• Nie Znaleziono Wyników

.A.dres ISed-Sul^c^i: Krakowskie-Frzedmieście, 3>Tr 66.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ".A.dres ISed-Sul^c^i: Krakowskie-Frzedmieście, 3>Tr 66."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,.M 2 3 . Warszawa, d. 5 Czerwca 1887 r. T o m V I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H S W IA T A .“

W W a rs za w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w K edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicy.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T . C hałubiński, J. A leksandrowicz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniewski, Z. N atanson,

D r J . S iem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7'/2 i

za sześć następnych ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.

.A.dres ISed-Sul^c^i: Krakowskie-Frzedmieście, 3 > T r 66.

IZAAK NEW TON,

u r. 5 Stycznia 1643 r., zni. 21 Marca 1727 r.

(2)

3 5 4 WSZECHŚWIAT.

PHILOSOPHIAE NATURALIS

P R I N C I P I A M A T H E M A T I C A .

igwuchsetletni jubileusz książki.

(dokończenie).

P rze z filozofiją natu ry w tytule tego głó­

wnego dzieła N ew tona rozum ieć należy fi­

zykę: nie ogranicza się ono też zgoła do m echaniki nieba, ale obejm uje raczej pełny tra k ta t fizyki m atem atycznej, o ile w ykład ten był m ożliwym p rzy ówczesnym stanie nauki. W przedm ow ie zaznacza au to r, że uczeni jeg o czasów , zarzuciw szy nau kę o u k ry ty ch własnościach ciał, u siłu ją zja­

wiska przyrody sprow adzić do p raw m ate­

m atycznych, a kładąc nacisk na znaczenie siły ciężkości, w yraża nadzieję, że i inne objaw y p rzyrody dadzą się oprzeć na p o d ­ staw ach m atem atycznych i że na siły dzia­

łające między cząsteczkam i ciał również po­

dobne zasady światło rzucić zdołają.

W stęp rospoczyna się od określeń ilości m ateryi czyli masy ciał, ilości ruchu, bez­

władności, poczem następuje pojęcie siły, a w szczególności siły dośrodkow ej, dalej uw agi tyczące się czasu, przestrzeni, m iej­

sca i ruchu. D alej n astępują aksyjom ata czyli p raw a ruchu i zasada rów noległobo- ku sił.

C ałe dzieło dzieli się na trzy księgi.

„O ruchu ciał księga pierw sza” rospoczyna się od w ykładu metody „pierw szych i osta­

tn ich stosunków ”, co właściwie oznacza m e­

todę granic stosunków gieom etrycznych, a k tó rą to m etodą posługuje się N ew ton p rz y sw ych wywodach m atem atycznych.

S yntetyczna ta, często gieom etryczna droga u tru d n ia czytanie książki m atem atykom dzi­

siejszym, naw ykłym do metod analitycz­

nych. YV drugim dopiero rozdziale drugiej księgi podaje N ew ton zasady swego ra ch u n ­ ku fiuksyj, ja k wiadom o, m etody zupełnie pokrew nej rachunkow i różniczkow em u L e i­

bniza, ale i tu odrębne znak ow anie w ym a­

ga uważnego bardzo czytania.

N r 23._

O prócz tego rozdziału przygotow aw cze­

go księga pierw sza obejm uje rozdziałów trzynaście.—W pierw szych z nich je st mo­

w a o oznaczeniu siły dośrodkowej i dowód, że przy drodze eliptycznej, hiperbolicznój lub parabolicznej siła dośrodkow a, zw róco­

n a do jednego z ognisk, musi być odw rotnie proporcyjonalna do kw adratów z odległo­

ści. D alej następują, tra k ta ty o przecię­

ciach stożkowych, o oznaczeniu m iejsca cia­

ła na jeg o d rod ze w danej chwili, o prosto- linijnem wznoszeniu się i spadku cial, przy założeniu rozm aitego rodzaju sił przyciąga­

nia. R ozdział dziesiąty tra k tu je o wahadle, dalsze o ruchach ciał kulistych, k tó re się naw zajem przyciągają, o zachowaniu się m ałego ciała czyli p un ktu fizycznego we­

w nątrz i zew nątrz kuli jedn orod nej; n astę­

pnie idą podobneż rozw ażania co do ciał inaczój ukształtow anych, j a k np. sferoidy.

O statni pierwszej księgi rozdział obejm uje

„O ruch u ciał bardzo drobnych, pędzonych przez siły dośrodkowe, skierow ane ku od­

dzielnym częściom jakiegokolw iek ciała w iększego”, — a ja k z ty tu łu wnieść można łatw o, jestto właściwie rzecz o załam aniu św iatła, w duchu teoryi em isyjnej prow a­

dzona.

P ierw sze rozdziały „księgi drugiej o ru ­ chu c iał” tyczą się ru c h u ciał w środku przedstaw iającym opór, w przypuszczeniu, że opór ten zostaje w pojedynczym lub też w podw ójnym stosunku do prędkości ciała, t. j . w stosunku prostym lu b też w stosunku k w adratów z prędkości. W rozdziale 5-ym je s t w ykład h id rostaty ki, obejm ujący zw ła­

szcza ważne uw agi co do płynów ściśliwych czyli gazów. D alej znajdujem y w ykład o ruchu w ahadłow ym w środkach p rzed sta­

wiających opór, o spadku ciał w pow ietrzu, gdzie przytoczone są liczne doświadczenia, o w ypływ ie cieczy z naczyń i o zm niejsza­

niu się ilości cieczy w ypływ ającej z powo­

du zw ężania się je j strum ienia w pobliżu otw oru. R ozdział 8-my „O ruchu rosprze- strzeniającym się w cieczach” stanowi w ła­

ściwie w y kład m atem atyczny akustyki, w szczególności oznacza teoretycznie szyb­

kość głosu i ro zb iera znane ju ż podówczas, m ianowicie z doświadczeń Sauveura, zjaw i­

ska akustyczne. Rozdział 9-ty, ostatni księ­

gi drugiej, o ruchach w irow ych ciał cie-

(3)

N r 23. w s z e c h ś w i a t . 355 kłych, ma głów nie na celu wykazanie, że

ruchy tego rodzaju posłużyć nie mogą. do w ytłum aczenia praw biegu planety, zwró- cony je st zatem przeciw poglądom K a rte- zyjusza.

T rzecia dopiero księga ma ty tu ł „O u k ła ­ dzie św iata”. — A by uczynić j ą zrozumiałą, dla znaczniejszej liczby czytelników , zazna­

cza Newton, że ją napisał w sposób dostę­

pniejszy i w ym aca od czytelnika, by z uw a­

gą odczytał tylko trzy pierw sze rozdziały pierw szej księgi; na każdym je d n a k kroku napotykam y liczne odsyłacze do różnych ustępów poprzedzających. N a początku znajdujem y cztery „regulae philosophandi”, wedle których postępować należy przy ob­

jaśnianiu zjaw isk przyrody, ta k np. jed n o ­ rodnym działaniom należy je d n a k ie p rz y p i­

sywać przyczyny; p raw a zdobyte przez in- dukcyją zachow yw ać trzeba, dopóki przez nowo odkryte zjaw iska nie dosięgną w ięk­

szej ścisłości lub też nie ulegną w yjątkom . N astępnie pod tytułem „P haenoinena” p rz y ­ toczone są zjaw iska astronom iczne, do k tó ­ rych stosować się m ają p ra w a dalej w tej księdze wyłożone, a m ianowicie mowa tu 0 ruchach księżyców Jow isza i S atu rna, planet dokoła słońca i księżyca dokoła zie­

mi, odbyw ających się w edług praw przez | K ep lera w ykrytych. — R ozdział pierw szy [

„O przyczynach u k ład u św iata” sprow adza te przyczyny do działania siły ciężkości, j a ­ keśmy to ju ż wyżej zaznaczyli. S iła cięż­

kości różni się od przyciągań elektrycznych 1 m agnetycznych tem, że zależy od masy ciał. W tejże księdze przew iduje Newton drogą teoretyczną spłaszczenie podbieguno­

we ziemi, co, j a k wiadomo, potw ierdziły dopiero późniejsze pom iary połu dnika w P e ­ ru i Laponii. T rzy następne rozdziały tr a ­ ktu ją o nierów nościach biegu księżyca, o wielkości przypływ ów m orskich, o poprze­

dzaniu punktów rów nonocnych. To osta­

tnie zjawisko, odkryte p rzez H ip p arch a jeszcze, teraz dopiero znalazło swe w yja­

śn ie n ie ,— ju ż to jedno w ystarczyć mogło do zapew nienia tryum fu teoryi Newtona.

O statni wreszcie, piąty rozdział poświęcony jest kometom; z ruchów ich wnosi Newton, że są to ciała planetarne, sunące wedle tychże sam ych co planety praw i które w biegu swym w przestrzeni światowój opo- i

ru żadnego nie napotykają. W końcu je st też wzmianka o gwiazdach zm iennych i no­

wych.

