ETYKA 8, 1971
BOHDAN ZADURA
Wątki moralne u Prousta
I
Powiada w pewnym mieJscu Proust,
że dzieło literackie, do którego wkłada autor teorię,jest jak prezent, w którym ipozostawiono
karteczkęz
ceną.Czy jednak
powieść Prousta nie zawiera pewnej teoriifilozo-ficznej?
Proust
urodził sięw 1871 r.,
'byłsynem znanego le'karrza, proferora
Adriana Prousta. Oba te fakty
zaważyływ
ipoważnej mierze na kształciepóźniejszej powieści. Środowisko
naukowo lekarskie, w
kręguktórego
wzrastał, posłużyć miało Proustowi jako jeden z jego modeli przytwo-rzeniu postaci lekarzy, którzy przewijają się przez karty W poszukiwaniu
straconego czasu,
:
by
wspomniećportret chyba najdoskonalszy doktora
Cottarda. Nie mniej
waźnywydaje się wpływ
atmosfery domu rodzinnego
na
kształtowanie się podejścia Prousta do rzeczywistości. Przejął on nie-wątpliwie od ojca, jak i od brata, który również był sławnym specjalistą,pewien swoisty punkt patrzenia na
rzeczywistość, który możemy nazwaćprzyrodniczym.
Ważniejsza jednak, a przynajmniej równie ważna, wydaje się byćdla przyszłej teorii poznania Prousta atmosfera
całej epoki, w'
któ-rej
przebiegała jego młodość, ów klimat intelektualny i filozoficznydru-giej
połowy XIX wieku. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte we Francjito
okres
niebywałej popularności poglądów,które najogólniej
określićmożna
mianem pozytywistycznych. Proust
wzrastałw tej tradycji i owo
przyrodnicze, analityczne
:podejście do rzeczywistości, swego rodzaju nau-kowość, charakteryzuje poważną część powieści.Jednak
stosując tę me-todę, Proust doszedł do ,generalnych ustaleń zgoła z nią sprzecznych. Jest niewątpliwiemistrzem analizy: pewne uc:?Jucia ludzkie
uważaneprzed nim
za elementarne
rpotrafił rozbićna atomy, np. uczucie miłości czy snobizmu.
Ale
zachowując owo podejście przyrodnika, które odziedziczyłpo
ojcu,
bynajmniej nie
doszedł do przekonania, że nauka zasługuje na takieza-68 BOHDAN ZADURA
ufanie,
jakim
darzyła jąepoka.
To
,
co
służyło l;iłrazaniu, żewszystkie
różnice
sąwynikiem
różnic ilościowych,to,
co.służyło wyjaśnieniu-
u
Prou-sta
daje w efekcie przekonanie,
że różnice jakościowe są czymśnieredu-
.
kowalnym
,
daje
pogląd, żeistnieje tajemnica,
żeistnieje
jaźńi istota
rzeczy.
Stosując bezlitosną analizę, doszedłProust
do wniosku,
iż świat,jaki
się namjawi
potocznie,
świat,jaki widzą również nauki, jest
światem ułudyi niewiele
ma
wspólnego
z
prawdziwą rzeczywistością.To
,
co
sięp<>wszechnie
uważaza ipoznanie prawdziwe
,
proste odwzorowanie 1
rzeczy-wistości,jest
w
istocie
zaprzeczeniem poznania
,
jest
raczej
twórczością niż odwzorowywaniem. Bo niktchyba
w
literaturze
przed Proustem
nie
wykazał
w
takim stopniu
roli
czynnika ipodmiotowego
w
poznaniu.
Przed-miotem u Prousta jest, najogólniej
mówiąc, świat,tyle jednak jest
światów, ilu prawdziwych artystów
.
Jedynie prz-
ez
dziełosztuki
dotrzeć mo-żemydo prawdy
życia. Dzieło jednakowożjest
etapem
końcowym,sta-p.owi
zwieńczenie pewnego procesu, procesu,
który trwa od naszych
uro-dzin,
choćbyśmynie zdawali sobie z
tego sprawy.
Prawda
gromadzi
sięw nas,
chociaż żyjemyz dala od prawdy. Z dala od niej, bowiem w
świecie
codziennościwydaje
sięnam,
żenie prawda jest
najważniejsza,ale to
,
by
byłazgodna z naszymi pragnieniami.
Mówiącmetaforycznie, jest
jed-nak w nas
cośczy
ktoś,kto na
podobieństwo urzędnika śledczego zJbieramateriał
o nas,
chociażo tym nie wiemy, gromadzi go w archiwum,
w którym
leżećon
będzie, ażnadejdzie chwila, gdy zostanie
spożytkowany.
Swiatem naszej
myśli, naszego życia umysłowego rządzą te samepra-wa, co
światemnaszych
zachowań.Stajemy
sięwygodni,
posługujemy sięstereotypami, ulegamy schematom, nie mamy
siły,by
:przezwyciężyćswe nawyki i
nałogi, zmusić siędo
wysiłkuprzeciwstawienia
sięprzy-zwyczajeniom. Widzimy
światstatycznie,
zakładamy, żenie ma w nim
żadnychzmian,
chcielibyśmy,by ludzie byli zawsze dopasowani do
na-szych o nich
wyobrażeń. Żyjemy więc w świecie półprawd i prawdpo-zornych, zatracamy
swą autentyczność, stając sięi dla siebie takimi,
jakimi
jesteśmydla innych.
Doszukując 1sięcech wspólnych, zatracamy
to, co
jakościowe,nie potrafimy
uchwycićistoty zjawiska i jego
sen:su.
Dla Prousta
świat dzieciństwajest
światem najbliższymnaturze. Jest
to
świat nieustających olśnień, ciągłego„zachwycenia",
świat oczywistości. Jednakżewraz z
upływemlat przestajemy
doznawaćowego zachwytu,
który
spotykaliśmyna
każdymmku. Miast harmonii,
pięknai
porządkudostrzegamy
ulotnośći
znikomośćowych
doznańi
bądźunicestwiamy
sięw
szaleńczejza nimi pogoni,
bądźwybieramy niewiele
lepszą drogęza-spokajania
się iluzją trwałościi
pewnościza
wszelką cenę, chroniąc sięw
złudnymkomforcie stabiliza·
cji. Intelekt wiedzie nas na manowce,
praw-dy, które oferuje,
sąmartwe, odpowiedzi, jakie nam daje
,
nie
sąodpo-WĄTKI MORALNE U PROUSTA 69
wiedziami na pytania dla nas najistotniejsze -
nie potrafi on nam
roz-wiązać spraw życia i śmierci wmetaforycznym
i dosłownym tych słówznaczeniu.
Jest wszakże
w
człowiekupewna władza
szczególna, o której
już wspo-minaliśmy, nie nazywając jej 1po,imieniu -
pamięć. Zajmuje ona uProu-sta miejsce
,
centralne i to z kil'ku
zresztąpowodów.
Dzięki pamięci mówić możnao w
miarę tożsamym, chociaż nie statycznymi stabilnym,
podmio-cie
poznającym: pamięćsprawia,
że Marcel, mimo iżzdaje sobie
sprawęz
ogromnej
różnicy, jaka istnieje między nim kochającym np. Albertynęa nim zwiedzającym Wenecję,
czuje się jednak po
części przynajmniej tymsamym Marcelem. Jest to uczucie chwiejne, chybotliwe jak płomień świecy
i
zdające się jak on przygasać -jednak niewątpliwie występuje. Tak jak
fundamentalnym zdaniem, na którym
opierał się kartezjańskidowód
istnienia,
byłocogito ergo sum,
tak analogiczne zdanie u Prousta
brzmiećby mogło
„pamiętam, więc jestem".Wydaje się jednak, że
trzeba wyróżnić
w W
poszukiwaniu ...
co najmniej
dwa rodzaje
pamięci. Jedna z nichto
1pamięć, którą mogliibyśmy nazwać pamięcią powierzchniową, intelektualną. iDrugato
fenomen
nieporówny-wanie rzadszy, fenomen
pamięci głębinowej,podskórnej,
podświadomejczy -
by
posłużyć sięznakomitym
określeniem Błońskiego-
pamięcianalogicznej.
