• Nie Znaleziono Wyników

PRZYRODNICZE PISMO

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "PRZYRODNICZE PISMO"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

L IS T O P A D 198

(2)

Zalecono do bibliotek nauczycielskich i licealnych pismem Ministra Oświaty n r IV/Oc-2734/47

Wydane z pomocą finansową Polskiej Akademii Nauk

TREŚĆ ZESZYTU 11 (2239)

J. R a y s k i , Inflacja i arcyinflacja we W sz e c h św ie cie ... 245 W. S t ę ś l i c k a - M y d l a r s k a , Lucy, nasza plioceńska p ra -p ra-p rab ab k a 248 J. P i ą t k o w s k i , Alpy A m m e r g a u s k i e ... 252 P. S u r a , B. W i l i ń s k i , Salm onelloza u gadów i l u d z i ... 253 M. P a w l i c k i , Rola tzw. niekonw encjonalnych metod leczenia w onkologii 255 Rocznice 1983

60 la t po sporze o nagrodę Nobla dla insuliny (J. G. V . ) ... 257 Spór o skroplenie pow ietrza (J. A. J a n i k ) ...259 Drobiazgi przyrodnicze

Co się k ry je w filiżance kaw y? (J. G. V.) . 261 M eteoryty w padają do mieszkań (J. M e rg e n ta le r)... 262 Choroba kosmiczna (J. L a t i n i ) ...262 W zrost pogłowia lwów i tygrysów w Indiach (A. Wierzbicki) . . . 263 W szechświat przed 100 l a t y ... 264 Rozmaitości . ... ... . 265 Recenzje

H H. W i l l e : W głąb Ziem i (W. M iz e rsk i)... 267 V. I. V o r o b i e w, V. S. F a d i e j e v: C h arak teristik i oblacnovo pokrova sieviernovo połusarija po dannym meteorołogiceskich sputnikov (A. K a­

miński) ... 267

K ronika naukow a

Osiemdziesięciolecie urodzin docenta Ja n a W ą so w ic z a ... 268

S p i s p l a n s z

I. SCYUK BERBERYJSKI Eum enes algeriensis Peters. Fot. W. S trojny II. CZAPLA INDYJSKA Herodias interm edia Wagi. Fot. W. S tro jn y III. PA JĄ K KRZYŻAK A raneus diadem atus Clerck. Fot. W. S trojny IVa. FITZ ROY (3370 m n.p.m.). Andy Patagońskie. Fot. Z. Ryn IVb. TITICACA — Isla del Sol (Wyspa Słońca). Fot. Z. Ryn

O k ł a d k a : ŚW IERKI PO SPOLITE Picea abies K arst we mgle. Fot. W. S trojny

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

ORGAN POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. KOPERNIKA

T 0 M 84 LISTOPAD 1983 ZESZYT 11

(ROK 102) w & iu r A D (2239)

JERZY RAYSKI (Kraków)

INFLACJA I ARCYINFLACJA W WSZECHŚWIECIE

Do niedawna kosmologia była nauką w peł­

nym tego słowa znaczeniu makroskopową. Nic w tym dziwnego, bowiem wobec ogromu do­

stępnego nam bezpośrednio lub pośrednio W szechświata, nie m ówiąc naw et o przypusz­

czalnie jeszcze w iększych obszarach, jakie nig­

dy nie staną się dostępne obserwacji, galak­

tyki, a naw et całe gromady galaktyk, mają znikomo m ałe rozmiary i z dostatecznie do­

brym przybliżeniem mogą być traktowane jako twory punktowe. Tym bardziej w ięc takie dro­

biazgi jak gwiazdy i planety, nie mówiąc już o szczegółach w skali świata atomów, zdają się nie odgrywać w zagadnieniach kosm ologii żad­

nej roli i żadnego znaczenia.

Kosmologia traktowała w ięc gromady ga­

laktyk jak pyłki i rozważała W szechświat jako w ypełniony w sposób równom ierny takim roz­

rzedzonym pyłem , czyli czym ś w rodzaju gazu, w których panuje ciśnienie zerowe. Przy takich (i kilku dodatkowych) założeniach upraszcza­

jących, równania Einsteina czyli równania ogólnej teorii względności, dały się dość łatwo rozwiązać w w yniku czego uzyskaliśm y pew ­ ne modele kosm ologiczne. W modelach tych promień W szechświata jest funkcją czasu ko­

smicznego (modele Friedmana). W zasadzie mamy do czynienia z trzema takim i m odela­

mi: dwa m odele ekspandujące (rozszerzające się) z krzywizną ujem ną lub zerową, oraz mo­

del oscylujący z krzywizną dodatnią. To zaś, który z tych m odeli odpowiada rzeczywistości, zależy od aktualnej gęstości m aterii w e W szech- świecie. W spółczesne oszacowania tej gęstości nie są jednak na tyle dokładne, by można było rozstrzygnąć na korzyść jednego z nich. Wia­

domo jedynie, iż krzywizna ta jest albo ze­

rem, albo bliska zeru. Najważniejsze jest jed­

nak to, iż w każdym z tych m odeli pojawia się wyróżniona chwila (możemy ją nazwać chwilą t = 0), gdy promień W szechświata był równy zeru, a gęstość m aterii m usiała być w tym punkcie nieskończona. Nazyw am y to oso­

bliwością początkową, choć w przypadku m o­

delu oscylującego nie oznacza to bynajmniej prawdziwego początku świata, lecz tylko ko­

niec jednego i początek następnego cyklu. Tak czy tak naw et w przypadku krzyw izny dodat­

niej znajdujem y się w pierwszej połowie cy­

klu, w stadium ekspansji, a nie kurczenia się świata, o czym przekonują nas dowodnie obser­

wacje ucieczki m gław ic (wg prawa Hubbla).

Początkowa osobliwość jest — jak się po­

wszechnie sądzi — tylko nieuzasadnioną i zbyt daleko posuniętą ekstrapolacją, wynikającą ze zbytnio upraszczających założeń m etryki Ro- bertsona-Walkera i modelu Friedmana. Gdy kiedyś w odległej przeszłości cały W szech­

świat był znikomo m ałych rozmiarów, porów­

nyw alnych np. z rozmiarami jednego atomu,

(4)

246 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 12/1983

to oczyw iście prawa kw antow e, jakie stosować się m uszą do zjaw isk w skali atomowej, nie pow inny być w ted y zaniedbywane; m odel ta­

kiego w czesnego św iata pow inien w ięc być gruntow nie zm odyfikowany. W każdym jed­

nak razie jedno jest pewne: choć różny od zera, prom ień W szechświata m usiał być kiedyś bardzo m ały i w pew nej chw ili nastąpił gigan­

tyczny w ybuch zw any po angielsku dźw ięcz­

nie „Big Bang”. Ten w ybuch zapoczątkował ekspansję W szechświata trwającą po dzień dzisiejszy.

U w zględnienie praw relatyw istycznej teorii kw antow ej rządzącej w m ikroświecie powinno pozwolić na daleko posuniętą ekstrapolację i odgadnięcie, jak w yglądał Św iat i co się działo w najw cześniejszych okresach jego roz­

woju tuż po w ielkim wybuchu. Stało się to jednak m ożliw e dopiero w ostatnich kilku la­

tach, kiedy fizycy teoretyczni poczynili ogrom­

ne postępy w zrozum ieniu zjaw isk m ikroświa- ta i stw orzyli now e w spaniałe teorie elem en­

tarnych składników m aterii nazwane W ielki­

mi Teoriami U nifikującym i (Grand Unified Theories czyli w skrócie GUT; p. W szechśw iat 1982, 83: 202). Tak w ięc w ostatnich kilku la­

tach kosm ologia przechodzi w now y etap: m a- kro-mikro-kosm ologii.

