• Nie Znaleziono Wyników

rozłąkę był to dodatek za rozłąkę z rodziną oraz dobre zarobki i hotel robotniczy. Powiedział tylko wyjeżdżam. Nie było mu jednak łatwo zostawić

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "rozłąkę był to dodatek za rozłąkę z rodziną oraz dobre zarobki i hotel robotniczy. Powiedział tylko wyjeżdżam. Nie było mu jednak łatwo zostawić"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Smutne wspomnienia.

Nazywam się Małgorzata Cierkos, jestem siostrą Krzysia – Józefa Krzysztofa Gizy – chłopca z Tarnogrodu. Pracownika KWK „Wujek” w Katowicach zastrzelonego wraz z innymi ośmioma górnikami, kolegami, na terenie kopalni, w miejscu pracy.

Krzysio – tak nazywaliśmy brata w domu rodzinnym – urodził się 13 marca 1957 roku w Tarnogrodzie był piątym z siódemki dzieci naszych rodziców Jana Gizy i Romany z domu Żybura (chociaż starsza siostra Teresa umarła jako niemowlak na dyfteryt).

Krzysio był dobrym dzieckiem, miłym i uśmiechniętym. Przypomina: mi się kilka zdarzeń:

Pewnego dnia, miał około 4 lat, mama zobaczyła, że siedzi pod stołem i coś „majstruje” – jakież było jej zdziwienie, kiedy zorientowała się, że porozkręcał radio na części. Krzyknęła „- Co Ty robisz?”, a Krzysio spokojnie odpowiedział, że tylko chciał zobaczyć co tam w radiu „mówi”.

Bardzo ciekawym wydarzeniem dla mnie było, kiedy wbiegł do kuchni z krzykiem „Mamo fortepian mówi!” (w domu rodzinnym mieliśmy nieużywany przez nikogo, stary i rozstrojony fortepian). Zdziwione poszłyśmy za nim do pokoju pytając „Jak to mówi?”, a dumny braciszek zasiadł do grania mówiąc „Słyszycie? Mówi!” i zaczął grac „Wlazł kotek na płotek” – nikt go nigdy tego nie uczył, musiał do tego dojść sam, ze słuchu.

Kilka lat później, wraz z młodszym bratem, chciał skonstruować bezpieczny samolot. Mówił:

„Przecież wystarczy mocno sprężone powietrze i samolot spokojnie osiądzie”. Wziął sobie mocno do serca to marzenie, zbierał złom, aby po sprzedaniu kupić części i skonstruować swój wymarzony samolot... Mogłabym tak opowiadać bez końca.

Do szkoły podstawowej uczęszczał w Tarnogrodzie i po jej ukończeniu podjął naukę w tutejszej szkole zawodowej na kierunku piekarz – ciastkarz. Następnie rozpoczął pracę w tarnogrodzkiej piekarni jednak nie był usatysfakcjonowany. Dostawał bardzo niskie wynagrodzenie i nie miał możliwości odłożenia niczego na później, więc po niedługim czasie rozpoczął pracę w Mleczarni Tarnogród jako kierownik punktu skupu mleka. Pamiętam w jakim skupieniu przygotowywał listy płac dla rolników. „Trochę lepiej, – mówił – ale to jeszcze nie to...”

W 1978 roku otrzymał wezwanie do wojska i po długim namyśle zdecydował. Przeczytał w ogłoszeniu, że KWK „Wujek” w Katowicach potrzebuje pracowników, nawet

niewykwalifikowanych. Zwalniało to od służby wojskowej, oferta zawierała również tak zwaną

(2)

„rozłąkę” – był to dodatek za rozłąkę z rodziną – oraz dobre zarobki i hotel robotniczy. Powiedział tylko „wyjeżdżam”.

Nie było mu jednak łatwo zostawić ukochany klub sportowy „Olimpiakos”, gdzie grał w piłkę od kilku lat. Musiał zrezygnować również z grania na perkusji w miejscowej orkiestrze działającej przy Domu Kultury w Tarnogrodzie, nie mówiąc o turniejach szachowych, gdzie zaliczał się do czołówki. Z ciężkim sercem, ale i z nadzieją na lepsze życie; z gitarą i walizką wyjechał do Katowic.

