• Nie Znaleziono Wyników

Franciszek Czech Uniwersytet Jagielloński

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Franciszek Czech Uniwersytet Jagielloński"

Copied!
27
0
0

Pełen tekst

(1)

Franciszek Czech

Uniwersytet Jagielloński

SPOŁECZEŃSTWO RYZYKA A KULTURA STRACHU

Punktem wyjścia analiz zawartych w artykule jest przekonanie, że teorie spo−

łeczeństwa ryzyka i kultury strachu próbują uchwycić odmienne wymiary tych sa−

mych zjawisk. Koncepcja kultury strachu rozwijana niezależnie przez Franka Fu−

rediego oraz Barry’ego Glassnera ukazana jest jako interesujące uzupełnienie pomysłów teoretycznych Ulricha Becka. Przedsięwzięcie jest tym bardziej godne uwagi, że kategoria kultury strachu dotychczas nie funkcjonowała w polskim dys−

kursie socjologicznym. Głównym celem tekstu jest krytyczna rekonstrukcja wy−

mienionych podejść oraz wskazanie podobieństw i różnic między nimi. W ostat−

niej części artykułu znajdują się też uwagi dotyczące całego nurtu badań nad współczesnymi zagrożeniami i ich percepcją.

Główne pojęcia: społeczeństwo ryzyka, kultura strachu, zasada ostrożności, świadomość ryzyka, media.

Do wybuchu reaktora jądrowego w Czarnobylu doszło 26 kwietnia 1986 ro−

ku, czyli ponad dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory na świecie miało miejsce wiele innych tragicznych wypadków, ale to ta katastrofa zyskała miano symbo−

lu, momentu przełomowego, który stał się ważnym elementem świadomości zbiorowej. O wadze tego wydarzenia świadczy to, że Czarnobyl traktowany jest obok Holocaustu i Hiroszimy jako jeden z symboli mających istotny wpływ na kształtowanie się współczesnej tożsamości (por. Kaldor 2002: 17). Sympto−

matyczne jest, że w tym samym 1986 roku Ulrich Beck opublikował Społeczeń−

stwo ryzyka. Przedmowa do książki została napisana w kwietniu, czyli w tym sa−

mym miesiącu, w którym miała miejsce katastrofa na Ukrainie. Beck zdążył jesz−

cze przed oddaniem książki do druku dopisać krótkie wprowadzenie zatytułowa−

ne W odpowiedzi na zaistniałe okoliczności, gdzie stwierdza „dzisiaj moje słowa

Uniwersytet Jagielloński, Instytut Studiów Regionalnych, Al. Mickiewicza 3, 31–120 Kraków, e−mail: fczech@uj.edu.pl

(2)

nabrały gorzkiego posmaku prawdy [...] to wszystko po Czarnobylu czyta się jak zwykły opis rzeczywistości” (Beck 2004: 14).

Zagadnienie ryzyka dostrzegane było w naukach społecznych już przed Bec−

kiem. Wśród osób, które wcześniej zainteresowały się tym problemem trzeba wymienić przede wszystkim Mary Douglas (por. Douglas 1985) oraz Aaro−

na Wildavsky’ego (por. Douglas i Wildavsky 1983). Novum perspektywy Becka polegało na tym, iż nie tylko dostrzegł on ryzyko jako aspekt rzeczywistości spo−

łecznej, ale też uczynił z niego najistotniejszą kategorię opisu współczesności.

Od tego czasu ryzyko jest coraz częściej dyskutowanym zjawiskiem w naukach społecznych, rośnie liczba badań podejmująca tę problematykę i w konsekwen−

cji wyłania się cała nowa przestrzeń naukowej aktywności. Jednocześnie, co jest naturalne, wyraźne stają się różnice między poszczególnymi koncepcjami. Zda−

niem niektórych komentatorów dochodzi wręcz do tego, że jedynym wspólnym mianownikiem dla powstających koncepcji staje się użycie terminu ryzyko (por.

Garland 2003: 52). W tym samym czasie pojawiają się też pomysły teoretyczne, które chociaż nie odwołują się wprost do tradycji socjologii ryzyka, zdają się mieć z nią dużo wspólnego. Należy do nich koncepcja kultury strachu.

Sheldon Ungar w artykule Moral panic versus the risk society: the implica−

tions of the changing sites of social anxiety w ciekawy sposób przeanalizował różnice między funkcjonującym od lat siedemdziesiątych XX wieku w brytyj−

skim dyskursie socjologicznym pojęciem paniki moralnej i nowszym terminem społeczeństwa ryzyka (por. Ungar 2001). Jeżeli rację ma Frank Furedi twierdząc, że „strach stał się niewidzialnym kompanem ryzyka” (Furedi 2006a: 1), to war−

to w podobny do zaproponowanego przez Ungara sposób zastanowić się nad na−

turą relacji między społeczeństwem ryzyka a kulturą strachu. Kiedy mowa o tych dwóch koncepcjach, intuicja podpowiada, że dotyczą one podobnych spraw. Nie−

trudno domyślić się, że w obu przypadkach rzecz dotyczy niepewności, obaw, lę−

ków czy niebezpieczeństw zagrażających współczesnym społeczeństwom. Jed−

nak dobór odmiennych określeń pozwala przypuszczać, że istnieją znaczące róż−

nice w ujęciu problemu. Na etapie najbardziej rudymentarnego rozróżnienia po−

jęć można zakładać, że termin społeczeństwo sugeruje pewne strukturalne aspek−

ty działania jednostek. Natomiast użycie terminu kultura, pozwala wnioskować, że nacisk położony jest w większym stopniu na wymiar aksjonormatywny. Z ko−

lei pojęcie ryzyko przywołuje na myśl związek frazeologiczny podejmować ryzy−

ko albo niepotrzebne ryzyko. Oba sformułowania pozwalają uchwycić wolunta−

ryzm jednostki, która sama dobrowolnie podejmuje ryzyko. Co prawda, moż−

na także przełamywać strach, ale dużo częściej mowa jest o wszechogarniającym strachu. Wydaje się, że w przypadku strachu raczej jesteśmy postawieni w kon−

kretnej sytuacji i nie mamy wyboru. Boimy się czegoś, co jest od nas niezależne.

Czy te intuicyjne dychotomie są prawdziwe? Jakie są relacje – różnice i po−

dobieństwa – między społeczeństwem ryzyka a kulturą strachu? Powyższe pyta−

(3)

nia stanowią inspirację do analizy obu teorii. Głównym celem niniejszego tekstu jest zarówno krytyczna rekonstrukcja wzmiankowanych koncepcji, jak i próba ich konfrontacji, wskazania punktów wspólnych oraz rozbieżności. Ze względu na złożoność problematyki analiza ograniczona będzie do teorii przedstawionych w pracach: Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności Becka, Cul−

ture of Fear. Risk Taking and the Morality of Low Expectation Furediego oraz Culture of Fear: Why Americans Are Afraid of the Wrong Things Glassnera. Pre−

zentowany tekst ma zatem dualny charakter: artykułu omawiającego wybrane teorie dotyczące współczesnych niepokojów i zarazem eseju recenzyjnego. Inspi−

racją takiego sposobu redukcji materiałów jest praca Zdzisława Krasnodębskie−

go Rozumienie zachowań ludzkich (por. Krasnodębski 1986: 10–11).

Jako punkt wyjścia analizy obrano stworzoną przez Becka koncepcję społe−

czeństwa ryzyka. Pozwala to uporządkować powszechnie znane wątki teorii Bec−

ka i ocenić je w dwadzieścia lat od ich powstania. Na tak naszkicowanym tle za−

prezentowane są mniej znane i znacznie różniące się między sobą koncepcje Glassnera i Furediego. Usprawiedliwieniem faktu, iż tak wiele miejsca poświęca się tu książkom wydanym aż dziesięć lat temu, jest to, że nie zostały one dotąd opublikowane w języku polskim. Nie funkcjonują też w rodzimym dyskursie so−

cjologicznym, o czym świadczy fakt, iż mimo poszukiwań nie udało mi się od−

naleźć nawiązań do prac żadnego z wymienionych socjologów w publikacjach specjalistycznych. Pewnym paradoksem jest to, iż mimo absencji w socjologicz−

nej debacie, pomysły Furediego i Glassnera były w Polsce rozpowszechniane przez media masowe. Seria artykułów pierwszego z nich ukazała się w „Euro−

pie”, dodatku do gazety „Dziennik. Polska−Europa−Świat”, oraz w „Forum”, a rozwijana przez niego koncepcja polityki strachu omówiona została w „Rzecz−

pospolitej” (por. m.in. Furedi 2007a, 2007b, 2006a; Rosiak 2007). Natomiast drugi z wymienionych socjologów był jednym z ważniejszych rozmówców Mi−

chaela Moore’a w jego głośnym także w Polsce filmie Zabawy z bronią (Bowling for Columbine, reż. Michael Moore, USA 2002).

Społeczeństwo ryzyka jako konsekwencja modernizacji

Podtytuł książki Społeczeństwo ryzyka brzmi: W drodze do innej nowoczesno−

ści. Beck przekonuje, że zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach Zachodu wyłania się nowy typ społeczeństwa – społeczeństwo ryzyka. Jego główną cechą ma być nadprodukcja ryzyka modernizacyjnego. To człowiek zależny od kon−

sumpcji doprowadzić miał do wzmożonej przemysłowej produkcji towarów, któ−

ra sprawia, że „niebezpieczeństwa są jakby pasażerami na gapę naszej normalnej konsumpcji” (Beck 2004: 13). Innymi słowy, metaforą obecnego położenia ludz−

kości może być sytuacja ucznia czarnoksiężnika, który stracił panowanie nad wy−

(4)

wołanymi przez siebie procesami. Beck zajmuje się właśnie takim, dość wąsko rozumianym ryzykiem modernizacyjnym, którego powstanie wiąże się z proce−

sami produkcji przemysłowej. Istota ryzyka modernizacyjnego sprowadza się do tego, że człowiek jest odpowiedzialny za stopniowe pogarszanie się stanu śro−

dowiska, w którym żyje oraz za wzrost możliwości wypadków, między innymi takich jak w Czarnobylu.

