Ł _ f - y & f l 0 : 1 0 - - ¿ -« - r ~ » C / t ¿ / f p l i t j r f & r * * U ^ ^ ^ t r a / r i ^ r r ^ H . ¿ f a r t ? * , ( ^ ~ Y (û 'n l't r w x r c ú )
a /'t vi o p p n k p t i A^hnpptdwppfr
'V V r u d v lz p e J Á y r -ir r T T ^ r ft, ~ ^ t a « * . . / ^ Â 4 tU * ~ # ¿ /£ ¿ & £ rr+ y http://dlibra.ujk.edu.plW ią z a n k a polska.
WIAZANKA POLSKA
s k ł a d a j ą o a si«^ g a w ę d , d e k l a m a c y j i h u m o r e s e w ie r s z o w a n y c h i p rozą n apisana przez e J ó z e f a © y S u I s k i e g o ( a r t , d r a m . , m o n o l o g l s t ę ) .- i i WYDANIE PIER W SZE, j jf
W A R S Z A W A
D ruk i Skład G łów n y w D ru karni E . S k o w ro ń sk ieg o
N o w y - S w i a t 4 3 ( W o d e w i l ) . http://dlibra.ujk.edu.pl
I
* *
S k r o m n a t y w iązanko, S ta ń się p o g a d a n ką—
cB iegnij choć najdalej, Ż oby cię c zy ta lil
Z n a jd z ie m y tu przecie,. (Bo się działo w świecie,
(Bo s ię i d ziś dzieje, S j a k i wiatr wieje.
Z B sza kci tytko praca B R m y sły wzbogaca,
cDTożnośc potęguje S siłą góruje!...
D A W N I E J ( G a w ę d a ) . J a k mi l o w d o b r a n y c h kole, S i e d z ą c g r o m a d n i e przy stole, M a r z y ć o u b i e g ł y c h l a t a c h , O z w y c i ę z t w a c h , n o — i s t r a t a c h , J a k i e b y ł y w d a w n y m ś w i e c i e , — 0 m ł o d o ś c i n a sz e j kwiecie!... Gdy p r z yp o mn im, j a k b y w a ł o , J a k się żyło, j a k spijało! Mó wi ł M a r c i n do G r ze g o r za: — „Oj, b r a c i s z k u ! — t a k a zorza, P o n o n a m się już ni e zdarzy, To się t ylko w e śni e marzy!... Dzisiaj w s z y s t k o pi ękni e błyszczy, Ale b i e d a , s t r a c h , j a k piszczy! Pi j ą w od ę , j e d z ą ma ł o ,
D a w n i e j t o b y się z d a w a ł o , Że t e n p i ą t e j kl e pki nie ma , W i d a ć w g ł o w a c h b r a c i e , zima! J a k i e ś fraki, czy k a f t a n y B i o r ą n a si ę— k i e d y w t a n y I d ą z d z i e w k ą — a k a p e l a , Co to z wy k l e r o z w e s e l a , T a k i e s k o k i dziś w y g r y w a , Że człek, s ł y s z ą c , aż się z ż ym a 1 nie p ę k n i e oma l z złości
Al bo— p r o s z ę J e g o m o ś c i — D a w n i e j mł o d z ia n , gdy się żenił To p rz ymi o t y w dz ie wc e ceni ł , — Dzisiaj, furda!— g r u n t j e s t złoto! Ono w s z y s t k i e m , ono c n o t ą Ch oć by n a w e t m ę t n e j duszy... Zł ot ko i to w n e t zagłuszy. D a w n i e j m ł o d z i a n l a t trzydzieści, P o d ł u g o j c ów n a s z y c h wi eści , Gdy n a d z i e w kę s p o j r z a ł mile, To już r o k o w a ł o chwilę, Że j ą k oc h a , że się z ł ą c z ą , Że n a wi e ki się p o ł ą c z ą . — T e r a z r o m a n s t r w a sto lat, Aż z d z i e wc z ę c i a zni kni e kwi at ; W t e n c z a s po wi e, że... „za s t a r a ! “ Oj! b o d a j t o n a s z a w i a r a !
Gdy u ś c i s n ą ł , p o c a ł o w a ł , To już w t e d y nie fol gowa ł , L ec z o dzi ewki p r os i ł rękę, I n a Z b a w i c i e l a m ę k ę Z a k l i n a ł się, że j ą kocha!... Nie p o s t a ł a t a m my ś l p ł oc ha . No, i żyli z s o b ą zgodnie! Nie j a k dzisiaj: n o w o m o d n i e — W c i ą ż g r u c h a j ą c : o s t r u m y k a c h , O s k o w r o n k a c h i s ł o w i k a c h By z a g a r n ą ć p o s a g snadni e! No, i w t e d y pi ę kni e , ł a dni e , Z a g r a n i c ą w i a n o s t r woni ć. . . Z a m i a s t go uc z c i wi e b ro n i ć
I odr z uc i ć ws ze l k i e gr zechy, Ale b r on i ć o j c ó w s t rzechy. . . Albo i n n a j e sz c z e m o d a :
Gdzie ni e pr zyjdziesz, t ylko w o d a K u r s n a j w i ę k s z y m a n a świecie!. . . Już p r z y s t a n ę : n i e c h a j w lecie, L ec z i w zimie w c i ą ż c z ę s t u j ą , N a w e t w o d ą dziś k u r u j ą . Oj, z a n a s to nie b y w a ł o ! Ki edyś pr zys ze dł , to się d a ł o Dużo j a d ł a , p e ł n o picia, L a ł e ś w g a r d ł o aż do zbycia! T e r a z h e r b a t y s z k l a n e c z k a , L u k r e m o b l a n e c i a s t e c z k a Z a s t ę p u j ą d z b a n w ę g r z y n a . — To t e ż t e r a ź n i e j s z a m i n a I n n a b y w a u m ł o d z i a na : Suchy, blady, t w a r z z or ana. . . W m ł o d y m w i e k u i st ny dziad! Oj, p r z e w r o t n y j e s t t e n ś wi at ! . . . Da wni ej - —p a n i e —do k o ś c i o ł a L e d w o k o ń w y s k o c z y ć zdoła, Bi egł u ro dz i w y mł odz i eni e c , By n a o ł t a r z zł ożyć w i e n i e c , W p o k o r z e i z k o r n e m czoł em, Modlił się z w s z y s t k i m i społ em. . . Dzisiaj się to r z a d k o z d a r z a , Już nie b i e g n ą do o ł t a r z a , — A j eżel i s ą w kości el e , To m o d l i t w y t a m n i e w i e l e , — Tylko z e z a w c i ą ż w y w r a c a , Czy mi ło s t ki ni e n a m a c a . . . http://dlibra.ujk.edu.pl
O b r a ż a j ą c się n a ma t k i , I m o d l ą c e się g r o m a d k i . . . Ot óż t a k i c h mód j e s t kroci e, Nie zliczyłbyś w c z oł a p o c i e . — Albo p r o s z ę : gdzie w e s e l e Było w d o m u, — to n i e w i e l e Ce r egi e l i , lecz do t a ń c a „ P o l o n e z a ” j a k r ó ż a ń c a — Byli z a w s z e w p o g o t o w i u W pe ł n e j sile, w c z e r s t w e m z d r o w i u . — Ale t e r a z inny ś wi a t, Z a p o m n i e l i d a w n y c h lat!— Dziś, n i e j e d e n myśli j a k żyć, D a r m o z j a d a ć i d a r m o tyć, A nic ni e da, a żałuje, Życzy „szczerze” i cał uj e ,
„Ot, j a k k o c h a ” !— m y ś l ą c sobie: „Mam p o t ę g ę w m o j e m s ł o w i e ! ” ... No i b l a g ą w c i ą ż k a p t u j e , I n a ś w i e c i e figuruje! Ale c z y n ó w, d o b r y c h chęci, N i e n a w i d z i mi e ć w p a m i ę c i . ” — — „Oj, to p r a w d a , mój Ma r c i ni e , P r z e z t y c h m ę d r k ó w iviele ginie!— A z n o w u t yc h c n y c h w y b r a n y c h , I od B o g a p o w o ł a n y c h , Do g o j e n i a t r o s k ludzkości, Już n i e w i e l u u n a s gości... A jeśl i się zna j dz i e dus z a , Co j ą b o l e ś ć b r a t n i a w z r u s z a , To p o wi e d z my : o, czł owi eku! Tyś f e ni k s e m j e s t w t ym w i e k u , —
Cześć, s z a c u n e k g ł o s i m tobie, Żyj n a m długo! żyj n a zdrowie! Bo dziś t a k i e „ bi ał e k r u k i ” P o m n i e ć b ę d ą p r a - p r a w n u k i ! ” —
No, i Gr z e gor z coś z ma r ko c i ł .. . — Le c z go M a r c i n r ozoc hoci ł : — „Śmi a ł o, b r a c i e ! — hej, wesoł o! B ó g j e s t z n a mi n a o k o ł o ! “— D O M Ł O D O Ś C I ( D e k l a m a c j a ) . P a t r z y s z w ś w i a t w e s o ł o , Cz u j e s z w i o s n ę w koło, W s z y s t k o dl a cię maj, Z da się: życi a r a j ! — Poi s z się m a r z e n i e m , Miłości w e s t c h n i e n i e m , T yc h ś w i a t o w y c h mar... Oh! to s ł odki czar! Ty k w i e c i e w i o ś n i a n y , Coś t a k p o ż ą d a n y , Gdy m ł o d o ś c i ą d r ga s z ; Toż ty c u d a masz. Te s ł o wi c z e p i en i a D a j ą ci n a t c h n i e n i a Do n i e b i a ń s k i c h dróg, Co n a m z e s ł a ł Bóg!— http://dlibra.ujk.edu.pl
Le c z u m i l k n ą głosy, Coś w z b i ł pod n i e b i os y, — Gdy s k os z t u j e s z zdrad! Co s p a d n ą j a k gr ad. I u d e r z ą z siłą; S t o j ą c n a d m o g i ł ą Po w i e s z : „ To ż to szał, „Co n a m ś w i a t t e n d ał ! ”— M I Ł O Ś Ć M A C I E R Z Y Ń S K A ( H u m o r e s k a ) .
