M 15. Warszawa, d. 11 kwietnia 1897 r. Tom X V I.
TYG O DNIK PO P U LA R N Y, PO Ś W IĘC O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N IC Z Y M .
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze sy łkę pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 P renum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.
Kom itet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W i., K ram sztyk S., M orozewicz J., N a- tanson J „ Sztoicman J., Trzciński W . i W róblew ski W .
i^dres Kiralro-wslsie-Przed.m.ieście, 2STx 66.
Muzeum historyi naturalnej w Nowym Yorku
oraz kilka uwag o florze amerykańskiej.
Z dwu większych muzeów, zaw ierających zbiory naukowe, które dotąd miałem spo
sobność zwiedzić, mianowicie nowojorskiego A m erican Museum of N a tu ra l Ilisto ry i czi- kagoskiego A r t P ałace—jednej z niewielu pozostałości po wystawie k o lu m b ijsk ie j^
pierwsze uderza szczególniej bogactwem, wspaniałością urządzenia i w artością p eda
gogiczną w naj szerszeni znaczeniu tego wy
razu.
Założone w r. 1869 przez m iasto Nowy Y ork, urosło niezmiernie szybko skutkiem ofiarności m iasta i oSób pryw atnych. Obecnie wartość jego zbiorów przewyższa znacznie sumę 3 009000 dolarów (6 milionów rubli).
.Zajmuje ono dwa gm achy, stykające się z so
bą, z których pierwszy wzniesiony został w r. 1874— 1877, a d ru g i w 1891; do tych — podczas mojego pobytu w Nowym Yorku (w jesieni zeszłego ro k u )—przybudowano no
we skrzydła. W szystkie te budowle stano
wią zaledwie m ałą część projektowanego
gm achu, który z czasem ma zająć całą p rz e strzeń między 8-ą a 9-tą „avenues” oraz 77-mą a 81-szą ulicami (przecznicam i—
„stre ets”).
Gały dół gmachu południowego zajęty je s t przez ogrom ną salę wykładową z miejscami dla 1000 słuchaczów. Tu odbywają się bezpłatne wykłady profesorów, ilustrow ane przez obrazy stereoptykonu. W ykłady te wiążą muzeum z licznemi szkołami i uniw er
sytetam i m iasta i n ad a ją mu życie; z m a r
twego zbioru okazów czynią je kształcącą i przem aw iającą do ogółu instytucyą.
Szereg kury tarzy i sal pomniejszych, zaję
tych przez starożytności meksykańskie, łączy tę aulę z drug ą ogrom ną salą zajm ującą całą niem al podstawę gm achu północnego, zaw ierającą wspaniały zbiór drzew am ery
kańskich.
W urządzeniu tego zbioru uderza czysto am erykański przepych, polegający głównie na podniesieniu nie tyle estetycznej ile n au kowo-pedagogicznej wartości zbiorów. Nie żałują tu ani miejsca ani kosztów, aby nadać okazom ch a rak ter prawdziwie im ponujący.
W idziałem nieraz zbiory okazów drzew w muzeach europejskich, gdzie zajm ują zwykle jednę szafkę i składają się z małych kawałków drzewa, politurowanych z dwu
226 WSZECHŚWIAT. N r 15.
stron, wygładzonych z innych. T u każde drzewo reprezentuje ogromny kloc, wysoki na 1,5 m, a przecięty tak , że tworzy niejako duże wypiłowane z pnia krzesło, którego jed n a połow a je s t wypoliturowana. W taki sposób widz m a przed sobą widok przekroju podłużnego i poprzecznego na c a łą szerokość pnia (u niektórych okazów dosięgającą lub przew yższającą średnicę 1-metrową), wygląd kory, oraz otrzym uje pojęcie o wielkości drzewa. N a d każdym z kloców umieszczony je s t doskonały rysunek kolorowany, przed
staw iający gałąź z liśćmi, kwiaty i owoce, a pod nią m apa A m eryki północnej, wykazu
ją c a rozpowszechnienie geograficzne danego g atunku zapomocą zamalowanej powierzch
ni. W szystko umieszczone je s t w szafach oszklonych i utrzym ane w najlepszym po
rządku.
P rze b ie g ając ta k ą salę, otrzym ujem y w cią
gu godziny lepsze wyobrażenie o składzie lasów A m eryki północnej, niż otrzym ać moglibyśmy przez mozolne przestudyow anie całego tom u, poświęconego tem u przedm io
towi, a wrażenie odniesione z pierw szego po
bieżnego przeglądu je st nadzwyczaj n a u c z a ją c e i oryginalne dla oka europejczyka, zna
jąceg o cokolwiek florę swego lądu.
N a pierwszy rz u t oka zdaje się, jakobyśm y się znaleźli wobec naszych dobrych znajo
mych, drzew europejskich. Z najdujem y tu jodły i sosny, modrzewie, dęby i lipy, wierz
by, klony, wiśnie, śliwy, kasztan y— słowem cały szereg rodzajów znajom ych. Bliższe jed n ak zastanow ienie się wykazuje, że cho
ciaż rodzaje te saine, g atun ki wszakże z nie
wielu w yjątkam i, naw et niezupełnie pewnemi, są odmienne. W praw dzie niektóre z nich są ta k zbliżone do naszych, że niebotanik nie- tylkoby je poznał natychm iast, ale i uznałby ich tożsamość. Są to w całem znaczeniu sło wa „gatunki zastępcze”, ja k je nazywa geo
g rafia botaniczna, t. j. gatunki pełniące we florze A m eryki północnej tę sarnę funkcyą, zajm ujące w niej to samo względne sta n o wisko, ja k odpowiednie im g atu nki nasze we florze E uropy.
D ru g a okoliczność, k tó ra uderza również po bliższem rozejrzeniu się we florze drzew am erykańskich, je s t większa liczba gatun- i
ków, w większej części rodzajów wspólnych E uropie i Am eryce.
