• Nie Znaleziono Wyników

Ziarno : wydawnictwo zbiorowe dla głodnych

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ziarno : wydawnictwo zbiorowe dla głodnych"

Copied!
58
0
0

Pełen tekst

(1)

GŁODNYCH

Czem chata bogata, tem rada,

(2)

OD REDAKCYI.

“K_L/ W

Rok 1879 zaznaczył się dotkliwemi stratami.

Powodzie i nieurodzaj w wielu miejscach doprowadziły ludność uboższą do srogićj nędzy.

Najwięcej ucierpiały prowincye sąsiedniego i pokrewne­

go nam Szlązka, oraz południowe okolice Królestwa Pol­

skiego.

Chętna i szybka pomoc zaradziła chwilowo złemu—

lecz dziś występuje ono tćm silniej, gdyż zapasy są już wy­

czerpane, a do zbiorów daleko.

Temi względami powodowani, odwołaliśmy się do pi­

sarzy naszych i artystów z zamiarem wydania illustrowane- go pisma na rzecz ubogich, tylu klęskami dotkniętych.

Szlachetne hasło do pomysłu niniejszej publikacyi dali pierwsi francuzi — ich „Paris-M urcie“ znalazło naśladowców we wszystkich prawie krajach Europy.

Wszystkich niemal wyprzedziliśmy zamiarem; ale, nieste­

ty, wykonanie „Ziarna," z powodu licznych trudności, opóz'ni- ło się nieco.

Dziś oddajemy więc „Ziarno" przez nas zebrane pod sąd

czytelników, w nadziei, że plon z niego w ciężkićj chwili ni<

jednego głodnego brata nakarmić zdoła.

W skład Komitetu redakcyjnego weszli:

Tadeusz Czapelski, sekretarz redakcyi „K uryera W ar szawslciego,“ Feliks Fryzę, redaktor ,,K uryera Porannego “ An toni Pietkiewicz, redaktor ,,Kłosów," Zygmunt Sarnecki, re daktor „Echa,11 W acław Szymanowski, redaktor „ K ury en

W arszawskiego," Kazimierz Zalewski, redaktor ,, W ieku.11 Kierownictwo części artystycznej objęli: E. M. Andrioll i Marcin Olszyński, kierownik artystyczny „Kłosów.“

Znani w kraju wydawcy: S. Lewental, S. Orgelbranda sy­

nowie, JózefUnger— podjęli się bezinteresownie złożenia i dru ku „Ziarna"— zaś p. Jan Noskowski, również bezinteresownie zajął się przygotowaniem okładki.

Dalej czynną a bezinteresowną pomoc wydawnictwu nie­

śli: pp. Rajchman i Frendler, właściciele Warszawskiej Agen- tury ogłoszeń, — Kazimierz Filipowski i Józef Włoskiewicz

dziennikarze.

CENA EGZEMPLARZA J I M ” WYNOSI:

w W arszawie... 6 0 kop.

dla prowineyi z przesyłką. . . . 8 5 „

w Galicyi 1 złr.

w Wielkiem Ks. Poznańskiem . . 2 m.

S K Ł A D G Ł Ó W N I

w Warszawie, w Redakcyi,, Kłosów" i „Tygo­

dnika lllustrowanego."

w Krakowie, w Księgarni G: Gebethnera i Sp:

we Lwowie, u Gubrynowicza i Schmitta.

w Poznaniu, u J. K. Żupańskiego,

Uprasza się w szystkie czasopisma, w języku Polskim wychodzące, aby nie przedrukowywały

wyjątków z niniejszej publikacyi filantropijnej.

(3)

o d l i y c l l . (Rys. E. M. A ndriolli).

(4)

> y OD REDAKCYL

tr r ^ \ __

KIJT CJ

Rok 1879 zaznaczył się dotkliwemi stratami.

Powodzie i nieurodzaj w wielu miejscach doprowadziły ludność uboższą do srogiej nędzy.

Najwięcej ucierpiały prowincye sąsiedniego i pokrewne­

go nam Szlązka, oraz południowe okolice Królestwa Pol­

skiego.

Chętna i szybka pomoc zaradziła chwilowo złemu—

lecz dziś występuje ono tćm silniej, gdyż zapasy są już wy­

czerpane, a do zbiorów daleko.

Temi względami powodowani, odwołaliśmy się do pi­

sarzy naszych i artystów z zamiarem wydania ilustrowane­

go pisma na rzecz ubogich, tylu klęskami dotkniętych.

Szlachetne hasło do pomysłu niniejszej publikacyi dali pierwsi francuzi — ich „Paris-Murcie“ znalazło naśladowców we wszystkich prawie krajach Europy.

Wszystkich niemal wyprzedziliśmy zamiarem; ale, nieste­

ty, wykonanie „Ziarna,“ z powodu licznych trudności, opóźni­

ło się nieco.

Dziś oddajemy więc ,,Ziarno“ przez nas zebrane pod sąd

czytelników, w nadziei, że plon z niego w ciężkiej chwili ni<

jednego głodnego brata nakarmić zdoła.

W skład Komitetu redakcyjnego weszli:

Tadeusz Czapelski, sekretarz redakcyi „K u ry er a W ar szawslciego,“ Feliks Fryzę, redaktor K uryera Porannego,“ An toni Pietkiewicz, redaktor „Kłosów,“ Zygmunt Sarnecki, re daktor „Echa,11 W acław Szymanowski, redaktor „ K u ryen

W arszawskiego,11 Kazimierz Zalewski, redaktor ,, W ieku.“

Kierownictwo części artystycznej objęli: E. M. Andrioll i Marcin Olszyński, kierownik artystyczny „Kłosów.11

Znani w kraju wydawcy: S. Lewental, S. Orgelbranda sy­

nowie, Józef Unger— podjęli się bezinteresownie złożenia i dru ku „Ziarna"— zaś p. Jan Noskowski, również bezinteresownie zajął się przygotowaniem okładki.

Dalej czynną a bezinteresowną pomoc wydawnictwu nie­

śli: pp. Rajchman i Frendler, właściciele Warszawskiej Agen­

tury ogłoszeń, — Kazimierz Filipowski i Józef Włoskiewicz dziennikarze.

1

w W arszawie... 6 0 kop.

dla prowincyi z przesyłką. . . . 8 5 „ w G a lic y i... 1 złr.

w Wielkiem Ks. Poznańskiem . . 2 m.

S K Ł A D G Ł Ó W N I

w Warszawie, w Redakcyi,, Kłosów" i „Tygo­

dnika lllustrowanego."

w Krakowie, w Księgarni G: Gebethnera i Sp:

we Lwowie, u Gubrynowicza i Schmitta.

w Poznaniu, u J. K. Żupańskiego,

Uprasza się w szystkie czasopisma, w języku Polskim wychodzące, aby nie przedrukowywały

wyjątków z niniejszej publikacyi filantropijnej.

(5)

- U

w zaołiod—

w s t ę p -

3 d z i a n ą D z i e n n i k

o p r z y j <2 t o

D I « g ł o d n y c h . (R ys. E . M. A ndriolli).

(6)

z 1 A R N O .

SŁOWO WSTĘPNE,

Mówiono daw niej: wszyscyśmy bracia, dziś mówią: wrogam iśmy sobie wszyscy.

Praw em było: dzielmy się z braćm i i wspo­

m agajm y wzajemnie. Dz:ś ‘głoszą walkę o byt, jako bytu prawo.

Czuliśmy się dawniej ludźm i—dziś nam zwie­

rzętami być każą

N a podniesienie człowieka pracow ała ludzkość lat ty siące—dziś zejść nam każą biedni m arzy­

ciele, w imię nauki, do stanu zwierzęcego znowu.

Smutne to —ale drogi do zdobycia praw dy są niezbadane: ciemnemi przejściam i idzie się cza­

sem do światła.

Niech wiek idzie sw ą koleją, — my przeciw słowu protestujem y czynem. N a naszej chorą­

gwi stoi godło: Kochajmy się, ja k o przedwieczne zawołanie narodowe — zostańmy mu wierni.

W naszych obyczajach przechował się opłatek na Gody, którym łam iem y się ze wszystkimi — chrześciańskiej miłości symbol i praw o—zacho­

wajm y je.

Oto biedny kraj bratni ogłodzony, tysiące lu­

dzi skazanych na śmierć i na urzędowe miło­

sierdzie pruskie.

M ieliżbyśmy zostać obojętnymi na to?

