• Nie Znaleziono Wyników

O weterologii Stanisława Lema

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O weterologii Stanisława Lema"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Wojciech Michera

O weterologii Stanisława Lema

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (108), 147-165

2007

(2)

O weterologii Stanisława Lema

W Fantastyce i futurologii, w p o drozdziale „Borges i S tapledon”, Stanisław Lem przedstaw ia jeden ze swoich schem atów klasyfikujących lite ra tu rę fantastyczną. Sam schem at - po sok ratejsk u dialektyczny - w ydaje się dość prosty: najp ierw L em dokonuje p o d ziału tekstów na fikcjonalne (etykieta: agnosis) i n iefikcjonalne

(gnosis), n astęp n ie te pierw sze - na „sądy” i „stany faktyczne”1.

Agnosis gnosis

(1) (2) (3)

fikcjonalne s ą d y fikcjonalne niefik cjo n aln e (ontyczne, s t a n y f a k t y c z n e r e t r o g n o z y ,

epistem iczne, p r o g n o z y ,

etyczne itd.) h i o p o t e z y

Z decydow anie m niej jed n o zn aczn y jest w praw iający tę klasyfikację w ru c h dalszy kom entarz: naw et p rzy uważnej le k tu rze pozostaje trochę zaw ikłany i nie całkiem też daje się uzgodnić z wyjściowym schem atem . W istocie jed n ak owa uczona zaw iłość, i w ynikająca z niej niep rzejrzy sto ść, w ydają się isto tn ą cechą poetyki tego fra g m en tu - jest okolicznością, która sam a k r y j e znaczenie. N a j­ pierw jednak krótko o tym , co j a w n e .

(3)

In te rp re ta c je

*

O tóż w edług Stanisław a Lem a typowa lite ra tu ra s.-f. m a ch a rak te r (2): te k stu fikcjonalnego opisującego „stany faktyczne” (opatrzonego „znakiem asercji «fak­ tycznej»”) - jedynie pow iadam ia o rozm aitych „dziw ach”, niczego zazwyczaj za ich pom ocą n ie p ró b u jąc przekazać „w p ostaci sensów ” : jest jedynie form alną, p u stą sem antycznie grą. Czym innym są (1) fikcjonalne „sądy” - opatrzone „(do­ m yślnym ) znakiem asercji ontologicznej” : tu ta j p rzedstaw iony św iat „jest a rty k u ­ lacją tw ierd zen ia o p rzy ro d zie b y tu , a fu n k cję w ypow iedzi dyskursyw nej p ełn i p o k a z fikcyjnego uniw ersum [...]; nie jest jakim ś stan em faktycznym , fikcyj­ nie postulow anym , ale jest sygnalizacyjną a p a ra tu rą sem antyczną” . P rzykładem takiej lite ra tu ry (przykładem w fantastyce nadzwyczaj rzad k im , „czterolistną ko­ n ic zy n ą”) są w łaśnie opow iadania Borgesa2.

L em dodaje jednak, że teksty fikcjonalne (kategoria agnosis) asp iru ją niekiedy do bycia hip o tezą em piryczną (gnosis) - oczywiście n ie w prost, ale implicite - gdy fikcyjna pow iedzm y ontologia (czy też teologia lub etyka) jest czym ś więcej niż tylko „pustą g rą” . D otyczy to znow u opow iadań Borgesa (a dom yślnie także Lem a), dzięki ich „jakości ontologicznej”, będącej „całościową w łasnością u tw o ru ”, a nie tylko - dopow iedzm y od siebie skrótowo - nazew niczą m askaradą. Borges (i Lem) m ieszają zatem „m odalności asertyw ne” i za pom ocą swojej fikcjonalnej tw órczo­ ści m ów ią coś o realn y m świecie.

Lem a i Borgesa, jako autorów lite ra tu ry fantastycznej - p rzy całym ich po d o ­ b ieństw ie - ró żn i wszakże coś istotnego, m ianow icie postaw a historiozoficzna. D la Borgesa „histo ria jest k u ltu ro w ą grą z n ie ru c h o m ia łą ”, o ch a rak te rz e jak gdyby cyklicznym lu b ponadczasow ym , i nie odnosi się do ru c h u h isto rii, k tó ry - jak uważa L em - pochw ycił nasz świat i „wykręca w niew iadom ym k ie ru n k u , czyniąc m in io n ą przeszłość coraz b ardziej bezpow rotną i [...] b e z r a d n ą jako inter- p reta to rk ę u n iw ersalnych p rzekształceń, co są w łaśnie w to k u ” . D latego Borges „wyłączył swoje dzieła z uczestnictw a w sztu rm ach fu tu ro lo g iczn y ch ” .

*

W tym teorety czn o literack im dyskursie Lem a - m niej lub b ardziej p rze k o n u ­ jącym - najb ard ziej in teresu jący w ydaje się szczegół n a tu ry raczej „lite ra ck ie j”, pozostający w niejasn y m zw iązku z in te n cją autora: pew ien b rak , ślad b rak u , być m oże drobny sym ptom czegoś, o czym j a w n i e pisać m u się nie chciało. Otóż

N ie jest więc ta k - o ile ja sam dość uw ażnie czytam L em a - jak pisze w bardzo interesu jący m sk ąd in ąd arty k u le P io tr M ichałow ski: „tym czasem nowele autora

Fikcji [w przeciw ieństw ie do lite ra tu ry s.-f. - W.M.] o p atrzo n e są zn ak iem asercji

i zaw ierają «fikcjonalne stany faktyczne»”. Jest odw rotnie - w sp o m n ian y statu s Lem przy p isu je w łaśnie typowym tekstom s.-f., które od Borgesa różni nie sam a obecność „znaku ase rcji”, tylko m odalność tego zn ak u - „fak ty czn a” w s.-f. bądź „ontologiczna” u Borgesa. Zob. P. M ichałow ski Babel X X I wieku. Biblioteka

Stanisława Lem a ijo rg e Luisa Borgesa, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek,

(4)

w rubryce gnosis przedstaw ionej wyżej klasyfikacji lite ra tu ry fantastycznej (aspi­ ru ją do niej - m im o że fikcjonalne - dzieła zarów no L em a, jak i Borgesa) w ym ie­ nio n e są trzy kategorie tekstów niefikcjonalnych: r e t r o g n o z y , p r o g n o ­ z y i h i p o t e z y . Tym czasem w k o m e n tarzu swym L em przyw ołuje tylko dwie o sta tn ie , konsek w en tn ie p o m ijając pierw szą. Także różnica m iędzy (obecną tu dom yślnie) jego w łasną twórczością i utw oram i Borgesa nie wyraża się wcale w opo­ zycji „prognoza - retro g n o za”, lecz w ta k ich kw alifikacjach, jak z jednej strony: „obiektyw na prognoza przyszłości”, z drugiej zaś: „wypowiedzi zawsze nieprogno- styczne in te n cjo n aln ie” . P rzyjm ując zatem , że utw ory Borgesa otrzym ują etykietę „retrognoza” P iotr M ichałow ski rzecz upraszcza - dokonuje swoistego n ad p isan ia na tekście L em a, na w łasną rękę n iejako uzgadniając k o m e n tarz z treścią tabeli. U zupełnia w te n sposób oczywisty b r a k , traci j ednak okazj ę, by ten b rak uchwycić - literack i, czy też retoryczny „ruch w sam ym tekście”, naru szający jednoznacz­ ność, w prow adzający znaczący m om ent niepew ności.

D laczego więc L em nie zdefiniow ał tw órczości Borgesa w prost jako retro g n o ­ zy? Skąd ta powściągliwość? T rudno przypuszczać, że chodzi o zwykłą ekonom ię słów, skłaniającą do p ołączenia w jedną kategorię retrognozy i hipotezy. W łaściwej przyczyny trzeba raczej szukać w problem atycznym statu sie samej „retrognozy” . Słowo to jest skonstruow ane jako antyteza, zw ierciadlane odbicie „prognozy” : zachow ując w spólny z n ią rd zeń , zm ien ia p refik s w yznaczający w ektor czasu3. W tabelce więc pro- i retrognoza fu n k cjo n u ją łącznie, ilu stru jąc dialektyczną peł­ n ię na osi czasu (obok hipotezy, tem p o raln ie obojętnej). Inaczej jest jednak w czę­ ści dyskursyw nej, ro zplatającej treść tej zwięzłej klasyfikacji: tu ta j, gdy trzeba uw zględnić konsekw encje użycia każdego z pojęć, owa lu strzan a sym etryczność, rów now ażność obu słów (pożądana w logice w ykresu), staje się kłopotliw ym p a ra ­ doksem naruszającym o d ś r o d k a k o n stru k cję Lem ow ych wywodów. Obie kategorie bow iem , jeśli się im d okładnie przyjrzeć, nie tylko się nie d opełniają, ale w ręcz w zajem nie w ykluczają.

