• Nie Znaleziono Wyników

Myśl Polska : miesięcznik poświęcony życiu i kulturze narodu 1948, R. 8 nr 12 (129)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Myśl Polska : miesięcznik poświęcony życiu i kulturze narodu 1948, R. 8 nr 12 (129)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Polska

M I E S IĘ C Z N IK P O Ś W IĘ C O N Y Ż Y C I U I K U L T U R Z E NARODU PO LIS H TH O U G H T — M O N T H L Y R E V IE W

Nr 129 (Rok VIII, Nr 12) Grudzień, 1948 Cena (Price) 2/-

PO WY B O R A C H W A ME R Y C E

NJ AJ W A ŻN IEJSZYM bodaj wydarze-

^ mieni ubiegłego m iesiąca były w ybo­

ry prezydenta Stanów Zjednoczonych.

P rzejdą one do histo rii jako jedna z n a j­

większych niespodzianek wyborczych.

Do dnia w yborów opinie, zarówno ame ry k a ń sk a ja k i zagraniczna, były cał­

kowicie jednom yślne w tym , że zwycię­

stw o odniesie p a rtia republikańska, że prezydentem zostanie Thom as Dewey i że skończą się ipo szesn a stu la ta c h rządy p a rtii dem okratycznej. T rum an, dotych­

czasowy przypadkow y prezydent, w y d a­

wał się być zupełnie skom prom itow any.

To pow szechne przekonanie o nadcho­

dzącym zwycięstwi e republikanów stało się jed n ą z przyczyn ich klęski. F re k w e n ­ c ja wyborcza była niew ielka, gdyż b a r ­ dzo wielu wyborców uw ażało, że i tak w ynik je st z góry przesądzony, a Dewey w ybrany będzie ii bez ich wysiłków. Pew ­ ność zw ycięstw a spowodowała również, że republikanie zlekceważyli zupełnie za­

biegi o popularność. Zraziła sobie związki zawodowe, zrazili g ru p y obcojęzyczne, nie ¡przedstawili żadnego p rze k o n y w a ją­

cego p rogram u polityki zew nętrznej.

Tym czasem T ru m an dokonał olbrzym ie­

go w ysiłku osobistego, objechał całe S tan y i w ysunął w szystkie popularne spraw y. Za cenę rozłam u w p a r 1 lii d e­

m okratycznej, któ ry o k a la ł się mało szkodliwy, zyskał głosy m urzyńskie. Za cenę pozornej kompromi+ac.ii z niedo­

szłym do sk u tk u w yjazdem osobistego w ysłannika do S talina, zyskał sobie nie tylko część głosów kom unistycznych, ale także głosy ludzi najbai*dziej o baw iają­

cych się wojny, a tych są w Ameryce miliony.

W ich oczach T ru m an był bardziej

„pokojowy*’ niż Dewey. Ten ostatni, mimo w ysuw ania bardzo pokojowych haseł, uw ażany był za bardziej „w ojen­

nego“ . W yborcy ci uw ażali za rzecz bez­

pieczniejszą głosować na T rum ana.

P ow ażną rolę odegrały również s p r a ­ wy społeczne. D em okraci posiadają róż­

ne skrzydła i według pojęć europejskich niesposób ich określić jako lewicy, m a­

ją oni jed n ak pewien dorobek społecz­

ny z czasów R oosevelta, mieli poparcie związków robotniczych i w ysunęli p ro g ­ ram kontroli cen i hasło reform społecz­

nych. Republikanie n ara zili się w tych kołach n a niepopularność przegłosow u- jąc w K ongresie praw o skierow ane przeciwko związkom robotniczym (tzw . H artle y - T a f t A ct) i sprzeciw iając się kont roili cen.

Nie m niej ważne były przyczyny ustrojow e. K onstytucja Stanów Zjedno­

czonych, ułożona w czasach gdy S tan y były dość luźnym zw iązkiem p ry m ity w ­ nych kolonii o p raw ie n ieistniejącej w ła ­ dzy c e n traln e j, przew iduje, że w raz ze zm ianą prezydenta n astęp u je zm iana w szystkich urzędników federalnych, a n aw et w szystkich dyplom atów . W sku­

tek tego zm iana p a r tii rządzącej ozna­

cza pogrążenie a p a ra tu rządow ego w chaos na przeciąg długich miesięcy, a w ra z z tym i bezczynność polityczną.

W ie ^ A m erykanów obawiało się, że w obecnej sy tu a cji m iędzynarodow ej i wobec św iatow ej roli Stanów tego rod zaju okres chaosu może być b a r ­ dzo niebezpieczny i należy go unikać.

Co w ażniejsze, w ciągu o statnich k ilk u ­ n a stu la t n astąp iła w A m eryce zasad n i­

cza zm iana iw postaci rozbudow ania a p a ­ r a tu centralnego i pow stania now ej w a r ­ stw y urzędniczej. 'Dla w a rstw y te j s p r a ­ w a o statn ich wyborów by ła k w estią ży­

d a lub śm ierci i niew ątpliw ie użyła ona w szystkich możliwych środków dla za­

pobieżenia zw ycięstw u republikanów . Ponad t ą w a rstw ą urzędniczą stoi w szakże środow isko polityków, in telek ­ tualistów i finansistów , k tórych p o cząt­

kiem był tzw. tr u s t mózgów Roosevelta.

środow isko to byłoby w tru d n e j s y tu ­ acji w raz ie zw ycięstw a republikanów i nie łatw o byłoby mu u trzy m ać dotych­

czasowe decydujące wpływy.

W ynik w yborów zawiódł oczekiwania wielu ludzi, k tó rzy niekiedy w ostatniej chwili przechodzili n a stro n ę Deweya.

W tru d n e j sy tu a c ji znaleźli się prze- wódcy K ongresu Polonii. Nie uzyskując żadnych obietnic ze stro n y Dew eya z a ­ deklarow ali się oni po jego stronie, okazało się jednak, że Polacy a m e ry ­ kańscy w swej m asie nie poszli za ich wezwaniem. W te n sposób, w ybrane n ie­

dawno n a cz te ry la ta , kierow nictw o K on­

g resu Polonii zawisło w p różni: Po-lacy am erykańscy, mimo iż m ogli sądzić, że głosy ich idą na p rze g ra n e, woleli od­

dać je T rum anow i, k tó ry przynajm niej poruszył spraw ę ¡polską w swoim p ro ­ gram ie, niż Deweyowi, k tó ry odmówił jakiejkolw iek w zm ianki o niej zarówno w swoim p rogram ie ja k i w w y stą p ie­

niach, sw ojej p a rtii.

Dla polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych w ybór T ru m a n a nf.e oz­

nacza zwirotu w kierunku; bardziej pro- sowieckim, gdyż polityka ta dyktow ana je s t koniecznościam i państw ow ym i; oz­

nacza jednakże u trzy m an ie w ap aracie państw ow ym , zw łaszcza zaś w dyplo­

m acji ludzi sp rzy jający ch Sowietom, a n aw et pew nej ilości „w tyczek” kom uni­

stycznych.

P S D

Życie polityczne środow iska polskiego w W ielkiej B ry ta n ii ożywiło się w o s ta t­

nich tygodniach. Dokoła tego ożywienia pow stało bardzo w iele plotek i w iado­

mości tendencyjnie przejaskraw ionych.