A! nie! Dajm y, co kto może; nieśmy im w szy­

scy grosz wdowi, a z nim tajem niczą i cudow ną silę pokrzepiającego miłosierdzia.

Okruchy te rozmnoży miłość; nakarm im rzesze.

Ubodzy, ludzie pióra, ołówka, pęzla, my, co

jałm użnę na tym ołtarzu niedoli.

M ałą ona będzie, drobną, ale poświadczy, że kochamy, a Róg ten okruch chłeba rozmnoży!

U * <r *. /

B E Z O D P O W I E D Z I . Nie znali nigdy, co to je s t dostatek, Lecz znali tylko, co trud i potrzeba;

N ieraz im zbrakło m leka w piersiach m atek, Nieraz im zbrakło na zagonach chleba.

Nie znali nigdy tej pomyślnej doli W której, bez troski o ju trze jsz ą straw ę Duch ludzki, z m roku budząc się powoli, N a światło oczy otw iera ciekawe;

Gdyż przy kołysce czatowała bieda, Co duszy dziecka rozwinąć się nie ‘da.

Los im poskąpił w szystkich swoich darów , I dał im środków do w alki zamało—

Prócz życia trudów i życia ciężarów, Jedno im prawo cło życia zostało! _ Je d n a k znosili swą nędzę cierpliwie, J a k o istnienia w arunek niezmienny;

M arząc o przyszłem a bogatszem żniwie, Zapom inali o trosce codziennej,

Ż ąd a jąc w zamian za pracę mozolną, By im wraz z dziećmi wyżyć było wolno.

Lecz teraz próżne wszelkie wysilenia, Ż adna w ytrw ałość zbawić icli nie może;

G łó d —ciała w żywe szkielety zamienia, K ładąc i? ciemnościach n a zmrożone łoże.

Dziś, nie o sytość —lecz o żywot idzie...

Gdyż to nie zw ykłe nędzy widmo blade, Lecz śmierć głodowa w całej swej ohydzie Tysiącom rodzin zw iastuje zagładę;

W zimowćj nocy wchodzi w ich m ieszkania, Przynosząc męki wolnego konania.

To śmierć głodowa! przy zgasłem ognisku Z asiada, w lokąc całun lodowaty,

I matkom dzieci poryw a z uścisku, I nagie trupy zostaw ia wśród chaty...

I kroczy dalej w upiora postaci, Rozpościerając gorączkow e dreszcze — A zm arły w staje, by zabijać braci, ż a swoje krzyw dy mszcząc się w grobie

[jeszcze, J szerząc wszędzie zaraźliwe tchnienia, T n y o g ą do ludzi przemawia sumienia,

A ci, co jeszcze wśród mogił zostali, Aby oglądać męczarnie swych rodzin, Traw ieni ogniem, co wnętrzności pali, Mierzą ostatek uchodzących godzin, I patrzą w otchłań, szukając gdzieś na dnie Ńieuchwyconej ocalenia mocy...

Ale m yśl w próżni kręci się bezwładnie, I gaśnie w głuchej odrętw ienia nocy...

I nic nie mogąc odnaleźć, nędzarze Chylą z rozpaczą wychudzone twarze.

W iedzą; że wszędzie ta sam a dokoła Głodowej śmierci konieczność straszliw a, Że brat ratunku udzielić nie zdoła, Bo sam go teraz darem nie przyzywa.

W ięc m ilczą—p atrzą na śniegu posłanie—

S łuchają w iatru żałobnego w ycia—

I w ciemność smutne rzucają pytanie:

„Gdzie je s t ich praw o najświętsze do życia?

Czemu są na śmierć skazani i za co, G dy n a chleb ciężką zarabiali pracą?”

Któż im odpowie na ten w ykrzyk głuchy?

Ludzkość zostanie w odpowiedzi dłużną—

Bo choć szlachetne poruszą się duchy, I m iłosierdzie pośpieszy z jałm użną;

Rzucone wsparcie nie rozstrzygnie w niezem, I w niezem ciemnych p ytań nie rozświeci—

I ziemia dalej z stinxowćm obliczem Będzie pożerać pracujące dzieci...

A ludzkość będzie roztrząsać ciekaw a T en zgrzyt w lmrmonji społecznego praw a.

f /

~ Kto pragnie postępu, niech pracy nie żałuje.

Z A & A B K A . Słodycz i gorycz— rozkosz i bpleśei, Najwyższe szczęście—najw iększa niedola, Ułudne widmo, co dręczy a pieści, Radość i rozpacz—wolność i niewola, Św iątynia m arzeń, zachwytu, pam iątek, K raina wiosny z kw iaty stubarw neini, Ostatni ra ju straconego szczątek, Niebo na ziemi—i piekło na ziemi.

= Kiedy sobie uprzytom niam w alki, ja k ie n o ­ we a wielkie teorye filozoficzne, pomysły arty ­ styczne i w ynalazki przechodzić musiały, zanim j e uznano, gdy w idzę opór ja k i u nas tłum im staw ia; przychodzą mi na myśl słowa Stephensona.

P ew na pow ażna osoba, sprzeciw iająca się za­

prowadzeniu kolei żelaznych, zrobiła uw agę wiel­

kiem u wynalazcy, iż „gdy ja k ie ś w iększe zwie­

rzę, np. wół, stanie na torze, po, którym pędzi loko­

m otywa, będzie to rzecz bardzo niebezpieczna.”

— T ak, ale dla wołu—odpowiedział Stephenson.

7)

— W zasoby m ateryalne nie jesteśm y boga­

ci—niechaj je uzupełnia k apitał m oralny.

Ubóztwa duchowego konieeznem następstwem

—głód fizyczny.

B ądźm yź możni wiedzą, a miłością silni — za­

pian tt libereris!

StOWICZEK.

Słowik budzi Śpiących ludzi:

Wstań! wstań! wstań!

Już błękity N a drzew szczyty Zlały złotą d.-.ń!

Wstań! wstań!

I w gęstwinie, K rzaczku mój, Jasno płynie Św iatła .zdrój.

T ajn y duclm sennych mar, Nie mąć ciszy, serc nie rań, Płosząc spokój, sypiąc żar...

Wstań! wstań!

Czego pragnę, nie wiem sam, Pierś się wzdyma, dźwięczy krtań, Chciałbym lecieć tam i tam...

Między liście P ad a, świeci, J a k ogniście T lące nici, Złota słońca dań.

Wstań! wstań! wstań! wstań!

= W szeregu wiadomości, uzacniających ród ludzki, liczą się niezawodnie w szystkie nauki, opisujące R odę,‘ albo N atu rę; one-to bowiem, wraz z dzielną swoją pomocnicą, M atem atyką, sta­

nowią N auki Przyrodzone, czyli Filozofią Rody.

T a-to filozofia odkryw a człowiekowi prawdziwe cuda, wzbudzające myśli najszlachetniejsze, usp a­

k ajają ce um ysł i podnoszące go do uwielbienia m ądrości twórczej, widocznej w e wszystkich dzie­

łach stworzenia; a gdy nadto ogólna harmonia we wszechświecie i na jego małej cząsteczce, t. j.

ziemi, łączy między sobą jej mieszkańców, niejako we wspólnej ojczyźnie, umila przez to krótk ie nasze życie, zwłaszcza skoro się ono zdobi czynami pożyteczneini ludzkości.

W powyższym w części duchu, sław ny filozof i mówca starożytnego Rzymu powiedział to wo- góle o naukach, co w szczególe do naszego zało­

żenia stosujem y, i dlatego treść jeg o wymownych słów, opartych na prawdzie, pozwalamy sobie tu przytoczyć: „Te nauki (o których on mówi) mło­

dości n a d a ją życie, starość uprzyjem niają; zwię­

kszają szczęście, w nieszczęściu radę i pociechę przynoszą; nie odstępują nas w cieniach nocy, ani w podróży, i w ‘zaciszu wiejskiego ustronia.”

(Cicero Or. pro Archia poeta).

= J e s t powieść między ludem, że przed laty, W czasie głodu, chodził żebraniną

Po wsiach biedak ja k iś z swoją p sin ą — On obdarty był, a pies kosm aty.

Raz ów żeb rak usiadł na uboczy I chlćb, co mu dano w jakim ś domie, W yjął z torby i zjadał łakom ie,

A pies przed nim stał, patrząc mu w oczy.

Stał i czekał na udział w tym balu;

A gdy on chleb cały pożarł chciwy, To pies zaw ył i u p adł nieżywy.

Serce pękło w nim —nie z gło d u —z żalu.

