JV1 47 . Warszawa, d. 20 Listopada 1887 r. T om V I,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA."
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą,.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, WŁ K w ietniew ską J . N a ta n s o n , D r J. S iem iradzki i mag. A. Ślósarski._______
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierw szy razkop.7*/i)
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
i^dres ISedetlscyi: ZEZrałco-wslsie-Frzed.iaaieście, U ST r QS.
J a s z c z - u - r ł s a , r c g - a , t a ,
żyjąca obecnie w m enażeryi gadów Muzeum hist. nat. w Paryżu.
(R ysunek zrobiony z n a tu ry , zm niejszony około 10 razy).
738
JASZCZURKA ROGATA
(Mstopcem cornla, Lacejćie).
M uzeum historyi n a tu ra ln e j w P a ry ż u posiada w sw('j m enażeryi p arę okazów n o wego, osobliwego g atu n k u jaszczurki, p o chodzącej z San D om ingo. Jestto ja sz c z u r
k a z rodziny L egw anów (Iguanidae), n a j
bliższa, ze w zględu na uzębienie, rodzaju C yclura, od którego w yróżnia się dwom a szeregam i w yrostków , w postaci włosków, położonych na dolnój pow ierzchni uda.
J e d y n y dotąd znany g atu n ek je s t M eto- poceros cornuta, L acepede, k tó ry godny je s t uw agi tak ze w zględu w yrostka, w znoszą
cego się w kształcie rogu na czole, jak o też dla ogólnój postaci ciała.
Jaszczu rk a ta przypom ina bardzo k sz ta ł
tem olbrzym ie gady kopalne znane pod n a zwą Iguanodonów (grupa D inosauria), k tó rych szczątki zostały znalezione w p o k ła
dach kredow ych i ju rajsk ich .
Jasz czu rk a ro g ata posiada ciało ciężkie, przysadziste, niezgrabne, blisko na 70 cen
tym etrów długie, ciem nobrunatnego koloru.
N a grzbiecie, na linii środkow ej ciała, z n a j
d u ją się kolce rogowe, lekko zagięte k u ty łow i, k tó re się ciągną n ieprzerw anie od głow y do podstaw y ogona, gdzie zn ajd u je się m ała przestrzeń pozbaw iona kolców , a poza nią, na ogonie, w ystępują znów te kolce i ciągną się na pew nej długości.
Ogon długi, ścieśniony z boków i zaopa
trzo ny w potężne mięśnie, k tó re pozw alają zw ierzęciu kurczyć go gw ałtow nie i w y g i
nać na praw o lub n a lewo, zw ykle w celu obrony, gdy je s t napadnięty. L ap y są s il
ne i znacznie oddalone na boki od środk a ciała. G rz b iet poza głow ą nieco garb aty . G łow a k u przodow i zeszczuplona i opatrzo
n a w yrostkiem w postaci rogu, ku tyłow i zaś mocno rosszerzona i po obudw u bokach w ydęta. P o d szczęką dolną znajduje się fałd skóry, opatrzony po obudw u bokach olbrzym iem i torbam i, k tó re zw ierzęciu, w i
dzianem u z przodu, n ad aje b ardzo dziw ny w ygląd, ja k to m ożna zauw ażyć na załączo
nym rysunku.
O byczaje M etopoceros cornuta dotąd nie są znane. Zauw ażono tylko, podczas poby
tu jaszczu rk i w m enażeryi, że chód ma po
w olny i ciężki, ru ch y głow y pionowe, a gdy się do niej zbliżamy, w ydaje się mocno roz
gniew aną.
Za pożyw ienie dają jś j liście sałaty i nie
co mięsa, lecz je s t wogóle mało żarłoczną.
N owy ten g atu nek jaszczu rk i je s t w bli- skiem pow inow actw ie z rodzajam i C yclura, A m b ly rh y n h u s i Conolophus, a szczególniej ten ostatni może mieć obyczaje bardzo zbli
żone do obyczajów M etopoceros. C onolophus i A m blyrbynchus zam ieszkują wyspy G ala
pagos, obyczaje tych jaszc zu re k zostały poznane przed D arw ina, a następnie przez S teind achn era.
A m blyrhynchus cristatus je stto gatunek wodny, C onolophus subcristatus (A m bly
rh yn ch u s D em arlii) zaś lądow y i ten g atu nek w łaśnie praw dopodobnie ma obyczaje zbliżone do nowego g atu n k u z w. San D o
m ingo. W edług opisu D arw ina, jaszc zu r
ki z rodzaju C onolophus są zw ierzętam i dziennem i, trzym ają się swoich kryjów ek uporczyw ie, nie mogą biedź prędko, z wy
jątk iem , gdy znajd u ją się na pochyłości. Są mało bojaźliwe; gdy się p rz y p a tru ją komu uw ażnie, wznoszą się n a przednich swoich łapach, poruszając ciągle głową pionowo, podnoszą ogon i p rz y b ie rają najzłośliw szą m inę. N ie są to jed n ak złe zwierzęta, u d e
rzone uciekają ja k mogą najprędzej.
G atu n ek ten kopie sobie nory podziemne, p rz y pomocy swoich łap . Otóż zapewne jasz c z u rk a ro g a ta posiada podobne obycza
je , ta k przynajm niej można wnosić z r u chów i zachow ania się dotychczasowego, w m enażeryi, tego gada. (L a N aturę, N r 752,1887 r.).
A. Ślusarski
NOW SZE POGLĄDY
NA ISTOTĘ DZIEDZICZNOŚCI.
i i i
P rzeciw poglądom N aegelego , które przedstaw iliśm y poprzednio, m ianowicie zaś
N r 47. W SZECHŚWIAT. 739 przeciw odrzucenia doboru naturalnego,
wystąpił w ostatnich czasach prof. W eis- mann, któ ry wniósł do nauki nową, samo
dzielną, teoryją bijologiczną~dziedziczności.
Zastanaw iając się nad źródłem powszech
nej właściwości organizm ów , mocą której każdy z nich przelew a na potom ków swoje cechy osobnikow e,. W eism ann rozróżnia przedew szystkiem dwie wielkie g rupy u s tro jów , niedające się pod tym względem ros- p atry wać z jednego stanow iska, a m ianow i
cie grupę ustrojów rozm nażających się bes- płciowo i na ustroje, mnożące się drogą płciową. H aeckel pierw szy zw rócił u w a
gę, że rozm nażanie można uw ażać za w zrost ponad zwykłą, m iarę osobnika. Ażeby to lepiej zrozumieć, przypom nieć sobie należy sposób rozm nażania istot jednokom ó rko
wych: korzenionóżki, wym oczki rosną do pewnćj m iary, a n astępnie dzielą się na dwie połow y, zupełnie do siebie podobne.
Istoty te są pod pew nym względem jak b y nieśm iertelne; przy w arunkach sp rz y ja ją cych żyją wciąż, pow iększają się, aby n a stępnie przez podział zm niejszyć swój zbyt rozrosły organizm . T u ta j łatw o zrozum ieć, dlaczego potom ek podobny je s t do rodzica, pierw szy bowiem je st kaw ałkiem ostatnie
go. Dziedziczność polega więc tutaj na ciągłości osobnikowćj.
Inaczćj się je d n a k rzeczy m ają z organiz
mami wielokom órkowemi, które rozm naża
ją się drogą płciową za pośrednictw em ele
m entów rozrodczych, t. j. jajeczk a i ciałka nasiennego. E lem ent taki je s t tylko poje
dynczą kom órką, oddzieloną od ciała ro d z i
cielskiego, k tó ra może rozw inąć się w o rga
nizm zupełnie podobny do tego, z jakiego sama pochodzi, ze wszystkiem i jego cecha
mi, gatunkow em i i indy widualnem i. W j a ki więc sposób pojedyncza kom órka może być przenosicielką cech dziedzicznych?
Na pytanie to usiłuje W eism ann odpo
wiedzieć zapomocą swój teoryi o ciągłości plazm y zarodkow ej. P u n k tem wyjścia teo- ry i tćj jest, że kom órka rozrodcza, a w ła
ściwiej zasadnicza jój substancyja czyli plazm a zarodkow a (W eism ann) nie po
wstaje z ciała osobnika rodzica, lecz bespo- średnio z kom órki rozrodczej, k tó ra tem u ostatniem u dała początek. Ciągłość p laz
my zarodkow ej znaczy, że pew na m ateryja,
m ająca określony skład chem iczny i układ m olekularny, przechodzi z jed neg o pokole
nia n a drugie, a jest ona przenosicielką cech dziedzicznych w ten sposób, że przy każdym rozwoju osobnikowym pew na jój część pozostaje niezużytą do budowy ciała tego osobnika, lecz tw orzy istotę kom órki rozrodczej dla następnego pokolenia. S ub- stancyje zasadnicze kom órek rozrodczych całego szeregu pokoleń są więc w bespo- średniój łączności, stanow ią jak b y części j e dnej m ateryi, a przy jednakow ych w arun kach rozw oju muszą też w ytw orzyć je d n a kowe organizm y. T ak więc rozmnażanie istot wielokom órkowych polegałoby w rze
czy samej na tym samym procesie, co roz
mnażanie tw orów jednokom órkow ych; u pierw szych bowiem dzieli się wciąż także jed n a kom órka (zarodkow a), tylko, że p ro
du ku je ona oprócz nowych kom órek tejże kategoryi, t. j. rozrodczych, jeszcze całą masę kom órek odm iennych, składających ciało osobnika (kom órki som atyczne). W e dług tój przeto teoryi plazm a kom órek ro z rodczych u wyższych zw ierząt może zaw ie
ra ć potencyjalnie pewien specyjalny g a tu nek plazm y somatycznej czyli cielesnej.
