• Nie Znaleziono Wyników

Sztab Zaolziański. Wspomnienia z działalności grupy powołanej w 1945 r. mającej poczynić przygotowania do przejęcia Zaolzia przez Polskę

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sztab Zaolziański. Wspomnienia z działalności grupy powołanej w 1945 r. mającej poczynić przygotowania do przejęcia Zaolzia przez Polskę"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

STANISŁAW MROWCZYK (Katowice)

Sztab Zaolziański*

W spomnienia z działalności grupy powołanej w 1945 r.

mającej poczynić przygotowania do przejęcia Zaolzia przez Polskę

Do wspomnień skłoniły mnie następujące powody:

1. Od tamtego okresu minęło ponad 50 lat, a o tej działalności, która była tajna i miała znamiona dywersji w stosunku do „bratniego słowiańskiego sąsiada”, w całym tym okresie nie ukazała się żadna wzmianka.

2. Okoliczność, że upłynęło już dwakroć 25 lat milczenia oraz że nie istnieje już państwo czechosłowackie, spowodowała, iż przestała mnie obowiązywać tajemnica wojskowa i — jak przypuszczam — za udział w działalności, chociażby ze względu na przedawnienie, nie mógłbym przez sąsiadów zostać pociągnięty do odpowiedzialności.

3. Pamięć jest ulotna, a związani z działalnością Sztabu Zaolziańskiego ludzie w bez­ względniej większości — przynajmniej ci, którzy mogliby coś wnieść — już nie żyją.

4. Najważniejszą dla mnie jednak sprawą jest przemilczenie naszej działalności, w której jako Zaolzianin brałem wtedy z niekłamanym entuzjazmem udział, może nie­ świadomy, jak to się zakończy.

Kilka słów o sobie, gdyż moja biografia uzasadnia postanowienia „odnośnych władz” — jak to stale nazywałem — skierowania mnie do udziału w tej akcji. Urodziłem się na Zaolziu w 1919 r., w istniejącym do dzisiaj ponad stuletnim domu dziadków na lewym brzegu rzeki Olzy, stanowiącej około Cieszyna granicę Polski i Czech. Dziadek, gorliwy protestant — bo na Zaolziu Polacy byli ewangelikami — brał czynny udział w działalności

* O pomysłach włączenia Zaolzia do Polski w pierwszych latach po II wojnie światowej miałem, by posłużyć się określeniem Jerzego T o p o l s k i e g o , wiedzę pozaźródłową. Wiedziałem więc, że w najwyższych kręgach władzy w Polsce Ludowej przygotowywano zajęcie Zaolzia, które znalazło się w granicach Czechosłowacji. Te przygotowania odbywały się oczywiście za wiedzą Stalina, który je tolerował, jako możliwość nacisku na Benesza, przede wszystkim w sprawie zaakceptowania włączenia do ZSRR Rusi Zakarpackiej. A ni jednak w literaturze, ani w źródłach nie natknąłem się na nic, co potwierdzałoby ową wiedzę pozaźródłową. W czerwcu 2001 r., po opublikowaniu w tygo­ dniku „Polityka” artykułu o Zaolziu, otrzymałem list od p. Stanisława M r o w c z y k a , który pisał, że na początku lipca 1945 r. został skierowany do tzw. Sztabu Zaolziańskiego. Służył wówczas w Wojsku Polskim w stopniu kapitana. Przedsięwzięcie było otoczone najgłębszą tajemnicą. Porozumiałem się z p. Mrowczykiem, namawiając go, aby spisał wszystko, co pamięta i dołączył zachowane materiały. Mamy więc do czynienia ze źródłem wywołanym. Publikujemy je w całości, usuwając jedynie, za wiedzą autora, powtórzenia.

Andrzej Garlicki

(3)

społecznej polskiego Zaolzia. Był kuratorem zboru ewangelicko-augsburskiego kościoła w Bystrzycy. Na Olzie wybudował jaz, podnosząc poziom wody i odprowadzający jej część tzw. młynówką do napędzania turbin młyna będącego jego własnością. Był ponadto właścicielem tartaku, sklepu, piekarni, składu nawozów i nasion, wielu domów w nieist­ niejących już Łyżbicach (obecnie część Trzyńca), właścicielem istniejącej do dziś gospody „Zobawa”, usytuowanej przy tzw. cesarskiej drodze, prowadzącej na Słowację oraz spo­ rego areału ziemi. Matka, pochodząca z tak zamożnego domu, popełniła „mezalians”, wychodząc za skromnego urzędnika kolei koszycko-bogumińskiej, a później dyrekcji PKP w Katowicach. Ojciec z kolei był praktykującym i bardzo oddanym katolikiem. Ponieważ jego kościół absolutnie nie chciał akceptować uzgodnionego z matką stanowiska, że dzieci w linii męskiej będą po ojcu katolikami, a córki ewangeliczkami — skończyło się na tym, że wszystkie dzieci, którym dla podkreślenia polskości nadano imiona: Wanda (siostra), Tadeusz (brat) i Stanisław — ochrzczono (ku na pewno dużej satysfakcji rodziny) w ewan­ gelickim kościele.

Ukończyłem tzw. szkołę ludową w Łyżbicach, gimnazjum w Cieszynie, a w 1937 r. rozpocząłem studia na Akademii Górniczej w Krakowie. Na wzmiankę zasługuje fakt, że byłem polskim obywatelem z paszportem konsularnym, tak jak i reszta rodziny prócz matki, a we wrześniu 1936 r. otrzymałem nakaz opuszczenia Czechosłowacji w ciągu miesiąca. Dzięki interwencji konsula Leona Malhomme to nieludzkie polecenie zostało wycofane, lecz moja antypatia do „okupanta” wzrosła.

Po wyrzuceniu mnie z Czechosłowacji powitanie w bursie Macierzy Szkolnej, gdzie zamieszkiwałem, miało uroczysty charakter, a prefekt Bocek powitał mnie po grecku (nauczał greki) cytatem „Milo jest cierpieć dla ojczyzny”. Co prawda nie rozumiałem, co mówi, ale po przetłumaczeniu odczuwałem satysfakcję.

Wojna przyniosła mi nieudaną ucieczkę na wschód, powrót, odbudowywanie mostu na Olzie, zniszczonego — jak widniało na transparencie — przez polskich bandytów, próbę kontynuowania studiów (byłem przy aresztowaniu profesorów 6 listopada 1939), uchylenie się od robót przymusowych w Brunszwiku, wyjazd do Wiednia w nadziei prze­ dostania się na Węgry i do Francji — do polskiej armii, pracę w fabryce pomp, stwierdze­ nie przez tamtejsze fabryczne gestapo uchylenia się od robót przymusowych i wezwanie na policję. Potem zostałem wcielony do Wehrmachtu pomimo posiadanych jednoznacz­ nych dokumentów, tzw. palcówki, w której stwierdziłem swoją narodowość, swój język jednoznacznie polski (załączam kopię tego dokumentu najważniejszego w moim życiu, gdyż jako członek takiej rodziny i tak na Zaolziu skoligaconej nie mógłbym się dobrowol­ nie zgodzić na splamienie honoru niemieckim mundurem).

Później front, piekło, dezercja — przez pomyłkę więzienie zamiast obozu jenieckiego, potem obozy po jednej i drugiej stronie Uralu, usiłowania dostania się do Armii Andersa, następnie wstąpienie do I AP w Sielcach nad Oką — i kampania wojenna. W styczniu 1945 r. zostałem włączony do grupy operacyjnej gen. Zawadzkiego „Śląsk”. Służyłem w Katowicach jako adiutant, później inspektor w inspektoracie generała. Potem Sztab Zaolziański.

Nad Oką los zetknął mnie z ówczesnym (1943 r.) — porucznikiem Stanisławem Mazurkiem, który odegrał zasadniczą rolę w Sztabie Zaolziańskim. Porucznik Mazurek, widząc moją wynędzniałą po obozie postać, wystarał się mi o karteczkę do kucharzy, by pozwolili mi otrzymywać dokładkę z kotła, gdy coś zostawało. To scementowało naszą

(4)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

213

przyjaźń. Porucznik Mazurek, późniejszy major, również znalazł się w Lublinie w grupie operacyjnej „Śląsk” i od tego czasu byliśmy już nierozłączni.

Kilka słów o mjr. Mazurku. Był, jak to się mówiło, „przedwojennym komunistą”, czyli prawdziwym i odsiadywał to przed wojną w wielu więzieniach. Pochodził z Mińska Mazo­ wieckiego, był ideowcem komunistą, ale miał trudności z kierownictwami partyjnymi na skutek swojej pryncypialności już we Lwowie. Dostał się do Armii Andersa wraz z żoną, lecz za komunistyczną propagandę został osądzony przez sąd wojenny, a że gen. Anders nie posiadał swoich aresztów — karę za komunistyczną propagandę odsiadywał — jakby to nie było dziwne — w sowieckim więzieniu. Wypuszczono go dopiero po wyjeździe armii Andersa, z którą wyjechała jego żona. Major Mazurek już w PRL, po awanturach z KW (I sekretarz Zdzisław Grudzień) został z partii wyrzucony i nawet pomimo swej przeszło­ ści nie otrzymywał emerytury przyznawanej byłym członkom partii.

Przechodzę do spraw Sztabu.

Do Katowic wkroczyliśmy w kilka godzin po wyzwoleniu miasta. Rynek płonął; zaję­ liśmy kwaterę dla generała przy ul. Rybnickiej 1 — wspaniała willa pomieściła wielu człon­ ków grupy oraz ochronę, w tym mjr. Mazurka i mnie. Po trzech miesiącach gen. Zawadzki zapragnął, abyśmy funkcjonowali w warunkach normalnych i poprosił, byśmy się wynieśli. Zajęliśmy wytwornie umeblowane mieszkanie po jakimś Niemcu przy ul. Wandy 40 (dziś Curie-Skłodowskiej). Na Zaolziu tymczasem wrzało. Rząd objął Benesz, już sprzed wojny znany jako „polakożerca”.

