• Nie Znaleziono Wyników

Wiązanka polska składająca się z gawęd, deklamacyj i humoresek wierszowanych i prozą

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiązanka polska składająca się z gawęd, deklamacyj i humoresek wierszowanych i prozą"

Copied!
94
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

Ł _ f - y & f l 0 : 1 0 - - ¿ -« - r ~ » C / t ¿ / f p l i t j r f & r * * U ^ ^ ^ t r a / r i ^ r r ^ H . ¿ f a r t ? * , ( ^ ~ Y (û 'n l't r w x r c ú )

a /'t vi o p p n k p t i A^hnpptdwppfr

'V V r u d v lz p e J Á y r -ir r T T ^ r ft, ~ ^ t a « * . . / ^ Â 4 tU * ~ # ¿ /£ ¿ & £ rr+ y http://dlibra.ujk.edu.pl

(8)
(9)

W ią z a n k a polska.

(10)
(11)

WIAZANKA POLSKA

s k ł a d a j ą o a si«^ g a w ę d , d e k l a m a c y j i h u m o r e s e w ie r s z o w a n y c h i p rozą n apisana przez e J ó z e f a © y S u I s k i e g o ( a r t , d r a m . , m o n o l o g l s t ę ) .

- i i WYDANIE PIER W SZE, j jf

W A R S Z A W A

D ruk i Skład G łów n y w D ru karni E . S k o w ro ń sk ieg o

N o w y - S w i a t 4 3 ( W o d e w i l ) . http://dlibra.ujk.edu.pl

(12)

I

(13)

* *

S k r o m n a t y w iązanko, S ta ń się p o g a d a n ką

cB iegnij choć najdalej, Ż oby cię c zy ta lil

Z n a jd z ie m y tu przecie,. (Bo się działo w świecie,

(Bo s ię i d ziś dzieje, S j a k i wiatr wieje.

Z B sza kci tytko praca B R m y sły wzbogaca,

cDTożnośc potęguje S siłą góruje!...

(14)

D A W N I E J ( G a w ę d a ) . J a k mi l o w d o b r a n y c h kole, S i e d z ą c g r o m a d n i e przy stole, M a r z y ć o u b i e g ł y c h l a t a c h , O z w y c i ę z t w a c h , n o — i s t r a t a c h , J a k i e b y ł y w d a w n y m ś w i e c i e , — 0 m ł o d o ś c i n a sz e j kwiecie!... Gdy p r z yp o mn im, j a k b y w a ł o , J a k się żyło, j a k spijało! Mó wi ł M a r c i n do G r ze g o r za: — „Oj, b r a c i s z k u ! — t a k a zorza, P o n o n a m się już ni e zdarzy, To się t ylko w e śni e marzy!... Dzisiaj w s z y s t k o pi ękni e błyszczy, Ale b i e d a , s t r a c h , j a k piszczy! Pi j ą w od ę , j e d z ą ma ł o ,

D a w n i e j t o b y się z d a w a ł o , Że t e n p i ą t e j kl e pki nie ma , W i d a ć w g ł o w a c h b r a c i e , zima! J a k i e ś fraki, czy k a f t a n y B i o r ą n a si ę— k i e d y w t a n y I d ą z d z i e w k ą — a k a p e l a , Co to z wy k l e r o z w e s e l a , T a k i e s k o k i dziś w y g r y w a , Że człek, s ł y s z ą c , aż się z ż ym a 1 nie p ę k n i e oma l z złości

(15)

Al bo— p r o s z ę J e g o m o ś c i — D a w n i e j mł o d z ia n , gdy się żenił To p rz ymi o t y w dz ie wc e ceni ł , — Dzisiaj, furda!— g r u n t j e s t złoto! Ono w s z y s t k i e m , ono c n o t ą Ch oć by n a w e t m ę t n e j duszy... Zł ot ko i to w n e t zagłuszy. D a w n i e j m ł o d z i a n l a t trzydzieści, P o d ł u g o j c ów n a s z y c h wi eści , Gdy n a d z i e w kę s p o j r z a ł mile, To już r o k o w a ł o chwilę, Że j ą k oc h a , że się z ł ą c z ą , Że n a wi e ki się p o ł ą c z ą . — T e r a z r o m a n s t r w a sto lat, Aż z d z i e wc z ę c i a zni kni e kwi at ; W t e n c z a s po wi e, że... „za s t a r a ! “ Oj! b o d a j t o n a s z a w i a r a !

Gdy u ś c i s n ą ł , p o c a ł o w a ł , To już w t e d y nie fol gowa ł , L ec z o dzi ewki p r os i ł rękę, I n a Z b a w i c i e l a m ę k ę Z a k l i n a ł się, że j ą kocha!... Nie p o s t a ł a t a m my ś l p ł oc ha . No, i żyli z s o b ą zgodnie! Nie j a k dzisiaj: n o w o m o d n i e — W c i ą ż g r u c h a j ą c : o s t r u m y k a c h , O s k o w r o n k a c h i s ł o w i k a c h By z a g a r n ą ć p o s a g snadni e! No, i w t e d y pi ę kni e , ł a dni e , Z a g r a n i c ą w i a n o s t r woni ć. . . Z a m i a s t go uc z c i wi e b ro n i ć

(16)

I odr z uc i ć ws ze l k i e gr zechy, Ale b r on i ć o j c ó w s t rzechy. . . Albo i n n a j e sz c z e m o d a :

Gdzie ni e pr zyjdziesz, t ylko w o d a K u r s n a j w i ę k s z y m a n a świecie!. . . Już p r z y s t a n ę : n i e c h a j w lecie, L ec z i w zimie w c i ą ż c z ę s t u j ą , N a w e t w o d ą dziś k u r u j ą . Oj, z a n a s to nie b y w a ł o ! Ki edyś pr zys ze dł , to się d a ł o Dużo j a d ł a , p e ł n o picia, L a ł e ś w g a r d ł o aż do zbycia! T e r a z h e r b a t y s z k l a n e c z k a , L u k r e m o b l a n e c i a s t e c z k a Z a s t ę p u j ą d z b a n w ę g r z y n a . — To t e ż t e r a ź n i e j s z a m i n a I n n a b y w a u m ł o d z i a na : Suchy, blady, t w a r z z or ana. . . W m ł o d y m w i e k u i st ny dziad! Oj, p r z e w r o t n y j e s t t e n ś wi at ! . . . Da wni ej - —p a n i e —do k o ś c i o ł a L e d w o k o ń w y s k o c z y ć zdoła, Bi egł u ro dz i w y mł odz i eni e c , By n a o ł t a r z zł ożyć w i e n i e c , W p o k o r z e i z k o r n e m czoł em, Modlił się z w s z y s t k i m i społ em. . . Dzisiaj się to r z a d k o z d a r z a , Już nie b i e g n ą do o ł t a r z a , — A j eżel i s ą w kości el e , To m o d l i t w y t a m n i e w i e l e , — Tylko z e z a w c i ą ż w y w r a c a , Czy mi ło s t ki ni e n a m a c a . . . http://dlibra.ujk.edu.pl

(17)

O b r a ż a j ą c się n a ma t k i , I m o d l ą c e się g r o m a d k i . . . Ot óż t a k i c h mód j e s t kroci e, Nie zliczyłbyś w c z oł a p o c i e . — Albo p r o s z ę : gdzie w e s e l e Było w d o m u, — to n i e w i e l e Ce r egi e l i , lecz do t a ń c a „ P o l o n e z a ” j a k r ó ż a ń c a — Byli z a w s z e w p o g o t o w i u W pe ł n e j sile, w c z e r s t w e m z d r o w i u . — Ale t e r a z inny ś wi a t, Z a p o m n i e l i d a w n y c h lat!— Dziś, n i e j e d e n myśli j a k żyć, D a r m o z j a d a ć i d a r m o tyć, A nic ni e da, a żałuje, Życzy „szczerze” i cał uj e ,

„Ot, j a k k o c h a ” !— m y ś l ą c sobie: „Mam p o t ę g ę w m o j e m s ł o w i e ! ” ... No i b l a g ą w c i ą ż k a p t u j e , I n a ś w i e c i e figuruje! Ale c z y n ó w, d o b r y c h chęci, N i e n a w i d z i mi e ć w p a m i ę c i . ” — — „Oj, to p r a w d a , mój Ma r c i ni e , P r z e z t y c h m ę d r k ó w iviele ginie!— A z n o w u t yc h c n y c h w y b r a n y c h , I od B o g a p o w o ł a n y c h , Do g o j e n i a t r o s k ludzkości, Już n i e w i e l u u n a s gości... A jeśl i się zna j dz i e dus z a , Co j ą b o l e ś ć b r a t n i a w z r u s z a , To p o wi e d z my : o, czł owi eku! Tyś f e ni k s e m j e s t w t ym w i e k u , —

(18)

Cześć, s z a c u n e k g ł o s i m tobie, Żyj n a m długo! żyj n a zdrowie! Bo dziś t a k i e „ bi ał e k r u k i ” P o m n i e ć b ę d ą p r a - p r a w n u k i ! ” —

No, i Gr z e gor z coś z ma r ko c i ł .. . — Le c z go M a r c i n r ozoc hoci ł : — „Śmi a ł o, b r a c i e ! — hej, wesoł o! B ó g j e s t z n a mi n a o k o ł o ! “— D O M Ł O D O Ś C I ( D e k l a m a c j a ) . P a t r z y s z w ś w i a t w e s o ł o , Cz u j e s z w i o s n ę w koło, W s z y s t k o dl a cię maj, Z da się: życi a r a j ! — Poi s z się m a r z e n i e m , Miłości w e s t c h n i e n i e m , T yc h ś w i a t o w y c h mar... Oh! to s ł odki czar! Ty k w i e c i e w i o ś n i a n y , Coś t a k p o ż ą d a n y , Gdy m ł o d o ś c i ą d r ga s z ; Toż ty c u d a masz. Te s ł o wi c z e p i en i a D a j ą ci n a t c h n i e n i a Do n i e b i a ń s k i c h dróg, Co n a m z e s ł a ł Bóg!— http://dlibra.ujk.edu.pl

(19)

Le c z u m i l k n ą głosy, Coś w z b i ł pod n i e b i os y, — Gdy s k os z t u j e s z zdrad! Co s p a d n ą j a k gr ad. I u d e r z ą z siłą; S t o j ą c n a d m o g i ł ą Po w i e s z : „ To ż to szał, „Co n a m ś w i a t t e n d ał ! ”— M I Ł O Ś Ć M A C I E R Z Y Ń S K A ( H u m o r e s k a ) .

