JNfe. 17 (1560). W arszaw a, dnia 28 kw ietnia 1912 r.
T o m X X X I .TYGODNIK POPULRRNr, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PR EN U M ERA TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszawie: r o c z n ic r b . 8 , k w a r ta ln ie rb . 2.
Z przesyłką pocztową r o c z n ic r b . 10, p ó łr . r b . 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R e d a k c y i „ W s z e c h ś w ia ta " i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia ch w kraju i za g r a n ic ą .
R e d a k to r „ W s z e c h ś w ia ta '4 p r z y jm u je ze sp ra w a m i r e d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o r e m w lo k a lu r e d a k c y i.
A d r e s R ed a k cy i: W S P Ó L N A Kq. 37. T elefon u 83-14.
Z ŻYCIA P I E R W O T N I A K Ó W .
L
Na każde zjawisko życiowe możemy zapatryw ać się z rozmaitych punktów widzenia: można w niem widzieć pewną zmianę fizyczną lub chemiczną, zacho
dzącą w organizmie lub w jego sto sun ku do św iata otaczającego, albo też roz
patryw ać, jako sku tek lub powód do zmian następu jący ch w organizmie, re gulujących jego istnienie. Z tego o s ta t
niego punktu widzenia każde zjawisko musi być uważane za pobudkę, lub też refleks, czyli odruch psychiczny o rgani
zmu. Odruch ten może uwidocznić się niezwłocznie, lub też zmiana zaszła w or
ganizmie pozostaje w nim w stanie po- tencyalnym, w ywierając wpływ na inne odruchy; nakoniec może uwidocznić się dopiero po pewnym czasie przy sposob
ności.
Powyższe zjawiska stosują się w ró
wnej mierze do wszystkich organizmów, zarówno j e d n o — j a k i wielokomórko
wych. Życie w istocie swej sprowadza się do ciągłych zmian w organizmie
i w stosunku organizmu do kosmosu Całkowite poznanie stanu psychicznego danej istoty równałoby się doskonałemu poznaniu całości jej budowy i działania—
co je s t rzeczą sam a przez się niemożli
wą — przywykliśmy zatem do bardziej powierzchownego pojmowania rzeczy i zwracamy zazwyczaj uwagę jedynie na znaczniejsze zmiany, bardziej widoczne i mówimy wówczas, że organizm je st podniecony, t. j. działa nań jak aś pobud
ka; w przeciwnym razie przyjmujemy, że organizm je s t w stanie obojętnym lub spokoju.
Jako przykład weźmiemy wymoczka:
je st to, j a k wiadomo, organizm jednoko
mórkowy, charakteryzujący się morfolo
gicznie przez posiadanie podwójnego apa
ratu jądrowego t. zw. „m akro-“ i „mi- k ro nu k leu sa“. Zewnętrznie komórka ta pokryta je s t rzęskami, które są rozmaicie rozmieszczone i różne przybierają formy, stosownie do rodzin wymoczków. S k u t
kiem zgodnego ruchu rzęsek nasz w y moczek porusza się w wodzie w sposób zupełnie normalny; stan ten uw arunko
wany j e s t przez szereg rozmaitych czyn
ników, ta k np. środowisko otaczające od
działywa nań przez swe właściwości osmo-
308 W SZECHSW IAT J\6 17
tyczne, zarówno j a k chemiczne i m echa
niczne. Ciągły prąd wody, wywołany przez ru ch rzęsek, powoduje styczność organizmu z wciąż nowemi w arstw am i środoAiska, stosownie zaś do wrażeń od
bieranych przez organizm, porusza się on naprzód lub cofa w tył, albo też s k r ę ca w bok i t. d.
Przypuśćm y je d n ak , że na dany o rg a nizm zaczyna działać jed en z czynników w stopniu większym, aniżełi pozostałe, wówczas postępowanie organizmu będzie bardziej zależne od dańego czynnika, niż od innych, stosunek danego czynnika do organizmu staje się bardziej zrozumiały i sam a k t pobudzenia bardziej widoczny.
Uprzywilejowane działanie pewnego czyn
nika możemy osiągnąć w dwojaki spo
sób: albo wzmacniając bezpośrednio jego intensywność, lub też usuw ając inne, współdziałające c/.ynniki, ja k się mówi
„interferujące“. Tak np. powiedziałem, że d any organizm znajduje się w7ciąż pod wpływem różnorodnych czynników, mię
dzy innemi chemicznych - jeżeli zmie- I nimy składniki chemiczne ośrodka, w k tó rym organizm się znajduje, jeżeli np. do J naczyńka z wymoczkami, przypuśćm y Paramaecium , wpuścimy kroplę bardzo słabego kwasu, zauważymy, że w szy st
kie wymoczki, wchodzące wr styczność z kwasem, re a g u ją n ań w swoisty sobie sposób.
Jako drugi przykład, wyobraźmy sobie naczynie z wodą, zaw ierające dwa ro
dzaje wymoczków Param aecium i Colpi- dium ’)—oba zarówno są wrażliwe na siłę ciężkości z tą różnicą, że Param aecium pod wpływem tejże zajmuje możliwie najwyższe w arstw y wTody, gdy tym cza
sem Colpidium dąży do niższych; w n o r
malnych jednak w arunkach oba odczu
wają potrzebę powietrza oraz m ateryj odżywczych, zajm ują więc w danem n a czyniu miejsce bliskie powierzchni i ob
fitujące w pożywienie, np. w bakterye n a liściach zanurzonych w wodzie i t. p.
J) Oba te gatunki są nadzwyczaj pospolite w wodzie stojącej, można je też otrzymać po upływie paru tygodni po zalaniu wodą siana lub zeschłych liści,
Wrażliwość na siłę ciężkości j e s t w da
nym razie przytłumiona przez oddziały
wanie innych czynników. Jeżeli zaś umie
ścimy wymoczki w naczyńkach prosto
padłych w wodzie możliwie czystej oraz usuniem y działanie powietrza, pokryw a
jąc powierzchnię wody warstw ą oliwy—
wówczas wszystkie Paramaecium zbiorą się w w arstw ie najwyższej, Colpidium zaś w niższych warstwach wody. U su
nięcie innych czynników daje możność przejaw ienia się wr dostatecznej sile pe
wnemu czynnikowi, w danym przypadku sile ciężkości.
J a k w pierwszym, tak i w drugim przypadku następuje oryentacya o rgani
zmu pod wpływem i względem danego czynnika: zjawisko to dawno ju ż zostało określone pod nazwą taksizmu. Znacze
nie studyów nad taksizrnami je s t bardzo ważne: badając kolejno bodźce, oddzia
ływające na organizm, lub poddając go działaniu nowych bodźców, przenikamy głębiej w mechanizm życia danego orga
nizmu.
W przypadku organizmów jednokom ór
kowych zarówno wrażenie, ja k i odruch (refleks) zachodzą w ramach jednej ko
mórki. Czy jedne i te same cząstki pro
toplazmy, czy też pewna część komórki ma udział znaczniejszy, aniżeli pozostałe w odbieraniu, przeprowadzaniu wrażenia, w r e a k c y i — j e s t to k w esty a tru d n a do rozwiązania i zależna od danego refleksu i organizmu; mamy tu cały złożony sze
reg reakcyj prostych, zachodzących we
w nątrz protoplazmy, których przeważnie nie znamy, posiadając jed y n ie świado
mość przyczyny, która je wywołuje (po
budki) i skutku, t. j. odruchu.
Ciekawe są dla nas pod tym wzglę
dem doświadczenia Verworna !), według których części wymoczków, pozbawione jądra, zachowują własność reagowania na bodźce zewnętrzne, np. chemiczne lub prądu elektrycznego. Jednakże i w tym przypadku jąd ro je s t tu nieodzowne, ja k i w innych aktach komórkowych, gdyż
M. Yerworn. „Psycho-physiologischen Pro- tistenstudien". Jena, 1889.
JMS 17 W SZECHSW IAT 309
po pewnym czasie cząstki te zamierają, t. j. tracą własność swoistego reagowa
nia na wszelkie bodźce. Rzecz się p rzed stawia jak o bardziej złożona, gdy prze
chodzimy do organizmów zwierzęcych, zaopatrzonych w system nerwowy. Jaki udział przypada tu komórce nerwowej w odruchu organizmu, a ja k i komórkom zmysłowym (percepcyjnym)? Gdzie po
wstaje samo wrażenie i przyczyna reak- cyi? Zdania są tu głęboko podzielone.
