• Nie Znaleziono Wyników

■A-dres Ked.a,ls:c ri: I^Iralso-wslsie-^rzed.m.ieście, IfcTr 66. M

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "■A-dres Ked.a,ls:c ri: I^Iralso-wslsie-^rzed.m.ieście, IfcTr 66. M"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 3 1 Warszawa, d. 2 sierpnia 1896 r. T o m X V .

PRENUMERATA „WSZECHSWIATA“ . W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2 l p rze syłką pocztową': ro czn ie rs. l o , p ó łro czn ie rs. 5 P ren u m e ro w ać m ożna w R ed ak cy i „W sze c h św ia ta *

i w e w s z y s tk ic h księgarn iach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie:

D e ik e K ., D ick ste in S., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w s k i W t., K ra m szty k S., M o ro zew icz J „ N a- tanson J., S ztolcm an J„, T r zc iń sk i W . i W r ó b le w s k i W .

■A-dres Ked.a,ls:c 3 ri: I^Iralso-wslsie-^rzed.m.ieście, IfcTr 66.

0 W PŁY W IE

O K O L IC Z N O Ś C I P R Z Y P A D K O W Y C H

N A

ROZW ÓJ ODKRYĆ i WYNALAZKÓW .

M o w a p r o f, E . M A C H A p rzy o b ję ciu w u n iw ersy tec ie w iedeńskim k a te d ry filozofii (historyi i te o ry i nauk

in d u k cy jn y ch ), dnia 21 paźd ziern ika 1895 r.

W naiwnych i nadzieją ożywionych po­

czątkach m yślenia swego sądzą młodociane narody, podobnie ja k ludzie młodzi, źe każde nastręczające się im zadanie je s t do roz­

wiązania m ożebne, że każde da się aż do samego ją d r a rozwikłać. T ak m ędrzec z M iletu, gdy dostrzega roślinę w wilgoci kiełkującą, m niem a, że całą ju ż przyrodę zrozum iał; ta k myśliciel z Sam os, stąd, że długościom stru n harm onijnych liczby ozna­

czone odpowiadają, przypuszcza, źe liczbami zdoła istotę św iata wyjaśnić. Filozofia i wie­

dza w czasie tym jedność stanowią. Obfitsze wszakże doświadczenie rychło pomyłki wy­

kryw a, sprow adza krytykę i wiedzie do po­

działu, do rozgałęzienia nauki.

Ponieważ wszakże pogląd'ogólny na świat pozostaje potrzebą człowieka, oddziela się też filozofia od badania specyalnego. N ie­

kiedy wprawdzie łączą się oboje w potężnej osobistości takiego D escartesa lub Leib- nitza, ale w ogólności drogi ich rozchodzą się coraz bardziej. A jeżeli w pewnych epokach może się filozofia tak dalece od bad ań spe- cyalnych odosobnić, źe m a nadzieję odbudo­

wania św iata z błahych doświadczeń izby dziecinnej, to z drugiej ;‘strony i badacz dzie­

dziny ograniczonej wyobraża sobie, źe węzeł zagadki św iata da się rozwikłać przez usu­

nięcie jednej tylko pętlicy, przed k tó rą się znajduje i k tó rą dostrzega w olbrzymiem powiększeniu perspektywicznem. K ażd e roz­

patryw anie dalsze uw aża on za rzecz niemo- żobną, lub naw et zbyteczną, nie pomnąc słów Y oltairea, k tóre tu n a d a ją się lepiej, aniż‘eli gdziekolwiek indziej: „Le superfłu—

chose tre s necessaire” .

To praw da, że dla niedostatku cegieł, do budowy potrzebnych, historya filozofii je st histo ry ą błędu przeważnie i być nią musi.

W e wdzięcznej wszakże pam ięci zachować winniśmy, że zarodki pomysłów, k tó re dziś jeszcze badaniom specyalnym przyświecają, ja k n au k a o ilościach niewymiernych, idee o zachowaniu m ateryi i energii, zasada ro z .

TYGODNIK P O P U LA R N Y . POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZYR O D N IC ZYM .

(2)

WSZECHŚWIAT. N r 31.

woju i inne, odnieść się d a ją do źródeł filozo­

ficznych, w czasach bardzo odległych. Nie je s t też rzeczą obojętną, czy kto próbę oryentow ania się w świecie u su n ął lub z a ­ niechał po rozpoznaniu niedostateczności środków, czy też wcale je j nie p rz ed sięb ra ł.

Z aniedbanie to mści się w ten sposób, że spe- cyalista we własnym swym szczupłym zakre­

sie w też sam e znów błędy popada, k tó re filo­

zofia dawno ju ż uznała. T o też rzeczywiście w fizyce i fizyologii, pierw szej zwłaszcza po­

łowy naszego stulecia, napotykam y pojęcia, k tó re naiw ną swą dobrodusznością dorówny­

w ają zupełnie wyobrażeniom szkoły jońskiej, ideom platonicznym , lub innym podobnym pomysłom.

Stosunki te wszakże obecnie, ja k się zdaje, zbliżają się zwolna do zmiany. J e ż e li filo­

zofia dzisiejsza założyła sobie cele skrom niej­

sze, do osiągnięcia moźebne, jeżeli nie z a ­ chowuje się ju ż ta k niechętnie względem b ad ań specyalnych i sam a w nich naw et gor­

liwy udział przyjm uje, to z drugiej strony nauki specyalne, fizyka i m atem aty k a, nie*

mniej ja k nauki historyczne i lingwistyczne, sta ły się bardzo filozoficznemi. M a te ry a ł znaleziony nie przy jm u je się już bez krytyki;

rozglądam y się w dziedzinach sąsiednich, z których on pochodzi. Dziedziny oddzielne dążą do zetknięcia wzajemnego. W taki sposób to ru je sobie drogę i wśród filozofów przeświadczenie, że filozofia polegać może jedynie n a uzupełnianiu krytycznem nauk specyalnych, na ich w zajem nem przenikaniu i łączeniu w całość jedn o litą. J a k krew, aby ciało zasilać, rozdzielać się musi między niezliczone naczynia w łoskow ate, by wszakże następnie znów w sercu się grom adzić, tak też i w nauce przyszłości wszystka wiedza coraz bardziej spływać będzie w p rą d je d ­ nolity.

Pojm ow anie takie, pokoleniu dzisiejszemu ju ż nie obce, reprezentow ać tu zam ierzam . N ie spodziew ajcie się więc, albo teź nie oba­

wiajcie się, źe system y p rzed wami budować będę. P ozostaję przyrodnikiem . A le nie oczekujcie tak że , źe w szystkie działy wiedzy przyrodniczej przebiegać będę. Je d y n ie ty l­

ko n a poufnem mi polu być mogę przew od­

nikiem i tu tylko pom agać m ogę do wykona­

nia drobnej części pracy Jeż eli zdołam w zajem ne stosunki fizyki psychologii i k ry ­

tyki poznania jasno wyłożyć— pracy mej za jało w ą uważać nie będę. A by zaś n a przy­

kładzie przedstaw ić, ja k odpowiednio do sił swoich zadanie takie spełnić pragnę, biorę dziś pod rozwagę, w formie szkicu tylko oczywiście, rzecz w sobie zam kniętą: O wpły­

wie okoliczności przypadkowych n a rozwój odkryć i wynalazków.

Jeżeli o kim mówimy, że prochu nie wy­

nalazł, sądzimy, że przez to zdolności jego w niekorzystnem bardzo przedstaw iam y oświetleniu. W yrażenie takie je s t wszakże niezbyt szczęśliwie dobrane, bo przy żadnym może innym wynalazku nam ysł uprzedni nie m iał mniejszego, ani też przypadek szczęśli­

wy większego udziału, aniżeli przy tym w łaś­

nie. Czyż jed n ak mamy w ogólności obniżać dzieło wynalazcy dlatego, źe mu przypadek był pomocnym? H uygens, który tyle prze­

cież odkrył i wynalazł, że sądowi jego w tej rzeczy zaufać można, przypisuje przypadko­

wi znaczenie n ader doniosłe, gdy mówi, że m usiałby nadludzką potęgę umysłową posia­

dać ten, coby lunetę wynalazł bez p rzyp ad­

kowego zbiegu okoliczności ułatw iających.

N a łonie k ultury żyjący człowiek otoczo­

nym się widzi mnóstwem najcudowniejszych wynalazków, gdy ro z p atru je choćby tylko środki zaspak ajania potrzeb codziennych.