Śpij, dziecino luba, M a t k a cię koł ys z e Będzi esz m o j a c h l u b a J a to z Ni ebi os słyszę!... Lul aj , j e d y na c z ku , Lul aj n a p o c i ec h ę , Mój dr ogi s y n a c z k u , K o c h a j o j c ó w s t r ze c h ę! — M i n ą ł l a t d zi e s i ą t e k , C h ł o p c z y n a p o r a s t a , S k a c z e w k a ż d y k ą t e k I w p i e s z c z o t a c h w z r a s t a . — P e ł n o l e t n o ś ć c hwyci ł , Ale nic nie umie...

L e c z m a m c i ę zaszczyci ł , Ż y j ą c w p r óż ny m tłumie...

(20)

M a m c i z ł ot ko s y p a ł C ał e mi g a r ś c i a m i , Bo o c z k a m i ł ypał , Za ś w i a t a m a r a m i . . . I t a k ż y j ą c s ł o d k o W g w a r z e p o h ul a ne k . . . S t r w o n i ł m a m c i złotko, N a ś m i e c h y b o g d a n e k . — „Lulaj, s y n k u l uby! ” Już nie ś p i e w a m a t k a , Bo s yne k, syt chluby, Z a m i e n i ł się w... d z ia d k a ! — L e c z p o w i a d a sobie: „ T e r a z się ożenię, „ W s z a k - t o dziś n a dobie... „ Na pe ł n i ę k i e s z e n i e, „Toż j e s t e m h e r b o w y ; „ K a ż d a mi d a r ę k ę , „ W i ę c j e s t e m g o t o w y „ O d d a ć się n a m ę k ę ” .— Aż t u n i e b o r a k a P a n n y w y ś m i e w a j ą , I m ę ż a „ p r ó ż n i a k a ” Ze w s t r ę t e m ż e g n a j ą . Miło s ł y s z e ć było: „Lulaj s y n k u , l ul aj ! ” — Z a n a d t o się żyło... A wi dzi sz, — ni e hulaj!...— http://dlibra.ujk.edu.pl

(21)

D J O G E N E S ( H u m o r e s k a ) .

Dj ogeni e ! w H e l i k o n i e ,—

Ty, coś w e dnie pa l i ł ś wi e c z ki , — P a t r z , dziś m ę d r z e c w p a l e t o n i e Nosi b i a ł e r ę k a w i c z k i .

Djogenie! t yś w p o k o r z e Ż ą d a ł s ł o ń c a dl a n ę d z a r z a , — P a t r z , dziś m ę d r z e c żyć nie może Bez s a l o n ó w i k u c h a r z a .

Dj oge ni e ! mój k o c h a n y ,

Tyś pił w o d ę z w ł a s n e j dł oni , — P a t r z , dziś m ę d r z e c w y d m u c h a n y , N a s z a m p a n a złoto t r wo n i . Dj o g e n i e! — p a t r z - n o w a s z e , I n n e t e r a z c z a s y, leki, I nn e dzisiaj myśli n a s z e — N a w e t m ę d r c ó w i n n e teki... D j o g e n i e ! — o doktorze! Z b eczki g ł o w ę w y c hy l przeci e, A z obac zysz, j a k w tej p o r ze P o m o d n e m u idzie w ś wi e c i e .

Nie wi e s z może, iż ś w i a t n o wy I n n ą t e r a z p r z y b r a ł p o s t a ć , I ni z pi e r z a , ani z mo wy , Chc e m ą d r a l ą g w a ł t e m z o s t a ć . — Czyś ty s ł y s z a ł — p o w i e d z s z c z e r z e — Aby dzisiaj c n a d z ie wi c a http://dlibra.ujk.edu.pl

(22)

M i a ł a pędzi ć n a r o w e r z e , Nie r u m i e n i ą c n a w e t lica? Tyś w c i ą ż d r e p t a ł n a b o s a k a . . . A dz i ś — z n a j ą t yl ko „ g u m y ” ...— I n a j c z ę śc i e j p o s t a ć j a k a . . . O br yz g u j e b ł o t e m tł umy. Djogenie! O c zł owi eku!

Coś t a k g r e c k i e g r o m i ł gr zechy. . . I ty, g d y b y ś żył w ty m w ieku, P o p e ł n i a ł b y ś n a s z e gr z e c hy. , D O W A R S Z A W I A N E K ( H u m o r e s k a ) . Oh! W a r s z a w i a n k i lube! P a m i ę t a j c i e o tern, Że nie z a w s z e n a c h l u bę Gonicie za z ł o t e m . — W s z a k nie ma, j a k p o t r o s z e P r z e z p r a c ę z do b y t e Te n a j m i l s z e n a m g r os z e , Choc i a ż j uż zużyte. A t e p i e n i ąż k i złote, Co w a m życie s ł o dz ą , S p r o w a d z ą n i e r a z słotę... I z d r owi u t eż z a s z k o d z ą . Otóż j e s t w tern s e n s c a ł y , Śliczne W a r s z a w i a n k i : Że t e n n a s z g r os i k m a ł y Złoci syr e ni a nki !

14

(23)

DO NADOBNEJ POŁOWY RODU LUDZKIEGO ( D e k l a m a c j a ) .

Pi ci n a d o b n a , uwi el bi ona! Tobie, l uby k wi e c i e boski, Ni osę p ło d y m e g o ł o n a , Moje czucia, mo j e piosnki!...

J e d n o z d r u g i em, d a t e k m a ł y — W i e m j a , że to s k r o m n y d a t e k ; — Ależ to j e s t s k a r b mój c a ł y , Me g o s e r c a , uc z u ć k w i a t e k ! W a m wi ęc, dusze p o ś w i ę c o n e , S k ł a d a m tę c h u d o b ę bi edną ; A wy, z N i e b e m s p o k r e w n i o n e , P o ś w i ę c i c i e im łzę j e d n ą . J A Ł M U Ż N A

(P odczas ost atn ie go w y l e w u Wisły).

( D e k l a m a c j a ) . W i e k z g ó r ą m i n ą ł , — i dziś n a p o t y k a N o w y B a u d o u i n z g ł o d n i a ł ą dziecinę, Z b o l a ł ą m a t k ę , w s m u t k u w y r o b n i k a , Z ł z a mi c i e r pi eni a , j a k z a c i ę ż k ą w i n ę . — Z cz e g ó ż p o w s t a ł a t a z m i a n a g w a ł t o w n a ? J a k ą w z b u r z o n a k l ę s k ą r o z p a c z g ł u c h a ? http://dlibra.ujk.edu.pl

(24)

K tó r ej bo l e ś c i ż a d n a nie w y r ó w n a , Bo n a w e t g ł o su c i e r p i e n i a ni e s ł u c h a ? W e z b r a n e j W i s ł y r o z h u k a n e w o d y

B o g a t e p l o n e m w y b r z e ż a zalały, Uniosł y: c h a t y , d o by t e k , ogr ody, I t yl ko ś l a d y z n i s z c z e n i a z o s t a ł y . —

Gdzie r zuci sz okiem: p u s t k o w i e , ni edola, Co lud b ez siedzib po k r a j u r oz p ę d z a ; P i a s k i e m i m u ł e m n a n i e s i o n e p o l a , —- Z e w s z ą d o kr o p n o ś ć , a w p r z y s z ł o ś c i nędza! K a ż d y do m i a s t a z p r z e s t r a c h e m się ciśnie, P o co t a m spieszy, czyż p y t a ć p o t r z e b a ? Gdy czy dzień wz ej dzi e, czyli n o c z a w i ś n i e , W s z y s c y bez d a c h u , be z k a w a ł k a chleba!... Z a p r z e w i n i e n i a , z b yt e k i ze ps uc i e, K a r a n i e s z c z ę ś c i a n a d k r a j e m się s r o ż y , — D r o g a z b a w i e n i a w j a ł m u ż n i e , w po k u c i e , One o d w r ó c ą s t r a s z n y w y r o k boży. N i e c h z s e r c w y p ł y n i e m o d l i t w a g o r ą c a , Do W s z e c h w ł a d n e g o t r o s k Poc i e s z yc i e l a! Bł yś n i e n a d z i e j a b ł o g a , p r o m i e n i ą c a , W ś r ó d n o c y g r z e c h ó w , j a k z o r za w e s e l a . L e c z k t o p o w r ó c i o w o c tylu t r u d ó w ? K t o to u b ó s t w o wy ż y wi , o g ar ni e? Ś w i ę t a litości!, tyś j e s t m a t k ą cu d ó w, D o t k l i w y c h c i o s ó w ty z ł a g o d ź m ę cz a r ni ę! Ni e ch ws zy sc y ws z ę d z i e, ubodzy, b o g a c i , C h ę tn i e z o f ia r ą p o ś p i e s z ą g o t o w i — Bóg, o c e n i a j ą c tę m i ło ś ć dla b r a c i , W złoto z a m i e n i n i es i o n y g r os z wdowi!... 16 http://dlibra.ujk.edu.pl

(25)

C Y G A N

( B a l l a d a ) .

