Leslie A. Fiedler
Archetyp i sygnatura : analiza
związków między biografią a poezją
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 60/2, 247-263
LESLIE A. FIEDLER
ARCHETYP I SYGNATURA
ANALIZA ZWIĄZKÓW MIĘDZY BIOGRAFIĄ A POEZJĄ
1
Głównym dogmatem najnowszej myśli krytycznej jest twierdzenie, że inform acja biograficzna jest bez znaczenia dla rozumienia i oceny poezji, i odwrotnie, że nie można w sposób uzasadniony traktow ać utw o rów poetyckich jako m ateriału biograficznego. To podwójne zastrzeżenie jest częścią szerszego poglądu, według którego historia jest historią, a sztuka sztuką, i m ów ienie o jednej z tych dziedzin w term inach d ru giej może przysporzyć w iele kłopotów. Stanowisko to nie budzi zastrze żeń, dopóki opiera się na nieśm iertelnym banale, że dobrze jest w ie dzieć, o czym się mówi, jest jednak beznadziejnie przestarzałe, jeśli ma być reakcją na m etody krytyków przedfreudowskich, a wręcz naganne z punktu w idzenia m etafizyki, jeśli opiera się na skrajnie nominalistycz- nej definicji dzieła sztuki, nieświadomie w yznaw anej przez wielu „for- m alistów ”. Inną niedogodnością tego stanowiska jest jego całkow ita nie- zastosowalność w sferze praktycznej (wszyscy jego zwolennicy, jeśli są w rażliw ym i krytykam i, zdradzają je natychm iast, gdy tylko zaczynają zajmować się poszczególnymi utw oram i, a zwłaszcza większymi całościa mi literackim i). Co więcej pozostaje ono w rażącej sprzeczności z założe niam i bardzo w ybitnych pisarzy.
Niepodobna zaprzeczyć, że stanowisko antybiograficzne, abstrahując od 'jego słuszności, było kiedyś „pożyteczne”, a naw et — co znacznie rzadsze w dziedzinie k ry ty k i literackiej — zabawne; od dłuższego jednak czasu grozi mu, że stanie się jednym z tych nieznośnych sloganów, które starzejący się intelektualiści w ygłaszają tak, jakby to były pobudzające
[Leslie A. F i e d l e r (ur. 8 III 1917 w Newark, N. Y.) — krytyk literacki i pu blicysta, w ykładow ca literatury na uniw ersytetach am erykańskich i włoskich, autor książek: A n E nd to Inn ocen ce (1955), L o v e an d D ea th in A m e r i c a n L ite r a tu r e (1959), No! In T h u n d e r (1960).
Przekład w ed łu g w yd.: L. A. F i e d l e r , A r c h e t y p e and S ign atu re: A S t u d y of R e la t io n s h i p b e t w e e n B io g r a p h y an d P o e tr y . „The Sew anee R eview ” LX (Spring 1952), s. 253—273.)
umysłowo herezje. Stanowisko to zrodziło się z podwójnego protestu — przeciw przerostom kryty k i rom antycznej i k ry ty k i „naukow ej”. E stety cy rom antyczni skłonni byli interpretow ać w yodrębnione form alnie „obiektyw ne” elem enty dzieła sztuki jako „w yraz osobowości”, natom iast „naukow cy”, protestując przeciw rom antycznem u subiektywizmowi, zde cydowanie odrzucali wszelkie podejrzane p y ta n ia dotyczące wartości
i Gestalt [kształtu] jako „subiektyw ne” i koncentrow ali się na grupie „faktów ” podległych naukowej w eryfikacji. Zbyteczne jest dodawać, że „naukow cy” mieli tu na myśli nie nowszą psychologię, lecz takie dyscy pliny ścisłe, jak fizykę i biologię. W ty m w łaśnie okresie weszło w modę nazyw anie studiów literackich „badaniem ” [„research”], a w analizach utw orów literackich pojawiły sdę w ykresy i tabele.
Obie metody, „naukow a” i rom antyczna, m ają w edług antybiografi- stów ch arak ter „redukcyjny” — jako próby dowiedzenia, że dzieło sztu ki jest w y ł ą c z n i e przejaw em osobowości geniusza albo sumą czynni ków składających się na jego genezę. W odpowiedzi na obie te herezje antybiografiści zaproponowali to, co później nazw ano m etodą „w ew nętrz n ą” [„intrinsic”], a co niestety, pod pozorami słusznego oburzenia, oka zało się kolejnym „wyłącznie”, mianowicie przeświadczeniem , że utw ór poetycki jest wyłącznie zbiorem „słów”, a zatem jego analiza jest w y łącznie badaniem składni i sem antyki. Wszelkie próby objaśnienia utw o ru przez odwołanie się do biografii autora były więc traktow ane ze zgor szeniem, chyba że ograniczały się do badania jego „indywidualnego spo sobu użycia słów ”. Nie jest to parodia, lecz dosłowny cytat.
Przez ten czas dorosło nowe pokolenie k rytyków — do którego i ja należę — a którem u podawano jako pewnik tw ierdzenie, że m ateriał bio graficzny jest bez znaczenia dla „esenejalnego przeżycia” [„essential e x
perience”] utw oru poetyckiego. Słowo „eocperience” jest tu ważne, po
chodzi ono od I. A. Richardsa z czasów jego największych aspiracji do naukowości i w raz z przenośnią „zew nętrzne — w ew nętrzne” [„extrin
sic — intrinsic”] stanow i klucz do zrozumienia stanow iska antybiogra-
ficznego. Trzeba dobrze rozumieć, co zastępuje słowo „przeżycie” : jako „przeżycie” utw ór poetycki nie jest już „naśladow aniem ” w którym kol wiek z przyjętych znaczeń tego słowa, nie jest naw et „w yrazem ” w ro zum ieniu Crocego, a przede wszystkim nie jest „kom unikowaniem”. Wszystkie te trzy term iny im plikują konieczność wewnętrznego związku między dziełem sztuki a jakąś inną sferą doświadczenia — lub przynaj mniej istotnie zamierzone odniesienie, na zewnątrz lub do wewnątrz, względem jakiejś istniejącej niezależnie „ o d r ę b n o ś c i ”. Takie założe nia są nie do przyjęcia dla antybiografistów , którzy zdradzają właściwy nominalistom niepokój wobec wszelkich sugestii, że istnieją byty roz- leglejsze niż fakty jednostkowe, do których tylko słowa odsyłają.