Przyjrzyjm y się tym drzewom zaczynając od szyszkowych. Sosnę reprezentuje tu kilka gatunków, wśród których P inus resinosar zwana tu czerwoną, je s t wielkiem drzewem rosnącem na północy; P . au stralis (sosna po
łudniow a) pokryw a ogromne przestrzenie w S tanach południowych, zajęte wyłącznie tylko n a nią, tworząc owe jednostajnością swą nużące t. zw. pine-barrens; je s t ona ogrom nem źródłem terpentyny am erykań
skiej; P . S abiniana daje nasiona jad aln e, po
dobnie ja k europejska P inus P inea (sosna pinia) lub t. zw. cedr syberyjski (P. cembra);.
indyanie w Kalifornii i Oregonie zbierają ich całe zapasy na zimę. W spaniałem drzewem, dosięgającem 50 m wysokości, jest sadzona i u nas po parkach sosna Wejm.utowa (P . strobus); rozpowszechniona tu taj na całym niem al północnym lądzie od K anad y do Alle- ganów, tworzy ogromne lasy. Odpowiada więc w zupełności rozsiedleniem swojem n a
szej sosnie pospolitej (P . silyestris). N a j
wspanialszym wszakże gatunkiem tego ro
dzaju je st sosna cukrowa (P. hu m bertiana), dosięgająca praw ie wymiarów olbrzym a la sów am erykańskich—sekwoi (W ellingtonii).
R osnąca na lekkich g ru ntach P . T aeda, do
starcza wonnej żywicy, z której otrzym uje się terp en ty n a i kalafonia.
Równoległy do naszego modrzewia eu ro pejskiego (L orix europaea) oraz azyatyckiego (L. sybirica), ciągnącego się od oceanu Spo
kojnego, znajdujem y w A m eryce północnej modrzew am erykański (L. am ericana), zwa
ny tu tam arakiem ; rośnie on w północnych częściach po m oczarach. W p ark ach z n a j
duje się i przywieziony g atu n ek europejski.
D alej idą jo d ły we wspaniałych okazachr wśród których A bies balsam ea oraz A. F ra - seri d o starczają balsam u kanadyjskiego.
Zbliżonym do jodły, a naw et przez długi czas łączonym z n ią w jedno, czysto am ery
kańskim rodzajem je s t T su g a, których znaj
dujem y również kilka gatunków; z tych T. D ouglasii je s t drzewem, dosięgającem 100 m wysokości i 3 m średnicy. T. cana- densis, bardzo rozpowszechnione n a północy i często opisywane przez poetów piękne drze
wo, którego kory używ ają garbarze.
W rodzinie cyprysowatych spotykam y w ła
WSZECHSWIAT 227
ściwe temu lądowi olbrzymy drzewne : Se- ąuoia gigantea, zwaną często drzewem ma- mutowem, przewyższającą 100 m wysokością, a dosięgającą 12 m średnicy i wieku 1 500 lat, oraz Taxidium M exicanum, którego je den okaz koło Oaxa w Meksyku m a 30 m obwodu a 40 m wysokości; wiek jego ocenił De Candolle na 6 000 H um boldt—na 4 000 lat. W śród cypry sowa tych znajdujem y Cy- prasus thyoides, zwany tu „cedrem białym ” (W hite ceder), dosyć pospolity na południu i odpowiadający mniej więcej rozmieszcze
niem swojem cyprysowi wiecznozielonemu starego świata; właściwy A m eryce jałowiec wirginijski (Juniperus y irg in ian a— R ed ce- dar), dosięgający wielkości drzewa, o białych kwiatach i purpurowych jagodach; niemniej spotyka się na suchych wzgórzach północy i jałowiec pospolity ( J . communis), nasz do
bry znajomy europejski.
Mijamy szafę napełnioną cienkiemi pniami szpilecznicy (Yucca), drzewa meksykańskie
go, należącego do liliowatych, oraz inne za
wierające gatunki wierzb i topoli bardzo zbliżone do naszych ’) i zatrzym ujem y się przed bogatym zbiorem dębów— najczęściej okazałych, ja k to świadczy grubość pni ścię
tych. A m eryka, ja k wiadomo, je s t klasycz
nym krajem dębów, to też-kilka szaf zaledwie mogą pomieścić liczne gatunki 2), wśród któ
rych rosnący na południowem wybrzeżu Quercus yirens je s t zawsze zielony i pod tym względem odpowiada europejskiem u dębowi korkowemu, Q. tinctorius znany je st pospoli
cie dla użytku kory w celach farbiarskich;
inne służą tu na wyroby stolarskie, nie d ają wszakże ani tak ciężkiego ani ta k pięknego drzewa ja k europejskie. Z drzew orzecho
wych znajdujemy dw a gatu n k i z rodzaju orzecha włoskiego (Ju g lan s n ig ra i cinerea) oraz kilka gatunków rodzaju C arya 3), z któ
rych C. alba dostarcza znanych w handlu
*) Między innemi P opulus canadensis i P.
balsam ifera, której je d n a z odmian (v a r. lancifo- lia) znajduje się w Syberyi.
2) Quercus m acrocarpa, obtusiloba, alba, Prim us, Castorea, prinoides; gatunki o żołędziach dojrzew ających n a 2 -g ą je sie ń : Q. yirens, Phel- las, im bricata, antiąua, nigra, ilicifolia, falcata tiuctoria, coccinea, ru b ra , p alu stris.
3) C. alba, tom entosa, glabra, am ara, olivae formis.
orzechów hikory. Z resztą wystawy owoca- rzy tu zapełnione są rozm aitem i orzechami drzew, należących do tej rodziny. R ozglą
damy się dalej i znajdujemy bogaty zbiór klonów '), wśród których klon cukrowy (A cer sacckarinum), bardzo podobny do naszego klonu pospolitego, znany jest z nazwy wszyst
kim czytelnikom podróży i przygód w A m e
ryce. P łytk i otrzymanego zeń cukru sprze
dają tu wszędzie po miastach; m a on sm ak bardzo przyjemny i używa się przaważnie na wyroby cukiernicze. Dalej znajdujem y lipę am erykańską (T ilia am ericana) — rodzoną siostrę europejskiej; kilka gatunków k asz ta
na gorzkiego (Aesculus), z których A. flava daje słodkie i jad aln e owoce, kilka jesionów, parę brzóz, bez kanadyjski (Sam buccus c a n a densis) odpowiadający naszemu czarnem u, kilka gatunków kaliny (V iburnum ) i z dzie
siątek prze wiertnio w (Lonicera), kilka o stro - krzewów (Ilex), dereń i cały szereg innych krzewów, należących do tych samych rodza
jów, które stanowią fornaacyą niższą lasów naszych. Dalej mijamy kilka gatunków j e sionu (F raxinus), jaw or am erykański (P lata- nus occidentalis), znajdujemy się wobec kilku szaf z drzewami owocowemi, naleźącemi do rodziny różowatych : są tu i ja b łk a 2), i wiś
nie 3), i śliwki *) am erykańskie, i kilka g a tunków głogu (z tych C rataegus tom entosa daje owoce jad aln e), jarzębina am erykańska i t. d. Nie m ają równoległych w Europie przedstawiciele rodziny M eliaceae ze wspa*
niałem drzewem mahoniowem (Swietenia), M agnoliaceae z ogórkowemi (M agnolia acu- m inata, cordata) i parasolowemi (M. F ra s e - rii, m acrophylla) drzewami.