Dzi eń się kończy, noc z a p a d a , A n a s z a c a ł a g r o m a d a Nie m a k ą t a , ni p om o c y

P o ś r ó d s t r a s z n e j , c i emnej nocy! Gdzież w y g n a n i e c ni eszcz ęśl i wy, Biedny, a j e d n a k c not l i wy, T u ł a c z ziemi p r a w i e cał ej , Zna j dzi e c h oć cz ęś ć ziemi mał ej , By się m ó g ł s c h r o n i ć pr z e d burzą?... Czy liż mu łzy nie p o s ł u ż ą

Z n a l e ź ć p r z y t u ł e k u ś w i a t a ? Głód, p r a g n i e n i e , dł ugi e l a t a D o k u c z a j ą w ś r ó d sromot y. . . A moj e b i e dn e s i e r ot y

Może u m r ze ć z g ł o d u m u s z ą ! — Z a p u k a m , ludzie się wzruszą... W t ym z a m k u ś w i a t ł o goreje, P ó j d ę więc, siebie ogr zeję, Kę s c h l e b a moż e wypr os z ę , R ę c e gdy im ł z a mi zroszę. W s z a k mo ż e p a n o wej wł o ś c i Nie o d m ó wi mi litości P r ze z w z g l ą d , że c yg an i e bi edni P o z o s t a l i s a m i j edni http://dlibra.ujk.edu.pl

(26)

Bez opieki i b e z c h l e b a , A n a g r o d z ą mu to Nieba!... Idzie, p u k a — dr zwi z a p a r t e , A n a b r a m i e h e r b y s t a r t e Ś w i a d c z ą o d a w n o ś c i z a mk u . Na s t a r e j b a s z t y u ł a m k u W i d a ć d z i a ł a z w s z y s t k i c h s tr on , P r z y t e m s ę p ó w m n ó s t w o , w r o n , K r a c z e n a nim. W i a t r p o w s t a j e , A s w e m w y c i e m p o z n a ć da j e S t r a s z n ą b ur z ę ! — Ni ebo b ł y s k a , I ze w s z e c h s t r o n ogni e c is k a , C a ł a n a t u r a w z b u r z o n a , P o w s t a j e ze s n u u ś p i o n a . — Lecz ni est et y! n o c p o n u r a , C h m u r ę z a c i e m n i ł a c h m u r a . — W t e m się o t wo r z ył y b r a m y , — „Bóg p o c h w a l o n n i e c h a j z W a m i „Będzie z a w s z e , d o b r y P a ni e!

„To, co życzę, n i e c h się stanie! „ Rac z p r z y j ą ć w swój dom sieroty, „ Kt ó r e w ś r ó d s t r a s z n e j c i e m n o t y „ Z d a ł a t a m w lesie c z e k a j ą „I p o m o c y w y g l ą d a j ą . —

„Zziębnięte, g ł o d e m zni szczone, „ Ł a c h m a n a m i o b l ecz one;

„Wśród- burzy, o k r o p n e j n o c y , — „ B ł a g a m , P a n i e , t we j pomocy!

— „ Nędzny p r o c hu , m a r n y rodzie! „Czy to w lesie i n a c hł odzi e

„Ni edość dl a w a s ? —j e sz c z e c hc e c i e „ P o z a s t a w i a ć t ut a j siecie,

18

(27)

„By n a s spalić i z r a b o w a ć ? „Nie godzi się w a s ż a ł o w a ć ! — „ Pr ec z mi z domu, bo cię p s a m i „ Ra z e m z t w y m i g a ł g a n a m i „ Ka ż ę wyszczuć! — Hej! w a s a l e ! „Nie ż a ł o w a ć kija w c a l e , „Aby poczuł, że u p a n a , „S k o r o o b i e t n i c a d a n a , „ D o t r z y m a n ą też być musi! „Drugi r a z cię nie pokusi, „By o d w i e d z a ć pr o g i moje! „Zbieraj dalej nogi swoj e, „Bym cię wi ęce j nie og l ąd a ł , „I byś j a ł m u ż n y nie ż ą da ł ! —

T a k odszedł, s p o n i e w i e r a n y , Cyga n, już p r zez n a s p o z n a n y , D ą ż ą c do s w e g o t a b o r u , Co się z o s t a ł p o ś r ó d b o r u . — Biedny, n i e sz c z ę s n y cyganie!

Lepiej p o n o w ś r e d n i m s t a n i e S z uk ać duszy li t ośc i wej , Choć uboższej, lecz c n ot l i wej . Ta cię w e s p r z e r a d ą , c hl e be m, I b ł o g o s ł a w i e ń s t w a Ni e bem. — Pój dz i esz z Bo g i em w s w o j e kr a j e , A t a m t w o j e o b yc z a j e Nie b ę d ą z n ę d z y n a t r z ą s a ć , 1 j a k m r ó w k i p r zykr o k ą s a ć . O! s t o k r o ć s z c z ę ś l i ws z y m będziesz, Gdy w s a m o t n o ś c i osiędziesz, W i e l b i ą c B o g a , P a n a ś w i a t a , W t w e p od e s zł e w i e ki e m l a t a , — http://dlibra.ujk.edu.pl

(28)

I t a k dąży do g r o m a dy , Bez c h l e b a , w s p a r c i a , p or a d y. W s c h ó d s ł o ń c a j a s n y p o w i t a ł [ n a Niebie, s a m wy c z y t a ł , Że t e dusze l i t oś ci we, Na n i e s z c zę ś c i a obce tkliwe, K t ó r e w e s p r ą nę d z ę j eg o , I o d d a d z ą mu część s w e g o , — Co im d o s t a j e w dob y t k u , P r ęd z e j , niż ci, co w ś r ó d zbyt ku P ę d z ą życie, t r w o n i ą złoto, Co już r o z b r a t wzięli z c no t ą ! — U t y c h p ono p r ó ż n a p r a c a , T a m r o z p u s t a życie s k r a c a .

Nie c hodź do ni ch, — bo nie w a r t o , T a m dla nędz y dr z wi z a p a r t o . T a k uczynił: j ą ł się p r a c y , - A znaleźli się w n e t t ac y , Kt ó r zy mu s w ą dł oń podali I z a b r a t a go uznali. http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

r o z p a c z

( p o p i s d r a m a t y c z n y ^ .

Cóż to j est ? gdzie j a j es t e m ? co się ze m n ą st ał o? Czyliż Ni ebo n i e s z c z ę ś c i a t a k wi el k i e g o c h c i a ł o? Czyliż z l o s ó w p r z e z n a c z e ń o k r ę t u rozbicie Ma mi w y d r z e ć s p o k oj n o ść , m a ł ż o n k ę i dziecię?

D la c z e g o fale mo r sk i e , gdy o k r ę t rozbi ł y, W s z y s t k i e g o p o z b a w i a j ą c , życie z o s t awi ły ? Życie t a k i e o k r u t n e, g o r y c z ą zatrute,?

Możeż c z ł o w i e k za g r z e c h y z ni e ść t a k ą pokut ę? Czyliż za to, że s zcze r z e t a k k o c h a ć u mi ał e m, Ni e sz cz ę ś l i w y m dziś m ę ż e m i o j c e m z o s ta ł e m? Ach, oj cem!— c ó ż e m wy r ze k ł ? n a s a m o w s p o m n i e n i e Siły mni e o p us z c z a j ą . J a ki e ż pr z e z n a cz e n i e !

Ty p a t r z y s z ? — myślisz może, że cię t r z y m a m a t k a ? J e ś ć pr osi sz? — i cóż ci d a m? c h y b a k r w i o s t a t k a J e d n ą kr opl ę udzielę, ni ech będzi e n a p o j e m , Wy s s i j k r e w oj c a t we go , b o ś j e s t S}'nem moim! Ty nie chces z ? I d l a c z e g o g a r d z i s z k r w i ą oj czystą? Czy p r a g n i e s z s t r u ć dni moj e g o r y c z ą w i e c z y s t ą ? Czy ż ą d a s z a b y m życie m y ś l ą j e d n ą s t e r a ł , Że syn z g ło d u n a r ę k u o j c o w s k i e m umi er a ł ?

Ty pła czesz?-—Oh, j a k wi e l k a my c h n i e s z c z ę ś ć o z n a k a , Nie c h c ę wi edzi e ć o tobie, gdy nie wi em, gdzie Żaka! Może o n a nie żyje?... Gdy jej nie zobacz ę,

W s z y s t k i e chwi l e m y c h c i e r p i e ń r o z p a c z ą o z nac zę, ł żyć j uż o d t ą d b ę dę j a k o h y d r a wśc i ekł a!

Ś w i a t dl a mn i e będzie niczem, a b oż ys zcze m piekła!

(30)

Życie mo j e n i e c h o d t ą d b ę dz i e ż yci e m gadu! Co się wi j e i pieni, k o n a j ą c od j a d u . — Ni e c h a j m n i e ni e o pu ś c i t y c h p i e k i eł ohyda, P ó k i n ę d z n e g o d u c h a p i er ś m o j a nie w y d a . —

Le c z po co j a to m ó w i ę 1? W s z a k to w m oc y Boga ; O Boże! Boże! w s k a ż mi, gdzie do s z c z ę ś c i a d r o g a ? O Ty, co m y ś l ą , życiem, t c h e m c z ł o w i e k a w ł a d a s z , Ty, co d o b r o ć i m o ż n o ś ć n a j w y ż s z ą p o s i a d a s z , Udziel mi swe j p o m o c y c ho ć w m a ł e j i s ki e r c e , Ab ym m ó g ł to w y n u r z y ć , co czuj e m e se r c e : Pa ni e ! w s z y s t k o w e w s z y s t k i e m co T w ą m o c w y r a ż a , Co l udzi om dni u p i ę k sz a , co n a t u r a s t w a r z a . . . — P o c o ś , t w o r z ą c m n i e n a ś w i a t , d a ł imię c z ł o w i e k a ? 0 j a k s z c z ę ś c i a n a d z i e j a j e s t dl a m n i e d a l e k a — W o l a ł b y m by ć z w i e r z ę c i e m a l b o m a r t w y m g ł a z e m , — Nie u m i a ł b y m t a k k o c h a ć , czuć i ci e r pi e ć r a ze m, Nie z n a ł b y m co to dobr ej n a dz ie i j e s t c z e ka ć, Nie m ó g ł b y m t a k ż e n a swój los dzisiaj n a r z e k a ć .

Lu b g d y b y m się u r odzi ł w ś r ó d l a s ó w pust yni , Z n a ł b y m t yl ko n a t u r ę , nie znał , co źle czyni, T a m b y t ylko n a d e m n ą w z no s i ł y się pt as z ki , Nie z n a ł b y m nic z mi e n n e g o , p r ó c z s a m e j i gr aszki , 1 t a k i e życie p ę d z ą c n a w s p ó ł z z wi e r z ę t a mi , W i e k dla m n i e b ył b y r o k i e m, a r o k m o m e n t a m i .

