• Nie Znaleziono Wyników

Sztuka cierpienia w dramacie życia według Nietzschego : preludium dionizyjskie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sztuka cierpienia w dramacie życia według Nietzschego : preludium dionizyjskie"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Henryk Benisz

Sztuka cierpienia w dramacie życia

według Nietzschego : preludium

dionizyjskie

Acta Universitatis Lodziensis. Folia Philosophica nr 19/20, 5-28

(2)

A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S

F O L IA P H I L O S O P H I C A 1 9 /2 0 , 2 0 0 7

H e n r y k B e n is z

SZTU K A C IERPIENIA W D R A M A C IE ŻYCIA W EDŁU G NIETZSC H EGO

PRELUD IU M D IO N IZYJSK IE

1. P O C Z U C IE W D Z IĘ C Z N O Ś C I Z A D A R C H O R O B Y

W życiu każdego m ężczyzny przychodzi czas, prędzej czy później, na rozliczenie się z własnych dokonań. Nietzsche podsum owuje sw e życie w dniu 44 urodzin i pozostawia z tego pisem ną relację w autobiograficznej pracy E cce homo. Pomimo konieczności nieustannego zmagania się z niedom aganiam i ciała, z cho­ robami uporczyw ie dezorganizującymi codzienną egzystencję, N ietzsche emanuje optymizmem. W spom inając to, co ju ż było, i wybiegając m yślą ku temu, co dopiero będzie, dostrzega w iele interesujących wydarzeń i doświadczeń. Również chwila obecna rozświetla mroczne zakątki tego jednostkow ego istnienia, z pozoru naznaczonego jedynie udręką i beznadzieją. Gdy prom ień słońca pada na życie Nietzschego, następuje akt unieśmiertelnienia wszystkich doznań egzystencjal­ nych. Dzień urodzin niebaw em się skończy i zostanie „pogrzebany” , ale dzieło zrodzone z dogłębnego przeżywania każdego momentu czasowości będzie trwało wiecznie. N ietzsche ma na myśli zapewne cały świat ducha dostępny jego perspektywicznemu myśleniu, ale najbardziej cieszą go książki, w których udało mu się wypowiedzieć praw dy objawione właśnie jem u. M oże odczuwać satysfakcję, jako że w minionym roku, a naw et kwartale, ukończył kilka ważnych prac (Dytyram by dionizyjskie, Zmierzch bożyszcz i Antychryst). Z radością więc mówi: ,Ja kże mógłbym nie być wdzięczny całemu memu życiu?” [KSA 6, s. 263] i rozpoczyna opowieść o sobie i swej twórczości.

A by zrozum ieć, co N ietzsche chce przekazać, a zw łaszcza, aby „znieść” jego otchłanne myśli, nie w ystarczy po prostu otw orzyć się na jeg o słowa. Trzeba być ju ż zahartow anym w boju z przeciw nościam i losu, trzeba um ieć sprostać pojaw iającym się wyzwaniom. Kto, ja k obrazow o m ów i N ietzsche, nie potrafi oddychać m roźnym pow ietrzem , ten naraża się na przeziębienie. Prawda życia potrafi bow iem skutecznie zmrozić człow ieka sw ą arktyczną lodowatością.

’ U niw ersytet Opolski.

(3)

6 H en ry k B en isz

Bliska obecność innych ludzi nie tylko nic tu nie pom oże, ale w ręcz szkodzi - inni tylko pozornie potrafią ogrzać w chw ili próby. Podczas konfrontacji z w ym ogam i praw dy jesteśm y zdani w yłącznie na sam ych siebie. M usim y zatem odłączyć się od tłumu, od całej tej stadnej przeciętności i bylejakości, i zasm a­ kować w autentycznym przeżyw aniu sam otności. Ponadto m usim y w znieść się na w yżyny życia, pozostaw iając w dolinach w szelkie konform izm y i stereotypy, jednoznacznie określone przepisy na spokojne i w m iarę bezbolesne przetrw anie w świecie, przejrzyste zasady postępow ania uśw ięcone tradycją i w zm ocnione transcendentnym autorytetem . W zam ian N ietzsche proponuje nam coś zupełnie innego: „Filozofia, taka, ja k j ą dotąd rozum iałem i ja k ą żyłem, jest dobrow olnym życiem w śród lodów i w w ysokich górach - poszukiw aniem wszystkiego, co obce i niepew ne w bycie, wszystkiego, co dotąd było w yklęte przez m oralność” [K SA 6, s. 258].

Podążanie za N ietzschem nie jest łatwe, ale za to pozw ala na sukcesywne odkryw anie now ych obszarów istnienia i na ustaw iczne uczenie się now ych rzeczy. Kto posiada w ystarczająco silną wolę, ten ma szansę doznać tych sam ych ekstaz, które stały się jeg o udziałem w trakcie przem ierzania skrajnych biegunów w iedzy i dośw iadczenia. W yznanie N ietzschego w ydaje się doskonałą zachętą do podjęcia tego wyzwania: „przychodzę z wyżyn, na które nie w zniósł się żaden ptak, znam otchłanie, w które nie zbłądziła jeszcze żadna stopa” [KSA 6, s. 302]. Czy jed n ak ktoś odważy się na porzucenie bezpiecznego świata niezm iennego bytu i w yruszenie szlakiem ciągłego staw ania się i przem ijania? Taki ktoś m usiałby być sw oistym „potw orem ” , tj. istotą praw ie nadludzką, obdarzoną odw agą i ciekawością, cechującą się tw ardością, ale też giętkością, przebiegłością i ostrożnością. M usiałby to być „urodzony aw anturnik i odkryw ca” [KSA 6, s. 303], czyli artysta potrafiący dobrze zagrać sw oją rolę w praw dziw ej sztuce życia. Jedynie m ając duszę artysty, m ożna osiągnąć najw yższe stany istnienia, w których ujaw nia się ukryty urok, pełnia i potęga życia. Czy intencja w niknięcia w tajem nice życia nie je s t aby niezdrow ą ambicją, a w ięc czymś z zasady chorobliw ym ? Tutaj stajem y przed nader istotnym problem , jak im je st określenie sensu zdrow ia i choroby. Zdaniem N ietzschego, pom iędzy chorobą a zdrow iem nie ma w yraźnie określonej różnicy, nie m ów iąc ju ż w ogóle o przeciw ieństw ie obu jakości istnienia. Jest raczej tak, że zdrow ie stopniow o przechodzi w chorobę i, na odw rót, choroba przechodzi w zdrow ie. Często też patrzym y na obie jakości z zupełnie niewłaściwej perspektyw y. N ietzsche uważa, że to, co dzisiaj zw ykło się określać m ianem „zdrow ego” , jest, w rzeczy samej, niższym stanem tego, co w korzystniejszych w arunkach byłoby napraw dę zdrow e. N asze w yobrażenie zdrow ia je s t w ięc chore, a naw et więcej: w szyscy Je s te ś m y relatyw nie chorzy” [KSA 13, s. 297]. W olni od tej przypadłości są tylko artyści, poniew aż oni należą do m ocniejszej rasy niż pozostali śmiertelnicy. N ie należy dać się tu zm ylić obiegow ym i opiniam i na tem at chorobliw ych skłonności i sposobu postępowania artystów. W ujęciu N ietzschego są oni w łaściw ie okazami

(4)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w ed łu g N ie tz s c h e g o 7 zdrowia, jak o że to, co dla nas byłoby ju ż szkodliw e i co czyniłoby nas chorym i, dla nich je st czym ś zgoła naturalnym, oczyw istym samo przez się i nie w ywołującym żadnego dysonansu czy dysharmonii.

Próbując nie tyle zdefiniować, ile raczej bliżej określić znaczenie choroby, Nietzsche pisze, że ujaw nia się ona w procesie przedwczesnego, a więc zacho­ dzącego nie w porę, przybliżania się (do) starości, do brzydoty (pewnie rozumianej bardziej ontologicznie niż estetycznie) i do pesym istycznych (o)sądów (czy całej rzeczywistości, czy tylko jej fragmentów, pozostaje spraw ą niejasną). Tak czy inaczej, trzy aspekty wspomnianego procesu bądź też trzy tendencje, orientacje lub chw ilow e stany (nastawienia) pozostają z sobą ściśle związane [zob. K SA 3, s. 254]. M ożna domniemywać, że wszystkie one w skazują na jakiś nieprzekraczalny kres, ku któremu (rzekomo) zmierzam y zgodnie z determini­ stycznymi prawidłami działania przyrody, zapominając o tkwiącej w nas samych woli: woli przeciwstawienia się temu, co jaw i się jako konieczne, nieuniknione i budzące grozę, a w ięc temu, co przez nas niechciane. A lternatyw ą dla pokornej, nieautentycznej postawy znoszenia niesprawiedliwości losu jest odwaga cierpie­

nia. N ietzsche przekonuje nas, że nawet w obecnym stanie, tj. z naszą m izerną

kondycją egzystencjalną, potrafimy sprostać niemałej dozie życiow ych niedogod­ ności, przekładających się na prozaiczne, codzienne cierpienia i przykrości. Obrazowo mówi, że nasz żołądek jest przystosowany do tak ciężkiej strawy, a pew nie naw et lubi ją , ponieważ bez bólu i nieprzyjem nych odczuć towarzy­ szących pracy układu pokarm owego uczta życia wydałaby się nam zupełnie mdła, pozbawiona prawdziwych czynników stymulujących i satysfakcjonujących. W ychodzi więc na to, że - paradoksalnie - „bez dobrej woli cierpienia musielibyśmy zrezygnować ze zbyt wielu radości” [KSA 3, s. 240].