Czekając na upragnioną chwilę wkroczenia na Zaolzie i powrotu do domu rodzinne­ go, byłem tam już w pierwszych dniach po przybyciu na Śląsk. Zaolzie było polskie, samorzutnie utworzone władze, w tym milicja, były polskie. Bralem nawet udział w kilku spotkaniach tworzonych ad hoc władz. Rosjanie zajmując teren zwykle zwoływali zebranie i zdezorientowani zapytywali — kim jesteście? Przewaga Polaków była tak przytłaczająca, że zatwierdzono obierane władze — niestety na krótko. Nasza armia posuwała się po linii Bug-Warszawa-Kołobrzeg-Berlin, a tymczasem czeski legion, też utworzony w ZSRR, miał korzystniejszy kierunek: Słowacja-Zaolzie. Skierowane „na odpoczynek” wojsko szybko uporało się z polską administracją i zajęło Zaolzie zgodnie z postanowieniem nienaruszania przedwojennych granic.

Pomimo wieloletniej czechizacji Zaolzia jego polska ludność nadal stanowiła zwartą większość, która jednak w miarę lat malała.

Porównanie danych spisu ludności późniejszej czechosłowackiej części Śląska Cie­ szyńskiego z 1910 r. (wówczas w monarchii austro-węgierskiej) oraz danych dotyczących narodowości w dokonanym przez Czechosłowację spisie z 1 grudnia 1930 jest znamien­ nym obrazem, czego Czesi zdołali dokonać przez zaledwie 10 lat. Tylko kilka przykładów: moja wioska rodzinna — Łyżbice — ludność narodowości polskiej w 1910 r. wynosiła 99,2% a w 1930 r. już tylko 70 ,3%, Bystrzyca — siedziba zboru ewangelickiego dla oko­ licznych wsi — odpowiednio 97,5% oraz 68,7%, miasto Trzyniec — 69,0% i 36,8% itd. Niefortunne wejście na Zaolzie w 1938 r. co prawda zmieniło ten stan, lecz zaledwie na niespełna rok.

Powojenna sytuacja na Zaolziu pozostawała napięta, a ostatnia z kolejnych not w sprawie ustanowienia komisji polsko-czechosłowackiej, na które nie otrzymano odpo­ wiedzi, zawierała ultimatum, mówiące, że nieutworzenie takiej komisji w ciągu 48 godzin spowoduje zajęcie Zaolzia silą. Wydany 16 czerwca 1945 przez marszałka Żymierskiego rozkaz precyzujący tryb zajęcia Zaolzia zawierał między innymi polecenie zrzucenia dnia

(5)

18 czerwca z samolotów ulotek, które miał dostarczyć wojewoda śląski gen. dywizji Zawadzki, jak też polecenie przygotowania i przeprowadzania operacji oraz utrzymywa­ nia stałej łączności z gen. Zawadzkim. Znając gen. Zawadzkiego jako jego adiutant w pierwszych miesiącach wkroczenia na Śląsk i pracownik jego tzw. inspektoratu, jak też biorąc pod uwagę awanturę, jaką generał mi zrobił dowiedziawszy się, że byłem na Zaolziu w początkach maja i brałem udział w zebraniach organizujących się polskich władz, nie bardzo mogę sobie wyobrazić aktywny udział gen. Zawadzkiego w akcji „Zaolzie” — był zbyt ostrożny, a jako przedwojenny komunista miał specyficzny stosunek do marszałka Żymierskiego.

W tych skomplikowanych i napiętych stosunkach polsko-czechosłowackich, w pierw­ szych dniach lipca 1945 r. na naszą kwaterę w Katowicach, do mego współlokatora mjr. Mazurka przybył ówczesny płk Konrad Świetlik (późniejszy generał i wiceminister bezpieczeństwa). Jak się później dowiedziałem, płk Świetlik był przedwojennym komuni­ stą, więźniem politycznym za sanacji, czemu — jak przypuszczam — zawdzięczał błyska­ wiczną karierę wojskową.

Rozmowa mjr. Mazuka z płk. Świetlikiem za zamkniętymi drzwiami trwała bardzo długo i nie przypuszczałem wtedy, że mogła dotyczyć tak bliskiego mi tematu. Tu muszę nadmienić, że pomiędzy oficerami, przedwojennymi członkami partii komunistycznej, istniał swoisty stosunek zaufania. Jako wówczas bezpartyjny, zarówno w służbie generała jak i w korpusie oficerów polityczno-wychowaczych odczuwałem różnicę, jaka istniała pomiędzy wtajemniczonymi, tj. partyjnymi, i resztą.

Po rozmowie wyżej wymienionych zostało mi przekazane ustne polecenie wzięcia udziału w opisanej poniżej akcji „Sztab Zaolziański”, podano mi zadania do spełnienia oraz zobowiązano do zachowania absolutnej tajemnicy. Wszystko to działo się bez podpi­ sywania jakiegokolwiek pisemnego zobowiązania, chociaż zdawałem sobie sprawę z wagi sytuacji.

Zadania w skrócie przedstawiały się następująco: podlegając mjr. Mazurkowi, który osobiście miał utrzymywać kontakt z odpowiednimi władzami — miałem wziąć udział w zorganizowaniu nad granicą polsko-czechosłowacką komórki nadzorującej sytuację na granicy. Komórka miała za zadanie przeciwdziałać antypolskiej działalności Czechów. Do jej zadań należało też przygotowanie rychłego zajęcia Zaolzia: przygotowanie bezawaryj­ nego przejęcia przemysłu, zorganizowanie odpowiedniej siatki czy organizacji, która weźmie udział w przejęciu Zaolzia, zorganizowanie, o ile to się uda, rady narodowej — zalążka przyszłej administracji, prowadzenie akcji propagandowej przez dystrybucję na Zaolziu ulotek antyczeskich oraz ewentualnie wydanie „podziemnej” gazetki. Jednym z zadań było objęcie nadzorem działalności różnego rodzaju ruchów społecznych polskich, działających w sprawie objęcia Zaolzia. Nasza komórka miała podejmować działania, jakie wynikną w trakcie jej pracy, a które na razie nie są przewidywalne. Było ich potem wiele, o czym poniżej.

Władzami, z którymi mieliśmy się kontaktować za pośrednictwem mjr. Mazurka, były: roboczo — Naczelnik Wydziału Południowo-Wschodniego MSZ — Sobierajski, Jakub Berman — grający prawdopodobnie podstawową rolę w tej akcji, premier Osób- ka-Morawski, w pewnym sensie także marszałek Rola-Żymierski.

W jakiejś formie podlegaliśmy MSZ i tam kierowane były nasze sprawozdania, rów­ nież MSZ dbało o nasze zaopatrzenie. Nie prowadziliśmy żadnej księgowości, a przecież było trzeba nas utrzymać — byliśmy oficerami w służbie czynnej, opłacaliśmy kierowcę — był nim pan Liszok, prowadzący najpierw naszego „trofejnego” opla-adama, a później

(6)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

215

również inne samochody. Opłacaliśmy eksploatację samochodów współpracującego z na­ szą komórką pana Poskiera, a przede wszystkim nasze subwencje kierowane były w formie zapomóg do najbardziej szykanowanych przedstawicieli polskiej społeczności na Zaolziu. Wydawaliśmy ulotki i rozpoczęliśmy wydawanie gazetki, rzekomo ukazującej się na Zaol­ ziu. Te i inne akcje musiały kosztować, trudno mi jednak powiedzieć, jak to wyglądało z punktu widzenia rozliczeń i na jakiej podstawie otrzymywaliśmy paczki UNRY z urzędu powiatowego w Cieszynie. Jak wiem, zasadnicze środki otrzymywaliśmy z funduszu premiera Osóbki-Morawskiego; nie wiem, czy zdawał sobie sprawę na jakie cele, czasem nie bardzo etycznie, te środki były kierowane. Oprócz naczelnika Sobierajskiego i wymienionych, dużo serca okazywał nam marszałek; między innymi przekazał do naszej dyspozycji na ów czas atrakcyjnego żółto-czarnego sportowego forda-eifla, z którym się nie rozstawałem.

W trakcie otrzymywania instrukcji przybraliśmy nowe nazwiska, którymi od zaraz mieliśmy się posługiwać, już jako cywile nieokreślonej profesji. Major Mazurek przybrał nazwisko Kwiatkowski, ja z powodów sentymentalnych, lecz nie bardzo logicznych, przy­ brałem nazwisko Łyżbicki. Oczywiście, używanie przybranego nazwiska, chociaż przeze mnie stosowane, było trudne, gdyż działaliśmy w rejonie Cieszyna i nad granicą aż po Kłodzko, a w Cieszynie uczęszczałem do gimnazjum i byłem rozpoznawany.

W wydanej przez PWN obszernej i bardzo dokładnej w treści książce Marka Kazi­ mierza K a m i ń s k i e g o „Polsko-czechosłowackie stosunki polityczne 1945-1948”, któ­ rej autor korzystał z licznych źródeł, nie ma wzmianki o naszej działalności, natomiast autor cytuje na s. 151,152 i 159 raporty Kwiatkowskiego (czyli mjr. Mazurka) do Olszew­ skiego i Sobierajskiego w sprawie działalności agentów czeskich zbierających podpisy za przyłączeniem Raciborskiego, Głubczyckiego i Kłodzka do SR, w sprawach akcji radia katowickiego oraz raport w sprawie wysiedleń i możliwości wystąpienia Polaków zaolziań- skich z bronią w ręku przeciw Czechom. Raport ten, z 31 grudnia 1945, wbrew stosowanej praktyce podpisany jest: mjr Mazurek. Przyczyną podpisania go prawdziwym nazwiskiem mógł być fakt, że raport skierowany był do Bermana; obaj panowie się znali i kamuflaż mógłby wyglądać śmiesznie.

Jednodniowy instruktaż płk. Konrada Świetlika dotyczący naszych zadań i przypomi­ nający o tajności naszej misji, która mogłaby wywołać awanturę ze strony naszych po­ łudniowych sąsiadów, z którymi Moskwa starała się utrzymywać dobre stosunki, zo­ stał zakończony. Pułkownik Świetlik przebywając w Cieszynie i okolicy używał nazwiska Zakrzewski.