Zgodnie z ogłoszeniem został przyjęty do pracy i zamieszkał w hotelu robotniczym bardzo blisko kopalni KWK „Wujek”. Był zadowolony. Praca była ciężka, ale dobrze płatna. Po godzinach pracy wraz z innymi górnikami, mieszkańcami hotelu, grali na gitarach i organizowali naukę gry w szachy. Koledzy wybrali go blokowym – był bardzo dumny. Powoli zaczęło mu się wszystko układać. Codziennie zjeżdżał na dól ryzykując życiem, ale powoli przyzwyczajał się do warunków pracy i był zadowolony.

Niedługo jednak zaczęło się robić niespokojnie w całym kraju. Coraz więcej zakładów pracy srajkowało, nocami aresztowano ludzi nawet bez konkretnych oskarżeń. Na ulicach petardy, gaz łzawiący i patrole milicji.

13 grudnia 1981 roku sekretarz partii komunistycznej i prezydent w jednej osobie ogłosił wprowadzenie „stanu wojennego” na terenie całej Polski. Zakaz rozmów telefonicznych, zakaz wyjazdów do innych miejscowości, godzina milicyjna od godziny 22:00 do godziny 6:00, zakaz strajków. Zakazy, zakazy, zakazy... Aresztowania przywódców Wolnego Związku Zawodowego

„Solidarność”. Zakłady pracy przechodzą pod zarząd komisarzy wojskowych. Górnicy KWK

„Wujek” nie godzą się z zarządzeniami i rozpoczynają strajk okupacyjny. Trwają negocjacje nie przynoszące rezultatów.

Noce były bardzo mroźne, więc mieszkańcy osiedla przy kopalni troszczyli się o swoich górników, przynosili żywność, ciepłą odzież i dodawali im otuchy.

Portierka z hotelu robotniczego zauważyła Krzysia, podeszła pod ogrodzenie i podała mu ciepły koc, zapytała czy czegoś więcej nie potrzebuje. Krzysio uśmiechnął się, podszedł bliżej i przesłał jej całusa mówiąc „Gdyby coś mi się stało, proszę przekazać trgo całusa mojej mamie!”

Tej samej nocy (z 15 na 16 grudnia 1981) wielki hałas i zamieszanie zbudziło mieszkańców osiedla. Górnicy zaczęli się przyglądać w milczeniu co się dzieje. Zza ogrodzenia ktoś zaczął krzyczeć „zbierajcie co można do obrony: śruby, kawałki łańcuchów. Weźcie wszystko, co możecie znaleźć, robi się gorąco”.

(3)

Samochody pancerne i czołgi okrążyły kopalnię, zomowcy byli uzbrojeni po zęby, górnicy nie wierzyli własnym oczom. Z domów zaczęli wychodzić ludzie i tworzyć żywy mur, chcieli obronić swoich ojców, mężów, braci. Za to byli przeganiani, pałowani i aresztowani.

Około południa czołg Wojska Polskiego zdewastował bramę kopalni, wjechał na plac i zatrzymał się. Wszyscy patrzyli przerażeni, ale żaden z żołnierzy nie wyszedł z czołgu, co ośmieliło

górników. Podeszli bliżej, zaczęli dotykać czołgu mówiąc, że to przecież są żołnierze, przyjaciele, nasi bracia, nie zaatakowaliby nas. Wtedy, przez wyrwę w murze na teren kopalni wtargnęły oddziały ZOMO a snajperzy zajęli stanowiska nieopodal. Górnicy zorientowali się wtedy, że jest źle. Zaczęli łapać to, co mięli pod ręką do obrony. Nadleciał helikopter i zrzucił gaz łzawiący.

Niewiele było widać a oczy piekły od dymu. Słychać było strzały. Krzysio nie chciał wierzyć – przecież nie będą strzelać do nas, bezbronnych, z ostrej amunicji, mieli już nauczkę z grudnia '70!

A jednak...

Przeszył go nagły ból i ręka zaczęła krwawić. Pobiegł do prowizorycznego punktu opatrunkowego, zobaczył kolegów leżących na noszach, innych siedzących na podłodze. Wszędzie było pełno krwi.

Opatrzono mu rękę, zdawał już sobie wtedy sprawę z powagi sytuacji – mimo tego dołączył jeszcze raz do swoich strajkujących kolegów. Wyszedł z zabandażowaną ręką i już po kilku krokach padł na ziemię od snajperskiej kuli, która była wymierzona w szyję...

Po chwili podbiegli koledzy i zabrali jego ciało do punktu opatrunkowego, gdzie leżeli już inni martwi i ranni górnicy.

„A mówił, że nie będzie strzelał brat do brata...” - powiedział jeden z kolegów.

