• Nie Znaleziono Wyników

Reminescencje z zesłania Brunona Mokrzyckiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Reminescencje z zesłania Brunona Mokrzyckiego"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Reminescencje z zesłania Brunona

Mokrzyckiego

Niepodległość i Pamięć 13/1 (22), 209-213

(2)

Reminiscencje z zesłania

Brunona Morzyckiego

A utor listu - B runon M orzycki urodził się 7 li­ s to p a d a 1901 ro k u w R u s z k o w ie na K u ja w a c h . W 1913 roku rozpoczął naukę w R ealnym G im na­ zjum O jców Z m artw ychw stańców w K rakow ie, któ­ rą przerw ał, by w yruszyć na w ielką wojnę. Później uczestniczył w obronie Lw ow a, w alczył na froncie w ołyńskim oraz w pow staniach na Śląsku i na W ileńszczyźnie.

W 1923 roku rozpoczął studia na U niw ersytecie S tefana B atorego, je d n a k nie m ógł ich kontynuow ać ze w zględu na brak środków . Podjął w ów czas pracę dziennikarską w W olnej A gencji P rasow ej „K resy” oraz w „E chu W ileńskim ” . W latach 1926-1939 w spółpracow ał z grudziądzką filią „S łow a P o m o r­ skiego” i z „G łosem L ubelskim ” . W tym czasie był rów nież zaangażow anym członkiem S tronnictw a N a­ rodow ego.

O d pierw szych dni w ojny brał udział w kam pa­

nii w rześniow ej. W czasie okupacji prow adził na- g runon M orzycki słuch radiow y i pisał artykuły do podziem nej prasy.

K ierow ał także w ydziałem propagandy w lubelskim

S tronnictw ie N arodow ym . W e w rześniu 1942 roku został aresztow any przez N iem ców i osadzony na Z am ku L ubelskim , a następnie w katowni gestapo - pod tzw. zegarem . O d 1944 roku przebyw ał w w ięzieniach w C zęstochow ie (trzym ano go tam w celi śm ierci), K atow icach, B erlinie, R udlstadt (Turyngia), Planem (Saksonia), Innsbrucku (A ustria). P o w yzw oleniu działał w K om itecie Polskim i w K om isji M iędzynarodow ej, ro zp a tru jąc ej w nioski o b y w ateli ró żn y c h krajów d o ty c zą ce ich o sie d le n ia p o w o j­ nie. B. M orzycki bronił tam P olaków i Ż ydów m ieszkających po 17 w rześnia 1939 roku za w schodnią linią B ugu przed „repatriacją” do ZSR R.

W 1946 roku udał się do W iednia, aby czynić starania o sprow adzenie na Zachód ro d zin y z P o lsk i. P rz eje żd ż ają c p rze z rad z iec k ą strefę o k u p a c y jn ą zo stał a re sz to w a ­ ny i w yw ieziony do M oskw y. Tam trafił na Ł ubiankę, gdzie oskarżono go o nam a­ w ianie „obyw ateli radzieckich” , by nie w racali do kraju. 30 sierpnia 1947 roku został

(3)

210 Reminiscencje z zesłania Brunona Morzyckiego

skazany z art. 7-35 kk R F SR R ja k o „elem ent społecznie niebezpieczny” na 5 lat p o ­ zbaw ienia w olności.

W latach 1946-1951 przebyw ał w w ielu łagpunktach na północy Z SR R (Iw dielłag, D udinka, W orkuta). Później w ysłano go na tzw. w ieczyste osiedlenie do K rasnojar­ skiego K raju. W 1958 roku, dzięki staraniom rodziny, m ógł pow rócić do Polski. P o ­ czątkow o zam ieszkał w Z ielonej G órze, później przeprow adził się do M ielca.

Tu odtw orzył cz ęściow o w iersze, które pow stały w obozach i na osiedleniu, pisał utw ory o tem atyce syberyjskiej oraz pam iętnik. N iestety, na skutek nasilenia się astm y i niew ydolności krążenia nie był w stanie go ukończyć.

