• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1933, R. 3, nr 38

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1933, R. 3, nr 38"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

W ychodzi w niedzielę Redaguje Komitet

T Y G O D N 1 K

p o św ięco n y sprawom W ychow ania Fizycznego i P rzysposobienia W ojsk, na teren ie O. K. VIII

Rok III. Niedziela, dnia 17 września 1933 r. Nr. 38.

T R E Dział ogólny: Hitler a wojna. T ram p , W s p o m n ie n i a z r e ­

w olu cji bols zew ickiej i tu łaczki po Rosji. Radjo w izbie

— świat n a przyźb ie. O ludziach s a m o t n y c h i z a p o m ­ n ia n y c h . Z m i a n a w arty — wiersz. Szk o ln ictw o z a w o d o ­

we dla dzie w cząt.

W iadomości h isto r y c z n e: W c z e s n o h i s t o r y c z n e waro wnie i o s a d y sł o w i a ń s k ie na P o m o r z u .

Sprawy m orskie: Gdynia i G dańsk.

Ś Ć:

W . F. i P. W. T e r e n o z n a w s tw o — szkice „z podstawy*4.

Kącik rolniczy; W p o ło w ie w rześn ia.

L. O. P. P. J a k z o s t a ć lo t n i k i e m ? y <-■

W iadom ości z kraju i zagranicy: Ze szkół. Kącik har­

cerzy. K o le ja r z e p o d bro nią. Związek Strzelecki. Kro­

nik a sp o rto w a. Z ty g o d n i a .

Rozrywki um ysło w e. W esoły kącik . O g ło s z e n i a .

HITLER A WOJNA.

H itler, zanim doszedł w N iem ­ czech do władzy — przez szereg la t tru d n ił się sam wraz z całą sfo rą sw oich pom ocników ty lk o dw iem a rz e c z a m i: org an izow a­

niem w ielkich zastępów w szyst­

k ich niezadow olonych z m a te r­

ialn eg o położenia Niemców i gw ałtow ną agitacją za rew izją granic, u sta lo n y c h przez T ra k ta t W ersalski. P oniew aż w w ysoko uprzem ysłow ionych Niem czech k ry z y s św iatow y w ytw orzył p r a ­ wie 6-m iljonow ą m asę b ezro b o t­

nych, łatw o było tym zrozpaczo­

nym głodem i n ied o statk iem lu ­ dziom wmówić, że całe zło p o ­ chodzi z tego, że w skutek p r z e ­ g ra n e j w ojny o d eb ran o Niem com liczne k raje i ścieśniono ich g ra ­ nice. J a k o zbaw czy środek w ska­

zyw ał H itle r stw orzenie n a n o ­ wo w ielkiej siły zbrojnej, jaką N iem cy m iały p rzed w ojną i o d e­

b ra n ie gw ałtem Alzacji i L o ta - ry n g ji, Szlesw igu, M alm edy, Ślą­

ska, P oznańskiego i P om orza, a także p rzy łą czen ia A ustrji i kantonów szw ajcarskich,zam iesz­

k ały ch przez m ów iącą po n ie ­ m iecku ludność. N aturalnie, g a ­ d a n in a H itlera je st bez treści,

gdyż wojna p o g rąży łab y N iem cy w jeszcze w iększą nędzę, a za­

b ó r ob cych krajów , jeżeliby się naw et udał, nie je st lek arstw em n a kry zys. Ale N iem cy, w k tó ­ ry c h n atu rz e leży chciwość n a cudze m ienie i p ycha, uw ierzyli w H itle ra i stw orzyli liczne i potężne oddziały, zorganizow ane i ćw iczące na sposób w ojskow y pod hasłem „D eu tsch lan d erw a- ch e!“ to znaczy: N iem cy zbudź­

cie się! Rozum ieć to trz e b a tak, że N iem cy po p rzeg ran e j w iel­

kiej w ojnie po jęły swój błąd, stały się skrom ne i ciche, a te ­ raz n a w rzaski h itlero w sk ie m a­

ją się obudzić dó m ordów i n o ­

wej grab ieży . v

G dy w reszcie H itler i jego lu ­ dzie dorw ali się do w ładzy i w dalszym ciągu nie p rzesta li w y­

daw ać sw ych bojow ych o k rz y ­ ków, zagrożone p ań stw a e u ro ­ pejskie odpow iedziały na to o b u ­ rzeniem . H itle r zrozum iał, że jeżeli będzie w szystkim naokoło się odgrażał, zanim zdobędzie siłę do sp ełn ien ia sw oich gróźb, może spow odow ać, iż w szystkie mo­

carstw a zw rócą się przeciw ko niem u. P oniew aż s p ry tu ¡ p r z e ­

biegłości m u nie b ra k , p rz y ­ cichł i on n a czas jakiś, a naw et zm uszony b y ł p u b liczn ie ośw iad­

czyć, że do w ojny nie dąży i że cudzego nie chce, że P olaków czy D uńczyków nie spodziew a się zgerm anizow ać i że zajęty jest p ra c ą w ew nętrzną w swem państw ie n a d p o d n iesien iem w ła­

snego k ra ju i ludu.

B y ło by to w szystko b ard zo chw alebne i miłe, g d y b y fa k ty to potw ierdzały. Ale ta k n ie ­ stety nie jest. Co chw ila bow iem dochodzą n as pew ne zu pełnie w iadom ości o zb rojeniach i p rz y ­ gotow an iach w ojennych, jak ie prow adzi się za naszą ścian ą za­

chodnią. N iem cy — m im o sw ych chęci — m uszą w spółżyć z inne- mi n arodam i i dzięki tem u nie da się u k ry ć w szystkiego, co u nich się dzieje. M ając za m ało żelaza u siebie, muszą go sprow adzać z zag ranicy, a m y po jakim ś czasie wiemy, ile go sprow adzili. A więc w łaśnie ż e ­ laza w pierw szych sześciu m ie­

siącach bież. roku sprow adzili so b ie dw a razy tyle, co w ca­

łym roku 1932, a m iedzi w cią­

g u m aja i czerw ca tego ro k u

(2)

przyw ieźli więcej, aniżeli w ca­

ły m ro k u ubiegłym . W iem y n a ­ pę wno, że ty c h w ielkich mas m etali nie m ógł zużyć ledwie d yszący p rzem y sł kry zy so w y — to w szystko poszło na w yrób broni.

