• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1933, R. 3, nr 41

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1933, R. 3, nr 41"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

W ychodzi w niedzielę Redaguje Komitet

T Y G O D N I K

p ośw ięcon y sprawom W ychow ania Fizycznego i P rzysposobienia W ojsk, na terenie O. K. VIII

Rok III. Niedziela, dnia 8 października 1933 r. Nr. 41.

D z i a ł ogólny: Tram p. W s p o m n ie n i a z re w o lu c ji b o ls z e w i c ­ kiej i tułaczki po Rosji. Radjo w izbie — świat n a przyz­

bie. G e n e ra ł o stalo w ej dłoni. Od Kasz ub — wiersz.

S tr a s z n a p rzy g o d a s e k r e t a r z a .

W iadomości h istoryczne: Pierwszy n ajaz d g e r m a ń s k i na P o m o r z e .

W . F . i P. W . T e r e n o z n a w s tw o — szkic „ m a r s z o w y “. S t r z e ­

lectwo — drugi sk ład n ik o b ro n y p aństw a. O d z n a k a P.

W. na P o m o r z u .

Kącik rolniczy; Wszyscy w sz e r e g i p r z y s p o s o b i e n i a ro ln i­

czego.

L. O. P. P. Z aw ody M ię d z y n a ro d o w e j Turystyki L o tn ic z e j w 1934 ro ku.

W iadom ości z kraju i zagranicy: Z życia Zw. S t r z e l e c ­ kiego. K ronik a sp o rto w a. Z ty g o d n ia.

Rozrywki um ysło w e. Weso ły kącik. O g ło s z e n i a .

fl n D P n A K f J f 2 dniem dzisiejszym rozszerzamy nasz kącik szkolny do oddzielnego dodatku.

U U I l L U M l l l J L Dawno nosiliśmy się z tą myślą, dawno już pragnęliśmy dać młodzieży szkół pow­

szechnych własne pismo, któreby ją łączyło z morzem i Pomorzem węzłami miłości tak silnej i tak wiernej, że żaden wróg ich nie zerwie. Po wielu trudach udało nam się ruszyć z miejsca. Aby zaś nie utknąć lub]

co gorsza, nie zwinąć raz podniesionego sztandaru, potrzebne jest współdziałanie Czytelników z Redakcją i Administracją.

Pierwsze wyrażać się będzie w obficie nadsyłanym materjale z życia szkolnego — drugie regularnie wpłacaną prenumeratą.

Od tej ostatniej zależą dalsze reformy} aż do zupełnego wyod­

rębnienia dodatku szkolnego. R E D A K C JA .

(SñCóQóde fp Tn?ó] don? /pnieóie foó Xoferji VoóótfPOíipej

¿ KOtek-tury

UtMIECH FORTUNY'

BYDGOSZCZ. P O M O R SK O i. TEL.39.

TORUŃ, ŻEGLARSKA 31. TEL. 163.

Już po obozach.

Ja k ż e szybko p rz e ­ m ija w szystko — co d o b re i przyjem ne! T y ­ le m ów iono o obozach, a nie zdołaliśm y się obejrzeć, ja k znów n a d ­ chodzi szara, dżdżysta jesień, i znow u ro zp o ­ czynam y p racę po s a ­ la ch i świetlicach, szy­

kujem y się na długą, m roźną zimę. N ajm il­

szy, n ajsy m p aty cz n iej­

szy, a zarazem n a jd o ­ nioślejszy o k res w n a ­ szej p ra c y — obozy letn ie — m inął, jak p ię k n y sen. Z rozczu­

leniem w spom inam y urocze chwile, spędzo­

ne czy to n ad błękit-

nem i falami polskiego B ałtyku, czy n ad szarem i falam i W isły w Solcu K ujaw skim , czy też nad m odrem jeziorem G arczyńskiem . Nie um niejsza u ro k u ty c h c u d ­ n y ch chw il fakt, że w obozach nie próżnow ano, ze k ró tk i ten o k res czasu spędzono na żm ud­

nej i ciężkiej pracy . N iejedno­

k ro tn ie ból w kościach i zesztyw ­ niałe nogi św iadczyły aż n azbyt dotkliw ie o p rzeb y ty m ciężkim m arszu lu b ćwiczeniu.

Z dajem y sobie je d n a k spraw ę, że tru d y te i niew ygody nie p o ­ szły n a m arne. Zdrow e, czerstw e i opalone n a bronz tw arze, bez­

tro sk i hum or, w zrastająca z dniem każdym spraw ność fizycz­

n a i w ytrzym ałość, wilcze a p e ­

ty ty i t. p. p rzek o n a ły nas, że

(2)

Str. 2 M Ł O D Y G R Y F >6 41

p o b y t w obozach p rzy n ió sł nam

n am acaln e korzyści, a O jczyźnie p rz y sp o rz y ł now ych obyw ateli, w yszkolonych i zap raw io n ych do p ra c y w p. w. i w. f.

Ja k o dow ód, że czas, sp ęd zo n y w obozach, n ie został zm arno­

w any, niech posłużą nam d ane cyfrow e, k tó re u dało się nam zdobyć. W w yszkoleniu strze- leckiem , jedny m z w ażniejszych działów naszej p ra c y , o siąg n ięto w yniki b ard zo d o b re. W skazują n a to w yniki zaw odów strzelec­

kich, zorganizow anych n a zak o ń ­ czenie obozów, k tó re p rz e d sta ­ w iają się n astęp u jąco :

N ajlepszy w ynik 18,94 pkt., n ajg o rszy — 17,60 p kt. n a 30 m ożliw ych p rzeciętn ie na je d ­ nego Strzelca. J e s t to, w edług o ceny fachow ców , w ynik b a rd z o d o b ry i św iadczy o dużym po ­ stęp ie w sto su n k u do ro k u u b ie ­ głego.

N ajbardziej je d n ak p rz e k o n y ­ w ujące o celow ości i p oży tecz­

ności p ra c y w obozach b ęd ą d a ­ ne cyfrow e z działu w ychow ania fizycznego. P oczątkow e i k o ń ­ cow e p o m ia ry le k arsk ie w y k a­

zały p rzec iętn y p rz y b y te k w agi około 2 kg, p rzeciętn y w zrost o b jęto ści k la tk i piersiow ej — 1,67 cm, a więc w iększy w sto ­ su n k u do w yników ro k u u b ie ­ g łe g o (1,37 kg — 1,66 cm). K oń­

cow a p ró b a sp raw no ści fizycznej w ykazała zn aczn ą p o p raw ę sta ­ n u fizycznego. K lasyfikacja, w ed­

łu g o siąg n ięty ch przez poszcze­

g ó ln y c h jun ak ów w yników , w y­

p a d ła n a stę p u ją c o :

Młodzież szkolna. Mł. pozaszk.

W y b itn y ch — 89,9% 62,7°/°

b. d o b ry c h — 8,2% 25,8°/0 d o b ry c h — 0,95% 8,3%

dostateczn. — 0,95% 2,6%

n ied o statec zn y ch — 0,6%

W idzim y z tego, że olb rzy m ia w iększość ju n ak ó w pod w zglę­

dem fizycznym osiągn ęła poziom w y b itn y lub b ard zo dobry. J e s t to objaw nadzw yczaj p o c ie sz a ­ jący, św iadczy on bow iem , że p ra c a n ad w ychow aniem fizycz- nem ~w te re n ie daje coraz lepsze re z u lta ty i obejm uje coraz szer­

sze w arstw y m łodzieży. Nic też dziw nego, że w szyscy p raw ie ju ­ n acy w yjechali z obozów z wi­

dom ym znakiem tężyzny fizycz­

nej — z P . O. S-em, a w ielka ilość p raw o do noszenia tej za­

szczytnej odznaki odnow iła.

Rów nież i w yniki zawodów sp o rto w y ch świadczą, że poziom stan u fizycznego znacznie się podniósł. W yniki te w yglądają n a s tę p u ją c o :

R ok ubiegły.

K o nku ren cja W ynik W ynik n ajlep szy średni bieg 100 m — 11,4 sek. 12,4 s.

bieg 800 m — d an y ch b rak . sk o k w dał — 6,50 m, 5,54 m skok wzwyż — 156 m, 142 m

R ok 1933.

K o nku ren cja W y n ik W yn ik najlep szy średni bieg 100 m — 11,3 sek. 12,2 sek.

bieg 800 m — 2,16,3 m. 2,23,4 m.

sk o k wdał — 6,50 m 5,62 m sk o k wzwyż — 1,64 m 1,51 m rz u t g ra n a te m —76,40 m —

W yniki, ja k n a sportow ców - am atorów , szczególnie na wsi — są bardzo, ładne.