B runon M orzycki zm arł 16 lutego 1967 roku w M ielcu. A dresatką listu była Irena G rygielew icz, c. F eliksa, ur. w 1929 roku, która w czasie w ojny działała w struktu­ rach A K na G ro d z ie ń sz c z y ź n ie . W raz z sio strą M e lan ią (ur. w 1926 r.) p rze b y w a ła w obozie i na zesłaniu w K rasnojarskim Kraju.

* * *

M ielec, 15.VI.60 K ochana, D ro g a Irenko!

D aw no ju ż do C iebie nie pisałem . A le gdybyś w iedziała, ja k i je s t w rzeczyw istości stan zdrow ia T w ojego starego przyjaciela - nie dziw iłabyś się m oże i nie m iałabyś żalu. M ój list je sz c z e dlatego uległ opóźnieniu, że porządkow ałem trochę m oją „spu­ ściznę literacką” z m yślą m .in., aby przesłać w łaśnie T obie serię w ierszy, pisanych przeze m nie kiedyś o P ow staniu W arszaw skim i A rm ii K rajow ej. W iersze te przyszło się rekonstruow ać częściow o z pam ięci, są one zniekształcone, w iele z nich przepadło bez śladu. A le co z nich ocalało - należy się w łaśnie T obie, T obie - żołnierzow i A K , więźniowi łagrów i sybiraczce. Tym bardziej, że łączą się te wiersze i z łagrami i zsyłką.

Był to chyba rok 1949. Siedziałem w tedy z Iw dielłagu na północnym U ralu (jak pow iedział k onw ojent ze Stołypinki: „tam , gdzie M akar T ielat nie ganiał!” ). C ały łag- punkt składał się niem al w yłącznie z gruźlików i ludzi chorych „na alim entarnuju di- strofiju” i w szystko to w ym ierało pow oli. K to je sz c z e m ógł się ruszać, m iał „III in- trud” lub „II k ategorię” , kto ruszać się nie m ógł - m iał IV inw alidzką. Inw alidzi też zresztą pracow ali: darli drankę, a słabsi robili takie szczypce do w ieszania bielizny. R obiło się j e z brzozow ych polan, sprężynki przychodziły do nich całym i skrzyniam i - Z a w ykonanie norm y - 80 szczypiec - otrzym yw ało się pół litra m leka pół na pół z w odą. D roga od krow iego w ym ienia do inw alidy bardzo je s t daleka... po drodze w iele znajdow ało się ust, które trochę ow ego m leka upiły i rąk, które w ody dolały. G runt przecież, aby zgadzała się ilość litrów...

O tóż to w ow y m czasie, doszedłszy do zupełnego kresu m ych sił, w ylądow ałem w takim półstacjonarze. T am ju ż podział pracy był inny: ci silniejsi, najsilniejsi - robili ow e szczypczyki, a całkow ite „dochodiagi” , czyli po polsku chyba n a pół u m ­ rzyki, leżały w drugiej połow ie budynku i m iały w reszcie praw o nic nie robić, a n a­ leżałem do tych ostatnich.

N ie pow iem , żeby mi było źle. W śród w szystkich w ędrów ek m oich była to ja k b y godzina ciszy. W ylądow ałem na tym drew nianym szpitalnym w yrku i nie potrzebow a­ łem iść ju ż nigdzie. Z m ojego ciała nie pozostało ju ż praw ie nic: szkielet, pociągnięty p om arszczoną i zw isającą w orkow ato skórą. N ie odczuw ałem ju ż naw et głodu i nie odzyw ał się w e m nie żadnym głosem naw et instynkt sam ozachow aw czy. Instynkt ten je st zdaje się fu nkcją czysto zw ierzęcą i tym m ocniej się odzyw a w człow ieku im bardziej m łode, zdrow e i zasobne w soki żyw otne je s t ciało, a w m iarę posuw ającego

(4)

się w ycieńczenia organizm u zdaje się zanikać. W e m nie w tym czasie nie działał ju ż w cale i osiągnąłem zupełną i całkow itą obojętność na mój dalszy los. Jest w tym coś z w olności.