P otęga um ysłu autora w yraża się nietyl- ko w całości ścisłych jego wywodów , d ro ­ bne naw et, po calem dziele rozrzucone w zm ianki, uderzają, gienijalnością. T ak np.

przew iduje on (księga III, rozdz. I, § 12), że ziemia ma praw dopodobnie pięć lub sześć razy więcój m ateryi, aniżeli gdyby się ty l­

ko z wody składała, co potw ierdziło w sto lat dopiero późniój przeprow adzone zw aże­

nie ziemi. W tym że ustępie czytamy: „Przez podobne rozum ow ania wnieść można, że plam y słoneczne są lżejsze, aniżeli ja śn ie ją ­ ca substancyja słońca, po której p ły n ą ”.

0 ileż wniosek ten bliższy je s t obecnych na­

szych na budowę słońca poglądów , aniżeli owa dziwaczna teoryja, tak długo w nauce panująca, jak o b y plam y były otw oram i w jasnćj powłoce słonecznój!

N atom iast znów znajdujem y dowody, że każda idea stopniowo tylko rozw ijać się 1 w um ysły zw olna tylko w drażać się może, i gienijalny naw et jćj twórca nie zdoła bes- pośrednio wszelkich płynących z nićj n a ­ stępstw w yprow adzić. W ostatnim u stę­

pie dzieła N ew tona czytamy: „W idzim y da- lój, że ten, k tó ry świat urządził, umieścił gw iazdy stałe w niesłychanych między so­

bą odległościach, aby bryły te, w skutek swój siły ciężkości, nie spadły jedn e na d ru ­ g ie”. P ojm ujem y to dziś dobrze, że ol- i brzym ie odległości, dzielące gwiazdy jed n e

od drugich, nie zdołałyby ocalić je od zbi­

cia się w jed n ę masę, gdyby one nie były ruchem w łasnym ożywione: nie staczają się ku sobie naw zajem dla tejże samćj przyczy­

ny, dla. k tórćj nam księżyc na głowy nie i spada.

W ogóle ostatni ustęp „P rin cip ió w ” z d ra­

dza teologiczny kierunek um ysłu Newtona, jakiem u wTielki ten człowiek w ostatnich zwłaszcza latach życia silnie uległ. New-

| ton nie może w ykryć przyczyn mechanicz-

j nych, dla których planety krążą po jednój praw ie płaszczyźnie, gdy kom ety suną prze­

cież z różnych okolic nieba. W cudow nem i tem urządzeniu układu słonecznego widzi on władzę przew idującej wszystko i wszech­

mocnej Istoty. Dosyć wszakże przyjąć

w spólny początek ciał u kładu słonecznego,

(4)

3 5 6 w s z e c h ś w i a t . N r 23.

ja k to ma miejsce w teoryi L aplacea, aby zagadka ta stanęła w spółrzędnie z inncmi objawam i przyrody.

Szczególną wreszcie uw agę zw raca na siebie przedostatni ustęp książki: „Nie zdo­

łałem jeszcze d o tąd dojść do tego, bym mógł ze zjaw isk w yprow adzić przyczynę tycłi własności, ja k ie ciężkość okazuje, a h ip o ­ tez nie obm yślam — hypotheses non fingo.

W szystko m ianowicie, co nie w ypływ a ze zjaw isk, je s t hipotezą, a hipotezy nie pow in­

ny być przyjm ow ane do fizyki eksperym en­

taln ej. T a bowiem nauka w yprow adza tw ierdzenia ze zjaw isk i uogólnia je przez induk cyją. W ystarcza, by ciężkość istniała, by działała w edług praw przez nas w yłożo­

nych i aby była w możności w ytłum aczenia wszelkich ruchów ciał niebieskich i mo­

rz a ”.

W słowach tych nie można w yczytać z a ­ przeczenia, ażeby przyciąganie się w zaje­

mne ciał nie m ogło znaleść dalszego w yja­

śnienia; a właśnie ta zagadka wzajemnego oddziaływ ania na siebie ciał w odległości będących, niemożebność zrozum ienia owśj

„actio in distans” u tru d n iała rospowszecli- nienie się zasad Newtona i opóźniała zw y­

cięstwo nad panuj ącemi jeszcze w iram i ete- rycznem i K artezyjusza. O pó r ten przeci­

w ników podniecił zapew ne i stronników Newtona i wyw ołał rozdrażnienie, które się jasn o w ykazuje z przedm ow y do drugiego w ydania „ P rincipiów ” (1713), napisanej przez-C otesa, gdzie czytam y ju ż w yraźnie, że owo oddziaływ anie wzajem ne ciał z od­

ległości jest ogólną własnością m ateryi, k tó ­ rej ju ż dalej wyjaśnić nie można, je s t bo­

wiem pierw szą przyczyną, przez Stw órcę m ateryi nadaną. Cotes uw aża naw et za rzecz w prost bezbożną dochodzenie dalszych w yjaśnień ciężkości, znaczyłoby to bowiem, że pragniem y Stw órcę zupełnie w yrugow ać, lub też zupełnie go poznać.

W m iarę je d n a k , ja k try u m f N ew tona g ru n to w a ł się coraz silniej, ja k zasady jego staw ały się podstaw ą wszelkich badań w fi­

zyce i astronom ii, osw ajano się też z p o ję­

ciem o w zajem nem oddziaływ aniu ciał od­

ległych, a „zagadka ciężkości” poszła w za­

pomnienie. G dy wszakże później w innych dziedzinach fizyki znaczenie hipotezy lepiej się ujaw niło, gdy m ianowicie teoryje św ia­

tła i ciepła pozw oliły nam, choćby do p e­

wnego stopnia, w ejrzeć w istotę tych obja­

wów, gdy u trw aliło się pojęcie o jedności sił przyrody, w ysunęła się znów na przód

„zagadka ciężkości”, dom agając się rów nież rozw iązania. J a k ą drogą badania dzisiej­

sze ku rozw iązaniu tem u zm ierzają, posta­

ram y się w krótce w piśmie naszem p rz ed ­ stawić.

O prócz wyżćj przytoczonego d rugiego w ydania „P rin cip ió w ” (1713), za życia N ew ­ tona ukazało się jeszcze wydanie trzecie, sporządzone przez P em bertona (1726). — P rz e k ła d y angielskie w ydane były w roku 1729 i 1802, francuski w r. 1759, niem iecki w r. 1872. — Na rospowszechnienie w yło­

żonych w dziele tem zasad przew ażnie wszakże wpłynęli autorow ie, którzy przez liczne opracow ania udostępnili je dla ogółu czytelników .

N a dalszy rozwój fizyki i astronom ii dzie­

ło N ew ton a w yw arło w pływ stanowczy, najw ybitniejsze um ysły zw róciły się do ba­

dań m atem atycznych, a fizyka doświadczal­

na n a całe stulecie zeszła n a plan d rug o­

rzędny. B espośredni wszakże uczniow ie N ew tona, któ rzy obstaw ali przy mozolnej jeg o m etodzie syntetyczno-gieom etrycznćj i nie odstępow ali od zasad jego ra ch u n k u fluksyi, u trac ili przodow nictw o w fizyce m atem atycznej i w m atem atyce. P o dstaw ą dalszych badań stał się rach u n ek różnicz­

kow y L eibniza, k tó ry znalazł gorliw ych i gienijalnych upraw iaczy we F ran c y i, w S zw ajcaryi i w Niemczech. W tych też k ra ja c h , a nie w ojczyźnie N ew tona, teoryje jeg o ro zw ijały się dalej w okresie bespośre- dnio po nim następującym . W epoce z n a ­ cznie dopiero późniejszej A n g lija znów od ­ zyskała w ybitne swe stanow isko w nauce.

O dk ry cie nieznanej plan ety drogą wywo- dów ded uk cy jn y ch , rachunkiem opartym na podstaw ie teoryi Newtona, try u m f jej uśw ięciło ostatecznie; rospatrzenie się w ru ­ chach gwiazd podw ójnych rosszerzyło za­

kres jó j daleko poza granice uk ład u słone­

cznego. Doniosłość zaś teoryi naukow ej mie­

rzy się obszarem objawów, które ująć i wy­

jaśnić zdoła.

Spotykać się m ożna niekiedy ze zdaniem ,

że Newton najgienijalniejszym był pośród

wszystkich wielkich myślicieli, jak ich ltulz-

(5)

N r 23. WSZECHŚWIAT. 357 kość wydala. Zdanie to oczywiście zupeł­

nie je st banalne, ludzi bowiem uderzającej potęgi myśli napotykam y we wszelkich dzie­

dzinach wiedzy i na różnych polach działal­

ności, silę zaś giehijalności twórczej wedle rezultatów jej tylko cenić możemy. Ze względu też właśnie na doniosłość tych re ­ zultatów gienijalność N ew tona tak wysoko góruje, ja k to dokładnie ch a rak tery zu ją n a­

stępne słowa H elm holtza:

„O dkrycie to praw a ciążenia i jego n a­

stępstw je st najbardziej im ponującą zdoby­

czą, do jak iej kiedykolw iek zdolną była si­

ła logiczna um ysłu ludzkiego. Nie chcę przez to powiedzieć, ażeby nie żyli nigdy ludzie o takiejże samej lu b większej sile ab- strakcyi, aniżeli N ew ton i inni astronom o ■ wie, którzy odkrycie jego częścią przygoto­

wali, częścią rozw inęli dalej; nigdy je d n a k nie przedstaw ił się m ateryjał tak podatny, ja k złożone i zawiłe ruchy planetarne, któ ­ re daw niej śród widzów nieoświeconych podsycały jed y n ie zabobony astrologiczne, a teraz sprow adzone zostały pod jedno p ra ­ wo, które było w możności złożenia najdo­

kładniejszej spraw y z najdrobniejszych szczegółów ich ruchów ”.