Śpij, dziecino luba, M a t k a cię koł ys z e Będzi esz m o j a c h l u b a J a to z Ni ebi os słyszę!... Lul aj , j e d y na c z ku , Lul aj n a p o c i ec h ę , Mój dr ogi s y n a c z k u , K o c h a j o j c ó w s t r ze c h ę! — M i n ą ł l a t d zi e s i ą t e k , C h ł o p c z y n a p o r a s t a , S k a c z e w k a ż d y k ą t e k I w p i e s z c z o t a c h w z r a s t a . — P e ł n o l e t n o ś ć c hwyci ł , Ale nic nie umie...
L e c z m a m c i ę zaszczyci ł , Ż y j ą c w p r óż ny m tłumie...
M a m c i z ł ot ko s y p a ł C ał e mi g a r ś c i a m i , Bo o c z k a m i ł ypał , Za ś w i a t a m a r a m i . . . I t a k ż y j ą c s ł o d k o W g w a r z e p o h ul a ne k . . . S t r w o n i ł m a m c i złotko, N a ś m i e c h y b o g d a n e k . — „Lulaj, s y n k u l uby! ” Już nie ś p i e w a m a t k a , Bo s yne k, syt chluby, Z a m i e n i ł się w... d z ia d k a ! — L e c z p o w i a d a sobie: „ T e r a z się ożenię, „ W s z a k - t o dziś n a dobie... „ Na pe ł n i ę k i e s z e n i e, „Toż j e s t e m h e r b o w y ; „ K a ż d a mi d a r ę k ę , „ W i ę c j e s t e m g o t o w y „ O d d a ć się n a m ę k ę ” .— Aż t u n i e b o r a k a P a n n y w y ś m i e w a j ą , I m ę ż a „ p r ó ż n i a k a ” Ze w s t r ę t e m ż e g n a j ą . Miło s ł y s z e ć było: „Lulaj s y n k u , l ul aj ! ” — Z a n a d t o się żyło... A wi dzi sz, — ni e hulaj!...— http://dlibra.ujk.edu.pl
D J O G E N E S ( H u m o r e s k a ) .
Dj ogeni e ! w H e l i k o n i e ,—
Ty, coś w e dnie pa l i ł ś wi e c z ki , — P a t r z , dziś m ę d r z e c w p a l e t o n i e Nosi b i a ł e r ę k a w i c z k i .
Djogenie! t yś w p o k o r z e Ż ą d a ł s ł o ń c a dl a n ę d z a r z a , — P a t r z , dziś m ę d r z e c żyć nie może Bez s a l o n ó w i k u c h a r z a .
Dj oge ni e ! mój k o c h a n y ,
Tyś pił w o d ę z w ł a s n e j dł oni , — P a t r z , dziś m ę d r z e c w y d m u c h a n y , N a s z a m p a n a złoto t r wo n i . Dj o g e n i e! — p a t r z - n o w a s z e , I n n e t e r a z c z a s y, leki, I nn e dzisiaj myśli n a s z e — N a w e t m ę d r c ó w i n n e teki... D j o g e n i e ! — o doktorze! Z b eczki g ł o w ę w y c hy l przeci e, A z obac zysz, j a k w tej p o r ze P o m o d n e m u idzie w ś wi e c i e .
Nie wi e s z może, iż ś w i a t n o wy I n n ą t e r a z p r z y b r a ł p o s t a ć , I ni z pi e r z a , ani z mo wy , Chc e m ą d r a l ą g w a ł t e m z o s t a ć . — Czyś ty s ł y s z a ł — p o w i e d z s z c z e r z e — Aby dzisiaj c n a d z ie wi c a http://dlibra.ujk.edu.pl
M i a ł a pędzi ć n a r o w e r z e , Nie r u m i e n i ą c n a w e t lica? Tyś w c i ą ż d r e p t a ł n a b o s a k a . . . A dz i ś — z n a j ą t yl ko „ g u m y ” ...— I n a j c z ę śc i e j p o s t a ć j a k a . . . O br yz g u j e b ł o t e m tł umy. Djogenie! O c zł owi eku!
Coś t a k g r e c k i e g r o m i ł gr zechy. . . I ty, g d y b y ś żył w ty m w ieku, P o p e ł n i a ł b y ś n a s z e gr z e c hy. , D O W A R S Z A W I A N E K ( H u m o r e s k a ) . Oh! W a r s z a w i a n k i lube! P a m i ę t a j c i e o tern, Że nie z a w s z e n a c h l u bę Gonicie za z ł o t e m . — W s z a k nie ma, j a k p o t r o s z e P r z e z p r a c ę z do b y t e Te n a j m i l s z e n a m g r os z e , Choc i a ż j uż zużyte. A t e p i e n i ąż k i złote, Co w a m życie s ł o dz ą , S p r o w a d z ą n i e r a z słotę... I z d r owi u t eż z a s z k o d z ą . Otóż j e s t w tern s e n s c a ł y , Śliczne W a r s z a w i a n k i : Że t e n n a s z g r os i k m a ł y Złoci syr e ni a nki !
14
DO NADOBNEJ POŁOWY RODU LUDZKIEGO ( D e k l a m a c j a ) .
Pi ci n a d o b n a , uwi el bi ona! Tobie, l uby k wi e c i e boski, Ni osę p ło d y m e g o ł o n a , Moje czucia, mo j e piosnki!...
J e d n o z d r u g i em, d a t e k m a ł y — W i e m j a , że to s k r o m n y d a t e k ; — Ależ to j e s t s k a r b mój c a ł y , Me g o s e r c a , uc z u ć k w i a t e k ! W a m wi ęc, dusze p o ś w i ę c o n e , S k ł a d a m tę c h u d o b ę bi edną ; A wy, z N i e b e m s p o k r e w n i o n e , P o ś w i ę c i c i e im łzę j e d n ą . J A Ł M U Ż N A
(P odczas ost atn ie go w y l e w u Wisły).
( D e k l a m a c j a ) . W i e k z g ó r ą m i n ą ł , — i dziś n a p o t y k a N o w y B a u d o u i n z g ł o d n i a ł ą dziecinę, Z b o l a ł ą m a t k ę , w s m u t k u w y r o b n i k a , Z ł z a mi c i e r pi eni a , j a k z a c i ę ż k ą w i n ę . — Z cz e g ó ż p o w s t a ł a t a z m i a n a g w a ł t o w n a ? J a k ą w z b u r z o n a k l ę s k ą r o z p a c z g ł u c h a ? http://dlibra.ujk.edu.pl
K tó r ej bo l e ś c i ż a d n a nie w y r ó w n a , Bo n a w e t g ł o su c i e r p i e n i a ni e s ł u c h a ? W e z b r a n e j W i s ł y r o z h u k a n e w o d y
B o g a t e p l o n e m w y b r z e ż a zalały, Uniosł y: c h a t y , d o by t e k , ogr ody, I t yl ko ś l a d y z n i s z c z e n i a z o s t a ł y . —
Gdzie r zuci sz okiem: p u s t k o w i e , ni edola, Co lud b ez siedzib po k r a j u r oz p ę d z a ; P i a s k i e m i m u ł e m n a n i e s i o n e p o l a , —- Z e w s z ą d o kr o p n o ś ć , a w p r z y s z ł o ś c i nędza! K a ż d y do m i a s t a z p r z e s t r a c h e m się ciśnie, P o co t a m spieszy, czyż p y t a ć p o t r z e b a ? Gdy czy dzień wz ej dzi e, czyli n o c z a w i ś n i e , W s z y s c y bez d a c h u , be z k a w a ł k a chleba!... Z a p r z e w i n i e n i a , z b yt e k i ze ps uc i e, K a r a n i e s z c z ę ś c i a n a d k r a j e m się s r o ż y , — D r o g a z b a w i e n i a w j a ł m u ż n i e , w po k u c i e , One o d w r ó c ą s t r a s z n y w y r o k boży. N i e c h z s e r c w y p ł y n i e m o d l i t w a g o r ą c a , Do W s z e c h w ł a d n e g o t r o s k Poc i e s z yc i e l a! Bł yś n i e n a d z i e j a b ł o g a , p r o m i e n i ą c a , W ś r ó d n o c y g r z e c h ó w , j a k z o r za w e s e l a . L e c z k t o p o w r ó c i o w o c tylu t r u d ó w ? K t o to u b ó s t w o wy ż y wi , o g ar ni e? Ś w i ę t a litości!, tyś j e s t m a t k ą cu d ó w, D o t k l i w y c h c i o s ó w ty z ł a g o d ź m ę cz a r ni ę! Ni e ch ws zy sc y ws z ę d z i e, ubodzy, b o g a c i , C h ę tn i e z o f ia r ą p o ś p i e s z ą g o t o w i — Bóg, o c e n i a j ą c tę m i ło ś ć dla b r a c i , W złoto z a m i e n i n i es i o n y g r os z wdowi!... 16 http://dlibra.ujk.edu.pl
C Y G A N
( B a l l a d a ) .
