• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 8, nr 24 (1914)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 8, nr 24 (1914)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Numer 24 Dnia 11 czerw ca 1914 .

T YG O D N IK O BRAZKO W Y NA N IED ZIELĘ KU PO UCZENIU I RO ZRYW CE.

S Y N D Y K A T R O L N IC Z Y

K R A K Ó W ,

P la c S z c z e p a ń sk i 1. 6.

N a e i n n a > k o n i c z y n , t r a w , b uraków , ro llin strączko- n a o lU ll d . w ych i w arzy w n y ch o g w aran to w an ej czy sto ­ ści i liie kiełkow ania.

H a W n 7 U • tom asyna, s u p e tfo sfa ty , ta l^ tr a chilijska, id i I l d l l l l Ł j • p o ta io w a , k a in it k r a j o w y i stsssfu rck i, w a­

p no azotow e.

I l f l * 7 u n u r n l n i P 7 P * W yłączna re p re z e n ta c y a na Gali- m a o Ł y iiy r U ll ll b iC . c y ł w ste rh iw ia to w o znanych siew -

n ików „ W e s t f a l i a " , ( n o )

Płg|j, broi], knltjwator;, sienniki, walce ele. tle.

L W Ó W ,

ul. K o ściu szk i I. m

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K osiarki, Zni*

w iark i, W iązałki, G rab iark i, Przetrząsacie.

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przybory m leczarskie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

KO KS ostraw ski I górnośląski.

j Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie j

■ najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjmuje na najdogodniejszych warunkach

■ ubezpieczenia od ognia, gradu, na życie (kapitałów, posagów i rent), oraz od kradzieży I ra-

bunku. Fundusze gw arancyjne Towarzystwa wynoszą p rzeszło 6 8 milionów koron.

Informacyi udzielają Dyrekcya oraz wszystkie Zastępstwa i Agencye Towarzystwa. 197

Towarzystwo tkaczy

p o d w e z w a n ie m ś. S y lw e stra w K o r c z y n i e o b o k K ro sn a

przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bielane lub szare o zwykłej lub po

dwójnej szerokości, po cenach możli

wie najniższych. •bok Krotna Korczyna

Zakład pogrzebowy „Concordia"

S S ^ m jed y n y w K rakow ie 5 E 2 S S

który posiada własny w ielk i w yrób trum ien

Jana Dolnego

P la c S z c z e p a ń s k i L . 2 . (dom własny).

te le f o n Nr. 881.

Przy zamówieniach prosimy powoływać sip na ogłoszenia „Roli“ .

r u p raw n ion a

I

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

pod firm a

K . R ŻĄCA I C H N U R SK I

K r a k ó w , u l . £ w . G e r t r u d y 4 .

w y ra b ia pod kontroli) K o m isy i p rzem ysło w ej T o w . L e k a rs k ie g o k ra k . p olecon e przez toż T o w a rz ystw o

W O D Y M I N E R A L N E S Z T U C Z N E

o d p o w iad a jąc e sk ład em chem icznym w id o m : Bilińskiej, Gleshilblerskiej, Selterskiej, Vlchy, Homburg, Kiisingen tudzież sp e cya ln e leczn icze, j a k : lito w ą, bro m ow ą, jo d o w ą , ie - lazistą, k w a in ą oraz w o d y m ineralne n orm aln e

i

przepisu p ro f.

J a w o r s k i e g o . — Sp rzed aż cząstk ow a w ap tek ach i d ro gu ery ach . C en niki na żąd an ie d arm o.

Z a 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej

ł»*-jr*m daEy ma| owef „ B R . Z« 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk

kw argll n a r id „B . R ." liii N r 4

ł j i j ł * sa pebraałewi

F a b ry c z n y s k ła d s e r ó w : B R A C I R O L N I C K I C H ) K r a k ó w , W i e l o p o l e 1 / 2 4 I R y n e k g l . i r ó g S i e n n e j .

C e n n ik ró ż n y c h s e ró w d a r m o i o p ła tn ie .

(2)

I I m m H

I B

Kto zacznie czytać, ten się nie oderwie od Zajmujące] książki stron 228

p o d tytułem

tajemnica oblubienicy

p rz e z C o n a n D oyla

Cena dawniej 3 kor. obecnie 1 Koronę z p r z e s y ł k ą Kor. i'20 (z przesyłką po^

leconą Kor. 145).

Adres: Administracya „Roli", Kraków, ul. św. Tomasza 1. 32.

I

Parcelacya Z

Jeszcze o k o ło 70 m o r g ó w gru n tu orn eg o i łą k I-szej k lasy w m niejszych i w ięk szych p arcelach w o d le g ło śc i g k im . od K ra k o w a p o K. 1.4 5 0 za m orgę do sprzed an ia. P o ło w a ceny

ku pn a może n a d łu g ie la ta b y ć ro zło ż o n a na sp łaty . Z gło sz en ia w p ro st do w ła ś c ic ie la : E D W A R D Ś M I E C H O W S K I

K r a k ó w , ul, Z y b lik ie w io z a jo .

S m a c z n e i n ieu leg ająee zepsu ciu

z o w o c ó w , m i ę s a i j a r z y n

k o n s e r w y

m o ż e sp o rz ą d z ić k a ż d a g<v s p o d y n i sam a ła tw o i ta ­

nio za pom ocaw W e r l f 9 sło jó w i a p a r a -

¥ ¥ G u lV C x * U i do k o n se rw .

D arm o ilu stro w an y cen n ik z po- żyteczcem i przepisam i w y sy ła

firm a

J . W e c k , N a h r e n .

S c h o n b e r g N 5 7 .

Jak astmę, koklusz, cierpienia płuc

za pomocą domowych środków zupełnie można wy­

leczyć, doniesiemy każdemu natychmiast. Proszę posłać opłaconą kooertę na odpowiedź.

Frau Marik, Pilsen (Bóhmen) Koterowska 36.

M Ł Y N E K D O K O Ś C I

>Heureka« niezbędny dla każdego gospodarza. Od IC. 24'— za sztukę wzwyż. Sprzedano w przeciągu 3 lat

przeszło 36.000 sztuk.

Proszę żądać szczegółowego prospe ktu i cennika od firmy J o h a n n B a l d i S c h a r d i n g ajm In n . L Ob. Oest. Specialgeschaft fur Gefliigelzucht.

P r o s im y n a ju siln ie j p rz y p rz e sy ła n iu p ren u m er­

a ty p i s a ć w y r a ź n ie im ię , n a z w isk o , m ie j"

sce za m ie sz k a n ia i p o cztę.

P oczciw y.

— N ie ! J a tego nie p rzeż yję! Jestem k o m p letn ie z ru jn o w a n y ! C a ły m ajątek stra c i­

łem na n ieszczęśliw ych sp ek u lacyach g ie łd o ­ w y c h . D zięk i B o g u , że ch o ć szczęście m ojej c ó rk i je st zap ew n ione, g d yż ty mój

d r o g i, p rzyszły zięciu będziesz d b a ł o jej szczęście...

— T o się po m nie nie p o k a ż e ! I ja jestem c zło w iek iem ... Ja k ż e m iałb ym serce zabierać ci jeszcze córk ę, g d y już w szystk o stra c iłe ś?

D o k ła d n e o k re ś le n ie .

S ę d z i a : Od ja k ie g o ż czasu je ste śc ie w d ow cem ?

O s k a r ż o n y : Od czasu, k ie d y m oja żona um arła, panie s ę d z io !

Roczniki „Roli u

zaw ierające po kilka ciek aw ych p o '

w ieści i bardzo w iele p ię k n y ch legend, h um oresek, p o w iastek , ODrazków i t. p.

są jeszcze do nabycia, a m ia n o w icie : zaś z 1012 r.

n ie o p raw n e po 3 K.; pię kn ie o p ra w n e po 4 K.; pięknie oprawne na lepszym papierze po 6 K ; nadto piękn ie o p ra w n e p ó łro c z n ik i

R o li z d ru g ie g o p ó łro c z a 1 9 i i r., z a ' w ie ra ją c e d w ie c a łe b a rd z o p ię k n e p o ' w ie ś c i p . t. „ R o z b ó jn ic z e g n ia z d o "

i „ R u b i n w e z y r s k i" po 2 Kor. 50 hal.

O p ró c z te g o m a m y jeszcze O k ła d k i do R o li na rok 1913 p r a k t y c z n e

i e le g a n c k ie p o 5 0 h a lerzy .

C en a 1 K or. 20 h a i.

O B R A Z K O W Y

%\ ii, la w im I

i w

N A K O K 1 91 4 .

I

Na życzenie o tr z y m a ją n a si p r e n u m e ra to ro w ie d o w o ln y

ilość K a le n d a rz y p o 5 0 h a le rz y .