Czym bow iem jest - lu b m u si być - „retrognoza”? O tóż należy w niej widzieć (jeśli tylko przyjm iem y, że nie oznacza ona po p ro stu tradycyjnie rozum ianych b a d a ń historycznych) aktywność poznaw czą analogiczną do prognozow ania, zw ró­ coną jednak ku przeszłości. Mówiąc precyzyjniej: jeśli wysiłek prognostyczny, służą­ cy „szturm om fu turologicznym ”, polegać m a na tw orzeniu m o ż l i w e g o obra­ zu przyszłego świata (czyli w w ym iarze jego w ielorakiej p otencjalności w yłaniają­ cej się z diagnozy sta n u aktualnego), to p oszukiw ania o ch arak terze retrognostycz- n ym uznać w ypada za aktyw ność w służbie, powiedzm y, „w eterologii” (neologizm utw orzony od łac. vetus, albo veter, „daw ny”) - stanow iącą p róbę opisu przeszłości, ale j a k o rów nież istniejącej w w ym iarze potencjalności, nie zaś w trybie b ezw a­ runkow o dokonanym .

Ale w łaściw a jest m u pew na iacińsko-grecka hybrydyczność: pro i gnosis, to siowa greckie, choć przysw ojone przez R zym ian, retro zaś jest już całkiem łacińskie (jego greckim odpow iednikiem byłoby pa lin ).

(5)

In te rp re ta c je

P rognozow anie m u si opierać się na danych, na faktach; na „ fa k tac h ”, które są „d a n e”, czyli na „teraźn iejszo ści” realnego św iata; także na teraźniejszości już m in io n ej, d o k o n a n e j i utrw alonej w określonych dziełach przeszłości (fac­

tum - to, co zrobione). N a jakich zaś „danych” m iałab y się opierać retrognoza,

skoro z defin icji pozbaw ia ona nasze rozw ażania czasu przeszłego dokonanego, doskonałości perfectum? Co gorsza, na jakich danych - jeśli tylko dopuścim y sam ą m o ż l i w o ś ć retro g n o zy - m iało b y się opierać p rzew idyw anie przyszłości? Każda g n o z a przecież, każde klasycznie ro zu m ian e poznanie m a z k onieczno­ ści stru k tu rę p r o - g n o z y ; naw et wtedy, gdy dotyczy przeszłości: w pisana jest w nią tw arda logika następstw a czasowego, zgodnie z któ rą realność in te rp re to w a­ nych faktów m u si poprzedzać w szelką ich in te rp re tac ję; znaczenie zaś owych fak­ tów („ te k stu ”) w ypełnia się jako logiczny sk u tek poprzed zający ch je przyczyn („k o n te k stu ”).

Sprzeczności m iędzy pro- i retrognozą n ie da się więc w żaden sposób pogo­ dzić albo znieść, po heglow sku, m ocą jakiejś dialektyki. N ie m a tu szansy na jak ą­ kolw iek syntezę, retrognoza bow iem z konieczności w nika do w nętrza prognozy i rozsadza ją od środka - jako ‘przyszłość’ w d o k o n a n e j ‘przeszłości; ‘przy­ szłość’, k tóra bynajm niej nie przem in ęła, n ie straciła zatem wcale swojej złow ro­ giej n ieskończoności i nieokreśloności. R etrognoza jest w praw dzie negatyw em prognozy, ale dom aga się pełnych praw pozytywu, co oznacza w pew nym sensie stw ierdzenie istn ien ia niebytu.

N iezdecydow anie Lem a jest być m oże ciekaw ym śladem szczególnej jego sła­ bości (słabości - u jm ijm y to m etaforycznie - do „sm oków ”), tu w praw dzie szybko zw alczonej, jakby z obawy, że posądzony zostanie o niestosow ny irracjo n alizm , pow racającej jednak w ytrwale p o d p rzeróżnym i postaciam i.

*

Z nak o m ity przy k ład retrognozy - i zw iązanych z nią paradoksów - p rze d sta­ wia Borges w słynnym opow iadaniu Tlön, Uqbar, Orbis Tertius, k tó rem u pośw ięco­ ny jest także istotny fragm ent om awianego tu rozdziału Fantastyki ifuturologii („Bor­ ges i S tapledon”).

Składa się ono z trzech części; druga z n ic h jest zw ięzłym w ykładem (opartym na A First Encyclopaedia o f Tlön. Vol X I. Hlaer to ja n g r, opracow anej przez - wym y­ ślone przez Borgesa - pew ne tajem n e stow arzyszenie) zasad organizujących h isto ­ rię, m itologię, języki, lite ra tu rę , filozofię, m atem atykę z geom etrią, czyli całą k la ­ syczną k u ltu rę m ieszkańców nieznanej p la n e ty Tlön, „którzy p o jm u ją w szechśw iat jako serię procesów m yślow ych” . We fragm encie cytow anym przez Lem a czytam y m iędzy innym i:

M etafizycy T lö n u nie w yruszają na poszukiw anie praw dy ani naw et p raw d o p o d o b ień ­ stwa: szukają oni - Z d u m ie n ia .4

C y tat przytaczam za tekstem Stanisław a L em a. W tłu m aczen iu A. Sobol- -Jurczykow skiego zdanie to brzm i: „M etafizycy T lö n u nie p o szu k u ją praw dy ani

(6)

D zięki tej postaw ie - sk rajn ie idealistycznej, jak pisze Borges, choć kw alifika­ cja ta m oże budzić w ątpliw ości - sam a rzeczyw istość Tlónu nabiera nadzw yczaj­ nych w łaściw ości (nadzw yczajnych z naszego p u n k tu w idzenia), czego egzem pli- fikacją są hröniry: niezw ykłe obiekty, pow stające w w yniku odnalezienia zagubio­ nych w cześniej przedm iotów , które jed n ak - za spraw ą in te n cji znalazcy - r ó ż ­ n i ą s i ę od sam ych siebie sprzed zagubienia. G dy znaleziska dokonuje n ie za­ leżnie kilka osób, hröniry m ogą się podwoić a naw et zw ielokrotnić.

Do niedaw na hröniry były przypadkow ym i dziełam i ro ztarg n ie n ia i zap o m n ien ia. D o ich m etodycznej p ro d u k cji - wydaje się to niem ożliw e, ale tak w ynika z „jedenastego to m u ” - przystąpiono przed zaledw ie stu laty. [...] M asowe poszukiw ania d ają w rezultacie p rz ed ­ m ioty sprzeczne ze sobą; dziś daje się pierw szeństw o pracom in d yw idualnym i praw ie zaim prow izow anym . M etodyczne w ytw arzanie hronirów (podaje „jedenasty to m ”) d o sta r­ czyło nieocenionych usług a r c h e o l o g o m . Pozwoliło na b ad an ie, a naw et m o d y ­ f i k o w a n i e p r z e s z ł o ś c i , k tó ra sta ła się n i e m n i e j p l a s t y c z n a i u l e g ł a n i ż p r z y s z ł o ś ć . 5

Jeśli uznam y b ad an ie /tw o rz en ie hronirów za przy k ład retrognozy, to - rzecz jasna - n ie jest nią jeszcze sam o opow iadanie Borgesa; hröniry stanow ią obiekt n iejako w n im zagnieżdżony, i to na d ru g im poziom ie, jako elem ent św iata p rze d ­ staw ionego (w świecie przedstaw ionym ). I choć m ogą być ew entualnie częścią „syg­ n aliza cy jn ej a p a ra tu ry se m an ty czn e j”, służącej w y ra ża n iu sądów, z pew nością w oczach Lem a nie czynią z sam ego utw oru Borgesa „retrognostycznej hipotezy em pirycznej” . H ipoteza taka, jak już wiemy, w ram ach p o rzą d k u konceptualnego, k tó ry jaw nie akceptuje S tanisław Lem , jest zw yczajnie niem ożliw a.

A jed n ak in tu icja podpow iada (tego ty p u in tu icję określa się czasem jako k o ­ biecą), że ta p rzem ilczana i poskąpiona Borgesowi (zastąpiona eufem izm em „wy­ pow iedzi n ieprognostyczne”), niepraw a kategoria retrognozy nie bez pow odu p o ­ jawia się w skondensow anej graficznie form ule tabeli; jako subtelny ślad Borge- sow skich inspiracji; u ta jn io n a postać hronirów, o których L em zresztą naw et nie w spom ina.

*

K oncepcja archeologii u praw ianej na T lö n ie nie jest wcale ta k ab su rd aln a. P am iętam , że kiedy p rze d w ielu laty zdarzyło m i się studiow ać na uniw ersytecie całkiem zwykłą, ziem ską, archeologię pradziejow ą - k rótko po tym zresztą, jak zacząłem też czytać Borgesa - bardzo duże w rażenie zrobiła na m n ie jedna z m e­ todologicznych tez tej nau k i. O tóż m ów i ona (dlaczego po la tac h n ad al ją p am ię­

naw et praw dopodobieństw a, a tylko zad ziw ien ia”. O pow iadanie Tlön, Uqbar,

Orbis Tertius pochodzi ze zb io ru Fikcje (wyd. polskie: PIW, W arszaw a 1972,

s. 11-28; tu korzystam z w ydania w: J.L. Borges Antologia osobista, W L, K raków 1974. s. 74-89).

(7)

In te rp re ta c je

tam ?), że poniew aż w trak c ie eksploracji archeologicznej rozkopyw ane stanow i­ sko ulega całkow itej d estru k c ji (czyli w pierw otnym kształcie n ie da się go już ponow nie „odnaleźć”), za właściwe ź r ó d ł o archeologiczne należy uznać spo­ rządzoną wówczas doku m en tację (rysunki, fotografie, zapiski, inw entarze). Wów­ czas, przyznaję, nie skojarzyłem - p rzy n ajm n iej św iadom ie - w ykonyw anych p o d ­ czas w ykopalisk zdjęć i rysunków (które w m niejszym sto p n iu dotyczą odkopyw a­ nych przedm iotów , w w iększym zaś ich lokalizacji in situ) z hrönirami; dziś jednak byłbym skłonny dostrzec tu n iejak ie podobieństw o.

