• Nie Znaleziono Wyników

JV2 44 i 45 (1277).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV2 44 i 45 (1277)."

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

JV2 44 i 45 (1277). W arszawa, dnia 25 listopada 1906 r. Tom X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA“ .

W Warszawie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłki) pocztowy: rocznie r b. 10, pólr. rb. 5.

V R EN UMK RO W AC MO Ż N A:

W R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k się ­ g arn iach w kraju i za granicą.

R edaktor W szechśw iata p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjtiem i codziennie od godzi­

ny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A Nr. 118. T e l e f o n u 8 314 ,

MARYA CURIE-SKŁODOWSKA.

T E O R Y E W S P Ó Ł C Z E S N E ,

O D N O S Z Ą C E s n j

DO E L E K T R Y C Z N O Ś C I ID O M A T E R Y I.

W ykład w stępny k ursu fizyki, ogólnej, w ypow ied zian y w Sorbonie 5 listopada 1906 r.

R o zpatru jąc bliżej postępy, dokonane w dziedzinie nauk fizycznych ostatnierai czasy, w przeciągu lat zaledwie dziesię­

ciu, je s te ś m y szczególniej uderzeni roz­

wojem pojęć podstaw ow ych, d o tyczących n a tu ry elektryczności i m ateryi. Rozwój ten był w y w ołany z jednej stron y przez dokładne badania nad przew od n ictw em elek try czn em gazów, z drugiej — przez' o d k rycia i zbadanie zjawisk r a d y o a k ty - wności. Okres tego rozwoju, sądzę, roz­

począł się dopiero i pozwala spodziewać się wiele w przyszłości.

J e d n o ty lk o dotychczas w ydaje się cał­

kowicie pewne: pojęcie budowy atomowej elektryczności, a to dlatego, że p o tw ier­

dza i dopełnia wyobrażenie, ja k ie m am y o budowie atomowej m ateryi, w yo b raże­

nie, stanow iące podstaw ę teoryj chemicz­

nych. Równocześnie z tem , j a k istnienie atom ów e le k try c z n y c h , nie d a jący ch się

podzielić zapomocą środków, którem i m ożem y rozporządzać, w ydaje się zu p eł­

nie stwierdzonem, w ystęp ują na jaw wa­

żne o w y c h atom ów własności. A to m y elektryczności odjemnej, k tó re będziemy nazyw ali elektronami, m o g ą istnieć w s ta ­ nie wolnym, niezależnie od wszelkich a to ­ mów m ateryi i nie posiadając żadnych wspólnych z niemi własności. W ty m stanie m ają one pewne w ym iary w p r z e ­ strzeni i są obdarzone pew ną bezw ład­

nością, co nasunęło myśl p rzy pisy w ania im odpowiedniej masy. Dośw iadczenie wskazuje, że w y m iary ich należy uważać za bardzo małe w stosunku do w y m ia ­ rów cząsteczek m ate ry i i że masa ich nie może przew yższać drobnego ułamka, 7iooo co najw yżej masy atom u wodoru.

Doświadczenie poucza również, że elek­

trony, jeżeli m ogą istnieć oddzielnie, m u ­ szą tak ż e istnieć w łonie ciała zwykłego, a naw et, że m ogą być wydalone z ciała tak iego j a k np. metal, bez dostrzeżonej dla nas zmiany jego własności.

Jeśli zatem m am y tra k to w a ć e le k tro n y ja k o pew ną postać m ateryi, zmuszeni j e ­ steśm y przesunąć granice podzielności m a ­ teryi poza a to m i uznać istnienie c z ą ­ stek niezmiernie m ałych, m ogących w cho­

dzi*' w skład atomu, nie w yw ołu jący ch

(2)

666 W s z e c h ś w ia t m 44 i 45 je d n a k koniecznego zniw eczenia go, gdy

się zeń wydzielają. T e n sposób pa trz en ia na rzeczy sprawia, że p rze d staw ia m y so­

lne k a ż d y atom jako u kład skom plikowa­

ny, a przypu szczen ie nasze staje się p raw dopodobnem, gdy za u w a ż y m y ogromnie złożoną, budowę widm e m isy jny ch , c h a ra ­ k tery zujących rozmaite atom y.

Mamy więc dość d o kład n y obraz a to ­ mów elektryczności odjemnej. Co do elek­

tryczności dodatniej, to rzecz p rz e d s ta w ia się mniej pomyślnie. P o m ię d z y dwiem a elektrycznościam i zdaje się istnieć zupeł­

na asym etrya. E le k try c z n o ś ć dodatnia w y stę p u je zawsze w p ołączen iu z atoina mi m ate ry i i, jak dotąd, niema żadnego pow odu do sądzenia, że może istnieć od­

dzielnie.

Z akres wiadomości d o t y c z ą c y c h m a t e ­ ryi powiększył się również o je d e n w aż­

n y czynnik. Z ostała m ianowicie o d k ry ta n ow a własność m ate ry i, własność n a z w a ­ na promieniotwórczością, albo r a d i o a k t y ­ wnością. N a z yw am y ta k właściwość, po ­ siadaną przez ato m y n iek tó ry ch substan-

cyj i p o lega jąc ą na tem , że z atom ów w ydzielają się cząsteczki: j e d n e z nich są wielkości dającej się jesz c ze p o ró w n y ­ w ać z wielkością atom ów, inne — są to elektrony. W łasność ta, posiad an a w sła­

bym stopniu przez uran i tor, posłużyła do od k rycia now ego p ierw ia stk u ch em icz­

nego, t. zw. radu, prom ieniotwórczego w bardzo silnym stopniu.

N iek tóre z cząsteczek, w y d z ie la n y c h przez rad, uchodzą z na dz w y c z ajn ą s z y b ­ kością, a ich wydzielaniu się tow arzyszy znaczne w y tw a rz a n ie ciepła. Ciało radyo- a k ty w n e j e s t zatem źródłem energii. Naj­

łatwiej zdać sobie sprawę ze zjawisk p ro ­ mieniotwórczości, posługując się teo ry ą , k tó ra przypuszcza, że w ciele r a d y o a k ty - wnem p e w n a ilość ato m ó w u leg a trans- form acyi w p e w n y m o k reślonym czasie z w ydzieleniem innych a to m ów o niższym ciężarze atom ow y m , a w niek tó ry ch ra ­ z a ch —i z w ydzieleniem elektronów . J e s t to teo ry a tra n s m u ta c y i ciał, różni się j e ­ dnak od m arzeń alchem ików tem , że u z n a ­ j e m y się za niezdolnych — przy najm n iej w tej chwili— do wyWołania tra n s m u ta c y i,

lub Wpłynięcia na nią w jak ik o lw iek sposób.

N ie k tó re fakty zdają się dowodzić, że ra d io a k ty w n o ś ć je s t w słabym bardzo stopniu udziałem wszelkiego rodzaju ciał.

Jeśli tak jest, to m aterya nie jest wcale t a k niew zruszona i bezwładna, j a k sądziliś­

my dotąd. P rzeciw n ie—znajduje się w sta­

nie ciągłej przem iany, chociaż przem iana ta uchodzi naszym zmysłom, w sk utek wielkiej stosunkow o powolności, z j a k ą się odbywa.

Przedm iotem tego w yk ład u będzie szczegółowe badanie zjawisk, k tó ry c h po­

znanie doprowadziło do now ych pojęć, tylko co właśnie przedstaw ionych. W lek- cyi dzisiejszej p ostaram się dać szkic g e ­ nezy tych pojęć i wskażę kilka w ażnych faktów, k tó re im służą za podstawę.

* * *

W iadom o, że na początku ubiegłego stulecia Coulomb i A m pere trak tow ali k a ż d ą z dwu elektryczności jako płyn nie­

ważki. Siły, działające pomiędzy cząstk a­

mi płynów elek trycznych , według ty ch uczonych, są siłami centralnemi: odpycha­

nia pomiędzy cząsteczkam i jed n e g o i tego sam ego płynu a przyciągania pomiędzy cząsteczkam i płynów różnych. Siły te są proporcyonalne do ładunku elektrycznego cząsteczki i zmieniają się w stosunku od­

w rotnym do k w ad ratów z odległości. W y ­ chodząc z tych danych i tłu m acząc od­

powiednio fakty doświadczalne, odnoszące się do różnicy pomiędzy n a tu rą przew od­

ników a dielektryków, można zbudować doskonałą teo ry ę zjawisk e le k tro staty c z ­ nych. Podobną te o ry ę m ożna zastosować do m agnetyzm u, przypuszczając, że p r a ­ wa działania pomiędzy dw om a biegunami m ag n e ty cz n e m i są całkowicie podobne do praw działania pomiędzy dwiema naelek- tryzow anem i cząsteczkami.

Przebieganie płynu elektrycznego w prze­

wodniku stanowi prąd elek try czn y.

