• Nie Znaleziono Wyników

M 43. Tom HI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 43. Tom HI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 43. W arszaw a, d. 26 P a ź d z ie rn ik a 1884. Tom HI.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A W W arszawie

, W S Z E C H Ś W IA T A .1' rocznie rs. 6.

kw artalnie ,, 1 kop. 50.

Z p rz esy łk ą pocztową: rocznie ,, 7 „ 20 . półrocznie „ 3 „ 60.

Komitet Redakcyjny s t a n o w i ą : P . P. D r . T . C h a ł u b i ń s k i ,

J. A l e k s a n d r o w i c z b . d z i e k a n U n iw ., m a g . K .D e i k e ,m a g . 8 . K r a m s z t y k , B . R e j c h m a n , m a g . A . Ś l ó s a r s k i , p r o f .

J. T r e j d o s i e w i c z i p r o f . A . W r z e ś n i o w s k i . P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w i a t a i w e

w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n i c ą .

A d r e s K edakcyi: P o d w a le N r. 2.

KILKA SŁOW O i m i E B I MAŁP

p o d łu g

J. F isc h e r a .

Nie kupowałem nigdy małp uczonych, a z tem i, któ re hodowałem, obchodziłem się z n a j­

większą łagodnością, w ybierając dla ukarania ich raczej m oralne aniżeli fizyczne środki.

Stosunki nasze m iały być przyjacielskie. S ko­

ro przem iną pierwsze przyczyny gniewu lub strachu,— poszanowanie tylko zostaje. M a ł­

pa pozna swoją niższość względem człowieka;

będzie go szanowała, ale bez bojaźni.

Strach prowadzi do znikczemnienia. P e rty (w dziele swojem das Seelenleben der Thiere p. 546) przytacza przykłady doskonale wybrane pomiędzy rozm aitem i rasam i koni. J a k a np. ogrom na różnica między końmi robocze- mi, przewoźącemi ciężary końmi żydowskiemi lub woziwodów a końmi arabskiem i. O ile pierwsze są niedołężne, apatyczne, znikcze- mniałe, o tyle drugie są rozbudzone, inteli- gientne i uległe; przyczyna w tem, że konie arabskie są traktow ane po przyjacielsku, ba-

| wią się z dziećmi, a zamiast razów odbierają pieszczoty. J a k a różnica w ich losie a w lo­

sie np. osłów! M ało się troszczą wogóle o roz­

wój inteligiencyi osła lub innych zwierząt d o ­ mowych i stąd pochodzi ich psychiczna niż­

szość. Człowiek wymaga od osła by miał mo­

cny grzbiet, od wołu by miał dobre mięso, od wieprza by miał dużo słoniny i to mu w ystar­

cza. A le zacznijmy obchodzić się z temi zwierzętami mniej szorstko, przekonamy się wkrótce, że osły a naw et wieprze są mniej głupiem i aniżeli się wydają.

Pow racając do naszych m ałp, jeden fak t powinienby nas zadziwić, że te stworzenia zwykle takie żwawe, nerwowe, zabrane gw ał­

tem z rodzinnych lasów, następnie zam knięte

| i szorstko traktow ane, w tej niewoli zachowu- j ją tyle dobrego hum oru i inteligiencyi. J a k iż postęp byłby n astąpił w rozwoju mózgowym małp, gdyby człowiek był przed wiekami za­

ją ł się ich kształceniem? P raw ie napewno

| twierdzić można, że psy dwa razy więcej po­

trzebowałyby czasu na osiągnięcie tego sam e­

go stopnia doskonałości co m ałpy.

M ałpy, które posiadałem , należały do ga­

tunków nowego i starego ląd u. O statn ie są o wiele inteligientniejsze; jak o typowe, brałem :

j R e s u s (M acacus erythraeus W ag. seu Rhe-

(2)

674 W SZEC H ŚW IA T. ISJr. 43.

sus) C y n o c e p h a 1 u s b a b u i n Desm ., M a n d r y 1 a (P ap io (Cynocephalus) m or­

m on) D r y 1 a (Papio (Cynocephalus) |leuco- phaeus), M akakusa zwyczajnego (M acacusL ).

i inne. W miesiącu K w ietniu 1872 roku d o ­ stałem młodego samca, R e s u s (M acacus erythraeus seu R hesus) zupełnie obłaskaw io­

nego, ważącego około trzech i trzy czw arte funta, ale jak wszyscy nowi przybysze, zaka­

tarzonego, wychudzonego i zgnębionego.

W ło s je g o był bez blasku, krótki, w wielu m iejscach w ytarty, ogon całkiem goły.

Mimo że był samcem nadano mu jed n ak imię Molly, a ponieważ wybornie do niego się sto ­ sował , więc też mu go zostawiłem.

Z a mieszkanie dałem mu skrzynkę dwa i pó ł m etra wysoką, pó łto ra m etra głęboko­

ści, a blisko dwa m etry szerokości m ającą.

B y ła ona dębowa heblowana, nasycona oliwą z obręczami poprzecznemi. J e d e n bok skrzyn­

k i był opatrzony siatką d ru cianą z otworem pośrodku, przez który mógł wysadzać głowę;

podłogę stanow ił rodzaj szuflady, mogącej się wysuwać, w celu oczyszczenia, co odbywa­

ło się latem dwa razy dziennie, zimą raz na dzień. P odłoga ta była n a k ry ta w arstw ą słom y owsianej g ru b ą na 20— 30 centym etr., drzwi 30 centym etrów wysokie prow adziły do klatki.

Przestrzeń wewnątrz klatki była w ystar­

czającą dla zwierzęcia, mogło ono w niej swo­

bodnie odbywać wszelkie ruchy. W kilka dni po przybyciu, pozwoliłem mu przejść się troch ę po pokoju. N ierozrzu cając nic przed sobą, poszedł prosto do okna, z któ reg o m ógł się przypatryw ać przechodzącym.

Zachowanie jego było ta k przyzwoite, źe postanowiłem przedłużyć mu te wycieczki, zam ykając go tylko podczas mojej nieobec­

ności.

T a swoboda czynności, ustawiczne sto su n ­ ki z ludźmi, którzy zam iast drażnić pieścili go, o tyle o ile n a to pozwalał, spoczynek bez troski, oddalenie wszelkich przyczyn strach u lub niepokoju, wywarły stanowczy i korzy­

stny wpływ na rozwój in telek tualny i fizy­

czny mojego R esusa.

Przywiązanie jeg o do mnie było niezm ier­

ne. Cały dzień przy mnie przepędzał i cho­

dził za mną krok w krok, ja k najprzyw iązań- szy pies. Jeżeli mu się schowałem , lub zam ­ knąłem drzwi przed nim, wydawał krzyki roz­

paczliwe i usiłował drzwi otworzyć rękam i, co m u się wre szcie udawało, gdy całym cięża­

rem o parł się na klamce.

W M aju dom mój odnawiano i z tego po­

wodu otoczono go rusztowaniem. W ierzcho­

łek belki od rusztow ania sta ł się ulubionem miejscem pobytu Molly. W ierzchołek ten przechodził wysokość domu o p ó łto ra m etra blisko. Tam Molly wygrzewał się n a słońcu, pilnie obserw ując przechodzących. N ie ru ­ szał się z tego punktu dotąd, dopóki mnie m iał m a oczach. A le ja k tylko wyszedłem z grabowej alei, w której najczęściej p ra ­ cowałem, zaczynał wydawać płaczliwe gło­

sy, schodząc lub ześlizgując się powoli po belce na dół, by mnie szukać; nie przestaw ał skom lić, dopóki mnie nie odnalazł, a n a mój

| widok wydawał pow tarzające się kilkakrotnie radosne krząkanie.

R esusy m ają ch a rak ter obrażliwy; d a ł mi

| tego dowód M olly pierwszego dnia po przyby­

ciu. Przewieszony na ram ieniu mojej żony, baw ił się targ an iem jej włosów: zmęczona temi pieszczotami żona moja usiłow ała go usunąć zrazu delikatnie, potem ostrzej, o sta tni ten sposób wywołał ze strony m ałpy uką , szenie w rękę, za co znowu żona moja wymię rzyła m ałpie policzek. Molly uciekł natych m iast do klatki w tysiącznych susach. Wy prowadziłem go stam tąd natychm iast i po pieściłem, by ukoić je g o silne rozdrażnienie O d tego dnia począwszy, skłonność dla moje żony zm ieniła się w gwałtowną nienawiść az do końca.

C ała sym patyja zwróciła się ku mnie i rze­

czywiście była ona silną. Ż aden pies nie okazyw ał mi nigdy takiego wyłącznego przy­

wiązania, ja k ta m ałpa, a je s t to objaw tem dziwniejszy, że przeszła ona do mnie z życia dzikiego i nie by ła przyswojoną na zwierzę domowe od tysięcy lat. Molly przyjmował łakocie i od obcych osób, nietylko odemnie;

ale przyjm ując podarek, zawsze u d ra p ał lub ugryzł rękę, k tó ra mu go podawała.

