udoskonalenia. Nie m a
my najm niejszego rossądnego powodu do przypuszczenia, że postępujący naprzód roz
wój i uszlachetnienie, poruszające całkow i
te życie organiczne na planecie naszój, zo
stały p rzerw ane wraz z pojaw ieniem się n a szego rodu. Był czas, kiedy bezrozum nie w pierw otnem m orzu rojące się wymoczki b y ly jed y n em i istotam i odbierającem i w ra
żenia na naszej planecie i nastąpi czas, kie
dy zapanuje na ziemi rodzaj istot, które o tyle w swych darach duchow ych nas p rze
wyższać będą, o ile my z naszym rozumem wyżsi jesteśm y nad wymoczkami, co jak o pierw si m ieszkańcy naszój plan ety zam iesz
kiw ały pierw otne morze. T ak , postęp nauki je s t nieograniczony.
M usimy więc bezw arunkow o przyznać możliwość, że przeszkody i trudności, pię
trzące się obecnie przed badaniam i fizyjologi- cznemi, wreszcie jed n ak będą m ogły zostać przezwyciężonemi. Lecz w chw ili obecnej całkiem trud no przeniknąć, w ja k i sposób
i przy pomocy jed y n ie fizyki, chemii i anato mii o istotny k rok naprzód mamy się posu
nąć. W najmniejszej komórce — tayn oto tkwią j u ż wszystkie zagadki życia, a "przy ba
daniu najmniejszej komórki z obecnemi środ
kam i pomocniczemi dotarliśm y j u ż praw ie do granicy.
A le środki te możemy udoskonalić! M o
żemy spotęgować siłę pow iększania m ikro
skopu! W komórce, k tóra dziś okazuje się beskształtną, ju tro dopatrzym y się budow y.
Kom órka, która obecnie w ydaje nam się nieposiadającą ją d ra , przy zastosow aniu no
wych metod barw ienia ukaże ją d ro . W re szcie i jąd ro nie je s t ju ż beskształtnem ; o ka
zuje ono tak zawiłą budowę, że sama obser- wacyja i opis tej budowy w krótce zajmą całkow itą pracę wielu badaczy! A le — z a w iła budowa nie je st żadnem objaśnieniem ; je st to tylko nowa zagadka: w ja k i sposób budowa ta powstała? I czy wniknięcie w tę budowę dostarczy nam pojm ow ania cho
ciażby tak prostych zjawisk, ja k ie spostrze
gamy u Y am pyrelli, u A rcelli? Czy ro z
wiąże ono całkowicie w ielką zagadkę, n a j
większą z wszystkich — zagadkę dziedzicz
ności — odziedziczania przy pośrednictw ie ma łój komórki! A jeżeli wszystko to doty
314 W SZECHŚW IAT. N r 20.
czy najm niejszej kom órki, o ileż więcej od
nosi się to do naszego skom plikow anego o r
ganizmu!
A pomimo to wszystko, badanie fizyjolo- giczne musi rospocząć od najzaw ilszego, ludzkiego organizmu! U sp raw ied liw ia się to — przy zupełnem pom inięciu w ym agań praktycznej m edycyny — z następującego powodu i to prow adzi nas do p u n k tu , z któ rego wyszliśmy p rzy ro sp a try w an iu zajm u
jącej nas kw estyi. O rganizm ludzki je s t j e dynym , p rzy którego badaniu kierujem y się nietylko naszemi zm y sła m i, lecz w jego we
wnętrzną istotę przenikam y jeszcze z in
nej strony, przez samoobserwacyją, przez zm ysł w ew nętrzny, by tym sposobem po
dać rękę przedzierającej się z zewnątrz fizyce.
„Dzieje się tu j a k w kopalni, gdzie z róż
nych stron robotnicy w sztolniach naprzód postępują, dopóki wreszcie jed en poprzez skały nie usłyszy uderzeń m łota drugiego".
P łodność tej m etody, k tó ra z dw u stron jednocześnie ujm uje zagadkę, ju ż jasn o po
znał nasz w ielki m istrz, J a n M u ller '), a od- j
kryte przez niego na tej drodze praw o
„specyficznej energii zm ysłow ej“ je s t bez- w ątpienia najw iększą zdobyczą zarów no fi- zyjologii ja k i psychologii i ścisłą podstaw ą wszelkiej idealistycznej filozofii.