Ożywienie w yw ołane zostało p rzyjazdem do Londynu pp. M ikołajczyka, B ag iń ­ skiego i K orbońskiego, a w ślad za n i­

mi prof. K ota. Panowie ci p rze p ro w a­

dzali dość szerokie rozm ow y polityczne, których w ynikiem było stw orzenie P o­

rozum ienia Stronnictw D em okratycz­

nych, tj. P P S , PSL i gru p y Popiela.

P odstaw a tego porozum ienia nie je s t z p u nktu w idzenia polityki polskiej do­

statecznie ja sn a. W praw dzie podpisane stronnictw a stw ierd zają, że P olska nie je s t zw iązana narzuconym i jej umowa-

(2)

Str. 2 Grudzień, 1948

ruf, przez co rozum ieć można tylko ne­

gatyw ne ustosunkow anie się do Ja łty , jednakże nie m a tam ani słowa o g ra - ltc y ry sk ie j — w ¡przeciwieństwie do w yraźnego określenia g ranicy n a Odrze i Nisie, nie m a również w yraźnego stw ierdzenia bezpraw ności rząd u w a r ­ szaw skiego ani u zn a n ia praw ow itych w ładz Rzeczypospolitej.

N iezbędnym i z punktu w idzenia n a ­ rodowego w arunkam i spraw nego dzia­

łania polityki polskiej je s t z jednej s tr o ­ ny zachow anie ciągłości praw nej P a ń ­ stw a Polskiego, k tó rej w yrazem są P re ­ zydent i R ząd w oparciu o obow iązują­

cą K onstytucję, z dru g iej zaś Rząd o p a r­

ty o podstaw ę rep rezen tacy jn ą, tzn. o porozum ienie stronnictw . Stanem^ n a j­

lepszym , do którego usilnie dążyć n a ­ leży je st, przy zachow aniu ciągłości praw nej, oparcie Rządu o w szystkie d u ­ że stro n n ic tw a polskie stojące na g ru n ­ cie niepodległości. N ajgorszym stanem byłoby istnienie rząd u nieopartego w ogóle o głów ne ru c h y polityczne i nie_

uznaw anego przez nie. S tan jaki istnieje obecni© nie je s t stanem n a j­

lepszym , ale nie je s t też i najgorszy.

Rząd o piera się o dw a stronnictw a.

Dążyć należy do aparcća go o w szystkie główne stro n n ictw a polskie, lecz jest je d n a cena, k tó rej za ta k ie rozsze­

rzenie zapłacić nie można, a m ianowi­

cie zejście ze stanow iska ¡bezwzględne­

go legalizm u, całości i niepodległości.

Pogłoski, jakie k rą ż y ły uprzednio o możliwości pow ołania jakiegoś kom itetu m ającego reprezentow ać część s tro n ­ nictw i być niejako konkurencją dla Rządu, okazały się na szczęście n ieuza­

sadnione. Porozum ienie stronnictw le­

wicowych c h a ra k te ru takiego kom itetu nie nosi, ani nie w ystąpiło w c h a ra k te ­ rze organu konkurencyjnego wobec Rządu. P rzypom ina ono nieco zeszło­

roczną K oncentrację D em okratyczną.

Dwie drobne g ru p y K oncentracji, tj.

NiD i Stronnictw o ¡Dem okratyczne znik­

nęły, a ich m iejsce zajęły PSL d grupa

’opiel a.

K U R O Z S T R Z Y G N I Ę C I O M W E F R A N C J I

W wyborach do Rady Republiki dnia 8 listo p ad a g en e rał de Gaulle osiągnął zwycięstwo, k tó re może w niedalekiej przyszłości zadecydować o dalszym ¡roz­

w oju w ypadków w położeriu w ew n ętrz­

nym F ran cji. N a 269 m iejsc ruch de G aulle’a (R assem blem ent du Peuple F ra n ç a is) zdobył 127 m andatów , przy czym nieznane s ą jeszcze w yniki w ybo­

rów 51 rep rez en ta n tó w z tery to rió w za­

morskich. J e s t rzeczą w ątpliw ą, by R P F mógł liczyć na absolutną większość swoich w łasnych głosów w ¡Drugiej Izbie (zasiada w niej 320 rep rez en ta n tó w ), nie m ożna jed n ak wykluczyć możliwości g ło­

sow ania tzw. niezależnych bądź naw et niektórych członków stro n n ic tw rzą d o ­ wych razem z de g a u llistam i. Jeżeli ta k a większość się w yłoni, obecna koalicja, złożona z socjalistów , chrześcijańskich dem okratów i radykałów , nie m ogłaby się dłużej u trzym ać. W edług obowiązu­

jącej k o n sty tu cji bowiem każda u sta w a uchw alona p rze z Zgrom adzenie N a ro ­ dowe a odrzucona a b so lu tn ą w iększością w D rugiej Izbie, n ab iera mocy p ra w a

M y ś l P o l s k a

jedynie, jeżeli zostanie ponownie u ch w a­

lona bezw zględną w iększością głosów przez Zgrom adzenie. A wiadomo, że stro n n ic tw a rządow e w Zgrom adzeniu Narodow ym nieraz w przeszłości o sią ­ gały m inim alną większość, ponieważ najczęściej sp o ra ilość posłow. nie z g a ­ d zając się z p ro jek tam i rządowymi', a

¡nie chcąc wywołać kryzysu rządowego, w strzym yw ała się od głosow ania. Jeżeli de Gaull© p otrafi obecnie osiągnąć w ię­

kszość w Radzi© Republiki, rządow i tzw.

trzeciej siły nie pozostałoby nic innego, ja k rozw iązać Zgrom adzenie Narodowe i rozpisać nowe wybory.

Z p u n k tu w idzenia europejskiego, a łwięc ta k ż e krajów poza żelazną k u rty n a , b rak stabilizacji! politycznej we F ran cji m usiał budzić najw iększy niepokój. Sam fa k t, że w trz y i pół la ta po zakończeniu w ojny rząd1 tzw. trzeciej siły nie p o tra ­ fił skutecznie przeciw staw ić się p artii kom unistycznej — stanow i śwradectwo b ankructw a politycznego. Widowisko zm ieniających się ja k w ¡kalejdosko­

pie gabinetów i defetyzm nie ¡mogły przysporzyć a u to ry te tu F rancji w obo- zi© m ocarstw zachodnich ani w oczach m niejszych narodów europejskich. W ujarzm ionych zaś k raja ch E uropy ś r o d ­ kowej, a zw łaszcza Polsce, sta n rzeczy we F ra n c ji podkopał i ta k już zachw ia­

ną w iarę w siły ii zdolności re g e n e ra c y j­

ne cyw ilizacji zachodniej.

W niektórych kołach na Zachodzie szerzone je s t tw ierdzenie, że nowe w y­

bory we F rancja i dojście de G aulle’a do w ładzy m ogą być początkiem w ojny domowej. Ale czy sta n dzisiejszy, a zwłaszcza stra jk i, w których rolę zasad­

niczą o d g ry w a ją uzbrojone g ru p y kom u­

nistyczne, nie posiada wszelkich znamion rewolucyjnych?

De Gaulle ponadto je st przez te s a ­ me koła o skarżany o tendencje d y k ta ­ torskie. W istocie rzeczy de Gaulle nie żąda niczego więcej aniżeli wzmocnienia władzy prezydenta i rządu, k tó ry by mógł rządzić, ja k to sie dzieje czy w W.