Do niedawna jeszcze komórce nerwowej przyznawana była zupełna hegemonia w zjawiskach psychicznych zwierząt, do
piero klasyczne dzieło Loeba '), poparte licznemi rozprawami tegoż autora oraz uczniów jego o psychice porównawczej różnych zwierząt — wypowiedziało się przeciw temu poglądowi. Według Loeba, rola komórki nerwowej je st drugorzędna i sprowadza się do znaczenia przewodni
ka i łącznika poszczególnych elementów organizmu, odbierających wrażenia (ko
mórki zmysłowe) i reagujących (np. mię
śni). Zatem organizm zwierzęcy zacho
wuje się identycznie z organizmem j e dnokomórkowym lub roślinnym.
Jako przykład rozpatrzmy t. zw. helio- tropizm 2) zwierzęcy, tj. zjawisko oryen- tacyi względem światła. Według sta re go pojęcia byłby to odruch uw arunko
wany przez ośrodek nerwowy — według Loeba zaś komórka nerwowa spełnia tu tylko czynność przewodnika, sama zaś reakcya organizmu je st zależna od ele
mentów wrażliwych na światło. Stosuje się to do wrszelkich odruchów, ja k r ó wnież do t. zw. instynktów: „...wśród pierwiastków, z jakich składają się in
sty n k ty złożone, znaczenie zasadnicze mają tropizmy... Tropizmy te są inden- tyczne u roślin i u zwierząt" (str. 15).
Tych k ilka słów świadczy o znaczeniu,
]) J. Loeb. „Wstęp do fizyologii i psycholo
gii porównawczej “ przekład polski d-ra Szyma
nowskiego. Warszawa, 1906.
2) Nazwą tropizmu oznaczamy oryentacye organizmn, pozbawionego możności swobodnego ruchu, w przeciwnym razie mówimy o tak*
sizmie. Szkoła Loeba często bardzo nie zaznacza tej różnicy.
jakie Loeb przypisuje studyom nad tak- sizmami. Niemniej jed n ak są badacze, którzy uważają za mylne łączenie w je- dnę kategoryę odruchów organizmów po
zbawionych układu nerwowego oraz po
siadających go, a to z powodu kwestyo- nowanej roli system u nerwowego ‘). Dla braku argumentów decydujących je st to kwestya nierozstrzygnięta. W każdym razie zasługą Loeba pozostanie próba sprowadzenia odruchów zwierzęcych do zjawisk prostszych organizmów jednoko
mórkowych lub też roślinnych.
II.
Przechodzimy obecnie do szczegółow- szego rozpatrzenia naszego tematu, t. j.
do opisu warunków życia organizmów jednokomórkowych czyli pierwotniaków.
Opiszemy pokrótce organizm w stanie normalnym, czyli niepobudzonym, n a stępnie zaś przejdziemy do opisu oddzia
ływania nań poszczególnych czynników, jako to ciepła, światła i t. p. O trzyma
my wówczas w ogólnych zarysach obraz życia pewnych grup pierwotniaków (ograniczam się tu do korzenionóżek, wi- ciowców i wymoczków), jako też zmian, jakim ono podlega. Po bliższe szczegóły morfologiczne należy odesłać czytelni
ka do tom u I J. Nusbauma: „Anatomia porównawcza1*.
Rzeczą pierwszorzędnej wagi je s t po
znanie sposobu poruszania się, czyli loko- mocyi danych organizmów. J e s t to czyn
nik nader ważny, gdyż określa stosunek danego organizmu do świata zewnętrz
nego, sposób, w jaki reaguje on na czyn
niki zewnętrzne, sposób pobierania po
żywienia. W obszernym dziale pierwot
niaków spotykamy najrozmaitsze postaci ruchu i różne przystosowania komórki do tychże: mamy przedewszystkiem peł
zanie, jako formę poruszania się praw do
podobnie pierwotną, panuje ona w kla
sie korzenionóżek. Ta forma ruchu je st ogólnie znana, j a k rów'nież próby wytłu-
!) J. Massart. „Essai de classification des re*
fleses non nerveux“. Annales de l‘Institut de Pa
steur, tom XV, 1901,
310 W SZECHSW IAT JVś 17
m aczenia z p u n k tu fizyko - chemicznego ruchów ameb, i nieraz ju ż była o tem mowa we Wszechświecie. W spomnę tyl
ko hypotezę Yerworna '), do której do
prowadziły go badania nad korzenionóż- kami i doświadczenia merotomiczne. P ro
toplazma żyjąca je s t miejscem ciągłych reakcyj utleniania oraz redukcyi i cią
głych wymian pomiędzy powierzchnią komórki a ją d r e m —-substancyj o różnym ciężarze molekularnym. W sk u tek zmian w ciężarze m olekularnym substancyj znajdujących się na obwodzie komórki, a w sk u tek tego zmian w napięciu po- wierzchniowem p ow stają nibynóżki. P o
bieranie pokarmów odbywa się również u tych organizmów zapomocą nibynó- żek—te ostatnie posiadają własność zle
wania się pomiędzy sobą w większe m a
sy. Wspomnę tu szczegół bardzo cieka
wy, lecz niezbyt znany: łączenie się ni- bynóżek dotyczę wyłącznie jednego osob
n ika (mowa tu o otwornicach); zetknię cie zaś nibynóżek dwu osobników tegoż g atu n k u (np. Orbitholithes) może działać ja k o silna pobudka, powoduje gwałtowny ich skurcz, prow adzący niekiedy do ro
zerwania się. P obudką j e s t tu specyficz
n a różnica w chemicznym składzie ko
mórek; indywidua młode, t. j. pochodzą
ce z niedawnego podziału, nie reag u ją w ten sposób 3).
Swoisty sposób zm iany miejsca obser
wować można u niektórych Rhizopoda—
słonecznic, pełzaków, zapomocą zmian w ciężarze właściwym. Fakt, obserw o
wany przez Engelmanna, u Arcella, Dif- flugia. Arcella j e s t to rodzaj pełzaka (Thecamoeba), zaopatrzony w skorupkę:
gdy j ą wywrócimy tak, żeby nibynóżki i nie dotykały podłoża, możemy wówczas obserwować formowanie się pęcherzyków gazu w ew nątrz komórki, pomagających organizmowi powrócić do normalnego 1 położenia.
J) M. Verworn. „Die physiologische Beden- J
tung des Zellkernes" Arch. f. d. ges. Physiol.
1892, tom 51.
*)■ P. J e u s e n . „Ueber individuelle Unterschie- j
dezwischen Zellen d e r gleichen Art.“ Arch. f. d.
g e s a m . Physiol. 1896, tom '62:
Thalassicolla nucleata (z grupy pro.- mieniowców—Verworn) i) w normalnych w arunkach utrzymuje się na powierzchni wrody morskiej, leoz gdy organizm zo
staje silnie pobudzony, wówczas opada na dno, by po pewnym czasie powrócić znów na powierzchnię. Przyczyna tego zjawiska je s t następująca: ciało wspo
mnianego promieniowca składa się z war
stw y środkowej, zawierającej jądro, oto
czonej błonką, komunikującej zapomocą otworków z w arstw ą zewnętrzną galare
towatą. Otóż w arstw a zewnętrzna po
siada bardzo liczne wodniczki, ma rodzaj budowy gąbczastej. Wodniczki te zawie
rają substancyę lżejszą od wody mor
skiej. Gdy podrażnimy organizm, pewna liczba wodniczków rozpada się i orga
nizm, stając się cięższym, idzie na dno;
następnie formują się nowe wodniczki i organizm się unosi. Gdy pozbawimy komórkę w arstw y zewnętrznej, przestaje się ona unosić. D rugą postacią ruchu bardzo rozpowszechnioną u pierw otnia
ków je s t pływanie z pomocą wici (wi- ciowce) lub też rzęsek (wymoczki).
Ruch wici, skierowanej naprzód i opi
sującej krzyw ą helikoidalną, pociąga za sobą organizm nak ształt śruby, przyczem ruchowi naprzód zazwyczaj towarzyszy obrót około podłużnej osi ciała.
T. Vieweger.
(C. d. nast.).
H . Y IG -N ER O N .
W S P Ó Ł C Z E S N E P O J Ę C I E O M A G N E T Y Z M I E .
Teorya elektronów została w świetny sposób potwierdzona przez odkrycie cia
łek katodalnych, które zawdzięczamy J.