Dzi eń się kończy, noc z a p a d a , A n a s z a c a ł a g r o m a d a Nie m a k ą t a , ni p om o c y
P o ś r ó d s t r a s z n e j , c i emnej nocy! Gdzież w y g n a n i e c ni eszcz ęśl i wy, Biedny, a j e d n a k c not l i wy, T u ł a c z ziemi p r a w i e cał ej , Zna j dzi e c h oć cz ęś ć ziemi mał ej , By się m ó g ł s c h r o n i ć pr z e d burzą?... Czy liż mu łzy nie p o s ł u ż ą
Z n a l e ź ć p r z y t u ł e k u ś w i a t a ? Głód, p r a g n i e n i e , dł ugi e l a t a D o k u c z a j ą w ś r ó d sromot y. . . A moj e b i e dn e s i e r ot y
Może u m r ze ć z g ł o d u m u s z ą ! — Z a p u k a m , ludzie się wzruszą... W t ym z a m k u ś w i a t ł o goreje, P ó j d ę więc, siebie ogr zeję, Kę s c h l e b a moż e wypr os z ę , R ę c e gdy im ł z a mi zroszę. W s z a k mo ż e p a n o wej wł o ś c i Nie o d m ó wi mi litości P r ze z w z g l ą d , że c yg an i e bi edni P o z o s t a l i s a m i j edni http://dlibra.ujk.edu.pl
Bez opieki i b e z c h l e b a , A n a g r o d z ą mu to Nieba!... Idzie, p u k a — dr zwi z a p a r t e , A n a b r a m i e h e r b y s t a r t e Ś w i a d c z ą o d a w n o ś c i z a mk u . Na s t a r e j b a s z t y u ł a m k u W i d a ć d z i a ł a z w s z y s t k i c h s tr on , P r z y t e m s ę p ó w m n ó s t w o , w r o n , K r a c z e n a nim. W i a t r p o w s t a j e , A s w e m w y c i e m p o z n a ć da j e S t r a s z n ą b ur z ę ! — Ni ebo b ł y s k a , I ze w s z e c h s t r o n ogni e c is k a , C a ł a n a t u r a w z b u r z o n a , P o w s t a j e ze s n u u ś p i o n a . — Lecz ni est et y! n o c p o n u r a , C h m u r ę z a c i e m n i ł a c h m u r a . — W t e m się o t wo r z ył y b r a m y , — „Bóg p o c h w a l o n n i e c h a j z W a m i „Będzie z a w s z e , d o b r y P a ni e!
„To, co życzę, n i e c h się stanie! „ Rac z p r z y j ą ć w swój dom sieroty, „ Kt ó r e w ś r ó d s t r a s z n e j c i e m n o t y „ Z d a ł a t a m w lesie c z e k a j ą „I p o m o c y w y g l ą d a j ą . —
„Zziębnięte, g ł o d e m zni szczone, „ Ł a c h m a n a m i o b l ecz one;
„Wśród- burzy, o k r o p n e j n o c y , — „ B ł a g a m , P a n i e , t we j pomocy!
— „ Nędzny p r o c hu , m a r n y rodzie! „Czy to w lesie i n a c hł odzi e
„Ni edość dl a w a s ? —j e sz c z e c hc e c i e „ P o z a s t a w i a ć t ut a j siecie,
18
„By n a s spalić i z r a b o w a ć ? „Nie godzi się w a s ż a ł o w a ć ! — „ Pr ec z mi z domu, bo cię p s a m i „ Ra z e m z t w y m i g a ł g a n a m i „ Ka ż ę wyszczuć! — Hej! w a s a l e ! „Nie ż a ł o w a ć kija w c a l e , „Aby poczuł, że u p a n a , „S k o r o o b i e t n i c a d a n a , „ D o t r z y m a n ą też być musi! „Drugi r a z cię nie pokusi, „By o d w i e d z a ć pr o g i moje! „Zbieraj dalej nogi swoj e, „Bym cię wi ęce j nie og l ąd a ł , „I byś j a ł m u ż n y nie ż ą da ł ! —
T a k odszedł, s p o n i e w i e r a n y , Cyga n, już p r zez n a s p o z n a n y , D ą ż ą c do s w e g o t a b o r u , Co się z o s t a ł p o ś r ó d b o r u . — Biedny, n i e sz c z ę s n y cyganie!
Lepiej p o n o w ś r e d n i m s t a n i e S z uk ać duszy li t ośc i wej , Choć uboższej, lecz c n ot l i wej . Ta cię w e s p r z e r a d ą , c hl e be m, I b ł o g o s ł a w i e ń s t w a Ni e bem. — Pój dz i esz z Bo g i em w s w o j e kr a j e , A t a m t w o j e o b yc z a j e Nie b ę d ą z n ę d z y n a t r z ą s a ć , 1 j a k m r ó w k i p r zykr o k ą s a ć . O! s t o k r o ć s z c z ę ś l i ws z y m będziesz, Gdy w s a m o t n o ś c i osiędziesz, W i e l b i ą c B o g a , P a n a ś w i a t a , W t w e p od e s zł e w i e ki e m l a t a , — http://dlibra.ujk.edu.pl
I t a k dąży do g r o m a dy , Bez c h l e b a , w s p a r c i a , p or a d y. W s c h ó d s ł o ń c a j a s n y p o w i t a ł [ n a Niebie, s a m wy c z y t a ł , Że t e dusze l i t oś ci we, Na n i e s z c zę ś c i a obce tkliwe, K t ó r e w e s p r ą nę d z ę j eg o , I o d d a d z ą mu część s w e g o , — Co im d o s t a j e w dob y t k u , P r ęd z e j , niż ci, co w ś r ó d zbyt ku P ę d z ą życie, t r w o n i ą złoto, Co już r o z b r a t wzięli z c no t ą ! — U t y c h p ono p r ó ż n a p r a c a , T a m r o z p u s t a życie s k r a c a .
Nie c hodź do ni ch, — bo nie w a r t o , T a m dla nędz y dr z wi z a p a r t o . T a k uczynił: j ą ł się p r a c y , - A znaleźli się w n e t t ac y , Kt ó r zy mu s w ą dł oń podali I z a b r a t a go uznali. http://dlibra.ujk.edu.pl
r o z p a c z
( p o p i s d r a m a t y c z n y ^ .
Cóż to j est ? gdzie j a j es t e m ? co się ze m n ą st ał o? Czyliż Ni ebo n i e s z c z ę ś c i a t a k wi el k i e g o c h c i a ł o? Czyliż z l o s ó w p r z e z n a c z e ń o k r ę t u rozbicie Ma mi w y d r z e ć s p o k oj n o ść , m a ł ż o n k ę i dziecię?
D la c z e g o fale mo r sk i e , gdy o k r ę t rozbi ł y, W s z y s t k i e g o p o z b a w i a j ą c , życie z o s t awi ły ? Życie t a k i e o k r u t n e, g o r y c z ą zatrute,?
Możeż c z ł o w i e k za g r z e c h y z ni e ść t a k ą pokut ę? Czyliż za to, że s zcze r z e t a k k o c h a ć u mi ał e m, Ni e sz cz ę ś l i w y m dziś m ę ż e m i o j c e m z o s ta ł e m? Ach, oj cem!— c ó ż e m wy r ze k ł ? n a s a m o w s p o m n i e n i e Siły mni e o p us z c z a j ą . J a ki e ż pr z e z n a cz e n i e !
Ty p a t r z y s z ? — myślisz może, że cię t r z y m a m a t k a ? J e ś ć pr osi sz? — i cóż ci d a m? c h y b a k r w i o s t a t k a J e d n ą kr opl ę udzielę, ni ech będzi e n a p o j e m , Wy s s i j k r e w oj c a t we go , b o ś j e s t S}'nem moim! Ty nie chces z ? I d l a c z e g o g a r d z i s z k r w i ą oj czystą? Czy p r a g n i e s z s t r u ć dni moj e g o r y c z ą w i e c z y s t ą ? Czy ż ą d a s z a b y m życie m y ś l ą j e d n ą s t e r a ł , Że syn z g ło d u n a r ę k u o j c o w s k i e m umi er a ł ?
Ty pła czesz?-—Oh, j a k wi e l k a my c h n i e s z c z ę ś ć o z n a k a , Nie c h c ę wi edzi e ć o tobie, gdy nie wi em, gdzie Żaka! Może o n a nie żyje?... Gdy jej nie zobacz ę,
W s z y s t k i e chwi l e m y c h c i e r p i e ń r o z p a c z ą o z nac zę, ł żyć j uż o d t ą d b ę dę j a k o h y d r a wśc i ekł a!
Ś w i a t dl a mn i e będzie niczem, a b oż ys zcze m piekła!
Życie mo j e n i e c h o d t ą d b ę dz i e ż yci e m gadu! Co się wi j e i pieni, k o n a j ą c od j a d u . — Ni e c h a j m n i e ni e o pu ś c i t y c h p i e k i eł ohyda, P ó k i n ę d z n e g o d u c h a p i er ś m o j a nie w y d a . —
Le c z po co j a to m ó w i ę 1? W s z a k to w m oc y Boga ; O Boże! Boże! w s k a ż mi, gdzie do s z c z ę ś c i a d r o g a ? O Ty, co m y ś l ą , życiem, t c h e m c z ł o w i e k a w ł a d a s z , Ty, co d o b r o ć i m o ż n o ś ć n a j w y ż s z ą p o s i a d a s z , Udziel mi swe j p o m o c y c ho ć w m a ł e j i s ki e r c e , Ab ym m ó g ł to w y n u r z y ć , co czuj e m e se r c e : Pa ni e ! w s z y s t k o w e w s z y s t k i e m co T w ą m o c w y r a ż a , Co l udzi om dni u p i ę k sz a , co n a t u r a s t w a r z a . . . — P o c o ś , t w o r z ą c m n i e n a ś w i a t , d a ł imię c z ł o w i e k a ? 0 j a k s z c z ę ś c i a n a d z i e j a j e s t dl a m n i e d a l e k a — W o l a ł b y m by ć z w i e r z ę c i e m a l b o m a r t w y m g ł a z e m , — Nie u m i a ł b y m t a k k o c h a ć , czuć i ci e r pi e ć r a ze m, Nie z n a ł b y m co to dobr ej n a dz ie i j e s t c z e ka ć, Nie m ó g ł b y m t a k ż e n a swój los dzisiaj n a r z e k a ć .