Jeśli serce psie pękło z boleści, To cóż ludziom—gdy i°h dojdą wieści, Że my jemy chleb—ich bracia rodni, K iedy oni p atrzą na nas głodni?!

= Praw o k arne byłoby zgodne ze spraw iedli­

wością, gdyby przy w ym iarze kary uwzględniało nietylko różnicę płci i wieku, ale i indyw idual­

ność przestępcy, mianowicie: jego stopień ukształ-

cenia, zepsucia, moralnego poczucia, jego zdrowie

(7)

Z I A li N O . 3

i położenie tow arzyskie, od którego, ja k o też i od stopnia dobrobytu, zależy stopień wrażliwości na karę. B ezw arunkow a równość w obliczu kary, jak iej zw ykle dom agają się krym inaliści, jest

najw yższą niesprawiedliwością.

Praw o karne byłoby w zgodzie z m oralnością chrześcijańską, gdyby zamiast k ary , polegająećj na wyrządzeniu cierpienia, lub odjęciu jakiego dobra, wynaleziono inny środek, za pomocą k tó ­ rego zabezpieczenie porządku społecznego m o­

głoby być osiagniętem. Ale to ideał nieurzeczywi- stnialny. P o d 'in n y m wszakże względem środki karne mogą uczynić zadość wymaganiom n a j­

wznioślejszej moralności: mianowicie nastąpiłoby to wówczas, gdyby k ary były tak w ykonyw ane, aby osiągały m oralne odrodzenie przestępcy.

I to właśnie je s t głównem zadaniem najnowszych usiłowań w kw estyi więziennej. Rozumie się, że dążenie do moralnego odrodzenia odnosić się może tylko do przewrotnego lub upadłego mo­

ralnie przestępcy, a nie do tego, który, wiodąc nieskażony żywot, w chwili nieraz naw et słu­

sznego uniesienia, popełnia czyn bezprawnyr. Dla takiego w yrzuty własnego sumienia są straszniej­

szym od sprawiedliwości ziemskiej odwetem.

= Tam , gdzie obowiązek wszystkim synom tej ziemi jed nak o nakazuje tworzyć, dla podtrzy­

m ania bytu, nie dosyć stanow iska biernego, lecz trzeba żywiołów czynnych: cementu, co spaja, pier­

wiastków, co goją, a nie ją trz ą i rozkładają.

Zbiór zawsze odpowiada zasiewowi, oddziały­

wanie działaniu, a skutek trw a dłużej, aniżeli przyczyna.

Dzieje dawno ubiegłe, ja k i nam jeszcze pam iętne, d ostarczają w y­

mownych tego dowodów.

Ażeby nowe działapia nie ko ń­

czyły się nowemi klęskam i, ko- niecznem je s t utrzym ać jedność i harm onią spoistości w całym organizmie.

P rzy dzisiejszym ustroju spo­

łecznym, najściślejszy związek zachodzi pomiędzy p racą a k ap i­

tałem ;—rolnictwo, handel i prze­

mysł wzajem nie zależą od siebie.

Do' napraw y wiekowych błę­

dów w podziale pracy należy

przystępować oględnie, usuwać zwolna to, co złe, prostow ać to, co wadliwe i spaczone.

Kogo przeto żywo obchodzi pomyślność ogólna, ten pragnąć winien, ażeby ponad ciasny widno­

krąg wzajemnych przesądów, upośledzeń i po­

chwał, w szystkie siły skupiły się, bez względu na wyznanie i pochodzenie, do pracyr w ew nętrz­

nej i zmierzały zgodnie do jednakich celów.'

S i

— Oszczędność, przezorność i rządne życie,

^ y ż ^ + ~ S rf r^ to najwyższa nasza cnota o b y w atelsk a—gaśnie

^ C ona tylko wobec obowiązku miłosierdzia dla -3 dotkniętych k lęską rodaków'.

== Dopóki nie będziemy mieli u siebie praco­

wni naukowych, dopóty wszelkie starania o pod­

niesienie poziomu wiedzy doświadczalnej pozo­

staną próżnym wysiłkiem.

= „Surowość mego pióra nie z przyrodzonej pochodziła cierpkości, ale z zapatrzenia się na gorszące i występne czyny'.” (Długosz w przed­

mowie do Dziej ów).

— M atem atyka w nauczaniu średniem jest kursem praktycznym m yślenia ścisłego. W wyższem zaś usprawiedliwia w zupełności swe w spaniałe i cha­

rakterystyczne miano: greckie „M athesis”—N auka.

- Z

Kuchy ciał niebieskich w ydaw ały się przez wieki spostrzegaczom przykutym do ziemi nie­

skończenie zagm atwanem i; Kopernik, wzniósłszy sie duchem na słońce, ujrzał- ztam tąd ziemię i inne planety, toczące się w przestworzach ze w spaniałą prostotą.

: r H

= Najpewniejszym łącznikiem między je d n o ­ stkam i i narodam i je st pomoc, dana w nieszczęściu.

Spodziewać się więc należy, iż współczucie, okazane głodem dotkniętej ludności Szlązka, wywrze wpływ' trw ały i dobre pod każdym wzglę­

dem w yda w przyszłości owoce.

Nędza rozpościera tam swroje straszne p a­

nowanie, gdzie b rak silnej woli dla jej zwalcze­

nia.

/ /

r / , , y

J

— Życie to praca, konaniem opieszałość, a sa­

mobójstwem próżniactwo.

r / . & f i

Panowiel

Z powodu ciężkiego cierpienia oka, od kilku tygodni trw ającego, nie mogę z prawdziwym żalem przesłać wam żądanego aforyzmu, pom inąwszy bowiem niemożność pisania, stan mego usposobienia czyni mnie niezdolnym do zebrania swobodnych myśli.

W yrazy prawdziwego szacunku łączę.

— Błogosławieni, którzy'placzą, albowiem oni ~ „Aleć nic dziwnego jeżeli ja błądzę i każdy

będą pocieszeni. inny niepowołany; jeżeli wszakże i wy mędrcy

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miło- tak samo b łąk ać się będziecie, to już straszliwe sierdzia dostąpią. (Mat. roz. 5. w. 5 —7.) jest dla nas, skoro naw et do was przybywszy,

nie zbędziem się obłędu.”

f U /. * ^ J - r y U , , ; ^ ^ ^

— Pro publico bono.

(7 ^>

Tere, fere, kuku ,

Strzela Laba z luku.

Od trzydziestu lat ja k piszę Castigandi mores gratia, Codziennie widzę i słyszę, Że toż głupstwo i w aryaeya, K tóre świat trapiły dawniej, Trapią go i dziś bezczelnie;

I mogę sobie najjawniej

Przyznać, żem w nie trafił celnie, (ani mniej, ani więcej, tylko)

T ere, fere, kuku, J a k ta baba z luku!

Skoro więc od Juvenala Aż do czasu dzisiejszego, S atyra nic nie obala ] nie uczy n as niczego:

Z tąd możemy powziąć m iarę, 1 przekonanie bezsprzeczne, Że: ridindo cattigare Praw ie tyle je s t skuteczne, (co od czasu do czasu, ochrypłym moim głosem zaśpiewane)

Tere, fere, kuku, Strzela b ab a z luku!

s / /

(8)

A Z I A R N O .

F o rn a l. (R ys. Juliusz K ossak).

D rw al. ( R y s . H e n r y k R o d a k o w s k i ) D ru ciarz. ( R y s . L e o n P i k a r d ) .

(9)

Z I A R N O .

P r o m e t e u s z . (R ys. W icloński).

(10)

Z 1 A 11 N O.

P R O M E M O R I A .

Szlązk Górny wiecznym będzie dowodem tego, co dokonać może poświęcenie i dobra wola j e ­ dnostek, przy najmniej naw et sprzyjających wa- i linkach i okolicznościach. Oderwany od pnia słowiańskiego, zalany potopem

niemczyzny, pogrążony w tak głębokim upadku, iż w stydził się i w ypierał swojego pochodzenia;

ja k gd yby za dotknięciem cza­

rodziejskiej różdżki, na odgłos pojm ujących należycie swe obo­

wiązki obywateli, budzi się z le ­ targu i odzyskuje praw a, które własnemi zdeptał nogami. H isto- rya jego odrodzenia szybkiego i cudownego, to historya tryum fu

-- Dlaczego kobiety brzydkie ta k często g w a ł­

towniejsze budzą uczucia, aniżeli skończone pię­

kności?—Bo miłość, k tóra je st przedewszystkiem aktem twórczym, cola się z pew ną trw ogą, przed gotowymi ideałam i. T ak samo zachow uje się wobec doskonałości duchowej.

