• Nie Znaleziono Wyników

^.dres Dt£ed.a,l£C ri: EZrakowskie-Przedmieście, 2ŃTr S<3. JV£ 1. Warszawa, d. 2 stycznia 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "^.dres Dt£ed.a,l£C ri: EZrakowskie-Przedmieście, 2ŃTr S<3. JV£ 1. Warszawa, d. 2 stycznia 1898 r. Tom XVII."

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)

JV£ 1. Warszawa, d. 2 stycznia 1898 r. Tom XVII.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA", W W ars za w ie: rocznie rs.

8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. f, Prenum erow ać można w Redakcyi .W sz ech św iata' i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Kom itet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panowie:

D eike K., D ickstein S., H o y e r H ., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J.,

Na-

tanson J „ Sztolcm an J., Trzciński W . i W róblew ski W .

^.dres D t£ed.a,l£C 3 ri: EZrakowskie-Przedmieście, 2 Ń T r S<3.

K R A K A T A U .

O dziewiątej godzinie zran a 16 m arca r. z.

■wysiedliśmy na dworcu kolei w Tanj ok-Priok, porcie Batawii. Oczekiwał nas tu p. Droop, kapitan małego parowca rządowego, „Lucy­

fe ra ”, pełniącego służbę na morzu jaw ań- skiem. Było nas przyrodników pięciu, p.

Treub, nieoceniony dyrektor ogrodu bota­

nicznego w Buitenzorgu, p. Boerlage, k u ­ stosz tamże, p. Penzig, dyrektor ogrodu bo­

tanicznego w Genui, p. C lautrian, docent uniw ersytetu w Brukseli, oraz niżej podpisa­

ny. Z a staraniem p. T re u b a rząd d a ł do naszej dyspozycyi parowiec na dni trzy, a ce­

lem naszej wycieczki b y ła wyspa K ra k a ta u w cieśninie Sunda, położona między Jaw ą a S um atrą, ta sama, której wybuch w roku 1883 był jednym z najsilniejszych, znanych nam fenomenów wulkanicznych i przypraw ił 0 śmierć około 40 000 ludzi. Szczególnie

•chodziło nam o zobaczenie flory, pokryw ają­

cej tę wyspę obecnie, flory zupełnie świeżej 1 młodej, wybuch zniszczył bowiem przed

14 laty doszczętnie wszelkie życie organiczne K ra k atau .

W kilka minut później byliśmy na b ły sz­

czącym się i czystym ja k cacko parowcu, który, rozwiązawszy natychm iast przytrzym u­

jące go liny, wypłynął na spokojne morze jawańskie. S tatek krążył ostrożnie śród mnóstwa wysp koralowych, otaczających wieńcem północne wybrzeże Jaw y. W yspy te, całkiem płaskie, bujnym lasem okryte, są na wybrzeżu zarośnięte palm ą kokosową, której owoce morze wszędzie na ląd wyrzuca.

N a południu widnieją oba wielkie wulkany Jaw y zachodniej, Gede i Salak, a zwolna, w m iarę posuwania się na zachód, wynurzają się z osłon mgły góry prowincj i B anteu, za­

chodniego cyplu Jawy i najniedoatępniejszej jej regencyi.

Sympatyczny kapitan czynił co mógł, aby nam naszę wycieczkę uprzyjemnić, a jego kuchnia i lodownia okrętowa mogły najzu­

pełniej zadowolnić holendrów, najbardziej wymagający na tym punkcie naród. Rozm o­

wa toczyła się naturalnie około wybuchu z roku 1883. Przytoczę tu taj ważniejsze jej szczegóły.

Pierwszy znany wybuch wyspy K rak atau ,

czyli ja k j ą m alaje nazywają P ulu R ekata

(wyspa racza), nastąpił w r. 1680, przyczem

otaczające morze zostało całkiem pokryte

kawałkami pumeksu wielkości pięści. P otem

(2)

2 W SZECHSW IAT N r 1.

la t 203 wulkan zostaw ał w spokoju. W nie­

dzielę 20 m aja r. 1883 mieszkańcy Batawii i B uitenzorgu zostali między 11 a 12 godziną rano wystraszeni okropnym hukiem, który pow tarzał się w przerw ach pewnych przez dni dwa. B yłto wybuch K ra k a ta u . Z k ra ­ te ru tej wysepki wzniosła się nagleaż do wyso­

kości 11000 m chm ura ciemna rozżarzonego 1 popiołu i rozpo starła się na tej wysokości w kształcie parasola, rozszerzając się coraz bardziej. W krótce objęła cały horyzont, za­

słoniła zupełnie słońce i zam ieniła dzień na noc. Zwolna popiół zaczął opadać i w p ro ­ mieniu kilkuset mil pokrył wszystko warstew­

ką szarego popiołu, n a pobliskich wulkanowi wyspach bardzo grubą, w m iarę odległości coraz cieńszą, jednakże w odległości 200 mil morskich jeszcze 2 do 4 cm grubą. W znacz­

nie większych odległościach jednak, np. u nas w Europie, widzieć m ożna było ślady tego wybuchu. Może przypomni sobie który zczy- telników owe ta k wspaniale barwne zachody słońca, jak ie mieliśmy w jesieni 1883 roku.

Przyczyną tej pysznej gry barw były drobne ilości popiołów K ra k a ta u , potężną erupcyą po całej rozsiane atm osferze.

W ybuch ten nie zrządził zresztą szkód znaczniejszych; spowodował je wybuch n a­

stępny 26 sierpnia 1883 r. D nia tego, o go­

dzinie 1-ej z południa rozpoczęła się w B ui­

tenzorgu kanonada, k tó ra trw a ła z przerw a­

mi dni dwa. Słychać było niby huk bardzo silnych arm a t, dochodzący pionowo zgóry i powodujący ta k silne w strząśnienia, że ze­

g ary spadały ze ścian, okna pękały, ludzie wywracali się na ziemię. H u k ten słychać było na całym archipelagu, w odległościach od K ra k a ta u takich, ja k a dzieli A m sterdam od K onstantynopola. W wielu miejscach portowych mniemano, że słychać alarmowe strzały arm atnie i wysyłano okręty na po­

szukiwania. W S um atrze północnej, w A tjeh, myślano, że to forty bro n ią się arm atam i przed atakiem atczynezów i wysłano posiłki.

W poniedziałek, 27 sierpnia, strzały osięg- nęły maximum natężenia, a wkrótce potem rozpoczęła się ciemność ta k a , że powozy w połndnie krążyły przy oświetlonych la t a r ­ niach, wystraszeni ludzie zaś przy świetle lam p i pochodni oczekiwali w ogrodach i na drogach niepewnej przyszłości. Poczem za­

czął opadać popiół i pokrył całą Jaw ę, ową

j

zieloną wyspę, białym całunem, niby śnieg w Europie, warstwą tak grubą, źe drzewom łam ały się gałęzie. Podczas tej ciemności w południe nagle woda m orska podniosła się falą wysoką w Bataw ii na 2 '/3 m. F alę tę zaobserwowano na całej długości Jaw y i S u­

m atry i ona to była przyczyną wielkiej k a­

tastrofy okolic nadm orskich Jaw y zachod­

niej i Sum atry południowej. O katastrofie tej posiadamy wiadomości, ale nie dość do­

kładne, wszyscy bowiem praw ie m ieszkaćcy

| zachodniego wybrzeża Jaw y, którzy nie ra to - j wali się wcześniej ucieczką, zginęli w falach;

i

k atastro fa przytem nastąpiła wprawdzie w dzień, ale w zupełnej ciemności.

N a zachodnim cyplu Jaw y leżało naprze­

ciwko małej wysepki P ulu M erak (wyspa pawia) m ałe miasteczko M erak z wielkiemi kam ieniołom am i, dostarczającem i m ateryału do budowy portu Batawii. S ta m tą d wysłaBO w poniedziałek, 27 sierpnia, o godzinie 8 ra- no wiadomość telegraficzną do Batawii, że wezbrane morze zniszczyło maszyny. D a l­

szych wiadomofci teleg raf już nie przyniósł, we dwie godziny później m iasteczka już nie było, fala na 30 m wysoka w targnęła i co­

fając się zniszczyła wszystko, odrzucając lo­

komotywy o 500 m, skręcając szyny kolejowe niby powikłane powrozy, unosząc domy i ludzi.

Z ludzi ocalał jeden europejczyk i dwu m ala- jów , którzy krótko przedtem wyszli n a pagórki.

W podobny sposób fala m orska zm yła ca­

ły zachodni brzeg Jaw y i południowe wy­

brzeże S um atry. O kręty były rzucane o 3 km na wybrzeże, ludzie ginęli jedni od spadających kamieni rozżarzonych, inni od fali, k tó ra ich w dzień, ale w zupełnej ciem­

ności chw ytała. Zginęło do 40000 ludzi,

| a 165 wsi doszczętnie zostało zniszczonych.