Albo g d y by ś mi lepiej k a z a ł być k a m i e n i e m , Z j a k i e m ż e b y m s p o k o j n e m l e ż a ł d zi ę k c z y n i e n i e m — S ł o ń c e b y mn i e o g r z a ł o a zefir ochłodził,

S p o c z ą ł b y m n a tej ziemi, n a k t ó r e j m się rodził. M c h e m okryty, l e ż a ł b y m c h o c i a ż b y w i e k wi e ki em , A t a k b y ł b y m s z cz ęśl i wy, nie b ę d ą c c z ło wi e k i e m! Bo cóż to j e s t t e n c z ł o w i e k ? — j e s t to zwi er z r o z umn y , Zły, s ł a b y , m ś c i wy , pł a ski , a z n a t u r y dumny,

(31)

C z ło wi ek j e s t to z wi er z swoj ski , to P i k o w nim c h w a l ę , Ze gdy k o c h a s z l a c h e t n i e , u mi e k o c h a ć s t a l e ! —

Oh! i j a m o j ą Ża kę t a k m oc no k o c h a ł e m . . . Oh! Boże w s z e c h m o g ą c y ! czyż j ą p o s t r ad a ł e m? . . .

Ni e s z c z ę s ny! — jeśli wi ęcej jej wi dzi eć nie będę, W s z y s t k i c h m o i c h m ę c z a r n i w r a z z życi em poz bę dę .

O d d e c h życia s a m o t n y nie ce ni ę z byt drogo,

Lepiej umr z e ć , niż w ś w i e c i e nie mi e ć żyć dl a kogo. Boże, w s z a k to w Twej mocy! W y s ł u c h a j mnie, Panie! Z a b r a ł e ś mi ma ł ż on k ę , z a bi e rz i k o c h a n i e —

Ł z a m i b ł a g a m : s k r ó ć życie, z a bi er z n ę d z n ą duszę! — Ale, stój! nie z a b i er aj , j a p r ze c i e ż żyć muszę,

A toż b i e dn e n i e mo w l ę , czyż m a s a m o z os t a ć ? . J a m go w i n i e n w y c h o w a ć , b o m d a ł życiu p o s t a ć .

Pój dź, n i e c h a j cię p r z y c i s nę do m o j e g o łona... Ach, j a k blady! j a k zimny!— co widzę? on kona!... Synu! s k a r b i e — litości! o Boże! ni e żyje!

A c h czyż m o g ą być w i ę k s z e już c ie r pi en i a czyje?... Och! n a c ó ż e m się rodził, do c ze góż w z r a s t a ł e m , N a c o m wi dział, czuł, sł ys z a ł i po co k o c h a ł e m? ! W o l a ł b y m być p r zy k r y t y ś m i e r t e l n y m c a ł u n e m, Niźli z o s t a ć r a ż o n y miłości p i o r u n e m,

Niźli p o z n a ć m o c w d z i ę k ó w i żyć t a k roz wl e kl e , W o l a ł b y m b y ć p o g r ą ż o n n a s a m o dno w piekle! Z ł em j e s t p i e k ł o — l ecz g o r s z e w m o j e m s e r c u noszę, T a m t o pi ekł o u z n a ł b y m z a N i e b a r ozkosze!

T a m t o pi e kł o j e s t p e w n o od t e g o ł a s k a w s z e , W t a m t e m pi ekl e w o l a ł b y m p o z o s t a ć n a z aw s z e.

O, n i e s z cz ę s n y człowi eku! z e w s z ą d opuszczony! B ó g nie c hc e mn i e w y s ł u c h a ć , nie m a m s y n a , żony;

S a m e m i z m a r t w i e n i a m i o t oc z on dokoła...

I cóż pocznę?... Co słyszę?— to Ż a k a mni e w o ł a —

(32)

Gdzie j e s t e ś ? żono mo j a !— oli, t yś p e w n o w Niebie! C hc ia łb y m t a m być przy tobie, lecz n i eg od ny ciebie... Ciebie n a ś w i e c i e ż a d n a nie z m a z a ł a w i n a ,

A j a m j e s t s y no b ó j c a , j a z ab ił e m syna!

Ciebie mi w s z a k z a b r a ł y r o z h u k a n e f a l e — I c z eg ó ż j e sz cz e c z e k a m ? — po c o gł os z ę żale?

No, zmo r o m o r s k a ! dalej m ą g ł o w ą z w a l w s k a ł y , Już nie c h c ę t e g o ż y c i a — ani j e g o c hwa ł y . . .

U m r z e ć n a ś w i e c i e to los k a ż d e g o c z ł o w i e k a , N i e m ą d r y , kto n a k o n i ec s w y c h c ie r pi e ń n a r z e k a . Życie ludzkie p a j ę c z y u t r z y m u j e w ą t e k , J a k o z n i c z e g o koni ec, z ni c z e go p oc z ą t ek ! P r z es z ł o ś ć j e s t n i e ug i ę t a , n i e p e w n a prz ys z ł oś c i — J a ko tu ni c zem b y ł e m , — w r a c a m do nicości! A K T O R * ) ( D e k l a m a c j a ) . W s z a k c i z a w ó d a k t o r a to j a k b y g r a ł w k o ś c i : Dziś m a o b i a d z byt suty, —j u t r o z n o w u pości... I c h o ć c h ł o d n o a g ł odno, c h o ć odzież już p ł o w a , Ma on z a w s z e a n i m u s z i... do g ó r y gł owa !

M a j ą t k u on nie zrobi... g r o s z a n i e u t r z y m a — N a los swój nie n a r z e k a , c h o c i a ż d u c h a ni e ma. i c ho ć c z a s e m s z p a r a m i wi e j e w i c h e r c hł odny, On s c e n y ni e porzuc i , c ho ć n a j b a r d z i e j głodny.

*) Z p r o w i n c j i .

24

(33)

Akt or , gdy z i s k r ą b o ż ą , to k o ń p o c i ą g ow y,

On w r o l a c h w s z y s t k i c h mus i b y ć z a w s z e g o t o wy . Dzisiaj g r a w s z a k R o m e a , j u t r o F r a n k a Moor a , P o j u t r z e z n ó w B a r t o s a , lub ż y dk a f a k t o r a . __

Co dziwno, że t eż ni e r a z , dla b r a k u obs a d y , W ł a z i ć mus i do „ b u d k i ” , *_)— nie m a n a to r a d y .

Takie to już s ą l osy t y c h t u ł a c z y c h dzieci... Kt ó r ym g w i a z d e c z k a s z c z ęś ci a n i e j e d n a k o świ eci . M a j ą j e d n a k i oni t eż c hw i l e s z c zęśl i we,

Gdy u s ł y s z ą o kla ski prze z dł oni e życzliwe, T en o k l a s k im w y s t a r c z a za łzy i niedole, J a k i e w życiu ich g r a j ą zb y t c z ę s t o s w e role...

S c e n a j e s t to p o k u s a , l ecz j ą k o c h a ć t r z e b a , Oby wi ęc j a k n a j p r ę d z e j c hc i a ł y d a ć n a m N i eb a , Aż e b y l u dz ko ść n a s z a , z a w a r ł s z y p r zy mi e r z e , S w o j s k ą s zt u k ę p o d p a r ł a b r a t e r s k o i s zc zerze, 1 z c a ł e m p o ś w i ę c e n i e m t w o r z ą c życie n owe , O t w i e r a ł a , gdzie się da, „ T e at r y l u d o w e ” — Aby w ni c h po dniu p r a c y n a s z e b i e d n e k l a s y W z ó r b r a ł y , że i s z t u k a nie idzie n a lasy!

*) S u f l e r n f a .

(34)

Z A Z D R O Ś Ć ( H u m o r e s k a ) . P r z y s ł o w i e s t a r e p o w i a d a Ni cz e m mi ł o ś ć bez z a z d r o ś c i — N a j l e p s z a wi ę c n a to r a d a : Nie p s u ć z a z d r o ś c i ą mi ł oś ci , — Kiedy wi ę c j e s t d u s z a cz yst a, A z d o b n a w pr zy mi o t y wielkie, No, to w s z a k rzecz o c zy wi s t a , Rzuci ć p r e c z z az d r o ś c i ws z e l ki e. Bo t a p e w n o ś ć c h o ć b y siebie, Żeś k o c h a n a , —s t a r c z y ć wi nn a , By nie p a t r z e ć p o - z a siebie, Czy się nie p o d o b a „ i n n a ? ” —

I tern d r ęc z y ć w c i ą ż c z ł ow i e k a , Co wi n i e n B o gu s w ą dus z ę , — Cisza d o m o w a uci eka. . . I, n a s t a j ą . . . co? k a t u s z e . O! bo t e n r o b a k z a z dr oś ci To w r ó g — co w s z y s t k i e m u szkodzi — I w n a j c z ys t s z ej c h oć miłości, M ą ż z ż o n ą się t eż r o z c h o d z i . — W i ę c kt o j a d z a z d r o ś c i wk l u c z y ł , — ( Ch y b a nie duch, co j e s t z N i e b a ) B o d a j b y się c i ą gl e w ł ó c z y ł

P o piekle, gdzie t a k i c h trzeba ! A w t e d y s t a r e p r z y s ł o wi e :

„Ni czem mi ł o ś ć bez z a z d r o ś c i ” Da r a z w y p o c z y n e k g ł o w i e Z n a n e j z uczciw ej m iłości!

26

(35)

„ W I A R A , NADZI EJ A I M I Ł O Ś Ć ”

— ( H u m o r e s k a ) .

Z w i a r ą w B o g a , z w i a r ą w ludzi Codzi eń m a t k a dziecię budzi — l w p a c i o r k u w c i ą ż p o w t a r z a , Ze Bó g z w i a r ą duszę s t w a r z a . W i e r z y ć w w i a r ę , to s k a r b miły, On n a s krzepi, da j e siły I t o r u j e n a m w c i ą ż drogi, By nie d o zn a ć j a ki e j t r wogi . A z n ó w czasem. . . „ w i a r a ” w ludzi Oj, do szpiku cię ostudzi!

Gdy u d e r z ą n a r a z gr omy, ł p o c i s k ó w p e ł n e sromy. „ N a d z i e j a ” to „ g ł upi ch m a t k a ”-— T a z p e w n o ś c i ą do o s t a t k a G ł o wy l udziom p o k r ę c i ł a I r o z u my z e s z p e c i ł a. — C h o ć b y tylko dl a p r zy k ł ad u : Czy w n a d z i e i j e s t co ł adu? J a k sz e r o k i e , dł ugi e mor ze, N a d z i e j a nic nie pomoże. . .