Według Becka współczesne przemiany społeczne związane są przede wszyst−

kim z kwestią zagrożeń i dlatego pojawienie się ryzyka modernizacyjnego kon−

trastuje on z wcześniejszą sytuacją, gdy tego typu ryzyko nie istniało. Beck jest świadomy, że ryzyko występowało także w przeszłości. Twierdzi jednak, że by−

ło to „ryzyko osobiste, a nie zagrożenie globalne, które powstaje przy rozszcze−

pianiu jądra atomowego lub przy magazynowaniu odpadów radioaktywnych i dotyka całej ludzkości. Słowo ryzyko miało w kontekście tamtej epoki posmak odwagi i przygody, nie zaś możliwości samozniszczenia życia na Ziemi” (tamże, s. 30). Niewątpliwie w przeszłości nie istniał problem śmieci atomowych ani groźba wypadków przy reakcjach jądrowych, niemniej jednak trudno jest zgo−

dzić się z takim postawieniem sprawy. Wystarczy wskazać na zagrożenia zwią−

zane z epidemią dżumy, najazdami czy pożarami pochłaniającymi całe miasta.

Co prawda „stare” odmiany ryzyka nie miały potencjalnej siły totalnego znisz−

czenia życia na Ziemi, ale z drugiej strony, w żadnej z dzisiejszych katastrof nie zginął tak duży odsetek ludzkości jak w przypadku dawnych klęsk żywiołowych, wojen i epidemii. Na przykład epidemia dżumy w latach 1346–1350 pochłonęła 1/3 populacji północnej Europy, a w wyniku infekcji grypą „hiszpanką” na prze−

łomie lat 1918 i 1919 zmarło około 20 milionów ludzi (por. Furedi 2001: 22).

Kontynuując analizę przemian ryzyka Beck stwierdza, że w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów „dawniej zagrożenia mogły być sprowadzone do niedo−

statecznego zabezpieczenia w dziedzinie technologii higieny. Dzisiaj ich przy−

czyna tkwi w przemysłowej nadprodukcji” (Beck 2004: 30). Nasuwa się tu pyta−

nie, czy Beck zbytnio nie upraszcza sprawy. Czy to nie jest takie rozumowanie, w myśl którego stare, rozwiązane już problemy były banalne, a te obecne, nasze, stanowią prawdziwe, poważne wyzwanie?

Trzecia, ostatnia różnica między dawnym a obecnym ryzykiem sprowadza się do tego, że wcześniej ryzyko było zewnętrzne, niezależne od człowieka, a obec−

nie jest jego wytworem. Jako wynik modernizacji „stanowi ono ryczałtowy pro−

dukt industrialnej machiny postępu i wraz z jej dalszym rozwojem ulega syste−

matycznemu zwiększeniu” (tamże, s. 30). Nieustanne powiększanie się ryzyka nie prowadzi do upadku systemu industrialnego, ale do tworzenia w ramach te−

go systemu takiego społeczeństwa, którego cechą definicyjną jest wszechobecne ryzyko. Beck stara się naszkicować jego kontury.

Pierwszym atrybutem wyłaniającego się społeczeństwa są poważne konse−

kwencje wynikające z niemożności bezpośredniego zaobserwowania zagrożenia.

(5)

Ryzyko związane z obecnością niebezpiecznych substancji w wodzie czy żyw−

ności jest niewidoczne i „przejawia się dopiero i tylko w (naukowej względnie antynaukowej) wiedzy na jego temat i może być przez tę wiedzę zmienione, po−

mniejszone lub powiększone, udramatyzowane lub zbagatelizowane i jest przez to w szczególny sposób otwarte na społeczne procesy definiowania. Przez to me−

dia i ośrodki związane z definiowaniem ryzyka stają się kluczowymi ośrodkami społeczno−politycznymi” (tamże, s. 31).

Z rolą mediów wiąże się główny dla koncepcji Becka wątek świadomości ry−

zyka. W społeczeństwie ryzyka to świadomość ma określać byt. Zgodnie z jedną z przytoczonych definicji, ryzyko to zdarzenie, które jeszcze nie nastąpiło, ale już wywołało jakieś reakcje (por. tamże, s. 44). Wiedza o ryzyku wpływa na działa−

nia. Niektórzy rzucają palenie, inni wyprowadzają się z zanieczyszczonych tere−

nów. Jakkolwiek taka konstatacja wydaje się prawidłowa, to zbytnio upraszcza ona rzeczywistość. To, że konkretna osoba wiedziała o zanieczyszczeniu danego terenu, może wynikać z faktu, że stać ją było na studia czy dostęp do informacji.

W rzeczywistości, we wszystkich rodzajach społeczeństw, nie tylko w społe−

czeństwie ryzyka, dostrzec można raczej wzajemne oddziaływanie obu czynni−

ków niż prosty, jednokierunkowy determinizm.

Kolejnym przejawem wyłaniania się nowego społeczeństwa jest takie prze−

kształcanie się polityki, że w jej obrębie pojawiają się zagadnienia ekologiczne wcześniej do niej nie przynależące. Dobrą ilustracją tego procesu, której zresztą sam Beck nie przywołuje, jest tworzenie się nowych ruchów społecznych o ce−

lach ekologicznych (por. Offe 1995: 226–233). Jednak ryzyko, jak stwierdza Beck, przekształca nie tylko politykę. Modyfikacjom ulega także system ekono−

miczny. Ryzyko może być, zdaniem Becka, bardzo opłacalne, gdyż stanowi sa−

monapędzający się system: głód można zaspokoić, a ryzyko to „beczka bez dna”

(por. Beck 2004: 32). Ryzyko jest obecne w systemie ekonomicznym na dwóch poziomach. Niebezpieczeństwa są promowane jako rzeczywiste w celu osiągnię−

cia zysku, ale także, o czym wcześniej była mowa, przedsiębiorstwa same je wy−

twarzają. W drugim z wymienionych wymiarów zachodzić może wskazywany przez Becka efekt bumerangowy polegający na tym, że wcześniej czy później przedsiębiorstwa wytwarzające ryzyko modernizacyjne same odczują jego kon−

sekwencje.

Szkicowane przez Becka cechy społeczeństwa ryzyka dotyczą różnych wy−

miarów życia społecznego. Ukazany jest między innymi wpływ nowej rzeczywi−

stości na takie sfery życia jak rodzina oraz praca, ale także na świat jako całość.

Jednak dopiero w następnych publikacjach (por. Beck 1994, 2003) rozwinięta została idea, że „społeczeństwo światowe kurczy się do wspólnoty zagrożeń”

(Beck 2004: 58). Tę interesującą tezę obrazowo, choć być może trochę na wy−

rost, sformułował Anthony Giddens, mówiąc o „końcu obcego”. Znaczy to tyle, że ludzie jednoczą się ponad, wydawałoby się nieusuwalnymi, granicami w celu

(6)

przeciwdziałania wydarzeniom, które mogą mieć groźne konsekwencje dla całej zbiorowości ludzkiej (por. Giddens 1990: 124). W ten sposób ryzyko łączy się z globalizacją, która podobnie jak ono jest efektem modernizacji.

Okres, kiedy miały miejsce opisane procesy, to „międzyepoka”, by posłużyć się pojęciem Edmunda Wnuka−Lipińskiego (por. Wnuk−Lipiński 2004). Beck uważa, że żyjemy w czasach „rewolucji pod płaszczykiem normalności” (por.

Beck 2004: 283). Nie tylko dlatego, że – jak już wspomniano – deterministycz−

ną rolę bytu przejmuje świadomość, a logika produkcji bogactwa wypierana jest przez logikę produkcji ryzyka. Nawiązując do dychotomii Emile’a Durkheima, Beck twierdzi, iż solidarność w biedzie zastępowana jest przez solidarność w strachu (por. Durkheim 1999: 187–188). Mimo że poszczególne terminy nie zawsze są przez Becka precyzyjnie definiowane i stosowane, to nie budzi wątpli−

wości ich dynamiczny charakter. Z radykalną zmianą mamy do czynienia także na innym poziomie. Beck pisze wprost, że jego podejście ma zastąpić to wypra−

cowane przez Karola Marksa (por. Beck 2004: 28). Można zastanowić się do ja−

kiego stopnia odwrócenie pewnego porządku stanowi nowy paradygmat? Czy nie jest to po prostu kolejna neomarksistowska próba zaadaptowania starych wzorów interpretacyjnych w nowych warunkach? W tym przypadku dawne twierdzenia o wyzysku jednych klas przez inne są zastępowane lub uzupełniane odpowiedzialnością pewnych grup za pogarszający się stan przyrody i prowadze−

nie świata ku zgubie.

W szkicowanym przez Becka obrazie wyłaniającego się społeczeństwa istnie−

ją nowe źródła konfliktu i konsensu. Społeczeństwo klasowe, w którym najważ−

niejsze były kwestie ekonomiczne, jest zastępowane przez społeczeństwo ryzyka (por. tamże). Bez wątpienia, do kwestii bezpieczeństwa i różnorakich zagrożeń przykłada się obecnie znacznie większą wagę niż w przeszłości i stanowią one ważny czynnik strukturyzujący współczesne społeczeństwa. Ale czy można po−

wiedzieć, że to właśnie ryzyko jest główną osią organizowania się społeczeństw?

Czy z faktu, że kategoria klasy społecznej – jak uważają niektórzy – jest pusta, musi bezpośrednio wynikać słabnąca rola ekonomii? To stwierdzenie nie znajdu−

je potwierdzenia nawet w przypadku potocznej obserwacji. Krytykuje je także Robert Dingwall, który komentując pracę Becka stwierdza, że „szerzące się nie−

równości ekonomiczne dostrzegane w wielu społeczeństwach nie pozwalają su−

gerować, że problem dystrybucji dóbr może być traktowany jako zamknięty, na−

wet jeżeli stanowi mniej oczywistą podstawę dla mobilizacji społecznej niż dla obserwatorów w XIX wieku” (por. Dingwall 1999: 480). Co więcej, sam Beck pisze, że rozwija się „nowe ubóstwo” – „problem grubych brzuchów” (por. Beck 2004: 135 i nast.).