(3)

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IE P O L IT Y C Z N Y KU PO U C ZEN IU I R O Z R Y W C E .

Przedpłata: R ocznie w A u stry i 4 ^ 5 0 k o r., p ó łro czn ie 2 'ąo k o r.; — do N iem iec 5 m arek ; — do F ran cyi 7 fra n k ó w ; — do A m eryki a d o lary . — O głoszenia po 3o h alerzy za w iersz jed noszpaltow y. — N u m er pojedynczy 1 0 h a le r z y ; do nabycia w k się g a rn ia c h i na w iększych d w o rcach kolejow ych. — A dres na listy do R edakcyi i A d m m is tra c y i: Kraków, ulica *W . T o ­ masza L . 32. L istów n ie o p łaco n y ch nie przy jm u je się. G o d zin y re d ak cy jn e co d zićn n ie od godz. 3 do 6 . T elefo n n r. 50.

W dworku białym ruch wielki... Państwo, dzieci, czeladka — Wszyscy wielce zajęci... Żwawo biega gromadka.

Dzieci znoszą na ganek: dywaniki, firanki, Z doniczkami kwiafeczki i w wazonach wiązanki.

Dziedzic, stojąc na krześle, w ganku, dywan przybija;

Sługa przykląkł na schodkach, z wełny świece odwija;

Ila drabince ekonom, wzniósłszy ręce ku górze,

Krzyż z bławatków zawiesza ponad gankiem, na murze;

Dwaj parobcy aleję przystrajają Jedliną;

Wije wianki karbowy z swoją starszą dziewczyną.

Słowem ma fu robotę każdy, kto chce pracować — riawef dziaduś sędziwy ani myśli próżnować:

Ujął w ręce swe drżące tataraku wiązankę I na ławce pod lipą, robi drobną krajankę.

3 uż gotowy, dziaduniuf — szepnął szparko wnuk mały.

3 uż gotowy, mój zuchu ? Czy gotowy Już cały ł

— Chodź, dziaduniu, zobaczysz t — I podawszy rączynę, Wiedzie dziadka wnuk dziarski przez zieloną drożynę.

lias proporców powiewa: krasne, białe, niebieskie — Ila nich postać ITlaryi, albo główki anielskie;

Feretrony za niemi — malowidła odwieczne —

niosą wiejskie dziewczęta — wszystkie strojne, świąteczne.

W wieńcu z kwiecia polnego idzie godło Zbawienia — Ono jedno trwa wieki i postaci nie zmtania...

Dalej chłopcy w komeżkach pobrzękują w dzwoneczki;

Bliżej dziewcząt gromadka sypie drobne kwiafeczki.

Z wonią dymu kadzidła, kfóry idzie do góry,

Idą razem westchnienia, śpiewne wznoszą się chóry...

Pod sklepieniem z purpury lśnią monstrancyi rozblaski, Bije od nich majestat miłosierdzia i Łaski...

Świece płoną, migocą, słońce jasne przygrzewa — fl lud, modły zanosząc, rzewne pieśni wciąż śpiewa...

Cak bywało od wieków — trwa fradycya I ninie, Bo co z Boga poczęte, ma moc wieczną — nie zginie.

Ina Śnieżko-Błocka.

(4)

370 >R O L A«

Antoni St. Sassara.

W o b l ę ż o n e j W a r s z a t n i e .

P o w ieść h is to ry c z n a .

9. Śmierć zdrajcom.

Po ucieczce Igelstróma i zdobyciu jego pałacu Warszawa odetchnęła. Zdawało się wszystkim, że teraz nastaną lepsze czasy, że miasto i kraj cały, wyzwoliwszy się z pod wpływów rosyjskich, pomy­

ślą o uporządkowaniu spraw wewnętrznych i o zabez­

pieczeniu przyszłości.

Jakoż niebawem zabrano się do wykonania tego, co ogólnie uważano za najpilniejsze. K iedy w W ielki Piątek strzelanina ucichła, Rada Narodowa, wybrana niedawno, wysłała do W ilna członka swego, Zieliń­

skiego, aby zawiadomił braci Litwinów o wypadkach warszawskich i aby się rozpatrzył, jak tam sprawa rewolucyi stoi. Do Kościuszki wysłano również szcze gółowe doniesienie o zaszłych wypadkach, aby ten wiedział, jak ma dalej postępować.

Równocześnie poczęto formować oddziały woj­

ska z mieszczan warszawskich, tem spieszniej, że Pru­

sacy stali już pod Warszawą, a każdej chwili można było się spodziewać, że i R o sya nie pozostanie bez­

czynna, ale niebawem poszuka odwetu za poniesioną klęskę.

Zbrojono się więc i organizowano na gwałt, aby być w gotowości na wszelki wypadek.

Wtem najniespodziewaniej gruchnęła po całej Warszawie wieść straszna, ochydna. Z papierów, po zostałych w pałacu po Igelstromie, dowiedziano się, że rząd królewski za ruble sprzedał się R osyi. B y ły tam kwity, wystawione przez takich dygnitarzy, jak hetman Ożarowski, marszałkowie Ankwicz i Zabiełło, marszałek policyi Moszyński i wielu innych, którzy za służenie Moskalom pobrali grube sumy.

Na tę wiadomość tłumy poczęły się burzyć.

— śm ierć zdrajcom! — odzywały się coraz czę­

stsze okrzyki. — Na szubienicę! Powiesić łotrów!

Zatrwożyły te okrzyki Kilińskiego. Nie szło mu o zdrajców i sprzedawczyków oczywistych, ale oba wiał się, aby wśród winnych i niewinni nie zginęli.

W yskoczył więc na jakiś kamień, a zerwawszy roga­

tywkę z głow y, krzyknął:

— Niech żyje Ojczyzna!

Podjęły okrzyk tłumy:

— Niech żyje Ojczyzna! Niech żyje Naczel­

nik! — ale zaraz dodały, tylko z jeszczp większą mocą:

— Śmierć zdrajcom!

Okrzyk ten leciał z ulicy na ulicę i ściągał co­

raz większe tłumy w miejsce, skąd wyszedł. A z tłu­

mem szło wołanie:

— Na szubienicę! Na szubienicę! ‘ Kiliński dał znak, że pragnie przemówić.

Uciszyło się w tej chwili, tylko z oddali docho­

dziły głosy:

— Powiesić zdrajców!

— Obywatele! — przemówił Kiliński. — Za zdradę śmierć się należy. Lecz —* pytam — kto nam dał prawo karania śmiercią?

— Do króla nie pójdziemy, bo on sam taki, jak i inni! — krzyknął ktoś z tłumu.

— Nie pójdziemy, prawda, ale i karać sami nie możemy — odparł Kiliński. W ypada zaczekać na Kościuszkę, bo on jeden wódz całego narodu!

— A tymczasem zdrajcy ujdą! — odpowiedziano.

— Na szubienicę! Na szubienicę! — zajęczały tłumy.

— Zgoda! — krzyknął z całej siły Kiliński. — Zyfoda i ja jestem tego zdania, ale kto z was weźmie przed Bogiem odpowiedzialność, jeżeli wśród winnych i niewinny śmierć poniesie? K to ?

Nie było odpowiedzi. Zapytanie to ostudziło nawet najzapaleńszych.

— A więc co robić? — padło pytanie.

— Musimy ukarać zdrajców! — odpowiedziano z tłumu.

— Dobrze! — rzekł Kiliński. — Jeżeli chcecie postąpić legalnie, więc wnieście oskarżenie do R ad y Narodowej; ona winnych osądzi i wyda wyrok.

— Dobrze mówi! — ozwały się głosy. — Niech żyje K iliński!

Jakoż Sierakowski i inni zajęli się natychmiast spisaniem żądań ludu i oskarżenia przeciw zdrajcom.

Na pierwszem miejscu postawiono: Ożarowskiego, Ankwicza, Zabiełłę i Kossakowskiego.

Deputacya, prowadzona przez Sierakowskiego, udała się na ratusz i złożyła swą notę Radzie Naro­

dowej. Prezydent R ad y przyrzekł spełnić inne żąda nia ludu, ale oskarżenia nie chciał słuchać.

— Jaśnie Wielmożny Panie Prezydencie! — za­

wołał wtedy Sierakowski — jeżeli ty nie uczynisz zadość żądaniom ludu, lud sobie sam sprawiedliwość uczyni.

— Śmierć zdrajcom! — huknął okrzyk wśród tłumów na potwierdzenie słów Sierakowskiego.

Zakrzewski coraz bardziej przekonywał się, że woli ludu ustąpić musi, lubo więc niechętnie polecił Kilińskiemu zaaresztować bezzwłocznie oskarżonych dygnitarzy.

— Panie Prezydencie! — ozwał się Sierakow­

ski. — Oznajm to sam ludowi, a prędzej się uspokoi.

