1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
/n~w-
R e l a c j a o d z i a ł a l n o ś c i n i e ż y j ą c e g o c z ł o n k a 1 Ń&4
k o n s p i r a c j i
M >-/
Ludwik Kossak-Główczewski - p s J a p a n
Ludwik Kossak-Główczewski u r o d z i ł s i ę 15 s i e r p n i a 19^5 r o k u we w si Huta w p o w i e c i e Chd>jnice. Syn B o l e s ł a w a i A n a s t a z j i Wnuk- l i p i ń s k i e j . O j c i e c b y ł n a u c z y c i e l e m w Hucie, a p ó ź n i e j , po wyzwole
n i u , we t f i e l u . l u d w i k do c z a s u ś m i e r c i m i e s z k a ł w G d y n i- O rło w ie 81-54 3 u l . P rz e b e n d o w s k i c h 30. Obecnie dom r o d z i n n y z a m i e s z k u j ą synowie K a z i m i e r z i T a d e u s z , l u d w i k zm arł 20 w r z e ś n i a 1969 r o k u w O r ł o w i e .
P o s i a d a ł p ó łw y ż s z e w y k s z t a ł c e n i e muzyczne. Szkołę po d sta w o wą u kończył w Hucie, w 1919 r o k u w s t ą p i ł do p ro g im aa zju m b i s k u p i e g o w P e l p l i n i e . Po ro ku p r z e r w a ł naukę w związku z wypadkiem - s t r a c i ł oko . P r a c u j e n a s t ę p n i e w b r a n ż y b ł a w a t n i c z e j . P r z e r y w a j e d n a k p r a c ę i w 1924 r . p o d e jm u je naukę w S a l e z j a ń s k i e j S z k o l e Organistów
w P rz e m y ś l u - kończy j ą w 1928 r o k u zdobywając zawód n a u c z y c i e l a i o r g a n i s t y . #V tym samym r o k u p r z e n o s i s i ę wraz z r o d z i c a m i i s i o s t r a m i do Gdyni by j e s i e n i ą 1928 r o k u p o d j ą ć p r a c ę w p r y w a t n e j
ś r e d n i e j s z k o l e - gimnazjum, d r a Z e g a r s k i e g o . B ę d ą c w n i e j wychowawcą
• \
i n a u c z y c i e l e m muzyki u c z ę s z c z a do p ry w atn ego k o n s e r w a t o r i u m w
« ł
,/olnym M i e ś c i e Gdańsku. K o n se rw a to riu m kończy w 1932 r o k u uzy s k u j ą c św iadectwo u k o ń c z e n i a dwóch wydz iałów: n a u c z y c i e l a muzyki o r a z t e o r i i muzyki z organami j a k o i n s t r u m e n t e m głównym. ,7 tym c z a s i e p r a c u j e dorywczo w d i e c e z j i c h e ł m i ń s k i e j jako o r g a n i s t a . <|iutym
1934 r o k u p o d e j m u je s t a ł ą posadę o r g a n i s t y w Klonówce / k . S t a r o g a r d u G d a i s k i e g o / . A w 193o r o k u - po egzaminach o r g a n i s t o w s k i c h - p r z e n i e s i o n y z o s t a j e do S t a r z y n a w p o w i e c i e puckim. Tu z a s t a j e go w o jn a.
Z uwagi n a b r a k oka p o s i a d a k a t e g o r i ę wojskową "i?*, je d n a k u c z e s t n i c y w o b r o n i e Gdyni / o b r o ń c a c y w i l n y / . T r a f i a do obozu w Gdyni-Grablwku. D z i ę k i p o d s tę p o w i / u d z i a ł Anny Szomburg/ u d a j e mu s i ę w ydosta ć z obozu / d z i ę k i p o s ł u g i w a n i u s i ę dwoma nazwiskami^
34
gdyż l e g i t y m u j e s i ę s t a r y m dowodem n a dwa n a z w i s k a , a Wieńcom b y ł znany pod jednym n a z w is k ie m . J e s t posz uk iw an y p r z e z wroga z a p r z y n a l e ż n o ś ć do Związku Zachod niego i z a swe a n t y f a s z y s t o w s k i e p o g l ą d y ,
ukrywa s i ę n a j p i e r w u Latylgfy Szomburg / s i o s t r y Anny/ na P u s t k a c h C i s o w s k ic h w G d y n i-C h y lo n i, a n a s t ę p n i e p r z e n o s i s i ę do Górek k o ło W i e l a do krewnych T r a w i e k i c h . Tu s t y k a s i ę z t z w . " b u n k r a r z a m i " . U tr z y m u je k o n t a k t y z p o z o s t a ł y m i krewnymi i znajomymi. W t e n sposób
zdobywa d r u k a r n ę po d o k t o r z e A.Zemke /zamordowanym p r z e z Niemców/
o r a z d z i ę k i p . M a n i e c k i e j z b , " P i e l g r z y m a " p a p i e r i f a r b y d r u k a r s k e
V •
Dz^ki r o z l e g ł y m znajomościom np, z Chabowskimi z Karwi l a , J u l i a n e m Sz m aglińsk iem z Klonówki p o w s t a j e m y śl z a ł o ż e n i a i wydawania k o n s p i r a c y j n e j g a z e t y . Nawiązane z o s t a j ą k o n t a k t y z "Gryfem Kaszubskim"
g łó w n ie p r z e z J a n a K łam an a., M a ri a n a S z o s t a k a i t d . P o z a p r z y s i ę ż e n i u p r z e z k s . ,«'ryczę Ludwik Głów czew s k i przeby wa do C z a r n e j Wody do grupy Obóz K o n s p i r a c y j n y / S z o s t a k / do k t ó r e j n a l e ż y l i już w J a s t r z ę b i u Dawid W e l t r o w s k i i I g n a c y E b e r t o w s k i . Na p o c z ą t k u k w i e t n i a
1941 r o k u n a w i ą z u j e k o n t a k t z p o r . Janem Szalewskim, k t ó r y p o l e c i ł Ludwika J ó z e f o w i Weltrowskiemu z J a s t r z ę b i a - g o s p o d a r z o w i .