Cechą używanego przez Becka języka jest nieprecyzyjność stosowanych określeń i wielość metafor (na przykład takich jak „cywilizacyjny wulkan”), co utrudnia rozstrzygnięcie rodzących się w trakcie lektury wątpliwości. W tym

(7)

kontekście przypomina się myśl przypisywana Karlowi Popperowi, iż pięć minut przed drugą dużo użyteczniej powiedzieć, że jest druga, co jest zdaniem fałszy−

wym, niż wypowiedzieć sąd prawdziwy, że jest między dziesiątą a czwartą (por.

Magee 1974: 42). O pewnej miałkości stylu świadczą też paradoksy, do których Beck często się ucieka. Jako przykład może tu posłużyć teza, iż „w przypadku społeczeństwa ryzyka mamy do czynienia z formą zubożenia, która z jednej stro−

ny jest porównywalna ze zubożeniem mas robotniczych w centrach wczesnego uprzemysłowienia, a z drugiej strony nie ma z tym zjawiskiem nic wspólnego”

(Beck 2004: 67). Autor Społeczeństwa ryzyka twierdzi też, że jesteśmy świadka−

mi pojawienia się „podobnego, a mimo wszystko zupełnie innego problemu”

(tamże, s. 28). Jednak dwuznaczność najwyraźniej widoczna jest w stwierdze−

niach o dystrybucji ryzyka. Z jednej strony Beck uważa, że ryzyko jest dystrybu−

owane w ten sposób, iż jednych (biedniejsze jednostki i biedniejsze społeczeń−

stwa) dotyka bardziej a innych mniej. Z drugiej zaś strony mowa jest o tym, że między innymi przez efekt bumerangowy, wszyscy znajdują się w takiej samej sytuacji. Brak precyzji w tej kwestii wytyka Beckowi także Dingwall, który za−

uważa, że „wydaje się niepewne czy Społeczeństwo ryzyka określa nową dystry−

bucję ryzyka czy też traktuje je jako kolektywne zagrożenie” (Dingwall 1999:

480).

W pracy Becka widoczna jest także, charakterystyczna dla paradygmatów konfliktowych tendencja do polaryzowania wizji rzeczywistości społecznej. Jed−

nym z jej specyficznych przejawów jest używanie neologizmów w postaci nie do końca sprecyzowanych terminów, takich jak antywładza, antynauka, antypro−

jekt czy antywspólnota (por. m.in. Beck 2004: 64 i 95). W tym zdychotomizowa−

nym obrazie świata ostrze krytyki obraca się przeciwko ekonomii i przedsiębior−

stwom, co jest konwencjonalnym motywem socjologii krytycznej (por. Mucha 1986: 172), jak i przeciwko nauce, co z kolei jest rzadziej spotykanym stanowi−

skiem. Pierwszy z wymienionych celów krytykowany jest z dwóch powodów.

Po pierwsze, „system przemysłowy czerpie profity z zagrożeń, które sam produ−

kuje, i to całkiem niezłe [a] zmieniające się definicje ryzyka pozwalają tworzyć zupełnie nowe potrzeby, a co za tym idzie, nowe rynki zbytu” (Beck 2004:

72–73). Kłopot z tym argumentem polega na tym, że profity są jedynie motywem działania, całkiem zrozumiałym w przypadku firm, a nie dowodem na intencjo−

nalne kreowanie ryzyka. Egzemplifikację myślenia tego typu stanowi spotyka−

na w dyskursie publicznym teza, iż panika wokół tak zwanej ptasiej grypy zosta−

ła nagłośniona, gdyż leżało to w interesie przedsiębiorców. Pogląd taki traktowa−

ny był jako przykład spiskowej wizji rzeczywistości. Problem z tezą Becka jest jednak jeszcze większy. W wielu miejscach podkreśla on znaczenie społecznej percepcji ryzyka, która pozwala przeciwdziałać zagrożeniom. Sam wręcz uznaje rozbudzenie owej świadomości za swoją misję. Jednocześnie Beck zarzuca biz−

nesowi to, że świadomość zagrożeń stanowi grunt dla nowych potrzeb zaspoka−

(8)

janych właśnie przez rynek. Czy te dwie postawy nie wykluczają się? Jeżeli nie, to co decyduje o takim lub innym zachowaniu w przypadku uświadomienia ry−

zyka? Kiedy świadomość ryzyka zaspokajana jest przez mechanizmy rynkowe, a kiedy jest impulsem do działań zmniejszających ryzyko?

Drugi zarzut wobec przedsiębiorstw przemysłowych sprowadza się do stwier−

dzenia, że innowacje technologiczne mające zapobiegać niebezpieczeństwom są zazwyczaj tylko pozorne i stanowią „kosmetykę ryzyka” (tamże, s. 73). Moż−

na w tym miejscu zadać pytanie, czy ta sytuacja zmieniła się w ciągu dwudzie−

stu lat od pierwszego wydania książki? W rzeczywistości widać większą, oczy−

wiście wymuszoną w znacznej mierze groźbą utraty zaufania ze strony klientów, dbałość wielu firm o produkcję bezpieczną dla środowiska. Ale jeżeli Beck uwa−

ża, że „zmniejszenie emisji szkodliwych substancji, montaż filtrów oczyszczają−

cych przy zachowaniu źródeł zanieczyszczenia [to] jedynie symboliczny prze−

mysł i polityka” (por. tamże), to znaczyłoby, że w dalszym ciągu robi się niewy−

starczająco dużo. Czy tym samym można powiedzieć, że Beck postuluje za−

mknięcie fabryk, elektrowni i lotnisk? Chociaż momentami można mieć wraże−

nie, że Beck rzeczywiście tak myśli, to ogranicza się on do krytyki i niewiele pi−

sze o tym, co powinno być zrobione.

Zła wola przypisywana jest także naukowcom, zwłaszcza inżynierom i przy−

rodoznawcom, dla których „priorytetem naukowej dociekliwości jest zwiększe−

nie produktywności [...]; obstają [oni] przy wysokiej jakości swojej pracy aby za−

bezpieczyć swoją karierę” (tamże, s. 78 i 80). Beck uważa, iż „uznana obecnie wiedza o ryzyku i zagrożeniach cywilizacji naukowo−technicznej przyjęła się przede wszystkim dzięki sprzeciwowi wobec potężnych kłamstw i często zacię−

tego oporu wobec »racjonalności technicznej«” (tamże, s. 76). Te słowa skiero−

wane pod adresem naukowców zdają się być niedostatecznie uargumentowane.

Przeanalizujmy jeden z mocniejszych argumentów przytoczonych przez Becka.

Na pewno zasadne są wyrażone przez autora Społeczeństwa ryzyka wątpliwości związane z tym, że dopuszczalne stężenie substancji trujących ustala się na pod−

stawie testów na zwierzętach, chociaż wiadomo, że poszczególne gatunki zwie−

rząt mogą reagować na ten sam bodziec na różne sposoby. Na przykład jeden z rakotwórczych związków chemicznych zaliczany do dioksyn działa na świnki morskie od 10 do 20 razy szybciej niż na myszy i 3000 razy szybciej niż na chomiki. Jaka zatem doza tego związku chemicznego może wywołać nowotwór u człowieka? Jaka w związku z tym powinna być dopuszczalna norma tego związku chemicznego? Takie wątpliwości stanowią przykład jednego z nieroz−

wiązanych problemów świadczących o ograniczeniach nauk przyrodniczych. Nie znaczy to jednak, że celowo ogranicza się tę wiedzę. Dlatego bez pokrycia pozo−

staje stwierdzenie, iż „nieprawdą jest, że nie można się dowiedzieć tego, jak róż−

ne porcje trucizny pojedynczo albo zsumowane oddziałują na człowieka. Tego się nie chce wiedzieć!” (tamże, s. 89).

(9)

W tak zarysowanym kontekście Beck formułuje rzadko spotykaną tezę o za−

późnieniu nauk przyrodniczych względem nauk społecznych. Teza ta nie jest jed−

nak efektem pogłębionej analizy z zakresu socjologii wiedzy naukowej czy stu−

diów nad nauką i technologią. Słabości przyrodoznawstwa mają wynikać zarówno z braku etycznego wymiaru, jak i z braku społecznego zaangażowania przed−

stawicieli tej gałęzi wiedzy. Jest to twierdzenie dyskusyjne biorąc pod uwagę wy−

stępujący obok rozwoju myśli technologicznej na potrzeby przemysłu dynamicz−

ny wzrost badań w zakresie różnych aspektów ochrony środowiska. Także stwierdzenie Becka o zideologizowaniu nauk przyrodoznawczych wydaje się uproszczeniem. Zakładając jednak, że mamy do czynienia z jakimkolwiek zapóź−

nieniem, ujęcie relacji nauk społecznych i przyrodniczych `a rebours, tak napraw−

dę nie odnosi się do ich empirycznego statusu, metodologii czy możliwości po−

znawczych. Tym samym nie wnosząc nic nowego do dyskusji o osobliwościach różnych nauk przewrotne pojęcie staje się tylko pustym sloganem.

Ian Wilkinson i Matthew David podsumowują Społeczeństwo ryzyka w nastę−

pujący sposób: „Beck nie wydaje się zainteresowany wejściem w toczące się de−

baty o realności ryzyka. Nic nie wydaje się go powstrzymywać od przekonania, że wielkie zagrożenia industrializacji stworzyły kryzys na skalę globalną [...] My−

śleć inaczej znaczy być zwodzonym przez techniczną ideologię” (David i Wilkin−

son 2002: 135–136). W rzeczy samej, zarysowana przez Becka sytuacja wygląda bardzo pesymistycznie. Tak naprawdę nie można jej zmienić, gdyż jego zdaniem w systemie kapitalistycznym ryzyko stanowi swoiste perpetuum mobile. Jest to osobliwa wizja końca historii. Pozornie będziemy świadkami różnych zmian, ale w rzeczywistości już zawsze będziemy żyć w warunkach ryzyka.

