• Nie Znaleziono Wyników

Przebieram nogami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przebieram nogami"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Marian Płachecki

Przebieram nogami

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (127-128),

361-367

(2)

Przebieram nogami

1

Zostać przez H enryka M arkiew icza nazw anym ignorantem , a naw et erudytą ignorantem , nie jest jeszcze czym ś najgorszym , co m oże człowieka w tym zaw o­ dzie spotkać. Bo m ogło pójść gorzej. M oje skrom ne, przez trzydzieści lat bez m ała skubione, od p rzy p ad k u do p rzy p a d k u dopisyw ane i przepisyw ane Wojny domowe, m ogły tu ż po tru d n y m porodzie zapaść w n iepam ięć, za n im zdążyłyby w rzasnąć „basta, basta panow ie!” . M ogły też okazać się - k u m em u niebotycznem u zd u m ie­ n iu - politycznym pam fletem pió ra R afała Ziem kiew icza piszącego po d p rze b ra­ n iem i historycznym kostium em . Tym czasem Wojny domowe w ylądow ały na b iu r­ k u Profesora, autorytetu, n ad który w tej dziedzinie i k ilk u innych nie m asz w k raju wyższego, a te n je rzetelnie, choć grube, przeczytał, p określił i p u n k t po p unkcie ocenił. Proszę m i w ierzyć, p rze jm u je m nie szczera w dzięczność i dla Profesora, i dla R edaktora „Tekstów D ru g ic h ”, które obszernej recenzji Wojen domowych uży­ czyły łamów.

C zytam recenzję Profesora i w idzę siebie n a d b ru d n o p ise m Wojen, jak p rze ła­ dow uję szczegółam i, kom pozycję rozw ichrzam dygresjam i i u m a jam zbędnym i innow acjam i term inologicznym i, przy czym cechuje m nie płynność nazew nictw a, lu b u ję się w dosadnych w yrażeniach i pogardliw ych ep itetach n ie stroniąc od

ka-Odpowiedź na recenzję Henryka Markiewicza (Antropologia pozytywizmu czy jego

czarna legenda, „Teksty Drugie” 2010 nr 5) z mojej książki Wojny domowe. Szkice z antropologii słowa publicznego w dobie zaborów (1800-1880), Wydawnictwo IFiS PAN,

(3)

3

6

2

Polemiki

tachrezy2 , badaczy pozytyw izm u dopadam arg u m en tem ad homines, zdarza m i się, niestety, popaść w dem agogiczne czepialstw o, w ygłaszam sądy ew identnie fałszy­ we, insynuacje albo n ieu p raw n io n e uogólnienia. P rzebieram nogam i oraz u p ra ­ w iam h erm e n eu ty k ę kreatyw ną, konfabulacyjną, a w ręcz p ro k u ra to rsk ą. M oje nie w adzące nik o m u , u n ikające w ytaczania dział Wojny domowe najw idoczniej wywar­ ły na Profesorze druzgocące w rażenie. Podobnie jak na m nie jego recenzja.

Pom im o to uw ażam , że z chw ilą jej opublikow ania w ydarzyło się coś ważnego, co m a jeszcze szanse obrócić się w pierw szą od w ielu lat pow ażną dyskusję n ad m artw ym staw em o nazw ie „pozytyw izm w arszaw ski” . W takiej rozm ow ie chętnie wezm ę udział, jeśli m nie kto zaprosi albo pozwoli.

C hcę też od raz u zaznaczyć, że lita n ia uchybień w recenzji H enryka M arkiew i­ cza w najm n iejszy m sto p n iu nie służy dezaw uow aniu, b ag atelizow aniu czy ośm ie­ szeniu m ojej „k o n stru k cji pozytyw izm u” . Stanow i jedynie m iarę intensyw ności sprzeciw u, jaki owa ko n stru k cja w Profesorze w zbudziła. Spór idzie na ostre. To n ie są palcaty. Ethos rycerski nad al obowiązuje.

W św istku niniejszym z konieczności poprzestanę na kilk u w yjaśnieniach. Dys­ kusję n ad proponow aną przeze m nie „antropologią słowa publicznego” i jej skutka­ m i dla obrazu pozytyw izm u odkładam do innej, tuszę, że nieodległej okazji.