Dziwnym zjawiskiem jest popieranie stanowiska będącego logiczną konsekwencją nominalizmu przez wielu zdeklarowanych „antynaukow - ców” realistów ; sądzę, że n a manowce tych nieroztropnych sojuszów sprowadza ich przesadna niechęć do Romantyzmu. Publiczne anatem y na Shelleya i S w inburne’a nie są już tak modne jak niegdyś, lecz uprze dzenie istn ieje nadal jako realn a siła w praktyce współczesnych k ry ty ków i odstręcza od ekspresjonizm u wielu, dla których to stanowisko by łoby atrakcyjne zarówno ze względu na ich tem peram ent, jak i poglądy filozoficzne. To, co współczesna wrażliwość uważa za szczególnie trudne do przyjęcia w twórczości niektórych pisarzy romantycznych, zostało n a zwane — błędnie, jak sądzę — „eksploatacją osobowości”, a jest raczej tendencją do nadm iernej „program owości”. Podobnie jak muzyka i m a larstwo, sama literatu ra również może być zbyt „literacka”. Możliwe są dwie drogi jako reakcja przeciw programowości — jedna sięgająca w głąb, ku rom antycznem u personalizmowi i poprzez niego ku ekspre- sjonizmowi, druga skierow ana na zewnątrz, ku pewnego rodzaju „ab strak cji”, jaką osiąga m alarstw o kubistyczne.
Istotnie, działała od pewnego czasu w naszej w spółczesność u kry ta i praw dopodobnie szkodliwa analogia między poezją a sztukam i plastycz nymi. Panowało przekonanie, że wiersz powinien być „nam acalny i nie m y”, nie tylko jak praw dziw y owoc, ale jak owoc, który stał się czy stym kolorem i fak tu rą u Picassa czy M atisse’a. Jak obraz stał się jaw nie pom alow anym płótnem, tak wiersz winien być jawnie słowem. „Wiersz nie powinien znaczyć, lecz być” — oto hasło tego kierunku.
Jest to zwrot dość wdzięczny w wąskim kontekście wiersza Mac Leisha, lecz staje się niebezpieczny, gdy urasta do rangi program u este tycznego. W ystarczy jasno sformułować twierdzenie, że dzieło sztuki jest czy powinno być całkowicie samowystarczalnym, odrębnym zespołem od noszących się w zajem nie do siebie elementów, by zobaczyć, że prowadzi ono do absurdu. A jednak przekonanie, że utw ór poetycki jest systemem zam kniętym, „odciętym ” w idealnej izolacji, przeniósł się ze sfery teorii lite ra tu ry w sferę p raktyki krytycznej i nauczania szkolnego (jeśli nie w praktyce, to przynajm niej w formie usankcjonowanej hipokryzji), aby stać się myślą przewodnią Nowej Szkoły: „Pozostań w o b r ę b i e w iersza” .
Poem at narracyjn y i dram atyczny, a w końcu i sam d ram at poetycki zostały objęte form ułą, która w sposób oczywisty stosuje się tylko do absolutnie czystej liryki — i odtąd herezją jest uważać utw ór za coś w ię cej niż słowa i stawiać pytania świadczące o przekonaniu, że dzieło sztu ki jest „realne”, że całość utw oru poetyckiego jest czymś więcej niż su mą jego części, że pew ne przedstaw ione działania i postaci istnieją w pew nym sensie poza swymi sformułowaniami. Ja k długo był Hamlet
w W ittenberdze? Ile dzieci m iała Lady M akbet? W jakim sensie Prospe- ro przemawia w imieniu Shakespeare’a? Jak i ty p wrażliwości psychicz nej odtworzyć można z dzieł Shakespeare’a i nazw ać (jakże i n a c z e j ? ) Shakespeare’em? Nie możemy stawiać tych p y ta ń ze św iętą naiwnością, z jaką zostały po raz pierwszy zadane; staw iam y je wciąż i powracam y do nich n a nowo, świadomi wszystkich argum entów , któ re można prze ciw nim skierować, i ty m bardziej przekonani, że są one istotne i że nie można ich pominąć, podobnie jak pytań dotyczących początku i końca istnienia, które ostatnio także uznano na „nierealne” .
Psychologiczna koncepcja utw oru poetyckiego jako „korelatu przed miotowego” lub zespołu „korelatów przedm iotow ych” dla em ocjonalnych reakcji autora na św iat zewnętrzny, przyjm ow ana przez przedstawicieli kierunku antybiograficznego, ściśle wiąże się z przeżyciowo-semantycz- n ą m etodą Richardsa. Term in Eliota jest rów nie nieuchw ytny co suge styw ny; tu taj interesuje m nie jednak tylko przym iotnik „przedmioto w y ” w jednym ze swych możliwych znaczeń (Eliseo Vivas przedyskuto w ał kiedyś z „w ew nętrznego” punktu w idzenia inne trudności związane z ty m term inem ). Eliot zdaje się utrzym yw ać — pom ijam tu źródła je go poglądu — że wiersz jest jako utw ór poetycki, udany tylko w tedy, gdy jest oderwany od subiektywności swego twórcy. U tw ór poetycki realizuje się w procesie uprzedm iotowienia i może być należycie badany i rozum iany tylko jako przedmiot. Takie sform ułow anie pozostawia m e todzie biograficznej jakąś drugorzędną rolę — byłby to sposób w yjaśnia nia pewnych usterek w niektórych nieudanych utw orach, jak np. w ier sze rom antyczne czy H am let Shakeśpeare’a.
Założenie to pozbawia poetę praw a do objaśnienia własnego utworu, a przynajm niej kw estionuje jego roszczenia, by mieć decydujący głos w spraw ie interp retacji swego dzieła. Zgodnie z tą argum entacją utw ór — z chwilą gdy jest zakończony — uniezależnia się od swego twórcy; autor nie ma żadnych praw własności w stosunku do tego, co należy te raz raczej do tradycji niż do niego. Jeśli w swej ignorancji zaprotestuje przeciw czyjejś analizie czy interpretacji, którą uzna za błędną na pod staw ie znajomości własnej biografii, da dowód, że jego wiersz nie jest prawdziwie „udany”, albo, co gorsza, że nigdy nie czytał eseju Tradition
and Individual Talent.
W istocie, w większości tw ierdzeń na tem at poety jako kom entatora w łasnej twórczości splątane są dwa zupełnie różne tw ierdzenia, jedno za sadne, drugie nieuzasadnione. Po pierwsze tw ierdzi się — i słusznie — że utw ór może posiadać więcej znaczeń niż te, których świadom jest twórca, po drugie — co jest oczywiście fałszywe — że wszystko, co poeta może powiedzieć o swym dziele, pozbawione jest decydującego znacze nia, ponieważ nie może on uniknąć mówienia o swych „intencjach”. Po
jęcie „intencji” im plikuje przecież przekonanie, że istnieje coś w cześniej szego niż sam utw ór, z czym utw ór ten można porównać, i chociaż sami pisarze zawsze zajmowali takie właśnie stanowisko, dziś każdy student, który czytał esej W im satta i Beardsleya Intentional Fallacy, wie, iż m a my wierzyć, że utw ór poetycki istnieje wyłącznie jako tw ór złożony ze „s ł ó w ”.
