Zofia Podhajecka
Rozważania nad sytuacją przekładu
artystycznego w pierwszej fazie rey
druku : na materiale XVI-wiecznego
romansu polskiego
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 71/1, 9-28
ZOFIA PODHAJECKA
RO ZW AŻA NIA NAD SY TU A CJĄ PR ZEK Ł A D U ARTYSTYCZNEGO W PIE R W S Z E J FA ZIE ERY DRUKU
NA MATERIALE XVI-WIECZNEGO ROMANSU POLSKIEGO
K ied y w połow ie w. XV m incerz m oguncki Jo h a n n G ensfleisch zum G uten b erg sko n stru o w ał sp ecjaln ą m aszynę do odlew ania pojedynczych czcionek z m etalu , k tó re n astęp n ie m ożna było zestaw iać w k o lum ny i za pom ocą p ra sy odbijać dow olną ilość razy — n ik t jeszcze nie p rz y puszczał, że „pod ołow ianej lite ry u rzę d e m ” 1 dokona się jeden z n a j w iększych przew ro tów w h isto rii ludzkiego porozum iew ania się.
Tym czasem G utenbergow ska tech n ik a nadspodziew anie szybko obja w iła św iatu sw ą w ieloaspektow ą rew olucyjność. Dość powiedzieć, że już w końcu XV stu lecia większość procesów k o m u n ik acy jn y ch zdom ino w an y ch zostało przez d ru k . Co więcej — fo rm y u stn e j i piśm iennej tra n sm isji m yśli, także literack iej, uległy jak b y zdeprecjonow aniu. Po jaw ien ie się słow a drukow anego zakw estionow ało bow iem obow iązującą dotąd h iera rc h ię przekazów . W dalszej zaś konsekw encji osłabiło a u to r y te t słow a m ów ionego i pisanego.
W iadom y rów nież jest fakt, że to w łaśnie d ru k w prow adził k o re k tu ry do panująceg o dotychczas m odelu k o n ta k tu nadaw czo-odbiorczego. O ile bow iem dla k u ltu r y oraln ej zn am ienny b y ł b liski zw iązek opowiadacza i słuchacza, a dla rękopiśm iennej a k t bezpośredniej k o m u nikacji sk ry p - to ra i lek to ra 2, o ty le z chw ilą upow szechnienia się d ru k u pom iędzy in sta n c ję nadaw czą i odbiorczą w kroczyły p ro ced ery o c h a ra k te rz e w czes- no k ap italisty czn y m . P o jaw ił się nakładca, d ru k a rz i księgarz, a pow oła n y przez nich do życia skom plikow any a p a ra t książkow ej pro dukcji
1 C. K. N o r w i d , [Klaskaniem m ając obrzękłe prawice...]. W: Pism a w ybrane. W ybrał i opracował J. W. G o m u 1 i с к i. T. 1. Warszawa 1968, s. 192.
2 W iele cennych uwag na temat sytuacji skryptora i lektora w epoce Trecenta znaleźć można w szkicu O. M a n d e l s z t a m a Rozm ow a o Dantem (w: Słowo i kultura. Warszawa 1972). Pisze o tym również E. S z a r y - M a t y w i e c k a w pracy K siążka — pow ieść — au totem atyzm . (Od „P ału by” do „Jedynego w y jśc ia ”). W rocław 1979.
i d y stry b u c ji w ciągnął w sw e try b y rów nież nadaw cę i odbiorcę tek stó w druko w an y ch, czyniąc z pierw szego w ytw órcę oraz dostaw cę „ to w a ru ” dla ry n k u w ydaw niczego, z d rugiego n ato m iast — te j p ro d u k cji k o n su m enta.
U ogólniając m ożna b y więc pow iedzieć, iż w yn alazek m ogunckiego m in c e rz a zapoczątkow ał now ą erę w m iędzyludzkiej kom u nikacji.
M arsh all M cLuhan, k tó ry ziem skie cyw ilizacje p rz y ró w n u je do ga lak ty k , nazyw a tę epokę — g a l a k t y k ą G u t e n b e r g a , n a to m ia st k u ltu rę końca w ieku XV i połow y XV I — k u ltu r ą linii g ranicznej (in
terface). R ozw ijając m y śl badacz tw ierdzi, że jed y n ie w nikliw a obserw a
c ja procesów zachodzących na obszarze in terface może dać w łaściw y klucz do zrozum ienia renesansow ego p r o b le m a tu 3.
W ty m w szakże m om encie chciałoby się zapytać, czy um ieszczenie w p olu zain tereso w ań badaw czych zjaw iska m etam orfo zy dw u k u ltu r {procesu ich w zajem nego p rzen ik an ia się), a n astęp n ie podjęcie p ró b y ek sp lik acji tego fen om en u pozwoli rów nież w yjaśnić szereg n iezm iern ie dla tej p ra c y w ażnych zagadnień zw iązanych z początkam i sz tu k i tra n s la - to rsk ie j w Polsce. K w estia to szczególnie tru d n a i zapew ne nie u da się jej rozstrzyg n ąć już teraz, a rb itra ln ie , polegając w yłącznie na sugestii M cL u han a. J e s t p rzeto rzeczą n a tu ra ln ą , że te m a t te n pow racać będzie w ielo k ro tn ie w naszych rozw ażaniach.
Autor bez autorytetu i autorytet bez autora
W poem acie N orw ida R zecz o w olności słowa zn ajd u jem y tak i oto frag m en t:
Aż śmiech bierze (podobny A nnibala śmiechom) Przyznawać autorstwo... komu? — pieśni echom!... I dowiedzieć się, ile? wiadomość jest nowa, Że nie są jednym słowem dwa odm ienne słowa,
Ż e p r z e p i s a r z , o p i s a r z , s p i s y w a ć z, s t e n o g r a f , To ni e a u t o r!... rzeźbiarzem że n ie jest fotograf,
Ani m ówcą lakońskim każdy abrewiator... D w ie to ręce — A u t o r i W u l g a r y z a t o r ! . . . Autor, słow o greckie, c i e m n e i m a g i c z n e 4;
* M. M c L u h a n , G alaktyka Gutenberga. W : W ybór pism . Wyboru dokonał J. F u k s i e w i c z . Przełożył z oryginału angielskiego K. J a k u b o w i c z . Wstępem opatrzył K. T. T o e p l i t z . W arszawa 1975, zwłaszcza s. 211—236.
4 C. K. N o r w i d , R zecz o w olności słow a. W : Pism a w ybrane, t. 2, s. 260. Poetycka eksplikacja Norwida, sugerująca grecki rodowód słowa „autor”, m oże dzisiaj budzić zdziwienie, dlatego pozwalam sobie zacytować opinię Ae. F o r c e l - 1 i n i e g o (Lexicon totius latinitatis. T. 1. Pata VII MCMXXXX, s. 384), który pisze: „Sunt enim qui »autor« scribi volunt, et v e l ab »audeo« deducunt, ve l ab »aveo«, v e l ab »auturgós« per syncopen v e l ab »ań tós«, quia a se ipse pen det et ab eo rursus alii pendent. A lii m alunt »author« cum aspratione, et dérivan t ab »authéntës«”.
W szelako h isto ria tego skom plikow anego zagadnienia odnotow uje in te r p r e ta c je od poetyckiego w y k ład u N orw ida odległe i zarazem różniące się pom iędzy sobą d iam etraln ie. Oto w średniow ieczu np. pojęcie „auc-
tor” („ a u to r”) funkcjonow ało nierozłącznie z pojęciem „auctoritas” („ a u to ry te t”). Jeśli więc zgodzim y się ze słow nikow ą definicją, że „auc- to r” to: po pierw sze ten, k to je st p rap rz y c zy n ą jak ie jś rzeczy, kto p rze kaz sporządził i dostarczył, po d ru g ie zaś ten , którego pism a są g w a ra n tam i opinii i tw o rzą źródło godne zaufania — wówczas okaże się, że dla ludzi średniow iecza „а и с t o r ” to przede w szystkim ten, kto p o s i a d a a u t o r y t e t . Słowo bow iem nie m ogło istnieć suw erenn ie, tzn. w oder w an iu od s y g n a tu ry „au ctoritas” boskiej czy osobowej. Zgodnie z ty m prześw iadczeniem gw aran cje praw dziw ości danego p rze k a z u n ie zaw ie ra ły się w nim sam ym . P o d staw ą ak cep tacji było dopiero uzn an ie a u to ra p rz e k a z u lub osoby, k tó ra te n p rzek az d ostarczyła, za a u to ry te t. Rzecz oczyw ista, p ro ced er ów nie m iał li tylko c h a ra k te ru świadomościowego, ale rów nież — jeśli nie przede w szystkim — in sty tu cjo n a ln y . W arto tu ch y b a przy po m nieć sły n n e zdanie św. A ugustyna: „Ego evangelio non
cred erem , nisi m e catholicae Ecclesiae co m m o veret a uctoritas” 5, w k tó
ry m w yrażona została pow szechna opinia, iż jed y n ie nadan ie osobie lub in sty tu c ji [tu: Kościołowi] a u to ry te tu może ostatecznie zadecydow ać o w iarygodności przekazu, a ponadto określić jego w artość m ery to ry c z ną. N ie ulega bow iem w ątpliw ości, że przy zn aw an ie auctoritas było za raz e m a k tem aksjologicznym .
S p ró b u jm y te d y zastanow ić się: co składało się na conditio sine qua
n o n p osiadania a u to ry te tu ?
