R. 13:2004, Nr 2 (50), ISSN 1230-1493
Wspomnienia
Poniżej zamieszczamy materiał prezentujący polską filozofię przed dwudziestu lub trzy
dziestu latami. Mamy wrażenie, że tego typu wspomnienia mogą szczególnie zainteresować naszych młodszych Czytelników, choć pewnie nie tylko ich. Chętnie zamieścimy nowe wy
powiedzi na temat polskiej filozofii bezpośrednio przed i po 1968 roku. Może z tych wspom
nień powstanie bardziej kompletny i ciekawy obraz nastrojów i tendencji owego okresu.
Stanisław Jedynak
Moje spotkania z filozofią w Warszawie
(lata sześćdziesiąte,
latasiedemdziesiąte
ubiegłegowieku)
Nomina sunt odiosa
Na UniwersytecieWarszawskim rozpocząłem studia filozoficznew 1958 roku.
Już wcześniej zetknąłem się z problematykąfilozoficzną. Była to myślfilozoficzno- -społeczna i aksjologiczna Bacona, Hume’a (po latach napisałem popularnąksiążkę o myśli Hume’a), rosyjskich krytyków i filozofów - Pisariewa, Miecznikowa i innych. Także była to myśl marksistowska: Engelsa, Kautskiego... Od czasów szkolnych stykałem się z literaturą w językach słowiańskich, głównierosyjskim i czeskim. Teksty czeskiezbierałem... z okolicznych wzgórz w czasie brawuro wejakcji balonowej Stanów Zjednoczonych(pochodzę z południa Polski). Chcąc nie chcąc, ale raczejchcąc,wciągnąłem sięw lekturęróżnorodnych (nie tylkopo litycznych) tekstów czeskich isłowackich. Miałem też dodyspozycji (gdy zmie
niał się wiatr)druki węgierskie,aleto zdecydowanie i nazawsze przerosło moje możliwości lingwistyczne. Później wielokrotnie pisałem o różnych sprawach fi lozofii czeskiej. Zresztąmoja pierwsza praca drukowana w „Studiach Filozoficz
nych” dotyczyła aksjologii znanej czeskiej badaczkiI. Popelovej.Za językiem cze
skim poszły już nieco później innejęzyki słowiańskie. Wielokrotnierecenzowa łem i omawiałem książki i czasopisma z tego obszaru, apóźniej opublikowałem i publikujęnadal wiele studiówo filozofiiczeskiej, słowackiej, serbsko-chorwac- kiej, rosyjskiej i ukraińskiej.
Pochodząc z pogranicza trzech krain - Ziemi Krakowskiej, Ziemi Kieleckiej i Śląska - miałem nawet w mojej małej miejscowości do czynieniazróżnymi gru pami środowiskowymi.Wewczesnym dzieciństwie mignął mi przed oczyma jesz cze świat Żydów polskich, których Niemcy prawie doszczętnie wymordowali w naszej osadzie. Wiele lat po wojniekrążyły jeszcze unas urokliwe, pełne no stalgiiopowieścioludziach i sprawachdla mnie już egzotycznych, np. o carskim rosyjskimpułkowniku, który pijany przyjeżdżał na inspekcję do pobliskiego po granicznego garnizonu Miechowa (a dla Miechowa moja miejscowość była sta cjąkolejową) ispędzając Żydów,pobierał łapówki od tych, którzy chcieli jednak utrzymać swe rodowe nazwiska. Gdy ktośdał za mało, to pułkownik O., ulubie
niec cara Mikołaja II i miłośnik historii,zmieniał munazwisko na jakiegośKie leckiego czy, ku wielkiejrozpaczyzainteresowanego, wprost na jakieśpolskie na
zwisko historyczne. Powojniemiejsce Żydówzajęli lwowiacy. Z nimi chodziłem już do szkoły.Nasłuchałem się przeróżnychdziwnych opowieści, anegdot, histo ryjek. Pozostał też trwały sentymentdo tamtych owianych legendą miejsc. Póź niej dobrze mogłem poznać Kresy.Wiele zresztą pisałem o tamtych stronach ukra- innych wtedy, gdy już było można to publikować. Wcześniej nieraz dawałem wy raz swoim nie na czasie sentymentom. Pamiętam jakiś wykład z propedeutyki, który prowadziłem jeszczena Politechnice Warszawskiej.Dobrze zapamiętałem entuzjastę z pierwszej ławki. Gdy mówiłem o jakichś problemach filozoficznych, tonie przejawiał zainteresowania, ale starannie i szybko notował różneciekawostki dotyczące Lwowa iokolic - mówiłem np. o okolicznościach wyrzucenia z gro bowcaprochów Benedykta Dybowskiego na cmentarzuŁyczakowskim. Ta nie typowa gorliwość nieco mnieotrzeźwiła.A propos gorliwości - pamiętam zmar ca ’68 (oczywiście w Warszawie) pewnegojegomościa, któryprzyszedł na wy
działfilozoficzny, dźwigając pod pachą aż trzy nowiutkie tomyTatarkiewicza (wy
danechybaprosto z branżowego magazynu). Tenpan „student”starał się podejść jak najbliżej do różnych rozgorączkowanych grupek i podsłuchiwał, o czym to
rozprawiają zbuntowanistudencii pracownicy.