(K rótkie pouczenie dla zainteresow anych dyletantów : praca archeologa-eks- p lo rato ra polega najczęściej na in te rp re ta c ji rysującej się na dn ie w ykopu plam y ciem nego p ia sk u - lub raczej: rozciągniętej w czasie serii p lam , zm ieniających zarys i barw ę na kolejno zdejm ow anych poziom ach - będącej śladem jakiegoś p re ­ historycznego obiektu, na przy k ład chaty, grobu, śm ietn ik a lub czegokolwiek in ­ nego. N ajw ażniejsza w tej pro ced u rze - często w ażniejsza naw et niż wydobycie zachow anych w śro d k u p rzedm iotów - jest rejestracja: badacz przenosi w określo­ nej skali, na p a p ie r m ilim etrow y, k ształty owej plam y, oddając też jej barw y za pom ocą zestaw u kolorow ych kredek. P rzenosi rzecz jasna to, co w kontekście swo­ ich zainteresow ań uznaje za z n a m i e n n e dla badanego obiektu: wybór tego, с o reje stru je, wiąże się z d 1 а с z e g o. Z tego pow odu „żywe” ry su n k i bywają dla archeologów cenniejsze naw et niż fotografia. D ośw iadczenie badacza zatem zostaje tu wykorzystane w charakterze ap a ratu detekcyjnego i w pow iązaniu z okreś­ lonym zestaw em k redek oraz siatką m ilim etrow ą na pap ierze staje się specyficz­ nym m ed iu m , u rządzeniem , którego właściwości projektow ane zostają na „źródło”. W pewnej m ierze - zw łaszcza jeśli uznam y, że „dośw iadczenie” nie zawsze da się odróżnić od badaw czego „życzenia” albo „ p ra g n ien ia” - odpow iada to perform a- tywnej fu n k cji „ in te n c ji” u odkrywcy hronirów.)

Ten swoiście borgesow ski sta tu s sporządzonej przez „znalazcę-badacza” do k u ­ m e n tac ji (tek stu /o b razu ) jako właściwego źródła archeologicznego (czyli re p re ­ zentacji całkow icie zastępującej unicestw iany oryginał) był, jak dzisiaj sądzę, m oją nieśw iadom ą in icjacją w „ponow oczesną” koncepcję h isto rii, z jej p rzekonaniem , że - m ów iąc najogólniej - czystej przeszłości, preegzystujących faktów, nie da się w ydestylow ać z reprezen tu jąceg o je tek stu , oddzielić od n a rra c ji i uw olnić od re­ torycznych (tu: rów nież graficznych) figur.

Co ciekawe, do m etafory archeologicznej (zachowującej m oże naw et jakiś ślad poetyki z Tlön, Ugbar, Orbis Tertius) ucieka się S tanisław Lem , gdy pisze o n ie u n ik ­ nionej, nieusuw alnej z m i e n n o ś c i te k stu literackiego, rozum ianej jako k o ­ nieczny sk u tek późniejszej lektury: „Tekst jest m niej więcej tym , czym jest to, co archeolog zn a jd u je w pew nym w ykopalisku. Jeśli znalazł 5 kostek i trzy pie rśc ie­ nie, to nie znalazł sied m iu i jedenastu: oto n iezm ienność genotypu. Lecz to, czego się dowie z w ykopaliska (= fe n o ty p ), nie obow iązuje an i jego na zawsze, an i jego kolegów. [...] Pow iadam : n iezm ienność te k stu okazuje się de facto zm iennością i dlatego nie w arto upierać się przy jego niezm ienności de iure. C zytać, nie in g e ru ­ jąc w tekst, nie m ożna [...]. [Błędem jest] p rzekonanie, jakoby tekst był czym ś

(8)

ta k im , do czego m ożna dotrzeć w ram ach czynności le k tu ry ”6. Jak stw ierdza Jerzy Jarzębski, „poglądy w yrażone powyżej zbliżają Lem a do ta k ich filozofów, których oficjalnie nie lu b i - od N ietzschego do D e rrid y ” . Pow iedziałbym , że - po drodze - także do F reu d a, w którego retoryce „archeologia” zajm uje ce n traln e w ręcz m ie j­ sce i stanow i „potężną m etafo rę”7.

Psychoanaliza uw ielbia archeologię ze w zględu na właściw ości p rze d m io tu jej b ad a ń , m ianow icie geologiczną przestrzenność i stratyfikację, pozw alające gene­ rować najrozm aitsze m odele topologiczne, m etody topograficzne, spacjotem po- raln e p o rz ą d k i8. N ie m a tu oczywiście m iejsca, by tem at te n zreferow ać choćby najpobieżniej, w arto jednak p am iętać, że sam a psychoanaliza p rzypom inała F re u ­ dowi „technikę odkopyw ania pogrzebanego m ia sta ”, co w ynika z fak tu , „że zasa­ dą budow y a p a ra tu psychicznego jest uw arstw ienie” . Co jeszcze w ażniejsze, z tak ro zu m ian y m m ech an izm em p am ięci w iąże się szczególnego ty p u (powiedziałbym : retro g n o sty czn a) niepew ność poznaw cza, bow iem tra u m a ty c z n e w spom nienia, p ogrzebane w głębszych w arstw ach pam ięci, pow racają w akcie w spom inania - „e k sh u m a cji” i „archiw izow ania” - jako „odnaleziony o b ie k t”, przybierający jed­ n ak w idm ow ą postać „ e k ran u ”, czyli now szych w spom nień „m askujących” (Dec-

kerrinerung) w cześniejsze. M ówiąc już tylko hasłowo: zgodnie z tym p sychoanali­

tycznym , p alin tro p icz n y m m odelem psychiki (Freud: „czy w ogóle m am y jakie­ kolw iek w spom nienia z naszego dzieciństw a; w szystko, co mam y, to w spom nienia [jedynie] o d n o s z ą c e się do d zieciństw a”) teksty-obrazy p am ięci są n ie u sta n ­ n ie „przepisyw ane” („przerysow yw ane”), przepracow yw ane expost i w stecznie n a ­ znaczane (nachträglich) jako źródłowe; otóż m odel te n - p rzypom inający retorycz­ n ą figurę metalepsis („inw ersja ch ronologiczna” w edług form uły N ietzsch eg o -d e M ana), um ożliw iający też p roceder d e k o n stru k c ji - zachow uje coś isto tn ie w spól­ nego zarów no z Borgesowskim odkryw aniem hronirów na T ló n ie, jak i rzeczyw istą prak ty k ą doku m en tacy jn ą ziem skich archeologów 9.

C ytuję za: J. Jarzębski Lektura świata. Stanisław Lem jako czytelnik, w: tegoż

Wszechświat Lem a, W L, K raków 2002, s. 253-254.

D. K uspit A M ighty Metaphor: The Analogy o f Archaeology and Psychoanalysys, w: L. G am w ell i R. W ells (red.) Sigmunt Freud and his A rt: His Personal Collection

o f Antiquities, H a rry N. A bram s, N ew York 1989, s. 133-153. Zob. też G. Pollock The Image in Psychoanalysis and the Archaeological Metaphor, w: G. P ollock (red.) Psychoanalysis and the Image. Transdisciplinary Perspectives, Blackwell P ublish in g

2006.

Por. S. H ake Saxa loquuntur: Freud’s Archaeology o f th Text, „b o u n d ary 2”, 20, 1/1993, s. 146-173.

W ięcej piszę na ten tem at w przygotow yw anej do d ru k u książce Piękna jako bestia. Zob. też W. M ichera, Ekranizacja pamięci. O film ie M em ento Christophera Nolana, w: Sz. W róbel (red.) Fuzje pamięci, W ydaw nictw o W PA UAM, K alisz 2007, s. 81-97.

(9)

Interpretacje

*

P aradoksy i sprzeczności, na których najczęściej o pierają się k o ncepty Borge­ sa, to zd a n ie m Lem a „s tru k tu ry pow stałe z inw ertow ania” :

Loteria [babilońska] zam ien ia bow iem m iejscam i Ł ad i C haos; to, co było chaotyczne, oka­

zuje się przez zdeterm in o w an ie (loterią) - w łaśnie uporządkow ane; przypow ieść zaś o Pa­ łacu przerzuca nazwy rzeczy na stronę - sam ych rzeczy.

Z asada ta bywa zdaniem Lem a „nadużyw ana przez Borgesa”, ale podobna in ­ w ersja określa też ko n stru k cję tych opow iadań, k tórym i L em się zachwyca, m ię ­ dzy in n y m i w łaśnie Tlön, Uqbar, Orbis Tertius'.