F akt, iż wszyscy uznani k rytycy zgodnie mówili dotąd o intencjach, świadczy jedynie o tym, że ten, kto pisał o literatu rze w owej godnej ubolewania przeszłości, często (na nieszczęście!) mówił bardziej jak poeta niż jako specjalista od sem antyki. Można tylko mieć nadzieję, że ten po żałowania godny brak precyzji będzie w przyszłości napraw iony, skoro zostaliśmy już należycie ostrzeżeni. Trudno nie ulec pokusie analogii. N a suwa się pytanie — jeśli wolno nam śmiać się z przyjezdnego d y g n ita rza w cylindrze, k tó ry pośliźnie się w stępując na trybunę, z powodu kon tra stu m iędzy z a m i e r z o n y m wejściem a tym , co nastąpiło, dlacze góż nie mówić o wzniosło-śmiesznej [bathetic] niewspółmierności między tym, co poeta chciał osiągnąć, a tym, co osiągnął w rzeczywistości? Na jakiej podstawie m ożna twierdzić, że utw ór jest tylko aktem , nigdy zaś bytem potencjalnym ?
Ze względu na w ew nętrzne sprzeczności tendencji antybiograficznych trudno jest zrozumieć ich powodzenie w poważnych środowiskach k ry tycznych i uniw ersyteckich. Można to — jak sądzę — tłumaczyć ich sto sunkową nowością oraz niepowodzeniem przeciwników, którym n ie uda ło się stw orzyć żadnej l o g i c z n i e s p ó j n e j teorii dotyczącej związ ku między życiem poety a jego dziełem. Jak długo biografiści zadowala ją się zestawianiem surowych danych biograficznych i banalnych p ara fraz wierszy, łącząc je mechanicznie lub na zasadzie pseudogenetycznej (na przykład: „W ordsworth mieszkał na w si i dlatego pisał wiersze o przyrodzie”), albo — co gorsza — jak długo przyczynki, w których do wodzi się, że M ilton urodził się raczej w tym a nie innym domu, będą drukow ane w czasopismach poświęconych b a d a n i o m l i t e r a t u r y , czytelnicy będą skłaniać się ku przeciwnym, choć często rów nie bezsen sownym tendencjom , m ającym przynajm niej tę przewagę, że nie skom prom itow ały się od daw na jako całkowicie bezużyteczne.
Zjawiskiem nowym, godnym zainteresowania pod tym względem, jest zdum iewająca popularność takich tekstów, jak szkolna antologia Thom a sa i Brow na Reading Poems [Czytanie wierszy]. Sam ty tu ł odsłania przy jęty tu dogmat — w świecie odrębnych, indyw idualnych przeżyć, gdzie ideałem jest „ścisłe odczytanie” [„close-reading”] (jedno z haseł w żargo nie antybiografistów), nie można naw et mówić o tak rozległej abstrakcji jak poezja. To, czego działaniu m a poddać się student, to „utw ory poe tyckie”, drukow ane bez zachowania porządku chronologicznego i bez
na-zwisk autorów, by przypadkiem nie sprowadzić na manowce młodego czytelnika przez jakiekolwiek (absolutnie nieistotne) inform acje, jakie mógłby mieć na. tem at biografii któregoś z poetów czy tła społecznego. Jest oczywiście w tym wszystkim trochę m istyfikacji — nauczyciel zdaje sobie sprawę, że nikłe są szanse, by studenci sami wiedzieli zbyt wiele o tych sprawach, z drugiej strony nazwiska poetów umieszczone są w in deksie, trzeba by więc być b a r d z o uczciwym, by tam nie zajrzeć. W dodatku dobry nauczyciel sam zna tło społeczne i biograficzne znacz nej części utworów. Mówiąc szczerze, w łaśnie dzięki tym inform acjom rozumie on sens wierszy; i naw et kiedy doradza młodym, by „pozosta w ali w obrębie” utw oru, sam przem yca „z zew nątrz” mnóstwo rozm ai tych inform acji odnoszących się do tekstu, które posiada dzięki tem u, że
potrafi znaleźć jego p o w i ą z a n i a . <
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że główny problem w nauczaniu cze gokolwiek w naszych 'zatomizowanych czasach polega na tym właśnie, że przeciętny stu d en t nie p o trafi czy nie chce powiązać kilku znanych sobie faktów, skromnych spostrzeżeń, intuicji, k tó re poprzednio uzyskał, ulec pokusie ogarnięcia swą wrażliwością kontekstu n a ty le szerokiego, by mógł dzięki ternu dostrzec sens świata, w którym żyje, czy dzieł sztu ki, które napotyka. Staroświecki „biografista” jest m arnym krytykiem nie dlatego, że nie kojarzy utw orów ze znanym i sobie faktam i, które prawdopodobnie utw ory te oświetlają, lecz że nie p o trafi ich z sobą po praw nie powiązać. A doktryner-antybiografista, podobnie jak poprzednio doktryner-biografista, zadowolony w swej pysze i nieznajom ości nowszej psychologii, 'pogarsza endemiczną chorobę naszej epoki — nieum iejętność znajdowania powiązań. Nie ma utw oru „samego w sobie”, nie istnieje niezależny byt form alny, który sam jest swoim jedynym kontekstem ; utw ór poetycki jest całkow itą sumą w ielu kontekstów i trzeba znać je wszystkie, by móc go poznać i ocenić. „Szukajm y ty lk o pow iązań” — po winno być hasłem w szystkich krytyków i nauczycieli, a ogniwem łączą cym tekst w iersza z większością interesujących nas kontekstów jest właśnie — biografia.
Życie poety jest soczewką skupiającą czynniki determ inujące kształt jego dzieła — to jest dostępną m u tradycję, jego rozum ienie „rodzajów ” li terackich, wpływ indywidualnych doświadczeń (podróże, miłość itp.). Lecz życie poety jest czymś więcej niż tylko soczewką — w połączeniu z jego dziełem 'tworzy pełny sens tego dzieła. Nie zam ierzam oczywiście tw ier dzić, że pew ne znaczenia dzieła sztuki, dostarczające satysfakcji i wy starczające, jeśli idzie o dany utwór, nie są dostępne w sam ym tekście (tylko napraw dę zły utw ór wymaga znajomości sty lu życia autora, by można go było w pełni zrozumieć); lecz dzieła danego autora rozważane jako całość zawierać będą więcej znaczeń, a sens jego życia, w w ypadku
gdy można je poznać, nada tem u znaczeniu jeszcze większą potęgę. Te dwa rodzaje znaczenia zlewają się, gdy tylko bowiem zestawimy dwa utw ory tego samego autora, zaczynamy tym sam ym zajmować się bio grafią, czyli w zajem nym i powiązaniami, zrozumiałymi w pełni tylko w św ietle osobowości, o której wnioskujem y lub którą odkryw am y.
Jed n ą z głównych funkcji poety jest określenie i stworzenie osobo wości w sensie głębszym, niż może to kiedykolwiek osiągnąć ktoś, kto nie jest a rty stą. Oczekujem y od poety definicji człowieka zarazem szczegó łowej i abstrakcyjnej, sform ułow anej i zrealizowanej. Niemożliwe jest nakreślenie linii podziału między dziełem, które tworzy poeta pisząc, a dziełem stw orzonym przez jego życie; m iędzy życiem, które przeżywa, a życiem, któ re pisze. I dlatego bystry k ry ty k musi ciągle poruszać się między życiem a utw orem , nie kręcąc się w kółko, lecz świadomie zmie rzając linią spiralną ku ostatecznej istocie sprawy.