Przychodząc na uniwersytet, miałemjuż sprecyzowane pozafilozoficzne,ale humanistyczne zainteresowania: światemsłowiańskimi światem naszych dawnych Kresów, raczej ukrainnych.Miałemtakże zrozumiałą sympatię do świata kultury żydowskiej (mój bliski kolega był Żydem - przechowywanym wraz z całą rodzi
ną w sąsiedztwie). Na uczelni nie było dla mnie nigdy jakiegoś problemunaro
dowościowego:przyjaźniłem się z Żydami,Białorusinami, Macedończykami czy Arabami. Oczywiście - boleśnie odebrałem, jak prawie cała społecznośćuniwer
sytecka,wydarzeniamarcowe i całą z tym związaną podłość. Bolało mnie prze ciwstawianie sobie ludzi, np. PolakówŻydom. Bolało mnie przeciwstawieniero
botnikówinteligencji. Nigdyniezapomnęsceny, jak nam w marcuwyglądającym zokien wydziału wygrażali spędzeni robotnicy Żerania (sampochodzę z rodziny robotniczej). Hańba tym, którzydotego dopuścili!
UniwersytetWarszawski to była i jest prawdziwawielka szansa edukacyjna.
Tu miałem ogromne szczęście zetknąć się z uczonymi wielkiej miary. Coś z ich oddziaływania przecież przejąłem w swojej pracy. Pierwszą postacią, która w du
żym stopniuoddziałała na moje zainteresowania, był Stanisław Ossowski. Pro
wadził on zajęcia monograficzne orazzewstępudo socjologii. Byłyoneurozma icone różnymi ciekawostkami, a także elementamispektakularnymi, jak np. frag mentami pieśni czy tańcówindiańskich. Później jeszcze zdawałem u Profesora monograf z socjologii religii. Profesorpolecił mi wybrać sobiejednąreligię do analizy: wybrałem starożydowską. Musiałemmiędzy innymi przeczytać całySta
ry Testament i wiele książek (po francusku) natemat. To dużomidało. Z zainte
resowań tematyką wschodnią wyrosła później moja pierwszaksiążka Etyka sta
rożytnego Wschodu oraz kilka innych podobnych, jak np. Bogowie, władcy izwykli ludzie (Warszawa 1986).
Dużo skorzystałem, podobnie jakmoi koledzy i koleżanki, z błyskotliwych i bardzo erudycyjnychzajęć Leszka Kołakowskiego i jego ówczesnego najlepszego asystenta KrzysztofaPomiana. Pomijamtuten wątek (pisałem o tymwksiążecz ceHonorowy Radomianin Leszek Kołakowski, Radom 1994).
Sądzę, że trzeba teżpodkreślić wyrabianiew nas (w całymmłodym pokole
niuwarszawskich studentów filozofii) dwóchumiejętności bardzo ważnych: czy
tania w obcych językach (tak było u Kołakowskiego, Schaffa, Fritzhanda, Bacz- ki i innych)oraz rzetelnej analitycznej kultury. Tu dużo dokonałswymi „nudny mi” seminariami Ajdukiewicz, jeden z kilku największychfilozofów polskich ubieg łego stulecia, a także Schaff, a także Fritzhand. Seminarium Fritzhanda, zktóre
gowywodzisięgrupaznanych i wybitnych filozofów moralności, jak Soldenhoff, Hołówka czy Szawarski, było i dla mniedobrąszkołąroboty analitycznej. Przy
gotowałem tu pracę doktorską zdziedzinymetaetyki, apóźniej odszedłem wkie runku problematyki, któramniebardziej pociągnęła:zagadnieniaetyczno-społecz- ne, historia etyki,historiafilozofii i myśli społecznej.