To zestawienie, któreśm y rozszerzyli co
kolwiek, wychodząc gdzieniegdzie z granic objętych przez muzeum okazów, wciągając w jego zakres i ważniejsze krzewy leśne, a zatrzym ując się przeważnie n a wszystkim znanych drzewach, świadczy najwymowniej o tem,^ z ja k zbliżonych do siebie pierw iast
ków sk ład ają się lasy E uropy i A m eryki pół-
') Acer pensylvanicum (najpospolitszy), spi- catum , saccharinum , dasycarpum , ru b ru m i in.
3) P yrus baccata, coronaria i t. d.
3) P ru n u s pensylyanica i Yirginiana.
l) P runus Americana, Chicosa (przypom ina ją c a naszę czeremchę), m aritima.
228 W SZBCHS WIAT .Nr 15.
dziwić, że na dwu oddzielonych od siebie ty l
ko łańcuchem gór obszarach, ja k E u ro pa północna i Syberya, spotykamy ju ż gatunki zastępcze. W praw dzie zbyt wiele tam je st gatunków identycznych, a badanie flory U ra
lu wykazało, że bardzo wiele roślin p rz ek ra
cza ten niezbyt wysoki łańcuch i to w tein miejscu, gdzie i ludzie utorow ali przezeń nocnej. J e s tto zresztą fa k t dobrze znany
w geografii botanicznej, pod nazwą, wym ie
nioną, już gatunków zastępczych, stosujący się nietylko do drzew i krzewów, ale wogóle do wszystkich roślin, a nasuw ający wiele ciekawych zagadnień biologicznych. N aszę sosnę pospolitą np. (P inus silvestris), rozpo
wszechnioną po całym niem al lądzie Europy, zastępuje za U ralem odm iana, bardzo m ało różniąca się, naw et nie przez wszystkich uzna
wana za ta k ą —var. sibirioa. N a północnym lądzie A m eryki zastępuje j ą sosna W ejm u- tow a (P. Strobus). Modrzew ju ż w trzech gatunkach opasuje północną um iarkow aną strefę, jako modrzew europejski, syberyjski i am erykański. L ipa ciągnie się na pew ną j odległość poza U ral, przeryw a się, później | tworzy oderw aną wyspę w południowej części j Syberyi zachodniej (w okolicach m iasta K uź- niecka) i znika, aby w A m eryce północnej wynurzyć się ja k o lipa am erykańska i t. d.
J a k wytłumaczymy sobie tak ie zjawiska?
W iem y wszakże, że dwa oceany, odd zielają
ce ląd am erykański od starego św iata, stan o wią nieprzebytą zaporę dla nasion roślinnych.
Skądże tak ie podobieństwo flory? Dwa tylko j przypuszczenia mogą dać odpowiedź n a to j
p y ta n ie : albo przyjąć winniśmy, że podo- ( bieństwo warunków klimatycznych i orogra ficznych staje się przyczyną niezależnego od siebie pow staw ania zbliżonych form roślin
nych, albo że ląd A m eryki był niegdyś po
łączony ze stary m światem, a zbliżone do siebie gatunki roślinne są potom kam i wspól
nych przodków, nieco odmiennemi, pod wpły
wem nieco odmiennych warunków i brak u krzyżowania się z innemi potom kam i wspól
nych protoplastów .
To ostatnie przypuszczenie wiąże się lepiej i z danemi, dotyczącemi zwierząt am erykan- i skich i ras ludzkich i z faktam i geognozyi i paleontologii, dającem i niem al pewność ta kiego połączenia w niezbyt stosunkowo o d ległej epoce i wreszcie z dążnością panującą obecnie w geografii botanicznej — szukania przyczyn dzisiejszego rozsiedlenia roślin, nie ja k dotychczas w samych niem al w arunkach klim atycznych i orograficznych, ale i w geo
logicznych.
D la rozpowszechnienia roślin góry dosyć wysokie stanowią zaporę niem al równie nie
przebytą ja k m orze; nie powinno więc nas
i drogę, t. j. gdzie je st najniższy i najprzy
stępniejszy, w okolicy kolei żelaznej między P erm em a E katerynburgiom . W ten sposób możemy sobie tłum aczyć, że rośliny europej
skie, które znajdujem y tylko do pewnej g ra nicy n a wschód od U ralu , ja k np. z wymię-, nionych—lipa, są niejako w pochodzie zabor-
| czym na w schód—odwrotnym tem u, w jak im się odbywała wędrówka ludów—lub że po
chód taki, doszedłszy do pewnego punktu, zo
s ta ł wstrzym any, wskutek nieznanych nam bliżej warunków, tkwiących bądź w ziemi, bądź w powietrzu, bądź w istniejącej na miejscu florze i faunie. Jed n e więc z g a tunków identycznych wspólnych dla Europy północnej i Syberyi mogły ju ż zakończyć t a ki pochód kolonizacyjny; inne— mogły być wspólnemi potom kam i protoplastów poprze
dzających powstanie gór i te po rozdziale m ogły stopniowo ulegać zmianie wskutek odcięcia i b ra k u krzyżowania ze swoją ra są z poza gór; że zaś łańcuch górski nie może być nigdy ta k zupełną przegrodą ja k morze, więc rzecz oczywista, że w arunki dla wy
tw orzenia nowych odmian i gatunków są w tym przypadku mniej przyjazne. N ie po
winno więc nas dziwić, że gdy w Syberyi spo
tykam y ogrom ną ilość gatunków europej
skich, w A m eryce ich prawie niema (z wy
jątk iem może jałow ca pospolitego).
W róćm y wszakże po tem zbyt długiem zbo
czeniu w dziedzinę flory am erykańskiej i za
gadnień geografii botanicznej do innych dzia
łów m uzeum i jego zbiorów w zakresie pozo
stałych dwu królestw przyrody.
W sp an iałe schody prow adzą na pierwsze piętro, zajęte przez zbiory zoologiczne. T ru d no dać pojęcie o wspaniałości, z ja k ą urządzo
ne są te zbiory.