W konstruowanej przez Becka wizji rzeczywistości dostrzec można optymi−

styczny wątek, który pojawia się trochę niespodziewanie. Beck pokazuje, że świadomość zagrożeń aktywizuje jednostki, które organizują się i wywierają pre−

sję na rządzących (por. Beck 2004: 99 i nast.). W późniejszych pracach, przy cią−

gle dominującym pesymizmie, więcej uwagi poświęca się pozytywnej roli świa−

domości ryzyka. W tym duchu Beck stwierdza, że „wszechogarniający i przeni−

kający wszystko brak poczucia bezpieczeństwa nie jest tylko ciemną stroną wol−

ności. Ważne jest odkrycie pozytywnych aspektów. Wprowadzenie niepewności do naszych myśli i żądzy może pomóc […] w zmianie prowadzącej do innej no−

woczesności” (Beck 2004: 168). Dodać należy, iż rzecz okazuje się zagmatwa−

na, ponieważ wspomniana inna nowoczesność stanowi jednym razem społeczeń−

stwo ryzyka, przyszłość, przed którą nie ma schronienia, zaś innym razem, choć dużo rzadziej, jest to kosmopolityczna, globalna demokracja tworzona przez świadomych obywateli, którzy aktywnie przeciwdziałają niebezpieczeństwu. Po−

nadto Beck ostrzega, że ta pożądana świadomość ryzyka jest własnością odwra−

calną i jednocześnie stawia tezę, której nawet nie próbuje udowadniać, że „wraz z rozwojem niebezpieczeństwa rośnie prawdopodobieństwo negowania go i ba−

(10)

gatelizowania” (tamże: 96). Sama teza przypomina twierdzenie Józefa Stalina, że wraz z rozwojem komunizmu jego wrogowie coraz bardziej się aktywizują (por.

Kisielewski 1983: 5 i 11–13). Natomiast cała konstrukcja przywodzi na myśl to, co Richard Hofstadter określił jako radykalizm w polityce amerykańskiej. Jedną z wymienionych przez niego cech tego syndromu jest przekonanie, że społeczeń−

stwo znajduje się w momencie przełomu, w decydującej fazie i od zaangażowa−

nia odbiorcy przekazu zależy, czy uda się przełamać zagrożenie. Wizja społe−

czeństwa „zbliża się więc do beznadziejnego pesymizmu, ale zazwyczaj zatrzy−

muje się tuż przed nim” (Hofstader 1966: 27). Nie jest to jedyny przejaw zide−

ologizowanej wymowy teorii Becka. Świadczą o tym również często występują−

ce mocno nacechowane emocjonalne sądy, wzmiankowany zdecydowanie anty−

naukowy i antyekonomiczny charakter, a nawet metaforyczność pozwalająca na różne odczytanie ogólnikowości pracy. Taka postawa wynika z autentyczne−

go niepokoju autora o losy świata. Poczucie zagrożenia potęguje jeszcze świeże doświadczenie katastrofy w Czarnobylu. To wszystko każe, wedle metody De−

ana MacCannella (por. MacCannell 2002: 15), traktować Społeczeństwo ryzyka raczej nie jako rozwiązanie zagadki, czyli obiektywny opis sytuacji, a jako jej część, wyraz niepokojów pewnej konkretnej przestrzeni historycznej.

Kultura strachu jako obawy przed niewłaściwymi zagrożeniami

Tym, co łączy Becka z Glassnerem, profesorem socjologii z Uniwersytetu Po−

łudniowej Kalifornii, jest fakt, że stał się on znaną postacią także poza relatywnie wąskim kręgiem akademickiej socjologii. Jego książka The Culture of Fear. Why Americans are Afraid of Wrong Things? wydana w 1999 roku była w Stanach Zjednoczonych szeroko dyskutowanym na łamach prasy bestsellerem. Sam Glas−

sner stał się w Ameryce powszechnie rozpoznawalną osobą, biorącą udział w po−

pularnych programach telewizyjnych, po tym, jak część jego analiz z rzeczonej książki została zaprezentowana w głośnym oskarowym filmie dokumentalnym Zabawy z bronią autorstwa kontrowersyjnego reżysera Michaela Moore’a.

Dwie istotne informacje o teoretycznych propozycjach Glassnera zawarte są już w podtytule jego książki. Po pierwsze, autor koncentruje się na społeczeń−

stwie i kulturze amerykańskiej. To Stanów Zjednoczonych dotyczą wszystkie analizowane przejawy kultury strachu. Nie ma żadnej sugestii, że opisywane pro−

cesy są bardziej uniwersalne, co oczywiście nie znaczy, iż nie można ich tak trak−

tować. Druga zawarta w podtytule wskazówka sprowadza się do stwierdzenia, że Amerykanie obawiają się nie tego, czego powinni. Takie niewłaściwie ukierun−

kowane lęki autor dostrzega w wielu sferach życia. Glassner stwierdza na przy−

kład, że głosy o nadchodzącej ekonomicznej katastrofie nasilały się w Ameryce pod koniec lat dziewięćdziesiątych, mimo znacznej poprawy koniunktury ekono−

(11)

micznej, na co wskazywać miał spadek bezrobocia (Glassner 1999: XI). Już w tym miejscu staje się widoczne, że egzemplifikacje niewłaściwego ukierunko−

wania lęków mogą przysparzać problemów. Przykład dotyczący sytuacji ekono−

micznej jest dyskusyjny, gdyż przytoczone dane o spadku bezrobocia wcale nie wykluczają długofalowych problemów związanych na przykład z globalizowa−

niem się gospodarki. Co więcej, w innym miejscu sam Glassner pokazuje, że nie−

właściwie zidentyfikowane zagrożenia pochłaniają ogromne środki z budżetu, które powinny być przeznaczone na poprawę pogarszającej się od dwóch dekad sytuacji najbiedniejszych mieszkańców Stanów Zjednoczonych (por. tamże, s. XVIII).

Niewłaściwy obiekt lęku u Amerykanów stanowi dla Glassnera także rosną−

cy niepokój o zdrowie, mimo odnotowania dwukrotnego wzrostu średniej długo−

ści życia ludzi na przestrzeni XX wieku (por. tamże, s. XII). Tymczasem fakt ten można tłumaczyć tym, że rosnące niepokoje związane z kwestiami zdrowotnymi są nie tyle przejawem nieodpowiedniego lokowania lęków, co przyczyną, dzięki której podjęto działania na rzecz zwiększenia długości życia. Glassner nie do−

strzegając tego rodzaju zależności koncentruje się na pokazaniu absurdalności lę−

ków. W tym celu przytacza on fragmenty artykułów z tabloidów o „zabójczej bakterii, która zjada twarz” (tamże). W ten sposób Glassner próbuje przekonać, że Amerykanie nadmiernie przejmują się swoim zdrowiem i w konsekwencji są hipochondrykami. Problematyczność powyższego wywodu wynika z braku wy−

raźnej definicji kluczowego w tym miejscu terminu obaw zdrowotnych, co spra−

wia, że płynna jest granica między pożądaną świadomością zdrowotną a hipo−

chondrią, czyli lękiem przed nieistniejącymi chorobami, której rozwój pozostaje zresztą ściśle powiązany ze wzrostem świadomości zdrowotnej.

Popularność Glassnera wynika nie tylko z tego, że porusza on problemy istot−

ne dla współczesnej debaty publicznej w Stanach Zjednoczonych, ale i ze sposo−

bu w jaki to robi. Na przykład, podsumowując wątek lęków zdrowotnych, Glas−

sner pisze: „Dziennikarz Bob Garfield przejrzał artykuły o poważnych chorobach publikowane w ciągu roku w „Washington Post”, „The New York Times”

i „USA Today”. W ten sposób dowiedział się, że poza 59 milionami Ameryka−

nów z chorobami serca, 53 milionami z migrenami, 25 z osteoporozą, 16 z oty−

łością i 3 milionami z rakiem, wielu Amerykanów cierpi na mniej rozpoznane dolegliwości, takie jak zaburzenia stawów skroniowo−żuchwowych (10 milio−

nów) i schorzenia mózgu (2 miliony). Sumując te szacunkowe dane Garfield ob−

liczył, że 543 miliony Amerykanów cierpi na poważne choroby. Szokująca licz−

ba jak na państwo w którym żyje 266 milionów mieszkańców” (tamże). Oczywi−

ście, bezpodstawnie zakłada się tu, że każdy obywatel może chorować tylko na jedną chorobę a ponadto nieznane są podstawy owych szacunków, co każe traktować je ostrożnie. Wszak mogą one pochodzić nie z oficjalnych statystyk, a na przykład od przedstawicieli grup interesu, którym zależy na wyolbrzymia−

(12)

niu danych. Niemniej jednak fragment ten doskonale oddaje charakter pracy Glassnera. Nie unika on ironii i paradoksu niczym publicysta, który nie tyle ana−

lizuje sytuację, ile przekonuje do swoich argumentów. Jednocześnie Glassner niewiele miejsca poświęca abstrakcyjnym teoretycznym rozważaniom. Zamiast tego koncentruje się na szczegółowej analizie zawartości mediów. Trzeba zresz−

tą przyznać, że ilość zgromadzonego przez niego materiału empirycznego w po−

staci artykułów prasowych robi ogromne wrażenie. Wystarczy powiedzieć, że 50 stron, czyli 1/5 objętości całej książki, zajmują przypisy odnoszące się w zdecy−

dowanej większości do tytułów prasowych. Praca Glassnera jest bogato ilustro−

wana cytatami z prasy, co wpływa na jej przystępność dla przeciętnego czytelni−

ka bez socjologicznego przygotowania i tym samym na jej popularność. In−

na sprawa, że autor Kultury strachu sam pozostając zdecydowanie sceptycznym wobec roli mediów, pewne informacje potwierdzające jego tezy przytacza wprost za krytykowanymi przez siebie źródłami (por. Jasper 2000: 242).