B yło lato, k rótkie północnouralskie. S tacjonar stał na terenie zony, ale oddzielony był od niej drutam i, stanow ił w ięc poniekąd zonę oddzielną. Stał na skraju zony o gól­ nej: je d n y m bokiem przytykał do podw ójnej linii drutów kolczastych, za którym i tuż, rękę podać, ro zścielała się tajga. C iągnął się stam tąd m ocny zapach nagrzanej żyw icy zm ieszany z cierp k ą w onią m łodych brzozow ych liści i trudną do zdefiniow ania całą m asą innych zapachów . M iędzy nam i a lasem były ow e dw a rzędy drutów kolczas­ tych i znana Ci dobrze z łagrów „zapretnaja zona” - pas ziem i spulchnionej, zoranej i zbronow anej tak starannie, że odcisnąć i zachow ać m usiałaby każdy ślad. N a w ypa­ dek, gdyby ktoś zam ierzał uciec i przebył jak o ś zagrody z drutów i zakazaną strefę po drugiej stronie ogrodzenia krążyli nieustającym patrolem strażnicy, prow adzący na sm yczach specjalnie tresow ane do polow ania na ludzi psy. N a rogach zaś i załam a­ niach o grodzenia z drutów w znosiły się w ieże strażnicze, skąd w idok i obstrzał obej­ m ow ał cały obóz i je g o kolczaste granice, a przy karabinach m aszynow ych czuw ali strażnicy. W szystkie te środki ostrożności były w danym w ypadku całkiem zbędne - w łagpunkcie nie było nikogo, ktoby m iał siły, by próbow ać ucieczki. A le praw o je st praw em a przepis przepisem , zm ieniali się w ięc dzień i noc strażnicy na w ieżach, krążyły patrole z psam i i zabroniona strefa była spulchniana i bronow ana system atycz­ nie.

Niem niej - nikt nie mógł zatrzymać owych zapachów, które niosły się z tajgi i słoń­ ca, które św ieciło dziw nie jasno na stale w tym roku pogodnym niebie. P rzed bara­ kiem szpitalnym kaw ałek placu zarośnięty był traw ą, a że m ało kto chodził tam tędy, traw a była dziw nie zielona i św ieża. W ychodziłem z baraku, kładłem się na owej traw ie i w ygrzew ałem się na słońcu ja k je d n a z jaszczurek, których na U ralu je st tyle. N ie było to zakazane.

Jak rzekłem , było mi praw ie dobrze. C iała ju ż niem al nie czułem i m yśl - dziw ­ nie lekka - była chyba tym , w czym skoncentrow ało się m oje istnienie. L eżałem tak godzinam i. W spom inałem tych, których kochałem i utraciłem - zdaw ało mi się w ów ­ czas - na zaw sze - i przem yśliw ałem po raz stutysięczny spraw ę, której pośw ięcone było nasze św iadom e życie. P oczułem potrzebę, ostrą, dobrze znaną potrzebę pisania, utrw alenia sw oich przem yśleń, tęsknot i nastrojów - odzyw ał się stary nałóg, który w idocznie nie uległ ja k o ś atrofii. Pisać?! C óżby to było za szczęście!

Pisać - to nie było takie proste. Po pierw sze dlatego, że pisanie czegokolw iek prócz listów było całkow icie zakazane i m ogło ściągnąć na głow ę piszącego pow ażne nieprzyjem ności. P o drugie, aby pisać, trzeba m ieć co najm niej ołów ek, no i przede w szystkim papier.

P apier zaś był w łagrze przedm iotem rzadkiego luksusu i zbytku. P apieru w ogóle nie było . Z d a rz a ło się czasem , że ja k iś R o sjan in czy U krainiec d o sta ł w p rze sy łce z dom u zeszyt - i w ów czas cena takiego zeszytu była niew iarygodnie fantastyczna. Tu, gdzie ludzie po prostu i najdosłow niej um ierali z głodu, za zw ykły, cienki zeszyt uczniow ski trzeba było oddać trzy albo cztery dzienne porcje chleba. Szczęśliw y w ła­ ściciel w olał go zw ykle puszczać na pasek oddzielnym i kartkam i: je d n e kupow ali w ięźniow ie, którzy za w szelką cenę chcieli napisać list do sw oich, a nie m ieli sw oje­ go p ap ieru , d ru g ie - n am iętni p alacze, któ rzy w yrw ali skąd m a ch o rk i, a nie m ieli w co j ą zakręcić. W takim detalicznym handlu za zeszyt m ożna było osiągnąć znacz­ nie w ięcej.