Na t e r e n i e g o s p o d a r s t w a W e l t r o w s k i c h p o w s t a ł a w t e n sposób k o n s p i r a c y j n a g a z e t a . Wydawana b y ł a b ez pi-zer^y od 1941 r o k u do 1943,
a n a z y w a ł a s i ę " G ło s S e r c a P o l s k i e g o " . Z d z i a ł a l n o ś c i ą g a z e t y zw ią
za n a b y ł a g r u p a l u d z i , m . i n . p r z t j s z ł a żo na Ludwika - Anna. Działalność g a z e t y z o s t a ł a o b s z e r n i e o p i s a n a n a łamach " P o m e r a n i i " . Wspomnienia n a t e n te m a t p r z e d s t a w i ł również J ó z e f w e l t r o w s k i - j u n i o r f z n a j d u
j ą s i ę one w K l u b i e H i s t o r y c z n y m ZK-P w T o r u n i u u p . d o c . d r h a b . E l ż b i e t y Z a w a d z k i e j .
Po w o j n i e Ludwik Kossak-Głów czew s k i p o w r ó c i ł do S t a r z y n a , o ż e n i ł s i ę z Anną Szomburg. P r o w a d z i ł r o z l e g ł ą d z i a ł a l n o ś ć s p o ł e c z n ą : t u ż po w o j n i e zajmował s i ę d y z e n f e k c j ą , z a ł o ż y ł s z p i t a l w S t a r z y n i e , b y ł w s p ó ł o r g a n i z a t o r e m OSP w S t a r z y n i e i k i l k u l e t n i m szefem k u l t u r a l -
35
- 3 -
oświatowym w t e j OSP. Między innym i b y ł o r g a n i z a t o r e m z e s p o ł u ludowego / w s p ó l n i e z J . P i e p k ą / o n a z w ie "B fe lo ce ". Je g o żona, A n n a , b y ł a p r z e w o d n i c z ą c ą Koła Gospodyd W i e j s k i c h . Z espół ludowy k t ó r e g o Ludwik Główczewski b y ł k i e r o w n i k i e m a r t y s t y c z n y m m i a ł w ł a s n e a u d y c j e muzyczne w PR w W a rs zaw ie , w tym c z a s i e p r a c o w a ł
jako o r g a n i s t a i n a u c z y c i e l w s z k o l e podstawowej w S t a r z y n i e ucz ąc muzyki i j . a n g i e l s k i e g o . W o k r e s i e s t a l i n o w s k i m m u s i a ł
p r z e s t a ć pracow ać w s z k o l e , z e s p ó ł ludowy na znak p r o t e s t u r o z w i ą z a ł s i ę po o d w o ła n iu l u d w i k a z f u n k c j i k i e r o w n i k a . Był a r e s z t o w a n y i o s k a rż o n y o wrogą d z i a ł a l n o ś ć i s p r z e c i w i a n i e s i ę przymusowej k o l e k t y w i z a c j i . Z o s t a ł j e d n a k zwolnio ny bez wyroku. N a s t ę p n i e , po p a ź d z i e r n i k u p r o w a d z i ł kino p ó ł s t a ł e w S t a r z y n i e . ^ 1958 r o k u p r z e n i ó s ł s i ę do domu r o d z i n n e g o w O rł o w i e p r a c u j ą c ja ko i n s t r u k t o r muzyki w dawnym WDT1 / o b e c n i e \1U&/ . N a s t ę p n i e p r a c o w a ł jako n au c z y c i e l muzyki, kierownik p r a c o w n i w MDK w Gdyni, d y r y g e n t zespołów, by n a k r ó t k o p r z e d ś m i e r c i ą p r z e j ś ć n a e m e ry tu rę n a u c z y c i e l s k ą .
Opracował J ó z e f Weltrow«ski
r SM
36
37
38
39
40
41
42
43
- / ' ł / s ; . " i ' r 1 !
Jeden z Wiela
M M ’ mZbigniew Gach
Można powiedzieć, że bardzo niewiele zostawił po sobie śladów. Zapisany przezeń w 1969 roku, tuż przed śmiercią, cienki brulion to jedynie garść poczochra- nych wiadomości o epizodach z własnego życia. W dodatku do 1984 roku leżał ów brulion niczym relik w ia u jednego z najbliższych podkomendnych, gć tymczasem w ym arła większość tych, którzy jeszc coś wiedzieli.
Różnych w czasie wojny używał nazwisk. Podaw^- się za Jan a Kowalskiego lub Jan a K łam ana (zwierzch nik z partyzantki), niekiedy staw ał się Józefem Głów- czewskim albo Ludwikiem Kossakiem, używał też pseudonim u „Japan”. Napraw dę nazyw ał się Ludwik Kossak-Główczewski i był synem wielewskiego n au
czyciela Bolesława oraz Anastazji z W nuk-Lipińskich.
Urzędnikom hitlerowskim opowiadał się jako rolnik, traktorzysta lub stroiciel fortepianów. W rzeczywi
stości m iał półwyższe wykształcenie muzyczne, choć w czasie okupacji najdłużej pracował jako drukarz podziemia. Świetnie w ładał językiem niemieckim i to
— kiedy chciał — dialektem berlińskim , a wszystkie owe „det” zamiast das (to), „ikke” zam iast ich (ja),
„weess” zam iast weiss (wiem) kilkakrotnie ratow ały m u życie. Nieźle posługiwał się także angielskim i ła
ciną.
O dzieciństwie i wczesnej młodości Ludwika Ko- ssak-Główczewskiego wiadomo tylko tyle, że urodził się 15 sierpnia 1905 roku we wsi H uta, powiat choj
nicki, dokąd Prusacy przenieśli z Wiela jego rodzi
ców za m anifestowanie polskości. W przepisanym wieku ukończył prowadzoną przez ojca szkołę pow
szechną w Hucie, po czym w stąpił do progimnazjum biskupiego w Pelplinie, czyli słynnego Collegium Ma- rianum , zwanego przez uczniów „Collegium M arce- panum ”. Szkoły tej nie ukończył na skutek w ypad
ku, jakiem u uległ przy w akacyjnym zbieraniu torfu.
Pchnięty znienacka przez swego młodszego b rata Do
m inika, upadł tw arzą na ostry korzeń, tracąc lewe oko. Po wyleczeniu ra n y i zakażenia został w olonta
riuszem branży bław atnej w Starogardzie. Posunięcie to podszepnął m u prawdopodobnie dziadek ze strony m atki — znany wielewski kupiec Ja n W nuk-Lipiński.
W 1920 roku, po przejęciu części Pomorza przez wolną Polskę, 6-osobowa już rodzina Kossak-Głów- czewskich powróciła do Wiela, otrzym ując od m iej
scowej społeczności obraz pod tytułem „K onstytucja”
(zaginął podczas II wojny). Niedoszły subiekt m usiał się wtedy zetknąć z osobowością i talentem muzycz
nym znanego kaszubskiego barda Wicka Rogali. Choć
by dlatego, że wyniósłszy z domu podstawy gry na fortepianie, zaczął działać u progu lat 20-ych w mło
dzieżowym zespole muzycznym założonym przez młod
szego kolegę Wicka, Antoniego Skwierawiskiego, m ie
szkającego do dzisiaj w Wielu.