W tem też znaczeniu rozumieć n a ­ leży słowa, ja k ie poeta P ope na n agrob­

ku gienijalnego męża w yrył: „P rzy ro d a i p ra w a p rzy ro d y pogrążone były w cie­

mności. Bóg w yrzekł — niech będzie New­

ton i wszystko stało się św iatłem ”.

S. K.

0 G R A D Z IE .

(Dokończenie).

W k o ń cu nadm ienim y, że Szwedów, o któ ­ rego teoryi gradu w następstw ie mówić b ę ­ dziem y, utrzym uje, że z wielu pomiarów, ja k ie w ykonał, należy p rzy jąć następujące dw a tw ierdzenia określające form ę ziarn gradow ych: 1) P ow ierzchnia sferoidalnego ziarna gradow ego jest pow ierzchnią pozio­

mu (surface de niveau) masy płynnej i obra­

cającej się około osi. 2j Pow ierzchnie, dzie­

lące ziarno gradow e na części, tw orzą układ pow ierzchni ortogonalnych względem u k ła ­ du pow ierzchni poziomu (rów nopotencyjal- nych).

Czy tw ierdzenia te dadzą się pogodzić z formami obserwowanemi przez A bicha, czy one w samej rzeczy określają pierw o­

tny, zasadniczy kształt ziarn gradow ych,—

przyszłość dopiero wykaże. Podczas burzy gradow ej w d. 27 K w ietnia r. b., ja k a m ia­

ła miejsce na małej przestrzeni pom iędzy Nowem M iastem nad P ilicą a Błędowcm , spadające ziarna gradow e wielkości o rze­

cha włoskiego, sądząc podług opisu, zdaje się, że przedstaw iały formy zadosyć czy­

niące w arunkom przyjętym przez Szwe- dowa.

P o d łu g R eynoldsa (O n the m anner in which R aindrops and Ilailston es are for- med, N aturę, vol. 15, str. 163) wreszcie, za­

sadniczą form ą ziarn gradow ych je s t ośtro- krąg rosnący podstawą, tak, że w ierzcho­

łek jest najstarszą częścią ziarna, naprzód rostapiającą się: ziarno takie spada podsta­

wą na dół. T a forma, zgadzająca się z for- . mami Delcrosa, nie obejm uje w sobie j e ­ dnak kryształów , obserwowanych przez A bicha na K aukazie i B lanforda w In d y -

! jach .

N iejednokrotnie znajdow ano w ew nątrz ziarn gradow ych resztki cząstek, które przez

| w iatry mogły być uniesione z pow ierzchni ziemi. T ak np. obserwowano grad, k tó re­

go ziarn a zaw ierały małe źdźbła słomy oto­

czone śniegiem, w innych przypadkach zn aj­

dowano odrobiny piasku i w ulkaniczny po- j piół; nakoniec w rzadkich w ypadkach p rz y ­ trafiały się drobne kaw ałki pirytów . Ba-

j

danie chemiczne gradu, spadłego w dniu 4 M aja r. b., w ykazało istnienie w ziarnach chloru, pochodzącego ze znajdującej się w nich soli kuchennej.

Oznaczanie tem peratury ziarn- gradu bar-

; dzo rzadko było dokonywane. P ouillet k il­

kakrotnie zajm ował się tym przedm iotem

! i znalazł, że w przypadkach przez niego ob-

| serw ow anych tem p eratura ta wynosiła — '/20

— 1°, — 3° i —4° C. (Physiąue, t. II, str.

! 724).

Jeżeli teraz zadamy sobie pytanie, ja k

| można objaśnić teoretycznie pow staw anie

! gradu, jak im sposobem w najgorętszej po ­

(6)

358 WSZECHŚWIAT. N r 23.

rze dnia, przy tem peraturze przechodzącej 20° powyżej zera, mogą pow stać i utrzym ać się tak wielkie b ry ły lodowe, to musimy wyznać z góry, że dzisiejsza m eteorologija i fizyka zadaw alniającej odpow iedzi na to dać nie mogą. J a k zw ykle w takich przy­

padkach istnieje mnóstwo teoryj: lecz żadna nie tłum aczy w szystkich okoliczności tow a­

rzyszących gradow i, a niektó re grzeszą w prost wielkiem niepraw dopodobieństw em . Z resztą i nie wszystkie fakty, odnoszące się do gradu, są ju ż dostatecznie znane. Z tego pow odu nie będziemy się tutaj wdawać w rozbiór tych teoryj, odsyłając pragnących zaznajom ić się z tym przedm iotem do dzieł:

P ietkiew icza (M e te o ro lo g ija ), G u n th era (G eophysik, t. II), de la R ivea (Eldctricite, t. III), K am tza (M eteorologie, t. II), W ah- nera (H istorisch-kritische U ebersicht iiber die H ageltheorieen) i t. p., ale raczej zw ró­

cimy uwagę obserw ujących zjaw iska n a tu ­ ry , ja k ie głów nie p u n k ty należy badać, w razie zdarzonej sposobności robienia spo­

strzeżeń nad gradem . Zaznaczym y tylko, żc wszystkie teoryje pow staw ania gradu dadzą się, podług klasyfikacyi G u n th era, ugrupow ać w następujące działy:

a) T eoryje elektryczne, przy pisu jące głó­

w ną rolę elekti-yczności w tw orzeniu się gradu. Najw ażniejszą teo ry ją tej katego- ryi, zupełnie dzisiaj upadłą, je s t teoryj a Yolty.

b) T eoryje, objaśniające tw orzenie się g ra ­ du przez zimno pow stające przy parow aniu (v. B uch, Id elcr, M uncke).

c) T eo ryje tłum aczące g rad przez za­

m rożenie pary wodnej w wysokich w a r­

stw ach atm osfery (de la Rive, Yogel, F lam - m arion).

d) T eo ry ja kosmiczna Szwedowa. Ze w zględu na to, że nie je st praw dopodobnem , aby ta k w ielkie i piękne kry ształy lodu, j a ­ kie obserw ow ał A bicli, m ogły się utw orzyć podczas krótkiego spadku przez naszą at­

mosferę, Szw edów w padł na pom ysł, że zo­

stały one utw orzone w przestrzeni m iędzy­

planetarnej i stam tąd, p rz y sprzyjających okolicznościach spadają na ziemię, podobnie ja k m eteoryty. Ze w przestrzeni wszech­

św iata znajdują się masy lodow e, nie je s t to wyłącznym pomysłem Szw edow a. A stro ­ nom Zenker w rospraw ie: „U eber die phy-

! sikalischen V erhaltnisse und die E ntw icke- lung d er Com eten”, wydanej w ro k u 1872, ustanaw ia teoryją, w edług którój ją d ro zna­

cznej liczby kom et składa się przew ażnie z lodu. Skoro spadają na ziemię m eteory­

ty złożone z metali, dlaczegożby nie m iały spadać m eteoryty w yłącznie złożone tylko z wody i tlenu? Za tem przypuszczeniem zdaje się przem aw iać naprzód rosprzestrze- nienie daleko powszechniejsze gradu na po­

w ierzchni ziemi, aniżeli poprzedni badacze to przypuszczali. M ianowicie F ritz i v.

i

D an kelm ann starali się wykazać, że na po­

w ierzchni ziemi niem a cokolwiek większego

| kaw ałka, któryby b y ł zupełnie wolnym od grad u . P ew na peryjodyczność w pow ro­

cie b urz gradow ych rów nież może być p rzy­

toczoną jak o argu m en t na korzyść teoryi kosmicznój. Lecz inne dowody przem awia-

i

j ą przeciw ko tem u przypuszczeniu i czynią je tak mało praw dopodobnem , że dziś p ra ­

wic nie ma ono stronników . Zresztą, nie tłum aczy ono krystalicznej formy jąd ra ; a stałe tow arzystw o wyładow ań elektrycz­

nych p rzy burzach gradow ych zdaje się wy­

raźnie w skazywać ich początek atm o­

sferyczny. P rzy tem i prędkość sp ad ają­

cych ziarn gradow ych byłaby zupełnie inną, gdyby g rad był pochodzenia kosmicznego.

W samej rzeczy: rachunek okazuje, że prędkość z ja k ą ciało ciężkie, spadające na ziemię z odległości nieskończenie wielkiej, uderzy o ziemię, w ynosi przeszło 11000 me­

trów na sekundę, gdyby spadek odbyw ał się w próżni i bez początkow ej prędkości.