— W ystarczy, iżem się zgodził na jego życzenie.

— Nie wystarczy, bo jeżeli tego nie uczynisz, co radzę, lud dłużej czekał nie będzie.

Zakrzewski ustąpił. W yszedłszy na ganek w to­

warzystwie innych członków R ad y, oznajmił drżącym głosem o wydanem poleceniu aresztowartia oskar­

żonych.

— Tłum zadowolony począł się rozchodzić, zwłaszcza że już ściemniać się zaczynało.

Kiliński nie był zadowolony z polecenia, ale chcąc nie chcąc, musiał je wykonać, tembardziej że wrazie jakiegoś niebezpieczeństwa dla, oskarżonych, mógł ich od zemsty tłumów swą powagą ochtonić.

Aresztowanie rozpoczął od biskupa K ossakow ­

skiego i hetmana Ożarowskiego. W W ielką Sobotę

(5)

Nr 24 » R O L A «

3 7

i

0 godzinie 4 zrana posłał po nich dziesięciu w oj­

skowych i dziesięciu mieszczan.

Obaj dygnitarze jeszcze spali.

Obudzony Kossakowski, cały niespokojny, jął pytać, co to ma znaczyć.

— Wstawaj, jegomość, coprędzej i idź z nami.

Przygotuj się do Rezurekcyi, boć tobie ją dziś od­

prawić wypada!

Zrozumiał biskup, co miały znaczyć te słowa, ale jął kręcić i wymawiać się, że chory, że pośle za siebie kanonika, który go we wszystkiem wyrę­

czy i t. p. Lecz nie było pardonu! Iść musiał, aby odpokutować za swe winy, jak każdy inny śmiertel­

nik. Zaledwie pozwolono mu wziąść szlafrok i futro, oraz pantofle na nogi i poprowadzono do prochowni przeznaczonej na więzienie.

Do Ożarowskiego poszło tylko dwóch mieszczan 1 jeden oficer.

— Hetmanie, wodzu naczelny, aresztujemy cię!

— Wiem ja to, wiem ! — odrzekł Ożarowski i począł spoglądać na pistolety, leżące na biórku.

— Nie czas się bronić! Teraz nadszedł czas po­

kuty — rzekł oficer.

— Wiem ja to, wiem! — przyznał hetman. — A gdzież mnie prowadzić chcecie? Do zamku, czy na Krakowskie Przedmieście?

— Ani tu, ani tam — była odpowiedź — tylko do prochowni.

— Co? — zawołał ździwiony dygnitarz. — Alboż ja złodziej lub morderca, żebym był prowadzony do prochowni, gdzie bywają zamykane największe wy- rzutki społeczeństwa.

— Tyś gorszy, jak oni, boś mordował Matkę- Ojczyznę, zaprzedając ją jej katom.

Nie rzekł nic na to Ożarowski, ale nacisnąwszy na głowę kapelusz, poszedł z rezygnacyą na miejsce przeznaczenia.

Po marszałka policyi, Moszyńskiego, udał się sam Kiliński w towarzystwie żołnierzy. Przyjechawszy, kazał się meldować, że pragnie oddać mu wizytę.

— Marszałek nie przyjmuje nikogo! — była odpowiedź.

Kiliński posłał powtórnie^ że pragnie się z nim koniecznie widzieć.

— Pan marszałek polecił mi powiedzieć — przy niósł odpowiedź lokaj — że natrętów każe obić i za drzwi wyrzucić.

— Jeżeli imć pan marszałek nie przyjmie dobro wolnie, to my i tak po niewoli pójdziemy — odparł mistrz.

I znów lokaj przyniósł odpowiedź, że kto tylko wejść się ośmieli, narazi się na strzały, których go­

spodarz nie poskąpi.

Spostrzegł Kiliński, że z Moszyńskim niełatwa Sprawa. K azał więc żołnierzom, wszystkich ludzi słu­

żących przytrzymać, a następnie uderzyć raptownie we drzwi, aby nie dozwolić na żadną obronę.

Żołnierze wykonali polecenie Kilińskiego nad­

zwyczaj szybko i sprawnie. Uderzyli w drzwi tak silnie, że obydwie połowy z hakami wyleciały.

Marszałek był przygotowany na to, gdyż obsta­

wił się bronią nabitą, z której przez pewien czas mógł bronić się skutecznie. Nim jednak zdołał dać choćby strzał jeden, wyrwano mu ją a Kiliński rzekł ostro:

— Panie marszałku, jak widzę, to waćpan jesteś wcale niegrzeczny człowiek, kiedy nie chcesz do sie­

bie gości wpuszczać. No, ale mniejsza z tem, boś miał nieco racyi. A teraz proszę z sobą: jesteś are­

sztowany.

— Co, ja aresztowany? A któż ma moc mnie aresztować?

— Ja, z polecenia R ad y N arodowej!

— Nie znam żadnej R ad y i nie uznaję jej władzy!

— Brać g o ! — krzyknął Kiliński.

Żołnierze wykonali rozkaz natychmiast.

Moszyński, widząc, że to nie żarty, spokorniał.

Począł tedy prosić, aby nie prowadzono go publi­

cznie, gdyż nie chciał narazić się na pośmiewisko tłumów.

Zgodził się na to K iliński i zabrał go ze sobą do pojazdu.

Podczas jazdy marszałek zaproponował K iliń ­ skiemu :

— Puść mnie, waćpan, a dam ci wieś i złoty zegarek.

— Mości marszałku — odparł mistrz — musia­

łeś dość nakraść, kiedy tak mieniem szafujesz!

— Mój panie Kiliński — błagał dalej Moszyń­

ski — jeżeli wolisz, to wyliczę ci zaraz 200 tysięcy złotych, tylko mnie puść, abym mógł uciec.

— Choćbyś mi świat cały ofiarował, to nic z tego, mój panie, bo uczciwość i honor droższe mi, aniżeli wszelkie dostatki. A 'twoje prośby stwierdzają jedy­

nie, jak bardzo winien jesteś, bo gdybyś był nie­

winny, nie obawiałbyś się niczego.

Mimo takiej odpowiedzi Moszyński nie ustawał prosić. Płakał, jęczał, włosy rwał na głowie, to zno­

wu klął i wymyślał, ale wszystko bezskutecznie.

Tejże jeszcze nocy Kiliński aresztował Ankwi- cza i Zabiełłę.

Ankwicz spał.

Kiliński obudził go słowy:

— Marszałku! Rada Narodowa kazała cię are­

sztować!

— Przypuszczałem!

— A więc zbieraj się i chodź 1

— A czy ja pierwszy?

— Zamknięci już Ożarowski, Kossakowski, Mo­

szyński. .

— To dobrze, to bardzo dobrze! Będziemy wi sieli, o będziemy. Ano trudno, kiedyś do tego przyjść musiało. Im prędzej, tem lepiej!

Nie ociągał się, nie żywił do Kilińskiego ża­

dnej urazy, ale owszem od czasu do czasu częstował go tabaką, którą sam lubiał namiętnie zażywać. Nie­

długo siedział zamknięty w prochowni.

Zabiełło również nie opierał się. Rozpacz jego była bezgraniczna: płakał, jęczał, sam sobie złorze­

czył, usta mu się nie zamykały, jakgdyby chciał wszy­

(6)

372 »R O L A* Nr 24 stko, co mu ciężyło na sercu, jeszcze przed śmiercią

wygadać, a może tylko pragnął zagłuszyć swoje zbrodnicze sumienie.

Tym sposobem w krótkim czasie przeszło 150 osób, przeszło 150 zdrajców, zostało uwięzionych.

Niedługo potem sąd przystąpił do przesłucha­

nia oskarżonych. Nie próbowali pawet przeczyć, gdyż wina ich była oczywista. W yrok z góry był już do przewidzenia. Kilkadziesiąt tysięcy ludu oczekiwało go przed ratuszem, gdzie sądzono zdrajców, a tym­

czasem na Krakowskiem Przedmieściu, przed ko­

ściołem Bernardynów wznoszono pospiesznie szubie­

nice z napisami: Kara dla zdrajców Ojczyzny.

Tłumy oczekiwały jakby na jakąś kiwawą ucztę, która miała im przynieść ulgę i uspokojenie, która miała wzbudzić wiarę w sprawiedliwość.

Przed ratusz przyprowadzono skazanych. Het­

mana Ożarowskiego przyniesiono na zwykłem dre- wnienem krześle, gdyż z powodu starości i wzruszeń kroku postąpić nie mógł.

— Litości, litości! — szeptał starzec.