Morze pokryło się warstwą pumeksu do 2 m- grubą. Roślinność wysp cieśniny Sunda do­

szczętnie została zniszczona.

Wkróce poobiedzie wiozący nas L ucyfer dobiegł do zachodniego krań ca Jaw y i za­

rzucił kotwicę w wąskiej cieśninie między lądem a m aluchną wysepką Paw ią (Pulu M e­

ra k ). T u taj na wybrzeżu stało właśnie

dawniej to ożywione miasteczko M erak,

z którego po katastrofie K ra k a ta u śladu m e

zostało. Również została zniszczona cała

wysepka. Obecnie jednak okryta je st ju £

(3)

N r 1. WSZECHSW1AT 3 bujną roślinnością. Szalupa przeniosła nas

na jej wybrzeża i resztę dnia poświęciliśmy jej zwiedzeniu.

'W ysepka zbudowana je s t z andezytu i po­

k ry ta g ru b ą warstwą popiołu wulkanicznego.

N a jej wybrzeżu osadziły się korale i potwo­

rzyły już znaczne ławice. Ponieważ był od­

pływ morza przeto skorzystałem ze sposob­

ności, by się bliżej przyjrzeć wystającym z wody n a p arę cali odsłoniętym i rozmaite- mi brunatnem i wodorostami pokrytym k ora­

lom. S pacer nie był jednak bezpieczny, mianowicie ja k się przekonałem ławica w wielu miejscach należała do ciekawgo ty ­ pu koralowych ławic parasolowatych, opiera-

wierzchni morza, ja k to ma miejsce na wy­

sepce Pawiej.

Ślady wybuchu K ra k a ta u widzimy wszę­

dzie w postaci niezliczonych b ry ł pumeksu, nieraz stopę średnicy mających i pływ ają­

cych do dziś dnia naokoło wybrzeża. Osied­

liło się na nich tymczasem mnóstwo muszli, robaków i wodorostów.

W ycieczka w głąb tej 30 m zaledwie wy­

sokiej wysepki nie należała do przyjemnych.

Nie przypuszczaliśmy, że roślinność będzie ju ż tak bujną i nikt z nas nie zab rał z okrę­

tu galoka, t. j. ciężkiego noża, do wycinania drogi wśród pnących się i powikłanych z so­

bą roślin. N a szczęście miałem przy sobie

F ig. 1. W idok ogólny wyspy Krakatau.

jących się na kolumnach, wyrastających z dna morskiego i nawzór grzyba rozszerzo- ; nych tuż pod powierzchnią morza. Takie ławy koralowe poznano ju ż w kilku punktach j ziemi i przedstaw iają one bardzo ciekawy | przedm iot do badań, kryją bowiem pod nie- przejrzystem sklepieniem faunę zupełnie od- [ rębną od tej, ja k a żyje w miejscach oświetlo-

j

nych, a tuż obok leżących. J a k wiadomo, geologowie napotykali niejednokrotnie śród jednostajnej fauny jakiejś warstwy, t. zw.

„kolonie”, zupełnie odrębnych organizmów.

Zjawisko takie daje się łatw o zrozumieć tam, gdzie mamy do czynienia z ławicami koralo- wemi, parasolowato rozszerzonemi na po-

przynajmniej mój wypróbowany w T atrach i Alpach nóż botaniczny i nim torowałem zwolna przejście moim towarzyszom. Po półgodzinnej wędrówce byliśmy na szczycie, ale odpocząć nie dały nam tłumy moskitów.

zbiegliśmy więc możliwie szybko nadół poką­

sani dotkliwie. Z południowego wybrzeża wysepki zobaczyliśmy w oddali, w środku cieśniny Sundajskiej, ostro zarysowaną p ira­

midę, której szczytu czepiały się chmury.

[ B yła to wyspa K ra k atau , cel naszej wyciecz­

ki. Dnia następnego ze wschodem słońca Lucyfer zarzucił kotwicę o kilom etr od jej brzegu.

P rzed wybuchem K ra k a ta u była wyspą

(4)

4 WSZECHSW1AT l \ r 1.

prawie eliptyczną, w zarysie, o 3 szczytach, z których najwyższy południowy był przeszło 800 m wysoki, najniższy, północny zaledwo 100 m nad morze wzniesiony mieścił lejko­

waty k ra te r. Tuż na północ od K ra k a ta u leżały trzy m aleńkie płaskie wysepki, między niemi zaś i sam ą K ra k a ta u głębokość m orza sięgała do 100 m. Podczas wybuchu K r a ­ k atau p ęk ła w kierunku z zachodu na wschód przez sam 800 m wysoki szczyt południowy, cała część północna wyspy razem z kraterem zapadła się w morze. T am gdzie pierwej był k ra te r obecnie sonda wykazuje 400 m głębokości morza. S ta tek w płynął właśnie n a teren zapadłej wyspy i przed naszemi

gaciła się niem ało, ju ż z okrętu widzieliśmy kępy delikatnej drzewiastej C asuarina, roz­

rzucone wzdłuż wybrzeża.

Szalupa okrętowa wysadziła nas w m iej­

scu niezbyt oddalonem od urwiska a dostęp- nem z powodu naniesionych przez wodę warstw popiołu. Rozbiegliśmy się po wy­

brzeżu, przyczem każdy z nas zajął się swoją specyalnością, pragnąc podczas ograniczone­

go pobytu zobaczyć jaknajwięcej.

Jedynie z północy ścięta je s t wyspa aż do szczytu pionową skałą, z innych stron po­

chyłość stoku wynosi zaledwie 2 0 —35 stopni.

Mimo tego szczyt sam je s t niedostępny, a nawet nieznaczny spacer w górę należy do

F ig . 2. Roślinność na Krakatau.

•oczami wznosiła się pionowo z m orza 800 m \ wysoka ściana starej lawy, z charakterystycz-

j

nemi, olbrzymiej długości szczelinami wypeł- nionemi odmienną skałą.

P rzed wybuchem wyspa była niezamiesz­

k a łą i trudno dostępną z powodu bardzo bujnej roślinności. W ybuch zniszczył ro ­ ślinność całkowicie, pokryw ając wyspę b a r­

dzo g ru b ą warstwą popiołu i pumeksu.

W trzy la ta po wybuchu d r T reub zwiedził zniszczoną wyspę i znalazł już wcale liczną roślinność świeżą. T a była jed n ak różną zupełnie od dawniejszej, składały j ą bowiem praw ie wyłącznie wodorosty niebieskie i p a­

procie. Odj,' tejTpory^roślinność wyspy wzbo-

bardzo trudnych przedsięwzięć, o jakich tu ­ ry sta alpejski nie m a wyobrażenia. W sk u­

tek działania gwałtownych deszczów tropikal-

| nych, wytworzyły się w pokrywającym całą wyspę płaszczu popiołu bardzo głębokie żle­

by o ścianach prostopadłych, niekiedy do 50 m wysokich. Żleby te m ają dno zwykle bardzo wąskie, w wielu miejscach zaledwie że przecisnąć się można, w inn) ch spadłe zgóry masy tam u ją przejście w postaci wy- 1 sokich progów i grobli, niekiedy przebitych : w cżęści dolnej niby tunelem przez wodę.

| Również tam , gdzie w masie popiołu nagro-

j

madziły się wielkie czarne bryły twardego

! obsydyanu, tworzą się pionowe progi, zagra-

(5)

N r 1. im . K c ,i e r n .’:a

WSZECHŚWIAT B | D

, Q T E K A 5 dzające przejście. Gdy droga żlebem s ta ­

wała się niemożebną, próbowałem w kilku miejscach po ścianach żlebu dostać się na grzbiet. T rzeba było nożem wycinać w ścia­

nach stopnie, chwytać i przytrzym ywać się drobnych, ale dobrze zakorzenionych traw i bronić się przeciw mrówkom. J e s t tu czer­

wona, blisko centym etr długa mrówka, k ą ­ sająca bardzo boleśnie. Odpędzić jej, gdy raz na ciało się dostała, niepodobna, gdyż

odrazu wpija się w skórę i tnie ją w sposób bardzo dotkliwy. Należy więc zabić każdy okaz, jak i się na ręce albo tw arz dostanie, a zadanie to niełatwe dla turysty stojącego w równowadze niepewnej, a raczej przytrzy­

m ującego się jed n ą nogą i jedną ręką na prawie pionowej ścianie. W wielu miejscach obrywa się nagle cały bok i spadamy wtedy, zagrzebani w całej masie mokrego szax-ego popiołu. P o wielu trudach udało się wresz-

j cie wraz z towarzyszącym mi jawańskim

j

zbieraczem roślin wydobyć się ze żlebu na grzbiet bardziej płaski. S tąd cały stok góry przedstawiał się ja k szachownica, podzielona na pola rombowe, a poprzedzielane owemi wąskiemi żlebami, wyżłobionemi przez wodę.