Tam gdzie niem a pobudki do idealizow ania, gdzie sobie kochankowie nic z ducha użyczać nie potrzebu­

j ą —tam często zdarza się adoracya,rzadko miłość.

I dlatego może czynne, ruchliwe natury męz- kie namiętniej się przyw iązują do wad, aniżeli do zalet w kobiecie.

Miłość potrzebuje dom yślać się tego co być może, szukać tego co jest, a stw arzać to, czego niema.

ducha nad m ateryą, pouczająca wielce i przejm u­

ją c a głęboką refleksyą każdy zastanaw iający się umysł. *Cześć ludziom, którzy go obudzili z w ie­

kowego uśpienia! cześć i temu niczagasłem u do­

szczętnie wśród niego duchowi, który to przebu­

dzenie możliwćm uczynił!

= Gdy głód srogi trapił ludzi na Szlązku i nie starczyło już ofiar, drogich maneli, szkarłatu i złotogłowia możnych; wedle powieści starych kronik, księżna Jadw iga, m ałżonka panującego tam wonczas polskiego księcia, H enryka, wołać k a z a ła po ulicach miejskich, iżby ubodzy do wsi jednej znosili ziarna dla jeszcze uboższych: a gdy każdy z tych u jął sobie od ust jed n e m iarkę, aby j ą oddać nieszczęśliwym braciom, uagrom a- d/.iło się tyle zboża, że zgłodniali szli już do wsi onej po ratun ek pewny. Po wiekach teżsamc klęski, ale i serca polskie, i gotowość do ofiar taż sama.

== W ażna nadaje się kw estya do rozwiązania... czy bezwzględne rozpowszechnianie się poświę­

ceń sztukom pięknym korzyścią je s t dla samej sztuki, lub nie?

"AT 1 n Wl I r Tir A n flT l f, 1 A r. — - i , t r r n n 1 — ^1 Z 1 i. .

przy tern

nuje (naw et opery).

Czy to nie je st profanacyą sztuki?

Zapraw dę, rozpowszechnianie się jej w powyższy sposób porównaćby rzeki, która wylewem swoim na lewo i prawo płynie szeroko... ale płytko!

N a poparcie tego zdania, przynajm niej w sferze sztuki nmzvcznei. nie jaw iania się dziś prawdziwie twórczej potęgi

7

możua do wezbranej sferze sztuki muzycznej, niech posłuży rzadkość po-

— Ze wszystkich sfer, w których duch ludzki obraca się i działa, najswobodniejszym, najw ię­

cej panem swych czynności czuje sic w sferze sztuki. Umiejętność i wiedzę ze w szystkich stron otaczają granice i zapory, których rozum p rze­

być nie zdoła, lecz po-za które sięga nasza fan- tazy a;—ztąd-to często zdarza się w um iejętności niesm ak i zwątpienie, w ynikające z przekonania o słabości sil ludzkich. Sztuka nie zna podobne­

go ograniczenia, bo dokąd fantazya nie dosięgnie, tam żadna inna w ładza duszy o istniejących po­

za nią św iatach przekonać się nie może.

Gdybym był n a miejscu owego A dam a w raju, nie skusiłby mnie owoc z drzewa wiadomości, iilebym z chciwością w yciągnął był rękę po owoc, na drzewie piękna zawieszony.

Z

Nieco o pługach parowych.

U ryw ek z humoreski.

— No, to j a wam powiem jeszcze coś lepszego—

rzekł pan W incenty, gdy śmiech uciszył się n ie­

co — to, czego byłem naocznym świadkiem na Podola u hr. S., a co nazwiecie może także k ła m ­ stwem. Znaliście go, jako gospodarza p.ostępowe- g i i skwapliwie wprow adzającego wszystkie nowe wynalazki, ale nie wiem czy słyszeliście, ja k się sparzył na pługu parowym?...

— Jak to ? to hrabia m iał pług parowy?

— Nic jeden; sprowadził ich naraz czterdzieści.

— A to ciekawe!

; 2

< a.

= Jeśli dla ekonomisty społecznego kw estya górno-szlązka przedstaw ia pole do badań, bodaj ta k rozległych, ja k kw estya irlan dzka,— to w obe­

cnej chwili cierpienia, ani. czas, ani miejsce po temu. Dziś jed en tylko w yraz na czasie,—a tym wyrazem — miłość, o której Dasz S karga tak czule i głęboko powiedział: „Miłości to je s t przyrodze­

nie, aby rozdziałów nie dopuszczała, a związki jednego z drugim utw ierdzała.'1

Cj -/

y - 7

— Łatw iej książkę napisać, niż dobrze dzień przeżyć.

P I O SN K A.

Urodziła się w duszy młodzieńczej, ltozmarzonej snami wiosennemi, 1 promieniem była, co skroń wieńczy U pojenia i zachwytu słowem,

Jutrznią cudnych chwil i życiem noweoi, Echem niebios, zbłąkanćm na ziemi.

Potćm, av szp a ltę w tło czo n a g a ze ty , Z abłysnęła światłem przez dni p arę...

Gdy rzucacie w k ą t szpargały stare, Pożegnajcie piosenkę poety.

= Miłosierdzie je s t najpierwszym obowiązkiem i najw iększą cnotą człowieka.

— Spodziewam się. W łaśnie byłem u niego, gdy je puszczano w ruch. Co praw da, w spaniały to widok! Czterdzieści pługów w szeregu, ja k brygada artyleryj, a przy każdym m aszyna z k o ­ minem, z którego buchała para. N a dany znak, ru ­ szyło to wszystko n a .wyścigi—burkot, świst, zgrzyt były nieopisane, a samych pługów dojrzeć było nie­

podobieństwem, ta k szybko się zwijały; ale też w przeciągu godziny zorały dwieście morgów pola.

—■ No, to hrabia nic miał powodu narzekać.

— Ale! nie wiecie, co się stało —czekajcie koń­

ca. Umęczeni byliśmy tym widokiem i hałasem , ja k i to sprawiało; więc; na południe hrabia k a ­ zał pogasić ogień w piecach i pojechaliśmy na obiad, panowie i robotnicy. W parę godzin w ra­

camy i—co za okropny widok przedstaw ia się n a ­ szym oczom! Ogień, zdaje się, był źle zgaszony, a do tego wiatr, który d ą ł ‘ silnie owego dnia, rozdmuchał go nanowo; gdy wiec piece się roz­

grzały, zaczęło to wszystko hulać sam opas po polu. Coś przerażającego, powiadam państwu!

Poniew aż ju ż nic było co orać n a ugorze, pługi przeniosły się n a leżące obok pola obsiane. P rz e ­ wróciły więc, panie dobrodzieju, do góry nogam i kilkadziesiąt morgów pszenicy już wykloszonej, ty ­ leż kartofli i owsa, tak, że śladu nie zostało, gdzie co było, a na chłopskich rolach pozory w ały mie­

dze, zmieszawszy wszystko, j a k groch z kapustą.

Domyślacie się, że po tej katastrofie hrabiemu odpadła chętka sprow adzania nowych wynalazków.

= W ęzły, łączące pokrewne sobie plemiona, nie p ęk a ją naw et pod naciskiem wieków. Szlązk należy do tych części dawnej Polski, które n a j­

wcześniej plon literacki w ydały. W iek X II I w y ­ daje tu pierwszego w średnich wiekach historyka dziejów powszechnych— Marcina Polaka z Opawy.

W XVI stuleciu Szlązk dostarcza Krakowowi zna­

wców łaciny igreczyzny. W iek XVII sprawia, że poeci szlązcy, piszący po niemiecku (Opitz i inni), czerpią natchnienie ze wzorów polskich, a z K o ­ chanowskiego przedewszystkiem. Toż samo stule­

cie rodzi natom iast poetę Anioła Szlązaka, który w dwa wieki potćm stanie się pociechą w smu­

tkach największego wieszcza naszego — Adama.

Niechże się *i dalej ciągnie ta nić sympatyi, droż­

sza od złota i dyamentów, bo z głębi serca w y­

snuta.

= Przekonanie o niezmienności i konieczności praw przyrody coraz szerzej i coraz głębiej dziś w nika w średnio naw et oświecone w arstw y spo­

łeczeństwa. Obok rozpowszechniania się tych po­

jęć, spotykam y się dość często ze zdaniami, żo śmiesznem jest wierzyć w Opatrzność, gdyż to jest jedn o, co wym agać od Boga, ab y wciąż interw e­

niował n a naszę korzyść i przez to zmieniał swe w łasne prawa.