B ry ta n ii czy S tanach Zjednoczonych. De Gaulle nie dąży do osiągnięcia władzy drogą zam achu stanu, alę przez wybory.

W ielu ludzi we F ra n c ji sądzi, że w łaśnie rozpisanie nowych w yborów może ocalić system p a rla m e n ta rn y od k a ta stro fy . S tronnictw a rządow e n atom iast, 'bojąc się wyników w yborów , robią w szystko, by term in ich odwlec. Dla każdego b ez­

stronnego o bserw atora tym czasem musi być rzeczą jasną, że akcja dyw ersyjna kom unistów oraz w ynikający chaos po­

lityczny i ekonom iczny nie m ogą być tolerow ane w nieskończoność. W ym aga tego zarówno in te re s F ran cji, jak n a j­

szerzej pojęty in te res całej Europy.

K R Y Z Y S W C H I N A C H

Podczas gdy na Zachodzie E uropy

„zim na w ojna” m iędzy Związkiem So­

wieckim a S tanam i Zjednoczonymi — ze swoimi dwoma n ajb ard zie j zapalnym i punktam i: B erlinem i sy tu a c ją s tr a jk o ­ wą we F ra n c ji — n ab iera pozorów s ta ­ bilizacji, gdzie każda ze stro n um acnia się n ą dotychczasowych pozycjach — o tyle ,yg orąca w ojna” na Dalekim W scho­

dzi© w ydaje 3ię wchodzić w decydują^

cą fazę. O statnie w ypadki w Chinach i ich (następstw a m ogą mieć zasadnicze znaczenie dla ogólnej sytuacji między-

narodow ej, a w szczegóhiości dla d o ty ch ­ czasowej d o ktryny politycznej Stanów

Zjednoczonych. ,

J a k dotychczas p o l‘ty k a Stanów Z je­

dnoczonych w stosunku do Rosji opiera sie n a koncepcji Kennama (głównego p la n isty s tra te g ii politycznej M arshal­

la ), a mianowicie głównym celem te j po- 1)1 tyki je s t u trzy m an ie i konsolidacja po­

zycji nie objętych jeszcze dom inacją Rosji ¡Sowieckiej i niedovvszczenie do dalszego postępu i p en e trac ji wpływów sowieckich. W ychodząc z takich założeń polityka Stanów w ysunęła na plan pierw szy problem niedotłuszczenia So­

wietów do zaw ładnięcia E uropa Zachod­

nią. W ynikiem te g o był nlan M arshalla pomocy ekonom icznej dla E uropy Za eh od nie i. poparcie udzielone paktowi brukselskiem u i obecne rozmowv zm ie­

r z a ją do rozszerzenia tego p a k tu w alians atlan ty ck i, obejm ujący również S tan y Zjednoczone i Kanadę.

S praw a ek spansji Sowietów na D a­

lekim W schodzie znalazła s ę na drugim planie. Pewnego rodzaiu obojętność Sta^

nów Zjednoczonych woben zagadnień w ojny domowej w Chinach miała różne powody, takie. iak niechęć M arshal’a do reżym u C z a rg Kai Szek^

d atu ja c a sie od czasu, kiedy m isia je ­ go, jako am basadora Stanów Zjednoczo­

nych w Chinach, zm ierzająca do p o g o ­ dzenia rz ą d u narodow ego i kom unistów nie u d ała się, n astępnie b rak zaufania do „reakcjonistów ” z K uom intangu, wreszcie ko ru p cja i despotyzm tolerow a ne przez rz ą d narodowy, które to wady łącznie z nieudolnością a p a ra tu rzą d o ­ wego tnie daw ały g w aran cji czy rząd ten p rzy n ajd ale j idącej pomocy Stanów Zjednoczonych potrafi ro zstrzy g n ąć w oj­

nę domową na sw oją korzyść. Był^ mo­

że jeszcze jedem powód, dla którego Stanom Zjednoczonym nie spieszyło sie ingerow ać bardziej stanow czo w C h i­

nach. W ojna domowa s ta ła sie tam z ja ­ wiskiem powszedni:m, trw a iuż od dłu ż­

szego czasu i mogło si° wydaw ać, że upłynie jeszcze dłuższy okres czasu za­

nim k tó ra ś ze stro n potrafi ja ro z s trz y ­ gnąć n a sw oją korzyść. W ydawało się więc, że zagadnienie w ojny w Chinach może polityka am erykańska odłożyć do czasu, kiedy los E uropy Zachodniej zo­

sta n ie zabezpieczony.

Tym czasem w ypadki ostatnich ty g o d ­ ni p o stę p u ją z szybkością w yjątkow ą, jak na stosunki w Chinach. Zajęcie Muk- denu przez kom unistów i ostateczne opanow anie M a n d ż u ri nie zatrzym ało ani na chwilę ich ofensywy. W ykorzy­

sta li oni n a ty ch m iast ten wielki sukces w ojenny i psychologiczny i rozpoczęli now ą ofensyw ę ku południowi Chin. Od jej w yniku może zależeć los stolicy r z ą ­ d u narodowego, a może n aw et los całych

Chin.

O panow anie całych Chin przez kom u­

nistów i upadek rządu narodowego Czang Kai Szeka m ogłyby mieć niezw ykle po ­ ważne n astęp stw a. Zwycięstwo kom u­

nizm u w Chinach ju ż p rze z sam fa k t, że k ra j ten ma 1/5 ludności całego świa ta byłoby sym ptom em niezwykle g ro ź­

nym dla św ia ta cyw ilizacji zachodniej.

Oprócz tego zwycięstwo takie wzmocni łoby psychologicznie pozycję kom uni­

stów wszędzie, łącznie z E u ro p ą i Ame- m eryką Południową. Ale konsekwencje dałyby się odczuć przede w szystkim w k rajach azjatyckich takich, jak Indie,

(3)

Grudzień, 1949 M y ś l P o l s k a Str. 3

Birm a, S yjam , M alaje, lndochiny, Indo­

nezja* P am iętać bowiem należy, że ko­

muniści chińscy są ¡najlepiej w yrobio­

nym elem entem kom unistycznym z w szystkich krajów Dalekiego Wschodu i bezpieczni w sam ych Chinach będą w jeszcze silniejszym stopniu użyci przez Kreml do w zm ocnienia i kierow ania akcją kom unistyczną we w szystk.cn k raja ch południow o-wschodniej Azji.

W ydarzenia, które obecnie m ają m ie j­

sce w Chinach i ich ew entualne n a s tę p ­ stw a m uszą być bardzo pow ażnie w zięte pod rozw agę przez S tan y Zjednoczone.

Możliwość w zmocnienia bloku kom uni stycznego o kilk aset milionów ludność, nie może dla p olityki Stanów Zjedno­

czonych pozostać rzeczą obojętną i m u ­ si ona zająć h ard z iej zdecydowane sta nowisko wobec tych w ydarzeń. W ypad­

ki na Dalekim Wschodzie m ogą spowo­

dować rew izję dotychczasow ych końce pcji, a naw et prowadzić do zm ian do­

tychczasow ych założeń polityki am ery ­ kańskiej w stosunku do zagadnienia eksp an sji Sowietów. Obecna sy tu a c ja w - Chinach siłą sw ego ciężaru w ysuw a za g-adnienie p o w strzym ania 'penetracji ko­

m unistycznej w A zji o ile nie n a plan pierw szy w polityce am erykańskiej, to co najm niej sta w ia je n a rów ni z z a ­ gadnieniem za trzy m a n ia n a p o m komu mistycznego w E uropie Zachodniej.