Z wyjątkiem pionowej ściany uskoku obec­

nie cała wyspa już je s t pokryta roślinnością.

Sąto jednak, z wyjątkiem kilku gatunków drzew, rosnących wzdłuż wybrzeża, jedynie

rośliny zielne lub skrytokwiatowe. Stosownie do pochodzenia możemy z łatwością w świe­

żej florze K ra k a ta u odróżnić trzy różne elementy, t. j. rośliny naniesione przez wiatry z wybrzeży Sum atry (odległość 37 km ) lub Jaw y (odległość 41 km ), powtóre rośliny przyniesione tu przez p tak i i trzecią grupę roślin, przyniesioną falam i morza. Z tych trzech grup d ru ga je s t obecnie najuboższą w gatunki, najbogatszą pierwsza.

F ig. 3. Żleby na Krakatau.

(6)

6 W SZECHSW IAT I \ r 1.

W szystkie stoki żlebów, szczeliny w ziemi i skałach pokryte są g alareto w atą powłoką wodorostów zielonych i zwłaszcza niebie­

skich. Te wodorosty są tu pionierami ro ś­

linności. N a ich powłoce dopiero rozw ijają się rośliny inne. I ta k znaczne przestrzenie

j

pokryw a obecnie wątrobowiec z rodzaju A nthoceros, tu i owdzie w yrasta mały czer­

wony grzyb kapeluszow aty H ygrophorus.

a przy bliższem badaniu odkrywamy n a g a­

laretow atej powłoce tysiące zaro d ai śluzowca P hysarum cinereum . W szędzie pełno p a­

proci, tylu ich przedrośli ja k na K ra k a ta u , nie widziałem nigdzie zresztą, naw et w tak bogatych w te rośliny lasach jaw ańskich.

T u taj przedrośla paproci tw orzą obecnie wielkie ślicznie zielonej barw y kobierce. P a ­ proci znalazłem około 15 gatunków. N a uwagę zasługuje obecność Ophioglossum.

J a k wiadomo paproć ta rozm naża się n o r­

malnie przez pączki przybyszowe, w yrasta-

j

jące na korzeniach. P rzedrośli nikt jeszcze nie zauważył. N a K ra k a ta u jed n ak pączki te dostać się nie mogły, lecz jedynie zaro d­

niki. Nie może więc ulegać wątpliwości, że tutejsze okazy Ophioglossum rozwinęły się z przedrośli, których jed n ak nie udało się odszukać. Z innych paproci na uwagę za­

sługują te gatunki, k tó re norm alnie żyją tylko jako epifyty na drzewach, tu jednak występują w wielkiej ilości jak o paprocie ziemne. Z innych roślin do najpospolitszych należą dwa g atunki storczyków z liści do traw podobne, kilka traw i kilka gatunków roślin złożonych.

Cechą tych wszystkich roślin są drobne nasiona, opatrzone niekiedy aparatem służą­

cym do utrzym yw ania się dłuższego w po­

wietrzu. D ostały się też one tu ta j zapomocą wiatrów.

Z upełnie odrębną je s t roślinność wybrzeża.

N a całym pasie przybrzeżnym , ulegającym działaniu fal oceanu, napotykam y wśród okruchów pum eksu i skąpych tu taj kaw ał­

ków muszli rozrzucone przeróżne znacznej wielkości nasiona i owoce. P rzekonać się łatwo, że mimo rozlicznych różnic w kształ­

cie, wielkości i budowie, wszystkie one są od wody morskiej lżejsze, pływ ają na jej p o ­ wierzchni i nie toną. P oza tą jed n ą cechą wspólną można śród wspomnianych nasion i owoców wyróżnić kilka typów. Do jednego

z nich należą takie owoce ja k orzech kokoso­

wy. Są one zzewnątrz otoczone gru bą w ar­

stw ą z bardzo licznemi przewodami po- wietrznemi, a zarazem z silnemi i bardzo wytrzym ałem i włóknami. Powietrze, za­

w arte w tych przestw orach, obok powietrza zawartego wewnątrz samego nasienia, obni­

żają ciężar właściwy owocu i dozwalają mu długi czas utrzym ywać się na powierzchni fali, gdy z drugiej strony bardzo wytrzymałe włókna, tworzące otulającą go tkaninę, czy­

nią go odpornym na miażdżące działanie wzburzonych fal przybrzeżnych oceanu.

W sposób analogiczny zbudowany je st cały szereg innych owoców, które zebrałem na wybrzeżu K ra k atau . A więc niezliczone owoce pospolitej na wybrzeżach azyatyckich bezpiennej palmy Nipa, z której liści wyra­

biają silne kosze i m aty, owoce kilku g atu n­

ków pandanusa, -wielkie czterokątne owoce B arringtonii, przybrzeżnego drzewa o wiel­

kich skórzastych liściach i wspaniałych czer­

wonych kwiatach, C erbera, trujący krzew 0 kwiatach białych i wiele, bardzo wiele in­

nych. Gdy u tych roślin a p a ra t wypełniony powietrzem, a służący do pływania, umiesz­

czony je st na powierzchni owocu, je st on u owoców innych, np. u sagowca (Cycas cir- cinalis), pospolitego, zwykle nierozgałęzione- go drzewa tutejszych wybrzeży ukryty we­

wnątrz, zzewnątrz zaś bardzo twardym pan ­ cerzem otoczony. U innych wreszcie, np.

u Rhizophory, której pojedyńcze kiełkujące nasiona również w ciągu wycieczki napotka­

łem, całe kiełkujące nasienie je st gąbczaste.

Owoce wymienionych tu roślin mogą długi czas bezkarnie bujać na fali morskiej i kieł­

kują mimo tego dobrze, gdy fala na ląd je wyrzuci. T ak np. n a wybrzeżu obok K r a ­ katau leżącej wysepki V erlaten-Eiland n a ­ potkałem tego samego dnia wyrzucone owoce kokosu, wypełnione smacznem mlekiem

N asiona te i owoce kiełkują na wybrzeżu 1 są początkiem formacyi roślinnej przybrzeż­

nej, ja k a otacza w południowo wschodniej Azyi wybrzeża. W formacyi tej można wy­

różnić za Schimperem trzy odmiany, t. j.

formacyą lasów morskich, M angrowe, t. j.

drzew żyjących na brzegu i oblewanych wo­

dą słoną, formacyą piasków nabrzeżnych,

pokrytych czołgającemi się roślinami zielne-

mi i licznemi krzewami, nazywaną zwykle od

(7)

N r 1.

powoju Ipom ea pes caprae, formacyą „pes ca p rae”, oraz formacyą trzecią lasu nad­

brzeżnego poza działaniem fali, lasu złożo­

nego z drzew o liściach wielkich i skórzas- tych, drzew przeważnie olbrzymich, cie­

nistych, robiących wrażenie olbrzymiej siły życiowej. Lasy te od najpospolitszych i cha­

rakterystycznych gatunków, B arringtonia i Term inalia C atappa, nazywamy formacyą K a ta p p y lub B aryngtonii. N a wyspie K r a ­ k atau właściwa Mangrowe, mimo wyrzuca­

nych nasion odpowiednich roślin, nie rozwi­

nęła się dotychczas, zapewne z powodu wielkich ilości ruchomego popiołu wulkanicz­

nego na brzegach wyspy. Bardzo nieznacz­

nie dopiero się rozwija formacya Baryngtonii, potrzebująca czasu do utworzenia zwartego lasu, natom iast bardzo znamienną dla wyspy je s t zielna formacya „pes caprae”. Obok powojów czołgających się po ziemi, wiążą­

cych korzeniami ruchomy piasek i pokry­

tych tysiącam i różowych, liliowych i białych kwiatów, napotykam y tu cochwila owoco- stany traw y zwanej Spinifex. Sąto niby ku­

le na stopę szerokie, utworzone z żółtych, promienisto ułożonych i bardzo gęstych sło- miastych kolców. L a d a podmuch w iatru unosi je i mamy wtedy ciekawy widok setek tych kul, lekko skaczących i tańczących po ziemi, tracących zwolna w tych podskokach nasiona, aż je w iatr wreszcie wepchnie w j a ­ k ą szparę lub rzuci na morze. Tu i owdzie wreszcie wznoszą się zgrabne i wiotkie drzew­

k a kazuaryny, do olbrzymich skrzypów po­

dobne.