N a pierwszym wstępie spotykam y się z dwulna olbrzymiemi szkieletam i słoniów afrykańskich i z potężnym wypchanym sło-
N r 15. W SZECHSWIAT. 229
niem indyjskim. Dalej cały szereg zwierząt ssących w okazach wyborowych, artystycznie wykonanych i ugrupowanych. Prócz zwyk
łych szaf, zawierających okazy pojedyncze, w środku sal umieszczone są ogromne, cale z grubych płyt szklanych ułożone—jakby pokoje ze szkła, zaw ierające grupy, p rz ed stawiające sposób życia i odżywiania się zwierząt, objaśniające poniekąd ich zwyczaje i usposobienia.
Oto np. cała rodzina bizonów pasących się na wypalonej słońcem południowem pre- ryi. Cały g ru n t pokryty je st szaraw ą ze
schniętą traw ą, tylko gdzieniegdzie kwit
ną ponsowym kwiatem grom adki kaktusów.
Ogromny bizon o lwiej grzywie i garbie wiel
błądzim szczypie traw ę, zam iatając ziemię swoją długą brodą; tu m łoda sam ica pieści m ałe cielę kolorem i kształtem uderzająco podobne do naszych cieląt domowych ‘). D a
lej kilka cieląt starszych—raczej młodszych bizonów, bo już i sierść m ają czarną i zawiąz
ki garbów i tułów większy w stosunku do długości nóg—wygrzewa się leżąc na słońcu, a nieco opodal kilka idzie gęsiego po wydep
tanej ku wodzie ścieżce. Słowem mamy cały obrazek z życia zw ierząt, żywcem po
chwycony i przeniesiony z preryi do muzeum, i Nie potrzebuję dodawać,' źe składające go figury nie są to naśladow ania, ale doskonałe okazy wypchanych zwierząt. T u znowuż rozległy pokój ze szkła mieści rodzinę łosiów rozmieszczoną wśród gromady drzew i k rz e wów, tak naśladowanych, że można odrazu określić każdy gatunek. Ziem ia o k ry ta je st zwiędłemi liśćmi; jedne zwierzęta p asą się, inne odpoczywają lub staczają walkę i t. d.
Gdzieindziej znajdujem y obrazek z pustyni arabskiej : beduin na drom aderze broni się sztyletem przeciwko Iwowi, który wpił się
') W ysoce zastariawiającem je s t to podo
bieństwo, k tóre stw ierdziłem i na żywych oka
zach, widzianych w zw ierzyńcu p arku Linkolna w Chicago i zdaje się przem aw iać za tem samem przypuszczeniem o wspólnem pochodzeniu, do którego prow adzi i zestaw ienie form roślinnych.
Yvriadomo, że nasz wół j e s t pochodzenia azya- tyckiego. Charaktei-ystycznera też jest, że i czar
ne łabędzie australijskie w bardzo młodym wieku mają, pierze śnieżno białe, o czem m ogłem się przekonać na okazach wypchanych w muzeum am erykańskiem .
| w ciało nieszczęśliwego wielbłąda; u nóg jego leży na spalonym piasku zabita już lwica.
P ostać człowieka i zwierząt, wyraz wściekło
ści, strachu i rozpaczy nie zostaw iają nic do życzenia.
Oały szereg pomniejszych pokoików szkla
nych mieści rozm aite zw ierzęta i ptaki wod
ne—każde we właściwem sobie otoczeniu—
tu tafla żelatynowa naśladuje szybę jeziora, tam widzimy okrytą szronem traw ę i nawpół zam arznięty strum yczek, ówdzie zwierzątka skręcone w norach, ich budowle lub gniazda, ich opiekę nad malemi i t. d.
Z asada, stosowana dzisiaj w książkach p e
dagogicznych z zakresu zoologii, wprowadza
ją c a opowiadania o życiu i zwyczajach zwie
rz ą t zamiast suchej nom enklatury, znalazła wyraz doskonały w muzeum am erykańskiem .
Nie będę się zatrzym yw ał nad działem ornitologicznym, zajm ującym cale pierwsze piętro północnego skrzydła gm achu i prze
ciągającym się na drugie. Z biór ten obej
muje kilkadziesiąt tysięcy okazów, wśród których całe szafy kolibrów, ptaków rajskich i innych uderzają bogactwem i pięknością.
W osobnej szafie znajdujem y wybór ptaków odznaczających się przepysznem upierzeniem.
N a drngiem piętrze, obok dalszego ciągu ptaków i ssaków, znajdujem y wspaniały zbiór owadów w obwodzie 50-miiowym dokoła N o wego Y orku. I tu wśród motyli, łątek i t. p.
spotyka się wiele przypominających nasze ga-
j tunki (np. pazia królowej i inne), jakkolwiek
| tutejsze są zwykle ozdobniejsze i większe, j Olbrzymie (blisko 2 dm długie i 1,5—2 cm grube) jadow ite krocionogi, skorpiony i p a
ją k i stanowią czysto am erykańską część tego piętra. W śród zwierząt tego p iętra 1 piękny je s t zbiór m ałp z prześlicznemi oka
zami antropoidów : goryla, oran g a i szym
pansa; widzimy tu i szkielety tych m ałp zestawione ze szkieletami ludzkiemi rozmai
tych ras od australijskiej do białej; uwydat
n iają oue ogrom ną przerw ę, ja k a istnieje między najwyżej uorganizowanemi m ałpam i a najwyższą rasą ludzką.
Oałe następujące piętro zajęte zbiorami mineralogicznemi, geologicznemi i paleonto- logicznemi, których bogactwo, wspaniałość
; i wielkość okazów, efektowne ugrupowanie odpowiadają zupełnie am erykańskiej ambi- i cyi. Niezwykle bogaty je s t zbiór dro-
23 0 W SZ ECHS WIAT, JSIr 1 5 .
gich kam ieni i muszel tuż obok się miesz
czący.
Trzecie piętro zajm ują zbiory z dziedziny etnografii, archeologii i k u ltu ry przed histo
rycznej am erykańskiej. W iele tu je s t wyko palisk z M eksyku i P e ru , zw łaszcza wielka ilość siedzących murnij perwińskich. Pod względem wszakże bogactw a okazów etno
graficznych zbiory u stęp u ją daleko odpo
wiedniemu działowi muzeum czikagoskiego, umieszczonego w pozostałym po wystawie A r t P ałace, gdzie znajdujem y wspaniały zbiór ubiorów, narzędzi, tkanin, oręża i wszel
kich wyrobów, a poczęści i typów ludów d zi
kich lub barbarzyńskich całego św iata, mo
dele całych wsi indyjskich, rozm aitych b u dowli przedhistorycznych, liczne słupy tote- mowe i t. d. J e s tto w spaniały zbiór etnolo
giczny, prawdopodobnie jeden z n ajb o g a t
szych w świecie, zajm ujący kilkanaście ro z
ległych sal. N ato m iast dział przyrodniczy w tem muzeum, jakkolw iek dosyć bogaty, nie wytrzymuje wszakże najm niejszego porów na
nia zjnowoj orskim.