Sytuacja Glassnera jako badacza analizującego media jest tym bardziej złożo−

na, że on sam bierze aktywny udział w debacie medialnej. Jak już było wspo−

mniane, wypowiadał się on między innymi w dokumentalnym filmie Moore’a.

Sposób postrzegania problemów społecznych tam przedstawiony w dużej mierze opiera się na argumentach dostarczonych przez Glassnera. Zabawy z bronią po−

wstały jako reakcja na masakrę w Columbine, gdzie dwóch uczniów szkoły śred−

niej zabiło 13 swoich kolegów (por. Czech 2006: 85–88). Reżyser podejmuje próbę wyjaśnienia przyczyn i konsekwencji łatwego dostępu do broni w społe−

czeństwie amerykańskim oraz analizuje rolę, jaką w tym kontekście odgrywają media i strach. W filmie Moore’a zawarta jest sugestywna scena, w której Glas−

sner i reżyser znajdują się na ulicy Los Angeles w miejscu błahego wykroczenia, które natychmiast przyciągnęło uwagę mediów. Glassner tłumaczy, że nawet tak drobne kwestie, ale mające łatwych do zidentyfikowania sprawców, pozwalają kanalizować uczucia widzów poprzez obserwację konkretnych zdarzeń. Po chwi−

li dodaje, że dużo niebezpieczniejsze są problemy, których tak łatwo dostrzec nie można i wskazuje na unoszący się nad Los Angeles smog. Scena ta świadczy o błyskotliwości Glassnera, ale pozwala też zbliżyć się do odpowiedzi na pyta−

nie, co stanowi fundament kultury strachu. Niewątpliwie nie jest nim rosnąca przestępczość. Glassner przytacza dane wskazujące, że między 1990 a 1998 ro−

kiem w Stanach Zjednoczonych o 20% spadła liczba morderstw oraz innych przestępstw z użyciem przemocy. Nie znaczy to jednak, że ludzie w mniejszym stopniu obawiają się morderstw. Przeciwnie. Dzieje się tak, gdyż w tym samym czasie o 600% wzrosła liczba medialnych doniesień o zabójstwach. Logika funk−

cjonowania mediów, która sprawia, że pewne tematy są atrakcyjniejsze niż inne, prowadzi do tego, że nasz obraz rzeczywistości nie jest dokładnym odbiciem świata. Mechanizm heurystyki dostępności powoduje natomiast taki efekt, że zdarzenia o których częściej się słyszy, traktowane są jako częściej występujące.

(13)

Przykładem działania tego mechanizmu jest relatywnie duże natężenie lęków przed zabójstwem, mimo że jest to w Stanach Zjednoczonych dopiero osiemna−

sta pod względem liczby ofiar przyczyna zgonów, ale w mediach poświęca jej się mniej więcej tyle samo uwagi, co najczęstszej przyczynie śmierci – chorobom serca (por. Glassner 1999: XX i nast.).

Zdaniem Glassnera to przede wszystkim media odpowiedzialne są za to, że Amerykanie boją się niewłaściwych rzeczy. Pisze on: „każda analiza kultury strachu, która ignoruje media, byłaby zwyczajnie niepełna i z różnych instytucji odpowiedzialnych za kreowanie i utrzymywanie strachu serwisy medialne są prawdopodobnie pierwszymi wśród równie odpowiedzialnych. [...] Oprócz me−

diów jeszcze wiele innych organizacji i grup jest zainteresowanych podtrzymy−

waniem strachu. Wymienię tu przedsiębiorstwa (na przykład firmy ubezpiecze−

niowe), partie polityczne, sekty i kościoły” (tamże, s. XXII–XXIII). Teza ta ob−

warowana jest zastrzeżeniem, że media czasami podkopują popularne lęki i na przykład pokazują, że za morderstwa takie jak to w Columbine nie należy obwiniać przedstawicieli społecznie konstruowanej i demonizowanej kategorii

„dzieci – zabójców”, a raczej łatwy dostęp do broni (por. tamże, s. 68 i nast.). Co więcej, Glassner zalicza teorię efektu medialnego, według której media są głów−

nymi kreatorami lęku, do prostych, monokauzalnych eksplanacji podobnych do przypisywanych dziennikarzom i niewymienianym z nazwiska naukowcom twierdzeń o wpływie napięć milenijnych na poczucie strachu.

Mimo deklaracji, że atrybucja głównej odpowiedzialności za konstruowanie strachu środkom masowego przekazu jest uproszczeniem, media pozostają głów−

nym bohaterem pracy Glassnera. Większość społecznych niepokojów zdekon−

struowana jest przez wskazanie roli ośrodków medialnych w ich tworzeniu (por.

tamże, s. 131 i nast.). Sprzeczność tę można próbować wyjaśnić wskazując, iż Glassner zdaje się uważać, że środki masowego przekazu mają wpływ na tworze−

nie się klimatu strachu, ale jest to wyjaśnienie niepełne. Chociaż nie stwierdza te−

go wprost, to na taki tok rozumowania wskazują odwołania do teorii Douglas i Wildavsky’ego. Według ich koncepcji każde społeczeństwo „wybiera” spośród nieograniczonej liczby lęków te, którym będzie się poddawać. Mechanizmy wy−

boru sprawiają, że obawy dotyczą przede wszystkim tego, co pozostaje w sprzeczności z podstawowymi zasadami moralnymi społeczeństwa oraz tego, co umożliwia krytykowanie nielubianych ludzi (por. Glassner 1999: XXVI).

Zgodnie z takim punktem widzenia kiedyś to Żydów oskarżano o zatruwanie wo−

dy w studniach, a dzisiaj to właśnie młodzi zabójcy, nieznajomi, szaleni kierow−

cy oraz kilkunastoletnie matki są kozłami ofiarnymi.

Glassner nazbyt pobieżnie omawia tezy Douglas i Wildavsky’ego, nie podda−

jąc ich jakiejkolwiek krytyce ani nie czyniąc punktem wyjścia do zbudowania bardziej precyzyjnej teorii. Razi to tym bardziej, że sam opisuje przypadki obaw społecznych niedających się wyjaśnić w zaproponowany przez autorów Ryzyka

(14)

i kultury sposób. Tak jest ze strachem przed lataniem samolotami. Glassner, we właściwy dla siebie sposób, zaczyna rozdział dotyczący katastrof lotniczych od przytoczenia anegdoty o tym, jak po wylądowaniu samolotu usłyszał od pilo−

ta, że „najbezpieczniejsza część podróży jest zakończona” (tamże, s. 183) i na−

stępnie dowodzi, że kapitan miał rację, gdyż statystycznie rzecz biorąc prawdo−

podobieństwo śmierci w katastrofie lotniczej jest dużo niższe niż w wypadku sa−

mochodowym (por. tamże). Koncepcja Douglas i Wildavsky’ego, według której boimy się tych, których nie lubimy, przypomina rozwinięte przez Ann Swidler woluntarystyczne rozumienie kultury jako skrzynki narzędziowej, z której akto−

rzy wybierają różne pasujące im elementy (por. Swidler 1986: 277 i nast. oraz Marody i Giza−Poleszczuk 2004: 115). Natomiast Glassner wyjaśnienie lęków przed katastrofami lotniczymi konstruuje w sposób deterministyczny, jednocze−

śnie sugerując, że takie podejście jest poprawne także w innych przypadkach.

Głównym argumentem jest wypowiedź pewnej dziennikarki, iż „newsem jest to, co przytrafia się redaktorom” (Glassner 1999: 201). Dalej Glassner wyjaśnia, że osoby na kierowniczych stanowiskach podróżują samolotami dużo częściej niż przeciętni obywatele i dlatego są bardziej narażeni na wypadek lotniczy. Taka eksplanacja jest jednak dość słaba. Stoi za nią założenie o całkowitym podpo−

rządkowaniu wydawnictw woli kierownictwa, bez brania pod uwagę realiów rynku i wymagań czytelników, którzy z kolei obawiają się tego, co opisują me−

dia. Jeżeli przyjąć, że zdarzenia z życia osób zarządzających wydawnictwem ma−

ją bezpośrednie przełożenie na politykę redakcyjną, to okazuje się, że to przede wszystkim ich dzieci są narkomanami, nastoletnimi matkami i szalonymi kierow−

cami, gdyż te kategorie osób stanowią oprócz katastrof lotniczych dobrze udoku−

mentowane przez Glassnera obiekty obaw. Jednocześnie pod uwagę nie zostaje wzięty fakt, iż chociaż przeciętny redaktor częściej lata samolotem niż przecięt−

ny czytelnik, to jednak w przeciętnym samolocie więcej jest czytelników mogą−

cych być zainteresowanych tematem niż redaktorów (zwłaszcza w samolotach tanich linii, takich jak ValuJet, która była punktem wyjścia wywodu Glassnera, przyznającego zresztą, że tego typu samoloty częściej się rozbijają). Przytoczo−

ny schemat wyjaśniający ma jeszcze jedną słabość. Otóż nie tłumaczy on w ogó−

le mechanizmu powstawania strachu, a jedynie sposób doboru materiału przez media. Milcząco założono w tym schemacie, że media kreują strach, co wcze−

śniej uznane było za upraszczające wyjaśnienie.