Pamięćpierwszego rodzaju
jest
pamięcią,bez której nie
moglibyśmy się obyćw
życiu,
codziennym, jest
to
pamięć, nad którąmamy
władzę.
Jak
sięnazywasz,
ktośnas
pyta, i
postanawiamy sobie
wtedy
przypomnieć
nasze nazwisko;
jak
to
było,kogo
spotkałeś,ile
jest
dwa
razy dwa?
-
odpowiedzi na
te ipytania
zawairte
sąw naszym
umyśle, sąone niejako
zinwentaryzowane
i
możemynimi w
każdej chwili rozporzą dzać. Zastanawiając sięnad mechanizmem wspomnienia,
doszedł,
Proust
do wniosku,
żeaczkolwiek we wspomnieniu
potrafimy
zrekonstruowaćfa'kty, o tyle nigdy
nie udaje
sięnam
dotrzeć do tego,
co
stanowiło istotęws
,
pominanego przeżycia, tak jakiby
ulotniła sięz
niego,wyparowałabez-powrotnie szczególna
jakość,bez
której
to,
co
podniosłe, staje się płaskie,to,
co
wyjątkowe-
banalne. Owe
rekonstrukcje,
kierowane
świadomąwolą
rekonstruowania,
dają więcw efekcie zawsze atrapy, miast
żywejtkanki -
jedynie
skorupy.
Istnieje
jednakowożdrugi
rodzaj
pamięci,pamięć niezależna od
naszej woli,
pamięć,nad
którą nie mamy władzy; jeśli już mówićo kierowaniu,
to raczej ona kieruje nami niż my nią.Jest to
pamięć, dzięki której
dokonuje
sięw
W
poszukiwaniu...
cud
zwycięstwabohatera
nad
czasem,
pamięć, któraten cud
nie
tyle sprawia,
oo
umożliwia.
Pamięć ta po razpierwszy przejawia
sięw
epizodzie z
magdalenką:„ ... w tej samej
chwili
,
kiedy
łykpomieszany
z okruchami
ciasta
dotknąłmego podniebienia,
zadrżałem, czując, że dzieje sięwe
mnie
coś70 BOHDAN ZADURA
Sprawiła, że
w jednej chwili koleje
życia stałymi
się obojętne, klęskijego
błahe, krótkość złudna; działaław ten sam sposób, w jaki
działa mi-łość, wypełniającmnie
kosztowną esencją;lub raczej ta esencja nie
byławe mnie,
była mną. Przestałem czuć sięmiernym, przypadkowym,
śmiertelnym".
Epizod ten jednak wskazuje i na
to,
żesama
pamięćnie wystarcza.
Przyniosłaona Marcelowi
chwilę szczęścia, chwilę,bo
przeszedłnad
feno-menem, którego
doświadczył,do
porządkui nie
potrafił wyjaśnićjego
powodów, nie
podjąłpróby zrozumienia go. Dopiero kiedy
przeżyjepo
raz wtóry
cośpodobnego, nie
zaprzepaściszansy, jaka
sięprzed nim
otwiera. W obydwu wypadkach Marcel
doznałuczucia,
iż przezwyciężony zostałziemski
porządek,w którym
nieubłaganie rządziczas,
śmierći
ro-zum.
Tymsamym zanegowany
zostałczas linearny,
przeszłość,która
wy-dawała się być
martwa -
zmartwychwstała. Jeśli był szczęśliwy czującsmak magdalenki rozmoczonej w herbacie i
jeśli 1był szczęśliwy doznając nierównościchodnika
ipodstopami, to dlatego,
że był szczęśliwyw
Com-bray i w Wenecji.
Pirzypomnijmy,
żedla Prousta okres
dzieciństwajest okresem,
w
któ-rym istnieje naturalna, spontaniczna zgoda
między jaźniąa przedmiotem.
„O stronie Meseglise i stronie Guermantes
muszę myśleć zwłaszczajak
o
głębokichpokladaoh mojego ducha, jako o twardych gruntach, na
któ-rych
mogę sięjeszcze
oprzeć.Dlatego,
że wierzyłemw rzeczy, w ludzi...
ludzie i rzeczy, które wtedy
poznałem, sąjedynymi, które
bioręjeszcze
poważniei
1przynosząmi jeszcze
radość. Bądźdlatego,
że wyschławe
mnie wiaTa, która stwarza,
bądźdlatego,
że rzeczywistośćtworzy
sięje-dynie w
pamięci,kwiaty, które
widzę :poraz pierwszy, nie
wydająmi
sięprawdziwymi kwiatami. Nie ma
więcprawdziwego poznana bez zaufania
do
świata-
okresem, gdy zaufanie to
istniało, było dzieciństwo,lecz
ono
minęłoi aby
poznać prawdę,trzeba je
odzyskać. Rzeczywistośćtwo-rz)yj
sięjedynie w
·pamięci".N
ie ma co prawda zgody
między jaźniąa przedmiotem,
ale istnieje
więźanalogiczna
międzyja dawnym a ja
teraźniejszym.Dowodem na to
sądla Marcela
przeżycia,o których
pisa-liśmy powyżej.To,
żewspófil>rzmienie wspomnienia i doznania
teraźniejszego daje
człowiekowi głęboką radość,poJ.ega, zdaniem
·
Pirousta,
na t
ym
,
iżoba te elementy
zawierająjeden wsipólny
czynnik, to,
czego nie
zdołał zniszczyć·
czas -
istotęrzeczy. Owa istot
a rzeczy jest nieprzenikalna dla
inteligencji, dociera do niej jedynie
pamięćanalogiczna,
którą nazywać można również intuicją.Stosunek poznania, r
elacja
międzyprzedmiotem
i podmiotem jest stosunkiem wzajemnej wymiany. Poznanie jest
czymś,co na pól tkwi w podmiocie, na pól w przedmiocie. Dlatego
teżpoznanie
musi
byćoparte na wczuwaniu
sięw przedmiot. Poznanie prawdziwe
może więc daćsztuka,
będąca pochodnąintuicji,
nie
zaśnauka,
będącaWĄTKI MORALNE U PROUSTA 71
pochodną inteliigencji. 1
W
przeciwieństwiedo poznania
zmysłowegopraw-dziwym poznaniem siebie jest rozpozna n i
e.
Jak pisze Georges
Pou-let: „Skoro na wezwanie doznania
teraźniejszegopojawia
siędoznanie
przeszłe,
srosunek, jaki powstaje, funduje ja, bowiem funduje poznanie
ja.
Rozpoznającbyt, który
kiedyś istniał,tworzymy fundament bytu,
który istnieje obecnie. Byt prawdziwy
,
byt esencjalny, to ten, który
roz-poznajemy nie w
przeszłości, nie w teraźniejszości, ale w stosunku wiążącym przeszłość i przyszłość, to znaczy między
nimi dwoma
"
.
Tutaj
właśnie wiel!ką rolę do odegrania ma również intelekt. Bowiemza doznaniem tego, co wspólne
wrażeniomobecnym i
przeszłym, iść musizrozumienie. Powiada Marcel przed
pałacemGuermantów:
„obiecałemso-bie,
iienie pogodzę się z
nieświadomością", co znaczy: nie zdam się więcejna przypadek. Jest to postanowienie o konsekwencjach etycznych, bowiem
,
,trud rozumu jest dowodem poświęcenia i hartu woli".
Tak więc
przekonanie, do jakiego doszedł Marcel, a wraz z nim
Proust,
zawiera
sięw formule
„widzieć jasno w zachwyceniu", realizuje się zaś najpełniejw
postępowaniu artystycznym. Sztuka, o której mówiProust,
~ jest współpracą ducha ~eligijnego
i
miłościrzeczy, stanowi poznania
rodzaj najdoskonalszy. ów duch reliigijny to
tęsknotaza
wiecznością,po-trzeba transcendencji,
dążeniedo absolutu. Z niego to płynie
Proustows'ka
teoria wiecznego momentu
,
tego szczególnego rodzaju
wieczności,która
d0stępna
jest
człowiekowi.Sam
.