K ażde z tych muzeów zaw iera prócz tego bibliotekę, złożoną z kilkudziesięciu tysię
cy tomów, do której wstęp, zarówno ja k i do muzeów i do wszystkich bibliotek w Am eryce, je s t wolny, bez wszelkiego wy
nagrodzenia.
Niewielki park, w którym mieści się mu
zeum nowojorskie, oddzielony je s t je d n ą tylko ulicą od olbrzymiego C en tral P a rk , ciągnącego się na 2 '/2 mili na długość i na J/ 2 mih ( a n g ) szerokiego—prawdziwego tryum fu sztuki nad nietkniętym przez kulturę gru n tem , którego pierwotny ch a rak ter, gdzie
niegdzie zachowany, nadaje szczególny urok tem u parkowi. Widzimy tu w ystępujące z pod gleby pokłady skał ze śladam i lodow
ców, głazy narzutow e i t. p. Otóż w tym p ark u znajduje się obok innych rzeczy b a r dzo bogato uposażony zwierzyniec, u zupeł
niający wychowawcze znaczenie m uzeum.
W Chicago podobnyż zwierzyniec mieści się | we w spaniałym p ark u Linkolna nad jeziorem M ichigan o kilka mil na północ od miejsca, gdzie znajduje się również nad brzegiem je ziora A r t P ałace.
T akie są ogólnie kształcące instytucye z dziedziny historyi n atu raln ej dwu najw ięk
szych, ale nie najbardziej kulturalnych m iast
Stanów Zjednoczonych. O wspaniałej Smith- sonian In stitu tio n w W ashingtonie i zostają- cem pod jej zarządem N ational Museum m am nadzieję w swoim czasie zdać sprawę czytelnikom W szechświata.
W l. M. Kozłowski.
0 nowych pierwiastkach,
o d k r y t y c h w eiąg-u o s t a t n i c h la t 2 5 i o związanych z tem zagadnieniach.
O d c z y t K le m e n s a W IN K L E R A , w y g ło sz o n y n a p o sied z en iu T o w a rz y s tw a ch e m icz n e g o n ie m ie c k ieg o w B erlin ie d n ia 11
sty c z n ia 1897 ro k u .
( Dokończenie).
Św iat zjawisk chemicznych podobny jest do widowiska, na którym w nieprzerw anej
| kolei odgrywa się scena za sceną. W ystępu-
j jącem i na niej osobami są pierw iastki. Role
j pomiędzy niemi są w tak i sposób podzielone, i że jedne w ystępują jako statyści, inne jako , aktorzy charakterystyczni. Do nader wy
raźnych postaci scenicznych ostatniego ro dzaju należą bezw ątpienia dwa w ostatniem 1 25-leciu odkryte p ie rw ia stk i: gal i germ an, choćby skądinąd znaczenie ich mogło się wy
daw ać drugorzędnem .
Z pośród pierwiastków, zapornocą widma iskrowego jak o oddzielne indywidua rozróż
nionych, gal był pierwszem rzeczywiście od- krytem ciałem . Lecoq de B oisbaudran zna
lazł go d. 27 sierpnia 1875 r. w blendzie cyn
kowej z P ierrefitte, a mianowicie poznał go
! po dwu wyraźnych w fioletowej części widma leżących liniach, jak ie blenda ta okazuje, pomimo, ja k znalazł później, minimalnej za-
j w artości będącego w mowie pierw iastku, wy
noszącej nie więcej nad '/ioooo część procentu;
w blendzie cynkowej z B ernsbergu zawartość ta podnosi się do tysiącznej części procentu.
O trzym anie pierw iastku tego w większej ilo
ści połączone było, rzecz oczywista, ze znacz- nemi trudnościam i, ponieważ nie znano i d o tychczas nie udało się znaleźć odpowiednich m inerałów , w którychby gal występował.
Tym czasem , ze względu n a wyżej wspomnia
ne spekulacye teoretyczne M endelejewa,
N r i 5 WSZECHSWIAT 2 3 1
otrzym anie większych ilości galu było w naj
wyższym stopniu pożądane. A by sobie zdać sprawę, w ja k wielkiem naprężeniu czekano wtedy na bliższe zbadanie własności galu trze b a sobie uprzytomnić, że w czasie owym skand i germ an nie były jeszcze znane, że więc brakło wtedy wszelkich dowodów, prze
mawiających za lub przeciw prawdziwości i doniosłości wniosków wysnutych z praw a peryodyczności pierwiastków. Isto tnie, dzi
wić się należy śmiałości, z ja k ą M endelejew w swym referacie w r. 1869 dla rossyjskiego Towarzystwa chemicznego w P etersburgu opracowanym p. t. „O korprelacyi własności pierwiastków z ich ciężaram i atomowemi”, wypowiedział przekonanie, że należy oczeki
wać odkrycia nowych nieznanych pierw iast
ków, np. z ciężaram i ułamkowemi między 65 i 75, a ju ż nie śm iałem ale wprost zuch- wałem chciałoby się nazwać przedsięwzięcie tego samego bystrego badacza, gdy w r. 1871 obliczył własności trzech hypotetycznych pier
wiastków : ekaboru, ekaglinu i ekakrzem u i szczegółowo je opisał. Otóż, gdy w postaci galu udało się odkryć nowy pierw iastek, to otw arte było pole do dyskusyi nad w artością teoryi M endelejewa i aktualnem stało się zagadnienie, czy własności tego ciała proste
go potwierdzą prorocze określenia M endele
jewa?