W średniow ieczu decydow ało o ty m m. in. życie zgodne z e ty k ą Ko ścioła, w ysoka pozycja społeczna (piastow anie godności św ieckich lub ko ścieln ych ), w reszcie — an ty c z n y rodow ód a u to ra i jego d z ie ł6. W ty m se n sie więc, a m y ślę tu zwłaszcza o czy nn ik u o statnim , s ta ro ż y tn y ano nim o w y tr a k ta t A d H ere n n iu m cieszył się w średniow ieczu ogrom nym p restiż e m , gdyż uw ażano go za dzieło Cycerona. W ierzono, że w yłożone ta m zasady k lasycznej ars m em o ra tiva pochodzą od sam ego M arka T ul- liusza: jednego z najw yżej w w iekach śred n ich cenionych p rzed staw i c ie li an ty c z n y c h reto ró w i teo rety k ó w m y ś li7. Z resztą i później, w dobie o drodzenia, nie do p rzy ję cia byłoby A d H eren n iu m anonim ow e, ponie w aż obow iązek przy p isy w an ia te k stu auto row i został jak b y w ym uszony p rz e z k u ltu rę person alistyczn ą. D odajm y p rz y okazji, że ta sw oista idio- s y n k ra z ja do anonim ow ości, widoczna jeszcze w filologii pozytyw istycz n e j, posiadała genezę renesan so w ą w łaśnie.
5 Cyt za: K. P o m i a n , Przeszłość jako przedm iot w iary. Warszawa 1968, s. 55. • Zob. ibidem , s. 61—87.
7 O traktacie A d Herennium i jego roli w kulturze średniowiecza i renesansu p isze F. A. Y a t e s (Sztuka pam ięci. Warszawa 1977, s. 17 n.).
U znanie starożytności za czas wzorów i a u to ry te tó w odegrało rów nież niebłah ą rolę w k o n sty tu o w an iu się „auctoritas A risto telis”. T rzeba bo wiem wiedzieć, że dla św iata średniow iecznego, głów nie zaś eu ro p ejsk iej m yśli filozoficznej, S t a g i r y t a b y ł a u t o r y t e t e m , n ato m iast n i e b y ł a u t o r e m 8.
N ajogólniej m ów iąc — w średniow iecznej k u ltu rz e pism a przekaz p rzek ształcał się w a u to ry te t (lub inaczej: staw ał się tek ste m i n a b ie ra ł znaczenia kulturow ego), gdy jego autorow i, dostarczycielow i lub g w a ra n tow i p rzy słu giw ała auctoritas. S p raw ą m niej isto tn ą by ł s ta tu s ontolo- giczny przekazu.
S y tu a cja uległa zm ianie w renesansie. S u p rem acja d ru k u i książki spow odow ała bow iem , że opozycje: p raw d a — niepraw da, w artościow e— —bezw artościow e, a także: trw ałe , w ieczne — nietrw ałe, zaczęły fu n k cjonow ać p a ra leln ie do przeciw staw ienia: d ruko w ane — nie d ru k o w an e. N ależy stąd wnosić, iż osobowe lub in sty tu cjo n a ln e pośw iadczenie przez a u to ry te t u trw alo n e j w piśm ie m yśli już nie w ystarczało, b y n a b ra ła ona cech tek stu . Dopiero opublikow anie drukiem , k tó ry odtąd p rz e ją ł rolę średniow iecznej auctoritas, decydow ało o n ad an iu w ypow iedzi w aloru w y rażen ia tekstow ego. M ożna b y naw et zaryzykow ać tw ierdzenie, że w rodzącej się k u ltu rz e d ru k u G utenbergow skie m edium , p row adząc swego ro d zaju dialog z pozostałym i w społecznym obiegu k o m u n ik atam i e ry przedp iśm ien nej i ręko p iśm ien n ej, stopniow o z przek aźn ik a p rzeo braziło się w sam przekaz, zdolny zam kn iętym w nim treścio m nadać w alo r sy m b o licz n y 9. W ystarczy w spom nieć, że to w łaśnie d ru k b y ł przyczyną, dla k tó re j a u to ry te t Biblii posiadającej cechy książki d ru k o w anej zyskał sobie p rzew agę nad a u to ry te te m kościelnego słow a m ów io nego.
Chociaż więc pierw sze książki druk o w an e bardzo jeszcze p rzy p o m i nały rękopiśm ienne poprzedniczki, a i sam o d ru k arstw o dążąc p rzede w szystkim do rep ro d u k o w an ia m an u sk ry p tu posiadało wielce n ieja sn y sta tu s „artificialiter scribere”, to jed n ak by ł to okres n a jb a rd zie j dla opisanych tu zjaw isk znaczący. O kres, w k tó ry m w yzw anie rzu cone przez technikę G u tenbergow ską u trz y m u ją c ej się nad al k u ltu rz e rę k o p iśm ien nej doprow adziło w konsekw en cji do tego, że w obszar n ie-tek s- tów przesu n ięte zostały akceptow ane dotąd przekazy językow e ufo rm o w ane p rzez tra d y c ję u stn ą oraz k o m u n ik aty spisyw ane rę k ą i pieczoło
8 P o m i a n , op. cit., s. 219 n.
9 Zjawisko to — sform ułowane przez McLuhana w haśle „m edium is a m essa ge” ·— znane kulturze w. XX, nieobce było również epoce ukształtowanej przez w y nalazek druku. Oczywiście fenomen tekstu drukowanego i jego w pływ na ludzką psychikę, a także na zachodzące procesy cyw ilizacyjne domaga się szerszego komen tarza, prostującego McLuhanowskie nieścisłości czy wręcz nadużycia m yślowe. Tu jednak ze zrozumiałych względów ograniczę się jedynie do zasygnalizowania tego arcyciekawego problemu.
wicie k alkow an e w średniow iecznych sk ry p to riach , zresztą dość często w sp ierające k u ltu rę słowa m ówionego.
P ro b lem w y d aje się w ażny z innego jeszcze w zględu. J a k się rzekło, d ru k u su w ając w cień słowo m ów ione i pisane zdezaw uow ał ich auctori-
tas. Ale to nie w szystko, o czym w a rto pam iętać. D ruk bow iem — p rz e j
m ując k o m p eten cje zdy stansow anych przez siebie tec h n ik — dokonał widocznej n o b ilitacji tak ich pojęć, ja k „ a u t o r ” i „a u t o r s t w o” . K rótko m ówiąc: w stw orzonym p rzez d ru k klim acie w ym ienione pojęcia ostatecznie u m ocniły n adan e im przez e lita rn y hum anizm sens i w artość.
D ystynkcje druku i jego udział
w procesie „autoryzowania” tekstu literackiego
W k u ltu rz e o raln ej kateg o rie a u to ra i a u to rstw a — w znaczeniu p ro ponow anym przez now ożytne leksykony — w zasadzie nie funkcjono w ały. A utorów było ty lu , ilu opow iadaczy. De facto więc a u t o r „n a rodził się” wówczas, gdy pew ien k u n sz t sztuczny, tj. p i s m o , oddzielił w ypow iedzianą m yśl od jej w łasnej ekspresji. Jednakow oż ów k u n szt m iał c h a ra k te r rękodzielniczy i jak o tak i dopuszczał pom inięcie im ienia rzeczyw istego au to ra, by n a jego m iejsce w pisać np. nazw isko sk ry b y zatrudn ion eg o p rz y kopiow aniu tek stu .
Czasami zaś, i to nierzadko, utwór [był] sygnowany [...] im ieniem osoby obdarzonej bezspornym autorytetem, której poglądy m ógłby wyrażać [...]10.
Zabiegi te — ja k łatw o się dom yślić — nie sp rz y ja ły procesow i in d y w idualizacji literackiego a k tu tw órczego.
In te n sy w n y rozw ój p ierw ia stk a autorskiego p rzy p ad ł dopiero na po czątek w. XV I, k ied y to sy tu a c ja d ru k u jako tech n ik i p rzekazu zaczęła się w yraźn ie stabilizow ać. Od te j chw ili k ażdy te k st zyskując w alor d r u k u m iał re a ln ą szansę w ydobycia się z ta k c h a ra k te ry sty c z n e j dla w ie ków średn ich p e rso n a ln ej anonim owości. W p ra k ty c e bow iem już samo w ejście te k s tu na ry n e k w y daw niczy oznaczało w łączenie go w n u rt r e nesansow ej „ p u b licity” . Pow iedzieć b y n aw et m ożna, że niew ątpliw a a tra k cy jn o ść te j „ pu b licity” ostatecznie przesądziła o istn ien iu silnie w średniow ieczu zakorzenionego „k o m p lek su ” a u to ry te tu ponadosobo- wego.