Następnego dnia przystąpiliśmy do wykonania naszych zadań. Ubrani w cywilne ubrania dotychczas nieużywane, skombinowane ad hoc, wyglądaliśmy nieco komicznie, lecz trzeba się było przyzwyczaić, gdyż tylko wyjeżdżając z naszego nowego miejsca pobytu do Katowic, gdzie mieliśmy naszą kwaterę — w lesie w okolicy Żor wdziewaliśmy mundu­ ry, by zachować nasz status oficerów w służbie czynnej wśród katowickich znajomych, którym również nie zdradzaliśmy naszej nowej misji.

W drodze do Cieszyna, który miał pozostać naszym terenem działania, myślałem przede wszystkim, gdzie się ulokować, bo sprawy związane z terenem pozostawały moją domeną jako związanego i zorientowanego w terenie nadgranicznej strefy Cieszyna.

Wybór padł na dom Państwa Cienciałów w Cieszynie przy ulicy, o ile dobrze pamię­ tam, Kaufmann 1 (obecnie — Powstańców 12). Pan Cienciała — ojciec Pawełka i Tadeu­ sza, moich gimnazjalnych kolegów (Tadeusz z mojej klasy gimnazjum matematyczno­ -przyrodniczego w Cieszynie) — był przed wojną dyrektorem seminarium nauczycielskie­

(7)

go w Cieszynie i został zakatowany po uwięzieniu przez okupanta. Dom dawał gwarancję solidności i powagi, jak też zachowania naszej działalności w sekrecie.

Zostaliśmy przyjęci dobrze i zajęliśmy kwaterę na piętrze. Pani domu żywiła nas częściowo z uzyskiwanych z przydziału prowiantów, a cały dom traktował nas, a w szcze­ gólności naszą misję, w którą — jak nam się wydawało, wierzono — przyjaźnie. Na pewno do dziś nasi mocodawcy nie uregulowali żadnego wynagrodzenia za kwaterę, czego zresztą nie żądano. Na tej samej ulicy zamieszkał „uciekinier z Zaolzia”, nasz kierowca pan Liszok. Również w pobliżu, może na tej samej ulicy, ulokował się kolejny uciekinier — nasz pomocnik pan Poskier, o ile pamiętam — socjalista sprzed wojny.

Mój szef mjr Mazurek pozałatwiał — nie bardzo wiem, jakim sposobem — wojskowe oraz dodatkowe przydziały prowiantów, uzyskiwane wraz z paczkami UNRA w jednym z wydziałów starostwa.

Rzeczą znamienną jest fakt, że pomimo prowadzenia skomplikowanej działalności nie nawiązaliśmy żadnej łączności czy kontaktu z miejscową bezpieką, uważając, iż nasza misja jest wyższej rangi, chociaż instytucja ta, jak się później okazało, często komplikowała naszym wysłannikom — dziś nazwalibyśmy ich agentami — działanie, a nawet wsadzała ich do paki i było trzeba ich stamtąd wyciągać.

Oprócz najbliższych nam w codziennych kontaktach kierowcy i pana Poskiera naszy­ mi wpływami i kontaktami zaczęliśmy obejmować Zaolziaków uciekających ze strony czeskiej. Kierowano ich do przysposobionych pomieszczeń na terenie seminarium nau­ czycielskiego, gdzie również któraś z charytatywnych organizacji przygotowywała posiłki. Mieliśmy stałe informacje, ilu mamy ludzi-uciekinierów „na kotle”. Podopieczni po krótkich pobytach byli kierowani w rejony Raciborza i Kłodzka — tam znajdowano im zajęcie — i pozostawali blisko granicy, oczekując na zapowiadane przez nas wyzwolenie spod „czeskiego jarzma” — i powrót.

KILKA EPIZODÓW I LUDZI ZAPAMIĘTANYCH Z NASZYCH KONTAKTÓW I DZIAŁANIA

UCIEKINIERZY

Naszym działaniem obejmowaliśmy czesko-polskie pogranicze od Beskidów aż po późniejszą granicę z NRD. Punktami zapalnymi prócz Zaolzia były przede wszystkim okolice Raciborza i Kłodzka. Okolice te były penetrowane przez czeskich agitatorów działających na rzecz oderwania tych terenów od Polski i przyłączenia do Czechosłowacji. Agitatorzy, nierzadko w przebraniu, jako zakonnicy, nawiedzali mieszkańców, usiłując zbierać podpisy pod apelem o zmianę granic na korzyść Czechosłowacji.

Nasze działania opieraliśmy na młodzieży, która uciekła z Czechosłowacji do Polski. Ludzie ci meldowali się zwykle u władz w Cieszynie i bywali zakwaterowani częściowo w zabudowaniach seminarium nauczycielskiego w Cieszynie, gdzie również zorganizowa­ no żywienie. Mieliśmy kontakt z organizatorami pobytu uciekinierów, co dawało nam możność doboru naszym zdaniem najodpowiedniejszych młodych, inteligentnych ludzi do prowadzenia kontrakcji w stosunku do działań Czechów na pograniczu. Nasi wybrańcy biegle znali język czeski i podając się za czeskich agitatorów uzyskiwali informacje o dzia­ łaniach konkretnych często ludzi z tamtej strony. Efektem tej działalności były areszty

(8)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

217

agitatorów. Pamiętam, że w więzieniu w Cieszynie w pewnym okresie było ich około dwudziestu.

Major Mazurek, a ja w jego towarzystwie, prowadziliśmy przesłuchania aresztowa­ nych, których zresztą po kilku dniach wypuszczano. Nasze przesłuchania miały mieć profilaktyczny skutek i zastraszać wysłanników, którym zapowiadano, że następnym razem zostaną przykładnie ukarani.

Osobiście starałem się jak najrzadziej stykać się z aresztantami, mając na względzie z jednej strony wiarę, że nasze działania doprowadzą do przyłączenia Zaolzia do Polski, a z drugiej moją rodzinę i dom ojczysty, do którego chciałem niezależnie od losów Zaolzia wracać. Mogłem przecież zostać w przyszłości rozpoznany.

Uciekinierami posługiwaliśmy się nie tylko do akcji przeciwko czeskim prowokato­ rom, lecz także do różnego rodzaju akcji mających podsycać niepokój po „tamtej stronie” — o czym opowiem.

RUCHY NA RZECZ „ODZYSKANIA” ZAOLZIA

Jednym z naszych zadań było pobudzanie społecznych wysiłków na rzecz odzyskania Zaolzia. Podczas okupacji najwybitniejszymi działaczami na rzecz powrotu Zaolzia do Polski byli Zaolziacy przebywający w Wielkiej Brytanii, zorganizowani w Kole Ślązaków Cieszyńskich. Z wybitniejszych działaczy Koła można wymienić inż. F. Olszaka, lekarza dr. B. Kożusznika, E. Guziura i wielu innych, których część powróciła po wojnie do Polski. W kraju istniała Rada Obrony Śląska Zaolziańskiego oraz Komitet Zaolziański. Aktywną rolę w walce o zachowanie przynależności zachodniej części Śląska Cieszyńskiego do Polski odgrywał w Cieszynie inżynier górniczy Karol Musioł, z którym od pierwszych dni mieliśmy codzienny kontakt i który brał udział w omawianiu podejmowanych akcji.

Pan Musioł był jednym z założycieli Rady Obrony Śląska Zaolziańskiego w Krako­ wie, do której wchodzili wybitni cieszyniacy — historyk prof. Franciszek Popiołek, literat Paweł Kubisz, inż. Baranek i inż. K. Musioł. Rada działała od 1943 r. Nasze kontakty z inż. Musiołem odegrały poważną rolę w naszej pracy i stanowiły źródło potrzebnych nam materiałów do działań. Niestety, patriotyczne przekonania oraz kontakty z nieakcep­ towanymi przez władze działaczami powodowały paraliżowanie jego działalności przez bezpiekę. Brano mu za złe kontakty z Zastępcą Pełnomocnika rządu londyńskiego na Śląsku — Alojzym Targiem, Zaolziakiem oraz ks. Ferdynandem Machaj em, Orawiakiem. Braliśmy go w obronę, ale niewiele to dawało wobec wszechwładnej bezpieki i ta chlubna działalność inż. Musioła została przerwana.

Wspominając o powodowanych przez aparat bezpieczeństwa trudnościach w działa­ niu inż. Musioła pragnę tutaj dodać, że mieliśmy również dużo kłopotów z bezpieką niezorientowaną w tym co robimy i szczególnie cierpieli na tym nasi wysłannicy-ucieki- nierzy w swej działalności na pograniczu. Często byli zatrzymywani i siedzieli w areszcie do czasu uzyskania przez nas wiadomości o incydencie i powodowaniu odgórnych decyzji, nakazujących zwolnienie naszych podopiecznych.

Sprawą tą zajmował się bezpośrednio mjr Mazurek zorientowany, jaką drogą należy przeprowadzać zwolnienia naszych. Realizował to via Warszawa.

(9)

KROKI W KIERUNKU ZABEZPIECZENIA BEZAWARYJNEGO PRZEJĘCIA HUTY TRZYNIEC W RAZIE ZAJMOWANIA ZAOLZIA

Zaledwie około trzy tygodnie upłynęły od do dziś niewyjaśnionego rozkazu marszałka Żymierskiego w sprawie wkroczenia Wojska Polskiego na Zaolzie. Sytuacja była niezwyk­ le napięta. Jednym z głównych obiektów, który po rozbudowie w czasie wojny przez Niemców nabrał szczególnego znaczenia, była Huta „Trzyniec”, położona zaledwie kilka kilometrów od, jak sądziliśmy, tymczasowej granicy.

Wraz z mjr. Mazurkiem postanowiliśmy udać się na teren czeski, by omówić z przedsta­ wicielami huty przejęcie zakładu przez miejscowych robotników, zabezpieczenie urządzeń przed ewentualnym zniszczeniem i przekazanie huty wkraczającym oddziałom polskim.

W początkach sierpnia, nocą, uzbrojeni w broń krótką, przekroczyliśmy w dwójkę granicę w okolicy Lesznej. W wyprawie towarzyszyli nam nasi sprzymierzeńcy, którzy uprzedzili wybranych przedstawicieli huty, w tym członka związku zawodowego, o zapla­ nowanym spotkaniu. Nasza wyprawa była bardzo ryzykowna — nie mogliśmy pozwolić sobie na wpadkę i byliśmy zdecydowani na użycie broni i ucieczkę, gdyby sytuacja się skomplikowała.