Zanim przejdziem y do pobieżnego (z ko­

nieczności) przedstawienia tych teorii, dajm y odpowiedź na pytanie jak daleko w stecz w cza­

sie sięgają owe ekstrapolacje. Poniew aż od chw ili W ielkiego W ybuchu upłynęło 10 do 20 m iliardów lat, w ięc m ogłoby się laikow i w y ­ dawać, że — w obec takiego ogromu czasu — ekstrapolacja w stecz, dajm y na to do kilku godzin czy lat od chw ili w ybuchu, stanow iłaby niebyw ałe osiągnięcie, czym że jest bowiem ok res-k ilk u lat w obec miliardów? Tym czasem odpowiedź nauki jest zupełnie zaskakująca:

znajomość praw fizyki m ikroświata pozwoliła na dokonanie ekstrapolacji do niewyobrażalnie krótkiego odstępu czasu od chw ili wybuchu, czasu rzędu 10-3S sek. Tak, nie jest to błąd drukarski, jest to faktycznie jedna stum ilio- nowa jednej m iliardowej jednej m iliardowej jednej m iliardowej części sekundy. Rozmiary całego W szechświata b yły w ów czas — jak się szacuje — w ielkości piłki nożnej.

W tak ciasno zagęszczonym św iecie poszcze­

gólne cząstki elem entarne znajdow ały się śred­

nio w odległościach nie w iększych niż 10-29cm od siebie. Są to odległości, przy których trzy podstawow e oddziaływania: elektrom agnetycz­

ne, jądrowe słabe (odpowiedzialne np. za roz­

pady beta) oraz jądrowe silne (odpowiedzialne za wiązania nukleonów w jądra) stają się jed­

nakowo w ażne i w łaściw ie nierozróżnialne.

W tak gęsto upakowanym św iecie w szystk ie rodzaje cząstek elem entarnych i ich oddziały­

wania nabierają jednolitego charakteru i opi­

sane być mogą przy pomocy jawnie jednolitej teorii typu GUT. Różnice pom iędzy różnym i rodzajami cząstek i ich oddziaływ ań jakie ujawniają się w dzisiejszym św iecie zaczynają w ystępow ać na jaw dopiero w trakcie dalszej ekspansji i związanego z nią oziębiania się

W szechświata.

Zgodnie z jednolitą teorią pól (GUT) pod­

staw ow ym i gatunkam i cząstek elem entarnych są kwarki i leptony, których spiny są połów­

kowe, a oprócz nich fotony wraz z szeregiem pokrew nych im rodzajów cząstek o spinach jednostkow ych, zw anych gluonam i i mezonami W i Z, i w reszcie cząstki bezspinowe (spin ze­

ro). W pew nych w ersjach teorii jednolitych pom ija się pole graw itacyjne i związane z nim hipotetyczne cząstki — grawitony. W innych uw zględnia się również graw itony (o spinie 2) oraz jeszcze inne cząstki nazwane „grawitino”

(o spinie 3/2). Cząstki elem entarne są kw an­

tami odpowiednich pól, np. grawitony są kw antam i pola grawitacyjnego, fotony kw an­

tami pola elektrom agnetycznego, itd. Cząstki bezspinowe są kw antam i pól nazwanych „po­

lam i H iggsa”.

Te ostatnie pola odgrywają szczególną rolę w m ikroświecie. Niektóre z nich stanowią jak­

by „pożyw kę” dla innych pól i cząstek. Dopóki m ateria W szechświata była upakowana tak gę­

sto, że m ieściła się w objętości równej tej jaką zajm uje piłka nożna, wów czas w szystkie bez w yjątku rodzaje cząstek były bezm asowe (tzn.

nie posiadały m asy spoczynkowej) i poruszały się z prędkością św iatła. Jednak w trakcie eks­

pansji i oziębiania się W szechświata niektóre rodzaje cząstek o spinach 1, i 3/2 wykazują zdolność do przeobrażeń kosztem pochłaniania lub „połykania” kw antów pola Higgsa. Stają się one przez to jakby „ociężałe”, bo uzyskują pew ną m asę spoczynkową. M ówimy, iż takie przeobrażenia następują za sprawą „mechaniz­

mu H iggsa”. Pola H iggsowskie mają jeszcze inną dziwną właściwość: w m iarę ekspansji mogą one ulegać czem uś co możnaby nazwać obrazowo „zapętlaniem s ię ” lub „zawęźlaniem ”, a takie pętle lub w ęzły objawiać się pow inny jako gigantyczne i m asyw ne cząstki o w łaści­

wościach pojedynczych, nigdy dotychczas nie spotykanych biegunów m agnetycznych, tzw.

monopoli.

Po tych przydługich ale koniecznych w stęp­

nych w yjaśnieniach m ożem y przejść do sedna spraw y i spróbować odpowiedzieć na pytanie, co działo się gdy W szechśw iat osiągnąwszy już objętość piłki nożnej zaczął się dalej rozsze­

rzać, a zarazem ochładzać do tem peratur niż­

szych niż 1027 stopni K elvina. Jak już pow ie­

dzieliśm y, rozpoczęła się wówczas zmiana nie tylko ilościow a lecz jakościowa, polegająca na

„pochłanianiu” cząstek Higgsa i nabieraniu m asy przez inne cząstki. Taka przemiana ma w szelkie cechy przejścia fazowego, czego oo- w szechnie znanym przykładem jest zamarza­

nie w ody czyli proces przechodzenia ze stanu ciekłego do stanu stałego (fazy ciekłej do sta­

łej). Jest tu analogia bardzo bliska. Podobnie jak woda zamarzając przechodzi od stanu cie­

kłego, a w ięc bezpostaciowego, do stanu kry­

stalicznego, a w ięc stanu o w yróżnionych pła­

szczyznach i osiach krystalicznych, podobnie dziać się powinno przy rozważanym przejściu fazow ym W szechśw iata. Przedtem w szystkie rodzaje cząstek i ich oddziaływ ań były podob­

(5)

W sz e c h św ia t, t. 84, n r 11/1983

247

ne i niczym szczególnym nie różniły się jedne od drugich, po dokonaniu się zaś przejścia fa­

zowego stają się pod w ielu względam i różne, zarówno gdy chodzi o ich dynamiczne, jak i geom etryczne właściw ości. D zieje się tak dlatego, że pola Higgsa nadają również pewną lokalną strukturę samej przestrzeni.

Wobec powyższego, podobnie jak woda za­

marzając na szybie układa się w ciekawe kw ia­

ty lub, jak się niegdyś m ówiło, w „esy-flo- resy”, tak też powinno się dziać i z naszym Wszechświatem: pow inniśm y oczekiwać po­

wstawania przeróżnych struktur lokalnych, po­

jawiania się przypadkowo wyróżnionych kie­

runków i różnic gęstości rozkładu materii i promieniowania w przestrzeni.

Ażeby lepiej zrozumieć dlaczego nie pow in­

niśm y oczekiwać izotropowego i bezpostacio­

wego świata, jaki powinien by ustalić się w miarę zbliżania się do stanu równowagi ter­

modynamicznej, zważm y, iż W szechświat roz­

szerzał się szybko, że większość jego obszaru była nie osiągalna za pomocą sygnałów w y sy ­ łanych z prędkością św iatła z dowolnie wybra­

nego punktu, a w ięc różne podobszary W szech­

świata nie były powiązane ze sobą przyczyno­

wo i nie m ogły — dzięki w ym ianie ciepła — uzyskać stanu równowagi cieplnej i dużego wzrostu entropii. N ie widać w ięc żadnej racji, dlaczego np. prom ieniowanie resztkowe (pozo­

stałe jako relikt Big Bangu), a dochodzące do nas z różnych kierunków, m iałoby mieć nie­

odmiennie tę samą tem peraturę 2,7 stopni K el- vina, pochodzi bowiem z zupełnie niezależnych obszarów W szechświata. A jednak doświadcze­

nie m ówi o izotropowości i jednorodności roz­

kładu m aterii i prom ieniowania z całego do­

stępnego nam obszaru nieba (jeśli nie liczyć drobnych, lokalnych fluktuacji w postaci sku­

pisk m aterii w gromady galaktyk).