W pewnym okresiezwiązałem się zredakcją „StudiówFilozoficznych”. Ce niłemtopismo i ceniłem środowisko z nim związane,choć czasbył trudny,Nie których w 1968 r. bezmyślnie odsunięto od pracy w piśmie. Trzeba było robić
„Studia”, często improwizując. Udało mi się przygotować kilka numerów specjal nych,np. z filozofii staroindyjskiej i jugosłowiańskiej. Miałem szczęście poznać tak wybitnych znawców filozofii indyjskiej jak Słuszkiewicz i ks. Tokarz. Pozna łem także grupęfilozofów jugosłowiańskich- zniektórymi jak ze Stojkoviciem podtrzymujęznajomość dodzisiaj. Współredagowałem też tomy biblioteki„Stu diów”: tom humanistyczny czy „Filozofia a pokój”. Przy okazji mogłem zaznajo
mićsięztakwybitnymi postaciami humanistykijakLidiaWinniczuk.
Pracującw „Studiach”, przekonałem się, żejednaknie wszyscy cenią to tak popularnewówczas pismo filozoficzne. Gdy zwracałem się z prośbą o teksty, nie którzy odmawialiwspółpracy, inni- nie mniej wybitni - chętnie dawali swoje
cenne rozprawy (to było naturalne). Bardzo jednak zabolała mnie złośliwa ocena
„Studiów”wamerykańskiejEncyklopediifilozoficznej Edwardsa. W haśle o cza sopismach filozoficznychnie czepialisięsłabiutkichpism filozoficznych np. Sło wacji czy Bułgarii, czyjakże przeideologizowanych „Woprosów Fiłosofii”, ale o „Studiach” niejakiW. Gerber napisał te słowa: This periodical replaced Prze
gląd Filozoficzny (1891-1949) at the beginning of theperiod ofmilitant Marxist domination. Accordingto an article ina 1963 issue ofStudia Filozoficzne, it was Lenin who first solved Zeno’s antinomyof the arrow in flight (The Encyklopedia of Philosophy, P. Edwards, t. 6, New York 1967). Przykładem największej dezin
formacji (rekord świata) było jednak hasło Didiera Julia w Larousse’aDiction- naire de la Philosophic, Paris 1964, s. 237 o polskiej filozofii. Oto ono: Polska filozofia ', charakteryzująją obecnie trzy nurty filozoficzne: marksizm, który jest
najważniejszy ze względuna swój charakter urzędowy, a także atrakcyjność; neo- pozytywizm - tu zanikający (Nowiński, pani Eilstein), który jest szkołą logiczną, wywodzącą się z Koła Wiedeńskiego z lat 30.; neotomistyczny nurt katolicki, któ ry jest silny ze względu na rozpowszechnienie katolicyzmuw kraju (Krapiec, Le- gouricz, Ingarden,Klosak). Egzystencjalizmpojawił sięw trakcie wydarzeń 1955- 1956 i jest tutajjedną z odmian marksizmu, uznającąjednak relację bardziej wolną i bardziej osobową między jednostkąaspołeczeństwem.
O różnych innych osobliwościachwiedzy na temat polskiejfilozofiiczyfilo
zofii w krajach słowiańskich pisałem w książce zbiorowej Filozofia i religia w kulturze narodów słowiańskich, Rzeszów 1995. Wspomnę tu tylko, że np.
w dawnych, sowieckich encyklopediach filozoficznychPetrażycki to po prostu, bez owijania wbawełnę,russkijburżuaznojprawowiedi sociolog. DzisiajRosja
nie przezornie nie podają już w ogóle jego narodowości. Za to w Kratkoj fiło- sofskoj encykłopiedii (Moskwa 1994) napisano, że Copemikus tośredniowieczny filozof ihumanista oraz astronom (bez podania narodowości-to nawet rozumiem, aledlaczegośredniowieczny?).