Rzecz jasna, nie b ył to je d y n y czynnik, za k tórego sp raw ą w stosunko wo k ró tk im czasie średniow ieczny anonim , allonim czy pseudonim ustąp iły m iejsca coraz ch ę tn iej pośw iadczanem u au to rstw u . Dla dopełnienia obrazu w a rto w spom nieć i o ty m , że słow o dru k o w an e uznano w epoce odro dzenia za n ajlep szy środek do uzyskania ziem skiej sław y i n ieśm ie rte l ności. Dowodów owej w ia ry w moc słow a drukow anego znaleźć m ożna
10 W. L i c h a c z o w a , D. L i c h a c z o w , A rtystyc zn a spuścizna daw n ej Rusi a współczesność. Przełożyła P. L e w i n . Warszawa 1977, s. 113.
w książce ren esan su bardzo dużo. W y starczy w skazać liczne przedm owy,, dedykacje, w iersze pochw alne i zalecające, k tó re usy tu o w an e p rze d tek s tem w łaściw ym m ia ły za zadanie rozsław iać nie tylko im ię a u to ra , ale tak że jego m ecenasa i p ro te k to ra . (Co ciekaw sze: rolę tego ostatniego pełnił coraz częściej d ru k a rz . Ł ączył on bow iem , w m iarę ro zw o ju d ru ka rstw a , obowiązki p ro d u ce n ta i n ak ład cy książki.) O ile je d n a k postępo w anie tak ie nie dziw i w p rzy p a d k u tek stó w z zap ro jek to w an y m odbior- c ą -p ro te k to re m lub też odbiorcą-m ecenasem (np. w p a n e g iry k u , elogium czy w liście pochw alnym ), o ty le sprow okow ane przez d ru k o p a try w a n ie fo rm ułam i po chw alnym i i zalecającym i u tw o rów pow ieściow ych je s t ju ż zabiegiem znaczącym — w s tru k tu rz e gatunk o w ej ro m an su nie k ry je się bow iem n aw et pokusa dedykacji. M ożna b y więc powiedzieć, że za p rz y czyną G utenbergow skiej tech nik i w ym ienione „ p rz y tek sto w e ” sposoby u trw a le n ia w „p u b lic ity ” s ta ją się now ym i bardzo w ażnym czy n nikiem u k ład u ko m u nikacyjnego, istniejącego niezależnie od au to ra , ale i w zw iązku z nim oczywiście.
Szczególnie sy m ptom atyczn y dla opisanych zjaw isk w y d a je się list d e d y k acy jn y zam ieszczony w X V I-w iecznym w ydaniu ro m an su o Salo m onie i M archołcie. Oto n a jb ard ziej c h a ra k te ry sty c z n e fra g m e n ty tego tek stu :
Wielmożnej i ślachetnej paniej A nnie z Jarosławia, kasztelance w ojnickiej, spiskiej, oświęcim skiej, Zatorskiej starościnej etc., wielkiej rządźczynej krakow skiej, paniej mojej nałaskawszej, Jeronim Wietor, impressor, służbę sw ą po korną i ukłonę powiada.
Gdym przeszłych lat, wielm ożna pani Anno wojnicka, pani moja łaskawa, tu, w ty strony, do Polski, przyszedł, nie tak dla chciwości bogactw albo m ie nia, ale w ięcej dla czci a sław y pospolitej tego sławnego królestw a polskiego, dlatego m yśląc a chcąc niejaką wdzięczność a pożytek uczynić Polakom, m yśli- łem m owę polską i księgi polskie moim nakładem wybijać. [...] wziąłem przed się śmiesznego a krotochwilnego Marchołta gadanie z Salomonem, który moim w łasnym nakładem, przez Jana bakałarza z Koszyczek, też sługę twego pokor nego, wyłożon jest w polskie z łaciny. [...] Przeto, m iłościwa gospodze, w ie l można pani Anno wojnicka, przyjmi tego teraz ku czci a sław ie na potem tw o jej, Marchołta, z w esołością a z wdzięcznością, wrychle wielm ożność tw oja w iele inych rzeczy, ważnych ku czci a chw ale twojej, poślubione masz mieć. A gdy to według twej wysokiej a ważnej ślachetności przyimiesz, Jeronima z Wiądnia, cudzoziemca, impressora, i Jana bakałarza z Koszyczek, wykładacza, pokornych sług swoich, nie racz zapominać, to będziesz raczyła uczynić, jako pani m iłościwa, łaskawa a z rodu w ysokiego pana krakowskiego i z w ysokiej cnoty poszła u .
Na przy k ład zie ty m w idać bard zo w y raźn ie, że w ren esan sie
N ie tylko autor przestaje być anonimem, lecz i odbiorca, adresat. D zieło sztuki n i e t y l k o w y r a ż a w i ę z y o s o b i s t e , ale je s t w a r z a . To, 11 R ozm ow y, które m ial król Salomon m ądry z M archołtem gru bym a sprosnym. [...]. W zbiorze: Proza polska wczesnego renesansu. 1510—1550. Opracował J. K r z y ż a n o w s k i . Warszawa 1954, s. 85—86.
co prywatne, staje się w łasnością publiczną poprzez fakt literackiego w yzna nia
D o dajm y jed n ak , że nie 'byłoby to m ożliwe, g d yby k o m u nik acja p u bliczna nie stała się w ow ym czasie dom eną d ru k u .
U ogólniając te d y m yśli, k tó re udało się tu zebrać, stw ierdzić należy, iż d la k u ltu r y X V I-w iecznej znaczenie d ru k u i p ły n ące s tą d jego dys ty n k c je są o w iele większe, niż zw ykło się uw ażać. O graniczę się do w skazania najw ażn iejszy ch . A w ięc po pierw sze — d ru k , stając się we w czesnym ren e sa n sie g w a ra n te m au to ry taty w n o śc i in fo rm acy jn ej i m e ry to ry c z n e j, na sw ój sposób „au to ry zo w ał” te k st literack i. Po d rug ie zaś — p rz e jm u ją c obow iązki i k o m p etencje średniow iecznej a uctoritas um ożliw ił ek sp an sję p ierw ia stk a osobowego w lite ra tu rz e .
Tłumacz jako autor i autorytet zarazem
S ygn alizo w an y pow yżej s ta n rzeczy, k tó ry n a tu ra ln ie nie b y ł sta tyczny , pozw ala sądzić, że pojęcie w łasności au to rsk iej (rozum ianej tu jako a u to rsk a sam oświadom ość) uk onstytuow ało się de facto na p rze strz e n i w ieków X V I—X V II, czyli na progu e ry d ru k u . W tedy bow iem „in sy g n ia ” au to rstw a , choć jeszcze nie zabezpieczone należytym i aktam i p ra w n y m i w zględnie n o rm aty w n y m i, p rze stały być czym ś celowo u k ry w a nym 13. Co w ięcej, na w zór sta ro ż y tn y c h zaczęto je eksponować, a n aw et czerpać z n ich określone korzyści. K ońcow ym zaś re z u lta te m w szystkich ty c h p rze m ia n b yło pojaw ien ie się na ry n k a c h w ydaw niczych tw órczości au to rsk o ziden ty fik o w an ej i w yposażonej w cechy w łaściw e osobowości
t w ó r c y u . V
J e d n a k ż e gdy na zagadnienie spojrzeć z p e rsp e k ty w y w czesnorene- sansow ej tw órczości przek ład ow ej, wówczas ulega ono znacznem u skom plik o w an iu . P rzed e w szystkim nasuw a się p y tan ie, czy te n ty p tw órczo ści nom inow ał a u to ra , czy w yłącznie tłum acza. W bliskim zaś zw iązku z ta k postaw io n y m pro b lem em pozostaje k w estia tzw . tłum acza zawo dowego.
Do p y ta ń pow rócę za chw ilę, p rze d tem chciałabym w yelim inow ać k ilk a obiekcji, jak ie m ogłyby się pojaw ić w zw iązku ze w skazaną w ty tu le p ra c y egzem plifikacją. M yśl je st w y raźna: X V I-w ieczny ro m a n s polski to w przew ażającej części tw órczość p rzekładow a z b o gatą i zna czącą ra m ą k u ltu ro w ą, dotychczas jed n a k pod ty m k ątem nie p rzeb a d an a. W y daje się rów nież, że obserw acja ty c h w łaśnie tłum aczeń je s t zabiegiem niezbędnym z p u n k tu w idzenia dalszych stu dió w k o m para- ty sty c z n y c h nad eu ro p ejsk ą i rodzim ą sztu k ą n a rra c y jn ą w jej najw cześ
12 J. Z i o m e k, Renesans. Wyd. 2. Warszawa 1976, s. 95.
13 Zob. np. J. T r z y n a d l o w s k i , Autor i au torstw o w edytorstw ie w spół czesn ym . „Litteraria” t. 10 (1978), s. 108.
niejszym sta d iu m rozw oju. A poza ty m w y b ra n y przeze m nie m a te ria ł pozw ala zawęzić pole badaw czych p e n e tra c ji do tek stó w w m iarę jed no ro d nych gatunkow o, co p rzy dość obszernym tem acie niniejszego szkicu jest konieczne i w ygodne zarazem .
Próbę rozw iązania zasugerow anych w cześniej problem ów w ypadnie zacząć od uw agi, iż w z rastająca w epoce odrodzenia świadom ość a u to r ska, stale zw iększające się poczucie historyczności zachow ań k u ltu ro w ych oraz widoczna in d y w id ualizacja a k tu tw órczego m iały k a p ita ln e znaczenie dla procesu pro fesjo n alizacji sam y ch działań pisarsk ich. Cho ciaż więc in sty tu c ja p isarza zawodowego, u trzy m u jąceg o się w yłącznie z tw órczości literack iej, po w stała w czasach o w iele późniejszych — ge n ezą zjaw isko to sięga niew ątpliw ie doby ren esan su . Jego ontologicznych im plikacji m ożna by oczywiście doszukiw ać się ju ż w schyłkow ej fazie k u ltu r y rękopiśm iennej, k ied y m iędzy zbiorowością nadaw ców a zbio row ością odbiorców poczęła się zarysow yw ać dość w y raźna g ran ica i kie dy pisanie oraz le k tu ra n a b ie rały stopniow o c h a ra k te ru ró l społecz n y c h 15. T rzeba jed n ak wiedzieć, że dopiero w ren esan sie proces te n uległ zdynam izow aniu, czego logiczną ko n sek w en cją było społeczne jago u sa n k cjonow anie. M ówiąc o u san kcjo n ow an iu m am przede w szystkim na uw a dze rozw ój i fu nkcjonow anie w czesnorenesansow ego m ecenatu, nie tylk o zre sz tą dw orskiego. W arto bow iem podkreślić, że in d y w id u aln i p ro te k to rz y — m. in. tak znakom ici, ja k J a n Zam oyski, P io tr M yszkow ski czy P io tr K m ita — rów nież p row adzili działalność zakrojo ną na bardzo sze ro k ą skalę: finansow ali stu d ia m łodych adeptów pióra, n iejed n o k ro tn ie byw ali nak ład cam i d edykow anych sobie książek, a ponadto dążyli do stw orzenia piszącem u odpow iedniego k o m fo rtu życiowego. Rzec b y na w e t m ożna, iż liczne d aro w izn y czynione na rzecz ludzi sztuki, ofiaro w yw ane im przez m ecenasów ty tu ły , godności i u rzędy — spełn iały w owym czasie rolę ho n orarió w a u to rsk ich ie.