Co n ajp ierw i do końca rzuca się w oczy, to irytacja, jaką w H en ry k u M a rk ie­ w iczu b u d z i „styl pisarstw a P łacheckiego”. Jest to reakcja pożądana i praw idłow a, poczynając już od kw alifikacji: „p isarstw a”. Wojny domowe są książką do czytania w byle czym, czytania ekspresyw nego, z okrzykam i radości, w ybucham i śm iechu, przekleństw am i i rz u c an ie m o ścianę. Sześćdziesiąt lat n u d ziarstw a - z nieliczn y ­ m i w yjątkam i - i w alki o dalszy p ostęp w b ad a n ia ch n a d pozytyw izm em m a dziś skutek ta k i, że stu d en ci na dźw ięk nazw iska „O rzeszkow a” w ychodzą z sali. R a­ zem zróbm y coś proszę, żeby zostali, a ci, co się nie zm ieszczą na liście obecności, poczuli się z czegoś ograbieni.

Styl żwawy3 w ybija na pow ierzchnię m ojego te k stu w k ilk u tylko funkcjach i m iejscach. Tam m ianow icie, gdzie zależy m i na oddan iu „świata polskiego” w stu ­ lecie ro zb io ru od w ew nątrz, z perspektyw y anonim ow ego pożeracza gazet i k sią­ żek, szalejącego na w arszaw skim ry n k u w ydaw niczym ro k u 1870, 1871, 1872. Tam rów nież i wówczas przydarza się styl dosadny, gdy ów pożeracz nadziew a się na finfy stylistyczne utalentow anego A leksandra Świętochowskiego, na jego „czysty i dzielny język m łodego za p a łu ”4 .

M iejsca i za p ału tu ta j w ystarczy m i na jeden przykład. Mowa o lite ra ta c h w ar­ szaw skich z przeciw nej strony ulicy: „K ażdy z tych olbrzym ów jest to kaw ał m ięsa

Podam przykład: „optymizm zaciśniętej ręki”. Utajonego sensu tej metafory sam boję się dociekać. W książce mowa o „optymizmie zaciśniętej szczęki”, co jest chyba wariantem przyzwoitszym.

O „żwawej niezgodzie” jako przesłance polemik „Przeglądu Tygodniowego” pisał Świętochowski w artykule Młodzi, „Przegląd Tygodniowy” 1872 nr 23, s. 180. [Świętochowski] Projektomania, „Przegląd Tygodniowy” 1873 nr 6, s. 41. 2

3 4

(4)

zw inięty w postać lu d zk ą - g łupota p rzy b ran a w szatę arlekina - próżniactw o wy­ pasione dobrą w iarą tych, którzy go ocenić nie chcą lub nie m ogą - szkodliw e robactw o gnieżdżące się na łonie lite ra tu ry ”5 . Jeśli dodać, że ekscesy tego rodzaju są n ie o d m ie n n ie kalkulow ane tak, by nie skaleczyć politycznej praw om yślności pism a i osoby autora, łatwo sobie w yobrazić, co o n ic h m n iem ał anonim ow y poże­ racz w siedem , dziewięć lat po klęsce najokrutniejszego z naszych powstań. W książ­ ce sta ra m się o pinię tę zaświadczyć rów nież w stylistyce własnej n arracji.

Świętochowski nie jest zresztą jedyną postacią tym sposobem w Wojnach domo­

wych krzyw dzoną. D ostaje się także C hm ielow skiem u, stańczykom czy E dw ardo­

wi L ubow skiem u. O bryw ają, gdy na to zasłużą - to znaczy wówczas, gdy w swych w ypow iedziach m a n ip u lu ją odbiorcą w sposób, który uznaję za czytelny dla poże­ racza nieco uw ażniejszego od in n y c h 6 . Co jed n ak dla m nie w ażne, dbałem aby m oje m etafory nieco śm iałe pojaw iały się jedynie w konk lu zjach zbierających cy­ taty, p rzykłady czy arg u m en ty om ówione uprzednio.