Obok wspomnianych napotkaliśmy jeszcze n a K ra k a ta u drzewka figowe. Tych nasiona nie mogły tu dostać się powietrzem, utonę­

łyby w wodzie morskiej, i przyniesione zostały niezawodnie przez ptaki. Zapewne w przy­

szłości ilość roślin w ten sposób tu osiedlo­

nych powiększy się jeszcze, dzisiaj je s t ich bardzo niewiele.

Tego samego dnia zwiedziliśmy jeszcze dwie m ałe wysepki położone tuż obok K ra ­ katau, t. zw. V erlaten-Eiland i Lang-Eiland.

N a ostatniej zastaliśmy kilku malajów, mię­

dzy niemi służącego obserwatoryum astrono­

micznego w Batawii, pomocnych przy wy­

znaczeniu k ą ta między danemi, a stąd do­

brze widocznemi punktam i Jaw y i Sum atry.

•Obecnie skończono bowiem trygonometryczne

zdjęcia Sum atry i należy połączyć je z Jaw ą.

Rzecz w tutejszych warunkach nie da się uskutecznić rychło, trw a już kilka miesięcy i pochłonęła życie kilku ludzi. Mianowicie zajęci tem m alaje, wytrąceni z normalnego życia, zapadają bardzo rychło na chorobę zwaną beri-beri, która u jednych doprowa­

dza do paraliżu nóg, u innych sprowadza śmierć n ag łą wskutek paraliżu serca. Mimo zmiany obsady co dwa tygodnie, bsri-beri i tutaj zbiera ofiary.

Trzeciego dnia wracaliśmy do Batawii.

P o drodze zwiedziliśmy jeszcze m ałą wysep­

kę, już na m orzu jawańskiem położoną, t. zw.

pulu Babi (wyspa świńska), pokrytą ślicznym lasem i otoczoną ław ą wspaniałych korali.

N a wybrzeżu leży tu ta k a obfitość prześlicz­

nych muszli i mieniących się wszystkiemi barwam i raków, że zamieniliśmy się chwilowo

W 3zyscy

w konchyliologów i na pam iątkę

przyjemnej i pożytecznej wycieczki zebra­

liśmy całe zapasy tych prawdziwych cacek salonowych.

M. Raciborski.

ZNACZĘ M E BARW ]W PAŃSTWIE ZWIERZĘCIEM.

Barw a zwierzęcia nie jest jakim ś objawem przypadkowym, jak ąś igraszką natury, po­

zbawioną znaczenia; przeciwnie, pozostaje ona w ścisłym związku z warunkam i, w j a ­ kich zwierzę żyje, z kolorytem danej miej­

scowości i jej klimatem , z rodzajem poży­

wienia, a naw et charakterem zwierzęcia.

D la nas związek ten nie ulega najmniejszej wątpliwości, a jed nak trzeba było czekać aż do ostatnich prawie czasów, żeby pojęcie o nim utrw aliło się w nauce.

W praw dzie i .dawniej zwracano nań uwa­

gę. G esner w X V I w. p is a ł: „Upierzenie koloru ziemistego miewają bardzo często ptaki, przebywające stale na ziemi, ja k skowronki, przepiórki, kuropatw y”. D a­

wniejsi jed n ak uczeni nie umieli wyprowa­

dzić właściwych wniosków ze swych spo­

strzeżeń.

(8)

8 W SZECHŚW IAT N r I.

Pierw szym , który głębiej w niknął w to [ zagadnienie, był E razm D arw in, dziad K a ro la D arw ina. Ten o statn i zaś ostatecznie ugruntow ał teoryą barw ochronnych. W jed- nem z dzieł E ra zm a D a rw in a („M iłość ro ś­

lin ”) znajdujem y n astępujący ustęp, który wykazuje w) raźnie, że a u to r jeg o dokładnie zdaw ał sobie spraw ę ze znaczenia barw :

„W ielu owadom i innym drobnym stw o­

rzeniom barwy służą do tego, żeby je ukryć przed wzrokiem większych zwierząt, żywią­

cych się niem i. Liszki, przebyw ające na liściach, m ają przeważnie kolor zielony;

glisty ziem ne—barw ę ziem istą; motyle, od­

wiedzające kw iaty, n a śla d u ją je w ubarw ie­

niu, ptaki, zam ieszkujące zarośla, m ają grzbiet zielonkawy, ja k liście, a pierś nie­

bieskawą, ja k sklepienie nieba; te zaś, które trzy m ają się bardziej kwiatów, m ają barwy jaskraw sze, ja k np. szczygieł; zato kryjące się tuż przy ziemi kuropatw y lub skowronki n aślad u ją barw ę tej ostatniej oraz uwięd- łycli roślin. Ż aby zm ieniają k olor zależnie od m ułu wody, a, ż jją c e na drzew ach są zawsze zielone. P yby, pływ ające w wodzie i jaskółki szybujące w pow ietrzu niosą na grzbiecie ciem ną barw ę dna lub g ru n tu , a na piersiach b łęk itn ą nieba W strefie zim niej­

szej bardzo wiele zw ierząt przybiera barwę b ia łą na cały cza*, dopóki śnieg leży. Z te ­ go wszystkiego w jn ik a, źe barw y m ają zna­

czenie dla zw ierząt”.

W idać tu ta j bardzo jasn e i wyraźne postawienie sprawy, dokładne zrozumienie ochronnego znaczenia barw. Oprócz tego E razm D arw in również słusznie ocenia, że kropki i plamki na ja ja c h ptasich służą jako środek d la lepszego ich ukrycia, gdyż j a ­ j a ptaków, gnieżdżących się w dziuplach i w ogóle w miejscach dobrze ukrytych, są całkiem białe. Je m u więc właściwie należy się odkrycie „filozofii ja j p tasich”, które zwykle bywa przypisywane Wallaceowi, ry­

walowi jego wnuka.

D zisiaj można wygłosić, jak o ogólne p ra ­ wo, że barw a każdego zwierzęcia odpowiada mniej lub więcej barw ie miejsca, które za­

mieszkuje. Stanow i to ochronę dla zwie­

r z ą t słabych, k tóre wskutek tego łatw iej mogą ukryć się przed napastnikiem , ale z drugiej strony ta k a zgodność z otoczeniem dogodną je s t i d la zwierząt drapieżnych,

gdyż ułatw ia im polowanie, czyniąc je tru d ­ niej dostrzegalnem i.

Z barwy zwierzęcia można prawie zawsze określić miejsce jego zwykłego zamieszkania.

K olory brunatny lub srebrzysto-szary, odpo­

wiadający korze, albo też szaro zielonkawy, przypom inający liście, właściwe są miesz­

kańcom drzew; ciemno-szare, płowe, szaro- rdzawe, ziemiste lub śnieżno-białe dowodzą wyraźnie, że ich posiadacze przebyw ają głównie n a ziemi. Ale w tym ostatnim przy­

padku możemy odróżnić rozm aite katego- r y e : barw a izabelowato-żółta je st barw ą zwie­

rz ą t pustyniowych, ciem no-źółta stepowych, popielata— górskich, b iała—podbiegunowych;

u stworzeń nocnych przeważa kolor szary, u dziennych przyćmiewają go inne. W ogóle barwy niewyraźne, nieokreślone dowodzą, źe zwierzę pędzi urozmaicony try b życia, nie trzym a się stale jednego miejsca; wybitne kolory wskazują natom iast, źe je s t ono mieszkańcem ściśle określonej miejscowości.

To przystosowanie się do otoczenia bywa po­

sunięte ta k dalece, że wiele zwierząt zmienia ubarwienie na zimę.

B rehm w swojem „Życiu zw ierząt”, m ó­

wiąc o ssących drapieżnych, w świetny spo­

sób dowodzi, ja k w obrębie jednego rzędu, a nawet rodziny ubarwienie bywa zmienne, zależnie od miejsca pobytu :

„F u tro bardzo wielu zwierząt drapieżnych stanowi niejako zwierciadlane odbicie ich oj­

czyzny. W ilk nosi prawdziwie ziemny s tr ó j:

jego płowo-brunatne futro z szarym odcie­

niem nadaje się wyśmienicie do kolorytu miejsc, w których przebywa ten drapieżca.

| P rzebiegły lis wskazuje wyraźnie swą bar-

J

wą, że może on zamieszkiwać u nas równie

| dobrze lasy iglaste, ja k i liściaste, gdyż i tu

| i tam sierść jego nie odcina się od gruntu;

krewniak jego północny, piesiec, naśladuje

| strojem w zimie śnieżne równiny, w lecie

j

skały; fenek, mieszkaniec pustyni* nosi iza- below atą szatę. Hyeny, jak o zw ierzęta noc­

ne, ubrane są w strój szary, najłatw iej zni- kający z oczu. P an terę, gepard a i serwala znamy dobrze jako zw ierzęta czysto ste­

powe : żółto-brunatna barw a stanowi tlo usiane rozm aitem i plamkami, dowodzącemi tego, źe step je st bardziej urozmaicony i mo­

że dać schronienie nawet pstrym zwierzętom.