Granica była obsadzona słabo i przeszliśmy na czeską stronę bez komplikacji. W tzw. Trzyńcu-Kanadzie (część Trzyńca), w jednym z mieszkań zaufanego Polaka odbyło się spotkanie nas dwóch z dwoma przedstawicielami huty. Nasi ubezpieczali miejsce rozmów. Rozmowy prowadzono między 24 a 1 w nocy. Rozmowa miała charakter mobilizujący naszych rozmówców, upewnionych naszą obecnością, iż sprawa ma poważny charakter. Zrozumiałe, że nie rozmawialiśmy na tematy techniczne zabezpieczenia huty.

W całej naszej działalności ten epizod — przejście „na czarno” na drugą stronę i rozmowy — był najbardziej dla nas stresującym wydarzeniem i kosztował nas dużo nerwów. Tą samą drogą powróciliśmy do kwatery w Cieszynie przyrzekając sobie, że więcej na takie wyskoki sobie nie pozwolimy, bo w razie wpadki nikt by się za nami nie ujął, a przecież żadnych oficjalnych poleceń (ani nieoficjalnych) nie otrzymaliśmy. Była to nasza akcja na granicy awanturnictwa. Dodaję od siebie, że miałem dopiero dwadzieścia kilka lat.

SPRAWA KOŻDONIA

W okresie międzywojennym na terenie Skoczowa i powiatu cieszyńskiego utworzona została organizacja tzw. Slązakowców, której przewodniczył niejaki Kożdoń. Organizacja ta, podszyta duchem niemieckim, stawiała sobie za cel autonomię części Śląska i była uważana powszechnie za organizację renegatów. Charakter „Ślązakowców” znalazł po­ twierdzenie podczas okupacji — o ile pamiętam Kożdoń posiadał II grupę „Volkslisty”, a więc został wysoko zakwalifikowany przez okupanta. Zaraz po wyzwoleniu Kożdoń, zdając sobie sprawę, że nie będzie bezpieczny na naszym terenie, przeniósł się do Czech, a tamtejsze władze przyjęły go z entuzjazmem — jako ewentualnego współpracownika, gotowego również przedwojenną część Cieszyńskiego przyłączyć do Czech. Został człon­ kiem władz miejskich w czeskim Cieszynie i działał w duchu wrogim Polsce. W opinii społeczeństwa polskiego Kożdoń był renegatem i przestępcą i gdyby pozostał w Skoczo­ wie, niewątpliwie siedziałby w więzieniu.

Nie pamiętam już, komu z nas dwóch przypisać autorstwo projektu unieszkodliwienia Kożdonia poprzez porwanie go, uprowadzenie na teren Polski i oddanie właściwym władzom.

(10)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI 2 1 9

Do tego przedsięwzięcia wytypowaliśmy młodego rzutkiego uciekiniera, który cha­ rakterem odpowiadał takim ryzykownym przedsięwzięciom — niejakiego Gawlika, po­ chodzącego z okolic Bogumina, oraz drugiego młodzieńca, którego nazwiska już sobie nie przypominam.

Zgodnie z omówionym planem ci młodzi ludzie mieli późnym wieczorem pójść do mieszkania Kożdonia w czeskim Cieszynie i pod pozorem, że czeska straż graniczna zatrzymała dwóch jego ludzi, którzy ze Skoczowa udawali się do swego „przywódcy”, prosić Kożdonia, by udał się nad graniczną Olzę i wydobył delikwentów z opresji. Kożdoń miał zostać podprowadzony do granicy nad Olzą pomiędzy głównym i jubileuszowym mostem w Cieszynie, a stamtąd — obezwładniony i pozbawiony świadomości przy pomo­ cy przygotowanego chloroformu — miał zostać przeniesiony przez Olzę na polską stronę, gdzie mieliśmy oczekiwać.

To bardzo ryzykowne przedsięwzięcie natury nieco kryminalnej (porwanie, obez­ władnienie) niestety się nie udało.

Jego przebieg był następujący. Nasi wysłannicy około 22 godziny podeszli do miesz­ kania Kożdonia i zaczęli mu tłumaczyć powód przybycia. Fakt, iż Kożdoń im uwierzył, potwierdzał, że jego kontakty ze swymi zwolennikami nie były rzadkie. Kożdoń z naszymi wyruszył w kierunku granicy, niestety, gdy grupa była już blisko, Kożdoń odmówił dalszego pójścia oświadczając, iż do Olzy to już kilka kroków i poprosił naszych, by podeszli do strażników, którzy rzekomo zatrzymali „kożdoniowców” i powiadomili ich, że on ich w pobliżu oczekuje. Zdenerwowani młodzieńcy, wyczuwając beznadziejność swej sytuacji, rzucili się na Kożdonia, usiłując obezwładnić go tamponem z chloroformem w celu prze­ niesienia na naszą stronę. Kożdoniowi udało się wyrwać i zaczął krzyczeć, co w godzinach nocnych i nad granicą spowodowało reakcję straży czeskiej, która biegła w kierunku hałasu. Nasi nie mieli wyjścia i salwowali się ucieczką przez Olzę. Tak skończyła się nieudana akcja „Kożdoń”, która mogła nam przynieść sławę. Jedynym sukcesem akcjibyło przyniesienie nam laski Kożdonia, której — nie przykładając wagi do wydarzenia — nie zachowałem na pamiątkę.

AKCJA ULOTKI-GAZETKA

Do podtrzymywania gorącej atmosfery na Zaolziu oraz umacniania wiary w rychłe oswobodzenie służyć miały wydawane przez nas ulotki oraz gazetka — rozrzucane przez naszych współpracowników na Zaolziu. Dystrybucja tych materiałów była stosunkowo prosta — obładowani materiałami uciekinierzy przeprawiali się przez zieloną granicę na Zaolzie i rozdzielali ulotki bądź to znajomym, bądź też pozostawiali je na progach domów czy w skrzynkach pocztowych. Wiem, że tylko jedna akcja się nie udała i nasi wysłannicy zostali złapani z materiałami przez straż graniczną i dotkliwie pobici.

Po zakończeniu całej akcji „Zaolzie” w marcu 1948 r. — po zwycięstwie komunistów w Czechosłowacji — nasza komórka została, po ponownym zobowiązaniu do milczenia, rozwiązana. Zostaliśmy zobowiązani także do zniszczenia wszelkich materiałów mogących w przyszłości skompromitować nasze działania. Wbrew poleceniom zachowałem orygina­ ły dwóch ulotek oraz gazetki, które są nadal, choć pożółkłe, w moim posiadaniu.

Jedna z ulotek wyraźnie nawiązuje do działalności osławionego Kożdonia, którego nie zdołaliśmy porwać. Piszemy w niej między innymi:

„Szowiniści czescy i ich hitlerowscy pomocnicy rozwinęli hałaśliwą akcję za tzw. autonomią Śląska...” i dalej: „Przywódca tej całej bandy [mowa o czeskich szowinistach

(11)

—SM] — osławiony Kożdoń, niemiecki burmistrz Cieszyna, wydawał oprawcom polskich demokratów” itd. Widać z powyższego, że akcja kożdoniowców odgrywała dużą rolę.

Ulotka kończy się hasłem: „Żądamy przyłączenia Zaolzia do Polski! Niech żyje Silna, Niezależna, Demokratyczna Polska!” Podpis: „Polscy Patrioci na Zaolziu”. Jako miejsce druku, co oczywiście jest bez znaczenia, podano drukarnię Lizaka w Boguminie, która nie istniała.

Druga ulotka z 5 listopada 1945 nosi tytuł „Odezwa polskich stronnictw politycznych na Zaolziu”. Ulotka nawiązuje do rzekomej konferencji przedstawicieli stronnictw poli­ tycznych z dnia 5 listopada 1945.

Prócz ulotek, z których oryginały dwóch zdołałem zachować, wydaliśmy również ośmiostronicową gazetkę małego formatu (21x14 cm). Nosiła tytuł „Głos Zaolziański”, opatrzona w tytule godłem państwowym oraz cytatem z roty: „Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród”. Zacytowano, śmiałe na owe czasy, stwierdzenie premiera Osóbki-Morawskiego z 21 lipca 1945 na VIII sesji Krajowej Rady Narodowej:

„Problem Zaolzia musi być uregulowany zgodnie z zasadami samostanowienia naro­ dów... Na zasadach demokratycznych oparte rozwiązanie, słuszne tak z punktu widzenia etnicznego, jak i historycznego, jakim jest przyłączenie do terenu Śląska Zaolzia, zamiesz­ kałego przez większość polską”. Prócz krótkich artykułów merytorycznych w gazetce umieszczono złośliwe artykuliki antyczeskie, których autorem był współpracujący z nami literat Hulka-Laskowski.

Sądzę, że nasze wydawnictwa odegrały właściwą rolę, chociaż w miarę upływu czasu nadzieje na połączenie Zaolzia z Polską osłabło.

Wydawnictwa nosiły adresy drukarń, które oczywiście nie miały nic wspólnego z rze­ czywistością. Nie drukowaliśmy ani w Boguminie, ani Brnie, lecz w jednej z drukarń w Częstochowie.

ZAOLZIAŃSKA RADA NARODOWA

Celem skoordynowania wysiłków Zaolzian postanowiono utworzyć przedstawiciel­ stwo społeczeństwa, wzorując się na nazwie organów władzy w kraju, nazwane Radą Narodową Zaolzia. Rada powstała 6 września 1945 na zorganizowanym, oczywiście poufnym, spotkaniu uprzednio wybranych przedstawicieli różnych warstw społeczeństwa w Domu Narodowym na rynku w Cieszynie. Raport Kwiatkowskiego (mjr. Mazurka) do Modzelewskiego informuje o utworzeniu rady. Już 22 września rada zaprotestowała w liście do ministra spraw zagranicznych przeciw niefortunnemu wystąpieniu „Trybuny Robotniczej” 16 września oraz katowickiego radia z 18 września, sugerujących, że akty terroru na Zaolziu są wynikiem działania faszystów i reakcjonistów zarówno czeskich, jak i polskich. Protest rady miał swój odzew i — jak informuje Kwiatkowski (mjr Mazurek) — 2 października „Trybuna” i radio zrezygnowały ze szkodzących nam prób pozyskiwania sobie czeskiej lewicy.