J. Thomsonowi. Doświadczenie istotnie wykazało, że każda m aterya zawiera
2) M. Verworn. Ueber dieFahigkeit der Zel- le activ ihr spezifisehes Ge\vicht zu veramlera“.
1 Arch. f. d. g. Physiol. 1893.
W SZECHSW IAT 311
i może wysyłać w różnych okolicznoś-
jciach ładunki odjemne, z których każdy zawiera ładunek atomu jednowartościo- wego w elektrolizie i których masa je st dwa tysiące razy mniejsza od masy ato^
mu wodoru. Nadzwyczajna małość pro
mienia tych ciałek czyni prawdopodobnem pojęcie, że wchodzą one w skład atomów materyalnych.
Można z ich istnienia wyciągnąć liczne wnioski, z których jednym z ważniej
szych je st wyjaśnienie zjawiska Zsemana w jego najpiostszej postaci, wyjaśnienie dane przez Lorentza i przedstawiające fakty jakościowo i ilościowo.
E lektrony będące w ruchu wewnątrz atomów w ytw arzają pole magnetyczne i dają n a ty ch m ia st obraz prądów czą
steczkowych, zapomocą których Ampere chciał wyjaśniać właściwości magnesów;
można było mieć nadzieję, idąc za w y
nikami tego obrazu, że potrafimy w y tłu maczyć w szystkie własności magnetyczne materyi.
Własności te przedstaw iają -się jed n ak jako bardzo złożone, gdyż ciała grupują się w trzy różne kategorye: ciała ferro
magnetyczne, których typem je s t żelazo, nam agnesowujące się bardzo silnie w polu m agnetycznem podług bardzo złożonego praw a i zachowujące po zniesieniu pola magnetyzm pozostały; ciała param agne
tyczne, które nam agnesowują się bardzo słabo w kieru n k u pola, odpowiednio do jego natężenia i które stają się znów i
obojętnemi, gdy tylko się przerywa dzia
łanie zewnętrzne; wreszcie ciała diama- gnetyczne, ja k bizmut, namagnesowujące się bardzo słabo, odpowiednio do natę
żenia pola, lecz w kierunku odwrotnym i bez pozostałości.
Pierwsze próby objaśnienia własności magnetycznych zapomocą teoryi elektro
nów nie doprowadziły do zadowalającego ; wyniku aż do świeżych badań L angevina i i Weissa, które pozwoliły posunąć się dalej i dojść do odkrycia nowego p o wszechnego składnika materyi, magne- tonu, j a k Weiss go nazwał.
W odczycie, wypowiedzianym niedawno w Societe franęaise de physique, Weiss naznaczył przedewszystkiem wyniki roz
maitego rodzaju, usprawiedliwiające po
przedni wniosek, m ający wielkie znacze
nie z punktu widzenia rozwoju naszych wiadomości o własnościach materyi i o je j budowie.
Wiadomo, że w badaniu magnetyzm u wielkością, którą wyprowadzamy doświad
czalnie, je s t moment magnetyczny, gdyż masy magnetyczne, wyprowadzone przez analogię z elektrycznością statyczną, w rzeczywistości nie istnieją.
Do 1908 roku moment molekularny nie został doświadczalnie wyznaczony i po
siadano jeden tylko wynik odnoszący się do tlenu, obliczony przez Langevina, któ
ry się opierał na badaniach teoretycz
nych.
Ponieważ cząsteczka, jako zbyt mała, nie je s t przystępna dla naszych pomia
rów, trzeba było wykonywać doświad
czenia na znanej ilości molekuł, wpro
w adzając takie warunki, aby działania ich się wzmacniały i następnie podzielić otrzymany wynik przez tę liczbę, ażeby go sprowradzić do jedności molekularnej.
Naprzykład, posługując się cząsteczką gramową, w ystarczy podzielić przez 68510 23, które to wyrażenie daje nam liczbę molekuł w cząsteczce gramowej.
Dwie przyczyny nie pozwalają zazwy
czaj na proste dodawanie działań elemen
tarnych, mianowicie wewnętrzne tarcie molekuł i ich ruchy, powstałe pod wpły
wem ciepła. Można usunąć jedne, uży
wając pól o dużem natężeniu, wyznacza
jąc nasycenie i przezwyciężając opory wewnętrzne, drugie — wykonywając po
miary w bardzo niskiej temperaturze.
Weiss i Kamerlingh Onnes wymierzyli bardzo dokładnie molekularny moment magnetyczny metali w bardzo niskiej temperaturze, mniej więcej 20 stopni skali bezwzględnej. Doświadczenia w y k a
zały ciekawe zjawisko, a mianowicie, że te momenty molekularne mają wszystkie wspólną część spółmierną równającą się 1123,5 w przybliżeniu do dwu lub trzech t y siącznych, a k tó rą Weiss nazwał gramo- magnetonem. Dzieląc tę liczbę przez 685102'2, otrzymuje się 16,4.10-22, która je s t momentem magnetycznym m agnesu
elementarnego, samego magnetonu.
312
W SZECHSW IA T
ATa 17Ów wynik conajmniej ciekawy, w y m a
gał spraw dzenia i pogłębienia, i n a tem właśnie polegała od kilku la t prasa W eis
sa i jego uczniów. Z doświadczeń j a kie zawdzięczamy Weissowi, dotyczących tlen ku żelaza, m ag n ety tu , można prze- dewszystkiern wywnioskować, że moment m agnetyczny cząsteczki zmienia się nagle o ilości skończone, wielokrotne tej sa
mej liczby i które są do siebie dokładnie w stosunku takim j a k 4, 5, 6, 8 i 10.
Skądinąd możność stosowania do roz
tworów soli m ag n ety czny ch rozpuszczo
nych teoryi nam agnesow yw ania gazu param agnetycznego, ja k ą zawdzięczamy Langevinowi, pozwoliła wyciągać z do
świadczeń P ascala nad tem i ciałami cie
kawe wiadomości; zm iana mom entu m a gnetycznego nie jest zjawiskiem ciągłem, lecz w ytw arzającem się skokami i w7 tem również znajdujem y potwierdzenie j a k o ś ciowe i ilościowe istnienia magnetonu.
Wreszcie ciała stałe, sole metaliczne lub stopy, gdy była do nich zastosowana ta teoryą, potwierdziły również hypotezę Weissa, jak to widzimy z doświadczeń Foexa, P eytisa i t. d.
Jed n em słowem teo ry ą cynetyczna po
zwala otrzymać mom ent m agnetyczny atomów. W jego wyznaczaniu sp o ty k a my bardzo ciekawą okoliczność, że ten sam atom nie posiada jedynego momentu magnetycznego, lecz że przeróżne war tości, jakie zmuszeni je s te ś m y mu p rz y pisać stosownie do te m p eratu ry , s k ła d nika, którego część stanowiły, znajdują się wTzględem siebie w stosunkach pros
tych. Można więc n ajp ierw znaleźć po
między mom entam i atomowymi tego s a mego m etalu część spółmierną. N astęp
nie zaś można stwierdzić, że części spół- mierne różnych atomów są wszystkie jednakowe; nadano zatem tej wartości
wspólnej nazwę magnetonu.
W danej chwili m agneton je s t uw a
żany za element składow y w-spólny w iel
kiej liczbie atomów m agnetycznych, a za
pewne wszystkim. Wykonano dośw iad
czenia odpowiednie z żelazem, z kobal
tem, z chromem, z m anganem, z miedzią,
z rtęcią i z m etalam i ziemrzadkich.
Czy
ta k samo rzecz się ma z innem i
ciałami, czy magneton je s t czemś więcej aniżeli częścią składową ciał m agnetycz
nych, czy je st powszechnym składnikiem materyi? Tego twierdzić jeszcze nie
można, lecz je s t to bardzo prawdopo
dobne; zwłaszcza, że istnienie magnetonu znajduje ciekawe potwierdzenie w zupeł
nie odmiennem zjawisku, mianowicie w widmach świetlnych.
Badając widmo metalu lub gazu, je steśmy uderzeni znaczną liczbą jasnych linij, jakie ono przedstawia i pozorną nieprawidłowością ich rozmieszczenia.
Fizycy starali się dojść, jakim prawom podlega to rozmieszczenie i znaleźli, że linie widmowe układają się w szeregi, a w każdym z nich można obliczać dłu
gości fal, odpowiadające tworzącym go promieniowaniom, zastępując we wzorze jed en wyraz szeregiem liczb całkowitych.