A le tłum nie czuł litości. W idział przed sobą dostojnika, któremu ta nieszczęśliwa ziemia niczego nie poskąpiła: miał dostatki, miał znaczenie i naj­

wyższą godność po królu. A on za to wszystko, za garść judaszowskich srebrników, sprzedał krwią bra ci zroszoną, nieszczęśliwą Ojczyznę. Nie budziły lito­

ści siwe jego włosy, które wieńcem otaczały głowę, gdyż i on nie miał litości dla Ojczyzny swojej.

Obok Ożarowskiego stali Ankiewicz i Zabiełło.

Obydwaj trzymali rogatywki w rękach i kłaniali się niemi na wszystkie strony, jakby w ten sposób chcieli wyprosić zmiłowanie a łaskę. Lecz napis na szubie­

nicach i okrzyki tłumów: — »Śmierć zdrajcom!* — wyraźnie mówiły, czego mogą się spodziewać.

Jeden Kossakowski stał ze schyloną głową, po­

korny, cichy, żałujący cały za swe występki. Nie śmiał oczu podnieść na ten lud, którego bronić był powinien, a który tak haniebnie zdradził.

Wtem wśród tłumów rozwarła się droga, ko­

lana się ugięły i do skazanych doleciał jękliwy głos dzwonka. Dreszcz trwogi wstrząsnął ich ciałami, na oczach łzy się ukazały. Jeden Ożarowski nie odczu­

wał nadchodzącej straszliwej chw ili: on już za życia był prawie umarły.

Ulicą, która wiła się wśród tłumów, postępował kapucyn z Najświętszym Sakramentem. Szedł blady, poważny, z boleścią w sercu, jakby sam miał zawi snąć na drzewie hańby. W miarę zbliżania się ka­

płana głow y pochylały się, uginały kolana, a w tej samej chwili sąd czytał wyrok śmierci skazanym.

Równo z przybyciem kapłana skończono czytać wyrok, a rozpoczęła się spowiedź — bolesna, bo ostatnia w życiu zdrajców. I.ud uspokoił się zupełnie, a ten i ów westchnął do Boga gorąco za dusze tych, którzy wkrótce mieli stanąć przed Jeg o sprawiedli­

wym tronem.

Spowiedź trwała niedługo. Zaledwie kapłan po­

kropił skazańców święconą wodą, w powietrzu roz- leg ły się krzyki:

— Na szubienicę! Na szubienicę!

Żołnierze otoczyli nieszczęśliwych i cały pochód ruszył na K rakowskie Przedmieście. B y ły chwile, w których zdawało się, że skazani nie dojdą na miej­

sce przeznaczenia, że tłum ich w drodze rozszarpie.

Zapalczywsi przedzierali się przez orszak i z ca!ą wściekłością nachylali się do niedawnych dygnitarzy, plwając im w twarz i złorzecząc nielitościwie. Zoł nierze nie dopuszczali jednak do czynnej zniewagi.

Wkrótce cały orszak stanął na miej <cu prze znaczenia. Pod szubienicą postawiono na krześle Oża rowskiego. Starzec ani drgnął. Również nie poruszył się, gdy mu kat zakładał stryczek na szyję. Jedynie, kiedy już zawisł na szubienicy, można było zauwa­

żyć zaledwie lekkie drgnięcie nóg.

Drugi stanął Zabiełło. K iedy mu kat zaczął wią­

zać ręce, rzekł:

— Nie ja winien, ale król! Czyniłem to, co król czynić kazał, a więc on pierwej wisieć powinien.

— Śmierć podłym — krzyknięto w tłumie. — Giń zdrajco!

A w tejże chwili mignął stryczek kata, zasza- motał się trup zdrajcy, a dusza jego opuściła ciało.

Ankiewicz sam poszedł pod szubienicę. B y ł blady, zachmurzony. Podniósł wzrok na straszny napis, a przeczytawszy go, rzekł:

— Boże potężny, jakże miło mi ponieść tę śmierć haniebną, gdy miła moja ojczyzna powstaje.

Powiedział to tak cicho, że tylko najbliżsi s ło ­ wa jego usłyszeć zdołali. Usłyszał je również K iliń­

ski. Przejęły go one takiem wzruszeniem, że począł prosić o zlitowanie dla żałującego grzesznika. Ale w tejże chwili stojący opodal rzeźnicy zatkali mu tak silnie usta, że omdlał i upadł na ziemię.

Ankiewicz tymczasem zdjął z siebie frak, rzucił go na ziemię, a pozostał tylko w spodniach i kami­

zelce. Następnie własnemi rękami ujął stryczek i na szyję go założył. Wreszcie wydobył z kieszeni złołą tabakierę, a zażywszy z,niej tabaki, wyniosłym ru­

chem wyciągnął ją do kata i rzekł:

— Weź to na pamiątkę, żeś marszałka koronne­

go wieszał!

A le kat daru nie przyjął. Pociągnął za sznur i w tej chwili ciało skazańca zawisło w powietrzu.

Nadeszła wreszcie chwila na Kossakowskiego.

Skazaniec począł prosić, aby ostatni raz pozwolono mu pójść do kościoła, ale nie było czasu na to: tłum coraz bardziej poczynał się burzyć i przybierać gro- ź lą postawę, tak że się zdawać mogło, iż całą siłą swoją runie i rozszarpie skazańca. Obnażono go więc co prędzej z szat, pozostawiając jedynie w samej k o ­ szuli i dokonano strasznego wyroku.

Krw aw e te egzekucye ukończyły się o godzi­

nie drugiej po południu, a o godzinie szóstej zwłoki powieszonych wywieziono za miasto i tam, w czy stem polu, je pochowano. Zdrajcy nie zasługiwali n 1 poświęconą ziemię.

(C ią g d alsz y n astąp i).

(7)

Nr 24 »R O L Ac 373

C H R Z E S T L I T W Y .

Mistrz Jan Matejko w obrazach swych i szki cach upamiętnił prawie wszystkie najważniejsze zda­

rzenia z historyi polskiej. Nie pominął też i tak ważnej chwili, jaką była chwila przyjęcia wiary chrześcijańskiej przez Litwinów. Na umieszczonej powyżej podobiźnie szkicu, zatytułowanego »Chrzest Litwy«, widzimy krzyż, wyciągający ramiona, krzyż miłościwy, który ziemie, pozyskane dla wiary, chce

uścisnąć^ i przygarnąć do siebie. Przy nim orzeł na sztandarze’ dumny, śmiały, a spokojny, nie drapieżny, tylko dobroczynnie panujący, tryumfujący. Pod nimi Jagiełło i Jadw iga z rękami podniesionemi, odmawia­

jąca modlitwę dziękczynną, a dalej biskup, z brzegu Wilii chrzczący Litwinów ryczałtem, gromadnie. W szy­

stko takie wzniosłe, a takie uszczęśliwione, że obraz wygląda, jakby początek Królestwa Bożego na ziemi.

W Boże Ciało.

Zadzwoniły dzwony. Zahuczały pieśnią radosną, pieśnią dziękczynną i pochwalną w cześć Pana i Stwórcy wszechrzeczy. Roz woniały się łąki i pola, rozśpiewały się skowronki w dzień on, dzień rado­

sny, uroczystości Ciała Bożego.

Pochyliły się kłosy, w niemym pokłonie, cze­

kając na przyjście Pańskie — przyjście od tak da­

wna wyśnione.

Zdawało się, że ziemia cała drży w radosnem czekaniu w tęsknem zapatrzeniu się w dal — pławiąc się w słońcu i nasłuchując, ażali nie ozwie się nuta radosnej pieśni.

Jakoż niedługo, w ten blask słoneczny, w to oczekiwanie tęskne — wpadły rozgłośne i jakby przy­

spieszone dźwięki dzwonów. A tuż za nimi ukazał się las chorągwi i szło jak grzmot, stłumione jeszcze

śpiewanie ludu. \

Zakwitły pola czerwonemi chorągwiami, jakby makami wyrosłymi znagła nad złotą falą zbóż, zabie­

liły się szeregiem dziewcząt, niby liliami wytrysłemi z jasnej zieleni traw .

•Id z ie , idzie B ó g p raw d ziw y , Id z ie S ę d z ia s p ra w ie d liw y —

huczała już blisko pieśń. — A potem chwila ciszy.

Aż oto rozświegotały się dzwonki, jak skowronki wiosenne. I ugięły się kolana ludzi, pochyliły się jeszcze niżej kłosy, ptactwo ucichło w niemej rado­

ści i czci, wiatr nawet ukrył się gdzieś wśród drzew

i nie poruszał ich gałązkami. Słońce jeno ogromne, gorące, oślepiające lało fale szczerego złota, na tłum klęczący, na pola ciche, na ziemię całą rozmodloną i korną.