Sytuacja Rady Narodowej Zaolzia była skomplikowana, w związku z czym nie zdecy­ dowano się na oficjalne ogłoszenie jej istnienia. Prawdopodobnie ogłoszenie tego faktu mogło wywołać czeską reakcję, która mogłaby znaleźć poparcie zagranicznej opinii, a jej członków skazać na przymusową emigrację do Polski i przekształcenie się w emigracyjne przedstawicielstwo polskiego społeczeństwa Zaolzia. Różnego rodzaju apele, protesty i wystąpienia sygnowane były przez Radę Narodową Zaolzia, jednak nie stanowiła ona,

(12)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

221

moim zdaniem, uznanej szeroko i autorytatywnej organizacji, z której działalnością wią­ zać by można wielkie oczekiwania. Moim zdaniem słabością utworzonej Rady Narodowej był fakt, że utworzyli ją obywatele nie będący czołówką społeczeństwa, bo było to zbyt niebezpieczne.

KONIEC DZIAŁALNOŚCI „SZTABU ZAOLZIAŃSKIEGO”

Wobec braku działań w kierunku przyłączenia Zaolzia do Polski ze strony czynników oficjalnych, pomimo jednoznacznych wystąpień Bolesława Bieruta i Osóbki-Morawskie­ go, które mogły dawać społeczeństwu Zaolzia wiarę, iż przyłączenie Zaolzia to tylko kwestia niedługiego czasu, wiara w połączenie z Polską słabła.

Nasz czas upływał na spędzaniu weekendów i świąt na kwaterze w Katowicach, przebranych w nasze mundury, oraz powrotów do Cieszyna na dni robocze. Prowadziliśmy rozmowy z wysłannikami z Zaolzia, zbieraliśmy informacje o poczynaniach władz cze­ skich, penetrowaliśmy pogranicze podróżując sportowym kabrioletem ford-eifel, poda­ rowanym nam przez marszałka Rolę-Zymierskiego.

Staraliśmy się utwierdzać wiarę naszych rozmówców w nieuchronny powrót Zaolzia do Polski, chociaż entuzjazm i wiara w pozytywny rezultat naszych wysiłków gasła. Wielu z zaolziańskich przyjaciół wiązało oczekiwany wynik akcji z naszym pobytem w Cieszynie. Wierzyli, że skoro istnieje nasz „sztab”, który działa, a czasami również pomaga material­ nie ofiarom czeskiego terroru, to sprawa nie jest jeszcze beznadziejna.

Major Mazurek-Kwiatkowski wysyłał informacje do władz, z tym że nie były to informacje o tym co my robimy, a tylko o tym co dzieje się na Zaolziu.

Informacje te były kierowane przez mjr. Mazurka do:

a) Naczelnika Wydziału Południowo-Wschodniego MSZ — tej jednostce oficjalnie podlegaliśmy i ona dbała o nasze materialne zaopatrzenie — z tym że fundusze szły z rezerwy premiera, który — jak już wspomniałem — raczej nie zdawał sobie sprawy, na jaki cel idą;

b) do Olszewskiego i Modzelewskiego — nie pamiętam już, jakie funkcje piastowali; c) do Jakuba Bermana — szarej eminencji, jak czas wykazał — najważniejszej osoby, chociaż oficjalnie nie związanej z naszą akcją.

Nasza działalność wymierała stopniowo i przejęcie władzy w Czechach przez komu­ nistów zadało jej ostateczny cios. W końcu marca 1948 r. otrzymaliśmy odgórne polecenie natychmiastowego przerwania działania oraz rozkaz zniszczenia wszelkiej dokumentacji związanej z naszą pracą. Spaliliśmy to, co mogło być niebezpieczne, w tym ulotki i gazetkę; część z nich w oryginale, wbrew nakazowi, zachowałem na pamiątkę i posiadam do dziś.

Na Zaolziu w wiadomym mi miejscu pozostał mój pamiątkowy pistolet „belgijka”, zakopany przeze mnie w słoiku na wszelki wypadek w pierwszych dniach po moim wkro­ czeniu na Zaolzie.

Zakończenie naszych wysiłków było dla nas, a szczególnie dla mnie, żałosne. Zawiod­ łem moich bliskich, okazałem się niewiarygodny, zawiedliśmy dużą grupę Zaolziaków, w tym tych, którzy do nas przybyli, by przeczekać do wyzwolenia.

Fakty pokazały, chociaż do dziś nie wiem, jaka była mechanika uruchomienia całej akcji i kto za nią stał, że wszystko podporządkowane było brudnej polityce, a zwycięstwo komunistów w Czechach było j ednoznaczne z końcem idei przyłączenia Zaolzia do Polski.

Władzę objął Gottwald, który już podczas rozmów stron w Moskwie w sprawie Zaolzia zajmował jednoznaczne czeskie stanowisko. Nie zmienił go tym bardziej po objęciu władzy i sprawa została zakończona.

(13)

Próbując skompletować jakiekolwiek materiały dotyczące naszej pracy w latach 1945­ -1948, usiłowałem skontaktować się z rodziną inż. Musioła. Czasy były trudne, nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Uzyskałem tylko informację, że podobno bezpieka zabrała wszystko co mogło pozostać.

Od momentu zakończenia akcji zacząłem śledzić prasę spodziewając się, że ktoś na ten temat napisze. Nic się nie ukazało. Grający główną rolę mjr Mazurek kategorycznie nie zgadzał się na poruszenie tej sprawy również po upływie 25 lat, co uważaliśmy za wiążący nas termin zachowania milczenia.

W związku z moim udziałem w tej pracy miałem komplikacje, gdyż kodeks pracy przewidywał i przewiduje prawa pracowników do tzw. nagród jubileuszowych za nieprze­ rwaną ileś tam letnią pracę. Nie mogłem dostać takiej nagrody, gdyż miałem dziurę w życiorysie w omawianym okresie. Wystąpiłem z poufną notatką do mojego przyjaciela (w armii był w tej samej dywizji co ja) — pułkownika, późniejszego gen. Ziętka o formalne załatanie tej dziury. General Ziętek przekazał notatkę ówczesnemu I sekretarzowi KW Grudniowi, ten z kolei przekazał ją gen. Szlachcicowi. Dziurę załatano dosyć niepoważnie — otrzymałem zaświadczenie, że we wskazanym okresie byłem cywilnym pracownikiem jednostki wojskowej 1807, tzn. kupowałem ziemniaki czy kapustę — nie przystoi to kapitanowi — lipa była widoczna, lecz załatwiała moją sprawę.

Będąc radcą handlowym w Indiach, w latach 1969-1973, skorzystałem z wizyty gen. Szlachcica, próbując się dowiedzieć, czy i jaka dokumentacja sprawy sztabu znajduje się w aktach MSW. Stwierdził, że wszystko jest udokumentowane, lecz nie orientował się w tym cośmy robili, nadal jestem przekonany, iż dokumentacji nie ma.

Przed samym wyjazdem na placówkę w New Delhi zostałem wezwany do wszech­ władnego wówczas sekretarza Grudnia, na którym to spotkaniu zakomunikowano mi, że zostałem włączony do trójki, która miała zająć się prowadzeniem propagandy na terenie Zaolzia przed spodziewanym wkroczeniem wojsk paktu warszawskiego. Trójka miała się składać z pana Macieja Szczepańskiego z radiokomitetu, pana Andrzeja Koniecznego — dziennikarza i mnie. Po fiasku poprzedniej akcji taką nominację przyjąłem z obawą i niechęcią, była wbrew moim poglądom na to, co się przygotowywało. Nie wiem nawet, czy dwaj pozostali zostali o swoich nominacjach powiadomieni. Wkrótce otrzymałem telefoniczną wiadomość, że o ile chcę zobaczyć swą matkę, mogę to uczynić jedynie natychmiast. Skorzystałem z tej wskazówki i pojechałem samochodem do domu rodzin­ nego, a wracając około godziny 23 zdołałem przekroczyć granicę, nad którą czekały już polskie czołgi. Dojazd do domu był niezwykle skomplikowany i długi. Wojska wkroczyły do Czechosłowacji, moja nowa funkcja okazała się niebyła i nie przeszkodziła mi w wyjeź- dzie do Indii.

W latach 1980-1983 byłem radcą handlowym w Pradze, gdzie mnie wysłano uważa­ jąc, że mój język czeski, którego uczyłem się już w podstawówce oraz znajomość mental­ ności Czechów może mi być pomocna w pracy. Broniłem się bezskutecznie, mówiąc, iż moja przeszłość może bardzo nie tylko mnie zaszkodzić, ale uspokajano mnie, że jakie­ kolwiek działania były skierowane przeciw czeskiej „reakcji”, o które obecna czeska demokracja nie może mieć pretensji.

Podczas spotkania w KW w 1968 r. ponownie zostałem zobowiązany do milczenia w sprawach 1945-1948 r. — znowu bez podpisywania zobowiązania, lecz przez wówczas wystarczająco groźnego szefa. Moje 50 lat milczenia upłynęło wedle mego rachunku w 1995 r., a według najmniej korzystnych szacunków — w roku 1998.

(14)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

II. 1. Tzw. palcówka — deklaracja narodowości z grudnia 1939 r. Pomimo jednoznacznej deklaracji zostałem we wrześniu 1940 r. wcielony do Wehrmachtu

(15)

Erläuterungen.

1. Z u F r a g e 6 M aßgebend für die E intragung ist die rechtliche Zugehörigkeit zu einer K irche oder R cligionsgesellschaft; für Personen, die keiner K irche oder Religionsgcsellschaft ange­ boren, ist je nach Ih rem B ekenntnis »gottgläubig« oder »glaubenslos« cinzutragcn. 2. Z u F r a g e 7 A nzugeben ist das Volk, dem der einzelne sich innerlich verbunden fü h lt u n d

zu dem er sich b ek en n t; das B ekenntnis m uß allerdings durch bestim m te T atsachen, wie Sprache, E rziehung, K u ltu r usw . bestätigt w erden u n d darf nich t im Gegensatz zu dem bishsrigen V erhalten stehen.