J e s t to tem więcej pew ne, że w iadom ości, n ap ły w ające z za­

g łębia R uhry, t. j. z cen tru m wo­

jen n eg o p rzem y słu N iem iec.g d zie zn ajd u ją się fa b ry k i K ruppa, są alarm u jące. Oto, co pisze k o re­

sp o n d e n t jednej z w ielkich g a ­ zet ho len d ersk ich , a więc nie p o ­ d ejrzan y ch o w rogi sto su n ek do N iem iec:

„R ejon R u h ry p rzep ełn io n y jesfcuzbrojonym i „szturm ow cam i“

i k ażd y jego m ieszkaniec p o zo ­

staje pod ścisłym nadzorem . Nikt tam nie może o trzy m ać zag ra­

nicznego p aszp o rtu . Z ak ład y K ru p p a zw iększyły w ciągu o statn ich m iesięcy liczbę ro b o t­

ników o 50 tysięcy. P ra c u ją na dwie zm iany. W tak iem sam em tem pie p racu je cały żelazny i m etalu rg iczny przem ysł R uh ry . Ze w szystkiego, co w idziałem i słyszałem — dodaje k o re sp o n ­ d en t w ynika, że nie uleg a najm niejszej w ątpliw ości, N iem cy p rzy g o to w u ją się do w o jn y “.

T ak więc sp raw a w ygląda.

W ew nątrz k ra ju kuje się b ro ń i szkoli oddziały szturm ow ców . N a zew nątrz zaczepia się m ałą i słab ą A ustrję, podm inow uje

Dokqd pójść mnjq dziewczęta po ukończeniu szkoły powszechne]?

Od Redakcji. Zamieszczając ni­

niejszy artykuł pragniemy zwrócić uwagę naszych Czytelników, że więk­

szość tych wskazówek również dobrze odnosi się i do młodzieży męskiej.

K oniec ro k u szkolnego d la w ielu z nas jest zarazem k o ń ­ cem n a u k i w szkole pow szechnej.

S tajem y w obec zag a d n ien ia: Do­

k ą d się zwrócić, a b y zapew nić so bie szczęśliw ą p rz y s z ło ś ć ? “

N iekażda z n as może się kształcić w zakładach średnich.

T rzeba w ybrać sobie zawód, od­

pow iadający zam ożności i zam i­

łow aniom .

W dzisiejszych czasach, w obec coraz w iększej specjalizacji, istn ie­

je niezliczona ilość zawodów.

T rzeb a ty lk o sk iero w ać swe k ro ­ ki na d ro g ę n ajb ard ziej nam o d ­ pow iadającą, bo naprawdę tw ór­

czym i szczęśliw ym m oże być tylko człow iek, który kocha sw ój zaw ód.

- P aństw o, doceniając znaczenie k ształcen ia zaw odow ego, otw iera coraz now e szkoły i ułatw ia k o ­ rzy stan ie z nich. U kończenie szkoły zaw odow ej pozw ala śm ia­

ło sp o g ląd ać w przyszłość, u n ie­

zależnić się, założyć sam odzielny w arsztat p ra c y lu b pracow ać za­

w odowo w ró żn y ch p rz e d się b io r­

stw ach. Szkoły zawodowe dzielą się n a han dlow e i rękodzielni­

cze (przem ysłow e).

W pierw szych kształcą się p rzyszłe pracow nice biurow e:

b u ch alterk i, k o resp o n d en tk i, ste- n o g rafistk i, książkow e, k asjerk i i t. p. D rugie obejm ują n ad er o b szern y zakres um iejętności za­

w odow ych : kraw iectw o, bieliź- n iarstw o , hafciarstw o, m odniar-

stwo, kapelusznictw o, k oron- czarstw o, g alan terję sk ó rzan ą, n au k ę try k o tarzy , tkactw o, in tro ­ lig ato rstw o i t. p . ,

Szkoły zawodowe są 2 — lub 3-letnie.

W ażną odm ian ą ty c h szkół są szkoły gospodarstw a d o m o w e­

go. K ształcą one dziew częta n a zarząd czy n ie pensjonatów , hoteli, zakładów leczniczych, dom ów p ry w atn y ch i t. d. P o u k o ń cze­

n iu sem inarjów u zy sk u je się sta ­ now isko n au czy cielek g o sp o d a r­

stw a dom ow ego.

Nie n ależy zapom inać o tem , że dla w ielu dziew cząt polem działalności p o zo stan ie zaw sze dom i gospodarstw o dom ow e (rolne). S taran iem k o b ie ty p o ­ w inno b y ć zapew n ien ie w szyst­

kim członkom ro d zin y w arunków rozw oju władz um ysłow ych i d u ­ chow ych. K obieta jest szafark ą i kiero w n iczk ą m ienia ro d zin n e­

go. P rzez jej ręce przech od zą ciężko zarobione pien iądze — ona więc po n osi odpow iedzial­

ność za sto pień d o b ro b y tu dom u.

Do ty ch zadań p rzy go to w uje dziew częta szkoła go sp o darstw a dom ow ego, u d zielając w iadom o­

ści z dziedziny organizacji p racy , higjeny, rach u n k ó w g o sp o d ar­

skich, porządków , p ran ia , g o to ­ wania, p ie k arstw a i t. p. Po ukończeniu tej szkoły, ko b ieta jest dostatecznie przygotow ana do racjo n aln eg o p row adzenia do­

mu.

Lecz szkoła zaw odow a k ształ­

ci n iety lk o prak ty czn ie. W iele godzin p rzezn acza rów nież n a w yrobienie ogólnej k u ltu ry u m y­

słow ej o raz uśw iadom ienie pań­

stw o w e i obyw atelskie.

W ROCZNICĘ ŚM IERCI Ś. P. Ż W IR K I I W IGURY.

W dniu io września odbyły się w Cierlicku Dolnem wspaniałe uroczystości w pierw szą rocznicę tragicznej śmierci lotników — ś. p.

Żw irki i Wigury.