Rów nież i staw iennictw o do obozów b yło lepsze, aniżeli w ro k u ubiegłym . M ianowicie o b ­ sadzono 95,1% p rzy zn a n y ch miejsc, a ukończyło obozy z w y­

nikiem co najm niej pom yślnym

— 96,7% w szystkich uczestników . M ożemy więc by ć dum ni z d o ­ ko n anej w ro k u bieżącym p ra c y w obozach. Nie znaczy to jednak, że obow iązek swój spełniliśm y całkow icie, że jesteśm y już te ­ raz pełnow artościow ym i o by w a­

telami. P am iętać m usim y, że cały k u rs p rzy sp o so b ien ia woj­

skow ego stanow i jed y n ie n ie ­ zn aczną cząstkę ogólnej szkoły żo łniersk o -ob y w atelsk iej — jest zaledwie „przedszkolem ", do „m a­

tu ry " jeszcze daleko. Kto więc p ra g n ie zd o b yć tę „m aturę" nie m a p raw a zadaw alniać się zdo­

byciem św iadectw a I I sto p n ia p. w. i p rzyp ięciu do m u n d u ru zaszczytnej odznaki I I stopnia, m usi jeszcze długo i w ytrw ale pracow ać.

„O bozow icze“ pam iętać m uszą poza tem, że są oni ja k g d y b y elitą w szereg ach p. w., są n a j­

lepiej w yszkolonym i i u św iad o ­

mionymi. U kończyli oni bow iem swe w yszkolenie w obozach w n ajlep szych i n ajd o g o d n iejszy ch w aru n k ach . Ju ż siedm iodniow e k u rs y n a zakończenie I I sto p n ia, a tem b ardziej egzam in — nie m ogą w żadnym w y p ad k u dać tego, co obozy. Ale sta n ten w k ład a n a ty c h najlepiej wy­

szkolonych i w ychow anych o b y ­ w ateli i znacznie w iększe obo­

wiązki.

W pierw szym rzędzie nie w ol­

no opuszczać szeregów swego oddziału, a to z dw óch przyczyn:

ze w zględu n a n as sam ych, po d ru g ie zaś — z obow iązku w sto su n k u do o ddziału i kolegów.

W iadom ości, jak ie zdobyliśm y, i u zy sk an e sp raw n o ści dalekie są bow iem od doskonałości.

M usimy więc stale je uzupełniać i pogłębiać, d o sk o n alić się w m arszach, w strzelectw ie, a prze- dew szystkiem p racow ać stale n ad p o d n iesien iem swego s ta n u fi­

zycznego. Tego n ig d y nie b ę ­ dzie za wiele. Z d rugiej znow u stro n y absolw enci II. sto p n ia p.

w. m uszą otoczyć o p iek ą i p o ­ m agać m łodszym kolegom , wy­

k o rzy stu jąc zdo b y tą wiedzę i do­

św iadczenie, pom agać in s tru k to ­ rom i w ychow aw com w szkole­

n iu i w ychow yw aniu m łodszych kolegów . O bsolw enci II. sto p ­ n ia w oddziale stanow ić m uszą coś w ro d zaju k ad ry , k tó ra swym d o b ry m p rzy k ład em oraz p ra c ą w pływ ać może b ard zo sk u tecz­

nie n a kolegów m łodszych, jed- nem słowem n adaw ać „to n “ c a ­ łem u oddziałow i.

N astęp n ie absolw enci II. sto p ­ n ia p. w. p o siad ają b ardzo duże m ożliw ości w szerzeniu i p ro p a ­ gow aniu idei w. f. i p. w. w śród otoczenia. S olidnem i p raw d zi­

wie obyw atelskiem p o stępow a-

Jesien n e regaty kaja­

kow e i żaglow e w To­

runiu 1. 10. 33.

/

„ G r y f‘ dobija p ierw szy

do mety.

(3)

Mn 41 M Ł O D Y G R Y P Str. 3

niem su m ienn em i rzeteln em w y­

k onyw aniem obow iązków , p u n k ­ tualnością, p iln o śc ią i sum ien­

nością w p ra c y ta k zaw odow ej, jak i społecznej, uprzejm ością i grzecznością w sto su n k u do otoczenia — bez tru d u p rzek o ­ n a ć m ożem y w szystkich, że to p ra c a w szereg ach p. w. u czy ­ n iła z n a s ta k ic h w zorow ych obyw ateli. P ostępow anie tak ie będzie n ajlep szy m i najtrw al­

szym argum entem w p ro p a g o ­ w aniu idei p. w. w śród n ajsze r­

szych w arstw społeczeństw a.

D zięki tem u u p ad n ie niejed no oskarżenie, p lo tk a lu b oszczer­

stwo, ta k po ch o p n ie rzu c a n e n a szereg i p. w. przez n ie k tó re n ie­

uśw iadom ione g ru p y lub osoby.

P am iętać rów nież m usim y, że P. O. S. nie jest w ieczna, że trz e b a ją odnaw iać. Złe św ia­

dectwo w ystaw iłby sobie ten, kto po upływ ie te rm in u nie s ta n ą ł­

b y ponow nie do p ró b y o P. O. S., co spow odow ałoby u tra tę p raw a noszenie tej zaszczytnej odznaki.

W obec tego należy stale tre n o ­ wać, ab y nie w yjść „z fo rm y “ i nie trac ić zdobytej sp raw no ści fizycznej, p am iętając o tem, że zaniechanie dalszej w tym kie­

r u n k u p ra c y p rz e k re ś la całk o ­ wicie dotychczasow ą p racę .

W końcu z żalem stw ierdzić należy, że z pow odu niedostacz- nej ilości miejsc w obozach, n ie ­ znaczna ty lk o część młodzieży była w tem szczęśliw em położe­

niu, że w yszkolenie swe zak o ń ­ czyć m ogła w obozach letnich.

P ozostały jeszcze liczne rzesze junaków , k tó rzy z ty c h czy in ­ n y ch względów do obozów tr a ­ fić nie mogli. Ale i- n a to jest ra d a . W ładze p. w. p am iętają 0 tem i w ciągu jesieni p rz y k aż­

dym obw odzie p. w. u ru ch o m ią k u rs y n a zakończenie II. stopnia.

K ażdy więc ju n ak , p o siad ający , w arunki, pow in ien dołożyć wszel­

k ic h s ta ra ń , ab y ta k i k u rs u k o ń ­ czyć, gdyż inaczej św iadectw a II.

sto p n ia, a rów nocześnie p raw a do noszenia o d zn ak i II. stop nia p. w. n ie uzyska. P o szczegóło­

we w skazów ki w tej spraw ie zw racać się należy do sw ych kom endantów pow iatow ych lub in stru k to ró w .

Mamy w ięc nadzieję, że n a naszym te re n ie nie będzie ani jednego, k tó ry b y rozpoczętej 1 przez dw a la ta prow adzonej p ra c y w szereg ach p. w. c h lu b ­ nie nie zakończył.

D r. T ad eu sz W aga.

Pierwszy najazd germański na Pomorze.

Nigdzie bo d aj jask raw iej nie u zew nętrzniły się odw ieczne zm a­

g an ia dw óch światów, dw óch k u l t u r : germ ańskiej i słow iań­

skiej, jak n a P om orzu. T ery- to rju m to bowiem, położone n a p o g ran iczu załam ania się fali g erm ań sk iej inw azji, toczącej się z zachod u n a w schód, już z tego choćby tylk o pow odu n arażo n e b y ło na ustaw iczne zak u sy w ro­

giego sąsiada.

Ju ż od czasów b ard zo o d leg ­ ły ch było P om orze typow ym te­

renem przejściow ym i b ram ą , przez k tó rą p rzew alał się szereg najazdów , d ążący ch głów nie wzdłuż W isły z pó łn o cy n a p o ­ łudnie, jakkolw iek n ierz ad k ie są rów nież wędrówki w k ie ru n k u odw rotnym .

Rzecz jasna, że im dalej p o su ­ wamy się w głąb p rzed h isto ry cz­

nej przeszłości P om orza, najazdy te są liczniejsze, a

to z p o w odu w ielkiej ruchliw ości ów czes­

n y c h ludów , w iodą­

cych głów nie żyw ot jeszcze n a p ó ł k o ­ czowniczy. Jak ieg o ro d z a ju b y ła n a ro ­ dow ość ty c h n ajeź­

dźców — d otychczas nie wiemy. P ierw ­ szym i stałym i m iesz­

kańcam i P o m o rza są d o p iero Słowianie, k tó rzy pojaw iają się tu taj już około 1500 p rz e d Chr.

S p o k o jn y rozwój szczepów p o m o r­

sk ich trw ał jednak, tylko do czasów n a ­ ro d zen ia C h ry stusa, w k tóry m to czasie po raz p ierw szy za­

p oznało się P o m orze z n ajazdem g erm a ń ­ skim, k tó reg o n a ­ stępstw em b y ł kilku- w iekow y p o b y t n a tut. te re n ie uciążli­

w ych i z pew nością n iep o żąd an y ch goś­

ci.