N asze koty północne (ryś, żbik) odpowiadają:

(9)

N r 1. WSZECHSWJAT 9 kolorem swojej szarej ojczyznie i naszym po­

sępnym nocom; ale zato karak al czyli ryś pustyniowy oznacza najwyraźniej swą płową barw ą miejsce pobytu; tygrys dzięki czar­

nym prążkom znika odrazu w gęstym bam ­ busowym lesie; lam p art w pstrych zaroślach A fryki środkowej; koty amerykańskie pasują wybornie do różnobarwnych lasów swej oj­

czyzny. W ubarwieniu wiwer znać zwie­

rz ę ta przebywające tuż przy ziemi : futro ich je st jednolicie szare albo też w plamy i prążki z nadzwyczaj trudnym do opisania zielonkawym odcieniem. Sierść różnych kun dowodzi wyraźnie ich rozmaitego trybu ży­

cia; wszystkie one m ają futro brunatne, ale u leśnej barw a jego je st czysta, u kamionki ma odcień szary, u tchórza płowy; łasica zaś nosi odmienny strój w lecie i w zimie. Nasz niedźwiedź je s t ziemisto-brunatny, j olarn y—

biały, szop ma kolor kory”.

Przytoczone przykłady dotyczą jedynie zwierząt drapieżnych, którym barw a ułatw ia podkradanie się do swych ofiar. Niemniej jed n ak można ułożyć dłu g ą listę takich zw ierząt, dla których barw a stanowi ochro­

nę. K uropatw y zrywają się z pod samych naszych nóg, a nie widzimy ich do ostatniej chwili, chociaż znajdują się one bardzo blisko. K ażdy myśliwy wie, ja k trudno za­

uważyć zająca, leżącego na pustem polu, tak dalece barw a jego nie odróżnia się niczem od ziemi. A zielone jaszczurki i żabki drzew ­ ne, owady i liszki, wybornie naśladujące ga­

łązki lub liście nietylko barwą, ale i kształ­

tem, zjawiska mimicry, t. j. naśladowania postaci jednych zwierząt przez inne, sta­

nowią niemniej nauczające przykłady. B ar­

wa ja j również bardzo wyraźnie występuje, jako czynnik ochronny. Białe albo jasne jednolite ja ja , łatw e do spostrzeżenia, skła­

d a ją przedewszystkiem duże i silne ptaki, mogące łatwo je obronić, ja k sępy, ptaki brodzące większych rozmiarów, następnie zaś te wszystkie, które się gnieżdżą w dziu­

plach, szczelinach skalnych, ukrytych jam ach i wogóle w miejscach dobrze zabezpieczo­

nych, a więc sowy, papugi, dzięcioły, zimo­

rodki.

J a j a nakrapiane przedstaw iają stan pew­

nego przystosowania się do miejsc gorzej ukrytych. Ciekawą je s t przytem rzeczą, że ilość kropek i plam ek w zrasta tem bardziej,

im bardziej miejsce je st odsłonięte. W szyst­

kie drozdy m ają ja ja plamiste, ale u g atun ­ ków skalnych (Petrocinela) są one jednolicie jasne lub co najwyżej delikatnie poprószone.

Z krajowych gatunków muchołówek (Musci- capa) dwa : muchołówka białoszyja (M. col- laris) i żałobna (M. luctuosa) m ają ja ja blado zielonkawe bez żadnej pstrocizny, m u­

chołówka m ała (M. parva) i szara (M. gri- sola)—mocno upstrzone. Ale teź dwa pierw­

sze gatunki gnieżdżą się w dziuplach głębo­

kich o ciasnym otworze, a zatem trudno dostępnych, podczas gdy dwa drugie umiesz­

czają gniazda w dziuplach płytkich, w odsta­

jącej korze, a nawet wprost na gałązkach.

Uderzających przykładów przystosowania się do otoczenia dostarczają ja ja ptaków ste­

powych i polnych (dropie, kuropatwy) zabar­

wione na kolor izabelowaty lub oliwkowy, z odcieniem szarym albo brunatnym . Zw łasz­

cza dobrze dopasowane do barwy ziemi i nadzwyczaj trudne do znalezienia są ja ja przepiórki, brunatne lub szaro żółtawe, upstrzone bardzo gęsto brunatnem i p la­

mami.

Łyska (F ulica atra ) gnieździ się między trzciną i sitowiem, buduje gniazdo z kaw ał-

j

ków suchych, rzadziej świeżych trzciny, sito- i wia, ta ta ra k u i innych roślin wodnych; ka­

wałki te najczęściej zwiędłe m ają barwę szaro-żółtawą, a oprócz tego bardzo często 5 są pokryte czarnemi grzybkami z gatunk u Uredo. I ja ja łyski są rudo-szarawe, posy­

pane mnóstwem drobnych kropek i krope­

czek brunatno-popielatych lub brunatno- czarniawycb. Niepodobna zauważyć ich zwłaszcza z pewnej odległości.

Niezrównane jed nak pod tym względem są ja ja nurzyków (U ria), których ubarwienie zmienia się zależnie od koloru skały, na któ­

rej nurzyki składają je wprost bez żadnej podściółki. Spostrzeżenie to zostało zrobio­

ne na wybrzeżu wschodniem Szkocyi, nieda­

leko przylądka Flam borough n a nagiej ska­

le, będącej ulubionem miejscem gnieżdżenia się tych ptaków. B arw a skały nie jest je d ­ nolitą : miejscami biała, miejscami czerwo­

nawa, szara, a nawet wprost czarna. J a j a również rozmaicie wyglądają, ale zawsze m a­

ją kolor możliwie zbliżony do koloru skały

tak, że przelatujące nad skałą mewy z wiel-

, ką trudnością mogą je dostrzedz.

(10)

10 WSZECHSW1AT N r 1.

Między jajam i można także zauważyć objawy mimicry, mianowicie na jajac h ku­

kułki, które, ja k wiadomo, n aśladują nieraz do złudzenia ja j a drobnych p tasząt owado- źernych.

Słowem, ochronne znaczenie barw nie może ulegać żadnej wątpliwości, czy będzie­

my zwracali uwagę na sam e zwierzęta, czy też n a składane przez nie ja ja . Okaże się ono jed n ak niewystarczającem , jeżeli zechce­

my je rozciągnąć n a wszelkie objawy barw zwierzęcych wogóle. Czyż można przypisać jakiebądź ochronne znaczenie świetnemu upierzeniu wielu samców ptasich? Czy te ozdobne pióra nie n a ra ż a ją ich raczej na niebezpieczeństwo?

T u ta j, występuje na scenę inny czynnik, z którym musimy się rachować, jeżeli chce­

my zrozumieć znaczenie barw w państwie zwierzęcem. Czynnikiem tym je s t dobór płciowy, wskutek którego we współubieganiu się o samicę m ają przew agę samce, posiada­

jące jaskraw sze ozdoby.

A le czynnik ten nigdy nie zabiera dla sie­

bie całego wpływu : przyroda liczy się z p ra ­ wami walki o byt i nie n araża samców na zbyt wielkie niebezpipczeństwo, gdyż inaczej skutek byłby chybiony i cel—zachowanie ga­

tunku, nie mógłby być osięgnięty. Świetne- mi barwami przyozdobione są zwykle ptaki wielkie i silne, biorące pokarm roślinny lub karm iące się padliną, a tym sposobem z je d ­ nej strony mniej narażone na ni bezpieczeń­

stwo ze względu na swą siłę, z drugiej zaś niepotrzebujące p o dkradać się niepostrze­

żenie do zdobyczy. Najświetniejszego przy­

kładu d ostarczają rozm aite ptaki kurow ate : bażanty, pawie, nasze głuszce i cietrzewie.

P ta k i te jednak, jakby czując niebezpie­

czeństwo, wyn kające z posiadania zbyt świetnych ozdób, nie lubią się niemi zbytnio popisywać i pędzą żywot tajem niczy, ukryte w gąszczach leśnych, wśród których nie łatw o je wyśledzić. J e s tto ogólna właści­

wość ptaków świetnie upierzonych, że są trwożliwe i chowające się : dla m ałych g a­

tunków jedyny to prawie sposób zapewnienia sobie bezpieczeństwa, gdyż inaczej bardzo prędko mógłby się stać ofiarą drapieżców.