Tłumaczenie strachu zwykłych ludzi interesami elit uzmysławia, że bardziej wyrafinowana próba wyjaśnienia roli środków masowego przekazu w kreowaniu kultury strachu byłaby pożyteczna, gdyż od dawna odrzuca się teorie behawio−

ralne głoszące bezpośrednie przełożenie informacji w mediach na poglądy i za−

chowania ludzi (por. Dobek−Ostrowska 1999). Z tej pozycji Jasper wytyka Glas−

snerowi, że Amerykanie są sceptycznie nastawieni do wielu informacji pojawia−

jących się w mediach masowych (por. Jasper 2000: 242–243). Co ciekawe, Glas−

(15)

sner obarczając media odpowiedzialnością za szerzenie strachu, broni je przed zarzutami o to, że kreują przemoc. Wyniki badań potwierdzające korelację między liczbą godzin spędzonych w młodym wieku przed telewizorem i później−

szymi dewiacyjnymi zachowaniami wyjaśnia odwracając prezentowany często model przyczynowo−skutkowy. Sugeruje, że to nie media mają wpływ na liczbę przestępstw, lecz osoby mające predyspozycje do zachowań agresywnych czę−

ściej oglądają przemoc w telewizji (por. Glassner 1999: 43). Dlaczego tego typu logika nie jest zastosowana w eksplanacji roli mediów w tworzeniu strachu? Po−

dobne pytanie można postawić w przypadku jeszcze jednego argumentu. Glas−

sner ironicznie pyta, dlaczego ludzie mają pod wpływem telewizji dopuszczać się przemocy, a nie są dla siebie mili, chociaż widzą tyle życzliwości w sitcomach czy komediach romantycznych (por. tamże, s. 42–43). Oprócz przyjętego bez żadnych empirycznych podstaw twierdzenia, że ludzie nie są dla siebie mili, wi−

doczna jest w tym miejscu zbanalizowana wersja przywoływanego już poglądu, iż nie ma bezpośredniego przełożenia informacji medialnych na zachowania.

Tylko dlaczego Glassner nie pisze, że w telewizji i gazetach oprócz budzących strach historii można znaleźć też wiele materiałów o odwadze?

Najprostszym wyjaśnieniem nieciągłości argumentacyjnej Glassnera jest fakt, że dostrzega on ważniejszą niż media przyczynę przemocy. Jest nią łatwy dostęp do broni zagwarantowany w Stanach Zjednoczonych przez prawo. Regulacje te mają niewątpliwie wpływ na rozmiar przestępczości. Jednak sposób, w jaki to stwierdza autor Kultury strachu, prowadzi do wniosku, że nie tyle zależy mu na wyjaśnianiu rzeczywistości, ile na zajęciu stanowiska i zaangażowaniu w po−

lityczne spory, co zresztą robi dość subtelnie. Niemniej jednak na lewicowe po−

glądy Glassnera wskazuje nie tylko sprzeciw wobec łatwego dostępu do broni.

Społeczne zaangażowanie Glassnera potwierdza też przybliżona wcześniej cha−

rakterystyka roli redaktorów i innych osób ze stanowisk zarządzających oraz sposób, w jaki kończy on rozdział o obawach przed wypadkami lotniczymi.

Po informacji o przeznaczeniu miliarda dolarów na poprawę bezpieczeństwa lo−

tów zamieszcza zamykający rozdział cytat z „Los Angeles Times”: „Jako bojaź−

liwy pasażer samolotów uważam, że każda subwencja jest ważna. Ale wiem tak−

że, że pieniądze wydane na dziesiątki samolotów uratowałyby umierające co−

dziennie na całym świecie dzieci z przyczyn, którym łatwo zapobiec” (tamże, s. 202).

Rozdział poświęcony katastrofom lotniczym, którego ostatnie zdania właśnie zostały przytoczone, zatytułowany jest Małe niebezpieczeństwo, duży strach.

Niebezpieczeństwo jest małe, gdyż prawdopodobieństwo śmierci w wypadku sa−

molotowym jest minimalne. O tym natomiast, że strach jest duży, autor wniosku−

je nie na podstawie badań opinii publicznej, a na podstawie liczby materiałów prezentowanych w mediach. Wydaje się, że jest to esencja tego, co nazwać moż−

na ogólnym twierdzeniem Glassnera. Mówi ono, że nieracjonalność, która wyra−

(16)

ża się w wydatkach nieadekwatnie wysokich do statystycznego prawdopodobień−

stwa wystąpienia niebezpieczeństwa i jego przeciętnej szkodliwości, spowodo−

wana jest przez błędną ocenę sytuacji mierzonej liczbą medialnych informacji, przy założeniu, że większy rozgłos medialny świadczy o silniejszych obawach.

Dla przykładu wzrost o 600% informacji o przestępstwach kryminalnych jest równoznaczny ze wzrostem strachu, który jest nieracjonalny, gdyż w rzeczywi−

stości liczba przestępstw spadła i część funduszy publicznych powinna być prze−

znaczone na pomoc socjalną, a nie na walkę z przestępczością.

Jeżeli jest to dobrze zrekonstruowany model sytuacji, którą opisuje Glassner, to trzeba zwrócić uwagę na trzy kwestie z nią się wiążące. Przede wszystkim, liczby medialnych informacji o problemach nie można utożsamiać z natężeniem strachu wśród ludzi. Poza tym nie wiadomo, na jakiej podstawie można od me−

diów wymagać, aby liczba relacji o danym niebezpieczeństwie dokładnie odda−

wała miejsce owego zjawiska w hierarchii zagrożeń. I wreszcie, można się zasta−

nawiać, do jakiego stopnia prawdopodobieństwo wystąpienia zagrożenia obli−

czone wyłącznie na podstawie przeszłych wydarzeń bez brania pod uwagę szer−

szego, złożonego kontekstu jest dobrą miarą racjonalności. Wszak szacowane w ten sposób zagrożenie terroryzmem 10 września 2001 roku byłoby minimalne.

Charakterystyczny wątek analiz Glassnera stanowi wyrażona implicite kryty−

ka personalistycznego postrzegania rzeczywistości. Glassner próbuje usocjolo−

gicznić debatę publiczną w Stanach Zjednoczonych. Twierdzi, że „w przypadku niemal każdej współczesnej amerykańskiej obawy, zamiast stawiać czoło stano−

wiącym przyczynę niedostatkom społecznym, publiczna dyskusja koncentruje się na kłopotach jednostek. Szaleni kierowcy raczej niż oszalała polityka znajdu−

je się w centrum uwagi” (tamże, s. 6). Cały problem z koncepcją Glassnera po−

lega na tym, że podkreślając rolę mediów w kreowaniu strachu, on sam wpisuje się w taki sposób oglądu rzeczywistości, który zwalcza. Tym bardziej że wszyst−

kie środki masowego przekazu traktowane są jako monolityczny zbiór, bez roz−

różniania wpływu, jaki na tworzenie kultury strachu mają dzienniki opiniotwór−

cze takie jak „New York Times” czy „Wall Street Journal”, a jaki nastawione na sensację tabloidy.

W wysiłkach, aby amerykańska debata była bardziej socjologiczna, nie poma−

ga też odnotowane już unikanie teoretycznej refleksji oraz brak precyzyjnych de−

finicji. Tytułowa kultura strachu zdefiniowana jest tylko ostensywnie, poprzez jej przejawy. Z tego powodu wiadomo tylko tyle, że to kultura współczesnej Ame−

ryki, w której znaczną rolę dogrywają media. Ale czy to jest dobra odpowiedź na zadane w podtytule pytanie: dlaczego Amerykanie boją się niewłaściwych rzeczy?

(17)

Kultura strachu jako wyolbrzymione obawy

W przeciwieństwie do Glassnera, Furedi przed przystąpieniem do analiz prze−

prowadza eksplikację pojęcia kultura strachu. Dla Furediego cechą definicyjną tego zjawiska jest szeroko rozpowszechnione poczucie, że ludzkość jest konfron−

towana z destrukcyjnymi siłami, które są na tyle duże, iż zagrażają jej egzysten−

cji. Jednocześnie zasada ostrożności (precautionary principle) zyskuje takie zna−

czenie, że „ocena wszystkiego z perspektywy bezpieczeństwa jest cechą charak−

terystyczną współczesnego społeczeństwa” (Furedi 2002: 4). W konsekwencji etykieta „bezpieczne” lub „ryzykowne” nadawana jest niemal wszystkim odmia−

nom ludzkiej aktywności. Przykładem takiego etykietowania może być okreś−

lenie „bezpieczny seks”, które mimochodem stało się częścią współczesnego dyskursu. Coraz więcej, argumentuje Furedi, rzeczy, które dotąd były uważane za zdrowe i przyjemne, zaczynają być postrzegane jako niebezpieczne, co ilustru−

je chociażby przykład opalania się. Proces dostrzegania kwestii zdrowotnych tam, gdzie ich wcześniej nie widziano, Furedi nazywa medykalizacją życia. Ale zmiana kulturowa widoczna jest nie tylko w sferze zdrowia. Nawet związki za−

wodowe coraz rzadziej angażują się w akcje dotyczące sprzeciwu wobec likwi−

dacji miejsc pracy, a częściej dążą do poprawy bezpieczeństwa stanowisk pracy.

Opisane procesy można dostrzec w wielu krajach. W rezultacie, pomimo róż−

nic w ocenie intensywności i rodzaju niebezpieczeństw, które stanowią wyzwa−

nie dla współczesnych społeczeństw, panuje powszechny konsens, że zagrożony jest obecnie funkcjonujący ład. Tym samym „bycie w zagrożeniu stało się per−

manentną cechą ludzkości” (tamże, s. 5). W takich warunkach tworzy się nowa etykieta wyznaczająca sposoby postępowania w kulturze strachu. W przeciwień−

stwie do starych systemów normatywnych, nie ma tu rozróżnienia na czyny mo−

ralne i niemoralne, lecz na ryzykowne i niestanowiące ryzyka. O sile tego nowe−

go systemu świadczy choćby to, że kościoły i związki wyznaniowe, jak argumen−

tuje Furedi, zamiast przekonywać o niemoralności pozamałżeńskiego seksu wskazują na wiążące się z nim niebezpieczeństwa (por. tamże, s. 149–153).