B adania arc h e o lo ­ giczne, potw ierdżo- ne przez zapiski h i­

storyczne, w ykazują, że najazdu tego d o ­ konali Goci, którzy, w yszedłw szy ze swej pierw otnej ojczyzny

sk an d y n aw sk iej w Ó ster i Wó- sterg ó ttlan d ji, p rz y b y li m niej więcej około N aro d zen ia C h ry ­ stu sa n a P o m orze.

D zięki swej znakom itej o rg a ­ nizacji państw ow ej p o d b ijają Goci b ard zo szy b k o n iezo rg an i- zow anych i o słab io n y ch sk u t­

kiem przeży tego u stro ju p ań stw o ­ w ego P o m orzan, n a rz u c a ją c im n ie ty lk o sw oje p anow anie, ale częściow o rów nież swoje zw y­

czaje i cechy ch a ra k te ry sty c z n e swojej k u ltu ry .

P rzep ro w ad zo n e w o sta tn ic h latach w y kopaliska n a k ilk u d u ­ żych cm en tarzy sk ach gock ich na. te re n ie Pom orza, j a k : O ksy­

wie pow. m orski, Osie pow.

św iecki i Gostkowo pow. to r u ń ­ ski, d o starcz y ły w iększej ilości m aterjałów , pozw alających n a bliższe po zn an ie ty c h pierw szych

Rys. I.Zabytki pierw szego' n a ja zd u g erm ań­

skiego na Pomorze.

1 i 3 naczynia bronzowe, 2 klamry do pasa, 4, 5 za­

pinki bronzowe, 6 wisiorek bronzowy, 7 bransoleta*^, srebrna, 8, 10,11 części metalowe drewnianej szkatułki do biżuterji, 9—16 grzebienie kościane, 12—13 wisiorkijj,' , bronzowe, 17 przęślik szklany, 14 puharek szklany, 15feg§

paciorki szklane, 18 bronzowe okucie rogu do picia Qgj£

(4)

Str. 4 M Ł O D Y G R Y P M 41

najeźdców g erm ańsk ich n a P o ­

m orze nadw iślańskie.

W y k o p alisk a te mówią, że w przeciw ieństw ie do doty ch czaso ­ w ych zwyczajów lu d n o ści m iej­

scowej, grzebiącej sw ych zm ar­

ły c h sp alonych, g ro b y gockie są g ro b am i szkieletow em i.

W ew nątrz zaw ierają one po jednym szkielecie w pozycji wy­

ciągniętej lub z lek k o p o d k u r- czonem i nogam i.

Ryc. 2 . Z a b ytki z pierwsz n a ja zd u g er­

m ańskiego na Pomorze.

1, 2, 4,5 naczynia bronzowe, 3 puhar gliniany gallo- rzymski, 6 paciorek emaljowany w kształcie styli­

zowanych ptaków.

Nie b ra k dow odów, że p rzy zak ładaniu cm en tarzy sk stoso ­ w ano pew ien plan, ko p iąc g ro b y rzędami w re g u la rn y c h o d stę­

pach, przy czem zm arłych u k ła ­ dano głow am i n a p ó łn o c — w k ie ru n k u daw nej ojczyzny.

P rz y szkieletach znajd u ją się liczne ozdoby i narzędzia, sk ła­

d an e zm arłem u n a dro g ę p o ­ śm iertn ą. W śró d tych zabytków najczęściej w y stęp u ją różn eg o ro d zaju zapink i z bron- zu lub sreb ra, n ie rz a d ­ ko w ykładane złotem, bo g ato zdobione, uży­

w ane do sp in a n ia szat.

Z in n y ch znalezisk n ie­

mniej częstem zjaw is­

kiem są sp rzączki do pasów , niew iele się ró ż­

niące od sp rzączek , b ęd ący ch do dziś w uży­

ciu, dalej — ogrom nie efektow ne b ran so lety , w y rab ian e głów nie ze sreb rn ej sztabki, zak o ń ­ czone głów kam i wężo- watemi, oraz b ra n so le ty z falisto w yg in an ego sre b rn e g o d ru tu .

W g ro b a c h k o b ie­

cych w y stęp u ją po za tern naszy jn ik i, złożone z ró żn o b arw n y ch p a ­ ciorków szklanych, bron zow y ch, s re b r­

n y ch lu b b u rsz ty n o ­ w ych, dalej d ługie igły bronzow e, przęślik i oraz grzeb ien ie k o ścia­

ne.

Rzeczą zastan aw iają­

cą i dotychczas n ie ­ w y jaśn io n ą je st zu p eł­

n y b ra k w g ro b ach g ockich b ro n i i c e ra ­ miki.

Ju ż z końcem I. w.

O l.-W u.

Wspomnienia z rewolucji bolszewickiej i tułaczki po Rosji.

(D okończenie).

R ozrzutność okazali n atom iast F ran cu zi, p o ­ rzu cając w szystko, co im ty lk o zaw adzało. W i­

działem wozy i auta, zagrzebane w piasku, pozo­

staw ione n a pastw ę losu. R um uni nie okazali się zbyt gościnni. Początkow o w ogóle n as nie chciano w puścić w g ran ice swego p a ń s tw a , je d ­ n a k w obec grozy sy tu acji dow ództw o nasze już się nie p y ta ło o zgodę. P rzeprow adziliśm y się n a ziemię ru m u ń sk ą i tam pozostaliśm y do czasu uzg o d n ien ia ty c h sp raw pom iędzy naszem i w ła­

dzam i a rum uńskiem i. W obec fa k tu dokonanego R um uni pogodzili się z w ytw orzoną sytuacją, no i w zam ian za gościnność zażądali od n as o b ro ­

po Chr. zdołali ujarzm ić Goci całe Pom orze, d o cierając aż do p ó łn o c­

nej W ielkopolski. W łaściw a je d ­ n akże w ędrów ka G otów k u p o ­ łu dniow em u w schodow i ro z p o ­ częła się d o p iero m iędzy ro k iem 150—250 po Chr. W ędrów ka ta, p osu w ająca się z P o m o rza k il­

kom a falam i, szła p raw d o p o d o b ­ nie szlakiem wzdłuż p ó łn o cn y ch g ra n ic te ry to r jum , okupo w an eg o wówczas p rzez W andalów , do P ry p eci, stąd n a w schód do k o ­ r y ta D niestru. Z n a d D niestru , około 200 p o Chr., ro zp o czy n ają Goci pow olne w y p ieran ie ludów scy ty jsk ich i sarm ack ich , zak o ń ­ czone zupełnem zgnieceniem przeciw ników oraz założeniem po tężneg o pań stw a gockiego n ad C zarnem Morzem, około 250 po Chr.

W czasie tym żyje n a P o m o ­ rzu w dalszym ciągu p o zo stała część lu d n o ści n ajezd n iczej,k tó ra jakkolw iek o słab io n a p o d w zglę­

dem ilości, sk u tk iem od p ły n ięcia pierw szej fali n a p ołudnie, s p ra ­ wuje tw ard ą rę k ą rz ą d y n a d tu ­ tejszą lu dn o ścią słow iańską.

W w ieku I I I . i IV. po Chr.

opuszcza P o m o rze reszta Gotów, zn ęcona nad zieją n ow ych łupów w b o g aty ch pro w in cjach w schod­

niego cesarstw a rzym skiego.

Z odejściem Gotów odzyskuje m iejscow a lu d n o ść n a P o m o rzu sam odzielność, u trac o n ą z p o ­ czątkiem e ry C hrystusow ej. Bli­

sko cztery wieki trw ała o k u p a ­ cja Pom orza, nic więc dziwnego, że w chw ili odzyskania wolności by ło ono k o m p letn ie zrujnow ane p o d w zględem gospodarczym .

O bjaw ia się to przedew szyst- kiem ogrom nem zm niejszeniem ilości znalezisk, pochodzących z tego czasu. Zubożała bowiem ludność z konieczności zarzuciła n y sw ych g ran ic p rzed bolszew ikam i, n a co n a ­ sze dow ództw o, pom im o niechęci, wobec b ra k u żyw ności i pieniędzy, by ło zm uszone się zgodzić.

B yliśm y wówczas d o p raw d y opuszczeni: ani żoł­

du, ani p o rząd n ej straw y, ani u b ran ia , o b d arci, w bieliźnie, po k ilk a tygodDi niezm ienianej — oczekiw aliśm y cierpliw ie p o w ro tu do O jczyzny, k tó ra staczała wówczas boje o Lwów, a my tu byliśm y zm uszeni trw ać w bezczynności. P ie rw ­ szą W ielkanoc spędziliśm y w sm utnym n astro ju , zdała od O jczyzny, a je d n a k ta k blisko.

N areszcie w końcu m aja g ru c h n ę ła wieść,

że w racam y do k raju . R adość opanow ała nas

wielka. Ś ciskano się, całow ano z uciechy. I otóż

w połow ie czerw ca w sadzono nas do pociągów

i przew ieziono pod O zerniow ce, gdzie jeszcze w

okolicznych w siach n a k w a te ra c h spędziliśm y

kilka dni, i wreszcie*" d n ia 31 czerwca, a r a ­

czej tejże nocy ujrzeliśm y naszą ziemię polską.