Proust,
jak
świadcząbiografowie,
zobo-jętniałna
śmierć, pogodził sięze
swą ·chordbąi w
świetleteorii,
jaką wyznawał, nie może sięto
wydaćdziwne; ciertpienie
zyskiwało w jejra-mach
swą wielkość, 1bowiem
przyczyniało się do napisania dzieła.Wydaje
się, że prawdziwą klęskąpisarza i
człowieka byłaby amnezja.
Wielki cykl
•powieściowyProusta przez
długiokires czasu nie
miałpowodzenia u czytelników.
Kłopoty ze znalezieniem wydawcy, chłodne przyjęciepierwszych tomów,
chłodna,a nawet wroga
,
reakcja krytyki
na przyznanie mu nagrody Goncourtów -
topierwsze dowody
nieporo-zumienia, jakie narosło wokół
tej
książJki.Pierwsze, ale nie jedyne. Przez
wiele lat bowiem widziano w
Prouściejedynie genia1nego
portrecistę,w
W poszukiwaniu
...
zaś dopatrywano siętylko
powieści psychologicznej,to znów s
t
ud
i
um snobizmu cz
y
panoramy zmierzchu
~poki arystokracji. Dziś,kiedy
spojrzeć naW
poszukiwaniu
.
.
.
,
doszukać się tam można głębokiej
myśli filozoficznej, która stawia autora w jednym szer·
egu
z
naj-wybitniejszymi
umysłamiepoki. Analogie
między'koncepcjami Prousta
i Bergsona
sprawiają, iż Władysław Tatarkiewicz podaje Wposzukiwa-niu„.
jako
przykład dzieła,na którym
odcisnął swe piętno1
bergsonizm.
Jeśli jednak wierzyćbiografom p
is
arza
,
podającym, iżnie czytał
on nigdy
Bergsona, i
ufaćjemu samemu
,
skonstatować można nie tyle zależność,72 BOHDAN ZADURA
co
kongenialnośći wyrazie przekonanie,
iżgdyby Berigsona nie
było, zająłbyProust nie tylko miejsce w historii literatury, lecz
równieżi
filo-zofii.
Jeśli ufać słowompisarza, teoria nie jest tym, co
należydo
dzieła włożyć,lecz powinna
byćtym,
co z
dzieławynika
.
II
Dorastając
w Combray,
normalną kolejąrzeczy
poznawałMarcel
ko-lejno ludzi i sprawy, którymi
żyli naj·bliżsii ich znajomi. Wraz z
wizytąpana de Nonpois
wkraczaław obszar jego
świadomościpolityka, wraz
z rozmowami rodziców i
słu:lJby rodziło się coś,·
co
możnaby
nazwaćkompleksem arysrokratycznym czy
światowymbohatera, wraz z
posłyszanymi zachwytami nad
grąBermy
rodziło sięprzekonanie o sakralnym
niemal charakterze sztuki, jedyne, które nie
oparło się późniejdestruk-cyjnym
działaniom rozczairowań, chociaż,
gra Bermy rozczarowanie mu
przyniosła.
W Combray tedy
zaczął sięów zwiad socjologiczny,
peregry-nacje Marcela po ludzkim
społeczeństwie;ich
zwieńczeniem miał byćfresk, na którym
społeczeństwow
we wszystkich jego pozaah ukazane
zostało
przez pisarza, fresk, który
odsłaniałjak gdyby mimochodem
-bo
wszakże powieść tę nazywająprzede wszystkim
historiąjednego
po-wołania
-
sprężyny działańludzkich, rzeczywiste mechanizmy
rządzące społecznymkosmosem. Bowiem
pisząco sobie,
pisałProust o innych,
nawet
pisząco absolutnej
samotnościi wyobrowaniu bohatera,
pisało
samotności wśródludzi.
Dzieło poczętez
introspekcji
,
z pewnego punktu
widzenia
krańcowosubiektywne,
stało sięw
świadomościniektórych
od-biorców obiektywnym dokumentem epoki -
nie jedyny to
zresztąProu-stowski paradoks. Porównywano je -
czyniłtak m. in. Tadeusz Boy
Żeleński
-
z
Komedią ludzkąBalzaka. Szkice Boya, którego
zasługiw
prze-szczepieniu na polski
1
grunt „nowego
słońcaliteratury" -
jak
pisało
Prouście-
sąogromne,
dziśnie
wydają się jużtak
frapujące,jak
mu-siały być
odbierane
niegdyś.Znakomity
tłumacz pisałbowiem o
P1rouście główniez perspektywy anegdoty i plotki, tak drogiej postaciom
powieścii zapewne jej czytelnikom
również.Sam Boy jednak,
pisząco relacjach
między powieścią
a
rzeczywistością,wielokrotnie
podkreślafakt,
iżosoby,
jak i zdarzenia
występująceu Prousta nie
są wierną kopiąosób i
zdarzeń,które w
rzeczywistości miałymiejsce,
że światukazany przez pisarza nie
tyle jest
fotograficzną odibitką świata istniejącego,ale raczej tego
światamodelem. Pr-oust
pragnąłuchwycenia
wieczności,czyli w innych
kate-goriach „istoty rzeczy".
Interesowałogo to, co
stałe,niezmienne,
w
prze-ciwieństwie
do tego, co przypadkowe, ulotne
.
I
'jeślibohaterami swym.i
ohle-WĄTKI MORALNE U PROUSTA
ba, to
stało sięto
nie tylko dlatego,
że tę warstwęludzi znal z autopsji.
Proust
uważał, iżludzie o
stosunkowo
najmniejszym obszarze tzw.
życiapraktycznego
będąnajbardziej reprezentatywni,
jeślichodzi o ujawnienie
się
cech
wlaściwych człowiekowiw ogóle, cech i
zachowańogólnoludzkich.
Majątek, żądza władzy,mechanizmy karier -
sątylko szczególnymi
przy-padkami akcesoriów walki o sukces. U bohaterów Prousta owo pragnienie
sukcesu pozbawione jest wszelkich nadziei na
korzyść materialną,ukazane-jest w stanie czystym, klinicznym, modelowym. Skoro tematem tego roz
.
-działujest wizja
światazawarta w W
poszukiwaniu
...
,
należy zacząćjej,
r.ekonstrukcję
od
pojęcia światowości.-
Co
słychaćw wielkim
świecie?-
ten zwrot ma w naszych czasach
pewien
odcieńironii,
słyszy sięgo jednak na tyle
często, żenie
możnanie
odkryćw nim
jakiegośsentymentu. Wielki
świat-
słowa symbolizującemarzenie i
jedyną bodaj'Że ziemię obiecanąbohaterów Prousta. Wielki
świat,który tyle ma imion!
Hołdująowym pozornym,
ułudnym wartościom
społecznym-
które
wartościaminie
są,jednak
funkcjonująjak
wartości-
przedstawiciele wszystkich warstw
społecznych, takżena
szczycie hierarchii
społecznej, wśród próżniakówi darmozjadów, którzy
sami
siebie
nazywająwielkim
światemi
sąza ten wielki
światuznawani
przez
resztę niżej położonąna drabinie
społecznej.Wiele jest odmian sno-
·
bizmu, choroby, która toczy prawie wszystkich.