B ezw ątpienia tej prędkości nie m ogłyby po­

siadać ziarna gradow e, chociażby naw et spadły na ziemię z przestrzeni p lan etar­

nych, gdyż prędkość ich znacznie m usiała­

by być zredukow aną oporem pow ietrza. A le w każdym razie prędkość ta byłaby nieró­

w nie w iększą od tej, stosunkowo nieznacz­

nej prędkości, z ja k ą spadają ziarna grad o ­ we, tem bardziej, żc w chw ili dostaw ania się w sferę przew ażającego przyciągania ziemskiego praw dopodobnie ju ż posiadałyby pew ną prędkość początkową.

e) T eo ry je dynam iczne. W ostatnich cza­

sach coraz więcej zaczyna się w nauce utrw alać przek on anie, że ostatecznego wy­

tłum aczenia zjaw isk, jak ie przedstaw iają

i burze gradow e, należy oczekiwać od meteo-

(7)

N r 23. WSZECHŚWIAT. 35!) rologii dynam icznej. Rozważanie ruchów

wirow ych pow ietrza, poznanie wszystkich zjaw isk i okoliczności tow arzyszących tym ­ że ruchom, ja k zgęszczanie pary wodnćj i t. p. przy p rądach pow ietrza w stępują­

cych do g óry lub zstępujących, — doprowa­

dzi praw dopodobnie i do objaśnienia sposo­

bu tw orzenia się gradu. T eodor Reye, któ­

ry jeszcze w r. 1864, w rospraw ie zamiesz­

czonej w „Zeitschrift fur M athem atik und P h y sik ” Schlomiicha, starał się ustanowić m atem atyczne zasady tego ro d zaju ruchów pow ietrza, oparte na teoryi mechanicznej ciepła, a potem w r. 1872 rozw inął bardziej całą teoryją w znakom item dziele „D ieW ir- belsturme, T ornados und W ettersiiulen”, tak się o tym przedm iocie w wymienionej książ­

ce w yraża (str. 48): „Nie można sobie pro ­ ściej wystawić tw orzenia się gradu , ja k

tylko w ten sposób, że porw ane przez w stę­

pujący strum ień pow ietrza cząstki p ary w o­

dnej, zagęszczone na m głę i m ałe kropelki, uniesione aż do w arstw , w których panuje ; lodowa tem p eratu ra i tam zamrożone, napo- | w rót spadają w stałym stanie skupienia na ziemię. Za tem przem aw ia ta okoliczność, że w ziarnach gradow ych często się znajd u ­ ją ziarnk a piasku i cząstki ziemi; wiadomo także, że najcięższe burze gradow e, podo­

bnie ja k trąb y pow ietrzne, przebiegają wą- j

ski, ale bardzo w ydłużony pas ziemi, rów ­ nież ja k trąb y są połączone z podobnym h u ­ kiem i w każdem oddzielnie miejscu tylko krótki przeciąg czasu trw ają, — tak, że być może, nie są one niczem innem, ja k tylko trąbam i pow ietrznem i, k tó re się tworzą w wysoko położonych warstw ach atmosfe­

r y ”. Zapewne, od tego pierw szego szkicu do zupełnie utw orzonej teoryi je st jeszcze daleko; z tem wszystkiem na tej drodze dzi­

siejsza m eteorologija spodziewa się ostate­

cznego w yjaśnienia tej tak zawiłej kw e­

sty i.

W obec tej niepewności, w jakiej pozosta­

jem y co do tw orzenia się gradu, pod w zglę­

dem teoretycznym , najbaczniejszą uwagę zw racać powinniśmy przy zdarzonej spo­

sobności na w szystkie fakty, towarzyszące spadkowi gradu . Z tego powodu, zbieram y tutaj w krótkości te wszystkie punkty, któ­

re przy obserwacyi burzy gradowej pow in­

ny być zanotowane;

1) K szta łt albo lepiej rodzaj chm ur, tak poprzedzających grad, jakoteż i tych, z k tó ­ rych grad spada.

2) K ieru nek ruchu jednych i drugich chm ur.

3) Szerokość pasa dotkniętego gradem . 4) Ciężar i w ym iary pojedyńczych ziarn gradow ych.

5) O znaczenie ich kształtu; zbadać pod tym względem należy jak n aj większą, liczbę ziarn gradowych.

6) O znaczenie ich tem peratury i wogóle wszystkich własności fizycznych.

7) Zbadanie, c z y n ie zaw ierają one jak ich ciał obcych, ja k np. zdziebeł słomy, ziarn piasku i t. p.

8) Zbadanie pod względem składu che­

micznego wody pow stałej ze stopionego gradu.

9) Oznaczenie skutków uderzenia ziarn gradow ych, w celu choćby przybliżonego obliczenia prędkości, z ja k ą one spadały na ziemię.

Na zakończenie wspomnimy tutaj, żc jesz­

cze w końcu zeszłego wieku, podczas pano­

w ania teoryj elektrycznych g rad u, próbo­

wano niszczyć chm ury gradowe przez ro z­

brojenie ich , albo przynajm niej przez zm niejszenie ich napięcia elektrycznego.

W tym celu ustaw iano naokoło pól, m ają­

cych być osłoniętemi, rodzaj konduktorów , albo poprostu wiech słomianych, w tem przew idyw aniu, że chm ury naelektryzow a- ne zostaną tym sposobem rozbrojone. P o ­ nieważ pierw sze próby dały w ypadki nie­

pomyślne. przeto rzecz całą w krótce zan ie­

chano. Zdaniem wszakże wielu uczonych zbyt pospiesznie w tym przypadku postą-

j

piono; być może, że dalsze i liczniejsze pró- I by dałyby bardziej oznaczone rezultaty.

W każdym razie, podług w yrażenia Giin- thera, gradochronów nie należy w jednym rzędzie stawiać z takiem i dziwolągami, ja k konduktory, mające chronić od trzęsień ziemi.

W. K.

(8)

360 WSZECHŚWIAT.

(Aimlatica hierolwiitica).

T a k zw ana Róża Jerychońska, m ieszkan­

ka arabskich przestrzeni, należy do rzędu

gdyż ta przedstaw ia rzeczywiście u d erzają­

ce własności, mogące istotnie zaim ponow ać nieświadom ym umysłom.

P rzedew szystkiem należy zwrócić na to uw agę, że róża jerychońska nie je st wcale różą, a cowięcćj nie jest naw et kw iatem , cho­

ciaż niedaw no jeszcze czytałem to w opisie ja k ie jś zaim prow izow anćj podróży naW scho- dzie, w której się au to r unosi nad jć j pię*

N r 23.

ltó ża Jerychońska.

tych fantastycznych roślin, k tóre wyobraź­

nia zabobonna siecią nadprzyrodzonych własności osnuła. A le jeżeli M andragora lub K w iat S -to-Jański paproci, niczem swdj reputacyi nie uspraw iedliw iają, to z je r y ­ chońską różą zupełnie je s t znow u inaczej,

knością we włosach arabek. J e s t ona b ar­

dzo skrom ną i niepoczcsną roślinką, a wszy­

stkie je j m niem ane cudy nie odnoszą się wcale do p eryjodu je j życia, ale dopiero do jój zaschłego tru p a, który w danych o k o ­

licznościach n abiera rzekom ego życia, ja k

(9)

N r 23.

tru p zwierzęcia pod wpływ em elektrycz­

ności.

Róża jery chońska zw ana także je ro z o ­ lim ską albo m aryjską, inaczej też zm ar­

tw ychw stanką (A n a static a h iero h u n tica), której w izerunek tu przedstaw iam y, jest m ałą jedno roczną rośliną, zaledw ie do sze­

ściu cali z piasku w yrastającą, o m ałych kwiateczkach, z rodziny krzyżow ych; rośnie zaś w A rabii, Syryi i Egipcie na wydmach pustynnych. Z korzenia jej grajcarkow a- tego, zaraz od pow ierzchni ziemi, w yrastają kępow ato gałązki, dzielące się następnie na odnogi. N ajdłuższe gałązki są skrajne, a potem coraz są krótszem i te, k tóre w yra­

stają od środkar (fig. A), że zaś wszystkie do jednego dorastają poziomu, całość więc wy­

tw arza pew ien rodzaj baldaszka. W m ło­

dości roślinka ma nieco w ydłużone bezogon- ltowe listeczki, które potem opadają w m ia­

rą drzew nienia gałązek. P o okwitnięciu roślina się zsycha, a w tedy gałązki zginają się jednostajnie ku w ew nątrz i całość u k ła­

da się w główkę, ja k to fig. B wskazuje.

P o ra najjędrniejsza życia rośliny przypada na L u ty i M arzec, w tedy w łaśnie, kiedy J u ­ dea nad górnym Jordanem odziewa się kwiatem ; wtedy to nasz krzaczek roskłada się na piasku i ginąc nieraz wśród k w iato ­ wych kobierców, nie zw raca na siebie uw a­

gi. D opiero gdy zniknie zieloność, w po­

większającym się skw arze od połowy M a­

ja , zsychające się kłębki ukazują się przy ziemi; a gdy w jesieni nastaną w ichry i pia­

sek rossieją, to owe kłębki z korzeniem z ziemi w yrw ane, stają się ich igraszką, by- w ają pędzone tum anem i grom adzą się w stosy.