Ozdobne pióra są nieraz przykryte przez skromniejsze tak , źe s ta ją się widocznemi dopiero w pewnych pozycysch ptaka. B ardzo

wiele ptaków m a tylko spód świetnie u b a r­

wiony i błyszczy doborem kolorów jedynie w locie; grzbiet zaś je st skromny, szary lub bronzowy i w zwykłych warunkach p tak ni- czem nie ściąga na siebie uwagi. Albo też ozdobę stanowi wspaniały ogou, ja k np.

u pawia, który staje się widocznym dopiero wtedy, gdy go p tak roztoczy.

P ta k i o upierzeniu całkowicie jaskrawem znajdują się jedynie między zwrotnikami, np. rozm aite papugi, gołębie, kolibry, ta- nagry. A le tu taj walka o byt schodzi się z doborem płciowym : to, co je s t ozdobą, stanowi jednocześnie ochronę, a w każdym razie łatwiejszem jest do ukrycia. P ta k i świetnie ubarwione zupełnie są przystosowa­

ne do tła lasów zwrotnikowych o roślinności wiecznie zielonej, różnobarwnej, jaskraw ej, ale nigdyby się nie nadaw ały do naszych jednolitych lasów, tracących liście na zimę.

Czyż mógłby kto sobie wyobrazić p s trą p a ­ pugę na tle naszego boru świerkowego, a n a ­ wet w wesołym gaju brzozowym lub w zielo­

nej dąbrowie?

K ra j nasz, ja k i cała wogóle E uropa, nie obfituje w ptaki ozdobne, a i te, które się znajdują, tru d n e są do wyśledzenia. Świetnie niebieskie kolory kraski można dostrzedz jedynie w locie, gdyż znajdują się one wy­

łącznie na spodniej stronie ciała. Złocisto- żó łta wilga, całym swoim kolorytem przypo­

m inająca lasy zwrotnikowe, prowadzi tak ukryty żywot, że łatw iej j ą usłyszeć, niż spostrzedz. P s try zimorodek, ten pustelnik nadrzewny, je st nadzwyczaj ostrożny i płoch­

liwy. Prześliczny podróżniczek tak się kryje po gąszczach, że mało kto go zna, chociaż jestto ptaszek wszędzie u nas pospolity.

(Dok. nast.).

13. Dyakowski.

W sprawie terminologii chemicznej.

N asze słownictwo chemiczne utworzyło się,

ja k wiadomo, w warunkach niezwykle po ­

myślnych, autorem jego bowiem byJ Ję d rz e j

Śniadecki, jedyny bezwątpienia człowiek,

(11)

K r 1. WSZECHSW IAT

1 1

k tó ry u nas m iał zarazem i obowiązek i p ra ­

wo i rzeczywistą możność zostania praw o­

dawcą tej ważnej gałęzi języka naukowego.

Śniadecki, ja k wiemy, je st zaliczany do pierw­

szorzędnych prozaików naszych i znawców języka. On też, powiedzieć można, żywemi oczyma p atrzył na narodzenie się samej nauki w tej postaci, w ja k ą ją oblókł geniusz Lavoisiera. On w ykładał „nową” chemią z katedry uniwersyteckiej przez ca łą ćwierć wieku pierwotnego jej rozwoju i pisał pierw­

szy w naszym języku tej nauki podręcznik.

K to chce poznać ewolucyą poglądów che­

micznych od Lavoisiera do r. 1817, gotowy m ateryał, najstaranniej i najkrytyczniej ze­

brany, znajdzie w trzech kolejnych wyda­

niach „Początków chemii”. Przekona się także, książkę tę czytając, że Śniadecki był profesorem uniwersyteckim w wielkim, jak to mówią, stylu, dla którego nauka nie była tylko sposobem zarabiania na życie lub sła­

wę, ale i czemś bardzo kochanem i ta k blis- kiem sercu, ja k mogą być tylko rzeczy n aj­

droższe dla człowieka. Śniadecki tedy nie m ógł obojętnie traktow ać niczego, co się odnosi do dobra tej nauki; a źe zarazem go­

rąco umiłował i język swój rodzinny, i te młode pokolenia, w które przelewał swą wie­

dzę, i kraj ojczysty; że był człowiekiem nie­

zmiernie poważnym i uważnym na wszystko;

czyż godzi się więc przypuszczać, żeby choć jedno słowo z ust jego albo z pod pióra wy­

szło nieobmyślane, nierozważone wszech­

stronnie. Przypomnijmy też sobie, że epoka, w której Śniadecki żył i działał, była dla rozwoju języka wyjątkowo pomyślna, bo u jej kolebki czuwała Komisya edukacyjna, a za piastunów m iała K ołłątajów , Staszyców,

■Czackich i Czartoryskich.

Sam a n a tu ra rzeczy wskazuje, że term ino­

logia nauki żywej, chociażby jaknajbardziej i najkonsekwentniej objektywna, nazywająca tylko rzeczy, a nie w yrażająca żadnych względów głębszych, nie może jednak pozo­

stać nieruchomą, zesztywniałą w raz nadanej postaci, lecz przeciwnie razem z nauką musi wzbogacać się, rozszerzać i urozmaicać. J e ­ żeli porównamy dzisiejszy język chemiczny francuski ze słownictwem pierwotnem, j a ­ kiem pierwszy raz przemówił de Morveau, doznamy wrażenia, jakgdybyśm y porówny­

wali obraz drobiazgowo w szczegółach wy­

kończony z jego szkicem, zaledwie przez artystę narzuconym. Ale obraz tu taj jest wierny swemu szkicowi: plan, pomyślany przez pierwszego twórcę, został wykonany przez następców w myśl pierwowzoru i tylko drobiazgowe rozwinięcie idei pierwotnej je st ich dziełem. A nie zapominajmy, że naród, który tyle wielkich myśli wniósł do chemii ju ż w czasach po-Lavoisierowskich, który wytworzył olbrzymią literatu rę specyalną, posiada nadzwyczaj wielką liczbę szkół wyż­

szych i stowarzyszeń naukowych, który wreszcie skład a dowody tak wielkiej dbało­

ści o rozwój i postęp swego języka, m iał bez porównania więcej od nas praw a i sposobno­

ści do krytycznego rozpatryw ania owych ro ­ bót dawniejszych, które już przez samę swoję dawność dom agają się rewizyi i uzu­

pełnienia. Szczęśliwie jed nak zastosowane poszanowanie myśli twórców pierwotnych ustrzegło francuzów od wysilania się na po­

wtórne wynajdowanie tego, co raz już wyna­

lezione zostało.

U nas na rzeczy te zapatrywano się ina­

czej. Jeszcze za życia Śniadeckiego sypnęły się, ja k z rogu obfitości, pomysły niezależne, nieraz dyktowane wyłącznie przez chęć p o ­ wiedzenia czegoś oryginalnego. W krótkim j czasie wzbogaciliśmy się o tyle, że każda

i

niemal parafia zaczęła, mówić swoim włas-

| nym językiem chemicznym, a to niezależnie

i

nawet od tego, czy chemicy mieszkali w niej, czy nie mieszkali. Nie wypadało przecie, żeby W arszaw a słuchała W ilna, a znowu Kraków jak że miał być od tych miast gor­

szy. Byli przecież i tacy zapaleni fabrykanci języka, którzy kazali się cieszyć z tego, że każda dzielnica Polski ma swoję własną te r­

minologią chemiczną. Były długie lata, w których nie wychodziła ani jed n a książka, ani najm niejsza rozpraw ka chemiczna, a bro­

szury o terminologii sypały się jedne za drugiemi i pow tarzały w wydaniach. „W olne ża rty ” znajdowały gotowy tem at do humo- rystyki w tej karykaturze działalności nau- s kowej.

N auki ścisłe nigdy u nas nie były u p ra­

wiane zbyt gorliwie. W ydatniejsze objawy ich rozkwitu są odosobnione, jakgdyby przy-

| padkowe. Dzieje ich u nas nie stanowią jed ­

nego ciągu, a, jeżeli pominiemy niewielką

liczbę imion polskich w przeszłości zapisa­

(12)

12 W SZECHSW IAT N r 1.

nych na k artach tych dziejów, nasz udział cokolwiek czynniejszy w rozwoju nauk owych rozpoczyna się od niedaw na od la t zaledwie jakichś paru dziesiątków. K siążka polska m atem atyczna albo przyrodnicza zawsze była i je st dzisiaj rzadkością; pismom peryodycz- nym b rakuje stale zarówno piszących, ja k czytających; przem awiać źywem słowem n au ­ kom tym udaje się ta k rzadko, w tak niewie­

lu miejscach, z takiem i przerw am i, że n aj­

dzielniejszy ten środek w yrabiania i k sz ta ł­

cenia języka dla nich nie istnieje prawie.