Reasumując nasze dotychczasowe rozważa­

nia należy stwierdzić co następuje: dopóki roz­

ważało się kosm ologię w yłącznie z makrosko­

powego punktu widzenia, tradycyjny model kosmologiczny m ógł wydawać się całkiem na­

turalny. Jeśli W szechświat ekspanduje ściśle z jednego punktu osobliwego w czasoprze­

strzeni, to naturalnie wydawać się może, że ta ekspansja odbywała się w sposób sym etrycz­

ny, a w jej w yniku dzisiejszy nasz świat może być jednorodny i izotropowy. Skoro jednak uwzględnienie m ikrostruktury świata prowa­

dzi do wniosku, iż w czasie 10-35 sek po „Big Bangu” w m aterii tego W szechświata nastą­

piło przejście fazowe, zupełnie podobne do krzepnięcia i krystalizacji, to sprawy skom pli­

kowały się i stały się zagadkowe. Dzisiejsza prawie doskonała jednorodność dostępnego nam św iata nie tylko nie m oże dłużej w yda­

wać się naturalna, lecz przeciwnie, stała się czymś niesłychanie dziw nym i nieprawdopo­

dobnym, czym ś domagającym się racjonalnego i naturalnego wyjaśnienia.

Próbę takiego w yjaśnienia podjął w 1980 r.

Amerykanin A. Guth. Przeprowadzone przez niego szacunkowe rachunki wykazały, iż w trakcie przejścia fazowego ekspansja uległa

ogromnemu przyspieszeniu. Podczas gdy w trakcie normalnej ekspansji promień Wszech­

świata rośnie jak pierw iastek z czasu, to w trakcie przejścia fazowego wzrasta on w ykład­

niczo. Dlatego obserwowany dziś świat wraz z dochodzącym do nas promieniowaniem reszt­

kowym pochodzić może tylko z jednego drob­

nego fragm entu ówczesnego świata, a więc jed­

nak tak jakby z jednego punktu osobliwego 0 szczególnie wysokiej temperaturze. Było tak jakby ów szczególnie gorący fragm ent uległ ponownemu choć wtórnemu wybuchowi nie­

omalże z jednego punktu w porównaniu z roz­

miarami całego W szechświata (wielkości piłki nożnej wówczas). W obrębie tak małego frag­

m entu mogła już następować wym iana energii 1 mógł — zdaniem Gutha — ustalić się stan równowagi termodynamicznej, w rezultacie czego ustaliła się też jednorodność dzisiaj n am dostępnego świata. Taki rozwój wydarzeń na­

zwał Guth „inflacją w e W szechśw iecie”, gdyż ma to jakby coś wspólnego z rozmienieniem wczesnego św iata-piłki na drobne.

Ta teoria „inflacyjna” doznała sporego roz­

głosu, a liczni fizycy i kosm ologowie uznali ta­

kie w yjaśnienie za w ysoce zadowalające. Jed­

nak rozgłos, jaki uzyskał Guth, był przed­

wczesny. Dokładniejsze rachunki w ykazały, że proponowany przez niego m echanizm szybkie­

go przejścia fazowego nie wystarcza, by w peł­

ni wyjaśnić dzisiejszą prawie idealnie jedno­

rodną strukturę widzialnego świata. Inflacyjny świat Gutha nie byłby izotropowy, lecz byłby bezładnie chaotyczny tak, jak np. zawartość worka grubo zmielonej soli kuchennej lub jak wspomniane już fantastyczne kw iaty z lodu osadzonego na zmrożonej szybie. Natom iast re­

alny, dostępny badaniu św iat przypomina ra­

czej coś w rodzaju żelatyny czy innej m asy bezpostaciowej.

Bardziej zadowalające w yjaśnienie struktury dostępnego nam świata dały całkiem ostatnio (1982 r.) prace A. Albrechta i P. Steinhardta z Pensylw anii i niezależnie A. D. Lindego z Moskwy. Udało się im ulepszyć model infla­

cyjny w sposób zasługujący na nazwę „model arcyinflacyjny”. Stanowi on ścisły analogon znanego efektu przechłodzonej cieczy. Przy­

pomnijmy na czym to zjawisko polega. Jak wiadomo, przejście od fazy stałej do ciekłej wym aga dostarczenia (w stałej temperaturze 0° Celsiusza) stosownej ilości ciepła, zwanego ciepłem topnienia (lodu). Odwrotnie też, w trakcie przejścia od fazy stałej do ciekłej od­

powiednia ilość ciepła zostaje uwolniona. P ro­

ces krzepnięcia, polegający na tworzeniu się kryształków lodu, odbywa się łatw iej, gdy w cieczy znajdują się jakieś drobne zanieczysz­

czenia. Stanowią one jakby zarodki przyszłych kryształów. Gdy ciecz jest idealnie czysta — proces tworzenia się kryształów jest utrudnio­

ny. Musi ustawić się, w drodze przypadku, pewna liczba drobin w konfiguracji takiej jak w krysztale, aby odegrać rolę zarodka przy­

szłego kryształu. Podczas gdy dalsze krystali­

zowanie się już przebiega szybko, na przypad­

kowe powstanie pierwszego zarodka trzeba

(6)

248 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 11/1983

czasem czekać dosyć długo. W tej sytuacji w łaśnie m oże dojść do przechłodzenia cieczy, tzn. do trw ania wody nadał w stanie ciekłym , pomimo iż tem peratura spadła poniżej zera.

Gdy jednak w końcu proces krzepnięcia się rozpocznie, to przebiegać on będzie gw ałtow ­ nie, a uw olnione ciepło ogrzeje pow stały lód z powrotem do tem peratury bliskiej zeru.

Pow yżej wspom niani naukow cy przeprowa­

dzili rachunki, z których w ynikało, iż zjawisko

„przechłodzenia” o kilka rzędów w ielkości w skali K elvina m ogło nastąpić w jakim ś m ałym fragm encie W szechświata i przedłużyło czas trwania przejścia fazowego od chw ili 10-35sek.

do około 10~32 sek., co wystarcza by odzyskane

„ciepło topnienia” m ogło rozłożyć się równo­

m iernie w szybko ekspandującym fragm encie W szechświata i doprowadzić do dzisiejszego stanu bliskiego równowagi term odynam icznej.

Krótko m ówiąc, przejście fazow e nie tylko przyspieszyło ekspansję, lecz dodatkowo zja­

w isko przechłodzenia przedłużyło trw anie tego procesu, w następstw ie czego pierw otnie m ały fragm ent W szechświata rozrósł się niepom ier­

nie i stał się prawie jednorodny.

Zjawisko „arcyinflacji” tłum aczy również zadowalająco kilka innych w łaściw ości W szech­

świata, jak np. jego aktualną (przybliżoną) pła- skość lub fakt nieobserw owania monopoli. Przy­

bliżona płaskość tłum aczy się po prostu tym , że przechłodzony fragm ent pierw otnego W szech­

św iata rozrósł się do gigantycznych rozmiarów, zaś niew ystępow anie lub bardzo rzadkie w y ­ stępow anie m onopoli w ynika z tego, iż na po­

czątku procesu inflancji ów fragm ent, który następnie szybko ekspandował był bardzo m a­

ły. Szacuje się go na 10-12 średnicy protonu, czyli jedną m ilionow ą jednej m ilionowej jego średnicy, .a pole Higgsa nie m oże się „zapę-

tlać” na tak m ałym obszarze.

Pom im o tak niesłychanie daleko idącej eks­

trapolacji w stecz w czasie, aż do chwili 10-35 sek. po W ielkim W ybuchu, byłoby błędem są­

dzić, iż współczesna fizyka i kosmologia opi­

suje i tłum aczy sam początek świata. Opisuje on tylko bardzo w czesne stadium po W ielkim W ybuchu, oraz przejście fazow e, jakie w tedy nastąpiło. Choćby naw et m iało okazać się w przyszłości, że podobnych przejść było więcej, to fizyka wpraw dzie będzie w stanie opisywać te przeobrażenia w istniejącym już świecie, ale nie sam W ielki W ybuch i jego przyczyny; bę­

dzie opisywać przeobrażenia świata, a nie sa­

mo jego powstanie.