Ja k a właściwie część kom órki rozrodczej zaw iera tę plazm ę zarodkową? P rzy to czo ne wyżej badania F ola, H ertw iga, Pfliigera i innych nakazują wnosić, że z połączenia ją d ra męskiego z żeńskiem powstające t. z w.
pierw sze ją d ro przew ężne zaw iera plazm ę zarodkow ą obojga rodziców; pogląd ten po
dziela i W eism ann. P la zm a zarodkow a każdego z rodziców zaw iera także plazmę dziadów, pradziadów ; gdy wszakże plazm a ojca lub m atki wynosi połow ę ją d r a kom ór
ki rozrodczej ich dziecka, plazm a dziadka stanow i tutaj tylko '/4, pochodząca zaś od dziesiątego pokolenia wstecz ' / 1 0 2 4 i t. d.
Pomim o tak drobnej jej ilości może się ona ujaw nić przy budow ie organizm u dziecka, ja k tego dowodzą zjaw iska ataw izm u czyli pow rotu do odległej formy przodka.
Nowsze obserwacyje p otw ierdziły pogląd S trassburgera, że specyficzne własności każ
dej kom órki zależą od jój ją d ra , że ono n a
daje jój cechę właściwą. Ta w ażna ro la ją d ra jeszcze bardziej uw ydatnioną została przez doświadczenia G ru b e ra i M. Nussbau- ma, które w ykazały, że odcięte części w y
740
moczka, pozbawione ją d ra , nie odtw arzają osobnika, gdy natom iast części ją d ro zaw ie
rające dają początek now em u wym oczkowi.
A więc w danym w ypadku protoplazm a ko
m órkow a tylko pod w pływ em ją d ra odtw a
rz a pew ien k ształt określony. Jednakow e ją d r a w a ru n k u ją jednakow e kom órki; jeżeli więc zarodek, k tó ry pow staje przez dziele
nie pierw szego ją d ra przew ężnego, sk łada | się z kom órek najrozm aitszych, dających następnie różne tk an k i i organy, to trzeba koniecznie przypuścić, że plazm a zarodko
wa tegoż j ą d r a ulega podczas rozw oju oso- bnikow ego pew nym praw idłow ym zm ia
nom , że posiada ona zdolność do rospadania się n a substancyje jąd ro w e różnego rod za
ju . Można więc przyjąć, że p rzy każdem dzieleniu ją d ra plazm a jeg o rospada się na dw ie połowy, różne co do swej istoty, a każ
de dwie kom órki z podziału tego pow stałe są też różne.
Z dwu pierw szych kom órek przew ęż- nych zarodka jedna daje tylko kom órki ektoderm y, d ru g a — entoderm y; przy dal- szem dzieleniu plazm a ją d ro w a pierw otnej kom órki ektoderm alnej rospada się z kolei na dwie: jed n ę, w arunkującą utw orzenie k o m órek skórnych, dru g ą — kom órek n erw o wych. N astępnie w plazm ie jądrow ój p ie r
w otnej kom órki nerw ow ej oddzielają się zaczątki organów zm ysłow ych od zacząt
ków ośrodków nerw ow ych i tak ciągle, aż do w ytw orzenia w szystkich pojedyńczych organów i zróżnicow ań histologicznych.
C zynnikiem kierującym całym tym proce
sem je st plazm a zarodkow a ją d r a kom órki rozrodczej, m ająca taki u k ład m oleku larny, że zeń koniecznie w yniknąć musi budow a m oleku larna w szystkich substancyj ją d ro wych kom órek następnych, jeżeli znajdą się niezbędne do tego w arunki zew nętrzne.
D zięki w łaściw em u u g rupow an iu swych cząstek, plazm a zarodkow a je s t siedliskiem w szystkich właściwości organizm u, cech j a kościowych i ilościow ych danego g atu n k u , a rów nież wszystkich różnic osobnikow ych.
M ateryjalne podścieliska dziedzicznych ta lentów , naw yknień, wszelkich w ładz ducho
wych mieszczą się w plazm ie zarodkow ej, nie pod postacią wszakże gotow ych zaro- deczków, ale ja k o „zaczyny” przyw iązane do właściwój budow y m olekularnej. P la z
m a zarodkow a pew nego osobnika danego g atu n k u różni się nieco w budow ie od tejże plazm y innego osobnika; istnieją też ró żn i
ce w budow ie plazm rozm aitych gatunków . W szystko to każe wnosić o niesłychanie skom plikow anej budowie m olekularnej p laz
m y zarodkow ej; złożoność ta je s t najw ięk
szą w pierw szem ją d rz e przew ężnem , a u le ga ona uproszczeniu w m iarę tego, ja k zm niejsza się ilość zaczynów dla organów , m ających jeszcze powstać z danej kom órki.
T a k np. plazm a jąd ro w a pierw otnej kom ór
ki ektoderm alnej jest bardziej złożoną niż tak aż plazm a kom órki skórnej lub n erw o wej, które się z ektoderm y różnicują; tk a n ki: m ięśniowa, gruczołow a, nabłonkow a, sk ład ają się w stanie ostatecznym z komó
rek o plazm ie jąd ro w ej w zględnie n a jp ro st
szej, gdyż przez dzielenie dają ju ż tylko k o m órki podobne.
W tem m iejscu nasuw a się ważne p y ta
nie, w ja k i sposób pow stają kom órki ro z
rodcze? Czy możliwem je s t ażeby plazm a ją d ro w a zróżnicowanych kom órek ciała,m a
ją c a budowę prostą, przeobraziła się napo- w rót w plazm ę zarodkow ą o budowie n ie
słychanie skom plikow anej, zawierającej w u tajen iu wszystkie właściwości organizm u?
T ru d n o zaiste wyobrazić sobie siłę „zdolną przeobrażenie takie w yw ołać”. T rudność tę uczuw ał ju ż M. N ussbaum , który doszedł do przekonania, że kom órka cielesna, zróż
nicow ana dla specyjalnój funkcyi, nie mo
że przeobrazić się w kom órkę rozrodczą i w nioskow ał z tego, że ta ostatnia oddziela się od innych kom órek zarodka bardzo wcześnie, jeszcze przed wszelkiem zróżnico
waniem histologicznem . Y alaoritis znów tw ierd ził, że kom órki rozrodcze tw orzą się z białych ciałek krw i. Niepodobna w szak
że plazm y ją d ro w e j białych ciałek krw i uw ażać za rów now ażną z plazm ą zarodko
wą, ta bowiem tylko w pierw szem jąd rz e przew ężnem m a budow ę taką, że z niej po
wstać może cały now y organizm . P o g ląd M. N ussbaum a nie w ytrzym uje również kry- ty ki, gdyż w istocie kom órki rozrodcze w szystkich roślin i większości zw ierząt nie zaw sze ta k wcześnie różnicują się pośród kom órek cielesnych. W większości w ypad
ków kom órki rozrodcze pow stają z podziału późniejszych kom órek zarodka, można więc
N r 47. WSZECHŚWIAT. 741 tu dopatrzyć się ciągłości plazm y zarodko
wej tylko w tym razie, gdy się przypuści, że pew na część tej ostatniej przechodzi nie
zmieniona przy podziale ją d r a przewężnego do kom órek zarodka, gdzie mięsza się z ich plazm ą cielesną. W łaściwe kom órki roz
rodcze tw orzą się w ten sposób, że podczas dalszego przebiegu dzielenia zjaw iają się w pewnym określonym czasie i miejscu ko
m órki, w których nieczynna dotąd, aczkol
wiek zaw arta w nich plazm a zarodkow a bierze funkcyjonalnie górę nad plazmę cie
lesną. O bojętną je s t tedy rzeczą, czy z a re zerw ow ana plazm a dochodzi do znaczenia tego w drugiem , dziesiątem, setnem czy mi- lijonow em pokoleniu kom órkow em , stąd też zjaw iska bardzo wczesnego oddzielania się kom órek rozrodczych od cielesnych nie m a
ją wielkiej doniosłości wobec teoryi o c ią głości plazm y zarodkow ej. Nieścisłym więc je st daw ny pogląd W eism anna, że kom órki rozrodcze są nieśm iertelne; zaw ierają one tylko część nieśm iertelną organizm u, t. j . plazm ę zarodkow ą. K om órka rozrodcza po
tom na nie pochodzi bespośrednio od takiej- że kom órki rodzicielskiej; je d n a od drugiej może być oddzielona przez wiele pokoleń kom órkowych, byle tylko te ostatnie p rz e nosiły przez dzielenie niezm ienioną plazmę zarodkow ą aż do pewnej kom órki, w k tó rej plazm a ta stanie się czynnikiem g ó ru jącym .