Lu b g d y b y m się u r odzi ł w ś r ó d l a s ó w pust yni , Z n a ł b y m t yl ko n a t u r ę , nie znał , co źle czyni, T a m b y t ylko n a d e m n ą w z no s i ł y się pt as z ki , Nie z n a ł b y m nic z mi e n n e g o , p r ó c z s a m e j i gr aszki , 1 t a k i e życie p ę d z ą c n a w s p ó ł z z wi e r z ę t a mi , W i e k dla m n i e b ył b y r o k i e m, a r o k m o m e n t a m i .
Albo g d y by ś mi lepiej k a z a ł być k a m i e n i e m , Z j a k i e m ż e b y m s p o k o j n e m l e ż a ł d zi ę k c z y n i e n i e m — S ł o ń c e b y mn i e o g r z a ł o a zefir ochłodził,
S p o c z ą ł b y m n a tej ziemi, n a k t ó r e j m się rodził. M c h e m okryty, l e ż a ł b y m c h o c i a ż b y w i e k wi e ki em , A t a k b y ł b y m s z cz ęśl i wy, nie b ę d ą c c z ło wi e k i e m! Bo cóż to j e s t t e n c z ł o w i e k ? — j e s t to zwi er z r o z umn y , Zły, s ł a b y , m ś c i wy , pł a ski , a z n a t u r y dumny,
C z ło wi ek j e s t to z wi er z swoj ski , to P i k o w nim c h w a l ę , Ze gdy k o c h a s z l a c h e t n i e , u mi e k o c h a ć s t a l e ! —
Oh! i j a m o j ą Ża kę t a k m oc no k o c h a ł e m . . . Oh! Boże w s z e c h m o g ą c y ! czyż j ą p o s t r ad a ł e m? . . .
Ni e s z c z ę s ny! — jeśli wi ęcej jej wi dzi eć nie będę, W s z y s t k i c h m o i c h m ę c z a r n i w r a z z życi em poz bę dę .
O d d e c h życia s a m o t n y nie ce ni ę z byt drogo,
Lepiej umr z e ć , niż w ś w i e c i e nie mi e ć żyć dl a kogo. Boże, w s z a k to w Twej mocy! W y s ł u c h a j mnie, Panie! Z a b r a ł e ś mi ma ł ż on k ę , z a bi e rz i k o c h a n i e —
Ł z a m i b ł a g a m : s k r ó ć życie, z a bi er z n ę d z n ą duszę! — Ale, stój! nie z a b i er aj , j a p r ze c i e ż żyć muszę,
A toż b i e dn e n i e mo w l ę , czyż m a s a m o z os t a ć ? . J a m go w i n i e n w y c h o w a ć , b o m d a ł życiu p o s t a ć .
Pój dź, n i e c h a j cię p r z y c i s nę do m o j e g o łona... Ach, j a k blady! j a k zimny!— co widzę? on kona!... Synu! s k a r b i e — litości! o Boże! ni e żyje!
A c h czyż m o g ą być w i ę k s z e już c ie r pi en i a czyje?... Och! n a c ó ż e m się rodził, do c ze góż w z r a s t a ł e m , N a c o m wi dział, czuł, sł ys z a ł i po co k o c h a ł e m? ! W o l a ł b y m być p r zy k r y t y ś m i e r t e l n y m c a ł u n e m, Niźli z o s t a ć r a ż o n y miłości p i o r u n e m,
Niźli p o z n a ć m o c w d z i ę k ó w i żyć t a k roz wl e kl e , W o l a ł b y m b y ć p o g r ą ż o n n a s a m o dno w piekle! Z ł em j e s t p i e k ł o — l ecz g o r s z e w m o j e m s e r c u noszę, T a m t o pi ekł o u z n a ł b y m z a N i e b a r ozkosze!
T a m t o pi e kł o j e s t p e w n o od t e g o ł a s k a w s z e , W t a m t e m pi ekl e w o l a ł b y m p o z o s t a ć n a z aw s z e.
O, n i e s z cz ę s n y człowi eku! z e w s z ą d opuszczony! B ó g nie c hc e mn i e w y s ł u c h a ć , nie m a m s y n a , żony;
S a m e m i z m a r t w i e n i a m i o t oc z on dokoła...
I cóż pocznę?... Co słyszę?— to Ż a k a mni e w o ł a —
Gdzie j e s t e ś ? żono mo j a !— oli, t yś p e w n o w Niebie! C hc ia łb y m t a m być przy tobie, lecz n i eg od ny ciebie... Ciebie n a ś w i e c i e ż a d n a nie z m a z a ł a w i n a ,
A j a m j e s t s y no b ó j c a , j a z ab ił e m syna!
Ciebie mi w s z a k z a b r a ł y r o z h u k a n e f a l e — I c z eg ó ż j e sz cz e c z e k a m ? — po c o gł os z ę żale?
No, zmo r o m o r s k a ! dalej m ą g ł o w ą z w a l w s k a ł y , Już nie c h c ę t e g o ż y c i a — ani j e g o c hwa ł y . . .
U m r z e ć n a ś w i e c i e to los k a ż d e g o c z ł o w i e k a , N i e m ą d r y , kto n a k o n i ec s w y c h c ie r pi e ń n a r z e k a . Życie ludzkie p a j ę c z y u t r z y m u j e w ą t e k , J a k o z n i c z e g o koni ec, z ni c z e go p oc z ą t ek ! P r z es z ł o ś ć j e s t n i e ug i ę t a , n i e p e w n a prz ys z ł oś c i — J a ko tu ni c zem b y ł e m , — w r a c a m do nicości! A K T O R * ) ( D e k l a m a c j a ) . W s z a k c i z a w ó d a k t o r a to j a k b y g r a ł w k o ś c i : Dziś m a o b i a d z byt suty, —j u t r o z n o w u pości... I c h o ć c h ł o d n o a g ł odno, c h o ć odzież już p ł o w a , Ma on z a w s z e a n i m u s z i... do g ó r y gł owa !
M a j ą t k u on nie zrobi... g r o s z a n i e u t r z y m a — N a los swój nie n a r z e k a , c h o c i a ż d u c h a ni e ma. i c ho ć c z a s e m s z p a r a m i wi e j e w i c h e r c hł odny, On s c e n y ni e porzuc i , c ho ć n a j b a r d z i e j głodny.
*) Z p r o w i n c j i .
24
Akt or , gdy z i s k r ą b o ż ą , to k o ń p o c i ą g ow y,
On w r o l a c h w s z y s t k i c h mus i b y ć z a w s z e g o t o wy . Dzisiaj g r a w s z a k R o m e a , j u t r o F r a n k a Moor a , P o j u t r z e z n ó w B a r t o s a , lub ż y dk a f a k t o r a . __
Co dziwno, że t eż ni e r a z , dla b r a k u obs a d y , W ł a z i ć mus i do „ b u d k i ” , *_)— nie m a n a to r a d y .
Takie to już s ą l osy t y c h t u ł a c z y c h dzieci... Kt ó r ym g w i a z d e c z k a s z c z ęś ci a n i e j e d n a k o świ eci . M a j ą j e d n a k i oni t eż c hw i l e s z c zęśl i we,
Gdy u s ł y s z ą o kla ski prze z dł oni e życzliwe, T en o k l a s k im w y s t a r c z a za łzy i niedole, J a k i e w życiu ich g r a j ą zb y t c z ę s t o s w e role...
S c e n a j e s t to p o k u s a , l ecz j ą k o c h a ć t r z e b a , Oby wi ęc j a k n a j p r ę d z e j c hc i a ł y d a ć n a m N i eb a , Aż e b y l u dz ko ść n a s z a , z a w a r ł s z y p r zy mi e r z e , S w o j s k ą s zt u k ę p o d p a r ł a b r a t e r s k o i s zc zerze, 1 z c a ł e m p o ś w i ę c e n i e m t w o r z ą c życie n owe , O t w i e r a ł a , gdzie się da, „ T e at r y l u d o w e ” — Aby w ni c h po dniu p r a c y n a s z e b i e d n e k l a s y W z ó r b r a ł y , że i s z t u k a nie idzie n a lasy!
*) S u f l e r n f a .
Z A Z D R O Ś Ć ( H u m o r e s k a ) . P r z y s ł o w i e s t a r e p o w i a d a Ni cz e m mi ł o ś ć bez z a z d r o ś c i — N a j l e p s z a wi ę c n a to r a d a : Nie p s u ć z a z d r o ś c i ą mi ł oś ci , — Kiedy wi ę c j e s t d u s z a cz yst a, A z d o b n a w pr zy mi o t y wielkie, No, to w s z a k rzecz o c zy wi s t a , Rzuci ć p r e c z z az d r o ś c i ws z e l ki e. Bo t a p e w n o ś ć c h o ć b y siebie, Żeś k o c h a n a , —s t a r c z y ć wi nn a , By nie p a t r z e ć p o - z a siebie, Czy się nie p o d o b a „ i n n a ? ” —
I tern d r ęc z y ć w c i ą ż c z ł ow i e k a , Co wi n i e n B o gu s w ą dus z ę , — Cisza d o m o w a uci eka. . . I, n a s t a j ą . . . co? k a t u s z e . O! bo t e n r o b a k z a z dr oś ci To w r ó g — co w s z y s t k i e m u szkodzi — I w n a j c z ys t s z ej c h oć miłości, M ą ż z ż o n ą się t eż r o z c h o d z i . — W i ę c kt o j a d z a z d r o ś c i wk l u c z y ł , — ( Ch y b a nie duch, co j e s t z N i e b a ) B o d a j b y się c i ą gl e w ł ó c z y ł
P o piekle, gdzie t a k i c h trzeba ! A w t e d y s t a r e p r z y s ł o wi e :
„Ni czem mi ł o ś ć bez z a z d r o ś c i ” Da r a z w y p o c z y n e k g ł o w i e Z n a n e j z uczciw ej m iłości!
26
„ W I A R A , NADZI EJ A I M I Ł O Ś Ć ”
— ( H u m o r e s k a ) .