Za czasów mojej wczesnej współpracy ze „Studiami” dużo zajmowałem się historią myśli aksjologicznej Wschodu, a także historiąpolskiej etyki. Z tych ob szarówbadawczych opublikowałem po kilkaksiążek. Najwcześniej Etykę staro
żytnego Wschodu (Warszawa 1972). Z dziedziny historii etyki -między innymi Etykę polską w latach 1863-1918(Warszawa 1977) orazjuż później w Ossoli
neum słownik Etykaw Polsce.W tamtychodległychlatach byłjeszcze jeden ob
szar badawczy, który jakośmnie interesował. Była to aksjologia, może nie tyle nawet marksizmu, co socjalizmu (ale w dawnym polskim tego słowa rozumie niu). Słowo „socjalizm” tak się u nas dzisiaj wytarło, że kojarzy się z asocjali- stycznąpartią, która przezswoje praktyki biurokratycznecałkowiciena dziesię ciolecia pogrzebała idee socjalistyczne. Aprzecież u nas tradycjesocjalistyczne byłyjakże bogate. Poraz pierwszy wyraz „socjalizm” pojawił się w języku pol skimw 1835 roku w piśmie Sekcji Grudziąż do Sekcji Towarzystwa Demokra
tycznego, pisałem otymwstudium o perypetiach socjalizmui marksizmuwPol sce, w księdzejubileuszowej B. BurlikowskiegoZrozumieć świat i człowieka(Kiel ce 2002). Tam data pierwszej polskiej wzmianki osocjalizmiejestw druku prze
stawiona. A propos prześladujących mnie błędów.Już nawet w ogłoszeniu o mo
jej obronie rozprawy doktorskiej „Życie Warszawy” podało: Spór o naturalizm w matematyce(zamiast metaetyce). Mało kto wówczas w 1968 r.słyszał zresztą ometaetyce.W mojej książce dlamłodzieży U źródeł filozofii(NaszaKsięgarnia 1981) z Arystotelesazrobionoznawcę filozofii... staroegipskiej (zamiast starogrec- kiej) ku niewątpliwej uciesze wdzięcznego recenzenta.
Wracając jednakdozainteresowańtradycją socjalistyczną, która była bliska niektórymmoimprofesorom, jak OssowskiemuiFritzhandowi, wdałemsię w dy
wagacje moralistyczno-aksjologiczne. Powstały z tego dwie książki, z których pierwsza - Etyka i socjalizm -wywołała chybazbytożywioną dyskusję i wiele, wielerecenzji. Chwalonomnie i ganiono, jakto u nas. Z oskarżeń pamiętam, że ktoś pisał, iższkalujęklasę robotniczą. Oskarżono mnie o socjalizm etyczny, co pewnie było bliskie prawdy i dziśpochlebne, ale wówczasgroziłorepresjami.Na szczęście tu jest tolerancyjna Polska, a nie np. Bułgaria, Rumuniaczy nawet Ju gosławia, nie mówiąc o Rosji.Nie spotkało mnieniczłego. Jak sądzę, wiele kwestii podjętych wówczas przeze mnie jest nawet na czasiebardziej dzisiaj niż wów czas (porażająca korupcja, rozchwianie wartości wśród młodzieży, narastające wciążw kraju tendencjeanarchizujące).Niejednoznaczna jestteż ocena E. Gier ka (wmojejksiążce chyba zbytpozytywna), który natle innych polityków wypa
dadzisiaj wcale nieźle. Nie dziwię się, że niektórzy, których zmarginalizowano we własnym kraju, wspominają go z sympatiąi myśląnawet o pomnikach dla niego.