T lön, urzeczyw istniony, z nieba fikcji sprow adzony do realności ziem skiej - to całościo­ wy zabieg inw ersyjny, który spraw ia, że literackość, artystyczność fikcji m a s i ę s t a ć o n t y c z n ą j a k o ś c i ą b y tu rzeczyw istego, [podkr. S. Lem]

Rzeczywistość T ló n u L em określa jako „egalitaryzm ontologiczny”, bowiem : „każdy [z m ieszkańców tej planety] m oże sporządzić sobie ta k i obraz św iata, jaki m u najb ard ziej odpow iada” . D latego na T lö n ie - n ie m a n au k i. A raczej - n au k ą m oże być wszystko. B rakuje bowiem , pow iedziałbym , stabilnego „k o n tek stu ”, który p oprzedzając ak tu aln y stan rzeczy, pozw oliłby określić tożsam ość każdego z p rze d ­ miotów. Albo też, dokładniej - na T lö n ie (by skorzystać ze sform ułow ania D erri- dy) „istnieją tylko konteksty, w których nie m a żadnego bezw zględnego ośrodka zakotw iczenia” 10: m etafizycy tej planety, jak pisze Borges (ci, którzy „nie poszu­ k u ją praw dy an i naw et praw dopodobieństw a, lecz tylko zdziw ienia”): „wiedzą, że d any system jest jedynie p o dporządkow aniem w szystkich aspektów w szechśw iata k tórem ukolw iek z tychże aspektów ” (81). L em jed n ak n aty ch m iast dodaje aseku­ racyjnie: „Lecz ta k się dzieje nie w filozofii, ale w lite ra tu rz e ” (370).

T lö n stanow ić m a zatem m odel św iata literackiego, św iata jako „ lite ra tu ry ”, k tó ry jest jednak, k tó ry m u s i być oddzielony od (badanej przez „filozofię”) rzeczyw istości em pirycznej n i e p r z e k r a c z a l n ą b a r i e r ą . To jednak, co Lem ow i w ydaje się n a jb ard zie j p o d ejrz an e - m ianow icie ignorow anie albo kw estionow anie tej b arie ry - dla innych stanow i pow ód do zachw ytu: w tekstach Borgesa (napisanych w la tac h 30. i 40., ale przetłu m aczo n y ch na angielski na p o ­ czątku 60.) w idzi się zapow iedź owych dokonujących się w X X -w iecznej teo rii li­ te ra tu ry i k u ltu ry zm ian, określanych ogólnie jako „zw rot lingw istyczny” (czy też „retoryczny”, lub - nieco później - „ikoniczny”). W łaśnie dobrze znane obsesje Borgesa - poszukiw anie lu strzan y ch figur nadających św iatu postać niekończącej się tek stu aln o ści (bądź obrazowości), odw lekającej „znaczenia”, odbijającej jedy­ nie swą w łasną stru k tu rę n arracyjną; kw estionow anie pojęcia kop ii i oryginału, logiki początku i końca - czynią z niego pisarza w yznaczającego granicę m iędzy

10 Por. J. D e rrid a Sygnatura, zdarzenie, kontekst, w tegoż Marginesy filozofii, KR, W arszaw a 2002, s. 392.

(10)

m o d e rn iz m e m i p o stm o d ern izm em , b o h a te ra form alistów , s tru k tu ra listó w czy dekonstrukcjonistów , podw ażających, m ów iąc najog ó ln iej, m etafizyczny m odel pozn an ia, podkreślających n iereferencjalność lite ra tu ry i n ieu su w aln ą retorycz- ność sam ego języka11.

Z n am ien n ą ciekaw ostką jest to, że w pew nym artykule, będącym to ta ln ą k ry­ tyką poglądów Stanleya F isha, egzem plifikacją ab su rd u , z którym jedynie może się ponoć równać teoria rezo n an su czytelniczego, b ardzo „ p a lin tro p ic zn a” w swej k o n stru k cji, jest w łaśnie świat p la n ety T lön, „gdzie nasze codzienne pojęcia to ż­ sam ości, przyczynow ości i ciągłości w idziane są jako perw ersyjne aberacje here- zjarchów ” 12. Czy jest to rów nież („rzeczyw isty”?) pogląd Lem a? N a p y tan ie to nie m a łatwej odpow iedzi.

*

O w zajem nej zależności lite ra tu ry i św iata, dwóch sfer, któ re odsyłają do sie­ b ie w nieskończonym ru c h u zw ierciadlanych odbić, pisze M aurice B lanchot w po ­ św ięconym Borgesowi k ró tk im eseju L’infini littéraire: l ’Aleph.

D ośw iadczenie lite ra tu ry - czytam y n ajp ierw - jest praw dopodobnie fu n d a m e n ta ln ie b liskie paradoksów i sofizm atów w yrażających to, co Hegel, by ją odsunąć, nazyw ał zlą nieskończonością [le mauvais infini]. Praw da lite ra tu ry polegałaby na błędzie n iesk o ń ­ czoności.

Ową nieokreśloność B lanchot o dnajduje n astęp n ie po stronie „św iata” :

jeśli księga jest m ożliw ością św iata [lapossibilité du monde], m u sim y z tego w yciągnąć taki w niosek, że rów nież d ziełu św iata w łaściw a jest nie tylko zdolność tw orzenia, ale i owa w ielka u m iejętność udaw ania, oszukiw ania, zw odzenia, którego każde fikcyjne dzieło jest w ytw orem tym bardziej oczyw istym , że u m iejętność ta jest w nim lepiej ukryta.

Jed n ak , jak czytam y na kolejnej stronie:

lite ra tu ra nie jest zwykłym oszustw em , jest ona n ieb ezp ieczn ą zdolnością d ążen ia ku tem u , co istn ieje przez nieskończoną m nogość w yobrażeń. R óżnica m iędzy realnym i n ie­ realnym , nieoceniony przyw ilej realnego, polega na tym , że m niej jest realności w real­ ności, będącej jedynie zaprzeczoną n ierealnością, u su n ię tą przez en erg iczn ą pracę n eg a­ cji oraz przez ową negację, k tó rą jest także praca. Jest to owo m niej, rodzaj w ychudzenia, w yszczuplenia p rzestrzen i, które pozw ala nam przejść z jednego p u n k tu do drugiego

11 O grom ną lite ratu rę na te m a t Borgesa in au g u ru je arty k u ł P. de M a n a H M odem

Master z „The N ew York Revie o f Books”, m arzec 1964. Z nowszej lite ra tu ry zob.

C. R incon The Peripheral Center o f Postmodernism: On Borges, Gareia Marquez, and

A lterity, „ b o u n d ary 2”, 20, 3/1993, s. 162-179; J.S. B o u lter P artial Glimpses o f the Infinite: Borges and the Simulacrum, „H isp an ic Review ” 69, 3/2001, s. 355-377.

12 G. G raff Interpretation on Tlön: A Response to Stanley Fish, „New L ite rary H isto ry ”, 17, 1/1985, s. 115.

(11)

Interpretacje

zgodnie ze szczęśliw ą zasadą lin ii prostej. Ale w łaśnie to, co bardziej nieokreślone, co stanow i isto tę w yobrażonego, spraw ia, że K. nigdy nie dotrze do Z a m k u .13

Zacytow ałem obszernie B lanchota, bow iem o „in d ete rm in iz m ie ” jako w łaści­ wości tekstów literac k ich zaskakująco p odobnie pisze S tanisław L em w Filozofii

przypadku: pisze o tym , że kluczow a dla tych tekstów jest „pustka a rty k u lacy jn a”,

„walor n ie p ełn o ści”, dom agająca się do p ełn ien ia „niesam oistność bytow a” . Co cie­ kawe, przy k ład em takiej red u k u jącej (nadawczo) jednoznaczną referencjalność p rak ty k i literackiej jest tu także, jak u B lanchota, Kafka jako au to r Procesu i Z am ­

ku („jako pierw szy n ajdalej poszedł w tym k ie ru n k u ”) 14. N astęp n ie L em dowodzi,

że dzieła literackie, w swej fu n k cji poznaw czej, dzięki owej niek o m p letn o ści u p o ­ dab n iają się do form alnych stru k tu r teoretycznych i jak one m ogą służyć za „przed­ m iotow e m odele” 15. C hodzi o to bow iem , że sam „św iat” jest „w ielow ykładalny” i nie m ożna opisać go raz na zawsze za pom ocą jednej, przesądzonej, zam kniętej na niespodziew ane m ożliw ości k onstrukcji. D latego też:

kto p rzypisuje dziełom literack im - częściow ą p rzynajm niej - „ p u stk ę”, jako sem antycz­ ne n ied o p ein ien ie, które m oże być likw idow ane rozm aitym i w łączeniam i w określone u k ład y od n iesien ia, tak im postępow aniem podkreśla, jakkolw iek niejaw nie, p o d o b ień ­ stwo, jakie zachodzi pom iędzy tekstam i dziei i teo riam i naukow ym i z jednej stro n y - a rzeczyw istością, której u k ład y te są p rzypisane, z dru g iej. (346)

W obec odm ienności obu języków tru d n o orzec, czy w istocie B lanchot i Lem m ów ią to samo. Jeśli jed n ak przyjąć, że m am y do czynienia z te k sta m i lite ra c k i­ m i, a nie tylko tw ardym m etad y sk u rsem o lite ra tu rz e , czyli że i one zachow ują pew ną „otw artość” fikcji lu b poszukującego m odelu, w tedy - m im o oczywistych w ątpliw ości - tru d n o oprzeć się w rażeniu podobieństw a obu tych opisów.

*

Z ależność Świata i L ite ra tu ry - czy też „lingw istyczna ontyczność k re a c ji”, jeśli użyć sform ułow ania Stanisław a Lem a - to te m at intensyw nie eksploatow any

15 M. B lanchot L’infini littéraire: l’Aleph, w: tegoż Le livre à venir, G allim ard, Paris 2005 [1959], s. 130, 132 i 133-134.