Dewizątych wszystkich
.
nieszczęśników
jest nie tyle
„być kimślepszym", co
„uchodzićza
kogoślepszego". Nawet ta pierwsza
łagodniejszaformula kryje w sobie element
porównania,
a
więci
wywyż.szania,a
więcw efekcie i pogardy dla
in-nych -
niższych, bądź-
inaczej
mówiąc-
gorszych. Nikogo nie
interesuje
jego
wartość bezwzględna,nikomu nie chodzi o
to
{wyjątekstanowić
tu
będziejedynie Marcel, ale dopiero od chwili
„nawrócenia"),
by
być kimśdla sielbie,
niezależnieod opinii innych: w
końcu więc światten
da
się przyrównaćdo
gigantycznej
giełdy,z jednej
strony
komicznej-
·
bo komiczna
jest pani
Verdurin, kiedy
gwałtownie-
słysząc, że zmieniłysię
notowania,
żew dobrym
guściejest i na czasie
zachwycać sięElsti-rem
-
zmienia swe
zdanie
o jego sztuce,
z
drugiej
zaśtragicznej w swej
przeraźliwej próżności,
bowiem
klęski,które
ponosząposiadacze
akcji
doprowadzają
ich
do
rzeczywistej rozpaczy,
podczas gdy
wszystkie
akcje
i tak
mają wartośćczysto
umowną.Owa
irracjonalna
,
umowna
lepszość związanabywa z
nazwiskiem.
Fakt
urodzenia
sięw tej
lub
innej
rodzinie
decyduje
od
razu
o
zajęciuprzez danego os-obnika
określonegomiejsca
w
hierarchii
społecznej.Owe osoby
ze
świataarystokratycznego,
Guer-mantowie
zwłaszcza, majądla Marcela pewien urok,
samo
brzmienie
ich
nazwiska
wywołujew
nim odczucie, jakie
zwykływ nas
wywoływaćrze-czy
stare, owiane
legendą.Ten urok
podsycająjeszcze
prezencja,
74 BOHDAN ZADURA
w
•
SpO!Sób poetycki -
a tak czyni
Ma['cel
-
wywierać muszą wielkiewrażenie.
W
bliższym poznaniu jednak świat ten odsłania swe prawdziwe-oblicze.
Lektura
fragmentu dzienników Goncourtów
(fragmentu
sfingo-wanego, w którym opisany jest salon pani
Verdurin)
uświadamia ten faktMarcelowi: ludzie, których
znałod podszewki, których nudziarstwo go
drażniło, których intrygi go śmieszyły, jak śmieszył go cały wystrój tego
miejsca -
ukazani
sąw dzienniku w
olśniewającym świetle.Droga
ka
1rier,
sławy,uznania, jak
jąpokazuje Proust, jest wielce
pokrętna: -0tym, czy
ktoś zabłyśniejako gwiazda czy autorytet, decyduje kaprys
ludzi, których nie sposób
uznać za kompetentnych. Wylansować malarzapotrafią ci,
którzy o malarstwie nie
mają zielonego pojęciai
własnegozdania. Nieprzypadkowo mówimy tutaj o malarstwie
,
sztuka
-
bowiem
-Odgrywa
w tym Ś':"iecie wielką rolę, aczkolwiek
zupełnie służebną i żadnego
związku nie mającąz jej
istotą. Odczuwają·
bowiem ludzie
nieustan-ną potrzebę nowości, potrzebę
urozmaicenia i
uświetnienia.Nie my sami
wystawiamy solbie
świadectwo, ale i ci,którzy u nas
bywają. Tedy wor-bitę życia
towarzyskiego :wciąga się artystów;
jakiegożsplendoru przydaje
taki Bergotte czy skrzypek Morel, jakie
się odbywają nabożeństwa nadfoh talentem i geniuszem.
Może byćto
geniusz,
może być i miernota-jest
to
sprawąreklamy i urabiania opinii -
ale opinie
powstają właśniew
s
alonach. Salony, które
są wyrocznią, są więczarazem
arenągry
pozo-rów. Proust, który patrzy na nie obiektywnie, doswzega
,
iżprzypadkiem
,
bo przypadkiem, ale zdarza
się, iż obejmują one mecenat n.ad kimś, ktorzeczywiście
ma talent i ze ws
z
ech miar na pomoc i
reklamę zasługuje.Ale jak sztuka i
artyści sąjedynie pretekstem
,
by
ściągaćco
znaczniej-szych
gości -wysoko urodzonym bowiem schlebia
znajomość iprzeby-wanie z
człowiekiem sławnym, artyści znowu nie są wolni od słabościby-wania u wielkich dam -
tak i owa elegancja,
wdzięk, takt i blask tegoświata są
jedynie pozorem. I zapewne
darowalibyśmypani domu
,
która
w
szczegółachopracowuje każde
spotkanie kręgu wzajemnej adoracji
,
a nie
potrafi powstrzymać się od ziewania w czasie grania sonaty Vinteuil
a
, d
a
-rowalibyśmy salonom ową obłudę i załganie w stosunku do sztuki
,
gdyby
tylko
ograniczały siędo tego zakresu. Sfera
najwyższabowiem,
którąw
młodzieńczej naiwności uważa Marcel za to, co najlepsze,
w które
j
spodziewa
się znaleźć sens życia ludzkiego,
bowiem
myśli, że ta warstwaludzi
właśnie go posiadła,jest
elitą,ale tylko pozornie. Jest
zdegenero-wana i dekadencka. Nie chodzi tu nam o
inwersję,której tak wi
·
ele
w
Wposzukwaniu ..
.
,
wszak pada jej
ofiarą Robert de Saint-Loup, Baronde Charlus, Morel i tylu innych. Proust, który sam na sobie, zdaje
się,doświadczył męki,
jaka
płyniez
tej anomalii,
n~gdzie nie mówi o2lbo-czeniu i jego niemoralnym charakterze. Nie jest to dla niego
występek,a choroba; niezawiniona
itedy nie mogąca podlegać
ocenie.
WĄTKI MORALNE U PROUSTA
75
„Osobiście byłem
przekonany,
żez punktu widzenia
moralnościjest
absolutnie
obojętne,,
czy
sięznajduje rozkosz u
mężczyzny,czy
teżu
ko-biety, i
żejest
r:reczą ażnadto
naturalnąi
ludzkąszukanie jej tam, gdzie
ją można znaleźć"-
opisuje swe
wrażeniaMar
.
cel na
wiadomośćo tym,
iżRobert de Saint-Loup, który tak
rozpaczałpo stracie Racheli,
zmieniłswoje gusta.
„
Gdyby
więcRobert nie
był żonaty,·jego stosunek z
Char-liem nie powinien by mi
sprawiać żadnegobólu". Ale Robert
był żonaty.
Skoro mówimy o arystokracji,
przejdźmydo
najwyżejurodzonego. Oto
książę Błażejde Guermantes.
„Książę Błażej
nie
byłzachwycony tymi propozycjami. Niepewny, czy
Ibsen lub D' Annunzio
żyją,czy umarli,
widział jrużpisarzy, dramaturgów
składającychwizyty jego
żoniei
pakujących jądo swoich utworów".
Ludzie
światowi chętnie wyobrażająsobie
książkijako rodzaj
pudłapo-zbawionego jednej
śc:iany, tak żeautor co
prędzej"„pakuje" do
środkaosoby
,
które napotyka
.
To jest
oczywiścienielojalne, a tacy ludzie to
sąbardzo podejrzane figury. Zapewne,
byłoby dośćzabawne
widywaćich
en passant,
·
bo
dziękinim, kiedy czyta
się książkęlurb
artykuł,zna
się „podszewkę"wszystkiego,
można „zedrzećmaski". Pan de Guermantes
uważałza
„zupełniena miejscu" jedynie osobnika
,
który
prowadził rub-rykęnekrologów w
„
Gaulois". Ten przynajmniej
ograniczał siędo
cyto-wania w pierwszym
rzędzienazwiska pana de Guermantes
międzyoso-bami
zauważonymi„w
szczególności"na pogrzebach, gdzie
książęz
a
-pisał sięna
liście.Kiedy pan de Guermantes
wolał,a:by jego nazwisko
nie
figurowało,wówczas zamiast
się zapisywać, przesyłałrodzinie
zmar-łego kondolencję zapewniającąo jego bardzo
żałobnychuczuciach.
Jeżelita rodzina
zamieściław dzienniku:
„Pomiędzyotrzymanymi dowodami
współczuciazacytujemy list
księciade Guermantes ..