(5)

t e 41 M Ł O D Y Q R Y P Str. 5

daw n y zw yczaj sk ład an ia do

g robó w upom inków tak, że wy­

o d ręb n ie n ie ich z po śró d in ny ch jest praw ie rzeczą n ie m o ż liw ą .^

Z tego u p a d k u g osp od arczego otrząsnęło się P o m orze dopiero po kilku w iekach, t. zn. około IX . w ieku po Ohr.

T ak długiego b y ło p o trzeb a czasu n a w ygojenie ran , zad a­

n y ch przez jed en ze szczepów rasy , o k tó rej pow iedział jeden z autorów staro ży tn y ch , że życie osiadłe i sp o k o jn a p ra c a b y ła obca tem u narodow i.

Z rozum iałą jest rzeczą, że in ­ s ty n k ty zaborcze, a w zw iązku z tem b ezu stan n e krw aw e wojny, rozw inęły u Gotów b ard zo silnie zm ysł o rganizacji państw ow o- tw órczej, a odosobnienie w śród obcego środow iska zm uszało do so lid a rn o ści i b ezw zględności w sto su n k u do podb ity ch. Jeśli w eźm iem y p o d uw agę w spom nia­

n y ch p o p rzed n io Gotów, to z za­

pisków h isto ry c zn y ch wiemy, że p rzy b y li oni ń a P om orze zaled ­

wie n a k ilk u o k rętach , stanow ili więc nieliczną g a rstk ę w śród miejscowej ludności. Mimo to, p o trafili oni n arzu c ić jej swoje panow anie, z pew nością nielek- kie, w ciąg u p raw ie czterech wieków, po opuszczeniu zaś Po*

m orza — zorganizow ać potężne p ań stw o n a rozleg ły ch o b szarach n ad p o n ty jsk ich , prow ad ząc rów ­ nocześn ie zw ycięskie w ojny z po- tężnem im perjum cesarzy wschod- n io-rzym skich (bizantyjskich).

M etody, jakiem i się Goci p o ­ sługiw ali, b y ły b ard zo p ro ste.

N arzucali p o g rążo n y m w n ie ­ m ocy u stro ju rodow ego p lem io ­ nom tu bylczy m sw oich w odzów i z pom ocą ty c h p rzy m uso w y ch sprzy m ierzeń ców podbijali d r u ­ gie. P ró cz tego b ezu stan n e in ­ try g i i p o d sy can ie w zajem nych niechęci czy zatarg ó w w śród p oszczególnych plem ion zapew ­ n iały im władzę tam , gdzie n a nic się zdała siła.

W iem y np., że we w szystkich w ojnach gockich z cesarstw em

w schodnio - rzym skiem , b ra ł w n ieh udział po stro n ie Gotów i po d ich k o m en d ą cały szereg plem ion słow iańskich.

T a łatw ość w zd o b y w an iu i n ie ­ chęć do życia o siad łeg o b y ła też pow odem , że żaden ze szczepów gockich nie o siad ł nigdzie n a stałe, żyjąc z w ojny, kosztem p ra c y in n y ch , a po ich zupełnem

„w yko ń czeniu“ em igrując bez żalu, pozostaw iając tu b y lco m p o sobie, p ró cz n ie b ard zo m iłego w spom nienia, najw yżej swoją dynastję;

O statnie zjawisko miało m iej­

sce, ja k się zdaje, rów nież n a te re n ie Polski, k tó ra tego o stat­

niego s p a d k u po G otach p o zb y ła się d o p iero z objęciem w ładzy przez P iastów .

O statn ie echo teg o p rzetrw ało w ty tu le M ieszka I. w y ry ty m n a n a g ro b k u w G nieźnie (obecnie zniszczonym ), gdzie k ró l p o lsk i ty tu łu je się k sięciem Gotów, używ ając n a o k reślen ie swego stanow iska najw yższego sędziego rów nież ty tu łu sk an d y n aw sk ieg o .

Strzelectwo -

W p o p rzed n im n um erze Mło­

dego G ryfa om aw iałem zag ad ­ n ienie sp o rtu m arszow ego, jako podstaw ow ego czy n n ik a o b ro n y państw a; zkolei przecho dzę do dru g ieg o o rów nej w adze d ziału p ra c y strzeleck iej — do strz e ­ lania. Z u p ełn ie świadom ie n a pierw szem m iejscu postaw iłem s p o rt m arszow y — gdyż ten w w aru n k ach p ra c y oddziałów p rz y ­ sp o so b ien ia w ojskow ego jest do­

s tę p n y dla każdego i w stu p ro ­ cen tach m ożliw y do zrealizow a­

nia. S trzelectw o natom iast, w y­

m agające ró żn o ro d n eg o i kosz-

drugi składnik obrany iraństora.

tow nego sp rzętu (bron, p rz y rz ą ­ dy, strzelnice, am unicja i t. p.), n astręc za wiele tru d n o ści i, siłą rzeczy, pom im o b a rd z o u siln y ch starań , zarów no ! k a d ry in s tr u k ­ to rsk iej, jak i ćw iczących s trz e l­

ców, p o żąd anego poziom u nie osiąga. N iem niej p rzeto w yszko­

lenie strzeleck ie w w a ru n k ach polskich jest zag ad n ieniem sp ec­

jaln ie doniosłem . T ru d n o ści przem ysłow e i łączące się z tem ewtl. słabsze w yposażenie te ch ­ n iczn e arm ji m usim y zastąpić dosk onałością o so b istą w o p a­

now aniu tech n ik i strzelania. B ra k

arm at, k a rab in ó w m aszy n o w y ch i szczupłą ilość am unicji, m usi zastąpić w yborow y strzelec, k tó ry ani jed n eg o n a b o ju nie zm arnuje, k tó reg o k ażdy s trz a ł m usi zrobić szczerb ę w szereg ach n ie p rz y ­ jaciela.

Nie m ożem y dopuścić, ab y się p o w tó rzy ła sm u tn a h isto rja w alki ogniow ej, pro w ad zo n ej p rzez słabo, albo w cale niew yszkolone oddziały w czasie o statn iej woj­

n y polsko-bolszew ickiej, k ie d y to żołnierze strzelali, a kule — B óg wie, k to nosił, niestety , ze P ierw szy postój, już u siebie, m ieliśm y w Tyśm ie-

nicy pod Stanisław ow em . S tam tąd rzucono nas n a fro n t u k ra iń s k i do m. N iżniowa. P o tem zno­

wu w ycofano i w reszcie p rzem u n d u ro w an o nas we fra n c u sk ie m u n d u ry i b e re ty g ran ato w e i już jak o 4 dyw izja gen. Żeligow skiego, a po spolicie zw ana „dzika dyw izja”, w y stąp iliśm y do w alki z U kraińcam i. W czasie ofensyw y na Z brucz dyw izja nasza, z pow odu m ałej liczebności, zo stała w cie­

lo n a do 10-ej dyw izji i ja w raz ze swoim 15 p u ł­

kiem dostałem się do 31 p u łk u strzelców K aniow ­ skich. W czasie dfensyw y tej o m ały figiel nie dostałem się do niew oli u k raiń sk iej pod Mona- sterzyskam i. P o uko ń czen iu zw ycięskiej o fen sy ­ wy zm ienili nas hallerczycy, a m y po jech aliśm y na fro n t bolszew icki, gdzie w pierw szej walce pod w sią M okczyszcze n a d rz e k ą B erezyną zostałem ra n n y w nogę.

W ro k u 1920 w m aju w yruszyłem znow u n a

fro n t litew ski, sk ąd przerzu co n o n as do M ińska, a potem już od sam ego M ińska aż do W arszaw y d r a ­ łow aliśm y na piechotę, to w alcząc, to idąc o głodzie spragnieni,w ym ęczeni. Tam,w jednej z gazet, w yczy­

tałem o p oszukiw aniu m nie przez ojca. Do­

w iedziałem się, że i mój ojciec jest rów nież w w ojsku p o ls k ie m iż e walczy naró w n i ze mną. P o ­ mimo w ielkiej rad o ści z ta k szczęśliw ego o d n ale­

zienia ojca, nie uciekłem , ja k mi rad zili koledzy, lecz ty lk o dałem znać, gdzie jestem . Jeszcze b r a ­ łem udział w w alkach p o d R adzym inem no i w czasie naszej ofensyw y po dojściu do Ciechanow a, otrzym ałem rozkaz w yjazdu do W arszaw y, gdzie m iałem się zgłosić u ojca.

P o w itan ie b y ło rad o sn e, bo i ojciec i ja zw ątpiliśm y już, że się kiedykolw iek w życiu spotkam y. K ażdy z n as przypuszczał, że zginęli­

śm y w odm ętach rew olucji bolszew ickiej.

(6)

Str. 6 M Ł O D Y G R Y P Ns 41

sk u tk iem w ręcz o d w ro tny m od

pożądanego.

