• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2013, nr 1 (29)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2013, nr 1 (29)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pre­ta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 1 (29) marzec 2013

Korzenie bielskiej plastyki Bochenek przepytuje Villqista Muzykowanie u Telemanna Z Nastulczykami o poezji Poznajemy sąsiadów: Słowacja i Łotwa Wątroba o sukcesie poety

Relacje

ISSN 1895–8834

(2)

Bielsko XXI – Korzenie

Galeria Środowisk Twórczych Bielsko-Biała, luty 2013

1. Kazimierz Kopczyński: Pod Szyndzielnią, olej, płótno, 80x100, 1978 (własność Książnicy Beskidzkiej) 2. Jan Grabowski: Kompozycja, olej, płótno, 87x67,

1966 (własność Lucyny Grabowskiej-Góreckiej) 3. Kazimierz Wilczyński: Kiedy czarne ptaki..., olej,

płótno, 100x80 (własność Książnicy Beskidzkiej) 4. Czesław Wieczorek: Katedra, olej, płótno,

104x114, 1997

5. Michał Kwaśny: Podszepty, olej, płótno, 80x60 (własność Leszka Kwaśnego)

6. Alfred Biedrawa: Przemoc – wydarzenia na Wybrzeżu 1970 rok, olej, płótno, 72x112, 1981

Na okładce:

Ignacy Bieniek: Jesień w górach, olej, płyta pilśniowa, 97x120, 1972 (własność Książnicy Beskidzkiej)

Piotr Czadankiewicz (1)

(5) (4)

(3)

(3) (2)

(6)

(4)

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok VIII nr 1 (29) marzec 2013 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony

33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) redakcja@rok.bielsko.pl www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna

Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Wydawca

Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej

dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna

Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk

Augustana, Bielsko-Biała Nakład 1000 egz.

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

n­ter­pre­ta­cje Relacje

Okładka/wkładka

Bielsko XXI – Korzenie W galeriach

1 Korzenie

Helena Dobranowicz

20 Takie miejsce – Łotwa

Justyna Łabądź

Galeria/

Wkładka­

Barbara Adamek – The tall ships race

Życie muzyczne

27 Sadowski w czapce z pomponem

Janusz Legoń

Z historii muzealnictwa 30 Ślady obecności

Małgorzata Słonka

Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 32 Lukasowie

Piotr Kenig

36­ Rekomendacje

Stanisław Oczko: Autokarykatura, akwarela, 1940 A. Migdał-Drost

Valdis Bušs: Czerwone pole, olej, płótno, 2008 Archiwum Galerii Bielskiej BWA

Skrzynka wywiadowcza Bochenka 5 Villqist w roli głównej

Z Ingmarem Villqistem rozmawiał Mirosław Bochenek

Kultura sąsiadów

9 Pod jednym dachem

Agnieszka Kobiałka

Literatura 11 Sukces?

Juliusz Wątroba

14 O poezji trzeba rozmawiać

Maria Trzeciak

18 Wiersze

Franciszek Nastulczyk

Krystyna Krzyżanowska-Nastulczyk

Ocalić pamięć

23 Wnikanie w szczeliny czasu

Z Walerią Owczarz rozmawiał Jan Picheta

(5)

1

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

W tej edycji gościli artyści, którzy zapuścili korzenie w Bielsku-Białej, począwszy od lat 50. ubiegłego wieku.

Realizowali nie tylko własną wizję sztuki. Stworzyli śro- dowisko, ściągnęli kolegów, powołali oddział Związku Polskich Artystów Plastyków i zgromadzili wokół sie- bie innych bielskich artystów: aktorów, muzyków, lite- ratów. Z determinacją walczyli o miejsce w przestrzeni publicznej dla siebie i odbiorców. Ich dziełem był Pawi- lon Wystawowy (po przebudowie mieści się tam Gale- ria Bielska BWA), gdzie w scenerii wystaw toczyli ostre dyskusje. Później „wydeptali” dla środowiska plastyków oddzielny lokal w kamienicy przy placu Związku Walki Młodych 27 (dziś Rynek). Słusznie prezentację opatrzo- no hasłem Korzenie. Choć pamięć o zasługach tych lu- dzi spłowiała, to jednak, co zapieczętowali w obrazach, pozostało. Wystawa dziesiątki kultowych artystów była wydarzeniem, szczególnie cennym dla zainteresowa- nych historią plastyki na Podbeskidziu.

Nestorem środowiska był Kazimierz Kopczyński (1908–1992), uroczy pan, przedwojenny oficer. Obda- rzony zaufaniem kolegów stał się dla nich autorytetem.

Korzenie

H e l e n a D o b r a n o w i c z

Początek roku przywitała Galeria Środowisk Twórczych BCK wystawą prac dziesięciu bielskich artystów. Była to szósta ekspozycja w ramach autorskie- go projektu „Bielsko XXI” zainicjowanego w 2008 roku przez Piotra Cza- dankiewicza. Kurator stara się zobrazować środowisko plastyczne Podbe- skidzia w początkach nowego stulecia.

Z Ignacym Bieńkiem, Janem Grabowskim, Michałem Kwaśnym, Zenobiuszem Zwolskim i Janem Zipperem stworzyli grupę malarską Beskid, której program ar- tystyczny wyrósł z zainteresowania pejzażem beskidz- kim i folklorem. Kopczyński był urodzonym pejzażystą i lubił szerokie kadry krajobrazu. Jego płótna poddają się nastrojowi zadumy, co osiągał dzięki wysmakowa- nej kolorystyce, palecie barw ciepłych i półtonów. Na- wet z banalnego fragmentu miasta potrafił zrobić temat obrazu. Głównie dlatego, że przykładał wagę do kom- pozycji i potrafił operować kolorem. Mimo że to pejzaż malowany w plenerze, z obserwacji natury – jak czy nili impresjoniści – już ukończony jest dziełem arkadyjskiej tęsknoty do harmonii, której można doświadczyć w raj- skim ogrodzie stworzonym ręką Boga. Jego malarstwo jest pytaniem o drogę, która albo wiedzie na szczyt góry, skąd łatwiej zobaczyć świat, albo jest szlakiem pielgrzy- mowania po trudach codzienności.

Ignacy Bieniek (1925–1993) był przeciwieństwem stateczności Kopczyńskiego. Zapalczywy w słowach, zmienny w  nastrojach, wiecznie niezaspokojony Helena Dobranowicz

– historyk sztuki, kurator wystaw. Pisze teksty i prowadzi autorskie wykłady na temat sztuki.

Senior bielskich malarzy, Alfred Biedrawa Jacek Grabowski

(6)

2

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e w  namiętnościach. Malował szybko i z łatwością kładł

grubo farbę na płótno. Widział świat w kolorach nasyco- nych, ostrych od żółci i czerwieni. Męczyły go rygory sta- tecznego życia, był jak dzika okolica Bieniatki za Meszną, skąd się wywodził. Miał naturę myśliwego, polował na sytuacje, w których rozgrywała się pełna napięcia walka pomiędzy ludźmi lub stworzeniami, bykami czy kogu- tami. Swoje napięcia przerzucał na wizerunki przyrody.

Dlatego jego pejzaże wirują jak w tańcu i okiem można zobaczyć jedynie fragmenty drzew, domów czy gór (Je- sień w górach, Zachód słońca). Był najbardziej hojnym artystą. Rozdawał swoje obrazy, a mieszkańcom poda- rował z okazji 1000-lecia państwa polskiego kilkaset metrów mozaiki ilustrującej dzieje ojczyste. Sam ją zre- alizował na elewacji tkalni Zakładów Przemysłu Weł- nianego Welux od ulicy Leszczyńskiej. O zgrozo! bul- dożery zniszczyły ją w 2000 roku pod osłoną nocy, co

umożliwiła beztroska osób odpo- wiedzialnych za usytuowanie i bu- dowę Gemini Parku.

Jan Grabowski (1912–1998) był płodnym artystą. Malował obrazy, projektował polichromie i mozai- ki do kościołów, rzeźbił. Mało kto wie, że kompozycja przed Książ- nicą Beskidzką przedstawiająca matkę czytającą książkę córeczce wyszła spod jego dłuta. Jego por- trety można oglądać na co dzień w holu Książnicy, również obraz przedstawiający Ludwika Solskie- go*. Oprócz portretów i pejzaży malował sceny rodzajowe i akty.

Stosował jasną gamę kolorystycz- ną i uzewnętrzniał w obrazach swe pogodne usposobienie.

Schedę po Michale Kwaśnym (1919–1997) przejął syn, a wnuk dalej pielęgnuje rodzinny talent.

Malował w drewnianym domu w Bystrej, wśród starych sprzętów wykonanych ręką cieśli. Z wielkim wyczuciem przedstawiał na płót- nie drewnianą architekturę. Indy- widualnie odbierał przyrodę i tak utrwalał ją w pejzażach.