Z początku zdaw ało się, że oczekiwaniu temu nie stanie się zadość, ponieważ pierw sze, praw da że nad zbyt m ałą ilością m ate- ry ału dokonane, określenie ciężaru właściwe
go galu, dało zupełnie nieodpowiadającą przepowiedni liczbę 4 ,7 , skutkiem czego i poznanie rzeczywistej istoty galu, głównie zaś jego stanow iska w szeregu pierwiastków, uległo opóźnieniu. Ze względu wszakże na to, że cały szereg własności, ja k np. strą c a nie roztworów jego przez węglan barytu, łatwość tworzenia soli zasadowych i ałunów, wyraźnie i niedwuznacznie dowodziły pokre
wieństwa pomiędzy nim a glinem, M endele
jew nie zaw ahał się ogłosić w pam iętnikach francuskiej A kadem ii nauk, źe mamy tu do czynienia z tem samem ciałem, które on w swej przepowiedni z r. 1871 ze względu na analogią z glinem oznaczył tym czasem m ia
nem „ekaalum inium ”. I w samej rzeczy, podjęte nanowo nad większemi ilościami czystego, elektrolitycznie wydzielonego, galu
oznaczenia ciężaru właściwego dały liczbę 5,9 , a więc wartość, odpow iadającą w zu
pełności te j, ja k ą Mendelejew wyliczył dla hypotetycznego ekaalum inium . Jednakow ą zgodność z rachunkiem wykazały następnie oznaczenia ciepła właściwego (0,08) i ciężaru atomowego (69,8), a więc wogóle i słuszność przepowiedni mendelejewowskiej stała się faktem . R achunek i rzeczywistość pokryły się więc tu taj w nadspodziewany i godny po
dziwu sposób, a i ta zapowiedź również się sprawdziła, że lotność będącego w mowie pierw iastku pozwala oczekiwać odkrycia jego zapomocą analizy spektralnej. N iespodzia
nie więc okazało się, że jesteśm y w możności z własności znanych nam ciał prostych wy
ciągać wnioski co do własności jeszcze nie- odkrytych pierwiastków i istnienie ich p rze
powiadać. Przyczyniła się do tego i ta jesz
cze okoliczność, źe w tym przypadku znale
ziony był pierw iastek o własnościach szcze
gólnie wybitnych i charakterystycznych.
Jeżeli już wtedy Mendelejew orzekł, że nie m iał nadziei, ażeby jeszcze za życia jego miało nastąpić ta k jaskraw e potwierdzenie jego praw a peryodyczności pierwiastków, to było mu jednak sądzone później, przy wspomnianem wyżej odkryciu skandu (ek a
boru) przez L. F . Nilsona w r. 1879, szcze
gólniej przecie przy odkryciu germ anu (eka- silicium) w r. 1886 przeze mnie dokonanem, nowe i zasłużone święcić tryum fy.
Odkrycie nazwanego w prognozie M ende
lejewa ekakrzem em (ekasilicium) germ anu przywodzi na myśl owo sławne odkrycie p la nety N eptuna, który, będąc przepowiedziany na zasadzie rachunku przez A dam sa i L e- v erriera—przez astronom a Grallego rzeczy
wiście został odkryty. I tutaj spostrzeżenie, które istnienia nowego ciała dowiodło, nie było dokonane bynajm niej przez pomyślny zbieg okoliczności lub przypadek, lecz prze
ciwnie poszukiwanie jf>go rozpoczęto z myślą zgóry powziętą i prowadzono uparcie, gdy tylko ukazały się pierwsze wskazówki dowo
dzące jego istnienia. Trudno je st o inny p rz y kład pierw iastku, któryby ze względu na okoliczności swego występowania i na sposób zachowania się tyle posiadał danych do wprowadzania w b łąd badacza, ja k właśnie germ an z jeg o ukrytem i własnościami, z d ru giej jed n ak strony trudno je st o lepszy przy
232 W SZEOHS \V [AT JSr 15.
k ład , w którym by ostatecznie bardziej sk ru pulatne badania ta k nadspodziewaną, okazały zgodność pomiędzy rachunkiem i rzeczywis
tością, ja k właśnie w tym przypadku. Z tego teź powodu i dlatego również, źe ekasilicium n ader gruntow nie zostało zgóry opisane i źe te przepowiedziane własności znalazły n a stępnie ta k potężne i nie pozostaw iająee żadnej wątpliwości potwierdzenie, Mendele- jew za p atru je się na odkrycie germ anu jako n a najw ażniejszą podporę swego praw a pe- ryodyczności.
W jednym tylko kierunku germ an nie ziścił pokładanych w nim nadziei, a mianowi
cie co do sposobu jego występowania w p rzy rodzie. Z daw ało się, źe znajdow ać się on powinien w połączeniu z tlenem w rzadkich m inerałach północnych, ja k o towarzysz ty ta nu i cyrkonu, w żadnym jed n ak razie nie w postaci sulfosoli w sąsiedztwie pokrewnych związków sre b ra i antym onu w żyłach k ru sz
cu srebrnego. Okoliczność ta , a tak że sto
sunkowe masowe występowanie rudy jego, argirodytu, przyczyniły się w niem ałym stopniu ■ do tego, że poznanie rzeczywistej jeg o n atu ry uległo opóźnieniu. J a sam skłon- j
ny byłem z początku uważać go za hypote- i tyczny „ekaantym on”, podczas gdy Mende- lejew, opierając się na moich pierwszych jeszcze zupełnie niedostatecznych komunika- 1 tach, widział w nim „ekakadm ”. J e d n o cześnie wszakże V . v. R ich ter w yraził listow
nie przekonanie, źe g erm an nie może być czein innem, ja k oddaw na z naprężeniem oczekiwanem „ekasilicium ” i pogląd ten zo
s ta ł następnie wraz z określeniem ciężaru atomowego stwierdzonym.
Gdy więc oba te pierw iastki, gal i germ an, w szeregu elementów zajęły spokojnie i zgod
nie wyznaczone im obok siebie miejsca, jak - gdyby na dowód tego, że świat nauki stoi albo też powinien przynajm niej wyżej stać n ad narodowe niesnaski i polityczne kłótnie, to jednakże z pewnej strony podniosły się głosy przeciw nazwie „germ anium ”, ja k ą oznaczyłem nowy pierw iastek, co więcej, z całą pow agą podnoszono żądania, ażebym nazwę tę cofnął, ponieważ m a ona „un gout de te rro ir tro p prononce”. Zam ilknę tu ta j o tych przykrych nad wyraz rew elacyach, do których żądanie owo mnie skłoniło, a zby- tecznem zdaje się także je s t podnieść, źe
było ono już choćby dlatego niczem nieuspra
wiedliwione, że przy nadaw aniu tej nazwy oparłem się n a sposobie nazwania wprzódy odkrytych pierwiastków galu i skandu, któ rym wszak z tem samem prawem możnaby zrobić zarzu t owego gout de terroir.