Uroczystość ta, w której wzię­

ło u d zia ł ponad jo.ooo osób, prze- , rodziła się w potężną manifestac­

j ę o charakterze narodowym.

Całe miasto Cieszyn tonęło w powodzi fla g .

Należy podkreślić olbrzymi u d zia ł w uroczystościach w s z y s t ­

kich zrzeszeń polskich, jakie istnie­

j ą na terenie Śląska.

się ją od ś ro d k a p rzez nieprze- b ie ra jącą w niczem agitację. A pod adresem silnej i zd ecy d o ­ w anej P olski p raw i się u s p a k a ­ jające słów ka, m ając n a m yśli uderzen ie n a n ią w tedy, g d y już w szyscy N iem cy b ęd ą u zb ro jen i i wyćwiczeni.

Liczy więc H itle r n a to, że Niemców jest dw a razy tyle, co n as i że p rzew ag ą liczebną n as zgniecie. Ale P o lsk a z p rzew ag ą liczebną zawsze daw niej a także w ostatniej w ojnie m iała do czy­

n ienia. I d opóki m iłość O jczy­

zny żyje w P o lak a ch — b iją p o ­ tężniejszych od siebie. T ak b ę ­ dzie i w p rzy szło ści!

Stefan Kulcs.

We w szystkich ro d zajach szkół zaw odow ych w y k ład an a je st n a ­ u k a języka polskiego, h istorja, geografja, higjena, g im nastyka, śpiew i t. d.

W esoło p ły n ą go d zin y w szko­

łach zaw odow ych. P o za w y k ła­

dam i i p ra k ty k ą jest sporo czasu n a p race społeczne. Dzia- łaję tu sp raw n ie sam orządy, k a ­ sy pożyczkow e, harcerstw o , P rz y ­ sposobienie W ojskow e Kobiet.

Bo dziew częta muszą pamiętać, że na równi z chłopcam i — obow iązkiem ich jest hartow ać ciało i ducha, aby w razie p o ­ trzeby stanąć w szeregi obroń ­ ców Ojczyzny.

P rzed o b ran ie m zaw odu n a le ­ ży zbadać g ru n to w n ie swe u zdol­

n ien ia i zam iłow ania, a w razie w ątpliw ości, u d ać się do P o r a d ­ ni Zaw odow ej w T o ru n iu (ul.

Sw. D ucha 16), k tó ra wiele d o ­ pom óc może niezdecydow anym .

A*. S.

(3)

te 38 M Ł O D Y G R Y P Str. 3

Rozległość w czesnohistorycz- n y ch cm en tarzy sk (por. a r ty k u ł:

O b rzędy i zw yczaje pogrzebow e...

w nr. 37 M łodego G ryfa), w ska­

zuje, że lud ność ów czesna m iesz­

k ała w d u żych sk u p isk ach p rz e ­ w ażnie w o kolicach grodów w a­

row nych, zak ład an y ch z re g u ły na m iejscach n a tu ry obronnej, na w zgórzach w śród bagien, lub w prost n a w yspach w iększych jezior.

G rodziska te m ają rozm aite kształty. J a k o n ajstarsze u ch o ­ dzą niew ielkie w arow nie o k ształ­

tach kolistych lu b lekko owal­

nych, otoczone w ysokim walem i zagłębieniem w ew nątrz, zbu do ­ w ane n a te re n ie nizinnym , bądź też nieznacznie w zniesionym . P rócz bagien, jezior lu b rzek, do k tó ry c h zw ykle g ro d zisk a p rz y ­ tykają, c h ro n iły je dodatkow o o stro k o ły i szerokie row y, w y­

p ełn ian e wodą.

P óźniejszą o d m ianą om aw ia­

n y ch w arow ni były grodziska, .zak ład a n e n a p ag ó rk ac h — stąd k sz ta łt ich jest bard ziej uroz­

m aicony. Z ależał bowiem w zu­

p ełn ości od w arunków te re n o ­ wych. Podobnie jak poprzednie, i te w arow nie um acniane b y ły row am i, w ałam i i ostrokoł&mi, oraz t. zw. przedg ro dziam i, t. zn.

m niejszem i, osobno u fo rty fik o­

wanemu częściam i właściwej w a­

row ni.

N ajm łodszą fo rm ą grodzisk są g ro d zisk a stożkow ate, zakład ane n a sztucznie sy p a n y c h w zniesie­

niach, g ó rą rów no ścięty ch i oto- . czonych wałam i.

N iew ielka stosunkow o p o ­ w ierzchnia, ja k ą otaczają wały, w skazuje, że w ew nątrz n ajczę­

ściej znajdow ał się jeden, rzadziej dw a b u d y n k i. M ogły więc one służyć za m ieszkanie w iększej liczbie ludności je d y n ie w chw i­

li niebezpieczeństw a, a i to przez czas stosunkow o niedługi.

N ie je st rzeczą n a to m iast w y­

kluczoną, że w czasach pokoju b y ły one stałą siedzibą jakiegoś naczeln ik a szczepu lub niew iel­

kiej załogi.

N iek tó re z ty c h w arow ni słu­

żyły z pew nością rów nież jako m iejsca k u ltu ; z zapisków b o ­ wiem histo ry czn y ch wiemy, że P om orzanie św iątynie swoje b u ­ dow ali w g ro d a c h w arow nych i tru d n o dostępnych. Takiem gro-

Wczesnohistoryczne warownie i osady słowiańskie na Pomorzu.

dziskiem , będącem zarazem m iej­

scem kultu, było p raw d op o do b ­ nie gro dzisk o n a w yspie jezio ra Radom no, w pow. lubaw skim , w odległości k ilk u set m etrów od brzegów . Sam a w yspa, licząca 370 m długości i 250 m szero­

kości, prócz n a tu ra ln e j w yn io s­

łości, c h ro n io n a b y ła p o tró jn y m pierścieniem wałów. W obec od-

M ichał Nagoda.

c 'U m ia n a w ą tły .

Gdy się zachwieją, gdy zbutwieją Skłóconych starców kruche trony Z wiarą, miłością i nadzieją M y pójdziem w życia wir szalony.