Jeżeli przenosi się m yślą w czasy, poprze­

dzające wynalezienie tych środków i pragnie powstanie ich należycie pojąć, to zdolności umysłowe przodków, którzy to stw orzyli, wy­

dawać się mu m uszą niepojęcie wielkiemi, a według baśni starożytnej boskiemi nieled- wie. Zdum ienie jego wszakże zm aleje znacz­

nie, skoro rozważy rezultaty badań kultury daw nej, które niejednokrotnie przekonyw ają, ja k powolnie, ja k drobnem i i niepozornemi krokam i pow stał w ynalazek każdy.

Niewielkie zagłębienie w ziemi, w którem ogień rozłożony został, je s t piecem pierw ot­

nym. Mięso zwierzęcia zabitego, wraz z wo­

dą w skórze jego pomieszczone, gotuje się przez zetknięcie ze złoźonemi tam , rozgrza- nem i kam ieniam i. K am ienne gotowanie t a ­ kie dokonywa się i w naczyniach drew nia­

nych. Dynie wyżłobione chronią się od spa­

lenia powłoką glinianą. T ak pow staje p rzy­

padkowo z gliny palonej garn ek otaczający,

a sam a dynia staje się zbyteczną, chociaż

długo jeszcze garn ki k sz ta łtu ją się dokoła

(3)

N r 31. WSZECHSW1AT. 483 dyni lub w sieci koszykowej, zanim wreszcie

garncarstw o samodzielnem się staje. A i wte­

dy jeszcze, jak b y n a świadectwo pochodzenia swego, zachowuje ono ozdoby, m ające pozór sieci. W tak i sposób przez okoliczności przypadkowe, mieszczące się poza jego za­

m iaram i, r 'ewidywaniami i jego władzą, poznaje cziowiek stopniowo drogi korzyst­

niejsze do zaspakajan ia swych potrzeb. W s a ­ mej rzeczy, jakżeż bez pomocy przypadku mógłby człowiek przewidzieć, że glina w od­

powiedni sposób traktow ana wyda dogodne naczynie kuchenne.

W przeważnej części wynalazki, odnoszące się do początków ku ltury, zaliczając do tego mowę, pismo, pieniądze i t. p., nie mogły być wynikiem zamierzonego namysłu już dlatego, źe w artość ich i znaczenie można było oce­

nić dopiero przy ich użyciu. Wynalazkowi mostu początek m ógł dać pień, który padł poprzecznie przez strum ień, wynalazkowi narzędzi kam ień, przypadkowo napotkany przy łupaniu owoców. Użycie ognia tam też zapewne się rozpoczęło i stam tąd się roz­

przestrzeniło, gdzie wybuchy wulkaniczne, źró d ła gorące, płonące wytryski gazów n a­

stręczały sposobność rozpoznania własności jego przy spokojnej obserwacyi i ich zużyt­

kowania. W tedy dopiero przypadkowe może wzniecenie ognia przy wierceniu drzewa nauczyło ze śro d k a tego korzystać. Dzi­

wacznym i fantastycznym wydaje się pogląd pewnego wielkiego badacza, że wynalazek sposobu wzniecania ognia przez wiercenie drzew a pow stał przez pewien obrzęd re lig ij­

ny. Byłoby to toź samo, jakbyśm y użycie ognia wyprowadzić chcieli od zapałek. N ie­

wątpliwie bowiem praw dzie odw rotna tylko odpowiada droga.

Podobne, w znacznej części dotąd ciemno­

ścią osłonięte procesy wywołuje przejście narodów z życia myśliwskiego do koczujące­

go i rolniczego. N ie będę przykładów tych mnożył i zwrócę tylko uwagę, że też same objawy pow tarzają się i w okresach histo­

rycznych, w czasach wielkich wynalazków technicznych, o których również rozpo­

wszechnione są nieraz wyobrażenia osobliwe, przypadkowi przypisujące wpływ niesłycha­

nie przesadny, psychologicznie niemożebny.

O bserwacya p ary wydobywającej się z ko­

ciołka i podrzucającej pokrywkę doprowa­

dzić miała do wynalazku maszyny parowej.

Uprzytom nijm y sobie wszakże, ja k wielki między widokiem tym, a wyobrażeniem po­

tężnej działalności maszyny istnieje odstęp dla człowieka, który wcale jeszcze nie zna maszyny parowej. A le gdy inżynier, który ju ż pompy budował, zanurzy przypadkowo w wodę otworem butelkę, do suchości roz­

grzan ą i wypełnioną jeszcze p arą, wtedy widok wody wdzierającej się gwałtownie do butelki, nasunąć mu może ju ż łatwo pomysł zbudow ania według tej zasady dogodnej pompy ssącej parowej, k tó ra ju ż przez dalsze ulepszenia, krokam i powolnemi, przeobrazić się może w maszynę parow ą W a tta , co je s t i ze względów psychologicznych zrozumiałem.

T ą więc drog ą najważniejsze wynalazki nastręczyć może człowiekowi przypadek, w sposób przezeń zgoła nie zamierzony; je d ­ nakże sam tylko przypadek żadnego wyna­

lazku do skutku doprowadzić nie może.

Człowiek nie zachowuje się tu bynajm niej bezczynnie. I pierwszy naw et garn carz w le- sie pierwotnym czuł w sobie pewien zasób genialności. M usiał 0 11 fak t nowy zaobser­

wować, m usiał dostrzedz i rozpoznać ko­

rzystną jego dla siebie stronę i m usiał zro ­ zumieć, źe da on się użyć jak o środek do jego celu. M usiał on zjawisko nowe wyróż­

nić, wryć w pam ięć swoję z innemi myślami swemi, spleść i powiązać. Jednem słowem, posiadać on m usiał zdolność dokonywania doświadczeń.

Zdolność dokonywania doświadczeń moż- naby przyjąć właśnie za m iarę inteligencyi.

J e s t ona bardzo różną śród ludzi jednego plemienia, a w zrasta potężnie, gdy poczyna­

ją c od zwierząt niższych zbliżamy się do człowieka. Z w ierzęta niższe, ograniczone prawie zupełnie do działalności odruchowej, odziedziczonej wraz z organizacyą, nieuzdol- nione zgoła do doświadczeń osobistych, k tó ­ rych zresztą w prostych w arunkach życia swego nie p o trzeb u ją niemal. Ślim ak zbliża się zawsze znowu do mięsożernej aktynii, choć uderzony palącem i jej nićmi w strząsa się za każdym razem , ja k gdyby zgoła w ra­

żenia bólu w pamięci nie przechowywał ').

‘) Móbius. N aturw iss. Verein f. Schleswig-

H olstein (1873, s tr. 113).

(4)

484 WSZECHŚWIAT. N r 31.

P a ją k daje się wielokrotnie wywabiać przez dotknięcie siatki kam ertonem , ćm a leci zno­

wu do płom ienia, który j ą oparzył; motyl (gołębi ogon) uderza bez liku o róże n a obiciach wymalowane ‘), ja k pożałow ania godny myśliciel, któ ry zawsze w ten że sam sposób ata k u je rzekom e swe a nierozwiązal- ne zadanie. P raw ie ta k samo bez p lanu ja k Maxwellowe cząsteczki gazu i ta k sam o p r a ­ wie nierozsądnie p rz y la tu ją muchy, dążąc do św iatła i wolności, a pozostają uwięzione na szybach okna w półotw artego, nie mogąc znaleźć drogi dokoła wąskiej ram y. Szczupak wszakże, który w akw aryum od drobnych rybek p ły tą szklaną je st oddzielony, ju ż po kilku m iesiącach, gdy niejednokrotnie do­

tkliwie się p otłukł, przekonyw a się, że drob­

nych tych rybek bezkarnie napastow ać nie może. Pozostaw ia je też w spokoju naw et po usunięciu przegrody, połyka je d n a k n a­

tychm iast k ażdą inną w prow adzoną tam rybę. P ta k o m wędrownym musimy już znaczną przypisyw ać pam ięć, k tó ra praw d o ­ podobnie dla b ra k u myśli zakłócających działa ta k ściśle, ja k pam ięć niektórych k re ­ tynów. Powszechnie zaś znaną je s t zdolność wyższych zw ierząt kręgowych poddaw ania się tresurze, w czem w yraźnie w ybija się zdolność dokonywania doświadczeń.