B ardzo wiele ja j zw ierzęcych w yrzuca z siebie podczas dojrzew ania jedno lub dw a ciałka, t. zw. biegunowe; proces ten praw ie zawsze poprzedza zapłodnienie i polega na- oddzieleniu się pew nej części ją d r a jajow e
go i plazm y jajo w ej. W szyscy badacze, którzy starali się w yjaśnić to zjaw isko, zga
dzają się, że przez w yrzucenie ciałek biegu
now ych ja jk o zw ierzęce pozbyw a się cze
goś, co przeszkadza jeg o rozw ojow i, ale co do rodzaju tój przeszkody zdania są po dzielone. M inot, van B eneden, B alfour uw ażają jajk o za dwupłciowe; ciałko biegu
nowe jestto, według ich zdania, pierw iastek męski, którego w ydalenie czyni jajk o zdol- nem do zapłodnienia. In n i sądzą, że nastę
puje tu odm łodzenie ją d ra jajow ego, jeszcze inni tw ierdzą, że masa jeg o musi być zre
dukow aną i stać się rów ną masie ją d ra ciałka nasiennego. Ze stanow iska w szak
że teoryi o ciągłości plazm y zarodko
wej w yrzucanie ciałek biegunow ych ma zupełnie inne znaczenie i stanowi dla teoryi tej silne poparcie. K om órka ja jo wa podczas swego wzrostu nie je st k o m órką mało zróżnicowaną; przeciwnie, wy- I pełnia ona wtedy rozliczne funkcyje, gdyż wydziela różne m ateryje odżywcze, służące później jak o pokarm dla zarodka, daje bło
ny jajo w e specyjalnój budowy. Ponieważ zaś jąd ro kom órkowe, ja k widzieliśmy, k ie
ru je funkcyjam i kom órki, musimy przyjąć, że w ją d rz e jajow em mieści się pewna sub- stancyja, od którój zależą te rozm aite czyn
ności fizyjologiczne. T a substancyja ją d r o wa jest różną od tej, k tó ra w arunkuje po zapłodnieniu rozwój zarodkow y, to znaczy, że w ją d rz e jajow em istnieją dw a rodzaje plazm y: jed n a zarodkow a, druga, k tó rą możnaby nazwać jajotw órczą (ovogenes);
w młodem ja jk u ta ostatnia znacznie p rz e
waża nad tam tą. W m iarę tego, ja k ja jk o staje się coraz dojrzalszem , plazm a za ro d kow a powiększa się w niem, jajotw órcza jeszcze wszakże nad nią przew aża. Ażeby rozwój zarodkow y mógł się rospocząć, p o trzeb a w ydalenia plazm y j a j otwórczej, nie
potrzebnej ju ż z powodu dojrzałości ja jk a ; dwa wymienione bowiem rodzaje plazm y w yw ierają na kom órkę jajo w ą w pływ y p rze
ciwne: jajotw ó rcza dąży do w zrostu bez po
działu, zarodkow a — do podziału. P rze z w yrzucenie ciałek biegunow ych kom órka jajo w a pozbyw a się plazm y jajotw órczój.
Jeżeli ta k je s t w istocie, ciałka bieguno
we pow inny w yrzucać ja jk a wszystkich g a
tunków zw ierzęcych, przynajm niej te, k tó re przez swoję wielkość, rodzaj protoplaz- my, domięszkę części odżywczych, posiada
ją ch arakter zróżnicowanej kom órki, a tem samem zaw ierają plazm ę jajotw órczą. Otóż praw ie u w szystkich jam ochłonnych, u ro
baków i szkarłupni, u mięczaków, a także u niektórych skorupiaków dowiedziono w y
rzucania ciałek biegunowych; przed kilku tygodniam i znaleziono je u owadów, u k rę gowców zaś znane są tylko w pojedyńczych w ypadkach. Do przyszłości należy doszu
kanie się ciałek biegunowych u pozostałych g ru p zwierzęcych, dotychczasowe wszakże nieznalezienie ich u pew nych form nie m o
że stanowić zarzu tu przeciw poglądow i
N r 47.
W eism anna na ich znaczenie; niewiadom o zresztą, czy plazm a jajo tw ó rc za nie może być z ja jk a w ydaloną jeszcze pod inną niż ciałka biegunow e postacią. J ą d ro kom órki rozrodczej męskiej (ciałka nasiennego) za
w iera zapew ne także jak ąś specyjalną p laz
mę, w a runkującą kształt i funkcyje tej k o mórki; możnaby plazm ę tę nazw ać nasienio- tw órczą. R óżni się ona od plazm y zarod
kowej ją d ra , a po d o jrzen iu ciałek nasien
nych musi być z nich w ydaloną, czyli, że i tutaj pow inno mieć m iejsce zjaw isko an a
logiczne do w yrzucania z ja j ciałek b iegu
nowych, na co istnieją też w nauce pew ne dowody.
Jeżeli dalsze poszukiw ania potw ierdzą, że w istocie ciałka biegunow e są plazm ą, w y daloną z ją d ra kom órki rozrodczej, w a ru n kującą tylko je j zróżnicow anie histologicz
ne, będzie to stanow iło dowód, że plazm a jajo tw ó rcza lub nasieniorodna, respective cielesna, nie może się przetw o rzy ć w za ro d kow ą, a to z kolei stanow iłoby silne p o p a r
cie dla teoryi o ciągłości plazm y za ro d kowej.
W dziedzinie rozm nażania znanem je s t pew ne zjaw isko bardzo interesujące i waż
ne, znane pod nazw ą partenogenezy czyli dziew orództw a; polega ono na tem, że ja jk o rozw ija się niekiedy w zarodek, niebędąc poprzednio zapłodnionem przez ciałko n a
sienne. M inot i B alfour, zw olennicy, ja k w idzieliśm y, poglądu, że ja jk o je s t dw u- płciowem , a ciałko biegunow e w ydalonym pierw iastkiem męskim, tłum aczą parteno- genezę w sposób prosty. U trz y m u ją oni, że jajk o , k tó re nie w yrzuca z siebie swój męskiej połowy, może rozw inąć się bez za
płodnienia; innem i słowy, partenogeneza je s t tylko niew yrzuceniem ciałek bieguno
wych. W eism ann wszakże w yk azał n ie
daw no w yrzucanie ciałek biegunow ych i w ja ja c h p artenogenetycznych u D afnidów . F a k t ten, ja k k o lw iek pojedyńczy, niem niej przeto bardzo ważny, rów nież ja k i pow yż
sze rozum ow ania teoretyczne, każe p rz y puszczać, że procesy d o jrze w an ia ja j p a r te nogenetycznych i ja j w ym agających za p ło dnienia są tak ie same, że w obu rodzajach ich plazm a ja jo tw ó rc z a p ow inna być w y da
loną przed rospoczęciem rozw oju zaro d k o wego. Jeżeli ja jk a pew nych gatun ków zw ie
rzęcych mogą rozw inąć się bez zapłodnie
nia, innych zaś nie, to różnica ta zdaje się być tylko ilościową, nie zaś jakościow ą.
J a jk a wielu owadów rozw ijają się parteno- genetycznie, lecz większa ich część zatrzy m uje się na pewnem stadyjum i ginie, a sta- dyjum to byw a rozmaite. N aw et i ja jk a wyższych zw ierząt (żaba, kurczę, ssące) m o
gą przebiedz bez zapłodnienia pierw sze fa
zy rozw oju zarodkow ego. W wypadkach tych nie brak więc im pulsu do rozw oju, lecz b rak tylko siły do jeg o zupełnego d o kończenia, czyli, innem i słowy, je s t zamało plazm y zarodkow ej, w arunkującej przez swą budow ę m oleku larn ą sam proces roz
w ojowy. P roces ten wym aga określonej ilości plazm y zarodkow ej w pierw szem j ą drze przew ężnem ; ilość ta w ja jk u ulega w ahaniom i dlatego też pew ne ja jk a mogą rozpoczynać swój rozwój partenogenetycz- nie, lecz go nie kończą, jeszcze inne rozw i
j a j ą się partenogenetycznie aż do zupełne
go odtw orzenia osobnika. P otrzeb a tylko pew nego n ad m iaru plazm y zarodkowej w j ą drze ja jk a , ażeby ono m ogło rozw inąć się bez zapłodnienia. P arteno gen eza je st więc pew nym sposobem rozm nażania, przystoso
w anym do danych w arunków bytu; sposób ten, korzystny dla niek tó ry ch gatunków , p rz y ją ł się i u trw a lił u nich przez działanie doboru n aturaln ego . Zapłodnienie zaś p o lega ty lk o n a dodaniu pew nej ilości plazm y zarodkow ej do ją d ra jajow ego; dzielenie kom órki jajow ej rospoczyna się dzięki po
dw ojen iu m asy je j ją d ra , podział bowiem w ym aga pew nego stosunku masowego po
m iędzy kom órką a jądrem .