Wtedy przed nami się otworzy Ziszczonychmarzeń baśń wyśniona — Czyn się rozpali na kształt Pracą zadrgają nam ramiona.

W życie najmilsze wcielim z marzeń, Słowa przekujem w twarde czyny — A ż nas strudzonych, sytych wrażeń Tak, jak my ojcówzepchną syny.

ległości brzegów ko m u nikację z lądem utrzym yw ali m ieszkańcy p rz y pom ocy łodzi lub tratew .

O ile o osadach w arow nych tego czasu w iadom ości nasze są sto su n kow o duże, o ty le m ało dochow ało się reszte k daw nych osad nieobw arow anych.

Z te re n u P o m o rza znam y za­

ledw ie k ilk a osad nieobw arow a­

nych, co do k tó ry ch p rzy p u sz­

czać m ożna, że należały do ty p u okólnego. C haty w ty c h o sa­

d ach budow ane b y ły z drzew a i uszczelniane gliną, jak sądzić m ożna ze znajdow anej w p o b li­

żu w w ielkich ilościach glinianej po lepy. W ew nątrz każdej chaty um ieszczone było ognisko o tw a r­

te lub też obram ow ane kam ie­

niami polnem i.

P ró cz osad lądow ych m iesz­

kali P om orzanie w osadach n a ­

w odnych, zak ład an y ch n a g ru n ­ tach b ag n isty ch lub zgoła jezio­

rach .

Do najw iększej o sad y tego ty ­ p u należy osad a n a jeziorze Ł ą- korek, w pow. lubaw skim , w o d ­ ległości ok. 20 m od d zisiejszych brzegów jeziora. O sad a ta, zb u ­ d ow ana n a p a la c h w kształcie praw ie re g u la rn e g o czw oroboku 8 0 X 1 0 0 m, sk ład ała się z rz ę ­ dów pali, z k tó ry c h do dzisiaj zachow ało się 30 rzędów p o 40 — 45 sztu k w każdym rzędzie.

P a le sosnow e o śred n . 40—60 cm, w bite g łęboko w d n o jeziora, służyły za podstaw ę, n a k tó rej w ybudow ane b y ły właściwe sch ro n isk a w kształcie m ałych ch at lu b szałasów.

W ew nątrz czw o ro b o k u zn aj­

d u je się jeszcze obecnie p rz e ­ strzeń otw arta, służąca ówczes­

nym m ieszkańcom za p rzy stań . J e s t to tem b ard ziej p raw d o p o ­ dobne, że łączy się o n a z resztą jeziora szerokim kanałem . N aj­

b ard ziej n araż o n e n a n ie b ezp ie­

czeństw o boki osady ch ro n io n e b y ły przez tró jk ą tn e w ystępy, n a k tó ry c h zbu d o w an e b y ły jak ieś cięższe budow le (może wieże o b ­ serw acy jn e?), jak sądzić m ożna z dużo większej gęstości pali.

P ołączenie z odległym o 20 m lą ­ dem u trzy m y w ali m ieszkańcy p rz y pom ocy łodzi lu b łatw o u su w aln y ch pom ostów , na co zd ają się w skazyw ać zrzad k a rozm ieszczone pale, łączące o sa­

dę z brzegiem . Życie w osadach n aw o d n y ch przedstaw iało, rzecz p ro sta, dużo nied o g o d n o ści dla m ieszkańców , zabezpieczało ich jednakże w d o stateczn ej miecze p rz e d n iespodziew anym n a p a ­ dem , o raz p rzed szkodnikam i z jednej stro n y, z d ru g iej zaś um oż­

liw iało łatw e zdobyw anie śro d ­ ków do życia, o raz u su w an ie w szelkich nieczystości, k tó re n ie ­ w ątpliw ie daw ały się m ocno we znaki m ieszkańcom osad lą d o ­ wych.

O sady naw odne są dow odem w ysokiego poziom u ów czesnej tech n ik i budow lanej.

Samo w bicie w dno jeziora n ieraz k ilk u tysięcy p ali p od kilkadziesiąt czy więcej c h a t było zadaniem nielada, zw łaszcza, je­

żeli się uw zględni do ść p ry m i­

tyw ne śro d k i, jakiem i ro z p o rz ą ­ dzali ów cześni m ajstrow ie.

DR. TADEUSZ WAGA.

(4)

Str. 4 M Ł O D Y G R Y P Jfc 38 JÓZEF BOROWIK.

Dla naszego rybactwa morskie­

go honor nielada! Z pośród wie­

lu spraw, wymagających uzgod­

nienia pomiędzy Rządem Polskim a Gdańskiem, Wolne Miasto wy­

sunęło na pierwsze miejsce spra­

wę śledzi. Stare hanzeatyckie miastó, posiadające z pół tysiąca lat tradycji w handlu śledziowym, poczuło się zagrożone przez nowo-narodzoną, skromną przy­

stań rybacką w Gdyni, gdzie się dobudowuje pierwszą halę śle­

dziową. Postulat gdański ma tę dobrą stronę, że pozwoli społe­

czeństwu naszemu, jak też pa­

tentowanym politykom, przeko­

nać się z przebiegu obrad, że sprawy rybackie, w szczególno­

ści handel i przemysł śledziowy, najczęściej żartobliwie u nas trak­

towany, nie jest »konikiem“ paru zwarjowanych na punkcie rybac­

twa morskiego manjaków, lecz jest dla miasta portowego po- ważnem zagadnieniem gospodar- czem, koło którego skupiają się duże interesy handlowe i od któ­

rego zależy istnienie tysięcy lu­

dzi, mogących znaleźć tu pracę i chleb codzienny.

To też istotnie byłoby za dale­

ko może posuniętym zapałem ze strony organizatorów naszego ry­

bactwa na terenie portu gdyń­

skiego, gdyby ich zamiary spro­

wadzały się do łatwego przyciąg­

nięcia handlu i przemysłu śledzio­

wego do Gdyni, bez oglądania sie zupełnie na to, co się stanie z odpowiednim warsztatem w Gdańsku. Możemy stwierdzić, że nikomu się nawet [nie śniły takie światoburcze, czy raczej gdańskoburcze plany i jeżeli Gdańsk przywiązuje do dotych­

czasowych poczynań na terenie Gdyni aż taką wagę — świad­

czy to raczej o zbytniem prze­

czuleniu lub też o nieodpowied- niem poinformowaniu przez swo­

je organa fachowe.