14 S. Lem Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii, t. 2, W L, K raków 1975, s. 344.

15 W arto choćby w spom nieć o bliskości, która rów nież zd an iem F reu d a iączy „te o rię” z „fan taz ją ” („Bez m etapsychologicznych sp ekulacji i teoretyzow ania - om al nie rzekłem : fantazjow ania - nie sposób tu ruszyć z m iejsca”, A naliza skończona

i nieskończona, w: Poza zasadą przyjemności, przei. J. Prokopiuk, PW N , W arszawa

1975, s. 234). Rów nież tym , co a n ality k może zaoferow ać pacjentow i, nie jest „ in te rp re tac ja ” w spom nień, lecz (przypom inająca archeologiczną) „ rek o n stru k c ja ” b rakujących elem entów . Zob. R. K ing Memory and Phantasy, „M L N ”, 98, 5 / 1983, s. 1206.

(12)

zarów no przez autora Fikcji, jak i Cyberiady. O statecznie świat p la n ety T lön, owa b lu ź n ie rc z a kosm ogonia, p rze n ik a do o p ow iadania Borgesa za p o śred n ic tw em Księgi - A First Encyclopaedia o f Tlön, i to jednego tylko, jedenastego to m u (zawie­ rającego w szakże „odsyłacze do tom ów następ n y ch i p o p rz e d n ic h ”), co w ydaje się podkreślać jej „in d e te rm in iz m ” literac k i, „walor n ie p ełn o ści” . Otóż te n p rzy p a d ­ kowo w yrw any z całości tom (Vol X I. H laer to ja n g r, w któ ry m szczęśliwie znalazło się hasło pośw ięcone hrönirom) - liczący w szakże 1000 i jedną stronę! - kojarzyć się m oże z m aszyną T rurla, „która um iała zrobić wszystko na literę и”, z Cyberia-

dowej now eli J a k ocalał świat.

Lem o p atru je ją au to rsk im ko m e n tarze m w Fantastyce i futurologii, w rozdziale

Fantastyka kosmogoniczna, co w ydaje się lokalizacją sym ptom atyczną - w m ocnym

zn aczen iu tego słowa - bow iem uwagi na jej te m at pojaw iają się dopiero na koniec rozdziału, już poza właściw ym dyskursem dotyczącym „Spraw cy”, „Z ła” czy „teo- dycei” . M a ona jedynie - taka jest jawna intencja autora - ilustrow ać spostrzeże­ nie, że „kosm iczność” pro b lem aty k i bywa w w ielu opow iadaniach fantastycznych tylko pozorem . W przeciw ieństw ie do całej m asy słabych utworów, J a k ocalał świat „wcale nie udaje, jakoby odnosił się do realnego św iata” : „C hodzi o pew ien au to ­ nom iczny św iat, który o tyle tylko p rzypom ina realny, że się z n im m iejscam i p o ­ krywa n a z w o w o [...]. Toteż byłoby nonsensem nazwać m oją now elkę - utw o­ rem o tem atyce astro in ży n ie ry jn ej”. To jasne, że nie chodzi w niej o em piryczną inżynierię. Je d n ak z tej okoliczności, że opisany w niej świat jest „zbudow any wy­ łącznie z języka”, w ynika coś więcej, coś b ardziej paradoksalnego niż tylko - jak sugeruje L em - zadanie logiczne do rozw iązania („podług zasady właściwej robo­ tom dedu k cy jn y m ”).

J a k ocalał świat jest opow iadaniem o stw orzonej przez T rurla m aszynie, która

na życzenie K lapaucjusza robi „N ic” („wiem, co to N iebyt, N icość, czyli N ic, p o ­ niew aż te rzeczy należą do klucza litery n, jako N ie istn ie n ie ”), doprow adzając nieom al do zagłady świata. M ożna więc pow iedzieć, że „niesam oistność bytow a” właściwa m u jako tekstow i literac k iem u dopełnia się przedm iotow o w sposób n ie ­ jako autotem atyczny (skoro n ie jest on „utw orem o tem atyce astro in ży n ie ry jn ej”) - jego treścią okazuje się owa naznaczona n iepełnością ontologia literatury. Jest to literac k i m odel tych zagadnień, które L em poruszał w końcow ym rozdziale Filo­

zofii przypadku, m ianow icie podobieństw a dzieła literackiego i świata.

O pow iastka jest oczywiście p aro d ią m itu kosm ogonicznego o ch arak terze etio ­ logicznym , objaśniającego pochodzenie zła. W tym w ypadku zło nie zostaje wy­ prow adzone z p o c z ą t k u w szechśw iata, czyli chaosu, k tóry w najb ard ziej p o ­ p u la rn y m ty p ie k osm ogonii p o k o n an y zostaje w h ero iczn y m akcie k reacji, ale z dram atycznego u p a d k u , stanow iącego - jak pisze Paul R icoeur - „irracjo ­ n aln e w ydarzenie po zakończonym stworzeniu”16. W chw ili zatem , gdy T rurl ko n ­ stru u je swoją m aszynę, świat już istnieje, ale n i e j e s t to jeszcze n a s z świat

P. R icoeur Symbolika zła, przei. S. C ichow icz i M. O chab, IW Pax, W arszaw a 1986, s. 163 (podkreślenie w oryginale).

(13)

Interpretacje

(być m oże chodzi o czasy „K iedy Kosmos nie był jeszcze ta k rozregulow any jak d z iś ...” - zgodnie ze słow am i rozpoczynającym i Wyprawę pierwszą w Cyberiadzie). Z nana n am dzisiaj, uboższa, „dziu raw a” jego postać pow staje dopiero n a s k u ­ t e k uru ch o m ien ia nieszczęsnej maszyny.

Isto tą tego drugiego, choć z naszego p u n k tu w idzenia w ł a ś c i w e g o aktu kreacji, jest w artość, jaką w m atem atyce w yraża zwykle litera n : jej wybór p o m n a­ ża jeszcze w tym lingw istycznym procederze sto p ień in d e term in izm u . To L ite ­ r a t u r a ) - zwłaszcza jako и - z p rzypisanym jej b rak ie m określonej tożsam ości, a zatem n ie istn ien ie m , niekom p letn o ścią, jest rzeczyw istym „p ro g ram em ”, zło­ w rogim „algorytm em ” k ie ru jący m d ziała n ia m i d em iurgicznej maszyny. D zięki n ie m u pow staje nasz dzisiejszy, „przenicow any”, „rozregulow any”, „wielowykła- d alny” Świat-jak-Księga, naznaczony groźną cechą nieograniczonej nieokreśloności i potencjalności. Potencjalność b o w ie m -w kategoriach m etafizyki przeciw staw io­ na „a k tu a ln o ści” (actualitas) - oznacza zarazem nieskończoność (le mauvais infini), jak i n ieistn ien ie. I to jest dopiero świat, k tó ry - jak literack a fikcja, „będąca w łaś­ ciwym językowi rozziew em ”17 - z pow odu owych d iabelskich d ziu r i rozsunięć, w ypełnianych p leniącym i się bez końca obrazam i i d u p lik a ta m i - potrzeb u je in ­ terw encji, w yszczuplającej te ra p ii przedm iotow ych O kreśleń i D efinicji, a także m yślącego z w nętrza swej subiektyw ności Podm iotu-A utora.

*

W J a k ocalał św iat dwaj bohaterow ie toczą k ró tk i (bo szybko p rak ty czn ie roz­ strzygnięty przez m aszynę) spór o to, czym jest Nic.

Z robić N ic, a nie zrobić nic - tw ierdzi T rurl - znaczy jedno i to samo.

- Skądże! - odpow iada K lap au cju sz - N ic bow iem , mój ty p rzem ąd rzały kolego, to nie takie sobie zw yczajne nic, p ro d u k t lenistw a i n ied z ialan ia, lecz czynna i aktyw na Nicość, to jest doskonały, jedyny, w szechobecny i najw yższy N ieb y t we w łasnej nieobecnej oso­ bie!!

T em at tego dialogu - p odobnie jak sam a dialogowa form a - jest dość oczywis­ tym n aw iązaniem do starej, jednej z najstarszy ch filozoficznych tradycji, sięgają­ cej P latona, a poprzez niego - P arm enidesa. Jak bow iem w iadom o, te n o sta tn i tw ierdził (podobnie jak T rurl), że „n ieb y t” nie istnieje, bo co „jest”, nie jest n ieby­ tem , co zaś „nie je st” - nie jest. T ym czasem P lato n w Sofiście stara się w ykazać, że „pozorne istn ie n ie ” jed n ak jest m ożliwe. W tym celu rozważa roboczo przykłady z dzied zin y sztuk plastycznych: „u m iejętność w ykonyw ania p o d o b izn ” (eidola). U dow odniwszy zaś możliwość istnienia „fałszywego w yglądu” (phantasmata), stw ier­ dza też, że - w brew P arm enidesow i - ‘n ie -b y t’ (jednak) jakoś ‘jest’. Ale ów nie-byt

17 M. F o u cau lt Dystans, aspekt, źródło, przel. T. K om endant, w: Powiedziane, napisane.

(14)

(to me on) nie jest zwykłym , b an a ln y m ‘n ie istn ie n ie m ’, nieb y tem ab solutnym (to medamos on). Tym razem chodzi (co z grubsza zdaje się też tw ierdzić K lapaucjusz)

o pew ien aspekt sam ego istn ien ia, jed n ą z p ięciu kateg o rii ontologicznych, m a ją­ cych udział w bycie, m ianow icie o „różność” przeciw staw ioną „tożsam ości” .