Mam na myśli to proste praw o, że jed n o i to samo podrażnienie, je d n o i to samo zja
wisko św iata zew n ętrzn eg o , działając na różne n erw y zm ysłowe, w yw ołuje zawsze odm ienne w rażenia, gdy tym czasem różne podrażnienia, działając n a je d e n i ten sam nerw zmysłowy, zawsze w yw ołują to samo w rażenie; że zatem zjaw iska św iata zew nę
trznego, nic z odbieranem i przez nas w ra
żeniami i pojęciam i nie m ają wspólnego, że świat zew nętrzny je s t dla nas księgą zam kniętą, że jed y n ie bespośrednio przy - stępnem i d la naszój obserw acyi i zro zu
mienia są stany i objaw y naszej w łasnej świadomości.
T a prosta p ra w d a je st najw iększą i n a j
głębszą, spom iędzy poznanych przez ducha ludzkiego. O na też prow adzi do zupełnego
*) M iiller b r o n ił p rz y sw ej ro s p ra w ie d o k to rsk ie j | tezy : „P sy c h o lo g u s n en io n isi P h y s io lo g u s‘:. N a s tą p i czas, k ie d y i o d w ro tn a teza: „ P h y s io lo g u s nem o n isi P sycliologua“ n ie b ęd zie ju ż o b ro n y p o trze b o w a ła .
zrozum ienia tego, co stanowi istotę w italiz
mu. Istota w italizm u nie polega na tem, byśmy się zadaw alali jedn ym w yrazem i zrzekli się wszelkiego dalszego myślenia.
Isto ta w italizm u polega na tem, byśmy o b ra
li jed yn ie praw dziw ą drogę poznania, abyś
m y, wychodząc z zjaw isk znanych, z świata wewnętrznego, objaśnili nieznane, świat ze
wnętrzny. O d w rotn ą i p rzew ro tn ą drogę obiera m echanizm — któ ry je s t niczem in- nem ja k m ateryjalizm em •— wychodzi on z św iata obcego, zew nętrznego, by objaśnić św iat znany, wewnętrzny.
Co fizyjologa wciąż pcha w objęcia ma- teryjalizm u, łatw o zrozum ieć. M ianowicie ten fakt, że w psychologii dotychczas nie został jeszcze naw et zrobiony początek, by osięgnąć ten stopień ścisłości, do jak ieg o przyw ykliśm y przez studyjow anie fizyki i chemii. Nie m ożna zaprzeczyć, że pom i
mo, iż naszój obserwacyi i poznaniu nic nie je s t tak bespośrednio przystępnem ja k stany i przejaw y własnej świadomości, je d n a k w łaśnie w tej dziedzinie wiadomości nasze są całkiem niepew ne i chwiejne. J e s t to skutkiem tego, że sam przedm iot je s t o w ie
le zawilszym , ilość własności nieskończenie większą, niż w świecie poznaw anym przez zm ysły zew nętrzne; zależy to dałdj od tego, że stany i przejaw y w naszej świadomości ulegają nieprzerw anie prędkim zmianom;
a przedew szystkiem zależy to od tego, że dotąd nie wynaleźliśm y środka do i l o ś c i o w e g o badania przedm iotów zm ysłu we
w nętrznego.
Póki trw ać będzie ten stan psychologii, nie osięgniem y zadaw alających w yjaśnień zjaw isk życiowych. W większej części dzia
łów fizyjologii nie pozostaje nam tym cza
sem nic innego, ja k z całą rezygnacyją p ra cować dalej w dotychczasow ym m echani- stycznym kieru nk u. M etoda ta je st n a d zwyczaj płodną; m usimy probow ać, ja k d a
leko dojdziem y p rz y w yłącznej pomocy fi
zyki i chemii. Tem ostrzej, tem w ydatniej w ystąpi samo ją d ro , niedające się tą drogą zbadać. W ten niezaw odny sposób m echa
nizm teraźniejszości prow adzi nas do w ita
lizm u przyszłości1).
') P r z e k ła d a ją c te n o d czy t, m ia łe m n a celu n ie ja k o d o p ełn ić to , co je s t c z y te ln ik o m z n an e z a r ty k u łu
N r 20. w s z e c h ś w i a t.
A E R O L 1 T Y
w e d łu g A. D aubreego s tr e ś c i ł a
Twardowska.
(D okończenie).
V.