Przyglądając się Nietzschem u, m ożna odnieść w rażenie, że jest on szczęśliw ym nieszczęśnikiem , funkcjonującym w dwóch odmiennych, lecz dopełniających się stanach życia. Pierwszy z nich to początek (w schód, m om ent inicjacji), drugi to koniec (zachód, mom ent kulm inacji). W łaściw ym życiem w ydaje się oscylacyjne w spółodczuw anie obydw u stanów, a nie proste przechodzenie od jednego do drugiego z nich. N ietzsche stwierdza, że um arł ju ż jako w łasny ojciec, a nadal żyje jako w łasna matka. Jest faktem, że gdy ojciec Fryderyka um ierał w w ieku 36 lat, jego życie, fizjologicznie rzecz biorąc, też się wyczerpywało. O dczuw ając znaczący ubytek sił w italnych i nie spodziewając się ju ż w iele od życia, zrezygnow ał z pracy uniw ersyteckiej i prow adził egzystencję cienia (w ówczas pow stał Wędrowiec i je g o cień). W krótce jednak sytuacja uległa radykalnej zmianie, albow iem jakby w fonnie rekom pensaty za utraconą m oc cielesną otrzymał w ielką moc duchow ą (w tedy powstała

Jutrzenka). N ietzsche w spomina, ja k kiedyś, pom im o utrzym ującego się przez

trzy dni dokuczliw ego bólu głowy, czy też dzięki niem u, dośw iadczał niezwykłej jasności umysłu oraz pogody ducha. A m biw alencja skrajnych doznań stała się dlań zasadą egzystencji, poniew aż potem przez w iele lat

(5)

8 H en ry k B e n isz

każdorazow e nasilanie się choroby ciała ow ocowało w zrostem zdrow ia duszy. W ynika stąd, że N ietzsche potrafi być jednocześnie dekadenckim i aw angar­ dowym udziałow cem życia, twórczo w ykorzystującym falow anie faktorów negatyw nych i pozytyw nych: schyłkowych i postępow ych, fizjologicznych i filozoficznych. N iezbyw alna dw u-znaczność odczuć zapew nia mu sw oistą neutralność i bezstronność w ocenianiu życia, dlatego staje się on w iarygodnym m istrzem i nauczycielem . Potrafi spoglądać z perspektyw y człow ieka chorego (cieleśnie) na zdrow e pojęcia i wartości, a także z perspektyw y pełni życia (duchow ego) na życiowo ubogą pracę intelektu. Podczas gdy zw yczajny dekadent pogrążałby się w coraz większej mizerii egzystencjalnej, N ietzsche stale na nowo rekonstruuje sw ą dekonstruującą się egzystencję. Jest zatem ew identnym przeciw ieństw em dekadenta, tj. antydekadentem , niejako na własnej skórze potw ierdzającym tezę, iż moc stanowi „drugą naturę” słabości. Jego moc czerpie sw ą dynam ikę z sam otności, z sam odzielnego troszczenia się o siebie, albow iem N ietzsche zaw sze „sam brał się w garść” i jak b y na przekór rzeczyw istości m ów ił sobie, że „w gruncie rzeczy je st się zdrow ym ” [KSA 6, s. 266]. N ie potrzebuje przyjm ow ać pom ocy od innych i nie chce zgodzić się, by go leczono, poniew aż sam potrafi instynktow nie i nadzwyczaj trafnie dobierać w łaściw y środek leczniczy, przeciw działający stanom chorobow ym czy przetw arzający je w n ow ą jakość zdrowia. Uważa, że człow iek z natury chorow ity nie m iałby w ielkich szans na osiągnięcie pełni zdrow ia naw et wtedy, gdyby był odpow iednio leczony, a na pew no nie wtedy, gdyby sam się leczył. Z kolei dla człow ieka z natury zdrow ego każdy przejaw deficytu zdrow ia i naw rót choroby staje się okazją do w zm ocnienia życia, do ponow nego dośw iadczenia pełni życia. N ietzsche teraz zalicza siebie do ludzi zasadniczo zdrow ych i chętnie interpretuje długi okres w alki z chorobą jako czas potęgow ania się życia. Takie nastaw ienie do życia, zw łaszcza do tego życia, które je st m u dostępne, przeniknęło całą jego istotę, dlatego stw ierdza: „Z mojej w oli zdrowia, [woli] życia uczyniłem m oją filozofię” [KSA 6, s. 267].

N ietzsche przestaje być pesym istą, gdy pozornie je s t najsłabszy, całkiem w yczerpany fizycznie i nie rokuje żadnych nadziei na przyszłość. W brew em pirycznym faktom pokłada ufność w instynkcie, który zabrania mu popadania w zniechęcenie. Dzięki niem u może czuć się człow iekiem udanym , tj. takim, który ma w łaściw ie ukonstytuow aną sferę zmysłów i potrafi czynić z niej dobry użytek, który, ja k sam m ówi, zrobiony je st z tw ardego, a przy tym delikatnego i w onnego drewna. M a też dobrze w yrobiony sm ak i delektuje się w szystkim , co je st dla niego odpowiednie, oraz brzydzi się tym, co mu nie służy, i to odrzuca. Zaw sze słucha instynktu i w ybiera rzeczy dobre, a nie tylko sprawiające przyjem ność. W ierzy, że to, „co go nie zabija, to go w zm acnia” [idem]1 i owa

1 Pierwszy raz sentencja ta pojawia się w pracy Zm ierzch bożyszcz'. ,,Z w ojennej s zkoły życia.

(6)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra in a c ic ż y c ia w ed łu g N ie tz s c h e g o 9

wiara sprawia, że czuje się niem al panem życia. N ie przejm uje się złym losem, nieszczęściam i, krzyw dą i cierpieniem, bo wie, że gdy tylko zechce, wszystko potrafi przetw orzyć z korzyścią dla siebie i dla życia. Jest tak silny duchem, że m oże zapom nieć o całej biedzie świata. M oże też naśm iew ać się z uzdro- w icielskich praktyk chrześcijańskich, poniew aż w łasne dośw iadczenia prze­ konały go, że ludzi chorych nie da się uzdrow ić m odlitwam i bądź zaklinaniem złych duchów. W jeg o odczuciu, szczery śmiech je st znakom itym lekarstw em na źle pojętą pow agę i gorliwość, a może nawet na całe zło czające się w świecie, dlatego nie da się wykluczyć, że śm iejąc się z chrześcijańskich przekonań, N ietzsche zam ierza je , przynajmniej w jakiejś części, uzdrow ić. W arto podkreślić, że wtedy, gdy w ym aga tego sytuacja, np. gdy czuje się on „zahipnotyzow any” przez jak ąś rzecz pozbaw ioną w iększego znaczenia, N ietzsche nie stroni od naśm iew ania się z samego siebie. Sposób, w jak i traktuje innych i siebie, je s t zatem rodzajem terapii psychologicznej, w jeg o przekonaniu znacznie bardziej skutecznej niż terapia religijna. Ona bow iem usiłow ała jedynie zm ienić symptom y, tzn. uznaw ała człowieka za zdrow ego wtedy, gdy w cho­ robliw y sposób korzył się przed krzyżem, gdy przysięgał, że odtąd będzie dobrze postępow ał. Taka postawa je st nienaturalna i nieautentyczna. Dużo więcej autentyzm u, choć bez w ątpienia m rocznego i zatrw ażającego, ma w sobie przestępca, który nie w ypiera się swego złego postępowania. W tym kontekście N ietzsche m a na uw adze głów nie tych przestępców , z którym i Dostojewski przebyw ał w w ięzieniu. Jego zdaniem, każdy z nich uosabia niezłom ną naturę ludzką i „m a w ięcej zdrowia duszy” [KSA 13, s. 339] niż „złam any” chrześcijanin, dlatego jest sto razy więcej w art niż on.

Jak w idać, w ypowiadane przez Nietzschego sądy znacznie odbiegają od pow szechnie przyjm ow anych zasad w artościow ania. N ie należy się jed n ak tem u dziwić, skoro je s t on przekonany, że nasze rozum ienie zdrow ia i choroby je st u podstaw fałszywe. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że zdrow ie ciała bynajm niej nie pociąga za sobą zdrowia duchow ego i że być m oże istotnie „chory człow iek je s t często zdrowszy na swej duszy niż zdrow y człow iek” [KSA 8, s. 298]. Znacznie trudniej byłoby nam zaakceptow ać liberalny sposób oceniania postaw y przestępcy, poniew aż przestąpienie praw a bądź moralności zw ykle uw ażam y za ew identne zło. Jeżeli jednak uznalibyśm y, że dziedziny te nie m ają transcendentnej legitym izacji, a zatem w szelkie sform ułowania kodeksow e podlegają zm ianom uw arunkow anym przez zachodzące w dziejach przem iany ludzkiej mentalności, w ówczas pogląd N ietzschego, m im o zaw artych w nim w ątków kontrowersyjnych, musiałby w ydać się w ogólności zasadny i usprawiedliw iony. W zupełnie innym św ietle jaw iłby się też problem odpow iedzialności osób podejm ujących się trudu formalnego m odyfikow ania norm praw nych i m oralnych. K ażda z tych osób je st bow iem rów nocześnie przestępcą z punktu w idzenia dotychczasowego praw a oraz praw odaw cą z punktu w idzenia nowego, aktualnie w prowadzanego porządku społecznego.

(7)

10 H en ry k B en isz

W takiej sytuacji znajduje się Nietzsche, proklam ujący przew artościow anie w szystkich w artości. W ydaje się, że podstaw ow ym kryterium słuszności jego nowej w ykładni m oralności może być jedynie w ew nętrzne, w sparte na instynkcie, przekonanie o dobru takiego rozw iązania oraz determ inacja w podjętym zadaniu w prow adzenia go w życie. M oże w ięc sform ułow anie: „G dzie je st heroizm , tam nie ma ju ż przestępstw a. Poniew aż w iara w to, że coś jest

dobre, jest przy heroizm ie” [KSA 9, s. 393], nie je st aż tak bardzo bulw ersujące,

jak się w pierwszej chwili wydaje. Przekroczenie norm postępow ania określonych w gorszym kodeksie z intencją zastąpienia ich norm ami tworzącym i lepszy kodeks byłoby przecież oznaką w iększego zdrow ia duchow ego czy moralnego niż uporczyw e trwanie przy rozw iązaniach tym czasow ych i w danym m om encie ju ż anachronicznych. M oże tacy ludzie ja k N ietzsche budzą nas z duchow o-intelektualnego letargu i uw rażliw iają na pojaw iające się znaki czasu? M oże do tego stopnia uw ierzyliśm y, że jesteśm y chorzy, np. na „parm enidejską” stałość i niezm ienność bytu m oralnego, że niezbędnie potrzebujem y lekarza, który nas w reszcie uzdrow i i pobudzi do praw dziw ego życia? S ą to oczyw iście w dużej m ierze pytania retoryczne i w ątpliw ości form ułow ane pól żartem, pól serio. Trzeba by zaiste tryskać zdrow iem , żeby stawiać j e z całą pow agą i j eszcze domagać się jakichś odpow iedzi...