Nasz najmłodszy brat Adam, w tym czasie, odbywał służbę wojskową we Wrocławiu. Ja wraz z rodziną i mamą mieszkałam w Rybniku – 60km od Katowic. 17 grudnia 1981 roku, ja, jak każdego dnia wstałam bardzo wcześnie rano i poszłam do pracy, mama była w domu z moimi dwoma córkami, mój mąż wracając z nocnej zmiany (on również pracował w kopalni) przyniósł mamie gazetę. Była tam tylko wzmianka, że 16 grudnia podczas nielegalnego strajku w kopalni „Wujek”

zginęło 6 górników i kilku innych zostało rannych. Wystraszona mama chciała jechać od razu do kopalni, aby dowiedzieć się co dokładnie się tam wydarzyło, kilka chwil później przyjechał starszy brat, cały zapłakany, usiadł, nie musiał nic mówić, było oczywiste, że Krzysia już nie ma. Po chwili ciszy mój brat powiedział, że przy murze kopalni jest drewniany krzyż z nazwiskami zastrzelonych górników, „jest też Krzysio”.

Pracowałam jako księgowa, tego dnia kierowniczka wezwała mnie do siebie, nie wiedziałam co się stało, powiedziała tylko, żebym pojechała do domu. Zastałam wszystkich zapłakanych, moje córki (4 i 2 latka) patrzyły na to wszystko smutnie nic nie rozumiejąc. Postanowiliśmy jechać do kopalni, chociaż nie było to proste – trzeba było prosić o zezwolenie, czas mijał, ale w końcu się udało.

(4)

Wysiadłyśmy z pociągu w Brynowie i piechotą udaliśmy się do kopalni. Już z daleka było widać ludzi i słychać było głośne rozmowy. W pobliżu kopalni na ulicach leżały śmieci, podchodząc bliżej zobaczyliśmy samochody pancerne i milicjantów próbujących rozgonić ludzi. Z trudnością przecisnęliśmy się pod krzyż, zobaczyliśmy imię nazwisko Krzysia, hełm i latarkę górniczą...

Podeszła do nas jakaś kobieta, nie znałam jej, skierowała nas do dyrekcji kopalni. Kopalnia przydzieliła nam pokój w hotelu robotniczym i zapewniono nas, że będą nas informować o wszystkim na bieżąco. Czuliśmy niepewność i bezsilność. Modliliśmy się i czekaliśmy...

Wieczorem ktoś w mundurze zawiadomił nas, że tego dnia jest już za późno, ale zapewnił, że następnego dnia około godziny 9°° ktoś się zjawi aby załatwić wszystkie formalności. Wtedy mama postanowiła, że nie pochowamy Krzysia w Katowicach – tak jak to nas próbowano przekonać – tylko zabierzemy go do Tarnogrodu, do rodzinnej miejscowości. Starszy brat pojechał do domu, do Sosnowca, żeby przygotować wieńce, ja z mamą położyłyśmy spać moje córki, wyprałyśmy bieliznę i rajstopki i również poszłyśmy spać. Obudziło nas nocne pukanie do drzwi, jakiś

mundurowy oznajmił, że jeżeli chcemy przewieźć ciało brata do Tarnogrodu to musimy to zrobić natychmiast, bo wszystko jest przygotowane. Byłyśmy zaskoczone, dzieci spały, bielizna i rajstopy mokre. Oznajmiono nam, że może jechać tylko jedna osoba. Po chwili namysłu zdecydowałyśmy, że pojedzie mama, a ja następnego dnia dołączę do niej z dziećmi.

Mama przygotowała się i czekałyśmy. Podjechał gazik milicyjny z plandeką, trumna się nie mieściła, więc stała w poprzek. W rogu stał stołek dla mamy, pod plandeką, w podróż ponad 300 kilometrów, w siarczysty mróz poniżej -20°C, mama miała na sobie mokre rajstopy i cienki płaszczyk.

Ktoś mnie poinformował, że następnego dnia po śniadaniu kopalnia udostępni nam samochód i zawiezie nas do Tarnogrodu na pogrzeb. Rano przyjechał też starszy brat i, tak jak obiecał dyrektor kopalni, samochód osobowy zawiózł nas do Tarnogrodu. Jakież było moje zdziwienie kiedy w domu nie zastałam nikogo – później okazało się, że żołnierze dostali rozkaz zawiezienia trumny do kościoła.