Trzebaż jeszcze takiego zbiegu okoliczności, że zawody praktyczne, w których znajomość tych nauk je st konieczną, zaczęły się u nas otwierać właśnie w chwili najm niej do two­

rzenia języka odpowiedniej. Młodzież, zm u­

szona do szukania chleba na drodze zastoso­

wań technicznych naszych nauk, z koniecz­

ności zwróciła się po nie do szkół obcych, a wszedłszy następnie na drogę działalności praktycznej, nie m ogła już znaleść czasu ani swobody myśli na kwestyą języka naukowe­

go, ale szła za złym przykładem starszych w zupełnej n a tę kwestyą obojętności.

W szystkie okoliczności powyższe łagodzą może naszę winę, ale jej nie znoszą zupełnie.

Owszem, trudno wyobrazić sobie, ja k m ała je s t dbałość nasza ju ż nie o czystość języka naukowego, ale w prost o samo jego istnie­

nie. W szakże my chyba jesteśm y jedynem n a świecie społeczeństwem, w którem ośmie­

la ją się przem aw iać źywem albo pisanem słowem ludzie, bez rum ieńca przyznający się do tego, źe ani jednej książki ze swojej spe- cyalności nie czytali w ojczystym języku.

I nigdzie chyba zarazem niem a więcej sam o­

zwańczych prawodawców języka, którzy bez żadnych podstaw do tego tw orzą sobie na zawołanie nowe wyrazy w zaledwie pozna­

wanej nauce, ponieważ nie chce się im zaj­

rzeć do książki, żeby się przekonać, że dane pojęcie zostało ju ż dawno i dobrze wyrażone popolsku przez ludzi, m ających do tego p r a ­ wo rzeczywiste.

T ak jed n ak pozostać nie może i tak nie pozostanie. Przecież nie dopuścimy, żeby nasz język naukowy zeszedł do znaczenia jakiejś gwary niepiśmiennej bez praw i t r ą ­ dy cyj. Przerież po wielokrotnych próbach bezowocnych znajdzie się wreszcie chwila czy form a szczęśliwa, k tó ra będzie począt­

kiem zwrotu ku lepszemu. Objawy takiego zwrotu już są widoczne. J u ż były stąd i zowąd czynione próby zaradzenia złemu i może być bardzo, że dotąd nie znaleziono tylko drogi, na której sprawa może być za­

łatwiona. A może właśnie dobrą chwilą bę­

dzie setna rocznica wprowadzenia do nas chemii Lavoisierowskiej przez Śniadeckiego, k tó ra upłynęła w tylko co skończonym ro ­ ku 1897.

Jak o jednę z prób takich uważamy poniż­

szą propozycyą, z której osnową godząc się w zasadzie, dajemy jej miejsce w piśmie na- szem i wyrażamy najgorętsze pragnienie, ażeby wywołała ona zajęcie, na jakie za słu ­ guje i wszechstronną dyskusyą, z której oby pomyślne wypłynęły skutki.

Do red. Wszechświata w sprawie słownictwa chemicznego.

„Spraw a ujednostajnienia terminologii che­

micznej polskiej, mimo tylokrotnych usiło­

wań, podejmowanych z różnych stron, nie posunęła się od wielu la t naprzód, i taksa- mo teraz, ja k dawniej, mamy dwa prze­

ciwne— powiedzmy otwarcie, praw ie wrogie sobie—słownictwa : warszawskie i lwowsko- krakowskie. A kadem ia, której, wedle głosu dosyć rozpowszechnionego, wypadałoby się zająć tą kwestyą, nie powzięła dotychczas inicyatywy; mojem zdaniem —jeżeli mi je wolno wyrazić—słusznie, gdyż posiadając w swem gronie wyłącznie prawie chemików krakowskich i lwowskich, m usiałaby z na­

tu ry rzeczy przyjąć słownictwo galicyjskie (którego też używa w swoich wydawnic­

twach), co spotkałoby się u chemików w ar­

szawskich, niewątpliwie, z silnym oporem, jeżeli nie z zupełnem odrzuceniem tego słow­

nictwa.

„Ze takby się stało, mamy dowód na da­

leko jeszcze większą skalę ze sprawą pisowni:

dopóki Akadem ia milczała, wołali wszyscy, że powinna się zająć wydaniem prawideł ortografii, a wtedy cały kraj je przyjmie;

gdy wreszcie Akadem ia w październiku ro-

| ku 1891 uchwaliła odpowiednie przepisy, pozostało wszystko podawnemu, to je st, że połowa osób i czasopism, niezadowolona z tego, używa swoich własnych ortografij.

j Niewątpliwie ta k samoby się stało z wyprą-

(13)

N r ] WSZECHSWIAT 13 cowaną przez A kadem ią, czy też przez jakąś

inną instytuoyą lub grupę osób, nomenkla­

tu rą chemiczną; dlatego też wyżej wypo­

wiedziałem zdanie, że słusznie Akadem ia czyni, niewydając nom enklatury, bo czyni- j łaby to napróżno. Z resztą rzecz tak sto­

sunkowo skomplikowana, bo złączona z co-

j

dziennem życiem chemików, jak term ino­

logia, nie da się za jednym zamachem zmie­

nić, prawie bez wyjątku każdy chemik, prócz przyzwyczajenia, ma pewne powody, dla

j

których używa tego, a nie innego wyrażenia,

j

term inu, przenosząc go nad inny; gdy więc ktoś mu powie krótko a w ęzłow ato: porzuć [ dawny swój sposób mówienia, a przyjmij mój,— to nic dziwnego, że się taki chemik na to nie zgodzi odrazu, lecz zapragnie przy­

najm niej wymiany zdań, dysputy, w której obie strony mogłyby rozważyć wszystkie pro i contra jednego i drugiego sposobu wyraże­

nia się. D ysputa zaś tak a nie jest możliwa w razie, gdy ktoś wystąpi z gotową kodyfi- kacyą, w której zresztą jest zwykle rep re­

zentowane osobiste, więc stronnicze, za p atry ­ wanie au to ra lub referenta. Sądzę zatem, że przed skodyfikowaniem słownictwa—co oby jaknajrychlej nastąpiło—należałoby przy­

gotować grunt, a to przez omówienie kwestyj spornych i wymianę zapatryw ań w tej mie­

rze. Osobiste rozmowy nie pomogą nic, gdyż niepodobna je st zgromadzić wszystkich interesowanych; dysputa może się więc to ­ czyć tylko na piśmie, a raczej w czasopiśmie, a do tego, o ile mi się zdaje, W szechświat byłby organem najzupełniej odpowiednim.

Możnaby otworzyć w jego łamach, o ile S za­

nowna jego Redakcya zezwoli,—dyskusyą, a raczej stopniowo ich szereg, i w ten spo- i sób rozpatrzeć po kolei wszystkie kwestye

j

sporne; choćby nawet ta k a dyskusyą nie do-

j

prowadziła wprost do rozstrzygnięcia sprawy | n a jednę lub drugą stronę, to w każdym * razie zgromadziłaby ona wszystkie okoliczno- | ści, przem awiające za lub przeciw pewnemu j terminowi i ułatw iłaby w ten sposób roz- | strzygnięcie kwestyi.

„Żeby jed nak ten sposób załatw ienia sp ra ­ wy okazał się skutecznym, trzeb a dobrej woli ze strony wszystkich osób, które się tem interesują. Nie wystarczy bowiem, że ktoś I kwestyą podniesie, a R edakcya Wszechświa­

ta wyrazi swoję opinią; potrzeba jeszcze, żeby I

każdy, kto tylko na podstawie stanowiska swego lub swych wiadomości może zabrać głos, rzeczywiście go zabrał, nieźałując kilku minut czasu na napisanie swojego zda­

nia i przesłanie go do W szechświata.

D r Tad. Estreicher.

R edakcya naszego pisma najchętniej otwie­

ra swe szpalty dla dyskusyi w tym ważnym przedmiocie, zastrzegając sobie tylko zupeł­

ną objektywność rozpraw i treściwe refero­

wanie kwestyj.

S P R A W O Z D A N I E .

L annee Bio1ogique, com ptes rendus annuels des travaux de biologie generale, publies sous la direction de Yves D elage, prof. de Sorbonne, avec la collaboration d’uu Comite de R edacfeurs.

j

Prem iere annó) 1895. Paryż, Heinwald, 1 8 9 7 . Nowy ten rocznik biologiczny, wydawany na wzór znanych „Jahresberiehtów ” stacyi w N ea-

| polu, oraz licznych innych wydawnictw podob­

nych, ma na celu przedew szystkiem referowanie

| prac o charakterze teoretycznym , syntetycznym , poruszających najbardziej ogólne zagadnienia biologiczne; badania zaś czysto faktyczne mniej są tu uw zględniane.