„Mi ł oś ć , ” p r a w d a , piękne- t ęt no; Och, j e s t n a w e t i n a m i ę t n ą , — Lecz t a miłość, co n a s poi, Częst o s t r a s z n e figle st r oi . —

(36)

W s z a k c i n i e r a z dla mi ł oś c i — P o s k r ę c a j ą w gr z bi e c i e kości, Albo za m i ł o s n e g r a t k i W s a d z ą gr z e c z n i e cię... za k r a t k i . W tern tyl ko n i e m y l n a „ w i a r a , ” Że j a k j e s t n a s c a ł a c h m a r a , W s z y s c y ki e d y ś l e g n i e m z duszą, No i z i e m i ą n a s p r z y p r u s z ą . „A n a d z i e j a ” — ta, p r a w d z i w a ! Ki edy z bi e r z e s z p i ę k n e ż ni wa , I s pi c hl e r z e m a s z już pe ł ne , Lub gdy s p r z e d a s z d o b r z e w e ł n ę . T ą n a d z i e j ą n a d z i e w a j ą W s z y s t k i c h brzuszki... u b i e r a j ą W e ł n i a k a m i l udzkie c i a ł a — W t e m to n a sz e j s z l a c h t y c h w a ł a ! „Mi ł ość” w t e d y p ię k n y m mieni,

Gdy m a s z s e t k i w swe j k i e s z en i , — W ó w c z a s w s z y s c y cię k o c h a j ą , Pod N i e bi o s a u wi e l b i a j ą !

(37)

/

WSPOMNIENIE O „HALCE”

operze S t a n i s ł a w a M o n i u s z k i ,

w ystaw ionej p ie rw szy ra z w r . 1858 na scenie Te a tru lil/ielkiego w lil/arszawie.

(Z p r a w d z i w e g o w y d a r z e n i a ) .

„Człowiek strzela, a Pan Bóg kule n o s i“—pow ia- w ia d a przysłowie.

Tak też było i ze mną; i zam iast co m iałem zostać księdzem, to zostałem aktorem, a to w szystko przez

„Halkę” M oniuszkowską.

W praw dzie wyznaję z ręk ą na sercu, iż do nauki w m łodocianych moich latach nie miałem wielkich skłonności, i tylko dzięki moim korepetytorom p rze­ szedłem z prom ocją do 6-ej klasy gim nazjum realnego, a dalej ani rusz!

Miałem wtedy lat 17-cie (było to w roku 1858) i w łaśnie w tym czasie, jakby dla ironji lub przełomu w mojej karjerze kapłańsko-zakonnej, w ystaw iono na scenie teatru wielkiego w W arszaw ie po raz pierwszy „Halkę.”

A ponieważ w zam ian nieudolności mojej do n a ­ uki, zaciekłym byłem zw olennikiem teatru i rezonowa- łem o sztuce i grze aktorów jak stary,—co w łaśnie nie

(38)

było n a rękę moim rodzicom, którzy mieli zacofane po­ jęcia o teatrze, n a z y w ając ten cały chaos „szarlatanerją

i k o m e d ja n tu r ą ” — więc powzięli myśl sposobić mnie do s ta n u duchownego, do którego mi ani się śniło, m a jąc głowę wyłącznie zap rz ątn ię tą d ram a tem , kom e- dją a nawet... baletem!

Zkąd i jakn ieb ądź grosz wydobyć, aby być w te­ atrze, było mojem jedynem marzeniem!

Mój Boże! co ja za to „w ałó w -’ d o staw ałe m od mego ojca, toby tego na wołowej skórze nie spisał!

Poczciwina moja m atka, ja k każda m iłu jąca ślepo swojego najm łodszego syn u sia—za s ła n ia ła mnie sw o- jemi plecami przed w ym iarem sp raw ied liw o ści ojca i często biedaczce mimowoli coś się dostało, co n ale­ żało się mnie, a za co potem ojciec mój, ochło n ąw szy z uniesienia, rzew nie ją przepraszał.

Ale i tego m ia rk a się p rz eb rała — i pewnego pięknego dnia, przyw oław szy mnie rodzice do siebie, (oj, poczułem coś wtedy niemiłego w pow ietrzu),—w y ­ stąpili z rep ry m a n d ą, że dosyć już mego b a łam u ctw a ,

dosyć m am teatru l należy pomyśleć stanow czo o u s ta ­

leniu swego losu, przyczem rodzice znajdowali go j e ­ dynie wr stanie duchow nym , t. j. w um ieszczeniu mnie n a nowicjacie w klasztorze O.O. Dominikanów, b ęd ą­ cych jeszcze n aó w czas w W arszaw ie przy ulicy Freta. Postanowienie takie przeszło mnie m ro w iem po

całem ciele. Skostniałem, oniemiałem prawie! Na­

reszcie ochłonąw szy nieco, w ybełkotałem zaledw ie te słowa:

— Co? mnie rodzice ch cą oddać do klasztoru i spo- s o b ii-m a . księdza? Ależ ja nie m am do tego najmniej- s /e g o p o d o ła n ia ! Ja nie chcę!

30

(39)

— Ha, urw isie jakiś! wolisz teatr?! — o d ezw ał się mój ojciec podniosłym głosem ,—sm ak u je ci h e c a i ko- medjantki? powiadasz, że nie m asz powołania?...

I schw yciw szy za dębczak, stojący w kącie, dodał: — Widzisz go? - ja w nim tu zaraz znajdę dla ciebie powołanie!

I żeby nie była stanęła w tej chwili w obronie mo- j ej poczciwie a moja m atka, uczułbym rzetelne d o p aso­ w yw anie do sw oich pleców niegodziwego dębczaka.

Przeklęta lacha! Co ona mnie nieraz strach u i b ó ­ lu nabawiła!... Ileż to razy chciałem j ą u s u n ą ć z do­ mu, p o łam ać i spalić, ale mi się to ja k o ś nie u daw ało, o baw iałem się odpowiedzialności, gdyż ojciec mój był bardzo domyślnym, łatwo odgadującym i zd atn y m na sędziego śledczego, chociaż całe życie swoje był zie­ mianinem .

Dlatego też na widok mego „ w r o g a “ dębczaka

byłem zwykle posłuszny ojcu i spełniałem jego wolę, więc i tym razem b u ch n ąw szy do kolan ojcu, zaw o ła­ łem z ca łą rozpaczliw ą rezygnacją:

— Dobrze, kochany ojcze, będę ci p osłusznym i zo­ stanę księdzem!

Wtedy ojciec, pochwyciwszy mnie w sw oje ob­ jęcia, rzucił dębczaka na ziemię, — a przytuliwszy mnie do piersi, aż mi coś w* krzyżach zatrzeszczało, zawołał:

Tak, chłopcze, tak mój synu, tak być powinno! Dzieci winny się zaw sze sto sow ać do woli rodziców i być im posłuszne! Widzisz żono—zw ró ciw szy się do mojej m atki—nasz chłopiec uratowany!...

Pomyślałem sobie w duszy: „tak“, ale na widok dębczaka...

(40)

Rodzice zaczęli mnie obcałow yw ać, m a tk a łzy ro ­

nić i koniec końcem stanęło p u n c tu m , że będę księdzem,

a może dojdę do godności kanonika, p r a ła ta i t. d. Ot, i skończyły się moje piękne dni sw obody te a­ tralnej, a ja m się ujrzał zam kniętym w m urach k la ­ sztoru...

Był to dla mnie w yrok straszny i—co boleśniej­ s z ą —niezmienny, bez appelacyi i drogi łaski.

W kilka dni potem anim się spostrzegł jak zo sta­ łem umieszczony w now icjacie O.O. Dominikanów jako

„now icjusz”.

No, i taki zapaleniec, te atro m a n jak ja, m u sia łem się zgodzić z mojem przeznaczeniem, s to su jąc się z całą sum ie n n o śc ią do przepisów klasztornych: w sta w a ć b a r­ dzo ran o a kłaść się spać razem z kuram i, odbyw ać ściśle dzienne lekcje, chodzić na chóry, być strzeżonym n a każdym kroku, ja d a ć w refektarzu z miseczek cy­ nowych k a r m „drugiego s to łu ,“ podaw any najczęściej przez „b raciszk a” silnie zatabaczonego... i, wreszcie, jak p rzy p ad a ła kolej, z p o rząd k u rzeczy, pójść o godzinie 2-ej po północy z drugim now icjuszem do kościoła, a- żeby przez jakie co najmniej pięć minut dzwonić w sy­ g natu rk ę n a „jutrznię,“ kiedy najczęściej w kaplicy św. J a c k a leżało po p aru nieboszczyków na katafalkach.

Oj, w tedy to mi w łosy dębem staw ały, a z w ła s z ­ cza że byłem bardzo bojaźliwym, n a słu ch a w szy się w dzieciństwie wiele bajek o duchach, jakie w y g łasza­ ły sta re służące w dom u moich rodziców.

Otóż ta s y g n a tu rk a była dla mnie p ra w d z iw ą to r­ tu r ą i zwykle po tern dzwonieniu p o w racałem na n o ­ w icjat cały w potach, złorzecząc godzinie, w której na św iat przyszedłem.

(41)

Ale za to kiedy w dziennej porze bytem w ra z z moimi to w arzy szam i-k leryk am i wolnym po lekcjach, jakież ja im me p rzedstaw iałem sceny te atraln e na no ­ wicjacie naszym!

Kiedym np. u d a w a ł Szaruckiego, szew ca z korne- dyi „Majster i czeladnik” (rolę Żółkowskiego), „Icka z a ­ pieczętow anego” po Skomorowskim, a wreszcie role niektóre Panczykowskiego, Chomińskiego i t. d.!

Śmiano się ze mnie, a w dowód w dzięczności za ubaw ienie tow arzysze moi obcałowyw ali mnie zaw zię­ cie, no, i w ten sposób tak sobie ich sk aptow ałem , że bardzo mnie polubili, a n aw et za m n ą w ogieńby

poszli. J

Nie m a co mówić, piękny ze mnie był a sp iran t do s ta n u d u ch o w n e g o —p raw da?