Jesienią 1924 roku opuścił Ludwik rodzinne strony, podejm ując naukę w Salezjańskiej Szkole Organistów w Przem yślu, o której wiadomość wyczytał któregoś razu w prenum erow anym przez ojca „Przewodniku K atolickim ”. Żeby się do niej dostać, m usiał zdać egzam in wykazujący w stępne predyspozycje: muzy
kalność, znajomość nut i jaką taką grę na fortepianie.
Ojcowie salezjanie nie wypuszczali ze swojego zakła
du adeptów fałszujących pod nosem Pana Boga, to też nauka stała u nich na stosunkowo niezłym po
ziomie. Poza grą na harmonium, organach i in stru m encie dodatkowym (zwykle były to skrzypce lub trąbka), w program ie znajdowała się muzyka grego
riańska, harm onia, historia muzyki, kontrapunkt, a także liturgika, religia i buchalteria, jako że orga
niści w parafiach często zajmowali się również k a te
chezą i księgowością. Większości przedmiotów uczyli sami zakonnicy, choć było także kilku nauczydeli świeckich, na przykład tajniki gry organowej prze
kazyw ał znany późniejszy w irtuoz Feliks Rączkow- ski. Czapki uczniów szkoły organistowskiej były ro
si rw kam i z harfą w miejsce orzełka i srebrnym i uź złotymi, zależnie od roku nauki, sznurkami.
t abyt Ludwika w Przem yślu finansow ali rodzice, tałcenie starszego syna kosztowało ich około 100 ch miesięcznie, w tym już internat i wyżywie- (krowę ceniono na 200 zł), ale trudno dziś po- iedzieć, czy było to dręczące obciążenie dla budże
tu Bolesława i A nastazji Kossak-Główczewskich. Co praw da zażywny pan Bolesław prawdopodobnie w 1924 roku, jako 47-letni wówczas mężczyzna, prze
szedł na wcześniejszą belferską em eryturę, lecz z ca
łą pewnością ciągnął jeszcze jakieś dochody z m a- jąteczku, którego lwią część wniosła m u w posagu starsza o dwa lata żona. Dzięki tem u państw o Ko- ssak-Główczewscy mogli zadbać o ponadpodstawowe w ykształcenie trojga spośród czworga swoich dzieci.
Ludw ik sposobił się w sztuce organistow skiej do połowy 1928 roku. Po każdych 10 miesiącach pilności przysługiw ały mu 2 miesiące letnich wakacji, pod
czas których chętnie dawał upust swemu tem pera
mentowi, a już w tedy znany był jako psotnik, wygi- bus i podkorbiajk. Z końcem sierpnia jednak, odkar- miony i opalony, siadał z tobołami na powózkę lub furm ankę i ucałowawszy rodzinę, pobłogosławiony przez surową, władczą m atkę, praw ie nie rozstającą się z fajką, ruszał na stację w Lubni, skąd przez Chojnice i Nakło docierał do Poznania. Tam łapał pośpieszny do Lwowa przez Przemyśl, by po dw u
dziestu kilku godzinach od opuszczenia Wiela m el
dować się w internacie.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy państwo Kossak- Główczewscy postanowili przenieść się bliżej polskie
go morza, ale coś takiego musieli planować już około 1927 roku, czyli w 5 lat po tym, jak sejm II Rze
czpospolitej uchw alił ustaw ę o budowie portu w Gdyni, 2 lata po tym , jak otrzym ała Gdynia elek
tryczność i rok po tym, jak uzyskała praw a miejskie.
W każdym razie jeszcze zanim Ludw ik ukończył naukę w Przem yślu, sprzedali sporą część swojej zie
mi i — prawdopodobnie wiosną 1928 roku — za
mieszkali w raz z najstarszą córką Jadw igą we wsi Zagórze, która później weszła w skład Rumi. Młod
szy syn Dominik, będący po szkole leśniczych w M ar
goninie, pracow ał w tedy w Osiecznej, pow iat staro
gardzki. N atom iast młodsza córka Agnieszka, k tó ra ukończyła Państw ow y In sty tu t Prac Ręcznych w W ar
szawie, zatrudniła się jako nauczycielka w jednokla- sowej, IV-oddziałowej szkole podstawowej w Orłowie (konkretnie — w Kolibkach), zwanej „K lipką”, gdzie otrzym ała skromne mieszkanie. W czerwcu tegoż ro
ku Bolesław Kossak-Główczewski kupił od byłego konsula estońskiego W itolda Kukowskiego blisko 1400- -m etrow ą parcelę w Orłowie, przy dzisiejszej ulicy Przebendowskich, zam ierzając wybudować 3-piętrową kamienicę, by każde z jego dzieci mogło w przysz
łości zasiedlić jedną kondygnację.
F akt, że siostra Ludw ika została nauczycielką szko
ły w Kolibkach m iał dla niego .samego nieoczekiwanie korzystne konsekwencje, ponieważ jednym z uczniów zapisanych w 1928 roku do II oddziału był starszy syn dra Teofila Zegarskiego — świetlanej postaci w dziejach Gdyni. Orłowo Morskie, bo tak a była peł
na, oficjalna nazwa, liczyło wówczas niew ielu miesz
kańców, toteż naturalnym biegiem rzeczy Agnieszka Kossak-Główczewska, poznawszy się nieco bliżej z ro dziną Zegarskich, zaprotegowała b ra ta na stanowisko wychowawcy w internacie dopiero co powstającego gim nazjum 44-letniego wówczas pana Teofila, Lud
wik, wdzięczny siostrze, mógł z .bliska poznać form at swego przełożonego, który zaiste w każdym calu' był Europę j czy kiem.
Mimo innych pozorów, Teofil Zegarski jedynie swym zdolnościom i uporczywej pracy zawdzięczał to, co osiągnął w ciągu niedługiego życia. Urodzony w
44
Grabowie pod Starogardem , skończył jako wzorowy uczeń szkołę podstawową, a p6źniej Collegium Ma- rianum . Ponieważ jednak pelplińskie progim nazjum nie posiadało w tedy najwyższej klasy, prymy, ucznio
wie pragnący zdawać egzamin dojrzałości przenosili się na ostatni rok do któregoś z pełnych gimnazjów pomorskich, zwykle do W ejherowa, Chełmna lub Chojnic. Zegarski w ybrał Wejherowo, gdzie m aturę zdał celująco. Otrzymał za to historię floty niemiec
kiej, którą wręczył m u dyrektor ze słowami: mam nadzieję, że Polak będzie umiał docenić nagrodę nie
mieckiego cesarza.