P rz y k ro odczuw am y słabe lub złe w yniki strzelan ia n a strz e l­

nicy szkolnej lub bojow ej w cza­

sie pokoju.

Ł am ie się duchow o i m oralnie, tra c i w iarę w siebie i w sw oją b ro ń oddział, czy p o jed y ń czy żołnierz, o ile widzi, że setki, tysiące w y rzu co n y ch pocisków n a nieprzyjaciela pozostaje bez w pływ u n a im pet n a ta rc ia w roga, lu b że nie odnoszą p ożąd an eg o sk u tk u w toro w aniu sobie drogi do b ro n iąceg o się n iep rzy jaciela.

O ddział, źle strzelają cy — to Ina. A n d r z e j M iksi

„M yśmy przyszłością N a ro d u “

— śpiew a dum nie n a sz a m ło­

dzież. W słow ach ty c h tkw i sa­

m a p raw da. N iem a w n ich cie­

n ia fałszu ani p rzesad y . Z k aż­

dym rokiem , m iesiącem i dniem przed staw iciele starszeg o sp o łe­

czeństw a u s tę p u ją z zajm ow a­

n y c h ‘placó w ek , a n a nieostyg łe jeszcze m iejsca w stępuje m łódź nasza. J u tr o P olski będzie ta ­ kie, ja k a będzie nasza młodzież.

A że w P ań stw ie naszem 70°/0 ogółu lud no ści — to rolnicy, więc w głów nej m ierze przyszłe losy P olski zależą od m łodzieży rolniczej.

J a k ą ż m łodzież chcielibyśm y widzieć — m y s ta rs i — k tó rz y w cześniej czy pó źn iej m usim y ustąp ić jej m iejsca? Z drow ą m o raln ie i fizycznie, ch ętn ą do pracy , harto w n ą, w ytrw ałą, my-

p a so rz y t i szk odnik po la walki, bow iem zużyw a bezużytecznie m asy dro g o cen n ej am unicji, ro z ­ zuchw ala w roga, łatw o się łamie, nie d o trzy m u je p o la w alki, gdyż nie m a w iary w swe siły, w sk u ­ teczność swojej bro n i.

S trzelec, k tó reg o sam a nazw a się łączy z tą gałęzią w iedzy wojskowej, będzie p ełn o w arto ś­

ciowym strzelcem w tedy, g dy n ie ty lk o nazwą, ale i ku n sztem strzeleckim będzie stał n a p o ­ ziom ie Strzelca w yborow ego — ob y w atela, w rę k u k tó re g o k a ­ ra b in będzie p o strach e m dla tych, k tó rz y p o k u szą się o na-

ślącą niety lk o o sobie, ale o sw ych najbliższych, gm inie, pow iecie, P ań stw ie — no i zb ro j­

n ą w d o stateczn y zasób w iedzy zawodowej.

Nie chcę się rozw odzić i pow ­ tarzać rzeczy znanych. Rzucę ty lk o m ałe p y ta n ie p o d W aszym adresem , m łodzi przyjaciele. Co zrobiliście d la p o g łę b ien ia w ie­

dzy zaw odow ej w ro k u o b ec­

n y m ? W szak teraz jesień i k o ­ niec ro k u za pasem .

N iek tórzy z W as po ch w alilib y się uk ończeniem szkoły ro ln i­

czej, in ni pow iedzieliby — „za­

pisaliśm y się do szkoły ro ln i­

czej“, b ęd ą i tacy, k tó rz y czytali pism a i książki zawodowe, sp o ra g ro m ad k a praco w ała Jw p rz y s p o ­ so b ien iu ro lniczem — ale w ięk­

szość, n ie stety , m u siałab y zbyć

ru szen iu n aszy ch g ran ic.

S trzelectw o pow inniśm y p o d ­ n ieść do g o d n o ści s p o rtu n a r o ­ dow ego.

S trzelectw o w naszej po lsk iej rzeczyw istości m usi zająć m iejsce n ie śm ierteln ej h u sarji, k tó ra b y ła p o strach e m n aszy ch w rogów w o k resie świetności daw nej R zeczy p o sp o litej.

D oskonałość w tej dziedzinie m ożem y o siągnąć jed y n ie u s ta ­ wiczną p ra c ą n a d sobą i syste- m atycznem a ciągiem szkoleniem . O d n as i ty lk o w yłącznie od n as zależy tak i czy in n y poziom strzelectw a w P olsce.

podo b ne p y ta n ie m ilczeniem . T rzy k w a rta ły 1933 ro k u — to czysta, n iezap isan a k a rtk a w ich życiu zawodowem .

R ok 1933 jeszcze nie u p ły n ął.

Do k o ń ca ro k u p o zo staje jesz­

cze k w artał, jeszcze ćw iartk a k a rty czeka n a W asze pism o.

W chwili, g d y p iszę te słowa, rozchodzi się po całem P o m o rzu apel, w zyw ający w as w szeregi

„ P rzy sp o so b ien ia R olniczego“.

A pel te n jest skiero w an y głów ­ nie do tych, k tó rz y nie chodzą sam opas, lecz zn ajd u ją się w sze­

re g a c h org an izacji młodzieżowej.

W zyw a on W as, byście nie zw le­

k ając, zeb rali się i pow iedzieli s o b ie : „tworzym y z esp ó l przy­

sp o so b ien ia roln iczego“.

P o c o ? Aby, p rz e ra b ia ją c za­

g ad n ien ie ko n k u rso w e, n au czy ć

Wszyscy w szeregi przysposobienia rolniczego.

Jan Dąbek.

Z cyklu : „Kresowi rycerze“.

Generał o stalowej dłoni.

W O dsieczy W iedeńskiej b ra ł ud ział g en era ł M arcin K ątski.

J e s t to je d n a z n ajb ard ziej św ietlanych postaci z tego okresu , k ie d y to — jak słusznie w yraził się H e n ry k Sienkiew icz — „p o to p “ w rogów zalał P aństw o P olskie.

M arcin K ątski po sw ych p rzo d k ac h -ry c erzach odziedziczył żyłkę bojow ą. W o jen k a i szabla — oto jego m arzenie.

Za panow ania J a n a K azim ierza, w czasie n ajazd u Szwedów, M arcin K ątski, naów czas jesz­

cze m łodzik, k tó rem u zaledw ie w ąsiki puszczały się pod n o s e m : — „U daw szy się do obozu, w pierw- szem sp o tk an iu , g d y n a n ieprzyjaciela m ężnie n a ­ ciera, o d b ie ra k u lą w szyję ciężką r a n ę “ — mówi s ta ra k ro n ik a .

Te ra n y i b lizn y były jego najw iększą chlu­

bą. Ż elazny organizm kresow ego ry c e rz a n ie ­ czuły b y ł n a cięcia szabel i p rę d k o się z nich leczył.

W p o ty czk ach i w alkach ze Szw edam i m łody

M arcin ta k się zap raw ił w rzem iośle ry cersk ie m i ta k się w niem rozm iłow ał, że już n a całe życie jem u się w yłącżnie poświęcił. O b rał sobie arty- lerję. P rzeciw staw ił się je d n o stro n n y m dążeniom szlachty, k tó ra p raw ie w yłącznie słu ży ła w k o n ­ nicy, p o g ard za jąc innem i rod zajam i b ro n i. K ąt­

ski rozum iał, że now oczesna arm ja po w in n a b yć w yp o sażo n a także w p iech o tę i a rty lerję .

W czasie pokoju w yjeżdżał zagranicę, gdzie uczył się sztuki w ojennej. D zięki swym wielkim zdolnościom , zasły n ą ł w net w Polsce, ja k o jed en z najzn ako m itszy ch znaw ców a rty le rji.

W bitw ie pod Ohocimem K ątski bierze udział już jako dow ódca w szelkiej a rty le rji, celnością sw oich salw p rzy cz y n iają c T urk o m wiele strat.

Tam to arm ja p o lsk a zdobyw a 120 dział tu rec k ich . W dziesięć la t później g e n e ra ł K ątski b ra ł udział w O dsieczy W iedeńskiej, k tó rej 250-tą ro cz­

nicę w łaśnie teraz obchodzim y. W bitw ie pod W iedniem spraw nie k ierow an a a rty le rja p o lsk a dziesiątk u je tu re c k ie szeregi pociskam i swoich arm at.

W ro k u 1699-tym p ań stw a ch rześcijań sk ie

zaw arły w K arłow icach, n a d D unajem , pokój

z w ycieńczoną T urcją i o d eb rały jej praw ie wszyst-

(7)

JA 41 M Ł O D Y G R Y F Str. 7

się, ja k racjo n aln ie p rzep ro w a­

dzić u p raw ę danej ro ślin y , aby przez pracę sam okształceniow ą pogłębić swe w iadom ości, ab y przez prow adzen ie dzienniczka nauczyć się obliczeń g o sp o d a r­

skich.