Silnie rozw inięta pam ięć m echaniczna, k tó ­ r a żywo i wiernie przyw ołuje do świadomości zdarzenia daw niejsze, w ystarcza, by unikać pewnego szczególnego niebezpieczeństwa, by korzystać z pewnej szczególnej okoliczno­

ści przyjaznej. D o rozw inięcia wszakże wy­

nalazku nie je s t dostateczna. Do tego po­

trze b a dłuższych szeregów w yobrażeń, wza­

jem nego pobudzania się w yobrażeń różnych, silniejszej i różnorodnej łączności w szystkie­

go m a te ry a łu w pam ięci złożonego, przez używanie wzmożonego, potężniejszego i w raż­

liwszego życia psychicznego. Człowiek staje nad strum ieniem nieprzebytym , któ ry je s t dlań tru d n ą zaw adą. P rzypom ina sobie, że przekroczył ju ż strum ień tak i po drzewie wywróconem. W pobliżu są drzewa, a drze­

wa wywrócone już przesuw ał. Ś cinał już także drzew a, a wtedy daw ały się poruszać.

Do ścinania używ ał ostrych kam ieni. W y­

*) W edług dostrzeżeń prof. H atscheka.

szukuje takiego kam ienia, a gdy w porządku odwrotnym sprowadza wszystkie te okolicz­

ności, które dla silnego podniecenia potrzebą przejścia strum ienia żywo się w pam ięci jego o dtw arzają, staje się wynalazcą mostu.

Z e wyższe zw ierzęta kręgowe w pewnej mierze zachowanie swe do okoliczności sto ­ sują, nie ulega wątpliwości. Jeżeli nie oka- żują wyraźnego postępu przez grom adzenie wynalazków, tłum aczy się to dostatecznie stopniem czyli różnicą natężenia inteligencyi ich względnie do człowieka; nie potrzeb a by­

najm niej odwoływać się do różnicy jakościo­

wej. K to codziennie choćby najdrobniejszą zaoszczędza kwotę, m a niesłychaną ju ż wyż­

szość ponad tym , co takąż sam ą kwotę co­

dziennie traci, albo choćby tylko nie umie zysków swych zachować. D rob na różnica ilościowa tłum aczy olbrzym ią różnicę wynie­

sienia.

Co dotyczę czasów przedhistorycznych, do­

tyczę też i historycznych, a co o wynalaz­

kach powiedziano, daje się dosłownie i co do odkryć powtórzyć, jedne bowiem i drugie różnią się między sobą tylko sposobem, ja k używamy rzeczy nowo poznanej. W każdym razie idzie o nowo dostrzeżony związek no­

wych lub też znanych już własności, fizycz­

nych lub pojęciowych. O kazuje się naprzy- kład, źe substancya, k tó ra wydaje reakcyę chemiczną A , wywołuje też reakcyę B; jeżeli dostrzeżenie to służy wyłącznie do poglądów, do zaradzenia niedostatkow i intelektualne­

mu, mamy odkrycie, natom iast zaś mamy wynalazek, jeżeli substancyi, dającej reakcyę A , używamy, ażeby sprowadzić reakcyę B, po żądaną dla celów praktycznych, do usu­

nięcia pewnego n ied ostatku m ateryalnego.

„Odnalezienie łączności re ak cy j” je stto wy­

rażenie dosyć rozległe, aby sch arak tery zo ­ wać odkrycia i wynalazki n a wszystkich po­

lach. O bejm uje ono tw ierdzenie P y ta g o rasa , k tó re zaw iera połączenie reakcyi geom e­

trycznej z arytm etyczną, odkrycie N ew tona, k tó re podaje łączność biegów K eplerow ych z zasadą odwrotnych stosunków k w ad rato­

wych, również dobrze, ja k i wynalezienie drobnego przeinaczenia w konstrukcyi pew­

nego narzędzia, albo też korzystnej zmiany w danej m anipulacyi farbierskiej.

R ozw arcie nowych dziedzin faktów dotąd

nieznanych, sprowadzone być może jedynie

(5)

N r 31. WSZECHSWIAT. 485 przez okoliczności [przypadkow e, przy k tó ­

rych fakty pospolicie niedostrzegalne do- strzegalnem i się stają. Dzieło wynalazcy polega tu na bystrej baczności, k tó ra już w śladach ') ujm uje niezwykłość przebiegu i okoliczności warunkujących, a zarazem roz­

poznaje drogi, po których do pełnej obser- wacyi dochodzimy.

N ależą tu pierwsze dostrzeżenia zjawisk elektrycznych i m agnetycznych, G rim aldiego obserwacye interferencyi, spostrzeżenia A ra- ga, że igła magnesowa kołysząca się w pusz­

ce miedzianej uspak aja się prędzej, aniżeli w pudle tekturow em ; obserwacya Foucaulta, dotycząca statecznej płaszczyzny w ahań prę­

ta w irującego na tokarni i przypadkowo po­

trąconego; uwagi M ayera co do czerwoności krwi żylnej w okolicach zwrotnikowych, ob­

serwacya K irchhoffa wzmożenia się linii D, rozpatryw anej wskroś płomienia sodowego;

Schónbeina odkrycie ozonu, spowodowane wonią fosforową, rozchodzącą się przy prze­

biegu iskier elektrycznych w powietrzu i t. p.

W szystkie te fakty, których część znaczna widzianą była zapewne nieraz, zanim zaob­

serwowane zostały, dają nam przykłady ważnych odkryć, dokonanych przez okolicz­

ności przypadkowe, wykazując zarazem w jasnem świetle znaczenie uwagi n ap rę­

żonej .

{Dok- nast.).

Przełożył S. K .

Z dalekiej północy.

(Ciąg dalszy).

Po tych niefortunnych wyprawach ho­

lenderskich nadługo zaniechano usiłowań w celu odkrycia drogi morskiej ku Chinom.

Dzieła, rozpoczętogo z takiem męstwem przez B aren tsa w r. 1596, dokonał dopiero prof. N ordenskjold w r. 1878— 1880, opły-

l) Ob. Hoppego „E ntdecken und F in d en ” (1872).

wając całą Azyę północną. I poznawanie Nowej Ziemi leżało w skutek tego przez czas dłuższy odłogiem. Zachodziły wpraw­

dzie n a nią rozm aite sta tk i najczęściej przy­

padkowo, nie wiele wzbogacając zdobyte przez holendrów wiadomości i doświadczenie w żegludze północnej. B ył n a niej H udson w r. 1608, był J a n Cornelizoon van H oo rn w r. 1612, był Y lam ing w r. 1688, był także niefortunny kapitan W ood, który utraciwszy w lodach około Nowej Ziemi okręt, w ło ­ dziach szukał ratu n k u , a wróciwszy do Anglii zarzucał B arentsow i fałsz, utrzym ując, że Nowa Ziem ia łączy się lądem ze Szpicber- giem i że niem a wolnej drogi na północ od pierwszej. To niecne kłam stw o stanowiło niem ałą przeszkodę w dalszych poszukiwa­

niach krain północnych.

N atom iast dokładniejsze poznanie brze­

gów Nowej Ziemi zawdzięczamy licznym wyprawom rossyjskim , począwszy od końca wieku X V III-g o . Pominąwszy rozm aitych poszukiwaczy bogactw kopalnych, a tych nie brakło do ostatnich czasów, wspomnimy tu tylko o jednym z nich, a mianowicie lejte- j nancie Rozmy słowie, który w r. 1768 na licho zbudowanym okręcie do stał się do cieś- ) niny M atoczkin S zar, dzielącej Nową Ziem ię na dwie wyspy: znacznie większą północną 1 i m niejszą—południową. Rozmyslow prze-

; p ły n ął na wschód znaczną część tej cieśniny

| i dokonał dokładnych pomiarów hydrogra-

| ficznych. To jeg o niewątpliwa zasługa. Do- j strze g ł on także, że morze K a rsk ie we wrześniu wolne je st od lodów. Nie ważąc się na dalszą żeglugę z powodu złego stanu okrętu, Rozmysłow zmuszonym był spędzić zimę i noc p o larną na Nowej Ziemi, czego dokonał w zatoce Jo k (T iulenija guba), z wielką stra tą w ludziach; większa ich część wyginęła od skorbutu, nie zachowując, przy­

kładem B arentsa, najprostszych warunków życia hygienicznego. Rozmysłow wrócił do A rchangielska na statk u rybackim , nie od­

szukawszy złotej góry, której tajem nicę za­

b ra ł ze sobą do grobu jeden z jego tow arzy­

szy—Czyrakin.

Doniosłe znaczenie w historyi Nowej Ziemi posiadają czterokrotne wyprawy na ocean i Lodowaty k ap itan a L iitke, przedsiębrane

| w latach 1821— 1824. W jego obszernem

i dziele znajdujem y dokładne pom iary i opis

(6)

486 WSZECHSWIAT. N r 31.

całego pra,wie zachodniego brzegu wyspy, z w yjątkiem części północnej, k tó rej, pomi­

mo kilkakrotnych usiłowań, d la gęstych lodów nie m ógł opłynąć, co zdaw ało się napozór stw ierdzać fałszywe przypuszczenie W ooda. P oza tem , w dziele L u tkego żeglarz północny znaleźć może wiele cennych w ska­

zówek, zw łaszcza co dotyczę dróg m orskich i pomiarów astronom icznych. N ie zd o łał on jed n ak rozw iązać niepokojącego od ta k daw na żeglarzy zagadnienia, czy możliwem je s t objechanie Nowej Ziem i, czy morze K a rsk ie uw alnia się kiedykolwiek w ciągu roku od lodów, czy Nowa Ziem ia je s t po- p ro stu wyspą, czy też łączy się od północo- wschodu z jak im lądem ?