Podobny, ale jeszcze w y raźn iejszy obraz tego prob lem u daje sp o jrze nie na X V I-w ieczną tw órczość przekładow ą. C zynnikiem sty m u lu ją c y m b y ł tu jednakow oż nie ty le m ożny p ro te k to r, ile niezw ykle chłonny w czesnorenesansow y ry n e k w y daw niczy z doskonale zorientow anym w jego p o trzeb ach dru k arzem . Tak więc p rzy sp rzy jającej k o n iu n k tu rz e i p o parciu w ydaw ców prace p rzek łado w e w stosunkow o k ró tk im czasie s ta ły się dla w ielu tra n sla to ró w je d y n ą form ą zarobkow ania 17.
15 Na temat socjologii komunikacji w ypow iadał się wielokrotnie J. L a l e w i c z (np.: K om unikacja ję zyk o w a i literatura. Wrocław 1975; L iteratura w epoce m aso w e j kom unikacji. W zbiorze: K u ltu ra — kom unikacja — literatura. Studia nad X X w iekiem . Wrocław 1976).
16 Z i o m e k , op. cit., s. 75—80.
17 W tym wszakże momencie należy się od razu zastrzec, że zajęcie tłumacza, tak zresztą jak i pisarza, było w renesansie zawodem i n p o t e n t i a — bez większych praw i dystynkcji, uzależnionym prawie całkowicie od drukarza bądź mecenasa. Nie
P rzy k ład em n a jb a rd zie j może w ty m w zględzie ew id en tn y m jest tw órczość tra n sla to rsk a b ak ałarza krakow skiego Ja n a z Koszyczek. N ajak ty w n iejszy o k res jego p isarstw a p rzy p ad ł na pierw szą połowę w ieku XVI. O publikow ał wówczas w d ru k a rn i H ieronim a W ietora znakom ity przek ład cy tow an y ch już w cześniej R ozm ów , któ re m iał król Salom on
m ądry z M archołtem g ru b y m a sp ro sn ym (K raków 1521). M niej więcej
w rok później w ydał polską w ersję H istorii o św. A n n ie , k tó rej editio
princeps n ieste ty się nie zachow ała. P rzetłu m aczy ł rów nież rom ans
0 siedm iu m ędrcach, ale podobnie jak w p rzy p ad k u H istorii o św. A n n ie do naszych czasów p rzetrw ało w ydanie 2, U nglerow skie, z r. 1540, za ty tu ło w a n e Poncjan, k tó r y m a w sobie rozm aite pow ieści m iłe bardzo k u
czcieniu, w zię te z r zy m sk ic h dziejów .
Ten k ró tk i re je s tr ty tu łó w staw ia nas ponow nie p rzed pierw szym z problem ów w yłonionych na w stępie rozdziału, sform u łow an y ch w p y ta n iu o sens i sposób fu nkcjonow ania w epoce wczesnego ren e sa n su po jęć a u t o r i t ł u m a c z . Na razie p o m ijając przedm iotow y aspekt tego zagadnienia sk o n c en tru jm y się na jego im plikacjach subiek ty w n y ch 1 sp ró b u jm y w yjaśnić, kim sub specie professionis był J a n z K oszyczek o raz k tó re z p rzy w o łan ych tu określeń należałoby wpisać do jego p e r sonalnego ,,dossier” .
Z anim ro zejrzy m y się w szczegółach, w arto może już tera z zaryzy ko wać odpowiedź stw ierdzając, iż tłum acz rom ansów ży jący w w. XVI b ardzo często zm uszany był do dokonyw ania selekcji i sw oistej w a lo ry zacji tego, co pozostaw iły w spadku tra d y c ja u stn a i epoka książki rę k opiśm iennej. N adzw yczaj rzadko dysponow ał jed n y m tek stem o pew nym , pośw iadczonym au to rstw ie, p rzeto u jednolicanie i indyw idualizacja tego, co w odziedziczonych przek azach było anonim ow e, w ielopodm io- tow e, a niekiedy także w ielojęzyczne, należały poniekąd do jego pow in ności. Mówiąc b a rd z iej p recyzyjnie: X V I-w ieczny p isarz u p raw ia jąc y tw órczość przek łado w ą zm ierzał przede w szystkim do tego, aby efektem jego poczynań było opracow anie najbliższe d om niem anem u kanonow i, i zgodnie z ty m założeniem kon fro nto w ał w e rsje różnojęzyczne, korygo w ał pofałszow ania, elim inow ał pom yłki, by na koniec w ydobyć sensy, jeg o zdaniem , ostateczne, jed y n ie słuszne 18. Słow em — b ra ł na siebie ro lę a u с t o r a.
K azus J a n a z K oszyczek zdaje się te dom ysły potw ierdzać. Z analizy
Poncjana w ynika np., że podstaw ą tłu m aczen ia te k stu łacińskiego na ję
zyk polski b y ła edycja stra sb u rsk a , nosząca ty tu ł H istorie sep tem sapien-
tu m (v t cu m vulgo loquar) e x R o m anorum gestis p artim excerp te hic
ulega jednak najmniejszej wątpliw ości, że proces profesjonalizacji poczynań twór czych pisarza i tłumacza w ziął swój początek w dobie odrodzenia.
18 Zob. E. B a l c e r z a n , w stęp do antologii Pisarze polscy o sztuce przekładu. Poznań 1977, s. 19.
su b n ota ntu r, cu m earum sim ilitu d in ib u s ac e x em p lis 19, jednakow oż dro
bne, ale przecież widoczne odstępstw a od tej w łaśnie w e rsji dopuszczają m yśl o czerp an iu z jakiegoś nie znanego bliżej ręko pisu G ęsta R om ano-
r u m lub z krążących wówczas w obiegu czytelniczym p o p u larn y c h w e rsji
ro m an su , nie dochow anych n ieste ty do naszych czasów.
Na nieco innej zasadzie ten sam tłu m acz d em o n stru je swe a u c to rsk ie ko m peten cje w w y d an ych w 1521 r. u W ietora Rozm ow ach, któ re m iał
król Salom on m ą d ry z M archołtem g ru b y m a sp rosnym [...]. Dla jasności
przyp o m n ijm y , że M archołt je st p rzek ład em dokonanym z łacińskiej d ru k o w an ej edycji J. W eyssenburgera, w ydanej w L a n d sh u t w B aw arii w r. 1514, zaty tu ło w an ej C ollationes quas d icu n tu r fecisse m u te o r e x
Salom on sapientissim us et M arcolphus jacie dejo rm is et tu rp issim u s, ta rnen, u t fe rtu r, eloquentissim us, seq u itu r cu m figuris.
Z b ad a ń porów naw czych n ad w e rsją łacińską i polską 20 w y n ik a n ie zbicie, iż Jan o w y p rze k ład oddaje w praw dzie m yśl o ry g inału w ie rn ie i popraw nie, ale przecież nie s tro n i od am p lifik acji i n ieb an aln y ch roz w iązań fo rm aln y ch (jak choćby liczne fra g m en ty rym ow an e, pisan e r e g u larn y m 8-zgłoskowcem) — zabiegam i ty m i nie tylko nie p su ją c Colla
tiones, lecz je w p ew n y m sensie u szlachetniając i uplasty czn iając. D la
p rzy k ła d u — łaciński zw ro t „Quanto plus gelat, tanto plus s tr in g it,y p rzy b ie ra u J a n a z K oszyczek postać dw uw iersza:
Im więcej mroz zimnem ściska, Tym w ięcej nagi od zimna piska,
In n y zaś frag m en t: „Si am as iliu m , qui te non am at, perdis a m orem
s u u m ”, pod p ió rem Jan o w y m p rzek ształca się w nie m niej lap id arn y , ale
o ileż zręczniejszy zw rot:
Jeśli tego miłujesz, kto cie nie miłuje,
Ty sw ą miłość tracisz, a on z ciebie błaznuje,
W reszcie nie stro n i polski tłu m acz od budow ania obrazków d osad nych, bogatych w n a tu ra lia , głęboko osadzonych w ludow ej w yobraźni:
Ktokolwiek ma sytą rzyć, Trudno ją mu zatworzyć; Rada się mu dupa puka, Gdy mu w brzuchu barzo buka.
— co w o ryginale b rzm i może su b teln iej, lecz b a rw y ta k soczystej n ie posiada: „C ulus conjractus non habet d o m in u m ”.