• Z ró b c ie M u m iejsce P a n idzie z n ie b a * —

zabrzmiała nowa pieśń, a cały chór ludzi, traw, kło­

sów, drzew i ptasząt podchwycił:

• P o d p o staciam i u k ry ty ch leb a«,

I brzmiał hymn tryumfalny, zda się niebo modre przebijał, padając u stóp Bożych, jak ptak zabłąkany, co wrócił do gniazda po długiej, długiej podróży.

Na wzgórkach przypolnych, popod stopy po­

chylonych krzyży słała się pieśń ona prosta a cudna i w zieleni brzóz płaczących grała swój refren wspa­

niały — i na chaty szła, na strzechy słomiane, nio­

sąc im błogosławieństwo i łaskę.

• Z a g r o d y nasze zw ied zać p rzych o d zi* —

drgało echo coraz dalej i szerzej poprzez miedze łęczne, zawrotne zapachem kwiecia, rozsnute ni to pas cudny wśród srebra zbóż, po przez gęstwy leśne, gdzie stoją koronkowe liście paproci, poprzez cmen­

tarze ciche, osnute mgłą melancholii i tęsknot:

• I ja k się d zieciom J e g o p o w o d z i* —

szemrała coraz ciszej, coraz dalej, pełna ukojenia i łaski pieśń.

*

W takie ciche południe dnia Ciała Twojego

zstąp, o Chryste, między nasze chaty i przejdź tnie-

(8)

374 . R O L A . Nr 24 dzami naszych łąk i pól. Usiądź z nami pod cieniem

krzyży czarnych i powiedz nam przypowieść jakąś, co padnie na serca nasze, jak złoty promień słone­

czny pada, na rodzajną ziemię pól, by z tych serc naszych, jak z ziemi czarnej wykwitł kwiat miłości i męstwa. Dłonie Twe błogosławiące wznieś Chryste njid nami i dopuść maluczkim przyjść do Ciebie po chleb najbardziej upragniony dla wszystkich, chleb nadziei na przyszłość. A z białych szat Twych, o P a­

nie, niech zstąpi ku nam łaska przebaczenia i w y­

trwania — o to błagam y Cię w dzień prześwięty Ciała Twojego, o biały, o słodki Chryste.

Z. M a ślak ie w icz.

W i l k i niedźw iedź.

(O p o w ia d a n ie z d aw n y c h lat).

Stary Marcin Walczak, mimo że liczył już lat osiemdziesiąt, trzymał się jeszcze dość krzepko. Naj­

większą dlań przyjemnością było opowiadanie rozmai­

tych powiastek, bajek i własnych przygód z lat młod­

szych. Toż bywało w długie zimowe wieczory, na- schodzi się sąsiadów, a on usiadłszy na ławce koło pieca, opowiada im rozmaite rzeczy.

Jakoż jednego wieczoru, jak zwykle, poschodzili się sąsiedzi, a posiadawszy, na czem kto mógł, gawę dzili o tem i o owem. Nareszcie gawęda weszła na sprawy wojskowe. Stary, który do tego czasu nie zabierał głosu, nagle odchrząknął znacząco, wszyscy się uciszyli, a on rozpoczął:

— Kiedyśm y się przygadali o wojsku, to i ja wam swoje przygody opowiem! Przy wojsku ja tam nie służył, bom uciekł. Ale jakem uciekał, to posłu­

chajcie ! Trzeba wam wiedzieć, że drzewi — to nie tak jak dzisiaj! Dzisiaj to każdego znajdą i jeżeli zdolny, służyć musi. Drzewi tam takich asenterunków nie b y ło ! Przyszedł do wsi żołnierz, szedł z wójtem po chłopach i kogo złapali, to wzięli, a kto uciekł — był wolny. Tak było i ze mną! K ilk a razy mnie nachodzili, ale im zawsze zdołałem uciec. Aż jednego razu wieczorem, a było to wedle Matki Boskiej S ie ­ wnej, kiedy przyszedłem ze dworu i miałem się za­

bierać koło wieczerzy, wpadają do izby nieboszczyk mój rodzic (świeć Panie nad ich duszą) i mówią:

* — Marcin! po ciebie idą. Uciekaj, póki czas!

Ja , już nie czekając więcej, łap płótniankę na plecy, a że od chałupy do lasu niedaleko, drzewi jeszcze krzaki rosły zaraz za naszem ogrodem, buch w sadzonkę i dalej w las! Bardzo się pono gniewali, jak przyszli, ale mnie nie było. A le co mieli robić!

Strzęśli całą chałupę, nieboszczykowi ojcu nawymy- ślali — że mnie gdziesi ukrył — i musieli odejść!

Ja tymczasem wpadłem w klęczański las i rozmyślam, co tu dalej począć. Boć to i w lesie niebardzo było bezpiecznie! Drzewi to jeszcze lasy były jak się pa­

trzy, to 1 gadzieństwa wszelakiego moc się po nich włóczyło. Spotkałeś odyńca i niedźwiedzia, a wilków to kieby dzisiaj zajęcy!... A le co było robić! Myślę sobie: wszystko jedno! Mnie tu bez woli bożej gady nie rozedrą. W ięc nogi za pas i drała dalej w las!

Przeszedłem cały las krzywski i czarnieński las, a tu się już dobrze ściemniło. Na szczęście w mrowelskim lesie, nadybałem łączkę, a na niej trzy duże kopy siana. Myślę sobie, trzeba w której kopce zanocować to i od wilków będę bezpieczny, bo pogonka za mną chyba nie dojdzie.

Zrzuciłem z siebie płótniankę i dalej do roboty!

W największej kopie — wyskubałem od spodu wielką dziurę; wydarte z niej siano włożyłem na wierzch, Owinąłem się w płótniankę, wlazłem do tej dziury,

zatkałem się sianem tak, że tylko jednym okiem mo­

głem wyjrzeć na świat — i siedzę. W kopie było mi ciepło, więc zasnąłem. I tylko mi się śniło, że mnie już złapali, okuli w kajdanki i odwieźli do Rzeszowa.

Obudziłem się, jeszcze nie dniało.

— Chwała Bogu — myśfę — że to tylko sen.

Toć ja jeszcze nie w Rzeszowie, ale w kopie.

Wtem słucham — a tam coś pędzi po lesie, tylko suche gałązki chrupią. Strach mnie przejął!

— Nic — myślę tylko, aż tu za mną gonią...

W yjrzę lekutko przez dziurkę w kopie — i wło sy mi stanęły na głowie, jak słupy, a dech we mnie zaparło... „M iś“ niedźwiedź kudłaty, a za nim wilk bestya walą z lasu, od strony mrowelskiego kościoła, przez łąkę, wprost na moją kopę ..

— Jezu Nazarański — myślę sobie — toż mnie tu te bestye, na osypkę zmielą, że ani nie zipnę...

A tu niedźwiedź, jak na uwziątkę — hyc na kopę, w której ja siedzę, a wilk siadł jak kot na tylnich łapach, na wprost mnie, tak oko w oko na niego!...

Tu stary przerwał opowiadanie, a wydobywszy z za baraniej czapki małą, fajeczkę — jął ją zapalać!

— Mieli stracha — rzekł Wałek Cyzio do sie­

dzącego obok Józka Drozda, korzystając z przerwy opowiadania starego.

— A mieli — mruknął Józek, który zdrzemnął się i nie bardzo wiedział, o co idzie; potwierdził tylko przypuszczenie Walka. Tymczasem stary, zapaliwszy fajkę, ciągnął dalej :

— W ilk wywalił swoje kły i warczy na nie­

dźwiedzia, a niedźwiedź łap kupę siana w łapy — jak chłop — i buch nią na wilka. Ja chciałem tchnąć, ale powietrze zdało mi się okrutnie gorące, że go nijak do siebie wciągnąć. Matko Przenajświętsza i święty Jacusieńku, nasz patronie, weźcie ducha me­

go — myślę — bo już chyba żywy stąd nie wyjdę..

A tu niedźwiedź dalej sianem garnie na wilka, a wilk bestya ino za każdym razem do góry podskoczy i zawarczy coraz głośniej...

— A toście nie mogli ognia zapalić, żeby się bestye ognia przelękły — wtrącił ktoś z obecnych! —

— A bo to myślicie — rzekł stary, przez kłęby dymu — że dawniej, to tak jak dziś są zapałki i w y­

starczy zapałką po zgrzebniakach pociągnąć, a ogień gotowy. A le dawniej krzesiwko i hubka a tegom przy sobie nie miał, a zresztą, gdziebyih był ze strachu palcami ruszył!