O tóż tu dopiero okazują się dziwy; bo j e ­ żeli weźmiemy taki zeschły kłębuszek, jeśli go zw ilżym y lub korzeniem tylko w wodę zanurzym y, to gałązki pozginane w głów kę p rostu ją się niebawem i całość przybiera znów baldaszkow atą postać. R óża je st wte­

dy otw arta, ale jeże li jć j znow u zeschnąć się pozwolimy, to znow u w kłębek się zwi­

ja .—N a jed n y m i tym samym egzem plarzu można po kilkadziesiąt razy wywoływać te dziwy, które w różbiarze i kuglarze wobec zabobonnych widzów um ieją na swoję o bra­

cać korzyść.

Nie podpada żadnej wątpliwości, że tu

361 różny stopień rosciągliwości pasm drzew ­ nych, na zewnętrznej i w ew nętrznej stronie gałązek, je st zw ijania się i rozw ijania po­

wodem. — Jeśli pokłady w ew nętrzne g ałąz­

ki złożone są z kom órek mniej ścisłych i ła ­ twiej napaw ających się wilgocią, to przy ich rozpęcznianiu gałązka odrzuci się na ze­

w nątrz, ale zato, gdy z nich wilgoć po wy­

schnięciu ustąpi, pokłady zew nętrzne zno­

wu zyskają przewagę, gałązki zegną się znów n a w ew nątrz i zwiną się w główkę.

Nic tu znów niema nadzwyczajnego, oprócz uderzającej budow y anatom icznej. P roste rosprężanie pewnego ugrupow ania kom órek przy ich większem nasiąknięciu wodą, je s t całej tej spraw y przyczyną, równie ja k wszędzie, gdzie tylko u roślin zew nętrzne odbyw ają się ruchy. — R uchy róży je ry ­ chońskiej są więc czysto mechanicznej na­

tu ry i objaw iają się dlatego na jej trupie bez żadnego udziału jej żywotności.

Rozwój naszój roślinki przypada około Nowego R oku veteris stili i to je j zapewne zyskało nazwę róży m aryjskiej, a jej obfi­

tość około m iasta Jei-ycho—róży jery c h o ń ­ skich albo jerozolim skiej. S tąd też poszło zapewne owo rospowszechnione przekona­

nie na wschodzie, że wszystkie, naw et d a­

wno ju ż powiędłe róże rozw ijają się cu d o ­ wnie na chwilę w rocznicę B etlejem skich N arodzin, dalszym zaś ciągiem owej legen­

dy jest zwyczaj, że żaden praw ie poród m ię­

dzy chrześcijańską i m ahom etańską lu d n o ­ ścią nie obchodzi się bez róży, którój p rę d ­ sze lub powolniejsze rozwinięcie się ma r y ­ chłe zwiastować zajście.

H andel tą rośliną na W schodzie bardzo je s t rospowszechniony, jak o środkiem w róż­

biarskim u zabobonnej ludności. Rozwi­

nięcie się róży służy za pom yślną na dane zapytanie odpowiedź, a ponieważ, ja k wi­

dzieliśmy, zależy od w chłaniania wody, od mniej lub więcej zwilgoconego pow ietrza, lub od zam aczania korzenia, mnóstwo znów wybiegów się tu udaje, a zabobon obszerne zyskuje zadowolnienie. O d lat kilkunastu handel różą jerychońską i w E uropie ros- powszechnił się niemało, mianowicie w po­

łudniow ych krajach: i tak n ap rzy k ład w P a ­ ryżu dostać je j można z łatw ością we wszy­

stkich składach cacek, tak obficie w pasa­

żach rossianych, gdzie się każdy przedm iot

W SZECHŚWIAT.

(10)

za jednaką, cenę •— dw udziestu pięciu cen­

tymów nabyw a ').

D r Szokalski.

362

O WSTEGZNOSCIW PRZYRODZIE.

P o d powyższym, zbyt rozległym , a stąd niezupełnie jasnym tytułem ukazała się nie­

daw no rospraw a prof. W eissm anna, znanego z prac nad teoryją dziedziczności; rzecz ta tyczy się jed y n ie powszechnego i dobrze znanego zjaw iska, m ianowicie wsteczności czyli cofania się w rozwoju organów istot żywych, co się ujaw nia w istnieniu orga­

nów szczątkowych, zanikających 2). Po­

niew aż autor objaw y te w in n y nieco spo- sob tłum aczy, aniżeli to się pospolicie przyj- muje, podam y tu treść jeg o wywodów.

G dy mowa o rozw oju organizm ów , wy­

obrażam y sobie pospolicie przebieg postę­

powy od istot niższych do wyższych; przy tym procesie wszakże ma też znaczny udział i wsteczność czyli cołanie się, a to właśnie pozw ala lepiej ująć objaw y przeobrażania w świccie organicznym . N iezliczone p rz y ­ k łady wstecznego kształtow ania się orga- now w ykazują, że celowość w przyrodzie ujaw nia się nietylko w tem, że nowo po­

w stające przyrządy rozw ijają się ja k n a jk o - rzystniej, ale także i w tem, że przy rząd y zbyteczne zostają usunięte. Inaczej też dziać się nie może, w arunki bowiem życia zm ieniają się z biegiem czasu, a przy rządy istot żyjących iść m uszą za temi zm ianami, bądź to ulegając przeobrażeniom , bądź też ustępując zupełnie.

') Podobneż w łasności okazuje roślina am e ry k a ń ­ ska Cycloloma p laty p h y llu m , tem osobliwsza od ró ­ ży jery ch o ń sk iej, że posiada znaczne w ym iary. Opis je j z rysunkiem podany był w W szechświecie z ro ­ ku 1883, str. 207.

(P rzyp. Red.).

*) Ob. „O rgany szczątkow e cinła ludzkiego11 J.

N usbaum a. W szechśw iat z roku 1885, str. 241 i nast.

N r 23.

G dyby to zresztą m iejsca nie miało, p rze­

obrażanie gatunków nie m ogłoby zgoła za­

chodzić, zbyteczne bowiem, a istniejące jeszcze organy zaw adzałyby przyrządom czynnym . Cofanie się zatem części, które się stają zbytecznem i, jest koniecznym wa­

runkiem postępu. Ponieważ nieużyw anie pew nej części ciała idzie zawsze rę k a w r ę ­ kę ze stopniow ym jej zanikiem , to łatw o przyjąć można, że zanik jest bespośredniem następstw em nieużyw ania i pogląd ten jest dotąd powszechnie przyjm ow any. Z apa­

try w an ie takie znajduje poparcie zwłaszcza w zjaw iskach życiow ych, zachodzących w oddzielnych osobnikach; mięśnie np. przy pilnein ich używ aniu dochodzą znacznego rozw oju, przez nieużyw anie zaś w yradzają się zupełnie. Skoro zaś działanie to tak silnie się ujaw nia w życiu jed n o stk i, to w in­

no w yw ierać sku tek o wiele dzielniejszy w ciągu niezliczonych pokoleń, gdzie pod w pływ em dziedziczności sum ują się te obja­

wy wsteczności, tak , że organ ostatecznie do zupełnego zanik u dojść może.

P od staw ą takiego poglądu je s t więc zasa­

da dziedziczenia własności zyskanych, której wszakże W eissmann nie pi-zyjm uje, a p ier­

w szorzędne w całej tej spraw ie znaczenie przypisuje krzyżow aniu się istot; dlatego też i kw estyją wsteczności w kształceniu się organów do zasadniczych swych poglądów naginać musi.

J a k wiadomo, w edług teoryi D arw ina, te tylko istoty p rzy życiu utrzym ać się mogą, k tó re najlepiej odpow iadają istniejącym wa­

ru nk om bytu, — n a tu ra przeprow adza tu wybór, k tó ry się doborem naturalny m n a­

zywa. Poniew aż istoty słabiej przystoso­

wane giną, a najlepiej przystosow ane roz- radzają się dalój, przez dziedziczenie prze­

to zachodzić musi stopniow e w zm aganie się organizacyi n ajkorzystniejszej, najbardziej odpow iadającej celowi. Co się zaś tyczy całego organizm u, winno się też odnosić i do oddzielnych jeg o organów. Jeżeli więc celowość w p rzyrodzie polega na hodowli n atu raln ej i przez nią je st utrzym yw ana, to musi ona ginąć, skoro w danym kierunku hodow la n a tu ra ln a ustaje. G dy np. płazy ogoniaste przenoszą się do wód w piecza­

rach, ja k to ma miejsce w K arście, to zwol­

na b ystre oko staje się dla nich bezużytecz-

WSZECHŚWIAT.