Jeśli pow iadam , że - p rzep isu ję za M arkiew iczem - „troska o zachow anie tr a ­ dycji jest, w edług Świętochowskiego, oznaką «plątania się p ie lu ch m iędzy nogam i m łodego człowieka niezdolnego do sam odzielnego u trzym ania h igieny osobistej»”, to dlatego, że k ilkanaście stro n w cześniej m ożna było w książce przeczytać:

Puer senex Wiślickiego ma za zle kolegom po piórze starszym o lat dziesięć i więcej -

infantylizm. Nie tylko im zresztą. Powszechne zdziecinnienie indukowane przez anoma­ lie opinii społecznej, kurczowo pilnującej patriotycznego dekalogu, a w rezultacie popa­ dającej w „upartą nietolerancję dla wszystkich głosów opozycyjnych” [...] i stawiającej tamę wszelkiemu „postępowi”, jest stałą udręką Świętochowskiego. (Wojny..., s. 317) Interpretacyjne, tudzież polem iczne konotacje baw ełnianej m etafory w yjaśniają się do końca o kolejne k ilk a d ziesią t stro n dalej, gdy z m yślą o w spółczesnych re­ akcjach na k am p an ię „P rzeglądu Tygodniow ego” stw ierdzam , że

nazwanie własnych popleczników [...] „młodymi” było oburzającym przejęciem no­ menklatury obiegowej w dyskursie publicznym przed i w trakcie powstania styczniowe­

5 [Świętochowski] Pasożyty literackie, „Przegląd Tygodniowy” 1871, nr 29, s. 233.

6 Tu mimochodem wspomnę o rzeczy ważnej, której na paru stronach nie da się

rozwinąć. Henryk Markiewicz najwyraźniej przeczytał Wojny jako młot na lewicę. Ktokolwiek jednak do książki mimo wszystko wróci, przekona się, że jest to w równej mierze młot na prawicę, a także na konserwatystów, na niewczesne ciągoty mesjanistyczne, na desperatów i optymistów (cywilizacyjnych). W tej książce, trzeba wyznać ze wstydem, nikt nie ma czystych rąk, choć jedni nie mają ich bardziej od innych. Przy pracy nad tekstem trzymałem nad biurkiem makatkę napominającą: „zadaniem historyka jest zrozumieć i okazać węzły sporu”. Jeśli próbuje ex post wskazywać, kto ze skłóconych miał całkowitą rację, kto „wygrał” bądź wygrać powinien, wykracza poza standardy zawodu. Nawiasem mówiąc, jestem szczerze recenzentowi zobowiązany za odnotowanie, „że «terror patriotyczny» występuje tu w świetle tak ponurym, jak chyba nigdzie

(5)

3

6

4

Polemiki

go. Wówczas „młodymi” nazywano [...] konspiratorów prących do walki zbrojnej, „sta­ rymi” zaś tych, którzy starcia zbrojnego chcieli albo w ogóle uniknąć, albo je przynaj­ mniej odwlec. Świętochowski przeciwstawienie to - a za nim bodaj cała historycznolite­ racka tradycja badawcza narosła po drugiej wojnie wokół „warszawskiego pozytywizmu” - stawia na głowie. (Wojny..., s. 373)

H en ry k M arkiew icz takiego podejścia nie akceptuje. Stylistyka te k stu n a u k o ­ wego m a być przezroczysta. Jeśli nie jest, to w idać popada w fałszywe p rete n sje literackie, jeśli n ie w pryw atne anim ozje. M a bow iem służyć jasn em u p rze d sta­ w ieniu wywodu myślowego, nie zaś pretendow ać do ran g i płaszczyzny u stan aw ia­ jącej dystans poznaw czy wobec przed m io tu .

A d rem. H en ry k M arkiew icz, dotknięty, up rasza w swej recenzji, by m u nie

im putow ać „poglądu, że perso n aln y typ n a rra c ji doszedł do głosu dopiero w im ­ presjonistycznej pow ieści m łod o p o lsk iej”. Ja jed n ak w Wojnach po p ro stu odsy­ łam do strony Pozytywizmu, gdzie o tej postaci n arrac ji czytamy, że „staje się w p ełni w idoczna dopiero wtedy, gdy włączym y w k rąg naszych rozw ażań im presjonistyczną powieść m łodopolską”7 . M arkiew icz każe m i zajrzeć na p o p rze d n ią stronę, gdzie pisze o n a ra sta n iu owej „tendencji rozw ojow ej”, oraz do om ów ienia L alki Prusa. D ow iaduję się tam , że p isarz „szeroko stosuje narrac ję p erso n a ln ą” 8 .