Tajemniczą postacią był An- drzej Gilman (1942–2004). Nie-

śmiały, samotny, słabo przystosowany do życia. Miał kłopot z uzewnętrznieniem siebie. Nie otwierał się na- wet w swych autoportretach. Nie wiadomo jak odszedł na zawsze i co stało się z jego spuścizną. Przypominał mi trochę błędnego rycerza i to nie za sprawą obrazu Rycerz.

Malował portrety postaci, które go zafascynowały. Oglą- daliśmy na wystawie Portret Bernadetty Turno utrzyma- ny w tonacji czerwieni. Artysta skupił się na wydoby- ciu cech osobowości modelki, które emanują z obrazu.

Na Kazimierza Wilczyńskiego (1943–1988) przyja- ciele mówili Kajtek. Może dlatego, że był niewielkiego wzrostu, za to obdarzony został bujnym temperamen- tem. Żył intensywnie, dlatego tak krótko, zaledwie 45 lat. Wiódł wesoły żywot to na etacie belfra w liceum plastycznym, to plastyka w domu kultury czy bibliote- ce. Projektował plakaty wydarzeń kulturalnych, takich jak Tydzień Kultury Beskidzkiej, Festiwal Folkloru Gó- rali Polskich, Festiwal Amatorskich Filmów Animowa- nych „Fazy”. Tutaj objawiał talent tworzenia zwięzłych komunikatów i uniwersalnych symboli. Prywatnie wy- żywał się w grafice i malarstwie. Prace rysowane piór- kiem wyróżniały się na wystawie iście kobiecą delikat- nością. Subtelnie odwzorowane rośliny jakby wyjęte Czesław Wieczorek

(z prawej) w rozmowie z redaktorem Zdzisławem Niemcem. W tle tkanina Haliny Gocyły-Kocyby:

Horyzont (własność rodziny)

(7)

3

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

z zielnika, ale posadzone ręką artysty w ogrodzie sztu- ki, nad którym pieczę ma konik polny. Jeden z tych ry- sunków zatytułował Wiosna i ofiarował kobiecie, z któ- rą przeżywał wiosnę uczuć. Malarstwo Wilczyńskiego nosi również znamię metafory. Gdzieś na manowcach materia przenikająca się z transcendentnym światłem przeistoczyła się w chmurę, która zasili nas kroplą, nim wyparuje z obrazu Chmurzysko.

Halina Gocyła-Kocyba (1933–2011) lubiła koty. Jej ulubieniec bawił się kłębkami, z których wyczarowy- wała „latające dywany”, bardziej przypominające do- broduszne zjawy niż ścienne dekoracje. Wyróżniała ją pracowitość i benedyktyńska cierpliwość. Najpierw ku- powała w Bielskich Zakładach Lin i Pasów Bezalin suro- wy sizal, następnie barwiła włókna, suszyła i przędła na kołowrotku. Z przygotowanych nici tworzyła misterne tkaniny, stosując rozmaite techniki tkackie, sploty, wę- zły, aplikacje i kolaże. Tytuły tkanin często były zapo- życzone z muzyki. Nie tylko w duszy jej grało, muzyka rozbrzmiewała wokół niej. Mąż, Tadeusz Kocyba – kom- pozytor muzyki do filmów animowanych – zasłynął na świecie dzięki karierze serialu Bolek i Lolek. Nie bez ko- zery tkanina pod tytułem Uwertura wisi w holu Bielskie-

go Centrum Kultury, gdzie przez dziesięć lat dyrygował Bielską Orkiestrą Kameralną. Tkaniny Kocybowej mają trzeci wymiar – głębokość. Dlatego najlepiej prezentują się w przestrzeni otwartej, bez ograniczenia tłem. Dwu- krotnie udało mi się eksponować je we właściwy sposób.

Najpierw na drzewie przed blokiem na osiedlu Piastow- skim, gdzie mieszkali Kocybowie do lat 80. Po raz drugi, gdy powiesiłam je w holu bielskiej poczty pod szklanym dachem. Wtedy dopiero artystka zobaczyła je w pełnej okazałości. Tkaniny powstawały na ścianie, która mia- ła dwa metry wysokości, więc zwijała w rulon gotowe fragmenty, żeby zrobić miejsce do kontynuowania kom- pozycji. Wciąż eksperymentowała, bo bawiły ją własne ready-made. Kupowała przedmioty codziennego użyt- ku i wykorzystywała w pracach, nadając im nowy sens.

Alexander Andrzej Łabiniec (1930–2010) był wszech- stronnym i niezwykłym twórcą – artystą malarzem, scenografem teatralnym i telewizyjnym, autorem sce- nariuszy dla sceny i filmu. Prawdziwym intelektualistą.

Bezgranicznie pochłonięty wizją teatru zrealizował bli- sko 150 przedstawień dla samej bielskiej Banialuki na przestrzeni półwiecza. A gdzie twórczość dla innych te- atrów lalkowych, dramatycznych, opery, operetki i teatru telewizji? „Niech sczezną artyści”, powiedziałby Tadeusz Kantor. Ale jak ocalić od zapomnienia spuściznę pełną emocji, świat iluzji, który gaśnie po wyłączeniu reflekto- rów? Wszystko, co stworzył, miało cechę wyznania, arty- stycznego piękna, które przeniknęło do historii kultury.

Duchowo był związany z krakowską awangardą i teatrem Kantora Cricot 2. Był człowiekiem skromnym, ubierał się zawsze na czarno, nosił brodę à la Toulouse-Lautrec i tę- sknił za Paryżem, gdzie lubił snuć się po dzielnicy arty- stów na Montmartrze. Patrzył na wszytko z dystansem, ironizował i kpił nawet z własnych osiągnięć. Na dowód tego medalami i odznaczeniami udekorował zaplecek fotela w swej pracowni. W malarstwie czuł się wolny.

Ręką artysty demiurga przeistaczał żywiołową materię w abstrakcyjny obraz zmysłowego ciała lub potok pę- dzących namiętności (Zdarzenie południa). Uciekł od realizmu w sztuce na stronę abstrakcji, ze świadomo- ścią przemijania. Lubił oglądać świat z lotu ptaka. Zie- mi – napisał – „zaledwie dotykam, z tym, co znajduję, uciekam do nieba”.

Alfred Biedrawa (ur. 1923) nigdy nie malował na za- mówienie, a tym bardziej pod dyktando. Imał się różnych zajęć. Był pedagogiem i projektantem sztuki użytkowej dla wielu firm. Mimo pięknego wieku nadal siada za kie- rownicą. Trzeba nie byle odwagi i fantazji, ale właśnie taki

Po wystawie oprowadza Helena Dobranowicz (z mikrofonem)

Zbigniew Kowalonek

?

* Aktor po dziewięćdziesiąt- ce grał gościnnie na deskach Teatru Polskiego i  obcho- dził jubileusz 75-lecia pracy w 1951 roku.

(8)

4

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e jest Alfred. Lgnęli do niego

nie tylko koledzy, a drzwi pracowni przy Bohaterów Warszawy nie zamyka- ły się. Jego prace Przemoc i Kopalnia Wujek nawią- zują do najnowszej histo- rii, którą jak wielu boleśnie przeżył, gdy władza ko- munistyczna strzelała do robotników na Wybrze- żu (1970) i w Katowicach (1981). Tworzył pod wpływem uczuć, dlatego jego obra- zy są pełne treści o ofiarach wojny (W piekle neutronów), przemocy (Atak na World Trade Center), konflikcie płci (Skłóceni), różnicy pomiędzy poznaniem racjonalnym a emocjonalnym. Zawsze, nawet w portretach, stosował swoistą deformację rzeczywistych kształtów na rzecz wła- snej wizji artystycznej, którą łatwo pomylić z kubizmem.

Podobnie zwalczał kolor jak fowiści. W obrazach zesta- wiał czyste kolory, pozbawiając je związku z rzeczywisto- ścią. Uwiodło go ciało kobiety, ale nie traktował go zmysło- wo i instrumentalnie, lecz symbolicznie. Obnażone ciała

mężczyzny i kobiety są u Biedrawy wyrazem bezbronno- ści człowieka wobec konfliktów i zagrożeń. Wystawa sta- ła się okazją do radosnego świętowania 90. rocznicy jego urodzin i 70-lecia pracy twórczej, czym artysta obalił mit seniora drzemiącego w bezczynności.

Czesław Wieczorek (ur. 1931) sekunduje Alfredo- wi, jednak jest żwawszy, bo dopiero po osiemdziesiąt- ce. Cechuje go pasja malowania i czyni to z niespotyka- ną łatwością. Lecz obrazy, jak mówi żona – smutne, są wyrazem moralnego niepokoju. Tylko artysta niezależ- ny może sobie pozwolić na szyderstwo w stosunku do władzy, polityków i kleru. Wrażliwość społeczna nie po- zwala mu na obojętność. Pokazuje ludzkie wady: pijań- stwo (Bar Odlot), rozpustę (Kolekcjoner), przekupność (Przynęta), kłótliwość (Spór). Obrazy należą do gatun- ku persyflażu – wyrażają bolesny żart i gryzącą ironię.