M oja m ałpa okazywała wielki przestrach n a widok m ałego rewolweru, który, raz w jej obecności nabijałem na wróble. Schowała się w słomę swojej klatk i i nie wyszła pierwej, aż broń była napow rót zawieszoną. Dosyć było dotknąć się rękojeści, aby R esusa zno­

wu w słomę zapędzić; widać z niej było tylko

oczy błyszczące i śledzące wszelkie moje po­

(3)

Nr. 43. W SZECH ŚW IA T. 675 ruszenia. D otknięcie palcem lub laską, k u r­

ka dostatecznem było, by go pozbawić re ­ szty spokojności.

P rz y łańcuszku od zegarka nosiłem m aleń­

ki pistolecik m ający 4 centym etry długości, który nabity m aleńkim kapiszonem, daw ał strzał, stosunkowo dosyć głośny. M ałpa nie znała go jeszcze, to też siedząc u mnie na ko­

lanach baw iła się łańcuszkiem i lizała posre­

brzaną lufę maleńkiego pistoletu. Jednego dnia w jej obecności włożyłem m ały kapiszon w pistolecik. M ałp a uw ażała doskonale ca­

łą m anipulacyją, bez najm niejszego niepoko­

ju . Je d n a k gdy kurek podnosząc się dał sły­

szeć dw ukrotne swoje uderzenie, Molly gwał­

townie zm arszczył brwi, pozostał jednak spokojny; wszakże gdy n astąpił wystrzał, przerażenie jego nie miało granic. W y­

dając okrzyki przerażenia, zbiega z mych ko­

lan, przebiega kilka pokoi, wyskakuje oknem, po rynnie spuszcza się na ulicę i znika w k a ­ nale sąsiedniego ogrodu. W idocznie stracił przytom ność. D ługo jeszcze trw ał ten nie­

pokój, a tego samego dnia dla uspokojenia go, m usiałem odczepić mój łańcuszek od ze­

garka.

Od tej chwili ta k ą obawą przejmował go widok m aleńkiego pistoletu, że dosyć było uchwycić łańcuszek, by Molly zakopał się w słomę. Doświadczeniem jed n ak wkrótce przekonał się, że źródłem w ystrzału nie był łańcuszek, tylko pistolet i um iał go wybornie wyróżniać między innemi brelokami, których J się wcale nie obawiał. Siedząc na słomie i swojej klatki, uw ażał pilnie moje ruchy, gdy dotykałem breloków; im więcej palce zbliżały się do strasznego dla niej narzędzia, obawa m ałpy rosła, oczy m iała utkwione w in stru ­ ment, uszy wydłużone, gotowa w każdej chwili uciekać do klatki. Zapew niała się pierwej dla większego bezpieczeństwa, czy drzwi są dobrze zam knięte, a jednego dnia gdy zamek nie był dobrze nasunięty, wyszła z klatki, k tó ra jej się nie wydawała dosyć bezpieczną i u k ry ła się pod łóżkiem w sąsie­

dnim pokoju. G dy oddalałem rękę od p isto­

letu otrzymywałem głosy uznania, w argi wy­

ginała naprzód, m uskuły uszne poruszały się peryjodycznie, okazywała wogóle najwyższą radość.

W nioskiem naturalnym z tego, co opowie­

działem, je s t ten pewnik niezaprzeczony, że

m ałpy przez doświadczenie stają się rozsą- dniejszemi i przebieglejszemi.

P osuw ając dalej moje doświadczenia, zau­

ważyłem, że m ałp a poznaje przyczynę swej bojaźni, nawet pod form ą rysunku. Tej zdol­

ności nie po siadają po większej części dzieci i ludzie dzicy.

D ostałem raz katalog broni, ilustrowany.

Był tam między innemi narysowany rewol­

wer natui-alnej wielkości, broń, której m oja m ałpa nigdy przedtem nie widziała. P o d a­

łem katalog małpie, ta zaczęła go przew ra­

cać, ale skoro doszło do rysunku rewolweru, upuściła katalog, zaczęła ryczeć, uciekła do klatki w słomę i nie wyszła ze swego ukrycia, aż dopiero po usunięciu katalogu. Ten fakt dowodzi o ile wyższą je s t inteligiencyja m ałp, aniżeli innych zwierząt ssących. Pow ołuję się w tym razie na P erty , który mówi na stronie 39 wyżej przytoczonego dzieła: „M ała liczba zwierząt, do których należy i słoń, roz­

poznaje rysunki znanych sobie przedmiotów.“

Co do mnie, b adania moje robione w tym przedmiocie na słoniach żyjących w Europie, dawały mi zawsze rezultaty przeczące. Nie znam żadnego ze zwierząt domowych, które umiałoby rozróżniać rysunki.

Pokazywano psom bardzo wierne rysunki psów, lub zwierzyny; rezu ltat był prawie za­

wsze ten sam: wąchały one papier by ocenić jego substancyją ale nie rysunek, a przeko­

nawszy się raz, że niem a czego n a zębie poło­

żyć, zaprzestaw ały wszelkich głębszych b a ­ dań. Inaczej rzecz się ma z małpami, przy­

najm niej z m ałpam i starego świata, które są najinteligientniejsze ze wszystkich czworo- ręcznych zwierząt. (fi. c. n.)

0 D O B ą O C I N A F T Y

p rz e z

B ro n isła w a Paw lew skiego.

N afta jak o m atery jał oświetlający, ja k o

„świetliwe.“ , je st bardzo powszechną wużyciu codziennem; zarówno salony wytworne, ja k 1 chaty włościańskie są tym m ateryj ałem oświetlane. Nieodrzeczy zatem będzie za­

znajomić bliżej szersze koło czytelników

(4)

676 WSZECHSWT AT. Nr. 43.

z tym m ateryjałem . J u ż w zeszłym roku J w łam ach „W szechśw iata

11

D r. R udolf Z u- j ber pomieścił piękny a rty k u ł p. t. „ N a fta i wosk ziemny w G alicy i,“ om awiający gieolo­

giczne warunki występowania nafty w G ali- cyi oraz teoryje pow staw ania tego ciała.

Obecnie chciałbym z innego p u n k tu widzę-

j

nia zwrócić uwagę czytelników na ten pro- | d uk t n aturalny, chciałbym go bliżej określić

j

pod względem w artości, ja k ą ma on posiadać, jeżeli ma być użyty jak o dobry m ateryjał oświetlający, jak o dobre świetliwo, chciał­

bym zwrócić uwagę na sposoby oznaczania stopnia dobroci nafty, ju ż nie surowej, wy­

pływ ającej ze źródeł, wydobywanej z szybów, i lecz nafty oczyszczonej (rafinow anej), takiej właśnie, ja k ą fabrykanci odstępują konsu­

mentom, takiej nafty, k tó ra bezpośrednio wla­

na do lamp, bywa w nich paloną.

Z anim jed n ak to się da uczynić, zanim b ę­

dzie m ożna wydać sąd o stopniu dobroci t e ­ go produktu, potrzeba poprzednio zastano­

wić się przynajm niej n a d główniejszemi jej własnościami. W y p ad a rozpatrzeć n astęp u ­ jące:

1. B a r w ę . N a fta handlow a przedstaw ia się oku zawsze jak o płyn, najczęściej bezb ar­

wny, klarow ny, czysty ja k woda, ja k kry ształ, często posiada odcień słomkowy, żółtawy, słabszy, lub mocniejszy, często naw et b ru n a ­ tny i mocniej ciemny. Z abarw ienie to, prócz ubocznych, pochodzi głównie z dwu p rz y ­ czyn: raz że surowa n afta nieczysta bywa dy- stylow aną w kotłach żelaznych nad mocnym ogniem, przyczem albo część zanieczyszczeń zostaje porw aną z p a rą dystylującej się nafty, albo sam a p a ra bywa częściowo przypalana na rozgrzanych m iejscach k o tła, zw ęglana i i te częśfci przypalone, zwęglone przechodzą do nafty; powtóre zabarw ienie to pochodzić może stąd, że n afta bywa czyszczoną kwasem siarczanym a następnie wodanem sodu, czy- j szczenie to ze względów czysto ekonomicznych często bywa prow adzonem niedokładnie, a l­

bo nieraz sam kwas siarczany w czyszczonej nafcie może spowodować częściowe zw ęglenie t. j. zabarwienie nafty. Zależnie od stopnia zabarwienia sam a n afta otrzym uje rozm aite nazwy: kryształowej, białej, salonowej, żół­

tawej, gospodarskiej i. t. d.