(5)

212 Reminiscencje z zesłania Brunona Morzyckiego

T ak czy ow ak, zdobyłem się na kupno aż dw óch zeszytów . G łodow ać um iałem nieźle. N auczyłem się tego je szc ze w niem ieckich w ięzieniach, a w tym czasie m ia­ łem już i niezłą praktykę sowiecką - i teraz leżałem sobie w słońcu na trawie, a przede m ną leżały m oje zeszyty i ogryzek ołów ka. P isałem gęsto i najdrobniejszym m acz- kiem , by w ykorzystać każdy m ilim etr papieru.

W tedy to m .in. napisałem ów cykl o pow stańczej W arszaw ie, obok w ierszy o te­ m atyce osobistej, do tych, których kochałem . Z apisałem też później dw a zeszyty prozy (bo zeszyty kupow ać m usiałem nadal), proza oczyw iście została spalona przed najbliż­ szym etapem , w który m nie pognano. N ie m ogłem jej narażać na rew izje, konfiskaty itp. Co do w ierszy zaś - w iersze te od początku nie m iały szczęścia!

P ew nego w ieczoru, gdym leżał ju ż na sw oim w yrku i przeglądałem m oje papiero­ w e skarby, podszedł do m nie któryś z krym inalnych w ięźniów z żądaniem :

- Pan, daj papieru na skręcenie kilku papierosów !

- N ie m ogę ci d ać papieru, bo w idzisz - mam ju ż tylko je d e n zeszyt, drugi je st zapisany, a nieprędko będę m ógł kupić now e, bo biorą za nie po cztery porcje chle-ba! Z a te dw a dałem siedem porcji - przez dw a tygodnie co drugi dzień oddaję. A le w trzecim baraku dostali paczkę i ktoś dostał naw et banderolę z gazetam i i papier sprzedaje. P odobno naw et za zupę!

N a drugi dzień budzę się ze snu, sięgam do m oich zeszytów - je st tylko je d en , ten nie zapisany. T en z w ierszam i przepadł.

S zukam go w szędzie - pod w yrkiem , pod siennikiem - nigdzie go nie ma! Obecni na sali krym inalni p rzyglądają się niby obojętnie, ale uśm iechają się jak o ś ironicznie. S praw a je s t jasna.

O to i w czorajszy typ! P odchodzę do niego. - Ty mi ukradłeś zeszyt?

P atrzy mi w oczy w p ew nością siebie, w pełnym poczuciu sw ojej niew inności. - Ja w ziąłem ? A le czego ty - pan - szum podnosisz? P rzecież w ziąłem ci rzecz niepotrzebną - zapisany papier! Jestem człow iekiem kulturalnym - czystego zeszytu ci nie zabrałem , bo rozum iem , że ci m oże być potrzebny! Jeśli ju ż tak lubisz pisać, to sobie pisz! A le o zapisany papier robić kw estie?

W taki to sposób przepadły po raz pierw szy te w arszaw skie i inne w iersze. P isa­ łem je pod w pływ em im pulsu, nie um iałem ich na pam ięć, nie w szystkie zdołałem odtw orzyć, a co odtw orzyłem , to chyba gorzej niż było i w form ie daleko o d biegają­ cej od daw nej. P otem , gdy szedłem w ja k ieś etapy, gdy przenoszono m nie z łagpun- ktu do łagpunktu, czy też później na W orkutę, a stam tąd na zsyłkę, do K rasnojarska - trzeba było niszczyć i palić to w szystko. Proza przepadła: pam iętniki z tych lat, obserw acje i praw ie gotow a ju ż pow ieść „W ym arzona K araganda” . O statniego całopa­ lenia dokonałem w 1958 przed w yjazdem do K raju na A ngarze. Z w ierszy szczątki przetrw ały w pam ięci. C om um iał i ja k um iałem , takem odtw orzył. C hoć z punktu w idzenia sztuki pisarskiej w obecnej form ie nic nie są warte, ale są mi bliskie m oże po prostu ja k o pam ięć tych dni, przeżyć i uczuć. Jest ich ju ż tylko kilka. Z cyklu w arszawskiego przepadły całkiem w pamięci „Kolum na Zygm unta” i „Belweder” , i kilka innych. P oniew aż zarów no te uczucia ja k i w ędrów ki północne są nam w spólne, nie rozgniew asz się chyba, że Ci je poślę. Ty w iesz, że dla m nie je ste ś nie tylko żyw ą Irenką, ale sym bolem w szystkiego, co je s t bohaterskiego i godnego czci w polskiej dziew czynie. T akie w łaśnie ja k Ty w W arszaw skim pow staniu szły z butelkam i na czołgi niemieckie. Była taka, co za spalenie trzech czołgów dostała Virtuti Militari i zgi­ nęła na drugi dzień. M iała piętnaście lat.