W innem miejscu (w sierpnio­

wym numerze „Przeglądu Współ­

czesnego“), daję wyraz swym przekonaniom co do potrzeby bliższej i przyjaznej współpracy Gdyni z Gdańskiem i wynikają­

cych stąd wspólnych korzyści.

I właśnie na terenie spraw śle­

dziowych, jaśniej niż w innej dziedzinie, można nakreślić zadania poszczególnych portów.

Gdańsk posiada wypróbowane stosunki na terenie Szkocji i An- gji, posiada duży kredyt na tam­

tym rynku, posiada doświad­

czenie w traktowaniu rozmaitych gatunków solonych śledzi, stam­

tąd pochodzących, zna, doskona­

le potrzeby i przyzwyczajenia rynku polskiego; Wiele zresztą posiada też w tej dziedzinie usterek i niedogodności i jeżeli kupcy śledziowi chcą z Gdańska uciekać, to świadczy, że niewy-

starcza żyć wspomnieniami z dawnych czasów, lecz trzeba ota­

czać handel z Polską wielką opie­

ką i dbać o rozwój odpowiednich >

warsztatów. Tymczasem nietyl- ko nie widać tej opieki i troski

— lecz przeciwnie, klient z Pol­

ski jest narażony na najrozmait­

sze szykany, a przedsiębiorca musi w Gdańsku opłacać specjal­

ny haracz na instytucje, nic z handlem śledziowym nie mające wspólnego, i znosić różne osobi­

ste przykrości. Trudno więc, że­

by Polska zamykała port dla tych firm, któreby już dłużej byto­

wania w Gdańsku znieść nie mogły.

Ale nie w tern leży ciężar za­

gadnienia, bo jednak pomimo wszystko żadnego większego na­

pływu firm gdańskich w Gdyni nie obserwujemy. Obawy Gdań­

ska płyną z innej strony i w tym wypadku, pomimo wszelkich za­

pewnień, wydaje się, że Gdańsk nie broni swoich interesów, tylko występuje w obronie zagrożo­

nych portów niemieckich, i to Hamburga, jeżeli chodzi o import wysokocennych matjasów, oraz Altony, jeżeli chodzi o przeładu­

nek śledzi głównie norweskich,.

jak też częściowo Bremy i Weser- miinde, jeżeli chodzi o rozwój własnej floty śledziowej. Są to rzeczy dyskutowane od 1920 r.

począwszy — są to rzeczy z wielkim wysiłkiem realizowane od 1926 r. począwszy — ale ni­

gdy nie przyszło nikomu w Gdań­

sku do głowy, wziąć w tern udział, pomóc fachową radą, poprzeć sto­

sunkami, przyczynić się do reali-

01.-W u.

Wspomnienia z rewolucji bolszewickiej i tułaczki po Rosji.

(Ciąg dalszy).

T rzy dni trw ała podróż, m orze początkow o b y ło dość spokojne, lecz już p o d O dessą trafili­

śm y n a bu rzę. W y ko ły sało porząd nie. N iep rzy ­ zw yczajeni do tak ieg o ciągłego hu śtan ia, ludzie chorow ali, ale h u m o ru nik o m u nie b rakło.

B u rza trw ała kró tk o , więc liczyliśm y, że po d w ieczór p rzy b ijem y do lądu. Tym czasem po b u ­ rz y zjawiła słę mgła, k tó ra nie pozw oliła nam w ejść do p o rtu z obaw y przed minami, k tó re ta k licznie b y ły rozsiane przy w ejściu do p o rtu jesz­

cze z czasów w ojny światowej. C ały dzień zatrzy ­ mała* śą‘k m g ła p rzed portem i dop iero na d ru g i d z i e ń ^ p ó ^ p d e s ś a u k azała się naszym oczom w całefTi\vej okazałości. P o rt zap ch an y okrętam i i ró żń ęg b tb d z ąju stateczkam i tak, że z tru d em pilot dppńpvyądził nasz o k rę t do brzegu. Jeszcze je d en d iie fi przesiedzieliśm y n a okręcie i d o p iero n a trzeci dzień poczuliśm y pod nogam i ląd stały.

D ziwne to b y ło uczucie — trzeb a by ło jeszcze k ilk u dni, b y się n a now o przyzw yczaić do po­

ru sz a n ia się po ziemi. P o dczas p o sto ju w p orcie m ieliśm y kilka n iep ozb aw io n y ch h u m o ru ż o łn ier­

skiego atrak cy j. A więc d ak ty le. Ile to w spom ­ nień łączy się z ty m ow ocem po łu d n ia. Otóż do o k rę tu naszego, z pow odu b rak u m iejsca, dobił s ta te k to w arow y z W łoch, n aład o w an y daktylam i.

P rzeład o w an ie n a brzeg od byw ało się d ro g ą po-, w ietrzną po przez nasz o k rę t n a dźw igach i nikt- b y się może nie dow iedział, co się k ry je we w nę­

trzu sąsiedniego okrętu, g d y b y nie p rzy p ad ek, k tó ry o d razu ściąg n ą ł uw agę naszych wiaruBÓw.

M ianowicie, podczas p o d ró ży tak iej jednej sk rzy ­ ni przez nasz o k ręt, zaw adziła on a o coś, co spo­

wodowało jej rozbicie się. Ł a d u n e k w y sy p ał się, a oczom naszym u k a z a ły się p rzep ięk n e figi.

B ractw o h urm em rzuciło się i dalejże je zbierać.

T ajem nica ła d u n k u zo stała w y k ry ta, tajem n ica słodka, k tó ra zaspokoiła p o d n ie b ien ia zaledw ie k ilkudziesięciu naszym w iarusom . R eszta w mig zorganizow ała się i p rzy stąp iła do fasun k u. Cza­

tow ano n a n astęp n e tra n sp o rty pow ietrzne, o rg a ­ nizow ano n ib y p rzy p ad k o w e rozbicie się sk rzy ń ,

0 £

GDYNIA i GDAŃSK, i>

(5)

t e 38 M Ł O D Y Q R Y F Str. 5 zacji tych planów, które w rów­

nej mierze mogły być korzystne dla rybaka gdańskiego, jak i pol­

skiego.