Czysta nafta biała zupełnie je s t czystą ja k woda, a jedn ak często posiada c h a ra k te ry ­

styczny odcień barwy, odblask, zwykle nie­

bieskawy, widoczny tylko przy pewnem poło­

żeniu oka. T a własność nafty, tak zwana fluorescencyja, dotychczas nie je s t w ytłum a­

czoną i objaśniana bywa najpraw dopodo­

bniej szem rozpuszczeniem w nafcie bardzo niewielkich ilości pewnych węglowodorów, t a ­ kich ja k chryzen, a prawdopodobnie naftalin, an tracen , fenantren i. t. d. N afty gęstsze zwykle posiadają mocniejszą fluorescencyją i to zdaje się przem aw iać za powyższem tłu-

| maczeniem. Być może zresztą, iż je s t to zja­

wisko czysto fizycznej natury, takie samo, j a ­ kie się spostrzega na innych ciałach, zupełnie nie naftowej natury. J u ż niejednokrotnie próbowano naftę uwolnić od tej fluorescen- cyi, co przy tak zwanych olejach smarowych byłoby jeszcze ważniejszem, lecz p rz ed sięb ra­

ne d otąd próby nie dały pożądanego rezul­

tatu.

2. C i ę ż a r w ł a ś c i w y . N a fta nie jest ciałem prostem , pojedyńczern, lecz sk ład a się z całego szeregu najrozm aitszych ciał t. zw.

węglowodorów, które chemicy zaliczają znowu do rozm aitych grup. N ie każda jed n ak n a­

fta zawiera w sobie tę sam ą ilość i tak ąż samą I jakość tych rozmaitych węglowodorów, wsku­

tek tego nie każda n afta je s t z inną identy­

czną, gdyż same te węglowodory pojedyńcze po siadają odm ienne własności fizyczne. K a- I żda jed n ak n afta handlowa jest lżejszą od wo- I dy, ciężar wszakże właściwy nafty handlowej

! zm ienia się w dość rozległych g ranicach . P i­

szący te słowa b adał rozm aite g a tu n k i naft handlowych galicyjskich, których ciężar wła­

ściwy, brany przy 20° C., zm ieniał się w g ra ­ nicach: 0,783—0,822, co znaczy, że jeżeli przy 20° C. jed en litr wody waży 1 000 g ra ­ mów, to waga jednego litr a badanej nafty wynosić może tylko 783 do 822 gramów.

G dyby dobroć nafty znajdow ała się w ści­

słym związku z jej wagą, korzystniej szem by­

łoby kupowanie nafty na wagę niż n a ob ję­

tość, w danej bowiem objętości jednego litra różnica nieraz, ja k to wskazują przytoczone liczby może wynosić 49 gram ów . Niezawsze jed n ak cięższa n afta je s t lepszem świetliwem i dla tego też ciężar właściwy niezawsze do­

kładne daje wskazówki o dobroci nafty—a ściśle rzeczy biorąc, w w yjątkow ych tylko r a ­ zach może dać wskazówkę o dobroci nafty.

N afty lekkie zwykle bywają gorszemi od cięż-

(5)

Nr. 43. W SZEC H 8W IA T. 677 szych. D la czego oznaczenie ciężaru właści­

wego tak mało orzeka o w łasnościach nafty, zobaczymy poniżej.

3. R o z s z e r z a l n o ś ć . N a fta przy o- grzewaniu powiększa swą objętość, rozszerza się i to dosyć znacznie. Z a m iarę takiego roz­

szerzania może służyć zmniejszanie się cięża­

ru właściwego, który przy odpowiednich zmianach tem p eratu ry odpowiednio się zmie­

nia. B adane przezemnie cztery gatunki naf­

ty, pochodzącej ze składu lwowskiego p. Mią- czyńskiego, okazywały tak ie zmiany w cięża­

rach właściwych:

p rz y 0 ° p rz y 2 0 ° p rz y 1 0 0 ’ N a fta N r 0 0 ,8 2 4 7 0 ,8 1 7 6 0 ,7 8 2 9

N r I 0 ,8 1 3 9 0 ,8 0 7 7 0 ,7 7 2 5 N r II 0 ,8 1 4 1 0 ,8 0 8 1 0 ,7 7 2 5 N r III 0 ,8 1 0 6 0 ,8 0 1 2 0 ,7 6 5 7 Liczby naprzykład dla nafty N r 0 wzięte przy 0° C. i przy 20° O. okazują, że w tej samej objętości nafty oziębionej do 0° może się pomieścić 824,5 gram a, a ogrzanej do 20°

tylko 817,6 gram a. Przez tak ie ogrzanie się nafty 6,9 gramów jej musi wyjść poza naczy­

nie, gdyż się w niem pomieścić nie może.

P rzy napełnianiu lamp tę uwagę trzeba mieć na względzie.

(d. c. n.).

sk re ślił

B ro n isła w Jasiński.

(Dokończenie).

P o ukończeniu k an ału bezzwłocznie przy­

stąpiono do oczyszczenia starej sztolni. Pierw sze 7 sążni odkryto, co dało możność d okła­

dnego zbadania starej obudowy chodnika.

Przekonano się, że pary, czyli odrzwia sztol­

niowe, zachowały się wogóle w dobrym s ta ­ nie. Były one przeważnie dębowe, 8 cali g r u ­ be i posiadały ciekawe właściwości, świad­

czące, że starzy w sztuce górniczej celowali.

O praw a ch o d n ik a składa się zwykle z dwu stem pli (ss fig. 5) z wyżłobieniami w górnej

części, na których wspiera się poprzeczna kapa, czyli wcias (m). Stopy stempli, jeżeli

j

dno je s t słabe wspiera się na poprzecznych krokwiach t. z. gruntzolach czyli progach (fj).

W starym chodniku progów niema wcale, stępie zaś u dołu są zaostrzone (t. z. szpicpale) i zapuszczone w dno. Połączenie kapy ze stem plam i było także zupełnie inne, niż obe­

cnie używane; stem ple mianowicie miały u gó­

ry n a połowie grubości wyżłobienia (fugi), w k tó re zachodzą odpowiednie szpunty w k a­

pach (połączenie na szpunt). Długość starych stem pli wynosi 1,26 sąż., światło (szerokość) chodnika u góry 0,6 s., u dołu 0,8 s.

Pierwsze dziesięć sążni, poszły pomyślnie w dobrze zakonserwowanym chodniku, więk­

szą część nawet starych p a r można było po­

zostawić bez obawy, wpuszczano tylko pomię­

dzy nie nowe sosnowe pary. N ag le, zupełnie niespodzianie w darła się do sztolni w połowie W rześn ia olbrzym ia m asa kurzaw ki wraz z kam ieniam i i kaw ałkam i starego drzewa, zam ulając cały chodnik i znaczną część k a ­ nału.

P raw ie jednocześnie nastąp iła k atastro fa stokroć, sm utniejsza, bo niewynagrodzona—

śmierć Kosińskiego. Dzielny inicyjator i wy­

konawca projektu nie doczekał chwili uwień­

czenia swego dzieła, przedwczesna śm ierć wyrwała go społeczeństwu, lecz dzieło jeg o ducha, przyobleczone w szatę rzeczywistości, żyć będzie długo jeszcze ku chwale wykonaw­

cy i pożytkowi społeczeństwa.

P o tylu stratach niełatw o było otrząsnąć

| się z mimowolnego zniechęcenia, pomimo to, odwagi nie stracono; kierunek robót objął natychm iast inż. I. Świętochowski i poprowa­

dził dalej dzieło szybko i energicznie.

Przedewszystkiem wyszlamowano z wielkim trudem zam uloną część kanału i chodnika, naprzód jed n ak posuwać się potrzeba było z nadzwyczajną ostrożnością, z powodu wciąż napływającej kurzawki. D la zabezpieczenia boków i stropu należało zastosować oprawę [ okładzinową pobijaną, czyli, ja k górnicy n a ­ zywają „robotę na tr a jb “ . P olega ona n a

! tem, źe w przodku chodnika (fig. 5 b ) poza

| odrzwia (s m s) wbija się je d n a przy drugiej na płask deski ( / ) ostro zakończone, t. z. fele,

| czyli okładziny pod pewnym kątem do osi

i

chodnika i w ten sposób tworzy ja k b y pudło,

i chroniące chodnik od nagłego w targnięcia

(6)

678 W SZEC H ŚW IA T. Nr 43.

kurzawki z boków, lub ze stropu. P rzo d ek zabezpiecza się zapomocą dwu szeregów d e­

sek t. z. zaciągów z. W pędziwszy tak i nie­

przerw any szereg okładzin, jeden z górników Fig. 5 a.

Fig. 5 b.