.
", to nie
byłato
wina wzmiankair-za
,
ale syna, brata, ojca
zmarłejosoby
,
których
książę piętnowałjako karierowiczów i z 'którymi
odtąd byłzdecydowany nic
utrzymywaćstosunków {co
nazywał,nie
mając ścisłegopoczucia znaczeni
a
wyrażeń, „byćna
pieńku").Ten WY'brany na
chybił trafiłcytat charakteryzuje zarówno
umysło wość księcia,jak i stosunki
panującew „wielkim
świecie".Ostateczn
i
e
jednak i
głupotę wybaczyćby
można księciude Guermantes, gdyby n
i
e
to,
żejest ona tak wielka, a
książępoza tym,
iżpozbawiony jest intel
i
-gencji, to
równieżpoZ'bawiony jest wszelkich
uczućludZJkich. Kiedy
mó-wiąmu o chorobie Swanna, macha
lekceważąco ręką, stwierdzając, iż informującygo przesadza
,
nie dlatego
,
iżbynie
wierzyłw
to,
że1
Swann
stoi nad grobem
,
ale dlatego, by nie
psućsobie nastroju. Kiedy
donosząmu o
śmierdAmaniana,
'książęjest
wyraźniezdegustowany i
wściekły. Uważa, że popełnionow stosunku do niego nietakt -
nie tylko ten, który
76 BOHDAN ZADURA
go
zawiadomił, popełniłnietakt, ale
również ni~boszczyk,bowiem umarl
w tak bardzo niestosownej porze, kiedy
książęakurat wybiera
sięna
redutę.
Etykieta panuje
wszędziei etykiety
strzeże sięjak oka w
głowie;pod jej wyszukanymi formami kryje
sięjednak tylko pycha, pustka
wewnętrzna,
niekiedy nawet chamstwo.
Może są światygorsze
od
tego
-zdaje
się mówićProust -
ale wiem na pewno,
żeten
światnie jest
naj-lepszy.
Snobizm
wszakżei wszelkie jego implikacje nie
sąli tylko
przywarąpróżniaków,
arystokracji
wiodącej już egzystencję trupiąani
teżtylko
owej grupy
również partycypującejw
pojęciu„wielki
świat"-
cyganerii
zawieszonej
pomiędzy elitąa marginesem
społecznym.W dziele Marcela
Prousta
występuje również burżuazja,owa klasa nowa wówczas,
prężna,wstępująca
-
jej przedstawicieli toczy ta sama choroba. Oni
takżetwo-rzą
pewien
zamknięty krąg,do którego
strzegą wstępu.Arystokracja nie
straciła
dla niej jeszcze swej
atrakcyjności.Kiedy
następujeprzenikanie
tych dwu warstw, arystokracja przyjmuje do swego grona
GilbertęSwann i
paniąVerdurin, i w odczuciu tych dwóch kobiet stanowi to
niewątpliwy
awans. Dotyczy to jednak
burżuazjiwielkiej.
Burżuazjaprowincjonalna jest przekonana o
godnościi
„lepszości"swojej klasy
równie mocno, co arystokracja. I
stądte
słowaoburzenia na Swanna za to,
iż
obraca
sięw
kręguFaubourg Saint Germain, bowiem w
świadomościtych ludzi nie przystoi, by syn agenta
giełdowego prowadził życietowa-rzyskie w innym
kręgu niż krągagentów
giełdowych. „Deklasować sięto
nie znaczy tylko
bywaćw
kaście niższej,ale
także próbować szczęściau kasty
wyższej.Zasada jest
bezwzględna"-
pisze Henri Bonnet. Owe
prawidła,
wedle których toczy
się ·życie społeczne,a które ukazuje Proust
głównie
na
przykładzie „światowców"i ich
słu:i'Jby (służącyi
służące,o czym jeszcze nie
pisaliśmy, sąw nie mniejszym stopniu snobami
niżich mocodawcy),
odnoszą siędo wszelkich .gruip
zamkniętych, każdabo-wiem taka grupa wytwarza
sytuację, iż są„wtajemniczeni", ci, którzy do
niej
należąi
ci,którzy
pozostająpoza jej nawiasem,
mając zamkniętywstęp.
I wydaje
się, iż każdataka :grupa
może znaleźć sięw sytuacji,
w której, by
zachować swoistość, odrębnośći
prestiż, będzie musiała kłaśćnacisk na
etykietę-
a
etykietęw
ytwarza
każdagrupa,
jak
każdagrupa
w
ytwarza swój
język- i
obowiązekprzestrzegania etykiety
uważaćza
najważniejszy,
tak jak
księstwodes
Guermantes
uważają„za
obowiązekważniejszy
od
częstozaniedbywanych
obowią:z;ków miłości bliźniego,czy-stości, miłosierdzia
i
sprawiedliwości,za
obowiązeknad ws
zystkie
nie-złomny
-
zwracanie
siędo
księżnejParmy jedynie w trzeciej osobie".
Zasady tworzenia
sięowych
kręgów są różnorodne,bowiem
grupę,której
działania podlegająmechanizmom opisanym przez Prousta,
WĄTKI MORALNE U PROUSTA 77
eksponowanego, nie sposób jednak
mówić, iżbyProust nic nie
powiedział -0naturze polityki.
Taki
okazał się świat,do którego
tęskniłMarcel w Combr.ay, o którym
marzył.Nie
byłow
nim miejsca na
nic
pr
·
ÓCz 1'.'0zczarowania.
Lecz
światten -
pisze Boy,
i nie sposób
sięz
nim nie
zgodzić-
„stał sięu Prousta
najlepszym polem
dla
obserwatora
wszechzł:udy,która,
wedle
jego kon-
·
cepcji i odczucia,
stanowi
istotęnaszego
·życia.[„.]
W świecieczczych
zabaw
i
cz
·
czy.ah
zatrudnieńProust
mógł obserwowaćnajlepiej
ów swoisty
mechanizm
i
odkrywaćpewne
psychologiczne
prawa,
ważne później jużdla wszystkich
światów".III
Po
tym,
czego
doświadczył:Marcel, trudno
byłoby przypuszczać, iżw
W poszukiwaniu straconego czasu
kryje
sięjakikolwiek sens moralny.
Bohater P1'.'ousta jest od
początkuprzekonany o jednym:
wartościąmo-żemy nazwać
jedynie to, co trwa, co jest
stałe,niezmienne, co
sięnie
rozipada, i
chociażwraz
z
upływemlat
wyzJbywał: się będziewielu
prze-konań,w odmiennym
świetle będzie widziałte czy inne
sprawy,
temu
jednemu
przeświadczeniu,które
możemy uznaćza
założenie wyjściowe,pozostanie wierny do
końca.Jak pisze
Błoński,nie wydaje
się,by Proust
zgodził sięze
słowamipoety,
iżgodna
miłościjest
chwila, która dwa razy
sięnie powtarza.
Jeśli więc wartością-
wartością moralną-
może byćtylko to, co nie podlega
niszczącemu działaniuczasu, to czas,
będącyu Prousta
·czymś więcej niżtylko
abstrakcyjną kategorią filozoficzną,nie-jako osobisty demon pisarza, nie zostawia
'Żadnejszansy i
żadnejnadziei.
Marcel nie potrafi
znaleźćniezego, co
byłoby trwałe,nie potrafi
więc znaleźćniczego, co
mógłby uznaćza
wartość.Szukajcie, a znajdziecie.
Stu-kajcie, a
będziewam otworzone.
ŻycieMarcela jest jednym wielkim
szu-kaniem i
kołataniemdo drzwi.
To jednaik, czego szuka, nie jest tym,
co ma
znaleźć. Otwierają sięprzed nim drzwi Guermantów -
zdawałoby siędrzwi, których nigdy nie
zdoła przekToczyć. Każdysukces przynosi
mu rozgoryczenie; to, co
niegdyś ibył:otak upragnione i
niedosiężne-upragnione,
bo
niedosiężne-
z
chwilą,gdy
osiągasukces
-
maleje.