Tryum fy, ja k ie święciła śm iała spekulacya M endelejewa, dawały niezaprzeczenie praw a powiedzieć sobie, że z odkryciem prawa pe- ryodyczności zrobiliśmy wielki krok naprzód po słonecznej drodze poznania. W ciągu niespełna piętnastu la t spełniły się wszystkie przepowiednie rossyjskiego badacza, na miej
sce przedtem istniejących luk wstąpiły nowe pierw iastki o ta k dokładnie zgóry przewi
dzianych własnościach; czyż wobec tego m ożna było powątpiewać, że dalsze bad an ia przyniosą nam odkrycie ekakadm u albo eka- m anganu, wogóle wszystkich tych elem en
tów, którym ze względu n a ich ciężary a to mowe przeznaczone było zająć puste dotąd m iejsca w systemie naturalnym ? Tem więk
sze więc m usiało wywołać zdumienie n a j
świeższe odkrycie dwu nowych pierwiastków, argonu i helu, k tó re nietylko źe tych n a dziei nie ziściły, ale które wogóle nie d ają się sprowadzić do jakiejkolwiek zależności od system u peryodycznego.
G dy lord R ayleigh w r. 1892 zrobił spo
strzeżenie, że ze związków chemicznych otrzy
many azot o jak ie pół procentu lżejszy je s t od oti’zymanego z pow ietrza atm osferyczne
go i gdy w r. 1894 powtórzone badania spo
strzeżenie to potwierdziły, udało się R ay- leigbowi i W . Ramsayowi z „atm osferyczne
go” azotu wydzielić gaz elem entarny, z wyż
szym ciężarem właściwym— z powodu swej chemicznej indyferencyi argonem nazwany.
O kazało się, że ilość gazu tego wynosi 0,8—•
0,9 % objętości użytego azotu i dalej, źe d aje się on z mieszaniny z azotem izolować zapo- mocą rozżarzonego m agnezu albo przez dłuższe działanie iskier indukcyjnych na je g o mieszaninę z tlenem , co więcej, stało się prócz tego niewątpliwem, że już z górą przed stu laty m usiał go mieć w ręk ach Caven- dish, gdy wykonywał wspomniane doświad
czenie z iskram i indukcyjnemi.
A rg on znaleziono prócz tego w wodach naturalnych, a mianowicie w źródłach m ine
ralnych, również i w m inerałach, gdzie wy
stępuje często w towarzystwie helu, a źe
IS'r 15 WSZECHSW1AT 233
egzystuje on i poza granicam i ziemi, to mówi za tem fak t znalezienia go w meteorycie z A ugusta County w stanie Y irginia.
Podczas, gdy ze względu na swe fizyczne właściwości argon posiada n ad e r wyraźne i ostro zarysowane cechy, — szczególniej cha
rakterystyczne je s t widmo jego, pozwalające z całą pewnością wyróżnić go z pośród innych ciał,— we względzie chemicznym ukazuje się on uderzająco obojętnym. A ni w jednym przypadku nie udało się dotychczas w pro
wadzić pierw iastku tego w połączenie zapo
mocą tych szybkich i gładkich reakcyj, do jakich przywykliśmy przy innych pierw iast
kach i okoliczność ta , zarówno ja k i niemoż
liwość pomieszczenia ciała z ciężarem cząs
teczkowym argonu (39,88) bez naciągania w układzie peryodycznym stały się powodem powstania najrozm aitszych hypotez co do istoty nowego elementu. Nierozwiązanemi dotychczas pozostały pytania, czy mamy wi
dzieć w nim pierw iastek jednoatom owy z cię
żarem atom u 37, w którym to razie mógłby zająć on wolne w systemie miejsce pomiędzy chlorem a potasem , a więc w ósmej grupie, czy też uważać go za dwuatomowy element z ciężarem at. 20 i jako takiem u wyznaczyć miejsce za fluorem i przed sodem, czy też może mamy tu do czynienia z allotropiczną odm ianą azotu, N 3 , o ciężarze m olekular
nym 42, czy dalej nie je st on samodzielnym trzechatomowym elementem o ciężarze ato
mowym 13 —te i inne pytania m uszą jeszcze oczekiwać rozstrzygnięcia.
Jednem z najbardziej sensacyjnych'odkryć było bezwątpienia odkrycie helu przez W.
R am saya. W r. 1891 H illeb ran d zrobił spostrzeżenie, że czarnokrusz uranow y i nie
które pokrewne mu m inerały wydzielają zgórą 3°/0 azotu przy rozpuszczaniu w kwa
sach, przy stapianiu z w ęglanam i alkalicz- nemi albo też przy prostem ogrzewaniu w próżni. W . R am say użył m inerału kle- weitu, chcąc wydzielający się z niego gaz poddać badaniu spektroskopowem u na argon i znalazł p rzytem —było to w m arcu 1895 r . — że gaz ten prócz widma aigonowego daje jeszcze jed n ę nienaleźącą do tego ostatniego błyszczącą linią żółtą. Linią tę Crookes uznał za identyczną z linią D 3 , k tó rą jeszcze w 1868 r. Lockyer zauważył w widmie chro- mosfery słońca i k tó rą przypisał nieznanem u
dotychczas n a ziemi pierwiastkowi, helium.
T a sam a linia została później odkrytą także i w widmie innych gwiazd stałych, głównie
| w konstelacyi gwiazd i mgławic Oryona, tak źe m ożna stąd wnioskować, że w pozaziem
skich światach je st on ciałem nader rozpo- wszechnionem.
Ilość helu na ziemi jest bardzo niewielka : z pomiędzy rzadkich pierwiastków zdaje się on być najrzadszym . Pomimo tego kilka razy już byli chemicy na tropie jego odkry
cia. W r. 1882 Palm ieri zauważył linią he-
| lu badając pewną lawę W ezuwiusza, lecz tem się zadowolnił i nie prowadził dalej swych badań, a w r. 1891 w widmie otrzy
manego z u ran itu gazu H illebrand zauważył linie, które wedle wszelkiego prawdopodo
bieństwa były liniami helu.
W następstwie znaleziono hel w wielkiej ilości minerałów, bez w yjątku w towarzyst- , wie uranu, itru i toru. Dowiedziono istnienia
! jego także i w wodach mineralnych i w po
wietrzu atmosferycznem, w ostatniem wpraw
dzie w nieskończenie drobnych ilościach.
Gęstość helu wynosi 2, wraz więc z wodorem należy on do najlżejszych gazów. W tej okoliczności Stoney szuka wyjaśnienia tego faktu, że oba te pierw iastki w stanie swo
bodnym w ta k minimalnych występują na ziemi ilościach, podczas gdy we wszechświe- cie są jak naj bardziej rozpowszechnionemi
| ciałami. Niewielka stosunkowa graw itacya ziemi nie była mianowicie w stanie w dosta
tecznej mierze przeciwdziałać chyżości ich cząsteczek, wskutek czego ulotniły się one z atm osfery ziemskiej, oczywiście o ile wprzó
dy nie wstąpiły w połączenia chemiczne, i zgromadziły się wokoło wielkich centrów przyciągania gwiazd stałych, w których atm o
sferze w rzeczy samej występują obficie.