Zkąd przyszło ludziom pojęcie opatrzności? —

Czy jakiekolw iek doktryny zdołoją pojęcie to

wykorzenić? — pytań tych nie mamy zamiaru

dotykać. Lecz czyż istotnie wobec tego, co my

uznawać musimy ja k o niezłomne p raw a przyrody,

nie może się ostać pojęcie opatrzności?

(11)

Z I A R N O . 7

W ystaw m y sobie dwoje dzieci, z których j e ­ dno m a nad sobą troskliw ą ze wszech miar opie­

kę, drugie nie ma żadnój. Czyż trudno pojąć, że"pierwsze z nich, i w kształceniu umysłu, i w sto­

sunkach dotyczących jego zdrowia, i_ przy w pro­

wadzeniu go w życie, może uniknąć wielu zbo­

czeń, wielu trudności, wielu nieszczęść nawet, na które oboje m ogą być jednakow o narażone. Nie­

mniej przeto owa czuła i rozumna opieka, której zresztą w tysiącznych w ypadkach dziecię samo nawet" dostrzedz i ocenić nie jest w stanie,—ani potrzebuje, ani może łam ać praw przyrody, k tó ­ re tak samo obojętnie i tak samo niezłomnie działać będą w obu w ypadkach. — Jeśli więc, w granicach jedyn ie ludzkiej wiedzy i możności, wpływ dobrój icoli spowodować może rezultaty różne od tych, na jakie narażoną być mogła bez niego istota niedoświadczona i niew ykształco­

na; w czćmże leży niemożność pogodzenia pojęć konieczności praw przyrody i Opatrzności, skoro tu owe wpływy odnosimy do źródła wszechwie­

dzy, wszechmocy i wszechdobra?

Ponieważ chcieliśmy k w e sty ą rozjaśnić jedynie przez porównanie, musimy sobie zastrzedz, do j a ­ kich granic porównanie to przyjmować należy.

Chodziło nam jedynie o w ykazanie możności.

Czy w danym jakim przypadku zawsze owa opie­

ka ludzka sprowadzi najlepsze dla dziecka w yni­

ki? Czy zawsze owo drugie dziecię, bez widocznej opieki, gorzćj przejdzie przez życie?—to rzecz cał­

kiem inna. A jeśli naw et ew entualną odmienność w ypadków zechce kto przypisać również w yro­

kom Opatrzności,— to możemy wprawdzie godzić się lub nie godzić na jego przekonanie, ale nic nas nie upoważnia do odsądzania go od praw zdrowego myślenia.

m yka okrętom drogę do odwrotu. Sam okręt n a ­ reszcie odmawia sternikowi posłuszeństwa. B urza u rudla szaleje. Pędzi fregatę między dwa lodo­

w isk a —jedno nakształt bajecznego niezmiernych rozmiarów gm achu, drugie—istna piram ida egip­

skiego Cbeopsa. T a ostatnia nagle zmienia śro ­ dek ciężkości i całym ciężarem naw znak wali się na biedną fregatę. Łomot przeraźliwy; straszny krzyk ofiar człowieczych, zagłuszony w krótce przez ryki wichrów;— ciała ludzkie, pasujące się ze śm ier­

cią śród fal; potrzaskane deski okrętu na białej pianie wód. W szystko skończone.

K orw eta Freja niespodzianą opieką losu wy­

m knęła się zatracie.

(W yjątek z powieści, która, d a Bóg doczekać, ogłoszoną zostanie w ciągu r. b.)

— Współczucie, które ślemy głodnej szlązkiej [braci, Choć będzie nasycona, na sile nie straci.

=" Piśmiennictwo wydawało w Polsce do nie­

dawnych czasów tylko głodnych literatów; ażeby jed n ak literaci głodnych wspierać m ieli— to rzecz

zupełnie nowa. Powinszujmy sobie postępu!

IZ.

. . . Pierw szy list otrzym any od k ap itan a Bannera przyniósł pomyślne wiadomości. F re ­ g ata wesoło opuściła brzegi Islandyi i rozpięła żagle w kieruku zatoki Disco. Poławiacze w ie­

lorybów donosili, że tego roku główny pokład lo­

dowy', unieruchomiony od bieguna aż do grenlan­

dzkich wód, nie groził niebezpieczeństwem ża­

dnego odłupu- P ływ ające lodowiska zaledwie tu i owdzie się pojawiały. Dobry początek połową w ygranćj. "Kapitan Banncr cieszył się nadzieją wczesnego powrotu do Danii.

Blizkie w ypadki stanęły n a opak n adzie­

jom. K apitan B anuer n a wieki pożegnał się był z ojczyzną.

Podczas, gdy w zamku przypuszczano, że fre­

g ata krąży ła w pobliżu w yspy Jaifa Majena, oficer m arynarki, w ysłany przez A dm iralicją z Kopen­

hagi, spieszył z rozkazem w ręczenia Admirałowi ważnej depeszy'.

P rzesy łk a tym razem zasługiwała na czarną pieczęć. Sam a wreszcie postaw a oficera, bole­

śnie zasępione rysy, dostatecznie uprzedzały A dm irała o ciosie, ja k i miał w niego uderzyć.

Dawny towarzysz broni, m inister m arynarki, prze­

syłał mu szczegóły niepowetowanej klęski. Z a­

ledwie fregata i poddana jej rozkazom korw eta

F re ja okrążyły przylądek Farew ell, gdy ten

rozkiełznał za niemi w" pogoń jed n e z najgw ałto­

wniejszych a zwyczajnych sobie burz.

Zwinięto żagle, zamknięto wszelkie otwory i zdano się wichrom na łaskę. Podobnego ro­

dzaju przepraw y—powszednie na głębinach p ó ł­

nocnych mórz. Tym razem atoli rozwarło się po­

dwójne niebezpieczeństwo. Nieruchomy dotąd p o ­ k ła d lodowy zaczął naprzód się szczerbić, n astę­

pnie pękać w rozległych obszarach. P ływ ające lodowiska, obok których oba okręty w yglądały jak dwie orzechowe łupiny, ruszyły jeduc przeciw drugim do olbrzymich między sobą harców.

D la rozszalałych fal z podobnemi ogromy ł a ­ tw a igraszka. H ura więc jedno lodowisko prze­

ciw drugiem u! K ażdem u starciu wtóruje łoskot tysiąca gromów. Pochłonięty ten lub ów naw ał.

Nieprawda! Znów w ypływ ają i znowu toną, i roz- wścieklona w alka do ostatnich kończyn w idno­

kręgu się szerzy.

F reg a ta zaw róciła n a miejscu, zasterow ała do rozpacznćj ucieczki z pola bitwy. Nadaremnie.

R ozhukany ua całym obszarze pokład lodowy za­

— W edług wierzeń starożytnych Greków, w pe- loponezkiej św iątyni T e n a riu m — N ereidy i T ry ­ tony karm iły i chroniły od powiewów akw ilonu nieszczęśliwych rozbitków; w świecie chrześcijań­

skim tak i przytułek miłosierdzia zbudow any je st w sercach ludzkich, i symbolicznym czynnikiem do­

pełnionej tam ofiary— nie kapryśna litość bogów łecz prawo niezłom ni społecznego obowiązku.

— Nie dosyć je s t mieć słuszność:

umieć się z tem w danym razie nie chwalić, to dopiero praw dziw a sztuka.

' 7 .

W

I A T K A ,

Gdy przy boku niew iasty zakwili dziecina, Nowe się dla niej życie, no,wy św iat zaczyna;

Przeszłość, przyszłość, św iat ca ły dla niej wmiłość [tonie, B ow szystkiem dla niej dziecię, które m a przy ło-

. . [nie;

W niem w szystkie jej radości, w mcm wszystkie [rozpacze, Śmiechem dziecka się śmieje, płaczem dziecka

[płacze;

W dwójnasób czuje radość, łzy i niepokoje...., Zaczyna żyć za dwoje — i cierpieć za dwoje!

M odląca sic nad dzieckiem z poebyłonem czołem, Je st anielskim człowiekiem —i ziemskim aniołem...

K iedy dziecię z uśmiechem wyciągnie rączęla, C ala zmienia się, w miłość; szczęściem wniebo-

| wzięta, I nadziem skiem uczuciem swćm rozeskrzydlona, Św iat cały wraz z dziecięciem przyciska do łona!!.