P o g ląd ten n a znaczenie zapłodnienia mo
żemy p rzy jąć tem snadniej, że plazm a za
ro dk ow a w obu rodzajach kom órek ro zro d czych pew nego gatu n k u zw ierząt je st je d n a kow ą zupełnie, w yjąw szy tylko pew ne róż
nice indyw idualne. Znaczy to, że wartość fizyjologiczna kom órki jajow ój i ciałka n a siennego je s t ta sama. Ja k o dowód tej ró w now artości obu rodzajów kom órek roz
rodczych m ożna przytoczyć, że u niektórych j w odorostów w yk ry to partenogenezę męską.
A dalej w skazać można konjugacyją zw ie
rz ą t jednokom órkow ych, u których rów nież ja k i u w ielu w odorostów sprzęgają się ze sobą dwie kom órki jed nak ow e co do zew nę
N r 47. w s z e c h ś w i a t . 743 trznych cech, a praw dopodobnie także co
do budow y cząsteczkowej. K onjugacyja np. dwu jednakow ych wymoczków ma to samo znaczenie fizyjologiczne, co połączenie dw u rodzajów kom órek rozrodczych u zw ie
rząt wyższych. Isto ta procesu ma miejsce ju ż na najniższym szczeblu istot organizo
wanych, a wszelkie różnice pomiędzy dw ie
ma płciam i, tak silnie uw ydatnione na wyż
szych j^j szczeblach, są tu znaczenia d ru g o rzędnego. Różnice co do wielkości, k ształ
tu, ruchliw ości obu rodzajów kom órek ro z rodczych zaliczyć należy do kategory i p rz y stosowań do pew nych w arunków bytu, w j a kich się połączenie tych kom órek odbywa.
Znaczenie zaś tego połączenia dla rozm na
żania i rozw oju rodow ego zw ierząt stanowi dalszy ciąg dociekań W eism anna.
(dok. nast.).
Bozalija N usbaum .
ROZWÓJ
CHEMII DZISIEJSZEJ.
Mowa m iana na otw arcie zjazdu Stow arzyszenia brytańskiego w M anchester, w dniu 30 S ierpnia r. b.
przez prof. H enryka Roscoe, prezesa tegoż zjazdu.
(Ciąg dalszy).
Zastanów m y się teraz nad niepodzielno
ścią atom ów i nad w iążącą się z nią kwe- styją stosunku zachodzącego między cięża
ram i atomowemi a w łasnościam i rozm ai
tych pierw iastków .
P rzy jm u jąc aforyzm D altona: „W iesz, że n ik t atom u rosciąć nie potrafi” za przeko
nanie tego tw órcy teoryi atom owej, zobacz
m y, o ile pojęcie to przez następne prace poparte zostało. Tom asz Thom son prze- dewszystkiem , pierw szy głosiciel teoryi D a l- i tona, w ahał się wobec sprzecznych poglą
dów, dopóki go nie uspokoiła hipoteza P ro u ta, że wagi atomowe w szystkich tak zw anych pierw iastków są w ielokrotnościa
mi pewnej jedn o stk i wspólnej. Zasadę tę s ta ra ł się on poprzeć, ja k T h o rp e pow iada, najgorszem i ze znanych w lite ratu rz e che
micznej oznaczeniami ilościowemi, ja k k o l
wiek przyznać muszę, że by ły one wszela
ko dokładniejszem i od oryginalnych cyfr D altona.
Później nieco, G raham , który całe p o święcił życie badaniu ruchu atomów, zrzu cił z siebie więzy D altonow skiego aforyzm u i p rz y ją ł atom nie za rzecz, którćj podzie
lić nie m ożna, ale za taką, k tó ra jeszcze podzieloną nie została. W e d łu g niego, po
w iada Angus Sm ith, ja k w edług L u k recy - jusza, atom rzeczywisty znaleść się jeszcze
później może.
A le pojęcia naukow e o składzie m ateryi ulegały stopniowym przeobrażeniom w um y
śle wielu uczonych od najdaw niejszych cza
sów do chw ili obecnćj. D la starożytnych greków rola atom u, jak o m ateryi przybie
rającej rozm aite formy w nieskończonej liczbie związków, w ystarczała do w yjaśnia
nia wszystkich zjaw isk na świecie. Sam { naw et D alton, obrońca zasady niepodziel
ności ostatecznych swoich cząsteczek, po
wiada: „Nie wiemy, czy żadne z ciał, k tó re nazywam y pierw iastkow em i, absolutnie ju ż rozłożyć się nie d a ”. Boyle znowu, rospraw iając o początku form y i jakości ciał, odzywa się: „Istnieje je d n a m ateryja uniw ersalna, wszystkim ciałom wspólna, nieskończenie podzielna i n ieprzenikliw a”.
G raham na innem miejscu w yraża myśl po
dobną, kiedy pisze: „P rzypuszczać można, że rozm aite rodzaje m ateryi, znane obec
nie ja k o odm ienne pierw iastki, mogą się składać z jedn ych i tych samych ostatecz
nych czyli atom owych cząsteczek, zn a jd u jących się jed y n ie w odm iennych w aru n kach ruchu. Zasadnicza jednakow ość m a
tery i je s t hipotezą, zostającą w harm onii z siłą ciążenia, działającą jednako wo na wszy - stkie ciała”.
Jak iż dowód dośw iadczalny mamy obe
cnie na poparcie tych ciekawych poglądów?
Oto przedew szystkiem , okres ostatnich lat pięćdziesięciu zm ienił najzupełniej postać tej kw estyi. Nietylko liczba odm iennych, należycie ustalonych pierw iastków wzrosła z pięćdziesięciu trzech w r. 1837 do siedem dziesięciu w r. 1887 (nie mówiąc ju ż o d w u dziestu czy więcej nowych, świeżo podobno o dk ry tych przez K riissa i N ilsona w p ew nych rzadkich m inerałach skandynaw skich),
N r 47.
ale i własności tych pierw iastków zbadane zostały, a dziś są nam znane z taką d okła
dnością, o jak iej daw nićj nie m arzono na
w et. Stosunki rów nież zachodzące między pierw iastkam i temi, nieznane wcale przed la ty pięćdziesięciu, dziś jasn em i się stały — i na te to właśnie stosunki p rag n ąłb y m na chw ilę zw rócić waszę uw agę. Ju ż pow ie
działem przedtem , że D alto n w zględne w a
gi ostatecznych cząsteczek m ierzył, p rz y j
m ując w odór za jed n o stk ę, a P ro u t u trz y m yw ał, że na tej zasadzie w agi atom owe w szystkich innych pierw iastków są tylko w ielokrotnościam i wagi atom owej w odoru, co dowodzi ścisłego składow ego zw iązku m iędzy w odorem a wszystkiem i innem i p ie r
w iastkam i.
O d czasów D altona i P ro u ta , rzetelność p raw a ostatniego ostrym u legała zarzutom ze strony najgłośniejszych chem ików w szel
kich narodowości. Z badanie tej kw estyi możliwem je s t w yłącznie n a drodze do
św iadczalnej, a ten tylko, kto specyjalnie obznajm iony je s t z trudnościam i tow arzy- szącemi podobnym badaniom , może mieć je - j dynie pojęcie o ogrom ie pi-acy i pośw ięcenia j takich ludzi, ja k D um as, Stas i M arignac, w p rzeprow adzeniu subtelnych dośw iadczeń n ad wyznaczeniem w agi atomowej p ie r
w iastków . Ja k iż więc je s t re zu ltat tych doświadczeń wielce pracow itych? O to ten, że jak k o lw iek atom owe wagi pierw iastków nie są ściśle w ielokrotnościam i ani je d n o st
k i ani je j połów ki, z tem wszystkiem, w iele liczb w yrażających n ajdokładn iej wagi a to mowe, są tak bliskiem i w ielokrotnościom z wagi w odoru, że przybliżenia te m usim y uw ażać ju ż nie za w ypadek trafu, ale raczej, za pew ne praw o stale im przew odniczące.
W czem ono leży, skąd pochodzi to w ielkie | przybliżenie i ta absolutna p raw ie d o k ła
dność, nie wiem y jeszcze, ale któż z nas tu obecnych w ątpić zechce, czy w epoce, w k tó rej stow arzyszenie nasze stuletni swój ju b i
leusz obchodzić będzie, ciem na ta obecnie, ale podstaw ow a kw estyją filozofii atom owej u jaw n ioną ju ż nie zostanie?
A le to są niew szystkie jeszcze b y n aj
m niej fakty, dotyczące atom ów naszych p ie r
w iastków chem icznych, ja k ie przez now o
czesną naukę w ykryte zostały. J u ż W 1829 ro k u D oebereiner zw racał uw agę n a to, że
istnieją pew ne g ru py pierw iastków , przed
staw iających we wszystkich własnościach swoich bardzo w yraźne cechy podobieństwa, co następnie D um as p o p arł i rosszerzył.
T a k np. w dobrze znanej grup ie chloru, brom u i jo d u spotykam y w yraźne podobień
stwo, a nadto, pew ne stopniow anie w ch e
m icznych ich i fizycznych własnościach. J e śli weźmiemy n ap rzy k ład najw ażniejszą ich cechę, wagę atom ową, to znajdziem y, że waga atom u brom u je s t przeciętną z wag atom ow ych dw u pozostałych pierw iastków . A le podobne g ru p y trójkow e zdaw ały się żadnego z sobą nie posiadać zw iązku, ani w żadnym nie zostaw ać stosunku do daleko większej liczby pierw iastków , nieposiada- jących tej szczególności.