Nie m ając środków na samodzielne finansowanie studiów, wrócił Zegarski do Pelplina, by podjąć n au kę w tam tejszym sem inarium duchownym. Po roku jednak, w sparty m aterialnie przez kilku kanoników, otrzym ał zgodę na studia uniwersyteckie, z tym, że urlopujący go biskup Rosentrater zaznaczył, iż w grę wchodzi jedynie katolicki uniw ersytet we F ry burgu badeńskim. Tam zatem Zegarski podjął i u- kończył studia filozoficzne, a także doktoryzował się broniąc rozprawy „Polen und das Basler Konzil”
(„Polska a sobór w Bazylei”). W latach 1910-1912 złożył egzaminy państwowe, otrzym ując patent pro
fesora historii i germ anistyki. W 1915 roku ożenił się z córką nauczyciela i organisty w Jabłowie pod Sta
rogardem , Jadw igą Ziegert, z którą niebawem w yje
chał do Heidelbergu, ponieważ w miejscowym colle
g e ^ zaangażował go jako pedagoga znajomy z F ry burga, dr Holzberg. W tej ekskluzywnej, snobującej się trochę na angielskość (istniejącej zresztą do dziś) szkole przepracow ał dr Zegarski 5 lat, pod koniec naw et jako zastępca dyrektora, lecz na pierwszą wieść 0 wyzwoleniu Pomorza w rócił w 1920 roku z żoną 1 dwiema córeczkami do Polski.
Już w kilka miesięcy po przyjeździe otrzym ał fu n k cję delegata rządu polskiego do spraw szkolnictwa w Wolnym Mieście Gdańsku. W 1922 roku przeniósł się do Torunia, gdzie został naczelnikiem wydziału w K uratorium Okręgu Szkolnego Pomorskiego, zaś w 1925 mianowano go w izytatorem pomorskim przy Mi
nisterstw ie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicz
nego. Odtąd przez dwa lata przyjeżdżał co tydzień z W arszawy do Torunia, gdzie mieszkała żona z czwórką dzieci, aż wreszcie, coraz bardziej zniechę
cony do opanowanej przez sanację stolicy, postanowił odejść z państwowej posady i spełnić wieloletnie swe marzenie o założeniu pryw atnego gimnazjum.
Idealne miejsce dla realizacji takiego projektu sta
nowiła Gdynia, w której nie było jeszcze szkoły śred
niej, za to było wielu znaczących ludzi z dziećmi w w ieku szkolnym.
Jesienią 1927 roku przyjechał Teofil Zegarski na zasadnicze rozpoznanie, rozglądając się od razu za miejscem pod budowę gimnazjum oraz domu z in ter
natem. Po niedługich poszukiwaniach odkupił od zna
nego sobie jeszcze z H eidelbergu konsula Kukow- skiego sporą parcelę w Orłowie w raz z solidnym bu
dynkiem, będącym do tego czasu gospodą z zajazdem i drogerią, a stanowiącym własność Emila Milkego z Sopotu. W krótkim czasie dom ten został przebu
dowany i w yrem ontowany, przy czym założono elek
tryczność, hydrofor, kanalizację, centralne ogrzewanie i telefon (nr 13-27), na który nie czekało się wów
czas 10 lat. Na parterze przewidziano pomieszczenia internatow e, a na piętrze urządzono wygodne, kil
kupokojowe mieszkanie. W lipcu 1928 roku dr Ze
garski ściągnął do Gdyni rodzinę oraz kilku znanych sobie nauczycieli toruńskich, dzięki czemu można było rozpocząć nabór do dwóch najniższych klas szkoły.
Z założenia była ona w tym okresie rozwojowa, czyli nie m iała od razu wszystkich klas. Każdego n a
stępnego' roku, w raz z przybywaniem uczniów i n au czycieli, dokładano jedną wyższą klasę i w te n spo
sób w 1934 roku P ryw atne Koedukacyjne Gimnazjum Dra Teofila Zegarskiego w Gdyni-Orłowie wypuściło pierwszy rocznik maturzystów.
Spore były początkowo kłopoty lokalowe szkoły, dopiero bowiem w 1931 roku ruszyła pod okiem sta rogardzkiego architekta Jana P ilara budowa jej do
celowej siedziby — w sąsiedztwie domu Zegarskich.
N ajpierw za pomieszczenia lekcyjne służyły dwa po
koje w ynajęte u sióstr w incentek przy ulicy Staro-
% --- - w ~
Rodzina Kossak-Główczewskich. Siedzą L ud
w ik i Jadw iga. Stoją (od lewej): Agnieszka, ro dzice i Dominik. Zdjęcie z ok. 1935 r.
wiejskiej, potem edukacja odbywała się w kilku prze
stronnych izbach potężnej, bo zbudowanej na w yrost, szkoły podstawowej przy ulicy 10 Lutego. W końcu doktor Zegarski w ynajął pensjonatową willę o wdzięcznej nazwie „Prom ienna”, usytuow aną na szczycie K am iennej Góry, w miejscu, gdzie stoi dzi
siaj pawilon restauracji „Panoram a”, i w ten sposób rozwiązał problem do czasu przeprow adzki szkoły we własne m ury.
Uczniowie z „centrum ” Gdyni dochodzili do tym czasowych siedzib gim nazjum bez większego tru d u , ale dwie córki Zegarskich (później także dwaj sy
nowie) oraz kilkunastu młodzieńców z przydomowego in tern atu należało dowozić pod kontrolą stałego opie
kuna. I to właśnie było jedno z pierwszych zadań przyjętego na etat jesienią 1928 roku 23-letniego Ludwika Kossak-Główczewskiego. Codziennie rano, z w yjątkiem niedziel i świąt, szedł z grupką mło
dzieży przez łąki do odległej zaledwie o 300 m etrów stacji Kolibki-Orłowo, by następnie wsiąść do po
ciągu parowego relacji G dańsk — Gdynia. Lipczi
— Lorwoo! — krzyczał po zatrzym aniu się lokomo
tyw y kaszubski konouktor, co dla „zegarszczaków”
oznaczało sygnał do gram olenia się w śród śmiechów i popychań.