4» > • * •;.s

£$1

przecięcie poprzeczne i podłuine chodnika w trakcie roboty pobijanej.

i— ił; Tc— k u rz a w k a ; s— ste m p le ; m— k a p y ; s| mx — p a ry p o m o c n ic z e ; f — fe le ; g— g ru n tz o le ;

z— z a c ią g i.

wyjmuje krańcową, deskę z od góry, w ygrze­

buje z poza niej piasek na kilka cali i posuwa deskę głębiej do położenia z’, podobnież po­

stępuje z następną deską i t. d. Posunąw szy cały górny szereg zaciągów n a ja k ie 5 albo 6 cali, co zwykle trw a około 8 godzin, p rzy stę­

puje do szeregu dolnego, a następnie staw ia p arę pomocniczą s, podpieraj ącą okładziny stropowe. Ciśnienie z boków i z góry było nieraz tak silne, że łam ało w drzazgi 3 calowe bale, używane na okładziny; wielką zaporę wpędzaniu fel staw iało stare drzewo i kam ie­

nie z dawnej sztolni, które cierpliwość p ra cu ­ jących n a w ielką wystawiały próbę; jeżeli do tego dodamy, że potoki wody, tryskające ze wszystkich szpar i szczelin oprawy, potoki o których deszcze podzwrotnikowe słabe zale­

dwie m ogą dać pojęcie, zalewały górników , utworzymy sobie słaby obraz Syzyfowej pracy prowadzonej w ciągu 6 m iesięcy nieustannie dniem i nocą. N areszcie w M arcu n a 29-ym sążniu od nowego mundlochu, a 86-ym od szybu, kurzaw ka znikła i cała sztolnia weszła w ił (fig. 6). Tym sposobem najtrudn iejsza część p racy została ukończoną, po przejściu 26 sążni kurzawki naw et sceptycy zam ilknąć musieli. D alsze posuwanie się było ju ż sto ­ sunkowo łatw e dzięki tem u, że s ta ra opraw a trzy m ała się dobrze, jakkolwiek całe przecię­

cie sztolni napełnione było m ułem wodnistym.

Ażeby uprzedzić n ag łe wtargnięcie szlamu, utrzym ywano przodek zapomocą zaciągów, układanych na sztorc w przedniej ścianie cho­

dnika. P rzy posuwaniu się naprzód dosyć było wyjąć deskę, aby szlam z poza niej u su ­ nąć, sam o bowiem ciśnienie wody wyrzucało m uł przez zrobiony otwór. Posunąwszy de­

skę naprzód, postępowano w ten sam sposób z n astęp n ą deską (cubretem ) i t. d. aż do sa­

mego dołu. Schody w ten sposób utworzone nazyw ają ławami.

Jednocześnie zgłębiono parę świetlników sz (fig. 6), na linii kierunkow ej sztolni, w celu łatwiejszego odciągania (falowania) szlamu na powierzchnię i skuteczniejszego przew ietrza­

nia chodnika. P ogłębianie tych szybów po­

łączone było z wielkiemi trudnościam i z po­

wodu kurzawki i dopiero skoro otworem świ­

drowym, przewierconym na dnie szybika, spuszczono j ą do sztolni, pogłębienie można było ukończyć.

Największy przypływ wody był w Lipcu r.

b., przy spotkaniu się ze starym chodnikiem krzyżowym, pz^awdopodobnie poszukiwaw­

czym, bo leżącym o 2 st. wyżej od sztolni.

W odległości 1 sążnia od niego spotkano

przecinkę sztolniową, idącą w kierunku p o łu ­

dniowym. W dalszym ciągu robót w arunki

(7)

Nr 43. W SZECH ŚW IA T. 679 tak się zmieniły na lepsze, że zaprzestano u-

kładać cubrety zabezpieczające przodek,—

wskutek czego pędzenie sztolni poszło zna­

cznie prędzej. W połowie Sierpnia jednak nowa katastro fa nawiedziła sztolnię. N a 75 sążniu, kiedy 3-ch górników zajętych było w przodku, nagle w darła się do chodnika ol­

brzymia m asa wody i to ta k błyskawicznie szybko, że górnicy porzuciwszy narzędzia i lampy, ledwo zdołali dobiedz do świetlnika.

W ciągu 3 dni b uch ała woda w ilości conaj- mniej 3 000 st. sz. na m inutę, z początku czysta, a następnie pomięszana z mułem, piaskiem i kam ieniam i. Sztolnia na całej

go p arcia rozwodnionego m ułu. K a ta s tro fa ta , pomimo swej grozy i niszczących skutków, w lała w serca pracowników otuchę. L ej u- tworzony w punkcie o 60 sążni od m iejsca wypadku odległym, świadczy, że piasek obsu­

w ał się tu po dolomicie, w który zatem sztol­

n ia niebawem wejdzie. Oprócz tego jak o fakt pocieszający przytoczyć należy i tę okolicz­

ność, że po katastrofie woda w kopalni J ó z e f na S tary m Olkuszu obniżyła się o 2 stopy, co je s t wymownym dowodem, że połączenie sztolni z kopalnią przywróconem zostało.

Skoro chodnik wejdzie w dolomit, robota bę­

dzie znacznie łatw iejsza, bo sztolnia w kam ie-

Fig. 6.

Przecięcie podłużne sztolni i części kanału.

d — dolomit; i— ił; k — kurzawka; s — sztolnia; b— kanał; s z — szybiki; z — szyb żelazny; p — piasek.

długości została zam uloną prawie aż do kap, również ja k i znaczna część kanału. N a po­

wierzchni o 6' sążni od miejsca wypadku u- tworzył się lej w piasku 3 s. szeroki i długi, a 1 sążeń głęboki, o 60 zaś sążni dalej na po­

łudnie zapadł się d ó ł z 10 razy większy, w k tóry pow padały całe sosny kilkudziesięcio­

letnie. Skoro przypływ m ułu się zmniejszył, trzeba było rozpoczynać pracę n a nowo.—

Dziś, gdy to piszę t. j. w miesiąc po wypadku, szlamowanie już ukończono i sztolnia pędzi się dalej z daw ną energiją, chociaż znacznie wolniej, bo przodek utrzym uje się zapomocą potrójnego szeregu zaciągów, z powodu siinę-

niu dobrze pewno się zakonserwowała. Po połączeniu z siecią starych chodników doby- walnych, które aż do S tarego Olkusza sięga­

ją , woda w kopalni spadnie aż do poziomu sztolni, t. j. o 7 i pół st. według projektu.

Osuszone w ten sposób pole kopalniane ol­

kuskie, stanie się nowem, niewyczerpanem źródłem narodowego bogactw a. W y d a rte zgubnemu żywiołowi skarby, dzięki krwawym potem oblanej pracy, dziesiątkom pokoleń jeszcze służyć będą, a ci, którzy rę k ę swą do wiekopomnego dzieła tego przyłożyli, w p a­

mięci ich nie zaginą. W końcu W rześn ia r.

b. ukończono już około 100 sążni chodnika,

(8)

680 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 43.

świetlnik, w kierunku sztolni wybity, trafił tuż pod piaskiem na dolom it, iłów kajprow ycb w tem miejscu już niema.

R O Z E A D M A T E R II ORGANICZNEJ

PRZEZ ŻYJĄTKA PYŁKOWE,

skreślił Józef Natanson.

I I I .

45. Zjawiska gnilne i fermentacyjne. W ażn ą bardzo okolicznością, której niewolno nie mieć n a uwadze, jeśli się chce uniknąć fałszy­

wych zapatryw ań i wniosków, je s t to, że nie- tylko przy utleniających działaniach lecz i przy objaw ach odtleniającego rozkładu m ate­

ryi wydzielać się m ogą i m uszą produkty spalenia, dwutlenek węgla i woda, w różnej copraw da w rozm aitych wypadkach ilości.

P am iętać bowiem o tem należy, że w arunkiem życia, ze względu na dostarczanie dzielności, je s t rozkład m ateryi (§ 40), że ro zk ład ten musi daw ać związki z mniejszą dzielnością, o mniejszem cieple spalenia (§ 41) i że związ­

kiem przedstaw iającym najm niejszą, bo w tym wypadku rów ną zeru, energiją spalenia, je s t produk t spalenia, dw utlenek węgla. Im więcej tego produktu (a również i wody, o której tu wszakże mówić nie będziemy, gdyż wystarcza zupełnie zwrócić uwagę n a p ro d u k t ! spalenia węgla, którego stan gazowy łatw o pozwala ocenić przebieg zjaw iska w życiu po- ! wszedniem, bez stosowania środków n au k o - | wych) w danym wypadku ro z k ła d u tworzy się, j tem więcej wyzwala się energii, tem obfitszem je s t jej źródło dla życia, tem wyższem wydzie­

lające się ciepło. Ilość w yprodukow anego

j

gazu, będącego dw utlenkiem węgla, d aje nie- 1 jako normę intensywności, sto pnia natężenia

rozkładu pod względem dynam icznym czy k i­

netycznym, t. j, pod względem dokonyw ającej się zamiany form energii.