Niejedni klerycy między sobą szeptali:

No, jeżeli ten liglarz będzie księdzem, to n a m włosy n a dłoni urosną.

, A je d n ak w o b e c starszych zgrom adzenia um iałem byc m u ń k ą , skrom nym , potulnym, nabożnisiem, n a w e t jak by m trzech zliczyć nie mógł, a był zrodzonym ‘je­

dynie dla m u ró w klasztornych.

Nic więc dziwnego, że starsi ojcowie mówili do siebie:

— Ten aspirant, chociaż w arszaw iak , lecz bardzo obiecujący dla naszego ko n w ik tu —i widoczne mieli ci poczciwcy dla mnie względy.

Tak upłynęło cztery tygodnie od przybycia mego n a nowicjat, a tygodnie owe pomimo moich figlasów w ydaw ały mi się wiekami.

Nareszcie ja k im ś szczególnym trafem popadł się nam w nowicjacie jeden n u m e r „Kuriera W a rs z a w s k ie ­

33

(42)

g o “ (wychodzący wtedy w bardzo m ały m formacie, nie ja k w dzisiejszym, a który, dziś p renu m e ru jąc, oprócz światłych w iadom ości naukow o-sp o łeczny ch i wielu in­ nych bardzo ciekaw ych arty k u łó w , jakie pomieszcza w sobie, m a się i ten zysk, że sam papier, ch cąc go spie­ niężyć, p o w ra c a koszt prenumeraty).

Zaczęliśmy go w e rto w a ć i natrafiliśmy na w zm ian ­ kę pobieżną, że za kilka dni będzie w y staw io n ą na sce­ nie teatru Wielkiego opera polską S tanisław a Moniusz­ ki pod tytułem „Halka.“

Co? „Halkę“ w y s ta w ia ją w W arszaw ie? w r z a ­ s n ą łe m n a całe gardło.

A kiedy zapytano mnie, czy ją znam?—odpow ie­ działem, żem nigdy nie widział jej n a scenie, ale sły­ szałem o niej istne cuda, o których opow iadał 'pewien dobry znajomy rodzicom moim, przyjechaw szy z Wilna do W arszaw y.

Dlatego n a w iadom ość o „Halce,“ m ającej się u- kazać n a scenie w arszaw sk iej, podskoczyłem tak w y­ soko, żem głow ą w yrżn ął o sufit, aż tęgiego guza n a ­ biłem...

Od tej chwili "zacząłem się nosić nieustannie z m y­ ślą, ażeby się módz przedostać jakim cudem n a p ierw ­ sze przedstaw ienie „Halki“.

A z klasztoru nie było to tak łatwo.

W p ad ła mi tedy myśl szalona do młodej m ózgo­ wnicy.

Podmówiwszy cichaczem trzech kleryków z z a ­ m iarem w ysunięcia się z m u ró w klasztornych w ści­ słym sekrecie, postanow iliśm y bądź co bądź w ybrać się n a „Halkę“ * w zapow iedzianym przez „Kurjerek W a r ­ s z a w s k i“ dniu, deliberując godzinami nad planem n a ­

34

(43)

szej wycieczki, aby n as nie odkryto i nie doniesiono po­ przednio o tem do władzy klasztornej.

Nie od rzeczy będzie tu nadmienić, że w edług zw y­ czaju k lasztornego wejście do klasztoru było szczelnie zam y k an e z wybiciem godziny 9-tej wieczór, a klucze od turt zanoszone przez fu rtjan a do m ieszk an ia przeora.

Lecz przypomnieliśmy sobie, że z dolnego kury- tarza wychodziła furteczka na ogród klasztorny i nie była niekiedy zam y k an ą n a klucz; ztąd, dostaw szy się do tegoż ogrodu, m ożna było bardzo snadnie p r z e s a - ziwszy d rew niany parkan, dostać się na placyk z w a ­ ny „do m in ik ańsk im ,“ a potem n a ulicę Mostową.

Powrót tą s a m ą drogą mógł być rów nież zape- w mony.

Nareszcie n ad szed ł dzień tak gorąco przez n as w yczekiw anej „Halki.“

Dalej zatem, do dzieła!

Przywołujem y więc do siebie Sowę.

— Sowę?—co to znaczy, zap ew n e zapyta czytelnik? „S ow ą“ ¡przezw any był biedny sierota, człowiek do posług n a nowicjacie, straszny niechluj, ogorzały ja k cygan, z w łosami Djogenesa, nigdy nie czesanemi, z w yglądem idjotycznym—ale sercem najuczciwszego człowieka.

W ychow ał się od dziecka w klasztorze.

Zkąd się tu z a b łąk ał i kto go rodził,—nietylko on sam nie um iał tego objaśnić, ale i nikt nie był w s ta ­ nie udzielić o nim bliższych szczegółów.

Sowa miał z g ó r ą lat czterdzieści.

Żywił się przy kuchni klasztornej p o zostałością p o tr a w z refektarza po księżach, gdyż klerycy, . będąc

(44)

zaw sze przy dobrym apetycie, połykali do źdźbła s w o ­ je jadło.

Sowa jedynym był do z a c h o w an ia pow ierzone­ go m u sekretu i dałby się zabić, byleby zaufania nie stracić.

J e d n ą tylko m iał wadę, że był do obrzydliwości łakom ym n a j a d ł o . Coniebądź popadł, zjadał żarłocznie, u s k a r ż a ją c się zawsze, że nigdy się najeść nie może. Biedak często bardzo odbierał bolesne n ap om n ien ia od ojca-szafarza, kiedy tem u coś zwędził, przenosząc ze spiżarni p ro d u k ta spożywcze do kuchni.

A trze b a wiedzieć, że ojciec-szafarz posiadał siłę herk u leso w ą: był olbrzymiego wzrostu, tęgi, barczy­ sty—ja k kogo m a c n ą ł s w o ją r ę k ą ciężką a o b szaru łopaty, to z p e w n o ś c ią powalił go ja k nic na ziemię, p o zostaw iając najwyraźniejsze ślady zasiniaczenia n a ciele pokonanego.

Nic więc dziwnego, że cała s łu ż b ą k la szto rn a d rż a ­ ła przed ojcem Zenobim, energicznym szafarzem.

Bywało nieraz, że biedny Sowa chodził zgięty w pa- łą k i ciężko stękał, a kiedy go zapytano:

— Sowa, coś ty dziś tak pogarbacił swoje plecy i czego stękasz, czyś głodny?

On n a to:

— Ehe, głodny! ale mi się już i jeść odechciało, gdy spoczęła ta przeklęta „łopata,“ rą c z k a kochanego ojca szafarza n a moim grzbiecie.

— Zapewnie zn o w u m u coś zbroiłeś?

— Ot, wielkie rzeczy! P rzenosząc ze spiżarni do kuchni jajka, wypiłem trzy n a surowo. Toć przecie człek ich ułaknie, kiedy tym czasem imć ojciec

sza-36

(45)

farz połyka ich po pół kopy w jajecznicy! Ale tak to bywa, że biednem u zaw sze wiatr* w oczy.

Co zaś do rzetelności tego upośledzonego od n a ­ tury nieszczęśliwca, n a grosz nikogo nie o k p i ł - p o p r o - sił, ale nie w ziął i złam an eg o szeląg a nikom u.

Zaw ezw any przez n a s Sowa m iał poleconem, aby pod sekretem najściślejszym poszedł z sam ego Vana w dzień pierw szego p rzedstaw ienia „Halki“ po nabycie dla n as biletów paradyzow ych do teatru (jakie były w owym czasie po kop. 221/ 2), przyobiecaw szy m u zło- tówczynę, jeżeli się gracko sprawi.

Na w spom nienie przyobiecanej złotówki Sowa s k a k a ł z radości, w ykrzykując:

— A to sobie dziś grzm otnę alembikówki!

Poszedł do k asy teatraln ej—i wrócił nie prędzej z biletami aż po południu.

Sowa, gdzieś ty był tak długo? pytaliśmy. Ba! gdzie byłem—jużcić przy okienku tej p rze­ klętej kasy teatralnej, do której się dostać nie mogłem, bo tłok straszny, a k u p u ją c y bilety wciąż mnie gnie-' tli, popychali, szturgali i ani weź, nie dali zbliżyć się do tego łysego p a n a co sp rz e d a w a ł bilety (Zalewski).

Tym sposobem byliśmy już posiadaczam i biletów. Teraz tylko w ypadało spoić Wojciecha, furtjana k la sz­ tornego, ażeby czasem nie z a m k n ą ł furtki ogrodowei n a klucz.

Ale to było najłatw iejszą rzeczą. Ześzedlem do furty i pow iadam :

Wojciechu, m acie tu odem nie dwuzłotówczynę, k tó r ą w a m już dawniej obiecałem za w asze niekiedy o pow iadania tak dla n a s zajm ujące z waszych w y p raw

(46)

z Napoleonem do Hiszpanji i t. p.—i od Którego otrzy­ maliście o rd er „Yirtuti m ilitari“.

— Bóg zapłać, Bóg zapłać p anoczku,—ba, ba, jesz­ cze panom dokończyć m uszę ja k to było z nami. pod Sam osierra, kiedyśm y to...

I byłby już rozpoczął swoje opowiadanie, gdybym m u takowego nie p rz e rw a ł poleceniem, aby dziś w ie­ czorem nie zam y k ał furtki ogrodowej, p o zw ala jąc n am niektórym, sprag n io n y m w idoku księżycowego, p o sp a­ cerow ać u k radk iem po ogrodzie.

Wojciech, starzec 78-o letni, bielutki n a głowie ja k gołąbek, gniotąc dw uzłotów czynę w swej garści, i zapew niając mnie o spełnieniu życzeń moich, dodał:

— W szystko będzie dobrze, panie dszpirancie! bądź

p an „aszpirant“ spokojny, ba! ba! księżyc... pamiętam, kiedy to było pod...

— Dobrze, dobrze, opowiecie mi to innym razem, panie Wojciechu, a dziś nie m a m czasu i biegnę na nowicjat,—bywajcie zdrowi!

A odchodząc od niego, dosłyszałemjjego up rzy w i­

lejowane: „szkoda, sa p risti!”