T a k rzeczy stały do roku 1863, w którym N ew lands na kw estyją tę nowe rzucił świa
tło, w ykazując bardzo rozległą sferę pow i
now actw a m iędzy pierw iastkam i. P oraź pierw szy w tedy ujaw niać się nam zaczął w zajem ny m iędzy niemi związek. A le od
krycie to, ja k wiele innych, nie znalazło od- razu uznania, jak iem cieszy się obecnie.
Jak k o lw iek A nglii pierwszej przysługuje zaszczyt wskazania nowego tego kierunku, w szelako Niemcom i llossyi należy się zasłu
ga opracow ania istotnej jego treści. N iem cy, w osobie L o tary ju sza M eyera, biorą tu udział, ograniczając się ściśle, ja k to je st ich zwyczajem, do znanych jedyn ie faktów . R ossyja, w osobie M endelejew a, śmielsza po
niekąd w pom ysłach, nie poprzestaje na udow odnionych faktach, ale odważa się przepow iadać przyszłe. Chem icy wymie
nieni, do któ ry ch i C arnelleya dołączyć w y
pada, zg adzają się na ułożenie w szystkich pierw iastków w pew ne praw idłow e n astęp stwo, u jaw niające peryjodyczną w nich po- w rotność tych sam ych chem icznych i fizycz
nych własności, skąd u k ład ten p ierw iast
ków układem peryjodycznym nazwano.
A żeby tę nieco zaw iłą kw estyją uczynić zrozum ialszą, niech mi wolno tu będzie użyć pew nego porów nania. W ystaw m y so
bie szereg rodzin ludzkich: francuską, w oso
bie D um asa; angielską, reprezentow aną przez N ew landsa; niem iecką, w osobie L o tary ju sza M eyera — i nakoniec rossyjską, w osobie M endelejew a. W yobraźm y sobie i im iona tych chemików w ypisane w pozio-
N r 47. WSZECHŚWIAT. 745 mym szeregu, wyżój wym ienionym porząd
kiem. P od każdem z tych nazw isk pod
piszm y nazwisko jego ojca, następnie d zia
da, pradziada i t. d. O bok nazw isk zazna
czmy liczbę la t przez każdego przeżytych.
P rzekonam y się, że liczby te praw idłow o w zrastają o pew ną ilość określoną, czyli o przeciętny w iek gieneracyi, który w p rzy
bliżeniu będzie je d n y m i tym samym dla w szystkich czterech rodzin. P orów nyw a- ją c wiek pojedynczych chem ików , zauw a
żymy n atu raln ie pew ne różnice, ale będą one nieznacznem i w porów naniu z liczbą lat, ja k a u płynęła od daty urodzenia k tó re gokolw iek z ich przodków . Otóż, każdy osobnik w tych szeregach drzew rodowych w yobraża pierw iastek chemiczny, a ja k każ
da rodzina odróżnia się pew nem i odrębno
ściami, tak i każda g ru p a pierw iastków , w podobnyż sposób ułożona, przedstaw ia w yraźne cechy pokrew ieństw a.
Co więcej — zdarza się nierzadko, że dane, dotyczące dziejów i odrębności w ła
ściwych jednem u z członków rodziny, za
ginęły, gdy tym czasem przechow ała się pamięć o daw niejszym i słynniejszym jego poprzedniku. Pierw szy wszelako istniał rów nież, a więc m usiał posiadać także pe- | wne właściwości. W podobnym tedy wy- | padku, F ranciszek G alto n nie zaw ahałby się z charakterystycznych cech innych człon- J
ków w yprow adzić fizycznych a naw et um y
słowych cech brakującego osobnika. G dy
by zaś następne poszukiw ania w ykryły rze
czywiste jeg o fizyczne i um ysłow e w łaści
wości, to one odpow iadałyby w zupełności wywodom G altona.
Podobne przew idyw ania i spraw dzenia m iały miejsce ju ż dawniej dla trzech pier
wiastków chem icznych. Na tej rów nież zasadzie M endelejew przepow iedział, że j e żeli w przyszłości pew ne przerw y w szere
gu jego w ypełnione zostaną, to stanie się to nieodzow nie przez pierw iastki, posiadające własności chemiczne i fizyczne, ściśle przez niego udeterm inow ane. W istocie, pew ne takie p rzerw y obecnie zostały wypełnione odkryciem galu przez L ecoqa de Boisbau- drana, skandu przez Nileona i germ anu przez W inklera, a własności ich, tak fizycz
ne j a k i chemiczne, znalezione przez od
krywców, zupełnie zgadzają się z temi, j a
kie chem ikrossyjski przepowiedział. Co w ię
cej, nierzadko zdarza nam się spotykać z nowemi pierw iastkam i, których p o k re
wieństwo całkow icie nam je s t nieznane.
Otóż, staran ne zbadanie własności tych p rz y byszów daje nam możność wcielenia ich do rodziny, z której przez jakieś zrządzenie wyłączone zostały i przyw rócenia im wśród chemicznej społeczności miejsca, jak ie im się należy.
W ażne te rezultaty, jakkolw iek nie są jeszcze stanowczem poparciem wyżój wy
mienionego przypuszczenia, że wszystkie mianowicie pierw iastki ze wspólnego po
chodzą źródła, wszelako niejakie w tym k ie ru n k u rzucają światło, nadając pewne zna
czenie poglądom uczonych, których wyo
braźnia naukow a, suchemi znużona fak ta
mi, krzepi się m arzeniem o elem entarnym bathybiusie i o zastosow aniu do św iata m ar- twego praw ewolucyi, jak ie przew odniczą w świecie ożywionym.
W rozjaśnieniu tej kw estyi w ielką od
gryw a rolę ciepło, ów potężny czynnik a n a lityczny. Pierw szorzędnego tu znaczenia faktem je s t ten, że odmienne osobniki che
miczne, istniejące przy niskich tem p eratu rach, przy wyższych istnieć nie mogą, ale rospadają się na nowe m ateryje o budowie mniej złożonej, niż te, z których powstały.
I tu właśnie w ypada zrobić silny nacisk na różnicę, ja k ą chem ik ustanaw ia między ato mem i cząsteczką, z których ostatnia je s t mniej lub więcej skom plikow anein sk u p ie
niem atomów, a także zw rócić uwagę na różnicę zasadniczą, zachodzącą między od- dzielnością atom ów w cząsteczce, a rosszcze-
j pieniem samego atomu. W rzeczy samej, przytoczone wyżej roskłady nie ograniczają
J się jedynie na ciałach złożonych, bo W ik to r M eyer dowiódł, że cząsteczka jo du rospada się w w ysokich tem peraturach na atomy, a J . J . Thom son wiedzę naszę wzbogacił i wykazaniem , że rospadu cząsteczki dokonać można nietylko przy pomocy drgań ciepli
kowych, ale również i za pośrednictw em w yładow ania elektrycznego przy względnie niskiej tem peraturze.
J a k też daleko posunięto ten proces u p ro szczenia? Czy atom y dzisiejszych naszych pierw iastków są dalej jeszcze podzielncm i?
Na to niew ątpliw ie ujem ną tylko dać można
W SZECHŚW IAT. N r 47.
odpowiedź, bo i najw yższa n aw et ze zna
nych nam ziem skich tem p eratu r, ciepło iskry elektrycznej, nie zdołała rosszczepić na dw a atom u dotychczasowego. Ż e tak je s t w isto
cie, dowodzą, tego zbogacające naszę wiedzę w yniki analizy widm owej, tej nowej i cie
kaw ej gałęzi nauki, która, zdaniem ogól- nem, stanow i jed n ę z najcenniejszych po
mocy przy oznaczaniu wielce zm iennych cząsteczkowych układów m ateryi. Zobacz
m y tedy, ja k ie światło w yniki owe rzucają n a kw estyją ro składu pierw iastków . P rz y puśćm y na chw ilę, że pew ne z dzisiejszych naszych elem entów nie są sam oistnem i od- m iennem i substancyjam i, ale sk ład ają się z pew nych wspólnych składników i że z ło żone te elem enty, rosszczepione są, jeśli mi się tak w yrazić wolno, na cząsteczki mniej skom plikow ane p rzy tem p eratu rze iskry elektrycznej. W tedy badanie widmowe p o dobnego ciała musi w ykazać istnienie tych w spólnych składników w w idm ach isk ry przez pojaw ienie identycznych łinij jasnych.
F a k ty podobne dostrzeżono w rzeczy samej, ale przy starannem b ad an iu pokazało się, że przypisać to należy bądź zanieczyszczeniu w skutek obecności innych pierw iastków , bądź niedostateczności odpow iednich śro d ków spostrzegaw czych. B ra k wrięc owych łinij identycznych m ożna tłum aczyć dw oja
ko: albo, że p ierw iastki nie u leg ają roskła- dowi w tem p eraturze iskry elektryczn ej, a l
bo, co mi się daleko niepraw dopodobniej- szem w ydaje, że każdy z układów jasn y ch łinij, w ystępujący przy jak im k o lw ie k p ie r
w iastku, w ykazuje obecność odm iennego składnika, bo w ogrom nej ich liczbie nie spotyka się dwu identycznych.