Tom pierw szy zaw iera właściwie sprawozdania nietylko za rok 1 8 9 5 , ale i za parę poprzednich.

Rocznik składa się z X X działów, jak o to : Ana­

tomia i fizyologia komórki oraz je j podział (r o z ­ mnażanie się). Produkty płciowe. Zapłodnie­

nie. D ziew orództw o (partenogeneza). Rozm na­

żanie bezpłciow e. Ontogenia Teratogenia. R e- generacya. Szczepienie. Płeć. W tórne cechy płciowe. Polim orfizm . M etam orfoza i przem ia­

na pokoleń. Cechy utajone. Korrelacya Śmierć, nieśm iertelność i plazma zarodkowa. M orfologia i fizyologia ogólna. D ziedziczność. Zmienność.

Pochodzenie gatunków — filogenia. R ozm iesz­

czenie geograficzne isto t żyjących. Czynności p sychiczne. Teorye ogólne.

Każdy dział je s t poprzedzony krótką przed­

mową, streszczającą ogólne kierunki i wyniki badań obecnych w danej gałęzi biologii, potem następuje bibliograficzne w yliczenie prac samych, a wreszcie mniej lub w ięcej obszerne spraw ozda­

nia z najbardziej wybitnych rozpraw p oszcze­

gólnych.

Jan T.

(14)

N r 1.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P osied zen ie 1 6 te K om isyi teoryi ogrodnictwa i nauk przyrodniczych pom ocniczych odbyło się dnia 16 grudnia 1 8 9 7 roku o godzinie 8-ej wieczorem .

1. Protokuł p osiedzenia poprzedniego został od czytany i przyjęty.

2. P. J. Sosnow ski zakom unikował : „P rzy­

czynek do poznania natury biochem icznej k o ­ m órk i”.

O gólnie p rzyjęta zasada tożsam ości zarodzi w całym św iecie isto t ożyw ionych, pom im o ró ż ­ norodności m orfologicznej ty ch że, ostatniem i czasy coraz częściej tp otyk a się z zarzutam i.

Coraz w yraźniej zaczyn a się kształtow ać p o ­ gląd, że zarodź różnorodnych grup je ste stw ż y ­ jących posiada pew ną odrębną filogenezę, z a ­ te m — i pew ne odrębne w łaściw ości biochem iczne.

W spom niaw szy pokrótce o D anielew skim , który m iędzy innem i utrzym uje, że np. białka p ocho­

dzące od is to t n iższych są chem icznie p rostsze, p relegent zazn aczył w ażność tego rodzaju sp o­

strzeżeń , zw łaszcza w ły ch przypadkach, gdy zestawiam y biochem iczne w łasności kom pleksów w prześw iadczeniu o ich identyczności.

P relegent poprzednio ju ż m iał sposobność w yrazić w Kom isyi zdanie, oparte na obserw a- cyach w łasnych ja k o też danych, w ziętych z li­

teratury, że karyoplazm a w ym oczków różni się od karyoplazm y kom órek kręgow ców D alsze poszukiw ania, przedsiębrane p rzez prelegenta, skierowane były ku bliższem u określeniu tej różnicy drogą czysto chem iczną. Główny cel stanow iło zbadanie rozm ieszczenia w kom órce elem entów popiołu, a nadew szystko fosforu i ż e ­ laza. D o wykrycia pierw szego z tych p ierw iast­

ków użyta była m etoda L ilienfelda i M ontiego, z m odyfikacyą P allaciego, polegającą na zanu­

rzaniu utrw alonych lub św ieżych tkanek w roz­

tw orze m olibdenianu amonu w kw asie azotnym i redukow aniu otrzym anego osadu fosforom o- libdenianu amonu p yrogallolem lub chlorkiem cyny (rea k cja barwna). P ow yższa m etoda stw ier­

d ziła słuszność p ierw otnie w ypow iedzianego m niemąnia, ż e karyoplazm a w ym oczków , w p o ­ równaniu z karyoplazm ą kom órek tkankow ych, posiada odrębną naturę, poniew aż podczas gd y pierw sza p rzy wskazanem traktow aniu pozostaje bezbarwną, elem enty chrom atynow e, czyli rze­

kom o nukleinowe, tych ostatnich otrzym ują z a ­ barwienie nader silne. Pom im o takiego wyniku, prelegent, opierając się na w łasnych innych sp o ­ strzeżeniach, ja k o te ż — krytyce sam ej metody p rzez H einego, nie p rzyp u szcza, aby jed y n ie fosfor był p rzyczyną tej reakcyi; m ożebnem je s t,

j

że podobne zw iązki dają rów nież i niektóre clałe proteinow e.

P relegent dem onstrow ał odpow iednie p rep a ra ­ ty m ikroskopowe.

N a tem posiedzenie zostało ukończone.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Widma gwiazd podwójnych. Przez sto­

sowne urządzenie szczeliny dopuszczającej pro­

m ienie św iatła do spektroskopu, sir W illiam H ug gins zdołał odfotografować oddzielnie widma, gw iazd barwnych, wchodzących w skład gw iazdy podw ójnej. Poniew aż przyjm ujem y pow szech­

nie, że gw iazdy podw ójne utw orzyły się praw ­ dopodobnie przez rozdział wspólnej masy pier­

w otnej, ważną przeto rzeczą je s t oznaczenie w zględnego stopnia rozw oju części składowych takiej gw iazdy. W r. 1 8 6 4 , przez obserw acye widmowe gw iazd a H erkulesa i p Łabędzia, p. H uggins przekonał się, że barwy tych gw iazd są rzeczyw iste, jakkolw iek wydawać się m oże, że są one tylko objawem kontrastu; zależą w ięc jed yn ie od rodzaju widma, które jest wynikiem składu tych gw iazd, oraz stanu, w jakim się substancya ich znajduje. Obecnie p. Huggins b a­

dał widma części składowych gw iazdy w kon- stelacyi Psów gończych, zwanej „sercem Ka­

ro la ” ; obie te gw iazdy niew iele posunęły się p o­

za stopień rozw oju, na jakim znajdują się gw iaz­

dy białe. M ożna więc stąd wnieść, że gw iazda ta podwójna utw orzyła się w czasach w zględnie nowszych, aniżeli np. f L w a, której obie gw iaz­

dy składowe przedstaw iają widm a, odpow iada­

ją c e stanowi bardziej posuniętem u, podobne do widma naszego słońca. W niosek taki w szak­

że stanowczym być nie m oże, skoro nie znam y m asy obu układów; prawdopodobnie bowiem gw iazda, posiadająca masę mniejszą, prędzej przebiegać m usi fazy kolejne, jak ie gw iazda w ciągu istnienia swego przechodzi.

Pew niejsze wnioski dawać m oże porównywanie części składowych jed n ego system u. Gwiazda (3 Ł abędzia przedstawia piękny przykład układu, którego obie gw iazdy posiadają barwy znacznie m iędzy sobą odrębne; gw iazda głów na błyszczy św iatłem jasno-żółtem , gdy druga okazuje barwę w yraźnie niebieską. W idma ich na fotografiach rów nież silnie odstępują m iędzy sobą, ale je s t rzeczą godną uwagi, że gw iazda słabsza, 5 -ej w ielkości, daje widmo należące do typu gwiazd białych, gdy widmo gw iazdy głów nej, 3-ej w ie l­

k ości, należy do typu gw iazd żółtych, dalej ju r

w rozw oju swoim posuniętych. Aby z anomalii

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zdaje się również, że wogóle mrówka wychodząc z gniazda stara się trzymać śladów tych swych poprzedniczek, które wracają już do mrowiska. N a zakończenie

niejszy zarzut przeciw opinii, że łosoś się w rzekach nie żywi, podniósł A. Brown, utrzymując, że katar, stwierdzony przez d-ra Gullanda, nie istnieje. Ażeby

Póki zaś Do pozostaje bez zmiany, stygnięcie w kierunku od powierzchni ku środkowi również zwolna i stopniowo zmniejsza się i zanika, wówczas rozpoczyna się

Istotnie bowiem je ­ żeli pod działaniem tego wpływu cząsteczki wewnętrzne chociaż w bardzo nieznacznym stopniu uchylą się od drogi prostolinijnej, wówczas

co podane wyżej wiadomości o zapłodnieniu. A chociaż jest faktem niezbitym, że w akcie tym na utworzenie się jądra przewężnego składają się dwa jądra :

wie; jasność jednakże nie trwa aż do samego poziomu, lecz dosięgnąwszy swego maximum na wysokości 7 do 8 stopni, zawsze poczyna się zmniejszać, a w

Podstawą procesu edukacyjnego jest komunikacja w relacji nauczyciel – – student i to ona będzie przedmiotem dalszych rozważań, uporządkowa- nych za pomocą metafory

[r]