W ydaje się, że istnieją pewne nieprzekra­

czalne granice sensowności (możliwości pomia­

rów) m ałych odległości wyznaczone tzw. dłu­

gością Plancka (10-32 cm) i granica m ierzal- ności najkrótszych przedziałów czasu zwana czasem Plancka (10-42 sek.). Czas Plancka jest jednak jeszcze znacznie krótszy od czasu, jaki upłynął m iędzy Big Bangiem, a początkiem om awianego w tym artykule procesu inflacyj­

nego. Jeśli spowolnilibyśmy" (w m yśli) upływ czasu tak, by ów niewyobrażalnie krótki czas 10-35 sek. w ydał nam się tak długi jak cały rok, to w porównaniu z nim czas Plancka zna­

czyłby zaledw ie kilka sekund. W ydaje się, iż dla tak krótkich chw il samo pojęcie czasu i przestrzeni m usi ulegać zasadniczej m odyfi­

kacji, znane dziś prawa fizyki przestają obo­

w iązyw ać, a m oże naw et pojęcia przestrzeni i czasu, wraz z pojęciem prawdopdobieństwa tracą sens.

Czy w ięc był w ogóle i jaki był prawdziwy początek św iata — nie w iem y. Nauka nie w y ­ powiada się na ten tem at.

WANDA STĘSLICKA-MYDLARSKA (Wrocław)

LUCY, NASZA PLIOCEŃSKA PRA-PRA-PRABABKA

W 1981 r. ukazała się bardzo ciekaw a książka Do­

nalda C. Johansona i M aitlanda A. Edeya pt. L u c y — The Beginning of H um ankind (Mus. Nat. Hist. Cleve- land, Ohio). Jej b ohaterką je st dom niem ana pram atka rodzaju ludzkiego sprzed około czterech milionów lat. W arto tem u znalezisku i jego odkryw cy pośw ię­

cić nieco uw agi, zwłaszcza że w spom niana książka jest u nas m ało dostępna.

Donald C. Johanson był uczniem am erykańskiego antropologa C larka Howella w U niw ersytecie w C hi­

cago. W ciągu studiów interesow ał się anatom ią po­

rów naw czą. Jak o te m a t rozpraw y doktorskiej pole­

cono m u opracow anie uzębienia szym pansa n a tle po­

równaw czym . Z abrał się do pracy z w ielkim e n tu ­ zjazmem, a poniew aż odznaczał się w ybitnym i zdol­

nościami, otrzym ał stypendium naukow e na w y p ra­

wę do A fryki. Tam mógł przeprow adzać badania odontologiczne na dużych m ateriałach współczesnych

i kopalnych. Prof. Howell skierow ał go do pani M ary Leakey, wdowy po słynnym Louisie, odkrywcy wielu okazów dwunożnych Australopithecinae. C lark Howell był od daw na zaprzyjaźniony z rodziną Leakeyów, a w raz z Louisem prow adził swego czasu wspólne prace wykopaliskowe.

Donald Johanson, po przybyciu na miejsce, za­

przyjaźnił się w n et ze sw ym rów ieśnikiem , R ichar­

dem Leakeyem , który po śm ierci ojca (1972) w raz z m atką podjął dalsze prace w ykopaliskowe w Kenii, Tanzanii i Etiopii. Donald — zachęcony przez no­

wego przyjaciela — w ziął udział w niektórych b ad a­

niach terenow ych i zapalił się do nich niezmiernie.

N iestety stypendium w yczerpało się w krótce i brak pieniędzy zm usił go do porzucenia tych arcycieka- w ych zajęć. T ra f chciał, że już na początku drogi pow rotnej zapoznał się z francuskim geologiem Mau- rice’m Taiebem , który w łaśnie w ybierał się do pół­

(7)

W sz e c h św ia t, t. 84, n r 11/1983

nocno-wschodniej Etiopii na pustynię Afar, aby tam prowadzić wielkie prace geologiczne na polecenie rządu etiopskiego. Donald dowiedział się od Taieba o bogactwie skam ielin czekających tam na odkrywcę, 0 w spaniałych możliwościach badawczych — i pod­

dał się tym sugestiom. Zam iast w racać do domu 1 kończyć pisanie rozpraw y, w yruszył z geologiem do A faru. Niewielkie honorarium za arty k u ł popularno­

naukowy zasiliło chudą kieszeń; napisał też pięknie umotywowaną prośbę do w ładz uniwersyteckich 0 prolongatę stypendium , celem umożliwienia w yko­

palisk rokujących wielkie nadzieje. Tak rozpoczął się nowy etap jego życia. Był w tedy rok 1973.

Ekspedycja Taieba rozbiła nam ioty w regionie zwanym H adar, ok. 250 km n a północny wschód od Addis Abeby. H adar leży w środku tzw. tró jk ąta afarskiego. Główną rzeką jest Auasz (Awash) płyną­

ca z Wyżyny Abisyńskiej do jeziora Abbie (Gamarri).

Jej n u rt jest leniwy, a dno płytkie i muliste, pobyt na jej brzegach nie daje ochłody; dokuczają owady 1 trzeba się mieć n a baczności przed rozm aitym i ja ­ dowitymi stworam i. A far jest jednym z n ajgoręt­

szych miejsc na świecie, roślinność jest tam uboga, wyłącznie pustynna, tak więc ekspedycja m usiała być dobrze zaopatrzona zarówno w żywność, jak w dobrą wodę i lekarstw a. Donald Johanson pędził tam życie bardzo pracowite. Nanosił cierpliwie na mapę wszel­

kie znaleziska paleontologiczne dokonywane podczas prac geologicznych; było ich sporo, ale nie przedsta­

wiały szczególnych wartości.

Młody zapaleniec m iał jednak niebyw ałe szczęście.

Otóż pewnego dnia n a tra fił przypadkiem na frag­

menty kostne najw yraźniej tw orzące jedną całość.

Była to dolna część kości udowej z dobrze zachowa­

nymi obydwoma kłykciam i i górna część piszczeli, czyli całkow ity staw kolanowy. Johanson był oszoło­

miony, zadaw ał sobie pytanie: czy to m ałpa czy nie małpa? Nie ulegało wątpliwości, że m iał w ręku szczątki jakiegoś przedstaw iciela Naczelnych (Prim a- tes). Osobnik ten był niewielki, jego uda były u sta­

wione zbieżnie ku kolanom w kształcie litery „X”.

Kłykieć zewnętrzny, strzałkow y, był w yraźnie dłuż­

szy i szerszy od kłykcia wewnętrznego, piszczelowego.

Wszakże to są cechy znane z anatom ii człowieka!

C harakter staw u w skazyw ał niedwuznacznie n a dw u­

nożną lokomocję. Wiek geologiczny stanow iska oce­

nili geologowie na trzy miliony lat, był to wobec tego okaz dwunożnej istoty przedludzkiej z górnego pliocenu. Co za sukces!

Nie było co zwlekać. Donald Johanson pożegnał Taieba, zabrał cenne znalezisko i w yruszył natych­

m iast do domu. Zwrócił się o ekspertyzę do znako­

mitego anatom a am erykańskiego, profesora Owena Lovejoya w Cleveland. Po dokładnym zbadaniu szczątków diagnoza brzm iała: dwunożna istota, w y­

sokości ok. 100 cm, stojąca, chodząca, biegająca i ska­

cząca na dwóch tylnych kończynach. Po prostu żwa­

wy karzełek plioceński. Trzeba by koniecznie znaleźć dalsze szczątki.

Johanson przedłożył trium falnie znalezisko swemu prom otorowi i zyskał jego pełne uznanie. Prof. Ho- well zachęcił go do kontynuow ania prac w ykopali­

skowych obiecując większą dotację — ale pod w a­

runkiem zakończenia przew odu doktorskiego. Donald Johanson poddał się chętnie tem u rygorowi. Rozu­

miał, że to konieczność.