¡Wypadki w C hinach ¡mogą również otw orzyć oczy n a fa k t, że postaw a d e ­ fensyw y wobec kom unizm u sform ułow a­

na przez K ennana nie w y sta rc za i że ofensyw a je s t najlepszym środkiem ob­

rony.

C A S U S J A N T Y

Kiedy kilka miesięcy tem u zajęliśm y się na tym miejscu ideowym i zg rz y tam i w „K u ltu rz e”, m iesięczniku polskim w y­

daw anym w P aryżu, nie było jeszcze zb y t wielkich obaw, że linia ideowego obojniactw a, m ętny pseudohum anf izm., pseudoobiektywizm i to co się przyjęło nazyw ać z niem iecka schoengeistostw em -—że to w szystko je s t po p ro stu niew eso­

łą koniecznością red ak cy jn ą poszukiw a­

nia piór. N iestety po a rty k u łach p. Bob­

kowskiego, zacierających przepaść m ię­

dzy kom unizm em a naszą cyw ilizacją, po nic nie tłum aczącym tłum aczeniu s.ę opiekuna paryskiego f a la n s te ru p. C zap­

skiego, arty k u łam i sw ym i n a łam ach tego p ism a zaczął em igrację uszczęśli­

w iać p. J a n ta Połczyński.

Nie kto inny, lecz w łaśnie zespół z willi pod P ary że m zajm ujący się „K ul­

t u r ą ” puścił na Swych stro n ach udow ad­

nianie przez p. J a n tę , że właściwie og ­ rom na część ludzkości je s t zboczona sek­

sualnie, że zatem p rze staje być u z a sa d ­ nione określenie tego zjaw iska jako cze­

goś n ie naturalnego. Ja k iś p ro feso r i znawca owego te m atu poświęcił tem u w USA książkę. P rzeczytało się to z obrzy­

dzeniem. Łam y literackiego pism a są dia tych spraw najm niej w łaściwym miejscem, figlarny niem al sty l re p o rta - żysty Połczyńskiego ujm uje zagadnie­

niu re sz te k pow agi.

N astępnie p. J a n ta pojechał do Pol­

ski. Tam w łaśnie zapanow ał klim at dla tego rodzaju „.literatu ry ” i tego ro d za­

ju „n au k i”. Do dziś bowiem w Polsce, dopóki nie je s t zrealizow any w pełni ko­

munizm, dopóki naród u p arcie walczy, bronią w ypróbow aną j ulubioną kom uniz­

mu je s t degenerow anie atakow anego n a ­ rodu, jego dep raw acja m oralna, p o lity ­ ka tw orzenia w k u ltu rz e mafijek, które kolejno ¡kupuje się lub uzależnia od sie­

bie. Z całym naciskiem powiedzieć tr z e ­ ba, że p o lity k a ta stosow ana była na odcinka k u ltu ry w Polsce przedw ojen­

nej, że takie „literack ie“ akcje, ja k K rzy- w k k .e j czy Boya, przyniosły w społe­

czeństw ie polskim zm iany w yraźne i z przerażeniem notow ane przez tych, k tó ­ rych nie oszukały pozory „czystej sz tu ­ ki“ . K ryła się za nią — pow tarzam y — konsekw entna robota dezorganizow ania ideowego k u ltu ry polskiej i polskiego oby­

czaju, by na miejsce pow stałego zam ie­

szania i chaosu mógł kiedyś wkroczyć zwycięski, ¡prymitywny i wcale nie schóengeistow ski sy stem bolszewicki.

Część ówczesnych pionierów tej roboty w Polsce, n a czele z nieżyjącym Boyem, złożyła ideowy hołd bolszewikom ju ż w pierw szych la ta c h okupacji. Rola inne­

go członka te j konspiracji — Iw aszkie­

wicza, zarysow ała się w yraźnie podczas okupacji w k raju , a ju ż jaw nie po ta k zw anym „wyzwoleniu” przez komunizm.

Z ajm uje w tedy najw yższe stanow iska z nom inacji nowego okup an ta, grom adzi wokół siebie pom niejsze figurki z oficjal­

nym stem plem zawodowych literatów , poetów, krytyków , ¡pisarzy. Nie trzeDa aodawać, że jedną z nici łączących to do_

borowe tow arzystw o je s t w spólny p o g ­ ląd na rzekomio przedaw nioną, ¡burżu- azyjną moralność. Dla całkow itego za­

m ydlenia oczu p. Iw aszkiew icza nazyw a się jeszcze p isa rz em ... katolickim .

W walce z narodem polskim i w a rto ­ ściam i bronionym i przez ¡wszystkich, którzy nie dali się sterroryzow ać, u ży ta zostaia po ra z w tó ry literac k a g ru p a przedw ojenna, ty m ¡razem k o rzy sta ją ca z je sztze w iększych przyw ilejów , niż

PRYMAS

ZGON k ard y n a ła H londa stanow i w y ­ darzenie w życiu n aro d u polskiego.

Zm arły zajm ow ał w nim m iejsce szcze­

gólne, nie tylko jako głow a Kościoła K a­

tolickiego w Polsce, lecz tak że jako oso­

bistość. Zniknięcie jego ¡z are n y życia publicznego stanow i istotnie n ie z a stą ­ pioną s tra tę .

A u g u st Hlond, pojaw ił się w życiu polskim w pierw szych latach po pie rw ­ szej w ojnie św iatow ej z opinią człowieka rzym skiego. O bserwowano go z pew ną rez erw ą w chwili, gdy jako m łody jesz­

cze ksiądz obejmował a d m in istra cję no ­ w outw orzonej diecezji katow ickiej.

W iedziano o nim, że je s t salezjaninem o poważnej, mimo młodego w ieku pozycji w swoim zakonie i że pochodzi ze Ślą­

ska, na k tó ry powrócił w ch a rak te rz e a d m in istra to ra diecezji. Ja k że różny był stosunek społeczeństw a do tego sam ego człowieka po k ilkunastu latach!

Ledl.vie przekroczyw szy czterd ziestk ę ks. Hlond konsekrow any został n a bi­

skupa śląskiego, a w n et potem n a a rc y ­ biskupa gnieźnieńsko-poznańskiego, p ry ­ m asa Polski. Jednocześnie p raw ie o trz y ­ mał kapelusz k ardynalski. Młody p ry ­ m as bardzo szybko um iał zająć n ależ­

ne mu m iejsce w h ierachii kościelnej.

Niesposób w .krótkich słowach ocenić je ­ go w kładu w reo rg an izację Kościoła w

Polsce. W spomnieć przecież należy o-

dziesięć la t tiemu. Zadaniem doi-aźnym tej g ru p y je s t przem ieszanie k u ltu ry polskiej tam , gdzie nie da się w szystkie­

go załatw ić policją i więzieniem . A m ne­

s tia kom unistów d aro w ała drobne h ere­

zje poszczególnych jednostek. A lkoho­

lik Gałczyński za wódę pisze „lita n ie ” do „lipcowej rew olucji” i w nagrodę jeździ do Moskwy jako oficjalny dele­

g a t ¡literatury polskiej n a rocznicę n a ­ rodzin Z.SSR i n a zachłystyw anie się defiladą czerw onej arm ii. Takich p rz y ­ kładów je s t n ie ste ty — więcej.