Z agadnienia te w znaczeniu dodatniem rozwiązano stosunkowo niedawno. Do po­

znania wschodnich wybrzeży Nowej Ziem i wielce się przyczyniły dwie wyprawy P ach tu - sowa w latach 1832 —1835. Z asłu g i jego w tym względzie m ogą stanąć obok B are n tsa . Podczas pierwszej wyprawy zdołał on do­

trzeć zaledwie do 70°36' szer. półn., płynąc m orzem K arskiem wzdłuż wschodniego b rz e­

gu wyspy; zaskoczony przez lody, m u siał tu przezimować w kurnej chacie, zbudow anej, ja k opiewał nadpis, w r. 1759. D ługość wschodnią tego p unktu od G reenw ich okreś­

lił n a 59°32'. P ołataw szy ch atę drzewem napływowem, znalezionem n a brzegu m or­

skim, Pachtusow zbudował n adto niewielką łaźnię, połączoną z izbą k urytarzem z dwu rzędów beczek przykrytych żaglami. C hatę opatrzono ta k dokładnie, że m ożna w niej było chodzić bez szwanku w jed nej tylko ko­

szuli. Pachtusow trzym ał swych ludzi w ry ­ gorze, nie dopuszczając gnuśnej bezczynności, nakazując mycie się w łaźni i częste zm ienia­

nie bielizny. To też w ciągu całej zimy załoga czuła się zdrow ą i rzeźką; n a wiosnę jednak, pomimo całej dbałości i ostrożności, ukazał się skorbut, k ład ąc do grobu dwu majtków. Co dwie godziny robił Pachtusow spostrzeżenia meteorologiczne. K ilk a razy w ciągu zimy morze K a rsk ie pozbyło się lo­

dów n a znacznej przestrzeni. Co dotyczę zw ierząt, to w październiku widziano stado renów, 500 sztuk wynoszące; złapano w samo- trzaski wielką ilość lisów, ubito dwa białe niedźwiedzie. P tactw o zaczęło się zlatywać w końcu m aja. N astępnego la ta Pachtusow

dopłynął wolnem od lodów morzem do cieśni­

ny M atoczkin S zar, zbadawszy całe wschod­

nie wybrzeże, obfitujące w bezpieczne porty, z których najprzedniejszy znalazł w zatoce L u tk ego (72°26' szer. półn.). Gdyby nie b ra k żywności Pachtusow , być może, zdołał­

by opłynąć całe wschodnie wybrzeże Nowej Ziem i, gdyż wolne morze żadnych ku tem u nie staw iało przeszkód. G roźba głodu zm u­

siła go jed n ak do odwrotu. P rze p ły n ą ł on po ra z pierwszy M atoczkin S zar ’) od strony m orza K arskiego i dostał się szczęśliwie do A rchangielska. Inny okręt, wysłany razem z Pachtusow em pod dowództwem K ratow a, zg in ął bez wieści.

Pom yślna wyprawy Pachtusow a zachęciła rz ąd rossyjski do n akładu n a dalsze badania wschodniego brzegu Nowej Ziemi. W r. 1834 sporządzono drug ą wyprawę, z dwu złożoną żaglowców, pod naczelnem dowództwem Pachtusow a, którem u do pomocy dodano oficera m arynarki Cywołkę, rodem z W a r­

szawy. Zim ę ekspedycya ta spędziła n a po­

łudniowym brzegu M atoczkinego S zaru przy ujściu rzeki Czyrakinej. Zbudowano dwa porządne domy z umyślnie w tym celu przy­

wiezionych bierwion, w części zaś z resztek ok rętu Bozmysłowa. M atoczkin S zar za­

m arz ł około 28 listopada. W ciągu zimy tem p eratu ra nie sp ad ała poniżej punktu za­

m arzania rtęci. W ogóle załog a nie cierpiała ani chłodu, ani głodu, gdyż doświadczony i przezorny jej wódz zaopatrzył się w ciepłą odzież sam ojedzką i dostateczną ilość zap a­

sów spożywczych. Srożyły się jed n ak za­

mieci śnieżne ta k w porywach swych niepo­

hamowane, że nieraz po tygodniu niepodo­

bieństwem było wydostać się z koszar na powietrze. Z d arzało się też nieraz, że oba- dwa domostwa tonęły całkowicie w zaspach śnieżnych: wtedy, przykładem B aren tsa, z dym nika drzwi robić musiano. B iałe niedźwiedzie ra d e nawiedzały ludzkie siedzi­

by— zwabił je wydostający się z nich dym.

Z ab ito w ciągu tej zimy jedenaście sztu k ,—

z nich jednego n a dachu, drugiego w sieni.

') Często spotykany na północy w yraz „ sz a r”

w znaczeniu cieśniny, je s t skażeniem germ ańskie­

go Scheere. „M atoczka“ po pom orsku oznacza

kom pas.

(7)

N r 31. WSZECHŚWIAT. 487 Noc polarną, spędzała załoga w ciągłym ru ­

chu, polując n a lisy i k rzątając się koło domów. Tem u zawdzięczała tylko dobry stan zdrowia i niewielką stratę w ludziach.

N a wiosnę Pachtusow urządzał na saniach wycieczki, których wynikiem była m apa Ma- toczkinego S zaru i części wschodniego wy­

brzeża wyspy północnej, k tó rą zam ierzył opłynąć latem . Z am iar ten jed n ak spełzł na niczem. Przyczyna wiecznie ta sama:

lody i lody. D nia 24 czerwca zanotowano rzadkie na północy zjawisko: burzę z pio ru ­ nam i i ulewnym deszczem. Wogóle wypra­

wom P achtusow a zawdzięczamy wiele bardzo cennych odkryć i spostrzeżeń m eteorologicz­

nych, pomiarów astronomicznych i geodezyj­

nych i dokładną m apę wschodniego brzegu wyspy. Należy w nim uznać równie zasłu­

żonego i dzielnego badacza północy podbie­

gunowej, ja k B aren ts, z którym dzielić wi­

nien sławę odkrywcy Nowej Ziemi.

Rok 1837 je s t ważną d a tą w historyi tej wyspy. W yprawiono bowiem n a nią w tym roku pierw szą ekspedycyę naukową pod kie­

runkiem znakom itego zoologa v. B aera, akadem ika petersburskiego. Do ekspedycyi tej należał, prócz tego, geolog Lehm ann, okrętem sterow ał Cywołka. Geograficznie wyprawa v. B aera niczem ważnem wiado­

mości naszych nie wzbogaciła. N atom iast pod względem przyrodniczym wielkie poło­

żyła zasługi przez zbadanie flory i fauny, zwłaszcza m orskiej, przez dokładne obserwa- cye geologiczne L ehm anna na obu brzegach M atoczkinego S z a ra i w wielu punktach za­

chodniego wybrzeża wyspy. W celu dokład­

niejszego opracow ania m apy Nowej Ziemi rząd rosyjski wysyła w r. 1838 nową ekspe- dycyą z porucznikiem Cywołką na czele. Z i­

mę ekspedycya ta spędziła na brzegu za­

chodnim wyspy pod 73°57' szer. półn. w za­

toce M iałkiej (M iełkaja guba). B yła to jed n a z najnieudolniejszych wypraw. B rak energii i doświadczenia w jej komendancie spraw ił, że większa część załogi rozchorowała się na sk orbut, który z a b ra ł aż dziewięć ofiar, w tej liczbie i samego Cywołkę. N a wiosnę oficerowie nie mogli robić planów to ­ pograficznych dla b rak u ciemnych okularów, w jak ie się zawsze zaopatryw ał Pachtusow , aby zabezpieczyć oczy od promieni słońca padających z góry i dołu, albowiem odbijały |

się od nieprzerw anej powłoki śnieżnej. P o ­ mimo przeszkód zdołano jed n ak utrw alić na mapie znaczną część zachodnich brzegów wyspy i poczynić ciekawe obserwacye m eteo­

rologiczne, zwłaszcza dotyczące w ahań tem peratury. Ze spostrzeżeń tych okazało się, że klim at tej części wyspy (powyżej M atocz­

kinego Szaru) nie je s t tak surowym ja k są ­ dzono poprzednio. W ciągu zimy rtęć nigdy nie sp ad ała poniżej — 33°; w czerwcu były tylko trzy m roźne noce; zato dni były po­

godne i ciepłe; dwa razy term om etr podniósł się aż do + 1 8 ° w cieniu. W sierpniu mróz d ał się czuć tylko w ciągu trzech godzin.