A rgum ent „z L a lki”, której au to r obdarzył swego protag o n istę trzy d ziestu k il­ ku w ersjam i b iografii, pow ieści traktow anej jako arcydzieło pozytyw istycznego realizm u , źle do m n ie przem aw ia, skoro rów nie dobrze m ożna rzeczoną czytać jako powieść m o dernistyczną czy w ręcz dek ad en ck ą9 . Z resztą i to, co Izabela i S ta­ nisław m ają w spólnego z n arrac ją p ersonalną, w ypada raczej b lado w zestaw ieniu choćby z w cześniejszą o m arn e lat sześć czy siedem M ałaszką G abrieli Z apolskiej. M arkiew icz także - w brew danym te k stu - nie w ierzy m i, jakobyśm y we wcześ­ niejszej o k o lejn ą d ekadę Marcie O rzeszkow ej (1873) otrzym yw ali „braw urow o w ykonane ćw iczenie z n a rra c ji p erso n a ln e j” (W o jn y ., s. 428).

Spór o granice chronologiczne n a rra c ji personalnej nie jest niczym p rzy p a d ­ kow ym an i błahym . Jeśli przyjąć, za czym obszernie w Wojnach arg u m e n tu ję , że prom ow any w „P rzeglądzie Tygodniow ym ” pozytyw istyczny m odel uczestnictw a

7 H. Markiewicz Pozytywizm, PWN, Warszawa 1978, s. 108.

8 Wyżej cenię uwagi Markiewicza o zrelatywizowanych wobec perspektyw postaci

„horyzontach poznawczych” Lalki w: H. Markiewicz Realizm krytyczny w twórczości

Bolesława Prusa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1950, s. 33.

9 W roku 1955 Markiewicz podawał w wątpliwość, czy - włącznie z Lalką - „cały

dorobek realizmu krytycznego lat 1864-1890 umieścić należy w granicach ideologicznych pozytywizmu” (H. Markiewicz Pozytywizm a realizm krytyczny, „Pamiętnik Literacki”1955 z. 2, s. 406). W fascynującym szkicu Bolesław Prus

a pozytywizm warszawski, „Rocznik Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza”

1981 t. 16, pokazywał, jak Prus w Lalce dystansował się wobec programu i środowiska pozytywistów (por. s. 54-55). Pełna zgoda. Moim zdaniem umieszczenie akcji powieści na przełomie lat 1878 i 1879 ma swoją wymowę.

(6)

w k u ltu rz e K rólestw a Polskiego rozpadł się w ro k u 1878 w raz z p o d p isa n ie m przez potęgi europejskie w ieńczącego W ojnę W schodnią tra k ta tu berlińskiego, zapada się w niebyt cała nasza wyuczona chronologia „lite ra tu ry okresu pozytyw izm u”10. Co począć z pow ieścią rea listy c zn ą ...? Co z n a tu ra listy c z n ą ...? Co z sukcesją p rą ­ dów i okresów lit e r a c k ic h ..? Czy d ekadentyzm w yprzedzał „dojrzały rea lizm ”, czy m u tow arzyszył, czy też, jak ogólnie w iadom o, po n im n a s tę p o w a ł.? Tu leżą głębokie źródła sprzeciw u H enryka M arkiew icza, autora kanonicznego Pozytywi­

zm u, wobec Wojen domowych.

W iele szczegółowych zarzutów recenzenta sprow adza się, by ta k rzec, do im ­ p u to w an ia im p u to w a n ia . Ja w idzę i opow iadam , że coś w tekście jest. H en ry k M arkiew icz pokazuje, że nie ma.

Pisze recenzent:

Cała konstrukcja fabularna Marty Orzeszkowej pokazuje, że bohaterka nie może zna­ leźć czy utrzymać pracy albo dlatego, że nie ma profesjonalnego przygotowania, albo dlatego, że istnieje niechęć do zatrudniania kobiet w niektórych zawodach. Płachecki temu nie przeczy, ale twierdzi, że jeśli „potraktujemy rzecz tę poważnie, zobaczymy w tej powieści nie tylko i nie głownie zbeletryzowany głos w debacie feministycznej [ . ] , lecz krytyczną diagnozę sytuacji na rynku pracy, w którym dla kobiet miejsc brak, to prawda, ze względu na zasadnicze luki w ich wykształceniu, ale też dlatego, że w gospodarczej rzeczywistości postyczniowej pracy generalnie nie ma” [..-].11

Po czym wywód Płacheckiego grzęźnie w w ykładzie o kryzysie na ry n k u pracy. „Wszystko to praw da, ale są to inform acje d opisane do pow ieści [ . ] ”, b ezlitośnie p o in tu je recenzent.