Przepracow ał Ludwik u pana Teofila praw ie dwa lata, pomagając przede wszystkim chłopcom w in te r
nacie, ale będąc także nauczycielem śpiewu i pro
wadząc chór szkolny. Okres tein w sensie rozwoju osobistego dał m u znacznie więcej niźli cztery lata u księży salezjanów. Doktor Zegarski, ulepszając wciąż model swojego gimnazjum, dążył do stworze
nia szkoły w pełni otw artej, hum anistycznej, dlatego dyscyplinę pojmowano tu inaczej niż na przykład w pełnych sztywnego rygoru gim nazjach wielkopol
skich. Nauczyciele przy ocenianiu uczniów nie brali pod uwagę ich przekonań politycznych czy społecz
nych. Rozwijano zainteresow ania naukowe, sportowe i hobbystyczne wychowanków, szanowano ich wiarę.
Do ewangelików przychodził na religię pastor, do Żydów — rabin. Uczniowie katoliccy każdą lekcję za
czynali od Ojcze nasz, przy czym na lekcji niem iec
kiego był to Vater unser, na lekcji łaciny Pater nos- ter i tak dalej.
Latem 1930 roku Ludwik Kossak-Główczewski roz
stał się w zgodzie i przyjaźni z niezwykłą szkołą, by
45
b w listopadzie zdać przed komisją biskupią egzamin
organistowski. Dużo wcześniej jednak dał się nakło
nić do kontynuowania własnej edukacji muzycznej
— w myśl zasady, którą dr Zegarski w pajał zarówno swym wychowankom, jak i dzieciom: obyście nigdy od nikogo nie usłyszeli „przyjacielu, posiądź się ni
żej”. Prawdopodobnie w krótce po podjęciu pracy w Orłowie, jeszcze w 1928 roku, zapisał się więc Lud
wik do pryw atnego konserw atorium muzycznego w Wolnym Mieście Gdańsku, z filią w Sopocie przy ulicy Brom bergstrasse 19. O tej niew ielkiej uczelni wiadomo tyle tylko, że istniała od 1900 roku w G dań
sku przy Kassuibischer M arkt (Targu Kaszubskim) nr 9, przem ianowanym później na H ansaplatz (Plac H an
zy), czyli w okolicy dzisiejszych Wałów Piastow skich J e j założycielem, a zarazem dyrektorem był kompo
zytor dr Ludwig Heidingsfeld.
W gdańskim konserw atorium studiował Kossak- Główczewski do roku 1931, otrzym ując świadectwo ukończenia dwóch wydziałów: nauczycieli muzyki oraz teorii muzyki z organam i jako instrum entem głów
nym. Są powody, by sądzić, że razem z bratem lek
cje fortepianu u dra Heidingsfelda pobierała również Agnieszka Kossak-Główczewska, która nadal pozo
staw ała nauczycielką szkoły w Kolibkach, choć wios
ną 1932 roku zamieszkała w raz z rodzicami i siostrą w zbudowanej tymczasem i — z b rak u dalszych fu n duszy — zadaszonej jedynie ponad wysokim p arte
rem posesji przy dzisiejszej ulicy Przebendowskich w Orłowie. Niebawem zresztą, w w yniku notarialnie
poświadczonego aktu darowizny, została praw ną właścicielką tego budynku, podczas gdy starsza Ja d wiga otrzym ała 15-morgową łąkę w Chłopowach pod Brusam i, a do tego 2 krowy, 6 świń, 35 kur, 8 gęsi, 1 indyka i w ylęgarnię oraz liczne meble, obrazy, n a czynia kuchenne, porcelanę, maszynę do szycia i m a
giel. Synowie, jako samodzielni i wobec tego nie po
trzebujący posagu mężczyźni, potraktow ani zostali przez Bolesława i Anastazję Kossak-Główczewskich m niej szczodrze. Ludw ik dostał złoty zegarek z łań
cuszkiem, zegar ścienny, futro, lampę stojącą, szafę, krzesła oraz praw o do poboru czynszu od najm u m ieszkań w jakiejś trudnej już dziś do zidentyfiko
w ania posesji. Dominik otrzym ał 2 szafy, kanapę, stół, biurko, krzesło, strzelbę i dryling system u Tesz- nera, łódkę oraz 9 tomów encyklopedii Herdera.
Do końca 1933 roku brak jakichkolw iek dalszych wiadomości o losach Ludwika. Nie wykluczone, że był zastępczym organistą w jednej lub kilku para
fiach diecezji chełmińskiej. Prawdopodobne jest rów nież, że w łaśnie w owym czasie zaczął wyjeżdżać do dalszych krew nych w Berlinie. Tak czy owak, do- ’ piero w lutym 1934 roku objął posadę stałego orga
nisty w XIV-wiecznym, gotyckim kościółku wsi Klo- nówka pod Starogardem , będącej przez wiele lat własnością znanej pomorskiej rodziny Kalksteinów.
Przebyw ał tam do 1936 roku, kiedy to został organi
stą w Starzynie pod Puckiem. Jeszcze wówczas nie wiedział, że zaczyna się dla niego nowy, ważny etap
życia. (cdn.)
46
cmentarzyska i osady określić na młodszy okres brązu, czyli na jakieś tysiąc lat przed narodzeniem Chrystusa, a mieszkańców tego rejonu przypisać do k u ltu ry łużyckiej <nazwanej tak od pierwszych zna
lezisk na terenie Łużyc), do grupy kaszubskiej tej, uważanej za prasłow iańską, kultury.
^ Stoim y w gęstym młodniku isosnowym i muszę n a silić wyobraźnię, żeby z ułamków, z drobnych fak tów , które podsuwa archeolog pow stał loibraz tego
zakątka sprzed _ trzech tysięcy lat. Nad rzeką łąka, pasą się na niej krowy. (Fola wokół obsiane pszenicą, żytem, miejscami rośnie len. W pobliżu łąki n a d rzecznej, na lekko pochyłym, słonecznym wzniesieniu stoją zagrody. (— Nie zachowały się bezpośrednie śla
dy domostw, a jedynie palenisk. W jednej z jam występowały zaciemnienia owalne z pozostałościami węgla drzewnego i grudek przepalonej polepy. W jej sąsiedztwie były cztery m niejsze jamy.’ N ajw ięk
sza pełniła zapewne funkcje mieszkalne. Obok zna
leźliśmy dużą ilość ułam ków ceram iki, wśród mich zdeformowane term icznie — być może był tu piec do w ypalania lub w arsztat garncarski. W następnej jam ie była widoczna w dolnych partiach ciemna w arstw a, k tóra mogła być związana z produkcją spo
żywczą, n a przykład wędzeniem. Znajdował się w niej rozcieracz kam ienny, świadczący pośrednio o rolniczym charakterze osady. Można przypuszczać, że skupisko jam to pozostałość po jednej zagrodzie. Do
m y nie były wgłębione, lecz naziemne, praw dopodob
nie o podobnej konstrukcji jak w Biskupinie — su- mikowo-łątkowej lub prostszej — słupkowej — pod-1 powiada archeolog). Zagrody nie są skupione, tkstfią w rozproszeniu — jak teraz. Osada n ie w ie lk a /z a
ledwie kilka zagród. Szczekają psy. W pobliżu do
mostw, n a słoiku niskiego wzniesienia rozciąga się
cmentarzysko... /
Nie znaleziono dowodów na wyodrębnienie się w a r
stw y zamożniejszej. W Leśnlie, gdyż w kulturze łu życkiej istniała organizacja rodowa, a znajdowane w grobach oprócz mieczy luksusow y ozdoby świadczą o przodującej pozycji wojowników. Tę osadę i cm entarzysko użytkow ała prawdopodobnie grupa ro
dzinna. /
— W tym okresie były zamieszkane także inne, p o bliskie obszary. Na c a ły n /ty m terenie wykopaliśmy sporo „garnków ” wskazujących, że d tu rozpościerała się osada k u ltu ry łużyckiej — dodał dr W alenta, gdy powróciliśmy na drirsą stronę rzeki, w cień w yso
kich drzew, aby zarazem wkroczyć w bliższą epokę.