Powyższa rekonstrukcja wskazuje, że Furedi nie tylko przywołuje ciekawe ilustracje, ale równie dobrze potrafi poprowadzić wywód, co sprawia, że brzmi przekonująco. Mimo to, krytyczne spojrzenie pozwala wychwycić pewne luki ukryte na poziomie presupozycji. Tak dzieje się ze wzmiankowaną zasadą ostrożności. Furedi przytacza przykłady ukazujące szerokie zastosowanie tej za−

sady we współczesnym świecie, ale nie przedstawia żadnego argumentu, który udowadniałby, że w przeszłości ta zasada nie obowiązywała, a mało prawdopo−

dobne wydaje się, aby wcześniejsze pokolenia postępowały nie kierując się prze−

zornością. Wyraziste, łatwo dostrzegalne przejawy owej zasady ostrożności we współczesnych społeczeństwach wynikają z dwóch przyczyn. Po pierwsze, bo−

gatsza paleta sytuacji społecznych powoduje, że zasada ta przejawia się w o wie−

(18)

le większej liczbie odmian. Po drugie, społeczeństwa nowoczesne przeszły przez proces, który można określić jako prywatyzację ostrożności. Obecnie każda jed−

nostka świadomie analizuje różne zagrożenia i na tej podstawie podejmuje decy−

zje. Wcześniej większość zasad ostrożności była nieuświadomiona i ukryta w różnych tradycjach przekazywanych społecznie. W ten sposób opowieść o po−

łudnicy – czyli o demonie przybierającym postać pięknej kobiety i uśmiercają−

cym chłopów przebywających w południe na polu – wzmagała ostrożność przed niebezpieczeństwami związanymi z upałami. Na tej samej zasadzie żydow−

ski obyczaj obrzezania był nieuświadomionym sposobem dbania o higienę.

Jeśli zasadę ostrożności można dostrzec w wielu okresach historycznych, to inaczej jest z kulturą nadużyć, która polega na ciągłym dostrzeganiu zagrożenia ze strony osób, z którymi się stykamy. Jako przykład Furedi przywołuje problem przemocy ze strony rówieśników (peer abuse), która to po agresji wobec dzieci, wobec starców i przemocy w rodzinie jest coraz bardziej dyskutowana w społe−

czeństwach zachodnich. Furedi podkreśla, że percepcja tych nadużyć rośnie, mi−

mo iż nie wzrasta skala tych zjawisk. Wiąże to z procesem, który nazywa insty−

tucjonalizacją ofiary. Furedi podaje, że w ciągu jedenastu lat, od 1985 do 1996 roku, o 155% wzrosła liczba Brytyjczyków w wieku 16–19 lat, którzy uważają się za osoby niepełnosprawne (por. tamże, s. XI). Jest to rezultat tego, że „zmie−

niło się znaczenie słowa ofiara. Kiedyś tym słowem określało się kogoś poświę−

cającego życie Bogu lub siłom wyższym. To był także ktoś torturowany lub za−

mordowany za bronione ideały. W XIX wieku koncept ten rozszerzony został o osoby nieludzko traktowane. A już w latach sześćdziesiątych bycie ofiarą sta−

ło się częścią naszej codziennej tożsamości […]. W przeszłości ludzie pod wpły−

wem konkretnego wydarzenia nie uważali się za ofiary. Nie dlatego, że nie cier−

pieli. Po prostu doświadczenia te nie były traktowane jako zmieniające tożsa−

mość. Odwrotnie jest dzisiaj, gdy wierzymy, że dane zdarzenie ma wpływ na ca−

łe nasze życie. Że staje się elementem tożsamości” (tamże, s. 97–98 i 100). Kon−

sekwencją opisanych procesów są takie rozwiązania, jak coraz popularniejsze te−

lefony zaufania, grupy samopomocowe czy moda na psychoanalityków z jednej strony, a z drugiej upolitycznienie kultury strachu, czyli takie przedefiniowanie polityki, gdzie w centrum uwagi znajduje się ciągłe napięcie pomiędzy bezpie−

czeństwem a lękami.

Furedi jest zdecydowanym krytykiem kultury tego typu. Dostrzega on ogrom−

ne niebezpieczeństwo w tym, że ludzie postrzegają się jako ofiary niemające wpływu na rzeczywistość. „Perspektywa podkreślająca malejącą rolę podmioto−

wości jest sceptyczna co do możliwości ludzkich interwencji. Ta erozja podmio−

towości sprawia, że coraz trudniej wymagać szacunku dla jakiejkolwiek ludzkiej działalności. […] To jest grunt rozwoju cynizmu. A cynizm nie prowadzi do po−

zytywnych zmian. Bo to jest coś innego niż krytyczne myślenie. Raczej rodzi on przeświadczenie, że nie ma szans na zmianę” (tamże, s. 169). Ów fatalizm i pod−

(19)

kreślanie zdeterminowania ludzkich losów (jesteśmy uzależnieni od seksu, Inter−

netu, dzieci cierpią na ADHD – te i inne dolegliwości sprawiają, że nie możemy kierować własnym życiem) Furedi uważa za postawę antyhumanistyczną. Obo−

wiązująca zasada zapobiegania niebezpieczeństwom, mocno wdrukowana w po−

stawy jednostek, każe im obawiać się wszelkich efektów ubocznych i skutków, które są nie do przewidzenia. W ten sposób rodzi się brak zaufania do nauki i wszystkiego co nowe. To prowadzi do powstania, jak to Furedi ujmuje w pod−

tytule swej książki, logiki niskich oczekiwań.

Z pozycji obrońcy humanizmu, zajmowanej przez Furediego, przeprowadzo−

na zostaje krytyka koncepcji Becka. Furedi przytacza między innymi jego tezę, że źródłem ryzyka nie jest już ignorancja, lecz wiedza. Zdaniem Furediego taka coraz popularniejsza obecnie wizja nauki, według której poznanie jest niebez−

pieczne, to wersja, która „tradycyjnie połączona była z konserwatywną interpre−

tacją nauki. Według tej wizji nauka i wiedza niezmiennie przekraczają ogranicze−

nia natury prowadząc do chaosu i katastrofy […]. Żadna okazja nie zostaje prze−

gapiona – AIDS, efekt cieplarniany, choroba wściekłych krów – żeby przypo−

mnieć, że ludzkość posunęła się za daleko” (tamże, s. 56). Sama krytyka przepro−

wadzona jest z interesującej pozycji, aczkolwiek Furedi zachowuje się nie do końca uczciwie. Wskazuje, zresztą podobnie jak to było w przypadku medy−

kalizacji życia, kilka przykładów niepokojów związanych z rozwojem nauki i konkluduje, że wszystkie obawy są nieracjonalne. Rzeczywistość tymczasem jest bardziej skomplikowana niż ją Furedi opisuje. Przepełnione fatalizmem nie−

racjonalne lęki współistnieją z uzasadnionymi obawami, stanowiącymi część bronionej przez Furediego tradycji humanistycznej, której ważnym elementem jest przecież krytycyzm. Dlatego też cały problem nie może być sprowadzany wyłącznie do istnienia nieracjonalnego schematu postrzegania nauki, także z te−

go względu, że chociaż niektóre twierdzenia są przerysowane, to u ich podłoża leżą często jak najbardziej uzasadnione niepokoje.

Problematyczna jest również teza Furediego, że konserwatywna wizja nauki definiowana przez wskazanie obaw przed nowymi wynalazkami i zjawiskami jest współcześnie coraz bardziej podzielana. W rzeczywistości fobie przed nowo−

ściami były podzielane zawsze przez dominującą część społeczeństw, a dla współczesności charakterystyczna jest nie tyle ich popularność, ile nowy sposób artykułowania wiążący się ze swoistą instytucjonalizacją ruchów antynauko−

wych. Tego procesu nie dostrzega Furedi, tak zresztą jak i będąc skoncentrowa−

nym na krytyce kultury strachu nie widzi obaw, jakie budził rozwój technolo−

giczny w przeszłości. Przykładów dawnych fobii dostarcza natomiast Mathias Pluss pokazujący, że obawy dotyczyły chyba wszystkich większych wynalaz−

ków. Dowodzono na przykład, że jazda pociągiem przyspiesza starzenie się, a przejazd pociągu z prędkością 26 km/h sprawia, że krowy pasące się w pobli−

żu torów przestają dawać mleko. Obawiano się konsekwencji związanych z uży−

(20)

waniem elektryczności, gazu, telewizji, a także radia, któremu w jednej z roz−

praw przypisywano to, że „u niektórych nadgorliwych radiosłuchaczy można za−

uważyć, że uszy zmieniają nieco swój kształt w ten sposób, że małżowiny, jak i płatki ucha zdają się być jak przyklejone do czaszki” (Pluss 2006: 23). Obawy związane z radiem przypominają dużo starsze fobie dotyczące innych sposobów komunikacji – czytania i pisania. Nawet Platon był przeciwnikiem tych czynno−

ści z tego powodu, że odzwyczajały one od ćwiczenia pamięci (por. tamże). Ar−

chetypem tych wszystkich obaw są zapewne mityczne opowieści o Prometeuszu i puszce Pandory.

W pierwszej części niniejszego tekstu zwrócono uwagę na tendencję Becka do podważania i przekształcania klasycznych twierdzeń. Furedi natomiast pole−

mizuje ze współczesnymi ujęciami ryzyka. Dla Furediego, inaczej niż dla autora Społeczeństwa ryzyka, zanieczyszczenie środowiska ważne jest nie jako produkt uboczny produkcji przemysłowej, a jako metafora dzisiejszych doświadczeń. Lu−

dzie współcześni boją się nie tylko różnego rodzaju promieniowania i wirusów.