A by zbudować teo ry ę zjaw isk e lek tro m a­

g n e ty c z n y c h i elektrodynam icznych, t r z e ­ ba wprowadzić trzecie prawo działania na odległość pomiędzy biegunem m agnetycz­

nym a elem entem p rąd u —prawo Laplacea.

W szy s tk ie te teorye razem zebrane o pie­

(3)

Ne 44 i 45 WSZECHŚWIAT 66 7 rają się zatem n a praw ach sil działają­

cych na odległość, k tó re to praw a łąc z y ­ my z wyobrażeniem płynów elektrycz­

nych.

Farad a y , chociaż współczesny ty m po ­ mysłom, rozpatruje tę rzecz z innego p u n k tu widzenia. Nie w ierzy w możliwość działania na odległość ciał naelektryzo- w anych i myśli, że siły, działające pom ię­

dzy niemi, pochodzą z naprężenia elasty­

cznego w ośrodku rozdzielającym je, cią­

gnieniu w kierunku linii sił i ciśnienia w k ie ­ runku prosto p a d ły m do poprzedniego k ie ­ runku. S tarając się uwidocznić bezpośred­

ni w p ły w ośrodka, dochodzi do odkrycia własności indukcyjnej dielektryków i t \ m sposobem je g o pogląd na zasadnicze zna­

czenie ośrodka zostaje potwierdzony.

Dla F a r a d a y a powierzchnie przewodników n a ła d o w an y c h są przedewszystkiem po­

wierzchniami rozdziału pomiędzy prze­

strzeniami gdzie pole elektryczne się znaj­

duje, a takiemi, gdzie go niema. U d erza go ogromnie bezowocność wysiłków, przed­

siębranych dla zrealizowania ładu n ku b ez­

względnego, a ładunki elektryczne przed­

staw iają mu się zawsze ja k o zakończenia wiązki linij sił, przebiegającej przez die­

lektryk.

Maxwell był fizykiem, który, oczarowa­

n y pojęciami F a ra d a y a , postanowił j e w y ­ łożyć w jęz y k u m atem atycznym . W s k a ­ zuje on, że z p u n k tu widzenia m a te m a ty c z ­ nego niem a żadnej niezgodności pomiędzy teoryami, opartemi n a prawach działania na odległość a teo ry ą działania w bezpośre- dniem zetknięciu F a ra d a y a , oraz, że przy­

znając odpowiednią w artość ciśnieniu i n a ­ prężeniu, które F a r a d a y przypuszcza w dielektrykach, m ożna zbudow ać ele- k tro s ta ty k ę zupełnie tak ą , j a k op arta na prawie działania na odległość.

Chociaż MaTwell nie określa dokładnie n a tu ry elektryczności, uw aża j ą je d n a k za płyn, k tóry, zmieniając miejsce w prze­

wodniku, wywołuje opór, proporcyonalny do szybkości przepływu, podczas gdy w d iele k try k u t a k a sam a zmiana miejsca w yw ołuje re a k c y ę elastyczną.

W d iele k try k u zatem przemieszczenie może zajść t y lk o w chwili zmiany pola.

J e d n ą z idei zasadniczych Maxwella było

uważanie przemieszczenia elektryczności w dielektryku za prąd elektryczny, k tó re ­ mu daje nazw ę prądu przemieszczenia.

P rą d przemieszczenia zachowuje się, we­

dług M axwella, ja k prąd zwykły, w tem znaczeniu, że stwarza pole m agnetyczne.

K ażdy prąd, nie zam knięty w przew odni­

ku, zam yka się, według zdania Maxwella zapom ocą prądu przemieszczenia w die­

lektryku, tak, że istnieją tylko prądy zamknięte.

U kład 6-ciu równań różniczkowych, zwanych równaniami Maxwella, objaśnia w postaci m atem atycznej stosunek, istnie­

jący na każdym punkcie pola elektrom a­

gnetycznego pomiędzy prądem przemiesz­

czenia a polem m agnetycznem , j a k rów ­ nież—pomiędzy zmianami indukcyi m a ­ gnetycznej w czasie, a polem elektrycz- riem, które je s t tego następstw em. Te stosunki, całkowicie sym etryczne, w s k a ­ zują, że wszelka zmiana w polu elektrycz- nem pociąga za sobą w ytw orzenie się pola m agnety cznego i odwrotnie.

Biorąc za p u n k t wyjścia powyższe rów ­ nania, Maxwell wykazał, że wszelka per- tu rb a c y a w polu e le k tro m ag nety cznem pow inn a przenosić się w próżni z s z y b ­ kością rów ną szybkości światła — także w próżni.

Maxwell wnioskuje stąd, że ośrodek, przenoszący działania e le k trom agn etyczn e w próżni j e s t ty m sam ym , k tó ry p rz e n o ­ si światło, a to ostatnie j e s t praw dopodo­

bnie zjawiskiem elektro m agn etycznem . To pojęcie stało się podstaw ą teoryi e le k tro ­ m agnetycznej światła, przyjętej dziś po­

wszechnie pod wpływ em doświadczeń H ertza i wielu innych fizyków z falami elektrom agn etyczn em u

W rozwoju wyobrażeń F a r a d a y a i Max- wella ważność przypisyw ana udziałowi ośrodka dielektrycznego bierze górę, tak, że przez pewien czas pomijano zupełnie naturę elektryczności i sk a z y w a n o ją tym sposobem n a rolę d ru g o rz ę d n ą ; p rz e z n a ­ czeniem elektryczności, było, jak się zda­

wało o trz y m y w a ć i n te r p r e ta c y ę pośrednią.

Nie widziano ani ład u n k ó w e le k try c z ­

nych, um ie jsc o w io n y c h w przestrzeni

określonej, ani p r ą d u przebiegającego

w ośrodku—przew odniku. Widziano tylko

(4)

0 6 8 WSZECHŚWIAT M 44 i 45

energię, skupioną w ośrodku d iele k try c z ­ n ym i rów nania różniczkowe, przew odni­

czące zmianom pola w ty m ośrodku.

Rozwój badań najnow szych doprowadził nas do bardziej k o nkretn e g o pojęcia n a ­ tu ry elektryczności.

P ierw szy pochop w ty m k ieru n k u dały badania, odnoszące się do elektrolizy i te- orye nowe tego zjawiska. Dowiedziono z całą pewnością, że przenoszenie ele­

ktryczności w elektrolitach jest zawsze w związku z przenoszeniem się m ateryi.

E lek tro lity są to ro ztw o ry w odne k w a ­ sów, zasad i soli m ineralnych, lub same te ciała w stanie stopionym .

P rz y jm u je m y dzisiaj, że cząsteczki ciała rozpuszczonego są w całości, lub częścio­

wo rozłożone, k a żd a na dw a jony: jeden, utworzony z m etalu albo wodoru i n a ł a ­ dowany dodatnio, drugi, utw o rzo n y z rod­

nika kw asu i n a ła d o w an y odjemnie. Gdy w roztworze w y tw o rzym y pole ele k try c z ­ ne, jony kierują się ku elektrodom 0 z n ak ach p rzeciw nych, przenoszą swoje ładunki przez ciecz, oddają j e elektrodom 1 zostają w te d y wydzielone w stanie wol­

n y m i obojętnym. J o n y zatem są praw- dziwemi przenośnikam i elektry czn ości w elektrolitach, a p rąd n a z y w a się p r ą ­ dem konw ekcyjn ym . Z zasad F a r a d a y a w y n ik a również, że w szystk ie j o n y jedno- wartościow e posiadają jed n a k o w y ładunek q, odpow iadający 96600 kulom bom na j o ­ nogram, jo n y zaś n■ —wartościowe posiadają ładunek nq.

Nie m ożem y zatem w elektrolizie p rzy j­

m ować ładun ku e le k try c z n e g o odosobnio­

nego niższego, niż ten, k tó ry posiada jo n jedno w artościo w y, niż ten np. k tó ry j e s t właściwy atomowi wodoru w stanie jonu.

B u dow a atom ow a elektryczn o ści wypro­

w a d z a się z a te m bezpośrednio i k o n iecz­

nie z bud o w y atomowej m ateryi.

A priori nie je s t rzeczą bynajm niej wi­

doczną, czy tak ie pojęcie może być uogól­

nione i czy inne w ypadki znane p rzew o ­ d n ictw a m og ły by p o dleg a ć podobnem u objaśnieniu. A je d n a k , j a k się zdaje, tak j e s t w rzeczywistości. Badanie p rze­

w odnictw a elektrycznego gazów z apo ży ­ czyło od teoryi elektrolizy pojęcia o j o ­ nach na ładow anych, przenoszących prąd.