Wy21bywając się złudzeń, negliżując
pozory i pozy wielkiego
świata,popada Marcel w rozpacz. Zdaje sobie
sprawęz wielokrotnej
śmier.ci,która jest naszym codziennym
udziałem.Jest
·świadomy, iżzmieniamy
sięw czasie, umieramy wraz ze swymi pragnieniami,
pożądaniamii
miłościami.
Tonie
tyle
nawet Marcel dokonuje
odkryćtych przemian, jakim
pod-legają
postaci, w
kręguktórych
sięobraca
i on sam przede wszystkim.
To Czas,
nieubłaganyBóg
i
Szatan Prousta oprowadza go po
swoim
kró-78 BOHDAN ZADURA
lestwie,
ukazując swą straszliwą władzęi
kruchośćstworzenia. Patrz
to
wszystko jest moje -
mówi Marcelowi, niby Szatan
kuszącyChry-stusa na Górze. I nilby Bóg, ukazuje mu
nicość światadoczesnego.
Mar-cel stoi na ,granicy
szaleństwai
obłędu,grozi mu utrata poczucia
tożsamości
-
tak
łatwo zgubić sięw korowodzie
.niknącychi
pojawiających sięnowych „ja". Jest pusty i zrozpacz.ony. Czas jest
nieubłagany.Niszczy
nie tylko twarze kobiet, nie tylko
wyobrażeniai
złudzenia.Nie opiera mu
się również
to, co
·
z pozoru jest solidne, co na co
dzieńtrwa
niewzrusze-nie, co stwarza
słodką-
lecz niestety
ułudną-
iluzję bezpieczeństwai spokoju. Nie
opierająmu
sięprzedmioty. Kiedy Marcel odwiedza Lasek
Buloński,
w którym
niegdyś bawiła się małaGilberta Swann, i
dokądon
przychodził
ze
swą opiekunką, uświadamiasobie owo destrukcyjne
dzia-łanie
Czasu.
„W Avenue des Acacias -
w alei Mirtowej -
ujrzałemniektóre z nich
,
stare, straszliwe cienie tego, czym
były niegdyś, błądzące, szukająceroz-paczliwie w
wirgiliańskichgajach nie wiadomo
·
czego.
Uciekły oddawna,
kiedy ja jeszcze
pytałemdaremnie
opustoszałychdróg.
Słońce schowałosię.
Natura
zaczynała panowaćnad 'Laskiem,
skąd uleciałaidea
,
że byłon
elizejskim Ogrodem Kobiety; nad sztucznym
młynemprawdziwe niebo
było
szare; wiatr
marszczyłjezioro drobnymi falami niby
sadzawkę;wiel-kie ptaki
przelatywałyszybko przez Lasek niby przez
lasi
wydającostre
ikrzyki,
siadały rzędemna
dębach,które pod
druidyczną koroną i!z
dodo-nejskim majestatem
zdawały się głosić nieludzką pustkęlasu wyzutego
ze swego przeznaczenia,
pomagającmi
zrozumiećnonsens, jakim jest
szukać
w realnym
świecieobrazów
pamięci:zawsze
będzieim
brakowałoczaru,
któr~o użyczasama
ipamięć,i tego,
żeich nie poznajemy przez
zmysły. Rzeczywistość, którą znałem
-
nie
istniała już. Wystarczyło, żepani Swann nie
zjawiła się zupełnietaka sama, w tej samej chwili, aby
aleja
stała sięinna. Miejsca,
któreśmyznali,
należąnie tylko
do
świataprzestrzeni, w który wstawiamy je dla
większejwygody.
Byłyone
jedy-nie
cienką warstwą •pośród ciągłości wrażeń tworzącychnasze ówczesne
życie;
wspomnienie
jakiegośobrazu jest jedynie
żalemza
pewną chwilą;i domy, drogi, aleje,
sąulotne, niestety, jak lata".
Ten
przydługimme, lecz
piękny przecieżfragment, zamyka pierwszy
tom cyklu -
W
stronęSwanna;
pozostajemy jeszcze w
ikręguczasu
stra-conego lub -
mówiącmniej
pięknie,a bardziej dobitnie -
zmarnowanego,
w którym
długojeszcze
:pozostawać będzieMarcel-bohater,
chociażMar-
·
cel-narrator przebywa
jużw czasie odzyskanym. Nim
nastąpi utożsamienie ich obu, wiele wody
upłyniew VivO!Illle. Na irazie
główną siłąmoto-ryczną postępowania
bohatera jest nie iposzukiwanie czasu straconego,
lecz poszukiwanie
przyjemności,które
okaże się później długą, bolesną,prze-WĄTKI MORALNE U PROUSTA 7'>
życia
mistycznego, czym bowiem, jak nie
przeżyciemmistycznym
będądoznania Marcela, gdy potknie
sięo
wystającą płytęchodnik.a, gdy
podążać będzie
do
pałacuGuermantów?
Lata
dziecięce upływająmu
podznakiem
miłoścido matki i akcep-
·
tacji tego, co
określić możemymianem kodeksu Combray. W Combray
zacznie
sięjednak zdrada Combray: Marcel
popełnigrzech,
wymuszając·pocałunek
matki na dobranoc. Nie
mogąc zasnąćw swym
dziecięcympokoju,
popełnigrzech
kłamstwai
szantażu.I zazna pierwszej goryczy
-wbrew przewidywaniom
pocałuneknie przyniesie mu ukojenia,
przeciw-nie -
wyrzuty sumienia i niepokój. Te wyrzuty sumienia
towarzyszyćmu
będąprzez
długielata, sprzeniewierzenie
sięsamemu sobie
przyibierać:będzie
coraz
to
nowe formy. Wykroczenie
,
którego
dopuścił sięMarcel,
.
bylo wykroczeniem przeciwko cnocie
posłuszeństwa, naruszało równieżten
paragraf niepisanego kodeksu Franciszki, „który
wyrażał po prostusza-cunek, jaki
wyznawałanie tylko dla krewnych -
j
.
ak dla
umarłych.księży
i królów -
ale i dla obcego, któremu
użycza się gościny„."W
świadomościMarcela obecne
będziew równym stopniu poczucie
krzywdy, jakiej doznaje w wypadku nie umotywowanych czy nawet
umo-tywowanych zakaz.ów
spotykającychigo ze strony rodziny,
·
co i poczucie
winy,
iżprzysparza
kłopotówmatce i ojcu, nie
realizującnadziei, jakie
w ni.m
pokładają.W
każdymwypadku, kiedy wreszcie zostaje
spełnionektóreś
z jego
marzeńi
któraśz obietnic danych mu przez rodziców, a od-
·
wlekanych ze
względuna
złystan zdrowia Marcela, jak
choćby pójściedo
teatru na
„Fedrę"i
możnośćobejrzenia gry Bermy, w
każdymwypadku:.
Marcel doznaje rozczarowania, proporcjonalnie wielkiego do
oczekiwań.Perspektywy kariery dyplomatycznej,
związanez wizytami pana
Nor-pois, czy kariery literackiej
sąjedynie perspektywami. Marcel wie,
żesprawia
przykrość rodzicom, nie spełniając 1oh nadziei, sprawia imprzy-krość swoją mizerną konstytucją fizyczną;
troska,
którąwidzi w oczach
matki,
również potęgujekompleks winy.
„Kierowałem sięjedynie
chwi-lowymi pragnieniami" -
mówi
gdzieśMarcel. Te wszystkie chwilowe
pragnienia
można sprowadzićdo pragnienia
szczęścia.Wysil:ki Marcela nie
czynią
go jednak
szczęśliwym. Całyten okres czasu straconego jest jakby
przygotowaniem. Gdyby nie
Czas odnaleziony, dzieło,
Prousta
ibyłobyjedną
z najbardziej pesymistycznych
książek,jakie
zostałynapisane.
Wobec
rozpadającego się świata, cóż może uczynićczlowiek?