P oniew aż analiza ziem ska nie daje nam stanow czych danych, m usimy się tedy zw ró cić do chem izm u słońca i gw iazd, czy w nim jak ich nie znajdziem y wskazówek. N ie mam tu bynajm niej zam iaru szerokiego ros- p raw iania o cudach, ja k ie w y k ry ła nam ta gałęź nowoczesnej nauki. Dosyć będzie, j e żeli wspomnę, że chem icy posiadają dziś sposoby niew ątpliw ego w y k azan ia obecno
ści ziemskich, dobrze znanych pierw iastków w gw iazdach stałych tak od nas odległych, że odbierane obecnie przez nas ich światło, przed tysiącam i lat wysłane zostało.
O d chwili pierw szego odkrycia badania
widm owego przez B unsena i K irchhoffa w r. 1859, p race licznych uczonych wszel
kich k rajó w szeroko wzbogaciły wiedzę n a
szę odnośnie do składu chemicznego gwiazd i słońca. N auka ma tu naj więcój do za
w dzięczenia Lockyerow i i Ilugginsow i u nas, a Y oungow i w Nowej A nglii poza oceanem.
W ostatnich czasach L ockyer poświęcił g łó w nie uw agę zmienności łinij jasn ych na po
w ierzchni słońca przy odm iennych w a ru n kach czasu i m iejsca obserwacyi, a ze spo
strzeżeń swoich doszedł do w niosku, że zgo
dność spostrzegana przez K irchhoffa, po
m iędzy linijam i n ap rzy k iad żelaza, w idzia- nem i w naszych pracow niach chemicznych, a temiż linijam i w słońcu, je s t w zupełności fałszyw ą. B ra k ten zgodności objaśnia da
lej L o ck y er tem, że p rzy niesłychanie wy
sokiej tem p eratu rze słońca m ateryja, k tórą na ziem i żelazem nazyw am y, rozłożona je s t w słońcu na pojedyńcze swoje składniki.
In n i wszelako badacze, p rzyjm u jąc w zasa
dzie fakty L ock yera co do odmienności w i
dm a słonecznego, nie podzielają wszakże jeg o wniosków i objaw ten starają się raczej objaśnić dobrze znanem i różnicam i, ja k ie zachodzą w w idm ach wszystkich p ierw iast
ków , których cząsteczki ulegają zmianom tem p eratu ry lub położenia.
(d. c, nast.).
tłum . K. J .
F I 1 Y J 0 L 0 G I J A L O T U P T A K Ó W ,
w ykład M areya w O o l l e g r e d . e P i a n c e .
(Dokończenie).
Co się zaś tyczy lotu żaglowego, to żaden z sokolników n ie zaprzeczał jego istnieniu, obserw ow ali go codziennie i wiedzieli, że w ia tr je s t niezbędnym do tego ro d zaju lotu.
Z auw ażyli, że w chw ili odlotu i aby się wznieść ponad spokojne przyziem ne w ar
stw y pow ietrza, p tak i o locie żaglow ym w iosłują ja k i inne i że dopiero poczynają pływ ać na wyżynach, gdzie pow ietrze je s t praw ie ciągłe w ruchu. O teoryi nie m y
N r 47. WSZECHŚWIAT. 747 ślano wcale. D opiero późnićj, gdy fizycy
starali się objaśnić m echanizm lotu i zdołali pojąć działanie uderzeń skrzydłow ych i sku
tek oporu pow ietrza, lot żaglow y w ydał im się fizycznie niem ożebnym . W edług nich przyjęcie faktu, że p tak nieruchom y zn a j
duje w działan iu w iatru siłę dostateczną do poruszania go przeciw tem u samemu w ia
trow i, rów nałoby się tw ierdzeniu, że ciało bezw ładne rzucone do strum ienia może p ły nąć przeciw prądow i.
Pom im o to obserw atorow ie nowocześni zaprotestow ali przeciw tem u w yrokow i;
p. d ’E sterno i p. M ouillard w ykazali, że je dynie ślepi zaprzeczyćby mogli istnieniu lotu żaglowego, przyznali wszakże, że dzi
siejszy stan m echaniki nie pozw ala na za
da w alniające objaśnienie tego faktu.
P . d'I]sterno ważną swę p racę o locie ptaków (1865) rospoczyna od sprostosowa- nia błędnego zapatryw ania, ja k ie często w tój rzeczy spotykam y: „Pomięszano, po
wiada on, z lotem żaglow ym w szystkie te w ypadki lotu wiosłowego, w których p rzy rz ąd lotu chw ilow o przed staw ia się n ie ru chomo, co w locie żaglow ym ma stale m iej
sce. Z darza się bow iem niekiedy, że p tak w zniósłszy się na wysokość, na której nie chce dłużźj pozostać, opuszcza się i sunie po pow ietrzu bez poruszeń skrzydłam i. I n nym znów razem , po k ilk u uderzeniach, płynie poziomo z w yciągniętem i sk rz y d ła
mi, przelatując z łatw ością przestrzeń, do chodzącą niekiedy 40 m etrów i więcój.
W obu tych w ypadkach, ja k i w innych, im podobnych, p tak nie p ro d u k u je siły, — lecz zużywa tylko siłę przedtem nabytą: w p ie r
wszym zużywa ją , tracąc na wysokości, a w drugim tracąc na szybkości”.
Tym sposobem pływ anie ptaków w po
w ietrzu nie wym aga w spółdziałania w iatru.
W yciągnięte i nachylone pod pew nym sto
pniem sk rz y d ła podtrzym ują ciężar ciała na podobieństwo lataw ca, k tó ry się wznosi i u trzym uje w pow ietrzu, skoro tylko po
ciąganie sznurkiem nadaje m u dostateczną szybkość. C ała różnica polega na tem, że szybkość lataw ca je st spowodowaną przez pociąganie sznurka, szybkość zaś ptaka przez im puls uprzedni.
Tym , którzy przeczą istnieniu lotu ż a glowego, d’E sterno radzi, aby, uzbroi
wszy się w dobrą lunetę, obserwowali p o d czas w iatru lot kani lub m yszołowa: z a u ważą wtedy, że skrzydła ptaków pozostają nieruchom e. W edług niego, jeżeli p tak , opuszczając się, zechce skierow ać się na bok, czyni to jedynie przesuw ając w tę stronę środek ciężkości ciała. W yciągnię
cie szyi i nachylenie głowy ku tćj stronie wystarcza, aby i lot skierować w żądanym kierunku.
M ouillard (1881), ja k i d ’E sterno, p o tw ierdza de visu istnienie lotu żaglowego, lecz przy znaje zarazem , że w naszych k ra jach sposobność obserw ow ania tego cieka
wego faktu jest bardzo rzadką, gdy przeci
wnie widzieć go można praw ie codzień w k rajach , gdzie przebyw ają orły, sępy, kondory i pelikany ').
G orliw y ten obserw ator lo tu odbyw ał um yślnie w tym celu wycieczki; podziela- my jego zapał, czytając barw ne opowiada
nia, w których opisuje przybycie ptastw a na nocleg za nadejściem zm roku. Zaczai
wszy się w bliskości miejsca zlotów, można widzieć, w edług p. M ouillarda „sępa zw y kłego (G yps fulvus) w pełnym locie na od
ległość pięciu m etrów zaledw ie”.
„Gdy te olbrzym ie p tak i przelatują koło nas, słychać rodzaj dziwnego szumu: to ich potężne lotki drżą, ja k struny, pod cięża
rem 14 funtów , któ ry podtrzym yw ać muszą.
„Sępy przybyw ają ponad miejsce zlotu na wysokość 500 do 600 m etrów , skąd sp a
dają niemal pionowo ze skrzydłam i ledw ie odchylonem i; orzeł spuszcza się często z szybkością ciała swobodnie spadającego;
mięśnie jego są dość potężne, aby opanować szybkość 50 m etrów na sekundę”. M ouillard przyjm uje, że ptak i o locie żaglowym, opi
sując koła, zn a jd u ją w szybkości swego obiegu kołowego sposób zużytkow ania w ia
tru , k tóryby b y ł zasłabym do utrzym ania ich w pow ietrzu; lecz nadto w idział on pod
czas silnego w iatru, ja k orzeł posuw ał się przeciw w iatrow i bez poruszenia skrzydeł.
U nas w idzieć można podczas lekkiego w iatru pustułki zawieszone nieruchom o
') Zwróog uwagę czytelnika, że te n rodzaj lotu u nas łatw o m ożna obserwować w lecie, gdy się już bociany do odlotu szykować zaczynają.
(Przyp. tłum ,).
w pow ietrzu przeciw w iatrow i przez całe m inuty. O bserw ow ałem to zjaw isko w ie
lokrotnie w je d n e m i tem samem miejscu:
p tak, w idziany przez lunetę, w ydaw ał się zupełnie nieruchom ym o k ilk a m etrów po
n ad w ierzchołkam i topól. Zw racam u w a gę na tę okoliczność, gdyż m ożnaby p rz y puszczać, że w iatr odbity od drzew , p rz y bierając k ierunek ku górze, w ystarczał do podtrzym ania p tak a ').