Pierwszy Balmer znalazł wzór stosujący się do 29 linij wodoru z nadzwyczajną ścisłością. Rydberg, Deslandes i wielu innych fizyków, dali wzory ogólne, n a
dające się dla wszystkich ciał. Do w szyst
kich tych wzorów wchodzi ta sama wiel
kość stała, zdająca się w ten sposób w y kazywać istnienie głębokiego podobień
stw a pomiędzy ostatecznemi cząstecz
kami tworzącemi pierwiastki.
Ritz posunął znacznie naprzód badanie widm, szkicując teoryę, którą przed
wczesna śmierć przeszkodziła mu rozwi
nąć, a która pozwala na teoretyczne uza
sadnienie wyżej ogłoszonych praw, u sta
lonych doświadczalnie. Przypuszcza on, że promieniowania świetlne pochodzą z drgania elektronów, umieszczonych w polu magnetycznem, pochodzącem z dwu biegunów7, mogących zająć w ato mie pewną ilość położeń na linii prostej.
Chcąc mieć porównanie konkretne, mo
żna sobie wyobrazić szereg nam agneso
wanych sztabek połączonych końcami, za którem i zostaną umieszczone inne sztabki tej samej długości n iem agn ety czne, np. miedziane. Gdy umieścimy elek
tron na końcu miedzianym układu, b ę
dzie drgał, wysyłając pewne promienio
wanie. Gdy dodamy dodatkową n a m a gnesowaną sztabkę do poprzedniej cało
ści, elektron wyśle inne promieniowanie
N o 1 7
W SZECHSWIAT 313
i t. d. Zaznaczone wyżej istnienie wiel
kości stałej, wspólnej dla wszystkich wzo
rów, wymaga, ażeby magnesy elem entar
ne były jednakow e dla wszystkich ciał, co skądinąd potwierdza hypotezę Weissa.
Zdaje się więc, żeśmy zdobyli w ma- gnetonie nowy składnik materyi. Po elektronie, będącym godłem nowych po
ję ć o nieciągłej budowie elektryczności, magneton wyraża podobną ewolucyę w na- szem pojmowaniu zjawisk m agnetycz
nych. Lecz, ja k mówi sam Weiss, po jednym kroku, zrobionym naprzód, ileż ta jem nic ukazuje się przed nami, ile no
wych zagadnień! Dawne pojęcie ciała chemicznie prostego już obecnie nie w y
starcza, gdyż ten sam pierwiastek sto
sownie do te m p eratu r lub do związków, w jakie wchodzi, ma wielką ilość zmien
nych magnetonów. Gdy ta ilość się zmie
nia, naprzykład zmniejsza się, co się s ta je z magnetonami, znikającemi w ten sposób? Czy przemianom tym tow arzy
szą zmiany energii? J a k ą rolę grają zja
wiska m agnetyczne w związkach chem i
cznych? Czy siły chemiczne są to przy
ciągania magnesów elementarnych? Czy wartościowość chemiczną można poró
wnać z magnetonami? i t. d. Pytania mnożą się, w idokrąg się rozszerza i po
trzeba będzie całego zapału, wiedzy i p ra
cy uczonych, ażeby wyjaśnić choćby ty l
ko część tej nowej dziedziny.
Tłum. H. G.
O R O Z B R O JE N IU U S T R O J Ó W NA P O W T Ó R N E W S T R Z Y K N IĘ C IE 1 N N O R O D N E G O BIAŁKA I O BIO- N O M IC Z N EM ZN A C ZE N IU ANA-
FILAKSYI.
(Dokończenie).
IV.
Postęp je s t widoczny także i w tem, że zrozumiano już po części na czem po
lega właściwie zmiana w ustroju, jakiej doznaje zwierzę anaftlaktowane, — Fakt,
ż.e po pierwszem zastrzyknięciu, które przygotowuje rozbrojenie i uczula z cza
sem, zwierzę, poddane tej próbie, napo- zór pozostaje zdrowem zupełnie,—dowo
dzi jasno, że do ustroju krwi jeg o nie został zastrzyknięty żaden jad istotny, w właściwem tego słowa znaczeniu, t. j.
gotowy. Ale zwierzę to jednak różni się stanowczo od innych ja k ą ś osobliwością n adan ą jego krwi. Aby dociec n atu ry tej osobliwości K. Richet zrobił podobno pierwszy, ale i wielu innych to uczyniło, doświadczenie raz już wspomniane. Za
miast uczulać rozbrojeniem wprost zwie
rzę próbne, użył on, ja k ju ż wspomnia
łem, pośrednictwa innego zwierzęcia (I) tego samego gatunku, które już było rozbrojone na pewnego rodzaju s u b stan cyę białkowatą. Zastrzyknął więc suro
wicę krw i z morświnki już anafilakto- wanej i to w należytym odstępie czasu, innej morśwince (II) dotąd nietkniętej.
W krótce okazała się ta 'b i e r n a nieroz- brojona morświnka ta k samo prawie uczuloną na to samo białko, ja k i pier
wsza.
Czegóż to dowodzi?
Dowodzi to, że krew pierwszego zwie
rzęcia zawierała ju ż substancyę anafi- laktującą, a więc że anafilaksya j e s t zja
wiskiem czysto chemicznem. Tem się jed n ak zjawisko to różni od innych che
micznych, że je s t ściśle swoistem czyli speeyficznem, że więc potrzeba do w y wołania go dw u substancyj nieszkodli
wych, jednej i drugiej same przez się, ale stających się trującem i w straszliwy sposób dopiero w skutek ich połączenia w ustroju. Takich zjawisk znamy w fi- zyologii więcej. Już Klaudyusz Bernard był wykazał że, choć amygdalina (w mi
gdałach gorzkich zaw arta a będąca glu- kozydem krystalizującym, zawierającym azot), oraz em ulsyna sama także nie t r u jąca i także zawierająca azot, zastrzy- knięte zosobna nie szkodzą, to jednakże zastrzyknięte równocześnie lub krótko je d n a po drugiej, wywołać mogą prawie natychmiastowo objawy gwałtowne, s k u t
kiem powstawania z tego połączenia
kw asu pruskiego (a obok tego glukozy
i aldehydu benzoesowego). Zupełnie po
314 W SZECHSW IAT M 17
dobnie rzecz się ma ze zwierzęciem ana- filaktowanem. We krw i jego tkw i i krąży związek chemiczny, sam przez się nie trujący, albo tylko mało szkodzący, ale mogący w danym razie nabrać własności gwałtownej trucizny, a więc właściwie nie żaden ja d — ale „jadoród“, nie to k syna, ale toksygenina. Tylko, że ta ja- dorodna su b stan cy a potrzebuje jakiegoś czasu do swego wylężenia się, a więc do wytworzenia się w ilości dostatecznej, aby módz działać szkodliwie a n aw et zabójczo. Czas te n w ylęgania u mor- świnki wynosi mniej więcej miesiąc (u człowieka prawdopodobnie nieco d łu żej). Sam z siebie jadoród nie okazuje u tak przygotowanego zwierzęcia j a w nych, w oczy bijących następstw , ale n aty ch m iast one wystąpią, skoro to k sy genina zetknie się we krwi z nowym im portem pierwotnej su b stan cy i białko
watej a więc jednorodnej z zastrz y k n iętą poprzednio, choćby ta pow tórna dawka była znacznie mniejsza od pierwszej, przygotowawczej. Konflikt toksygeniny, już w dostatecznej w ciągu peryodu in- kubacyjnego ilości wytworzonej w u- stroju, z nowym im portem odrobiny białka tego sam ego g atu n k u a więc równorodnego, równoimiennego, równo- plemiennego z tem, co nazwano w yw o
ływaczem (antigen), albo sensybiliną, ma ten skutek, że w oczach badacza w y stę
pują prędko, czasami natychmiast, burz
liwe objawy, kończące się u morświnki np. zwykle jej śmiercią.
Objawy te je d n a k nie byw ają napo
zór odmienne dla każdego z użytych r o dzajów i gatunków białka użytego do obu zastrzyknięć, ale będą prawie j e d n a kowe, czy użyjemy do tych doświadczeń surowicy krwi, białka kurzego czy też wyciągów roślinnych lub bakteryjnych.