Lecz kiedy u kolebki choroba zagości, K iedy wróg' się pojawi, co nie zna litości;

Anioł zmienia się w lwicę, co swych lw iątek bro­

ni...

U stąp, ohydne widmo! nie zbliżaj się do niej!

Precz szatany! Któż widok znieść się je j ośmieli?

W szak ma szpony orlicy, w oku — łzę gazeliil—

Dziecię wzrosło; j a k motyl, co w słońce w ylała Zbierać m iody'rozkoszy z ciernistych róż św iata;

Lecz kiedy tylko słodycz ssą usta dziecięce, M atka ciernie usuwa, krw aw iąc św ięte ręce, I bez tćlm praw ie dąży za swym skarbem w ślady, By strżedz go od nieszczęścia — od burzy - od [zdrady!

W krótce dziecku za ciężka niewieścia op iek a—

Z pod je j skrzydeł w yryw a sic i w św iat ucieka, Niewdzięcznością odpłaca za miłość m atczyną, Nic zw aża na łzy święte, co Jej z oczu płyną, Ni na ten miecz, co serce jej biedne przenika, Gdy za nia boża k a ra ściga njewdzięcznika!l!..

A ona?— Wciąż je d n a k a —św ięta—m iłująca—

Ja k b y grzech—gniew swój słuszny od siebie od- [ trąca, Żyje tylko nadzieją, że wróci zbłąkany, Że miłosnćm swem tchnieniem zag*oi mu rany, K tóre każdy syn ludzki odbiera od świata...!

Z takich smutnych nadziei żywot jć j się sp lata1!

Życie j e j —-kierz ciernisty u stóp zimnej" skały, N a którym czasem błyśnie kw iat blady i mały;

Lecz w krzewie tym najświętsza część Bożego Ducha — Z niego, jak n a Ilorcbie, żar miłości bucha;

Ogień zamienia w popiół rdzeń świętego drzewa, Lecz daje innym życie— i światło lozlewa!

Miłość m atki za grobem naw et jeszcze działa:

Jak o wspomnienie święte, ja k o kształt bez ciała, Nad sierotą unosi się dusza m atczyna—

I —że miłość je s t szczęściem — wciąż je j p rzypo ­ mina!

Miłości m acierzyńska! W m atki mej osobie Schylam czoło przed tobą i hołd składam tobie! — T yś jest w ielką i św iętą!— Kto ciebie nie czuje, Świat go winien żałować! — i j a go żałuję!

'1 ? S s - -

^ i / ć ? J /

e,

f V 1 ‘ i

~ Bogobojna k siężna T uryngska niosła w k ra ­ ju swój szaty clileb dla rozdania ubogim. Mąż, m ając to za ujmę swej godności książęcej, spo t­

kał ją i zapytał co niesie? Zmieszana, — odpo­

wiedzieć nie śm iała. Sam on więc odwinął za­

słonę, i oto, zam iast chlebów, posypały się n ajpię­

kniejsze róże.

Obyż w piśmie, poświęconem „dla głodnych,”

słowa autorów wobec czytelników mogły uUdz Podobnej przem ianie.

--- Pismo wychodzić powinno dla zasad... J

Łatwiój w ydaw ać dziennik, aniżeli... mieć zasady.

Dużo widziałem pism na świecie!

/ ?

f S t .

t+A )

L

Wyjątek z listu

I G N A C E G O D O M E J K I DO A- K. ODYŃCA-

Kiedy się zbierze z uwagą, co się przebyło, ca łą summę łask i napomnień Bożych w tern ży­

ciu, to się n a starość widzi to życie daleko m o­

że okazalszem, niż było za młodu; w przysionku do wiecznego, to naw et ziemskie widzi się w le- pszem świetle, w tęczowych kolorach. W szak słońce, kiedy się chyli do horyzontu, choć to sa­

mo, co było u zenitu, większćm nam się być w y ­ daje i łagoduiejszem, i księżyc w pełni p ięk n iej­

szy, niż na nowiu. Gdyby się Adam był docze­

kał naszych Jat w pełni, napisałby Odę, do

Starości, równic pięk n ą i wzniosłą, ja k "owa

z W ileńskiej wiosny. Tu! tu pow tórnie kazałby

się stawić, bez serc, bez ducha, tu szkiełetom-

ludziom; zaw stydziłby ich, zastraszył, ożywiłby

szkielety. W yręcz go tedy, Edwardzie! napisz

Odę do Starości; czekam n a nią

(12)

M a ł y ż e b r a k . (Rys. W iesiołowski). P o s ą g S t a r o ż y t n y . (R y s. Marya z Tyzenhauów P rzezd zieck a)

H ł a i l a u s t r y a c k i . ( R y s . T a d e u s z A jd u k ic w ic z ) .

S , „W l ' / ^ V 1 © -*■

D ruk Józefa Ungra, W arszawa, Nowolipki N°

(13)

o

(14)

1 0 Z I A I I N O .

DLA GŁODNYCH.

Św ięta Jadw iga kobiałką miga, U kryw a ją pod purpurę,

Do M atki liozkiej, do Częstochowskiej,.

W ędruje na Ja sn ą Górę.

W obec ołtarza, tw arz jej wyraża G orące prośby i sm utki.

„Królowo nieba! co m iałam chleba,

„Rozdałam i kosz puściutki.

„Ach, co j a zrobię? nadzieja w Tobie!

„Gdy przyszła godzina czarna;

„Każ twej czeladzi niechaj zaradzi,

„Miech mi dosypie tu ziarna.”

Lecz m oDarchini, k tóra w św ią ty n i Ś w ie c i p erlistą su k ie n k ą ,

P atrzy surowo, potrząsa głową, Odmowny znak daje ręką.

„Moja kochana! przyszłaś nie z rana;

„Niewczesna z ciebie kw estark a.

„Ilekroć u mnie pusto je s t w gumnie,

„To nigdy nie dasz i ziarka.

„Gdy we frasunku szukam ratunku,

„To cię nie widzę na oczy;

„A gdy u ciebie zbraknie na chlebie,

„Twój ludek do mnie się tłoczy?

„Pójdź za jałm u żn ą, lecz pójdziesz próżno;

„D ostatek i u mnie rzadki.

„Bardzo się boję, że dzieci moje

„W yprą się twojej czelad k i.”

K siężna Jad w ig a mocno sic w zdryga N a słowo takiej pogróżki.

Łzy ciche łyko,—i Jtz u sik a Pokornie całuje w nóżki.

„Ach. w tern D zieciątku, w tern królew iątku

„N iech będzie za m ną przyczyna!

„W szak, Matko, wiecie, że i j a przecie

„D la krzyża oddalam syna?

„W szak ten kochany, grom iąc pogany,

„Zycie poświęcił za kraje,

„N ielylko moje, ale i Twoje?

„T ak i dług wiecznym zo staje .”

— „Słuszne te słowa—rzecze królow a —

„Tak! Teraz j a cię obronię.

„AV imię Lignicy, wstańcie dłużnicy!

„Otwórzcie serca i dłonie!”

I pod królew ski swój płaszcz niebieski Sam a cudow na kw estarka,

W ziąw szy kosz próżny, zgarnia jałm użny, Drobne, lecz zbierze się m iarka;

Bo miłość z nieba pięcioro chleba W tysiące rozmnożyć zdoła.

Święta Jad w ig a pełny kosz dźwiga, Na Szłązko w raca wesoła,

= Cywilizacya ludzka da się przyrów nać do rzeki, k tó ra często tylko na pozór w iększą się staje, gdy, rozlew ając się po szerszeni korycie, posiędzie płytsze wody. Podróżnemu w yda się, że rzeka dorosła do pełnego m ajestatu; ale kto wody zgłębił i poznał, wie, że mogą niebawem zniknąć wśród namulu.

Cywilizacya starogrecka była w azką, ale głę­

boką i rw ącą rzeką; —cyw ilizacya starorzym ska rozlała p ły tk ie i leniwm wody po wielkiej czę­

ści św iata—i przepadła wśród mielizny średnio­

wiecznego barbarzyństw a.

Cywilizacya dzisiejsza obejmuje niebywale szerokie przestrzenie i sięga wszędzie praw ie, za pomocą pary i druku. Nie wiem jed n ak , czy nie je s t p ły tszą od cywilizacyi kilku poprzedzają­

cych wieków. Czytujemy dzienniki, a nie czy­

tujem y książek; budujem y maszyny, lecz nie syste- m ata filozoficzne; lubimy powieści, a poem afa nas nudzą; kupujem y tylko rodzajowe obrazy i słu ­ chamy najchętniej operety. Redaktorowie pism dom agają się zbyt często u .pisarzy artykułów , z konieczności pozbawionych treści, a publiczność, czytając, nie myśli nic i czas tylko zabija. Mo­

że to dla dzienników intratne, ale nie je s t bez­

pieczne i prow adzi do nowej dziejofaój mielizny’.