Mój stosunek domarksizmu (myśl socjalistyczna totrochę co innego)był już wybiórczy, tak jak u wielu innych od czasów Krzywickiego. Odrzucałymnie skraj
ności tzw. logiki dialektycznej, zdystansem podchodziłem do „ontologii”, a na
wet dotzw. materializmuhistorycznego (przez lata nie mogłem się zajmować fi
lozofią społeczną). Ceniłemicenię pisma historyczne Marksa, jego zaangażowa nie w sprawy polskie, atakże myśl „młodego Marksa”. Cenięumiejętności do
brej popularyzacji Engelsa (pisma społeczne),Plechanowa (historia myśli społecz nej), także nawet pisma ekonomicznemłodegoLeninaiwreszcie Labriolę, Gram- sciego i Lukacsa. Cenię niektórychmarksistów polskich. Także pisma społeczne i historyczne Hochfelda, Schaffa, Ciołkosza i Strzeleckiego. Bardzo raził mnie jednakSłownik filozofii marksistowskiejwypranyz rzetelnych tradycji, np. pol
skiejnietylkonieortodoksyjnej filozofiimarksistowskiej. Już dzisiaj powoli wra
ca(np. u studentów)zainteresowanie tą problematyką, gdy opada kurz uprzedzeń.
Jest jednak skandalem, żenie bada sięwogóle systematycznie polskiej filozofii ostatniego sześćdziesięciolecia, jak gdyby to była czarnadziura. Niezbędna jest np. rzetelnabibliografia filozofiipolskiej w latach 1944-1989 (aby na jakimś roku
zamknąćksiążkę). Przydałby sięobszerny słownik filozofówpolskich dwudzie
stego wieku,jakiego dorobili się odnośnie do swojej filozofii Czesi, Ukraińcy, Rosjanie, a nawet Bułgarzy. Nad takim słownikiem pracują też,o ile wiem, Ru muni.
Nie będę już pisał o innychmoichpublikacjach. Obszernie piszeo nich prof.
A. Drabarek w „EdukacjiFilozoficznej” (tom 32). Wspomnętylko, że czuję się związanyztradycjamifilozofiiwarszawskiej,poczynając od pozytywizmu.Ceni łem sobie od latstudenckich lekturę przede wszystkim „Ateneum”i „Przeglądu Filozoficznego”. Nieraz mówiłem kolegom z innych stron, że my w Warszawie za moich czasów korzystaliśmy jeszcze z nadpalonych egzemplarzy czasopism i książek. Ceniłem i ceniępodręcznikiStruvego, Elementy Kotarbińskiego, licz
ne książkiTatarkiewicza, studianiesłusznie zapomnianej Kodisowej, prace Mahr- burga, Krzywickiego (część znichjestnadal trudno dostępna), Ajdukiewicza, Le- gowicza, Kołakowskiego. Długo by trzeba jeszcze wyliczać.
Słyszałem oczywiście wiele anegdot o moich profesorach i profesorachmo ich profesorów. O Struvem, który miał osobliwą przygodę whotelu „Zorża” we Lwowie, do którego przyjechał zodczytem. Na nocwystawiłbuty do czyszcze nia, ale nikt mu ich nie oczyścił (nie było tu takiego zwyczaju). Przywołał więc rano posługacza i nałożył mu - tak po carsko-warszawsku-po buzi. Dużo za
chodukosztowałoTwardowskiego, aby udobruchać galicyjskie władze, chcąceuka rać panoszącego sięsatrapę„moskala”. O Kotarbińskim, który w czasie pierw
szej inauguracji roku akademickiegonaUJ (jeszcze zacesarskichNiemców) wcho
dząc na scenę, nadepnął sobie na togęi upadłjak długi. O profesorze Krońskim, który miał asystenta, który go we wszystkim natrętnie naśladował. Pewnego razu profesor zwierzył się nazajęciach, że następnego dnia zrobi coś, w czym asy stent nie będziego naśladował. Nazajutrz wcześnie rano przyszedł, wziął miotłę z kąta i zaczął zamiataćchodnikprzed wydziałem. Gdydotarłdo Traugutta, to zamarł, bo od ZachętyzamiatałjużchodnikasystentX (później znany profesor).
ProfesorKroński się załamał!
Dużohistoryjek słyszałem o oryginalnym zachowaniu KazimierzaTwardow skiego, sąone jednak raczej znane. Możewtakim razie tylko jedna: Twardowski jedzie lwowskim tramwajem. Wchodzi jakaś kobieta i szarmancki profesor ustę
puje jej miejsca. Po chwili rozlega sięryk nacały tramwaj: Wstać! Kobieta zry
wa się przerażona, a Twardowski siadaz powrotem i mówigłośno i usprawiedli wiająco: - Bo nie podziękowała!