I oto p rzyjeżdża do Polski p. J a n ta Połczyński, jeździ wzdłuż i w szerz, ja k sam w yznaje niezaczepiony przez niko go, rozm aw ia z w szystkim i i — o dzi­

wo — w yjeżdża znów n a Zachód. Po co?

Przecież ta m u B orejszy, tego rodzaju

„ a rty sto m ” żyć nie um ierać.

Nie to je s t więc ciekawe, że J a n ta tam pojechał, ciekawe, że wrócił, że swój pow rót n a em igrację cynicznie opisał, że „ K u ltu ra ” z tego cynizm u sk o rzy sta­

ła i m yśli p. J a n ty pod ała do wiadomości społeczeństw a polskiego, którego dum ą i obowiązkiem je s t ¡przechowanie n ie sk a­

żonego ducha k u ltu ry polskiej.

Tu w łaśnie leży sedno zagadnienia a dylem at dla „ K u ltu ry ” i w szystkich te ­ go ro d za ju środowisk. Albo — albo. A l­

bo się iprźestanie służyć dwóm panom w dziedzinie k u ltu ry , m ontow ać w życiu literackim na em igracji p rzeróżne ro z ­ kładowe m afijki *— albo ja z d a pod sk rz y ­ ło Iw aszkiew icza, „G andhiego” (vide a rty k u ły p. Bobkowskiego) & Co. Tu, społeczeństwo em igracyjne, zb ierające siły do ro zp raw y z kom unizm em na każdym polu, a więc ina polu k u ltu ry także, będzie bardzo uw ażnie patrzyło na palce i nazyw ało rzeczy po im ienia

W. 1

HLOND

szczególnym przyw iązyw aniu w agi do wychowania nowego pokolenia ducho­

w ieństw a. P raw ie cała obecna w yższa h ie ra rc h ia kościelna w Polsce sk ła d a się z ludzi nom inowanych, a w znacznej m ierze i w yszkolonych przez k ard y n a ła Hlonda. D la obsługi Polaków poza g ra nicam i utw orzył on specjalne se m in a­

riu m w Pobiedziskach, z k tórego wyszli d u sz p aste rze polscy ma cały św iat.

K ardynał Hlond nie tylko zajął m iej­

sc© w hierarchii kościelnej, ale sta ł się w okresie dw udziestolecia niepodległości odrębnym czynnikiem w życiu społecz­

nym. Jeg o listy p astersk ie tyczące ta k pierw szorzędnych sp raw , ja k kom unizm , m asoneria, spraw a żydowska, u stró j państw a i sp raw a praw orządności w ażyły na naszym życiu ¡społecznym. W ostatn ich la ta c h przed wojmą P rym as coraz częściej pow racał do swego p rz e ­ w idyw ania o zbliżaniu się ogrom nego d ra m a tu dziejowego, a w czasie wojny s ta ra ł się doszukać m oralnego sen su w jej przebiegu, d o strze g ając kolejne co­

ra z cięższe k a ra n ie pychy ¡poszczegól­

nych narodów.

We w rześniu 1939 r. na życzenie r z ą ­ du kard y n ał Hlond udał się do Rzymu.

Jakkolw iek pobyt jego tam był bardzo owocny i Stolica A postolska w pierw ­ szym okresie w ojny stanowczo u jm ow a­

ła się za P olakam i i sp raw ą polską, to

(4)

Sir. 4 . M y ś l P o l s k a Grudzień, 1948

jed n ak kard y n ał Hlond czuł żal, że nie pozostał w ikraju, gdzie duchowieństwo ponosiło krw aw e ihekatomby, zw łaszcza n a zachodzie. Toteż, po przym usow ym pobycie we F ra n cji, a n astępnie w w ię­

zieniu niem ieckim i ipo uw olnieniu przez A m erykanów zdecydował się powrócić do k raju . W jego (niezłomnej postaw ie, w gorącości z ja k ą prow adził w k raju w alkę o ocalenie ducha ch rześcijańskie­

go, w jego bojowej nieugiętości o s ta t­

niego okresu było być może echo owego długo przem yśliw anego żalu na obczyź­

nie.

Je że li pozycja k ard y n a ła Hlonda w społeczeństw ie polskim w chw ili w ybu­

chu w ojny była bardzo w ybitna, to trzy la ta jego pow ojennego p ry m aso stw a w yniosły go w k ra ju ponad resz tę ro ­ daków. Pod jego przewodem obrona z a ­ sad katolickich i p ra w Kościoła przed

zalewem kom unistycznym s ta ła się z a ­ razem obroną narodu. W alka była w ie­

lostronna. Kościół prow adził obronę ro ­ dziny, obronę ducha młodzieży i ducha szkoły, obronę wolności słowa na am bo­

nie.

Znaczenie tej w alki p rze k ra cza ram y zagadnień czysto polskich. N ab rała ona znaczenia w ręcz św iatow ego, jako w a l­

ka o c h a ra k te r w ysuniętego i kluczowe­

go b astio n u duchowego. Polska, któ ra w r. 1920 za trz y m a ła na sobie napór m ilitarnej potęgi kom unizm u, obecnie w strzym uje w (Europie n ap ó r potęgi d u ­ chowej zorganizow anego w jedno z n a j­

potężniejszych m ocarstw św ia ta kom u­

nistycznego m aterializm u. Ktokolwiek myśli o tej walce, nię będzie mógł z a ­ pomnieć osoby A u g u sta Hlonda, k a rd y ­ nała p re z b itra Świętego Rzym skiego Kościoła, ze zgrom adzenia ks. S ale zja­

nów, arcybiskupa gnieźnieńskiego i w a r­

szaw skiego, p ry m a sa Polski, le g ata Stolicy A postolskiej, urodzonego 5 lip- ca 1881 r. w Brzęckowicach na Śląsku, jako syn kolejarza, a zm arłego 22 p a ź ­ dziernika 1948 r. w W arszawie.

* * *

W pierw szych dniach po zgonie p r y ­ m asa H londa zaczęto m ó^ić, że n a s tę ­ pcą jego na stolcu prym asow skim może być biskup S tanisław Łukom ski. B i­

sk u p Łukom ski, niegdyś su fra g a n po­

znański, a przez la t kilkanaście biskup łom żyński, znany był ze swego niezłom ­ nego c h a rak te ru i jasnego um ysłu oraz z nieugiętości w obronie p ra w Kościoła.

W kilka jed n ak zaledwie dni po ro ze j­

ściu się tych pogłosek ks. biskup Ł ukom - ski w racając z pogrzebu (prymasa Hlon­

da zginął w k atastro fie samochodowej.