W szystkie te zmiany ciepła zależą wyłącznie od kierunku wiatru.

Po wyprawie Cy wołki nastąp iła dość d ług a przerw a w badaniu Nowej Ziemi. Nowa epoka jej historyi zaczyna się dopiero w la ­ tach sześćdziesiątych, kiedy łowcy norwescy, wytępiwszy wieloryby, morsy i foki koło Szpicbergu, działalność swą przenieśli na wschód ku Nowej Ziemi i na morze K arskie.

Doskonale obeznani z w arunkam i żeglugi na oceanie Lodowatym , n a niewielkich lecz sprawnych statkach, wytrzym ali i odważni, prócz obfitej zdobyczy łowieckiej, przywozili oni do ojczyzny bardzo ważne nieraz odkry­

cia geograficzne. Dość powiedzieć, że wszyst­

kie nasze dzisiejsze wiadomości o morzu K arskiem myśliwcom tym zawdzięczamy.

Pierwszym z nich był K arlsen , późniejszy członek austryackiej wyprawy podbieguno­

wej. Opuściwszy H am m erfest w roku 1868 popłynął n a wschód, p rzeby ł szczęśliwie K a rsk ie W ro ta , wkrótce jed n ak cofnął się z m orza K arskiego, lecz inną już drogą, przez Jug o rsk i S zar, i tegoż jeszcze la ta do­

ta r ł n a północ aż do przylądka N assau, płynąc wzdłuż zachodniego brzegu Nowej Ziemi. Zachęcony niezwykle szczęśliwym połowem, K a rlsen w roku następnym tę sa-

| mę odbywa podróż, lecz posuwa się dalej [ jeszcze na wschód morzem K arskiem aż do i wyspy B iałej, skąd w raca do Norwegii przez M atoczkin Szar. P rzy k ład K arlsen a zachę­

ca w krótce całą falangę naśladowców. O ich energii w tępieniu wielkich zw ierząt północy wymownie świadczą te oto cyfry: statk i ło­

wieckie, które w r. 1869 opuściły Trom so, zdobyły 805 morsów, 2 302 foki, 53 niedźwie­

dzie i t. d. Lecz z drugiej strony, znalazł

(8)

488 WSZECHSWIAT. N r 31.

się pomiędzy niemi Johannesen, który po raz pierwszy w ciągu jednego la ta oplynął Nową Ziem ię, obalając dawne o niej i m orzu K a r ­ skiem przesadne m niem ania. N ie nap o ty ­ k ając n a drodze ani k aw ałka lodu, przybił on wczesną wiosną ku Nowej Ziem i i rzucił kotwicę koło wyspy M eżduszarskiej w d. 31 m a ja 1869. N astępnie wolnem od lodów m orzem pożeglow ał wzdłuż zachodniego brzegu wyspy na północ aż do p rzylądk a N assauskiego, dokąd przybył 16 czerwca.

S tą d tą sam ą d ro g ą wrócił n a południe i 29 czerwca przez K a rsk ie W ro ta w płynął na m orze K a rsk ie aż do azyatyckiego J a łm a łu , wzdłuż którego posunął się na północ do wyspy B iałej, a skierowawszy się stą d ku południowi, m ając ciągle n a widoku wschod­

ni brzeg Nowej Ziem i,^ przez K a rsk ie w rota wrócił do Norwegii. S praw ozdanie z odby­

tej podróży i poczynionych spostrzeżeniach hydrograficznych przedstaw ia szwedzkiej A kadem ii nauk, k tó ra go n ag rad za m edalem srebrnym .

Jeszcze ciekawszą i ważniejszą pod wzglę­

dem naukowym podróż odbywa Jo hannesen w roku następnym 1870. P ierw szą połowę la ta strac ił na polowaniu koło zachodnich brzegów Nowej Ziem i, lecz 12-go lipca przez K a rsk ie W ro ta d o stał się na morze tegoż nazwiska, a trzy m a ją c się wschodniego b rz e­

gu W a jg acza, zbliżył się do wyspy M iestnej.

T u s ta ra ł się naw iązać stosunki z sam ojeda- mi, w których mowie zauw ażył dom ieszkę słów norweskich. R ysy ich tw arzy były szpetne i nieprzyjem ne: nosy mieli sp ła sz ­ czone, oczy ukośne; niektórzy prócz tego wyróżniali się krzywem i ustam i. W ita ją c norwegczyków, sformowali dwa szeregi:

w pierwszym stali mężczyzni, w drugim ko­

biety. W ogóle lud to cichy i uprzejm y.

D. 11 sierpnia Johannensen w ylądow ał na J a łm a ł pod 71°48' szer. półn., przepłynąw szy m orze K arsk ie, następnie wrócił na Nową Ziem ię w celu zaopatrzenia się w wodę i opal w zatoce U dde bay, poczem znów przebył m orze K a rsk ie n a żaglach aż do brzegów azyatyckich. T ak przeszło całe lato. Nie bacząc na późną porę roku, w której myśliw­

cy norwescy w racają ju ż zwykle do domu, Johannesen odważył się n a śm iały czyn—

opłynięcia dokoła Nowej Ziem i. Z p o cz ąt­

ku skierow ał się na północo-wschód, lecz I

[ później zm ienił kierunek ten na zachodni i d. 3 września zbliżył się do Nowej Ziemi.

M orze było zupełnie wolne od lodów. Oko­

liczność tę przypisuje Johannesen golfstro- mowi, gdyż między drzewem napływowem j zauw ażył on pływaki, używane, w Norwegii do łowienia ryb na wędy. Jakkolw iekbądź Jo han nesen o k rążył szczęśliwie północną część Nowej Ziemi, dokonawszy czynu, uw a­

żanego przez geografów współczesnych za niemożliwy. A kadem ia szwedzka wyznaczy­

ła mu za tę epokową podróż nagrodę w po­

staci złotego m edalu.

W tym sam ym roku kilku innych łowców norweskich (Ulve, M ack i in.) odbyli równie szczęśliwe podróże po m orzu K arskiem , przejechawszy je w rozm aitych kierunkach.

N iem niej pomyślnym od poprzedniego był rok następny 1871. Podróże, odbyte w tym roku przez Jo h ann esen a, Tobisena, K a rlse n a i in.

dowiodły ostatecznie, źe m orze K arsk ie, k tó re dawniej miano za nigdy nieodm arza- ją c ą lodownię (E iskeller), w pewnej porze roku, mianowicie n a jesieni, pozbywa się lo­

dów całkowicie i nie je s t d la żeglarza nie- bezpiecznem. Z pomiędzy podróżników, któ­

rzy w r. 1871 nawiedzili Nową Ziem ię, wspomnimy tu tylko o K arlsenie, słynnym odkrywcy „podbiegunowej P om pei”, zacho­

wanej nie w lawie i popiele wulkanicznym, lecz pod lodem i śniegiem. D nia 9 września K arlsen wylądował na wschodnim brzegu wyspy pod 76°6' szer, półn., gdzie znalazł zw aliska domu długiego na 10, a szerokiego na 6 m; dom ten oczywiście oddaw na był przez swych mieszkańców porzucony, gdyż w nętrze jego w ypełniały śmieci i lód. Z a ­ rządziwszy oczyszczenie domu, K arlsen zn a­

la z ł w nim rozm aite sprzęty, książki, szk a­

tułki i t. p. Bliższe rozpatrzenie tych przed­

miotów przekonało go, źe odkrył on miejsce, w którem przed trzy stu laty przezimował B arents i jego towarzysze. Znalezione p rzed ­ m ioty stanowią doskonałą ilustracyę życia holendrów podczas spędzonej tam przez nich zimy; m ają prócz tego i znaczenie głębsze, historyczne: oczyściły one nieskazitelną pa­

mięć B are n tsa z niecnych zarzutów, jak ie mu nieudolni późniejsi m arynarze stawiali.

N ajcenniejsze przedm ioty przywiózł K arlsen

do Norwegii. N ab y ł je anglik p. Ellis K ay,

ogółem za 10 800 koron ( = 6 000 rs.). N a­

(9)

N r 31. WSZECHSWIAT 489 stępnie za tę sam ą cenę odstąpił K ay te t

północne relikwie rządowi holenderskiem u.