(11)

N r 23. w s z e c h ś w i a t . 363 ne przy poszukiw aniu łupu, a do tego celu

w yrabia się inny organ zm ysłowy. Skoro zaś w tedy oko mniejsze ma znaczenie dla istnienia zw ierzęcia, rozmnażać się przeto mogą zarówno istoty posiadające dobre ja k i złe oczy; dobór n atu ra ln y nie stoi ju ż te­

mu na zawadzie, organ ten bowiem został przez dobór ten zaniedbany. W y n ik zaś krzyżow ania zw ierząt posiadających oczy rozmaitój bystrości prow adzić musi do ogól­

nego pogorszenia tego organu, k tó ry tem - samem ulega cofaniu się.

T ą drogą, sądzi W eissm ann, dają się ła ­ two wyjaśnić w szelkie przypadki wsteczno­

ści, gdy tłum aczenie daw ne, polegające na nieużyw aniu organów , nie mogło sobie dać z niemi zawsze rady, naw et przy powoły­

waniu się n a dziedziczność zyskanych wła­

sności. T ak np. braku włosów u w ielory- j

bów niepodobna uw ażać za następstw o nie- j używania, dla rozw oju bowiem włosów jest rzeczą obojętną, czy ciepło, ja k ie ono spro­

wadzają, je st dla zw ierzęcia potrzebne, czy też nieużyteczne. Rzecz natom iast staje się zrozum iałą, jeżeli powiemy: ponieważ przez potężny p okład tłuszczu w ieloryby zyskały lepszą dla ciepła swego osłonę, włosy prze­

to stały się zbyteczne, a hodow la natu raln a j wypuściła j e ze swój jńeczy.

D ziałanie to, które pow oduje cofanie się w rozw oju zbytecznych organów , nazyw a i W eissmann panm iksyją, tu bowiem zwie- j

rzęta bez doboru, o dobrych i złych orga­

nach, łączyć się i krzyżow ać między sobą mogą.

To krzyżow anie się powszechne czyli pan- m iksyja w yw iera w pływ i w życiu człowie­

ka, w ten bowiem sposób ludzie ucyw ilizo- j

wani u tracili wiele zalet cielesnych swych i przodków . O d czasu w ynalezienia np. oku- \ larów krótkow zroczność nie stanow i ju ż \ przeszkody dla utrzym ania bytu jednostki, j dlatego i krótkow idze mogą się rozm nażać j

i pozostaw iać potom stwo. P rzy tem niem a | obawy, aby ród ludzki przez cyw ilizacyją | zupełnie się mógł wyrodzić; skoro bowiem | dany organ do tego stopnia się obniża, że grozi bytow i oddzielnego osobnika, hodo­

wla natu raln a w ystępuje natychm iast ze swym doborem i pow strzym uje dalszą za- j gładę.

Jeżeli tłum aczenie takie wsteczności, po- i

legające na przyjęciu panm iksyi i usunięcia doboru naturalnego, je s t słuszne, to wste- czność zachodzić w inna w sposób bardzo tylko powolny, a przyrządy, k tó re utraciły swe znaczenie, pozostawić m usiały liczne pozostałości i ślady. Rzeczywiście też n a­

potykam y organy szczątkowe na rozm ai­

tych stopniach takiego rozwoju wstecz­

nego.

W idzim y z tego, że przyroda nie postę­

puje po linii prostój, że raczej w jednem miejscu buduje a w innem znów niszczy, poświęcając na zagładę urządzenia n a jb a r­

dziej zaw iłe i najlepiój do celu przystoso­

wane, skoro stają się one dla istnienia ga­

tunku nieużyteczne. P rzy ogólnym rozw o­

ju w ydaje się to cofaniem; tyczy się ono wszakże tylko danego przyrządu, a nie ga­

tunku, którego cel nie na tem polega, by posiadał organizm jakn ajb ard zió j zawiły, ale którego jedynym celem i zadaniem je st utrzym anie bytu. Do tego zaś trzeba jedy - ( nie, by gatunek b y ł do bytu uzdolniony;

| dalój sięgać on nie może, brak bowiem środ- 1 ków, któreby go wyniosły na stopień wyż­

szy od tego, ja k i je s t konieczny, by go do I utrzym ania bytu uzdolnić.

T. R .

L isty do R edakcyi.

W dziale ty m R ed akcy ja zamieszcza o trzy ­ mane od korespondentów listy, mogące dla ogółu czytelników zajęcie przedstaw iać. L i­

sty te — przynajnm iój dla wiadomości R e­

dakcyi — w inny być przez autorów podpi­

sane, a za w yrażane w nich poglądy R edak- cyja na siebie odpowiedzialności nie p rzy j­

muje.

Skalbmierz d. 12 Marca 1SH7 roku.

Przeczytaw szy w N r 8 i 9 W szechświata zajm ują­

cy opis pasm a gór Świętokrzyskich, nie znalazłem w nim żadnej w zm ianki o tutejszej miejscowości, k tó ra bezw ątpienia zasługuje na to, ta k pod wzglę­

dem topograficznym, gieologicznym , ja k i estety­

cznym.

(12)

w s z e c h ś w i a t . N r 23.

Sprawozdawca z wycieczki w góry Św iętokrzy­

skie całą falistą pow ierzchnię południow ej części naszego kraju, dzieli na tr z y g ru p y , lecz do żadnej z nich naw et pośrednio nie w klucza tutejszej o k o li­

cy, odznaczającej się gęsto falistą pow ierzchnią, na p rz e strz e n i z zachodu na w schód, od Słom nik przez ' Proszowice, Działoszyce, S kalbm ierz, W iślicę do

rzeki N id y i ua południe do W isły.

Być może, że szan. a u to r w zm iankow anego sp ra ­ w ozdania chciał ty lk o sch arak tery zo w ać okolice gór Św iętokrzyskich i ic h odnóg, m ających z niem i w spólne gieologiczne pochodzenie; z tego więc p o ­ w odu, przypuszczając, że wzgórza naszych okolic stanow ią o d ręb n ą, niezależną od ta m ty ch pasm g ru ­ pę, chciałb y m zw rócić uwagę n a potrzebę ich zba­

dan ia.

W ty m więc celu może nie będzie zbytecznem , że zaznaczę niektóre ch arak tery sty czn e cechy tutejszej pow ierzchni.

Posuw ając się z północy ku południow i, od M ie­

chow a i Pińczow a ku W iśle, n a p o ty k am y coraz gę­

ściej pofałdow aną pow ierzchnię ziem i, k tó ra tu tw o ­ rzy liczne parow y i wąwozy (dochodzące, np. przy wsi Młodzowy, do kilkudziesięciu stóp głębokości), po większej części z pionow em i ścianam i w w a r­

stw ach glinek; w zgórza zaś m a ją przew ażnie k ie ru ­ nek w schodnio-zachodni, w n ie k tó ry c h m iejscach form ując oddzielne rozłożyste góry. Z ty c h o sta­

tn ich za najw yższą je s t uw ażana K oniusza, w okoli­

cach Proszowic; w ym iar jej jed n a k nie je s t m i zna­

n y , podług ty lk o gołosłow nych i, że ta k powiem, gołookich sądów, je s t ona uw ażana za niewiele co niższą od głów nego pasm a gór Św iętokrzyskich.

Naj większe zgrupow anie gór i wzgórzy n a p o ty k a ­ my w okolicach Koszyc, w k ierunku których z tego powodu, w pew nych porach roku, drogi są praw ie nieprzebyte.

Do ujem nych cech estetycznych należy tu taj wo- góle b rak lasów (z w yjątkiem chrobersko-kozubow - skiego), a do ch arak tery sty czn y ch — b ra k n a p ły ­ wowego (?) kam ienia. P raw dziw ie zaś arty sty czn ą ram ę naszych okolic stanow ią prześliczne brzegi W isły, skąd rostacza się rozległy w idok na dolinę

„ m a tk i rzek naszych11 i w yżyny K arp at. Dodać tu jed n a k należy, jako zachętę dla tu ry stó w , że i z g łę­

b i naszych okolic rostaczają się m alow nicze widoki n a liczne doliny, kotliny, rzeczułki, m iasteczka i w ioski (nadzwyczaj gęsto tu taj rossiane), a w szcze­

gólności ua T a try , w yzierające z poza K arp at, k tó re przy pew nych stanach atm osfery w y d ają się łu d z ą ­ co bliskie, niew spom inając już o historycznem zna­

czeniu ty ch stron.

L . Starzyński.

L ist powyższy, otrzym any jeszcze w M ar­

cu, zamieszczam y obecnie, jak o w porze zbliżających się w ycieczek letnich.

364

KRÓWKA HAUKOWft.

ASTRONOMIJA.