Cóż możeuczynić
rozibitek na tratwie znoszonej przez
prąd? Całykodeks moralny
arystokratyczno-mieszczański,
przeciw któremu
będzie buntował sięMar-cel, od którego
będzie odchodził,nie wytrzymuje konfrontacji z
życiem.Z
chwilą,kiedy patrzy
się dośćwnikliwie -
a Marcel jest bystrym
ob-serwatorem -
okazuje
się bądźjedynie odziedziczonym i sztucznym
je-~o BOHDAN ZADURA
dynie konwencjonalnym
sposobem
życiana
zewnątrz,na
pokaz, w
osta-tecznym rachunku
więc-
jedynie
nieświadomością bądź pozą.Rzeczy-wisrość zewnętrzna
istnieje
niezależnieod nas i nie nagina
się donaszych
intencji. Proust jest
.
za bardzo
1przyrodnikiem, za bardzo badaczem, by
zgodzić się
na
złudzenia.Nie
przymyka
oczu na fakty,
a
wyjaśniającj
e
przyczynowo, daleki
jest od tego,
by
je
potępiać,mimo
iżw pot.ocznym
wyobrażeniu zasługują
na tzw.
moralne oburzenie. Znakomita
scena
zalo-iów
barona de Charlus i krawca Jupiena
stanowi tego
przykładnajlepszy.
Tropiąc
mechanizmy
przyczynowo-skutkowe -
zdawać się może-
brnie
Proust w
zaułekbez
wyj·ścia, skazując sięna
relatywizm
etyczny i
rolębadacza obyczajów jedynie, niewiele
mającegodo
powiedzenia,
jak
być naprawdępowinno, co naprawdę
jest
dobrem, a co
·złem. Przez całyokres
-
jak go
nazwaliśmy-
przygotowania,
szuka
Proust
czegoś, 00 nada-łobysen:st
jego
życiu.I niby
gracz
w domino,
odwracająckostki
w
po-szukiwaniu tej jednej, która jest mu potrzebna, bierze wszystkie po kolei
i
przekonuje
się, że żadnanie jest
tą pożądanąz
wyjątkiemostatniej,
tak
Proust czy Mar
·
cel Prousta,
szukająctego,
co
nadałobysens
jego
życiu,oo
życieto
pozwoliłoby zrozumieć, ocalić, szukając wartości,odkrywa
kolejno
to
właśnie,co
wartościąnie jest.
Nie jest
wartością życie ·świat.owei towarzyskie, przed analitycznym
-okiem Marcela roztacza
się całajego
nędza.Nie jest
wartością,bo
trudno
uznać
za dobro
coś,czego struktura jest
·
zmienna,
płynna, wątpliwa,jak
-wątpliwe są
kariery
dziśmodnych, jutro
jużzapomnianych salonów.
Wi-dziane z daleka
życietowarzyskie
olśniewa,fascynuje,
jednakowożludzie
będący
na szczycie drabiny
społecznejprzy
·
bH:llszym
1
poznaniu
okazują sięciekawi o tyle,
że zasługująna studium przypadku, lecz nie na
uwiel-bienie czy zachwyt. Marcel obdarzony
jakże czułymsystemem
nerwo-wym,
nadwrażliwy,w czym
udziałma i
samotność, ichoroba,
wyposażonyjest na tyle w
zmysłkrytycyzmu, by
przejrzeć grę pozorów, ujrzećsno-bizm,
odgadnąć sztucznośći
konwencjonalnośćzachwytów,
obnażyć wł.aś·
nie pozór bogactwa
życiaintelektualnego i estetycznego
kręgu,do którego
:z
niejakim
mozołem się wdzierał.Nie jest dobrem
najwyższym miłość,skoro jest
chorobą.Wie o tym
-Swann, jedna z
najbliższychduchowo postaci Marcelowi.
Jużna
pod-·
stawie historii jego
związkuz
Odetąde Crecy
można sformułować ten-sąd.
Marcel przekona
sięo
tym kochając Gilbertę, miłośćdo Albertyny
pozbawi
igo
resztek złudzeń w stosunku do natury
miłości.Jest ona
fata-morganą
i
fantasmagorią,jest
chorobą,bo jak
chory
w malignie nie
pa-nuje nad tym, oo
czyni,
tak zakochany nie
władaswoim
postępowaniem. Klęska, którąponiesie Marcel, nie
będzie jednąz wielu.
Miłośćdo
Alber-tyny jest, by
wrócićdo przytoczonego
wcześniejporównania z dominem,
-Ostatnią kostką, jaką ma do dyspozycji Marcel w swojejgrze
z
czasem,
WĄTKI MORALNE U PROUSTA 81
grze o
stawkę najwyższą,bo o siebie.
Miłośćjest jednym z
tzw.
doświad czeńostatecznych. Ona ma
uratować1
go przed
pustką, wyleczyćz
niepo-koju,
wyprowadzićz
zamkniętego świata własnej jaźni,z
piekła własnej samotności.Ale
jakże może to uczynić,skoro sama jest
chorobąi sama
jest
piekłem?„Kiedy
widziałem jakiśprzedmiot,
świadomość, żego
widzę, powsta-wała między mnąa nim,
okalającgo
wąską obwódką duchową,która nie
pozwalałami nigdy
bezpośrednio dotknąćje.go materii;
ulatniała sięnie-jako, zanim z
nią wszedłemw
styczność,tak jak
rozżarzone ciało,które
zbliżymydo mokrego przedmiotu, nie dotyka jego wilgoci,
ponieważza-wsze poprzedza je strefa pary".
Zdanie
to
odnosi
sięnie tylko do przedmiotów fizycznych, lecz
rów-nieżdo przedmiotów
uczuć,i sens jego nabiera wtedy wymiaru
tragicz-ności.Marcel nigdy nie
przełamiedystansu, jaki dzieli go od kochanki;
im
silniejsze
/będąjego uczucia, tym ostrzej
widzieć będzie daremnośćsforsowania bariery.
Miłośćjest
czymś,co wymyka
sięwszelkim próbom
jej zracjonalizowania;
można opisaćjej mechanizm, i czyni
to
Proust,
zdającsobie jednak
sprawęz tego,
iżzrozumienie jej w
ogólnościnie
na wiele
przydać się możew poszczególnym, jednostkowym przypadku,
a
to
z tego powodu,
iżuczucie
tojakiby
paraliżujeintelekt,
rzucającna
oczy
zasłonę-
rozerwać ją możejedynie
śmierćuczucia. To,
,
co nas
po-ciągaw osobie kochanej,
to
tajemnica,
iktórąpragniemy
poznać.Owa
tajemnica
opromieniającaobie'kt
miłościjest
tajemnicą bądź r:zieczywistą, bądź iluzoryczną.Nie zmienia
to
jednak
siłyjej
oddziaływania.Widzimy
w kochanej osobie nie
to,
co
rzeczywiściew niej istnieje, ale
to,
w co
wy-posaża jąjedynie nasza
wyobraźnia.Odmowa, kaprys, 7ibieg
okoliczności sprawiają, iżkobieta, obok której
dziesiątkirazy
przeszedłby obojętni~Swann, jawi mu
sięjako
tajedyna, obdarzona wszystkimi zaletami, dla
której
poświęcawszystko. A
przecież byłaOdeta Jedynie
jednąz wielu
kokot
w
złym guście. MiłośćMarcela do Gilberty poczyna
sięw momencie,
w którym
uświadamiaon sobie jej
niedosiężność,jej
przynależnośćdo
innego
świata,do którego on, Mar
.
cel, ma
zamknięty dostęp.Ta
miłość uświęcawszystko,
·
czeigo
,
doty'ka Gilberta, mamy do czynienia z
sakrali-zacjąniemal mieszkania, w którym przebywa, piastunki, z
którąchodzi
na spacer, i odwrotnie: podziw, jaki budzi w Marcelu pan Swann,
przy-daje blasku jego córce.