W:

— Pośród braci naszych Górno Szlązaków panuje nietylko głód fizyczny, ale i duchowy.

D rugi stokroć okrutniejszym jest, niż pierwszy, a trw a ju ż wieki. Gdyśmy się poczuli do obo­

wiązków względem nich braterskich i zab ieg a­

my* około ułagodzenia pierwszego, pam ietajnryż i o drugim. 1 w tym względzie pom agajm y im, nie chwilowo, ale ciągle, a będą nietylko tern, czem są, to je s t braćm i naszymi z krw i i kości, ale i z ducha.

— ■\\r wychowaniu i w życiu uwzględniam y w pewnej mierze tradycye, nie odrzucając naj­

nowszych zdobyczy, w wiedzy i doświadczeniu czerpanych; ostatnie u zb rajają nas w coraz tra f­

niejsze metody i doskonalsze narzędzia; z trad y - cyi płyną najszczytniejsze uczucia, zasady n a j­

zdrowsze w niej nieraz czerpiemy, ona cele n a ­ sze nam wskazuje;—dziś znajdujące w yraz uczu­

cie braterstw a, ń a wielowiekowej tradycyi oparte.

= Kto nauczył się pracować, ten spełnił po­

łowę zadania swego życia. D rugą polowe speł­

ni, jeżeli, w ytknąw szy sobie cel, dążyć ‘będzie nieustannie do jego osiągnięcia.

D O S Z I Ą Z K A .

Dziedzino Chrobrych! krzy ża zapaśnico!

Tyś pow strzym ała krw aw e Batu-charty!

Kośćmi walecznych bieleją twe lany!

W oczy narodom ty świecisz Lignicą!

J a k iż tam odblask? To Jad w ig a święta N a rą b k u tęczy piastuje chłopięta, Kuszami ojców zsieczone w'G łogow ie!

O! b ratn i Szlązku, promieniem twej chwały Karm isz nam serca! o ludu zgłodniały,

Przyjm z bratniej ręki choć to ziarno wdowie!

OGRÓDEK NA WSI.

U stęp z „Sielan ki starych czasów" p ul t.

P A N A U G U S T .

...Przechadzką w ogródek idą goście nowi, K ędy gaje kw iatów niernchomie drzemią:

Tu m alw a ze sw oją postacią olbrzymią, Co w piątr kilkanaście, j a k pagoda, rośnie;

Przed nią, niby bram in, chyli się ukośnie K w iat, Indykiem zwany, w swym zielonym stroju, Pochylając czoło w płomiennym zawoju,

Jak o bramin, mocne roztącza kadzidła;

Po nad nim powoje rozpostarły skrzydła, J a k gołąbków s t a d o - k w ia t z piersią b łęk itn ą W zlata nad stru k tu rą malwy starożytną, A mieniący groszek, ja k kolibrów stado, Zda się za gołąbków w ylatać grom adą.

Tam n a drugiej grzędzie rrs la traw k a biała, Niby panna młoda kosy rozpuszczała;

W kolo, niby strojni drużbowie i sw aty

W wyświeżonych sukniach, rosły różne kw iaty:

J a k w esoła młodzież, śmiały się gwoździki;

Troiść obuwała błękitne trzewiki,

Ja k b y szła do tańca w parę z gwoździkami;

W przodzie, ja k chorąży różdżką z dzwoneczkami, K w iat, dzwonkiem nazw any, nad innemi dzwoni;

P a n miody, tulipan, w wygładzonej szacie, Ku nadobnćj traw ce strojną głowę kłoni.

Poważniejsza stoi nad wszystkie postacie, J a k stara m atrona, choć kiedyś za młodu Słynęła z piękności wśród córek ogrodu, Już w iędnąca róża. Pomarszczone lica Jeszcze w uśmiech stroi, patrząc na zaloty Młodziutkich gwoździków; pobladła z tęsknoty, Lecz swym naw et zgonem przechodniówzachwyca.

A na innej grzędzie, ja k smutne sierotki, T ulą się do bratków drobniutkie stokrotki, Ja k b y im tajem nie swe szeptały żale;

Nad niemi, w bogate zaw inięta szale, Nieczule panuje m ak ów ka—macocha, I główkę, ładniejszych śladem zalotniczek, Zadzierając, zdobi w zielony grzebyczek.

Wkoło wielu stryjów —narcyzy, nagietki I ciocie nasturcje, ja k zimne kokietki.

Choć z niemi swawoli ta drużyna płocha, Ale żadna sierot nieszczęsnych nie kocha;

W ięc na zwiędłćj lilji, ja k swej m atki zwłoki, Chylą główki. Jak o gw iazdy przez obłoki, A stry z między chwastów świecą im nadzieją, I brylantów barw ą różną prom ienieją.

— Troska o głodnych nie jest zjawiskiem no- wćm. Praw o Mojżesza dozwalało każdem u za­

spokoić głód swój w polu lub winnicy bliźniego i nakazyw ało pozostawiać re sztk i zbiorów dla ubogich; w Rzymie dostarczanie chleba Indowi b rała na siebie władza; „głodnego nakarm ić” z a ­ licza chrystyanizm do obowiązków religijnych.

Obecnie syci śpieszą z pomocą głodny m z in i­

c ja ty w y pryw atnej, a każdy cząstkę sw ą do­

rzuca z osobistych w ew nętrznych pobudek. Jest to, zdaniem mojem, charakterystyczna cecha dzi­

siejszej cywilizacyi i wyższości jej nad minioną.

= Dwie rzeczy będą zawsze najwyższem i naj- naglejszćm zadaniem ludzkości: Avychowanio dzie­

ci i ośw iata ludu. Tu każde dobre ziarno sto­

krotnie obrodzi się wiekom, każd y grzech na grzechów miliony będzie robił.

= Gdyby słowo zdołało sięgnąć tam, dokąd sięga wymowa milczenia, k ażd y z nas byłby autorem księgi, ciekawszćj od tćj, k tó rą świat czyta.

— P op raw a zdrowia społecznego polega nie na

postępie w leczeniu chorób, lecz na poznaniu

i usunięciu przyczyn, je wywołujących. Nauki

lekarskie aż dotąd rozwijały się od końca, czyli

w porządku odwrotnym. Zajm ując się bowiem

praw ie w yłącznie zjawiskam i chorobnemi i po-

śmiertnemi, badały skutki, n ie znając przyczyn,

w idziały koniec, nic widząc początku. Dziś w k ra ­

czamy w7 nową racyonalną fazę badań, których

zadaniem je s t sięgnąć do źródła, to jest: poznać

i usunąć czynniki chorobotwórcze.

(15)

Z I A li. N O. i.i

Daremna mędrców praca 1 m ądrych ustaw księgi:

Ludzkiej niedoli ran Nic nie zagoi, ani osuszy

Łez,

Krom bratnich serc i dłoni, Cichego hartu ducha

1 wiary w związek

Dusz!...

" / ( y ćt-jĆ /ZeZ.

— W ielkiem nieszczęściem dla ludów je s t um ysłu i nie pozwoli rozwiuąć wrodzonych zdol- brak oświaty, ale nic mniejszem zaniedbanie ności.

urządzeń hygienicz-

nycb ;— brak drugich - ‘

w ytw arza charłaków , - g i j A O ' . z S z t y - r r i . ' „ . w których najstaran - '

niejsze wychowanie zA

nie zdoła wyrobić hartu

= Dwóch biedaków raz z sobą o miedzę siedziało:

„Głodnym!71— rzekł je d e n —,,u was pono chleba (mało!71...

— „P raw da! niew iele, lecz na twój głos, bracie, Z drobniucknych datków wnet sic pomoc złoży,

- ' T .

y C S ■

(S-C-<^y^yCjCCcf^tyU tY a

= Ot sierota!., nędzna, blada U w rót naszych głodna siada, I w yciąga drżące dłonie, Ku rodzinnej patrząc stronie;

Gdy o pomoc wzywa n a s—

Śpieszmy z chłebem —śpieszmy wraz!

Serca M atki tam nie stało, To i w chacie chleba mało, A z macoszej ręki dany, Chleb sierocy—opłakany!..