Po wejściu do kaplicy kościelnej zobaczyłam mamę i zdesperowanych braci. Mama kompletnie załamana zaczęła mi opowiadać, że jadąc do Tarnogrodu żołnierze powiedzieli jej, że jest im bardzo przykro, ale mają rozkaz zawieźć trumnę do kościoła. Na nic się nie zdały mamy prośby. To była bardzo zimna noc, jeden z żołnierzy podał jej koc do przykrycia, ale nie przyjęła, nic już od nich nie chciała. Mama musiała też podpisać, że zgadza się na zostawienie trumny w kościele i nie zabierze jej do domu – podpisała, nie miała innego wyjścia.

(5)

Padał śnieg, około 5ºº nad ranem, kościół był zamknięty, więc żołnierze zostawili trumnę w dzwonnicy, przy wejściu na plac kościelny i odjechali. Zmarznięta mama stała w bezruchu nad trumną i nie wiedziała co zrobić.

Z powodu godziny milicyjnej na ulicach nie było nikogo. Czekała aż ktoś będzie przechodził, nie chciała zostawić Krzysia samego. Dopiero po godzinie 6ºº zauważyła pierwszego przechodnia i poprosiła o pomoc. Zbudzono księdza i wniesiono trumnę do kaplicy. Rodzina przygotowała miejsce na cmentarzu i czekaliśmy na pozwolenie pochowania Krzysia. Biedna mama musiała najpierw zaakceptować i podpisać wszystkie warunki „władz”: nie wolno otworzyć trumny – żeby nikt nie zobaczył ran postrzałowych; nie wolno grać orkiestrze – w której grali wszyscy jego

znajomi ponieważ on też w niej kiedyś grał; nie wolno położyć flagi biało-czerwonej i wiele innych nie wolno...

Nawet proboszcz powiedział, że nie będzie prowadził zmarłego na cmentarz bez akceptacji wszystkich warunków. Zrozpaczona mama podpisywała i podpisywała. Zadała mi wtedy pytanie, którego nigdy nie zapomnę: „Gosiu dlaczego traktują Krzysia jak niebezpiecznego bandytę,

przecież bronił kopalni, która jest własnością narodu?” - jak twierdzili komuniści. Wszystko zostało pozałatwiane i w końcu mogliśmy pochować brata.

Pomimo, że nie mogliśmy zawiadomić rodziny z powodu zakazu dzwonienia, wszyscy przybyli, było bardzo dużo ludzi. Już w kościele i podczas procesji na cmentarz byliśmy otoczeni tajniakami.

Odbyła się cicha i spokojna uroczystość, po której ludzie dosyć szybko się rozeszli z powodu mrozu. Ja nie czułam zimna, patrzyłam na trumnę i wydawało mi się, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.

Zrobiło się ciemno i wtedy usłyszałam, że jeden z kolegów Krzysia zaproponował, aby zapalić świeczki i otworzyć trumnę – „może to nie Krzysio” – powiedział. Tajniacy już poszli, zgodziliśmy się.

Krzysio leżał tam, lekko uśmiechnięty, cichy i spokojny, taki jaki był za życia...

Pochowaliśmy dwudziestoczteroletniego chłopaka, który do końca wierzył, że nie będzie strzelał brat do brata; który wierzył, że o prawdę, uczciwość i wolność trzeba walczyć nawet kosztem własnego życia.

Małgorzata Cierkos

Cytaty

Powiązane dokumenty

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

„Solidarności” nie bardzo już wie, o co toczą się strajki, przeciw czemu ma protestować; obligowani są jednak do tego „dyscypliną” związkową. A

Podpisując umowę na budowę gazociągu bałtyckiego, niemiecki koncern chemiczny BASF i zajmujący się między innymi sprzedażą detalicznym odbiorcom gazu EON zyskały

Antoni Kępiński w swej słynnej książce zatytułowanej Lęk stawia diagno- zę: „Nerwicowa hiperaktywność, rzucanie się w wir życia, nadmierne życie towarzyskie i

Wzywamy wszystkich towarzyszy i sympatyków do wstępowania do Legionów, do popierania czynem i słowem na każdym kroku ich pracy i do tern skwapliwszego skupienia się około

poprzez MessageBox().. Jednocześnie też stworzyliśmy i pokazaliśmy nasze pierwsze prawdziwe okno. Wszystko to mogło ci się wydać, oględnie się wyrażając, trochę

Rozwijające się życie polityczne w wolnym kraju prowokuje do czerpania z jego twórczości jako księgi cytatów.. Rodzi to pewne nadzieje, ale także

[r]