M ożem y zdać sprawę ze zjawisk w sposób zadaw alający, przypuszczając, że prąd w gazach j e s t także prądem k o n w e k c y j­

nym. J e d n a k przenośniki prądu nie są tu te sam e co w elektrolitach. P rz y p u sz ­ czamy, że cząsteczka gazu jonizowanego dzieli się na dwa jony, z któ ry c h jeden je s t t y m bardzo m ałym elementem, któ ry śm y n azw ali elektronem , a drugi pozostałością cząsteczki, pozbawionej elektronu. Za- pom ocą bardzo dowcipnie obm yślanych sposobów można policzyć jony, z aw arte w danej objętości gazu zjonizowanego i oznaczyć ład u n e k każdego z nich.

Ł a d u n e k ten jest równy ładunkowi, przenoszonem u przez atom wodoru w ele­

ktrolizie; p rze d staw ia nam się zatem, po­

raź ju ż drugi, jako najm niejsza ilość ele­

ktryczności, m o g ąc a istnieć oddzielnie.

W szystkie zjawiska przechodzenia p rą ­ du przez g a z y pod wpływem rozm aitych prom ieniow ali oraz w yładow ań w postaci iskry pod ro zm aitem ciśnieniem w y da ją się możliwe do w y tłum aczenia zapomocą tej teoryi jonizacyi gazów.

S ta ra n o się znaleźć podobne tłu m ac z e ­ nie dla przew odnictw o m etalicznego. Mo­

że być, że to o statnie będzie mogło być u w ażane ja k o p rąd k onw ekcyjny, ponie­

waż przenośnikam i m ogą tu być elektro­

ny wolne, zaw arte w metalu. Dochodzi­

m y z a te m do wniosku, że każdy prąd e le k try c z n y w m ate ry i jest prądem kon­

w ekcyjn ym , czyli przenoszeniem się ła­

d un kó w e lektrycznych. Dowiedziono już zresztą, że podobne przenoszenie się ma za następstw o w ytworzenie pola m a g n e ­ tycznego.

F a k t istnienia atom ów elektry czn ych, uwidoczniony w ten sposób przez zjaw i­

ska przew odnictw a, m a znaczenie z asa­

dnicze w n o w ych teo ryach elektryczności, np. w teoryi Lorentza. T e o ry a ta zacho ­ w uje ideę zasadniczą F a r a d a y a i Maxwel- la, p o d łu g której działania elektrom agne ty c z n e przenoszą się zawsze od p u nktu do p u n k t u w ośrodku ciągłym i z szyb­

kością skończoną. Ten ośrodek je s t e te ­ rem pow szechnym , a szybkość— szybk o ś­

cią światła. P ra w a zmian pola elektro-

j m agn e ty cz n e g o w eterze m ogą być w ca-

I łości w yrażone za pom ocą równań Max-

(5)

wella. Co do bodźca, stanow iącego przy­

czynę tw o rze n ia się pola ele k tro m a g n e ­ tycznego, znajdujem y go w realuem ist­

nieniu atom ów elektryczności dodatniej i odjemnej, oraz w ruchu ty ch atomów.

Dochodzimy w ten sposób do pojęcia, k tóre przypom ina ogromnie p ierw otny obraz dwu płyn ów elektrycznych, dostrze­

g am y tylko w sposób zupełnie ja s n y bu ­ dowę ato m o w ą ty c h płynów, a przytem znamy lepiej stosunek istniejący pomię­

dzy atom am i elektryczności, a m atery ą, stosunek, któ reg o n a tu ra j e s t najważniej- szem zagadnieniem doby obecnej.

Atom elektryczności w stanie ru ch u s tw arza wokoło siebie pole e lektrom a­

gnetyczne, które tow arzyszy mu w j ego drodze i które p rzedstaw ia pewien zasób energii, tem większy, im większa je s t szybkość naładow anego pocisku. — Nie można zatem pow iększać tej szybkości, nie dodając jednocześnie energii, skąd w y ­ nika, że nasz pocisk na ładow any je s t ob­

darzony p ew n ą bezwładnością. W m echa­

nice posługujemy się bezwładnością ciała, aby zmierzyć jego masę. P o w ie m y zatem, że nasz atom elektryczności posiada m a­

sę już z tego powodu, że jest naładow a­

ny. Rachunek dowodzi wszakże, że owa masa zależy od szybkości. Pozostaje ona stałą dopóty, dopóki szybkość n aładow a­

nego pocisku je s t stosunkowo słaba (oko­

ło ł/ 100 szybkości światła), dla rosnących j ed n a k szybkości w zrasta stopniowo; ro­

śnie zaś bardzo szybko i dąży do w a rto ­ ści nieskończenie wielkiej, g d y szybkość zbliża się do szybkości światła. Szybkość światła zatem stanowi szybkość granicz­

ną, k tó ra nie może być osiągnięta.

Możemy sobie wyobrazić, że g ru p a atomów elektryczności dodatnich i odje- m nych, k tó ry c h ładunek całkow ity jest równy zeru, posiada je d n a k bezwładność, pochodzącą z ład unk ó w elektrycznych składowych. Tę- grupę - m ożem y uważać za wzór a to m u m ateryalnego. Można w ten sposób p róbow ać stw orzenia m e­

chaniki ogólniejszej niż ta, k tó rą się po­

sługujem y, a k tó ra opiera się n a n ie ­ zmienności masy; wówczas ta b yłaby już ty lk o pierwszem przybliżeniem do rze c z y ­ wistości i dałaby się zastosow ać do ty c h

wszystkich wypadków, w któ ry ch s z y b ­ kość nie je s t bardzo wielka. Czyniono

! usiłowania w kierunku zdania sobie spra-

! wy z ogólnego ciążenia pomiędzy a to m a ­ mi utworzonem i według podanego przed chwilą wzoru. Ogół ty c h wysiłków dąży do zlania się zupełnego pojęcia m ateryi z pojęciem elektryczności w tak i sposób, że dwa te pojęcia odrębne stan ą się mo­

że identycznemi.

T a k a budowa przypisywana atom om pozwala ugruntow ać teo ry ę bardzo zada­

walającą dla sprawy wydzielania ciepła i światła przez ciała. W ydzielanie to po­

legałoby na w ytw arzaniu fal elektrom a­

g n e ty c z n y c h o krótkim peryodzie, w y da ­ wanych przez atom y, k tó ry c h jo n y skła­

dowe są w stanie drgania.

T a sama budowa atom ów stosuje się bardzo dobrze do atom ów promieniotwór­

czych. W ydzielają one, w rzeczy samej jak ie ś cząstki, które są albo elektronami, albo cząsteczkami, naładow anem i doda­

tnio i posiadającemi wielkość, k tó rą mo­

żemy porównywać z wielkością atomów.

Nie będziemy się starali tym razem za­

głębiać się dalej w dziedzinę teoryj, któ­

rych szkic przedstaw iłam i zajm iem y się raczej badaniem p e w n y c h zjawisk, które posłużyły za podstawę do ich rozwoju.

(Dalszy ciąg nastąpi).

ZMIENNOŚĆ M U T A C Y J N A A P O W S T A W A N IE G A T U N K Ó W . T e o ry a m u ta c y jn a de Y riesa wogóle została przychylniej p rzy ję ta przez b o ta ­ ników, niż przez zoologów. P o tw ie rd z e ­ nie teg o zd ania znajdziemy w p rzyto c zo ­ n ych poniżej poglądach dwu uczonych, M acdougala i Merriama.

P ierw szy j e s t przeciwnikiem t y c h te o ­ ryj ew olu cyjn ych, które uw ażają sto pn io­

we gromadzenie się niezn aczn ych zmian za przyczynę p ow staw ania nowych g a ­ tunków ; w obronie swoich poglądów Mac- dougal p rzytacza, jak o głó w n y a rg u m e n t—

b rak liczniejszych form przejściowych,

które m ogły by uzasadniać poglądy przeci

(6)

(570 WSZECHŚWIAT Ne 44 i 45 w nego obozu, ja k również okoliczność, że

nieznaczne zm iany, ob serw o w an e do ty ch ­ czas w organizmach, mieszczą się w zbyt szczup ły ch granicach i w sk u te k tego nie m o g ą być w y z y s k a n e w celu p rze p ro w a ­ d zenia różnic m iędzy g a tu nk a m i. D latego też u c zo n y ten, pom ijając krzyżow anie, k tó re u w a ż a za bardzo w ażn y czynnik w pow staw aniu n o w y c h g a tu n k ó w , u z n a ­ je tylko raptowne, ja k b y w y b u c h o w e i znaczne odchylenia od norm aln y ch cech g a tu n k u za p o d sta w ę do tw orzenia się g a tu n k ó w nowych. P ow ołu je się n a no­

we badania, prowadzone p rzez siebie nad g a tu n k a m i O e no the ra w ciągu o statnich czterech la t w ogrodzie botaniczn y m w New -Y orku: b adania te p o tw ierd z ają i zga dza ją się ze znanemi pracam i de Vriesa. Macdougal otrzymał p r z y te m od­

miany, odpowiadające dziko rosnącym g a ­ tunk om , mianowicie n iek tó re odm iany O e n o th e ra c ru c iata i O. grandiflora.