N a co odpow iem , że przecież w tek stach , jak rzecz się m a z M artą, skazanych na n ieobliczalną cenzurę, całkiem często w ażniejsze okazuje się to, czego w nich (dla cenzora i nieuw ażnych) n ie m a, an iżeli to, co w n ic h (dla cenzora i każdego) jest, wyłożone na w ierzch. Powieść Orzeszkow ej od pokoleń p ad a ofiarą fem in i­ stycznej fiksacji krytyków obu płci. T ym czasem w p o rząd k u m yślowym tej nieb y ­ wałej pow ieści zestaw ienie ludzie - k obiety jest rów nie ważne, jak m ężczyźni - kobiety. Scena w sklepie bław atnym , z fruw ającym i po ścianach zabójczo przy­ stojnym i, a zarazem zniew ieściałym i subiektam i, zn ajduje swój odpow iednik w sce­ nie z m agazynem sukien, gdzie „pracow nice są na swoich bieżących zad an iach skoncentrow ane w sto p n iu graniczącym z h is te rią ” (Wojny..., s. 428). M am y też w pow ieści ojca „panny E m ilii”, co po stracie urzędniczej posady, m iast ochoczo

10 Cezura 1878 nie jest zresztą w tradycji badawczej niczym nowym, a w krytyce

marksistowskiej była wręcz stałym źródłem zgryzoty. Próbowano sobie z nią radzić, a to wiążąc ją z przybyciem do Warszawy Ludwika Waryńskiego z sześcioma tysiącami broszur socjalistycznych pod pachą, a to z nagłą eksplozją industrializacji w Królestwie, a to wreszcie z przeobrażeniem afirmatywnego względem burżuazji pozytywizmu w krytyczny względem niej (i niego) realizm krytyczny - krytyczny wobec kapitalizmu.

11 Poprawiam cytat z W ojen., nieznacznie w recenzji zniekształcony.

3

6

(7)

3

6

6

Polemiki

przystąpić do pracy gdzie indziej, z rozpaczy pochorow ał się biedaczysko i teraz w egetuje na pogran iczu życia i śm ierci ( W o jn y ., s. 415).

Tym razem także, w brew w szelkim pozorom , nie idzie o sem inaryjne k o n tro ­ w ersje w okół powieściowej i historycznej skali bezrobocia w W arszawie w czesnych lat 70. X IX w ieku. M oja in te rp re tac ja odsłania w pow ieści daleko posunięty, n ie­ jawny acz dram atyczny, gdy zważyć, iż całość kończy się sam obójstw em tytułowej postaci, sceptycyzm au to rk i wobec pozytywistycznej gloryfikacji pracy. Cóż m i po w ezw aniach „praca i praca, n ajpierw i zawsze, pam iętaj: praca!”, skoro żadnej pracy zw yczajnie nie ma? Jakiż jest rzeczyw isty sens tych w nieskończoność pow tarza­ nych przez „m łodą p ra sę ” apeli, jeśli n ie zachęta, by wyzbywszy się zbędnych sk ru ­ pułów szukać owej m itycznej pracy tam , gdzie ona rzeczyw iście jest i czeka, to znaczy na ry n k u rosyjskim ? H enryk M arkiew icz najzw yczajniej k o n k lu zji tej nie p rzy jm u je do w iadom ości.

P odobnie zresztą, jak inn y ch w ęzłowych tez książki. W yliczając najpobieżniej: 1) W arszaw scy pozytyw iści, z któ ry m i dziś w yłącznie kojarzym y hasło „pracy

o rganicznej”, w istocie rzeczy postaw ili je na głowie, w brew całej jego u p rz e d ­ niej h isto rii, sięgającej początków Towarzystwa P rzyjaciół N auk.