Nie to jed n ak zdaje się być w tra n sla to rsk ic h w ysiłkach Ja n a z K o szyczek n ajw ażniejsze. W M archołcie bow iem na uw agę i p rzy c h y ln ą
19 Informację tę podaję za J. K r z y ż a n o w s k i m (Romans polski wieku XV I. Warszawa 1962, s. 90).
20 W tym fragmencie rozważań korzystam z przytoczeń łacińskiej i polskiej w ersji M archołta zawartych w: K r z y ż a n o w s k i , ed. cit., s. 159—162.
ocenę, w stop n iu bodaj czy nie w iększym od d okonań am p lifikacy jny ch, zasługuje pom ysłow ość języka, widoczna zwłaszcza w ty c h p a rtia c h ro m ansu, w k tó ry c h tłum acz s ta ra się oddać w polszczyźnie XV I w. ro dowód głów nego p ro tag o n isty dialogu — M archołta, oraz jego żony Po* w aliszki. P osłużm y się ra z jeszcze cy tatem . Oto in te resu jąc y nas fra g m ent n a jp ie rw w w e rsji o ry gin alnej, a n a stę p n ie w „p rzek ład n i” J a n a z Koszyczek:
Marcolphus respondit: Ego sum de duodecim generibus rusticorum . Rusticus genuit Rustam , R usta genuit Rustum , Rustus genuit Rusticulum , RusticuŁus genuit Tarcum, Tarcus genuit Tarcol, Tarcol genuit Pharsi, Pharsi genuit Marcuel, Marcuel genuit M arquai, M arquai autem genuit Marcolphum. Et ego sum Marcolophus follus. U xor mea est de duodecim generibus lupicanarum. Lupica- na genuit Lupicam , Lupica genuit Lupidrag, Lupidrag genuit Bonestrung, Bone- strung genuit B oledrut, B oledrut genuit B ladrut, B ladrut genuit Policam, Polica genuit Policanam. Et haec est Policana uxor mea.
Ja yestem z dwanascye rodzaiow chłopskich. Chłoptas porodził Gruczoła, Gruczoł porodził Rudka, Rudek porodził Rzygulca, Rzigulec porodził Kudmyeia, K udm yiey porodził Mozgowca, Mozgowiec porodził Warchoła. A Warchol po rodził Marchołta, a ia iestem Marchołt. A żona moia iest ze dwunascie rodzaiow kurewskich. Kudlicha porodził? Pomyię, a Pomyia porodziła Wardęgę, Wardęga porodziła Przepołudnicę, Przepołudnica porodziła Wyessczycę, Wiessczyca poro dziła Leżuchnę, Leżuchna porodziła Niewtyczkę, Niewtyczka porodziła Chw y- ćichę, Chwycicha porodziła Mędrygałę, Mędrygała porodziła Suwalankę, Su- w alanka porodziła Nasyem kłę, Nasyemkła porodziła Powaliskę, a toć jest P o-
waliska żona moia.
Je śli sp ró b u jem y te ra z konkluzji, stw ierdzić w ypadnie, że w p rz e k ład a c h J a n a z K oszyczek dość w yraźnie widać „linie p a p ila rn e ” ich au to ra, ślady jego in te rw e n c ji i k o rek tu r, co być może jest odbiciem c h a ra k te ry sty c z n e j dla tam ty c h czasów ten d e n c ji przy zw alającej te k st, z którego dokonuje się przekładu , tra k to w a ć sw obodnie, nieledw ie in s tru m e n ta ln ie . N ależy jed n a k p am iętać, że dopisanie roli auctora do tra n sla to rsk ic h pow inności nie zawsze daw ało re z u lta ty ta k zadow alające jak opisane p rze d chw ilą. Bez w ątp ienia efek tem dozw olonych operacji by w ały rów nież, i to nierzadko, kom pilacje o bardzo n ik łych w alorach arty sty czn y ch , a kom pilatorom postaw a au cto ra by ła całkow icie obca. Tym bard ziej więc na p odkreślenie zasługuje fakt, iż w obrębie in te re sującej nas rom ansow ej tw órczości przek ład ow ej z n a jd u ją się oprócz
P oncjana c zy M archołta — inne jeszcze te k s ty p o d trzy m u jące w y su n iętą
na w stępie tezę, iż pew ien ty p zabiegów przek łado w y ch może w o kreś lonej sy tu a c ji nom inow ać au to ra.
P rzek ład em , k tó ry u jaw n io n y tu m echanizm ilu s tru je w sposób n a j bardziej chyba p rzek o n u jący , jest Historia w Landzie. Ten pisany w ie r szem rom an s ty p u m oralistycznego stanow i ciekaw y przy p ad ek „oswo je n ia ” dla d ru k u opowieści o p ro w enien cji o raln ej. Dowiedziono bowiem , że te k s t polski w p lan ie treści najbliższy jest u stn y m przekazom nie m ieckim , znacznie później dopiero u trw alo n y m w lite ra tu rz e przez J o
-h a n n a Paulego, H ansa W il-helm a K irc-h -hofa i H ansa Sac-hsa. W zasadzie więc — i zgodnie z tw ierd zen iem w ybitnego badacza rom ansów , J u lia n a K rz y ż an o w sk ie g o 21 — nie m a powodów, b y w ątpić w praw dziw ość ośw iadczenia a u to ra H istorii w Landzie, w jego k ilk a k ro tn e zapew nienia, iż spisana p ow iastka posiada rodow ód u stn y. Dziwi w szelako, że a u to r a n i p rzez m om ent nie im itu je n a rra c ji u stn e j. W ręcz przeciw nie — już w e w stępie zaznacza, że pisze „Do tego, co ty książki czytać b ęd zie” 22. A zatem mogło być i tak, że polski tłu m acz oraz w zm iankow ani a u to rzy niem ieckiej w ersji w ą tk u (od ty tu łu opow iadania Sachsa o trzy m ał on nazw ę „Der K o lb en im K a ste n ”) k o rzy stali z jakiegoś nie znanego nam bliżej, zaginionego rękopisu łacińskiego, którego niepew ne pochodzenie skłoniło anonim a do pow ołania się na rozpow szechnioną w średniow ieczu tra d y c ję , uznającą auctoritas naocznego św iadka. W au to rsk im quasi- -k o m e n ta rz u czy tam y bowiem :
A le jeśliżby w tej rzeczy zwał m ię kto mataczem, Tedy sie mu chcę zastawić pewnym powiedaczem, Który tam był w tem to mieście, gdzie ta prawda była, A gdzie sie ta historya istotnie stoczyła,
A tać wżdy historyja, cośmy ją tu m ieli, Tak jako mi to pewni ludzie powiedzieli, Jest prawdziwa, bo sami ci na to patrzali,
Którzy w Landzie, m ieście tem niemieckim, b y w a li,23
Jak k o lw iek się sp raw y m iały, a więc czy im pulsem do pow stan ia pol sk ie j w ersji ro m an su b y ła zasłyszana opowieść, czy też jakieś źródło
pisane, dla naszych tu rozw ażań isto tn y jest fakt, że w pew ny ch okolicz nościach tłum acz w czesnorenesansow ej p ro zy n a rra c y jn e j już nie ty lko s ta w a ł wobec konieczności decydow ania o kształcie a rty sty c z n y m czy fa b u la rn y m przekładanego u tw o ru , ale, rzec by można, pow oływ ał go do życia w k u ltu rz e oficjalnej. Często bow iem — a pośw iadcza to choćby
H istoria w L andzie — w chw ili podejm ow ania p rac y przez tłum acza
u tw ó r egzystow ał w form ie jak b y u tajo n e j: bądź w obcojęzycznych p rze kazach ustnych, bądź też w anonim ow ych, nie zawsze kom p letnych m a n u sk ry p ta c h czy książkach rękopiśm iennych. W tej sy tu acji jest rzeczą zrozum iałą, że działalność p rzek ład o w a nie m ogła się sprow adzać w y łącznie do w iernego „odw zorow yw ania” w języku rodzim ym treści o ry g in ału . A ponadto — co także nie jest bez znaczenia — p o przestanie na p rzek ład zie li tylko w iern y m uchodziło nieom al za objaw „ tra n s la to r- skiego len istw a ” . R enesansow y tłum acz rom ansów rozw ijał więc w sobie am b icję szperacza i rek o n stru k to ra, k o m p ilato ra i kanonizatora zarazem .
21 Ibidem , s. 131.
22 H istoria praw dziw a, która się stała w Landzie m ieście niem ieckim . Wydał Z. C e l i c h o w s k i , Kraków 1891, s. 1, BPP.
Co w ięcej, we w szystkie te role w chodził św iadom ie i bez obawy n a d użycia sw ych kom petencji, albow iem auctoritas nie istniała dlań na po ziomie oryginału. M ożliwa zatem była rów nież sy tu acja, kiedy niejasny sta tu s pierw ow zoru (czy pierw ow zorów ) p rzy zw alał na sygnow anie w er sji tłum aczonej nazw iskiem spraw cy, a nie rzeczyw istego lub tylko do m niem anego au to ra. D w aj o statn i zresztą nie m ieli de facto żadnych podstaw p raw n y ch , czy choćby m oralnych, aby poczuć się okradzionym i, poniew aż ro zu m ien ie pojęcia w łasności au torskiej tudzież oryginalności dalekie było od n aszych w ty m względzie w yobrażeń 24.
Przekład — druk — postać kanoniczna tekstu
Z anotow ane pow yżej uw agi im p lik u ją k o lejn y k rąg problem ów , nad k tó ry m i p rzy jd zie się tera z zastanow ić. Dwa na w stępie w y łan iają się pytania: 1) k ied y i w jak ich okolicznościach pierw sze te k sty p rozy fab u larnej p rz y b ra ły postać „ne v a rie tu r” ? 2) jak i b y ł w ty m procesie udział d ru k u i przek ład u? P o d ejm u jąc próbę odpowiedzi na drugie z w ym ienio nych p y ta ń — a jest to, jak w ynikałoby z ty tu łu tego rozdziału, nasz zam iar głów ny — należy uprzednio, w najogólniejszym choćby zarysie, znać odpowiedź na p y tan ie pierw sze.