Obecnie zn ajd u ją się one w H adze w d ep a r­

tam encie m arynarki, gdzie umieszczono je w osobnym pokoju, który naśladuje we­

w nętrzne urządzenie domu B aren tsa na N o­

wej Ziem i. W kilka la t później pewien anglik odszukał w prochownicy dokum enty, zostawione przez B arentsa z jego i Heem s- k erk a podpisami, pióra i kałam arz, którem i się posługiwali ci dzielni m arynarze trzy sta la t tem u i t. d.

(C. d. «.).

J . Morozewicz.

OWADY DRAPIEŻNE.

N igdy nie u stając a walka o byt, k tóra niszczy życie, aby życie wywoływać i u trzy ­ mywać, panuje w całym świecie; ja k ludzie między sobą, ta k człowiek walczy ze zwie­

rzętam i, zw ierzęta z człowiekiem, zwierzę ze zwierzęciem, rośliny także biorą udział w ogólnej walce.

W państw ie, którego obszar oznaczamy nazwą św iata organicznego, najwięcej, prze- dewszystkiem p rzeraża nas okrutne, krwawe zniszczenie, szerzone przez zw ierzęta d ra ­ pieżne wśród ich ofiar. Z przerażeniem myślimy o lwie, napadającym d rżącą gazelę, której lekkość nóg nie zdoła od śmierci ocalić, a zapom inam y o robaku, którego depcemy nogą, niezważając na równie o k ru t­

ną walkę wśród drobnych istot.

G dy wprawny wzrok badacza przebije za­

słonę, pokryw ającą ich życie, dowiadujemy się, że i tam wre w alka równie zaciekła i nie­

unikniona, choć krew m ordowanych nie uka­

zuje nam okropności walki. N a wyróżnienie zasługuje w alka w świecie owadów, mianowi­

cie zaś polowania, jak ie odbywają owady błonkoskrzydłe (H ym enoptera) na inne owa­

dy, a szczególniej zaś na pająki, które służą tym morderczym błonkoskrzydłym za zwie­

rzynę.

Z a podstawę służą nam zajm ujące wiado­

mości, które d-r A leksander LaboulbSne,

wytrawny w tym zakresie badacz, p rz ed sta­

wił francuskiem u towarzystwu entomologicz­

nemu w roku zeszłym i opisał w swojem dziele ')•

Największemi drapieżnikam i pośród błon koskrzydłych są ta k zwane osy grzebiące, które zak ład ają gniazda w przejściach i ko­

rytarzach robionych w piasku, ziemi lub suchem drzewie. N iem a prawie rzędu owa­

dów, któryby nie sk ład ał daniny na wyży­

wienie tych os.

Muchy, ważki, świerszcze, szarańcze, g ą­

sienice motyli—wszystkie m uszą się obawiać szybkolotnych myśliwych, zarówno ja k n a j­

bliższe krewne tych ostatnich, osy i pszczoły.

Oddawna ju ż wiadomo, że nie wszystkie osy m ają ten sam sm ak, każdy ich gatun ek obiera sobie tylko pewne gatunki innych owadów, pozostaw iając resztę swoim siostrom.

Rozm aitość upodobań daje się zauważyć także w jednym i tym samym rodzaju. N a- przyk ład pewne gatunki rodzaju Cerceris w ybierają tylko chrząszcze, inne znowu same błonkoskrzydłe.

Do polowań i zasadzek na różne owady pobudza osy nietyle staranie o dogodzenie własnemu apetytowi, ile tro sk a o potomstwo, które wykluwając się z ja j jako nieudolne liszki musi zastać gotowe pożywienie. Osy za b ija ją swoję zwierzynę żądłem i zaw artym w nim jadem .

Ukłócie pewnych gatunków je st dla czło­

wieka niezbyt bolesne; przeciwnie Pom pilus i Pepsis, przedstawiciel Pom pilidae zw rotni­

kowych, odznaczają się szczególnie silnem ukłóciem.

Zwykle jed n ak napastnikom nie zależy wcale na śmierci ofiary; te, które się muszą ciągle starać o świeże mięso, ogłuszają tylko zdobycz i ta k ą przynoszą n a pokarm .

W spomnieliśmy, że i p ająk i p ad a ją ofiarą drapieżnych instynktów tych owadów.

J u ż A rystoteles wiedział o tem , gdy pisał w swojej „H istoryi zw ierząt” : „Osy, zwane ichneumon, są mniejsze od innych; zabijają

') D-r A lexandre Laboulbene. S ur un Hy-

m enoptere fouisseur du genre Pepsis qui appro-

visionne ses larves avec une grosse espece de

M ygale e t rem arques sur quelques p ara site s des

A raignees. Annales de la Soc entomologique

de F rance, 1895,

(10)

490 WSZECHSWIAT N r 31.

P h alan g i, znoszą ich tru p y do dziur w s t a ­ rych m urach lub innych przedm iotach, sk ła ­ d a ją tam ja ja i zalepiają otw ór g lin ą ”.

T a uwaga A ry sto telesa nie może się stoso­

wać do właściwych ichneumonów, których gąsienice żyją w gąsienicach innych owadów i zaliczone są nie do os, lecz do innej grupy (Entom ophaga) błonkoskrzydłych. T ym cza­

sem Laboulb&ne p rzekonał się, że to są g a­

tunki, zbliżone do zwykłego P om pilusa, k tó ­ ry poluje n a pszczoły, a je s t m niejszy od

zwykłej osy.

LaboulbSne p rz y ta cza szereg spostrzeżeń ta k ciekawych, że je tu ta j powtórzymy.

D on F elix d ’A z ara, który m iędzy rokiem 1781 a 1801 podróżow ał po A m eryce p o łu d ­ niowej, opisuje, że znajduje się tam osa dwa razy większa od hiszpańskiej, k tó rą widział wlokącą do gniazda, przez wysoką traw ę, po zupełnie prostej linii tru p a p a ją k a wielkości orzecha laskowego ze skorupą. G niazdo było oddalone na 163 kroki. K ilk a razy osa po­

rz u cała swą zdobycz, aby spraw dzić drogę, przyczem opisywała półkole wielkości około trzech piędzi.

K a ro l D arw in zrobił podobne spostrzeże­

nia w okolicy R io de Ja n e iro i opisuje j e tak w swojej „P odróży przy ro d n ik a naokoło św iata”; „Osa rzuciła się n a swą zdobycz, potem odleciała od niej nagle; p a ją k był wi­

docznie zraniony, bo u siłu ją c uciec, stoczył się z m ałej pochyłości. Pom im o teg o zo­

stało mu dość sił na zawleczenie się do kępki traw y, w której się ukrył. O sa w róciła i wy­

d aw ała się bardzo zdziwiona, nie znalazłszy ofiary; zaczęła więc form alne polowanie na p ająk a, zupełnie ja k pies na lisa. L a ta ła tu i owdzie, poruszając ciągle skrzydłam i i m ac­

kam i.

„Mimo dobrego ukrycia p ająk został w resz­

cie znaleziony, a osa chcąc się do niego zbli­

żyć m anew row ała bardzo ostrożnie, gdyż kleszcze przeciwnika zastan aw iały j ą ciągle;

wreszcie ukłóła go dw ukrotnie w spodnią stronę tułow ia, a przekonaw szy się dokładnie zapomocą maćków, źe p a ją k ju ż się nie ru ­ sza, przygotow yw ała się do odciągnięcia swej zdobyczy, lecz w tej chwili schw ytałem ty ra ­ n a i jego ofiarę’1.

G atu nek P epsis, do którego się odnosi ten opis, ja k i wiele innych, otrzym ał w A m eryce nazwę „ T a ra n tu la -K ille r”.

M ac Cook zauważył w Texas, że olbrzym i p a ją k zd rad za wyraźnie poczucie niebezpie­

czeństw a przez trwożliwe zachowanie się i drży przed strasznym wrogiem.

P ro f. Buckley z A u stin (T exas) opisuje walkę między obydwoma strasznem i zwie­

rzętam i podobie ja k Darwin. „Pepsis for- mosa je st owadem żywym, niespokojnym, ciągle latającym lub biegającym tu i owdzie.

S k rzy d ła jego d rż ą nieustannie. S postrzegł­

szy tara n tu lę , zaczyna zaraz zakreślać w koło niej kręgi, a p ająk drży i chce uciekać.

O pór bywa słaby i bezcelowy.

„W róg, korzystając szybko ze sposobnej chwili, rzuca się na tara n tu lę , kłóje j ą żąd­

łem i zatacza dalej kręgi dokoła niej. Z ra ­ niony p ająk drży, czasem zostaje zupełnie ogłuszony, lecz niekiedy okazuje się także potrzeb a powtórnego ukłócia.