Po odbytej wieczerzy w refektarzu i modlitw ach wieczornych zab raliśm y się do naszej w y p raw y n a „Halkę,“ ale nie mogło to prędzej n astąp ić aż po z a m ­ knięciu furty i rewizji starszego d jakona .po celkach, czy wszyscy klerycy zn ajd u ją się w należytej liczbie i w porządku, jednocześnie o godz. 9-ej z zam knięciem furty.

Rzecz n atu raln a, że o poznaniu pierwszgo ak tu „Halki“ nie było m o żn a n aw et marzyć.

Zaczęliśmy się nareszcie po jednem u, cichutko na p alcach w y m y k ać z nowicjatu, a s p ra w ia ją c się w tern

$

38

(47)

gładko, szczupakow ym i k ro k am i postępując ostrożnie, dotarliśmy do ogrodu, a ztąd przez p a rk a n p rzesadziw ­ szy ja k jelenie, znalazłszy się n a „dom inikańskiem 1“ i ochłonąw szy z trwogi, p om aszerow aliśm y Mostową w p ro st do teatru.

Nim je d n ak w eszliśm y do przybytku Melpomeny, zastrzegłem moim towarzyszom, żeby swoje białe h a ­ bity pozaciągali p asam i pod górę, zak ry w a ją c je szczel­ nie płaszczam i i obwiązali się ch ustk am i pod brodę, n a znak bólp z ę b ó w —co wszystko miało z ac h o w ać ich przed domysłami, że s ą ludźmi duchownymi.

O siebie zaś mogłem być spokojnym, gdyż jako aspirant, pozostaw ałem jeszcze w cywilnem ubraniu, które m iałem zdjąć n aza w sze dnia następnego, w przy­ p ad ających moich obłóczynach.

Na paradyz w m ykaliśm y się pojedynczo, dla o d su ­ nięcia jakiegobądź n a n a s podejrzenia.

Paradyz ten dobrze był mi znanym przez odsia­ dyw anie n a nim praw ie każdego przedstaw ienia od -czasu zako szto w an ia teatru. Paradyzu nie nazyw an o

inaczej ja k „ jask ó łk ą“.

Oj, pam iętne mi s ą jeszcze dotąd przepędzane w e ­ sołe chwile n a tej jaskółce! Tu, nim poszła w górę kurtyna, ro zg ry w ał się drugi teatr. Zwykle, ch cąc otrzy­ m ać dobre i w pierwszej ław ce miejsce n a jaskółce, należało przybyć tam co najm niej n a półtorej godziny przed rozpoczęciem sztuki—poczekaw szy przed otw o ­ rzeniem p arad y z u za drzw iam i z ja k ie pół godziny.

A gdy n a d eszła chwila w puszczenia n a jaskółkę tłum nej m a sy w yczekującej za temiż drzw iam i, oj, trzeba było widzieć, co się wtedy działo, jak jeden przez drugiego spieszył się, p rz e s k a k u ją c ławki, aby zająć

(48)

dogodne siedzenie, a u lo k o w aw szy się tam w edług p ra ­ w a mocniejszego, rozpoczynano chórem ogólną poga­ wędkę.

Przedew szystkiem chciano się dowiedzieć, gdzie kto zasiadł ze znajomych, n a w o ły w a n ie m i odpowiedziami:

— Puszczyk! gdzie jesteś?. — Alcybiades! siedzisz dobrze? — Boruta! a gdzieś ty?

Odpowiednio do tychże pseudo-imion, o d p ow iad a­ no innemi również.

Tu znow u dochodzą obok i z przeciwnej strony „jask ó łk i“ głosy:

— Ależ panie, panie, nie popichaj się tak mocno bo mnie ugniecieś!

Druga znów Żydóweczka woła:

— Pan jestesz paskidnik, odsuń się najdali, bo zaw ołam n a mamę!...

W końcu żółtowłosy izraelita, staw iając się szto r­ cem, grozi p rzy w o łaniem „pana dozorcę" i t. d. i t. d.

Z tern w szystkiem istn a była pociecha n a „jaskółce“. W reszcie u k a z u je 's ię kobieta z dzbankiem wody, sp rzed ając ta k o w ą n a szklanki.

P o w s ta ją głosy:

— Babciu! babciu! tu z w o d ą chodźcie, tu!

— Babciu! do mnie, do mnie chodźcie, płacę tro ja­ k a z góry za trzy szklanki!

A często n aw et babcia i n a kredyt d ała wody s ta ­ łym jaskółow iczom , co było poniekąd p e w n ą w y g o d ą dla goljaszów, spragnionych napoju groszowego.

Po półgodzinnych takich i wielu innych scenach paradyzowych, n astępow ały nowe, w odmiennym już rodzaju.

40

(49)

Naprzykład, zapalano głów ny żerandol i p o ciąg a­ no go w górę; w tedy w ołano z paradyzu:

— Wyżej! niżej! jeszcze wyżej!

Zjawia się w krzesłach ja k a ś m ożna facjata, w cy­ lindrze n a głowie, szukając swego num eru, aż w o łają z p arad y z u :

— Panie! panie ładny! z r u r ą n a głowie! Zdejm ją, bo dostaniesz kataru!—i dotąd tego krzesłow icza p rześla­ dow ano, aż zm uszony był odkryć głowę.

Po niejakiej chwili ukazuje się w orkiestrze n a j- pierw szy muzykant.

Na paradyzie daje się słyszeć ogólne zadowolenie, objawione licznemi „a! a! a! a!“

Wchodzi drugi m uzykant, znow u się p o w tarza toż sam o co i z pierwszym...

Nakoniec zaczęto stroić in stru m en ta w rodzaju „kociej m uzyki“.

Paradyzow cy, zatykając sobie uszy, wołają: — Panow ie skrzypi-ciele! dosyć! dosyć tej fanfary! Niekiedy zdarzało się nam, tak zw an y m „scyzory­ k o m “ (gimnazistom), że n ie b y ło gro n ia n a kupno .bile­ tu paradyzowego, to wtedy koledzy myśleli o losie go- ljasza i wynosili m u zdobytą szczęśliwie k o n tram arkę.

Ale to wtedy tylko, gdy nie było biletera n a p a r a ­ dyzie, n azw iskiem „Krull“.

Ten Krull był olbrzymiego wzrostu, strasznie sil­ ny i bystry w k o ntrolow aniu przy w y d aw an iu i odbie­ ra n iu k o n tram arek .

Dość było dowiedzieć się, że „krulik“ n a p a r a d y ­ zie, a w tedy biedny „scyzoryczek“ nie miał co czekać n a dole przed te atrem n a k o n tram ark ę i w ra c a ł sm utny do domu.

(50)

Przebrzydły Krull nieraz sta w a ł się tak niegrze­ cznym dla nas, „szw arco w n ik ó w p a ra d y z o w y c h “, że do­ staw szy którego w swoje objęcia, wynosił w pow ietrzu z p aradyzow ego k u ry tarz a n a dół, m a c a ją c sw o ją zdo­ bycz po żeb rach niczem Pytlasiński.

Tego K rulla „ r o b a k a “ strasznie unikaliśmy! P arady z owego czasu s ły n ął ze znaw có w n a sztu­ ce i grze a rty stó w —i którykolwiek z k ap ła n ó w Mel­ pomeny, Muzy a n aw et i Terpsychory um iał pozyskać dla się względy „paradyzow iczów ,“ był już szczęśliwy.

Dlatego nie dziw, że tacy artyści jak: Żółkowski, K rólikowski, Komorowski, Panczykow ski, Chomiński, Stolpe i D a m s e —panie: B akałow ieżow a (Szym anow ska z domu), Ziem ińska (z dom u Ciemska), à la dzisiejsza Liidowa, W ąso w iczó w n a, Palińska, wreszcie P a u lin a Rivoli, R yw acka, Dobrski, Troszel, P ro e h a z k a i Keller a w końcu siostry Straussówny, Frejtag, T arnow scy i wiele innych, po przy w o ły w aniach ich n a scenę pier­ wej kłaniali się p arad yzo w co m i galerji, niż lożowej, amfiteatrowej i krzesłow ej publiczności, n a co z iro n ją patrzyła inteligencja i najczęściej przed sam y m końcem sztuki, robiąc szm er w teatrze, w ynosiła się z niego.

Tym czasem paradyz i galerja tłukła oklaski do spuchnięcia rąk i d o staw ała młodzież chrypki od koń ­ cowych przyw oływ ać!

Artysta, p raw d a, że g ra za pieniądze, ale czyż one s ą n a g r o d ą za jego pracę?

On się p o św ięca sztuce nie tak materjalnie, ja k d uchow o—i tylko ten oklask je d y n ą jest jego zapłatą, a tego nie ch ciała zrozumieć inteligencja—zrozum iał więc już wtedy paradyz i galerja.

42

(51)

Pew nego razu, pam iętam, grano w teatrze Rozmai­ tości „Kobiety z k am ien ia ,“ w której to sztuce B akało- wicz g r a ła nie w in n ą i bied ną sierotę, Marję.

Po skończonej sztuce w yczekiw aliśm y w liczbie 20-tu „scyzoryków “ w bram ie teatralnej na uk azanie się idącej Bakałowiczowej z za kulis do domu.

P o w ra c a ła arty s tk a z bukietem w ręku, jaki otrzy­ m a ła z pierw szego rzędu krzeseł od inteligencji.

My, stojąc w ró w ny m rzędzie w dw óch szpalerach, ja k do m a rszu przygotowani, za zjawieniem się naszej ulubienicy zrobiliśmy ukłon czapkami.

B akało w iczo w a z wdzięcznym i anielskim u śm ie sz­ kiem odw zajem n iając się n am motylkowym ukłonem, r o z e rw a ła bukiet, a ofiarując n a m k ażd em u z osobna po jednym kw iatku, rzekła:

— Proszę przyjąć to w dow ód mojej wdzięczno­ ści; te kw iaty nie mnie, ale w am powinny być ofiaro­ w ane, bo to w asze dzieło, że mi je wręczono.

Byliśmy w siódm em niebie—i krzyczeliśmy: — Hura! niech żyje pani Bakałowicz!

A gdy artystka w siad ła do oczekującej n a n ią do­ rożki, zam ierzaliśm y w yprządz od niej konie, żeby w ła- snem i siłami zawieźć c z a ru jącą artystkę do jej domu.