W u jęciu P latona ów nie-byt ( j a k o ś jed n ak istniejący), jest - w n ajbardziej podstaw ow ym sensie - w aru n k ie m m ożliw ości zarów no rep rez en ta cji figuralnej, przeciw staw ionej oryginałow i, jak i najszerzej rozum ianej lite ra tu ry jako fikcji. T rudno też oprzeć się w rażeniu, że w łaśnie on jest uru ch o m io n y m przez K lapau- cjusza p ro g ram em Trurlow ej m aszyny18.

*

„N ie-byt” jest te m atem innego jeszcze opow iadania z Cyberiady, zatytułow a­ nego Wyprawa trzecia, czyli smoki prawdopodobieństwa, w k tó ry m Stanisław L em w prow adza wręcz pojęcie „n e an ty k i”, zaczerpnięte zapew ne z S artre’a lub M erle- au -P o n ty ’ego. A zaczyna się ono tak:

T ru rli K lapaucjusz byli uczniam i wielkiego K erebrona E m tadraty, który w Wyższe j Szkole N eantycznej w ykładał przez 47 lat O gólną T eorię Smoków. Ja k w iadom o sm oków nie ma. P rym ityw na ta ko n statacja w ystarczy może um ysłow i p ro stack iem u , ale nie nauce, p o ­ niew aż W yższa Szkoła N eantyczna tym , co istn ieje, wcale się nie zajm uje; b analność istn ie n ia została już udow odniona zbyt daw no, by w arto jej pośw ięcać choćby jedno jesz­ cze słowo. T ak tedy g en ialn y K erebron, zaatakow aw szy problem m etodam i ścisłym i, w y­ krył trzy rodzaje smoków: zerowe, urojone i ujem ne. W szystkie on, jak się rzekło, nie istn ieją, ale każdy rodzaj w zupełnie in n y sposób.

W dalszej części opowieści T rurl, „poniew aż chodziło o zjaw iska n iep raw d o ­ p odobne, w ynalazł w zm acniacz praw dopodobieństw a”, a n astęp n ie „upraw dopo­ dobnił sm oka” . Je d n ak na skutek nieuw agi innych uczonych, „znaczna ilość sm o­ czego p o m io tu [...] w ydostała się na sw obodę”, i szybko sm okam i zapełnił się cały świat. B ohaterow ie p o d ejm u ją więc akcję ratunkow ą, po to zaś, by przyspieszyć d ziałanie, w yruszają osobno.

N ajw ażniejsza część opow ieści przedstaw ia przygody K lapaucjusza na p la n e­ cie Truflofora, stylizow anej na wzorową średniow ieczną k rainę, przy k ład n ie zaco­ fan ą i zabobonną. K lap au cju sz m u si uporać się ta m z przeraźliw ym potw orem o im ien iu E chidna, zadanie jednak okazuje się wyjątkowo tru d n e . Choć w decy­ dującym sta rc iu uczony pogrom ca smoków u ru ch a m ia cały swój arsenał - w szela­ kie depossybilizatory i m iotacze niepraw dopodobieństw a - sm ok nie chce zn ik ­ nąć. Dlaczego? Bo okazuje się, że jest on udaw any, że to tylko w ypchana m aszkara, k tó rą po ak to rsk u m istrzow sko anim ow ał T ru rl (wcześniej unicestw iw szy praw ­ dziwego smoka).

18 T em at ten om aw iam d okładniej w artykule Kompleks Echidny. (Bestia wizualna), „K onteksty” 1/2006, s. 47-67.

(15)

Interpretacje

*

O pow iastkę tę b ardzo fachowo zinterp reto w ał M aciej D ajnow ski, ujaw niając zaw arte w niej przebiegłe gry in te le k tu aln e autora, zręcznie ukryw ającego w te k ­ ście pojęcia zaczerpnięte z n a u k ścisłych19. O pracow ana na przy k ład przez w iel­ kiego K erebrona E m ta d ra tę klasyfikacja smoków, które m ogą być „zerowe, u ro jo ­ ne i u je m n e”, pochodzi z m atem atycznej te o rii liczb. „P oligonem w yobraźni a u to ­ r a ” m a być jed n ak p rzede w szystkim w spółczesna fizyka, z m ech an ik ą kw antow ą na czele. „Sm oki obdarzone zostały m ianow icie w łasnościam i cząstek subatom o- wych. Stw orzenia te podlegają u Lem a praw om Schródingerow skiej m e ch a n ik i falowej - ich p ojaw ieniem się rządzi zagęszczenie fali p raw dopodobieństw a” . Prócz falowej in te rp re ta c ji m e ch a n ik i kw antow ej, w opow iadaniu pojaw iają się też, choć głębiej ukryte (jako „sm okom acierze”), „aluzje do m acierzow ej in te rp re ta c ji tej te o rii” H eisenberga, Borna i Jordana. „O dtąd - stw ierdza D ajnow ski - m usim y traktow ać Lem ow skie sm oki jako byty łączące n a tu rę falową (tak iem u opisowi sprzyja ujęcie S chródingera) i k o rp u sk u la rn ą (zgodnie z H eisenbergiem i w spół­ p rac o w n ik am i)” .

Ten m ikrofizyczny ap arat pojęciow y - groteskow o k o n trastu jąc y z dość sie r­ m iężnym m akrofizycznym realizm em opisanych przez L em a zdarzeń, a także ca­ łym baśniow ym sztafażem - jest kluczem , który pozw ala D ajnow skiem u odczytać opowieść w sposób jednolity, klarow ny i konsekw entny. Być m oże jed n ak - zbyt konsekw entny, bow iem taka ścisła in te rp re tac ja tem atyczna, szukanie pełnej k o ­ h ere n cji m iędzy tek stem a uk ry ty m znaczeniem , zam ien ia opow iadanie w rodzaj szarady, któ ra p o d ejrzan ie łatw o daje się już rozw iązać za pom ocą pozostaw ione­ go n am p o d w ycieraczką autorskiego klucza szyfrów. Tym czasem w arto p am iętać o zasadzie, jaką A ugust D u p in , b o h ater trze ch opow iadań E.A. Poego, sform uło­ wał przy okazji poszukiw ania skradzionego listu: że m ianow icie nazbyt m etodycz­ ne b ad a n ie podejrzanego m ieszkania - w stylu M o n sieu r G., prefek ta paryskiej policji, nadzorującego śledztwo - u tru d n ia zauw ażenie tych śladów, których owa ścisła, „p an o p ty czn a” rzekłbym m etoda (choć doskonała „w k ręgu jego specjalno­ ści”) nie przew idziała. Z asada D u p in a przydaje się zwłaszcza wtedy, gdy sprawca (jak przebiegły M in iste r D.) jest jednocześnie i m a tem aty k iem (znanym „z cennej pracy o ra c h u n k u różniczkow ym ”), i poetą20.

N ie podw ażając zatem szczegółowych u staleń D ajnow skiego, chciałbym jego ujęcie nieco rozherm etyzować, nie w ahając się zresztą przed użyciem w tym celu smoka, którego tak niesłusznie on lekceważy, pisząc: „Już na pierwszy rzut oka można

19 M. D ajnow ski Z problemów Lemowskiej groteski. O ogólnej natarczywości smoków

prawdopodobieństwa, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, s. 230-242.

20 E.A. Poe Skradziony list, przel. S. W yrzykow ski, w: tegoż Opowieści niesamowite, W L, K raków 1976. N ie trzeba p rzypom inać o w ielorakim pożytku, jaki z o pow iadania Poe’go (The Purloined Letter, L a Lettre volée) czerp ała teoria lite ra tu ry drugiej połowy X X w.

(16)

stw ierdzić, że prócz nazw y potw ory Lem a z tradycyjnym sm oczym zoo nie m ają wiele w spólnego - pojaw ieniem się smoka w świecie przedstaw ionym Podróży trze­

ciej rządzi rachunek p ro b ab ilisty czn y ...”. Istotnie, w interesującym nas opow iada­

n iu sm oki zrodziła, jak się zdaje, sztuka liczb, ars numeraria; nie znaczy to jednak, że jakością istnienia znacząco ustępują swoim starym , literackim krew niakom . M ó­ wiąc inaczej: w tem acie Lem owych smoków - choć w ydają się zaledwie śm ieszne - m o ż e się n am przydać, w charakterze pom ocniczej literatury, jakiś porządny be- styariusz lub grecki czy ła ciński Philologus. Rola tych potw orów w opow iadaniu (a zwłaszcza Echidny) nie sprowadza się do bajkowej stylizacji, kom izm u, groteski; przeciw nie, sm oki są tu figurą dość ściśle przylegającą do znaczenia opowieści; być m oże nie m niej ściśle niż w spom niane figury m atem atyczno-fizyczne.