Niezależnie od tego. chem iczno-m olekular- nego źródła, które dostarcza produktów spale­

nia, innem źródłem, a tu taj współcześnie wy- stępującem . jest życie organizmów rozkładu.

| Jakkolw iek praca przysw ajania w wypadkach

| życia bez udziału po w ietrza nieporównanie m niejszą być może niż przy napow ietrznem życiu isto t rozkładu, to je d n a k i przy tych w arunkach zmiana ja k ie j pokarm przyswajany ulega, w arunkuje się niejako wydzieleniem pewnej, m ałej choćby ilości dw utlenku w ęgla (i wody).

W ydzielania więc tego produktu bynaj­

mniej poczytywać nie należy za oznakę zjawi­

ska u tlen iania; przeciwne pojmowanie prow a­

dzi do rażących i niedających się usunąć sprzeczności w rozbiorze zjawisk, o których tu mowa.

Zjaw iska, bardzo energicznie się dokony- wające, t. j. posiadające wielką intensyw ność kinetyczną, o której wyżej dopieroco wspo­

m nieliśm y,— in a c z e j: zjawiska, przy których pow staje znaczna ilość gazowego dwutlenku węgla, a jednocześnie przez to samo (§ 42) i w ielka ilość ciepła,— odróżniane bywały da­

wniej i dotychczas jeszcze częstokroć są od­

dzielane, jak o zjaw iska ferm entacyi '), gdy i n ­ ne zjaw iska rozkładu pospolicie określano ogólnie ja k o zjaw iska gnicia, lub psucia się.

W praw dzie, ja k wspominaliśmy, od czasu ro z ­ woju witalistycznej teoryi obejm ują uczeni ogół zjawisk we wspólną g ru pę : les ferm en- ta tio n s,— G ahrungserscheinungen, gdzie g n i­

cie jak o putrefaction, F au ln issg ah ru n g szere­

gowe tylko zajm uje miejsce, ale d o tąd jeszcze ta k w specyjalnych ja k i niespecyjalnych dziełach, przeciwstaw iają często objawy fer- i m entacyjne, gnilnym procesom rozkładu a).—

Z naukowego tymczasem punktu zap atry w a­

nia ferm entacyje m ają tę sam ą zupełnie pod­

stawę i zasadę bytu (jeśli ta k wyrazić się mo­

żna), co i zjawiska gnicia lub innego ro zk ład u , gdyż wszystkie one podchodzą pod ogólne o- kreślenie, powyżej (§ 43) dla zjawisk naszych ustanowione. P a ste u r zupełnie w innem zna-

') P o r . § 4 2, p o r ó w n a n i e f e r m e n t a c y i z w r z e n i e m , k i p i e n i e m c z y b u r z e n i e m się, p r z e b i j a j ą c e się w n a z w i e z j a w i s k a , p o l e g a ł o n i e t y l k o n a p o c z u c i u ciepła, lecz i n a w y d o b y w a n i u się p ę c h e r z y k ó w g a z u , j a k p o d c z a s w r z e n i a . B e z w ą t p i e n i a i s p a l e n i e g n i l n o n p . o t r z y m a ­ ł o b y n a z w ę f e r m e n t a c y i , g d y b y o b j a w r o z k ł a d u n ie z a ­ c h o d z i ł w p o w i e t r z e m o t o c z o n e j m a s i e , a n ie w p ł y n i e .

Przyp. Autora.

* ) P o r . n p . Z o p f , S p a l t p i l z e . — W r o c ł a w , 1 8 8 3 , p. 3 1.

(9)

Nr. 43. W SZECH ŚW IA T. 681 czeniu pojmował i odróżniał „właściwo fer-

m entacyje“ od innych rozkładów i ferm enta- cyjom tym , dokonywaj ącym się bez powietrza

j

przeciwstawiał rozkład, polegający na u tle­

nianiu. T eoryją jego aerobijozy i anaerobijozy ! zajmiemy się później, gdy z samemi organiz­

mami i z fizyjologicznemi zasadam i ich dzia­

łalności będziemy choć trochę obeznani. Tu chodziło nam tylko o ogólne zarysowanie wa­

runków i okoliczności, towarzyszących zjawis­

kom witalistycznego rozkładu, jakąkolwiekby być m ogła jego n atu ra.

46. Metoda w traktowaniu przedmiotu. Z do­

tychczasowego przeglądu a zwłaszcza z tego, co w §§ 34 i 44 było powiedzianem, zdawaćby się mogło, że pomiędzy organizm am i s p a- 1 a j ą c e m i m ateryją, których typem nieja­

ko uczyniliśmy grzybki pleśniowe, a organiz­

mami r o z k ł a d a j ą c e m i j ą (stopniowo), ja k drożdże lub bakteryje, istnieje wyraźnie zarysowany przedział fizyjologiczny. T ak je ­ dnak bynajm niej nie jest. J a k wszędzie w przyrodzie, ta k i tu, są liczne przejścia i sto ­ pniowania bardzo subtelne. Z jednej strony, pomiędzy pleśniam i np. istn ieją formy, zdolne do charakterystycznego rozkładania materyi, zachowujące się w tym względzie jak n ajzu ­ pełniej podobnie do typowych rozkładaczy jak iem in p . są drożdże; z drugiej strony między grzybkam i rozszczepkowemi istn ieją liczne bardzo,— między pączkującemi dotąd nic sta­

nowczego w tym względzie nie wykryto—for­

my, których życie na wzór tego, ja k u pleśni, raczej spalenie m ateryi niźli jej rozkład spro­

wadza. Takiem i są różne t. z. pigmentowe czyli w ytw arzające barw nik, paciorkowate (Microccus) i pałeczkow ate (B acterium ) for­

my, których hodowlę dość łatw o na k a rto ­ flu lub marchwi otrzym ać, a wtedy obserwo­

wać można powolne niszczenie m ateryi, takie ja k pod wykwitem pleśni. Co więcej, roz- kładacze obu działów botanicznych, t. j. for­

my drożdżowe i bak teryjalne, mogą w pe- i wnych w arunkach tracić zdolność do wywoły­

wania rozkładu m ateryi, a także mogą w od­

powiednio do tego celu dobranej substancyi, k tó ra , będąc dla nich pożywną, nie przedsta­

wia jed n ak m ateryjału do rozkładu, ja k i w innym związku chemicznym życiu ich towa­

rzyszy,— zam iast substancyją tę rozkładać, powoli j ą spalać m ogą, żyć w niej i rozwijać się pomyślnie, niesprow adzając widocznej,

głębszej zmiany, mogą żyć i rozmnażać się zupełnie ja k pleśni i inne spokojne saprofity.

T a o statnia możliwość dowiedzioną je s t od czasu, ja k P asteu r zdołał prowadzić hodowlę zwyczajnych piwnych drożdży, dając im w roztw orze cukier mleczny, zam iast cukrów trzcinowego lub owocowego; w tych ostatnich następuje koniecznie ferm entacyja alkoholo­

wa, gdy w cukrze mlecznym zachodzi wyczer­

pywanie m ateryjału, spalenie, obok powolne­

go rozwoju typowej formy drożdżowej.

W obec tak przez przyrodę niejasno u sta ­ nowionych granic, wobec ciemności chemicz­

nej strony zjawisk a niezupełności poczynają­

cych się dopiero bijologicznych dociekań nad przedm iotem (§ 38), zachodzi poważna rze­

czywiście trudność bliższego przypatrzenia

; się rzeczywistemu przebiegowi zjawisk, w szczegółowych rozm aitych form ach i wypad-

| kach rozkładu (§ 38), gdy się chce takiem u bliższemu poglądowi nadać pewien system at, ująć go w pewne naukowe ram y. Gdyby bi- jologija o tyle była posuniętą, iżby nam mo­

g ła przedstawić mniej lub więcej pełny, ale jak o-tako dobrze opracowany szereg form, różnym towarzyszących przemianom i gdyby przy kolejnym opisie form tych można było zarazem podać fizyjologiczne ich własności, byłby to najwłaściwszy wykład przedm iotu, który ńas tu zajmuje. T ak jed n ak nie jest i nietylko zastęp licznych działaczy n a jd ro ­

bniejszych gdzieniegdzie dopiero i urywkowo tylko może być bijologicznie odsłoniętym, lecz nadto urywkowe te nasze wiadomości bijolo- giczne niezawsze odpow iadają fizyjologicznym danym; szczerby w poznaniu fizyjologii wypa­

dają często tam , gdzie bijologija czegoś się dowiedziała i odwrotnie, chemiczne i fizyjolo­

giczne dane znajdujem y tam , gdzie ciemno zupełnie je st ze znajom ością strony bijologi- cznej. O system acie zjawisk czysto chemi­

cznym, mowy dziś w nauce być nie może.