W ielką doniosłość posiadają studya nad widmem helu, ponieważ staw iają w perspe
ktywie dostarczenie cennych danych co do m ateryalnej n atu ry odległych ciał niebie
skich, a prócz tego— ponieważ podają, jak się zdaje, w wątpliwość jednolitą naturę no
wego ciała, ja k tego dowodzą klasyczne b a
dania Rungego i Paschena. Jeżeliby hel m iał w samej rzeczy z dwu gazów się sk ła
d ać—dla drugiego z nich Lockyer zapropo
nował nazwę asterium — to muszą one posia
dać blizko zera absolutnego— w każdym r a
23 4 WSZECHSWIAT N r 15.
zie poniżej — 264° leżący p u n k t wrzenia, bo m istrzowi w skraplaniu gazów, K . Olszew
skiemu, nie udało się dotychczas sprowadzić helu do innego stan u skupienia. Z tego też powodu zalecił on hel do napełniania te rm o m etrów gazowych do m ierzenia niskich tem p eratu r.
H e l dzieli z argonem rów ną obojętność n a j czynniki chemiczne i także co do jego stano- j wiska w układzie pierw iastków panuje ta k a j tym czasem niejasność, że o wyrażonych w tej m ierze poglądach m ożna przemilczeć.
M ożna natom iast cieszyć się nadzieją, że odkrycie obu tych nowych pierw iastków s ta nie się powodem dalszego rozwoju, jeżeli nie całkowitego przekształcenia system u peryo- dycznego, przyczem, być może, zn ajd ą swe rozwiązanie i niektóre inne dziś istniejące niedokładności i sprzeczności. T ak np. cię
ża r atomowy telluru, którego badaniem w ostatnich czasach szczególniej zajęli się B. B rau n er i Ludwik Staudenm aier, nie zgadza się zupełnie z w ym aganiam i praw a peryodyczności; z drugiej zaś strony nie uda- | ło się dowieść, aby znajdow ał się w nim jak iś obcy pierw iastek— austracyum —ja k to przy
puszczał B. B rau n er. D alej, co dotyczę często podnoszonej kwestyi, czy i o ile różnią się pomiędzy sobą ciężary atomowe niklu i kobaltu, to zdaje mi się, że moje b ad a n ia rzecz tę ostatecznie rozstrzygnęły i dalej, że obaliły zrobione przez G e rh a rd a K riissa i F . W. S chm idta przypuszczenie istnienia w obu tych pierw iastkach trzeciego jakiegoś ciała prostego, m ającego otrzym ać nazwę
„gnom ium ”.
Podany przez nas zarys faktów, dotyczą
cych odkryć nowych pierwiastków, wykazuje źe nowsza nauka i na tem także polu rozw i
n ęła wielką ruchliwość i osięgła ważne re z u l
taty . Niewielkiego niestety uwzględnienia dostąpiły owe spekulacye, k tó re m ają za przedm iot myśl o możliwości dalszego ro z k ład u prostych pozornie substaucyj i naod- w rót o stopniowym rozwoju wielości dzisiej
szych pierw iastków z jednej na początku istniejącej p ra m a tery i. W tym względzie przypomnieć chciałbym tu tylko hypotezę N. L ockyera o dysocyacyi elem entów w atm o
sferze słonecznej. Podobnego rodzaju do
mysły i przypuszczenia będą zawsze pow sta
wały, lecz i pozostaną one niczem innem ja k
przypuszczeniam i dopóki w rzeczywistości nie uda się rozłożyć choćby jednego za nie
wątpliwie proste uważanego ciała albo prze
mienić jeden pierw iastek w drugi. N ie n a
leży jed n ak wprost odrzucać ich jak o niczem nieuzasadnionych spekulacyj. Teraz właśnie upływ a czterysta la t od chwili, gdy M ikołaj K opernik, jak o młody m agister filozofii i me
dycyny pożegnał starodaw ną i szanowną wszechnicę z ulicy S-tej Anny w K rakow ie '), ażeby w Bolonii i Rzymie oddać rozk w itają
cy swój geniusz m atem atyczny na usługi astronom ii. Je g o ducha przykuwały do sie
bie te błyszczące na firmamencie zagadki i rach u jąc i szperając śledził on ich ruchy, aż powstało w nim gorąco i potężnie naprzód przypuszczenie, a potem pewność, że unoszą
ca nas ziemia nie je s t nieruchomym punktem środkowym świata, jak przedtem sądzono, lecz że je s t ona b ry łą kulistą, swobodnie we wszechświecie wiszącą, planetą, podobnie ja k inne wokoło słońca krążącą, kręcącą się n a
około samej siebie, podtrzym ywaną, unoszoną przez działanie grawitacyi.
B yło to potężne, w strząsające odkrycie, k tó re przenosząc nas na pędzącą w szalonym wirze kulę niebieską i unieruchom iając słoń
ce pomimo pozornego jeg o codziennego wschodu i zachodu, skłoniło myślącego czło
wieka do utworzenia sobie zgoła odrębnego w yobrażenia o naszem stanowisku we wszech
świecie. D la nas, dzieci teraźniejszości, wyo
brażenie to wydaje się całkiem naturalne;
ale jeszcze w ięc ej: my wiemy dzisiaj, że także i słońce nie stoi nieruchomo, lecz że z całym - swym sztabem p lan et i satelitów dąży bez spoczynku naprzód po przez granic niem ające przestrzenie kosmiczne. Gdzie je s t początek jego drogi i gdzie koniec—tego chyba nigdy nie u d a się nam zgłębić; lecz, jeżeli ziemię wyobrazić sobie musimy, jako bryłę kulistą, wokoło słońca w irującą i w raz z niem bezustannie d ążącą naprzód, to wy
nika stąd, źe droga jej nie je st zam kniętą krzywą, lecz że przedstaw ia linią spiralną.
A więc i nie może być ani dla ziemi, ani dla
') W oryginale dosłownie : Nikolaus K oper- nikus ais ju n g e r M agister der Philosophie und M edicin von der altherw iirdigen U niversitat a u f d er U l i c a S t. A n n y in K rak au schied, um . . . i t. d. (Przyp. red.).