Jest odważny i bezkompromisowy. Bacznie obserwuje scenę polityczną i porównuje sejm na Wiejskiej do are- ny cyrkowej, a posłów do klaunów. Cytuje za Napole- onem: „w polityce głupota nie stanowi przeszkody”. Je- dyny malarz w bielskim środowisku, który z pietyzmem opowiada o martyrologii Żydów, jedyny, co nie nama- lował żadnego pejzażu. Jest osobą o dużej wrażliwości plastycznej, jednak celowo rezygnuje z walorów este- tycznych na rzecz brutalności, która pogłębia ekspresję wywołaną tematem obrazu. Jego talent robi wrażenie.

Wystawa potwierdziła doniosłą rolę, jaką odgrywa malarstwo o cechach uniwersalnych. Wykazała różno- rodność postaw w podejściu do pejzażu rozumianego na dwa sposoby: jako odzwierciedlenie rajskiego ogrodu, ideału piękna i harmonii, którą artysta studiuje i prze- twarza; albo ogrodu sztuki, gdzie artysta jest demiur- giem. Dla części zwiedzających była sentymentalną po- dróżą wehikułem czasu. Dodatkową zaletą ekspozycji było pokazanie prac nieznanych lub niedostępnych, ze zbiorów i kolekcji prywatnych.

Galeria Środowisk Twórczych w Bielsku-Białej: Korzenie – wy- stawa z cyklu „Bielsko XXI”, Bielskie Centrum Kultury, 2–21 lutego 2013. Kuratorzy: Helena Dobranowicz, Piotr Czadan- kiewicz. Prace na wystawę, oprócz autorów, udostępnili: Ga- leria Bielska BWA, Książnica Beskidzka, Regionalny Ośro- dek Kultury w Bielsku-Białej, Władysław Banach, Lucyna Grabowska-Górecka, Stanisław Grabowski, Lucyna Kozień, Leszek Kwaśny, Ludmiła Sapeta, Piotr Sienkiewicz, Lucyna Szulc, Bernadetta Turno.

Piotr Czadankiewicz

Alexander A. Łabiniec:

Przeznaczenie, technika własna, papier, 35x47 (własność Lucyny Kozień)

Andrzej Gilman: Rycerz, akryl, płótno, 116x189, 1982 (własność Galerii Bielskiej)

Piotr Czadankiewicz

(9)

5

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Mirosław Bochenek: Ostatnio masz w Bielsku-Białej sporo pracy: prezentujesz swoje dramaty, reżyseru- jesz, prowokujesz... Ty polubiłeś to miasto, czy miasto polubiło Ciebie?

Ingmar Villqist: Moje związki z Bielskiem-Białą sięga- ją lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku! Moja Mama, poza pracą w zakładzie badawczym chorzowskiej huty Batory, była przewodnikiem górskim PTTK. I co sobo- ta zabierała mnie, wtedy ucznia podstawówki, na pół- toradniowe wycieczki na beskidzkie szlaki. Były to tzw.

rajdy, chodziło się po trasach Beskidu Śląskiego, Małe- go, Żywieckiego, z noclegami w schroniskach. Jeździ- łem tak z nią wiele lat, aż wreszcie kiedyś, któregoś so- botniego poranka, zbuntowałem się i nie pojechałem.

Ale wtedy byłem już doświadczonym turystą, z wszelki- mi możliwymi odznakami górskimi! Moi dwaj wujowie pobudowali w latach siedemdziesiątych domki w Wil- kowicach, jeździłem tam na wakacje przez całe liceum, całymi dniami szwendałem się po Bielsku, Bystrej, Ło- dygowicach... A w Bystrej jest znakomite muzeum Ju- liana Fałata. Wybierałem się studiować historię sztuki, więc to był zawsze ważny przystanek w wycieczkach po okolicy. Miło wspominam ten czas. Później już, w czasie pracy w katowickim BWA i potem w warszawskiej Za- chęcie, współpracowałem z Galerią Bielską BWA i Agatą Smalcerz. Brałem udział w komisjach kwalifikacyjnych i jury ogólnopolskiego konkursu malarstwa „Bielska Je- sień”, byłem członkiem rady programowej Galerii. Te- raz to świetna galeria, jedna z najciekawszych w Polsce.

Znów miłe wspomnienia...

Jednak to, co najważniejsze, wiąże się z teatrem.

W 2010 roku, zaproszony przez dyrektora Roberta Ta- larczyka, wyreżyserowałem na Małej Scenie Teatru

Villqist

w roli głównej

M i r o s ł a w B o c h e n e k

Rozmowa z Ingmarem Villqistem

(10)

6

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Polskiego swoją jednoaktówkę (napisaną specjalnie

dla tego teatru!) pt. Taka fajna dziewczyna jak ty. Grali w niej: Anna Guzik, Marta Gzowska-Sawicka (nomi- nowana za rolę Matti do Złotej Maski) i Artur Pierściń- ski, z którym dziesięć lat wcześniej spotkałem się na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu, gdzie grał w mojej sztuce Entartete Kunst. Rok później, w Teatrze Polskie- go Radia w Warszawie, wyreżyserowałem słuchowisko na podstawie Takiej fajnej dziewczyny w obsadzie biel- skich aktorek, Anny Guzik i Marty Gzowskiej-Sawic- kiej. W 2011 roku między innymi za to właśnie słucho- wisko otrzymałem z rąk Janusza Głowackiego nagrodę – statuetkę Don Kichota za debiut reżyserski. Wreszcie rok 2012 i marcowa prapremiera na Dużej Scenie biel- skiego Teatru Polskiego mojej adaptacji scenariusza fil- mowego Miłość w Königshütte. Ten spektakl i wszelkie perturbacje, jakie nastąpiły po tej prapremierze, to nie- wątpliwie moje dotychczas najważniejsze doświadczenie artystyczne i niestety także pozaartystyczne, precyzyjnie sytuujące miejsce artysty w obszarze prawdziwej Wiel- kiej Polityki – to znaczy... w głębokiej dupie. To wszyst- ko wydarzyło się w Bielsku-Białej.

Czy to miasto mnie polubiło? Nie mam pojęcia. Publicz- ność wypełnia szczelnie widownię moich bielskich in- scenizacji, spektakle są wyprzedane, wzbudzają krańco- we emocje, jedni mnie obrażają (i to jak!), inni gratulują.

Tak to już jest. A dla mnie Bielsko-Biała, a zwłaszcza biel- ski Teatr Polski, to miejsce, w którym w wieku pięćdzie- sięciu dwóch lat tak naprawdę stałem się w pełni świa- domym artystą.

To pytanie chciałem Ci zadać od zawsze... Jak to się stało, że nietuzinkowy historyk sztuki, kurator znakomi- tych wystaw ni stąd, ni zowąd przeistoczył się piętna- ście lat temu w dramaturga? To ewenement. Zazwyczaj pisarz debiutuje wierszem bądź jakimś kawałkiem prozy, a Ty – zaskakująco – dramatem! Taki był we- wnętrzny mus, tak wyszło, czy był to świadomy wybór?

Sam się nad tym nieraz zastanawiałem. Tylko, czy warto?

Tak się stało. Pewnie przez splot przypadków i różnych okoliczności w wieku czterdziestu lat podjąłem decyzję o odejściu z Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w War- szawie, gdzie pełniłem funkcję wicedyrektora od 1994 roku. Moim szefem była Anda Rottenberg. Zaakcepto- wała tę decyzję, zrozumiała... Z dnia na dzień zostawi- łem świetną pracę, stanowisko, bezpieczeństwo finanso- we, przywileje i postanowiłem żyć z pisania dramatów i pracy w teatrze. Dziś, po piętnastu latach, kojarzy mi się to ze skokiem na bungee i to z bardzo wysoka. Dzi-

siaj nadal wiszę przywiązany za nogi długą liną i dyn- dam – raz w górę, raz w dół, i tak w kółko. Taka dola artysty – na własne życzenie. Ale nie zamieniłbym tych lat na nic i za nic. Może to była odwaga, może brawu- ra, może desperacja, może głupota. Pewnie wszystko po trochu. Decyzja spóźniona o dwadzieścia lat... Pisałem od zawsze i zawsze do szuflady. Przez przypadek jedna z moich wczesnych jednoaktówek Oskar i Ruth ujrzała światło dzienne: wyreżyserowałem ten tekst, wystawi- łem w moim prywatnym Teatrze Kriket i tak to się za- częło. I trwa nadal.

Bardzo wiele wydarzyło się w moim życiu artystycz- nym przez te półtorej dekady. Niczego nie żałuję. Były chwile piękne i upiorne. Te i te – ważne. A teraz? Piszę, reżyseruję w teatrach, w Teatrze Polskiego Radia, ro- bimy wspólnie z Adamem Sikorą nasz drugi już film fabularny, wykładam na kierunku reżyserskim i ope- ratorskim Wydziału Radia i Telewizji im. Krzyszto- fa Kieślowskiego na Uniwersytecie Śląskim, jeżdżę na premiery zagraniczne moich dramatów... Czuję się arty- stą spełnionym, cenię to, co się wydarzyło i nadal zda- rza. Mam poczucie sensu

przebytej drogi twórczej.