(6)

Jestem o je d n o pokolenie starszy od C iebie. M oje pokolenie odchodzi - W y zo sta­ je cie , by pełnić rolę patriotycznego sum ienia Polski. I to je s t najw ażniejsze, bo ponad

kw estią ustrojów i codziennego politycznego zam ętu św iata - je st Polska.

P rzechodząc do m oich spraw - m am y m ożliw e lato. W ychodzę nieco na dw ór. W łaśnie z topoli spada biały puch i całe m asy tego puchu w iatr niesie i pow oli op u ­ szcza na ziem ię, która w ygląda ja k przyprószona śniegiem . W piasku baw ią się dzieci. Ileż tu je s t dzieci! W ięcej chyba niż gdziekolw iek! Jest pięknie...

B ardzo dobrze m i je s t z m oją M yszką. K ocha m nie bodaj tyleż co i ja ją. Jak nie być szczęśliw ym ? M yślim y ciągle o zorganizow aniu w sierpniu tego zjazdu. N apisz, czy K ostek i Jaś w zięliby w nim ew entualny udział? F elusia zaw iadom ię, bo adres zdaje się znalazłem . C hłopcy z K rakow a m ają blisko i trzeba tylko tu zorganizow ać noclegi, co bardzo trudne nie jest.

Co z T o b ą słychać Iruś? Jak zdrow ie P ułkow nika? C ałujem y C ię z M yszką najser­ deczniej ja k córkę i siostrę. O de m nie kłaniaj się pp. Poleszukom i ucałuj T w oją sio ­ strę.

i Pisz!

Tw ój B runo M.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zadania takie jak wyżej mogą oczywiście sprawiać kłopot w trakcie analizy kombinatorycznej, ale gdy już znajdziemy stosowny wzór, to wydaje się, że wystarczy już tylko

- Punkty przyznaje się za każdą poprawną merytorycznie odpowiedź, nawet, jeśli nie została uwzględniona w schemacie.. - Wymagana jest pełna poprawność zapisu

nów y w ych ędorzenia, który należycie wszystko zrob ił doskonale zł 73”.. 1901 dokonał ponow nej rekonstru kcji organów stradom skich. Poniew aż często

Dumna wyjrzała z dziupli i rozejrzała się wokoło (porusza językiem ruchem okrężnym na zewnątrz jamy ustnej), spojrzała w górę (dziecko sięgają czubkiem języka w

Jeszcze mieszkaliśmy cztery lata w Łukowie, i jak zaczęły się budować Zakłady Azotowe, to żona się zainteresowała, bo ja to miałem co innego w głowie.. Ja miałem szkolenia,

Co zaś do opowieści mitycznych, to można założyć, że do mitów utrwa- lonych przez twórców pierwszych kultur piśmiennych przedo- stało się jednak sporo śladów tych

Śmierć papieża Jana Pawła II i Jego pogrzeb sprawiły, że po raz pierwszy na tak dużą skalę na Bliskim Wschodzie publikowano w mediach materiały bezpo­.. średnio odnoszące

Nic tez˙ dziwnego, z˙e podczas eutrapelii, czyli kabaretu filozofów (niestety, dawno juz˙ przemin ˛ał...), Ksi ˛adz Profesor był główn ˛a postaci ˛a, głównym