A
RCHEOLOG mówi teraz o kulturze pom orskiej i co z niej tu taj ocalało — po dwu i pół tysiącach lat, k tóre m inęły od jej rozkw itu. Słucham pilnie, bo przecież uw a- siię, że przypadła jej w yjątkow a rola nie ty lk t/ w pradziejach Pomorza. Nie było chyba w tej północnej krainie okresu większej świetności.
Paw ef Jasienica pisze w „Polsce Piastów ”, że „między VII<a V w. przed Chr. odbyło się pierwsze w historii polityczne zjednoczenie ziem późniejszej Polski. Było krótkotrw ałe, przelotne, ale jednak było!”. K to tego dokonał? Jasienica w yjaśnia: „Tego podboju i zjed
noczenia naszych ziem dokonały plem iona rodzinne, same należące do k u ltu ry łużyckiej, te mianowicie, które zamieszkiwały dzisiejsze Pomorze K aszubskie”.
Jasienica sam określa w posłowiu swą książkę jako swobodną literacką opowieść, więc można p o dejrzewać, że przypisał Pom orzanom przesadną rolę.
Ale jego tw ierdzenia znajdują pełne uzasadnienie w dziełach sensu stricto naukowych. Uważa się, że ze wszystkich grup łużyckich jedynie pom orska w yka
zała w yjątkow ą siłę zdobywczą i organizacyjną. W połowie V w. przed n.e. ludność k u ltu ry pom orskiej doszła do Poznania, zaś około 400 iv opanowała resztę Wielkopolski i część Dolnego Stoska •— określał ro z
m iary ekspansji prof. Józef łCosItrzewski, upatrując jej przyczyn w tym, że ci pprodkowie „północnej g ru py Słowian Zachodnich”/ ń i e mogli się wyżywić na nieurodzajnych globach/w yżyny Kaszubskiej. Ruszyli na południe, n a podbój. Nie przyjm ow ano ich z ot
w artym i rękam i, /© roniono się, o czym świadczy wielka liczba granów na południe od Noteci. A je d nak zdaniem JfSrof. Kostrzewskiego podbój ten w y
przedzi! tylko inne, dobrze więc, że dokonali go po- bratym cy^/Scem entow ał on ludność prasłow iańską i u c h ro n ir większość ziem Prasłow ian od losu, jaki .spotkał zachodnie części ich obszaru, ktÓTe uległy w ty ijr czasie naporowi obcych ludów: Germ anów i Cel-
,,Silnie rozwinęły się u nich m etalurgia i handel.
Rozbój morski też pew nie był źródłem dostatków.
Mogiły Prapom orzan k ry ją wielkie bogactwa i zdra
dzają, że nie tylko kobiety lubiły się wtedy przy
strajać biżuterią. M aterialna zaisobność pozwoliła n a j
zamożniejszym wytworzyć jakąś organizację i w ła
dzę, która powiodła szczepy pom orskie na podbój słabszych pobratym ców, zamieszkałych bardziej na południu” — uzasadnia ekspansję Jasienica; słaby lud nie byłby do niej zdolny.
Czy nie podobnie objaśniał dzieje Kaszubów, za
kreślając na mapie „starodovnó granjice naszi zemji kaszubskji”, powstaniec, p an Józef, Remusowi, po
w ierzając m u misję przystąpienia do wydźwiignięcia zam ku minionej chwały? ..Pod Grifovim znakjem bieżele morzami: p jo ru n e jich mjecze a żogle jich skrzidła! A vjłńcem gardóv wogrodzile w ubetk vsóv svojich i kontin. P rzistanie nad morzem tó zdrzodla jich złota. A p u rp u ra d złoto spjevałe jich chvałę ze szcżiitóv jich kontin i bjołich rem jon jich dzevcząt i njev jast”.
Czy nie podobnie mówiła królew ianka pod korono
w aną jarzębiną, zachęcając Remusa, żeby sięgnął wzrokiem ku swoijej gwieździe i uzbroił serce do wielkiej sprawy, i roztaczając przed nim wizję tego, co zdarzy się po w ybaw ieniu jej z zaklęcia? „Vstanje njevjadom i svjaitu lud, wo chternim dzeje dovno pjisach wcprzesitałe i znovu worać będze zemję i żoglami jezdzec będze po vodach. Tej przeboczi sobje svjat, że lud ta k ji żeł v czasach dovno minjonich i dzevjic sę będze, że znovu żije...”.
Ten lud u m a rł — a żyje — mówi w powieści Ary-
man do Sm ętka. (Cdn.)
A'
Na Pustkach
Zbigniew Gach
Japan (3 )
Us
A
A U
Wywiódłszy w pole Gestapo, m iał Ludwik Kossak- -Główczewski najw yżej kilka godzin, aby się dobrze schować. Starzyno nie wchodziło w grę — szalał tam nowo objawiony ŚA-m an K antschonka. Dom w Or
łowie też lada chwila mógł znaleźć się pod obserw a
cją, jedynym więc wyjściem było szybkie znalezie
nie kryjów ki w pobliżu Gdyni (przemianowanej ty m czasem przez H itlera na Gotenhaven). Za radą Anny, postanowił Ludwik przyczaić się w domu jej starszej siostry M atyldy Rohde, od jedenastu już lat zamęż
nej, m ieszkającej w Cisowskich Pustkach przy ulicy Orlej. D otarli tam po zmroku, w itani przez M atyldę
uśmiechem i zaraz łzami — z braku bliższych w ia
domości od jej męża Franciszka, z zawodu robotnika portowego, wziętego do niewoli po upadku Kępy Oksywskiej.