Jako doktor w yruszył n a następną ekspedycję do

249

Ryc. 1. Mapka Etiopii z pracy francuskiego geologa M aurice’a Taieba (1975 r.) Afar, wielkie zapadlisko tektoniczne w północno-wschodniej części Etiopii, leży pomiędzy Wyżyną Abisyńską na zachodzie a Gó­

ram i D anakilskim i na wschodzie, powstało na skrzy­

żowaniu row u Morza Czerwonego z zapadliskiem Z a­

toki Adeńskiej. Wzdłuż zapadliska w ystępują liczne w ulkany. Główna rzeka Auasz (Awash) płynie z Wy­

żyny Abisyńskiej do jeziora Abbie (Gamarri); na mapce zaznaczono jej bieg, ale nie podano jej n a ­

zwy. Region H adar oznaczono kw adratem tró jk ąta afarskiego jesienią 1974 r. Tym razem był kierownikiem dobrze wyposażonego choć nielicznego zespołu współpracowników. Byli to głównie studenci starszych lat. P ełni otuchy przybyli młodzi antropo­

lodzy nad rzekę Auasz i rozłożyli się obozem w bez­

pośrednim sąsiedztwie z Taiebem i jego geologami.

Przyznać trzeba, że Donaldowi Johansonow i dopi­

sywało niebyw ałe szczęście. Dnia 30 listopada 1974 r.

w ybrał się w piekielnym upale przekraczającym 40°C w raz z m łodziutkim studentem Tomem Gray na sta ­ nowisko oznaczone num erem 162. W yjechali z obozu m ałym dwuosobowym łazikiem. Stanowisko n r 162 było uprzednio już badane, ale bez większych rezul­

tatów. M aurice Taieb odkrył tam daw ny strum ień law y w postaci w arstw y bazaltu pokrytej z wierzchu dość cienką w arstw ą popiołów wulkanicznych. We­

dług tymczasowej oceny geologów jej wiek wynosił co najm niej trzy miliony lat. Budziło to w ielkie n a ­ dzieje antropologów. Donald postanowił więc zbadać dokładnie ten teren. Poszukiw ania były uciążliwe. Pot zalewał oczy, upał nie pozwalał swobodnie oddychać;

biedny Tom Gray, słabszy fizycznie, był bliski om­

dlenia. Nagle Johanson u jrz a ł ułam ek kości, obok n a ­ stępny, dalej jeszcze kilka fragm entów . Z nowymi siłami rzucili się do szukania. Po kilku godzinach zebrali ok. 150 ułamków, w tym niektóre większe, między innym i nieźle zachowaną kość miedniczną, kość krzyżową, żuchwę i kość udową. Upojeni powo­

dzeniem zabrali swój skarb i skierowali łazik ku obozowi. Już z daleka Tom G ray zaczął gw ałtow nie naciskać n a klakson, by zwrócić uwagę towarzyszy.

Otoczył ich cały zespół antropologów, przybiegli n a ­ w et niektórzy geologowie bawiący w pobliżu. W ca­

łym obozie zapanowała nieopisana radość.

Z abrano się do oględzin. Szczątki kostne jprzedsta-

(8)

250

w iały w sumie ok. 40% szkieletu dorosłego osobnika, z pewnością dwunożnego. Żaden fragm ent nie był reprezentow any podw ójnie z tej samej strony ciała, był to więc na pew no jeden osobnik. W szystkie u łam ­ ki zestaw iały się ze sobą na ogół zupełnie idealnie, rekonstrukcja całości nie przedstaw iała większego problem u. O płci żeńskiej świadczyły kości m iednicy i kość krzyżowa. Uzębienie m iało ch arak ter pół-m ał- pi, pół-ludzki. Szkielet tej kopalnej prakobiety był drobny i delikatny; wysokość ciała wynosiła (sądząc po długości kości udowej) 107 cm, a szerokość czaszki oszacowano na ok. 10 cm, czyli pojem ność była b a r­

dzo mała. O pełnej dojrzałości świadczyły zęby trzo ­ nowe, szczególnie silnie starte zęby m ądrości (M3) w ykazujące kilkuletnie użycie. A więc odkryto k a r­

licę, godną p artn erk ę poznanego przed rokiem „żwa­

wego k arzełka”.

Wieczór tego pam iętnego dnia przeznaczono na świętowanie. Antropologowie w raz z kolegam i geolo­

gam i zebrali się n a wspólną zabawę. Poświęcili n ie­

mal cały zapas puszek z piwem, pili, dowcipkowali i śm iali się wesoło w zupełnym odprężeniu. Z m agne­

tofonu nadaw ali wciąż tę sam ą taśm ę z nagraniem Beatlesów: Lucy in the sky w ith diamonds i pełni dobrego hum oru w yśpiew yw ali w kółko na całe g a r­

dło słowa piosenki. Stąd też bierze się nazw a znale­

ziska. Wszyscy jednom yślnie uchw alili, że kopalna prakobieta musi nosić imię Lucy i tak też zostało, jakkolw iek brzm i to nieco niepoważnie wobec znale­

ziska o w ielkiej w artości naukow ej.

Gdy w ypraw a Johansona w róciła do ojczyzny, do-

Ryc. 2. Szczątki szkieletow e kopalnej istoty żeńskiej nazw anej „Lucy”. O dkrycia dokonano w dniu 30 li­

stopada 1974 r.

W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 11/1983

ceniono w całej pełni jej zasługi. Nie poskąpiono też pieniędzy na dalsze badania. W latach 1975 i 1976 odbyły się dalsze ekspedycje do H adaru. Donald Jo ­ hanson b rał w nich oczywiście udział. Osiągnięto do­

skonałe wyniki. W różnych stanow iskach nad rzeką Auasz odkryto dalsze szczątki kopalne obejm ujące zęby i fragm enty kostne. Nie było jednak wśród nich nowej „Lucy”. T rudno byłoby oczekiwać takiego suk­

cesu po raz drugi. F ak t natrafien ia na niem al kom ­ pletny szkielet z tak odległej epoki geologicznej n a ­ leży do zupełnych rzadkości, a w paleoantropologii w ydarzył się po raz pierwszy. M ateriał kopalny ze­

b ran y w latach 1975/76 poddano skrupulatnym bad a­

niom. Określono ok. 13 osobników dorosłych męskich i żeńskich oraz 4 dzieci. Johanson nazw ał ten zbiór żartobliw ie „pierw szą rodziną”. Czekał go teraz tru d właściwego zinterpretow ania stanow iska tych form w filogenezie człowiekowatych.

N ajw ażniejszym zadaniem było ustalenie w ieku geologicznego znalezisk. Jak już wspomniano, dolina rzeki Auasz obfitow ała w bazalty pokryte w arstw ą popiołów w ulkanicznych. T aki stan rzeczy pozwalał na zastosowanie niezw ykle precyzyjnej m etody pota- sowo-argonowej, K/Ar. P ro d u k ty wulkaniczne zaw ie­

ra ją radioaktyw ny izotop potasu, K 40, o którym wiadomo, że przy jego rozpadzie pow staje gaz szla­

chetny: argon. Poniew aż znany jest czas rozpadu tego pierw iastka, więc można określać w iek geolo­

giczny zaw ierającej go w arstw y. Metoda K/Ar po­

lega w najw iększym skrócie na ocenie stosunku ra- diogennego argonu do radioaktyw nego potasu. Jest to najlepsza dziś znana m etoda określeń geochronolo- gicznych i jest szeroko stosowana w Afryce i na Bliskim Wschodzie.