Już czuje dobrze na sobie ciężar niedźwiedzia, bo już bestya większą połowę kopy na wilka zgarnął, gdy nagle przyszła mi myśl, jakby tak odrazu z kopy wyskoczyć. Bo myślę, jak się odrazu ze sianem do góry podniosę, to może bestya z kopy spadnie, prze­

lęknie się i ucieknie. Gorzej jednak z wilkiem ! Bo ten zdaleka od kopy siedzi. Ale co było robić! B e ­ stya już dobrze na karku mi cięży, a sianem het mie­

cie na wilka. Tak jakoś nabrałem powietrza, pełną piersią i jak się podsadzę do g ó ry ! niedźwiedź spadł z kopy i w las a wilk hajda za nim. I poleciały be­

stye, skąd przyszły, a ja przez chwilę stał, jak głupi, zębami tylko trzaskając ze strachu... Już dobrze dnieć zaczęło, kiedym do siebie przyszedł! Podziękowałem Przenajświętszej Panience i świętemu Jacusiowi, pod- kasałem płótniankę wysoko, bo sz&rga była i dalej do domu! Już się pod południe miało, gdym wyszedł z łasa i przez K rzyw ą idę do domu, a tu u Lisa tań cuje wesele aż dudni.

H e j! miły Boże, a gdzieżby to młody człowiek ustał spokojnie, gdy granie usłyszy! Tak i ją wstą­

piłem na wesele, pochulałem i popiłem, aż dopiero

wieczorem przyszedłem do domu. I wilki mnie nie

zjadły — i do wojska mnie więcej nie chwytali —

zakoń zył stary. J ó z e f F e r e t ,

(9)

Nr 24 »R O L A« 375

TAJEMNICZY DUCH

24. D uch P u sz c z y .

Nad wieczorem do chaty, w której był umie­

szczony Natan, wszedł W< nonga przybrany w strój wojenny i ozdobiony wszelkiemi oznakami dostojeń­

stwa i władzy. Towarzyszyło mu dwunastu naczelni ków drugiego rzędu. Czarny Sęp, stanąwszy w po­

środku izby, rozpoczął długą mowę w zepsutej an gielszczyźnie, powtarzając obszerniej to, co mówił wczoraj do Natana. Zapewniał go, że sam jest wiel­

kim wodzem, a jego uważa za potężnego czarno­

księżnika. W końcu starał się wszelkiemi sposobami wpłynąć na niego, ażeby mu odkrył miejsce pobytu Du­

cha Puszczy, tępiciela pokolenia osiadłych tu Osagów.

Natan podczas całej tej mowy nie dał znaku najmniej­

szej uwagi, chociaż naczelni­

cy indyjscy uważali ją za nadzwyczaj piękną i okazy­

wali, że im się niezmiernie podobała. Wenonga przeko­

nał się, że nie zdoła na teraz skłonić wielkiego czarnoksię­

żnika białych do spełnienia swych żądań, odłożył więc dalsze namowy na później.

Nakoniec zabrali sie wszy­

scy do wyjścia, ale przedtem każdy z Indyan, za przykła­

dem Czarnego Sępa, obejrzał starannie więzy, krępujące więźnia.

Skoro Natan ujrzał się sam, znikła z jego twarzy dotych­

czasowa obojętność, jaką za chowywał podczas odwiedzin Wenongi. Zaledwie ucichły kroki odchodzących Indyan, gdy więzień, natężywszy wszy­

stkie swe siły, podniósł się i bystrym wzrokiem przejrzał całą izbę. Od wczorajszego dnia nic tu nie uległo zmia­

nie, wyjąwszy, że broń zawie­

szona na ścianach i palu, pod pierającym dach, znikła. — W szystkie zresztą sprzęty i rzeczy pozostały na dawnem miejscu, a nad ogniskiem wisiały czupryny poruszane

jego ciepłem. K w akier, spojrzawszy na nie, drgnął z przerażenia i boleści, a na jego twarzy zarysowało się tak okropne cierpienie, iż zdawało się, że pod jego brzemieniem serce mu pęknie. Zwolna przemógł się, przyszedł do siebie i znów zaczął się po więzie ni u rozglądać.

Po obejrzeniu wnętrza izby i przekonaniu się, że nikt się w niej nie znajduje, Natan zaczął próbo­

wać, czy mu się nie uda zerwać rzemieni, krępują­

cych mu ręce, ale pomimo nadludzkich natężeń nie zdołał nawet rozluźnić zaciśniętych węzłów.

Kilkakrotnie ponawiał tę próbę, lecz daremnie.

L egł więc wyczerpany na kupie skór i zaczął rozmy­

ślać, czy pozostaje chociaż najmniejsza nadzieja ra­

tunku, czy też powinien wyrzec się jej zupełnie.

B y ła już sama północ, gdy kwakier usłyszał w kącie namiotu, ale zewnątrz niego, jakiś szelest.

Podniósł, się do połowy i nadstawił ucha, przysłu­

chując się bacznie. W krótce doszło do jego ucha w y­

raźne skrobanie i skomlenie. W tedy twarz więźnia

rozpromieniła się radością, poznał bowiem głos wier­

nego pieska.

— P s! P s! — zaczął wołać z cicha, usiadłszy na posłaniu. — Cukierku! N a! T u !

Skomlenie ustało a natomiast zwiększyło się drapanie i szeleszczenie skór, stanowiących ścianę namiotu. Po paru minutach ukazała się z pod niej zmyślna główka Cukierka, a nakoniec sam on, prze­

cisnąwszy się przez otwór, przybiegł do pana, sza­

stając radośnie ogonkiem i położył mordkę na jego kolanach

— Nie mogę cię uścisnąć, poczciwy mój piesku — mówił Natan do niego. — Patrz, jak mię zbójcy skrę­

powali, nie jestem w stanie poruszyć ręką. Lecz — dodał, odwracając się tyłem do nit-go i wystawuijąc pięści skrępowane. — N a! T u! Masz ostre zęby,

przegryź to... tu, tu, Cukierek ! Mądra psina, której prze­

dziwną zmyślność poznaliśmy już nieraz podczas tego opo wiadania, zdawała się w samej rzeczy rozumieć słowa i ski­

nienia swojego pana. Nie na­

myślając się długo, Cukierek począł gryźć rzemień na ręku Natana; gryzł i szarpał zacią­

gniętą pętlę z dziwną go rli­

wością. K w akier podniecał jego usiłowania i zachęcał wciąż, mówiąc do niego:

— R az już przecie uwolni­

łeś mię, psinko moja, kiedym leżał podobnie jak dziś skrę­

powany przy ognisku dzikich.

Gdy posnęli, ty podsunąłeś się i ząbkami przegryzłeś rze­

mienie. Ani jeden z tych ło ­ trów nie przebudził się w ię­

cej. Gryź, gryź, psiaczku!

O tak! Jeszcze lepej, nie uwa­

żaj na nic, choćbyś mię miał skaleczyć. Wszak ty umiesz gruchotać kości w swych ostrych zębach, a przecież rzemień nie jest tak twardy, jak one. Gryź, tak, o tak!

Takiemi słowy, cicho sze ptanemi, Natan wciąż zachęcał Cukierka. Po upływie kwa­

dransa próbował zerwać rze mień, ale ten, chociaż się nieco poddał, nie pękł jednakże.

— Jeszcze, jeszcze, wierny mój Cukierku. O tu­

taj, tu, jeszcze jedno ugryzienie! No dalejże!

A le właśnie Cukierek nie chciał na nowo jąć się rzemienia. Zaprzestał swej roboty a potarłszy no­

sem o nogę swego pana, zaskomlił tak cicho, że tylko wprawne ucho Natana mopło to dosłyszeć.

— Ha — szepnął N atan, usłyszawszy szelfest stąpań zbliżającego się ku drzwiom chaty człowieka — to czerwone skóry! Precz, pieseczku! Ruszaj stąd, później dokończysz swej pracy.

Pies bez zwłoki skoczył pod kupę skór w ką­

cie leżących i w mgnieniu oka znikł tak, że sam N a­

tan nie dostrzegł, czy Cukierek namiot opuścił, czy też przypadł gdzie w kącie.

Natan rzucił się na posłanie skórzane i spoglą­

dał bystrem okiem na matę drzwi zasłaniającą.

W krótce odsunęła się ona i do izby wszedł stary wódz indyjski Wenonga.

Głowa jego była pokryta czupryną, przystrojoną szponami, dzióbem i piórami sępa. Twarz po jednej

„ i z a d a ł mu c io s p otężn y w g ło w ę .

(10)

376 . R O L A . Nr 24 stronie była umalowana na czerwono, po drugiej na

czarno, również i ciało ubarwione w pasy szkarłatem i sadzami. W ręku trzymał siekierę wojenną, jakby gotową do zadania śmierci więźniowi. Za jego pasem tkw ił ostry nóż do skalpowania, barki okryw ała opoń­

cza wojenna przystrojona mnóstwem świecidełek.