„Już po zasiew ach jesien ny ch , a do w iosny daleko* — pow ie niejeden. O dpowiem n a to, |że w łaśn ie teraz trzeba tw orzyć zesp oły, liczące 9— 15 osób — chłopców , czy dziew cząt — aby w yzyskać o k res zimowy n a n a ­ leżyte p rzy g o to w an ie się do p ra c y konkursow ej.

Co więc ro bić n ależy ? — P r z y ­ sp osobienie rolnicze ro z p a d a się n a 3 stopnie. Kto nie u cze stn i­

czył dotąd w tej p ra c y lub p ro ­ w adził ją już, lecz z niezb y t d o b ry m w ynikiem , zapisuje się do zesp ołu stopnia 1-go. P o p rzejśc iu sto p n ia 1-go n a stę p u je 2-gi, a potem 3-ci.

D la sto p n ia 1-go przew idziane są n a stę p u ją c e te m a ty : u p raw a b u raków pastew nych , ziem nia­

ków, m archw i pastew nej, brukw i, k a p u sty , k u k u ry d z y , fasoli, ce­

buli, o g ró d w arzyw ny z 4—5 ro ślin , o g ró d kw iatow y, w reszcie u p ra w a jęczm ienia, owsa lub pszenicy jarej.

C hcąc po su n ąć spraw ę n a ­ przó d , trz e b a stw orzyć p rz y swej org an izacji zespół z 9 —15 osób, zam ieszk ałych n ie zb y t daleko od siebie, w ybrać sobie jed en z p o d an y ch po przednio tem atów i zażądać od najbliższej szkoły rolniczej, od w ładz o rg an izacy j­

nych, albo w prost z P om orskiej

Izb y Rolniczej fo rm u larza zgło­

szenia zespołu. N astęp n ie n a ­ leży w y b rać z p o śró d u cze stn i­

ków rozum nego p rzo d o w n ik a lu b przodow niczkę i form u larz zgło­

szenia przesłać najbliższej szkole rolniczej, k tó ra użyczy zespołow i opieki fachow ej.

Je śli w jak iejś m iejscowości b y ł już w b. r. zespół p rzy sp . roln. i je st 5 ch ętn y ch do d al­

szej p ra c y osób, zgłaszam y do najbliższej szkoły rolniczej ze­

sp ó ł sto p nia 2-go. M ożna ró w ­ nież z dw u istn ieją cy ch zespo-

N a podstaw ie p o p rzed n io omó w ionych sposobów w y k o n an ia szkiców , sporządzić szkic „m ar­

szowy“ 5 km odcin k a d ro g i w najbliższej okolicy.

Szkic te n więc będzie obejm o­

wał ch ara k tery sty k ę d rogi i te ­ ren u , tuż koło niej położonego.

P rz y o p raco w an iu szk icu p rz y - p rzy jąć, że od s tro n y zachodniej

łów stw orzyć jed en sto p n ia 2-go.

Tem atem sto p n ia 2-go są dwie z p o d a n y c h d la sto p n ia 1-go ro ­ ślin okopow ych, albo je d n a r o ­ ślin a okopow a z d o d atk iem zboża lub o gró d ka. Na sto p n iu 2-gim m ożna p rzerab iać ta k że tem at h o d ow lan y , ja k wychów p ro siąt, k ró lik ó w i k u r.

Chcąc w stąpić do zespołu, trz e b a w ydzierżaw ić od rodziców 250 m 8 ziemi pod okopow e i zbo­

ża, a 100 m 2 pod o gródek.

Co ro b ić dalej — dow iecie się z n astęp n e g o arty k u łu .

o d cin k a drogi, w n ied alek ej o d ­ ległości zn ajd u ją się pozycje n ie­

p rzyjacielskie.

W y konane szkice n ad esłać do R edakcji do d n ia 31 p aźd ziern i­

k a b. r., w k tó ry m to d n iu n a ­ stąp i p rzeg ląd n ięcie i o cena na- n ad esła n y ch prac.

Za najlepiej w y k onane szkice Re.

dakcja p rzezn acza szereg n ag ró d .

Jesien n e regaty kajakowe i ża g lo ­ w e w Toruniu 1.

10. 33.

Holweg i T arnow ­ ski, zdobyw szy I.

miejsce w biegu dwójek, z rozkoszą p o zw a la ją unosić się w a rtkiem u

p rą d o w i

T E R E N O Z N A W S T W O . S z k i c m a r ś z o w y .

kie posiad ło ści eu ro p ejsk ie. T u rcy m usieli oddać P olsce tę część P o d o la i U k rain y (z głów ną tw ierdzą K am ieńcem ), k tó rą zab rali w ro k u 1672-im.

G en erał M arcin K ątski o d b ie ra ł K am ieniec z r ą k tureck ich . K om endantem tw ierdzy b y ł aga turecki, d y szący n ien aw iścią do Polski. N iechęt­

nie też p rz y ją ł g e n e ra ła K ątskiego. Z za jego czarn ych źrenic w yzierał ja k iś p o d ły p o d stęp .

A ga tu re c k i zap ro sił g e n e ra ła n a inspekcję tw ierdzy. Zeszli we dw ójkę na dół, do piw nic, gdzie znajdow ały się beczki z prochem .

W pew nej chw ili T u re k roześm iał się sza­

tań sk im śm iechem . K rz y k n ą ł:

— W y, P o lacy , n ig d y nie będziecie panam i tej tw ierd zy — i rzu cił p ło n ący lont n a beczki z prochem .

W zatęchłych podziem iach b ły sn ął jaskraw y płom ień lo n tu i ro zleg ł się jego cichy syk. Za chwilę cała tw ierdza w yleci w pow ietrze. R ozsy­

pie się w b ezład n ą k upę gruzów . R u n ą m u ry sta n ic y po lsk ich ry c e rz y kresow ych, stanicy, k tó ra skutecznie pow strzym yw ała n a p a d y h o rd tu rec k o -tatarsk o -k o z ack ich .

G en erał M arcin K ątski bez sek u n d y w ah an ia p o d b ieg a do płonącego lontu, chw yta go w rę k ę

i trzy m a dotąd, d o p o k ąd lo n t nie zgasł.

Cisza w podziem iach. Do w szystkich zak ąt­

ków d o ciera sw ąd sp alająceg o się ciała.

Aga tu re c k i cofa się w przerażeniu. P a trz y n a tw arz g en era ła, ośw ietlon ą płom ieniem lontu.

Tw arz ta zak rzep ła w surow em b o h aterstw ie. Nie znać w niej bólu, ani p rzeraż en ia.

— P a n ie ! W to bie ch y b a szatan siedzi — szepcze T u re k p o b lad łem i ustam i.

Nie, T u rk u . W g e n e ra le M arcinie K ątskim nie szatan siedział, ale dusza praw dziw ego P ola- k a -ry c e rz a .

W te n sposób M arcin K ątski nie d o p u ścił do w ysadzenia w pow ietrze ważnej tw ierdzy kresow ej.

K ról i b ra ć szlachecka um iała należy cie oce­

nić zasługi g en erała. D oszedł w R zeczypospolitej do najw yższych dostojeństw i urzędów . B ył kasz­

telan em lwowskim, n astęp n ie w ojew odą kijowskim , a w końcu, u sch y łk u życia, w ojew odą i k aszte­

lanem krakow skim . U m arł w ro k u 1710-tym, b ę ­ dąc zawsze w zorem dla p o lsk ich żołnierzy.

D zisiaj, w 250-tą rocznicę O dsieczy W ie­

deńskiej, w spom inam y tego, k tó ry b r a ł w niej

czy n n y udział, g e n e ra ł o stalow ej dłoni, k tó ry

dla d o b ra P o lsk i zaw sze siebie sk ład ał w ofierze.

(8)

P o d a fry k a ń s k ie m n ieb em .

— Uważaj, bo lew! —

— Gdzie?

— No tu! Na brzegu... Nie wU dzisz ?

— Nie.

— Ja też nie!

— No to co mówisz, że lew?

— Bo mógłby być. Cóż to ta­

kiemu królowi Sahary szkodzi znaleźć się właśnie na naszej drodze ?

Zresztą czytałem w jednem ogłoszeniu biura turystycznego, że kto chce zażyć przyjemności polowania na lwy, niech jedzie do Afryki. Jakby nie było lwów, toby nie zapraszano myśliwych.

A tu przecież stoimy na brzegu afrykańskim.

— Tak mówił kapitan. Ale rów­

nie dobrze może to być Mada­

gaskar, jak i San Domingo. Ni­

gdzie nie napisano, że to akurat Afryka. Temu kapitanowi wie­

rzyć przecie nie można. Obie­

cał nam rozkoszną podróż po lazurowem morzu... a widziałeś chociaż wodę?

— Brudną na podłodze kot­

łowni.

— No widzisz. A dalej, pamię­

tam na każdej mapie, z Marsylji do Algieru to poprostu można przeskoczyć. A my jechaliśmy pewno z tydzień.