NAUKA POLSKA W WIELKIEJ BRYTANII

R o z m o w a p r z e d s t a w i c i e l a r e d a k c j i „ M y ś l i P o l s k i e j ” z p r o f e s o r e m W ł a d y s ł a w e m F o l k i e r s k i m , M i n i s t r e m W R i O P

O

D czasu do czasu społeczeństwo em i­

g ra c y jn e szu k a w y razu w u ty s k i­

w aniu i krytyce, jak b y w ten sposób szukając le k arstw a na sytu ację politycz­

ną, w ja k iej znalazła isię połowa E u ro ­ py, a w szczególności nasz naród. N ie­

d o sta te k pod każdym względem,, jlaki doty k a polską em igrację polityczną, b rak środków na praw idłow ą działalność w dziedzinie tak. zasadniczej, ja k praca k u ltu ra ln a (oczywiście p o 1 s k a p r a c a k u l t u r a l n a ) — p o ­ w odują nie zaw sze rzeczowo a rg u m e n to ­ w ane p rze jaw y k rytyki.

W ostatn ich m iesiącach zanotow ai-ś- my k ilk a takich w y stąpień krytycznych pod adresem nauki polskiej w znacze­

niu najszerszym , ja k również w w ęż­

szym zakresie, hum anistycznym , w dzie­

dzinie k u ltu ry polskiej na wychodźstw ie.

Szukanie przedm iotu dla tej k ry ty k i z a ­ prowadziło je j autorów n a drogi nieraz zupełnie rozm ijające się z rzeczyw isto­

ścią i z praw dziw ym i przyczynam i b r a ­ ków. Ozęść naukowców, p rzyrodni­

cy, le k arze odezw ali &ię sam i, p rz e d sta ­ w iając ogólnikowo tylko w ykaz swych prac i udow adniając — w ich dziedzi­

nach— bezpodstaw ność za rzutów indolen­

cji, lenistw a, czy b ra k u pracy. Nie chcieliśm y się w daw ać w polem iki z ty ­ m i dziennikarskim i a rty k u ła m i i n o ta t­

kam i, k tó re wbrew rzeczyw istości u m ­ n iejszały uzyskane osiągnięcia, lub p rz y ­ lep iały lekcew ażące e p ite ty do in s ty tu ­ cji naukow ych, bądź innych m ających za zadanie popularyzow anie k u ltury.

Chcąc czytelnikom naszego p ism a p rz e d ­ staw ić a rg u m e n ty rzeczowe, a jedno­

cześnie praw dziw e przyczyny niew ątp li­

wych braków w spraw ach nauki polskiej na wychodźstw ie, zw róciliśm y się do p ro feso ra Wł. Folkierskiego, M inistra WR i OP, k tó rem u losy nauki pol­

skiej, jako w ybitnem u uczonem u i p ro ­ fesorow i n a jsta rsz e j, Jagiellońskiej, wszechnicy polskiej, nie tyilko pod leg a­

ją kom petencyjnie, lecz ab so rb u ją go i p a s jo n u ją tak, ja k tylko pochłaniać mo­

że przedm iot pracy całego życia.

Rozmowa m a te m a t ściśle ograniczo­

ny — położenie n au k i polskiej w W iel­

kiej B rytanii. P rzypom inając min. Fol- kierskiem u ostatn ie wypowiedzi k ry ty c z ­ ne w p ra s ie polskiej w te j spraw ie, zw racam y się n ajp ierw z zapytaniem ogólnym :

— N a c z y m , w e d ł u g P a n a P r o f e s o r a , p o l e g a t a k z w a n y k r y z y s n a u k i p o l ­ s k i e j w W i e l k i e j B r y t a ­ n i i ?

— Pew na paradoksalność ataków , o których pan mówi — odpow iada min.

F olkierski — polega na tym , że sk w a­

pliwie przeciw staw iano bezw ład czy nie­

róbstw o naukowców n a tej w yspie d u ­ żej in icjatyw ie i rozm achowi panującym na innych terenach. J e s t bardzo rados- n|ym fak te m , że możemy tu wyliczyć szereg terenów poza brytyjskich, gdzie in icjatyw a naukow a — może to n aw e t za duże słowo — in ic ja ty w a p rac y kul­

tu raln ej istnieje. Z w szystkim i tym i te renam i u trzy m u jem y najściślejszą łącz­

ność. W spomnę tu o F ra n cji, gdzie p r a ­ cuje B iblioteka P olska i Tow arzystw o H istoryczne-L iterackie, założone przez Wielką E m g rację, to sam o T o w arzy st­

wo, w k tó ry m pracow ali: J.U . N iem ce­

wicz, książę A dam C z artoryski, Mickie­

wicz, Słowacki. Do niedaw na uśpione, zostało w skrzeszone do pracy i k o rzy ­ s ta w niej z gościnnej opieki w ładz f r a n ­ cuskich;

w spomnę o Belgii, gdzie pracuje P o l­

ski I n s ty tu t N aukowy, m ający swoje cykle odczytów i swoje w ydaw nictw a;

w spom nę o Libanie, gdzie d ziała P o l­

skie Tow arzystw o O rientalistyczne i Studium Polonistyczne pod kierunkiem profesora USB St. Kościałkowskiego;

w spom nę w reszcie o Niemczech, gdzie inicjaty w a polska w zbudza podziw i wdzięczność.

Myślę tu przede w szystkim o bogatej sieci szkół polskich, a też o d z ia ła ją ­ cym w Monachium Kole Profesorów i A systentów oraz o założonym ostatnio, ja k słyszę, „Polskim T ow arzystw ie N a ­ ukow ym “ . Te dwie o sta tn ie placówki, jeśli się sk u p ią w w ysiłkach ściśle n a ­ ukowych nie ro zp rasz ają c się na teren y sobie obce, m ogą wiele dobrego zdziałać

n aw et na ta k trudnym terenie i w ta k trudnych w arunkach, ja k w arunki wy­

siedleńcze w Niemczech.

— P r z y p o m n ę P a n u P r o ­ f e s o r o w i , ż e s t r o n a k r y ­ t y k u j ą c a , i s t n i e n i e t y c h i n s t y t u c j i z a p i s u j e j a k g d y b y „ n a s w o j e d o - b r o ( p r z e c i w s t a w i a j ą c t e m u d y n a m i c z n e m u o b ­ r a z o w i g i n ą c y w e m g l e t e r e n W y s p y B r y t y j s k i e j .

— W łaśnie dlatego fa k ty te wysuwam na czoło — odpowiada profesor F olkier- ski — są to bowiem zdarzenia radosne dla całości spraw k u ltury, fa k ty , z k tó ­ rych nie można jednak w żaden sposób w yciągać karkołom nego wniosku, że tu, n a tej w yspie nie dzieje się nic, albo ż© się dzieje gorzej. D latego w łaśnie w dalszej części n aszej rozmowy chciał­

bym się zająć w yłącznie stosunkam i p a ­ nującym i w W ielkiej B rytanii.

Zacząć muszę od kardynalnego stw ier-.

dzenia, że u p raw ia n ie nauki je s t p rac ą tru d n ą, ciężką, w ym agającą w no rm al­

nych n aw et w arunkach specjalnej opie­

ki. Trudności są rozliczne. M usi więc istnieć s e l e k c j a n a u k o w a ; dziś stw ierdzić należy selekcję h . r e - b o u r s — trag iczn e przetrzebienie sił naukowych przez nieprzyjaciół Polski.

W norm alnych w arunkach pracy n a u ­ kowca musi on mieć zapewnione m ini­

mum egzystencji, żeby mógł poświęcić swój czas badaniu, form ułow aniu i pi­

saniu: dziś możliwości stypendyjne pol­

skie się kończą, a o stypendiach nauko­

wych b rytyjskich w zakresie h u m a n isty ­ ki polskiej w ogóle tnie ma mowy.