Chcąc dalej śledzić te n problem musimy odrzucić w ty m punkcie no- m inalistyczną koncepcję utw oru poetyckiego jako „słów” czy „tylko słów”. M amy tu uspraw iedliw ienie najlepsze z możliwych: taka definicja przeczy prawdzie. Nie w rócim y jednak do starych koncepcji wiersza jako „dokum entu” czy ucieleśnienia „idei”, gdyż te stare poglądy są, podobnie jak stanowisko „w ew nętrzne”, sprzeczne z pojęciem „cudowności” [„marv
elous”]; inną trudnością, jaką stwarzają, jest odwoływanie się do po
litycznych i m oralnych kryteriów „praw dy” w zastosowaniu do dzieł sztuki. By przywrócić znaczenie temu, n a c o słowa cały czas wskazują, a co nie może być w ystarczająco w yjaśnione przez analizę syntaktyczną czy sem antyczną, będę mówić o utworze poetyckim używając terminów A r c h e t y p i S y g n a t u r a , zakładając, że kluczem do analizy jest s y m b o l i k a ; nie zapominam przy tym, że życie poety także można analizować w tych kategoriach. Zwykliśmy ze zmienną nieco przesadą podkreślać znaczenie t w o r z y w a [m edium ] jako czynnika różnicują cego; możemy więc teraz — jak sądzę — spokojnie założyć, że nikt nie pomiesza biografii z utw orem poetyckim, i zastanowić się nad elemen tam i w spólnym i dla obu, pam iętając, że wzorzec zachowania społecznego może być w rów nym stopniu symbolem jak słowo — śpiewane, mówione czy drukow ane. Przez czyn, jak i przez słowo, poeta k reu je siebie sa mego jako twórcę i jako maskę, zgodnie ze współczesnym m i t e m a r tysty. A jak wszyscy wiemy, w naszych czasach można naw et być pisa rzem niczego nie napisawszy! Dlatego gdy mówimy o doniosłości bio grafii poety, nie m am y zam iaru przypisywać wagi każdemu błahemu szczegółowi, lecz uważam y za istotne to wszystko, co tw orzy jego indy w idualny sty l życia; na przykład, czy koncentruje się głównie na prze tw orzeniu siebie — jak Shelley — w pewien określony w izerunek Poety, С2У — jak W allace Stevens — w jakąś dowcipną antym askę Poety. Któż
nie przyzna, że naw et tw arze Shelleya i S tevensa są typow ym w ytw o rem ich całkowicie odmiennych rodzajów sztuki!
Słowo A rchetyp jest bardziej znanym z dwu używ anych przeze mnie terminów; używam go zam iast słowa „m it” (którym posługiw ałem się kiedyś, lecz które staje się coraz bardziej niejasne) na oznaczenie każdego odwiecznego wzorca reakcji n a ludzką kondycję w jej n ajb ar dziej niezm iennych aspektach, jak śmierć, miłość, rodzina w sensie bio logicznym, stosunek do Nieznanego itp., bez w zględu n a to, czy ow e wzorce zaliczamy do Jungowskiego św iata Nieświadomości Zbiorowej czy do Platońskiego świata Idei. To, co nazyw am y A rchetypem , należy do sfery pod- czy pozaosobowościowej, któ rej freudyści nadali nazw ę
Id czy Nieświadomości; należy zatem do Społeczności n a jej najgłębszych
przedświadomościowyeh poziomach recepcji św iata.
Przez term in S ygnatura rozumiem ogólną sum ę czynników indy w idualizujących zaw artych w utworze, piętno P ersony [Persona] 1 czy Osobowości [Personality], przez które w yraża się A rchetyp, a k tó re sa mo może stać się zarówno tem atem [subject] utw oru, jak i środkam i wyrazu [means]. Słusznie można by powiedzieć, że literatu ra p o w staje w momencie, kiedy Sygnatura nakłada się na Archetyp. Czystym Arche typem, pozbawionym elementów indyw idualnych, jest Mit. W arto może przytoczyć parę przykładów (które zawdzięczam C. S. Lewisowi). Histo ria o Baldurze Pięknym i Burza Shakespeare’a opierają się na podobnym archetypow ym m otywie pogrążenia i zm artw ychw stania, lecz nasza pa mięć przyw ołuje Burzą tylko w całej jej specyfice: styl, m etrum , ty p y obrazowania, głos Shakespeare’a, k tóry słyszymy (Sygnatura jako Środ
ki wyrazu), a także słabo uzasadnioną ty ra d ę o czystości przedm ał żeńskiej i rozbicie ram fikcji przez niekonw encjonalnie religijne plau-
dite (Sygnatura jako Temat). Pozbawiona tych elem entów Burza przes
taje być Burzą', B aldura można natom iast opowiedzieć w dowolnej kon wencji i dowolnym stylem , jeśli tylko zachowany będzie schem at fa bularny, pozostanie zawsze sobą — ponieważ jest czystym m item . Po dobnych przykładów dostarczają niektóre opow iadania dla dzieci, k tó ro wciąż na nowo opowiadane i ilustrow ane nie tracą swej zasadniczej toż samości, bez względu na to, czy są tw oram i „folkloru”, jak Kopciuszek, czy tw oram i sztuki „zagarniętym i” przez ludową wyobraźnię, jak Trzy'
niedźwiedzie Southeya.
W naszych czasach obserwowaliśmy, jak różne gałęzie sztuki (naj pierw muzyka, potem malarstwo, a na koniec literatura) dążyły do „czystości” czy „abstrakcyjności”, to znaczy usiłowały pozbyć się wszel
1 [ P e r s o n a — w term inologii C. G. Junga — ogólna psychiczna postawai uzew nętrzniana w obec otaczającego św iata (przyp. red.).]
kich pozostałości A rchetypu, by stać się czystą Sygnaturą. Warto zau ważyć, że teoria sztuki abstrakcyjnej ze swymi rozważaniami na tem at
czystych form , m atem atyką i odrzucaniem osobowości jest tu całkowicie myląca. M alarz abstrakcjonista, na przykład, wcale nie „m aluje malo w idła”, jak czasem utrzym uje, lecz w istocie znaczy swe imię. Tak zwa na sztuka abstrakcyjna jest krańcowym wyrazem osobowości; do tego stopnia, że oglądający współczesne malarstwo nie powie, jak mówiono w anonimowym Średniowieczu: „Oto Drzewo Jessego — albo oto U krzy
żowanie”, ani naw et — jak mówi się o sztuce Renesansu: „Oto Sąd O stateczny Michała Anioła czy Madonna Rafaela”, lecz po prostu: „Oto
M ondrian czy Jackson Pollock” . Podobnie w literaturze rozpoznajemy natychm iast w iersz jako „M ariannę Moore” czy „Ezrę Pounda” na dłu go, zanim zrozum iem y — jeśli w ogóle nam się to uda — jego istotne znaczenie.