Więc na bratniej nędzy wieść, Trzeba z chłebem serce nieść!

T rzeba z sercem cbleb podawać, I przy brać e duchem staw ać, Wspólnym duchem się jednoczyć, By sierotę w raz otoczyć

Ciepłem wspomnień dawnych lat, A by braci poznał b rat!

Trzeba goić to, co boli, W opłakanej sierot doli, Wiec m iłością—miłość niecić, W iarę wzmacniać—i oświecić,

By pod krzyżem brat nasz stał Z w iarą w przyszłość—iy litr w a l.

Ażeby sm utku nie było w twej chacie;

Niecli cię więc widmo głodu ju ż nie trwoży!

Tam bowiem źródła ofiar szeroka granica, Gdzie szuka dobra wola, a miłość przyświeca.11

= K lęskę głodową Szlązaków wywołał nie­

urodzaj, * który je s t następstwem niekorzystnych w arunków meteorologicznych przeszłego roku.

Jeżeli uznajem y zasadę, że z każdego nie­

szczęścia należy wyciągać nauki n a przyszłość, w takim razie klęska głodowa powinnaby dać hasło do zjednoczenia sil naszych m aterialn y ch i umysłowych pod jednym sztandarem dobra ogólnego. Jednym ze środków, prow adzących do tego celu, je st systematyczne badanie i po­

znawanie klimatu i bogactw przyrody naszej, żywćj i m artw ej, czyli upraw ianie fizyograiii krajow ej. Długoletnie prace fizyograliczne do­

starczają drogocennego m ateryału do oznacze­

nia okolic kraju, w których mogą być u p raw ia­

ne pomyślnie rolnictwo i przemysł, pojedyńozo, lub jednocześnie razem i w ja k ic h kierunkach.

r>

Z t „ y ^ y c ^

Tam! tam!

Głos mój, podwójnie bogaci, Niechaj za serce w as chwyci!

Życie tam wisi na nici — A gdy czas płaci, czas traci, D ajcie jeść głodnej współbraci,

Wy, coście syci!

Gdy zaś dni lepszych otucha Nędzę wytępi do rdzeni, Gdy lud, co naszym się mieni, W glos pobratymczy sic wsłucha;

Ze skarbów dajcie mu ducha, Ludzie uczeni!

1 niech nie skąpi dłoń praw a, Przeto iż dać może lewa;

Bośmy wspólnego pień drzew a — Wreszcie po Bogu to spraw a, A On, im więcej rozdawa,

Tern więcej miewa.

_ &

T "

— Żeby pracą publiczna zyskała uznanie, musi być w ytrw ała w trudzie i kierunku, mieć grunt szlachetny i odpowiadać rzeczyw i­

stym potrzebom.

--- Czytam Żychlińskiego „Złotą Księgę szlach­

t y 71. D la czego złotą a nie inną? w szak w p e r­

gam inach zaw arto przywileje, więc te pisane są n a oślćj skórze. Szlachta wywodzi się z łańcu­

cha czynów szlachetnych. D aw niejsza szła przodem, dzisiejsza nie m a do czynów tych i t a ­ kich bodźca ni sposobności. Zmieniły się s to ­ sunki. Niedość chlubić się zasługą tych, co dawno pomarli. Pogrobow a zasługa nie wybiega po za cm entarne mury. Sława tych, co przeszli, dla tych, co n a niej się tylko opierają, je s t niesławą.

Szlachectwo pracy dzisiaj do Złotej Księgi p ra­

wo sobie powinno rościć. Radbym Bibliografią moje nazw ał K sięgą Złotą, bo w niej osiedli ci, co krajow i przysporzyli i św iatła, i sławy, i im ie­

nia. To je st prawdziwy herbarz dzisiejszego społeczeństwa. On w yciska znamię żywotności narodu. Co po za tern, co bez umysłowej bus- soli wybujało, je s t próżnością, je s t pochlebstwem próżności. Próżnością oplynąć można świat ca­

ły za wiatrem ; ale rozbić sic o lodowce trz e ­ ba, płynąc przeciw w iatru. Ci, co lam ią się, biegną samopas w górę, a nie przeżuwają sławy ojcow’ swoich, schodząc na dół. I dźw iga się szlachta nowa, ry jąc na pieczęciach wyrazy:

Chlubię się, antenatam i mymi je st praca rą k moich, są ks:ęg> moje.

— Dać w kilku wierszach dobry arty kuł, to rzecz trudna, dla mnie przyuajm nićj; ale myśl dobrą zmieścić można i w kilku wyrazach. S pró ­ buję.

Robimy dużo dla głodnych ciałem —zróbmy coś i dla głodnych duchem. W szakże wszyscy do nich należymy, bo wszyscy łakniem y wiedzy i piękna.

Wnoszę, aby od tej chwili wszyscy autorow ie polscy i wszyscy wydaw cy pism polskich składali stale egzemplarze dziel i wydawnictw swoich do jednej skarbnicy. Niechaj w Bibliotece nie bra­

knie niczego, co sic drukuje po polsku, niechaj Macierz nasza będzie spichlerzem wszystkich myśli naszych.

W szak zgoda?

PISMO ZBIOROWE.

O B R A Z C Z A R O D Z I E J S K I W 3 A K T A C H WIERSZEM A K T L

Poeta (na sofie rozciągnięty mówi przez seti).

Ach, ja k ż e miło w aw rzyn u stóp i na skroni, Pnie s.ę, wije, okala... Przebóg! za mua goni!

łącze nu nogi... p ad am 1... sam puszczam korze-

Gwałtu! ratunku!,.. ^

( i tęciu redaktorów, sekretarz, rysownik i drzewo- rytnik, wpadając do pokoju).

Razem.

Wstawaj! masz tu zatrudnienie Do zbiorowego pisma pisz wierszy trzydzieści.

Oto program , pisz zwięźle, więcej się nie zmieści A K T II .

Poeta (raptem przebudzony).

Co? co ?jak ? gdzie?... Czekajcie! (biorącprogram) r ,, . [„U la dotkniętych głodem ;7 1 TS1 piękna, cel szlachetny! (zrywając się). Muzo

[świeć mi przodem {szukając w myśli).

Dobroczynności... gości... wspaniałomyślności...

Pości... (ciskając piórem). Nie opuszczaj mnie, świę [ta cierpliwości A K T I I I .

Powieściopisarz (wbiega zadyszany).

Już wiesz? ju ż piszesz? Masz myśl! Szczęśliwszy

[odemmt

(16)

g a «

ja li t! !;! I kS:iffI:£=fc]

W ieśn iaczk a w ło sk a ( R y s . S t a n i s ł a w H e y m a n n ) M a t U a Z d z i e c k i e m . ( R y s . J a c e k M al czews ki),

< ’? - o p i e c s p r z e d a j ą c e d z i e n n i k i . ( R y s . J u ' j a n Maszyń ski),

(17)

Z I A R N O . 13

ł a s i t . ( R y s . F e l i k s B r z o z o w s k i ).

W n ę t r z e

Zs* s ł u ż b ą . ( R y s . L u d w i k B i e d r o ń s k i) . K r a j o b r a z j e s i e n n y . (R ys- Kochanowski).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przez chwilę rozglądał się dokoła, po czym zbliżył się do cesarskiego podium i kołysząc ciało dziewczyny na wyciągniętych ramionach, podniósł oczy z wyrazem

Wojtyła był akurat na Mazurach, gdy został wezwany do prymasa Stefana Wyszyńskiego i dowiedział się, że został wybrany na biskupa... To była

Wydaje się więc, że jeśli osoba troszczy się o pewne rzeczy, niezależnie od tego, czy zdecyduje się to zrobić, nie będzie podatna na „wyzwolenie”, które mogłoby nadejść

nanie, że coś jest w ogóle dosytem, powinnością lub dobrem. dosytach lub powinnoś ­ ciach) uniwersalnych łub absolutnych, to można mieć na myśli takie właśnie

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

 gdy nie uda się dopasować wartości zmiennej (lub obliczonego wyrażenia) do żadnej wartości występującej po słowie case, wykonywane są instrukcje

Biorąc pod uwagę te obserwacje, możemy stwierdzić, że jeśli K jest ciałem liczbowym, do którego należą współrzędne wszystkich punktów danych do wykonania pewnej konstrukcji,

Przez kolejne 4 dni temperatura spadała: pierwszego dnia o 1°C, drugiego o 3°C, a w następnych dniach o 2°C i o 1°C. Kieruj się