W 1973 r. bezpośrednio po odkryciu „żwawego k a ­ rzełka” w ysłano próbki bazaltów afarskich z tego stanow iska do Jam esa Aronsona, do laboratorium analiz potasow o-argonow ych z C ase-W estern-R eserve- U niversity w Cleveland, Ohio. Wynik w ykazał w tedy 3 000 000 ± 200 000 lat. N astępne próbki, pobrane w 1974 r. ze stanow iska „Lucy”, okazały się znacznie starsze, bo w ynosiły 3 750 000 ± 100 000 lat. W ynik ten zgadzał się z archaicznym wyglądem szczątków „Lu­

cy”. W dalszych latach A ronson dla stanowisk

„pierw szej rodziny” określił wiek na trzy miliony la t z podobnym i odchyleniam i. A by uzyskać większą pewność, przeprow adzono także badania paleom agne­

tyczne. P racę tę w ykonał am erykański geolog Tom Schm itt, k tó ry uzyskał w yniki praktycznie identycz­

ne z w ynikam i Aronsona. W ten sposób uporano się z najw ażniejszym zagadnieniem w tej sprawie.

Pozostaw ała szczegółowa analiza morfologiczna.

Szczątki „Lucy” były niew ątpliw ie n ajp ry m ity w n iej­

sze spośród wszystkich odkrytych w dolinie rzeki Auasz. W pierw szym rzędzie wym ienić należy jej karłow atość, ale nie była to cecha najw ażniejsza. Z a­

stanaw iający był kształt żuchwy, której połówki u sta ­ wione były zbieżnie ku przodowi, tak że mimo sto­

sunkowo dużej szerokości odcinka siekaczy, kształt żuchw y przypom inał literę „V”, co jest cechą bardzo prym ityw ną spotykaną raczej u m ałpiatek. Układ zębów i rzeźba koron trzonowców były natom iast nieco bardziej ludzkie niż małpie. T rudno było roz­

wiązać problem , czy to typ ludzki z pew nym i m ał­

pim i tendencjam i, czy na odw rót typ m ałpi z ludz­

kim i tendencjam i? Johanson postanow ił w końcu włączyć „Lucy” do rodziny człowiekowatych (Borni-

(9)

W sz e c h św ia t, t. 84, n r 11/1983 251

nidae) i do podrodziny Australopithecinae, tworząc w jej obrębie nowy gatunek: Australopithecus afa rensis. Zbiór określany jako „pierwsza rodzina'’ lsie przedstaw iał się jednolicie. Nie było w nim, niestety, większych fragm entów szkieletowych, ale można było rozróżnić dwie grupy: jedne osobniki były karłow ate i drobnozębne i te było można włączyć, obok „Lucy”, do nowego gatunku; druga grupa w ykazyw ała znacz­

nie większą wysokość ciała i m iała zęby masywniej - sze, szczególnie trzonowce. Tę drugą grupę zaliczył Johanson do uprzednio już wyodrębnionego gatunku A. africanus.

Na podstawie powyższych danych sform ułow ał Jo ­ hanson ciekawe wnioski ostateczne. Jego zdaniem na początku rodowodu człowiekowatych stała najstarsza form a karłow ata reprezentow ana przez „Lucy”, czyli przez gatunek A. afarensis. Form a ta pojaw iła się około czterech milionów lat tem u, była dwunożna, drobnozębna, zapewne w szystkożerna i zasiedlała te ­ reny otw arte, stepowe i pustynne. Taki był prapo- czątek rozwoju ewolucyjnego człowiekowatych. Oko­

ło 3,5 miliona lat tem u rozpoczęło się różnicowanie.

Na ogół zaznaczyło się powiększanie masy ciała, w tym także rozwój puszki mózgowej. Niektóre formy zachowały jednak pierw otną karłowatość. Zarazem powstawały nowe gatunki, zaczął się wyodrębniać A. africanus, a równolegle w ytw arzał się jakiś typ proto-hom inidalny, w którym coraz silniej zaznaczały się cechy wczesnoludzkie. Z biegiem czasu ze śred- niorosłego gatunku A. africanus zaczął powstawać wysokorosły (do 170 cm) gatunek A. robustus. Rów­

nocześnie, w drugiej linii rozwojowej, kształtow ały się wyżej ew olucyjnie zaaw ansow ane form y człowie­

kowatych, będące coraz bliżej rodzaju Homo. Ważne i w arte najsilniejszego podkreślenia jest, że wszystkie te form y istniały równolegle obok siebie przez długi czas. Proces właściwej antropogenezy odbywał się — w edług Johansona — w okresie 3—2 milionów lat temu. W ykopaliska dowodzą, że dwa miliony la t te ­ mu istniał już rzeczywisty praczłowiek, którego szcząt­

kom kopalnym tow arzyszyła prym ityw na prakultura.

W myśl tej hipotezy istniała więc w yraźna wielo- torowość procesów ewolucyjnych. W tym samym cza­

sie geologicznym w spółistniały nie tylko dwa różne typy australopiteków , ale żył także już prym ityw ny praczłowiek. Jak długo trw ało to współistnienie? Jo ­ hanson przypuszcza, że co najm niej kilkaset tysięcy do jednego m iliona lat. W ykopaliska sprzed kilkuset tysięcy la t nie zaw ierają już szczątków australopite­

ków. Najm łodsi geologicznie i ostatni przedstawiciele tych istot tra fia ją się na terenie ucieczkowym w po­

łudniowej Afryce, gdzie zaczęto je najpierw odkrywać i opisywać w latach dwudziestych i późniejszych n a ­ szego stulecia (Raymond D art, R obert Broom, John Talbot Robinson i inni). Rodzaj Homo odniósł zde­

cydowane zwycięstwo w walce o byt i zaczął zasie­

dlać wszystkie kontynenty rozw ijając coraz dosko­

nalszą kulturę.

Johanson opublikow ał w yniki swych badań w k il­

k u pracach, które ukazały się w różnych czasopis­

mach naukowych. Rozpoczęła się oczywiście ożywio­

na dyskusja. Bardzo wysoko ocenia się osiągnięcia młodego uczonego, jakkolw iek jego wnioski budzą niekiedy kontrow ersje. Dość zjadliw ą krytykę ogło­

siła M ary Leakey, rów nież cierpko zareagował Ri­

chard. Inni dyskutanci byli jednak daleko łaskawsi.

Tymczasem Johanson w raz ze swym przyjacielem

M aitlandem A. Edeyem postanowili spopularyzować historię tych ostatnich odkryć paleoantropologicznych i opublikowali wspólną książkę poświęconą „Lucy”.

Odnieśli sukces, bowiem książka stała się bestselle­

rem i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych.

Bardzo sympatycznie opisana jest scena „pożegna­

nia z Lucy”. Było to dnia 29 stycznia 1980 r. Taieb i Johanson udali się uroczyście do Muzeum Narodo­

wego w Addis Abebie i złożyli w ręce dyrektora, Mammo Tessema, 350 szczątków kopalnych z Ha- daru. Johanson przyznaje się otwarcie, że był to dla niego sm utny moment. Przez kilka lat poświęcał tym znaleziskom cały swój czas, a „Lucy” przyniosła mu niemały rozgłos i perspektyw y świetnej kariery n a u ­ kowej. Teraz trzeba było się z nią rozstać. Etiopia ma bezsprzeczne praw o do swych bogactw zarówno m aterialnych, jak i naukowych. Za zgodą władz etiop­

skich będą jednak prace wykopaliskowe w trójkącie A faru kontynuow ane i Johanson jest pełen n ajlep ­ szych nadziei n a przyszłość.

Koncepcja Johansona dotycząca wielotorowości w procesie ewolucyjnym rodziny Hominidae nie jest bynajm niej nowością. Od daw na w ysuw a się hipotezę o równoczesnym istnieniu kilku gatunków kopalnych człowiekowatych różniących się między sobą stop­

niem rozwoju ewolucyjnego. N ajbardziej radykalne tezy głosi w ostatnich latach Richard Leakey. Jego zdaniem niektóre typy wśród kopalnych Hominidae ewoluowały niezwykle szybko, podczas gdy inne po­

zostawały daleko w tyle. D opatruje się więc rzeczy­

wistego człowieka w wielu prowadzonych przez sie­

bie wykopaliskach i nieraz puszcza wodze fantazji.