Przynajm niej dotąd wyraźnych różnic reak c y jn y ch nie zauważono w takich próbach. Różnice ilościowe ja w n e są z a leżne od g atu n k u użytego do doświad
czeń zwierzęcia, od wielkości dawki i od czasu, ja k i minął pomiędzy zastrzyk-
nięciam i, t. j. czasudo inkubacyi p o
trzebnego.Zadziwiająca j e s t przedew szystkiem szybkość działania w razie takiego ze
spolenia białka wywołującego przypady z odpowiednim dlań jadorodem; a więc objawów otrucia n aty ch m iast w ystępu
ją cy ch , np. u psa w postaci wymiotów i biegunek krw aw ych, zataczania się, ubezwładnienia kończyn, rozszerzenia źrenicy, dzikiego wyrazu oczu, jęków, wreszcie upadania, zupełnego wyczerpa
nia a znieczulenia na najsilniejsze naw et podniety. U derza przyspieszenie i u tr u dnienie oddychania, opadnięcie ciśnienia k rw i w tętnicach, niekrzepliwość jej, coraz słabsza czynność serca, którego bicia ledwo można się doliczyć. — Jeżeli pies taki nie zdechnie od uduszenia się, to w każdym razie przechodzi przez objawy tak groźne, że świadkowie mogą spodziewać się śmierci lada chwila.
W porównaniu ze stosunkowo powolnemi i łagodnemi przejawami, jakie widzie
liśmy u tego samego zwierzęcia po pierw- szem zastrzyknięciu tej samej substancyi białkowatej, choć w znacznie większej dawce (anafilaktującej), zjawiska po d a w ce drugiej są tak groźne, że nikomu na myśl przyjść nie może, by ta sama dzia
łała w obu razach przyczyna. Jad, jaki pow stał przez zespolenie nanowo wpro
wadzonego albuminoidu z wyrobioną już we krwi toksykogeniną,— t,o je s t właściwa anafilaktyna a więc specyficzna trucizna, wytworzona w ustroju z szybkością re- alccyi chemicznej.
Niedosyć na tem. Richet pierwszy obmyślił (choć inni sobie to pierwszeń
stwo przyznają) syntezę tego gwałtownie powstającego ja d u (anafilaktyny), m ie
szając w probówce krew morświnki, pierwszem zastrzyknięciem pewnego g a tu nku albuminoidu już przygotowanej przed kilku tygodniami, z przydatkiem drobnym tego samego białka. Z astrzyk
nięcie tej mieszaniny, przygotowanej in vitro, miało n aty ch m iast ten sam skutek, co podwójne zastrzykiw anie takiego sa
mego białka w odstępie potrzebnym do inkubacyi dla wytworzenia jadorodu.
Doświadczenie to jasno wykazuje, że
zjawisko anafilaksyi należy do dziedziny
wyłącznie chemicznej.
JSIs 17 WSZECHSWIAT 315
Pragnąłem, ale to mi się nie udało, by
jten mój referat, o przeszło rok już po
przedzony doskonałym wykładom prof.
Zawidzkiego z Dublan o koloidach, był także poprzedzony wykładem o konsty- tucyi białka i to wygłoszonym przez za
proszonego chemika, zajmującego się szczególnie k o n sty tu c y ą białka, o tym ta k interesującym biologów, nietylko chemików, przedmiocie. W ykładu takiego możemy się spodziewać dopiero później.
Lecz, choć pewien jestem, że dużo sko
rzystamy, słysząc zaproszonego gościa i widząc jego doświadczenia, z góry mogę zapewnić, że reakc-yj tak czułych, j a k te, które nam dają doświadczenia biologiczne, chemia organiczna, mimo prac E. F ischera i Abderhaldena, n a tak urozmaicone odcienie k o n s ty tu c ji g a tu n kowej i indywidualnej jeszcze dać nie może.
V.
Z anafilaksyą łączy się poniekąd kwe stya t. zw. idyosynkrazyi, k tó rą też dr, Łazarewicz w tytule swej rozprawy po
łączył, oczywiście w7 znaczeniu nowo- czesnem tego wyrazu, nie w dawnem.
Aby poruszyć tu i tę kwestyę trzeba nam rozszerzyć pole badania i uprzy
tomnić sobie wprowadzenie białka obce
go do ustroju nie przez zastrzyknięcie podskórne, wśródmięśniowe i wśródż.ylne, a więc drogami parenteralnemi, ale i dro
gą zwykłą traw ienia i chłonięcia w j e litach, t. j. enteralną.
Na pytanie, czy istnieje także anafi- laksya alimentarną, można śmiało odpo
wiedzieć, że wogóle nie, jakkolwiek zna
ne są niezawodne wyjątki, choć szczęś
ciem rzadkie. Ustrój nasz uzbrojony je st na przyswajanie drogą kanału pokarmo
wego najrozmaitszych substancyj białko
watych, roślinnych i zwierzęcych, s k u t
kiem rozpadania się ich pod wpływem chemicznego działania soków traw ie n nych, a więc fermentów: żołądkowego, trzustkowego, jelitowego i t. d. Pod działaniem zaczynów7 w tych sokach za
w artych zmieniają swój skład chemiczny przyjęte jako pokarm substancye białko
wate, aby mogły być przyswojone. W ten
sposób białko rozszczepia się na połi- peptydy, te n a kwasy aminowe, łatwo przenikające ju ż przez błony jelit i ścia
ny naczyń a rck o nstru k cy a białka n a
stępuje po tem taka, ja k a właściwa je st już danemu ustrojow i trawiącemu, nie zaś temu, z którego pochodzi białko przyjęte jako pokarm. To też nawet, gdy mamy do czynienia z substancyam i znanemi jako zabójcze, np. z jadem wę
żów jadowitych, to w przewodzie pokar
mowym następują takie wnet zmiany, że jad ich u traca swoje szkodliwe włas
ności zabójcze. Doświadczenia Richeta dowiodły, że trzeba zwierzętom dopro
wadzać drogą kan ału pokarmowego 2000 razy większą dawkę niektórych strasz
nych trucizn roślinnych (ricina, krepity- na, abryna), aby wywołać sk u tek to k syczny taki, j a k przez zastrzyknięcie wśródżylne. Anafilaksya alim entarna by
łaby więc chyba możliwą jako reguła
j
tylko w razie bardzo znacznych ilości substancyi białkowatej. Być może, że wr takim razie pewna część jej wnika w krew7, nie podda wszy się wpierw roz
padaniu zwykłemu pod wpływem fer
mentów, ani następnej reintegracyi w po
staci dla ustroju już nieszkodliwej. Ta pokarmowa anafilaksya je s t zjawiskiem w każdym razie wyjątkowym, jeżeli w istocie nie zachodziły pomyłki żadne wr jej dotychczasowym spostrzeganiu.
A spostrzegać j ą z reguły można chyba tylko po nadmiernem wzmożeniu ilości krwinek białych (leukocytów), większem niż zwykle po jedzeniu, i to prawdopo
dobnie szczególnie eozynofilowych, gdyż inne przejawy zanadto są nikłe, aby je módz obserwować dokładnie. Jednakowoż są w yjątki od tej reguły ogólnej.
Jednym z tych wyjątków co do ana- filaksyi alimentarnej je s t fak t dawno już znany, ale niedostatecznie dotąd jeszcze wyjaśniony, że zdarzają się oso
by, rozbrojone a więc uczulone na dzia
łanie pewnych tylko pokarmów i potraw, a więc dostające w net po spożyciu ich mdłości, wymiotów, pokrzywki, n aw et gorączki. Nie będziemy tu w szystkich tych pokarmów wyliczać. Dość powie
dzieć, że do nich należą poziomki u jed-
WSZECHSWIAT
W ' T - ' - v v -: ^ -u ... * ^
j\To i r
llych, mięso wieprzowe u drugich, j a j a
Utrzeciehj
Uczwartych mleko. Znane są przypadki, że n aw et mleko kobiece wywoływało u dziecka przypady n a ty c h miastowe i mocno niepokojące.
Otóż niema lepszego sposobu w y tłu maczenia tych paradoksalnych objawów, j a k zapomocą anatilaksyi. Przypuszczać można, że u niektórych osób upośledzony bywa częściowo mechanizm trawienia, a
w ię cnie na
W szystk iep okarm ys ale na (jedeii tylko lub dwa, szczególnie;
w takim razie d ostaw ałyby się wprost w obieg krwi albuminoidy, w jelitach przedtem niedostatecznie rozszczćśpioiie.