F ü r K in d er u n ter 16 Jah ren ist die V olkszugehörigkeit des Erziehungsberechtigten bestim ­ m end. Bei Ju d en ist als Volkszugehörigkeit stets »jüdisch« anzugeben, auch w enn sie nicht der jüdischen Religionsgem einschaft angehören.

3. Z u F r a g e 8 Bei Angabe der Sprache ist nicht der A usdruck »hiesige« Sprache zu verw en­ den. D ie Sprache m uß genau bezeichnet w erden, z .B . D eutsch, Polnisch, U krainisch, L itaüisch, T schechisch, W eißruthenisch, M asurisch, K aschubisch, Slonzakisch, Jiddisch usw.

Beide T eile der A nm eldung sind m öglichst m it T in te oder Schreibm aschine aus­ zufüllen. S chreibungew andte können die Scheine von anderen ausfüllen lassen, b leiben aber fü r den In h alt verantw ortlich. N am ensunterschrift u n d Fingerabdruck sind erst bei Abgabe der M eldescheine zu leisten.

F a ls c h e A n g a b e n w e r d e n b e s tr a f t, e b e n s o d ie U n te r la s s u n g d e r A n m e ld u n g !

D ie s e n A u s w e is h a t d e r I n h a b e r d a u e r n d b e i s ic h z u f ü h r e n .

Objanienia.

1. D o p y ta n ia 6: D la w ypełnienie m iarodajna jest przynależność do pewnego kościoła lub towarzystwa wyznaniowego ; u osób nie na eżących do żadnego kościoła lub towarzystwa religijnego należy według ich zeznania w p ;sać „pobożny“ lub „bezbożny“ .

2. D o p y t a n i a 7: Podać należy ów naród, do którego zgłaszający się czuje najbardziej przychylonym i do którego się przyznaje; to przyznanie należy jednak zatw ierdzić pew nym i faktami, jak język, wychowanie, kultura i t. p., i nie wolno, by dotychczasowe zachowanie się zgłaszającego stało w sprzeczności z t y u i faktam i lub jego zeznaniem.

N arodow ość dzieci poniżej lat 16 ustanaw a opiekun praw ny.

U żydów zawsze należy podać narodowść ,,; ydowską“ , a to naw et w w ypadku ich nieprzy- należności do żydowskiego towarzystwa wyznaniowego.

3. B o p y ta n ia 8: Podając język nie należy jo d a ć „tu tejszy “ , lecz dokładnie oznaczyć, czy n. p. niem iecki, polski, ukraiński, litewski, с leski, białoruski, mazurski, kaszubski, ślązacki, żydowski i t. d.

Całą treść niniejszego d ruku wypełnii: należy możliwie atram entem lub maszyną do pisania. N ie wolno przebijać kalką. D la słabo piszących osób w ypełnia ktoś inn y ; od treści jednak odpowiada zgłoszony. P odpis i odcisk palca należy przypraw ić dopiero przy oddaniu blankietu m eldunkowego.

Z e z n a n ia fa łszy w e p o d le g a ją k a rz e , ja k r ó w n ie ż n ie o d d a n ie w y p e łn io n e g o z g ło sze n ia ! N in ie js z y d o w ó d n a le ż y z aw sze p o s ia d a ć p r z y so b ie .

(16)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

225

S z o w in iś c i c z e s c y i ic h h itle ro w s c y p o m o c n ic y ro z w in ę li h a ła ś liw ą a k e ję z a t. zw . a u to n o m ią Ś lą s k a . A k c ję tą ro z p o c z ę li, b y je s z c z e ra z o s z u k a ć lu d n o ść P o ls k ą n a Z ao lziu . W id z ą c , ś e u su w a im się g r u n t e p o d n ó g , ż e c o m b liż s z y je s t d z ie ń , k ie d y P o la c y г 7.a O lzy p o łą c z ą eię z b ra ć m i ew o im i w P o ls c e , c h c ą h a s ła m i a u to n o m ii o d c ią g n ą ć o d w a lk i 0 p r z y łą c z e n ie Z a o lz ia d o P o ls k i — p o ls k ic h r c b o tn ik o w , c h ło p ó w 1 in te lig e n tó w .

R o d a c y !

Dajmy godną oäp ow iad i czeskim szowinistom i hiiSs·

rowskint pomocnikom. Ati!ono№ia Ś lą s k a , i s s S a r s hasto

niemieckie. Przy pomocy tego hasła, kiedy niejacy, a d z ii czescy szowiniści i ich hitlerowscy psmccsiity chcą wykazać, ie Ślązak to nie Polak, te Śiązak to odrębna narodawoM.

R o d a c y ! naei d z ia d o w ie i o jc o w ie k rw ią s w o ją i o fia ra m i w y k a z a li p r z e d c a ły m ś w ia te m , i e Ś lą z a k to P o la k . R o d a c y I D z is k ie d y C z e rw o n a A rm i» i W o js k o P o ls k ie w y g n a ły ze Ś lą s k a z b r o d n i a n y n itm ie c k ic h , n a n a sz te r e n Z ao lz ia p r z y s z ła n o w a o k u p a c ja — o k u p a c ja r e a k c ji c z e s k ie j. P r z y p o m o c y b y ły c h f u n k c jo n a r ­ iu s z y „S A ” „S S ” i G e s ta p a , te r o r y z u je s ię lu d n o ś ć p o ls k ą . S y s te m a ­ ty c z n ie u s u w a się z e w s z y s tk ic h w a ż n ie js z y c h s ta n o w is k P o la k ó w , z a ­ s tę p u ją c , ich C z e c h a m i, k tó ry c h n a s y ła s ię z O s tr a w y i P r a g i. Z n ie m c ó w i d w ó jk n r z y ro b i się C z e c h ó w , k tó r z y p o m a c a ją c z e sk im r e a k c jo n is to m , g n ę b ią c P o la k ó w .

N a Ś lą sk u C ie s z y ń s k im n ie m a s o ju s z u p o ls k o - c z e s k ie g o , a je s t c z e s k o -n ie m ie c k i. T e n so ju sz c z e s k o -n ie m ie c k ic h fa s z y s tó w z w ró c o n y je s t p r z e c iw k o lu d n o śc i p o ls k ie j.

K o e S a s y S N ie d a m y się z g n ę b ić c z e s k o -n ie m ie c k ie j re a k c ji. N ie d m n y s o b ie n a rz u c ić ja k ie jś c z e s k o - n ie m ie c k ie j a u to n o m ii.

Z a o l z i e d o P o l s k i ! T o h a s ło n iec h o b ie g n ie w s z y s tk ie w s ie i m ia sta .

L u d P o lsk i n a Z ao lziu k r w ią sw o ją p r z y p ie c z ę to w a ł s p r a w ę p o ls k o ś c i Z ao lzia . S e tk i n a jle p s z y c h s y n ó w P o ls k i n a Z ao lz iu z g in ę ło p o d c z a s о к ц

-II. 2. Ulotka przeciw akcji na rzecz tzw. autonomii Śląska, bez daty (prawdopodobnie wrzesień 1945 r.)

(17)

p aeji n ie m ie c k ie j. T y s ią c e w y w ie zio n o na p rz y m u s o w e r o b o ty do N iem iec. G d z ie b y li w te d y C z esc y s z o w in iś c i?

P o m a g a li H itle ro w i, g n ę b ią c p a trio tó w p o lsk ic h .

P r z y w ó d c a te j całej b a n d y , o sła w io n y K o żd o ń , n ie m ie c k i b u r m is tr z C ie s z y n a , w y d a w a ł o p ra w c o m p o lsk ich d e m o k ra tó w , b y ł p r a w ą r ę k ą m ie jsc o w eg o n ie m ie c k ie g o fa sz y z m u . D ziś ra z e m z całą r e a k c y jn ą b a n d ą o rg a n iz u je a u to n o m ię Ś ląsku. T ak ich to p o m o c n ik ó w b ie rz e so b ie r e a k ­ c y jn a s z a jk a c z e sk ic h sz o w in istó w do o r g a n iz o w a n ia a u to n o m ii Ś lą sk a .

R o d a c y ! W ied zci« , że ta K o ż d o n io w s k a -fa s s y s to w s k o -c z e s k a a u to ­ n o m ia o z n a c z a d a ls z e g n ę b ie n ie P o la k ó w , p o p ie r a n ie N ie m c ó w i d w ó jk a rz y . W ię z ie n ia p e łn e P o la k ó w , je s z c z e b a rd z ie j się p rz e p e łn ią , z fa b ry k , h u t i k o p a lń b g d ą d s lc j u su w a ć P o la k ó w , p r z y s y ła ją c n a le p s z e s ta n o ­ w is k a p r z y b y ły c h z P ra g i i O s ti« w y C z e c h ó w , m ie jsc o w y c h N ie m c ó w i d w ó jk a rz y .

Z a m k n ą P o ls k ie S z k o ły i b ę d ą zm u szać n a s ię d z ie ci do p ó jś c ia d o sz k ó ł c z e sk ich , g o rz e j jeszc ze ja k to r o b ią o b e c n ie . B l a ê e g S J Jeel$fB Sÿm

wÿJsisiQâïâ dla nas lesS §згад8д<гтеше gaoässa d s Polski.

P rz e d s ta w ic ie le R z ą d u P o ls k ie g o , W o js k a i p r z y w ó d c y w s z y s tk ic h s tr o n n ic tw w P o ls c e s ta ją n a sta n o w is k u , ż e Z ao lz ie m usi n a le że ć d o P o ls k i ja k o zie m ia r d ie n n m P o ls k a .

Rodacy ! Za na m i je s t cała dem okratyczna Polska..

N a r ó d P o ls k i i R z ąd nie w y d a d z ą n a s n a łu p s z o w in isty cz n ej b a n d z ie c z e s k o ·n ie m ie c k ic h re a k c jo n istó w . P re c z z c z e s k o - n ie m ie c k ą fik c ją a u to ­ n o m ii Ś lą s k a 1

Bojkotujcie akcją ayîcrtomii Ś lą sk a !

Precz z csesS io-n iem ieck ą reakcją !