Tak ubrany i ustrojony szedł ku jeńcowi z g ło ­ wą wzniesioną w górę, a oczy jego błyszczały wście­

kłością i męstwem, jakby miał zamiar zgruchotać głowę Natanowi jednem uderzeniem tomahawka. Z po zoru zdawało się, że dyszy gniewem i zemstą, lecz okazało się wkrótce, że nie miał wcale zabójczych zamiarów. Zatrzymawszy się o trzy kroki od Natana, wpoił w niego wzrok tak okrótny, iż każdemu inne mu człowiekowi krew ścięłaby się w żyłach z prze­

strachu. Poczem wzniósłszy siekierę ze stali polero­

wanej, nie dla zadania ciosu, lecz dla nadania sobie groźnej i imponującej postawy, zawołał donośnym głosem w języku indyjskim, gdyż zanadto b ył roz­

palonym. aby mówić po angielsku:

— Jestem W enonga! Czarny S ę p ! Kamienne serce, wielki wódz plemienia Osagów. Zabiłem dużo bladych twarzy i piłem krew ich gorącą. Drżą oni, jak liść miotany wichrem, gdy się głos mój rozlegnie w pobliżu ich osad, a żaden mi placu nie dotrzyma.

Nie lękam się nigdy bladych twarzy, czegóżbym lę­

kać się miał szatana białego ? Gdzie jest Duch Pu*

szczy ? Morduje on moich wojowników i odbiera im życie w cieniach nocnych. Dlaczegóż boi się spojrzeć oko w oko Wenondze? Baby i dzieci przeklinają mnie, kiedy koło nich przechodzę. Nazywają mię mordercą swych mężów i ojców. Twierdzą, że ja wywołałem tego szatana z czeluści piekielnych. G dyby Wenonga b ył odważniejszy, mówią, zabiłby Ducha Puszczy!

A Wenonga krążył w najdzikszych ustroniach pu­

szczy i szukał, a nie znalazł szatana bladych twarzy.

Bo Duch Puszczy lęka się siekiery Wenongi. Mój brat jest wielkim czarnoksiężnikiem! O gdyb y brat mój wskazał mi, gdzie się ten nędznik ukrywa! Mój brat za wskazanie kryjówki Ducha Puszczy zostanie

ukochanym synem Wenongi.

— A więc Wenonga czuje, że w yw ołał szatana bladych twarzy? — zapytał Natan, który po raz pierw­

szy od pojmania go otworzył usta a twarz jego w y­

rażała uczucie zemsty zadowolonej.

Wódz indyjski, usłyszawszy te słowa, osłupiał.

B y ły bowiem wymówione w języku Osagów tak bie­

gle, iż W enonga wziął to za nowy dowód nadludz­

kiej potęgi Natana. I spojrzawszy na niego, rzekł:

— Słyszałem głos umarłych. Brat mój jest wiel­

kim czarnoksiężnikiem.

— Wódz napełnia uszy moje kłamstwem. Sza­

tan, mordujący Osagów, nie istnieje.

— Jestem starym wojownikiem, fałsz i kłamstwo nie znają drogi do ust Czarnego Sępa — odrzekł Wenonga z godnością. — Wiedz o tem człowieku, iż miałem pięknych synów i wnuków. Gdzie są? Duch Puszczy wkradł się nocą do mego wigwanu i wszyst­

kich pomordował, wszystkich!

— T a k ! T a k ! — krzyknął Natan, miotając z oczu błyskawice. — W szyscy zginęli, bo należeli do ro­

dziny Wenongi.

— Wenonga także mordował dzieci bladych twarzy i żadne z nich nie żyje!

— O tak, dzieci łagodnego ojca! Biednego kwa- kra! — zaryczał Natan.

Wódz zachwiał się, jak gromem rażony i wpa­

tryw ał się osłupiałym wzrokiem w Natana.

— Brat mój — mówił — jest wielkim czarnoksię­

żnikiem, nic nie zakryto przed jego wzrokiem; mówi on prawdę. Zdarłem czupryny z głów niewiast i dzieci kwakra.

'P — Nikogo nie oszczędziłeś! — w ołał Natan pio­

runującym głosem. — W ymordowałeś wszystkich, a przecież nieszczęśliwy kwakier b y ł przyjacielem Osagów, a nawet twoim, Czarny Sępie!

— Blade twarze są psy i rozbójniki. Blade twa­

rze chcą wyniszczyć plemię czerwone, chociaż indyj­

ska siekiera nie tknęła ich lasów, ani strzelba nie powaliła ich zwierzyny. Nie my do nich, lecz oni do nas przyszli na wojnę i rabunek. K w akier był moim przyjacielem, ale zabiłem go, bo on jest bladą twarzą i dzieci jego miały szpetną skórę białą, bo jego bra­

cia są nieprzyjaciółmi moich. Oto skalpy rodziny kwakra — dodał, wskazując na wiszący pęk czupryn nad ogniskiem. — Wenonga sam je zdarł z głów jego kobiet i dzieci.

Ciało Natana zadrżało, oczy jego przygasły zachwiał sie i upadł na pęk skór.

— Mój brat jest wielkim czarnoksiężnikiem.

Wskaże mi, gdzie siedzi Duch Puszczy, albo umrze najokropniejszą śmiercią.

— Wódz kłam ie! zawołał z gorzkim uśmiechem Natan. — Język jego jest długi i gęba wielka, ale małe serce jego drży przed Duchem, Puszczy.

— Wenonga jest wielkim wodzem i chce wal czyć z szatanem bladych twarzy — odrzekł dumnie Czarny Sęp.

— W ięc go zobaczysz! — krzyknął Natan, sia ­ dając na posłaniu. — Rozetnij moje więzy a pokażę ci Ducha Puszczy. — I wystawił skrępowane nogi, aby Wenonga mógł ostrzem siekiery rozciąć więzy.

A le stary wódz zanadto był przezorny, aby uwal­

niać czarnoksiężnika.

— Ha! H a ! — zawołał Natan z szyderstwem, widząc jego wahanie. — Kamienne serce chełpi się, że chce walczyć z Duchem Puszczy, a lęka się bez­

bronnego jeńca. Wiedziałem, że Czarny Sęp ma ser­

ce jelenia.

Szyderstwo poskutkowało, tomahawk przeciął pęta. Natan wystaw ił powiązane ręce, Wenonga za­

wahał się jeszcze raz, lecz rozciął je w końcu. W tedy Natan zerwał się z ziemi migiem błyskawicy, oczy jego zaiskrzyły się dziką nienawiścią, wlepił je w twarz Czarnego Sępa i z wybuchem przerażającego śmiechu postąpił ku Wenondze.

— Patrz! — krzyknął. — Życzenie twe spełnio­

ne! J a jestem Duch Puszczy! J a sam, psie morderczy, wygubiłem twych wojowników i wytępiłem twoją rodzinę!

I zanim ogłuszony tą wiadomością wódź indyj­

ski ochłonął z osłupienia, Natan jak wściekły tygrys rzucił się z szybkością gromu na niego. Jedną ręką schwyciwszy go za gardło, rzucił olbrzymim zamachem na ziemię, drugą wydarł mu tomahawk i zadał mu cios w głow ę tak potężny, że buchnęła krew z roz­

trzaskanej na poły czaszki.

— Umieraj, psie! — zawołał Natan. — Nakoniec wpadłeś w moc m oją! Idź dowodzić na tamtym świe- cie wojownikom twoim, których wysłałem naprzód moją własną ręką do krainy duchów! Idź!

To powiedziawszy, pochwycił lewą ręką czupry­

nę W enongi, a prawą wydobywszy nóż, z wielką zręcznością i wprawą obciął dokoła czaszki skórę na jego głow ie i obdarł ją wraz z pękiem włosów. P o ­ czem tymże samym nożem wyciął na piersiach wodza krzyż szeroki i duży. Następnie poskoczył ku ogni­

sku, pochwycił pęk wiszących skalpów i wypadł z chaty.

Północ była, gd y Wenonga legł pod ciosami

Natana. W osadzie indyjskiej pogasły światła, cisza

panowała głucha, a gdy mściciel uchodził w lasy,

ciało starego wodza stygło rozciągnięte na podłodze

jego własnego wigwamu. ( C ią g d alsz y n a stąp i).

(11)

Nr 24 R O L A« 377

Padają ludzie, ze u nas bida, jaze piscy. A le mnie się widzi, ze nie ino u nas, ale na całem świe- cie, a może gdzieindzi jesce więksa, jak u nas G d y­

by gdzieindzi było lepi, to ludzie, którzy tam poje­

chali, juzby do nas nie wracali, aleby siedzieli tam, gdzie jest to »lepi«.

K ied y jednak cięgiem, cy to z Prus, cy z Ha meryki, wracają i wracają, to z tego widać, ze tam

»lepi« nima, ino jest jego brat, co się »gorzy« zowie.