„W cześniej czy później p ająk p ada bez ruchu, a m orderca zbliża się przezornie, aby się przekonać, czy mu się napaść powiodła.

„O sa ciągnie następnie ciężką swą zdobycz do poprzednio przygotow anej jam ki, k tó rą zam yka, złożywszy jajk o na ciele p a ją k a ”.

M ac Cook, który i to opowiadanie pow ta­

rza, dodaje, że lubo podziwiać należy od­

wagę i zręczność osy przy zwyciężaniu tak wielkiego p ająka, ja k również siłę i w ytrw a­

łość przy jej zagrzebywaniu, to jed n ak los wroga, ogłuszonego, żywcem zakopanego i pożeranego wreszcie przez obżartą liszkę je st godny politowania.

Eugeniusz Simon obserwował w Venezueli osę Pepsis wlokącą za jed n ę nogę wielkiego p taszn ik a (M ygale). W ielkość tych os m a dochodzić 55 mm. G rób dla ofiary g rzebią ja k psy lub króliki zapomocą przednich nóg.

Czy odbywa się to przed zabiciem, czy po zabiciu ofiary, nie zostało ostatecznie stw ier­

dzone.

D anina, ja k ą sobie osy w ybierają z p ają ków, musi być bogata, bo rzadko kiedy spo­

tykam y w ich gniazdach pojedyńczego p a ją ­ ka; przeważnie spotykam y ich kilka, często z rozm aitych gatunków , a naw et rodzajów.

M ac Cook *) zajm ow ał się także obszer­

niej jad em os, choć nie m ógł otrzym ać do-

') H enri Mac Cook. American Spiders and

th e ir spinning w ork. F iladelfia, 1 8 8 9 — 1893.

(11)

N r 31. WSZECHSWIAT. 491 statecznej jego ilości do rozbioru. Sądzi

j

on, źe p ająk i żyją jeszcze dwa tygodnie po ukłóciu, bez ruchu i czucia, z giętkiem i członkam i, zachowującemi położenie, jak ie

j

im nadamy. W yzdrowienie je s t niemożliwe, śmierć tylko odwleczona na dwa tygodnie.

U rodzajów Cerceris i Sphex, polujących na szarańcze i chrząszcze, koniecznym zdaje się w arunkiem do ogłuszenia ofiary jest ugo­

dzenie w system nerwowy, gdyż osy te celują ukłócie w pewien punkt ściśle anatomicznie określony.

ęon, jak iś p ająk u p ad ł przy moich stopach, w tej samej zaś chwili osa (prawdopodobnie Pompilus) rzuciła się na ziemię, zapewne, aby go porwać.

„Ale uprzedziłem osę, chw ytając i j ą i p a­

ją k a , który m iał osiem nóg odciętych od gło- wotułowia. N ie potrzeba ju ż było ranić p ająk a jadow item żądłem ,już i tak nie m óg ł­

by uciec”.

Innym razem G oureau przyglądał się za- grzebywaniu p ająk a.

Owad trzym ał p ająk a w łapkach, usiłując

Osowaty owad Pepsis formosa (Pom pilidae), polujący na pająka, ta ra n tu lę am erykańską, E urypelm a H eutzii.

Niewiadomo jeszcze napewno, czy u Pom- pilidów działanie ukłócia niezależne je s t od miejsca.

G atu n k i Pom pilus czynią przeciw nika nie­

szkodliwym w inny jeszcze sposób, odgryza­

ją c mu nogi.

G oureau b ad a ł to zjawisko już w r. 1839.

Z najdow ał on gn iazda os w formie grudki ziemi z pająkiem m ającym ju ż tylko dwie nogi; pozostałe sześć były odgryzione.

T en sam entomolog opowiada dalej: „Pew ­ nego razu w lecie, gdy mieszkałem w Besan-

wejść tyłem do swej galeryi: ponieważ je d ­ nak galerya b y ła wykopana w bardzo sypkim piasku (było to u brzegu R odanu), ziarnka piasku zasypały otwór i owad nie m ógł się do głębi dostać. W tedy opuścił jam ę, poło­

żył zdobycz i usiłował tylnem i nogami i szczypcami usunąć przeszkodę. Osięgnąw- szy swój cel, osa wzięła znowu p ająk a i za­

ciągnęła aż do głębi galeryi. G o ureau zniszczył galeryą i zdziwił się bardzo, zoba­

czywszy tam tylko jednego pająka.

Przyjrzaw szy mu się baczniej zauważył, źe

(12)

492 WSZECHSWIAT. N r 31.

odwłok ledwie się trzy m ał tułow ia, jak g d y b y część łącząca była złam ana. Gdy później w domu chciał się ostatecznie przekonać, co to było, odwłok zupełnie odpadł. U szko­

dzenie to mogło się zdarzyć w czasie włócze­

nia p ająk a tu i owdzie.

G oureau jed n ak przypom ina, źe rodzaj C erceris chw yta w ta k i sposób sam ice H a- lictes, którem i karm i swe gąsienice, źe prze­

gryza część łączącą odwłok z tułowiem . Ł atw o więc m ożna przypuścić, źe to samo uczynił Pom pilus, badany przez G oureau.

N a zakończenie wspomnimy tu o cieka­

wych b adan iach M enge, k tó ry zauw ażył, źe pewne gąsienice w yjadają czyli wysysają zzew nątrz pająki, pozostawione im przez troskliwe m atki.

W spom niany badacz znalazł p a ją k a , do którego odwłoka przyczepiła się pasorzytni-

Gąsienica osow atego ow adu, p a s o rz y tu ją c a na p ająk u . G órna część gniazda w ycięta w celu

pokazania w nętrza.

cza gąsienica i um ieścił go w szklanem p u ­ dełku, wysypanem n a dnie piaskiem .

P a ją k zagrzeb ał się zaraz i zasłonił wej­

ście do kryjówki siatk ą, ta k że go nie m ożna było obserwować.

G dy po kilku dniach M enge u sunął siatkę, znalazł pod nią poczw arkę oraz kilk a nitek szaro-brunatnej przędzy, lecz z p a ją k a nie zostało śladu.

W przędzy znalazło się potem kilk a k a ­ wałków nóg pająka, kleszcze i kaw ałki po­

krycia ciała, jak o sm utne resztki uczty.

W krótce potem w pudełku wykluła się m łoda Pepsis.

Lecz same pasorzyty nie żyją bezkarnie cudzym kosztem: noszą w sobie znowu inne pasorzyty, a naw et znamy pasorzyty trz e ­ ciego stopnia.

T a k je d n a isto ta czepia się d rugiej, żyjąc z siły zebranej przez innych w walce o byt,

azd ob yczą m usząc się znowu dzielić z innemi, w ypełniającem i groźbę starego przysłowia

„nie czyń drugiem u, co tobie nie m iło”.

D -r E Tiessen.

Tłum aczyła Z. S.

( P rom etheus, n -r 325, 1895).

W sprawie zachoioania m ateryału naukowego wystawy hygienicznej.

Szanowny P anie R edaktorze.

M ając zaszczyt być referentem jednego z dzia­

łów na pierw szej wystawie hygienicznej w roku 1887, zbliska mogłem się przy p atrzeć, że praca naukow a referentów z mozołem i publicznem i i pryw atnem i ofiarami pieniężnem i podjęta, przed staw iająca ówczesny stan wiadomości z za­

k re su hygieny, biorąc ogólnie, została z chwilą zam knięcia wystawy zmarnowaną,.

P raw d a, że objaśnienia przez referentów udzie­

lane zwiedzającym w czasie wystawy, pracę tę spożytkow ały, że np. sekcya fizyko-chem iczna p rze z w ydanie kilku bro szu r pracę tę częściowo u trw aliła, że p. K. W enda, ówczesny re d a k to r

„W iadom ości Farm aceutycznych” , nie szczędził zachodów i po wystawie, otw ierając łam y swego pism a dla referentów sekcyi fizyko-chemicznej, skłonił ich do napisania szeregu artykułów , wy­

danych następnie w osobnej odbitce, że parę artykułów zamieściło „Z drow ie” — p raw da zatem , że ślad y pojedynczych usiłowań zostały częścio­

wo zachowane. Gdzież są je d n a k prace innych sekcyj, gdzie liczne grafikony, tablice, gdzie w reszcie przyrządy, te mianowicie, na nabycie któ ry ch łożył zarząd wystawy *), co się stało i z kolekcyam i okazów ad hoc zebranych? W szy st­

ko to rozproszyło się po świecie. Część sp o ży t­

kowano jeszcze najlepiej, w ysyłając j ą do Lwowa na w ystawę hygieniczno-lekarską w 1888 roku.