Pow róćm y zatem na bezpieczniejszy grunt interpretacyjny i kontynuujm y analizy utrzym ane w dopuszczalnym horyzoncie transgresyjnym . Skoro, ja k przyjm uje N ietzsche, som atyczno-duchowe stany nie są oddzielone w yraźnie lub w ogóle nie są od siebie oddzielone, to w jak i sposób dokonuje się przejście od choroby do zdrow ia? Im pulsem w ywołującym zm ianę są innego rodzaju przeciwieństw a, usytuow ane głębiej w strukturze egzystencjalnej - takie, które dopiero w tórnie, choć w w ydatnym stopniu, określają specyfikę naszego stanu ciała lub ducha. Praktycznie rzecz biorąc, pojaw ienie się czynników chorobotw órczych w yw ołuje w nas reakcję obronną o w ielkości zależnej od skuteczności działania naszego duchow ego systemu im m unologicznego:

,JLnergia zdrowia u chorych ujaw nia się w gw ałtownym oporze w obec

elem entów w ywołujących chorobę” [KSA 13, s. 389]. D ziałanie energii zdrowia, zwalczającej natrętne „w irusy” organicznej dekadencji, skutkuje pow rotam i do zdrowia, następującym i po naw rotach choroby. Energia zdrow ia nie mogłaby jed n ak zostać wyzwolona, gdyby uprzednio nie ujaw niły się czynniki chorobotwórcze. O ne więc, zw łaszcza gdy usytuow ane są, ja k w przypadku N ietzschego, w sferze cielesnej, zasadniczo stym ulują proces zdrowienia. Energia zdrow ia i energia choroby, ujęte synonim icznie jak o w ola zdrowia i wola choroby, są zatem m ocam i w spółzależnym i i w spółdziałającym i: „Choroba je s t potężnym środkiem pobudzającym (Stim ulans). T rzeba tylko być w ystarczająco zdrow ym dla tego środka” [KSA 13, s. 480].

Bez w ątpienia pełnia życia nie objaw ia się w św ietle jupiterów , w w arun­ kach spektakularnego upublicznienia doznaw anych w rażeń: „Jedynie w głębo­

(8)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w e d łu g N ie tz sc h e g o 11

kiej ciem ności jesteśm y całkow icie sobą” [KSA 9, s. 317]. D ośw iadczanie siebie i życia m usi dokonyw ać się w mrokach istnienia, gdzie każdy z nas jest napraw dę sobą. Sław a i poklask tłum u zm ieniają nas w ew nętrznie, nakazując działać zgodnie z oczekiwaniam i czy żądaniam i gaw iedzi, dlatego „trzeba wyrzucić sw oją sławę do m orza” [idem]. Gdy N ietzsche porów nuje siebie z ludźmi, których dotąd w ielbiono jako najw spanialsze jednostki, różnica staje się dla niego oczyw ista. Tych rzekomo „pierw szych” w ogóle nie należałoby zaliczać do ludzi; są oni dla niego raczej istotami przejaw iającym i cechy nieuleczalnych barbarzyńców, „odrzutem ludzkości, płodem choroby i mściwych instynktów ” [KSA 6, s. 296]. N ietzsche uważa siebie za ich przeciwieństwo, poniew aż je st w yczulony na „wszystkie oznaki zdrow ych instynktów ” [idem], Pisze o sobie tak: „N ie m am żadnego rysu chorobow ego; nie stałem się chorobliw y naw et w czasie ciężkiej choroby; darem nie szukać by w e mnie jakiegoś rysu fanatyzm u” [idem]. C iek aw ąjest rzeczą, że tak radykalne różnice w jakości człow ieczeństw a N ietzsche dostrzega (lub w ytw arza) także w obrębie własnej rodziny. Jego ojciec jaw i mu się jak o postać niebyw ale szlachetna i doskonała, niem al jak o ideał czy sw oisty nadczłowiek górujący nad innymi ludźmi sw ą delikatnością. To po nim ponoć Fryderyk odziedziczył sw ą szlachetność, dlatego z nim i tylko z nim czuje się rzeczyw iście spokrewniony. M atka i siostra drażnią go pospolitością instynktów, siostra musi w ręcz budzić w nim w stręt, skoro nie waha się stwierdzić, że bycie spokrew nionym z taką kanalią byłoby bluźnierstw em w obec „boskości” ich ojca. Jest czymś osobliw ym , że N ietzsche w ywyższa chorow itość (życiow ą słabość) swego ojca ponad w italność (instynkt życia) swej matki. M atka i siostra stają się nawet najw iększym zastrzeżeniem w obec idei w iecznego pow rotu, tj. w obec jego

„najbardziej otchlannej m yśli” [KSA 6, s. 268]. W ogóle niew iele jest osób,

które sprostałyby w ym ogom jeg o w zoru (nad)człow ieczeństw a i które N ietzsche skłonny byłby zatem tolerow ać w sw ym otoczeniu. Przebyw anie w śród ludzi jest dla niego n iem ałą próbą cierpliwości i, paradoksalnie, w łaśnie taki rodzaj próby uw aża on za najcenniejszy. Człow ieczeństw o nie polega bow iem na um iejętności w spół-odczuw ania z drugim człow iekiem , lecz na um iejętności znoszenia tego, co się współ-odczuło. N ietzsche pisze: „M oje człow ieczeństw o jest nieustannym przezw yciężaniem samego siebie” [KSA 6, s. 276], albow iem pomimo odrazy do zw ykłych, mał(ostkow)ych ludzi, musi on pokonać w sobie rodzący się dystans i w ytrwać w trudzie napraw y człow ieka jak o takiego. W poczuciu pełnienia m isji wobec ludzkości podejm uje się w ielkich zadań, jakich nie podjąłby się nikt inny, i w ypełnia je z duchow ą św ieżością oraz pogodą ducha. D zięki tym zadaniom staje się coraz zdrow szy, co potw ierdza odnotow ana przez niego uwaga: „Życie stało się dla m nie lekkie, najlżejsze, gdy zażądało ode m nie tego, co najcięższe” [KSA 6, s. 296-297]. C ałkiem samotne, a przy tym bierne i bezproduktyw ne znoszenie cierpienia nie je s t dobre, dlatego N ietzsche nigdy nie cierpi w sam otności, lecz „w w ielości” .

(9)

12 H en ry k B en isz

Poszukując czynników w pływ ających na polepszenie sam opoczucia czło­ w ieka i przyczyniających się do pow szechnego szczęścia i dobrobytu ludzkości, a w ięc czynników , które prow adzą do uzdrow ienia i zbaw ienia całej ludzkości

{„Heil der M enschheit”), N ietzsche świadom ie omija obszar teologii (zwłaszcza

teologii m oralnej) i kieruje się k u ... dietetyce. Jego zdaniem bow iem , problem zdrow ia i choroby, przynajm niej w swej istocie, je st „problem em odżywiania

się” [KSA 6, s. 279]. Chodzi o to, że dzięki w łaściw em u odżyw ianiu się

nabyw am y najw iększych sił życiow ych (nie tylko w sensie som atycznym ) wespół z cnotą w olną od jakichkolw iek zapędów do m oralizow ania. Chcąc być rzeczyw iście zdrow ym , trzeba uwzględnić także najprostsze w skazania prozdrowotnościow e. W tym w zględzie N ietzsche je st zaskakująco rygo­ rystyczny: pisze, że alkohol mu szkodzi i w yrzeka się naw et jednej szklaneczki w ina lub piw a dziennie; notabene ju ż jako dziecko zauw ażył, że picie w ina bądź palenie tytoniu je s t złym nawykiem. Zdecydow anie odrzuca pogląd in vino

veritas, przyw oływ any chętnie przez zw olenników rozw eselającego trunku. Jego

prawda znajduje się gdzie indziej: „mój duch unosi się nad w o d a m i...” [KSA 6, s. 281]. A p ro p o s w ody, preferuje picie w ody czerpanej w prost ze źródła, co także m ożna szeroko interpretow ać. Chętnie w ybiera się na przechadzki, a w trakcie spacerowania lubi rozm yślać nad filozoficznie w ażkim i kwestiami. Zapew ne podczas jednej z nich ukuł następującą sentencję: „N ie dow ierzać żadnej m yśli, która nie zrodziła się na w olnym pow ietrzu podczas ruchu”

[idem]. N iestety, taki styl życia nie m iał nigdy w ielu zw olenników , dlatego

„w historii filozofii przew ażają chorzy m yśliciele” [KSA 3, s. 347]. N ietzsche stawia pod znakiem zapytania w artość wszelkiej m yśli pow stałej pod wpływ em czynników chorobotw órczych (w w ielorakim znaczeniu tego słowa) i przepro­ w adza rodzaj psychologicznego eksperym entu, który polega na zbadaniu samego siebie, a zarazem na zw eryfikowaniu tego, co zostało dotąd „w yfilo- zofow ane” . W efekcie przekonuje się, że „chorzy” filozofow ie przejaw iają skłonności do zam ykania oczu na prawdę, w skutek czego pozw alają się wodzić na m anow ce m yślenia - ku m iejscom jasnym , słonecznym i sprzyjającym błogiem u odpoczynkow i. Zastanawia się, „czy choroba nie była tym, co zainspirow ało filozofa [...], czy filozofia dotąd nie była zgoła tylko interpretacją ciała i niezrozum ieniem ciała [...]. W szystkie te śm iałe szaleństw a metafizyki, a zw łaszcza jej odpow iedzi na pytanie o wartość bytu, m ożna zaw sze uznać przede w szystkim za sym ptom y określonych ciał” [K SA 3, s. 348]. N ietzsche chciałby, żeby jak iś „filozoficzny lekarz” tzn. ktoś, kto je st w stanie przebadać „problem pow szechnego zdrow ia narodu, czasu, rasy, ludzkości” , m iał w końcu odwagę pow iedzieć, że „we w szelkim dotychczasow ym filozofow aniu nie chodziło dotąd w ogóle o «prawdę», tylko o coś innego, pow iedzm y o zdrowie, przyszłość, rozwój, moc, ż y c ie ...” [KSA 3, s. 349].

