R EC E N Z JE , D Y SK U SJE, P O L EM IK I 133
N ie znaczy to, że M okrzycki nie docenia tego, co stało się po 1989 roku, ale w y kazuje, iż rzeczyw iście głębokie były tylko rew olucyjne zm iany w latach
1990-1993, zm iany organiczne natom iast zostały co najw yżej rozpoczęte.
N ie zam ierzam dow odzić, te praw dy zostały przez M okrzyckiego odkryte.
W ażny je s t kontekst, w jak im po nie sięgnął, i to, co z ich p rzyjęcia w ynika i m o
że w ynikać dla badania Polski w spółczesnej. Bo B ilans je s t k siążk ą o Polsce, a nie traktatem teoretycznym . N ie je st to z pew n ością synteza w iedzy o w sp ół
czesnym polskim społeczeństw ie, je s t to jed n ak w ażny krok w jej kierunku. W aż
niejszy od w ielu uczonych rozpraw, chociaż składające się n a tę k siążkę teksty pow stały jak o publicystyczne artykuły.
Jerzy Jedlicki
B ilans historyczny
11 m aja 2001 roku Edm und M okrzycki m iał, na m oje zaproszenie, odczyt w Instytucie H istorii PAN: „Jaką m am y dem okrację?”. O dczyt b y ł świetny, dys
kusja p ełna swady. A dw a m iesiące później E dm unda nie było ju ż w śród nas. B ył to, ja k się zdaje, ostatni jeg o w ystęp publiczny, ja k najściślej zw iązany z proble
m aty k ą książki, o której m am y rozm aw iać.
Sm utno bez udziału Edm unda m ów ić o książce, w której tak w yraźnie słychać jeg o sposób m yślenia, m ów ienia i pisania: form ułow anie ostro zarysow anych tez
stylem pozornie beznam iętnym , w yw ażonym , niesentym entalnym .
Joanna K urczew sk a p isze w sw ym P osłow iu o różnych tytu łach p rz y g o to w yw anej k siążki, ja k ie E dm und rozw ażał. M nie k siążk a je g o n asu n ęła sk o ja
rzenie z je szc ze je d n y m tytułem . Jest znana p raca am eryk ańsk ieg o h isto ry ka Europy, A rno M eyera, The P ersisten ce o f the O ld R egim e. O tóż studia za w ar
te w B ila n sie niesentym entalnym czytałem ja k opow ieść o uporczyw ej trw a ło ści p ew nych cech obalonej form acji, a m oże je sz c z e od niej starszych p o k ła
dów historycznych. O czyw iście, zm ian y p olityczne i p raw ne, zm iany k o n sty tucji i instytu cji p aństw ow ych m ożna w prow adzać szybko, je śli je s t po tem u d ostateczna w o la i m oc. W p rzeciw ieństw ie je d n a k do n ich zm ian y tkanki sp o
łecznej i orientacji kulturow ych, zm iany aspiracji życiow ych, w zorów , u p o d o bań są z reg u ły pow olne. A skoro tak, to każde głębokie cięcie odgórne, p rz e
o brażenie system ow e, u rucham ia w zajem ne pro cesy przystosow aw cze: o sw a
ja n ie się ludzi ze zm ian ą i osw ajanie zm iany p rzez ludzi. Innym i słow y: tw o rzenie się n ow ych naw yków , a z drugiej strony otorbianie zm ian p rzez o p orn ą żyw o tność naw y ków daw nych.
Tak w ięc po roku 1945 P olacy osw ajali się z realnym socjalizm em , ale ró w nocześnie osw ajali socjalizm , zm iękczali jeg o m odel, co M okrzycki pokazuje
134 R EC E N Z JE , D Y SK U SJE, PO LEM IK I
i na przykładzie chłopów, i na przykładzie inteligencji. A po roku 1989 społe
czeństw o przyw ykało do reguł kapitalizm u i dem okracji, ale także naginało te re
guły do sw oich naw yknień z przeszłości socjalistycznej i jeszcze daw niejszej, stępiając ostrze narzędzi operujących je chirurgów społecznych.
Takim sposobem tw orzyło się społeczeństw o hybrydowate, w którym nowe, z reguły naśladow cze instytucje i procedury gospodarcze oraz polityczne są ako- m odow ane do nieco innych niż przew idyw ano interesów i obyczajów , co je st przecież zjaw iskiem typow ym dla b iegu reform w krajach peryferyjnych. M o
krzycki m istrzow sko pokazuje ten proces dopasow yw ania się drw iąc sobie przy tym z entuzjastów tranzytologii.
B rak m i je d n a k w tej książce w ątpliw ości, dyskusji, dopuszczenia do głosu in
nych m ożliw ych interpretacji tego, co się w naszym kraju dzieje. G łów ną spra
w ą je st tu obraz społeczeństw a postsoc, które w ujęciu autora jaw i się jak o k on glom erat klas i środow isk roszczeniow ych, adresujących sw e żądania do państw a - dystrybutora dochodów i w szelkich łask. N ajm ocniejszą z tych klas s ta n o w ią - w edług Edm unda — robotnicy w ielkoprzem ysłow i, którzy w y chodzą tu na naj
bardziej agresyw ną k lasę cherlaw ego polskiego kapitalizm u, zajm u jącą w nim rzekom o d om inującą pozycję.