Powszechne są też obawy o to, że władza permanentnie ukrywa coś przed społe−

czeństwem, że nie jest transparentna. W dyskursie publicznym często wyrażane są też niepokoje, iż codziennie w zwyczajnych domach dochodzi do wielu aktów przemocy. Innymi słowy, za niebezpieczne uznaje się nie to, co łatwo zauważal−

ne i wyjątkowe jak pożar czy najazd wrogów, lecz to co trudno dostrzec, a cią−

gle nas otacza – jak zanieczyszczenie środowiska właśnie. W kontekście zagad−

nienia widoczności i niewidoczności zagrożeń znamienne są argumenty przyta−

czane przez Becka i Furediego. Pierwszy z autorów opisuje jak „marynarze, któ−

rzy w XIX wieku wpadali do Tamizy, nie topili się, lecz dusili wyziewami i opa−

rami tej londyńskiej kloaki”, z czego wyciąga wniosek, że „ówczesne zagrożenia w przeciwieństwie do dzisiejszych drażniły nos lub oczy, były więc postrzegane zmysłowo, podczas gdy cechą charakterystyczną obecnych odmian ryzyka cywi−

lizacyjnego jest to, iż umykają one zmysłowemu postrzeganiu” (por. Beck 2004:

30). Brak możliwości postrzegania zagrożeń zdaniem Becka decyduje o tym, że ryzyko niepożądanych zdarzeń jest obecnie większe. Odmiennego zdania jest Fu−

redi. Argumentuje on, że nie tylko wzrosła długość życia, co świadczy o tym, iż ludzie potrafią przeciwdziałać zagrożeniom, ale także w wyniku podejmowanych akcji zmniejszyło się zanieczyszczenie przyrody. Na potwierdzenie takiego sta−

nowiska przywołuje między innymi dane, według których jeszcze w 1952 roku smogowi unoszącemu się nad Londynem przypisywano 12000 ofiar śmiertel−

nych, ale w następnych latach sytuacja znacznie się poprawiła (Furedi 2002: 55).

Widać w tym miejscu, w jak odmienny sposób budują swoje eksplanacje obaj so−

cjolodzy. Trzeba jednak zaznaczyć, że argument Furediego, iż mamy do czynie−

nia z mniejszym zanieczyszczeniem środowiska, ma to ograniczenie, że poprawa sytuacji na pewnych obszarach albo pod pewnymi względami nie znaczy, iż ma−

my do czynienia z globalną poprawą sytuacji ekologicznej. Mimo tych zastrze−

(21)

żeń logika Furediego jest poprawna. Wpisuje się ona w taki sam schemat jak twierdzenie, że ujawnienie kolejnego przypadku korupcji traktować można jako przejaw siły, a nie słabości systemu politycznego. Analogicznie, każde kolejne zidentyfikowane niebezpieczeństwo traktować można jako etap do zniwelowania zagrożenia, a nie jako potwierdzenie czarnych wizji.

Furedi nie zgadza się także z częstą wśród badaczy ryzyka eksplanacją przy−

czyn powstawania społecznych obaw, według których percepcja ryzyka wzrosła z powodu zwielokrotnionej „siły rażenia” nowych technologii. Twierdzi się na przykład, że konsekwencje wypadku w elektrowni atomowej przewyższają stra−

ty poniesione w największych wypadkach przemysłowych sprzed stu lat i dlatego świadomość niebezpieczeństw jest współcześnie tak wysoka. Taki dowód moż−

na spotkać u Becka, ale Furedi przypisuje autorstwo tego schematu wyjaśniające−

go innemu niemieckiemu socjologowi – Niklasowi Luhmannowi (por. tamże, s. 55). Furedi nie zgadza się z takim postawieniem sprawy, gdyż uważa je za nie−

pełne. Brakuje mu w nim wyjaśnienia genezy predyspozycji do obaw pozatechno−

logicznych. Wszak w perspektywie Furediego kultura strachu dotyczy znacznie szerszych procesów niż to, co Beck rozumie przez ryzyko modernizacyjne. A me−

dykalizację życia czy obawy związane ze zjawiskiem przemocy w rodzinie trudno tłumaczyć wzrostem zagrożeń związanych z rozwojem technologii i przemysłu.

Co w takim razie jest przyczyną zaistnienia kultury strachu? Furedi wskazu−

je, że kultura ta zaczęła się rozwijać w drugiej połowie XX wieku. Pierwsze jej symptomy były widoczne już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kie−

dy między innymi przedstawiciele lewicy i ruchów feministycznych zaczęli po−

strzegać robotników i kobiety jako ofiary systemu, chociaż wcześniej, jak twier−

dzi Furedi, nie używano w stosunku do nich takiego określenia. Furedi, sam z ra−

dykalną komunistyczną przeszłością, przekonuje, że w pracach Marksa robotni−

cy byli widziani jako siła zmian. Nie jest to zadowalające wyjaśnienie. Postrze−

ganie jakiejś grupy jako motoru zmian nie wyklucza wcale traktowania tej kate−

gorii społecznej jako ofiary. Podobnie nieprzekonujące są argumenty, że w latach siedemdziesiątych ludzie bali się mniej niż w latach dziewięćdziesiątych, o czym ma świadczyć to, iż rzadziej dowozili i odbierali dzieci ze szkoły. W tym miej−

scu widać ponownie, że Furedi ma tendencję do rozszerzania nieracjonalności lę−

ków, gdy tymczasem zachowanie to można wytłumaczyć w prostszy sposób, bez uciekania się do klimatu ryzyka, ale wskazując na większą liczbę samochodów i mniejszą liczbę dzieci, którym rodzice mogą poświęcić więcej czasu.

Właściwy wybuch kultury strachu Furedi datuje na lata osiemdziesiąte – okres rządów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. To wtedy dynamicznie zaczęły się rozwijać badania nad przemocą i nadużyciami w rodzinie. Wtedy, równolegle z nasileniem się problemu AIDS, rozpoczęła się medykalizacja co−

dzienności na dużą skalę. W tym samym okresie miał miejsce wypadek w elek−

trowni atomowej w Czarnobylu, a ryzyko modernizacyjne stało się ważnym te−

(22)

matem dyskursu zarówno naukowego, jak i publicznego. Jednak Furedi szuka głębszych kulturowych przemian aniżeli te właśnie przytoczone. Wspomniane zjawiska stanowią tylko cezurę, są rezultatem bardziej fundamentalnych prze−

obrażeń. Do tych zasadniczych przyczyn autor Kultury strachu zalicza tak cha−

rakterystyczny dla „chciwych lat osiemdziesiątych” indywidualizm, który ma jednocześnie przytłaczać jednostki i powodować brak poczucia bezpieczeństwa.

Z tym stosunkowo nowym zjawiskiem wiąże się zdaniem Furediego spadek po−

ziomu zaufania we współczesnych społeczeństwach. Powołując się na ustalenia Barbary Misztal, Furedi twierdzi, że „istnieje związek między spadkiem pozio−

mu zaufania i wzrostem świadomości ryzyka” (Furedi 2002: 130). Przywołuje także koncepcję anomii uznając, że wiele podstawowych relacji społecznych przestało być zrozumiałe i coraz bardziej nie wiadomo co można, a czego nie można przyjąć za pewnik (por. tamże, s. 114). Furedi podsumowuje swoje eks−

planacje następująco: „kiedy role społeczne ciągle ulegają przemianom i kiedy to co dobre i to co złe wciąż nie jest ustalone, ludzie mają prawo czuć się niepew−

nie” (tamże, s. 68). Tym samym okazuje się, że chaos normatywny, doświadcze−

nie izolacji i poczucie zagrożenia wynikają z coraz szybciej zmieniającej się rze−

czywistości, za którą jednostki nie są w stanie nadążyć.

Na przyspieszone tempo zmian społecznych, jako przyczynę myślenia teorio−

spiskowego, wskazywał już Peter Knight (por. Knight 2000: 2–5). W odniesie−

niu do krajów postkomunistycznych przechodzących transformację ustrojową Piotr Sztompka ukuł termin traumy wielkiej zmiany, aby wyjaśnić takie postawy jak syndrom braku zaufania, pesymizm czy apatia (por. Sztompka 1999:

270–274). Furedi opisuje natomiast mniej dramatyczną, ale za to bardziej długo−

falową wiązkę procesów, które mają miejsce w ciągle zmieniającym i globalizu−

jącym się świecie. Można powiedzieć, że jest to zespół chronicznej traumy. Wy−

nikałoby z tego, że przyczyną antyhumanistycznej pasywności i lęków krytyko−

wanych przez autora jest właśnie przyspieszony rozwój mający swe źródło w dą−

żeniu do zmiany i podejmowaniu ryzyka, które to Furedi pochwala.

Najlepszym podsumowaniem poglądów Furediego jest zdanie wygłoszone przez Franklina D. Roosevelta w słynnym przemówieniu inauguracyjnym z 1933 roku, „iż strach jest jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać” (Robin 2004: 12).

Brytyjski socjolog zdecydowanie nie zgadza się z metaforą ucznia czarnoksięż−

nika, która streszcza poglądy Becka. Retoryka Furediego jest bardzo pronauko−

wa. Dostrzega on i krytykuje mające antynaukowy charakter obawy nie zwraca−

jąc uwagi na wiele dowodów równocześnie występującej odwagi i otwartości na nowe dokonania nauki. Pozostaje pytanie, jak dalece spójne jest krytykowa−

nie kultury strachu wyrażającej się w lęku przed ryzykowaniem, przy jednoczes−

nym tłumaczeniu genezy tego zjawiska radykalną zmianą społeczną i leżącymi u jej podstaw aktami podejmowania ryzyka.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Czy nie przeczy to tezie, że pierwszy wyraz ciągu nie może mieć wpływu na

Pokazać, że iloczyn skalarny na przestrzeni z iloczynem skalarnym jest ograniczoną formą pół- toraliniową.. 2.. ), dla ustalonego ograniczonego ciągu

Kierowca otrzymał mandat od poli- cjanta, który stwierdził, że w pewnym momencie nastąpiło przekroczenie prędkości o dokładnie 10km/h.. Pokazać, że wielomian stopnia

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

Obieramy dowolny punkt X na symetralnej AB, wpisujemy okr ag , w trójk at ABX oraz dopisujemy doń okr , ag styczny do odcinka AB.. Pokazać, że iloczyn rR

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

Magdalena Adamska- Lustmord Jenny Holzer jako. -Kijko kontrhegemoniczna praktyka artystyczna 7 Gabriel Bednarz Analiza

(Kolejność ustawienia zadań wewnątrz poszczególnych kolejek ma