2) Spory o to, czy pozytywiści byli lojalistam i, czy tylko legalistam , pozbaw ione są sensu, zważywszy na n ie u sta n n e flu k tu a cje obow iązującego w popow sta­ niow ym K rólestw ie P olskim system u praw nego. D opóki system ów trw ał, do­ póty n igdy w ręcz nie m ożna było z góry przew idzieć, co będzie legalne, to jest w edle a rb itra ln ej decyzji u rzęd n ik a pom ieści się w g ranicach praw a, a co oka­ że się n ielegalne i karalne.

3) P odobnie n ik łą w artość m ają sofistyczne wywody osłaniające redakcję „P rze­ g lądu Tygodniow ego” p rze d p osądzeniem o p anslaw izm w ro k u 1876, skoro było to wówczas jedyne w W arszawie pism o cieszące się zezw oleniem w ładz na w łasne kom entarze zagraniczne.

4) P rzypuszczać, że po klęsce krwawego pow stania jedynym pro b lem em piszą­ cych do d ru k u było om ijanie surow ych zakazów cenzuralnych, jest g rubą n a ­ iwnością. Rów nie pow ażnym ograniczeniem było ciążenie o p in ii p atrio ty cz­ nej czy też skonfliktow anych w zajem nie kryteriów patriotycznej pop raw n o ­ ści. O czym p am iętając, m u sim y dopiero uczyć się czytać w te k sta ch z epoki to, czego w n ic h nie zobaczymy, dopóki biegle nie rozpoznam y bieżącego ko n ­ tek stu , w jakim funkcjonow ały.

5) I wreszcie teza najw ażniejsza może. H istorycy lite ra tu ry krzątający się wokół twórczości lat 1864-1904 odruchow o przyjm ują, że pow stanie styczniowe odby­ ło się, dokonało i z m iejsca przepadło w annałach narodowej historii. A potem m ożem y już tylko badać późniejsze postawy i oceny tradycji powstaniow ej, tak jakby pow stanie żadnych następstw psychicznych i społecznych nie zostawiło. C zem u n ie mogę się dość nadziw ić, widząc co dzień we w łasnych zachow aniach i reakcjach czytelny ślad w ojennej trau m y odziedziczonej po rodzicach, którzy już od daw na nie żyją. Ślad czytelny po sześćdziesięciu sześciu latach.

(8)

Abstract

Marian PLACHECKI

W arsaw School of Social Psychology

Going overboard

Marian Plachecki responds to Henryk Markiewicz's charges (cf. Teksty Drugie, 5/2010) with respect to his book Wojny domowe. Szkice z antropologii slowa publicznego w dobie zaborów

(1800-1880) [‘Civil Wars: Essays in Anthropology of the Public Word in the Age of Poland's

Partitions (1800-1880)']. Plachecki approaches Markiewicz's commentary as the opening of a discussion on the critical condition of research on positivism in the history of Polish literature and culture. Ideological preferences continue to weigh down on current research; as a consequence, there appears an effort to justify ‘the Left' at the expense of other actors on the public scene, which was extremely polarised following the events ofthe January Uprising. A historian's task is nonetheless to understand and demonstrate the quandaries of a dispute,

rather than to solve it by indicating who was allegedly right.

3

6

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Pawliszczew nigdy nie jeździł do Paryża po żadne przystojne guwernantki, to znowu potwarz. Według mego zdania, zostało wydane na mnie o wiele mniej niż dziesięć tysięcy,

Pozostaje pytanie — czy wszyscy Polacy w Suffield zapisali sdę do polskiej parafii? Do parafii bowiem etniczno personalnej należało się zapisać. Na to pytanie

śliwie dobrane towarzystwo było na siebie skazane już za f czasów Mikołaja I, czy też narzucili się z nim dopiero jego następcy. Wydaje się, że program

3UDFH Z GUHZQLH RUD] PRQWDĪ RGE\á\ VLĊ Z SU]\VSLHV]RQ\P WHP-

Wybrano formułę stanowiska prezydium komisji stomato- logicznej WIL.Aby jednak nie zawracać sobie głowy zwoływaniem prezydium, ryzykiem, że się nie zbierze albo, nie daj Boże,

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Panował tu straszliwy zaduch, oddychało się z trudem, ale nie słyszało się przynajmniej tak wyraźnie huku bomb i warkotu samolotów.. Żałowaliśmy naszej decyzji