Z tym dopraw dy trudno m i się zgodzić. R obotnicy w ielkoprzem ysłow i są w i
doczni w m ediach za spraw ą swej - ciągle jeszcze - w ysokiej koncentracji i licz
by, a stąd i p ew na w idow iskow ość ich protestów i strajków. Jakże jed n ak nie w i
dzieć, o czym pisano ju ż niejednokrotnie, że je s t to klasa przegrana i ludzie po w iększej części przegryw ający i bezradni, którym daleko do daw nego poczucia zespolonej siły?
W ogóle ostrożniej by należało pisać o tej „roszczeniow ości” . O statecznie państw o je s t w P olsce ciągle najw iększym pracodaw cą, naw et je śli jeg o udział w produkcji i finansach je s t częściow o kam uflow any przez „jednoosobow e” lub w ieloosobow e spółki. N o rm alną je s t w ięc rz e c z ą że rząd pozostaje nadal stroną sporów i adresatem żądań pracow niczych, a jak aż w końcu grupa społeczna na św iecie nie będzie się bronić przed d eg rad ac ją dopóki m a siły po temu! Siła ro
botników w ielkoprzem ysłow ych zresztą w oczach w yczerpuje się, w m iarę ja k ich zakłady pracy jed en po drugim chw ieją się, k u rc z ą w reszcie upadają. Ten
dencja je s t dziś odw rotna niż sto lat temu.
C hłopi też - co sam M okrzycki przyznaje - są „skazani n a zagładę” i z książ
ki odnosi się w rażenie, że im prędzej, tym lepiej. H istoryk m oże w praw dzie w tym m iejscu przypom nieć, że chłopi są skazani na zagładę ju ż po raz trzeci.
P ierw szy raz m iał ich zniszczyć i w yrugow ać m łody kapitalizm - i socjaliści zw łaszcza bardzo się z tego pow odu cieszyli, bo proces ten m iał przyspieszyć rozw arstw ienie społeczne, a w ięc i rew olucję. P rognoza ta szczęśliw ie się nie spełniła. D rugi raz chłopi jak o klasa sam i m ieli się zgładzić spiesząc do spół
dzielni produkcyjnych, ale w Polsce znow u jak o ś nie w yszło. Teraz w reszcie m a
R E C E N Z JE , D Y S K U S JE, P O L EM IK I 135
ich w yrugow ać rynek i konkurencja z uprzem ysłow ionym i farm am i: ja k w yjdzie, nie w iem , ale szczególnej satysfakcji nie czuję.
M okrzycki dostrzega dram atyczną niezgodność interesów partykularnych z tym , co nazyw a - nie definiując dokładnie - „interesem ogólnym ” . W jeg o b i
lansie brak m i m im o w szystko uznania, że są to interesy co najm niej rów now aż
ne aksjologicznie i w cale nie je s t dobrze pośw ięcać jed n e dla drugich p onad ko
n ieczną potrzebę. Zw łaszcza, że ow e interesy ogólne też o kazu ją się nieraz cał
kiem pryw atnym i.
W pełni natom iast podzielam w nioski z dokonanej przez M okrzyckiego ana
lizy iluzji zw iązanych z w yobrażeniem albo, ja k sam pisze, z „ideologicznym ar
tefaktem ” nowej klasy średniej. Co w ięcej, sądzę, że klęska w yborcza U nii W ol
ności, która ten artefakt w pisała w swoje transparenty i m anifesty, potw ierdziła jeg o diagnozę.
M yślę rów nież, że M okrzycki m iał głęboką rację dow odząc, iż historyczna rola inteligencji nie została w yczerpana, a jeżeli by tak stać się m iało, to ze szko
dą niepow etow aną dla kultury narodow ej i dla sam ego procesu m odernizacji, którem u inteligencja zw ykła nadaw ać trochę bardziej nobliw y w yraz. M ożliw e jed n ak , że za takim stanow iskiem kryje się nasz partykularny interes praco w n i
ków akadem ickich - w idom ych przeżytków po ancien rógime, których rynek k a
pitalistyczny być m oże w ym iecie, zanim m y go zdołam y oswoić.
P o lsk a - p o w iad a M okrzy cki - b ęd zie eu ro p ejsk a do piero w tedy, kiedy sp o łeczeń stw o stanie się europejskie. Z goda. M y ślę w szelako , że to sp o łe czeństw o je s t o pieszałe nie tylko z racji sw oich h isto ry czn y ch o b ciążeń m e n taln y ch tu d zież haraczu, ja k i płaci dziś na rzecz skorum pow anej „k lasy p o li
ty czn e j” . Tym i czynnikam i nie u m iałb y m w ytłu m aczy ć k atastro fy p o lsk ieg o b ez ro b o cia i ro z w ierający ch się coraz szerzej noży c nieró w n o ści sp ołeczny ch w Polsce. Jeśli to m a ją być n ieu ch ro n n e atrybuty dokonującej się ju ż p rzecież eu ro p eizacji i m od ern izacji, to zaczynam podejrzew ać, że w sied liśm y do n ie w łaściw ego p o ciąg u albo że zw ro tn ica zo stała źle u staw io n a i w jec h aliśm y na zły tor. Ż e p o stęp nie o dbyw a się za darm o, to w iado m o by ło zaw sze. N ie z a w sze w szak że chce się pam iętać, że sp o łeczeństw o to je s t taki oso b liw y w a r
sztat, w k tó ry m kto inny p onosi koszty w ynalazków , a kto inny czerpie z nich korzyści - i ró ż n ic ę tę w arto starać się zm niejszać, n aw et za cen ę sp o w o ln ie
nia podróży.
Ż ałuję gorzko, że ju ż nie usłyszę odpow iedzi Edm unda na tę w ysoce senty
m entalną w ątpliw ość.