Na początek p rzy p o m n ijm y więc, że ani k u ltu ra oralna, ani też ręk o piśm ienna w zasadzie nie w y pracow ały w ersji kanonicznej rom ansu. In te re su ją c y nas proces rozpoczął się dopiero w chw ili, gdy pracę skryby i jego ko pisty zastąpiła p rasa d ru k arsk a . Jeżeli więc zgodzim y się ze stw ierdzen iem M cLuhana:
D w ie kultury czy techniki — podobnie jak galaktyki — mogą w chwili zetknięcia przeniknąć się nawzajem łagodnie, bez zderzenia, ale nie do unik nięcia są przy tym zmiany konfiguracji25.
— oczyw istym s ta je się fakt, że w ynalazek G utenberg a nie tylko zrew o lucjonizow ał tech n ik i rozpow szechniania lite ra tu ry (kolportaż zaczął od tą d funkcjonow ać rów nolegle z d y stry b u cją), ale rów nież, a może p rzede w szystkim , dokonał określonych p rzew artościow ań w s tru k tu rz e sam ych tekstó w . D ruk bow iem posiadając, jak żadna z dotychczasow ych technik przekazu , zdolność blokow ania „ruchom ych elem entó w ” tekstó w n a le żących do k u ltu r o p arty ch na upow szechnieniu u stn y m i rękopiśm ien n y m — sp rz y ja ł i przy sp ieszał proces ich s tru k tu ra ln e j stabilizacji.
Praw idłow ość ta dotyczy rów nież utw orów rom ansow ych, albow iem postać k ano niczn ą uzy sk ały one dopiero w w. XVI, a więc w sytuacji, gdy d ru k w ziął na siebie rolę „pam ięci zbiorow ej” , gdy stał się jednopodm io- tow ym tej pam ięci d e p o z y t a r i u s z e m . Nie m a więc chyba p rz e
24 Zob. T r z y n a d l o w s k i , op. cit., s. 108.
sad y w stw ierdzeniu, że w d ru k u te k st literacki, a ściślej m ów iąc — ro m ans, zbliżył się do g ran icy „ne v a rie tu r”.
N ajlepszym i najoczyw istszym tego p rzy k ła d em są, ja k się zdaje,
G ęsta R om anorum . Ta wielce osobliwa kolekcja exem plôw — zróżnico
w an ych nie tylko prow en ien cją m a te ria łu n a rra c y jn e g o (obok w ątków o rie n taln y c h , zapew ne najstarszy ch , znaleźć tam m ożna przecież opowie ści zaczerpnięte z fab u listy k i św iata antycznego oraz średniow iecznych legen d i podań ludow ych), lecz tak że form ą gatunkow ą, w jak iej się te n m a te ria ł p re z e n tu je (w ym ieńm y choćby parabole, anegdoty i ro zbud o w an e fo rm y now elistyczne) — m iała praw dopodobnie w in icjaln ej fazie istn ien ia zbioru p rzeznaczenie głów nie użytkow e. Posługiw ano się bo w iem zeb ran y m i ta m pow iastk am i w raz z tow arzyszącym im „w ykładem o by czajn y m ” (zw anym inaczej: „m oralisatio” lub „applicatio”) w p ra k ty c e kaznodziejskiej oraz w kościelnej dydaktyce. P rz y sposobności do d a jm y , że p o w iastk i owe m iały przede w szystkim ułatw iać zrozum ienie w y k ład an y ch p raw d a b strak cy jn y ch , a ponadto w określony sposób s ty m ulow ać w yobraźnię słuchaczy. Tak więc k o n k retn e fab u ły w y ję te ze zbioru tra fia ły do obiegu ustnego i zupełnie niezależnie od fa k tu ich u trw a le n ia w słowie p isan y m podlegały przez długi jeszcze czas rozlicz n y m tran sfo rm acjo m . Dochodziło n aw et do sy tu a c ji, w k tó ry c h zapis zaczynał pełnić rolę służebną wobec n a rra c y jn e j p ra k ty k i i b y ł w ażny jed y n ie o tyle, o ile daw ał się w y k orzystać w m owie, opow iadaniu czy też głośnym czytaniu. W ięcej jeszcze: jeśli k tó reś z ty ch ściśle p ra k ty c z n y c h przeznaczeń pow iastki skłoniło sk ry b ę do zarejestro w an ia w słow ie p isan y m jej n a rra c ji u stn ej, to sporządzony zapis w ykazyw ał często w w arstw ie fab u la rn e j zupełnie nieśw iadom e podobieństw o do innych, w cześniejszych w e rsji pisanych, uform ow anych przez tra d y c ję o ralną.
Tym więc sposobem, w to k u sw oistej c y rk u la cji fabuł m iędzy biblio te k ą k lasztorną, refe k ta rze m i k u ch n ią, następow ało przem ieszanie się k u ltu r y oficjalnej, o p artej na przek azie rękopiśm iennym , z u stn y m obie giem in fo rm acji 26. Ale rów nież, jak w spom inałam już w cześniej, doko n y w a ły się przeobrażenia o c h a ra k te rz e w ew n ątrztekstow ym , gdyż ów szczególny sto su n ek do te k stu — tzn. adaptow anie go do a k tu a ln y c h po trz e b , dostrzeganie w nim jed y n ie w ygodnego tw orzyw a dla hom ilii bądź też skutecznego narzędzia nau czan ia relig ijn ego — dopuszczał m ożli w ość in g eren cji w sam ą m ate rię u tw o ru .
W ty m m om encie nasuw a się w szakże pytan ie: dlaczego słowo pisane, będąc przecież tech nik ą o dość dużym sto p niu precyzyjności, nie zdołało u chronić in te resu jąc y c h nas tu p ow iastek p rzed naporem żyw iołu u s tn e go? O dpow iedź dać łatw o. Zaw inił tu przede w szystkim recep cy jn y eli- ta ry z m w e rsji rękopiśm iennych. W iadom o bowiem , że zasięg słow a p i sanego pom im o spraw n ie d ziałający ch sk ry p to rió w b y ł w gruncie rzeczy
26 Zob. B. G e r e m e k , E xem plum i przek a z kultury. W zbiorze: Kultura elitarna л kultura m asow a w Polsce późnego średniow iecza. Wrocław 1978, s. 57.
niew ielki, obieg zaś m an u sk ry p tu — pow olny. A że społeczne zapotrze bow ania w dziedzinie k om u nik acji stale w zrastały , ograniczone ty p em p ro d u k cji rozpow szechnienie przekazów rękop iśm ien n ych okazyw ało się w w ielu p rzy p a d k a c h techn ik ą m niej sk u teczną niż sposoby w yp raco w a ne p rzez k u ltu rę oralną.
Z b ierając to w szystko m ożna by więc skonstatow ać, że silny zw iązek k o m u n ik a c y jn y c h obiegów lite ra tu ry , ich w zajem ne na siebie oddziały w anie oraz ciągle jeszcze w idoczny p ry m a t słowa mówionego nad p isa n ym — tw o rzy ły zespół czynników n eg aty w n y ch w procesie form ułow a nia się te k s tu kanonicznego utw orów rom ansow ych. Przełom w tej dzie dzinie m ia ł n astąp ić dopiero w czasach now ożytnych, gdy zdecydow ana większość ak tó w k o m u n ik acy jn y ch zdeterm inow ana została przez d ru k . W k ażd ym razie jest rzeczą pew ną, że z chw ilą upow szechnienia się no wej te c h n ik i p rze k a z u zjaw isko s tru k tu ra ln e j stabilizacji tek stó w lite rackich, n azy w ane n iek iedy obrazowo „zam rażaniem fo rm y ” 27, p rz e stało m ieć ta k zn am ien n y dla epoki poprzedniej p a rty k u la rn y c h a ra k te r.
P ow róćm y te ra z do p ro b lem aty k i p rzek ład u . Tw ierdzę, że na g ru n cie polskim b y ł on ty m czynnikiem , k tó ry podobnie jak d ru k odcisnął sw e piętno na ostatecznym kształcie tekstów p rze jęty c h z fab u listy k i W scho d u i eu ro p ejsk iej p ro zy fa b u la rn e j.
Z anim jed n ak p rzy stą p ię do rozw inięcia tej m yśli i jej uzasadnienia, p o staram się, pobieżnie choćby, p rzedstaw ić i w yjaśnić okoliczności, w ja k ich tłu m acze w czesnego ren e sa n su p rzek ład ając na języ k polski k o m u n ik a ty litera c k ie e ry p rzed p iśm ien n ej i ręko p iśm ienn ej w ypracow ali ich w e rsję kanoniczną i ty m sam ym zapoczątkow ali proces, k tó ry nieco m e tafo ry czn ie m ożna b y o kreślić jako przechodzenie od płynnego te k s tu z „w ieczną” tre śc ią do „w iecznego” te k s tu z p ły n n ą treścią 28. P rzy czym p rzez płynność treści rozum ie się tu specyficzną zdolność u tw o ru lite ra c kiego do „ o tw ie ran ia ” (uzyskiw ania) now ych znaczeń i sensów w zm ie nionym kon tek ście h isto ryczn ym i history czn oliterackim . Innym i sło w y — jest to m ia ra żyw otności i w artości dzieł literackich.