N iejednokrotnie bywał też ostro krytykow any.

Kilkadziesiąt lat tem u św ietny anatom Franz Wei- denreich głosił tezę, że ewolucja poszczególnych grup ludzkich (podgatunków? ras?) przebiega w prawdzie w równoległych kierunkach, ale może się odbywać w bardzo niejednakow ym tempie. Powoływ ał się na liczne znaleziska z różnych części św iata zdające się popierać ten pogląd. Nie dość na tym : od razu n a ­ sunęło się pytanie, dlaczego tak się dzieje? Czy wcho­

dzą w grę mechanizmy ekologiczne, środowiskowe, czy genetyczne? Czy może jakaś szczególna ich kom ­ binacja? Trudno wskazać czynniki, które mogłyby być odpowiedzialne za nierów nom ierność tem pa ewo­

lucji w rodzinie Hominidae. Dyskusja na ten tem at daleka jest od zakończenia. Są to spraw y niezwykle trudne.

W racając do naszego rodowodu przypom nijm y, że Johanson widzi pram atkę naszego gatunku w plio- ceńskiej „Lucy”, a więc w reprezentantce karłow a­

tego gatunku wyjściowego Australopithecus afarensis.

W ynika z tego, że pochodzimy od karłów . Zresztą to też pogląd nie nowy. W arto w tym miejscu wspom ­ nieć, że nieżyjący już profesor Kazimierz Stołyhwo z K atedry Antropologii U J głosił podobne tezy. Nie sięgał on w praw dzie do czasów odległych o kilka milionów lat, lecz tylko do neolitu (4 6 tysięcy lat temu) i dopatryw ał się naszych praprzodków wśród ludów karłow atych. Prof. Stołyhwo był zwolennikiem poglądów J. Kollm anna, profesora antropologii z B a­

zylei, który dowodził, że w neolicie istnieli w Europie pigmeje. Potw ierdzały to — jego zdaniem — znale­

ziska dokonane w Szafuzie (Schaffhausen). Ponadto u wielu ludów europejskich spotyka się także dziś jeszcze typy antropologiczne niskorosłe, szczególnie na południu Europy. Prof. Stołyhwo podjął z entu-

(10)

252 W sz e c h śv A a t, t. 84, n r 1111983

zjazm em tę tezę i wyróżni! naw et ty p pigm oidalny kie ujęcie. W każdym razie należy czekać na dalsze u współczesnych Polaków. Książka Johansona i Edeya badania,

dostarcza pew nych argum entów potw ierdzających ta-

JÓ ZEF PIĄTKOW SKI (Gdańsk)

A LPY AM M ERGAUSK IE

A lpy A m m erguaskie leżą n a pograniczu Baw arii i Tyrolu, na północ od znanej miejscowości sportów zimowych, G arm isch-P artenkirchen. Ta niew ielka grupa górska należy do klejnotów krajobrazu. Je st to najw iększy obszar objęty ochroną przyrody w R epu­

blice Federalnej Niemiec, a pow ierzchnia jego w y­

nosi 27 600 ha. G łów ny grzbiet górski liczy w prostej linii zaledw ie 15 km.

Główne pasm o zbudow ane jest przede w szystkim ze skał w ieku triasow ego, a w m niejszym Stopniu ze skał ju rajsk ich i kredowych. Składa się ono w ol­

brzym iej większości z w apieni i dolomitów różnego pochodzenia i w ieku. N ajw iększą rolę odgryw ają:

górnotriasow y dolom it główny, łatw o rozpoznaw alny po stożkach nasypow ych i osypiskach zboczowych, oraz często m asyw ny, jasny, rafow y w apień z W etter- stein, w ieku ladyńskiego, tw orzący potężne, przepaś­

ciste ściany. Z innych odm ian skał węglanow ych n a ­ leży wym ienić szary, anizyjski w apień muszlowy, w a ­ pienie płytow e tria su górnego, płom ienisty w apień z H ierlatz oraz w apienie krzem ieniste — oba w ieku liasowego; godne w zm ianki są przy tym horyzonty radiolarytow e, dostarczające jeszcze do niedaw na ose­

łek do ostrzenia, a świadczące o w ystępow aniu w ju ­ rze bardzo głębokiego morza. W ymieńmy jeszcze apty- chowe w apienie m alm u i neokomu. Serię mezozoicz- ną kończy cenom an i tu ro n z dużą domieszką utw o-

Ryc. 1. Położenie A lp A m m ergauskich. K ółkiem ozna­

czono położenie A lp A m m ergauskich w środkowej części Europy. Wg M ethodischer Schulatlas Sydow-

-W agnera z 1928 r.

rów piaskowcowych. Potem nastąpiły ruchy góro­

tw órcze połączone z pierwszym i alpejskim i fałdow a- niam i i czasową reg resją morza. Znacznie m niejszą rolę ilościową odgryw ają serie przeważnie łupkowe, aczkolwiek nie pozbawione skał węglanowych czy piaskowców, odznaczające się m niejszą odpornością, jak w arstw y z P artn ach , łupki z Raibl czy w arstw y kesseńskie, oznaczające okresowe, znaczne spłycenie dna morskiego.

Liasowe m argle plam iste i w apienie krzem ieniste obok strom ych zboczy tw orzą często podłoże podmo­

kłych łąk górskich.

Licznie w ystępujące w utw orach mezozoicznych skam ieniałości często rzucają się turyście w oczy, można tu również obserwować zjaw iska krasowe.

Z pośród form glacjalnych w ystępują utw ory mo­

renow e zaw ierające m ateriał lokalny skał w ęglano­

w ych lub obok niego i krystalicznych, przyniesionych w te obszary z południa, z Alp C entralnych. Przez te n rejon A lp przepływ ały kiedyś trzy lodowce: Le­

cha, Am m eru i Loizachy. Z innych zjawisk polodow- cowyeh spotyka się jeziora, kotły, rysy lodowcowe i narzutniaki.

O różnorodności budow y geologicznej i w związku z tym morfologii teren u świadczy m. in. przynależ­

ność Alp A m m ergauskich do czterech płaszczowin:

helw eckiej, allgauskiej, lechtalskiej i inntalskiej. N a­

tom iast z p u n k tu w idzenia krajoznaw czego ważny je st podział na Alpy fliszowe i A lpy wapienne.

Alpy fliszowe są zbudowane głównie z piaskow ­ ców, łupków ilastych i m argli. Dlatego tw orzą form y górskie o łagodnych zarysach, zalesionych zboczach i grzbietach, są obficie nawodnione. Rzadko prze­

kraczają 1,5 tysiąca m etrów (Hohe Bleick 1638 m).

Szczególnie intensyw nie zaznaczają się tu współczes­

ne procesy erozji rzecznej, zwłaszcza w dolinach po­

toków górskich, obryw y nadrzeczne, pospolicie tw orzą się żwirowiskowe pokryw y den dolinnych.

Alpy w apienne różnią się od fliszowych petrogra­

ficznym i stratygraficznym inw entarzem skalnym , skalisto-turniow ym wyglądem grani i szczytów o róż­

nym stopniu trudności w spinaczkowych dla turystów , większą wysokością (do 2392 m w górze Daniel), a w zw iązku z tym w iększą ilością łąk wysokogór­

skich i gołych skał, specyficzną roślinnością naskalną i fau n ą wysokogórską (świstaki, kozice itp.).

W zorcowym przykładem inw entarza skalnego Alp A m m ergauskich je st tra sa wycieczki na grupę gór­

ską L aber—E ttaler M anndl, zwaną dlatego „ścieżką poznania A lp”. Szczególnie pięknie prezentuje się w ę­

drów ka w zdłuż głównego grzbietu K ofel-Pilrschling- K lam m erspitze-Feigenkopf.

Pozostałościam i najm łodszej epoki geologicznej są liczne torfow iska w liczbie ok. 70, znajdujące się

(11)
(12)
(13)

W sz e c h św ia t, t. 84, n r 11/1983 253

przeważnie w obszarze fliszowym i na przedpolu gór.