— N iestety, wierny P anie M inistrze, że zarzucona już iw polityce trad y c y jn a angielska zasada splendid isolatiom obo­

w iązuje dziś w całej pełni w odniesieniu do k u ltu ry polskiej; isto tn ie tnie istn ie ­ je na te j wyspie jakiekolw iek z a in te re ­ sowanie naszych gospodarzy dla h isto ­ rii czy lite ra tu ry polskiej. Mamy wdzięczność dla A nglików >za dużą po ­ moc sty p e n d ia ln ą ja k ą okazują naszej młodzieży specjalizującej się w zaw o­

dach technicznych. Zbyt dobrze jed n ak

(5)

Grudzień, 1948 M y ś l P o l s k a Str. 5

wiemy, że B rytyjczycy nie sa ani w n a j­

m niejszym stopniu skłonni do pop iera­

nia tak „niepraktycznych“ zain tereso ­ wań wśród młodzieży polsk:ej jak zam i­

łow ania hum anistyczne. Ze staniu tego znaczna cześć społeczeństw a em ig ra c y j­

nego zdaje sobie spraw ę. Znając tak ie stanow isko B rytyjczyków wobec nauki i k u ltu ry polskiej, wiedząc o brakach m '- nimum egzystencji życiowej wśi’ód p r a ­ cowników kulturalnych, o bi’aku jakich kolw :ek funduszów n a cele w ydaw nictw naukowych — zw racam y się z z a p y ta ­ niem, c z y i j a k i e s ą t u t a j , w W i e 1 k i e i B r y t a n i i , p r z e j a w y p o l s k i e j p r a ­ c y n a u k o w e j ?

— Tu w łaśnie przy stęp u jem y do sed-

‘“'s rzeczy — mówi min. F olkierski. — In icjaty w a polsika m usiała przy k a ta

«trofalnym braku środków m aterialnych polegać na kurczowym organizow aniu się i zrzeszaniu pracowników naukowych w tow arzystw a naukowe. Przede w szy st­

kim m uszę wspomnieć o P o 1 i s h R e s e a r c h C e n t r e — in s ty tu ­ cji. założonej dla spraw nauki i k u ltu ry polskiej. Placów ka ta posiada najw ięk­

sza w W ielkiej B rytanii bibliotekę o ty ­ pie naukowym polopoznawczym. Jak sam a nazw a w skazuje, P o 1 i s h R e ­ s e a r c h C e n t r e był pom yślany jajko in sty tu c ja badaw cza, p o ż e r a ją c a wysiłki naukow e polskie, oraz jako in ­ sty tu c ja w ydaw nicza. W tym ostatnim ch a rak te rz e P o 1 i s h R e s e a r c h C e n t r e m a w swym dorobku szereg Publikacji. Nie mówiąc o w ydaw nict­

wach użytkow ych w czasie wojny, k tó ­ re ’w s tu ta j nie obchodzą, w latach o s ta ­ tnich in s ty tu t ten w ydał prace prof.

W ielhorskiego „Polska a Litw a — S to ­ sunki w zajem ne w biegu dziejów ’’, k s ią ż ­ kę dra S krzypka „The Problem of K a st.

ern G alicia”, iest w przededniu wydania znakom itej pracy historycznej z z a k re­

su środkow oeuropejskich stosunków w średniowieczu.

N iestety działalność ta musi ulec za­

ham owaniu i prze rw ie z powodu w yczer- n a tra się funduszów . Miejmy nadzieje, że «połeczeństwo em igracyjne nie dopu­

ści do tego, żeby działalność te j placów­

ki uległa załam aniu. Nie możemy tu li czyć na pomoc angielska, m usim y liczyć na siebie sam ych. Zjaw ia się przed nam i Pytanie, czy E m ig rac ja r. 1948 nie zdol.

na ie-sf do zrobienia choć w części tego,

^o ¿robiła Wielka E m ig racja, za k ła d a­

jąc T ow arzystw o H is to r y c z n o - L ite r a c ­ kie i Bibliotekę Polską, k tó re istn ieją do

<nva dzisiejszego na gruncie paryskim . P ytanie to kieru jem y i pod adresem n a ­ szego społeczeństw a w Ameryce.

— C h a ra k te r odpowiedzi n a to p y ta ­ nie — Panie P rofesorze — zależy od noczucia odpow iedzialności każdego P o­

loka na w ychodźstw ie. Zobaczymy, czy um iem y tylko krytykow ać i narzekać, czy w /iać na siebie te część zadań, któ- ł'Veh w obecnych w arunkach rząd Polski’ podjąć się nie może. Miejmy nadzieję, że ofiarność polska nl:e w y­

czerpała się na polu bitew;

—- Przechodząc do innych sto w a rz y ­ szeń naukowych — ciągnie dalej prof.

Folkierski — wymienić należy przede Wszystkim T o w a r z y s t w o H i - K t o r y c z n e , k tóre od kilku la t Pracuje regularnie, dając co miesiąc od­

b y t y i re fe ra ty n a wysokim poziomie

naukowym , w zbudzające wielkie z a in te­

resow anie i frekw encję audytorium . To­

w arzystw o w ydaje „ T e k l i H i s t o - r y c z n e”, które tak że zn a jd u ją się, jak m.i wiadomo, w opałach m a te ria l­

nych. N a czele tow arzystw a stoi gen.

M. Kukieł. Pod skrzydłam i T o w arzy st­

wa zaczęła działać pod moim kierow ni­

ctwem S e k c j a H u m a n i s t y ­ c z n a . pracująca w dziedzinie h isto ­ rii lite ra tu ry , historii sztuki, historii k u ltury. Co dwa mieniące, a niekiedy co m iesiąc sekcja ta odbywa posiedzenia, p rzedstaw iając specjalistom fachowe re fe ra ty , zdjęte w prost z w a rsz ta tu

•naukowego.

Od czasów w ojennych działa również w W ielkiej B rytanii P o l s k i e T o - w a r z y s t w o E k o n o m i c z n e , odbyw ające posiedzenia naukowe z re fe ­ ra ta m i i dyskusją, n ie ste ty w arunki m a­

terialn e spowodowały przerw anie p ubli­

kacji T ow arzystw a — „ E k o n o ­ m i s t y P o 1 s k i e g o”.

D ow iadujem y się wreszcie, że w n a j­

bliższych tygodr.tiach ma być założony oddział T o w a r z y s t w a i m. M i ­ k o ł a j a K o p e r n i k a , sk u p ia­

jący w sw ej organizacji przyrodników polskich.

— Z o d p o w i e d z i P a n a P r o f e s o r a d o w i e d z i e l i ś ­ m y s i ę n i e t y l k o o i s t n i e ­ n i u i n s t y t u c j i n a u k o ­ w y c h , l e c z t a k ż e o i c h p r a c y . j a k o m ó w i o n a d z i a ł a l n o ś ć „ P o 1 i s h R e ­ s e a r c h C e n t r e”, „ T o w a - r z y s t w a H i s t o r y c z n e g o ” w r a z z j e g o „S e k c j ą H u - m a n i s t y c z n ą ”. C z y j e d ­ n a k o w o ż z i s t n i e n i a t y c h t o w a r z y s t w , p o s i e d z e ń i r e f e r a t ó w w y n i k a j a ­ k i ś t r w a ł y ś l a d p o d p o ­ s t a c i ą d z i e ł n a u k o w y c h ?