Jesteś artystą o sze- rokich możliwościach, pracowitym jak mało kto. Czy wierzysz, że sztuka, literatura może przekonać wątpiących, iż prawda o życiu jest inna niż przekazywana w produktach kultury masowej? Przecież na- wet inteligentne osob- niki unikają tej prawdy, wolą odbierać świat po- wierzchownie, lajtowo, bez kłopotliwych pytań.

Kiedyś, dawno, dawno temu odpowiedziałbym, że tak. I zaciekle bym to uzasadniał. Kiedyś. W cza- sach naszej peerelowskiej młodości nurzanie się we wszelkich dyscyplinach sztuki było ucieczką, bu- dowaniem i odkrywaniem równoległego świata war-

Zdjęcie Ingmara Villqista na poprzedniej stronie:

Paweł JaNic Janicki

Jarosław Świerszcz, przewodniczący jury kwalifikującego obrazy do finału 33. Ogólnopolskiej Wystawy Malarstwa „Bielska Jesień” (1997), oraz Jacek Rykała i Teresa Sztwiertnia, członkowie komisji

Archiwum Galerii Bielskiej BWA

(11)

7

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

tości, nijak mającego się do komunistycznej rzeczywi- stości. I ty, i ja uciekaliśmy w literaturę, w sztukę. Ćpa- liśmy sztukę, zapijając ją przaśnym etanolem, bojąc się rozejrzeć wokół siebie. Polityka nas nie interesowała albo przerastała. Biedni, głodni, wciąż skacowani albo niedo- pici szwendaliśmy się po naszych miastach z tomikami poezji, Ulissesem, Czarodziejską górą, Mistrzem i Mał- gorzatą w chlebakach. Te książki w chlebakach i w na- szych głowach to była nasza wolność i szlachectwo. Od księgarni do księgarni, od speluny do speluny. Ten wy- imaginowany świat, świat nierealny, dzięki Bogu, został w nas i okazał się niezłą szczepionką przeciw kapitali- stycznemu syfowi. Zachowaliśmy trzeźwość (co za para- doks!) wobec współczesnej tak zwanej popkultury. Nie damy się na nią nabrać. Ale my już mamy szósty krzy- żyk na karku. Jesteśmy outsiderami. Emerytami i wete- ranami sztuki. Na naszą skalę. Nie wymyślimy już Bóg wie czego. Kontestujemy. To wygodne. A ci dzisiejsi mło- dzi artyści, miłośnicy sztuki, odbiorcy sztuki, wrażliwi, wykształceni lepiej niż my, poszukujący dziś swego ko- deksu wartości pośród tsunami pseudoartystycznego

badziewia... Im musi być ciężko. Dobrze, że mamy to za sobą. Ale co dalej? Oby tylko nie zgorzknieć i nie zdzi- waczeć w swojej wieży z kości słoniowej. Albo z mgły.

W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że najważniejszym zdarzeniem w Twoim życiu była choroba mamy. Czy nauczyła Cię pokory, czy nabrałeś dystansu do tego, co robisz? Nie masz wrażenia, że twórca za sukces arty- styczny zawsze płaci wysoką cenę w życiu prywatnym?

Choroba Mamy to była najważniejsza cezura w moim życiu. Jednego dnia wszystko się skończyło. W chwili, w której dowiedziałem się w rozmowie telefonicznej, że moja Mama doznała udaru, podjąłem decyzję, że wy- jeżdżam z Warszawy i wracam do Chorzowa. Wsiadłem w samochód i wróciłem na Śląsk. Nawet nie pamiętam drogi. Zostawiłem wszystko. W Chorzowie, po kilku- nastu latach pracy i mieszkania w Warszawie, musia- łem zacząć od początku. Byłem sam, nie mam rodzeń- stwa. Moja ówczesna partnerka nie była zainteresowana pomaganiem mi. Została w Warszawie. Bała się tej cho- roby. Rozumiem to. Dałem radę. Już dziesięć lat miesz- kam z Mamą w Chorzowie. Mama nie mówi, ma afa- zję. Jest w dobrej formie i jest niezwykle dzielna. Praca, sztuka pomogły mi odnaleźć się w nowym życiu na Ślą- sku. Bardzo zrogowaciała mi skóra, a dupa stała się bar- dzo twarda. Zapłaciłem słono za to, że mogę być w sztu- ce Villqistem i robić to, co robię. Tak musi być.

Twoje dramaty wystawiane są w całej niemal Europie.

Zaciekawiło mnie Sarajewo* leżące w bliskich memu sercu stronach. Jak w tym tragicznie doświadczonym przez wojnę kraju została odebrana Twoja sztuka?

Premiera Nocy Helvera miała miejsce w 2004 roku w Ka- merni Teatar 55 w Sarajewie, w reżyserii Dino Musta- ficia. Bardzo ciekawy spektakl, świetnie przyjęty przez krytykę i publiczność. Pokazywany na kilku festiwa- lach. Sarajewo to miasto okrutnie doświadczone przez historię, z trudno zabliźniającymi się ranami. Ale wła- śnie w takich miejscach ludzie starają się jak najszybciej wrócić do normalności. Zapomnieć, pamiętając. Taka jest natura człowieka. Oczyszczenia i uwolnienia szuka- ją w różny sposób, między innymi w sztuce, także w te- atrze, który jest dyscypliną szczególnie predysponowa- ną, przez zbiorowe przeżycie, do rytuału oczyszczenia, na różnych poziomach. I pewnie ten właśnie mój dramat również w jakiś sposób pozwalał publiczności na neutra- lizację jednostkowych i zbiorowych traum, jakie wnio- sła w to miasto bezsensowna wojna. Na popremierowym spotkaniu widzowie opowiadali o swoich doświadcze- niach z czasu oblężenia Sarajewa. Upiorne, przerażające

Mirosław Bochenek – poeta, felietonista, autor tekstów piosenek.

Na łamach RI

rozpoczynamy cykl jego rozmów z ludźmi kultury.

?

* W Bośni i Hercegowinie.

(12)

8

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e historie, sumujące obrzydliwą historię XX wieku, wieku

wojen, eksterminacji i ludzkiego zezwierzęcenia.

Po Twoim debiucie kinowym filmem Ewa jestem prze- konany, że ta właśnie muza wciągnie Cię na dobre.

Czy mam rację?

Wspólne projekty filmowe rozpoczęliśmy z moim przy- jacielem, wybitnym operatorem filmowym Adamem Si- korą w 2005 roku. Zrealizowaliśmy kameralny film na podstawie mojego dramatu Helmucik. Obsadę two rzyli aktorzy Teatru Wybrzeże w Gdańsku (tam pracowałem jako etatowy reżyser w latach 2001–2006), którzy grali w teatralnej wersji Helmucika. Produkcję sfinansowa- ło Kulturbüro miasta Essen. Scenografię wykonał Eu- gen Bednarek, muzykę napisał Olo Walicki. Faktyczny nasz, z Adamem Sikorą, pełnometrażowy debiut fabu- larny to film Ewa, do którego wspólnie napisaliśmy sce- nariusz. Otrzymaliśmy za niego w 2010 roku nagrodę za debiut reżyserski na Międzynarodowym Festiwalu Fil- mowym „Era Nowe Horyzonty” we Wrocławiu i w tym samym roku nagrodę za debiut na Nowojorskim Festi- walu Filmów Polskich. Obecnie jesteśmy po pierwszej części zdjęć do drugiego naszego filmu fabularnego Mi- łość w mieście ogrodów, na który już otrzymaliśmy część dofinansowania ze Śląskiego Funduszu Filmowego Sile- sii-Filmu. W rolach głównych wystąpią: Maja Ostaszew- ska, Andrzej Chyra, Grażyna Szapołowska, Michali- na Olszańska (II rok PWST w Warszawie). Druga część zdjęć latem tego roku.

Czy film mnie wciągnie? Już mnie wciągnął. Film to duże pieniądze na produkcję (nieporównywalnie większe niż w teatrze), które trzeba zdobyć. To bardzo trudne i trwa bardzo długo. Pracujemy już z Adamem Sikorą nad ko- lejnym scenariuszem. Ale najpierw musimy zrobić Mi- łość w mieście ogrodów. To trudny i skomplikowany pro- jekt, któremu oddajemy się obecnie bez reszty.

Krytyka raczej Cię nie rozpieszcza, natomiast zwykli odbiorcy cenią to, co piszesz, prezentujesz, reżyseru- jesz. Trochę tych nagród od publiczności otrzymałeś przecież. Ja ująłem to, co przekazujesz czytelnikom, widzom, jako „szorstką czułość” – a co oni mówią Ci po obejrzeniu, przeczytaniu lub wysłuchaniu Villqista?