Z w i a r ą w B o g a , z w i a r ą w ludzi Codzi eń m a t k a dziecię budzi — l w p a c i o r k u w c i ą ż p o w t a r z a , Ze Bó g z w i a r ą duszę s t w a r z a . W i e r z y ć w w i a r ę , to s k a r b miły, On n a s krzepi, da j e siły I t o r u j e n a m w c i ą ż drogi, By nie d o zn a ć j a ki e j t r wogi . A z n ó w czasem. . . „ w i a r a ” w ludzi Oj, do szpiku cię ostudzi!
Gdy u d e r z ą n a r a z gr omy, ł p o c i s k ó w p e ł n e sromy. „ N a d z i e j a ” to „ g ł upi ch m a t k a ”-— T a z p e w n o ś c i ą do o s t a t k a G ł o wy l udziom p o k r ę c i ł a I r o z u my z e s z p e c i ł a. — C h o ć b y tylko dl a p r zy k ł ad u : Czy w n a d z i e i j e s t co ł adu? J a k sz e r o k i e , dł ugi e mor ze, N a d z i e j a nic nie pomoże. . .
„Mi ł oś ć , ” p r a w d a , piękne- t ęt no; Och, j e s t n a w e t i n a m i ę t n ą , — Lecz t a miłość, co n a s poi, Częst o s t r a s z n e figle st r oi . —
W s z a k c i n i e r a z dla mi ł oś c i — P o s k r ę c a j ą w gr z bi e c i e kości, Albo za m i ł o s n e g r a t k i W s a d z ą gr z e c z n i e cię... za k r a t k i . W tern tyl ko n i e m y l n a „ w i a r a , ” Że j a k j e s t n a s c a ł a c h m a r a , W s z y s c y ki e d y ś l e g n i e m z duszą, No i z i e m i ą n a s p r z y p r u s z ą . „A n a d z i e j a ” — ta, p r a w d z i w a ! Ki edy z bi e r z e s z p i ę k n e ż ni wa , I s pi c hl e r z e m a s z już pe ł ne , Lub gdy s p r z e d a s z d o b r z e w e ł n ę . T ą n a d z i e j ą n a d z i e w a j ą W s z y s t k i c h brzuszki... u b i e r a j ą W e ł n i a k a m i l udzkie c i a ł a — W t e m to n a sz e j s z l a c h t y c h w a ł a ! „Mi ł ość” w t e d y p ię k n y m mieni,
Gdy m a s z s e t k i w swe j k i e s z en i , — W ó w c z a s w s z y s c y cię k o c h a j ą , Pod N i e bi o s a u wi e l b i a j ą !
/
WSPOMNIENIE O „HALCE”
operze S t a n i s ł a w a M o n i u s z k i ,
w ystaw ionej p ie rw szy ra z w r . 1858 na scenie Te a tru lil/ielkiego w lil/arszawie.
(Z p r a w d z i w e g o w y d a r z e n i a ) .
„Człowiek strzela, a Pan Bóg kule n o s i“—pow ia- w ia d a przysłowie.
Tak też było i ze mną; i zam iast co m iałem zostać księdzem, to zostałem aktorem, a to w szystko przez
„Halkę” M oniuszkowską.
W praw dzie wyznaję z ręk ą na sercu, iż do nauki w m łodocianych moich latach nie miałem wielkich skłonności, i tylko dzięki moim korepetytorom p rze szedłem z prom ocją do 6-ej klasy gim nazjum realnego, a dalej ani rusz!
Miałem wtedy lat 17-cie (było to w roku 1858) i w łaśnie w tym czasie, jakby dla ironji lub przełomu w mojej karjerze kapłańsko-zakonnej, w ystaw iono na scenie teatru wielkiego w W arszaw ie po raz pierwszy „Halkę.”
A ponieważ w zam ian nieudolności mojej do n a uki, zaciekłym byłem zw olennikiem teatru i rezonowa- łem o sztuce i grze aktorów jak stary,—co w łaśnie nie
było n a rękę moim rodzicom, którzy mieli zacofane po jęcia o teatrze, n a z y w ając ten cały chaos „szarlatanerją
i k o m e d ja n tu r ą ” — więc powzięli myśl sposobić mnie do s ta n u duchownego, do którego mi ani się śniło, m a jąc głowę wyłącznie zap rz ątn ię tą d ram a tem , kom e- dją a nawet... baletem!
Zkąd i jakn ieb ądź grosz wydobyć, aby być w te atrze, było mojem jedynem marzeniem!
Mój Boże! co ja za to „w ałó w -’ d o staw ałe m od mego ojca, toby tego na wołowej skórze nie spisał!
Poczciwina moja m atka, ja k każda m iłu jąca ślepo swojego najm łodszego syn u sia—za s ła n ia ła mnie sw o- jemi plecami przed w ym iarem sp raw ied liw o ści ojca i często biedaczce mimowoli coś się dostało, co n ale żało się mnie, a za co potem ojciec mój, ochło n ąw szy z uniesienia, rzew nie ją przepraszał.
Ale i tego m ia rk a się p rz eb rała — i pewnego pięknego dnia, przyw oław szy mnie rodzice do siebie, (oj, poczułem coś wtedy niemiłego w pow ietrzu),—w y stąpili z rep ry m a n d ą, że dosyć już mego b a łam u ctw a ,
dosyć m am teatru l należy pomyśleć stanow czo o u s ta
leniu swego losu, przyczem rodzice znajdowali go j e dynie wr stanie duchow nym , t. j. w um ieszczeniu mnie n a nowicjacie w klasztorze O.O. Dominikanów, b ęd ą cych jeszcze n aó w czas w W arszaw ie przy ulicy Freta. Postanowienie takie przeszło mnie m ro w iem po
całem ciele. Skostniałem, oniemiałem prawie! Na
reszcie ochłonąw szy nieco, w ybełkotałem zaledw ie te słowa:
— Co? mnie rodzice ch cą oddać do klasztoru i spo- s o b ii-m a . księdza? Ależ ja nie m am do tego najmniej- s /e g o p o d o ła n ia ! Ja nie chcę!
30
— Ha, urw isie jakiś! wolisz teatr?! — o d ezw ał się mój ojciec podniosłym głosem ,—sm ak u je ci h e c a i ko- medjantki? powiadasz, że nie m asz powołania?...
I schw yciw szy za dębczak, stojący w kącie, dodał: — Widzisz go? - ja w nim tu zaraz znajdę dla ciebie powołanie!
I żeby nie była stanęła w tej chwili w obronie mo- j ej poczciwie a moja m atka, uczułbym rzetelne d o p aso w yw anie do sw oich pleców niegodziwego dębczaka.
Przeklęta lacha! Co ona mnie nieraz strach u i b ó lu nabawiła!... Ileż to razy chciałem j ą u s u n ą ć z do mu, p o łam ać i spalić, ale mi się to ja k o ś nie u daw ało, o baw iałem się odpowiedzialności, gdyż ojciec mój był bardzo domyślnym, łatwo odgadującym i zd atn y m na sędziego śledczego, chociaż całe życie swoje był zie mianinem .
Dlatego też na widok mego „ w r o g a “ dębczaka
byłem zwykle posłuszny ojcu i spełniałem jego wolę, więc i tym razem b u ch n ąw szy do kolan ojcu, zaw o ła łem z ca łą rozpaczliw ą rezygnacją:
— Dobrze, kochany ojcze, będę ci p osłusznym i zo stanę księdzem!
Wtedy ojciec, pochwyciwszy mnie w sw oje ob jęcia, rzucił dębczaka na ziemię, — a przytuliwszy mnie do piersi, aż mi coś w* krzyżach zatrzeszczało, zawołał:
Tak, chłopcze, tak mój synu, tak być powinno! Dzieci winny się zaw sze sto sow ać do woli rodziców i być im posłuszne! Widzisz żono—zw ró ciw szy się do mojej m atki—nasz chłopiec uratowany!...
Pomyślałem sobie w duszy: „tak“, ale na widok dębczaka...
Rodzice zaczęli mnie obcałow yw ać, m a tk a łzy ro
nić i koniec końcem stanęło p u n c tu m , że będę księdzem,
a może dojdę do godności kanonika, p r a ła ta i t. d. Ot, i skończyły się moje piękne dni sw obody te a tralnej, a ja m się ujrzał zam kniętym w m urach k la sztoru...
Był to dla mnie w yrok straszny i—co boleśniej s z ą —niezmienny, bez appelacyi i drogi łaski.
W kilka dni potem anim się spostrzegł jak zo sta łem umieszczony w now icjacie O.O. Dominikanów jako
„now icjusz”.
No, i taki zapaleniec, te atro m a n jak ja, m u sia łem się zgodzić z mojem przeznaczeniem, s to su jąc się z całą sum ie n n o śc ią do przepisów klasztornych: w sta w a ć b a r dzo ran o a kłaść się spać razem z kuram i, odbyw ać ściśle dzienne lekcje, chodzić na chóry, być strzeżonym n a każdym kroku, ja d a ć w refektarzu z miseczek cy nowych k a r m „drugiego s to łu ,“ podaw any najczęściej przez „b raciszk a” silnie zatabaczonego... i, wreszcie, jak p rzy p ad a ła kolej, z p o rząd k u rzeczy, pójść o godzinie 2-ej po północy z drugim now icjuszem do kościoła, a- żeby przez jakie co najmniej pięć minut dzwonić w sy g natu rk ę n a „jutrznię,“ kiedy najczęściej w kaplicy św. J a c k a leżało po p aru nieboszczyków na katafalkach.
Oj, w tedy to mi w łosy dębem staw ały, a z w ła s z cza że byłem bardzo bojaźliwym, n a słu ch a w szy się w dzieciństwie wiele bajek o duchach, jakie w y g łasza ły sta re służące w dom u moich rodziców.