— Prawdziwie nie wiem ile dni płynęliśmy, bo przecie w tern piekle dnia od nocy nie odróż­

niałem. Zawsze paliło się światło.

— ^eby się tak kogo zapytać ?

— Walmy do miasta, patrz, jakiś policaj tu zmierza.

Z władzą lepiej nie zadzierać.

Porwali walizki i zwolna, a do­

stojnie piąć się poczęli na wyso­

ki skalisty brzeg. Zbytni pośpiech mógłby pobudzić czujność poli­

cjanta. Iść za wolno — wziąłby ich za włóczęgów. Trzeba było w sam raz...

—■ Ale że koleżanki nie wyszły na spotkanie?

— Miały przeczuć może, że właśnie tern pudłem przypłynie­

my i że akurat w dzisiejszy wie­

czór ?

Równie dobrze mogliśmy przy­

być za miesiąc, albo wczoraj!?

— Jak my trafimy do konsu­

latu? Widziałeś ty taką ulicę?

Żadnej bramy, żadnych okien.

Czasami jakieś okute wąskie drzwiczki, albo mocno zakrato­

wane strzelnice w murze, świad­

czyły, że za temi.białemi ścia­

nami żyją ludzie. Dachów nie widać, bo w Afryce północnej domy kryte są płasko. Deszcz jest tu rzadkością, nie trzeba się

też przed nim kryć. Tu się lu­

dzie kryją przed słońcem.

Jedna, druga taka uliczka, ja­

kiś słabo oświetlony placyk i...

podróżnicy znaleźli się w Paryżu, Nie tak zupełnie w Paryżu, ale prawie. Bowiem dzielnica euro­

pejska Algieru niczem się nie różni od ładniejszych ulic stolicy Francji. Rozrzutne oświetlenie elektryczne, szerokie chodniki i jezdnie, duże piękne kamienice i ruch, jak na nadsekwańskich bulwarach. 1 publiczność niesły­

chanie wytworna. Biało odziani panowie i białe panie.

— I ty chciałeś tu zobaczyć lwa! Chyba w menażerji!

— Więc to ma być Afryka?

Jakie samochody?! Popatrz, po­

patrz !

— Pi, pi...

— Albo ta damulka z tym ofi­

cerem ! Pewnie jakaś hrabina.

Widziałeś ile ona nosi biżuterji?

Cały skład.

— A ten oficer to pewnie z Legji Cudzoziemskiej?!

— Ale, przecież mówili po fran­

cusku ?

— Cóżeś ty chciał, po jakiemu mają w Legji mówić?

— Legja Cudzoziemska — to myślałem, że po cudzoziemsku.

— Właściwie, to oni mówią po cudzoziemsku, bo przecież tutaj jest kraj Arabów, a ci się prze­

cież za Francuzów nie uważają.

Jeszcze ich kropią, gdzie się da.

— Masz rację.

Jakiś biały i w białem ubraniu dżentelmen uprzejmie wskazał najkrótszą drogę do polskiego konsulatu, który akurat stał pod nosem — w następnej willi. Tam już łatwo odszukali adresy Ziuty i Myszki.

Jakie było powitanie! Bardzo angielskie, chłodne, fasonowe.

Wielcy, a przynajmniej o wiel­

kich dążeniach zdobywcy świata nie mogli okazywać swych uczuć w sposób codzienny, lub, co gor­

sza, książkowy. Uścisk ręki, kilka okrzyków w rodzaju: Hallo!

i Good bay! i ceremonja skoń­

czona.

— Jakże wam się płynęło, opo­

wiadajcie !

— Mogło być trochę lepiej, ale nie krzywdujemy sobie.

— Jechaliśmy pierwszą klasą.

— Musiało tam dobrze kopcić, bo masz jeszcze czarne uszy!

— Czarne uszy? To ten prze­

klęty pył węglowy. Uważacie, tak kopciło z kominów, że sadze wszędzie się wciskały, a że ka­

biny pierwszej klasy, jak wiecie,

m a r

K w i cz. fftk n ■ m *

I n f l l n r

znajdują się na tylnym pokładzie, a dym wlecze się za okrętem, a nie przed, stąd-

— To musiałeś chyba stać na samym kominie, nie można się do ciebie zbliżyć, zdaleka smo­

lisz !

Chłopcy spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem.

Dwie godziny myli się, szoro­

wali, czyścili. Zdawało im się, że skóry z siebie poździerali, jed­

nak węgla zmyć się nie dało.

Trzeba się było przyznać do kotłowni.

Koleżanki z podziwem oglą­

dały ich twarde zgrubiałe ręce.

Dobra Myszka miała pełne oczy łez. Jej mały Kazik tak się mu­

siał utrudzić!

— Mamy dla was posady. Od- kujecie się za te dwa miesiące trudów.

— Jakie? jakie?

— Pierwszorzędne! Szoferów!

Jedna u samego generalnego skarbnika Algieru, coś jakby tu­

tejszego ministra skarbu — dru­

ga w Towarzystwie Turystycz- nem.

— Obie na miejscu?

— O, nie. Jedna tutaj, druga o sto kilometrów, w Blidah, w samem sercu Atlasu*)

— Będziemy losowali?

— Nie zgadzam się — na to Myszka — Kazik, jako młodszy, zostanie tutaj, muszę się nim tro­

chę zaopiekować, a ty, Staszku, jedź w góry. Tak już umówiłyś­

my się z Ziutą i ona się zgadza.

Prawda, Ziuto?

— Tak. Nie myśl jednak, Stasz­

ku, że chcemy się ciebie pozbyć, bo i ja wkrótce jadę w góry, to się znów spotkamy.

Dżentelmeni z niewiastami nie walczą, to też nie pozostało nic innego, jak akceptować ułożony plan. Jeszcze kilka dni powłó­

czyli się razem po Algierze. Obej­

rzeli zaklinaczy wężów, jeden me­

czet, jedną kawiarnię arabską z tancerkami, wypalili jedną fajkę po turecku — ale głównie sie­

dzieli w porcie. Tu nigdy nie nud­

no. Zawsze jest coś do oglądania.

Coś nowego niecodziennego.

*) Atlas — najwyższy łańcuch górski w Afryce północnej. Według legend rzymskich na Atlasie opierało się skle­

pienie nieba.

Trzeba było wreszcie^się roz­

stać i wziąć do pracy.

Kazik zameldował się u pana skarbnika, który dokładnie obej­

rzał kartę jazdy, pokiwał mocno głową, ale jako przyjaciel Polski i Polaków dał się przekonać, że młody szofer wcale nie musi być gorszy od starego, i wpuścił Kazika do garażu. Na swoje i jego nieszczęście. Ale raczej jego.

W garażu stała jedna cytrynka, dość podle wyglądająca, jak na osobę ministra i to finansów.

Wkrótce jednak miała przybyć nowa, luksusowa, wykonana na specjalne zamówienie.

Garaż zaopatrzony był we wszelkie przybory toaletowe, ja­

kich wymaga samochód. War- sztacik podręczny, hydrant, zapas benzyny — było czem się po­

bawić.

Przed wyjazdem starego szo­

fera, wysłużonego żołnierza wojsk kolonjalnych, któremu już dobrze dokuczyło afrykańskie słońce, trzeba było zapoznać się z mia­

stem i kierunkami dróg podmiej­

skich.

A drogi były świetne, asfalto­

wane, wysadzane drzewami, z oddzielonemi torami dla wielbłą­

dzich karawan, ze stacjami ben- zynowemi co parę kilometrów.

0 arabskiej dzielnicy mowy nie było. W labirynt ciasnych, "wąs­

kich uliczek niesposób było za­

puszczać się maszyną — pozo­

stała tylko dzielnica europejska, ale tu orjentacja była łatwa.

Po trzech dniach Kazik zamel­

dował skarbnikowi, że już zna miasto dostatecznie. Stary szofer dostał odprawę i tegoż dnia od­

płynął do Francji.

Praca była lekka. Dwie, trzy wizyty dziennie, a wieczorem ja­

kiś brydżyk kilkugodzinny, w czasie którego Kazik, jak mówił, obłaskawiał maszynę. Naturalnie nie sam. Dobry szofer nie jeździ bez balastu, jak kapitan żaglow­

ca, inaczej maszyna rzuca. A że 1 Ziucie i Myszce obojętne było, w jakim charakterze jeżdżą, prze­

to o balast nie było kłopotu.

Wycieczki do podmiejskich za­

cisznych „restoranów“ były więc bardzo przyjemne. Raz tylko wy­

padło większe zebranie u chlebo­

dawcy i trzeba było rano niebar- dzo trzeźwych gości rozwozić po domach. Ale tu zawiani goście nie skąpili franków, pomimo przysłowiowego francuskiego wę­

ża w kieszeni. Tak że nie było powodu do płaczu.

W którymś tam tygodniu na­

deszło nareszcie oczekiwane no­

we auto. Było to prawdziwe cacko, o wyszukanej konstrukcji, z wszelkiemi udogodnieniami.