Teorie „realizm u” czy „naturalizm u” odrzucają zarówno pojęcie Ar chetypu jak i S ygnatury, w swych skrajnych postaciach głosząc zasadę, że sztuka jedynie „opisuje naturę czy rzeczywistość” w sposób neutral ny, oparty na relacji naukowej. Sztuka realizująca takie cele staje się oczywiście czymś m niej niż „poezja” w przyjętym przeze m nie znacze niu słowa; staje się „naśladowaniem” na najniższym poziomie — w sen sie P latońskim — „trzykroć oddalonym od praw dy”. Na szczęście n a j więksi „realiści” konsekw entnie łamią swe zasady, tworząc mimo woli A rchetypy i symbole i nadając im Sygnaturę charakteryzującą się tym, co Jam es nazw ał „rzetelną szczegółowością” [„solidity oj spécification”]. Główna wartość teorii „realizm u” polega na tym, że wytw arza ona u pisarzy bardziej w yrafinow anych błogosławioną naiwność wobec włas nego procesu twórczego, dzięki której bogactwo Archetypów może bez przeszkód przeniknąć do ich dzieł, a zarazem umożliwia akceptację tego m ateriału przez czytelników, którzy przypisują sobie „nastawienie n au kow e” i wrogość wobec wszystkiego, co natchnione i mityczne. Wciąż na nowo zdumiewa mnie i bawi, gdy napotykam określenie „realiści” stoso w ane do takich twórców groteskowych Archetypów, jak Dostojewski, Dickens i Faulkner.
Zanim posuniemy się dalej, należy uczynić kilka z a s t r z e ż e ń . Trzeba zauważyć, że rozróżnienie między Archetypem a Sygnaturą nie odpowiada starem u podziałowi na treść i formę. „Formy” takie, jak s tru k tu ry tragedii greckiej (por. G ilbert M urray), nowej komedii i idylli, same są „pogrążonymi” [versunkene] Archetypami, które mogą być od tw arzane n a nowo w wielkich dziełach sztuki (w innym m iejscu naz wałem je „m itam i strukturalnym i”).
Proponowane przez nas rozróżnienie nie idzie także w zupełności za drogą podziału na to, co „bezosobowe” (czy naw et „nieosobowe”), i na
to, co „osobowe”. Albowiem Sygnatura, m ając sw e źródło w Ego i Super-
-ego, przynależy — zgodnie z założeniami podwójnego freudowskiego po
działu — zarówno do całej społeczności, jak i do każdego pisarza. Sygna tura jest połączonym produktem „reguł” i „konw encji”, oczekiwań spo łecznych i indywidualnych reakcji poety, który dodaje własny charak terystyczny język i ton do tradycyjnego stylu. Różnica między p ier w iastkiem społecznym w Sygnaturze a tym samym pierw iastkiem w A r chetypie polega n a tym, że w pierwszym w ypadku jest to pierw iastek świadomy, to znaczy związany raczej z Super-ego niż z Id. Można to w y razić za pomocą następującej archetypow ej m etafory: pierw iastek in dyw idualny to Syn, świadomy pierw iastek społeczny — Ojciec, nieśw ia domy pierw iastek społeczny — M atka (lub Siostra — wyobrażenie wy stępujące jako symboliczny eufemizm zamiast Matki) w biologicznej Trójcy.
Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć, że Romantyzm , który łączył świadomy powrót do A rchetypu z pogardą dla świadomych pierw iastków społecznych w Sygnaturze, uczynił tem at ucieczki siostry przed groźbą gw ałtu ze strony ojca (por. Cenci Shelleya) jednym z głównych mo tywów tak biografii poetów, jak i ich utworów. D rugi taki tem at to beznadziejna miłość b rata do siostry (pow tarzający się wszędzie od Cha- teaubrianda i Wordswortha do Byrona i Melville’a).
Nawet najbardziej ortodoksyjny antybiografista skłonny jest uznać ważność inform acji biograficznej dla z r o z u m i e n i a pewnych pier wiastków Ego w Sygnaturze — zwolennik k ry ty k i „w ew nętrznej” nazy wa to „badaniem indywidualnego sposobu użycia słów ”. Zaprotestow ałby jednak gw ałtownie przeciw możliwości korzystania z m ateriału biogra ficznego dla o c e n y utw oru. Rozważmy kilka przykładów. W wierszu Donne’a H ym n do Boga Ojca wers: „W hen Thou hast done, Thou hast
not done...” [Kiedy uczyniłeś, nie uczyniłeś...] byłby zupełnie niezrozu
m iały w zbiorze nie podającym nazwisk autorów, takim jak antologia Thomasa i Browna. Bez minimum inform acji biograficznej: nazwiska poety, czytelnik nie mógłby zrozumieć, że gra słów była tu zamierzona, i zapewne pominąłby najważniejsze dla oceny tego utw oru pytanie, mia- nbwicie: jaki jest sens gry słów w utw orze poważnym, co więcej w utwo rze o treści religijnej? Jest to najprostszy sposób korzystania z m ateriału biograficznego — pozostając cały czas w obrębie samego tekstu, opusz czamy ten teren tylko n a moment, by powrócić natychm iast z niezbędną inform acją. Wiele podobnych przykładów znajdujem y w sonetach S ha kespeare’a, jak np. aluzje do jego własnego imienia czy kłopotliwy zwrot
„all h e w e s in his controlling” [wszystkie wyglądy pod jego w ładzą]?. 2 [Niejasny leksyk aln ie i składniow o zwrot z Sonetu 20 Shakespeare’a (przyp. red.)]
D rugim przykładem , k tó ry n a pierwszy rzu t oka w ygląda bardzo po dobnie, lecz k tó ry k ieru je uwagę n a całkiem inne spraw y, będzie wiersz z A lchem ii miłości D onne’a: „they’are but M u m m y possest”. Z asta nów m y się, czy możemy uznać słowo „M u m m y” za świadomie, czy też przypadkiem uw ikłane tu w grę słów. Czy możemy odczytywać ten w ers jako posiadający dwa znaczenia: kobiety, tak piękne, gdy pożądane, oka zują się tylko w yschniętym i zwłokami, gdy się je już zdobędzie; albo: kobiety, już zdobyte, okazują się substytucją Matki, k tó ra jest p raw dziwym celem naszych pożądań? Analiza samego s ł o w a nie zapro wadzi n as daleko, przekonam y się, że użycie d z i e c i n n e g o s ł o w a
„m u m m y ” na oznaczenie m atki nie jest notow ane przed rokiem 1830,
natom iast m am y świadectwa na używ anie tego słowa w form ie
„m am m y” (w arto tu przypomnieć, że słowa m a m m y-apple i m u m m y - -apple są używ ane zamiennie n a oznaczenie owocu papaya) sięgające
czasów, kiedy żył Donne, zaś pokrew ną form ę „mome” można spotkać już w średnioangielskim . Oczywiście dowody takie nie są rozstrzygające — pozw alają co najw yżej ustalić pewne możliwości, ale nie przesądzają naw et praw dopodobieństw a; by dać odpowiedź ostateczną, m usim y sięg nąć do biografii i zbadać stosunek Donne’a do jego m atki.