Co do ogólnych zasad, rządzących po ­ w staw aniem odmian, M acdougal w y g ła ­ sza n astępujące poglądy: k a ż d a roślina, j a k to już zaznaczył de Vries, posiada liczne, niepodzielne cechy poszczególne, z k tó ry c h je d n a k nie wszystkie u jaw n ia ją się, lecz część może pozostaw ać w stanie u tajonym . Je że li podczas rozw oju p ew n e­

go g a tu n k u j e d n a z ty c h cech s k ry w a się lub zupełnie znika, wówczas m a m y roz­

wój w steczny (zwany ta k przez Macdou- gala). J a k o w ażną właściw ość roślin, pod­

legających m utacyi, Macdougal zaznacza, że cech y anatom iczne tych osta tn ic h w y ­ k azują daleko większą skłonność do zm ien­

ności, niż u form pierw otnych. Ponieważ p o dług je g o poglądów większość g a tu n ­ ków pow stała w sk u te k m u ta c y i, n a le ż a ­ łoby więc u c zy n ić tu p y tanie, ja k i e w a ­ runki ograniczyły w p e w n y m przeciągu czasu tę skłonność' do zmienności,— p y t a ­ nie, na k tó re tym czasem jeszcze M acdou­

gal nie daje odpowiedzi. Różnorodność m u ta c y j, ja k im może po dlegać p ew n a od­

miana, zależy p rze d e w sz y stk ie m od w a ­ runków morfologicznych. Możliwość i j a ­ kość t y c h m utacyj w danej okolicy ściśle wiąże się z panującem i w niej w a ru n k a ­ mi życia. W tem znaczeniu Macdougal rozumie także i dobór.

J a k wiadomo, de Yries utrzym uje, że dla poszczególnych odmian okresy m u ta ­ cyj zmieniają się naprzem ian z okresami bezczynności. Macdougal zaś twierdzi, że wiadomości nasze pod ty m względem są jeszcze niedostateczne; prawdopodobnie odmiana, k tó ra w ykazuje maximum en er­

gii życiow ej, jest najm niej skłonna do zmienności.

Zasadnicze procesy, sprowadzające mu- tac y ę , zachodzą praw dopodobnie w ko­

m órk a c h rozrodczych. A b) uzasadnić to przypuszczenie, Macdougal powołuje się na swoje doświadczenia, które ja k o b y stw ierdzają, że działanie np. słabych roz­

tw orów soli m ineralnych na jajko nieza- płodnione zwiększa skłonność do m utacyi.

M acdougal w rozprawie swojej sta ra się przekonać, że poglądy de Vriesa nie są ju ż h y p o te ty c z n e , lecz odpowiadają rzeczywistości; nie należy je d n a k zapo­

minać o tem, że nowe przykłady, przy­

toczone przez niego, dotyczą rośliny teg o sam ego rodzaju, mianowicie Oe­

nothera, k tó ry badał de Yries, a więc m a te ry a ł fak ty c zn y , j a k dotychczas po­

zostaje jeszcze ograniczony.

To też inny badacz Merriam, wycho­

dząc z tego p u n k tu widzenia, zbija Mac- dougala i utrzym uje, że zmienność m u ta ­ c yjn a ty lk o w stosunkowo rzadkich p rzy ­ p a d k a c h mogła dać początek poA^stawa- niu gatu n k ó w ; znacznie więcej faktów prze m aw ia za tem, że małe zmiany, jakie obserwowano dość często, przez dobór pod w pływ em w arunków zewnętrznych p row adzą do tworzenia się nowych g a ­ tunków . Co dotyczę zmian, Merriam roz­

różnia przypadkow e o ch a ra k te rz e bardzo różnorodnym (korzystnym , szkodliwym i obojętii)iu), w y stęp ujące u poszczegól­

n y c h osobników i podlegające działaniu

; doboru naturalnego, oraz zmiany dynami-

| czne, któ re pod wpływem w a ru n k ó w ze-

J

w nętrzn ych ukazują się jednocześnie u wie-

| lu osobników i mają c h a ra k te r p rzy sto ­ sowań.

T e ostatnie m ogą być albo funkcyonal- ne, albo geograficzne. J a k o przykład ty c h dwojakiego rodzaju k a tegoryj odmian dy­

n am icznych Merriam przytacza żyjące,

w pu sty n n y c h okolicach A m eryki półno­

(7)

No 44 i 45 WSZECHŚWIAT 671 cnej małe z w ierzątka z rodzaju Diplodo-

mys o dużej głowie, dużych oczach, kró t­

kich przednich i długich tylny ch kończy­

nach i długim ogonie. O statnie cechy sta ­ nowią przystosowanie do skoków; oprócz tego znaczny rozwój ucha zewnętrznego, zajm ującego więcej niż połowę czaszki, j e s t doskonałem przystosowaniem, zabez- pieczającem wspomniane zwierzę od nie­

spodziewanych napaści najstraszniejszego w ro g a— lisa stepowego. Obok tycli cech funkcyonalnych, w łaściw ych wszystkim g a tu n k o m rodzaju Diplodomys, spo ty k ają się i inne u p e w n y c h poszczególnych g a ­ tunków. Oprócz wspom nianych odmian istnieją jeszcze inne, n a któ ry ch wycisnę­

ły piętno najwidoczniej warunki g e o g ra ­ ficzne: np. pośród je d n e g o i tego samego g a tu n k u daje się zauważyć stałe zmniej­

szanie się wielkości osobników w m iarę posuwania się z półno cy na południe.

K w estya, czy podgatunk i różniące się między sobą tylko nieznacznie, mogą ist­

nieć w tej samej okolicy, według Mer­

d a n ia j e s t bardzo wątpliwa. Staje on na tyra punkcie widzenia, że w takich p r z y ­ padkach, g d y obecnie dwa blisko spo­

krewnione p o dg atu nk i spo ty ka ją się r a ­ zem, obiedwie te formy musiały powstać w różnych okolicach i dopiero później ze­

tk n ęły się bezpośrednio z sobą. Merriam ten pogląd s ta r a się wyjaśnić na p r z y ­ kładach, mianowicie na rozpowszechnio­

ny m w południowo-zachodniej części A m e ­ ryki północnej w trz e ch g a tu n k a c h i trzech p o d g a tu n k a c h rodzaju Ammospermophilus (zwierzę p o krew ne susłowi). T rz y g a tu n ­ ki Am m ospermophilus, rozdzielone g ran i­

cami geograficznemi (rzeki, góry, wznie­

sienie nad poziom morza), różnią się mię­

dzy sobą dość znacznie, g d y tym c z ase m w okolicach p og ranicznych pośród pod- gatunk ów Ammospermophilus leucurus, nie tak ściśle izolowanych, spo ty k ają się formy przejściowe. W obec tego dochodzi do wniosku, że gatunki, obecnie bezpo­

średnio zbliżone, w części przyszły tu z dalszych okolic, w części zaś stanow ią resztki bardzo rozpow szechnionych nie­

gdyś gatunków .

Zwolennicy teoryi m uta c y jn e j zazna­

czają ze szczególnem upodobaniem jed en

punkt, w k tó ry m już i Darwin widział słabą stronę swojej nauki, mianowicie rzadkość form przejściowych między g a ­ tunkam i pokrewnemi. Merriam jedna k utrzym uje, że tak ie formy przejściowe nie są bynajmniej rzadkie, lecz należy ich szukać w tak ic h okolicach, gdzie między pokrewnemi gatun kam i i p odgatunkam i niema ścisłych granic geograficznych. J a ­ ko przykład p rzy ta c z a rozprzestrzenienie geograficzne p o d g a tu n k ó w Citellus trede- cemlineatus; w okolicach po g ranicznych obserwował liczne formy przejściowe.

Cały m ate rya ł faktyczny, zebran y przez Merriama, przem awia według niego wię­

cej na korzyść nieznacznych zmian, jako czynnika w po w staw aniu n o w ych g a tu n ­ ków, niż zmian wielkich w znaczeniu teoryi m utacyjnej.

Cz. St.

GUSTAW LR BON

STA RO ŚĆ ATOM ÓW A E W O L IJC Y A KOSMICZNA.

(Rev. scient. 27 p aźd ziern ik a 1906)

(Dokończenie).

III.

Czemże j e s t rad? Substancy ą złożoną, czy też pierwiastkiem ? W y tw o ry dotąd otrzym ane pod nazwą radu, są, j a k w ia ­ domo, tylko solami teg o m ate ry a łu p rz y ­ puszczalnego (chlorkiem lub bromkiem).

Ponieważ nikomu nie powiodło się wyo­

sobnić radu, niem a dostatecznej podstaw y do uw ażania go za pierwiastek.