Otóż ta s y g n a tu rk a była dla mnie p ra w d z iw ą to r tu r ą i zwykle po tern dzwonieniu p o w racałem na n o w icjat cały w potach, złorzecząc godzinie, w której na św iat przyszedłem.
Ale za to kiedy w dziennej porze bytem w ra z z moimi to w arzy szam i-k leryk am i wolnym po lekcjach, jakież ja im me p rzedstaw iałem sceny te atraln e na no wicjacie naszym!
Kiedym np. u d a w a ł Szaruckiego, szew ca z korne- dyi „Majster i czeladnik” (rolę Żółkowskiego), „Icka z a pieczętow anego” po Skomorowskim, a wreszcie role niektóre Panczykowskiego, Chomińskiego i t. d.!
Śmiano się ze mnie, a w dowód w dzięczności za ubaw ienie tow arzysze moi obcałowyw ali mnie zaw zię cie, no, i w ten sposób tak sobie ich sk aptow ałem , że bardzo mnie polubili, a n aw et za m n ą w ogieńby
poszli. J
Nie m a co mówić, piękny ze mnie był a sp iran t do s ta n u d u ch o w n e g o —p raw da?
Niejedni klerycy między sobą szeptali:
No, jeżeli ten liglarz będzie księdzem, to n a m włosy n a dłoni urosną.
, A je d n ak w o b e c starszych zgrom adzenia um iałem byc m u ń k ą , skrom nym , potulnym, nabożnisiem, n a w e t jak by m trzech zliczyć nie mógł, a był zrodzonym ‘je
dynie dla m u ró w klasztornych.
Nic więc dziwnego, że starsi ojcowie mówili do siebie:
— Ten aspirant, chociaż w arszaw iak , lecz bardzo obiecujący dla naszego ko n w ik tu —i widoczne mieli ci poczciwcy dla mnie względy.
Tak upłynęło cztery tygodnie od przybycia mego n a nowicjat, a tygodnie owe pomimo moich figlasów w ydaw ały mi się wiekami.
Nareszcie ja k im ś szczególnym trafem popadł się nam w nowicjacie jeden n u m e r „Kuriera W a rs z a w s k ie
33
g o “ (wychodzący wtedy w bardzo m ały m formacie, nie ja k w dzisiejszym, a który, dziś p renu m e ru jąc, oprócz światłych w iadom ości naukow o-sp o łeczny ch i wielu in nych bardzo ciekaw ych arty k u łó w , jakie pomieszcza w sobie, m a się i ten zysk, że sam papier, ch cąc go spie niężyć, p o w ra c a koszt prenumeraty).
Zaczęliśmy go w e rto w a ć i natrafiliśmy na w zm ian kę pobieżną, że za kilka dni będzie w y staw io n ą na sce nie teatru Wielkiego opera polską S tanisław a Moniusz ki pod tytułem „Halka.“
Co? „Halkę“ w y s ta w ia ją w W arszaw ie? w r z a s n ą łe m n a całe gardło.
A kiedy zapytano mnie, czy ją znam?—odpow ie działem, żem nigdy nie widział jej n a scenie, ale sły szałem o niej istne cuda, o których opow iadał 'pewien dobry znajomy rodzicom moim, przyjechaw szy z Wilna do W arszaw y.
Dlatego n a w iadom ość o „Halce,“ m ającej się u- kazać n a scenie w arszaw sk iej, podskoczyłem tak w y soko, żem głow ą w yrżn ął o sufit, aż tęgiego guza n a biłem...
Od tej chwili "zacząłem się nosić nieustannie z m y ślą, ażeby się módz przedostać jakim cudem n a p ierw sze przedstaw ienie „Halki“.
A z klasztoru nie było to tak łatwo.
W p ad ła mi tedy myśl szalona do młodej m ózgo wnicy.
Podmówiwszy cichaczem trzech kleryków z z a m iarem w ysunięcia się z m u ró w klasztornych w ści słym sekrecie, postanow iliśm y bądź co bądź w ybrać się n a „Halkę“ * w zapow iedzianym przez „Kurjerek W a r s z a w s k i“ dniu, deliberując godzinami nad planem n a
34
szej wycieczki, aby n as nie odkryto i nie doniesiono po przednio o tem do władzy klasztornej.
Nie od rzeczy będzie tu nadmienić, że w edług zw y czaju k lasztornego wejście do klasztoru było szczelnie zam y k an e z wybiciem godziny 9-tej wieczór, a klucze od turt zanoszone przez fu rtjan a do m ieszk an ia przeora.
Lecz przypomnieliśmy sobie, że z dolnego kury- tarza wychodziła furteczka na ogród klasztorny i nie była niekiedy zam y k an ą n a klucz; ztąd, dostaw szy się do tegoż ogrodu, m ożna było bardzo snadnie p r z e s a - ziwszy d rew niany parkan, dostać się na placyk z w a ny „do m in ik ańsk im ,“ a potem n a ulicę Mostową.
Powrót tą s a m ą drogą mógł być rów nież zape- w mony.
Nareszcie n ad szed ł dzień tak gorąco przez n as w yczekiw anej „Halki.“
Dalej zatem, do dzieła!
Przywołujem y więc do siebie Sowę.
— Sowę?—co to znaczy, zap ew n e zapyta czytelnik? „S ow ą“ ¡przezw any był biedny sierota, człowiek do posług n a nowicjacie, straszny niechluj, ogorzały ja k cygan, z w łosami Djogenesa, nigdy nie czesanemi, z w yglądem idjotycznym—ale sercem najuczciwszego człowieka.
W ychow ał się od dziecka w klasztorze.
Zkąd się tu z a b łąk ał i kto go rodził,—nietylko on sam nie um iał tego objaśnić, ale i nikt nie był w s ta nie udzielić o nim bliższych szczegółów.
Sowa miał z g ó r ą lat czterdzieści.
Żywił się przy kuchni klasztornej p o zostałością p o tr a w z refektarza po księżach, gdyż klerycy, . będąc
zaw sze przy dobrym apetycie, połykali do źdźbła s w o je jadło.
Sowa jedynym był do z a c h o w an ia pow ierzone go m u sekretu i dałby się zabić, byleby zaufania nie stracić.
J e d n ą tylko m iał wadę, że był do obrzydliwości łakom ym n a j a d ł o . Coniebądź popadł, zjadał żarłocznie, u s k a r ż a ją c się zawsze, że nigdy się najeść nie może. Biedak często bardzo odbierał bolesne n ap om n ien ia od ojca-szafarza, kiedy tem u coś zwędził, przenosząc ze spiżarni p ro d u k ta spożywcze do kuchni.
A trze b a wiedzieć, że ojciec-szafarz posiadał siłę herk u leso w ą: był olbrzymiego wzrostu, tęgi, barczy sty—ja k kogo m a c n ą ł s w o ją r ę k ą ciężką a o b szaru łopaty, to z p e w n o ś c ią powalił go ja k nic na ziemię, p o zostaw iając najwyraźniejsze ślady zasiniaczenia n a ciele pokonanego.
Nic więc dziwnego, że cała s łu ż b ą k la szto rn a d rż a ła przed ojcem Zenobim, energicznym szafarzem.
Bywało nieraz, że biedny Sowa chodził zgięty w pa- łą k i ciężko stękał, a kiedy go zapytano:
— Sowa, coś ty dziś tak pogarbacił swoje plecy i czego stękasz, czyś głodny?
On n a to:
— Ehe, głodny! ale mi się już i jeść odechciało, gdy spoczęła ta przeklęta „łopata,“ rą c z k a kochanego ojca szafarza n a moim grzbiecie.
— Zapewnie zn o w u m u coś zbroiłeś?
— Ot, wielkie rzeczy! P rzenosząc ze spiżarni do kuchni jajka, wypiłem trzy n a surowo. Toć przecie człek ich ułaknie, kiedy tym czasem imć ojciec
sza-36
farz połyka ich po pół kopy w jajecznicy! Ale tak to bywa, że biednem u zaw sze wiatr* w oczy.
Co zaś do rzetelności tego upośledzonego od n a tury nieszczęśliwca, n a grosz nikogo nie o k p i ł - p o p r o - sił, ale nie w ziął i złam an eg o szeląg a nikom u.
Zaw ezw any przez n a s Sowa m iał poleconem, aby pod sekretem najściślejszym poszedł z sam ego Vana w dzień pierw szego p rzedstaw ienia „Halki“ po nabycie dla n as biletów paradyzow ych do teatru (jakie były w owym czasie po kop. 221/ 2), przyobiecaw szy m u zło- tówczynę, jeżeli się gracko sprawi.
Na w spom nienie przyobiecanej złotówki Sowa s k a k a ł z radości, w ykrzykując:
— A to sobie dziś grzm otnę alembikówki!
Poszedł do k asy teatraln ej—i wrócił nie prędzej z biletami aż po południu.
Sowa, gdzieś ty był tak długo? pytaliśmy. Ba! gdzie byłem—jużcić przy okienku tej p rze klętej kasy teatralnej, do której się dostać nie mogłem, bo tłok straszny, a k u p u ją c y bilety wciąż mnie gnie-' tli, popychali, szturgali i ani weź, nie dali zbliżyć się do tego łysego p a n a co sp rz e d a w a ł bilety (Zalewski).
Tym sposobem byliśmy już posiadaczam i biletów. Teraz tylko w ypadało spoić Wojciecha, furtjana k la sz tornego, ażeby czasem nie z a m k n ą ł furtki ogrodowei n a klucz.
Ale to było najłatw iejszą rzeczą. Ześzedlem do furty i pow iadam :
Wojciechu, m acie tu odem nie dwuzłotówczynę, k tó r ą w a m już dawniej obiecałem za w asze niekiedy o pow iadania tak dla n a s zajm ujące z waszych w y p raw
z Napoleonem do Hiszpanji i t. p.—i od Którego otrzy maliście o rd er „Yirtuti m ilitari“.