Kiedy przekonam y się, że był to stosunek szczególnie bliski w ciągu całego jej długiego życia (m atka przeżyła zresztą syna), i kiedy włączy m y przypuszczalną grę słów w kontekst innych literackich sposobów ujęcia m itycznej sytuacji, w której długo upragniona kobieta zmienia się w m om encie realizacji tego pragnienia w pokurczoną wiedźmę, bę dącą zarazem m atką (Ona Ridera Haggarda, Zaginiony horyzont H iltona i przede w szystkim Szkoła uczuć Flauberta), stwierdzimy, że nasze p ier w otne prześw iadczenie jest wysoce prawdopodobne i gra słów oddaje tu trad y cy jną w ersję tego, co psychologowie nauczyli nas nazywać A r chetypem Edypa. W arto tu zauważyć, że k ry ty k odwołujący się do A r chetypów, jest w olny od więzów czasu, ponieważ mówi raczej o „zbież nościach” niż „w pływ ach” i szuka w yjaśnienia danego utw oru zarówno w tekstach późniejszych, jak i wcześniejszych. Idąc za wskazówką dos tarczoną przez zw rot „M u m m y possest” możemy posunąć się naprzód w rozum ieniu D onne’a oscylując wciąż między życiem a dziełem, zao patrzeni w now y klucz, i badając na przykład skomplikowany stosunek Donne’a do innej — Wielkiej Matki, Kościoła rzymskiego, który jego praw dziw a m atk a reprezentow ała nie tylko przenośnie, lecz przez swe pochodzenie i posłuszeństwo religijne. Analizę tego rodzaju, która unifi k u je i zarazem rozjaśnia (równie prow okujące i owocne mogłoby być np. skom entowanie faktu, że w dw u opowiadaniach M elville’a statki bę dące symbolem niewinności noszą nazwy „Wesoły K aw aler” i „Raj K aw alera”), niektórzy potępiają jako „nie trzym ającą się ściśle rzeczy-IV — P a m ię tn ik L ite r a c k i 1969, z. 2
wistego znaczenia samego u tw oru” — jak gdyby u tw ór był obrazkiem za pensa oglądanym przez szparkę, do której trzeba przytknąć oko, a nie perspektyw ą otw artą na niezmierzoną całość.
K rytyk posługujący się metodą im m anentną lęka się wszelkich aluzji do roli A rchetypu w literaturze, uważa je bowiem za m anew r służący do przyw rócenia praw „cudowności” jako m iernikow i doskonałości lite rackiej, a pojęcie to jest nie tylko „przednaukow e”, lecz także iry tująco odporne na „ścisłą analizę tek stu ” [„close analysis”]. N iew ątpli w ie rozważanie A rchetypów prowadzi k ry ty k a daleko poza dziedzinę sem antyki i poza ten rodzaj analizy, k tó rej celem jest przekonanie n as (jeszcze raz?) o zgodności części składowych z całością utw oru. K ry ty k poszukujący A rchetypów musi zająć się antropologią i psychologią głębi (nie dlatego że są one jakoby nowym objawieniem, lecz dlatego że do starczają przydatnych narzędzi) i jeśli czuje się w tych dziedzinach na tyle swobodnie, by rozejrzeć się dookoła, przekona się, że oto znalazł spo sób spojenia naszego pękniętego świata, sposób połączenia lite ra tu ry i tego, co nią nie jest, b e z u s z c z e r b k u d l a a n a l i z o w a n e g o
u t w o r u .
Przyznając postępującem u tą drogą krytykow i, że może swobodnie poruszać się między światam i zwykle odciętymi od siebie, zarzuca się m u jednak, że dla celu tego poświęca możliwość w yróżnienia istotnych cech utw orów literackich, a zyłaszcza możliwość ich oceny. Ależ ocena jest nierozerw alnie związana z analizą archetypow ej treści dzieła sztuki, jest jej najbardziej istotnym momentem! Jeden z wczesnych krytyków Dantego powiedział, że poezja — w odróżnieniu od retoryki (która przed staw ia prawdopodobieństwo jako prawdopodobieństwo) — przedstaw ia „cudowność” jako prawdopodobieństwo. Większość współczesnych k ry tyków odcięła sobie drogę do tego poglądu, czyli do uświadomienia sobie, czym jest poezja w najgłębszej swej w arstw ie. Równie śmieszne jest podejmować ocenę dzieła sztuki w kategoriach czysto form alnych (bio rąc pod uwagę tylko Sygnaturę jako Środki w yrazu), jak oceniać je w y łącznie z punktu widzenia „cudowności” czy zaw artych w nim A rche typów. Na przykład pytanie, czy Mona Liza była zwykłą m i e s z c z k ą , czy też „jako Leda była m atką Heleny Trojańskiej i jako św. A nna m atką M arii”, jest równie istotne dla ostatecznej oceny w artości obrazu, jak jakiekolwiek pytanie dotyczące opanowania techniki czy posługiwa nia się światłocieniem.
Romantycy, jak się w ydaje, zdawali sobie z tego spraw ę i w rozróż nieniu między Fantazją [Fancy] a W yobraźnią [Imagination] rozróżnili zarazem metodę poetycką sięgającą głęboko w sferę Archetypów i tę, k tó ra zaledwie jej dotyka. Nawet sform ułow ane przez A rnolda określe nie Pope’a jako „klasyka naszej prozy”, bez względu na to, czy trafn e,
odwoływało się poniekąd do podobnego kryterium . Jest typowe i nie pozbawione zarazem ironii, że Arnold żyjąc w swej m oralizatorskiej epoce uważał za stosowne nazywać natchnioną zdolność ewokowania A r chetypów „wzniosłą pow agą”. Z pewnością całkowite zarzucenie takich kryteriów przez k ry ty k ę im m anentną powoduje jej bezradność wobec pewnych potężnych talentów mitotwórczych, jak Dickens c:zy Stevenson; jednocześnie te isame niedostatki m etody spraw iają, że niezdolna jest do zrozumienia w zajem nych powiązań między życiem a dziełem poety.