Ju ż lat dziesięć tem u przepowiedziałem, że nie zdołam y wyosobnić radu i że m e­

tal, który otrzym alibyśm y z rozkładu j e ­ go soli nie będzie posiadał żadnej wła­

sności radyoktyw nej.

Lord Kelvin mniema, że rad j e s t zw iąz­

kiem jakiegoś m etalu z helem, co tłu m a ­ czyłoby nam przypuszczalną przem ianę tego radu w hel. Za m niemaniem tem przemawia, oczywiście, wiele względów.

Gdybyśm y z tlenku m etalicznego, u w a ­

(8)

(572 WSZECHŚWIAT Ne 44 i 45 żanego za m eta l czysty, o trz y m ali tlen,

to pow iedzielibyśm y również— rozu m u jąc ściśle t a k samo, j a k się to czyni w w y ­ padku rad u— że m eta l te n przeobraził się w tlen.

A zatem , p o w ta rz a m to, dopóki nie zdo­

łam y w yosobnić radu, d o p óty nie będzie­

my mieli p r a w a u trz y m y w a ć, że zamienia on się na hel. Ale, j a k słusznie z a u w a ­ żył w ybitny chem ik A rm strong, „wzory i m oda w yw ierają na fizyków w pływ w s z ech po tężn y”, i przeobrażenie się radu w hel j e s t je d n y m z d o g m ató w nowej w iary x).

A toli w ta k im n a w e t razie, g d y b y rad był związkiem holu i jak ieg o ś m etalu, m ielibyśm y w praw dzie w ytłum aczenie, dlaczego, rozkładając się, w y d z ie la on hel, lecz nie m oglibyśm y nic powiedzieć o p rz y ­ czynie ty ch własności, k tó re m etal ten posiada w stopniu, nie s p o ty k a n y m w żadnem innem ciele. Czemuż zaw dzię­

cza on te własności?

T uta j z konieczności zm u szon y jes te m w k ro c z y ć w dziedzinę h y p otez , które zresztą znajdą oparcie w doświadczeniach bardzo dokładnych.

J a k wiadomo, istnieją związki chem icz­

ne, które bardzo specyalne swe własności zaw dzięczają obecności drugiego ciała

*) W rzeczy sam ej, uderzało m nie zaw sze to, że w śród fizyków spo ty k am y najw ięcej bodaj osób, p o sia d ający c h ma>amum łatw ow ierności a m ini­

mum zm ysłu k rytycznego. Ł atw ow ierność t a p o ­ chodzi praw dopodobnie stąd, że wobec wielkiego zachodu i znacznego kosztu, ja k ic h w ym aga w y­

konyw anie w ażnych dośw iadczeń, dośw iadczenia te w rza d k ich tylko w ypad k ach b y w ają pow ta­

rzane. Tym sposobem z konieczności trz e b a po ­ legać ślepo na zdaniu osób, k tó ry m ich sta n o w i­

sko urzędow e nadało odpow iednią powagę. W k ra ­ ja c h rom ańskich, a zw łaszcza we P ra n cy i, w iara we w szystko, co pochodzi ze źró d ła urzędow ego, je s t n ajb ard ziej rozpow szechniona. Ani jeden fi­

zyk z a g ra n ic z n y —-ani jed en !—nie uw ierzył w i s t­

nienie promieni N, w które su g g e sty w n a p o w a g a akadem ika k a z a ła w ierzyć przez czas ta k dfugi fizykom francuskim

Ja k wiadomo, kom unikaty w tym przedm iocie n ap ły w a ły do A kadem ii pary sk iej w ilości nie­

słychanej, dopóki sły n n a an k ieta Revue scientifi- que nie w yk azała, że prom ienie te m a ją tylko byt urojony. Z okazyi cudow nych w łasności pro ­ mieni N, spotykam y w Comptes ren d u s kom uni­

katy w ybitnych fizyków (Broca, J. Becąuerel etc.), które pozostaną nieśm iertelnem i, albowiem zaw sze p rzy ta cz an e będą ja k o dokum enty pie rw sz o rz ę­

dnej wagi przez psychologów w w y p ad k ach , gdy będzie chodziło o w ykazanie potęgi suggestyi i w iary oraz o w y tłu m aczen ie genezy, wierzeń.

| w ilości nieskończenie małej. Takiem i

! z w iązkam i są n a p rz y k ład siarczki fosfory­

zujące. Siarczek czysty, n ig d y nie by w a fosforyzujący. Stać się nim może tylko w t a ­ kim razie jeżeli zawiera ślady ciał takich, j a k m angan, bizm ut etc. W te d y dopiero nabiera cudownej, niew ytłumaczonej w ła­

sności, polegającej na tem, że może stać się fosforyzującym .

Chem ia daw na niewiele m ogła p rz y to ­ czyć p rzy k ła d ó w tego samego rzędu.

W chemii, której narodzin je s te śm y świad­

kami, s ta ją się one niezliczonemi tak da­

lece, że stanow ią ju ż nie w yjątki, lecz regułę.

K a ż d y wie o te m — albowiem stanowi to jedn o z najw ażniejszych odkryć bio­

logii— że ciała, k tó re w yw ie ra ją w pływ p rze w aż n y w zjaw iskach życia, ja k o to:

protoplazm a, oksydazy, a n ty to k s y n y , alek- syny, dy a sta z y , s u b sta n c y e koloidalne i t. p.

działają je d y n ie obecnością swoją i p rze­

to nie wchodzą w skład w y tw o ró w reak- cyj, przez siebie w y w o ły w a n y ch . P o m i­

mo że budow a ich naogół j e s t nieznana, wiadomo, że większość t y c h ciał traci w szystkie swe własności, jeżeli usuniem y z n ich te praw ie że nieważkie ślady sub- sta n c y j m ineralnych w nich zaw artych.

T u ta j w y ra ź n ie w y stę p u je w pływ na w ła­

sności ciał tego, co nazyw ano zanieczysz­

czeniami wtedy, g d y przyjm ow ano, że ciała m ogą łączyć się ze sobą w związki ty lk o w stosunkach p rostych i określo­

nych.

Atoli, zanim się przypuściło, że i rad jest ty lk o podobnym związkiem, należało n a przód zbadać, czy drogą skojarzeń w ro­

dzaju tych, o ja k ic h wyżej była mowa, nie m ożna by nad a ć radyo akty w no ści cia­

łom, k tó re je j nie posiadały. Otóż tej właś­

nie możliwości dowiodłem doświadczenia­

mi swemi.

Z pośród rozm aitych przy k ład ów tej ra d y o a k ty w n o śc i sztucznej, w ym ienię t y l ­ ko d w a następujące. P ierw szy przy kład sta n o w ią rady a k ty wność i fosforescen- cya, k tó ry c h n a b y w a siarczan chininy, jeśli dodam y do niego odrobinę p a ry w o­

dnej. Doświadczenia moje w ty m przed­

m iocie potw ierdzone zostały przez r ó ż ­

n y c h badaczów , mianowicie przez prof.

(9)

,Ke 44 i 45 W sz e c h ś w ia t , 673 Kalahne w H eidelbergu oraz przez G atea

w A m ery ce. A uto row ie ci opisali swe doświadczenia sp raw d zające w w ażnych rozprawach.

Drugie doświadczenie niezmiernie ła ­ tw e j e s t do powtórzenia, o ile ktoś zech­

ce pójść za wskazów kam i, które podałem w swojej książce. R tęć nie ujaw nia radyo- a k tyw ności pod wpływ em światła; otóż w y sta rc z a dodać do niej kilka ty siącznych jej wagi cyny, b y w razie powierzchni ró w ­ nych stała się ona 40 razy radyoaktyw niej- szą od uranu. E lektroskop, naładow any do p otencyału 1500 woltów, w yła d o w y w a się prawie w m gnieniu oka.

A zatem aż do chwili—mojem zdaniem bardzo dalekiej — w której rad zostanie wyosobniony, m am y prawo utrzym yw ać, że p rzyp u szczaln y ten metal je s t związ­

kiem n a tu ry , zresztą nieznanej, zawdzię­

c z ającym swe pochodzenie obecności mi­

nimalnej ilości innych substancyj. Te o statnie działają praw dopodobnie w ten sposób, że ułatw iają d ezagregacyę czyli rozpad atomów, które doszły już do o k re ­ su niestałości, coby można nazwać s t a ­ rością. Spostrzeżenia astronomiczne, m ia ­ nowicie obserw acye N o rm an a L o c k y e ra wykazany oddawna, że a to m y rozm aitych ciał nie p o w sta ły w je d n y m czasie lecz j

w epokach bardzo różnych. Są więc one w wieku bardzo r ó ż n y m , ' i rozpad ich, j

zachodzący bądź samodzielnie, bądź też pod w pływ em bodźców bardzo słabych, jest, być może, tylko n a s tę p s tw e m ich s ta ­ rości.