P rzy chlebie z boczkiem, kawie i flaszce spirytusu
— od sąsiada pracującego w w ytw órni octu — prze
siedzieli do świtu, nie mogąc się nagadać. Ludwik, wszystkiego ciekaw, kazał sobie z najdrobniejszym i szczegółami opowiedzieć, jak wyglądało wkroczenie hitlerowców do Gdyni.
— Ponure widowisko — rozpoczęła Anna. — Środ
kiem Św iętojańskiej wślizgiwał się wąż niemieckich
47
samochodów, a jadący na budach żołnierze trzym ali karabiny wycelowane w bram y i okna. Nie w itano ich tutaj kwiatam i i owacjami, jak w Gdańsku. Uli
ce świeciły pustkami. Zaledwie z kilku okien w y
wieszono chorągwie ze swastyką...
Zam ilkła nagle, zaciskając piąstki.
— Co się stało? — Ludwik popraw ił sobie okulary.
— Nic... Dziesięć dni tem u Kantschonka w Sta- rzynie przyprowadził jakiegoś gestapowca, który na- wrzeszezał na mnie, że jako narzeczona polskiego bandyty muszę udowodnić swoją lojalność wobec Rzeszy, szyjąc p artię hitlerowskich flag. W prze
ciwnym razie on się postara, żeby mnie wywieziono...
— I co zrobiłaś?! — Ludwik aż uniósł się z krze
sła.
Anna spojrzała na niego w tak i sposób, że usiadł z powrotem. Potem wyciągnęła chusteczkę i w ytarła nos.
— Trzeba czasem cofnąć się o krok, by móc po
tem zrobić parę kroków w przód, czy nie tw oje to słowa? Zgadnij, o kim najwięcej myślałam, gdy w y
lew ałam łzy nad maszyną?
— No, dobrze już, dobrze — m ruknął Ludwik po
jednawczo.
— Kantschonka i tak nie dał za w ygraną, o czym prędko donieśli mi dobrzy ludzie. Ale ja przecież znam naturę Niemców. Poszłam do jednego w ojsko
wego i powiedziałam, że Kantschonka z powodów osobistych chce mnie wysłać na zniemczenie, choć naw et nie mam pełnych aryjskich rysów. Potem u drugiego załatw iłam sobie zaświadczenie o mojej nie
zbędności, jako krawcowej, na tym terenie. Mam te raz odpowiedni Passierschein, dzięki którem u mogę
odwiedzać niemieckie klientki od W ejherowa po Chojnice
i
Elbląg. W ystarczy list rzekomej fra uMill-
ler albo Schmidt...
— A niech cię!... — Ludwik z podziwu trzepnął się w kolano. — To dopiero będzie partyzant!
Stuknęli się kieliszkami na zgubę H itlera, przy czym Ludwik wychylił od razu, a panie w kilku łyczkach.
— W róćmy jeszcze do Gdyni sprzed paru dni...
— Tak, tak, co oni wtedy tych biednych chłopów n atarg ali — załamała ręce Matylda, wstrzym ując się przed chlipnięciem.
■— Pew nie już słyszałeś — dodała Anna — że p ra wie natychm iast po zajęciu polskich urzędów i aresz
tow aniu wybitniejszych obyw ateli m iasta Niemcy w y
dali zarządzenie o obowiązkowym staw ieniu się wszy
stkich mężczyzn w wyznaczonych punktach: na p la
cach, skwerach, bulw arach, kortach tenisowych, w kinach i kościołach. Tych, którzy nie zgłosili się w porę, doprowadzono siłą i do tej chwili trw a akcja w eryfikacji kilkudziesięciu tysięcy Polaków przez gdańskich gestapowców. Ludzie mówią, że tych, co są na czarnej liście, już nie wypuszczają. Innych bę
dą podobno wywozić w głąb Niemiec, a osiedleńcy z Mazowsza, Małopolski czy kresów wschodnich m ają zostawić swoje mieszkania otw arte i z bagażem do pięćdziesięciu kilo wyjeżdżać specjalnym i pociągami w rejon Kielc, Lublina lub Częstochowy.
Ludwik drżącą ręką nalał sobie i wypił jednym haustem. Potem, jakby dopiero zauważając obecność
pań, napełnił wszystkie kieliszki:
— Za niepodległość!
Zbudził się w południe, czując na sobie zacieka
wione spojrzenia dzieci Matyldy. — Doch to je pan organista ze Starzyna — szepnęło któreś. „Hm, mimo rudaw ych wąsów i brody zostałem rozszyfrowany”
— pomyślał. Gromadka czmychnęła, gdy tylko uniósł głowę. U brał się i poszedł do kuchni, gdzie już od paru godzin krzątała się gospodyni.
— We, le te twoje wszóny mnie poznały — zagad
nął.
— Siadaj, nasmażę prażnicy — uśm iechnęła się Matylda, lekceważąco m achając ręką. — One nic nie powiedzą.
•— Anna już wyjechała?
*— Jo, Puck ową baną. Przyj edze znów ju tro po połniu.
Wieczorem tegoż dnia ktoś energicznie zapukał do drzwi. Ludwik, czytający coś przy lam pie naftowej, 10
zerw ał się, spoglądając pytająco na Matyldę. Odpo
wiedziała mu uniesieniem brw i i bezwiednym roz
łożeniem dłoni.
— K to tam?!
— Otwórz, to ja — szepnął męski głos.
— Ach! — M atylda, nagle uspokojona, śmiało od
sunęła rygiel, wpuszczając swego brata, Jan a Schom- burga.
Ludw ik przyciemnił lampę. Znał przybysza, lecz nie pragnął w tej chwili ani rozpoznania, ani naga
bywania. j
— Znajom y F ranca — przedstaw iła go M atylda zgodnie z wcześniejszymi ustaleniam i.
— Dzień dobry panu — chrząknął Jan.
— Dzień dobry.
Ja n um ył się, przeżegnał i zasiadł do wspólnej ko
lacji, opowiadając pokrótce, jak zmienił polski m un
d u r na cywilne ubranie i jak wrócił do Starzyna. Po
i
kilku kieliszkach zdecydował się także odtworzyć tl ostatnie chwile pułkow nika Stanisław a Dąbka, do-'w ódcy Lądowej Obrony Wybrzeża:
— Przysięgam , on nie popełnił samobójstwa. Po prostu widząc beznadziejność sytuacji na Oksywiu, rozkazał nam odstąpić, a sam zasiadł do cekaemu i pruł Niemców ta k długo, aż tra fił go jakiś ich snajper.