Głównym bowiem motywem tych wszystkich naszych poczy­

nań było danie możności pracy i zarobku rybakowi morskiemu, któremu za ciasno jest przy ry­

bołówstwie przybrzeżnem. Jeżeli chodzi o Gdańsk, nikt interesów rybaka gdańskiego nie pilnował i nikt do współdziałania z nami się nie kwapił. Wróćmy jednak do obecnych propozycyj.

Jeżeli dzisiaj Gdańsk zgłasza akces — prosimy bardzo! Ale na podstawie rzeczowej, a nie na odnowieniu średniowiecznych wilkierzy (przywilejów) królew­

skich, zapewniających wyłącz­

ność Wolnemu Miastu. Teren naszych zadań w rybactwie jest ledwie tknięty i są wszelkie wa­

runki do współpracy rzetelnej, uczciwej i bez pieniactwa.

Pierwsze zadanie i to natych­

miastowe, dotąd niezrealizowane:

Przywóz śledzi świeżych z po­

łowów jesiennych angielskich.

Macie stosunki, macie kredyty?

Więc zakupujcie i sprowadzajcie bezpośrednio statkami do fabryk swoich, polskich, czeskich i ru­

muńskich! Poco ma to zabierać Altona i koleje niemieckie? Nie macie urządzeń odpowiednich dla

Rrzeładunku, nie macie ludzi i t.p.?

o, dobrze — to korzystajcie? z urządzeń Hali i Chłodni Rybnej w Gdyni, narówni z innymi, na- równi z nami.

Druga rzecz: macie rybakowi marynarzy bezrobotnych ? Twórz­

cie wspólne lub własne przedsię­

biorstwa połowu śledzi na Islandji, albo połowów na Murmanie. Dla­

czego może te rzeczy robić Estonja, Finlandja i Łotwa, dla­

czego może układać plany Szcze­

cin — a Gdańsk ma czekać je­

dynie na powrót do Rzeszy?

Trzecia rzecz: poco macie wy sami i cała Polska przepłacać Hamburgowi za przechowanie matjasów i delikatnych gatunków islandskich? Chłodnia w Gdyni jest za mała, żeby pomie­

ścić to wszystko, co pomimo kryzysu Polska konsumuje. Trze­

ba rozbudować istniejącą Chłod­

nię w Gdyni, lub też zbudować drugą. Możecie być wspólnika­

mi w kosztach i zyskąch. Wszel­

ka nowa budowa w Gdańsku bę­

dzie kosztowała daleko więcej.

Jest czysty i dobry interes. Przy­

stępujecie ? Nie ? — Bo nie chce­

cie utrudniać życia swoim roda­

kom i łaskawem okiem patrzy­

cie na ich konkurencję? Nie chcecie się narazić Hamburgowi i Szczecinowi ? Jedynie Gdynia was niepokoi!

No tak, na taką współpracę i rozgraniczenia trudno się zgodzić.

Więc też nie powinniście się dzi­

wić, jeżeli też to, co Gdynia so­

bie zdobyła sama i o czem wo- góle Gdańsk nie chciał myśleć — to sama będzie nadal uprawiała!

Dla wszelkiej zgody trzeba ofiar z obu stron. Kapitulować Gdy­

nia nie myśli!

. , (Ryba).

by potem pakow ać chlebaki n a zapas. W końcu zabaw a się sp rzy k rzy ła , bo już d ak ty li m ieli dość i w ch leb ak ach i żo łądkach.

D ru g a z koleji, dość w esoła d la nas, lecz dla s tro n y przeciw nej w sk u tk a c h sw ych n ie ty le tr a ­ giczna, ile b o le sn a p rz y g o d a sp o tk ała n as p o d ­ czas sam ego w yładow yw ania się. W ro zg ard jaszu w yładow yw ania nie zauw ażono, ja k dwaj złodzieje, k o rzy stając z zam ieszania, b u ch n ęli w orek z u p rz ę ­ ż ą , ^ chcąc szybko załatw ić się z łupem , w p o ­ bliżu naszeg o o k rę tu w jakiem ś u k ry ciu p rz y s tą ­ pili do jego podziału. K toś ich je d n a k zauw ażył, złap ał i zaprow adził n a okręt. N atychm iast zo r­

ganizow ał się sąd połow y z w iarusów i po k ró t­

kiej n a ra d z ie w ydał „w yrok za k radzież m ienia żołnierza polskiego, n a p rzestro g ę in n y m złodzie­

jom odeskim , n a k arę chłosty po 25 batów d la każdego; w yrok należy w ykonać n a ty c h ­ m iast z tem, że w ym iaru k a ry d o k o n a jed en zło­

dziej na d ru g im “. Po w ykonaniu w y r o k u . w y­

puszczono ich n aty ch m iast n a w olność z o strze­

żeniem, b y się więcej nie w ażyli o k rad ać żołnie­

rza polskiego, bo w przyszłości o trzym ają podw ój­

n ą porcję.

W m ieście sam ym b yli jeszcze N iem cy, k tó ­ rz y pow oli opuszczali O dessę, wywożąc co się da dp „ V aterlan d u ”. Z etknięcie się n aszy ch w iaru ­ sów z nim i nie było zb y t miłe, kończyło się zaw­

sze aw anturam i, m ordobiciem i t. p. W jakiś czas p otem zaobserw ow aliśm y ro zszerzającą się dem o­

ralizację w śród oddziałów niem ieckich', wobec te ­ go postanow iliśm y pom óc im w pozbyciu się b ro n i, k tó ra cieszyła się u n as w ielkiem u znaniem . P o ­ częliśm y m. in. ro z b ra ja ć ich, gdzie ty lk o okazja się nadarzy ła, zwłaszcza p rz y b ary k ad ach , jak ie urządziliśm y w po bliżu n aszych koszar, z obaw y p rzed zakusam i Szwabów n a n aszą w olność. Tam też każdego Niem ca, k tó ry lekkom yślnie zapędził się w nasz rejon, osw abadzaliśm y z m auzera. B a r­

dzo w ielkim p o p y tem cieszyli się oficerowie i po d ­ oficerow ie, a to z pow odu pistoletów , n a k tó re każdy z nas m iał w ielką ochotę. U rządzano na nich form alnie polow ania z n agonką. P o tem się tro ch ę uspokoiło.