Lecz policja, spostrzegłszy tego rodzaju m a n ifesta­ cję, zab ro n iła n am powziętego zam iaru, zalecając n a j­ grzeczniej rozejście się do domów. Co też i uczyni­ liśmy.

W kilka dni po tej scenie postaraliśm y się o p arę koszy, napełnionych kwieciem i zaciągnęliśmy je n a p a ­ radyz.

Grano w ten dzień między innemi kom edjam i w o ­

(52)

dewil „Spotkanie,“ w której to sztuce w ystępow ały dwie tylko osoby: B akałow iczow a i Stolpe.

Za u kazaniem się Bakałowieżow ej n a scenie ob­ rzuciliśmy j ą p o ło w ą kw iatów , d ru g ą zaś p oło w ą pod koniec sztuki.

W arto było widzieć, ja k ta z n ak o m ita a rty s tk a przy ciskała nasze sk ro m n e kw iatk i do swych k o ra lo ­ wych usteczek i serca, i ja k wdzięczne p rz e s y ła ła nam, m izernym „scyzorykom p a ra d y z o w y m “ ukłony — kiedy przeciw nie, za podany jej przed kilku dniam i bukiet d o s ) ć kosztow ny zaledw ie raczy ła się z niechcenia u k ło n ić krzesłow iczom.

Takie to były n asze czasy „ja sk ó łk o w e “, taki był zap a ł młodzieży do sztuki i uczciwej p racy artystów!

Ale zapędziwszy się w e w spom nieniach, daruj sz. czytelniku, że n a chwilę oderw ałem go od „Halki“.

Niestety! trafiliśmy już tylko n a rozpoczęcie d r u ­ giego aktu.

W p raw d zie siedzieliśmy n a gło w ach jedni d r u ­ gim, bo’ całe audytorjum te a tra ln e nabite było publicz­ nością, a na paradyzie tłok i gorąco ja k nieprzym ierza- ją c w piekle!

W orkiestrze spostrzegam y niewielkiego w zrostu, skrom nego i zaw sze potulnego, z pogodnem w e jrz e ­ niem, z p ałeczk ą w ręku, człowieczka, nadzwyczaj m i­ łej p o w ie rz c h o w n o ś c i—S tan isław a Moniuszko, który, gdy usłyszał cudnie w y k o n an y śpiew „Szumią jo d ły “ przez Jontka (Dobrski), o parł się g ło w ą o pulpit i p ła ­ k a ł jak dzieciuch, a m a z g a jo w a ta publiczność, z w ła s z ­

cza piękna połow a ro d u ludzkiego, w bek za nim... Rivoli zaś, ta w ielka i u rocza „Halka,“ gdy w ypo­ w iedziała bez śpiewu: „Dzieciątko z głodu umiera, bo

44

(53)

m a tk a tu, a ojciec tam!”... to trzeba było być bez du­ szy, żeby zno w u się nie rozbeczyć.

Tak genjalnie pow iedziane słow a, przejm ujące szpik i kości słuchacza, to tylko mógł wygłosić nasz wielki artysta, ś. p. Jan Królikowski!

Ale Rivoli i Dobrski, to mało powiedzieć znakom i­ ci artyści opery—ale i wielcy artyści d ram atu.

Albo i taki Troszel (Stolnik), ja k aż to m ajestatycz­ n a była p o s ta w a tego artysty!

Co za głos, a ja k a inteligencja!

W yborni byli: Janusz, Zofja, a n aw et i ten s ta r u ­ szek (Jędrzejewski) z k o lo ro w ą je d w a b n ą ch u s tk ą —sło­ w em całość obsady ról w „Halce“ będzie mieć po 1858 ro k u długą, bardzo dłu g ą po sobie tradycję.

Była to wtedy istna uroczystość n a pierw szem przedstaw ieniu „Halki“ w W a rszaw ie dla publiczności— p raw d ziw a, n adsp o d zie w a n a uczta—pościg za czemś bardzo zgłodniałem i sp rag n ion em po „włoszczyzniev, k tó ­ r ą k a rm iła n a s n ieu stan n ie ó w czesn a dyrekcja Teatrów W arszaw sk ich .

Dlatego też p rzyw oływ aniom i oklaskom na p ie rw ­ szej „Halce“ nie było końca.

Światła zgaszono w teatrze, a jeszcze publiczność nie chciała wyjść z niego.

Nasz kochany mistrz Moniuszko aż się biedaczy­ sko zasapał od ciągłych u k łonów i w ychodzenia n a scenę.

A my wyszliśmy n areszcie z teatru, jak z jakiej łaźni, z opuchłemi ręk am i od oklasków i ochrypłemi głosam i od w y w o ły w a ń świetnych wtedy p rzed sta w i­ cieli opery Moniuszkowskiej.

(54)

Nas, czterech klasztorników , w ed łu g um ów ienia się poprzedniego znalazło się n a rogu ulicy Senator­ skiej, obok sklepu b ław atnego W łodkow skiego (gdzie obecnie zastępuje tegoż godnie p. Edm und Makowski).

Należało zatem p o w ra c a ć n am do zimnych m u ­ ró w klasztornych. Po drodze, idąc spiesznym k r o ­ kiem, zawijaliśmy z najw yższym apetytem serdelki i bułki, w mniem aniu, że się posilam y najlepszem i pieczeniami u W ró b la (chociaż go jeszcze wtedy nie było n a ulicy M azo w ieck iej)- ale przypuszczalnie, a buł­ ki w ydały n a m się najsm aczniejszem i ciastkam i np.

od Starorypińskiego. Popiliśmy one solidy w odą ze

studzien ulicznych, jak by n ajd o sk o n alszem w inem

Seydla, Fukiera, albo Szultza. I w tern usposobieniu d uchow em i żo łądkow em dotarliśm y szczęśliwie do placyku dominikańskiego, a ztąd prosto n a p a rk a n o- grodow y i znaleźliśmy się w klasztornym ogrodzie.

Aż tu nagle spostrzegam y: coś się bieli przed nami, niby duchy, wyszłe jakby z pod ziemi, niby po­ sągi jakieś. Ale nie byli to ani jedni, ani drudzy, a tyl­ ko starsi księża dominikanie, chw ytający n a s ja k kon- trabandzistów na g orącym uczynku.

Stanęliśmy ja k przykuci do ziemi.

— Aha, jesteście ptaszki!—jed en z ojców zaw o łał

tubalnym sw oim głosem. Pięknie, ładnie w y k ra d a ć

się z klasztoru, aby po nocy biedź ta m gdzieś, n a j a ­

k ą ś hecę! Dalej! ruszajcie n a now icjat—już my się

tam z w am i rozprawimy!

W yraźnie ktoś n a s p o d słu ch ał i doniósł o w szyst- kiem władzy klasztornej.

Ale nie Sowa, nie! Tenby za nic w świecie nie m ógł być denuncjantem! Prędzej może spłatał n am

46

(55)

tego figla który z kleryków, bo gdzie nie znajdzie lizusów!...

Gdyśmy się znaleźli n a nowicjacie, w celi przez n a s czterech zajmow anej, przejęci trw ogą, jeden d ru ­ giego zapytywał:

— Co to, co to będzie? co się z nam i stanie?! A koledzy moi, w ystępując do mnie z w y m ó w k a ­ mi, rzekli:

— A toś n a s ładnie urządził, panie bracie! I tak oniemiali, w yczekiw aliśm y n a n asz wyrok. W tem słyszymy, że się coś człapie po k u ry tarzu i p o s u w a się ku naszej celi. Drzwi się otw ierają i spo­ strzegam y wchodzącego do n a s w szlafroku i p a n t o ­ flach n a nog ach staru szk a, księdza z ośmdziesięcio- letnią w io s n ą życia, a 56 lat k a p ła ń s tw a w zgro m adze­ niu O.O. Dominikanów, mojego kuzyna z dalekiego j a ­ kiegoś po k rew ień stw a z m oją m atką, któ ra zaleciła mi, abym go n azy w ał „w u jaszk iem “, mieniąc go i s a m a t>m tytułem.

Za p rotekcją tegoż w u ja zostałem przyjęty n a n o ­ wicjat, pomimo nie ukończonych lat 18-tu, ja k ie w p eł­ nej cyfrze były w y m agaln e przez reguły klasztorne.

Staruszek ten był uosobioną poczciw ością i k o ­ chanym i wielce p o w ażany m od wszystkich, p iastując przez wiele lat w służbie bożej godności: przeora, p row in cjała i profesora Ś-tej teologji.

Obecnie zaś był tylko zwyczajnym księdzem m szal­ nym i spowiednikiem miłosiernym i wielce p o u czają­ cym, i dlatego moc n arod u cisnęła się do konfesjonału staru szka, a zw łaszcza mężatki, panny i wdowy.

Wszedłszy do naszej celi, w ujaszek był silnie z a ­ niepokojonym, zadyszanym, a przybraw szy ch ara k ter

Cytaty

Powiązane dokumenty

Być może – znów opieram się tylko na własnych przypuszczeniach – były takie przypadki, że nikogo owe osoby nie spotkały, ale przez miesiące, a później lata spędzone

Bo przecież trudno zrozumieć czło­ wieka, którego największym pragnieniem je st ukształtowanie swo­ jej osoby w „istotę ludzką w ogóle”, żyjącą wśród

Avec le 1550 de Victor, ne traînez plus votre souris avec vous, elle est encastrée dans la coque et ultra simple d’utilisation.. Nauczyciel rozdaje uczniom

podać kilka zdań na temat literatury w danej epoce, przedstawić założenia w innych sztukach epoki, scharakteryzować wybrane dzieła (ogólne informacje), wskazać odniesienia do

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

Prąd indukowany płynie w takim kierunku, że pole magnetyczne wytworzone przez ten prąd przeciwdziała zmianie strumienia pola.. magnetycznego, która ten

Jako że dwór został spalony tuż po zakończeniu działań wojennych (6–8 maja 1945 roku), pisarka wraz z mężem zamieszkała w domku ogrodnika, nieopodal ruin dworu (obecnie

Jeden z badanych, argu- mentując na rzecz wykorzystania tego źródła informacji, wskazuje, że jeżeli jest to ofi cjalny profi l jakiegoś urzędnika, to myślę, że możemy