— Bóg zapłać, Bóg zapłać p anoczku,—ba, ba, jesz cze panom dokończyć m uszę ja k to było z nami. pod Sam osierra, kiedyśm y to...
I byłby już rozpoczął swoje opowiadanie, gdybym m u takowego nie p rz e rw a ł poleceniem, aby dziś w ie czorem nie zam y k ał furtki ogrodowej, p o zw ala jąc n am niektórym, sprag n io n y m w idoku księżycowego, p o sp a cerow ać u k radk iem po ogrodzie.
Wojciech, starzec 78-o letni, bielutki n a głowie ja k gołąbek, gniotąc dw uzłotów czynę w swej garści, i zapew niając mnie o spełnieniu życzeń moich, dodał:
— W szystko będzie dobrze, panie dszpirancie! bądź
p an „aszpirant“ spokojny, ba! ba! księżyc... pamiętam, kiedy to było pod...
— Dobrze, dobrze, opowiecie mi to innym razem, panie Wojciechu, a dziś nie m a m czasu i biegnę na nowicjat,—bywajcie zdrowi!
A odchodząc od niego, dosłyszałemjjego up rzy w i
lejowane: „szkoda, sa p risti!”
Po odbytej wieczerzy w refektarzu i modlitw ach wieczornych zab raliśm y się do naszej w y p raw y n a „Halkę,“ ale nie mogło to prędzej n astąp ić aż po z a m knięciu furty i rewizji starszego d jakona .po celkach, czy wszyscy klerycy zn ajd u ją się w należytej liczbie i w porządku, jednocześnie o godz. 9-ej z zam knięciem furty.
Rzecz n atu raln a, że o poznaniu pierwszgo ak tu „Halki“ nie było m o żn a n aw et marzyć.
Zaczęliśmy się nareszcie po jednem u, cichutko na p alcach w y m y k ać z nowicjatu, a s p ra w ia ją c się w tern
$
38
gładko, szczupakow ym i k ro k am i postępując ostrożnie, dotarliśmy do ogrodu, a ztąd przez p a rk a n p rzesadziw szy ja k jelenie, znalazłszy się n a „dom inikańskiem 1“ i ochłonąw szy z trwogi, p om aszerow aliśm y Mostową w p ro st do teatru.
Nim je d n ak w eszliśm y do przybytku Melpomeny, zastrzegłem moim towarzyszom, żeby swoje białe h a bity pozaciągali p asam i pod górę, zak ry w a ją c je szczel nie płaszczam i i obwiązali się ch ustk am i pod brodę, n a znak bólp z ę b ó w —co wszystko miało z ac h o w ać ich przed domysłami, że s ą ludźmi duchownymi.
O siebie zaś mogłem być spokojnym, gdyż jako aspirant, pozostaw ałem jeszcze w cywilnem ubraniu, które m iałem zdjąć n aza w sze dnia następnego, w przy p ad ających moich obłóczynach.
Na paradyz w m ykaliśm y się pojedynczo, dla o d su nięcia jakiegobądź n a n a s podejrzenia.
Paradyz ten dobrze był mi znanym przez odsia dyw anie n a nim praw ie każdego przedstaw ienia od -czasu zako szto w an ia teatru. Paradyzu nie nazyw an o
inaczej ja k „ jask ó łk ą“.
Oj, pam iętne mi s ą jeszcze dotąd przepędzane w e sołe chwile n a tej jaskółce! Tu, nim poszła w górę kurtyna, ro zg ry w ał się drugi teatr. Zwykle, ch cąc otrzy m ać dobre i w pierwszej ław ce miejsce n a jaskółce, należało przybyć tam co najm niej n a półtorej godziny przed rozpoczęciem sztuki—poczekaw szy przed otw o rzeniem p arad y z u za drzw iam i z ja k ie pół godziny.
A gdy n a d eszła chwila w puszczenia n a jaskółkę tłum nej m a sy w yczekującej za temiż drzw iam i, oj, trzeba było widzieć, co się wtedy działo, jak jeden przez drugiego spieszył się, p rz e s k a k u ją c ławki, aby zająć
dogodne siedzenie, a u lo k o w aw szy się tam w edług p ra w a mocniejszego, rozpoczynano chórem ogólną poga wędkę.
Przedew szystkiem chciano się dowiedzieć, gdzie kto zasiadł ze znajomych, n a w o ły w a n ie m i odpowiedziami:
— Puszczyk! gdzie jesteś?. — Alcybiades! siedzisz dobrze? — Boruta! a gdzieś ty?
Odpowiednio do tychże pseudo-imion, o d p ow iad a no innemi również.
Tu znow u dochodzą obok i z przeciwnej strony „jask ó łk i“ głosy:
— Ależ panie, panie, nie popichaj się tak mocno bo mnie ugniecieś!
Druga znów Żydóweczka woła:
— Pan jestesz paskidnik, odsuń się najdali, bo zaw ołam n a mamę!...
W końcu żółtowłosy izraelita, staw iając się szto r cem, grozi p rzy w o łaniem „pana dozorcę" i t. d. i t. d.
Z tern w szystkiem istn a była pociecha n a „jaskółce“. W reszcie u k a z u je 's ię kobieta z dzbankiem wody, sp rzed ając ta k o w ą n a szklanki.
P o w s ta ją głosy:
— Babciu! babciu! tu z w o d ą chodźcie, tu!
— Babciu! do mnie, do mnie chodźcie, płacę tro ja k a z góry za trzy szklanki!
A często n aw et babcia i n a kredyt d ała wody s ta łym jaskółow iczom , co było poniekąd p e w n ą w y g o d ą dla goljaszów, spragnionych napoju groszowego.
Po półgodzinnych takich i wielu innych scenach paradyzowych, n astępow ały nowe, w odmiennym już rodzaju.
40
Naprzykład, zapalano głów ny żerandol i p o ciąg a no go w górę; w tedy w ołano z paradyzu:
— Wyżej! niżej! jeszcze wyżej!
Zjawia się w krzesłach ja k a ś m ożna facjata, w cy lindrze n a głowie, szukając swego num eru, aż w o łają z p arad y z u :
— Panie! panie ładny! z r u r ą n a głowie! Zdejm ją, bo dostaniesz kataru!—i dotąd tego krzesłow icza p rześla dow ano, aż zm uszony był odkryć głowę.
Po niejakiej chwili ukazuje się w orkiestrze n a j- pierw szy muzykant.
Na paradyzie daje się słyszeć ogólne zadowolenie, objawione licznemi „a! a! a! a!“
Wchodzi drugi m uzykant, znow u się p o w tarza toż sam o co i z pierwszym...
Nakoniec zaczęto stroić in stru m en ta w rodzaju „kociej m uzyki“.
Paradyzow cy, zatykając sobie uszy, wołają: — Panow ie skrzypi-ciele! dosyć! dosyć tej fanfary! Niekiedy zdarzało się nam, tak zw an y m „scyzory k o m “ (gimnazistom), że n ie b y ło gro n ia n a kupno .bile tu paradyzowego, to wtedy koledzy myśleli o losie go- ljasza i wynosili m u zdobytą szczęśliwie k o n tram arkę.
Ale to wtedy tylko, gdy nie było biletera n a p a r a dyzie, n azw iskiem „Krull“.
Ten Krull był olbrzymiego wzrostu, strasznie sil ny i bystry w k o ntrolow aniu przy w y d aw an iu i odbie ra n iu k o n tram arek .
Dość było dowiedzieć się, że „krulik“ n a p a r a d y zie, a w tedy biedny „scyzoryczek“ nie miał co czekać n a dole przed te atrem n a k o n tram ark ę i w ra c a ł sm utny do domu.
Przebrzydły Krull nieraz sta w a ł się tak niegrze cznym dla nas, „szw arco w n ik ó w p a ra d y z o w y c h “, że do staw szy którego w swoje objęcia, wynosił w pow ietrzu z p aradyzow ego k u ry tarz a n a dół, m a c a ją c sw o ją zdo bycz po żeb rach niczem Pytlasiński.
Tego K rulla „ r o b a k a “ strasznie unikaliśmy! P arady z owego czasu s ły n ął ze znaw có w n a sztu ce i grze a rty stó w —i którykolwiek z k ap ła n ó w Mel pomeny, Muzy a n aw et i Terpsychory um iał pozyskać dla się względy „paradyzow iczów ,“ był już szczęśliwy.
Dlatego nie dziw, że tacy artyści jak: Żółkowski, K rólikowski, Komorowski, Panczykow ski, Chomiński, Stolpe i D a m s e —panie: B akałow ieżow a (Szym anow ska z domu), Ziem ińska (z dom u Ciemska), à la dzisiejsza Liidowa, W ąso w iczó w n a, Palińska, wreszcie P a u lin a Rivoli, R yw acka, Dobrski, Troszel, P ro e h a z k a i Keller a w końcu siostry Straussówny, Frejtag, T arnow scy i wiele innych, po przy w o ły w aniach ich n a scenę pier wej kłaniali się p arad yzo w co m i galerji, niż lożowej, amfiteatrowej i krzesłow ej publiczności, n a co z iro n ją patrzyła inteligencja i najczęściej przed sam y m końcem sztuki, robiąc szm er w teatrze, w ynosiła się z niego.
Tym czasem paradyz i galerja tłukła oklaski do spuchnięcia rąk i d o staw ała młodzież chrypki od koń cowych przyw oływ ać!
Artysta, p raw d a, że g ra za pieniądze, ale czyż one s ą n a g r o d ą za jego pracę?
On się p o św ięca sztuce nie tak materjalnie, ja k d uchow o—i tylko ten oklask je d y n ą jest jego zapłatą, a tego nie ch ciała zrozumieć inteligencja—zrozum iał więc już wtedy paradyz i galerja.
42
Pew nego razu, pam iętam, grano w teatrze Rozmai tości „Kobiety z k am ien ia ,“ w której to sztuce B akało- wicz g r a ła nie w in n ą i bied ną sierotę, Marję.