W ystarczyłoby to do wywołania objawów anafilaksyi, gdyż od pierwśzegd spożycia tego pokarmu pozostawałaby we krwi specyalna su b stan cy a jadorodowra, k tóra w zetknięciu ponownem z tym samym, który j ą wywołał, albuminoidem, w y tw a rza gw ałtownie jad anafilaktyczny, po
wodujący owe chara ktery sty cz n e objawy wspomniane.
VI.
-leżeli w poprzednim rozdziale, chcąc rzecz zawiłą i niejasną krótko a jasn o przedstawić, trzym ałem się sposobu przedstawienia Richeta, to w niniejszym uważam za najodpowiedniejsze także się jeg o trzymać. W szak on to pierwszy, Zestawiając swoje i cudze doświadczenia nad anafilaksyą ze zdobyczami Pasteura i jego następców w dziedzinie profilaksyi (a więc dotycząeemi uodpornienia na choroby zakaźne), wyraził się swego czasu stanowczo, że niema trwałego u od
pornienia bez stanu uprzedniej n a d w ra żliwości. Jak k o lw iek paradoksalnem w y
dawać się nam może takie śmiałe zdanie znakomitego fizyologa, pozwólmy mu rozwinąć obscną swoję tezę o stosunku jednego z tych dwu zjawisk do drugiego.
Cóż osięga się im unizacyą na pew ną chorobę? wyróżnienie od nieuodpornio- nych osobników tego samego g atu n k u, wyróżnienie pod względem chemicznego składu krwi, a więc białka w niej a ta k że w tk an k ach zawartego.
Podobnież i anafilaksya w y tw arza w y różnienia humoralne pomiędzy osobnika
mi do jednego gatunku, do jednej rasy, a n aw et rodziny należącemi. Morświnka anafilakfcowana surowicą końską już nie będzie identyczna
Znormalnemi mor- świnkami ani też z takiemi, którym za- strzyknięto surowicę krowią albo psią.
Takim sposobem do indywidualnych wy- różnicowań, dzięki imunizacyi nabytej przez przebyte już choroby, dołącza się nowe zróżnicowanie w skutek rozbroje
nia i uczulenia surowicami różnorodne- mi na te właśnie surowice zwierzęce.
Wystarczy uprzytomnić sobie niezliczo
ną ilość substancyj mogących anafilakto*
Wać a także i niemałą już ilość imuni*
zująćyćhj aby dojść do wniosku, że che
miczna, albo, ogólniej mówiąc, humoral^
na rozmaitość osobników może i mtfsi być bardzo wielka. Aby się wyróżnić od zwierząt tego samego gatunku, wy*
starczy morśwince ł; lub psu dostać do krwi maleńką dawkę białka obcego, roz
brajającego swoiście, albo przebyć zakaź
ną chorobę, dzięki bakteryom chorobo
twórczym, co go już uodpófriia na przy
szłość także swoiście. Otóż różne kolejć życia nagromadzają w ciągu lat kilku, a cóż dopiero kilkudziesięciu, w jednym u stroju uodpornienia i rozbrojenia (ana- filaksye) różnorodne. U różnych osob
ników tego samego plemienia będą one ugrupowane różnolicie, tak, że każdy, przynajmniej starszy, osobnik będzie miał osobną i osobistą charak tery sty kę, wyróżniającą go od innych. Z powodu nieco zmienionego składu swych soków, swej krwi a może i prawdopodobnie wszystkich swych komórek tkankowych będzie on sobą tylko, a nie zupełnie t a kim samym, ja k inne. Indzie miał in dywidualną humoralnie osobowość. Mo
żna zaiste mówić teraz o osobowości hu- moralnej tem samem pr.iwem, co i o oso
bowości morfologicznej człowieka, dowie-
B y ć m oże, że najbardziej uczu lać się da
j ą c e z w ie r z ę ta od p orn ością sk óry sw ej najbar
dziej są o ch ron ion e p rzeciw k o urazom z e w n ę tr z n ym . N ie w ie m , o ile w r a ż liw e m i's ą w p a n cerz zbrojn e łu s k o w c e (M anis, D a sy p u s), a le to w ie m , że p rzek łu ć na g rzb iec ie skórę m o rśw in k i i zrob ić je j in je k c y ę podskórną j e s t d alek o tru dn iej, niż u czło w ie k a .-
JMs 17 W SZECHSW IAT
dzionej choćby tylko fizyonomioskopią a także i daktyloskopią, a prawie ró"
wnem prawem, co o osobowości psycho
logicznej, powstającej przeż nagromadze
nie w ciągu życia indywidualnych sym- patyj i antypatyj a zwłaszcza niezliczo
nych, naw et nieświadomych Wspomilień (reminiscencyj) i sprawiającej, że niko
mu na myśl chyba nie przyjdzie mówić 0 identyczności dwu osób pod względem psychologicznym czyli moralnym.
Otóż, dzięki postępom w dziedzinie uodpornienia i rozbrojenia — imunizacyi 1 anafilaksyi—możemy teraz z zupelnem uprawnieniem twierdzić, że je s t także i osobowość humoralna, w skutek której wszystkie płyny organiczne, wszelkie n a w et może komórki żywe pojedynczego ustroju m ają wspólną swoistą, sobie t y l ko właściwą, t. j. osobistą konstytucyę chemiczną, całkiem indywidualną, odróż
niającą więc każdego z nas od reszty ludzi. J e s t to rzecz zupełnie nowa, no
wy wniosek fizyologii ogólnej, mający ogromne znaczenie w patologii i w p rak tyce lekarskiej, gdyż dotąd, choć w w y wiadach (anamnezie) wypytywano się 0 przebyte choroby badanego chorego 1 jego rodziców i rodzeństwa, i choć uwzględniano przytem i zastosowane już metody leczenia a naw et i ewentualne idyosynkrazye czyje, sądzono jednak, że wogóle krew a przynajmniej wydzieliny i płyny wysiąkowe i przesiąkowe, pomi
mo utartego wyrażenia się o różnicy krwi co do dziedziczenia, są identyczne u osób tego samego wieku, tej samej płci i tej samej rasy. A jed n ak tak nie jest. Każda istota żyjąca, choć n a jb a r dziej podobna napozór do istot żywych swego plemienia, ma własną osobistą ch arak tery sty k ę chemiczną, mocą której je s t ona sobą, a nie kim innym. Dla le
karza nie w ystarczy więc w przyszłości poznawać fizyologię jednego gatunku, a więc wogóle ludzką. Trzeba mu bę
dzie starać się wnikać w nową całkiem gałąź fizyologii indywidualnej, o której dotychczas zaledwo naszkicowane w za
czątkach możemy mieć pojęcie. Nie ułat wi to zaiste studyów medycznych ani zastosowania sztuki lekarskiej; ale lepiej
jest, mimo ciągłego postępu w ułatwia*
niu różnych metod poznawania córaż więksźej lićźby biologicznych szczegó
łów (kinematografia, roentgenoskopia, cią
gle upraszczające się metody badań ch e
micznych i t. d.) zdawać sobie już teraz naprzód jasnd SpraWę z tych nowych trudności, jakie adeptów Eskulapa cze
k ają w przyszłości, aniżeli je ignorować zupełnie. Wobec tych trudności, jakie coraz bardziej się piętrzą dla tych, k tó rzy chcą się poświęcić coraz trudniej
szym w przyszłości studyom, niejeden może się zniechęci do nich z góry, albo z czasem; ale ci, co pozostaną wiernymi ideałom, ci będą mieli więkśźą daleko wiedzę i daleko większą moc leczenia, aniżeli obecna generacya lekarzy. D a
wniejsze pokolenia lekarzy, jeszcze przed zapanowaniem poglądu anatomopatologi- cznego jako głównej podstawy ich wie
dzy i sztuki,— widząc niezliczone odmia
ny indywidualne oraz różnice- oddziały-1 wania różnych osób na różne zakażenia i sposoby lokowania, szukali w ytłum a
czenia tych indywidualnych różnic, przyj
mując wyraz utworzony z grecka „idio- syncrasia" (w dawnem znaczeniu). Otóż teraz, dzięki badaniom nad imunizacyą i anafilaksyą, można ju ż ,—zawsze jed n ak tylko z tem zastrzeżeniem, że te dwa zjawiska może nie wystarczają do zda
nia sobie całkiem sprawy z wszystkich zróżnicowań indywidualnych, można, po
wtarzam, już mówić o głównej przyczy
nie tejże idyosynkrazyi. Je s t nią popro- stu obecność minimalnych ilości sub
stancyj anafilaktujących lub imunizują- cych we krwi. Mówiliśmy już, że te su b stancye nie mogą być ta k samo ugrupo
wane u wszystkich, że się z sobą łączyć mogą w przeróżnych stosunkach; a, gdy ich liczba je s t nieograniczona prawie, więc nie dziw, że tak, ja k pod względem psychologicznym istnieje nieograniczona rozmaitość osobników, tak i pod wzglę
dem chemiczno-humoralnym trudno roz
maitości tej kłaść granice *).