; Część okazów była w gościnie w M uzeum etno- graficznem za jego istnienia jeszcze w B agateli—

lecz re sz ta albo spoczywa gdzieś pod g rubą

’) T ak np. p rzy rzą d według Abela do ozna­

czania p u n k tu zapłonienia n afty tu ła ł się po p r a ­

cowniach chemicznych, aż się dosfał pod opiekę

d -ra L. N.

(13)

N r 31. WSZECHSWIAT. 493 ju ż w arstw ą pyłu, lub powróciła ,,na pam iątkę”

do i-eferentów . A szkoda je d n ak , że tyle p racy z zapałem podjętej, naogół porządnej, dla ogółu p rze p ad ło praw ie. Dlaczego się tak stało? Oto pop ro stu dlatego, że nie pom yślano we właści­

wym czasie o tej spraw ie, wtedy, kiedy jeszcze z łatw ością można było zwoływać posiedzenia sekcyj i zarządu, kiedy wystawa jeszcze trw ała.

Nie zastanowiono się gdy była po tem u pora nad tem , czy i ja k zachować naukow ą pracę re ­ ferentów (tablice i t. p.) i choćby część okazów.

M ając tedy żywo w pamięci dzieje pierwszej wystawy, a przekonaw szy się, co z re sztą było do przew idzenia, że na drugiej wystawie praca refe­

rentów przedstaw ia się pokaźniej i jeszcze więcej na zachowanie zasługuje, pozwalam sobie za po­

średnictw em W szechświata przypom nieć refe­

rentom , za rż ą łowi wystawy i tym kołom, dla których poruszona spraw a nie je st obojętną, że te ra z właśnie je s t ju ż wielki czas pomyśleć o niej i powziąć ja k ą ś decyzyą

Ze swej słro n y pozwoliłbym sobie jedynie co do tej ostatniej zaznaczyć, że, uw ażając ewen­

tu aln y p ro je k t utw orzenia muzeum hygienicznego za bardzo ładny w zasadzie, przeświadczony je d ­ nak będąc, że się on urzeczywistnić nie może szybko i łatwo, t. j bez nowych i to poważnych ofiar, pragnąłbym tylko widzieć bodaj pierw sze k roki, skierow ane k u temu celowi. Za takie uważam zebranie tablic (ew entualnie skopiowanie ważniejszych, jeżeliby oryginałów referenci udzie­

lić nie mogli lub nie chcieli) i przechowanie ich w jednem lub kilku miejscach ogólnie wiado­

mych w sposób, pozw alający na k o rzy sfanie z tej pracy.

To samo stosuje się i do okazów.

Skoro ten pierw szy k ro k zrobiony zostanie, będziem y ju ż przynajm niej uspokojeni, że choć...

w archiw ach p raca referentów będzie zachowaną.

Nie w ątpię, że „ciąg d alszy ” będzie przedm iotem dyskusyi, k tó ra może go bliżej określi. Tym ­ czasem chodzi mi tylko o skrom ny ale konieczny początek.

Przyjm ij, Sz. Panie R edaktorze, zapewnienie mego szacunku.

Stanisław Prauss.

K R O N IK A N A U K O W A

— Badania nad przemianami chemicznemi w organizm ie normalnego zw ierzęcia. P. Kauf- mann po d jął długi szereg badań nad tym p rze d ­ miotem według następującej m etody: oznaczał wszelkie w ydatki zwierzęcia, zarówno ostateczne p ro dukty chemiczne (dw utlenek węgla i zw iązki azotowe) ja k o też w ytwarzane ciepło, a je d n o ­

cześnie ilość pochłanianego tlenu. Z danych tych następnie, p rzy rozm aitej straw ie— p o k ar­

mie białkowym, tłuszczowym lub przy wodanach węgla, wreszcie w stanie głodzenia— obliczał, j a ­ ki udział przyjm ują składowe części ciała i po­

karm ów w zjawiskach chemicznej przeróbki ma- teryi, służących za źródło w ytw arzanego ciepła.

Doświadczenia były dokonane na psie.

1) D o ś w i a d c z e n i a z p o k a r m e m o b f i t u j ą c y m w m a t e r y e c u k r o w e . Pies dostawał mleko mocno cukrzone. W pe­

wien czas po nakarm ieniu, podczas czynności traw ienia umieszczono go w p rzy rząd zie respi- racyjno-kalorym etrycznym . P rodukty oddecho­

we oraz pochłaniany tlen były m ierzone w a p a­

racie respiracyjnym , ciepło zaś w kalorym etrze, a jednocześnie oznaczano azot w wydzielanym moczu. R ezultaty wielokrotnie pow tarzanego doświadczenia byty jednobrzm iące i w yraźne, a d adzą się streścić w tych słowach: Gdy duże ilości cukru przechodzą do krwi, pociąga to za sobą obfite odkładanie się tłuszczu. U tw o­

rzony tłuszcz nie spala się natychm iast, lecz skupia w organizm ie i powiększa jego zapas tłuszczow y. Tłuszcz ten nowoutworzony pocho­

dzi całkowicie praw ie z białka, którego azot znajdujem y w moczu. Sam cukier w bardzo nie­

znacznej ilości p rze o b ra ża się w tłuszcz w organiz­

mie zw ierzęcia mięsożernego. Inaczej dzieje się u roślinożernych i w szys'koźrących zw ierząt, u których cukier stanowczo bezpośredni i zn a cz­

ny ma udział w wytwarzaniu tłuszczu. P rz e­

m iana białka na tłuszcz zachodzi przez utlen ie­

nie, skutkiem czego wyzwala się energia cieplna;

lecz ciepło tą d rogą zyskane stanowi tylko mały ułam ek ( '/ 8 do ' / 4) całkowitego, w ytw arzanego przez zwierzę ciepła. P rzew ażna zaś część p o ­ chodzi z całkowitego utleniania się cukru, k r ą ­ żącego we krwi. Pochłonięty p rzez zwierzę tlen ma podwójne przeznaczenie: część zostaje użyta przy przeobrażaniu białka na tłuszcz, inna, znaczniejsza, służy do spalania cukru. W ydzie­

lony dwutlenek węgla może pochodzić z trzech źródeł: najw iększa część pochodzi ze spalania się cukru, m niejsza z przeobrażania się [ b iałka na tłuszcz, a niekiedy m ała jeszcze cząstka p o ­ w staje przy bezpośredniej zam ianie cu k ru na tłuszcz; ta ostatnia spraw a chemiczna zachodzi bez udziału wolnego tlenu. Cukier, pobrany przez organy traw ienia, ma tro ja k ie przeznacze­

nie: duża część natychm iast się utlenia i zam ie­

nia na C 0 2 i H20 , m ała część zam ienia się nie­

k iedy na tłuszcz, trzecia część wreszcie odkłada się w w ątrobie i w mięśniach ja k o glikogen i p o ­ m naża takim sposobem zapas wodanów węgla.

2 ) P r z e m i a n a m a t e r y i p r z y s t r a ­ w i e b i a ł k o w e j . Jeżeli wykonać dośw iad­

czenie z psem podczas traw ienia straw y b ia łk o ­ wej, otrzym uje się wyniki, prow adzące do nastę­

pujących wniosków. P rz y przenikaniu znacznych

ilości białka do krw i, ulega ono natychm iast

pierwszem u stopniowi utlenienia, rozszczepiając

Cytaty

Powiązane dokumenty

Michael [11] has proved that every metric space can be embedded isometrically as a closed, linearly independent subset of a normed linear space, while Arens and Eells [1] have

In particular, it turns out that the mixed measure-category product of ideals (i.e. the product of the ideal of all meager sets and the ideal of all sets having measure zero)

Si on note H 1 le sous-groupe de R form´e par tous les nombres r´eels x tels que la s´ erie de terme g´ en´ eral kxn!k 2 converge, cela se traduit donc par le r´ esultat suivant,

If R is continuous, we can extend it by continuity onto the whole of X, and since relations (2) will be satisfied for all x in X, by continuity of the involved operators, we can

We shall prove (Section 5) that (∗) and (∗∗∗) are equivalent at every point of a 4-dimensional warped product manifold at which the tensor S − (K/n)g does not vanish, where K is

Making use of the results contained in Sections 1–2 we investigate the solvability of the equation (0.2) with nonhomogeneous linear part as well as the problem of stability of

Our proof will thus be complete if we can show how to handle the induc- tive steps required to obtain conditions (1) to (6)... This completes the proof of Theorem 2 and concludes

Therefore, this paper shows, in essence, that the class of G-spaces is an extension (obtained by localization) of the class of Schwartz spaces with BAP. This generalization has