P rzy naszem rozpatrzeniu przedm iotu trzy ­ mać się więc musimy tymczasowego, eklekty­

cznego system atu. Z badam y najpierw bijo- logiją ogólną, aby następnie zrozumieć stronę fizyjologiczną samego rozkładu; przejdziem y ogólne własności fizyjologiczne opisanych i poznanych poprzednio istot, o ile własności to wpływają na rozkład m ateryi, aż nakoniec zatrzym am y się n ad różnemi, chemicznie i bi­

jologicznie odrębnemi zjaw iskam i rozkładu,

(10)

682 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 43.

ja k j e ’w przyrodzie napotykam y; o tych, spo­

między ogromnego ich szeregu, k tó re cokol­

wiek zostały rozpoznane, powiemy to, co w grubych rysach, bez wchodzenia w szczegóły da się powiedzieć.

P rzedtem jed n ak musimy wyjaśnić n iektó­

re punkty, k tóre mogłyby nasuwać wątpliwo­

ści i w tym celu uczynić dwa konieczne za­

strzeżenia.

47. Zastrzeienie co do kierunku badania bi- jologicznego. N aukowe badanie i ugrupow a­

nie danych, odnoszących się do grzybków najdrobniejszych, ze względu n a ich własności jako isto t żyjących, odbywa się d otąd w bijolo- gii na tych samych ogólnych zasadach, jakie- mi posługuje się ta opisowa n au k a przy ro d ­ nicza, gdy chodzi o poznanie pewnego szeregu isto t zbliżonych, m ających niezaprzeczone cechy wspólne, a przedstaw iających przytem pewne zewnętrzne różnice. Ozy je d n a k i o ile takie traktow anie działu grzybków n a jd ro ­ bniejszych i stosowanie do nich pojęć, urobio­

nych przy badaniu daleko wyżej stojących u- strojów, właściwem je s t i zasadnem ,— je stto rzeczą jeszcze wysoce wątpliwą.

T ak samo ja k w całej dziedzinie zoologii oraz botaniki, chcemy podporządkow ać roz­

m aite napotykane formy drożdży lub grzybków rozszczepkowych, w pewne g atu n k i i ro d z a­

je, k tóre dalej łączyćby można w rodziny, po­

krewieństwa, rzędy i t. d. Podstaw ow e j e d ­ n ak pojęcie g a t u n k u w bijologii, u p ra ­ wnione zupełnie, gdy chodzi o rozpatryw anie stosunku przyrodzonego rozm nażających się i podobne potomstwo wydających is to t wyż­

szych, jakkolw iek koniecznem je s t dla celów poznania przyrody i dającem się stosować do całego niem al św iata żyjącego, je st bądź co bądź pojęciem sztucznem. N a najwyższych bowiem ju ż szczeblach w śród zw ierząt i roślin, zachodzą kom plikacyje krzyżow ania się od­

mian zacierających się jak o odmiany, a wystę­

pujących jak o gatunki, lub odwrotnie; wyni­

kają kwestyje metysów i hibrydów i t. p.

które u rą g ają najbardziej sk ru p u latn em u oznaczeniu granic, gdzie kończy się rasow a czy indywidualna (osobnikowa) naw et odm ia­

na, a gdzie gatunkow a zaczyna się odrębność.

Zmiany warunków zew nętrznych i tu już po­

niekąd wywołują odm ianę formy gatunkow ej.

D la istot, rozradzających się drogą bezpłcio­

wą, nie mamy dotychczas żadnego wprost na- i

!

ukowego sposobu, żadnej zgoła definicyi, na

! ustanowienie gatunku, który u tych tedy

| isto t staje się pojęciem jeszcze bardziej sztu- 1 cznem niźli u wyższych, płciowych organiz­

mów. A cóż dopiero mówić o tych drobin­

kach, ledwie dostrzegalnych, gdzie rozm naża­

nie odbywa się wprost drogą rostową (wegie- tatyw ną, plenną), gdzie pow stają istotki nie­

słychanie drobne, tru d n e do zbadania co do szczegółów formy i organizacyi, istotki, naj­

praw dopodobniej zm ieniające cechy swe z ł a ­ twością, przy odm ianie zewnętrznych w arun­

ków. Ścisłe przeprow adzenie tu pojęć g atu n ­ ku, odm iany, dokładne określenie choćby tylko różnicy w form ie,— zwłaszcza jeśli ży­

j ą tk a obdarzone są ruchem , je s t czasem w prost niepodobieństwem . Pierw szorzędna tru d n o ść ustalenia jakichkolw iek zasad, polega jeszcze n a tem , źe z powodu drobnych wymia­

rów isto tek i niemożności śledzenia rozwoju jedn ostek przez czas dostatecznie długi, k tó ­ ry odpow iada zmianie chemicznych lub fizy­

cznych warunków ośrodka, nie jesteśm y w stanie odpowiedzieć stanowczo n a nasuw ające się n ieraz pytanie, czy dana, później w śród rozkładającej się m ateryi w ystępująca form a

i

je s t pochodną formy wcześniejszej, czy zupeł-

| nie niezależną form ą i odwrotnie. P rzy takich

i

trudnościach pożądane i konieczne może u s ta ­ nowienie g a t u n k ó w (w tem znaczeniu, w jakiem term in ten naukowy pojm ujem y w system atyce zoologicznej lub botanicznej), dla grzybków najdrobniejszych, dla drożdży i dla bakteryj, je s t obecnie w nauce, rzeczą w ątpli­

wej bardzo i czasowej tylko ■) wartości. O ile się nie przekonam y o łączności pomiędzy dwiema zewnętrznie odrębnem i formami, uwa­

żam y—rozumie się tymczasowo tylko—k ażdą formę, mniej lub bardziej różną od innych form, choć podobnych, za oddzielny g a t u -

') Nie chcemy bynajmniej zwalczać tu lub krytyko­

wać usiłowań, mających na colu systematyzowanie naj­

niższych grzybków. Przeciwnie, uznajemy, że dla nauki z systematyzowania wypływa zawsze korzyść, że np. co do poznania Rozszczepkowych, pierwszorzędnie zasłużo­

nym w nauce jest prof. Cohn, który od początku do o- becnej jeszcze chwili dąży do podporządkowania tych istotek w odpowiedni systemat. Niezależnie od tego, m u­

simy na tem miejscu wyjaśnić prawdziwe znaczenie dzi­

siejszej naszej systematyki w tych niepoznanych jeszcze

krainach przyrody. (P rzyp. Autora).

(11)

N r 43. W SZECHŚW IAT. 683 n e k, a łącząc ją z bardziej podobnemi for­

mami, utworzymy również dowolny i sztuczny r o d z a j i t. d., niemogąc mieć bynajmniej przekonania, iż formy te są rzeczywiście od- rębnem i zupełnie istotam i, iż więc niektóre z nich nie przedstawiają, wcześniejszej, póź­

niejszej lub specyjalnie do warunków ośrodka zastosowanej fazy czy form y rozwoju w życiu innej zupełnie istoty ’). Odwrotnie także, nie wiemy, czy takie istoty, które poczytujemy za jeden zupełnie gatunek, nie przedstaw iają wybitnych względnie do ich organizacyi, lecz dla nas mniej lub więcej ukrytych różnic, więc nie są zupełnie różnemi, dalekiemi nawet od siebie, formami? T akie wątpliwości pow­

sta ją mianowicie co do drobniutkich istotek, m ających zupełnie tę sam ą zew nętrzną budo­

wę, a żyjących w różnych w arunkach fizyjo- logicznych. C iałka kulkowe np. (mikrokokki) w gnijących znajdow ane cieczach, nie wyka­

zują widocznych różnic z takiem iź kulistem i ciałkam i (m ikrokokkami) występuj ącemi w chorobliwie zmienionej tkance zwierzęcej.

Również ciałka grzybkowe w danej np. cieczy pow stające, zupełnie podobnemi się okażą do ciałek znajdow anych przy innym chemicznym rozkładzie, a żyjątka w ran ach nietoperza np.

najzupełniej mogą być podobne i niedoodróż- nienia od tych, ja k ie w podobnych zapale­

niach spotykam y u myszy lub królika:—a je d ­ n ak jedne z tych organizmów, przeniesione w warunki drugiego, nie zawsze się rozwiną i przyjm ą w nowym ośrodku; a wtedy przecie nie mamy żadnej ścisłej podstaw y do tw ier­

dzenia, że to są istoty te same, choć trudno je dopraw dy uznać za istoty różne.