P o św iętach B ożego N arodzenia, k tó re ta k p ięk n ie urząd ziła nam „P o lo n ja”, m ieliśm y aw an ­ tu r y z P e tlu rą .

(Ciąg d alszy nastąpi).

N ap raw a więcierzy.

(6)

Str. 6 M Ł O D Y G R Y F Jia 38

TERENOZNAWSTWO.

N iezawsze je d n ak jesteśm y w tak iej sytuacji, że m ożem y cały te re n obejść i w ym ierzyć go k ro ­ kam i, nieraz ro zp o rząd zam y ty l­

ko niew ielkim odcinkiem , z k tó ­ re g o m usim y w ykonać szkic n a ­ szego p rzed p o la.

Szkic ta k i w ykonujem y n a s tę ­ p u ją c o :

P o u stalen iu s tro n św iata i oznaczeniu k ie ru n k u pó łn ocn ego n a szkicu, od m ierzam y d o k ła d ­ nie k ro kam i dłu g ość ob ran ej przez nas podstaw y, k tó rą może b y ć : p ro s ty o d cin ek drogi, to r kolejow y, rów strzeleck i i t. p., a n astęp n ie, po u sta le n iu i wy­

ry so w an iu podziałki sposobem , ja k to w poprzednim num erze b y ło opisane, ry su jem y ją na p a ­ pierze.

P o u sta le n iu dłu g ości p rz y s tę ­ p u jem y do rozm ieszczenia p rz e d ­ miotów, w idocznych w teren ie, ce­

l i .

SZKIC „Z PODSTAWY“.

lując na nie z k ońcow ych p u n k ­ tów naszej p o dstaw y .

P rz y o b ie ra n iu (w yszukiw aniu) p unk tó w , do k tó ry c h m am y ce­

lować, trz e b a pam iętać o tem, aby o b ierać je o ile m ożności tak, ab y kąt, jak i stanow ić b ę ­ dzie n asza w ycelow ana lin ijka z pod staw ą, nie b y ł m niejszy od k ąta 45 s to p n i; w p rzeciw nym razie u stalen ie p o łożenia p rz e d ­ m iotu p rzy p rzec ięciu się dw óch linij z przeciw n ych końców n a ­ szej p o d staw y będzie n ie d o ­ kładne.

Do celow ania n ajlep iej używ ać linijki w kształcie tró jk ąta, z k tó ­ reg o dłuższy bok o p ie ra n y o szkicow nik, a k ró tszy n astaw ia­

my n a w łaściw y k ie ru n e k p rz e d ­ m iotu. S koro k ie ru n e k już u s ta ­ liliśm y (w ycelow aliśm y), w zdłuż dłuższego boku tró jk ą ta p rz e ­ ciągam y linję z jed n eg o ko ń ca

naszej p o d staw y do m iejsca, gdzie przypuszczalnie będzie zn aj­

dow ał się u p a trz o n y p rzed m io t.

Po w y ry so w an iu w ten s p o ­ sób k ilk u linij n a zn ajdujące się p rzed nam i p rzed m io ty , p rz e c h o ­ dzim y na d ru g i koniec p o d sta­

w y i tu po w tarzam y to samo, celując n a te sam e przed m io ty . P u n k ty p rzec ięcia się linij, p rz e ­ p ro w ad zo n y ch z jed n eg o i d ru g ie­

go k o ń ca po d staw y , w ycelow a­

n y ch n a o b ra n y przedm iot, o zn a­

cza nam położenie tegoż p u n k tu w teren ie.

Tego ro d zaju szkice w y k o n u ­ jem y w tedy, k ie d y m am y m ało czasu n a o dm ierzanie o k o liczn e­

go te re n u k ro k am i, lu b też, gdy te re n te n jest d la n as n ie d o stę p ­ ny, jak np. — g d y chcem y wy­

ry so w ać szkic w idzialnych w k il­

ku p u n k ta c h okopów n ie p rz y ja ­ cielskich.

(7)

hfe 38 M Ł O D Y G R Y P Str. 7

O ludziach samotnych i zapomnianych.

Ludzie bezdom ni, sam otni, opuszczeni... Mijają n as codzień w szary ch u b ra n ia c h z jak ąś paczk ą w ręku, czy teczką, śp ie­

szą to tu, to tam , ru ch y są szyb­

kie, bo w biurze czekają n a za- ink aso w anie p ien iędzy , w jakim ś urzędzie n a p a p ie r o treści — m ąka p szen n a loco stacja n a ­ dawcza... A po obiedzie, g dy p rz e sta n ą sk rzy p ieć drzw i u rz ę ­ dow ych dom ów p racy , znużeni id ą wolno ulicam i, siad ają n a ław kach, lu b p rz y sta ją koło skle­

po w y ch wystaw... Tysiące ludzi szary ch , standaryzow any ch p io n ­ ków, o k tó ry ch życiu n ik t nie wie nic. I nie ciekaw ią nikogo ich przeżycia.

P a n i X w ysiadła przed chw ilą z lśniącej Ispano-suizy, a jakiś d y re k to r b an k u zatrzasn ął za sobą drzw iczki P a c k a r d ’a... O d­

w racają się głow y idących, z ła ­ kom ym szacunkiem p a trz ą dzie­

siątk i oczu n a te dwie postacie

— k to ś pow iedział półgłosem — ten d y re k to r ty d zień tem u m iał w y p ad ek sam ochodow y... W ie­

dzą o nim, bo ty d z ień tem u w zw iązku z w ypadkiem fo to g rafja jego b y ła w k ilk u pism ach...

A ci ludzie sam otni, nieznani.