Zresztą, przem iana radu w hel lub w k aż­

de inne ciało nie m a sam a w sobie nic niemożliwego, poniew aż przeobrażenia t a ­ kie spostrzegam y w gw iazdach czasowych, k tó re ukazują się nagle na firmamencie.

Widmo ich, z p o c z ą tk u podobne do wid­

m a słonecznego, przeob raża się bardzo szybko i s ta je się widmem m gławicowem, co świadczy o przeobrażeniu się atom ów, w chodzących w skład ich ustroju. P r z e ­ miana jednego ciała w drugie, n ap rz y k ład j

radu w hel, j e s t więc zupełnie dopusz- j czalna; jed n a k ż e dotąd nie m am y żadne­

go dowodu na to, że przem iana ta k a rz e ­ czywiście zaszła w n a szy c h pracow niach.

Wobec tego wyraźne bardzo przeczenie I

lorda K e lrin a wydaje się dość uspraw ie- nem.

IV.

Pośród poglądów, któ re sformułowane zostały w owej dyskusyi nad radem, o k t ó ­ rej była mowa wyżej, znajdujem y mnie­

manie następujące, wygłoszone przez Sod- dego: „E m isya energii radu pozostaje ta je m n ic ą ”.

Tajem nica to niew ątpliw a wobec po­

glądów dawnych; jeśli atoli przyjm iem y teoryę energii wewnątrz-atomowej, której rzecznikiem jes te m od ta k dawna i o k tó ­ rej ogłosiłem specyalną rozprawę, to w y­

jaśnienie tajemnicy jest dopraw dy bardzo proste. Wszystkie ciała—rad ta k samo jak i inne — przedstaw iają olbrzymi zbiornik energii, skoncentrowanej, stężonej w m a­

łej objętości w okresie ich powstawania.

■ J e d y n ie ta energia może w ytłum aczyć prędkość emisyi cząstek rad y o a k ty w n y e h .

A jeśli zapytam y, w jaki sposób tak wielka ilość energii może być zgęszczona w objętości ta k małej, to tłum aczenie okaże się znowu bardzo prostem. W y ­ starczy przypuścić, że elem enty atom ów ożywione są ruchami obrotowemi o p ręd ­ kości, równej prędkości, z j a k ą wypadają promienie katodow e, t. j. o prędkości średnio biorąc równej jednej trzeciej części prędkości światła.

W y ka za łem , że m ożnaby sobie w y o ­ brazić maszynkę, m ogącą się zmieścić w otworze, przeznaczonym na kam ień w pierścionku, a składającą się z je d n e j ty lko kuli wielkości łebk a od śpilki, wi­

rującej dokoła siebie w próżni z p ręd k o ś ­ cią wyżej wymienioną. E n e rg ia cynetycz- na tej m aszynki w yniosłaby 203873 m i­

liony kilogrametrów, t. j. rów nałaby się pracy, jakiej dostarczałoby na godzinę 1510 lokom otyw —każda o sprawności 500 koni p arow ych.

Tego to rodzaju rozważania d o p ro w a ­ dziły mnie do wniosku, że p rzyczyną utrzym yw ania się ciepła słonecznego oraz żarzenia się gwiazd, j e s t nie problem a­

ty c z n a wielce i całkiem z b yteczn a obec-

| ność radu, lecz prosty rozpad elem entów atomów, przyczem te ostatnie tra c ą obec­

nie energię w e w n ą t r z - a t o m o w ą, k tó ra

(10)

674 WSZECHŚWIAT Ko 44 i 45 zgęściła się ongi w ich łonie w okresie

ich pow staw ania.

Podobnież, opierając się n a doświadcze­

niach, k tó re przy to c zy łe m w swej książ­

ce, dowiodłem, że elektryczność j e s t t y l­

ko j e d n ą z postaci energii wew nątrz-ato- mowej. W iększość sił wszechśw iata b y ­

łab y więc w ynikiem wyzw alania się e n e r ­ gii wewnątrz-atom owej, k tó re to w a rz y sz y d em a tery a liz ac y i m a t e r y i .

W dyskusyi, o której już wspominałem, liczba hypotez, sform ułow anych przez przeciwników, b y ła znaczna; łatw o to zro­

zumieć, albowiem, gdzie chodzi o zjawi­

ska tak nowe, j a k znikanie m atery i, tam można tylko snuć przypuszczenia. Biorąc a sum pt z t y c h przykładów, pozwolę sobie ze swojej strony poczynić inne przy p u sz ­ czenia i wyłożyć k o n c e p c y ę ewolucyi w szechśw iata, w yp row a d z o n ą z mojej te­

o ryi sil w e w n ątrz-a to m o w y c h oraz za n i­

k a n ia m ate ry i w sk u te k jej przeobrażania się w energię.

V.

O k r e s y w e w o l u c y i p o s z c z e g ó l ­ n e g o ś w i a t a .

1. Faza chaotyczna czyli narodzin ener­

gii. T w orzenie się obłoków eteru za s p ra w ą ciążenia lub w p ły w ó w nieznanych.

P o d działaniem sił t y c h p ow stają różnice p o ten c y a łu . E te r zgęszcza się w cząstki porozpraszane, utw orzone przez wiry. P o ­ c zątkow o cząstki te zaw ierają bardzo m a ­ ły zasób energii.

2. Faza mglawiczna czyli konce.ntrae.yi dhergii. Cząstki eteru zacz y n a ją p r z y c ią ­ gać się i zbierać w jądra. Z a c zy n a ją tw o ­ rzy ć się atom y, zrazu bardzo proste, lecz w s k u te k wzrastającej prędkości obrotowej sw y c h elem entów zawierające dużo en er­

gii wew nątrz-atom ow ej. N astępuje kon- c e n tr a c y a ogólna. Po w sta je m gław ica, z p o c z ą tk u o kształtach nieokreślonych, k tó ra w k o ńca przybiera po stać kulistą i będzie kiedyś początkiem jak ie g o ś u k ła ­ du słonecznego. M atorya coraz to więcej nasyca się energią i z a czyn a prom ienio­

wać nieco.

3. Faza żarzenia sic, gwiazdowego czyli wydatkowania energii. J e s t to faza iwo-

I rżenia się słońca i gwiazd podobnych.

| Zgęszczając się coraz to bardziej, a to m y nabyły wreszcie tyle energii w ew nątrz-ato­

mowej, że już jej u trzym ać nie m ogą i zaczynają wyprom ieniow yw ać j ą pod po sta c ią ciepła, światła lub rozm aity ch sił elektry czn ych , k tó ry c h ciepło jest, być może, tylko objawem wtórnym . T e m p e ­ r a tu ry gw iazdy j e s t niezmiernie wysoka.

P rzyszłe a to m y ro zm aity ch pierwiastków chem icznych nie są jeszcze zindywiduali­

zowane.

4. Faza początku stygnięcia gwiazdowego oraz indyw idualizacji materyi. Sk utk iem ciągłego promieniowania gw iazdy te m p e ­ ratura jej spada, chociaż gwiazda żarzy się jeszcze w dalszym ciągu. E le m e n ty a to m ów w y tw a rz ają nowe stany rów no­

wagi i dają p o c z ąte k rozmaitym pierwiast­

kom, k tó re ulegają różnicowaniu i przeto mnożą się, w m iarę jak postępuje oziębia­

nie się gwiazdy.

5. Faza planetarna czyli stygnięcia oraz równowagi energii wewnątrz-atomowej.

P la n ety , za spraw ą siły odśrodkowej od­

czepione od słońca centralnego, dokoła któ reg o nie p rzestają krążyć, oziębiają się skutkiem względnie małej swej objętości i wreszcie d ochodzą do te m p e ra tu ry o t y ­ łe nizkiej, że n a ich powierzchni staje się możliwem życie. Atom utracił znaczną część swej energii. Znaczne siły, które jeszcze są w nim z aw arte, osiągnęły stan ró w no w agi stałej i atom te n prom ieniuje ju ż t y lk o powoli.

6. Faza dysocyacyi energii wewnątrz-ato­

mowej oraz powrotu świata do eteru. Po okresie prom ieniow ania bardzo powolne­

go a to m y w sku tek tegoż promieniowania oraz w sk u te k zmniejszenia się prędkości obrotow ej sw ych elem entów zaczynają tracić na stałości, tak że następuje okres d ezagregacyi, rozpadu. D e z a g re g a c y a ta w z m a g a się bardzo szybko w miarę zmniej­

szania się stałości elem entów w ew nątrz-

a to m o w y c h i wreszcie nadchodzi chwila,

g d y rów n ow aga t y c h elem entó w staje się

niemożliwą, jak w w yp a d ku radu. A to m

u le g a w te d y postępow ej dysocy^acyi,

a e le m e n ty jeg o p ow racają do eteru,

skąd by ły wyrszły. P o ty m okresie k o ń ­

cowego zniszczenia następuje, być może,

(11)

Ns 44 i 45 WSZECHŚWIAT 675 w kolei w ieków n o w y okres narodzin

i rozwoju, przyczem niepodobna oznaczyć kresu ty ch , epok, zniszczenia i ponownego tworzenia się, epok, które prawdopodobnie p o w ta rz a ją się wiecznie 1).