2
Archetypem, k tóry umożliwia istnienie samej literatu ry , jest przede wszystkim A rchetyp Poety. W momencie kiedy m it w sposób jeszcze niepewny staje się literatu rą, to znaczy kiedy — n a razie — zmierza tylko ku Sygnaturze, funkcja poety pojmowana jest biernie, jest on jedynie narzędziem . Wciela się weń sposobem m itycznym Muza — pod świadome źródło Archetypów , wyobrażona jako istota ponadludzka i oczywiście ż e ń s k a . Poeta jest w dalszym ciągu traktow any bardziej jako Persona niż Osobowość; kilka cech, w które jest wyposażony, zapo życzonych jest od proroka: jest on starym , ślepym mężczyzną, bezsil nym z w łasnej woli. Ślepota (niemoc jako siła, co K eats znacznie później nazwie „zdolnością negatyw ną”) jest najwcześniejszą w ersją błogosławio nego przekleństw a, bez którego umysłowość ludowa nie potrafi w yo brazić sobie poety. Jego skaza jest, w e wczesnym stadium , zarazem re zultatem i w arunkiem poddania się działaniu ciemnych sił natchnienia, by służyć w ten sposób wszystkim ludziom.
Bardzo szybko jednak poeta zaczyna przyjm ować bardziej zindywi dualizowany styl życia; uform owana przez życie S ygnatura nakłada się na A rchetyp i odtąd nie m am y już do czynienia z pozbawionym w łasnej twarzy poetą urodzonym w siedmiu miastach, z twarzą-m aską, poprzez którą słychać cudzy głos, lecz z Aischylosem — poetą — obyw atelem Aten, Sofoklesem — zepsutym faw orytem losu, czy Eurypidesem gar dzącym tłum am i w swym rodzinnym Grotto. Umysłowość tłum u, nie chętnie śledząca zmianę Wieszcza w Poetę, Jasnowidza w Twórcę, P er sony w Osobowość, stw arza nowy A rchetyp, nowy jego wizerunek, aby ukarać poetę za oddalenie się od zbiorowego Id — a poeta, rozbawiony i zakłopotany zarazem, akceptuje i w ypracow uje ten nowy wizerunek. Legenda głosi, że Eurypides (pierwszy wyalienowany arty sta z pełną tego samowiedzą?) zginął rozszarpany przez psy, czy naw et — co b ar dziej byłoby na m iejscu — przez k o b i e t y . Przez tę drugą uperso- nifikowaną w ersję przebija starszy jeszcze m i t o ry tu aln ie poćwiarto wanym Orfeuszu, rozszarpanym przez Menady, kiedy oddalił się, by
oddać się sam otnej kontem placji. Ten daw niejszy m it w skazuje zarów no na obecność m otyw u poświęcenia, jak i k a ry — w ypędzenie i rozszarpa n ie poety jest zinterpretow ane jako śmierć w ycierpiana za innych przez kogoś, kto pierwszy ośmielił się odejść od zbiorowości ku indyw idu alizmowi i poniósł konsekwencje w postaci zem sty ze strony zbiorowości podległej siłom nieświadomości.
W świetle tego, co zostało powiedziane, niepodobna już dłużej mówić o poète m audit [poecie przeklętym ] jako niefortunnym w ynalazku ro m antyków czy o w yalienowanym artyście jako ubocznym produkcie środków masowego przekazu. Są to w ynalazki w tórne, ponieważ nasza historia archetypow a pow tarza się na skutek upadku chrześcijaństw a. N adaw ane przez nas nowsze nazwy nazyw ają tylko nowe zaostrzone w ersje sytuacji starych jak sama literatu ra, która z kolei jest rów no czesna z rozwojem osobowości. Jedynie konw encjonalne znamiona poety jako Boh at era-O f iary zmieniły się z czasem: Ślepiec staje się Graczem o złej reputacji, Ateistą, Kazirodczym Kochankiem, Homoseksualistą albo (szczególnie w Ameryce) Alkoholikiem; niem niej jednak żadna z dawnych w ersji nie ginie całkowicie, naw et t y p Homera znajduje now e potw ierdzenie w M iltonie i Jam esie Joysie. W ydaje się, że w now szych czasach poeta z większą gorliwością przyczynia się do własnego zniesławienia i ruiny — przez utonięcie, gruźlicę, rozpustę, czy też sym boliczne samobójstwo w swym utw orze (por. W erter). I coraz bardziej świadomie stara się tworzyć obraz w łasny i poetów sobie współczesnych — Byron na przykład, par excellence poeta połowy dziew iętnastego wieku, jako synteza Byrona i Goethego, a także — chociaż wielu z nas o ty m zapomina — H arriet Beecher Stowe! Jakaś dram atyczna w ersja w izerunku poety w ydaje się potrzebna w każdej epoce i ogół nie dba o to, czy poeta tw orzy w izerunek swym życiem, czy dziełem, czy też jednym i drugim . Oczywiście natychm iast przychodzi n a myśl F. Scott F itzgerald — popularny wzorzec osobowy arty sty n a s z y c h c z a s ó w .
K ry ty k natom iast jest skłonny niecierpliwić się tą dyletancką de- zynw olturą, z jaką poetyzuje się życie i „biografizuje” poezję; źródłem tego zniecierpliw ienia jest fałszywe założenie, że biografia jest zasadni czo „dana” i tylko bezprawnie „tw orzona”, n atom iast dzieło jest z n a tu ry swej „utw orzone” i chyba wcale nie „dane”. Przekonanie to jest źródłem nie kończących się pomyłek.
W okresach największego może rozkw itu lite ra tu ry światowej ele m ent „dany” w poezji był* oczywisty dzięki zwyczajowi dostarczania, a mówiąc ściśle, n a r z u c a n i a poecie pewnego tradycyjnego zespołu w ątków . Poeta żyjący w takim okresie może uważać siebie tylko za tego, kto „opracowuje” m ateriał będący własnością całego społeczeństwa, k to po raz dw unasty czy szesnasty poprawia fabułę [plot] przejętą z tra
dycji. G reckie m ity, baśnie, nowele elżbietańskie, zespół legend chrześci jańskich znanych D antem u — oto przykłady tego m ateriału. (W naszych czasach zam knięty w tradycyjnych granicach zespół w ątków można znaleźć tylko w podrzędnych rodzajach sztuki — takich jak jarm arczny
w estern czy film z życia Dzikiego Zachodu.) W takich w ypadkach A rche
typ i „w ątek” [„story”] są synonimami; pam iętam y, że A rystoteles uży w ał słow a m yth o s na oznaczenie fabuły, a fabuła była dla niego n a j w ażniejszym składnikiem tragedii. Fakt, że A rystoteles głosi swe tw ier dzenia z pozycji racjonalistycznych, nie zdając sobie w yraźnie spraw y z ważności A rchetypu jako takiego, nie m a tu znaczenia; podobnie jak nie m a znaczenia to, czy sam poeta uświadam ia sobie im plikacje pły nące z m ateriału, którym się posługuje. Jak długo opracow uje on ów d a r odziedziczony, łatw o może dostarczyć czytelnikom — naw et nieświado mie — tego zadowolenia o charakterze obrzędowym, które jest niezbęd nym składnikiem w ielkiej sztuki.