Zbiorowe ew olucyje, w ykonyw ane przez ptaki lecące stadem , obserw ow ane były od daw na. Ż óraw ie, gęsi, dzikie kaczki i inne ptaki, szykują się w czasie swych przelotów w różny sposób, ju żto w liniją, ju żto k li
nem , zachow ując stale je d n a k i porządek.
K aczki przy p rzelo tach szykują się zw y
kle w dwie linije schodzące się p od kątem w postaci głoski Y, której w ierzchołek zw rócony je st ku przodow i. Dawniój p rz y j
mowano, że kaczka lecąca przodem p ru je pow ietrze, ułatw iając lot innym . D ’E8terno je d n a k w inny sposób p o trzebę tego szyku objaśnia. W ed łu g niego porząd ek taki u le ga zm ianie stosownie do k ie ru n k u w iatru w zględem osi lotu, a nadto, każdy p ta k zn a jd u je się zawsze na zew nątrz szlaku, j a kim leci jeg o poprzednik; j a k tw ierd zi bo
wiem d’E stern o, pow ietrze po ru szan e u d e
rzeniam i skrzy d eł przedstaw ia m niejszy opór dla p taka, przez co lot staje się t r u dniejszym , niż w ośrodku spokojnym .
Jeż eli więc stado kaczek szykuje się w po
stać głoski Y, którćj w ierzchołek posuw a się przeciw w iatrow i, to każdy z ptaków tym sposobem unika szlaku sw ego po p rze
dnika. Lecz jeżeli w iatr je s t zboku, a kacz
k i zachow ują ten sam porządek, to m ogło
by się zdarzyć, że odnoga lite ry Y zw róco
n a przeciw w iatrow i ulegałaby w pływ ow i szlaków utw orzonych przez ptaki lecące z w iatrem . Otóż, w edług d’E stern o , kacz-
') N ależy dobrze odróżniać to pływ anie od tr z e p o ta n ia na miejscu, ta k częstego u tychże ptaków . P rzy m ałym naw et w ietrze, p tak i drapieżne tr z e począ sig na m iejscu z dziobem przeciw w iatrow i zwróconym , ja k b y zajęte b ad an ie m okolicy. Inne g atu n k i, a m iędzy niem i skow ronek, trzep o czą się na m iejscu w ta k i sam sposób; we w szystkich tych w ypadkach p ta k zw raca się dziobem przeciw w ia
trow i, m ożem y stąd poznać k ieru n ek w iatru n a w et wtedy, gdybyśm y go in n ą d ro g ą o kreślić nie m ogli.
ki m ają cztery sposoby uniknięcia tój nie- w ygody. Jed en z nich polega na uloko
waniu obu odnóg V na jednój płaszczyźnie pionowój lub na płaszczyźnie różnój od płaszczyzny w iatru; drug i zależy na tem, aby jedno ram ię Y odsunąć od drugiego tak daleko, aby szlaki w pow ietrzu zanik a
ły , nim dojdą do niego; innym znów razem ro skład kaczek będzie tego rodzaju, że szla
k i pow ietrza poruszonego na jed nem ra m ieniu przechodzą pom iędzy ptakam i ra m ienia drugiego; niekiedy znów ptaki szy ku ją się w je d n ę liniją, k tó rą w iatr z boku uderza.
D ow cipna ta teo ry ja tru d n ą jest do spraw dzenia n a drodze obserwacyi: w rzeczy sa
m ej, z dołu niepodobna oznaczyć płasz
czyzny obu sk rzy d eł ram ion litery V, a n a d to nie możemy nic pew nego powiedzieć 0 kącie, ja k i tw o rzy w iatr z osią lotu, gdyż różne w arstw y pow ietrza mogą posiadać rozm aite k ieru n k i prądów , ja k to wskazuje często niezgodność chorągiew ek z k ieru n
kam i chm ur.
P rzypuszczeniom d’E stern y przeciw sta
wić możemy zresztą teo ryją M ouillarda, k tó ry przyjm uje, że p tak i lecące stadem p ru ją pow ietrze z większą łatw ością niż p o jedyncze. N iedając bynajm niój zadaw al- niającego objaśnienia tych skutków aglome- racyi, badacz ten robi uwagę, że wróble, skow ronki i większość ptaków śpiew ają
cych zgrom adza się w stada do lotu; M ouil- la rd uw aża za fa k t spraw dzony przez sie
bie, że stado szpaków np. leci szybcićj an i
żeli szpak pojedynczy.
L o t stadem przedstaw ia jeszcze inne cie
kaw e szczegóły. W poruszeniach stada ptakó w zgodność bywa niekiedy ta k w iel
ką, że w szystkie sk rzyd ła podnoszą się 1 o padają razem . S tado lecących czajek w ydaje się naprzem ian białem lub czar- nem , stosownie do tego, czy poruszenia cie
m nych skrzyd eł zak ry w ają lub odkryw ają białe brzuchy ptaków .
N ieraz m ożna widzieć stado szpaków ros- ciągnięte w jednój płaszczyźnie, k tó ra ju żto się opuszcza, ju ż podnosi, nachyla rozm ai
cie ja k b y na roskaz wodza; w yciąga się na- k ształt olbrzym iój wstęgi, poczem znów się skupia, m uska pow ierzchnię ziemi, wzno
si się i kręci, zanim siądzie na m urawie.
WSZECHŚW IAT. 749 W szyscy badacze zgadzają się, że szyb
kość lotu je s t trudną do ocenienia. W pe
wnych je d n a k w arunkach udało się ozna
czyć dość dobrze średnie ich szybkości. T ak np. dla gołębi pocztow ych starano się ozna
czyć dokładnie chw ilę w ypuszczenia i chw i
lę przybycia do gołębnika. Otóż, p rzyj
mując, co zresztą je st praw dopodobnem , że przelot odbył się po linii prostej i bez za
trzym ania, stosunek odbytój drogi do zuży
tego czasu daje na średnią szybkość gołębia około 2 0 m etrów n a sekundę.
D la innych gatunków dowody są rz a d sze. W porów naw czem studyjum nad szyb
kością rozm aitych ptaków I. Jackson oce
nia szybkość lotu przepiórki na 17 m etrów na sekundę; gołąb przebyw a w tym samym czasie 27 m etrów , sokół 28, orzeł 81, j a skółka 67 i je rz y k 8 8. N iektórzy badacze p rzypisują fregacie szybkość 600 mil franc.
na dzień. P ta k ten, ja k mówią, nie lata w nocy, ani nie siada na m orzu, a ponieważ m arynarze w idyw ali je na 300 do 400 mil od najbliższego lądu, znaczy to, że fregata m usiała przebyć conajm nićj 600 m il franc.
w ciągu dnia, t. j . 300 w jed n ę stronę i 300 z powrotem .
M ouillard posiłkow ał się następnym spo
sobem oceniania szybkości lotu. Poniew aż w pow ietrzu nie mamy punktów stałych, do którychby lot odnosić można było, należy śledzić cień ptaka, którego posuw anie się obserw ator może porów nać czyto z szyb
kością konia biegnącego kłusem lub galo
pem, czyto z pociągiem pospiesznym; można też obliczyć ilość s e k u n d , potrzebną do przesunięcia się cienia m iędzy dwom a sta- łem i punktam i na ziemi, których odległość następnie mierzymy.
N ależy jed n ak tu zastrzedz, że sposób ten oznaczania szybkości może być dokładnym
w k ra ja ch podzw rotnikow ych, gdy słońce przechodzi w pobliżu zenitu. Lecz p rzy skośnych prom ieniach słońca cień bywa b a r
dzo odchylony od linii pionowćj, a odchy
lenie to zm ienia się w m iarę większego lub mniejszego wzniesienia ptaka. Sposób więc ten można stosować tylko p rzy w prow adze
niu pewnych popraw ek.
Podróże kolejam i żelaznem i d ają nieraz sposobność oceny szybkości lotu ptaków , j e żeli one lecą rów nolegle do pociągu iw tym
że samym kierunku. M ożna wtedy do- strzedz, że ptaki śpiewające pozostają zna
cznie w tyle za pociągiem pospiesznym, któ
rego zw ykła szybkość wynosi 18 m etrów na sekundę; to samo da się powiedzieć o wro
nach, ale gołębie tow arzyszą pociągow i, a naw et prześcigają go niekiedy, jask ó łk i zaś m ają lot jeszcze szybszy.
Od chw ili wzlotu szybkość ptaka w zra
sta stopniowo aż do pewnćj granicy. Tem u wzrostowi szybkości tow arzyszy zjawisko ciekawe: obszerność czyli am plituda ude
rzeń skrzydeł zm niejsza się w m iarę, ja k szybkość w zrasta. Zdaje się, że w skutek przyspieszenia lotu, pow ietrze nabiera wię- cćj oporności i przedstaw ia trw alszy pu n k t oparcia.