*

W in te rp re ta c ji D ajnow skiego najciekaw sze w ydaje się p o d k reślen ie konse­ kw encji, jakie przynosi ta k znacząca w opow iadaniu obecność m e ch a n ik i k w anto­ wej. „Zgadzając się na m echanikę kw antow ą m u sim y przeform ułow ać nasz do­ tychczasow y obraz św iata i zaakceptow ać leżący u fun d am en tó w tego św iata inde- te rm in iz m ” . In d ete rm in iz m , który obalił Χ ΙΧ -w ieczną pozytyw istyczną filozofię n a u k i i optym izm poznawczy, „p lan w yrugow ania lęku p rze d n ie zn a n y m ”. T ru d ­ no się jed n ak zgodzić, że kw antow y in d e term in izm , sym bolizow any tu przez sm o­ ki, dla Stanisław a Lem a m a w ym iar zasadniczo psychologiczny, będąc zaledwie unow ocześnionioną postacią owych naiw nych strachów (pochodzących z okresu sprzed „krystalizacji pierw otnych m itów ” [W.M.]). W ydaje się, że zarówno w od­ n ie sie n iu do owych rzekom ych „daw nych lęków ”, jak i współczesnej fizyki, takie ujęcie jest niep o trzeb n y m uproszczeniem i b an alizacją. Jeśli m echanika k w anto­ wa w prow adza do opowieści m om ent „ in d e te rm in iz m u ”, to konsekw encje tego są znacznie ciekawsze.

Z astanów m y się bow iem , o jaką m atem atykę i fizykę w istocie tu chodzi? Z jed­ nej strony - zgoda, Lem owy dracoprobabilisticus, w jego trzech liczbow ych o dm ia­ n ach, zd a tn y do u p raw dopodobnienia, przejęty został z ak adem ickich p o d ręczn i­ ków m atem atyki. Z drugiej jednak - nie m ożna w ykluczyć, że u k ry tą in sp iracją jest znow u Borges, który pisze tak:

Podstaw ą arytm etyki T lö n u jest pojęcie liczby nieokreślonej. M atem atycy podkreślają znaczenie pojęć „większy” i „m niejszy”, które nasi m atem atycy w yrażają przy pom ocy sym boli „i”. T w ierdzą, że o p eracja liczenia m odyfikuje w ielkości i z m i e n i a j e z n i e o k r e ś l o n y c h w o k r e ś l o n e , [podkr. - W.M.]

W ydaje się też, że - w sensie ogólniejszym - ek sperym ent possybilizacji sm o­ ków (zm ieniania „nieokreślonych w o kreślone”?)21 pozostaje w logicznym zw iąz­

21 Ściślej rzecz u jm ując, ek sp e ry m e n t T ru rla-K lap au cju sza byłby raczej „ak tu alizacją”, a nie „possybilizacją”, czyli w łaśnie „o k reślen iem ”,

(17)

In te rp re ta c je

k u z obow iązującą na planecie T lö n (m eta)fizyką w szechśw iata, relatyw izującą w szelkie istn ien ie, w w yniku czego „każdy rzeczow nik [...] posiada jedynie w ar­ tość m etaforyczną”, a „m etafizycy T lö n u [...] uw ażają m etafizykę za gałąź lite ra ­ tu ry fan ta sty c zn e j”.

Szczególnie in teresu jąca w tym k ontekście jest końcow a część opow iadania Borgesa („Postscriptum z r. 1947.”), pozorująca p isan y z dystansu epilog, w którym n a rra to r donosi o n arastający m o b e c n i e procesie w n ik an ia tego „świata fan ­ tastycznego do św iata rzeczyw istego” . D o konuje się on p rzede w szystkim w wy­ m iarze intelek tu aln o -id eo lo g iczn y m (pod w pływ em k ontaktów z T lö n em zm ien i­ ły się program y szkolne, a także „została zreform ow ana n um izm atyka, farm akologia i archeologia. Przypuszczam , że rów nież biologia i m a tem atyka oczekują na swój a w a ta r... ”), ale n iek ied y - także fizycznym . P rzykładem jest znaleziony p rzy pew ­ nym m artw ym człow ieku „stożek z błyszczącego m e talu o średnicy n a p a rstk a ”, którego charakterystyczną cechę stanow i „nieznośny cię ż a r”, sprzeczny z naszym dośw iadczeniem fizycznym , w yw ołujący „przykre w rażenie zd u m ien ia i niep o k o ­ ju ”22. Czy ta w prow adzona w obszar naszej realności nierealność, to nie jest „nie­ realn o ść” w spom inana przez B lanchota, literacka ze swej istoty nieskończoność, która - jeśli nie p oddana zaprzeczeniu - nie „pozwala n am przejść z jednego p u n k tu do drugiego zgodnie ze szczęśliwą zasadą lin ii p ro ste j”?

Ów fantastyczny świat T lö n u - bluźn iercze „O pus M aior R odzaju L udzkiego”, znakom icie skonfigurow any, spójny i zorganizow any „świat p rzedstaw iony” - to „ lite ra tu ra ” w jej groźnym , choć fascynującym , ale w łaśnie dlatego groźnym , id e­ ologicznym aspekcie (w tym sensie opow iadanie to zbliża się asym ptotycznie do

Pamiętnika znalezionego w wannie Lem a). „Tlön, być m oże - pisze Borges - jest

lab iry n tem , ale jest la b iry n tem u tk a n y m przez ludzi, przeznaczonym do odczyta­ nia przez lu d z i”. L em zaś, jak pam iętam y, w sw oim k o m e n tarzu do Borgesa stw ier­ dza: „Tlön, urzeczyw istniony, z nieba fikcji sprow adzony do realności ziem skiej - to całościowy zabieg inwersyjny, k tóry spraw ia, że literackość, artystyczność fikcji m a się stać ontyczną jakością b y tu rzeczyw istego” .

P odobna jak się zdaje logika określa kondycję upraw dopodobnionych (zaktu­ alizow anych) smoków, p otrafiących przen ik ać z „p rzestrzen i re a ln e j” do „prze­ strzen i ko n fig u racy jn ej”, i odw rotnie, pozostaw iając p rzy tym cuchnący zapach i spaleniznę. Pisze Lem: „Jak w iadom o sm oków nie m a” . Pisze F oucault: „jak w iadom o, [fikcja] nie istn ieje” . Pisze Lacan: „K obieta nie istn ie je ” . Plotyn: „Z a­ praw dę, m a teria nie m a naw et owego «jest» - gdyby je zaś m iała, to by m iała tu ta j coś z dobra - lecz jej «jest» tylko b rzm i jednako, ta k iż n apraw dę znaczy tyle, co «nie jest»” . Przestrzega w reszcie św. H ieronim : za czytanie p o gańskich ksiąg grozi

„N iew łaściw y” sta tu s fizyczny tego obiek tu , czyli jego re aln ą obecność w świecie n a rra to ra (na pierw szym poziom ie diegezy w o p ow iadaniu Borgesa) potw ierdza pozornie ekstradiegetyczny „przypis a u to ra ” o n astępującej treści: „Pozostaje oczywiście do rozw iązania problem «tworzywa» niek tó ry ch z tych [rozsiew anych po świecie] przed m io tó w ”.

(18)

ogień piekielny. Jeśli tak, to te m atem żartobliw ej opow iastki byłaby nie (tylko) m a tem aty k a lu b fizyka - in d e te rm in iz m m e c h a n ik i kw antow ej - lecz (przede w szystkim ) literackość, artystyczna fikcja (w m ocnym , ontologicznym znaczeniu), niebezpiecznie uobecniająca się w procesie „lek tu ry ” . Z tego też pow odu za nie całkiem chybione m ożna uznać włoskie tłum aczenie tekstu, w którym w ykryte przez K erebrona trzy odm iany sm oków nazw ane zostały: il mitico, il chimerico, e ąuello

puramente ipotetico.

*

W Beginning Logic E dw arda L em m ona, b ard z o p o p u la rn y m na Z achodzie, m ającym w iele w ydań i tłu m aczeń p o d ręc zn ik u logiki (w każdym razie w jego w ło­ skiej w ersji, z k tó rą m iałem do czy n ien ia)23, część pośw ięconą logice istn ien ia n ie ­ b y tu rozpoczynają dwa cytaty: frag m en t z Sofisty P lato n a oraz - w łaśnie początek

Sm oków prawdopodobieństwa. N astęp n ie zaś au to r pisze tak: „C ytat z utw oru S ta­

nisław a L em a, pisarza fantastyczno-naukow ego, autora Solaris, jest iro n ią doty­ czącą p ro b lem u filozoficznego, k tóry jest przy n ajm n iej ta k stary, jak przytoczony wyżej frag m en t z Sofisty. Czy m ożna mówić o czymś, co n ie istnieje, nie p rzy p isu ­ jąc «tem u czem uś» jakiejś form y istnienia? P roblem , choć doskonale n ad a je się do w ykorzystania w satyrze Lem a, jest w istocie pow ażnym pro b lem em filozoficznym i w prow adza zasadnicze te m aty w spółczesnej ontologii analitycznej, takie jak re­ ferencja, istn ien ie, tożsam ość, konieczność i m ożliwość, ontologiczna n a tu ra fik­ cji literack iej, ontologiczny argum ent na istn ien ie Boga” .