Teoryę, pow yżej przedstaw ioną, w y p ro ­ wadziłem ze sw yc h badań doświadczal­

nych, które w yłożyłem w książce, w y d a ­ nej poprzednio. Sądzę, że te o r y a ta je s t przynajmniej bardzo jasną. Zresztą daje się ona streścić w p a ru wierszach, a p o­

nieważ doskonałe streszczenie takie przed ­ stawił inżynier S a g e re t w artykule, po­

święconym moim poglądem, przeto og ra­

niczam się do przy toczen ia ty c h kilku zdań.

„W yobrażam sobie świat utworzony, z po czątk u z rozp ro szo nych atom ów e te ­ ru, które za spraw ą sił n ieznan y ch n a ­ gromadziły pewien zasób energii. E n e r ­ gia ta, której jedną z postaci j e s t mate- rya, ulega d y so c y ac y i i ukazuje się w sta­

nach rozm aitych: elektryczności, ciepła i t. p., t a k że sprow adza tnateryę do e te ­ ru. Zdauie, że nic się nie ticoizy znaczy tyle, że m y nie m ożem y tw o rz y ć m a te ­ ryi. Zdanie wszystko ginie znaczy, że ma- te r y a sn ik a zupełnie jako tak a , p o w ra c a ­ j ą c do eteru. Obieg kołowy j e s t więc

zupełny. Są dwie fazy w istnieniu św ia­

ta: 1) zgęszczanie się energii pod p o sta ­ cią m ateryi; 2) w y d a tk o w a n ie tej energii.

Tę k o n c e p c y ę k o n c e n trac y i energii w po czątk u danego św iata oraz w y d a tk o ­ wania je j w fazie n astępn ej je g o istn ie ­ nia, k tó rą naszkicow ałem b y ł w swem dziele o E w olu c y i m ateryi, zwalcza jed e n z najprzenikliw szych naszych fizyków, profesor Bernard Brunhes w świeżo w y ­ danej rozprawie 2). Zarzut, przez niego mnie uczyniony, brzmi j a k następuje:

„K o nc e n tra cya m ate ry i kosmicznej i dy- s o c y a c y a m ate ry i są p a rą zjawisk, posia­

d a ją c y c h cechę wspólną: oba w ydzielają ciepło i odpowiadają pewnej d e g rad acy i

') W szystko to podobne je s t nieco do „W iecz­

nego pow racania" N ietscheow skiego. J e s t to by- p oteza, który, sform ułow ałem był n a długo przed filozofem niemieckim , ja k o tem przypom niał p ro f L ichtenberger w książce, poświęconej dok­

trynom N ietschego.

2) Doniosłość zasady deg rad acy i energii 1906.

energii. Bądźcie więc pewni, że, jeśli mogło powstać jakiebądź ciało radyoak- tywne, nagrom adzając ogrom ny zapas energii rezerwowej, to stało się to dzięki większej d egradacyi energii t. j. materya,

j u legająca dysocy acy i w końcu przeobra- j żeń, które napozór sprow adzają j ą do p u nk tu wyjścia, poniosła stratę o s ta te c z ­ ną na energii, dającej się z u ż y tk o w ać ”.

Z arzut pow yższy opiera się n a zasa- : dzie Carnota; atoli tak mało wiemy o po-

| chodzeniu atomów, że zasady, prawdzi-

| wej dla obecnej fazy świata, nie można

| stosować do faz poprzednich.

Wielki m a te m a ty k Maxwell w y k a z a ł w hypotezie znacznie śmielszej niż moja, gdyż w y m ag ającej istnienia wielce s p ry t­

n y ch demonów—w jaki sposób możnaby pogwałcić zasadę Carnota i zmusić ciepło do przejścia z ciała zimnego do ciała cie­

płego. Musimy zaczekać na lepszą z n a­

jom ość praw przyrody, zanim przypuści­

my, że nie znalazła ona sposobu na w y ­ prowadzenie z ponurej nicości ete ru ow ych sił, k tóre w yszły zeń faktycznie. Jeżeli się odrzuca przypuszczenia podobne do ty ch , które sformułowaliśmy powyżej, to z konieczności trzeba powrócić do idei Stwórcy, w yprowadzającego światy ze swej Woli, t. j. z nicości daleko bardziej tajemniczej, aniżeli podścielisko, z k tó r e ­ go usiłowaliśmy je wyprowadzić.

Bogowie przestali w trącać się do rzeczy wszechświata, dokąd ich w prowadziła je d y ­ nie nasza niewiadomość. Oczywiście, nie znam y zjawiska, które nie pociągałoby za sobą degradacyi energii, i w ydaje się rzeczą pewną, że od świtu czasów geo­

logicznych zjaw iska zachodziły zgodnie z drugiem p raw em term odynam iki. P o ­ nieważ atoli trzeba przyjąć, że układ nasz

| słoneczny miał początek, j a k wszystkie

J

u k ład y podobne, któ ry c h ewolucyę stw ier­

dza astronomia, przeto z konieczności zgodzić się należy n a to, że naprzód po ­ w stała k o n c e n tra c y a energii, któ ra później mogła by ć w y d a tk o w a n a zapomocą m e­

chanizmu, którego nie znamy, lecz k tó re ­ go poznaniu jedynie niewiadomość nasza stoi na zawadzie.

Zresztą, przyznaje to sam Bernard B ru n­

hes w je d n y m z ustępów swej rozpraw y,

(12)

k tó ry stanow i najlepszą, z odpowiedzi, j a ­ kich m ógłbym mu udzielić.

„Niema n iekonsekw encyi w w yobrażaniu sobie, że okres o b e c n y degrad acy i poprze­

dziły i że za nim m ogą nastąp ić okresy, w k tó ry c h energia, z d a tn a do z u ż y tk o w a ­ nia, wzrasta, zam iast m a le ć ”.

Do podobnego wniosku, j a k wskazuje te n sam autor, doszedł i Boltzm ann w wielkiem swem dziele o teoryi gazów.

Bieg świata w kierunku, o d w ro tn y m do ewolucyi obecnej, już nie w y d a je mu się niemożliwością bezwzględną, lecz popro- stu sprawą bardzo mało praw dopodobną, k tó ra jednak m ogła u rzeczyw istnić się w kolei wieków.

W konkluzyi ostatecznej m ożem y ty l­

ko pow tó rzy ć je d n ę z zasad p o d s ta w o ­ wych, k tó ra w y n ik a z b adań n a szy c h i k tó rą m am y zamiar rozwinąć w n ied a­

lekiej przyszłości.

Zapas energii wszachśiciata naszego jest ograniczony. Zużywa się ona ustawicznie i dąiy przeto do zniknięcia, ja k i materya, której siły są przeobrażaniem się tylko.

tłum. S . B.

G. L O I S E L.

ROZWÓJ POGLĄDÓW,

DOTYCZĄCYCH

P U N K C Y J P Ł C I O W Y C H.

(D alszy ciąg).

IV. M e n s t r u a c y a.

W starożytności mało zajmowano się badaniem istoty m enstruacyi; h isto ry a wzm iankuje tylko o Soranusie z Efezu, k tó ry specyalnie leczył odpływy miesięcz­

ne. W swem dziele o ch o ro b ach kobie­

cy c h zbija on twierdzenie E m p ed ok lesa, k tóry czyni zależnym czas ty c h o d p ły ­ wów od obrotów księżyca.

W ciągu całego X V III stulecia to cz y ły się nieu sta n n e d y s p u ty w celu w yjaśn ie­

nia p rz y c z y n y ty c h objawów; jed n i ucze­

ni uzależniali j e od obrotów księżyca, in­

ni od fermentacyi, przekrwienia ogólnego

lub przekrw ienia macicy. W szyscy je dnak zasadniczo zgadzali się n a to, że odpływ krwi podczas m enstruacyi winien służyć „do utrzym an ia, odżywiania i roz­

woju z a ro d k a ” (Buffon). W iadom o jed n a k , że u e n s t r u a c y a u sta je podczas całego okresu ciąży. Nie domyślano się żadnej łączności pomiędzy lą spraw ą a ewolucyą t. j. w ydzielaniem jaj przez jajniki; ten ostatni proces, mówiono (co zresztą u trz y ­ m yw ało się w nauce jeszcze w ciągu 150 lat) j e s t zależny od spółkowania, wie­

rzono zatem, że j a j a m ogą tw orzyć się w yłącznie na sk u te k k o n tak tu nasienia z jajnikiem .