Bądź co bądź, w dotychczasowej system aty­

ce (?) najdrobniejszych istotek, o których tu mowa, nietylko zewnętrzne, m o r f o l o g i ­ c z n e c e c h y żyjątka, ja k się nam ono w mikroskopowem badaniu przedstawia, służą obecnie i tymczasowo służyć powinny za pod­

stawę i miarę, lecz w znacznej części system a­

tyka nasza opiera się dotąd na f i z y j o

1

o- g i c z n e j ich stronie, t j. na w arunkach bytu tych istot w przyrodzie—i przy wielu

' ) Ż e z a le ż n ie o d w a r u n k ó w z e w n ę trz n y c h z m ie n ia s ię f o r m a i w y g lą d n a j d r o b n i e j s z y c h g r z y b k ó w , j e s t t o f a k t n i e p o d l e g a j ą c y d z iś j u ż ż a d n ć j w ą tp liw o ś c i, j a k to s i ę z d a ls z e g o c ią g u p r a c y o k a ż e .

( P r z y p . A u t o r a ) .

bardzo wątpliwościach, jak ie w umyśle rodzić się przy badaniu muszą, bodaj czy nie słusz- niejszemi i poważniejszemi są pobudki do sy­

stem atyzowania wedle cech fizyjologieznych *) od u tarty c h w bijologii, lecz trudnych do za­

stosow ania tu taj cech czysto morfologicznych.

W łaściw ie zaś system atyka —pseudo-syste­

m atyka raczej— obecna opiera się n a zasa­

dach mięszanych. Dopóki stan taki pod względem zbadania bijologicznego trw ać b ę­

dzie, nietylko chemikowi, lecz bijologowi na­

wet przystoi raczej opisywać formy saprofity­

czne czy parazytyczne przy opisie kolejnym samych zjawisk (rozkładów, chorób), niż trzym ając się wątpliwego przeglądu kolejnego form bijologicznych, wyjaśniać fizyjologiczną ich w różnych wypadkach działalność,— nie- wiedząc dobrze, czy i o ile działalność ta do tych właśnie form stanowczo odniesioną być może 2).

48. Zastrzeżenie co do sposobu pojmowania zjawisk chemicznych. W ypowiedziane dopiero- co zastrzeżenie, co do sposobu zapatryw ania się na stronę bijologiczną w zajm ującej nas spraw ie życia mikroskopijnego, zniewala nas do uczynienia zaraz za tem, na jednem miej­

scu jeszcze jednego zastrzeżenia, choć nie tu może, lecz dalej dopiero je st właściwe jego miejsce. Zastrzeżenie to dotyczy sposobu pojmowania p r a c y życiowej grzybków n a j­

niższych, a więc zapatryw ania się n a chem i­

czne zmiany w m ateryi, będące owocem fizyjo- logicznej działalności tłum nie nagrom adzo­

nych istotek. W ypow iadając jeszcze przed bijologicznem zapoznaniem się z grzybkam i

1)

P a s t e u r , o p i e r a j ą c y się p ra w ie w y łą c z n ie n a fiz y jo - lo g ic z n ó j s tro n ie ż y c i a f e r m e n tó w i p a s o r z y tó w , p r z e d ­ s ta w ia k i e r u n e k s k r a j n y , k tó r y n ie w ą tp liw ie z a w a d liw y u z n a n y m b y ć m u s i. (

P r z y p . A u t o r a

) .

2) U w a g a t a n ie c h a j p o s łu ż y z a r a z e m z a u s p r a w i e ­

d liw ie n ie a u t o r a , co d o sp o so b u r o z ło ż e n ia o b s z e rn e g o

p o la d z ia ła ln o ś c i g r z y b k ó w n a jn iż s z y c h n a o d d z ie ln e

a r t y k u ł y , w k tó r y c h s p ra w y p rz y ro d y c z y s to r o z k ła d o w o

s a p r o fity c z n e , o d d z ie lo n e s ą z u p e łn io o d e p ra w z c h a r a k ­

t e r e m p a t o lo g ic z n y m , j a k k o l w i e k o r g a n i z m y d z i a ł a j ą c e

tu i t a m s ą j a k n a j b a r d z i e j z b liż o n e , j e ś l i n ie w p r o s t i d e n ­

ty c z n e n ie k ie d y . P o r z ą d e k t a k i o d p o w i a d a ł z r e s z tą

n a j b a r d z i e j w y m a g a n i o m p o p u l a r n o - n a u k o w e g o w y k ła d u ,

j a k i w p r a c y n in ie js z e j m i a ł b y ć p rz e p r o w a d z o n y . O s t a tn i

a r t y k u ł , t r a k t u j ą c y w y łą c z n ie s t r o n ę f iz y jo lo g ic z n ą o p i ’

s y w a n y c h g rz y b k ó w , ł ą c z y o b ie c z ę ś c i , o b ie d z ie d z in y ,

r,

o d d z ie ln y c h s ta n o w is k t r a k t o w a n e .

( P r z y p . A u t o r a ) .

(12)

684 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 43.

uwagę niniejszy <o do fizyjologicznej ich dzia­

łalności, p ra g n omy położyć nacisk pewien n a kwestyją, bardzo często i wśród poważnych prac fałszywie nieraz pojmowaną.

Chodzi nam mianowicie o zaznaczenie i wdrożenie w umysł czytelnika pojęcia, iż przem iana w m ateryi, ja k a pod wpływem u- strojów grzybkowych zachodzi, nie je s t by­

najm niej zwykłą, typową reakcyją chemiczną, przy której działanie dwu lub więcej związ­

ków na siebie daje stale oznaczone, tak ie a nie inne, produk ty oddziaływania, gdzie pow­

staje ta k a ściśle a nie inna ilość osadu lub u latn ia się zawsze oznaczona i unorm ow ana arytm etycznie ilość gazu. B ynajm niej. N a zachodzące tu, często jasne i wyraźne pod względem chemicznym przem iany, p atrz eć n a ­ leży ja k o na produkty działalności fizyjologi­

cznej, działalności, niedającej się ta k ściśle i dokładnie wziąć pod kredkę i wymierzyć, ja k to je s t możliwem dla sił chemiczno-dyna- micznych, powodujących każdą, czysto chemi­

czną reakcyją. Je śli dla tych ostatnich z ja ­ wisk chemik może posługiwać się ścisłem, m atem atycznem równaniem , w yrażającem ilo ­ ściowy stosunek ciał pierw otnych i takiż sto ­ sunek produktów reakcyi,— przyrodnik, chcą­

cy ściśle rozważać i dokładnie pojąć zjaw iska rozkładu fizyjologicznego, nie może i nie po­

winien kusić się o naginanie tych zjaw isk pod form ułę chemii teoretycznej. Z a przykład weźmiemy i tutaj ferm entacyją alkoholową, zjawisko najlepiej d otąd poznane z całego szeregu przem ian witalistycznych. D okładne, subtelne i klasyczne bad an ia P a s te u ra i jego następców, dowiodły, że choć p roduktam i

głównem i rozkładu cukru owocowego (gluko­

zy) je s t alkohol i dwutlenek węgla, choć zwy­

kle na sto części rozłożonego cu k ru 94— 95 części rozpada się na te dwa produkty w yłą­

cznie i w teoretycznym , obliczonym, stosunku, to je d n a k obu tym związkom przy rozkładzie towarzyszą jeszcze stale i nieodzownie inne dwa produkty, a m ianowicie: gliceryna i kwas bursztynowy, nadto zaś c z ę ś ć m a ­ t e r y i p i e r w o t n e j (cukru) z u ż y t ą z o s t a j e n a pożywienie mnożących się, a zwiększających przeto swą w a g ę d r o ż ­ d ż y f e r m e n t a c y j n y c h . D aw niejszą więc prostą f o r m u ł ę c h e m i c z n ą f e r ­ m e n t a c y i (G ay -L u ssaca):

CoHu Oc —

2

C

2

H 60 +

2

C 0 2, (czyli na

1

wagę 180 cz. glukozy daje 92 cz. alkoholu, oraz

8 8

cz. dwutlenku węgla);

ograniczył w doniosłości P asteu r, staw iając obok niej skomplikowaną fo rm u łę:

49 C

0

H 12Oo + 30 H 20 =

1 2

C \H

0

O

4

+ + 72 C

3

H

8

0

3

+■ 30 C 0 2, co znaczy, że:

8920 cz. glukozy, oraz 540 cz.wody, daje 1416 cz. kw asu bursztynowego -f- 6624 cz. glice- I ryny -4- 1320 cz. dwutlenku węgla,

k tó ra to form uła m a wyjaśniać powstawa­

nie pobocznych produktów , wyżej wspomnia­

nych.

B ardziej p ro stą form ułę w tym samym celu staw ia M o n o y er:

4 C qIIi

2

0(5 -f- 3 H 20 — C

4

H

0

O

4

-(- +

6

C

3

H sOs - f

2

C 0

2

+ 0 ; — 720 cz. glu-

! kozy -j- 54 cz. wody—daje 118 cz. kw. bur-

| sztynowego + 552 cz. gliceryny —

8 8

cz.

dw utlenku węgla + 16 cz. tlenu.