J) R ó żn ice te p o leg a ćb y in o g ly n ie ty lk o na jnucro u gru p ow an iu , ale i n a w ie k s z e j lub m niej-
318 WSZECHŚWIAT M 17
Pozostawałoby określenie stanow iska anafilaksyi do ogólnej biologii, mając na uwadze prawidło biologiczną, nieznają- ce wyjątków, że je s te s tw a żywe, orga
nizmy zdrowe są i muszą być w najlep
szym, ja k i może istnieć, stanie ochrony (optimum protectionis).
Zdawrałoby się zrazu, że anafilaksya je st raczej zgubą tylko dla je ste s tw ży
jących i istotnem dla nich przekleństwem, skoro anafilaktowane, zamiast nabywać uodpornienia na zatrucia, s tają się wo
bec nich rozbrojonemi. Obrona anafilak- towanego zwierzęcia staje się tem mniej
szą, im więcej rośnie uczulenie jego na te zatrucia. Urządzenie takie w świecie byłoby bijącą w oczy niedorzecznością, gdybyśm y nie starali się n ad ać mu in nego znaczenia, tłumaczącego jego po
trzebę i konieczność.
Znaczenie uodpornienia w życiu, w w al
ce o byt, każdy zrozumie. Ale w anafi
laksyi poznaliśmy przecież urządzenie, mocą którego osobnik staje się dziesięć, sto i tysiąc razy mniej odpornym na działanie tego samego czynnika. W w a l
ce o byt osobników takie urządzenie t y l ko szkodzić im może, a nigdy — dopo
magać.
A by na to pytanie odpowiedzieć, Ri- chet przedstawia nową genialną hypote- zę. W raca on do tego, co powiedziano na początku o krystaloidach i koloidach.
Pierwsze, mogące dyfundować, t. j. p r z e nikać przez błony, nie u tk w ią w tk a n kach, ale prędko ustrój opuszczają — w ciągu dni kilku, jeżeli nie godzin, a l bo n aw et (jak jod) minut. D rugie (ko
loidy) nie opuszczają ju ż ustroju, d o staw szy się raz do krwi, ale p rz y tw ie r
dzając się do komórek, wrchodzą w ich skład i nie mogą być wydalone z ich
sz e j szy b k o ści (a m oże i ró ż n y m k ieru n k u ) z m ie n n o ści to g o u g ru p o w a n ia p o je d y n c z y c h m o le k u ł b ia łk a . J a k d a le c e w ra ca m y o b ecn ie, j e ż e l i n ie do h u m o ra ln y ch pojęć d a w n y c h , to p rzy n a jm n iej do o ś w ie c e n ia n o w e g o p ra k ty k p rzez w ie k i tr w a j ą c y c h o r ó ż n ic y , pod w p ły w e m z m ia n y p o g lą d u
na p a to lo g ię p o rzu co n y ch , t e g o d o w o d z i in t e r e su ją ca ro zp ra w a Br. B lo c h a (z B a z y le i) o r e w u l- s y w a c h (Med. K lin . 1911 JMs IG).
zasobu, naw et po długim czasie. Rzecz zrozumiała, co groziłoby organizmowi k a żdemu, gdyby nie był srogo i ustawicznie u trzym yw any w karbach odziedziczonej k onstytucyi chemicznej swego białka.
W ystaw m y sobie plankton pelagiczny wód morskich lub słodkich, rojący się od najrozmaitszych wzajemnie się poże
rających stworzeń najróżniejszego k ształ
tu, lub też plankton litoralny (nadbrzeż
ny) z polipnikami o ramionach (mackach) uzbrojonych w mikroskopiczne harpuny o jadow itym soku, którym swój łup ubez- władniają. Gdyby wyswobodzone z ty ch żywych i parzących matni zwierzęta nie przechodziły następnie przez okres inku- bacyjny anafilaktyzujący, aby się stać ich pastwą, gdy się poraź drugi p rz y padkiem do nich zbliżą, w takim razie nietylko słaba byłaby szansa dostatecz
nego odżywiania się utwierdzonych do skał zwierzokrzewów, których budowie podziwiamy nietylko w obecnych mo
rzach, ale więcej jeszcze w dawniejszych, o czem świadczy geologia wykazując ich olbrzymie znaczenie w budowie ziemi — ale i wskutek parenteralnego ciągłego bezkarnego wprowadzania substancyj in- norodnych w zaródź (protoplazmę) żywą tych żyjątek i większych zwierząt — nie mogłaby się przechować nienaruszoną żadna konstytucya chemiczna, właściwa przecież każdemu zosobna gatunkowi j a ko owoc nabytego przez szeregi milio
nów pokoleń a nieprzerwanego nigdy dziedzictwa. Nie byłoby, oczywista, ra- cyonalnego postępu w ewolucyi jak o sk u tk u różnych selekcyj i ciągłej dzie
dziczności, a wszystkie żywe stworzenia tak, j a k i ludzkość sama, byłyby wysta
wione na łaskę i niełaskę losu, a więc przypadków i zdarzeń codziennych, po- w iarzająeych się otruć, mogących wpro
wadzeniem w ustrój obcego albuminoidu zachwiać owo optimum wspomniane, w którem jesteśmy i pozostać winni
śmy, aby być tem, czem Bóg nas stw o rzył.
Mniejsza więc o to, że pojedyńcze osob
niki s tają się rozbrojone, a przez to zo
stają łupem innych zwierząt. Potrzebne
to do zachowania równowagi w ekono
JNfo 17
WSZECHSWIAT
319mii św iata ożywionego. Ważniejsze, ani
żeli ocalenie jednostki, j e s t utrwalenie plemienia, gatunku. Dla utrw alenia nie
zmienności, choćby tylko względnej (nie mówię w znaczeniu paleontologów) g a tu nku ginie więc osobnik — jednostka, przyczyniając się przez to do zachowa
nia nienaruszonej konstytucyi chemicz
nej ustroju, której możliwe indywidualne różnice są nader drobne w porównaniu z tem, coby się stało, gdyby anafilaksya nie istniała, i gdyby obce białko, bez przeistoczenia się na odpowiednie temu gatunkowi, mogło przechodzić wprost w ustrój. Innemi słowy: życie osobnika w ekonomii świata mniej znaczy od s ta łości gatunku.
Je s t to tylko hypoteza, ale otwierająca nowe widokręgi i obiecująca obfite żni
wo coraz nowszych zdobyczy w dziedzi
nie biologii. Oczywiście podobać się nie może tym, co zaprzeczają wszelkiej ce
lowości w konstytucyi jestestw . Ale Ri- chet j e s t zdania, że niema takiego szcze
gółu w organizacyi, któryby nie był ochronny, pożyteczny i naw et po
trzebny do życia i do dalszego jego rozwoju; a więc i anafilaksya niezawod
nie ważne musi mieć znaczenie w obro
nie ustrojów. A w takiem, już szerzej pojętem oświeceniu, anafilaksya przedsta
wi się nam jako urządzenie najskutecz
niejsze do utrzym ania niezmienności spe
cyficznej ustroju, bo sprowadzające n a tychm iastow ą reakcyę, na wniknięcie weń substancyj białkowatych podobnych, ale mu całkiem obcych, mogących więc tę stałość naruszyć.
Znamy inne jeszcze wielkie biologicz
ne prawidło, strzegące stałości g atunku ze szkodą osobnika; mówię o niepłodno
ści hybrydów we właściwem znaczeniu, a więc np. potomków konia i osła; wia
domo, że potomstwo mułów to znów chy
ba koń lub osieł. Nawet i hybrydyzm, sztucznie w ytw arzany przez hodowców dla osiągnięcia nowych ras, ustaje i za
ciera się w wolnym stanie, skoro tylko człowiek przestaje tej regule się sprze
ciwiać czynnie. Otóż o tem je stem prze
konany, ten fak t i podobne inne, od t y
sięcy lat już znane hodowcom, byłyby wręcz niemożliwe, gdyby nie było a n a filaksyi 1).