Czy n e a n t y k a zatem - w ykładana w Wyższej Szkole N eantycznej, gdzie w szystko się zaczyna - to u L em a m ało znaczący sztafaż, dodatek, m ający jedynie urozm aicić fizyczno-m atem atyczny krajo b raz opow iadania? To po pierw sze. A po drugie: co z E с h i d n ą? Przecież już na pierw szy rz u t oka w idać, że straszydło to stanow i osobliwy p u n k t n iek o h eren cji w opow iadaniu interp reto w an y m przy użyciu redukcyjnego klucza n a u k ścisłych. N o bo w łaściwie - dlaczego ona? N ie jest to jakiś typow y draco simplex, sm ok jeden z wielu. Przeciw nie, potw ór to n a d ­ zwyczaj, chciałoby się rzec, speciosus, specialis et spectabilis; przede w szystkim zaś - nie m ający nic w spólnego z sugerow anym przez kon tek st opow ieści b o h atersk im toposem rycerskim , w typie św. Jerzego (czyżby L em o tym nie wiedział?).

Z tego chyba pow odu, jako indyw idualność nazbyt w yrazistą, nie dającą się uzgodnić z szablonem sm oka z bajki, porywającego dziew ice i grom ionego n astęp ­ n ie przez sam otnego rycerza, D ajnow ski pro b lem E ch id n y całkow icie pom ija, in ­ form ację na jej tem at w yrzucając do krótkiego przypisu. N a d odatek - dość licha jest to inform acja: nie tylko przem ilcza zasadnicze źródła (H ezjod, H erodot, Fi­

zjolog), w za m ia n podsuw ając czytelnikow i dość poślednie opracow anie (Mitologia

Z ygm unta K ubiaka), ale p rzede w szystkim - rzecz zdum iew ająca - zu p ełn ie igno­ ru je to, co w p ostaci E ch id n y ak u ra t n ajbardziej znaczące: jej złożoną anatom ię.

(19)

In te rp re ta c je

C zytam y jedynie: „Im ię owej b e stii zaczerpnięte zostało z m itologii i odnosi się do uosabiającej pierw otne m oce potw ornej córki tytanów Forkysa i K eto”. Tym ­ czasem E ch id n a, to przecież nad e wszystko natura biforma: w połow ie wąż, „wielki i p otężny”, w połow ie zaś (od pasa w górę) m łoda dziewczyna, „o p ięknym obliczu” . To szczególne gapiostw o jest zapew ne sk u tk iem owej nazbyt ścisłej m etody poszukiw aw czej, nie pozw alającej na staw ianie p y ta ń w ykraczających poza sche­ m at. Ale naw et w tedy - n ad a l dziwi. Skoro D ajnow ski podkreśla m ikrofizyczną złożoność Lem owych potw orów („sm ok o n atu rz e korpuskularno-falow ej jest hy­ b rydą znacznie b ardziej niepokojącą, niż «pospolita» krzyżówka węża z o rłe m ... ”), to choćby z tego pow odu gwałtowna i pożądliw a wężodziew ica w ydaje się m etafo­ rą jak najbardziej uzasadnioną.

S tanisław L em dobrze zaś wie, że E chidna jest „sm o k in ią”, potw orem ro d zaju dem on stracy jn ie żeńskiego („Przyszło m u [K lapaucjuszow i] do głowy, że m oże dlatego n ie życzy sobie dziew ic”). N ie p rzy p o m in am jed n ak sobie, by ktokolw iek z lem ologów (lem olożek) tropiących kobiecość w opow ieściach M istrza z a in te re ­ sował się tym faktem . M ożna w praw dzie spraw ę bagatelizow ać, m ów iąc że smok- -E chidna z Cyberiady to nie żadna żeńska istota, tylko efekt m askarady, a d okład­ niej - podszyw ający się p o d n ią T rurl; m a rn y to jed n ak arg u m en t, bo w śród postaci kobiecych u Lem a - niezbyt przecież licznych („w tw órczości Lem a kobiety-boha- te rk i nie pojaw iają się często”) 24 - te „niezu p ełn ie praw dziw e”, często też tw orzo­ ne przez m ężczyzn, są być m oże najw ażniejsze (n arrato rk a M aski, H arey z Solaris, topografia k o n ty n e n tu Ewana na planecie Regis). Dlaczego więc lekceważyć Echid- nę, skoro - jak słusznie pisze M ałgorzata G lasenapp - kobiecość u Lem a „ukryta jest w sym bolu, zaw iera się w m etaforze, p rzed staw ien iu alegorycznym , zakodo­ w anym obrazie”? Czy n ie lepiej spojrzeć na n ią czujnie i podejrzliw ie, „poza k a d ­ re m ”, jak na ów skradziony królowej list, przez M in istra „odw rócony jak ręk a­ w iczka” i ostentacyjnie pozostaw iony na w ierzchu?

Z asadnicze w tej sytuacji p y tan ie m usi brzm ieć: czy E chidna m a coś w spólne­ go z neantyką (coś więcej niż jakikolw iek in n y sm ok, n iż „sm ok” jako taki, draco

proprius)? Otóż z b ra k u m iejsca - a p rzede w szystkim dlatego, że tem at te n gdzie

indziej dość obszernie om ów iłem 25 - odpow iedzieć m ogę już tylko solennym za­ p ew nieniem , że tak: „E c h id n a”, ro zu m ian a jako kobiecość wężowa, lub raczej sfe­ m inizow any w ąż-sm ok, jest bard zo silnie uw ikłana w ów toczący się od starożyt­ ności dyskurs, k tó ry (jak u P lotyna i plato n izu jący ch Ojców Kościoła, ale i w eg- zegezie bib lijn ej oraz sztuce i lite ra tu rz e po X III w.) konceptualizow ał „zło” jako „m aterię-bez-form y”, czyli m etafizyczny „n ieb y t”, u tożsam iany z p ierw iastkiem kobiecym , będący podstaw ą artystycznej „fik c ji”, retorycznym „łu d ze n iem ”, zwo­ dzącą „p okusą” ...

24 M. G lasen ap p ‘Femina astralis’ - kobiecość w powieściach fantastycznonaukowych

Stanisława Lema, w: Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, s. 257.

25 Kompleks Echidny, zob. wyżej, przyp. 17, a także: De la féminisation du mal, „B ien dire

(20)

N ajdziw niejsze jest jed n ak to, że owo szczególne uw ikłanie „E c h id n y ” nigdzie w lite ra tu rz e fachowej nie zostało dotąd jasno sform ułow ane. W jaki więc sposób S tanisław L em w padł na pom ysł „z ak tu alizo w an ia” w swoim n eantologicznym o pow iadaniu tego ak u ra t smoka? Jest to dla m n ie pow odem głębokiej zadum y. „W eterologia”, o której p isałem w cześniej, pod stęp n a siostra futu ro lo g ii, wyraża raczej w ątp ien ie w pew ność naszej w iedzy o m inionych zdarzeniach. W tym zaś w ypadku m am y do czynienia z przejaw em n iem al profetycznej przenikliw ości (choć odnoszącej się do przeszłości k u ltu ry ), któ ra - n ib y ów Borgesowy „stożek z błysz­ czącego m e ta lu ” - wykracza poza „n ierea ln y ” w ym iar lite ra tu ry i p rzen ik ając na t ę stronę w a ż y poznaw czo więcej, n iż p o dług zwykłych praw fizyki pow inno.

Abstract

W o jc ie ch M ICHERA W a r s a w U n iversity

On veterology in Stanisław Lem

The issue of existence of the nonentity’ in Stanislaw Lem ’s discourse is usually con­ nected with the description of an ontic quality of ‘literature’; secretly it also refers to ‘the w o rld ’. First, the notion of ‘retrognosis’ is discussed, as a ‘symptom’, in the A uthor’s opin­ ion, of Lem ’s hidden weaknesses: it appears in the text on Borges and instantly disappears mysteriously. It is a ‘subversive’ notion, by necessity undermining the certainty of data of a perfect tense, thus making any forecasting unfeasible. Next, tw o ‘neantological’ short sto­ ries from Cyberiada collection: Ja k ocalał świat [‘H o w the world was saved’] and W yprawa

trzecia, czyli smoki prawdopodobieństwa [Trek Three, or, Dragons of probability’] are analysed.

LO «О

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wydaje się , że kategoria rodziny właśnie współcześnie staje się samodzielną kategorią polityki społecznej.. Jest to jednak dopiero początek procesu, wyratnie

Na wstępie warto podkreślić, iż GPW prowadzi obrót na Głównym Rynku, alternatywnym rynku New Connect przeznaczonym dla młodych spółek oraz na rynku obligacji Catalyst..

Na odcinek [−n, n] rzucono losowo (zgodnie z rozkładem jednostajnym) n gwiazd o masach jed- nostkowych7. Dla danego α rozkład

Czy można pokolorować pewne punkty tego zbioru na czerwono, a pozostałe na biało, w taki sposób, że dla każdej prostej ` równoległej do którejkolwiek osi układu

strzeń znacznie wrażliwsza – przestrzeń postaw, wy- obrażeń, oczekiwań oraz poziomu zaufania: społecznej gotowości do ponoszenia ciężarów na zdrowie wła- sne i

Mógł też spokoj- nie spać, gdy rząd podnosił płacę minimalną o 150 zł, wprowadzać nowe produkty opieki koordynowanej, planować wprowadzenie ustawy o jakości w ochronie

Jeśli uznamy, że jest to środowisko typu (3), a więc takie, dla którego nie istnieje teoria, której reguł przestrzeganie będzie gwarantowało osiąganie sukcesu, możemy

Dodać można by tylko, że istnieją też empiryczne metody badania tego, co jest normą językową: językoznawcy uzasadniają zdania na temat poprawnego użycia w dosyć