(10)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w c d iu g N ie tz s c h e g o 13

2. C IE R P IE N IA U M IE R A JĄ C E G O I R O D Z Ą C E G O S IĘ B O G A

Praw ie cala dotychczasow a filozofia jaw i się N ietzschem u jak o m yślenie stojące pod znakiem décadence i to przekonanie skłania go do postaw ienia najbardziej zasadniczego pytania: „D laczego filozofow ie są oszczercam i?” [KSA 13, s. 317]. H istoria ludzkiego m yślenia je st dla niego rodzajem uw ierzytelnienia sposobu, w jak i człow iek potrafi gardzić drugim człowiekiem. Owa pogarda dotyczy zw łaszcza ludzkiej cielesności, albow iem filozofow ie kierują się ślepą i podstępną w rogością w obec zmysłów. W ynajdują rzekom o idealny św iat i z tej perspektyw y spotw arzają świat rzeczyw isty, poddając ostrej krytyce jeg o niedoskonałości. Świat idealny jest jednak idealną n ic o śc ią z której filozofow ie, niczym m agicy w yciągający królika z kapelusza, konstruują transcendentnego Boga, otoczonego św itą absolutnych praw d, i przypisują mu w ładzę sędziow ską nad światem. N astępnie zaś podszyw ają się pod zręcznie w ystylizow anego sędziego ( Verurteiler) i w jego im ieniu w ydają wyroki skazujące na życie, cielesność i zmysłowość, a w ięc na naturalny świat człowieka. N ietzsche łączy ten niecny proceder z zaistniałym w greckim środowisku problem em w iary i wiedzy lub, inaczej m ów iąc, instynktu i rozumu. W skazuje zw łaszcza na Sokratesa, który, w jeg o ocenie, był w yniosłym dialektykiem poszukującym racji w szystkiego i dlatego skrzętnie opow iadają­ cym się za rozum em i przeciw zmysłom. Ten prześm iew ca i w rzód na pewnej części ateńskiego ciała w ytykał swym pobratym com nieudolność w rozpozna­ w aniu i nazyw aniu prawdziwej rzeczywistości. Trudności A teńczyków brały się stąd, że kierow ali się oni zaw sze tym, co podpow iadał im instynkt, i dlatego nie potrafili należycie uargum entow ać dokonyw anych w yborów i m etod postępo­ wania. Sokrates m usiał jednak w końcu zaśm iać się także z sam ego siebie, poniew aż odkrył w sobie podobną trudność. N ie zam ierzał w szakże zrezygnow ać z rozum u, tylko uznał, że trzeba słuchać zarów no instynktu, ja k i rozumu, tyle że należy uprzednio namówić rozum do tego, by odpow iednio w spierał instynkt dobrym i podpow iedziam i. N ietzsche wytyka Sokratesowi fałszyw ość, albow iem uważa, iż urobił on tak sw oje sum ienie, by było w stanie przechytrzyć w łasne w skazania. W istocie jednak, co N ietzsche przyznaje, Sokrates dokonał wglądu w irracjonalną sferę osądów m oralnych. Platon, idąc śladami Sokratesa, ale w sposób bardziej prostolinijny, zam ierzał dowieść, że instynkt i rozum ukierunkow ane są na ten sam cel, którym je s t idealne dobro, czyli Bóg. Platońskie przekonanie podzielała potem zdecydow ana w iększość filozofów i teologów, z w yjątkiem może Kartezjusza, choć ten, zdaniem N ietzschego, był pow ierzchow ny w sw ym racjonalizm ie, bo rozum traktow ał jedynie jak o narzędzie Boga. Tak więc ostatecznie N ietzsche uznaje, że „w spraw ach m oralności zw yciężał dotąd instynkt lub, ja k nazyw ają go chrześcijanie, «w iara» lub, ja k ja go nazywani, «stado»” [KSA 5, s. 112-113].

(11)

14 H en ry k B cn isz

Podejm ując krytykę religijnych uw arunkowań tzw. poznania, N ietzsche stwierdza, że chrześcijaństw o m ożna praw idłow o zrozum ieć tylko w odniesieniu do podłoża, z którego w yrosło, tj. do judaizm u. D zieje chrześcijańskiego nihilizm u sięgają wstecz, w czasy przed Chrystusem, i łączą się z dziejami narodu w ybranego. C hrześcijaństw o „nie je s t ruchem przeciw nym w obec żydow skiego instynktu, je st ono jego konsekw encją, kolejnym w nioskiem w jego zastraszającej logice” [KSA 6, s. 191]. Żydzi, postaw ieni w obec problemu: być albo nie być, w ybrali m ożliwość dalszego istnienia, nie zw ażając na cenę, ja k ą trzeba będzie za to zapłacić. Przetrw ali jak o naród kosztem zafałszow ania natury, realności, całego świata. D okonując przew artościow ania zasad religii, kultu, m oralności i historii, jakby odw rócili naturalne w artości swej religii. Chrześcijaństw o postąpiło dokładnie tak samo, tyle że na dużo w iększą skalę, i stało się kopią judaizm u, zupełnie pozbaw ioną oryginalności. N ietzsche podkreśla, że w końcu Żydzi okazali się najbardziej nieszczęsnym narodem , poniew aż sw ym postępow aniem doprow adzili do tak w ielkiego zafałszow ania ludzkości, że jeszcze w dzisiejszych czasach niektórzy chrześcijanie przejaw iają uczucia antyżydow skie, nie przypuszczając nawet, że sam i są ostateczną konsekw encją judaizm u. C hrześcijaństw a nie należy zatem identyfikować z jed n y m korzeniem , którem u zaw dzięcza ono sw ą nazwę. Inne korzenie, z których ono wyrosło, w ydają się naw et znacznie w ażniejsze i mocniejsze. N ietzsche dodaje, że pom im o iż nauka m istrza z N azaretu kłóci się z w ielom a form alnie tylko ortodoksyjnym i poglądam i, w łaśnie one m iały decydujący wpływ na historyczny rozwój chrześcijaństw a. W tym kontekście w yjaśnia, że Chrystus dyskredytuje sw oją postaw ą chrześcijański K ościół, jeg o w iarę i życie: „Co zanegow ał C h[rystus]? - W szystko, co zw ie się dzisiaj chrześcijańskim ” [K SA 13, s. 517]. Dzisiejsza doktryna kościelna spraw ia w rażenie straszliw ego nadużycia, dlatego N ietzsche odczuw a w stręt na myśl, że łączy się j ą ze św iętym imieniem.

K onsekw encje, ja k ie w yciąga on ze swej genealogii religijności, są dla chrześcijan destrukcyjne: „Żaden bóg nie um arł za nasze grzechy; żadnego zbaw ienia przez w iarę; żadnego zm artw ychwstania po śm ierci” [KSA 13, s. 103]. W szystkie praw dy w iary zostały w ym yślone przez liderów chrześci­ jaństw a ju ż po śm ierci Chrystusa. K ościół m usiał zm ienić interpretację chrześcijaństw a, aby w brew w ym ow ie faktów z życia C hrystusa, religijność ta nabrała w alorów ponadczasow ości. A utentyzm postaw y C hrystusa został więc zanegow any przez „w iarę w niew iarygodne rzeczy” [K SA 13, s. 104], podtrzy­ m yw aną całkiem prostym i, wiarygodnym i środkami: now ym i św iętam i, cerem o­ niam i i m odlitwam i. N ietzsche podkreśla, że pojęcia grzechu, odpuszczenia, kary i nagrody, które uw ażane były przez pierw szych chrześcijan za nieistotne, a naw et w ątpliwe, zostały potem w ysunięte na pierw szy plan. W efekcie „K ościół je s t nie tylko karykaturą chrześcijaństw a, ale zorganizow anym bojem

(12)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ży c ia w e d łu g N ie tz sc h e g o 1 5

m oralność ufundow ana na założeniach przekształconej doktryny. D aje się w niej dostrzec raczej zapobiegliw e czy może w yrachow ane dążenie do zapew nienia sobie zbaw ienia w iecznego niż miłujące, ufne przylgnięcie do osoby Zbawiciela. N ietzsche uw aża, że nie m am y tu ju ż do czynienia z w łaściw ie pojętym postępow aniem m oralnym : „To, że się Boga boi lub go miłuje, nie jest następstw em m oralności, lecz nam ysłem nad korzyścią” [KSA 9, s. 224]. Nie należy się jed n ak dziw ić takiemu stanowi rzeczy, skoro filozofia grecka została w yrugow ana z naszego życia, a w raz z nią dążność do posiadania w szechstronnej, w ieloaspektow ej w iedzy na tem at bytu, staw ania się i sensu świata. Chrześcijanie nie są m iłośnikam i mądrości i naw et w iara jest dla nich dopiero w ówczas cenna i niezbędna, gdy ich krucha egzystencja staje z jakiegoś pow odu pod znakiem zapytania. N ietzsche stwierdza z ironią: „Bezm yślnym potrzeba skróconej filozofii i moralności: Boga. M ianow icie wtedy, gdy nadchodzą trudne chw ile!” [KSA 9, s. 586].