N ie c h ż y je p ra w d z iw y so ju sz P o ls k ic h i C z e s k ic h d e m o k ra tó w . Z lik w id o w a ć n ie m ic c k o -fa s z y s to w s k ic h a g e n tó w na Z ao lziu I

Żądamy przyłączenia Za©!ziв do Polski!

Niech żyje Silna, Niezależna, Demokratyczna Polska!

(18)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

227

Odezwa polskich stronnictw politycznych

na

Zaolziu

R O D A C Y !

My p rzed staw iciele podpisanych stro n n ictw politycznych o raz wszystkich w a rstw s p o ­ łecznych polskiej ludności Z aolzia zebraliśm y się w historycznym dniu 5 XI br. na k onfe­ rencji, aby z a p ro tes to w ać w obec św iata z p o w o d u p rz eśla d o w ań i ucisku, jaki w ładze czeskie sto su ją w najw yszukańszych form ach względem polskiej ludności Z aolzia.

Dziś mija 27 lat od chwili, kiedyto 5 XI 1918 r. przedstaw iciele ludności polskiej i czeskiej Ś ląska Cieszyńskiego porozum ieli się m iędzy so b ą i w yznaczyli linię dem arkacyjną między a d m in istrac ją p olską i czeską tej ziem i. T ych 27 lat, pełnych tragicznych i krw aw ych w yda­ rzeń , p o u cza n a s, jak ro z są d n a była ta um ow a i jak zbaw ien n a okazałaby się w skutkach, gdyby p o sta n o w ien ia tego d o b ro w o ln eg o p orozum ienia m iejscow ych czynników polskich i czeskich były stały się p o d staw ą ro zg ra n iczen ia P ań stw a P olskiego i czeskiego. T o p raw ­ dziw ie dem okratyczne ro zw iązan ie sp o ru sąsiedzkiego byłoby otw arło chlubną k artę p rzy ­ jaźn i i w sp ó łp racy dw óch n a ro d ó w sło w iań sk ich i zap ew n e wypadki potoczyłyby się inaczej w lata ch 1938 i 19391 Ale p o d stę p czeskich oficerow w m undurach francuskich i z d rad zieck i n a p ad w ojska czeskiego już 23 stycznia 1919 r. p rzekreśliły to tw ó rc ze dzieło m iejscow ej lu dności. A uczynił to n a sz b ra t słow iański wtedy, kiedy P olska uw ikłana była w walki na sw ych w schodnich tere n ac h . R ozstrzygnięcie Rady A m basadorów z dnia 28 lipca 1920 r. o p a rte o czynniki g o sp o d a rcz e , nie licząc się z w olą m iejscow ej lu d n o ści, w ykopało p rz e ­ p a ść m iędzy bratnim i narodam i, zaszk o d ziło jak najbardziej obu n arodom i dziełu pokoju. Czesi z am iast n ap raw ić krzyw dę w yrządzoną ludności polskiej, tym rozstrzygnięciem ro z p o c z ęli p lanow e dzieło niszczen ia p o lsk o śc i w naszym kraju: w yrzucenie od razu tysięcy P o lak ó w z ich dom ów i w a rsz ta tó w pracy, zam ykanie polskich s^kół, z ak az polskich n a b o ­ ż eń stw w naszych k o śc io ła c h ; oto ślady, jakim i znaczyli Czesi sw e kroki na d ro d z e s to ­ su n k ó w z P olską.

R O D A C Y ! D ziś Śląsk Z aulzlanskl stoi pod znakiem drugiego n ajazd u czeskiego! S toi pod znakiem grabieży całego d o ro b k u m aterialnego i kulturalnego, n ag ro m ad zo n eg o na tej ziem i p rzez sze re g polskich pokoleń! Nie starczy ło b y m iejsca w tej sk ro m n ej o dezw ie, by choćby tylko m ym ienić w szystkie krzyw dy, gw ałty i zniew agi, jakich d oznaje lu d n o ść p o lsk a ze stro n y obecnych c h w i l o w y c h w ładców czeskich. Żyjemy w tych sam ych w a­ runkach i w szyscy znam y je rów nie d o b rze.

O skarżam y C zechów , że w s p o s ó b p odstępny i b ezw zględny d ążą do w ytępienia p o lsk o ści na naszej ziemi. M etody z aś, jakimi się w tej ro b o cie posługują, nie są nic lep sze o d m eto d niem ieckiego G esta p a, a czę sto sw ą p rzew ro tn o śc ią i ch y tro ścią je p rz ew y ż sz a ją .C o ra z częściej słychać skargi w ś ró d naszych b raci, że jest im gorzej, niż było za okrutnych niem ców .

Dla P o lak a nie m a lżejszej i lep szej pracy, dla naszych synów z w ykształceniem n iem a m iejsca u rzęd n iczeg o . D la Polaków — tak jak z a niem ców — jest tylko m iejsce pracy n iew olnika.

Ludzi zam ieszkałych tu z dziada prad ziad a, k tó rzy w yrzuceni ze sw ej ziemi po r. 1920 w rócili tu po t. 1938, trak tu je się jako „cizin có w “ szykanam i i prześladow aniam i, jako to : w yrzucaniem z m ieszk ań ,'p o z b aw ian iem k a rt żyw nościow ych, odm aw ianiem przepustek, znie­ w ala się do o p u szczen ia sw ej ojcow izny, żądając jeszcze na urągow isko zaśw iadczenia że w y p ro w ad za się dobro w o ln ie. . .

Cel je s t jasn y : chodzi o szybkie n ad an ie ch arak teru „ riz e" czeskiego naszej o dw ie­ cznie polskiej ziemi P iastow skiej.

N asze piękne i o k a z a łe budynki sz k o ln e, w zniesione naszym i rękam i i ofiarnym g ro ­ szem polskiego chłopa, górn ik a i hutnika (w łasn o ść „M acierzy S zkolnej") zo stały nam z ra ­ b o w a n e i o d d an e na kuźnię szow inizm u czeskiego i w ylęgarnie ren eg actw a naszych dzieci (N iem . Lutynia, B ystrzyca, Sucha G órna itd).

Polskie szkolnictw o chce się w yniszczyć p lanow o i konsekw entnie. Pracodaw cy żądają od polskich ro b o tn ik ó w zaśw iadczeń, że p o sy ła ją dzieci do czeskiej szkoły. G rozi się nie- zreh ab ilito w an iem tern, k tó rzy zapisali dzieci do polskiej szkoły.

N auczycieli P olaków szykanuje, się w n a jró ż n iejsze sp o so b y : jednych p rz e rz u ca się z m iejsca n a m iejsce, innych p rz eślad u je się rew izjam i lub g ro źb ą aresztó w . — D otąd

(19)

14 szkół ludow ych i wydziałowych polskich nie zostało otw artych, bo znów chodzi o p rze­ p row adzenie z .g ó ry obm yślanego planu zczechizow ania naszego kraju. Podobnie dzieje się z naszymi kościołami, w których zabrania się nabożenstw polskich naw et tam gdzie one były przed r. 1938.

A resztow ania i torturow anie naszych braci nie ustają i odbyw ają się według w zorów gestapow skich. Każdego praw dziw ego P olaka zow ie się „faszystą“ lub „bekow cem “ , a za „lojalnego“ Polaka uw aża się tego, który poda się za Czecha lub pośle dziecko do czeskiej szkoły. Czesi częstokroć w skazują na r. 1938 jako przyczynę obecnego terroru, jaki w obec nas stosują. Przypominamy im lata 1920 — 1938, kiedy to wyrzucili tysiące naszych rodaków — synów tej ziemi — na tułaczkę i którzy mieli i mają pełne praw o życia na swej rodzinnej ziemi, przypominam y im, że te 30.000 Czechów rzekom o w yrzuconych z Zaolzia w 1938 r. to byli obcy dla tej ziemi przybysze z Czech i M oraw , którzy w latach 1920 — 38 ściągnęli tu dla czechizacji tej ziemi i którzy w r. 193S dobrow olnie wrócili do swych miejsc pochodzenia.

T eraz ta sam a fala obcych czechizatorów (inżynierów , nauczycieli, księży, straży celnej, żandarm ów itd.) zalew a naszą ziemię, zro szo n ą krwią i ofiarami najlepszych synów tej ziemi.

W szak przez 5>/г lat niewoli germańskiej tylko ludność polska Zaolzia dźwigała na sw ych barkach cały ciężar terro ru hitlerow skiego, w ydaw ana po najw iększej części — na co mamy dow ody — w ręce G estapa przez tych samych zdrajców i nikczemników, którzy dziś jako tzw . „C zesi“ gnębią naszych braci, uniemożliwiając im życie na rodzinnej ziemi lub zm uszając ich do w yparcia się swej narodow ości.

Tak sobie z nami poczynają nasi „b racia“ Słowianie, którzy uw ażają chytrość za m ądrość, a podstęp za siłę.

Na nic się nie zdadzą ich frazesy przed światem o panslaw iźm ie i demokracji. Nie pom ogą też spraw ozdania nowych Sznejdarków w m undurach francuskich, tj. obcych dzien­ nikarzy, umiejących po czesku, którym u rządza się wywiady z polskim robotnikiem w o b ec­ ności czeskich żandarm ów , staro stó w i dyrektorów kopalń lub u rządza wywiady na m oście W Cieszynie z zapłaconymi „Polakam i“ i „Polkam i“ .

Tym obłudom i oszustw om zedrzem y w swoim czasie maskę przed św iatem , tak jak przez 5Vi lat zmagań N aród Polski obok takich narodów , jak: Rosjanie, Jugosłow ianie, An­ glicy i Amerykanie dał św iadectw o kto jest bohaterem , a kto nim nie jest.

R O D A C Y ! Życie nasze obecnie jest niełatw e — jesteśm y pod okupacją nie lepszą niżeśmy byli przez minionych 6 lat. Zaciśnijmy zęby i trwajm y nifezłomtlie n a ziemi naszych ojców — trwajm y tw ardo i nieugięcie przy ich mowie i wierze. Kto mimo szykan 1 prześladow ań opuszcza tę ziemię, zdradza ją.