N a w stępie n ależałoby odnotować, że jeszcze w średniow ieczu tzw . fo rm a zew n ętrzn a u tw o ru podlegała n ieu stan n y m tran sfo rm acjo m i w r e zultacie nie m iał on ani u trw alonego tek stu , ani też ściśle określonych g ran ic . Co w ięcej, z te k s tu jednego u tw o ru p o w staw ał inny, nowe zaś re d a k c je w ch łan iały ró żn e w cześniejsze u tw o ry na ten sam t e m a t 29. T rzeb a sobie rów nież uśw iadom ić, że k ied y w początkach w. XVI m a sowo przystąpiono do tłu m aczen ia średniow iecznej prozy pow ieściow ej, okazało się, że w iele w ątków , fabuł, a n aw et całych s tr u k tu r n a rra c y j
27 Zob. L i c h a c z o w a , L i c h a c z o w , op. cit., s. 127. 28 Zob. ibidem .
nych cyrku low ało już od daw na w u stn ej ko m u n ik acji literack iej. W ty c h w a ru n k a ch ostateczny k sz ta łt utw oru, jego postać „n e υ a r i e t u r ”, uzależniona została w niem ały m stopniu od p rzek ład u , a ściślej — od p re fe re n c ji tłu m acza i jego auctorskich k o m p eten cji. Ja k i b y ł zak res ty ch k o m peten cji i gdzie praw dopodobnie przeb ieg ała gran ica m iędzy sfe rą dysponow alności tłum acza a auctoritas faktycznego tw ó rcy dzieła, pisałam w cześniej, tera z więc ograniczę się jed y n ie do k o n sta ta cji, że tłu m aczen ia pro zy rom ansow ej, niezależnie od swego poziom u a rty s ty c z nego, jeśli ty lk o zostały potw ierdzone, usankcjonow ane, a n a stę p n ie ta k ż e rozpow szechnione przez d ru k — m iały w szelkie dane po tem u, ab y w li tera ck ie j diachronii uzyskać w a l o r t e k s t u k a n o n i c z n e g o . W arto bow iem p rzypom nieć w ypow iedzianą w cześniej opinię, że zaró w no druk, jak i p rzek ład „zablokow ały” w s tru k tu rz e te k stu te e le m en ty , k tó re będąc niew ątpliw y m dziedzictw em k u ltu r y oralnej i ręk o p iśm ie n nej m iały c h a ra k te r p ły nn y , n ieostry i objaw iały skłonność do m ig ra cji. I znów, choć w innym celu niż poprzednio, w ypadnie odwołać się do
G ęsta R om anorum . Otóż anonim ow y polski p rze k ład tego sły n n eg o
w średniow iecznej Europie zbioru exem plôw 30 nie stanow i — ja k słu sz nie zauw aża K rzyżanow ski — w zorowej antologii całości i nie d a je p e ł nego w yobrażenia o jej przeogrom nym bogactw ie (około 300 p o w ia s te k )31. Jednakow oż godząc się na tak ą ocenę — bo też w rzeczy sam ej owa zm iana kanonu, spow odow ana k om pozycyjnym przeredago w aniem cy k lu , bu d zi szereg zastrzeżeń i w ątpliw ości — nie m ożna zapom inać, że ta w łaśnie ułom na arty sty c z n ie w ersja, licząca niespełna 40 fabuł, u trw a liła je w społecznej świadom ości odbiorczej jako te k s ty kanoniczne. Te zaś, przez długi jeszcze czas in sp iru jąc o ry g in aln ą pro d u k cję n a rra c y jn ą , m iały p rak ty c zn e znaczenie dla dziejów lite r a tu r y polskiej.
To sam o zresztą dałoby się pow iedzieć o p a ru in n y ch u tw o rac h ro m ansow ych (że w spom nę choćby H istorię trojańską czy Poncjana) tłu m aczonych i w łączonych w obieg czytelniczy w ty m czasie. W istocie bo w iem X V I-w ieczna twórczość p rzekład ow a d eterm in u jąc rozw ój ro d zi m ych zjaw isk literack ich byw ała nierzadko ew olucji te j a n ty c y p a c ją . S treśćm y zatem w nioski robocze, k tó re udało się dotąd uzyskać. J e st ich kilka.
Po pierw sze — w prow adzenie d ru k u spowodow ało, że lite ra tu ra p rz e stała być p ry w a tn ą sp raw ą tw ó rcy dzieła, jego k o p isty i e w en tu aln eg o czytelnika, a zaczęła funkcjonow ać jako sui generis insty tu cja. P o czątko wo rolę jej „p len ip o ten tó w ” p e łn ili bogaci p ro te k to rz y dw orscy, k tó rz y finansow ali i stym u low ali zarazem p ierw sze pisarskie przedsięw zięcia. Później obowiązki m ecenasa, w ydaw cy oraz d y s try b u to ra p rze jęli d r u
3° Tytuł jego w edycji z r. 1543 brzmi: H istory je rozm aite z rzym skich i in nych dziejó w w ybrane, z w ykładam i ich obyczajn ym i, ludzi ku rozm iłow aniu m ą d rości i też innych cnót przyw odzące.
k arze i księgarze. Od nich uzależniona by ła decyzja o w ydaniu książki,, oni odpow iadali za jej w ykonanie i rozpow szechnienie na ry n k u . T rzeba jed n ak dodać, że m onopolizacja ta nie by ła spraw ą przy padk u , lecz s ta now iła logiczną konsekw encję ówczesnej ekonom iki. Oto bow iem d r u k a r stw o przez dość długi czas nie ham ow ane żadnym i ograniczeniam i, n aw et cechow ym i, k o rzy stając z pom ocy finansow ej kupców i p a try c ja tu m ie j skiego, rozw inęło w p ierw szej połow ie XVI stulecia ogrom ną in icjaty w ę nakładczą. P o w stały wówczas liczne spółki nakładcze i w ielkie p rz e d siębiorstw a, k tó ry c h w łaściciele (np. M arek S zarfen berg er) um ieli pod porządkow ać sobie nie tylk o d ru k arn ie, ale rów nież p a p ie rn ie i k się g a r nie 32. M ożna więc stw ierdzić rek ap itu lu jąco , że d ru k wszedł do k u ltu r y jako n a jw y ra ź n ie jszy chyba p rze jaw w czesnokapitalistycznej fazy.
Po d ru g ie — obok in sty tu cjo n alizacji lite ra tu ry d ru k spow odow ał także niezm ienność s tr u k tu ry u tw o ru elim inując trz y najw iększe zagro żenia dla trw ało ści słow a autorskiego: w pływ żyw iołu ustnego, b łęd y kopistów oraz m an ip u lacje przyp ad k o w y ch posiadaczy rękopisu. W olno p rze to sform ułow ać opinię, że w d ru k u tek st — uodporniony na dzia łanie czynników d efo rm u jący ch jego s tru k tu rę — staw ał się n ie n a ru sz aln y lub p rzy n a jm n ie j do gran icy n ienaruszalności („ne v a rie tu r”) w y raźnie się zbliżył.
Po trzecie w reszcie — w procesie k ształto w an ia się w ersji kanonicz nej tek stó w prozy rom ansow ej oprócz d ru k u p a rty cy p o w ał przekład. J a k już bow iem w spom inałam , X V I-w ieczni tłum acze rzadko dysponow ali jed n y m tek ste m i rzadko b y ł to te k st o p ew n y m i pośw iadczonym a u to r stw ie. Taki sta n rzeczy zm uszał tra n s la to ra do rek o n stru o w an ia — na podstaw ie zachow anych m an u sk ry p tó w (często w ielojęzycznych) lub n a w et przekazów u stn y c h — w ersji jego zdaniem opty m alnej, najbliższej dom n iem anem u p rate k sto w i. Ja sn y m p rzeto s ta je się, że spełnienie ta k ro zu m ian y ch pow inności tłu m acza-au cto ra oraz u trw ale n ie zre k o n stru o w anej w ersji w d ru k u m usiało w rezu ltacie prow adzić do uznania p rz e k ład u rom an su — w obrębie k u ltu ry , dla k tó re j został on sporządzony — za te k s t kanoniczny.
N a koniec trz e b a zwrócić uw agę jeszcze i na to, że „zam rożenie fo r m y ” in te resu jąc e j nas g ru p y u tw orów zdynam izow ało proces rozw oju treści. W y raźn y m tego p rzy k ła d em są analizow ane już k ilk a k ro tn ie
exem p la. Otóż przechodząc ze zbioru do zbioru podlegały one rozlicznym
in k arn acjo m w p lan ie w yrażania, z zachow aniem w szakże sensów sp ro- k u ro w a n y c h przez „w ykład o by czajny” . K ied y jed n ak, ustabilizow ane zew n ętrzn ie i rozpow szechnione za pośred nictw em książki dru k o w an ej i p rze k ład u , poza fu n k cją p ersw az y jn ą czy in fo rm acy jn ą zaczęły pełnić ro lę le k tu ry rozry w k o w ej, ich s tru k tu ra sem anty czna uw olniła się od, narzuconego przez sztyw n ą ram ę m oralisatio, jedynego historycznie n
ie-32 Pisze o tym obszernie A. K a w e c k a - G r y c z o w a (Z dziejów polskiej/ ksią żk i w okresie Renesansu. Studia i m ateriały. Wrocław 1975, s. 8—163).
zm iennego sensu. Co w ięcej, oderw anie się od przek azu m oralizatorskiego doprow adziło w ostatecznym w y n ik u do laicyzacji i b e le try z a c ji fab u ł exem plow ych. S ta ły się one — b y użyć o kreślenia R oberta E scarp ita — „p o d atn e na tw órczą z d ra d ę ” 33, w zm ogła się zarów no ich zdolność ko m unikow ania, ja k i znaczenie społeczne.