„Szorstka czułość”... trafnie to ująłeś. Chyba tak jest z tymi moimi tekstami i spektaklami. A co do krytyki:

krytyka ma boleć i musi boleć. Krytyka nie może być głaskaniem i cmokaniem, ma być dotkliwym świadec- twem, że kogoś obchodzi to, co robisz. Wtedy jest coś warta. Pochlebnej krytyki się nie czyta, to takie ble-ble.

Ty sam i tak wiesz, co zrobiłeś i co to jest warte. Co jest dobre w spektaklu, a co złe, co puszczone albo zaniecha- ne. Żadna recenzja nie pomoże. Krytyka zła, miażdżąca, napastliwa hartuje i daje do myślenia, nie pozwala za- szumieć wodzie sodowej w głowie, trzyma ego na smy- czy (chociaż mojego ego to raczej nic nie utrzyma już na wodzy). O tym, co robię, napisano już nawet nie wiem ile recenzji: dobrych, złych, mądrych, wrednych, dają- cych do myślenia, nawet ordynarnych i takich – nijakich.

Dzięki Bogu. Bo to znaczy, że kogoś obchodzi to, co ro- bię. Trzeba sobie zapracować na napastliwość krytyki.

Ja zapracowałem. Trzeba umieć wytrzymać pomijanie, lekceważenie. Ja to potrafię. I pracuję dalej. A spotkania z czytelnikami czy widzami po spektaklach, albo gdzieś na ulicy... To bardzo intymne sytuacje. Najważniejsze chwile dla artysty. O tym nie można mówić publicznie.

Ingmar Villqist (wł. Jarosław Świerszcz), urodzony w 1960 r.

w Chorzowie. Z wykształcenia historyk sztuki, wieloletni ku- rator i pracownik galerii. Jeden z najwybitniejszych współcze- snych polskich dramaturgów. Debiutował Nocą Helvera (druk w „Dialogu”, 2000). Jest też autorem m.in. sztuk: Beztle- nowce, Preparaty, Sprawa miasta Ellmit, Czarodziejka z Har- lemu, Kompozycja w słońcu, Kompozycja w błękicie, Lemury, Fantom. Wystawiane są w teatrach polskich i zagranicznych, m.in. w Bułgarii, Bośni i Hercegowinie, Niemczech, Wielkiej Brytanii, we Włoszech. Często sam je reżyseruje, np. w te-

atrach Rozmaitości w Warszawie, Wybrzeże w Gdańsku, Pol- skim w Poznaniu, Śląskim w Katowicach. Reżyseruje również sztuki innych autorów. W latach 2008–2010 był dyrektorem Teatru Miejskiego w Gdyni. W Bielsku-Białej w Teatrze Pol- skim wyreżyserował swoje sztuki Taka fajna dziewczyna jak ty (2010) oraz Miłość w Königshütte (2012). W roku 2010 debiu- tował w filmie jako współscenarzysta i współreżyser obrazu Ewa. Laureat nagród teatralnych, filmowych, radiowych, kilka razy nominowany do Paszportu „Polityki”. (red.)

Prapremiera Miłości w Königshütte Ingmara Villqista, Teatr Polski w Bielsku-Białej, 2012

Tomasz Wójcik

(13)

9

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

I tak pod jednym dachem spotkali się słowaccy go- ście i polska publiczność. Zabrzmiał koncert muzy- ki poważnej w wykonaniu Slovak Quartetu, w którego programie znalazły się utwory Josepha Haydna i słowac- kiego kompozytora Ilji Zeljenki. Otwarto wystawę Bien- nale Ilustracji Bratysława 2011 – prestiżowego między- narodowego przeglądu ilustracji książkowej dla dzieci i młodzieży. Rozstrzygnięto konkurs fotograficzny Przy- łapani na czytaniu (I miejsce Michał Rezik, II miejsce Adrianna Legoń, III miejsce Zuzanna Ďuriková, wy- różnienie Gabriela Moczydłowska). Z cienia wyszli po- eta Ján Gavura oraz prozaicy Vladimír Balla i Vito Sta- viarský. Marta Součková, historyk i teoretyk literatury na Uniwersytecie Preszowskim, podjęła tematykę zwią- zaną z prozą słowacką po 1989 roku, a Helena Jacošová, dyrektor Instytutu Słowackiego w Warszawie, opowie- działa o działaniach tej placówki na rzecz popularyzacji kultury swojego kraju w Polsce (bieżący program imprez IS dostępny jest na stronie www.instytutslowacki.pl/).

Dzięki umiejętności opowiadania, otwartości, ale także pełnemu humoru dystansowi do siebie i własnych działań Słowacy bez problemu nawiązali kontakt z wi- downią, wciągając ją w swój świat.

Ján Gavura (rocznik 1975) dał się poznać jako czło- wiek wszechstronny – poeta, krytyk literacki, tłumacz poezji i prozy z języka angielskiego, redaktor czasopi- sma „Enter”, wykładowca uniwersytecki, działacz Eu- ropejskiego Domu Poezji, a nawet teolog. Żartobliwie wyznał, że robi to, co lubi i jeszcze go za to chwalą. Nie jest przecież tajemnicą, że za swą twórczość poetycką otrzymał wiele nagród. W jego poezji dominują nihi- lizm i depresyjność. Ale jak sam twierdzi, jeśli wszyst- ko jest w porządku, to nie ma o czym pisać – poezja po- jawia się wtedy, gdy jest problem. Dlatego też nie może

jednym dachem Pod

A g n i e s z k a K o b i a ł k a

Pod koniec października 2012 roku za sprawą Książnicy Beskidzkiej i Krajskiej knižnicy w Żylinie odbył się w Bielsku-Białej trzydniowy Festiwal Kul- tury Słowackiej. Doskonała okazja do przełamania barier, poznania ciekawych ludzi, a przede wszyst- kim bezpośredniego kontaktu z szeroko rozumia- ną kulturą południowych sąsiadów.

Agnieszka Kobiałka – absolwentka filologii polskiej UJ, recenzentka z zamiłowania, interesuje się teatrem i muzyką rockową.

ona być dziś tylko zabawą. Powinna podejmować waż- ne tematy, gdyż stanowi swoiste medium będące w sta- nie ocalić nawet ludzkie życie. Współczesny świat, gdzie markety wyznaczają pory roku, musi na nowo nauczyć się odkrywać przyrodę, bo w niej – w przeciwieństwie do społeczeństwa – są reguły. Stąd częste w twórczości Gavury motywy powrotu do przyrody i religii – nieusta- jące poszukiwanie ładu i sensu.

(14)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

10

Ładu i sensu poszukuje również „najdziwniejszy”

słowacki pisarz, Balla (rocznik 1967), etatowy urzędnik i zdobywca nagrody Anasoft litera. Swoje książki sygnu- je tylko nazwiskiem, chcąc w ten sposób stworzyć wła- sną markę (w Polsce ukazały się jego Niepokój, Świadek i Podszepty w przekładzie Jacka Bukowskiego). Bielska publiczność mogła się przekonać, że pisarz jest outside- rem. Nie identyfikuje się z żadną grupą literacką, nie jest głosem pokolenia. Jest za to mistrzem zwięzłej wypowie- dzi – za pomocą kilku zdań potrafi rozbawić, wzruszyć, przestraszyć, a przede wszystkim zmusić do myślenia.

Wyznał, że tekst jest dla niego azylem, a pisanie „mar- ną walką o poprawienie świata”, o stworzenie dobra ze zła. Proza Balli jest więc pełna niespodzianek. Obfitu- je w groteskę i erudycyjne odwołania – autor uwielbia eksperymentować na dziełach klasyków. Przeciętność przeplata się w niej z niezwykłością, naiwność z filozo- ficznymi pytaniami. Nie ma typowej fabuły, dobrych czy złych bohaterów. Jest za to ułomny wobec realności język i fantazja, którą albo się kocha, albo nienawidzi.

Mistyfikacje i czarny humor nie opuszczają także tekstów Staviarskiego (rocznik 1960), absolwenta pra- skiej szkoły filmowej FAMU, byłego pracownika izby wytrzeźwień i zakładu psychiatrycznego. Staviarský jest przedstawicielem szkoły opowiadania wzorowanej na Jaroslavie Hašku, Karelu Čapku czy Bohumilu Hra- balu. Jego prozę charakteryzuje narracja rodem z filmu (realizm, krótkie dialogi i wewnętrzna dynamika) oraz zdolność przekazywania elementarnych prawd o ludz- kości. Autor nieustannie balansuje na krawędzi natura- lizmu, sentymentalizmu i horroru, wciągając czytelnika do gry z wyobraźnią. Dużą rolę w jego tekstach odgry-

wa specyficzny humor – czarny na zewnątrz, a w środku pełen kolorów i ciepła. Z bielską publicznością Staviar- ský podzielił się swoją fascynacją Romami – ich światem i podejściem do życia. To właśnie o nich napisał pierw- szą książkę pt. Kiwader (przetłumaczoną na język pol- ski przez Izabelę Zając i Miłosza Waligórskiego) i wyda- ne w 2012 roku Czarne buty.