W dziejach chrześcijaństw a sukcesywnie usuw ano z pojęcia boskości elem enty zw iązane z siłą, potęgą i panow aniem . W ujęciu N ietzschego, Boga w ytrzebiono z m ęskich cech i pozbaw iono w oli mocy, tak że stał się on jedynie orędow nikiem ludzi słabych. Z czasem pojaw iła się też „dualistyczna fikcja dobrego i złego boga” [KSA 6, s. 183], albow iem chrześcijanie, redukując Boga do dobra sam ego w sobie, jednocześnie unicestwili w daw nym B ogu w szystkie praw dziw ie dobre w łasności i doprowadzili do jeg o diabolizacji, czerpiąc bo- go- czy raczej diablotw órcze natclm ienie z niezgłębionych źródeł resentym entu. N ietzsche tw ierdzi, na przekór temu, co m ów ią chrześcijańscy teologow ie, że ew olucyjne (nie: rew olucyjne) przejście od żydow skiego do chrześcijańskiego Boga nie je st postępem . Pozornie wszystko przem aw ia za tym, że now y - „kosm opolityczny” typ boskości zyskał przew agę nad starym — „nacjo­ nalistycznym ” (ksenofobicznym ?), w szak najpierw Bóg m iał tylko jed en w łasny naród wybrany, potem zaś, gdy wraz z nim wyruszył na podbój świata, uzyskał w ładzę na w ielom a narodami i znaczną częścią Ziem i, lecz „B óg «wielkiej liczby», dem okrata pośród bogów, mimo to nie stał się dum nym bogiem pogańskim: pozostał Żydem, pozostał bogiem pokątnym , bogiem w szystkich ciem nych zakątków i miejsc, w szystkich niezdrow ych kw ater na całym św iecie” [KSA 6, s. 184]. Ponadto potęga w ładania niekoniecznie w yraża się zakresem panowania. N ie mniej w ażna je st jakość panowania, a w tym w zględzie Bóg w ytrzebiony, nie-m ęski, nie m ógł stać się dobrym w zorem władcy. N ietzsche z przekąsem zauważa: „Unicestwianie namiętności i pożądania tylko po to, aby zapobiec ich głupocie i nieprzyjem nym następstw om ich głupoty, jaw i się nam dzisiaj jako w yrazista forma głupoty” [KSA 6, s. 82]. M ożna było wykorzystać nam iętności w służbie Boga i Kościoła, tym czasem K ościół nie zam ierzał podjąć trudu ubóstw ienia czy choćby uduchow ienia namiętności. W olał zw alczać je poprzez usuw anie (w każdym znaczeniu tego słowa): „jego praktyka, jego «kuracja» to kastrow anie” [KSA 6, s. 83]. Takiego postępow ania N ietzsche nie

(13)

16 H en ry k B en isz

może zaakceptow ać, poniew aż „atakow anie nam iętności u sam ych korzeni oznacza atakow anie życia u sam ych korzeni: praktyka K ościoła je st wroga

życiu” [idem]. U w aża on, że zm ysłow ość i rausz są przejaw am i wywyższonego,

zw ycięskiego życia. Tylko w św ietle pełni życia poszczególne rzeczy m ogą emanow ać blaskiem nieskończoności i pew ną dozą doskonałości. Tylko tam, gdzie objaw ia się piękno doskonałości, następuje pobudzenie św iata zm ysło­ w ości i rauszu. Zm ysłow ość (nam iętność) je st ściśle zw iązana z b o sk o ścią dzięki czem u „zm ysłow ość i rausz należą do religijnego szczęścia'” [KSA 12, s. 342]. N ietzsche zachęca nas do odrzucenia w ytrzebionej religijności w raz z jej pruderyjną m oralnością: „Nie być [człowiekiem] gardzącym rozkoszą!” [KSA 9, s. 547]. K ontekst tej w ypowiedzi nie jest znany, nie m am y w ięc pew ności, ja k należy rozum ieć słowo Wollust. M ożna j e przetłum aczyć jak o rozkosz, ale też jako rozpusta. N ie w iadom o, w jakim stopniu rozkosz bierze się z żądz seksualnych. T ak czy inaczej, chodzi tu o żądze w zm agające poczucie życia, a pośrednio także potęgujące działanie samego życia.

C ielesność człow ieka jest niezbyw alnym podłożem duchow ości, bez niej nie m ożna by dośw iadczyć i pojąć w ielości życiow ych form. R ów nież religijność wywodzi się z ciała i obejm uje całokształt faktorów som atycznych: „W iara w ciało je s t bardziej fundam entalna niż w iara w duszę: ta ostatnia pow stała z aporii nienaukow ego w idzenia ciała” [KSA 12, s. 112]. M im o to w chrześci­ jaństw ie w łaśnie dusza stała się synonim em człow ieczeństw a, spychając

doznania cielesne na m argines istnienia, notabene bardziej zw ierzęcego niż ludzkiego, i obarczając j e grzesznością. Przez to uległa zafałszow aniu przede w szystkim istota człow ieczeństw a, ale znacząco ucierpiał rów nież w izerunek jednostkow ego człowieka: „Całkow ita pogarda dla ciała nie pozw ala widzieć pojedynczej osoby [...], nieskończonej w artości pojedynczej osoby jak o nosi­ ciela procesu życiow ego” [KSA 13, s. 593]. D ew aluacja człow ieczeństw a prow adzi do jeg o dehum anizacji, dlatego N ietzsche nie szczędzi gorzkich słów pod adresem chrześcijaństw a, które dopuściło się takiego niecnego procederu: „Żadna m itologia nie m iała bardziej szkodliw ych skutków niż ta, która mówi 0 poddaństw ie duszy w obec ciała” [KSA 9, s. 96].

Poszukując m ożliwej alternatyw y dla chrześcijaństw a, N ietzsche w skazuje na buddyzm , który, w jego opinii, charakteryzuje się sw obodą obyczajów 1 pozytyw nym stosunkiem do cielesności. W buddyzm ie spotykam y się z łagodnym klim atem m yślenia, pozbaw ionym jakichkolw iek skłonności m ilitarnych. N ie m a w nim w ierzących, którzy chcieliby naw racać innych s iłą ani naw et w oli w yw ierania doktrynalnego, ograniczającego przym usu na osoby identyfikujące się z tym św iatopoglądem : „Buddyzm je s t religią dla późnych ludzi, dla ras, które stały się dobrotliwe, łagodne, nadduchow e, które zbyt szybko odczuw ają ból [...]; je s t on przyw iedzeniem tychże na pow rót do pokoju i pogody, do diety duchow ej, do pewnego zahartow ania cielesnego” [KSA 6, s. 189]. Jest to zatem specyficzny typ religii, odpow iedni dla kultur znajdujących

(14)

S z tu k a cie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w ed łu g N ie tz s c h e g o 17 się w stadium zm ęczenia i oczekiwania na kres dotychczasow ego istnienia. C hrześcijańska Europa jeszcze nie dojrzała do buddyzm u, aczkolwiek postępujący nihilizm je st sym ptom em nadchodzącego czasu przełom u. N ie da się ukryć, że problem atyzując buddyjską religijność, czy lepiej: buddyjski sposób przeżyw ania fenom enu człow ieczeństw a, N ietzsche tw orzy ju ż wizję przyszłego nadczłowieczeństw a, stojącego pod znakiem religijności dioni- zyjskiej. Pom ocne je st mu w tym jedno z głównych przesłań buddyzm u, którym nie jest „w alka z grzechem ” , charakterystyczna dla chrześcijaństw a, lecz „walka z cierpieniem ”. Buddyści przezw yciężyli ju ż sam ooszukaństw o bądź zw ykłą ułudę pojęć moralnych; ich myślenie o św iecie i człow ieku dokonuje się „poza dobrem i złem ” [K SA 6, s. 186] i potrafi u podstaw neutralizow ać rodzące się uczucia zem sty, antypatii lub resentymentu. N ietzsche patrzy z zadow oleniem na praktykę życia buddyjskiego, poniew aż uważa, że w łaśnie takie uczucia byłyby „całkiem niezdrow e ze w zględu na głów ny zam ysł dietetyczny” [KSA 6, s. 187], który przyśw ieca jeg o św iatopoglądowi dionizyjskiem u. Podoba m u się i to, że w nauce Buddy egoizm je st obowiązkiem, a więc, że trzeba troszczyć się o należytą jak o ść własnej egzystencji - o to, by nie była w yprana z dążności do nieustannego przezw yciężania siebie i by nie zaniedbywano je j pod pretekstem dbania o całą w spólnotę w ierzących. Tak pozytyw nych cech nie dostrzega w chrześcijaństw ie, dlatego ustanaw ia przeciwstawienie: „Budda przeciw «U krzyżow anem u»” [KSA 13, s. 267]. O dtąd obrazem buddyjskiego św iato­ poglądu je st dla niego ,p ię k n y wieczór, doskonała słodycz i łagodność” . W słowach tych w yraża się chwilowa, lecz w ielokrotnie wypowiadana w dzięczność w obec wszystkiego, co stanowi przeszłość człowieka. Minione dośw iadczenia ulegają tu pełnej interioryzacji, nie w yw ołując goryczy, rozczarow ania czy urazy. Budda prow adzi każdego człow ieka do Boga, który następnie sprow adza człow ieka do niego sam ego i pozw ala mu odnaleźć indyw idualną formę zbaw ienia, dokonującego się tylko w nim samym. N ie jest to w ięc Bóg, przed którym trzeba by się ukorzyć, aby otrzym ać ew entualną pom oc w życiu. Buddyjski absolut oczekuje raczej, że staniem y się dziećmi, gotowymi spontanicznie radować się darowanym nam istnieniem . Jest zna­ mienne, że zarów no u Buddy, ja k i później u Nietzschego, najw yższym stanem ducha człow ieka je s t mistyczna postawa otw artości i stricte dziecięcego zawierzenia, w yrażającego się chęcią baw ienia się przed B ogiem i także wraz z Bogiem. W yraźnie w idać ju ż przem ianę, jakiej uległ N ietzsche od czasu, gdy jeszcze akceptow ał pesym istyczną filozofię Schopenhauera. To pod jej wpływ em narodził się podział na dwa nurty chrześcijaństw a: właściwy, naw iązujący do naturalnego stylu życia Chrystusa, i tzw. kościelny („antychrześcijański”), biorący się z przepojonej resentym entem postaw y Paw ła z Tarsu. Teraz, w dużej mierze pod wpływ em buddyzm u, w myśleniu N ietzschego coraz częściej pojaw iają się przebłyski optym istycznej wiary w przyszłość (nad)człow ieka.