Jakiś Shakespeare, D ante czy Sofokles, tworząc w momencie, kiedy A rchetypy danego okresu są jeszcze traktow ane jako „dane”, ale nie są już uw ażane za „świętość” nieprzekazyw alną poprzez Sygnaturę, m a ją w swej pozycji wyjściowej ogromną przewagę nad poetą, którego twórczość przypada na wcześniejszy lub późniejszy etap tego procesu. Ale w ielki poeta nie pojaw ia się autom atycznie w takiej sytuacji; by być wielkim, musi do niej doróść, musi umieć (jak Shakespeare) nie om ylnie zdać sobie spraw ę z A rchetypów zaw artych im plicite w m ateriale, którym operuje, i jednocześnie wcielić je w S ygnaturę w sposób jasny i adekw atny. Lecz ten stan równowagi jest chw iejny i nie da się długo utrzym ać. K rótka historia tragedii ateńskiej jest tego klasycznym p rzy kładem. Po sukcesie Sofoklesa przyszły próby Eurypidesa, u którego zetknięcie S ygnatury i A rchetypu odczuwa się jako k o n f l i k t — poeta i zbiorowość tracą kontakt z sobą i ze swym i wspólnymi przed- świadomym i źródłami w artości i sposobów postępowania; Eurypides w y daje się odczuwać odziedziczone treści jako ciężar, k tó ry w tłacza do prologu i epilogu, by zająć się tym, co go in teresu je — naśladow aniem indyw idualnych faktów . U tw ór zaczyna się rozpadać; przenikliw y k ry tyk uzna go w praw dzie za „tragiczny”, ale znajdzie w nim niedbałość i błędy techniczne, a publiczność wznosi znane nam okrzyki „niezrozu m iały i bluźnierczy!” . Wreszcie sam poeta p rzestaje wierzyć swemu natchnieniu i kryty k u je, jak Eurypides w swych Bachantkach — w łasne św iętokradztw o.
Po kryzysie, jaki w ystępuje w twórczości Eurypidesa, A rchetypy przetrw ały tylko w form ie okaleczałej — trw ają jako odziedziczone i praw ie niezrozum iałe stru k tu ry (zaczątki r o d z a j ó w literackich, k tó re są stru k tu raln y m i A rchetypam i, stają się stru k tu raln y m i banałami);
jako typowe postaci, m niej skomplikowane niż maski, k tó re je symbo lizują; jako konw encjonalne w ątki „ludowe” [„popular”]. Jako n a m i a s t k a prawdziwego pojednania społeczeństwa i jednostki z Sofo- klesowskiej tragedii w ystępuje „Happy End”, publiczność zaś, która nie znajduje w poezji istotnego upewnienia, że Super-Ego i Id mogą współ żyć spokojnie, zadowala się stwierdzeniem , że przynajm niej Jack m a swoją J i l l 3 mimo komicznego sprzeciwu Starego Człowieka. Jeszcze później zanika naw et napięcie właściwe tragedii i nowej komedii i A r chetyp zaczyna być całkowicie ignorowany; poezja albo staje się sk raj nie „realistyczna”, przedstaw iając w alkę między Ego a Super-Ego po przez naśladowanie faktów jednostkowych, albo też usiłuje być „czysta” w e współczesnym sensie — to znaczy usiłuje uczynić S ygnaturę swym jedynym Tem atem i Środkiem w yrazu.
Czy A rchetyp może odzyskać dawne znaczenie po tym okresie upad ku? Istnieje wiele możliwości (które wszystkie zawodzą z braku nowego uporządkowanego systemu mitów): pisarz może, jak G raham Greene czy R obert P enn W arren, wykorzystać dla poważnych celów, to znaczy przekształcić — przy pomocy złożonej i subtelnej S ygnatury — zde precjonow ane A rchetypy „ludowe” : w ątek sensacyjny czy d etek ty wistyczny, w estern lub science fiction; poeta może też w sposób iro niczny operować strzępkam i i skraw kam i anachronicznych już mitologii — Eliot, Joyce, Ezra Pound i Tomasz Mann robili takie próby, two rząc ostatecznie nie poezję archetypową, lecz poezję o A r c h e t y p a c h , gdzie fabuła (w starożytności w łaśnie m ythos) załam uje się pod ciężarem bezpośredniego kom entarza, lub naw et ginie zupełnie. Albo też poeta może — jak Blake, Yeats czy H art Crane — wymyślić na swój użytek w łasny system mitów. Żaden z tych dwu sposobów nie trafia do szerokiej publiczności, która woli, by archetypy przekazywane były bez tak na trętn ej interw encji świadomości.
Ostateczny powrót do świata Archetypów, osiągalny naw et w naszej zatomizowanej kulturze, to rozwinięcie drogi instynktow nie poszukiwa nej przez rom antyków — poprzez osobowość poety, jego indyw idualne słabości i dziwactwa, aż do jądra jego nieświadomości, gdzie identyfikuje się on z nam i w obliczu naszych dawnych bogów — protagonistów opo wieści, w które, jak się nam wydaje, już nie wierzym y. Przez Wyobraź nię i Strach możemy powrócić do naszego wspólnego źródła. Jest to pro ces, k tó ry może zachwycić heglistę — trójfazow y ru ch od tego, co naiw ne i powszechne, poprzez jednostkowe ku temu, co skomplikowane i powszechne.
Należy zdać sobie spraw ę z różnicy między tezą a syntezą
trywamego cyklu. To, co nie może być zrekonstruow ane jako Fabuła, odradza się jako Postać — ostatecznie jako postać poety (cóż więcej jest m u dostępne?) — bezpośrednio lub w formie projekcji. Poprzez „m askę” swej biografii i w ielorakie m aski swej twórczości udostępnia poeta ca łemu społeczeństwu obrzędowe znaczenie niewyrażalnych jaźni tego spo łeczeństwa, próbuje nie ty le „odtworzyć świadomość swej rasy ”, co od zyskać jej nieświadomość. Nie możemy już powrócić do Raju nieskażo nych Archetypów, ale możemy poddawać się marzeniom i wyobrażeniom, które oznaczają ra j odzyskany. Przed krytykiem , który ma nie tylko poddawać się im, ale także je r o z u m i e ć , otw ierają się tu nowe m e tody 'badania. Dla zrozum ienia A rchetypów dram atu greckiego potrzebna mu jest (poza znajomością semantyki) znajomość antropologii; by zro zumieć A rchetypy poezji współczesnej, musi posłużyć się (poza „ścisłą analizą tek stu ”) także analizą głębi, tak jak ją określał Freud, a w szcze gólności Jung.
Metoda biograficzna, zmodyfikowana przez te zdobycze, zaczyna uzy skiwać samodzielne znaczenie. Okrywam y nowe sposoby znajdowania powiązań (mówiąc ściślej, rozum ienia powiązań, które zawsze istniały) między osobą poety a utw orem , między tym, co przeżyte, a tym, co utworzone, między S ygnaturą a Archetypem. Właśnie w osobowości po ety, jak w soczewce, D ichtung i W ahrheit stają się jednym. Do nas zaś jako do k ry ty kó w należy — nie zrzekając się p raw do 'potrzebnych roz różnień — uchwycić zasadę tej jedności. „Szukajm y tylko powiązań!”.