— Nowe komety. W edług w iadom ości otrzy m a­

n y ch w K iel z K orduby, M elbourne i Capetown, w drugiej połowie Stycznia r. b. w idzialną była na półkuli południowej w ielka kom eta w gwiazdozbio­

rze Ż óraw ia. Dr Gili, d y rek to r obserw atoryjura na

j P rzy ląd k u D obrej N adziei, opisuje ją jak o olbrzy­

m ią sm ugę, zw ężającą się ku stronie słońca i zajm u­

ją c ą długość 35° na niebie; nie okazyw ała ona ża­

dnego zgoła zagęszczenia, któreby mogło p rzed sta­

w iać je j głowę. N ależy ona do tej ciekawej gru p y kom et, któ re w punkcie przysłonecznym swej drogi bardzo silnie do słońca się zbliżają; szczególnie zaś d roga jej okazuje podobieństw o do drogi kom ety I

j 1880 r .—Oprócz tej, trz y jeszcze inne kom ety wi dziane b y ły w upłynionych m iesiącach r. b., w szyst­

kie je d n a k dostępne by ły tylko dla większych te le ­ skopów i zajęcia w kołach obszerniejszych budzić nie mogły. W szystkie o dkryte zostały przez astro ­ nomów am erykańskich; pierw sza przez Brooksa w Phelps 22 Stycznia, d ru g a i trzecia przez B a rn a r­

da w N ashville 23 Stycznia i 17 Lutego; przez punkt przysłoneczny d ru g a z ty c h kom et przeszła już o dw a m iesiące wcześniej, zanim o d k ry tą została, pierw sza 17, a trzecia 28 M arca. W szystkie p rzy ­ b liży ły się znacznie do słońca, odległości bowiem przysłonecznych ich punktów od słońca wynoszą kolejno 1,63, 1,45 i 1,01 (przyjm ując za 1 odległość

! ziem i od słońca); pochyłości ich dróg względem ek lip ty k i są 104°, 8j°, 140°. — D rogi okazały się z u ­ pełnie paraboliczne.

& K.

FIZYKA.

— W p ły w magnesu na w y p ły w r tę c i. Poniew aż m a ­ gnes działa na w szystkie ciała, bądźto m ag n ety cz­

nie, b ądź d iam agnetycznie, nasuw a się przeto p y ta ­ nie, czy nie w yw iera też działania na przepływ cie­

czy przez ru rę w łoskow atą. Dla zbadania tej kwe- st-yi p. H. D ufour przeprow adził dośw iadczenia nad szybkością w ypływ u rtęci, k tó ra je s t cieczą silnie diam agnetyczną, pod działaniem magnesu; doświad­

czenia te w ykazały pow iększenie się szybkości w y­

pływ u. Jeżeli m ianow icie rtę ć p rzepływ a przez ru ­ rę w łoskow atą, umieszczoną m iędzy biegunam i sil­

nego elektrom agnesu, to w chw ili, gdy m agnetyzm w zbudza się w elektrom agnesie, d ro g a w ypływ ają­

cej rtę c i staje się dłuższą, a długość jednolitej części w ypływ ającego stru m ien ia wzmaga się kosztem czę­

ści rozbitej na krople; oba te objawy dowodzą po­

większenia się szybkości.

(13)

N r 23. WSZECHŚWIAT.

W pływu podobnego wszakże m agnes nie w yw iera I n a inne ciecze, które nie są przew odnikam i elektry- | czności; stąd wnosi Dufour, że zjaw isko to wywołu­

j ą p rą d y indukcyjne, wzbudzone skutkiem ruchu przew odnika, t. j. rtęci, m iędzy biegunam i magnesu.

Te m ianowicie części nici rtęciow ej, któ re się do po­

la m agnetycznego zbliżają, przebiegane są przez p rą d y przeciwne tym , któ re obiegają m agnes według teo ry i Amperea, oddalające się zaś części nici rtę- \ ciowej przez p rąd y zgodne z p rąd am i magnesu. Oba j te p rą d y odpychają sig naw zajem , czego n astęp ­ stwem być m usi w zm aganie się szybkości prom ienia rtęci przy opuszczaniu pola m agnetycznego. (Na- turforscher, według Archives des sciences physiąues e t naturelles).

S. K.

— Ś ciśliw o ść cieczy. W r. 1877 poznał Amagat, że w tem peraturach w yższych ciecze są po większej części silniej ściśliwe, aniżeli w tem p eratu rach niż­

szych, woda tylko zachowuje się przeciw nie. — W ostatnich czasach tenże sam fizyk b ad ał zacho­

w anie się cieczy pod bardzo w ielkiem i ciśnieniam i i przekonał się, że podobna sprzeczność, ja k co do w pływ u tem p eratu ry , tu nie zachodzi: w m iarę w zrostu ciśnienia, ciecze stają się m niej ściśliwe;

m a to miejsce zarówno co do wody ja k i co do ete­

ru , klóre co do wpływu te m p e ra tu ry okazują sprze­

czność najw iększą. Zm niejszenie się objętości wo­

dy przez ciśnienie 1 atm osfery, czyli ta k zwany spółczynnik ściśliwości, wynosi aż do 200 atm osfer około 43 m ilijonowych; przy wyższych ciśnieniach spółczynnik te n staje się coraz m niejszym , przy 1 000 atm . wynosi około 30, a przy 3000 atm. tylko 24 m ilijonow ych. Pod tem nadzw yczajnem ciśnie­

niem woda je st tylko o 0,1 gęstsza niż w w arunkach zwykłych; w największej zatem naw et głębokości mórz ziem skich, dochodzącej 8000 m etrów , woda niewiele ty lk o jest gęstszą aniżeli n a p o w itrzch n i. Podo­

bnież zachowuje się i bardziej ściśliw y eter; pod zwy­

kłem ciśnieniem spółczynnik wynosi 158, pod 1 000 atm . tylko 4fi m ilijonow ych.

S. K.

— W p ły w m anganu na fo s fó re s c e n c yją spatu w a ­ piennego. S p at islandzki po dłuższem w ystaw ieniu na działanie św iatła, w ykazyw ał w dośw iadczeniach p. B ecquerela piękne świecenie. Św iatło to je st po­

m arańczowe, ale rozm aitego natężenia. N ajsilniej świecące k ry ształy wskazywały reg u larn ie pew ną zaw artość m anganu, praw dopodobnie w postaci w ę­

glanu; węglanu żelaza dały sig ledwie ślady dowieść.

Słabiej świecące k ryształy zaw ierały bardzo m ało lub nic zgoła m anganu. Próby syntetyczne prze­

m aw iają też za tem , że siła św iecenia pochodzi od zaw artości m anganu. Siarek w apna otrzym any

ze spatu, który m iał w sobie m angan, zawsze oka­

zyw ał fosfórescencyją fijoletową. B ecąuerel p rz y ­ pisuje świecenie węglanowi m angano w apniow em u, albo też pewnej szczególnej budowie cząsteczkow ej.

A ragonit daje stale zielonawą fosfórescencyją. In ­ ne, prócz m anganu, składniki przypadkow e spatu wapiennego, ja k węglan litynu, bizm ut, antym on i t. d. w pływ ają też na rodzaj i natężenie św iatła fosforescencyjnego. (Comptes rendus i N aturw , R undscli.).

M. FI.

— P o w s ta w a n ie e le k try c z n o ś c i p rze z kondensacyją pary w od nej. Ja k wiadomo, słynny d y rek to r do­

strzegalni na W ezuwijuszu, Palm ieri przypuszcza, że jednem ze źródeł elektryczności atm osferycznej je st skraplanie p ary w odnej. W ostatnich jeszcze I latach P alm ieri w ykonyw ał mnóstwo doświadczeń, które m ają za takim poglądem przem aw iać. W ro ­ ku 1883 podjął zbadanie tej kw estyi K alischer i na mocy otrzym anych rezultatów starał sig w ykazać błgdy w dośw iadczeniach Palm ierego. O badaniach swych K alischer referow ał na ostatnim zjeździe przyrodników w B erlinie. Świeżo w roku ubiegłym podjęte doświadczenia we Florencyi przez F ranco M agriniego, z w ielką ścisłością prowadzone, dają w rezultacie w nioski negatyw ne i zgadzają sig z b a ­ daniam i K alischera. Dowodzą one, że Spostrzegana przez Palm ierego elektryczność d odatnia je s t n a j­

pew niej elektrycznością pow stałą w skutek tarcia.

Takie m niem anie zbliża sig do wypowiedzianej n ie ­ dawno przez prof. Sohnckego teoryi, w edług której źródłem elektryczności atm osferycznej m a być ta r ­ cie kryształków suchego lodu o krople wody. Bądź- cobądź, według M agriniego, konaensacyja pary wo­

dnej nie rozw ija znacznych ilości elektryczności.

(N at. Rund.).

il . FI.

METEOROLOGIJA.

— R oskład c ie p ła na p o w ierzc h n i ziem i. Na pod­

stawie nowej k a rty linij izoterm icznych, ogłoszonej przez H anna i zamieszczonej w atlasie fizycznym B erghausa, obliczył S pitaler ogólny roskład ciepła na pow ierzchni ziemi w ten sam sposób, ja k to daw­

niej przeprow adził Dove. R ezultat ty c h nowych obli­

czeń niewiele sig różni od wyników otrzym anych przez Dovego. Okazało się, że od rów nika aż do 45 rów noleżnika półkula północna cieplejsza je st ani-

; żeli południow a, poza ty m zaś rów noleżnikiem sto-

| sunki sig odw racają; najcieplejszym równoleżnikiem [ nie jest rów nik, ale równoleżnik 10° szer. półn. Ś re­

dnia wszakże tem p eratu ra obu półkul je s t jed n ak o ­ wa i wynosi 15°. Średnie tem p eratu ry n a js k ra j­

niejszych pod względem ciepła miesigey są: na pół­

kuli półn. — Styczeń 7,97°, Lipiec 22,54°; na półkuli

połudn. Styczeń 17,54°, Lipiec 12,36°; d la całej ziemi

(14)

366 w s z e c h ś w i a t . N r 23.