I jedno jeszcze pytanie: J a k slię przedstaw ia udostępnienie tych prac naukowych szerszem u ogółowi?

— D otyka pan punktu new ralg icz­

nego. Częściowo już i n a to odpowie­

działem , mówiąc o P o 1 i s h R e ­ s e a r c h C e n t r e , w rzeczyw i­

stości jednak tu sie zaczyna n ajp o w aż­

niejszy d ra m a t. Z upowszechnieiaiem akcji k u ltu ra ln ej nie je s t jeszcze ta k źle, choć nie możemy i tu objąć akcją szerokich rzesz, zwłaszcza młodzieży Dolskiej. I n s t y t u t K u l t u r V P o l s k i e j pod kierownictwem d. M.

Paw likow skiego udostępnił dużei ilości Polaków kilkadziesiąt prelekcji z dzie­

dziny k u ltu ry . T u również wspomnieć należy o interesującej inicjatyw ie g ro ­ na profesorów U niw ersytetu S tefan a B atorego zorganizow ania „Pow szech­

nych W ykładów ”. T rudniej w ygląda sam problem tw órczości naukowej. Mogę i tu również zauotow ać uporczyw e istn ie­

nie p ra c y naukow ej, pow iększanie się ilości gotowych do druku rękopisów —

; niemożność ich w ydania. To iest, w ła ś­

nie te n d ram a t, z którego w ynikają ta k ­ że błędy logiczne k rytyków : ® b rak u książek w nioskuje się o braku rękopisów.

Mógłbym wyliczyć tu panu od razu kilkanaście gotowych rękopisów czek ają­

cych na druk. Mówię o p racach ściśle naukow ych,, nie zaś o literackich, czy publicystycznych, o których! m oglibyś­

my porozm aw iać kied y indziej. Takie g-otowe ju ż p rac e w y m a g a ją bardzo d łu ­ giego czasu i zaabsorbow ania się a u to ra tem atem ; są owocem tru d u i zm agania się z m ateriałem . Tego się na kolanie nie robi. Stw ierdzam , że prace tak ie są i nie m ogą być w ydane z b raku środków.

— C z y m o ż n a b y ł o b y u s ł y s z e ć p r z y k ł a d o w o w j a k i c h d z i e d z i n a c h u c z e ­ n i n a s i m a j ą r z e c z y g o ­ t o w e ?

— Nie chcę mówić o nazw iskach a u to ­ rów i ty tu łac h dzieł, gdyż nie jestem do tego upoważniony. Mogę p an u po­

wiedzieć, że je st np. gotow a i czekająca na w ydanie pow ażna praca naukow a o naszych Ziemiach W schodnich (po a n ­ gielsku) ; iest na ukończeniu doniosło dzieło, dotyczące histo rii stosunków polsko-ruskich z okresu średniow iecza;

czeka na d tu k antologia przekładów z lite ra tu ry angielskiej na przestrzen i wieków, ze w stepem h istoryczno-lite­

rackim — rzecz pierw sza w swoim ro ­ d zaju; przygotow ana je s t p rac a po a n ­ gielsku o o statn im okresie twórczości M ichała Anioła, okresie jego k ryzysu r e ­ ligijnego; je st w reszcie na w arsztacie księga prac naukowych, poświęcona S ło­

wackiem u w stulecie zgonu. C ytuję tu ta j tylko kilka tem atów , których mógłbym panu wyliczyć dużo więcej.

Z całym poczuciem odpowiedzialności mogę stw ierdzić, że p rac a naukow a na em igracji naszej istnieje. Z konieczności nie w spom niałem tu o p racach przy ro d ­ ników, choć wiemy, że w lab o rato riach przyrodniczych uczeni n asi nie próżnu­

ją. Spodziewam y aię w te j m ierze ciek a­

wych inform acji od pow stającego w łaś­

nie T ow arzystw a im. Kopernika.

—^ ' K o ń c z ą c t e p y t a n i a p r o s z ę P a tn a P r o f e s o r a o j e d n ą j e s z c z e o d p o w i e d ź , c z y i e s t j a k a ś c e n t r a l n a i n s t y t u c j a n a u k o w a , s k u ­ p i a j ą c a t a k r ó ż n o l i t e w s w e j i s t o c i e ! w y s i ł k i ?

— Je st. P ow stała w łaśnie P o l s k a R a d a N a u k o w a , w skład k tó ­ rej weszli profesorow ie i docenci polscy.

Cel jej, ta k jak to p an sform ułow ał w pytaniu, leży w koordynacji wysiłków naukowych, oraz w dbałości o rozwój nauisfi polskiej, k tó ra dziś liczyć może już tylko na ta k ą pomoc duchową.

Zam ykaiac nasze uw agi o nauce pol­

skiej w W ielkiej B ry tan ii kończy prof. F olkierski — pow tarzam ra z je sz ­ cze: u c z e n i p o l s c y d o s w y c h w a r s z t a t ó w w r ó ­ c i l i , p r a c u j ą o f i a r n i e — p o ł o ż e n i e j e d n a k m a t e ­ r i a l n e n a u k i p o l s k i e j w W i e l k i e j B r y t a n i i j e s t k a t a s t r o f a l n e , c z e m u r z ą d p o l s k i z a r a d z i ć n i e m o ż e p r z y k u r c z ą c y c h s i ę ś r o d k a c h d z i a ł a n i a . A j e d n a k i r z ą d i s p o ł e ­ c z e ń s t w o p o d s f ci a —’ m y ś l i ­ m y t u r ó w n i e ż o P o l o n i i a m e r y k a ń s k i e j , .k t ó r ą ś m y z a i n t e r e s o w a l i t y m z a ­ g a d n i e n i e m — j a k i e ś ś r o d k i r a t u n k u z n a l e ź ć m u s z ą .

~ ~ ~ T.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Odezwa powstańcza wypadła jak musztarda po obiedzie i tak mniej więcej wyglądała. Prosta to była rzecz jak każda tragedia, jak śmierć Przyjaciół, poświęcenie innych,

chronnych. Zwichnięcie naszej polityki było ceną, jaką zapłaciliśmy za wzmocnienie nas przez unię z Litwą. Pisałem już w mej książce, że być może

A więc nie obóz niepodległościowy, ale cały naród polski dąży do niepodległości. I nie ruch niepodległościowy jest praktycznym wyrazem tego dążenia, ale polityka

I dlatego wszelkie ścisłe analogie z Wielką Emigracją muszą być zawodne. Więcej już podobieństwa jest do emigracji Legionów Dąbrowskiego, która zdołała

cie się z wielkim filozofem katolickim Chestertonem w Anglii. Doboszyński wyrósł w pokoleniu młodzieży, które żywiołowo przyjmowało światopogląd narodowy i

je się tłum aczyć przez Sławi niż przez Schwaben, ja k chce większość uczonych niemieckich.

zało się wszakże, że zarów no socjaliści, jiak i ch rześcijańscy dem okraci mimo znacznej ilości głosów otrzym anych w w yborach są stronnictw am i o

chodniego.. Bobkowski żaląc się swemu „G andhiem u“. Oto drobny szczegół. Zespół am erykański był ze­.. społem m ieszanym czarno-białym.. ny sowieckiej