K a ż d a z tych ostatnich form uł chemi­

cznych— obie w yrażają zupełnie ten sam s to ­ sunek gliceryny do kwasu bursztynow ego—

może być przyjętą, ale żadna nie odpow iada rzeczywistości, gdyż najgłówniejszym rezulta­

tem p ra c P a s te u ra ja k i M onoyera, o których tu mowa, je s t to właśnie, że i l o ś ć p r o ­ d u k t ó w pobocznych je s t zm ienną i w a h a s i ę w pewnych g ra n ic a c h : gliceryny otrzy­

m uje się 2,5 — 3,6% , a kwasu bursztynowego 0,4 do 0 ,7 % względnie do wagi cukru sfer­

mentowanego. N iepodobna więc oznaczyć, ja k a część m ateryi ferm entuje podług wzoru G ay-Lussaca, a ja k a podług nowych wzorów, objaśniających powstawanie p ro du któw pobo­

cznych; niepodobna—innem i słowy — przed­

stawić całości procesu ogólnym wzorem, ł ą ­ czącym reakcyją główną i podrzędną. Ogólny taki wzór byłby usprawiedliwiony w tak im tylko razie, gdyby ilości wszelkich produktów były stałe, co w rzeczywistości niem a m iejsca i gdyby obejm ował tę jeszcze ilość m ateryi, k tó ra idzie na p rzy ro st drożdży '), również u- legającą pewnym wahaniom, zależnie od po ­ myślniejszej lub mniej pomyślnej ferm entacyi.

P rzy kład ten, zdaje się, wystarcza, aby na-

1) P o d ł u g M o n o y e r a ilo ś ć t ę w y ra ż a ć m a a t o m tle n u ;

lo cz i to n ie o d p o w ia d a r z e c z y w is to ś c i, ilo ś ć b o w ie m m a ­

te ry i p rz y s w o j o n e j p rz o z o r g a n i z m y p r z e w y ż s z a w a g o w o

w d w ó jn a s ó b ( o k o ł o 1 % w z g lę d n i e d o c u k r u ) , ilo ś ć k w .

b u rs z ty n o w e g o , a p o d ł u g w z o ru w y n o s i ó s m ą z a le d w ie

i c z ę ś ć w s to s u n k u d o te g o p r o d u k t u .

( J ' r z y p . A u t o r a

) .

(13)

Nr. 43. WSZECHŚWIAT.

brać właściwego wyobrażenia i podrlać kryty­

cznemu sądowi tworzenie form uł chemicznych, mających przedstaw iać zmiany, wywołane przez żywy i działający organizm.

Lepszym wszelako jeszcze przykładem jest spotykana dotąd jeszcze w poważnych podrę­

cznikach form uła chemiczna, m ająca wyrażać mleczną ferm entacyją glukozy, podług w zoru:

C „H ,

2

0« —

2

C

3

H

6

0

3

(cała jakoby glukoza przechodzi w kwas mleczny!), gdy tymczasem przy ferm entacyi tej wydzielają się kosztem cukru owocowego znaczne bardzo ilości dwu­

tlenku węgla, produktu, nieodzownego zgoła—

ja k się przekonaliśmy (§§ 41— 45)—przy ka­

żdej energicznej ferm entacyi (ferm entacyi w znaczeniu ściślejszem). Z b y t mało zbadaną je s t chemiczna stro n a ferm entacyi mlecznej, aby można było twierdzić, że i tu niezbyt s ta ­ łą będzie ilość względna pojedynczych pro­

duktów rozkładu, lecz opierając się z jednej strony n a analogii z ferm entacyją alkoholową, z drugiej zaś strony na pojęciu naszem o fi- zyjologicznej działalności istot żywych w o- gólności, możemy ta k tu taj ja k i w poprze­

dnim przykładzie, a ta k samo i w wielu innych jeszcze, nie uznawać właściwości chemicznego wzoru, któryby w m atem atyczne karby miał ująć i dokładnie wyrazić chemiczną stronę ta k skomplikowanego objawu, jakim jest...

życie!

Stan wód w Galicyi podczas wylewu czerw cow ego 1884 r-

S traszna klęska powodzi, k tó ra w Czerwcu r. b. dotknęła cały obszar W isły, była bezpo- średniem następstw em n ader ulewnych desz­

czów. P a d a ły one bezustannie od 15 do 23 Czerwca, a zwłaszcza też w dniach 18, 19 i

2 0

doszły niezwykłego natężenia, w wielu okoli­

cach nastąpiło naw et istne oberwanie się chm ur, pod k tó rą to nazwą zresztą rozumieć tylko należy nadzwyczajną ulewę. Otóż, co do obfitości tych deszczów i spowodowanego przez nie podniesienia się wód galicyjskich, podał liczne dane liczebne prof. K a rliń sk i w jednym z ostatnich zeszytów wiedeńskiej Me-

teorologische Z eitsch rift. Z zestawienia tego przytoczymy tu niektóre szczegóły.

W d. 15 Czerwca po południu zmienił się wschodni kierunek wiatru, trw ający od 13 Czerwca na zachodnio-północno-zachodni, a wraz z nim w ystąpiła nad całą G alicyją burza, , a raczej cały ciąg burz. W miejscowościach

położonych wysoko, ja k Szczawnica, Smolnik, T u rk a, jak o też w P odm onastyrku i S tryju

! burza połączona była z gradem , w niektórych okolicach górskich, mianowicie też w C zarnej- horze panowały silne zawieje śnieżne, które wytępiły mnóstwo bydła. W ia tr przeszedł następnie w prąd czysto zachodni; wskutek

| nadm iernej ilości spadłej wody wszystkie strum ienie i rzeki wystąpiły z brzegów, a na W iśle, Sanie i D n iestrze wysoki stan wód u-

j

trzym ał się do 25 Czerwca. N adzieje rolni­

ków spełzły zupełnie, czego nie za b rał wylew, pokrył m uł i żwir.

P rof. K arlińsk i zestawił wszystkie stacyje meteorologiczne, w których wysokość wody spadłej z deszczem w ciągu tygodnia 1 6 —23 Czerwca przechodziła 70 milim etrów; oddziel­

nie zebrane są stacyje przy p adające w obsza­

rze W isły i D niestru, jedn e i drugie u po rząd­

kowane według ilości spadłej wody. Z obsza­

ru W isły przytoczono stacy j 32, między któ- remi 12, urządzonych przez Towarzystwo T a ­ trzańskie, zostaje pod kierunkiem dr. W ierz­

bickiego.

N a pierwszem miejscu, zatem z największą ilością wody spadłej, znaj dujem y Zakopane, gdzie ogólna jej wysokość w ciągu tygodnia wynosiła 281 mm., najulew niejsze deszcze miały miejsce 19 i 20 Czerwca, z 86,9 i 83,3 mm. deszczu. W sąsiednim P oroninie ty g o ­ dniowa wysokość była już znacznie mniejszą 225,4 mm., a drugie miejsce po Zakopanem zajm uje Bochnia 261,3 mm. N ajznaczniejszą wysokość dzienną znajdujem y w D ukli 89,3 mm., d. 19 Czerwca, gdy w c ią g u całego tygo­

dnia 16— 23 wysokość była tam praw ie ta k ą ja k w Poroninie 226,3 mm. W kilku innych jeszcze miejscowościach górskich, ja k w M y­

ślenicach, Chronowie, Jodłow niku, Makowie, Starej W si, ilość wody s p a d łe j w ciągu jed n e­

go dnia, 18, 19 lub 20, przechodziła 80 mm.

W K rynicy ogólna ilość wody spadłej od 16—

23 Czerwca, doszła 203,4 mm., w R abce 176,1

w Szczawnicy 153,9, w K rakow ie 127,9, w o-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niemniej szkolenia biegną, prze- znaczane są na to niemałe pieniądze, pojawia się więc pytanie, jak wykorzystać fakt, że na naszym skąpym rynku kadrowym pojawiły się

Innym przykładem może być zachowanie się terapeuty pracującego z pacjentem.. Dobry terapeuta potrafi się dokładnie upodobnić em ocjonalnie do klienta, by spojrzeć na

Dziś wiadomo, że choć wyprawa na Marsa z udziałem ludzi wyruszy - jak się rzekło - nie wcześniej niż w roku 2015, to jednak już w końcu lat

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Zmniejszona liczba pacjentów zgłaszających się do szpitali oraz do ambulatoryjnej opieki zdrowotnej, a także rekomendowane przez organy centralne ograniczenia w zakresie

Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej poznamy podczas uroczystej gali finałowej, która odbędzie się 26 maja w Teatrze Miejskim w Gdyni. Wtedy też rozstrzygnięty

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

[r]