Dzisięć różnych zegarków na tablicy rozdzielczej wskazywało na pracę różnych elementów motoru.

Pięć o różnej sile reflektorów oświetlało w razie potrzeby dro­

gę przed, z boku, z tyłu...

Lśniąca karoserja wabiła oko.

Kazik dwie godziny chodził dookoła i cmokał z zachwytu, zanim odważył się zajrzeć do środka. Sam pan minister ra­

czył zajść do garażu i pogłaskał markę motoru.

— Stare auto odesłać do re­

montu. Nowe przygotować do drogi na jutro, 8-ma rano. 1 po­

szedł.

— To znaczy, że dzisiaj nig- gdzie nie jedziemy. A tu prze­

cież niewiadomo, jak ten nowy smok chodzi —• mruczał Kazik.

Jutro pojedziemy pewnie na to wesele, o którem stary mówił przedwczoraj. 80 kilometrów.

To nie żarty. A nuż ta gorąco- krwista w pewnym momencie zbuntuje się?

Jeśli Kazik miał jakieś obawy przed generalną próbą, to roz­

proszyła je Myszka, twierdząc, że jego obowiązkiem jest zba­

dać wszelkie wady i zalety mo­

toru, zanim powierzy mu szla­

chetne ciało ekselencji. Wieczo­

rem w trójkę zajrzeli do garażu.

W refleksach przesączającego się światła maszyna wabiła poły­

skliwym lakierem, niklowaną ar­

maturą.

Siedzenia były rozkosznie mięk­

kie. Jak tu nie jechać? Wrota nie chciały puścić, ale i tę prze­

szkodę zlikwidowano i w kwad­

rans później towarzystwo zna­

lazło się za miastem.

Równiutki rytm motoru, pra­

wie szept. Kazik zlekka dodaje gazu. Pęd się zwiększa 50, 60, 70, 80 — wskazówka płynnie przechodzi z liczby na liczbę.

Reflektory tną ciemność nocy białemi smugami. Wcale się nie czuje szybkości.

W pewnym momencie wskazów­

ka przeszła setkę. Czuło się, jak drzewa uciekają gwałtownie w tył. Widać ich nie było.

Niewiasty zaniemówiły z za­

chwytu... Myszka przycisnęła się leciutko do Kazika...

W jakiejś tam chwili, na zmniej­

szonym gazie, — trzask, zgrzyt, szczęk, mocny wstrząs i motor stanął. Światło zgasło. Myszka chwyciła się za czoło, rany nie było, ale śliwa rosła w oczpch.

Jedno drzewo na zakręcie nie

ustąpiło z drogi. Chłodnica roz­

bita — przecieka; sznury od światła pozrywane; wszystkie drzwiczki otworzyły się przy kraksie, teraz za nic nie chciały sie zamknąć. Do miasta ze 30 kilometrów. Starter nie działa.

Ale pod korbą motor zawarczał nierówno, przerywanie, lecz szedł.

Powrót był wielce żałosny.

Poomacku od chaty do chaty, Ziuta z każdej studni nosiła wo­

dę do chłodnicy. Myszka trzy­

mała drzwi i olbrzymi guz na czole. Przed każdem przejeżdża- jącem autem stawano na uboczu i udawano dżentelmenów, którzy dla nastroju pogasili światła i roz­

koszują się piękną nocą.

O czwartej rano dotarto na miejsce. W trzy godżiny póź­

niej Kazik odważnie stawiał czoło atakom szczerze zmartwionej ekselencji, brutalnie wyrwanej ze słodkiego półsnu porannego.

— Puk, puk...

— Wejść!

— Ekselencjo...

— Auto rozbite? —minister z ponurej miny Kazika odgadł tra- gedję. W jednej chwili wytrze­

źwiał, Siadł gwałtownie na łóż­

ku. Ręka sama skoczyła do te­

lefonu, tuż na stoliku.

Ręka Kazika utonęła w kie­

szeni skórzanej kurtki.

— Ekselencjo...

Ręka ministra cofnęła się. Czyż­

by ten przeklęty Polak chciał strzelać ?

— Co się stało? Jak? Gdzie?

Przekleństwo na twoją głowę!

Wieczorem wesele !

— Próbowałem motor. Tuż za miastem jakaś ciężarówka bez światła... Nie mogłem zauważyć numeru.

— Jakie uszkodzenie.

— Tydzień remontu. Zmiana chłodnicy, nowa obsada drzwi­

czek, reperacja startera, światła i kilka drobnych...

Ekselencja uścisnęła rozpaczli­

wym gestem swoją głowę.

— Szukać, szukać ciężarówki!

— Hallo! komisarjat policji?

Wczoraj wieczorem, tak, — mię­

dzy 20—22 ciężarówka najechała moje auto. Nie, numeru nie za­

uważono, jechała bez światła..

Co? nie przejeżdżała żadna cię­

żarówka w tym czasie ? Niemo­

żliwe... na pewno — szukać!

— No, twoja służba skończo­

na, znikaj maro złośliwa z przed moich oczu i radzę szukać szczę­

ścia poza granicami Algieru.

— Rozkaz, ekselencjo!

A teraz zaryć się w jakimś kąciku,dopóki burzanie ucichnie...

RA DJO W IZ B IE Ś W IA T NA P R Z Y Ź B IE . N a jc ie k a w sz e a u d y c je P o ls k ie g o R a d ja o d 8 d o 14 p a ź d z ie r n ik a 19 33 r.

Codziennie: godz. 7.05—gimnastyka; godz.7.52—chwilka gospodarstwadomowego; godz. 12—16—muzykaz płyt gramofonowych; godz.17—kon­ certsolistów; godz. 22—muzykataneczna; godz.22.25—wiadomości sportowe. Niedziela, 8, X. 1933r.Godz, 10.05TransmisjaNabożeństwaz Poznania, 11.45Muzyka religijnaz płyt gramofonowych, 12.15Poranekmuzycznyz Filharmonji Warsz., 14.00„Gawędao orcezimowej”, 15.00„Pamiętajmyo zapasachjarzyni owocównazimę”, 15.25Zespół Ludowy Łowicki (muzyka), 16.00Programdla dzieci, 17.00Pogadankadlakobiet, 18.00Słuchowiskop. t.„PanJowialski”p/gFredry, 19.30Cosię dzieje naświecie,21.15„Nawesołej lwowskiej fali”. Poniedziałek, 9. X. Godz. 17.50Skrzynkapocztowarolnicza, 18.20Koncert kameralny. Wtorek, 10. X. Godz. 16 25SkrzynkaP. K. O.,16.40Skrzynkapocztowa, 17.50Bieżącewiadomości rolnicze, 20.00Koncert. Środa, 11. X. Godz. 16.10Rudycjaku czci Marji Konopnickiej. Czwartek, 12. X. Godz. 12.55 1-szyporanek szkolnyz FilharmonjiWarsz., 16.40Odczyt dlakobiet. 18.00Odczyt. 20.0 0Koncert.Piątek, 13. X. Godz. 15.45Kronikaharcerska, 15.50Chwilka morska i kolonjalna, 18.00 Co Batoryuczynił dlaLitwy. Sobota, 14. X. Godz. 15.55Chwilka lotniczai przeciwgazowa, 17 50Wiadomości ogrodnicze, 18.00Jakpowstają polskiesamoloty, 21.00Skrzynkapocztowatechniczna, 21.20Koncert Chopinowski wwyk. Z. Drzewieckiego.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Aczkolwiek pierwotna osada rybacka dużo na tern zyskała, (wchodzi bowiem w stosunki handlowe z miastami północno- niemieckiemi), z drugiej jednak strony kupcy ci

Nadzwyczaj ważną rzeczą jest również zachowanie się junaków podcz.as ćwiczeń i wykładów. posiadamy czasu bardzo mało. O powtórkach mowy być nie może. Kto

denburskie, przed którem trzeci z rzędu biskup tej stolicy, Welkmer, wcześniej już ratował się ucieczką, w dniu napadu zaś również obroń­.. ca

cuskie słowo słychać było tylko w ustach dozorców, urzędników i policjantów. Tłum niewolników mówił swoją* gwarą portową — międzynarodową. Nietrudno też

Korona bowiem polska stawała się już przedmio­.. tem bezwstydnego targu, a sprze- dajność senatorów i posłów od tego czasu zaczyna wpływać

Możemy stwierdzić, że nikomu się nawet [nie śniły takie światoburcze, czy raczej gdańskoburcze plany i jeżeli Gdańsk przywiązuje do dotych­?. czasowych

Korowód rozpoczął się od tradycyjnych zabaw ludowych. R więc barwne grupy delegatów i delegatek poszczególnych ziem zaprezentowały przed P, Prezydentem i jego

go przelotu: przez Ocean. Witamy Cię więc z daleka jak najserdeczniej i cieszymy się bar­. dzo, że wróciłeś nam zdrów i'radosny. — Jako dowód naszej radości