W szyscy wracają, ino powrotu jednego trudno się docekać: ućciwość ludzka gdziesik wyjechała i ani rus jej powrotu się docekać. A dawniej była u nas, ino jej teraz nima.

Brak u nas ućciwości na każdym kroku i nima jej w polityce, nima jej w handlu, nima jej w rzemio­

śle, nima jej w gospodarstwie, nima jej w robociźnie.

A była, ino gdziesik pojechała.

Weźmy najprzód najpaskudniejszą rzec na świe- cie, to jest politykę. Cy jest w niej ućciwość, jeżeli poseł wybrany dla obrony ludu, za grajcary prawa tego ludu sprzedaje, jeżeli nie chodzi mu o dobro tego ludu, ale o własne korzyści; jeżeli taki poseł, miast poucać ludzi, jezdzi od wsi do wsi, przeciw wszystkióm i na wszystko psioczy, a sam nic nie robi.

A potem jesce tem, co inni zrobili, sam się chwali.

Cy ućciwy ten poseł, który zamiast bronić chłopa, łący się z socyjalistami, Breiterami i insemi żydami.

Tu ućciwości niema!

Mozę w handlu jest ućciwość? A cha! tu jej prawie nigdy nie było i nima, choć tu zawsze być powinna. Tu prawie zawsze i wszędzie ino kuzden patrzy, aby drugiego osukać.

Niema tej ućciwości i w rzemiośle, Sew c pod­

cina skórę przy zelówkach, aby znowu prędzy buty do roboty dostał, krawiec szyje nićmi bez guzków, aby się prędzy spróło, kowal umyślnie konia kiepsko podkuwa, aby prędzej miał robotę, a nawet go­

larz zostawia na brodzie korzenie włosów, aby te mogły na nowo wyrastać. I tu nima ućciwości.

A w gospodarstwie może ona jest? Była, ale dawniej, teraz pojechała! Bo cy to ućciwie, jak go­

spodarz swoje gady przy robocie batem pierze wła­

śnie wtedy, kiedy one na niego pracują; cy to ućci­

wie, jak gospodarz pozwala zboza lub zimniaki wo­

dzie zaliwać, albo chwastem zarastać; cy to ućciwie, jeżeli gospodarz tak robi, aby się zbyć, aby ino...

aby tylko?... N ie! nigdy!

Nima tej ućciwości i w robociźnie. Najmies ro­

botnika, to on nie patrzy ile zrol?i, cy zarobi te pi- niądze, które ma dostać, ino rachuje, ile dostanie.

Najcęściej powiada:

— J a nie przysedem, aby się narobić, ino za­

robić. — A cy takie gadanie jest ućciwe, cy z ta- kiem cłowiekiem jest ućciwość? Nie, nima jej!

Ućciwość wyjechała i wróci kiedyś, ale dopie­

ro wtedy, gdy przez naukę i oświatę wszyscy zmą­

drzejemy. Daj Boże, aby to jak najprędzej nastąpiło!

Z T Y G O D N I A .

W y b o ry do Sejm u galicyjsk ie g o w e w rze ­ śniu. Sankcyonowanie nowej, uchwalonej już przez Sejm, ustawy wyborczej do Sejmu krajowego nastą­

pić ma niebawem. Zapewniają wobec tego gazety, że wybory do sejmu odbędą się w drugiej połowie września.

O sesyę letn ią parlam entu. Odbyła się w Wiedniu konferencya Czechów i Niemców w celu dojścia do porozumienia, czy możnaby odbyć sesyę letnią parlamentu bez przeszkody ze strony obstruk cyi czeskiej. W yniki tej konferencyi polegają głównie na tem, że rokowania czesko niemieckie nie zostały zer wane, lecz postanowiono dalej je prowadzić w P ra­

dze. Zważywszy jednak, że następna konferencya w Pradze ma się odbyć dopiero w połowie czerwca, już przez to samo o letniej sesyi niema mowy. P ar­

lament więc w najlepszym razie będzie się mógł ze brać dopiero w jesieni. W konferencyach, jakie się odbędą w najbliższym czasie w Pradze, nie wezmą udziału ani prezydent ministrów Stuergkh, ani na­

miestnik Czech książę Thun, aby w ten sposób usu­

nąć trudności, wywołane opozycyą Czechów przeciw hr. Stuerghkowi i Niemców pr/eciw ks. Thunowi.

O bstrukcya czeska a P o lacy na Śląsk u . W drugi dzień Zielonych Świąt odbył się w mieście Jabłonkowie na Śląsku cieszyńskim wielki wiec slron nictwa katolicko-narodowego przy udziale przeszło 800 uczestników. Na wiecu tym poseł K s. Londzin, omawiając stosunki polityczno-narodowe na Śląsku, powiedział między innemi, że lud polski na Śląsku pochwala taktykę posłów czeskich w parlamencie.

Ponieważ Niemcy w Czechach coraz bezwzględniej występują, Czesi zmuszeni zostali do samoobrony. Ob­

strukcya czeska w parlamencie przynieść może lu dowi polskiemu na Śląsku wielką korzyść. Jeżeli Czesi zwyciężą w parlamencie, a Niemcy zostaną w Czechach pokonani, to wówczas i dla Polaków na Śląsku wytworzą się znośniejsze stosunki. Niemcy będą zmuszeni i na Śląsku poczynić ustępstwa. U cze­

stnicy wiecu przyjęli wywody K s. Londzina z wiel- kiem uznaniem.

O w p ły w y w R o syi. Z Petersburga nadeszły do Paryża pogłoski, że b yły rosyjski prezydent mi nistrów hrabia Witte prawdopodobnie dojdzie w R o ­ syi znowu do wysokiej władzy i znaczenia. W e Fran- cyi wiadomości te wzbudziły poważne zaniepokojenie, Witte jest bowiem zwolennikiem Niemiec, z którymi szuka przymierza, a przeciwnikiem Francyi i trój- porozumienia. Na razie hr. W itte ma objąć ważny urząd prezesa komitetu skarbu. Gazety paryskie przypuszczają, że jest to dziełem intryg niemieckich.

Niemcy z obawą oczekują przyszłych rosyjsko-nie- mieckich traktatów handlowych, i dlatego postarały się zawczasu, aby w komisyi finansowej zasiadał Witte, który z pewnością wpłynie w kierunku do­

datnim dla Niemiec, przy rokowaniach o traktacie handlowym. W każdym razie w Paryżu uchodzi Witte za „męża przyszłości", po którym Francya nic dobrego dla siebje spodziewać się nie może.

G en eraln a próba w ielk ie j w ojn y. Do wia­

domości powołania wszystkich rezerw z lat 1909/10/11 całej R o syi na sześciotygodniowe ćwiczenia wojsko­

we w jesieni roku bieżącego, dodają wiedeńskie g a ­ zety następujące uw agi: Zarządzenie rosyjskiego mi­

nistra wojny wywoła w całym świecie wojskowym największe zaciekawienie. Skutkiem tego zarządzenia zgromadzi się przecież odrazu więcej niż dwa milio­

ny wojska rosyjskiego. Takie ogromne podwyższe­

nie stanu niemal całej armii, jest rzeczą nową. P o­

wołanie zapasowców trzech roczników jest uzupeł­

Cytaty

Powiązane dokumenty

• Ogarnij się i weź się w końcu do pracy -&gt; Czy jest coś, co mogłoby Ci pomóc, ułatwić opanowanie materiału. • Co się z

Kształcąc się w kierunku zarządza- nia w ochronie zdrowia, należy więc stale poszukiwać możliwości doskonalenia.. Młodzi Menedżerowie Me- dycyny to organizacja, która

Konsekwencje upadków postrzegane poprzez pryzmat (i) wyłącznie symptomów: złama- nia bioder, bliższego końca kości udowej oraz inne złamania i urazy; (ii) symptomów i interakcji

Ostatnio dziennikarze z ponad 10 krajów zobaczyli, jak wytwarza się nowoczesne leki, zwiedzając centrum badawcze Sanofi-Aventis w Vitry-sur-Seine pod

Za ska ku ją cy jest też wy nik in ter ne to wych ser wi sów plot kar skich, któ re oka zu ją się do brym me dium, pozwalającym do - trzeć do użyt kow ni ków z okre ślo

P rzypomnę, że pierwszym orga- nizatorem takich gremiów była WIL, w ubiegłym roku gospodarzem była izba śląska, a tym razem świetnie z obowiąz- ków wywiązała

Serial „Dwadzieścia cztery godziny”, wszystkie filmy o terroryzmie, powstał film „World Trade Center” Olivera Stone’a z Nicolasem Cagem, Michaelem Peñą, który

Chopina: otwarte zajęcia z siatkówki dla dziewcząt z klas 4-7 SP, młodziczka i ze szkół średnich (Prowadzi: KS Stocznia M&amp;W).. Zajęcia taneczne dla dzieci klas