T ak więc obserw acyja lotu ptaków nasu
wa ju ż eksperym entatorom pew ną liczbę za
dań. Oprócz samój n atu ry ruchów , stanow ią
cych właściwe uderzenie skrzydła, należy wyjaśnić ciekawe ewolucyje, jak ie obser
wacyja w ykazała, a w tym celu potrzeba określić położenie, jak ie musi przyjąć skrzy
dło, aby utrzym ać ciało ptaka kosztem n a
bytej szybkości; dalój należy zbadać, pod jak im kątem p ta k żaglowy musi nastaw ić skrzydło do w iatru, aby się wznieść w gó
rę, dając się przy tem ile można najmniój
! przez w iatr poryw ać. T rzeba nadto po
znać w p ły w , ja k i przem ieszczenie środka ciężkości ciała w yw iera na k ierun ek lotu, oznaczyć szybkość w iatru i szybkość p ta ka, zm ierzyć wreszcie opór, ja k i napotyka skrzydło stosownie do tego, czy pow ietrze je st spokojne czy poruszone, czy ptak posu
w a się prędzój czy wolniej.
P rzystępu jąc je d n a k do tych zadań, prze- dewszystkiem pam iętać należy, czego nas nauczyła anatom ija i system atyka zw ierząt o w arunkach m echanicznych lotu ptaków.
tłum. J . Sz.
KHO H fK A H A O K G W A .
ASTRONOMIJA.
— Fotograficzna ka rta nieba. P rzygotow ania do fotograficznego zdjęcia k a rty całego nieba, o czem niejednokrotnie ju ż pisaliśm y, szybko postępują.
750
Z przedstaw ienia złożonego ak ad em ii nauk w P a ry żu przez ad m irała M ouchez dow iadujem y się, że buduje się obecnie dziesięć lu n et fotograficz
nych, w edług m odelu używ anego w P aryżu (W szech
św iat z r. z. str. 40), a p rzy jęteg o przez k on
gres astro-fotograficzny, k tó ry się odbył w K wie
tn iu r. b. L u n ety te ukończone będą, w ciągu r o ku przyszłego, a najdalej w początkach 1889; trzy z nich przeznaczone są, d la obserw atoryjów fra n cuskich w A lgierze, B ordeaux i Tuluzie. Można przeto uw ażać za rzecz pew ną, że doniosła t a dla astronom ii p ra c a rospoczętą zostanie w r. 1889.
(Comptes rendus). S. K.
M ETEO ROLO GIJA.
— Signal Office. W Styczniu r. b., po śm ierci gienerała B. H azena, k iero w n ik a am erykańskiego system u u rządzeń m eteorologicznych, Signal Offi
ce, zarząd znakom itej tej in s ty tu c y i o b jął znany z w ypraw y podbiegunow ej k ap itan G reely.—Z po
wodu u ch y len ia przez rz ą d n ie k tó ry c h dotąd udzie
lanych zasiłków znalazła się ona w ciężkiem po
łożeniu i praw dopodobnie przejdzie pod zarząd d ep a rta m e n tu rolnictw a, przyczem dotychczasow a je j wojskowa organizacyja zastąp io n ąb y została cyw ilną. Znaczną, pomoc zy sk ała Signal Office w ostatnich czasach od tow arzystw k o lei żelaznych, k tó re nietylko rospow szechniają je j p rognozy po
gody, ale sam e urząd zają liczne stacyje m e te o ro logiczne. (H um boldt).
S. K.
CHEM IJA.
— Om eire. Dr. R. M arloth, który przez pew ien ezas m ieszkał w K apsztadzie, zapoznaje europejczy
ków z napojem powyższej nazwy, przygotow yw a
nym i spożyw anym przez krajow ców zachodnio- południow ej części A fryki, pozostającej obecnie pod p ro te k to ra te m niem ieckim . H ererow ie, p a n u ją c a gałęź plem ienia zam ieszkującego k ra j D am ara, zaj
m ują się praw ie w yłącznie hodow lą b y d ła. N ie
któ rzy z wodzów tego p lem ien ia p o siad ają trzo d y liczące pięć do dziesięciu ty sięcy sztuk wołów. J e dynie podczas w ielkich uroczystości w oły zostają b ite d la spożycia ich m ięsa, zw ykle zaś żyją m ieszkańcy ta m te jsi m lek iem . N ie spożyw ają oni jed n a k m leka w stanie n a tu ra ln y m lecz dopiero po pewnego rodzaju ferm entacyi. W obec w ażności, ja k ą zyskały w E uropie p ro d u k ty ferm e n ta c y i m le
ka, kum ys i k efir, nie od rzeczy będzie zapoznać się z ty m now ym przetw orem . R elacyje je d n a k d ra M. dość są skąpe-
D la p rzy g o to w an ia „om eire”, świeże m leko w le
wa się w rodzaj butli, niew ym ytych po używ aniu ich dnia poprzedniego, a w ięc zaw ierających jeszcze resztk i m leka sferm entow anego. N aczynia te zo
sta ją przez dwie godziny m niej w ięcej w strząsane bezustannie lub w k ró tk ic h odstępach czasu W cza
sie ciepłym „om eire" je s t ju ż gotowe po godzinie, przy tem p e ra tu rz e chłodniejszej — po 2 do 3 godzi
nach. Stanow i ono gęstą, n a wpół ściętą ciecz, za
p achu przyjem nie w innego, sm aku słabo kwasko- w atego, nieco kłującego. Napój to bardzo p rzy je
m ny i n iezm iernie pożyw ny. Im dłużej „om eire”
pozostaje w b u tli, tem staje się kw aśniejszem . Po 24 godzinach zaw artość kw asu je st bardzo znaczną.
To też europejczycy, kraj ten zam ieszkujący, nie do
prow adzają „om eire” do ta k silnego stopnia kwaś- ności, gdy tym czasem hererow ie piją najchętniej p rzetw ó r silnie kw aśny. Jeżeli „om eire” pozo
staw ia się w zupełnym spokoju, w tak im razie po 6 — 10 godzinach w ydziela się sernik, na spodzie zaś zbiera się kw aśna serw atka. „O m eire” zaw ie
r a alkohol, lecz w m ałej ilości. Bodziec ferm enta- cyjn3r, w yw ołujący owę zm ianę mleka, n ajp raw d o podobniej więc różni się od grzybków kumysowego i kefirowego.
iii. FI.
TECHNOLOGIJA.
— Fabrykacyja mleka zagęszczonego. O peracyja, jak iej poddaje się m leko w celu przechow ania, po
lega je d y n ie n a usunięciu znacznej części wody w sposób tak i, aby skład m leka nie uległ zm ianie, coby m iało m iejsce np. przy w ygotow aniu go w w a
ru n k a c h zw ykłych. Główną rolę odegryw a tu do
datek cukru i przechow yw anie w naczyniach h e r
m etycznie zam kniętych, a w ten sposób w A m ery
ce już p rzed trzy d siestu la ty zdołano umożebnić przew óz m leka n a jakiekolw iek odległości; w chw i
li użycia dodatek wody sprow adza je do pierw otnej objętości. W eszło ono w skład pożyw ienia dla żoł
n ierzy różnych arm ij, a w T oukinie był to jed y n y pokarm , jakiego używać m ogli żołnierze chorzy na dysenteryją. W E uropie główne ognisko te j fa- b ry k acy i je s t we wiosce Cham blisko Zug w Szwaj- c ary i, gdzie codziennie poddaje się zagęszczeniu I m leko 8000 krów , czyli 60000 litrów. Mleko, po
| przy b y ciu do fabryki, wlewa się do zbiornika, opa
trzony w filtr jedw abny, na którym zatrzym ują . się cząstki zanieczyszczające. Z biornik te n stan o wi zarazem pom ost wagi, ta k , żń tu tak że ozna
cza się ciężar m leka. Mleko oczyszczone przecho
dzi do kotłów m iedzianych, ogrzanych p a-ą do 35°, dodaje się w tedy doń cukru trzcinow ego w ilości % ciężaru m leka. Po rospus?czeniu cukru ciecz p rze
chodzi autom atycznie do kotłów, gdzie ulega za
gęszczeniu w tem p eratu rze 52° pod słabem ciśnie
niem 10 Cm słupa rtęci. W w arunkach ta k ic h m le
ko w re, składow e zaś jego części (tłuszcz, sernik i t.. d.) nie doznają żadnej zm iany. Po upływ ie trzech godzin zaw artość k o tła zostaje zredukow a
n ą do '/ 3 objętości pierw otnej i przy b iera konsys- te n c y ją półpłynną, a n astępnie udaje sią do walców chłodzonych w odą wciąż odnaw ianą. S tąd drogą m echaniczną m leko zagęszczone przechodzi do w arsztatów , gdzie rozdziela się w pudełka m etalowe, k tó re się p ieczętu ją do ekspedycyi. (Jo u rn al de p h a rm a c ie e t de chim ie).
A.
M INERALOG IJA .
— Topazy w skałach w ulkanicznych. D otychczas znano topazy jed y n ie z g ra n ifów i niektórych żył kruszcow ych. W ithm an Cro^s znalazł je w an- dezycie kw arcowym (nevadit) z Chalk M tn. koło Leadyille, prof. v. R ą th zaś w skale ryolitow ej