(15)

18 H en ry k B en isz

Pełnem u przejściu od pesym izm u do optym izm u służyć m iała, w para­ doksalny sposób, śm ierć Boga. N ietzsche w różny sposób w yjaśnia, ja k do niej doszło, jed n ak w tym m iejscu odw ołajm y się do mordu, którego spraw cą był najszpetniejszy człow iek. T en w pełni sam ośw iadom y człow iek, św iadom y zw łaszcza sw ych rozlicznych niedoskonałości ontycznych, przekonał się, że Bóg „patrzył oczyma, które wszystko w idzą” [KSA 4, s. 331], a w ięc był św iadkiem jego nędzy i brzydoty. Postanow ił zabić Boga, gdyż nie m ógł ju ż znieść dalszego upokorzenia. N ie należy jednak zapom inać, że jednostkow o w yobrażony m orderca uosabia nasze wspólne, najskrytsze odczucia i że tak napraw dę m y w szyscy, stanow iący schyłkow ą postać ludzkości, rękam i sym ­ bolicznie przedstaw ionego najszpetniejszego człow ieka zbiorow o usuw am y ciążący nam problem . W pew nym sensie także Bóg je st w inny temu, co się stało, poniew aż przez stulecia był m ilczącym obserw atorem coraz pow szech­ niejszego nihilizm u, prow adzącego do nieuniknionego regresu i upadku gatunku ludzkiego. Skoro je s t tak źle, to po co jeszcze tolerow ać kogoś, kto z dystansu przygląda się złu i ocenia je zgodnie z ponadludzkim i, transcendentnym i kryteriam i dobra i zła? Czyn najszpetniejszego człow ieka w ydaje się zatem jakoś uzasadniony, a m oże i usprawiedliw iony. Pow iedzm y w ięcej: najlepiej byłoby w ogóle zapom nieć o Bogu, który bezradnie przyglądał się chorobliw em u bytow i ludzkiemu i pokornie czekał na w łasn ą śm ierć. N ie potrafim y jed n ak usunąć zamordowanego Boga z naszej pam ięci, nie potrafim y naw et żyć chw ilą o b e c n ą jednocześnie nie m yśląc o nim. D latego N ietzsche zastanawia się, kiedy w reszcie przestaną nas zaciem niać w szystkie cienie nieobecnego ju ż Boga. Pytanie to przybiera kształt wym ogu, przed jak im stoi ludzkość: „K iedy będziem y mieli całkiem odbóstw ioną naturę! K iedy w olno nam będzie nas ludzi przenaturzyć c z y stą na now o o d k ry tą na now o zbaw ioną naturą!” [KSA 3, s. 469].

M iejscem w naturalny sposób przeznaczonym dla człow ieka je st Ziem ia, nasza rodzicielka, która stwarza odpow iednie w arunki ku tem u, abyśm y mogli kształtować siebie i sw oje otoczenie aż po ostatnie dni ofiarow anego nam życia. N ie potrzebujem y rozglądać się za lepszymi, pozaśw iatow ym i w arunkam i życiowym i. N ie m a zresztą takiego m iejsca, do którego m oglibyśm y się przem ieścić i gdzie czulibyśm y się bardziej szczęśliwi niż na Ziem i: ,je s t to wielkie pokrzepienie, na tym polega niew inność w szelkiego istnienia” [KSA 13, s. 426]. Byt ludzki ma sw e ziem skie korzenie, zasilające odpow iednim i sokami cały organizm społeczny człowieka. U św iadam iając sobie m oc i potęgę naturalnego stanu życiow ego człowieka, potw ierdzam y n aszą konstytutyw ną niew inność istnienia i praw o do sam ostanow ienia. N ietzsche pisze, że „Bóg był dotąd odpow iedzialny za w szystko, co żyje”, ale w chwili, w której odrzucam y wiarę w boskie praw odaw stw o, „człow iek staje się odpow iedzialny za wszystko, co żyje” [KSA 9, s. 651], przede wszystkim zaś staje się odpow iedzialny za siebie przed sam ym sobą. Przedm iotem sporu nie je st tylko Ziem ia, znajdująca

(16)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w e d łu g N ie tz sc h e g o 19

się w form alnym (teologicznym ) przeciwstaw ieniu do transcendentnego nieba. Stawka je s t znacznie wyższa, albow iem chodzi tu o suw erenność ludzkiego istnienia. D zięki N ietzscheańskiem u „objaw ieniu” ludzkość pojęła, że ma bezpośredni dostęp do niewyczerpanej mocy i pełni życia doczesnego, dlatego nie musi ju ż zw racać się ku zaśw iatom i z nadzieją w yczekiw ać spełnienia się obietnicy życia wiecznego. W iara w ziem ską rzeczyw istość je s t św iatopoglądem ludzi w yzw olonych - w olnych duchów, osób, które m ogłyby pow tórzyć za N ietzschem : „Jestem uczniem filozofa D ionizosa, w olałbym być raczej satyrem niż św iętym ” [KSA 6, s. 258]. Podczas gdy chrześcijanie pojm ują siebie jako członki w ciele Chrystusa2, to zw olennicy św iatopoglądu dionizyjskiego uw ażają siebie za elem enty rozczłonkowanego ciała D ionizosa, które w ielokrotnie, m oże naw et w nieskończoność scalają się na now o i osiągają pełnię bosko-(nad)ludzkiej mocy. Cierpienie rozrywanej cielesności, tragizm ujednostkow ienia i oddzielenia od ontycznej jedni bytu splata się w mistycznym uniesieniu z radością dośw iadczania pełni życiowej mocy, stale potw ierdzającej posiadaną w ładzę nad śm iercią i przemijaniem.

W praw dzie w ypow iedzi N ietzschego na tem at D ionizosa brzm ią bardzo pow ażnie, jednak nie zam ierza on wprowadzać na scenę św iata now ego boga, z którego pom ocą m ożna by udoskonalać ludzkość. Tw orzenie now ych bogów nie ma sensu, w szak i stare bożyszcza ludu m ogłyby nam pokazać, ja k się stoi na glinianych nogach, tj. ja k się żyje, nie znając życia. B ogow ie jedynie uzależniają nas od siebie i łudzą różnym i obietnicam i, które m ają spełnić się w zaśw iatach. D latego Dionizos nie ma być kolejnym bogiem , lecz sym bolem nie kończącego się życia i możliwej do osiągnięcia potęgi (nad)człow ie- czeństwa, czerpiącego sw ą w italność z ziem skich źródeł m ocy. Zadaniem N ietzschego okazuje się obalanie bożków, pokazyw anie, że nowinkami 0 zaśw iatach pozbaw iono realny świat w artości i sensu, że w raz ze św iatem zakłamano też człow ieka: ,JĹlamstwo ideału było dotąd klątw ą na rzeczyw istość, sama ludzkość stała się przez nie zakłamana i fałszyw a aż po najgłębsze instynkty - aż po uw ielbienie odwróconych w artości” [idem]. Jedynie w per­ spektywie ponow nego przew artościow ania (pierw sze nastąpiło za spraw ą judeochrześcijańskiej doktryny religijnej), a w ięc z udziałem prożyciow ych wartości, ludzkość m ogłaby praw idłow o się rozw ijać i sam odzielnie tworzyć w łasną przyszłość. Zaczyn pod konieczne zm iany je st ju ż przygotow any: „My

sam i, my, w olne duchy, jesteśm y ju ż «przew artościow aniem w szystkich

w artości»” [K SA 6, s. 179]. N ietzsche traktuje swój now y pogląd na świat 1 człow ieka jak o w ypow iedzenie w ojny w spółczesnem u nihilizm ow i oraz jego zgubnym pojęciom praw dy, w artości i sensu. N ie je st istotne, czy m am y tu do czynienia z faktyczną now ością, czy raczej z odnow ieniem , z „liftingiem ” greckiego św iatopoglądu. W ażne je st to, że za jeg o spraw ą N ietzsche chce

(17)

20 H e n ry k B en isz

przeprow adzić n ajg łęb szą dotąd nie spotykaną na tę skalę renow ację człow ieczeństw a. W ierzy on, że ta w ojna zakończy się zw ycięstw em ludzkości nad jej chorobliw ym i słabościam i egzystencjalnym i i w yobrażeniam i religijny­ mi, nad całą zatrw ażającą m ałością człowieka. N ietzsche je s t bez w ątpienia Antychrystem , bo sprzeciw ia się Chrystusowej postaw ie zdystansow ania w obec życia. N ie je st jed n ak zw yczajnym „zaprzańcem ” chrześcijaństw a, zatrzym ują­ cym się na etapie negacji. Jego filozofia ma stać się pozytyw nym przyczynkiem do odrodzenia się m oralności godnej człowieka, czyli takiej m oralności, która na pow rót przekształca człow ieka zniew olonego w suw erennego pana swego w łasnego losu3.