Po skończonej sztuce w yczekiw aliśm y w liczbie 20-tu „scyzoryków “ w bram ie teatralnej na uk azanie się idącej Bakałowiczowej z za kulis do domu.
P o w ra c a ła arty s tk a z bukietem w ręku, jaki otrzy m a ła z pierw szego rzędu krzeseł od inteligencji.
My, stojąc w ró w ny m rzędzie w dw óch szpalerach, ja k do m a rszu przygotowani, za zjawieniem się naszej ulubienicy zrobiliśmy ukłon czapkami.
B akało w iczo w a z wdzięcznym i anielskim u śm ie sz kiem odw zajem n iając się n am motylkowym ukłonem, r o z e rw a ła bukiet, a ofiarując n a m k ażd em u z osobna po jednym kw iatku, rzekła:
— Proszę przyjąć to w dow ód mojej wdzięczno ści; te kw iaty nie mnie, ale w am powinny być ofiaro w ane, bo to w asze dzieło, że mi je wręczono.
Byliśmy w siódm em niebie—i krzyczeliśmy: — Hura! niech żyje pani Bakałowicz!
A gdy artystka w siad ła do oczekującej n a n ią do rożki, zam ierzaliśm y w yprządz od niej konie, żeby w ła- snem i siłami zawieźć c z a ru jącą artystkę do jej domu.
Lecz policja, spostrzegłszy tego rodzaju m a n ifesta cję, zab ro n iła n am powziętego zam iaru, zalecając n a j grzeczniej rozejście się do domów. Co też i uczyni liśmy.
W kilka dni po tej scenie postaraliśm y się o p arę koszy, napełnionych kwieciem i zaciągnęliśmy je n a p a radyz.
Grano w ten dzień między innemi kom edjam i w o
dewil „Spotkanie,“ w której to sztuce w ystępow ały dwie tylko osoby: B akałow iczow a i Stolpe.
Za u kazaniem się Bakałowieżow ej n a scenie ob rzuciliśmy j ą p o ło w ą kw iatów , d ru g ą zaś p oło w ą pod koniec sztuki.
W arto było widzieć, ja k ta z n ak o m ita a rty s tk a przy ciskała nasze sk ro m n e kw iatk i do swych k o ra lo wych usteczek i serca, i ja k wdzięczne p rz e s y ła ła nam, m izernym „scyzorykom p a ra d y z o w y m “ ukłony — kiedy przeciw nie, za podany jej przed kilku dniam i bukiet d o s ) ć kosztow ny zaledw ie raczy ła się z niechcenia u k ło n ić krzesłow iczom.
Takie to były n asze czasy „ja sk ó łk o w e “, taki był zap a ł młodzieży do sztuki i uczciwej p racy artystów!
Ale zapędziwszy się w e w spom nieniach, daruj sz. czytelniku, że n a chwilę oderw ałem go od „Halki“.
Niestety! trafiliśmy już tylko n a rozpoczęcie d r u giego aktu.
W p raw d zie siedzieliśmy n a gło w ach jedni d r u gim, bo’ całe audytorjum te a tra ln e nabite było publicz nością, a na paradyzie tłok i gorąco ja k nieprzym ierza- ją c w piekle!
W orkiestrze spostrzegam y niewielkiego w zrostu, skrom nego i zaw sze potulnego, z pogodnem w e jrz e niem, z p ałeczk ą w ręku, człowieczka, nadzwyczaj m i łej p o w ie rz c h o w n o ś c i—S tan isław a Moniuszko, który, gdy usłyszał cudnie w y k o n an y śpiew „Szumią jo d ły “ przez Jontka (Dobrski), o parł się g ło w ą o pulpit i p ła k a ł jak dzieciuch, a m a z g a jo w a ta publiczność, z w ła s z
cza piękna połow a ro d u ludzkiego, w bek za nim... Rivoli zaś, ta w ielka i u rocza „Halka,“ gdy w ypo w iedziała bez śpiewu: „Dzieciątko z głodu umiera, bo
44
m a tk a tu, a ojciec tam!”... to trzeba było być bez du szy, żeby zno w u się nie rozbeczyć.
Tak genjalnie pow iedziane słow a, przejm ujące szpik i kości słuchacza, to tylko mógł wygłosić nasz wielki artysta, ś. p. Jan Królikowski!
Ale Rivoli i Dobrski, to mało powiedzieć znakom i ci artyści opery—ale i wielcy artyści d ram atu.
Albo i taki Troszel (Stolnik), ja k aż to m ajestatycz n a była p o s ta w a tego artysty!
Co za głos, a ja k a inteligencja!
W yborni byli: Janusz, Zofja, a n aw et i ten s ta r u szek (Jędrzejewski) z k o lo ro w ą je d w a b n ą ch u s tk ą —sło w em całość obsady ról w „Halce“ będzie mieć po 1858 ro k u długą, bardzo dłu g ą po sobie tradycję.
Była to wtedy istna uroczystość n a pierw szem przedstaw ieniu „Halki“ w W a rszaw ie dla publiczności— p raw d ziw a, n adsp o d zie w a n a uczta—pościg za czemś bardzo zgłodniałem i sp rag n ion em po „włoszczyzniev, k tó r ą k a rm iła n a s n ieu stan n ie ó w czesn a dyrekcja Teatrów W arszaw sk ich .
Dlatego też p rzyw oływ aniom i oklaskom na p ie rw szej „Halce“ nie było końca.
Światła zgaszono w teatrze, a jeszcze publiczność nie chciała wyjść z niego.
Nasz kochany mistrz Moniuszko aż się biedaczy sko zasapał od ciągłych u k łonów i w ychodzenia n a scenę.
A my wyszliśmy n areszcie z teatru, jak z jakiej łaźni, z opuchłemi ręk am i od oklasków i ochrypłemi głosam i od w y w o ły w a ń świetnych wtedy p rzed sta w i cieli opery Moniuszkowskiej.
Nas, czterech klasztorników , w ed łu g um ów ienia się poprzedniego znalazło się n a rogu ulicy Senator skiej, obok sklepu b ław atnego W łodkow skiego (gdzie obecnie zastępuje tegoż godnie p. Edm und Makowski).
Należało zatem p o w ra c a ć n am do zimnych m u ró w klasztornych. Po drodze, idąc spiesznym k r o kiem, zawijaliśmy z najw yższym apetytem serdelki i bułki, w mniem aniu, że się posilam y najlepszem i pieczeniami u W ró b la (chociaż go jeszcze wtedy nie było n a ulicy M azo w ieck iej)- ale przypuszczalnie, a buł ki w ydały n a m się najsm aczniejszem i ciastkam i np.
od Starorypińskiego. Popiliśmy one solidy w odą ze
studzien ulicznych, jak by n ajd o sk o n alszem w inem
Seydla, Fukiera, albo Szultza. I w tern usposobieniu d uchow em i żo łądkow em dotarliśm y szczęśliwie do placyku dominikańskiego, a ztąd prosto n a p a rk a n o- grodow y i znaleźliśmy się w klasztornym ogrodzie.
Aż tu nagle spostrzegam y: coś się bieli przed nami, niby duchy, wyszłe jakby z pod ziemi, niby po sągi jakieś. Ale nie byli to ani jedni, ani drudzy, a tyl ko starsi księża dominikanie, chw ytający n a s ja k kon- trabandzistów na g orącym uczynku.
Stanęliśmy ja k przykuci do ziemi.
— Aha, jesteście ptaszki!—jed en z ojców zaw o łał
tubalnym sw oim głosem. Pięknie, ładnie w y k ra d a ć
się z klasztoru, aby po nocy biedź ta m gdzieś, n a j a
k ą ś hecę! Dalej! ruszajcie n a now icjat—już my się
tam z w am i rozprawimy!
W yraźnie ktoś n a s p o d słu ch ał i doniósł o w szyst- kiem władzy klasztornej.
Ale nie Sowa, nie! Tenby za nic w świecie nie m ógł być denuncjantem! Prędzej może spłatał n am
46
tego figla który z kleryków, bo gdzie nie znajdzie lizusów!...
Gdyśmy się znaleźli n a nowicjacie, w celi przez n a s czterech zajmow anej, przejęci trw ogą, jeden d ru giego zapytywał:
— Co to, co to będzie? co się z nam i stanie?! A koledzy moi, w ystępując do mnie z w y m ó w k a mi, rzekli:
— A toś n a s ładnie urządził, panie bracie! I tak oniemiali, w yczekiw aliśm y n a n asz wyrok. W tem słyszymy, że się coś człapie po k u ry tarzu i p o s u w a się ku naszej celi. Drzwi się otw ierają i spo strzegam y wchodzącego do n a s w szlafroku i p a n t o flach n a nog ach staru szk a, księdza z ośmdziesięcio- letnią w io s n ą życia, a 56 lat k a p ła ń s tw a w zgro m adze niu O.O. Dominikanów, mojego kuzyna z dalekiego j a kiegoś po k rew ień stw a z m oją m atką, któ ra zaleciła mi, abym go n azy w ał „w u jaszk iem “, mieniąc go i s a m a t>m tytułem.
Za p rotekcją tegoż w u ja zostałem przyjęty n a n o wicjat, pomimo nie ukończonych lat 18-tu, ja k ie w p eł nej cyfrze były w y m agaln e przez reguły klasztorne.
Staruszek ten był uosobioną poczciw ością i k o chanym i wielce p o w ażany m od wszystkich, p iastując przez wiele lat w służbie bożej godności: przeora, p row in cjała i profesora Ś-tej teologji.
Obecnie zaś był tylko zwyczajnym księdzem m szal nym i spowiednikiem miłosiernym i wielce p o u czają cym, i dlatego moc n arod u cisnęła się do konfesjonału staru szka, a zw łaszcza mężatki, panny i wdowy.
Wszedłszy do naszej celi, w ujaszek był silnie z a niepokojonym, zadyszanym, a przybraw szy ch ara k ter