Niektóre zasługują na specjalną uwagę. Do nich za­

licza się torfow isko M urnau, 42 km 2, na którym żyje 1000 gatunków roślin, z tego ok. 800 roślin kw iato­

wych, i ok. 2000 gatunków zwierząt, częściowo rzad­

kich. Południowa jego część jest zasilana przez źródła w stępujące z głębokości do 14 m. Z torfow iska ster­

czą pagórki piaskowca glaukonitowego, na których wyraźnie zaznaczają się w ahania poziomu wody.

Typowym torfowiskiem wysokim jest A ltenauer Moor. Część centralna jest jeszcze otw artym jezio­

rem, podlegającym szybkiemu zarastaniu. W Weid- moos znajduje się najw iększe w Europie środkowej stanowisko relik tu glacjalnego Pedicularis sceptrum carolinum (Berło K róla Karola). Pulverm oos jest godnym ochrony torfow iskiem niskim założonym na podłożu wapiennym.

Innym ważnym obiektem zasługującym na ochro­

nę jest w ąski ja r w apienny o praw ie pionowych, ska­

listych ścianach — dolina przełomowa rzeki Ammer (rejon kajakowy), którego w ylot północny tworzy wodospad spowity stale w mgiełkę pyłu wodnego.

Jest i grota kryształów lodowych. Wśród roślin n a­

skalnych w ystępują: Dryas octopetala, Rhododendron hirsutum i Primula auricula. Odcinek przełomowy koło miejscowości Scheibum przechodzi się pieszo w ciągu 30 minut.

Tekst został opracowany na podstawie świetnie wydanego przew odnika * z serii: Kosmos-Reisefiihrer- N atur. Ozdobą jego i głównym w alorem obok treści florystycznej i geologicznej są kolorowe zdjęcia k ra j­

obrazów górskich, torfow isk, zespołów roślinnych i rzadkich przedstaw icieli flory i fauny wysokogór­

skiej. Spis alfabetyczny barw nych obrazów dopełnia całości. Każdy opisywany obiekt posiada orientacyjny szkic (część tylko posiada podziałkę), gdzie na zgniło- zielonym tle, nazbyt ciem nym może, zaznaczono tr a ­ sy wycieczkowe, szczyty, jeziora i miejscowości w yjś­

ciowe.

Dwa końcowe m aleńkie rozdziały poświęcono zi-

V - _ Murnau

H o h e Ble ick

Klammspitze Geiselstein

^ *Eil^gfDA a • Hochpłattes,\

V Sauling „ . „ ^ ^ .'K r e u z s p it z e

" i I ( O - 5* *

Tauern4

Kramer-Sę^ 6ARM|SCH- P ) PARTENKIRCHEN

---

\ 4 Daniel j

O 5km V * j

rzeka

ważniejsze drogi

■ — granica A ustrii i RFN

a a a szczyty (niektóre) O O wybrane miejscowości

jeziora

Ryc. 2. Szkicowa mapka Alp Ammergauskich. Zmie­

nione opracowanie wg m apki w przewodniku mowym walorom turystycznym i miejscowym zwy­

czajom ludowym. Zasługuje na uwagę krótka infor­

m acja o odbywających się co dziesięć lat, począwszy od r. 1633, uroczystościach przedstaw iających Pasję (Mękę Pańską) w wykonaniu 1000 mieszkańców nie­

wielkiego m iasteczka Oberammergau.

L iteratura przedm iotu obejm uje kilkanaście prac z zakresu florystyki, geologii i ochrony przyrody z lat 1931—1976.

Przewodnik jest zwięzły, nastaw iony na poznanie i zrozumienie piękna przyrody żywej i nieożywionej, na wzbudzenie zainteresow ania koniecznością jej ochrony. Dobrze spełnia zadanie popularyzatora tego drobnego rejonu Alp. Należałoby życzyć i nam prze­

wodników na takim poziomie naukow ym i graficz­

nym.

PIO TR SURA I BOGDAN W ILIŃSKI (Kraków)

SALMONELLOZA U GADÓW I LU D ZI

Choroby spowodowane przez bakterie Salmonella sp. i Arizona hinshawii (syn. Salmonella arizona) z grupy Enterobacteriaceae znane są u ludzi, żywego inw entarza oraz zw ierząt towarzyszących człowieko­

wi. Gady, szczególnie żółwie, często stanow ią dla człowieka źródło infekcji przebiegającej najczęściej pod postacią ostrego nieżytu żołądka i jelit, ale także zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, posocznicy i zakażenia ran.

Salmonellozę pochodzenia żółwiego u ludzi stw ier­

dzono po raz pierw szy w 1963 roku, chociaż same bak­

terie wyizolowano u żółwi i jaszczurek w 1946, a u węży w 1944 roku. W przewodzie pokarm ow ym gadów znaleziono do dziś ponad 200 serotypów Salmonella

*) H e in f r ie d B a r t o n : D ie A m m e r g a u e r A l p e n . E in R e is e - itt h r e r fUr N a t u r f r e u n d e m it 120 F a r b e n f o t o s . K o s m o s — G e s e ls c h a f t fU r N a t u r f r e u n d e — F r a n c k ’s c h e v e r l a g s h a n d - lu n g . S t u ttg a r t 1980.

i Arizona i śmiało można powiedzieć, że salmonelloza jest główną zoonozą związaną z tym i zw ierzętami. W Stanach Zjednoczonych n a ogólną liczbę 2 milionów przypadków salmonellozy u ludzi w latach 1970—

1971, 280 000 zarażeń było w ynikiem kontaktu z żół­

wiami, a szczególnie z najczęściej hodowanym Chry- sem ys scripta elegans. Większość zachorowań pojaw iła się w ciągu miesiąca po nabyciu żółwia, a koszt le ­ czenia w 1971 roku wynosił 300 dolarów od osoby, ze średnią długością hospitalizacji 2,8 dnia. Ponieważ obecnie sprzedaje się tam rocznie 15 milionów żółwi salmonelloza stała się rosnącym problemem.

Już w 1953 roku Boycotit i wsp. zauważyli, że z se­

tek tysięcy żółwi greckich (Testudo graeca) sprow a­

dzanych do angielskich sklepów zoologicznych na każ­

de 11 osobników 10 wykazywało pozytywny wynik na bakterie Salmonella. W ostatnich latach pojaw iło się wiele doniesień o częstym występow aniu tych bakterii u gadów w ogrodach zoologicznych, gdzie najczęstszy­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Właśnie dlatego warsztaty poświęcone połączeniu teorii z praktyką cieszyły się takim zainteresowaniem, a wydawnictwo PWN poza prezentowanym urządzeniem SONDa

Uczniowie wypełniają tabelę dotyczącą części garderoby według schematu (część garderoby – określenie, np.. Nauczyciel podsumowuje pracę, zwracając uwagę na to,

U zwierząt tych zapewne nie wyrobiły się w organach ośrodkowych ogniwa, przeznaczone do poczucia bólu i jego zwiastowania, utrata bowiem organu, który zwierzętom tym

Przypomnijmy też, że pod- stawowa idea przedstawionych wyżej założeń jest taka, że po ich przyjęciu można formalnie udowodnić, że pojęcie wiarygodności jest równoważne

nu znacznie przewyższa cenę alkoholu, mimo to jednak jego stosowanie jest bardzo tanie, wskutek minimalnego

Gdyby recenzent spojrzał na drugą stronę tomu „w przeddzień”, gdzie znajduje się wyraźna uwaga o ograniczonym nakładzie, przeznaczonym wyłącznie dla znajomych i

Został również opublikowany w tej sprawie list kilku osób, w którym zostało postawione zasadnicze pytanie czy to miejsce jest odpowiednie dla pomnika:

Kompozytor nowator i odkrywca z początków naszego wieku świadom jest wyczerpania się możliwości formotwórczych dotychczas stosowanych technik i systemów uniwersalnych: harmonii