3. S Z C Z E R E „D O B Ó L U ” U M IŁ O W A N IE N IE U N IK N IO N E G O

Za życia N ietzschego jeg o prace nie były chętnie czytane i naw et żaden z jego przyjaciół nie zadał sobie tyle trudu, aby którąś z nich uw ażnie przestudiow ać. Ponadto w dziełach innych m yślicieli tego czasu nazw isko N ietzschego zostało skrzętnie przem ilczane. On jednak nie ubolew a nad tym ani nie czyni nikom u wyrzutów: „Ja sam nigdy nie cierpiałem z pow odu tego w szystkiego; to, co konieczne, nie rani mnie; am or fa t i je st m oją najbardziej w ew nętrzną naturą” [KSA 6, s. 363]. Zdaje sobie bow iem sprawę, że kiedyś los się odw róci i jeg o nazw isko stanie się bardzo wym ow ne. B ędzie się z nim w iązało w spom nienie w ielkiego przełomu w m oralno-religijnym m yśleniu o św iecie i o człowieku. N adejdzie czas, w którym słowo „N ietzsche” stanie się niemal synonim em najw iększego konfliktu sum ień oraz definityw nego odrzucenia dotychczasow ych wartości i świętości. D latego m ów i o sobie: „Nie jestem człow iekiem , jestem dynamitem , [...] nie ma w e m nie nic z założyciela religii - religie są spraw ą pospólstw a, po zetknięciu z ludźmi religijnym i muszę sobie um yć ręce” [KSA 6, s. 365]4. Dla N ietzschego m iernikiem rzeczyw istej w artości ducha je st to, ile praw dy człow iek jest w stanie znieść, na ile praw dy gotów je st się pow ażyć, gdy myśli o sw ym statusie w świecie. W tym w zględzie

3 Schopenhauer ukazuje Antychrysta ja k o uosobienie perw ersyjnego zaprzeczenia m oralnego znaczenia św iata oraz antyreligijnego przyznania światu znaczenia jed y n ie fizykalnego, co jest „największym , najbardziej zgubnym , fundam entalnym błędem ” [Schopenhauer, s. 189], do popeł­ nienia jakiego człow iek je st zdolny. N ietzsche podejm uje tę krytykę i rozszerza j ą na cale postplatońsko-chrześcijańskie, a więc m etafizyczne w yobrażenie świata. Uw ypukla też jej sens antropologiczny poprzez w skazanie na w olę ustanaw iania nowych w artości. W ten sposób Nietzsche ostatecznie przekształca Schopenhauerow ską negatyw ną interpretację świata w afir­ m atyw ny czyn w spółtw orzenia świata zgodnie z pryncypiam i dionizyjskim i.

4 Jak pisze Jaspers, „N ietzsche zgodził się z W idm annem , który w kręgu berneńskim określił książki N ietzschego m ianem niebezpiecznych, porów nując j e do dynam itu” [Jaspers, s. 23]. Skoro nie N ietzsche, tylko W idm ann je st autorem słynnego porów nania, nie św iadczy więc ono o (dyna)m itom anii N ietzschego.

(18)

S z tu k a cie rp ie n ia w d ra m a c ie ż y c ia w e d łu g N ie tz s c h e g o 21 pom yłka, tj. w iara w ideal, nie jest oznaką moralnej ślepoty ani naw et teorio- poznaw czej krótkowzroczności. Pomyłka je st zaw sze w yrazem tchórzostwa, braku odwagi do przeprow adzenia adekwatnej sam ooceny, a potem do podjęcia w yzwania przezw yciężenia sam ego siebie. Gdy człow iek chce osiągnąć w życiu coś napraw dę w ażnego, musi stać się w obec siebie tw ardy i nieustępliw y. Postawa taka św iadczy o nieskazitelności intencji, ja k ie człow iekowi przyśw iecają, o jeg o czystości wobec siebie. N ietzsche nie plam i się też burzeniem ideałów przez ich brukanie i zniesławianie; on po p ro s tu —ja k sam to określa — w kłada przed nimi rękawiczki [zob. K SA 6, s. 259].

D otąd w nieprzyzw oity sposób nazyw ano kłam stw o praw dą, lecz teraz wszystko się zm ienia. Los zdecydow ał o tym, że N ietzsche stał się „pierwszym

przyzw oitym człow iekiem ” [KSA 6, s. 365], m ającym w sobie w ystarczająco

dużo duchow ego zdrowia, by sprzeciwić się trwającem u przez w iele wieków zakłam aniu ludzkości. Przynosi człow iekowi praw dę i wolność, choć sam jest „człow iekiem fatum (M ensch des Verhängnisses)” [KSA 6, s. 366]. Fatalność ta nie jest jed n ak przez niego zaw iniona, bo i nie jest czym ś zasadniczo złym. Przybiera ona postać ogrom nych kryzysów egzystencjalnych w dziejach pojedynczych ludzi i kataklizm ów w dziejach ludzkości, które spow odow ane są konfrontacją kłam stwa, rzucającego cień na życie na Ziem i, z praw dą, w ydobytą przez N ietzschego na św iatło dzienne. W szystko, co w spierało się na kłamstwie, musi teraz upaść, a osiągnięciu tego celu służą nadchodzące w ojny i rozpoczynająca się wielka polityka. Żyć „politycznie” to żyć dionizyjsko, a jeszcze dokładniej: to przeżyw ać siebie całościow o, w idząc w swej zmysłow ości podstaw ę jeszcze w iększego „uduchow ienia” i „sw ego rodzaju

ubóstwienia ciała” [K SA 11, s. 680]. Po odrzuceniu filozofii „ascetycznej”

należy przygotow ać się na doznanie pełni szczęścia, którą N ietzsche, tak ja k Grecy, łączy z boskim im ieniem D ionizosa [zob. K SA 11, s. 681]. Pew nie wraz z nim i odczuw a dreszcz wdzięczności bogu za dar życia i odpow iada nań pobożnym i dostojnym m ilczeniem , ja k przystało na osobę „pośw ięconą” Dionizosowi. Z p ew n ą dozą nostalgii zastanawia się także, czy w spółcześni ludzie jeszcze cokolw iek w iedzą o takim rodzaju szczęścia, czy przytłoczeni nakazow o-zakazow ą religijnością oraz różnymi now oczesnym i ideam i m ają jeszcze jak ieś pojęcie o specyfice dionizyjskich świąt. D la niego je s t rzeczą pewną, że praw dziw a m oc duchowa nie bierze się z rachitycznej duszy, stąd konsekw entnie sprzeciw ia się odw ołującym się do transcendencji naukom kapłanów i oderw anym od życia spekulacjom filozofów. Patrząc z perspektyw y greckiej kultury dionizyjskiej, stwierdza, że „właściwym m iejscem [ostoją życia i podłożem filozofow ania - 1-І. B.] jest ciało, gest, dieta, fizjologia, reszta z tego w ynika... G recy pozostają dlatego pierw szym wydarzeniem kulturowym w dziejach - wiedzieli, czynili to, co konieczne; chrześcijaństw o, które pogardzało ciałem, było dotąd najw iększym nieszczęściem ludzkości” [KSA 6, s. 149]. Człow iek nie m oże uzależniać się od złych nauczycieli ani też

(19)

22 H en ry k B e n isz

niefrasobliw ie folgow ać w łasnym słabościom . W ielka polityka je s t w a lk ą która rozpoczyna się z chw ilą zrozum ienia głębszego sensu cielesności.

W alczący N ietzsche przypom ina trochę lwa, który jeszcze nie zdążył przem ienić się w dziecko [zob. K SA 4, s. 29-3 1 ], ale to podobieństw o jest pozorne. N ie ma ju ż w nim, a w łaściw ie nigdy nie było w nim destrukcyjnej woli niszczenia przestarzałych wartości. Tym, co pobudza go do w alki, je st konstruktyw na w ola tw orzenia nowych w artości. Jeżeli chciałoby się szukać porów nań, to być m oże N ietzsche je st dzieckiem, które nie zdążyło nacieszyć się niebyw ale oryginalną zab aw k ą i to zab aw k ą którą zabroniono mu się bawić, i z tego pow odu w ydaje się nadmiernie, choć z pew nością nie chorobliw ie (!) podekscytowane. M ając j ą w ręku, na przem ian raduje się i cierpi, ale nie przerywa zabaw y. Radość czerpana z nowych, skrzętnie skryw anych przed nim doznań je st dla niego dużo w ażniejsza od cierpienia w yw ołanego lękiem o nieprzew idyw alne i może nieprzyjem ne konsekw encje tej niesubordynacji - np. w postaci jeszcze w iększego cierpienia, zogniskow anego w pewnej części jego ciała, która stanie się m iejscem w ym ierzania (nie)stosow nej kary. Jak w idać, rów nież w tym porów naniu, przytoczonym pół żartem , pół serio, wszystko sprow adza się do dośw iadczeń cielesnych, w pływ ających w istotny sposób na rozwój ducha. Przykład rozdzieranego D ionizosa-Zagreusa jest zdecydow anie bardziej spektakularną m anifestacją zm iennych stanów cielesno- duchowych. R ów nież i tutaj cierpieniu tow arzyszy oczyw iście radość, będąca pozytyw nym uzupełnieniem negatyw ności cierpienia. W szelkie dośw iadczenia dionizyjskie charakteryzują się tą sam ą dw ubiegunow ością negacji i afirmacji, cierpienia i radości. D ionizyjskie poznanie poucza nas, że ból, a naw et śmierć nie jest znakiem sprzeciw u w obec życia, że najw iększe cierpienie może, a w łaściw ie pow inno być tw órczo przeżyte w bezw arunkow ej afirm acji całości istnienia. R adość jest, w pew nym sensie, pierw otniejsza niż cierpienie, gdyż cierpienie w ynika z woli radości - z w oli stawania się, w zrastania i duchow ego dojrzew ania. Tylko dionizyjsko „nastrojony” człow iek (dionizyjska tragedia rodzi się w szak z ducha m uzykij poprzez um iłow anie w szystkiego, co przynosi z sobą los, potrafi przyjąć i przetw orzyć w sobie najw iększe dysonanse życia, scalając j e w jednym , całościow ym akcie afirm acji. A m o r fa t i je s t bez­ w arunkow ym w yznaniem w iary w życie i w (nad)człow ieka, zdolnego sprostać w yzwaniom , jak ie ono stawia.