F. Chłapowski.
Akademia Umiejętności.
III. Wydział matematyczno-przyrodniczy.
Posiedzenie dnia i kwietnia 1912 r.
P r z e w o d n ic z ą c y : D y r e k to r E . J a n c z e w s k i.
(D o k o ń czen ie).
Ozł. Wlad. Natanson przedstawia rozpra
wę prof. H. Merczjmga p. t.: „P rzyczynek do teoryi dyspersyi elektrycznej anorm al
nej".
Zasadzając się na równaniach dyspersyi elektrycznej, podanych przez Drudego, p. M.
wykazuje, że (z pomocą pew nych założeń upraszczających) można przewidywać i a prio
ri zbudować krzywe dyspersyjne . elek try cz
ne bez doświadczalnego poznania absorpcyi.
P. M. wykonywa rachunki dla kilku ciał ciekłych, np. dla gliceryny i alkoholu e t y lowego, przyczem okazuje się, że dla wy
tłumaczenia rezultatów hypoteza jednego pasma absorpcyjnego nie je st dostateczna.
Podobne dalsze rachunki p. M. wykonywa dla wody, dla aniliny, dla kwasu octowego i alkoholu amylowego.
Czł. J . Talko-Hryncewicz przedstawia roz
prawę p. M. Lipcównej p. t.: „Zmiany w w y miarach głowy warszawskich żydówek".
P a n n a L. zasadza rozprawę niniejszą na badaniach antropom etrycznych wykonanych w r o k u 1906 w Warszawie nad żyTdówkami polskiemi, w wieku lat 1 0-ciu do 19-stu włącznie. N astępujące wym iary głowy zo
stały uwzględnione: długość głowy, szero
kość głowy% wysokość głowy, najmniejsza szerokość czoła, długość i szerokość twarzy, dolna szerokość twarzy, długość i szerokość nosa. Liczba zbadanych indywiduów w y nosi 340; całkowita liczba pomiarów—
3060.
Prócz wymiarów bezwzględnych, uwzględ
niony był ich stosunek do siebie: wskaźnik
*) D o św ia d c z e n ia nad sztu czn em za p ło d n ie
n iem całk iem r ó żn ią cy c h się g a tu n k o w o z w ie rząt m orskich m o g ą d op row ad zić do o k resu lar
w y , ale nie d o p ro w a d ziły d o tą d do p e łn o ś c i ro z
w o ju ta k ie g o , aby ró w n a ł się dojrzałości i da
w a ł m ożność p rzen oszen ia w sp ó ln y c h form na p o to m stw o .
320 W SZECHSW IAT JNTs J 7
głowy twarzowy, nosowy, fronto-parye ta lny, cefalo-facyalny i t. p. W kolejnych roz
działach zostały dokonane porównania z r e zultatam i innych badaczów, w celu poznania w pływ u wieku, pici i rasy na powyżej w y mienione wymiary.
Czł. H. H oyer przedstawia rozprawę p. R.
Hulanickiej p. t.: „O zakończeniach n e rw o w ych w skórze traszki T rito n c r is t a t u s “.
P ani H. dochodzi do w yników n a s tę p u ją cych: Kanały kubków czuciowych u osobni
ków zimowych zwężają się przez usunięcie się wgłąb naskórka, którego brzegi zbliżają się do siebie, pozostawiając ty lk o wązką szczelinę. Wyłączenie z funkcyi kubków czuciow ych sprowadza zm iany w zakończe
niach nerw ow ych je z a o p atru jąc y ch . P. H.
znalazła dwa rodzaje wolnych zakończeń nerwowych. J e d n e przebiegają przez n a s k ó rek w prostej linii, rozgałęziają się w jego g ó rn y c h w arstw ach, tw orząc sieć, której oozka oplatają kom órki powierzchownych w a rstw naskórka. D rugi rodzaj włókien nerw ow ych już w dolnych w a rstw ach n a skórka okazuje przebieg rozbieżny, tak, że włókna te tworzą rodzaj pendzelków k u po
wierzchni skóry zw róconych.
Czł. H. H oyer przedstawia rozprawę p. R.
Hulanickiej p. t.: „O zakończeniach n erw o
w y c h w brodaw kach godow ych samicy i w puszce samca żaby (R ana tem poraria); trzy rodzaje zakończeń nerw ow ych w skórz e“.
N a podstawie stadyów przejściowych p a ni H. udało się wykazać, że brodawki g o dowe nie są utw oram i specyalnemi, pojawia- jącemi się w okresie parzenia się t y c h zw ie
rząt, ale wzgórkami dotykow em i odpowied
nio przeistoczonemi. Obserwowała również dwie nowe formy zakończeń nerw ow ych w skórze uda: jedno w formie wolnych za
kończeń w dermie, dru g ie zakończenie w n a sk ó rk u tu ż pod w a rstw ą zrogowaciałą. — W puszce samca w okresie parzenia się z n a
lazła dwa rodzaje zakończeń nerw ow ych w w arstw ie przybłonkowej, w w arstw ie zaś łącznotkankow ej znalazła długie kolby k o ń cowe.
S ekre ta rz zaw iadamia, że dnia 19-go m a r ca b. r. odbyło się posiedzenie Komisyi fi- zyograficznej pod przew odnictw em r. dw.
prof. dr. E . Janczewskiego.
Przewodniczący powitał obecnego poraź pierwszy na posiedzeniu Komisyi członka jej prof. d-ra W. R o th erta, następnie wspo
mniał o stracie, k tó rą Komisya poniosła przez śm ierć ks. J a n a Markowa w Smolni- k u , zasłużonego przez długoletnie obserwa- cye meteorologiczne. Obecni uczcili pamięć zm arłego przez powstanie.
S ek re ta rz zdał spraw ę z p o stę p u w y d a w n ictw Komisyi w ro k u 1911 i odczytał
sprawozdanie z czynności Sekcyj, tudzież sprawozdanie muzealne za rok 1911.
P rzyjęto raohunek z funduszów Komisyi za rok 1911, przedstawiony w imieniu K o misyi kontrolującej przez p. A. Nowickiego, i udzielono Zarządowi Komisyi absoluto- ry u m .
S ekretarz przedstawił następujący p re li
minarz wydatków Komisyi na ro k 1912 (oprócz wydatków stałych i niezbędnych w kwocie 8 620 K., uchw alonych w dniu 13 g rudnia 1911 roku) ułożony przez Za
rząd Komisyi.
I. P o trzeb y Sekcyj:
a) Sekcya meteorologiczna:
1. Subw encya zakopiańskiej stacyi meteorologicznej
Tow arzystw a T atrzańsk. 100,00 K.
2. Zasiłek na sporządzenie chorągiewki wiatrowej w
M y ś le n ic a c h ... 20,00 „ 3. R em u n era cy a pomocnika
obserw atora w Myśleni
cach za rok 1911 . . . 12,00 „ b) S ekcya botaniozna:
1. Zasiłek p. A. Żmudzie na badania w interesie „Flo
ry Polskiej“ . . . 300,00 „ 2. Zasiłek d-rowi W. Szafe
rowi na geobotaniczne ba
dania t. zw. Puszczy S a n
domierskiej ... 600,00 „ 3. Zasiłek p. T. Wilczyńskie
m u na geobotaniczne stu- d y u m flory stepowej w okolicach gipsowych na
Podolu galioyjskiem . . 300,00 „
4.
Zasiłek dr.J.
Wołoszyń-skiej na opracowanie ro
dziny Peridiniaceae . . 300,00 „ 5. Zasiłek p. W. A u g u s ty n o
wiczowi na badanie poro
stów tatrzańskich . . . 300,00 „ 6) Z akupno książek i roślin 150,00 „
c) S ekcya zoologiczna:
1. Zasiłek p. A. L ity ń s k ie m u na badanie rodziny
Daphniidae w T a tra c h . 500,00 „ 2. Zasiłek d-rowi L. Sitow-
skiem u na badanie ssaw-
ców i ptaków w Pieninach 500,00 „ 3. Zasiłek p. S. Minkiewi
czowi na dalsze badania faunistyczne jezior ta
trzańskich ... 500,00 „
4.
Zakupno książek . . . 50,00 „d) S ekcya geologiczna:
1. Zasiłek p. W. Goetlowi na badania geologiczne
w T a t r a c h ... 200,00 „ 2. Zasiłek d-rowi B. R ydzew
skiem u i p. St. Maików-