Urok bez blichtru, zabawa bez komercji, ciepło w je- sienne dni – tak w skrócie można opisać Festiwal Kultu- ry Słowackiej w Bielsku-Białej. Nie ulega wątpliwości, że to ludzie i wprowadzona przez nich atmosfera przybli- żyli kulturę Słowacji. Jednak szkoda, że nie wyszedł on na ulice, nie opanował miasta, tylko pozostał w murach Książnicy Beskidzkiej i Akademii Techniczno-Humani- stycznej. Szkoda, że zabrakło festiwalowego offu w posta- ci forów dyskusyjnych, warsztatów twórczych etc. (choć w zaproszeniu była mowa o wielu atrakcjach czekających na uczestników spotkań) czy młodych ludzi żądnych po- znawania obcych kultur i doceniających tego typu dzia- łania. Pomimo to impreza stała się kolejnym krokiem do przodu w polsko-słowackiej współpracy.

Współpraca ta dość prężnie rozwija się w naszym mieście, chociaż nie wszyscy o tym wiedzą, być może ze względu na słabą reklamę. Dlatego warto przypomnieć np. o zrealizowanym (maj 2011 – kwiecień 2012) przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej i Oravské kultúrne stredisko w Dolnym Kubinie projekcie „Tam, gdzie Wy, tam i my” (komplementarnie w Słowacji był realizowany projekt „Od leta do jari spoločne vy i my”).

Polegał on na nasyceniu i wzbogaceniu działaniami transgranicznymi kilkunastu przedsięwzięć tradycyj- nie organizowanych przez zaprzyjaźnione instytucje.

Na poprzedniej stronie:

Spotkanie z Vladimírem Ballą i Vito Staviarskim

Gra Slovak Quartet Otwarcie Festiwalu Archiwum Książnicy

Beskidzkiej

(15)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

11

Wybrani polscy i słowaccy twórcy nieprofesjonalni (mu- zycy, tancerze, aktorzy, rzeźbiarze), instruktorzy i ani- matorzy kultury uczestniczyli w imprezach po obu stro- nach granicy, nawiązując kontakty, poznając metody pracy sąsiadów i wymieniając doświadczenia. Chodzi- ło o zainicjowanie, wspieranie i zacieśnienie współpra- cy kulturalnej między polskimi a słowackimi członka- mi nieprofesjonalnych grup i zespołów artystycznych, a także popularyzację ich działalności zarówno po stro- nie polskiej, jak i słowackiej. Uczestnicząca w imprezach publiczność i mieszkańcy terenów przygranicznych mie- li niepowtarzalną okazję zobaczyć i poznać zróżnicowa- ny kulturowo dorobek sąsiadów.

Na uwagę zasługuje również Leksykon polskich i sło- wackich fotografów tatrzańskich autorstwa bielskiego fo- tografika Kazimierza Gajewskiego i jego słowackich oraz polskich współpracowników, wydany pod koniec 2011 roku w ramach projektu „Ocalić od zapomnienia foto- grafie polsko-słowackiego Podtatrza i Tatr”. Głównym celem jego realizatorów było odnalezienie i ochrona sta- rych zdjęć (źródeł wiedzy na temat czasów minionych) znajdujących się w placówkach muzealnych i zbiorach prywatnych. Opracowany w dwóch wersjach języko- wych leksykon (pierwsza polsko-słowacka próba zmie- rzenia się z historią tatrzańskiej fotografii na przestrzeni wieków) zawiera kilkaset biogramów, teksty poświęco- ne historii tatrzańskiej i spiskiej fotografii, obszerną bi- bliografię oraz ponad 100 zdjęć.

Jest więc nadzieja, że dzięki tego typu działaniom za- czniemy w końcu lepiej dostrzegać to, co dzieje się u po- łudniowych sąsiadów (np. w Bratysławie, Koszycach), a w Polsce już niebawem zapanuje moda na Słowaków i ich twórczość filmową, muzyczną, literacką czy pla- styczną.

Ale byłem ostrożny, bo słyszałem kiedyś wypowiedź Bogusława Kaczyńskiego (nie mylić z innymi osobami o tym samym nazwisku!), że trzeba dwudziestu lat pracy, by zapracować na sukces. Więc to nie tak od razu będę uznawany, drukowany, nagradzany? Nie od razu spadną na mnie złotym deszczem zaszczyty, łącznie z wymier- nymi pieniędzmi, za które będę mógł żyć skromnie, ale godnie? Bez zastanawiania się, czy w ciucholandzie ku- pić kurtkę za 5 zł, czy zaszaleć i wybrać dwa razy droż- szą. Czekać mnie miało – wedle słów Kaczyńskiego – aż dwadzieścia (nie tylko siedem, jak w Biblii) lat chudych.

By nie wegetować przez te dziesięciolecia oczekiwa- nia, postanowiłem ukończyć szkoły. A jak już co posta- nowię, to realizuję, bowiem nie uznaję półśrodków czy pozorowanych działań. Skończyłem więc technikum, a później studia. Niektórzy byli w kłopocie, bo nie wie- dzieli, jak się do mnie zwracać: czy „panie magistrze in- żynierze”, czy „panie poeto”. Ja zaś to miałem głęboko

J u l i u s z W ą t r o b a

Juliusz Wątroba – z zawodu inżynier włókiennik, z powołania poeta i satyryk, autor już trzydziestu tomików wierszy, fraszek, prozy.

Sukces?

Książnica Beskidzka w Bielsku-Białej, Krajska knižnica w Ży- linie: Festiwal Kultury Słowackiej, Bielsko-Biała, 24–26 paź- dziernika 2012. Patronat honorowy: Marek Lisansky, Konsul Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie.

Kiedyś wierzyłem ślepą wiarą, że jeśli mam powo- łanie do tego, by być poetą, jeśli będę wytrwale pracował nad wykorzystaniem wrodzonych pre- dyspozycji, to muszę dojść do wyżyn, które do- prowadzą do tego, że z mojego poezjowania ja- koś wyżyję.

(16)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

12

w nosie, bo tytuły nie ulepszą człowieka, ale też na szczę- ście nie zabijają człowieczeństwa. Cały czas moich edu- kacyjnych poczynań to dwutorowa praca, jakby dwa fakultety robione równocześnie. Jeden w państwowej szkole i uczelni; drugi – ten istotniejszy, do którego zo- stałem powołany pewnie przypadkowo przez Czynniki Wyższe – to Autoinstytut Poezji, w którym sam byłem dla siebie wykładowcą i studentem, promotorem i dyplo- mantem, i doktorantem pod własnym kierownictwem piszącym przewód doktorski. Tematem była oczywiście – Poezja, przez duże P.

Po ukończeniu obu uczelni poszedłem do pracy, by z czegoś żyć przez dwadzieścia lat, nim zacznę czerpać należne profity z tego prawdziwego źródła satysfakcji i spełnienia, jakim było pisanie wierszy. Tu muszę wy- znać, że po pracy zawodowej pracowałem również na drugim i trzecim etacie (już bez finansowej gratyfika- cji), moim warsztatem stawały się: biurko, kartki białego papieru, wyostrzone ołówki, maszyna do pisania, a nade wszystko szare komórki, które wtedy robiły się tak ko- lorowe, że gdyby je mogli zobaczyć malarze, to szczerze by mi zazdrościli tak barwnej palety...

Powstawały wiersze. Z czasem coraz sprawniej napi- sane i doskonalsze. Drukowane. Dostrzegane. Nagradza- ne w prestiżowych konkursach, o wielkich tradycjach, ale o tak malutkich nagrodach, że czasem nie wystarczały na podróż po ich odbiór. Zaczęły ukazywać się książki.

O których też pisano. Równocześnie z poważną twórczo- ścią wymyślałem setki wierszyków okolicznościowych z różnych okazji. Za „Bóg zapłać” i „dziękuję”. Bo prze- cież pisze się samo i to, „co tylko ślina panu na język przyniesie”, jak mi powiedziała z poczuciem wyższości pewna artystka, która zajmuje się haftem krzyżykowym.

Mijały lata. 5, 10, 15. Jeszcze tylko pięć lat do tej za- czarowanej dwudziestki, gdy wreszcie rzucę pracę eta- tową, bo sama forsa będzie spływać złotym atramentem z twórczego pióra! Ale nie, nic z tych rzeczy. Nawet Bo- gusław Kaczyński mnie oszukał. Wprawdzie jestem zna- ny w pewnych kręgach, w antologiach moje wiersze są obok wierszy noblistów i największych klasyków, więc do czegoś w twórczości doszedłem, dobiegłem, doczoł- gałem się z wywalonym jęzorem, ale to nie to. Ze wzro- stem osiągnięć twórczych absolutnie nie idzie w parze malejąca zawartość mojej sakiewki, bo w międzyczasie zmienił się ustrój, a kultura, zaś w szczególności poezja, traktowana jest jak niechciane dziecko poczęte z gwałtu seryjnego mordercy na wielokrotnej recydywistce, któ- re wyrzucono na śmietnik...