Przebywającw Balbec, Marcel obraca
sięw
kręgu„bandy'',
Albertyna jest
jednąz wielu
dziewcząt,z którymi bywa na
plażyi
włóczy siępo okolicy. I
pozostałabydo
końca jednąz wielu,
zwłaszcza, żejego pragnienia
kierowały sięraczej w
stronęAnny, gdyby nie
po-słyszane
przypadkiem
słowa, iżAlberty.na zna
pannęVinteuil.
Dźwięktego nazwiska
wywołujew jego
pamięci scenę,której
lbyłprzypadkowym
i niewidocznym
świadkiemw Mountjuvain, gdy ukryty w cieniu nocy
82 BOHDAN ZADURA
obserwował
przez
zasłonięteokno
gomorejskie
zabawy panny Vinteuil
i jej
przyjaciółki.Albertyna jest
już kimś innym, niż była przed chwilą.W
ślad za miłością,jak cień kroczy uczucie
zazdrości,jej okrutny
sprzy··
mierzeniec, bowiem to ono
właśnie podsyca miłość.Dla Marcela zacznie
się okres niepokoju, halucynacji. Albertyna !będzie wymykała
mu
sięnie-ustannie,
cóż że będzie posiadał jej ciało,skoro jej istota
będziezawsze
należała wyłącznie do niej samej. Zazdrość przybierze formy maniakalne,
Marcel
uwięzi. Albertynę, będzie ją szpiegowałpo to tylko, by przekonać
się o daremności wszystkich wysiłków. Zależnie od
chwilowego
nastroju
te same fakty
będą świadczyły na korzyść Albertyny, to znów przeciwniej.
Będzie śledził każdy jej krok, zadręczał ją przesłuchaniami,wyrzu-tami, to znów na moment
ulegając własnym życzeniom, uzna, że niejest
mieszkanką
Gomory i
prosić ją będzie o przebaczenie, by za chwilę znówpogrążyć się
w rozterce. Jedyne chwile
względnegospokoju, jakich zazna,
to te, gdy patrzy na Albertynę śpiącą. Kiedy dowie się o jej
śmierci, obokrozpaczy i
otępieniadozna
równieżuczucia ulgi., podobnego temu, które
czul
patrzącna
Albertynę śpiącą. SmierćAlbertyny nie jest
wszakżeśmiercią miłości Marcela do niej, jest natomiast początkiem
agonii tej
mi-łości,
agonii,
którą Marcel będzie obserwował i analizował z tragicznymwręcz masochizmem, a~
wreszcie stwierdzi jej zgon, gdy w Wenecji
otrzyma telegram od Gilberty, który wskutek
pomyłki odczyta jakode-peszę od Albertyny, a więc kiedy pomyśli, iż wiadomość o jej śmierci
była
nieprawdziwa.
„Gdy zapomnienie raz
już owładnęłokilkoma dominującymi
punktami
rozkoszy i bólu, opór mej
miłości byłpokonany,
przestałem kochać Ałbertynę.
[ ... ] Zapomnienie, monstrum
przejmujące moją miłośćdreszczem
lęku, pochłonęło ją w końcu, tak jak przewidywałem".
„ ...
kiedyś zależałomi na Albertynie bardziej
niżna sobie
samym;
teraz nie
zależymi na niej,
ponieważprzez pewien czas nie
widywaliśmysię.
Moje pragnienie,
·żeby nie być oddzielonymod
siebie
rprzez
śmierć,:żleby zmartwychwstać,
nie
było podobne do pragnienia, żeby nigdy niebyć oddzielonym od Albertyny - trwało przecież
nadal. Czy
tojednak
nie
wynikałoz tego,
że uważałem sięza
istotębardziej
cenną niżona i
żekiedym
ją kochał, bardziej kochałemsiebie samego? Nie, to bylo dlatego,
że przestawszy ją widywać przestałem kochać, a siebie kochałem wciąż,
bo moje codzienne
więzy z samym sobąnie
zostały zerwane jak więzyz
Albertyną. Ale gdyby i do tego doszło?...
Skutek byfuy na pewno taki
sam. Nasze umiłowanie życia
to tylko stary zwiąZiek, z którego nie umiemy
się wydostać.
Jego
siłatkwi w
długotrwałymistnieniu.
Smierć,która go
zerwie, wyleczy nas z
pożądania nieśmiertelności".„.„
moja miłość do tamtej [Albertyny -
B. Z.]
stanowiłatylko
formędziew-WĄTKI MORALNE U PROUSTA 83
czynę, ale, niestety, kochamy
w
niej
tylko
jutrzenkę,która przez
chwilęodbija swą różowość w jej twarzy".
Czas
jeszc:oe raz
zwyciężyłMarcela. Albertyna
umarłai nie wydaje
się,by ktokolwiek inny lub cokolwiek mogło
nie podzi
·elićjej losu.
Dziew-częta,w których twarzach odbija przez
chwilę swą różowość jutrzenka, są tylko mirażem. Otaczają nas bańki mydlane, w których odbija sięnie-kiedy
tęcza, isami
jesteśmy taką bańką. Ijak losem baniek jest prysnąć,
tak naszym losem jest zapomnienie, któremu na
imię śmierć. A przecieżjednak ALbertyna
zmartwychwstała, wie otym
Marcel-narrator, nie wie
jeszcze Marcel-bohater.
Stan, w jakim
sięznajduje ten drugi, jest stanem apatii, rozpaczy,
duchowej degrengolady. To wszystko, w
czym
chciał znaleźć oparcie, to,czego
się chwytał, rozsypało mu sięw
rękach nilby piasek. Niczego czasnie oszczędził: miłość, życie
towarzyskie i
·światowe, salony, uroda Balbec,wszystko to było jedynie
rozrywką-
w Pascalowskim sensie tego
słowa.Wszystko to
było próbą zasłonięcia przepaści, uchronienia sięod
nicości.ów okres
błądzenia,przygotowania, krytyki, okres czasu
straconego,
okres
pytańi negacji kryje
jużjednak w
sobie
zalążek przezwyciężenia,tak jak
przy:goda Marcela
z
magdalenką rozmoczoną w lipowej herbaciezapowiada
olśnienie,jakiego dozna
potykając sięo
płytę chodnika. Jak już powiedzieliśmy, cechowałten okres niepokój, nieustanna dynamika
poszukiwania. Wyz;bywanie
się złudzeńjest
wszakżedochodzeniem do
prawdy.
„Prawdy zaś poszukuje się -
jak mówi Simone Weil -
nie jako
prawdy, ale jako dOlbra".
Cóż, że poszukiwania te byłybezowocne,
„
...
jeśliczasem
doznawałem może radości(nie intelektualnych),
trwoniłemje
zawsze dla
różnych kdbiet; tak, iż:gdyby
los
przyznał mi jeszcze sto lat życia,i to
·życia'bez chorób,
byłoby to jedynie dorzucaniem kolejnych przedłużeń do nazbyt już długiejegzystencji i trudno
byłoby nawet do-patrzeć się korzyści w jej przedłużaniu, a tym bardziej o tyle lat. Co zaśdo
«rozkoszy intelektualnych»,
czyż mogłemtak nazwać
owe zimne
stwier-dzenia, które
wydobywało moje bystre oko lub słusznysposób
irozumo-wań-
bez
żadnej dla siebie przyjemności, aktóre
pozostawały bezpłodne?"
Cóż, że prowadziły do zupełnego zwątpienia, wyzbycia się wszelkie}wiary, w tym
również wiary we własne uzdolnienia literackie i rzeczy-wistośćliteratury,
skoro
„
...
w momencie, kiedy wszystko nam
się wydajestracone, pojawia
sięznak zdolny nas
ocalić; kołatano już we wszystkiedrzwi wiodące
do nikąd, na jedyne zaś, którędy można
lby
wejść i którychdaremnie
szukaliJbyśmysto lat, natrafiamy bezwiednie, i
otwierają sięone". Drzwi się otwierają. Uczucie błogostanu, nie zmąconej żadną troską
i
obawą o przyszłość radości, radości,która
samą śmierć czyni nieważną;to