Polska wyszła z tej wojny w blasku najpiękniejszego b ohaterstw a, nie splam iona żadną z d rad ą ani żadnym i zdrajcam i w rodzaju Hachy, M oraw ca i tylu innych wybitnych kolaborantów . T a Polska, pełna mogił i krzyżów, spalonych miast, jest dziś biedniejsza od innych, którzy wyszli z tej wojny zbogaceni i pom nożeni. Ale to nie jest dla Polski hańbą ani w adą, jak w zboga­ cenie dla tamtych nie będzie historycznym zaszczytem.

Naród, który był zdolny do tak niepospolitych ofiar i pośw ięceń, będzie też zdolny do wielkiego zrywu w odbudow ie swej Ojczyzny.

My Ślązacy z Zaolzia jesteśm y i pozostaniem y wierną częścią tego N arodu I wierni zo ­ staniem y naszej wspaniałej Ojczyźnie. Wierzymy, że wspólnym wysiłkiem stw orzym y silną Polskę, któ ra i ,nam, a więcej jeszcze naszym dzieciom stw orzy podstaw ę dobrobytu i szczęścia w e w spólnej rodzinie.

R o d a c y ! Wszyscy do walki o polskie Zaolzie!

Wzywamy cały Naród Polski i Rząd Polski, aby nas wspomagali Niech żyje wolne polskie Zaolzie i lego wolny polski lud!

Niech żyje wolna, demokratyczna Polska!

U c z e s t n i c y K o n f e r e n c j i :

W imieniu socjalistów polskich Przyw ara P. G aw eł J. K oczw ara T. „ „ kom unistów „ K rzyw da J. Molinek R. Pacut A. „ „ ludowców „ Pobity P. Rusnok I.

„ „ polsk. Zw. Zawód. Stoszek B. G órnik A. „ „ nauczycieli polskich Krótki J.

„ „ duch. polskiego Pyrchała C. „ „ spółdziel. polskich Kupiec E. Ze zrozum iałych w zględów podpisaliśm y pseudonimami. Z a o l z i e , dnia 5 listopada 1945 r.

(20)

SZTAB ZAOLZIAŃSKI

229

Z a o l z i e j e s t ! b ę d z i e - p o l s k i e !

Głos Zaolziański

Organ Polskich Patriotów na Zaolziu

P r e m ie r Ob. O só b k a M o raw sk i, d n ia 21 lip c a Γ945 r. n a V III s e s ji K ra j. R a d y N aró d , w ex p o se o św ia d c z y ł:

„Problem Zaolzia m u si być uregulowany zgodnie z zasadą sa­ m ostanowienia narodów... Na zasadach demokratycznych o· parte rozwiązanie, słuszne tak z punktu w idzenia etnicznego, jak i historycznego, jakim jest przyłączenie do terenu Ślą* ska Zaolzia, zam ieszkałego przez w iększość polską, będzie wytyczną linją Rządu Jedności Narodowej we wspólnych do­ brosąsiedzkich i sojuszniczych stosunkach P olski z Czecho­ słow acją“...

Z d n ie m d z isie jsz y m w y p u sz c z a m y p ie rw s z y n u m e r n a sz e j g a z e tk i. Cel je j je s t ja s n y . J e s t o n a o rg a n e m P o ls k ic h P a tr io ­ tów n a Z a o lz iu k tó rz y p o d ję li w a lk ę o p rz y łą c z e n ie Z a o lz ia do ojczyzny i w ie rz ą że w a lk ę tą, w ygrają.. G a z e tk a je s t o rg a n e m , w o­ k ó ł k tó re g o sk u p ią, się P o la c y Z a o lz ia bez w z g lę d u ja k ic h b y n ie b y li p rz e k o n a ń p o lity c z n y c h , w ia ry czy s ta n u . P o d n o s im y s z ta n ­ d a r b ia ło -czerw o n y w o k ó ł k tó re g o s t a n ą w szy scy , ro b o tn ik czy in te lig e n t, k o m u n is ta czy lu d o w iec, k a to lik czy e w a n g e lik . N ie m a m ię d zy n a m i ró ż n ic . N ie m a m y n ic w sp ó ln e g o z fa szy zm em p o lsk im , k tó re g o ro b o tę ta k drogo m u s ie liś m y k u p ić J e d e n cel p rz e d n a m i, to d e m o k ra ty c z n a , n ie p o d le g ła P o ls k a . N ie m a m y d ziś ria Z a o lziu p ism a , k tó re b y p isa ło o n a s i d la n a s. S p a d ły k a jd a n y n ie w o li h itle ro w s k ie j, a le o d n o w iły się n a Z a o lz iu w p o ­ s ta c i n ow ego te ro r u c z e sk ic h sz o w in istó w i z w e rb o w a n y c h p rzez

Ani jedno dziecko polskie do czeskiej szkoły!

Nie rzucim Ziemi skąd Nasz Ród

Zaolzianie!

II. 4. Gazetka „Glos Zaolziański”, mały format, 8 stron, bez daty (prawdopodobnie wrzesień-październik 1945 r.)

(21)

nich byłych gestapowców. Teror czeski aczkolwiek lepiej m asko­ wany, niewiele się różni od metod niemieckich.

Z aolzie było je s t i będzie p olskie. To n iech będzie n a s z ą m y ś­ lą. p rz ew o d n ią, a g a z e tk a n a s z a n iech będzie n a m p o m o cą w p rz e ­ trz y m a n iu o k re su , k tó r y n a s dzieli od o stateczn eg o p o łą c z e n ia się z m a c ie rz ą. N ie z ła m a ły naszeg o lu d u n a Z ao lziu w iek i obce­ go p a n o w a n ia , n ie z ła m a ł go .straszliw y te ro r h itle ro w s k ic h zbi­ ró w i n ie z ła m ie te r o r czeskich szow inistów . Z aolzie je s t polskie, chce żyć i ro z w ija ć się p o d s k rz y d ła m i R zeczypospolitej i m a do tego św ię te p raw o . Z n a m i je s t całe sp o łeczeń stw o p olskie, z n a ­ m i R ząd R. P. i jego k iero w n icy . W a k c ji naszej n ie je steśm y o sa m o tn ie n i. Z a n a m i c a ła o d ra d z a ją c a się po ciężkiej niew oli d e m o k ra ty c z n a R zeczpospolita.

P ra g n ie m y by g a z e tk a ta, w y ch o d zą ca w ta k ciężk ich w a r u n ­ k a c h sz ła z r ą k do rą k . W ierzy m y , że b ę d ą j ą czy tali ta k n a si g ó rn icy k a rw iń sc y , ja k i h u tn ic y trzy n ieccy , a ta k ż e i g ó rale j a ­ bło n k o w scy i w ierzy m y , że w szyscy b ę d ą jej w s p ó łre d a k to ra m i. R odacy! n ie d a le k i je s t dzień o stateczn eg o w yzw olenia! Rzecz­ p o sp o lita p a trz y n a N as i w ierzy, że o k ażem y sw ą p o sta w ą , że je ste śm y g odni naszego w ielkiego N aro d u , k tó ry ta k ja k w całej h is to rii,ta k i w tej w o jn ę o k ry ł się n ie ś m ie rte ln ą sła w ą . P a m ię ­ ta jm y ,ż e u n a s n ie było H achów czy O uislingów , że b ra c ia n a si u m ie r a li w k a to rg a c h n ie m ie c k ic h ze sło w a m i „Jeszcze P o ls k a nie z g in ę ła “... n a u s ta c h , że a rm ie n a sz e p rz e le w a ły k re w n a w sz y stk ic h fro n ta c h ś w ia ta , a żołnierze I A. P. znaczy li k rw ią sw ój sz la k do B e rlin a , z a ty k a ją c ta m s z ta n d a ry n aro d o w e. W sz y stk ie te o fiary p o trz e b n e były, by O jczyzna n a s z a m o g ła być szczęśliw a. M u sim y się o k azać ich g o d n y m i w w alce i p ra c y o n a sz e szczęśliw e ju tr o w Nowej Polsce.

N iech żyje P o lsk ie Z aolzie ! ! !

N iech żyje n ie p o d le g ła d e m o k ra ty c z n a P o ls k a ! ! !

Dowody polskości Zaolzia

W czasie o k u p a c ji n a Z aolziu z a m o rd o w a li n iem cy 700 pola- kóv. ' 20 czechów !

W yw łaszczono $74 ro d zin p o lsk ich , czechów 21 ro d zin . W y sied lo n o ro d z in p o lsk ich 344, czechów n ie w y sied lan o . Do ro b ó t p rz y m u so w y c h w yw ieźli n iem cy z Z ao lzia 2804 po­ laków , i 298 czechów.

Te cyfry św ia d c z ą n ie ty lk o o tem , że p o lacy n a Z aolziu w a l­ czyli z N iem ca m i, lecz św ia d c z ą n iezb icie, że Z aolzie je s t polskie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

B ar­ dzo szybko dow iedzieliśm y się, że była to kom unistyczna prow okacja i że proces był sfingow any, bo był potrzebny R okossow skiem u dla prze­

Zadanie 2. W jednym z zakładów przemysłowych przeprowadzono badania, których celem było ustalenie przeciętnej wartości miesięcznej premii. dolnośląskiego?

Dzięki energicznym działaniom władz polskich, znacznej aktywności różnych grup i warstw społeczeństwa polskiego oraz pomocy radzieckiej administracji wojskowej do

Jest to misja, która od tamtego momentu mu towarzyszy, cytując: „Mój projekt koncen- truje się również na manifestowaniu wszechobecnej nad- produkcji dóbr, która przyzwyczaiła

Zarząd Jednostki Dominującej jest odpowiedzialny za system kontroli wewnętrznej w Spółce i Grupie Kapitałowej, jego skuteczność w procesie sporządzania

A kiedy pamięć przywołała mu głos mamy i taty, śpiewających kolędy, zrozumiał, że święta są bardzo ważne, bo spędza się je wspólnie z ludźmi, których się kocha?.

Gdy Chopin jako mały chłopiec miał po raz pierwszy wziąć udział w publicznym koncercie, ubrano go bardzo starannie, nakazując, aby uważał i

Chapman, Inconsistency of Human Rights Approaches to Human Dignity with Transhumanism, “American Journal of Bioethics”, 2010, vol. Evans,