Co dalej robię? Piszę! Uparcie! Od czterdziestu dwóch lat. Pęcznieje biblioteczka moich książek. Lista publikacji wydłuża się jak rolka zapachowego papieru toaletowego nowej generacji albo tasiemiec uzbrojony.

Na konkursy wierszy już nie wysyłam. Trzeba ustąpić miejsca młodszym, jeszcze pełnym (jak ja niegdyś) wia- ry w sens pisania. Ale nadal piszę jak szalony. Wiersze, za które dostaję najpiękniejsze honorarium – w postaci uśmiechu i wdzięczności obdarowanych. Piszę z potrze- by dzielenia się sobą. Już mnie niewiele zostało, ale kto to wie? A że na chleb nie starcza? Nie godzi się o tym mó- wić, bo to takie niepoetyckie! Piszę, bo podobno mam talent, jak mi wielokrotnie mówili różni ważni ludzie.

Muszę pisać, bo to jedyne, co tak naprawdę umiem ro- bić, a nade wszystko dlatego, że ciągle mam przed ocza- mi ową ewangeliczną przypowieść o talentach, które trzeba pomnażać, bowiem po to nam dane – choćby za cenę biedy i ironicznych uśmieszków bliźnich. Wpraw- dzie nie wiem, z czego będę żył po chorobie, ale prze- cież „ptaki niebieskie nie sieją i nie orzą”, a jakoś sobie radzą, zaś ja jeszcze piszę, więc jakoś musi być, choć- by i nie mieć. Bowiem zapomniałem w tym misternie ułożonym i wypracowanym przepisie na życie o jeszcze jednym, może najważniejszym, a niezależnym ode mnie czynniku – szczęściu!

Ale zaświtało mi holograficzne światło w łepetynie!

Może przerzucić się na prozę! Prozę popularną, dla ko- biet, o zabarwieniu sentymentalno-romansowo-ero- tycznym. To byłby strzał w dziesiątkę! Już widzę oczami wyobraźni kolejki do kiosków i księgarń po moją debiu- tancką powieść pod, jakże wymownym i komercyjnym, tytułem: W hipermarkecie poczęte dziecię.

To już koniec. Z poezją i z tymi niepotrzebnymi zwie- rzeniami. Biorę się ostro, od tej chwili, za prozę, bo gdy za mądrą poezję i wartościową satyrę nikt mi nie chce płacić, to na głupiej prozie muszę wreszcie zbić koko- sy! Tedy do dzieła.

W hipermarkecie poczęte dziecię (powieść)

Rozdział I

Cóż – firma taka sobie maleńka, nieduża. 

Ziarenko piasku w pustyni biznesu. I lu- dzie podobni ziarenkom: malutcy, cichutcy,  spolegliwi, dźwigający na wątłych plecach  krzyżyki  dni  powszednich  i  odświętnych. 

(17)

13

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Budynek firmy również tyciuteńki, wciśnię- ty  w  narożnik  starego  rynku.  Niepozorny  i nierzucający się w oczy, niczym grzecz- ni  pracownicy  przemierzający  jego  kory- tarzyki i zastraszone wnętrza. I produk- cja firmy też malutka, na miarę talencików  i pracowitości tych ludzików, których los  i raczkujący, wredny kapitalizm skazał na  siebie. Mikroskopijne też pensyjki malut- kich ludzików, bo po cóż krasnoludkom duże  pensje?

Ale  obok  tych  spraw  małych,  nieistot- nych  błahostek,  codziennych  smuteczków  i bojaźliwych uśmieszków, dzieją się rze- czy WIELKIE. Oto bowiem w pobliżu powsta- je hipermarket. Już rozpiera się bezczel- nie łokciami, obcym kapitałem zastrasza...

Tak będzie zaczynała się ta powieść. Po znajomości już można zapisywać się na subskrypcję! Pierwsze wy- danie w ograniczonym nakładzie, więc się pospieszcie!

Jeśli to mi nie wypali, już mam alternatywne wyj- ście: będę pisał krótkie opowiadanka dla dzieci i mło- dzieży. Takie, przy których też nie trzeba myśleć, a czyta się je lekko, łatwo i przyjemnie. Spróbuję, tak na pocze- kaniu, napisać miniaturkę dla rezolutnych dzieciaków, którą mogą również czytać dorośli.

Aniołek

Mama siedziała w łazience i depilowała  nogi. Zapytałem ją grzecznie:

– Mamusiu, a ptaszki mają piórka?

– Przecież dobrze wiesz, to po co pytasz?

– A aniołki też mają?

– No... chyba... – odpowiedziała niepew- nie mama.

– Chyba czy na pewno, bo ja jeszcze nie  widziałem aniołka – nie dawałem jej spokoju.

– Bo aniołki są niewidzialne.

–  Jak  są  niewidzialne,  to  skąd  wiesz,  że mają piórka?

– Bo fruwają jak ptaki i tak je malu- ją artyści.

– Samoloty też fruwają, a nie mają pió- rek!Mama głęboko westchnęła i spojrzała na  mnie takim dziwnym wzrokiem.

– Dobra, mamusiu, już dziś nie będę cię  męczył tymi aniołkami, ale powiedz mi za  to, dlaczego pieski i inne zwierzątka mają  sierść?

–  Ptaszki  mają  piórka,  a  zwierzątka  sierść.

– Ale po co? 

– Aby im nie było zimno.

– To aniołkom jest zimno, choć tak bli- sko słońca fruwają?

– Miało już dzisiaj nie być o aniołkach!

–  Przepraszam,  mamusiu...  To  w  lecie  zwierzątkom też jest zimno?

– Nie jest zimno!

– To dlaczego mają piórka?

– Bo im wyrosły!!! – mama się coś nie- cierpliwi, nie wiem dlaczego, i coraz bar- dziej nerwowo depiluje nogi.

– Jeszcze raz ci powtarzam: ptaszki mają  piórka,  zwierzątka  sierść,  a  ludziom  ro- sną włoski!

– Ale zwierzątka się nie depilują...

– Nie... – zasyczała mama.

– To dlaczego ty się depilujesz?

– Bo nie jestem zwierzątkiem!!!

– Ale przecież też jesteś ssakiem.

– Tak! Jestem!! I już do końca wyssałeś  ze mnie resztki cierpliwości!!! – wrzasnę- ła mama i ze złością zatrzasnęła mi przed  nosem drzwi do łazienki.

Dziwni ci dorośli. I tacy jacyś nerwo- wi...

Ale ze mnie naiwniak! Które dziecko dzisiaj jeszcze chce czytać książki!

Przecież atrakcyjniejsze jest ślęczenie przed kompu- terem, nad jakąś krwawą grą, gdzie trup ściele się często i gęsto, albo nieustanne pykanie na telefonach komór- kowych. No, w ostateczności można oglądnąć jakiś pro- gram ekstra, wybrany ze stu tysięcy kanałów... Ale żeby czytać książkę? A cóż to takiego?

Przyjdzie mi wymyślić jeszcze jakiś inny sposób, który przyniesie pieniądze z pisania. Może zacznę pi- sać przemówienia politykom – ociekające nienawiścią, żądzą władzy i prymitywizmem, ale za to nieco barw- niej i trochę poprawniej? Może...

Agata Tomiczek-Wołonciej

(18)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

14

Maria Trzeciak (M.): Podobno teraz jest znacznie więcej ludzi piszących wiersze niż tych czytających poezję. Nie- którzy otwarcie deklarują, że jej nie rozumieją.

Franciszek Nastulczyk (F.): Zawsze tak było. Poezję czy- tają głównie poeci. To jest nisza, bardzo wąska, i nie ma się co łudzić, że będzie inaczej.

Krystyna Krzyżanowska-Nastulczyk (K.): Może rzeczywi- ście teraz mniej osób rozumie i czyta poezję, ale jest wciąż grupa ludzi o pewnej wrażliwości. Tak też było zawsze – procentowo liczba czytających wiersze jest w każdym pokoleniu jednakowa. Na spotkania poetyckie przycho- dzi publiczność w różnym wieku – od młodzieży szkol- nej po ludzi starszych.

F.: Czasem młodzi przychodzą zobaczyć gwiazdę. Teraz gwiazdą jest Świetlicki, cytują go z pamięci. I w każdym pokoleniu są tacy, którzy w wieku gimnazjalnym czy li- cealnym zaczynają pisać. Z drugiej strony, kiedyś poezja była czytana z braku innych zajęć. Dziś czas szybciej pły- nie i inaczej angażuje wrażliwość. Jest więcej możliwości włączenia się w coś innego – ruchy ekologiczne, film, fo- tografię. Technika i dostępność sprzętu sprawiły, że ro- bienie takich rzeczy jest znacznie łatwiejsze.

K.: Wydaje się, że ludzie mają więcej wolnego czasu, nie- kiedy pieniędzy, które pozwalają im rozwijać zaintere- sowania i pasje. Inwestują na przykład w sprzęt foto- graficzny czy komputerowy. Ale z drugiej strony wielu młodych ludzi tego czasu nie ma, bo musi poszukiwać pracy, wciąż podnosić swoje kwalifikacje lub je zmie- niać, dorabiać się.