— To też jest rodzaj sam obójstwa, gdy się w po
jedynkę podejm uje w alkę z całym batalionem — zauważył Ludwik.
J a n zacisnął zęby, ale nie kontynuow ał tem atu.
W pół godziny później pożegnał się, m ruknąw szy w progu do siostry: — Wiem, kim jest ten człowiek i mam do was żal, żeście mi nie zaufali.
Anna przyjechała dzień później niż zapowiedziała, co sprawiło, że Ludw ik z nerw ów obgryzł wszystkie paznokcie u rąk.
— Należało przecież odwiedzić twoich rodziców i siostry — tłum aczyła. — Pani Anaistazja chyba b a r
dziej łaskaw a dla mnie, bo więcej chciała słuchać niźli fajkę pykać. Na spacer naw et poszłyśmy, nad morze.
— A to heca! — Ludw ik pochwycił leżącą obok lam py kolorową broszurę. — Pozwolisz, że ci prze
czytam fragm ent wydanego tysiąc dni tem u przew od
nika po Gdyni.
*— Ludwiku...
— Chwileczkę. O! „Ubranie i ekw ipunek letnika- -kura.cjusza powinien być tak i sam, jak turysty; n a d to należy zabierać letni ubiór na plażę, trzew iki p la
żowe, pyjam ę, parasolkę, ubiór na dancingi, bale; r a kietę tennisową, ubiór tennisowy. W Gdyni można kupić wszystko. Firm y miejscowe są stale i obficie zaopatrzone w wyborowy towar...”.
— Słuchaj, hitlerow cy kończą już spisy osób do wysiedlenia z Orłowa. Na razie pom ijają ludność pomorską, ale pan Bolesław kazał mimo to wymyć kufry podróżne. Jeśli chodzi o ciebie, wszyscy r a dzą, abyś w yjechał w Bory Tucholskie.
— Teraz?! — Ludwik zdjął okulary, włożył ręce w kieszenie i zaczął przem ierzać pokój. — Drogi n a jeżone patrolam i, wszędżie pełno szpiclów, a ja, po
szukiw any przez Gestapo, mam paradow ać w pełnym słońcu?!
— Można to zorganizować...
— O nie, n ajp ierw niech trochę przycichnie, w tedy pomyślimy.
Dni pobiegły odtąd jakby szybciej. Praw ie do po
łowy października podciągał się Ludwik w angiel
skim (na ew entualność interw encji sojuszników z Albionu), ale hołdując pomorskiemu racjonalizmowi dokładnie również przestudiował mapy powiatów chojnickiego i starogardzkiego. Jednocześnie raz je szcze zestawił szczegółową listę wszystkich k rew nych, powinowatych i znajomych — zarówno tych, których odwiedził w ostatnim czasie, jak i tych daw no nie widzianych, lecz gościnnych, a przy tym god
nych zaufania. Uzbierało się w sumie kilkadziesiąt nazw isk, co samego autora w praw iło w radosne zdu
mienie. Jako pierw szą w pisał swą ciotkę (siostrę m atki) Antoninę Czapiewską, zamieszkałą na w ybu
dowaniu Wiela; następnie dwie jej zamężne córki:
M arię Skw ieraw ską, osiadłą w części Wiela zwanej
* *:•- • -v ,V -
48
Białą Górą, oraz Bronisławę Trawićką, gospodarują
cą we w si Górki, cztery kilom etry od Wiela. To ostatnie miejsce miało Starzyńskiemu organiście szczególnie przypaść do gustu.
Trudno dzisiaj stwierdzić, ja k podczas pobytu w Cisowskich P ustkach naw iązał Ludw ik Kossak-Głów- czewski kontakt z podziemiem (wspomnienia każą przypuszczać, że kilkakrotnie spotkał się z dwoma organizatoram i gdyńskiego ruchu oporu, kpt. rez.
Antonim Szprungiem i nauczycielem Józefem Żmu
dzińskim). Nie sposób także ustalić, jak i to miało w pływ n a późniejsze poczynania siatki operującej w Borach Tucholskich. W każdym razie po chwilowej euforii, wywołanej planam i rozpętania sabotażu i uruchom ienia podziemnej drukarni, Ludwik albo nie znalazł wspólnego języka z gronem potencjalnych współpracowników, albo przestał wierzyć w możli
wość realizacji pewnych inicjatyw na terenie w y jąt
kowo sterroryzow anej Gdyni. Za drugim w ariantem przem aw iałby fakt ulegania coraz silniejszym depre
sjom na wieść o każdej kolejnej fali okupacyjnych bestialstw — po nocach śniły mu się w tedy kom uni
katy i wyroki śmierci z podpisami niczym wielkie pająki: SS-Sturm banrrfuhrer Friedrich Class, nad- burm istrz Horst Schlichting, K reisleiter Erich Temp...
N ajbardziej przygnębiające były doniesienia o ciąg
le nowych kolum nach cywilów, gnanych gdzieś na południowy wschód. Gdynia aż do kolibskich roga
te k rzucała w nich Chlebem, Gdańsk — błotem i k a mieniami. Niebawem świadomość ludzką po raz pier
wszy nozorało cuchnące trupam i słowo: Stutthof. T ro
chę później dotarły zamglone wiadomości o Piaśnicy, Szpęgawsku, Tryszczynie i Rudzkim Moście.
11 listopada 1939 roku, w 21 rocznicę uzyskania przez Polskę niepodległości, policja niemiecka roz
strzelała 10 gdyńskich uczniów. Oficjalnym powodem tej pierwszej publicznej egzekucji było wybicie przez któregoś z chłopców szyby w lokalu żandarm erii na Obłużu. Ludwik, dowiedziawszy się o tym, zaczął pakować plecak, tym bardziej że dzień wcześniej dostał od zaufanego człowieka wiadomość o nagłej rew izji Gestapo u rodziców w Orłowie. Anna przy
wiozła mu wcześniej ciepłą bieliznę i odzież, na nic się więc już nie oglądając ruszył 13 listopada row e
rem do Górek. Po drodze raz tylko zatrzym ał go p a
tro l złożony z dwóch starych żołnierzy Landwehry, ale w ystarczyło im podrobione zaświadczenie (koszto
wało pół świni), że tak i a tak i udaje się do Chojnic w charakterze nauczyciela śpiewu. Pieczątka. Podpis.
(cdn)