N ikt im się nie k łan ia, p rzech o ­ dzą tylko... M ieszkają n a u licy X pod jakim ś num erem ... T ylko nad dacham i niezliczonych kam ienic sterczą anteno w e p ręty . Słońce m ieni się w d ru ta c h i w skazuje drogę. T u m ieszka sta ru sz k a w dowa — tu m ałżeństw o z 12-to letnim synkiem , a tu za tem i oknam i w kuw a sztubak, kocha się w M arlenie D ietrich, uczy się i cierpi... I dziesiątki, setk i m ieszkań... Tam w łaśnie oni są

— szarzy p rzech o d n ie o s ta n d a ­ ry zo w anych tw arzach i u b r a ­ niach... A tam gdzieś dalek o jest w ielka S tacja Radjowa, k tó ra dla nich pracu je. •

„Dzień d o b ry państw u, ro z p o ­ czynam y a u d y c ję “, głos w ibruje

w kw ad ratow ych p o d w ó rk ach — w pada życzliw em dobrem sło­

wem do zapom nianych w wiel- kiem m ieście domów, do zag rze­

b an y ch na dalekiej prow incji dw orów i chat. U śm iechnęła się staru szk a;'

— Mój Boże, jacy grzeczni są ci państw o w radjo — szepcze...

No bo i p raw d a, przecie n ik t jej, gdy w stanie, nie pow ie p r o ­ stego słow a „ d z ie ń d o b ry “. T a k ! S taru szk a wie, czuje to, że p rz e ­

cież nie zapom niano o niej, że i ona jest tą, do k tó re j mówią teraz... Z ak rz ątn ęła się tro c h ę po dom u, wzięła do cerow ania p o ń czochy i siad ła ze słu chaw ­ kam i n a uszach... J e s t jej dobrze

— Grają... Tego w alczyka to p a ­ m ięta jeszcze ze swej młodości...

A teraz czy tają w iadom ości ze ze świata, jak to miło, sam aby już nie m ogła, oczyby ją bolały, nie dow idzą już. S łucha więc.

G odziny lecą prędko, prędko...

Z aw ik łaną siecią w ielkich d ró g p ędzą pociągi. J a d ą n iesp ok o j­

ni, śpieszący gd zieś w św iat lu ­ dzie... połow y ich n ik t nie żegnał n a stacjach, n ik t nie przyw ita.

Na tw arzach ich znać znużenie i obojętność. K ilku pasażerów ma słuchaw ki n a u s z a c h :

— Rozpoczynam y k o n cert. P o ­ dróżnym p o ciąg u X życzym y do b rego o d b io ru i szczęśliwego p rzy b y cia do m iejsca p rz e z n a ­ czenia.

Ktoś z d alek a p o d ał im rękę

— serd eczn y uścisk. — „Dzię­

kuję pań stw u , ja jestem w zruszo­

n y tą pam ięcią o mnie, ja ta k i zawsze byłem sam “.

D ygocą szyny, p ędzą niew ia­

dome pociągi...

— H allo, zginął chłopiec lat 12... ktoby w iedział, pro szo n y jest...

Ł zy p ły n ą z oczu m atki. P rz e ­ cież całem u św iatu pow iedzieli, że to jej syn z g in ą ł.. w iedzą

wszyscy, jeżeli żyje, to znajdzie się napew no...

Z głośników lecą cisy i bem o­

le — wesołe, fry w o ln e niem al to n y fo rte p ia n u . R odzina cała je obiad... Tata jest n ieu sp o so - biony, bo m am a ro b i w ymówki.

A w g ło śn ik u ktoś w łaśnie r e ­ plik u je :

— K iedy n a stół w jedzie zu­

pa, to mów do m nie jak do s łu ­ p a — a później — ja k m am dom, to m am przyw ilej, żebym w d o ­ m u spokój miał...

Może po d w pływ em tej lekcji on z tuzinkow ego stanie się jed­

nostkow ym , z n iezn an eg o , z je d ­ nego z wielu, zmieni się w tego, 0 k tó ry m w szyscy mówić będą...

Sztubak k u je lekcje — w s ą ­ siednim dom u m ają rad jo — sły ­ chać w alca „Fale D u n a ju “. Oczy m łodzieńca zach o d zą m głą. To ch y b a d la niego g rają tę melo- d j ę : Widzi siebie, jak się schyla, podaje kw iat jej, M arlenie, szep- c z e ;

— P a n i ja oddaw na... i snuje się m arzenie zakochanego.

Jed en aście ud erzeń, h ejn ał — 1 — życzym y p a ń stw u d obrej nocy — w szystkim niezn an y m i sam otnym .

Noc księżycow a p o św iatą za­

lew a ziemię. U snęli... W ielka r o ­ d zin a lu d zk a, p ełn a tro sk i b ó lu ucichła, u k o ły sa n a pozdrow ie­

niem .

Szkic „s

Cytaty

Powiązane dokumenty

Aczkolwiek pierwotna osada rybacka dużo na tern zyskała, (wchodzi bowiem w stosunki handlowe z miastami północno- niemieckiemi), z drugiej jednak strony kupcy ci

Nadzwyczaj ważną rzeczą jest również zachowanie się junaków podcz.as ćwiczeń i wykładów. posiadamy czasu bardzo mało. O powtórkach mowy być nie może. Kto

denburskie, przed którem trzeci z rzędu biskup tej stolicy, Welkmer, wcześniej już ratował się ucieczką, w dniu napadu zaś również obroń­.. ca

fera, wysłużonego żołnierza wojsk kolonjalnych, któremu już dobrze dokuczyło afrykańskie słońce, trzeba było zapoznać się z mia­.. stem i kierunkami

cuskie słowo słychać było tylko w ustach dozorców, urzędników i policjantów. Tłum niewolników mówił swoją* gwarą portową — międzynarodową. Nietrudno też

Korona bowiem polska stawała się już przedmio­.. tem bezwstydnego targu, a sprze- dajność senatorów i posłów od tego czasu zaczyna wpływać

Korowód rozpoczął się od tradycyjnych zabaw ludowych. R więc barwne grupy delegatów i delegatek poszczególnych ziem zaprezentowały przed P, Prezydentem i jego

go przelotu: przez Ocean. Witamy Cię więc z daleka jak najserdeczniej i cieszymy się bar­. dzo, że wróciłeś nam zdrów i'radosny. — Jako dowód naszej radości