U kresu swego św iadom ego życia N ietzsche w ciela się w D ionizosa, utożsam ia się z tym bogiem życia i śm ierci, idealizując w ten sposób swe cierpienia lub też uw ieczniając je w swej odchodzącej w niepam ięć egzystencji. Podpis „D ionizos” , składany pod listami do przyjaciół [KSB 8, s. 571-5 7 6 , listy: 1234—1235, 1244—1246, 1249-1252], być może je s t sym ptom em obłędu, ale bez w ątpienia je s t także sym bolem przezw yciężenia wszelkiej choroby. Cierpiącem u D ionizosow i N ietzsche zawdzięcza odkrycie nieprzebranych źródeł mocy, z których tryska w yższe zdrowie. Cierpiąc w raz z nim, dośw iadcza więcej

(20)

S z tu k a c ie rp ie n ia w d ra m a c ie ży c ia w ed iu g N ie tz s c h e g o 23 ow oców życia niż w ów czas, gdy zw yczajnie cieszył się dobrym zdrowiem. Cierpienia te pozw oliły mu rów nież pojąć je d n ą z podstaw ow ych prawd dionizyjskich: praw dę mówiącą, że „dopiero w ielki ból je st ostatecznym w yzw olicielem ducha” i to w łaśnie ów ból „zmusza nas, filozofów , do zstąpienia w naszą ostatnią głębię” [KSA 6, s. 436]. W ątpi w to, że napraw dę w ielki ból m ógłby uczynić człow ieka lepszym, poniew aż doskonale wie, ja k dwuznaczne jest pojęcie dobra, ale je st przekonany, że ból taki czyni człow ieka głębszym , tzn. dionizyjsko otw artym na nieskończoną pełnię życia. Swymi rozw ażaniam i na tem at sensu ludzkiego cierpienia N ietzsche w pisuje się w prastarą problem atykę teodycei. Zapew ne znacznie wcześniej niż pow stała nazw a tej subdyscypliny teologicznej w ielu ludzi zastanaw iało się nad tym, ja k w szechm ogący i m iłosierny Bóg m oże biernie przyglądać się tem u, że niew inni ludzie na co dzień doznają rozm aitych cierpień, czasem naw et cierpień tak ogrom nych, że b io rą one górę nad przyw iązaniem do życia. W skrajnych przypadkach nie sposób uw olnić się od podejrzenia, że B óg musi być albo całkow icie pozbaw iony mocy, albo jest w obec człow ieka całkiem bezlitosny. Bazylejski „m istrz podejrzenia”5, kom ponując rozprawę Antychryst, ostatecznie rozprawia się, ja k sądzi, z Chrystusem i chrześcijaństwem . N iektóre ze swych ostatnich listów sygnuje m ianem „U krzyżow any” [KSB 8, s. 572-576, listy: 1239, 1243, 1247-1248, 1253-1255], co, ja k się w ydaje, ma potw ierdzić żyw ione przez niego przekonanie, że jest ostatnim człow iekiem -zbaw icielem ludzkości, a m oże i cierpiącym nadczłowiekiem , który poprzez antycypow aną śmierć inicjuje radykalnie n ow ą i o (dionizyjskie) niebo doskonalszą epokę w dziejach świata.

Przeciw ieństw em ukrzyżow anego Jezusa je st rozczłonkow any Dionizos; obaj podobnie cierpią i w łaściwie obaj dzielnie przyjm ują to, co ma się wydarzyć, tyle że w zupełnie inny sposób. Jezus z pokorą akceptuje decyzję Ojca, D ionizos zaś z m iłością przyjm uje zrządzenie losu. D ionizyjskie am or fa ti, bezw arunkow e „Tak” dla cierpienia, je st wyrazem nadludzkiej w oli mocy, która zdecydow anie przekracza granice woli życia, dążącej przede w szystkim do zachow ania siebie. Dionizos chce cierpieć nieskończone m ęki podziału (ontycznej indyw iduacji), gdyż poprzez to cierpienie dochodzi się do wiecznej radości istnienia (ontycznej prajedni). W ola cierpienia czy też chcenie cierpienia

s O prócz N ietzschego, ja k wiadom o, mistrzami podejrzenia byli rów nież M arks i Freud. Co ciekawe, ich podejrzenia były, w pew nym sensie, bezprzedm iotow e, ja k o że zadaniem herm eneu­ tyki redukcyjnej, uprawianej przez N ietzschego i Freuda oraz będącej, w edług Ricoeura, połączeniem filologii (egzegezy) i genealogii, nie je st poznaw anie (choćby hipotetycznego) Boga jak o stw órcy i ostatecznej racji w szelkiego istnienia, lecz konstatow anie i eksplikow anie wszechobecnego nihilizm u (nicości stojącej za pustymi formułami etycznym i): „egzegeza ta nie prowadzi ku początkom w czasie, lecz raczej ku jakiem uś wirtualnem u ognisku, czy ściślej - ku pustemu m iejscu, skąd em anują wartości etyczne i religijne. Zadaniem genealogii je s t odkrycie pustki tego m iejsca” [Ricoeur, s. 272].

(21)

24 H en ry k B en isz

nie je st prostym dążeniem rodzącym się w ciele, ale je st m nogością rozm aitych odczuć cielesnych, podporządkow anych jednej kom enderującej m yśli, która skłania w olę do odpow iedniego działania. W ola je st afektem komendy, albow iem „we w szelkim chceniu chodzi bezw arunkowo o w ydaw anie i słu­ chanie rozkazów ” [KSA 5, s. 33]. N ietzsche dodaje, że m oralność, zajm ująca się problem em w oli, to „nauka o stosunkach panow ania, w obrębie których pow staje fenom en życia” [KSA 5, s. 34]. Jak w iadomo, w yróżnia on m oralność panów i m oralność niew olników, wyraźnie preferując pierw szą z nich. Panem je st człow iek dostojny, potrafiący tw orzyć wartości dzięki posiadanem u poczuciu mocy życia. Charakteryzuje go też w ew nętrzne (duchow e) bogactw o, którym gotów je st dzielić się z innymi: „D ostojny człow iek pom aga nieszczęśliw em u, ale nie bądź praw ie nie ze w spółczucia, tylko raczej ze względu na im puls {aus einem D rang) w yw ołany nadm iarem m ocy” [KSA 5, s. 209-210]. Taki człow iek nie potrzebuje żadnej pom ocy ani naw et aprobaty ze strony innych osób i dlatego w ydaje się, że je st on w zasadzie sam o­ wystarczalny. Ponadto praktykuje on m oralność sam ouw ielbienia, poniew aż darzy czcią w szystko, co odnajduje w sobie, postępując zaw sze zgodnie z sentencją: „Co je st dla mnie szkodliwe, to je s t szkodliw e samo w sobie” [KSA 5, s. 209]. Ludzi dostojnych z pew nością nie ma nazbyt w ielu na świecie, bo chcąc stać się takim człow iekiem , trzeba zw ycięsko przejść próbę cierpienia. R zeczywiste życie w ystaw ia ludzi na próbę i oczekuje, że staną się jego w ielkim i orędow nikam i: „Najbardziej uduchow ieni ludzie - zakładając, że są najodw ażniejsi - przeżyw ają też zdecydow anie najbardziej bolesne tragedie: ale w łaśnie dlatego darzą czcią życie, że przeciw staw ia im ono sw e najw iększe przeciw ieństw o” [KSA 6, s. 122]. W praw dzie judeochrześcijański B óg także w ystaw ia ludzi na próbę6 i oczekuje w zamian całkow itej w ierności, ale takie podobieństw o byłoby, w edług Nietzschego, tylko pozorne. K onsekw entnie dotrzym ana w ierność Bogu jest bow iem zdradą w obec założeń życia, a dioni- zyjsko rozum iane życie je st oczyw iście najw yższą w artością i podstaw ą wszelkiego w artościow ania.

D la ludzi dostojnych, którzy są z natury mężni oraz dionizyjsko twórczy, cierpienia i przyjem ności (rozkosze) są przejściowym i stanam i w ynikającym i z czystego faktu istnienia. U nikanie ich byłoby separow aniem się od życia, a zatem należy uznać je za niezbyw alne dośw iadczenia tow arzyszące stawaniu się (rozwojowi, kształtow aniu ducha). N ietzsche uważa, że zam iast w yrzekać się cierpienia i przyjem ności, „trzeba chcieć jednego i drugiego, gdy się chce coś

osiągnąć” [KSA 12, s. 328]. Inaczej patrzy się na ten problem z perspektyw y

m etafizyki i m oralności chrześcijańskiej. Cierpienie, w zależności od swego pochodzenia, jaw i się tu bądź jako „dopust Boży” , który trzeba zaakceptować, bądź jak o „szatańskie zło” , od którego należy się w yzwolić. Z kw estią

Cytaty

Powiązane dokumenty

Apollo bliższy jest zatem teoretycznemu optymizmowi (schematyczne wi­ dzenie świata), Dionizos zaś perspektywicznemu tworzeniu pozoru (interpretowanie świata). Ważniejszy

Co istotne, w naszym wyk ladzie interesowa´ c nas b¸ ed¸ a zawsze przestrzenie sko´ nczenie

B anach, Sur les operations dans les ensembles abstraits et leur application uax equations intógrales,

Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że te trzy niezależne od siebie zjawiska będą posiadały choć jeden wspólny moment trwania.. Przy rozwiązywaniu tego zagadnienia

się Pana poprzez Jego zaangażowanie się w historię narodu wybranego 1 Pisanie więc w językach współczesnych na temat objawiania się Boga w przyrodzie na podstawie Psalmów jest

Źródło: Zrzut ekranu z aplikacji. W sklepie Google Play znajduje się również aplikacja Wydra Króla Jana III. Jest to gra zręcznościowa, w której gracz wciela się w oswojoną

One initiative was a business ( omnidots.com ) that of- fered a sensor solution that could measure vibrations. For a paid sub- scription, citizens had access to a website and could

De biomassa wordt eerst gesteriliseerd om te voorkomen dat produktie- stammen het bedrijf verlaten.. Het slib kan worden verkocht als