Romans polski wczesnego renesansu jako w ytw ór pracy tłumacza
i działalności X V I-w iecznych oficyn wydawniczych
W ostatn iej części ty c h rozw ażań chciałabym pokrótce przed staw ić k ilk a uw ag na te m a t zw iązków i zależności, jakie istn iały m iędzy ówczes n ą „p o lity k ą ” k sięg arsk o -ry n k o w ą a przebiegiem i c h a ra k te re m recepcji ro m a n su europejskiego w Polsce.
W ypadnie zacząć od ban alneg o już stw ierdzenia, że w iek XVI u trw a lił się w h isto rii naszego piśm ien nictw a jako epoka nasycona p rzek ład am i. Tłum aczono nieom al w szystko: poezję i prozę, te k s ty relig ijn e i św ieckie, ko m pendia, podręczniki i tra k ta ty naukow e. W ty m p raw d ziw y m ty g lu p rzek ład ó w sporo m iejsca zajm ow ały tłum aczen ia eu ropejskiej prozy po w ieściow ej. Ich udział w k o n sty tu o w an iu się rodzim ej sztuki n a rra c y j nej nie budzi żadnych w ątpliw ości. W ystarczy wspom nieć, że w czesno- ren esan so w y ro m an s polski to p ra w ie w całości p ro d u k t ow ych tłu m a czeń. Językiem , z którego przek ład an o n ajc h ę tn ie j i najczęściej, b y ła ła cina. M iało to zresztą sw oją głębszą i w ażniejszą przyczynę, gdyż język łaciński stanow iąc dla średniow iecznej E uropy kanoniczny język k u l tu r y p e łn ił w procesie tłum aczenia p rozy rom ansow ej na języki w e rn a - k u la rn e rolę po śred n ik a i tw o rzy w a zarazem . W poró w naniu z tłu m a czeniam i łacińskim i m niej licznie rep re z en to w a n e b y ły p rze k ład y z o rygi nałów niem ieckich, czeskich i w łoskich, a już zupełnie nie spotykało się b ezp o śred n ich tłum aczeń z lite ra tu ry fran cu sk iej czy hiszpańskiej. Zw łasz c z a to o statn ie m oże w yw oływ ać u zasadnione zdziw ienie, poniew aż
i średniow ieczna F ra n cja , i H iszpania stanow iły k o n tek st m acierzy sty ro m ansu.
Rzecz jasna, w artość wniosków , jak ie dałoby się w yprow adzić z po c z y n io n y c h tu w yryw kow o obserw acji, m usi być ograniczona. Bez w ięk szego ry zy k a m ożna jed n a k stw ierdzić, że o ch a ra k te rz e ówczesnej tw ó r czości p rzekładow ej, o tym , co, z jak ic h języków , i w jak i sposób p rz e
88 Zob. R. E s c a r p i t , L iteratu ra a społeczeństw o. W zbiorze: W kręgu socjo logii literatury. Antologia tekstów zagranicznych. T. 1. s. 226: „dzieło literackie to dzieło, które jest podatne na zdradę, tj. posiada taką dysponowalność, iż można spo wodować, by nie przestając być sobą, m ówiło w odmiennej sytuacji historycznej coś innego, niż m ówiło w sposób jawny (de façon manifeste) w sytuacji historycznej, w której powstało”. I ten w łaśnie potencjał cech wyróżnia utwór literacki spośród innych komunikatów językowych oraz orzeka o jego żywotności.
kładano, zadecydow ała w dużej m ierze p olity k a w ydaw nicza X V I-w iecz- ny ch tłoczni, ó w c z e sn y d ru k a rz był bow iem nie ty lk o czerpiącym zyski przedsiębiorcą, lecz tak że ideologiem . D otyczy to przede w szystkim sil nego i ak tyw n ego ośrodka krakow skiego, a w szczególności w arsztató w F lo ria n a U nglera, H ieronim a W ietora i M acieja S zarfenb erga. Otóż „im - p re so rz y ” ci b io rąc na siebie obowiązki d ru k arz a , d y stry b u to ra i n a k ład c y książki nie tylko inspirow ali tłu m aczy (zob. cyto w an y w cześniej fra g m e n t w stęp u W ietora do ro m an su o Salom onie i M archołcie), ale ró w nież s ta ra li się w tak i sposób m anipulow ać tra n sla to rsk im i p rzed się w zięciam i, a b y p rz y n a jm n ie j w części zaspokoić stale rosnące p o trzeb y ry n k u w ydaw niczego, a p rzy okazji k ształto w ać czytelnicze gusty. Z da rzało się n aw et, że na p o trzeb y ry n k u sam i zajm ow ali się p ra c ą t łu m aczeniow ą. W ym ow nym tego dow odem je st działalność w łaściciela po- radziw iłło w sk iej d ru k a rn i w B rześciu — C y p riana B azylika, k tó ry oprócz licznych p rzek ład ó w w y d ru k o w an y ch w sw ojej tłoczni m a na koncie ta k ż e w y d a n e w 1574 r. u W irzb ięty tłum aczenie napisanego po łla-i cin ie ro m a n su M ikołaja O lahusa H istoria spraw A ty le , króla w ę g ie r
skiego.
W szystko więc zdaje się w skazyw ać na fak t, że w czesnorenesansow e d ru k a rs tw o zm ierzało do tego, aby proces p rzy sw aja n ia polskiej lite ra tu rz e p ro zy eu ro p ejsk iej nie b y ł bezład n ym b łąk an iem się, lecz n a b ra ł c h a ra k te r u in ic ja ty w u k ieru n k o w an y ch i św iadom ych.
J e d n ak ż e m im o a m b itn y ch założeń sty m u lo w anie ry n k u w ydaw nicze go przez poszczególne ty p o g rafie nie zawsze przynosiło korzyści ta k oczyw iste jak w p rz y p a d k u tłum aczeń Poncjana, M archołta czy n a w e t
G ęsta R om anorum . W ysoka k o n iu n k tu ra na słowo d rukow an e i ogrom ne
pow odzenie czytelnicze fabu ł rom ansow ych sp rz y ja ły bow iem pro d u k cji, k tó ra już w m om encie opuszczenia p ra sy d ru k a rs k ie j skazana była na d e g ra d a c ję w społecznych obiegach k o m u n ikacy jny ch . A poza ty m po śp iech i ry n k o w e obligacje d ru k arz y spraw iły, że w y b ierane do tłu m a czenia te k s ty nie zawsze odznaczały się najw yższym poziom em lite ra c kim . L iczyła się p rzed e w szy stk im dostępność utw oru , w m niejszym zaś sto p n iu za le ty n a tu ry a rty sty c z n e j czy w reszcie stopień w ierności wobec o ry g in a łu , jeżeli polecan y p rzez d ru k arz a te k st b y ł p rz e k ła d e m 34. Nie
34 Ciekawy w tym w zględzie przypadek stanowi Historia m urzyńska A. Z a c h a - r z e w s k i e g o . W przedm owie do romansu tłumacz ów wyznaje, że treść utworu poznał za pośrednictwem wersji łacińskiej (zapewne chodzi tu o łaciński przekład E tiopik H e l i o d o r a, dokonany przez S. W a r s z e w i c k i e g o ) , a ponieważ spo dobała mu się, postanowił ją udostępnić polskim czytelnikom. Chwilowa „niepilność w pisaniu” projekt ten jednak udaremniła. Gdy do zamiaru powrócił, nowa w yłoniła się przeszkoda. Oto co pisze: „nie mogąc nie tylko polskiej, ale i łacińskiej dostać kupić, w Królewcu kupiłem egzemplarz niemiecki, który czytając [...] ważyłem się na polski język przełożyć”. Tym razem do realizacji am bitnego planu nie były zdolne go zniechęcić naw et nie lada kłopoty z „hrubą m ową niem iecką”, oddaje w ięc tę okoliczność „na rozsądek” pobłażliwego czytelnika.
może przeto dziwić, że w n astęp stw ie ow ych spek u lacji k się g a rsk o -ry n - kow ych u k azyw ały się rów nież tłu m aczenia niezdolne do jak iejk o lw iek in sp iracji rodzim ej prozy n a rra c y jn e j, ich siły tw órcze b y ły ju ż bow iem zupełnie w yczerpane 35.
J a k zatem w św ietle zreferow an y ch tu skrótow o opinii i uw ag n a leżałoby ocenić udział d ru k a rz y w procesie n arodzin polskiego rom ansu? Otóż odpowiedź — jeśli chcem y działalność tę zbilansow ać s p ra w iedliw ie — nie może w ypaść ani całkow icie pozytyw nie, ani też n e g a ty w n ie. Jed no wszakże jest pew ne: p re fe re n c je polskich X V I-w iecznych w arsztató w d ru k arsk ic h odzw ierciedlają bardzo w ażną właściwość k u l tu ry renesanso w ej — jej sto su n ek do dziedzictw a w ieków średnich. P o niew aż zaś nie b y ł to sto su n ek b iern y, średniow ieczna lite ra tu ra , a z nią i euro p ejski rom ans, egzystow ała w w. XV I jako żywa i tw órczo p rz e k azy w ana spuścizna. Technika d ru k u natom iast, będąc bezpośred nią p rzy czyn ą tego sta n u rzeczy (wiadomo bowiem , że w ynalazek G u te n b erg a stw o rzy ł nie tylk o okazję, ale w ręcz potrzebę pow ielenia i sk ą d y - fikow ania dorobku w ieków poprzednich), stała się niebaw em n a jw a ż n ie j szym narzędziem jej upow szechnienia 36.
35 Zob. K r z y ż a n o w s k i , ed. cit., s. 264. 36 Zob. Z i o m e k , op. cit., s. 53.