P e w n e wyjaśnienie tej kw estyi zn ajd u­

je m y w pracy doktorskiej lekarza Them- inena w r. 1781, w której wyłożył poglą­

dy n a proces m enstruacyjny. Czytam y tam, że jajnik podczas peryodu w yrzuca jak ie ś ciałko i że u p ływ krwi jest- wyni

kiem w ydalenia się materyi.

Słowem T einm en widział pewien zwią­

zek między stanem jajników a naczyń m acicznych. J e d n a k dopiero po upływie pół w ieku P o u c h e t we F ra n cy i a następ ­ nie Bischoff w Niem czech wprowadzili do na uki pogląd o wpływie stanu jajników na k rw a w ie n ia miesięczne; ci sami uczeni skojarzyli objaw m enstruacyi u kobiet z rują u zwierząt. Z tego powodu P o u ­ ch e t w ygłasza śmiałe na owe czasy tw ier­

dzenie podobieństw a człowieka do zwie­

rząt z p u n k tu widzenia rozmnażania się.

Przez pew ien czas w rzała zacięta w al­

ka, nim uznano te poglądy; po stronie przeciw ników stał n a w e t sław ny fizyolog J . Muller, któ ry nie zgadzał się na a n a ­ logię między rozmnażaniem się ludzi a zwierząt. W obszernej zbiorowej p rac y w r. 1857 P o u c h e t wraca do teg o te m a ­ tu. P rz y to c z ę tu uryw ek z tej pracy, z któ re g o m ożna wnioskować o pewnem zniechęceniu tego uczonego. „Może, mówi on, nasze usiłowania zdają się by ć przed ­ wczesne; lecz wkrótce p raw da sama każe się poznać i dzisiaj ta k śmiałe, ta k roz­

paczliw ie bronione poglądy, w imię któ ­ rych walczym y przeciw au to ry teto w i ty lu wieków i przeciw napaściom tylu rozlicz­

nych uczonych, o trzy m ają sprawiedliwy

w yrok; nasze prace, dzisiaj cenzurowane

(13)

.Nó 44 i 45 WSZECHŚWIAT

z goryczą, w przyszłości zyskają zasłużo­

ną wziętość”,

V . R o z in n a ż a n i e s i ę r o ś l i n (XVII, X V III i X I X stul).

J a k widzieliśmy wyżej (ćz. 1), staroży­

tni badacze byli bardzo bliscy od krycia funkcyj płciow ych u roślin. Wieki śred­

nie zagrzebały zupełnie te badania; ów­

cześni uczeni zajm owali się głównie opi­

sem ogólnej budow y roślin i ich własno­

ści leczniczych i t. d. Do końca X V I stul.

nie było podręcznika botanicznego, w któ­

rym byłyby poruszane te zagadnienia, a tylko kom entarze sta ro ż y tn y c h uczo­

nych Teofrasta i Dioskorydesa. K on rad Gessner, k tó re g o nazyw ano niemieckim Pliniuszem, pierwszy podał impuls do no­

w ych odkryć, dzieląc rośliny na grupy stosownie do ich kwiatów , nasienia i owo- cow. U czeń jego, Cesalpini (1585), le­

karz papieża Klem ensa VIII, sądzi, ż e 'p o ­ drażnienie pręcików j e s t niezbędne do utw orzenia.się ziarna. Pogląd ten je d n a k został spraw dzony eksperym entalnie do­

piero po upływie stulecia przez lekarza londyńskiego G rewa (1682) i przez niem- ca Cam erariusa (1694), któ ry opisał re ­ z u lta ty licznych doświadczeń; słusznie też uważają go za istotnego .założyciela n a u ­ ki o p ro cesach seksualnych u roślin.

Te nowe pogląd y znalazły wkrótce od­

dźwięk wśród szerszego gro n a inteligen- j cyi. N astępujące trzy zagadnienia z dzie- [ dżiny fizyologii roślin zajmowały ogół uczonych: Czy rośliny m ają duszę? Czy krążą w nich ta k zw. czucia odżywcze oraz w jak i sposób rozm nażają się? Sła­

wny histo ry k de Thon ogłasza w r. 1611 poematy: K apusta, Fiołek, Goździk i Ma­

j era n ek . W o statnim znajdujem y godny uw agi wiersz:

Tum stylus excritur bifidus qui stami- na quaerit (ze środka k w ia tk a podnosi się się słupek, rozdzielony w w ierzchołku na

j

dwie części i szuka pręcika).

Przeciwnie w świecie uczonych poglą- j dy te nie doznały pow szechnego uznania; i wpływ starożytności jeszcze tu był zna- I czny. To też sław ny T urnefort nie chciał [ widzieć w pyle pręcików m c innego, ja k

zwykłe wydzieliny roślinne. „Pręciki, mó­

wił on, oczyszczają roślinę od w y tw a rz a ­ ją c y c h się w nich szkodliwych substan- c y j”. Zdanie to prawie identycznie w y ­ powiedział Teofrastes przed 19 stuleciami.

Na początku XVIII stulecia ponawiają te zagadnienia z pew nem powodzeniem Burchard, Geoffroy i V aillant (1718). Nie brak im je d n a k namiętnych przeciwników nowej teoryi rozm nażania się roślin Vail- lant w swej „Rozprawie” przedstaw ił a na­

logię, ja k a istnieje między organami plcio- wemi roślin a zwierząt. Wzburzyło to pe­

wne w stydliw e umysły, ja k naprzykład Kramera, k tó ry nazywa teo ryę tę nie­

dorzeczną, bezwstydną, sprośną i t. d.

Głównymi obrońcami nowej teoryi byli u c z m i tej miary, co van Royen (1732) i Linneusz (1735). Dzieło Linneusza jest znane; wiadomo, że te nowo o d k ry te ce­

chy, c harakteryzujące płci, posłużyły mu za osnowę klasyfikacyi roślin, któ ra za­

stąpiła m etodę Turneforta. Co dotyczę van Royena, był to profesor m edycyny i botaniki w swym czasie bardzo znany.

Będąc p oetą; powziął myśl wyśpiewania elegijnemi wierszami n ow y ch odkryć. Po zwolę sobie p rzy to c zy ć treść tego poe­

matu.

Bogini V e n u s z uśmiechem na ustach w ita tw ory ziemi, k tó ra dzięki czarowi tego boskiego uśmiechu stroi się w k w ia­

ty męskie, żeńskie i dwupłciowe. W tych ostatnich, mówi autor, „kochankowie i piękne dziewoje pędzą życie w niezna­

nej wśród ludzi rozkoszy; żyją społem, nie różnią się wiekiem, obdarzeni jed n a k ą pięknością. J e d n o uczucie ich ożywia.

Gdy p otęg a młodości rozwinie siły w ich organach, kochanek skłania się ku swej kochance, pieści ją, słodkim szeptem uprasza o łaskę, i hymen, wiążąc ich, za­

pew nia im szczęście, którego nie druzgo ­ ce ni gorycz odosobnienia, ni udręczenia zazdrości”.

„Dwaj kochankowie zamieszkują od­

dzielne drzewa, młodość ich u pływ a w me­

lancholijnej apatyi; lecz z nastaniem wio­

sny miłość unosząca się nad niemi uderza ich swemi pięknemi rzutami; wówczas o panow yw a ich niepokój pożądania. K o­

chanek porusza się, iskrzy się, zry w a k a j­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zasadniczo powiela ona rozwiązania wcześniejszej ustawy z 1 r., ale uwzględnia także rozwiązania ustawodawstwa krajowego (w tym jeden z typów pozwoleń wodnoprawnych,

W konsekwencji człowiek nie może (i nie powinien próbować) uwolnić się od swojej fizyczno- ści. Jest przede wszystkim bytem somatycznym, który zaspokoić musi konkret- ne

Deficyt bud etu gminy Kamieniec w kwocie 2.563.539,00zł zostanie sfinansowany przychodami z tytułu zaci gni tych kredytów na rynku krajowym i po yczek w wysoko ci 1.400.000,00zł

WYNAJMUJĄCY oświadcza, że jest właścicielem lokalu użytkowego położonego w Katowicach przy ul. Wynajmujący oświadcza, że oddaje w najem lokal, o którym mowa w §

„lwów”. Masuje je tak, że wkrótce jej brodawki zaczynają wy- zywająco sterczeć. Wciąż ociekając wodą, dziewczęta przychodzą do naszego baru. Siedzimy i

Postanowiono rów nież utw orzyć powiatową pracow nię do zajęć technicznych, która będzie bazą szkoleniową dla nauczycieli, pro wadzących zajęcia techniczne oraz

Umieść urządzenie Firefly 2+ w stacji dokującej do ładowania: dioda LED miga na niebiesko podczas ładowania i świeci na niebiesko, gdy urządzenie jest w pełni naładowane.. Aby

Zarazem uwzględnia się również w takim podejściu silne nastawienie unifikacyjne. Tym samym chodzi o wywołanie paradygmatu metodologicznego w naukach prawnych opartego