Ciekawem je s t zaznaczenie podobieństwa, a nawret tożsamości m eteorytów , z niektóre- mi skalam i w ulkanicznem i na ziemi. K ula ziemska przebyw ała dużo przem ian, zanim doszła do stanu dzisiejszego, czego dow o
dem je st budow a skorupy ziemskiej. Ska
ły w arstw ow ane np. pow stały przez działa
nie m orza, k tó re niegdyś w pierw otnych okresach rosciągało się na daleko większych niż dziś przestrzeniach. Skały warstwowa
ne zawierają, żw ir i piasek, podobne do tych, ja k ie dziś znajdujem y n a brzegach m or
skich. tudzież kopalne szczątki zwierząt m orskich, co świadczy o pow staniu tych skał na dnie m orza. Skałom w arstw ow a
nym za podkład służą skały innego rodza
ju . W szyscy znają np. granit; ten nie zawie
ra kam ieni nadm orskich, ani śladów istot m orskich, bo pow stał pod wpływem wyso
kiej tem peratury, a znajduje się wszędzie, bądź na pow ierzchni skorupy ziem skiej, bądź w pewnój głębokości, stanow i więc jak b y fundam ent dla sk ał w arstw ow anych.
W arstw y skalne następują po sobie w tym samym porządku, w ja k im pow stały: now sze na starszych, ale tw orzyły się n ad e r po
wolnie. K ażdy pojedyńczy pokład potrze
bow ał wieków do swego utw orzenia.
w N r 14 z r. b., p. t. „ Z a g a d k a ż y cia w św ietle b a dań c h e m ic z n y c h 1. C hcę, by ty m sposobem p o g ląd czy teln ik ó w n a o m aw ian y k w e sty ją n ie b y ł z b y t j e d n o stro n n y m . P rz y p o m in a m tu ra z jeszcze, że L oew i B o k o rn y d o św ia d c za ln ie stw ie rd zili ty lk o ró ż n ic ę ch em iczn ą p o m ięd zy ż y ją c ą i m a rtw ą zaro d zią, a zb u d o w an ą n a ty m fak cie h i p o t e z ę m o żn a u w a żać za b a rd z o u d a tn ą . P ro f. B unge, j a k w idzim y, spraw ę w ita liz m u i m ec h an iz m u om aw ia w ie lo s tro n n ie; z s ta n o w isk a d alek o ogólniejszego.
( l’rzy p . tłu m .).
. W ulkany w yrzucają oprócz pary wodnej i gazów, stopione m asy kam ienne, zwane lawą. W daw nych epokach wybuchały też masy stopione, ale innej n atu ry niż lawa, tworząc na pow ierzchni ziemi stożki i b ryły różnych kształtów , lub kolum ny, w ypchnię
te ze znacznej głębokości; są to bazalty i trach ity , złożone praw ie w yłącznie z krze
mianów.
W iększość sk ał n a ziemi różni się od me
teorytów głównie tem, że m eteoryty nie za
w ierają piasku i śladów zw ierząt m orskich, nic więc w nich nie przypom ina życia m or
skiego; nie spotkano naw et g ran itu lub j e mu pokrew nych skał w m eteorytach; skały tylko leżące na ziemi n a większej głęboko
ści aniżeli granity, są analogiczne z meteo
rytam i. P rzykład em takiej analogii są la
wy teraźniejsze, złożone z piroksenu i feld- spatu wapiennego; składem swoim odpowia
dają m eteorytow i, znalezionem u w Jonzac (depart. Niższej C harenty) i drugiem u w J u - vinas (dep. Ardeche).
P ery d o t, który tw orzy cześć składow ą w szystkich typów m eteorytów , znajduje się obficie w w ielu law ach w ulkanicznych, ró
wnie ja k w bazaltach; m eteoryty typu n aj
pospolitszego są naj więcćj zbliżone do pery- dotu z m ałą różnicą, polegającą na stopniu utlenienia żelaza, które w ziemskich sk a
łach jest całkowicie z tlenem połączone; ta ka skała stopiona z węglem, daje p ro d u k t podobny do meteorytów. Nieobecność tak znacznćj większości skał ziem skich w me
teorytach je s t ważnym faktem , któ ry dwo
jak o wytłum aczyć można: bądź przez to, że meteoryty pochodzą z w nętrza planet, bądź przez to, że planetom braknie skał kw arco- nośnych, ja k g ran it i skał w arstw ow anych.
W takim razie możnaby sądzić, że planety przebyw ały inne przeobrażenia gieologicz- ne, niż ziemia i nie m ają śladów działania oceanu, takiego ja k to, którem u ziemia za
wdzięcza zew nętrzną skorupę, pokryw ającą skały pochodzenia ogniowego.
VI.
Świeże odkrycie, zrobione przez N orden- skiolda w G renlandyi, potw ierdziło jeszcze to, cośmy wyżej powiedzieli. Mimo obfi
tości żelaza na ziemi, godnem je s t uwagi, 315