F.: Fajny chłopak z Rudzicy przyjeżdżał na warsztaty poetyckie, po liceum poszedł na studia, potem jeszcze

przysłał zaproszenie na ślub – i koniec, chyba więcej nie pisze. Może to jest tak, jak mawiał czeski poeta Fran- tišek Hrubín: niegodne mężczyzny jest pisać wiersze.

Możliwe, że jeszcze kiedyś wróci do pisania. Jak świet- ne poetki Irena Wyczółkowska z Opola i Genowefa Ja- kubowska-Fijałkowska z Mikołowa. Obie odkrył w la- tach 60. XX wieku Tymoteusz Karpowicz, publikowały w „Odrze” i innych pismach. A potem na wiele lat prze- rwały twórczość, przeszły różne życiowe zawirowania – i znowu piszą.

Franciszek Nastulczyk, urodzony w Bystrzycy na Zaolziu, wcześnie zaczął pisać. Środowisko sprzyjało. Piszących po polsku autorów było tam wtedy sporo, silna i aktywna sekcja literacko-artystyczna PZKO organizowała poetyckie konkursy.

Wystartował. Zanim po studiach przyjechał do Bielska-Białej, miał już na koncie dwa tomiki. I zadziwiającą dla tutejszych umiejętność odróżniania w mowie „u” od „ó” i „ch” od „h”.

Krystyna Krzyżanowska-Nastulczyk, bielszczanka, jako po- etka debiutowała w 2005 roku na antenie Radia Łódź w kon- kursie na haiku. W 2007 roku wydała debiutancki tomik Elf w adidasach. Wcześniej żywiła przekona nie , że wystarczy jej malarstwo. Ale nie wystarczyło. Wiersze, które miała w gło- wie, domagały się wyjścia. Zilustro wa ła je sama. Do dziś wy- dała już trzy tomiki. – I nie umiem przestać – mówi.

K.: To jest taki moment zatrzymania, intuicyjnego zro- zumienia rzeczy, otwarcia umysłu, wyostrzenia zmy- słów. Wtedy siadam i piszę. Czasem wiersz przychodzi zaraz, kiedy indziej pojawia się tylko myśl, wizja, nad którą trzeba pracować. Nie ma reguły.

M.: I jak się taki moment pojawia, trzeba pisać?

M a r i a T r z e c i a k

trzeba rozmawiać

Maria Trzeciak – niebanalna w swoich spo-

strzeżeniach dziennikarka, publicystka, redaktorka „Pełnej Kultury!”

i „W Bielsku-Białej.

Magazynu Samorządowego”, a także specjalistka DTP.

O poezji

(19)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

15

F.: Gdybym nie miał z tego frajdy, to bym nie pisał. Nie piszę dla przyszłych pokoleń ani dla wzbogacenia kogoś.

To wzbogaca mnie. Chociaż czasem myślę: E, co ja się będę powtarzał. I wtedy dobrze mi robi przekład. A po- tem wracam do siebie.

K.: To jest ta radość pisania.

F.: Niektórzy mówią, że przymus.

K.: Nie przymus.

F.: Przyjaciel – słowacki poeta Valerij Kupka – mówi: jak nie musisz, to nie pisz.

M.: Jak to jest, kiedy dwoje poetów mieszka w jednym domu?

F.: Normalnie.

K.: Bo my część przestrzeni mamy wspólną, a część osob- ną. Każdy twórca wytwarza przestrzeń, do której nie do- puszcza drugiego człowieka. Po prostu wzajemnie sza- nujemy swój czas poświęcony na twórczość.

M.: A ile czasu możecie na nią poświęcić?

F.: Przez rok byłem na urlopie zdrowotnym, wtedy mo- głem pisać od rana. A jak nie miałem weny, siadałem do tłumaczenia. Żona z takiego urlopu nie korzystała, wi- dać jest mocniejsza psychicznie...

K.: Lubimy swoją pracę, ale czasem trzeba odreagować.

Praca nauczyciela nie kończy się za drzwiami szko- ły. Problemy uczniów towarzyszą nam w domu, pod- czas rozmów. Czasami są to bardzo trudne sprawy, które wpływają na nasz stan emocjonalny, sposób my- ślenia, pochłaniają czas wolny. Muszę sobie wtedy po- wtarzać: nie myśl o szkole, myśl o sobie. Dopiero wte- dy mogę pisać.

M.: Uczniowie wiedzą, że piszecie?

K.: Moi wiedzą, ale traktują to jako ciekawostkę. Uczę w gimnazjum sportowym. Dziewczęta są zainteresowa- ne przede wszystkim sportem i nauką, dużo czytają i są wrażliwe. Domyślam się, że niektóre piszą, namawiam je do tego, ale nigdy nie przyniosły mi swoich wierszy.

Franciszek jest nauczycielem wychowania fizycznego i infor- matyki w podstawówce. – Kalos kai agathos – mówi z lekka autoironicznie i przypomina Laur olimpijski Wierzyńskiego oraz twórczość zaolziańskiego pisarza Wilhelma Przeczka.

M.: Wiecie, kto czyta waszą poezję?

K.: Nauczyciele, bibliotekarze, czasem uczniowie.

F.: Naszych tomików nie ma w sprzedaży – bywają na- grodami w konkursach. Żeby przeczytać te wiersze, trze- ba iść do biblioteki. Gdy jeszcze były karty bibliotecz- ne, to je oglądałem, żeby sprawdzić, czy ktoś mój tomik brał do ręki. Bywało kilkanaście wypożyczeń. Przy- puszczam, że to byli młodzi piszący albo moi ucznio- wie. Kiedy zaczynałem, sam tak robiłem – sięgałem po tomiki poetów, o których słyszałem, których byłem cie- kaw. Czyli czytają nas ci, którzy sami piszą i uczniowie laureaci konkursów.

K.: Na spotkaniach poetyckich widać, że większość czy- telników to kobiety. A jako poetów zaprasza się na ogół mężczyzn. Trzeba odwrócić proporcje!

M.: Wyobrażacie sobie sytuację, że ktoś recytuje wa- sze wiersze, uczy się ich na pamięć? (Pytanie musiało być głupie, bo Nastulczykowie wymieniają skrępowa- ne spojrzenia).

K.: Podczas promocji tomiku poetyckiego mojej grupy li- terackiej Apostrofa w Książnicy Beskidzkiej wiersze na- szych autorów recytowali uczniowie. Zerkali przy tym w kartki. Interpretowali może inaczej, niż zrobiliby to autorzy. Szukali na przykład nowych środków wyrazu poprzez czytanie wierszy w formie piosenek hip-hopu.

Było to ciekawe doświadczenie. Ale ja wolę swoje wier- sze czytać sama.

M.: Nazywacie jakoś wasze miejsce w poezji? Należycie do jakiejś szkoły czy pokolenia?

F.: Teraz w poezji nie ma uznawanych przez wszystkich klasyków, generacji. Są raczej szkoły, frakcje, środowi- ska. No i są powroty. Powrócił na przykład popularny w latach 60. XX wieku ruch lingwistyczny z jego guru

Zacni małżonkowie poeci Małgorzata Lebda

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dla nas, pracowników Katedry Ży- wienia Zwierząt i Paszoznawstwa był jak ojciec – bardzo wymagający i niezwykle sprawiedliwy.. Zawsze nam przypominał o dążeniu do realizacji

9. W rozdziale VI § 16 dodaje się pkt 1.10, który otrzymuje brzmienie: Postępowanie rekrutacyjne do przedszkola przeprowadza się co roku na kolejny rok szkolny na wolne miejsca

10 stycznia podczas dorocznej gali w Bielskim Centrum Kultury poznaliśmy laureatów Nagrody Prezydenta Bielska-Białej w Dziedzinie Kultury i Sztuki. Zdobywcami Ikarów za rok

W Galerii Kobro pokazujemy projekty lalek i scenografii (tempery i collage na papierze) zrealizowa- ne dla Teatru Lalek Arlekin w Łodzi, lalki z Arlekina i lalki filmowe oraz maski

Jego osobisty lekarz opowiada jak podczas jednej z podróży Jan Paweł II nie czuł się zbyt. dobrze, po wcze śniej zjedzonych

Skłamałbym mówiąc, że przekazywane do wydania prace Profesora były przykładem redakcyjnej doskonałości – przeciwnie, niekiedy trzeba było natru- dzić się niemało,

nej stołówce Szkoły Podstawowej nr 37 wspólnie z władzami Bielska-Białej. W obu wydarzeniach wzięło udział prawie 300 osób. Wigilijne spotkanie odbyło się już po raz 26.

trybu udzielania i rozliczania dotacji dla publicznych i niepublicznych przedszkoli, szkół i placówek oświatowych prowadzonych na terenie miasta Bielska-Bia- łej przez osoby fizyczne