śre d n ia te m p e ra tu ra S tycznia w ynosi 12,8°, L ip c a

CH EM IJA .

— Kwas gym nem ow y i je g o w ła s n o ś c i. W r. 1868 d r D ym ock zauw ażył, że przy żuciu liści G ym nem a sylvestre (Rodz. A sclepiadaceae) tra c i się na k ilk a godzin zdolność odczuw ania goryczy lub słodyczy.

W L u ty m r. b. p. H ooper, poddaw szy owe liście szczegółowej analizie, w ykrył, że w liściach tych, prócz zw ykłych składow ych części, znajduje się p e ­ w ien kwas organiczny, nieznany dotychczas, k tó re ­ go obecności liście G ym nem a zawdzięczają, wyżej w spom nianą własność. Kwas te n został nazw any : przez H oopera gym nem ow ym . O trzym ał on go w postaci zielonawego proszku, nierospuszczalnego w wodzie, a róspuszczalnego w alkoholu, eterze, benzolu i chloroform ie. Z sodą, potażem , am onija- kiem kwas ten daje czerwone rostw ory (z pianą ko­

loru pom arańczowego), w k tó ry c h kw asy m in eraln e w yw ołują osady; w stężonym kwasie siarczanym i azotnym rospuszcza się, przyczem rostw ór z a b a r­

w ia się na czerwono. Z rostw oru w ty c h kw asach w oda osadza go, a zarazem roskłada. P rzy 60° C kwas gym nem owy przechodzi w k ru c h ą czarn ą m a ­ sę, a ostrożnie zapalony spala się jasnym płom ie­

niem , niepozoetaw iając popiołu; niektórem i własno- j ściam i przypom ina on kwas cliryzofanowy, ró żn i się wszakże od niego kilk u c h arak tery sty czn em i j

reak cy jam i, a głów nie swoją fizyjologiczną w łasno­

ścią. W liściach stanowi on 6% składow ych ich części.

Działanie jego je s t ta k energiczne, że po zżuciu k ilku liści G ym nem a cukier spraw ia w u stach w ra ­ żenie piasku, siarczan zaś chin in y — uczucie k redy.

J. Si.

FIZY JO LO G IJA .

— Rów nosilne ilości po k a rm ó w . W p okarm ach zw ierzęcych mogą ich oddzielne części składo­

we — białko, tłuszcze, w odany w ęgla — zm ieniać się ilościowo i w zajem nie zastępow ać w dość rozle­

g ły ch gran icach . L iebig ju ż sta ra ł się oznaczyć stosunek, w jak im zastępow anie to może m ieć m iej­

sce przy jed n ak o w ej w artości pokarm owej. P rz y ­ ją ł on, że rów noznacznem i są te ilości wagowe b ia ł­

ka, tłuszczów i w odanów w ęgla, ja k ie zostają u tle ­ nione przez jed n ę i tę sam ą ilość tlenu. Lecz od czasu ja k dow iedziono, że przyjm ow anie tlen u nie je s t przy czy n ą roskładu m a te ry i w ciele zwierzę- cem, m usiały też stracić swą w artość poprzednie oznaczenia, w skutek czego p. H u b n er począwszy od ro k u 1879 pracu je nad dośw iadczalnem otrzy m a­

niem nowych danych.

Stw ierdzono już daw niej, że podczas głodu ros- k ład m ateryi w organizm ie przez czas dłuższy p ra ­ wie w jednakow ym stopniu się zachow uje, dlatego też p. R ubner ten stan o biera sobie za p u n k t w yj­

ścia w swych badaniach. M etoda jego w zasadzie polega na tem , że karm i on głodne zwierzę, najczę­

ściej psa, pokarm am i w stan ie zupełnie czystym i porów nyw a roskład m ateryi podczas dni odżyw ia­

nia z roskładem przy zupełnym głodzie. Tak np.

pies, którego w ymiana m atery i podczas głodu zosta­

ła zbadaną, otrzy m ał białko w postaci świeżego m ięsa i okazało się, że podczas dni odżyw iania w ię­

cej rozłożyło się b iałka, a m niej tłuszczów aniżeli podczas dui głodow ych. N adm iar białka zaoszczę­

dził więc lub zastąp ił pew ną ilość tłuszczów. J e ­ dnak ta pierw sza p ró b a nie zupełnie b y ła dokładną ze względu, że odbyw ała się nie z czystem białkiem . Dopiero później udało się zam iast m ię 3 a uśyw ać zu­

pełnie czystej m a te ry i białkow ej—syntoniny. Ró­

w nież przeprow adzono dośw iadczenia z cukrem trzcinow ym , gronow ym i mączką.

R ezultaty w ykazują, że 100 cz. na wagę tłuszczu są rów nosilne (,,izodynam iczne“ ) z 232 cz. m ączki, 234 cz. cukru trzcinow ego, 250 cz. cukru gronow e­

go, 225 cz. syntoniny i 243 cz. m ięsa i że nie ma istotnej różnicy pom iędzy tłuszczem ciała a tłusz­

czem pokarm ów i pom iędzy ciałam i białkow em i ciała i białkiem m ięsa. Znalezione w ten sposób liczby są m niejsze niż w artości resp iracy jn e L iebi- ga lecz praw ie zupełnie się zgadzają z liczbam i sto- sunkowemi w yrażającem i ilości ciepła (w ciepłost- k ach) wywiązywane przy spalaniu pokarm ów. Gdyż 100 cz. tłuszczu w yw iązują tyleż ciepła, co i 229 cz. m ączki, 235 cz. cukru trzcinow ego, 255 cz. cukru gronowego, 213 cz. syntoniny i 235 cz. mięsa.

W artości rów nosilne są w yrazem jednakow ej za-

| w artości energii, a pokarm y zastępują się rzeczy­

w iście nie według ilości utlenianych przez tę sam ą ilość tlenu, lecz według m iary swej zaw artości e n er­

gii. W raz z pokarm em dostaje się ciału pew na ilość siły dla zastąpienia tej ilości, ja k a zostaje straconą przez pracę m echaniczną, prom ieniow anie ciepła i t. d. To, co d o tą d nazyw ano w ym ianą m ateryi, I je s t w rzeczyw istości w ym ianą energii, a takie p o j­

m ow anie ty ch życiow ych procesów czyni możebnem znalezienie dla n ich w yrażenia ilościowego przez zsum owanie w artości cieplikow ych' roskładająeych

| się substancyj. T ak np. „w ym iana energii", prze­

ciętnego ro b o tn ik a (V oita), którego codzienny po­

k arm wynosi 118 g białka, 5G g tłuszczów i 500g wo­

danów w ęgla rów na się

584 -J-521— f— 2 0 5 0 = 3 055 cal. dziennie.

W ym iana en erg ii jest niejednakow ą u rozm aitych indyw iduów ; wiadomo, że, obliczając na kilogram zwierzęcia, daleko intensyw niejszą je s t w ym iana m atery i w mfiłem. aniżeli w dużem zwierzęciu. R ó ż­

n ica ta je s t w ynikiem niejednakowego rozwoju po­

w ierzchni zw ierzęcia. Zwierzę mniejsze posiada

w 1 kg w iększą pow ierzchnię ciała i w skutek tego

silniejszą w ym ianę energii. Lecz jeżeli obliczyć na

I 1000 cm2 pow ierzchnie, o trzym ane liozby u rozm ai-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sprawdź opinie o naszej ofercie, podziel się swoim zdaniem na!.

Mierzone przez nas wielkości fizyczne zwykle są od siebie zależne. ciężar ciała zależy od jego masy, masa ciała zależy od jego objętości lub droga jaką przebywacie

Przez grzech człowiek wybiera szatana i śmierć, staje się przeciwnikiem samego siebie, zgadza się być narzędziem śmierci, decyduje się być wrogiem życia, tego życia, które

To kwestia bilansu energii: gdy emisja jest za mała, energia gromadzi się w systemie klimatycznym, podnosząc średnią temperaturę powierzchni Ziemi aż do momentu, w którym

Nauczyciel zapoznaje uczniów z tematem zajęć i uświadamia im cele lekcji. Nauczyciel wykonuje doświadczenie nr 20, opisane na stronie 94. Uczniowie startują w zespołach

Ten prężnie rozwijający się współcześnie dział psychologii dedykowany jest nie tylko kwestiom wpływu komputerów (szerzej: nowych technologii informacyjno-komunikacyjnych)

To, co może dziwić, to popieranie przez dzisiejszy rząd rozwiązań, które zgłaszane dwa lata temu przez poprzed- nią ekipę, spotkały się z miażdżącą krytyką ówczesnej

Jedynie wybory i działania, które posiadają znamię miłości, czyli znamię współmiernej odpowiedzi na prawdę o wartościach, zwłaszcza na prawdę o godności