• Nie Znaleziono Wyników

Wprowadzenie do "Vade-mecum"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wprowadzenie do "Vade-mecum""

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Juliusz Wiktor Gomulicki

Wprowadzenie do "Vade-mecum"

Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza 36, 87-109

(2)

W R O K U N O RW IDA

J u liu s z W ik to r G o m u lic k i

W P R O W A D Z E N IE D O V A D E -M E C U M

1

W m roźny niedzielny poranek 7 stycznia 1945 roku kilkunastoosobow a grupa w arszaw skich bibliotekarzy przystąpiła do działania na terenie posesji przy ulicy M azow ieckiej 4, starannie penetrując tę jej piwnicę, w której nieżyjący ju ż Z enon Przesm ycki (zm arł 17 X 1944 roku), w ielki W skrzesiciel N orw ida, ukrył m iędzy innym i sw oje bezcenne archiwum norw idow skie. Ofiarna praca ratow ników trw ała ju ż dłuższy czas, gdy w pew nym m om encie przerw ał j ą nader charaktery­ styczny incydent.

Oto z m roków owej brudnej i zimnej piw nicy w ygram olił się na światło d zien ­ ne Stanisław Piotr Koczorowski, bibliotekarz Biblioteki N arodow ej, a rów nocześ­ nie żarliw y w ielbiciel Norw ida, i wym achując grubą granatow ą tek ą ośw iadczył z niekłam anym patosem :

- Spełniłem ju ż najw iększy swój obowiązek. To jest autograf Vade-mecum!... Na pew no nie wszyscy słuchacze K oczorow skiego docenili w alor jeg o w y p o ­ w iedzi, z całą pew nością jednak m usiała ona poruszyć co najm niej dw óch czło n­ ków ekipy ratow niczej, a m ianow icie W acław a B orow ego i T adeusza M akow ieckiego, najw ybitniejszych w ów czas, po Przesm yckim i Stanisław ie C y­ w ińskim , znaw ców Norw idow ej spuścizny. Cennym znaleziskiem przejął się szczególnie profesor Borowy, który w krótce potem - zaraz po pow rocie do g m a­ chu B iblioteki Uniwersyteckiej w ygłosił interesującą „pogadankę” o N orw idzie i o M iriam ie-Przesm yckim , następnie zaś, uprosiw szy Stanisław a Lorentza, dy re­ ktora M uzeum N arodow ego, żeby tekę z Vade-mecum zabrał do Pruszkow a w sw oim sam ochodzie osobowym (podczas gdy wszystkie inne książki i papiery w y ­ dobyte z piw nicy pojechały na ciężarów ce), jeszcze tego sam ego dnia zabrał się do starannego przejrzenia ocalałego tekstu. Okazało się wtedy, ku niem ałem u rozcza­ row aniu znakom itego uczonego, że to jednak nie autograf słynnego cyklu lirycz­

(3)

nego, ale po części jego odpis, po części zaś zbiór w ycinków z drukow anym tekstem jeg o poszczególnych utworów. R ozczarow anie trw ało na szczęście krót­ ko, ju ż bow iem nazajutrz (8 I), gdy w jednym z baraków pruszkow skiego dulagu, który oddano do dyspozycji ekipie ratow niczej, przystąpiono do rozkładania i porządkow ania w szystkich przyw iezionych m ateriałów , zaczęły się kolejno p o ja­ wiać autentyczne rękopisy Norw ida. Ze sterty papierów w yłonił się więc w pew nej chw ili autograf dopiero od niedaw na (1937) znanej norw idologom tragikom edii

Aktor, oprócz niego zaś autorskie rękopisy innych dram atów , poem atów i nowel

N orw ida znajdujących się w posiadaniu Przesm yckiego, pośród nich zaś tak n ie­ cierpliw ie w yczekiw any autentyczny rękopis Vade-mecum.

„Z pojawieniem się tego ostatniego doznajem y dreszczu w zruszenia” - zanoto­ wał w swoim pryw atnym dzienniczku Borowy, K oczorow ski zaś, jeszcze nieco zażenow any swoim w czorajszym wystąpieniem , zaproponow ał nieśm iało, żeby św iadkow ie tego faktu odkryli głowy. Uczynili to w szyscy obecni, chociaż niektó­ rzy spośród nich dow iedzieli się o tym dziele dopiero poprzedniego dnia, a w ię­ kszość pozostałych znała je w yłącznic albo z przygodnych cytatów, albo z tekstów antologicznych. Ba! - zbioru tego nie znał w całości a n i j e d e n ów czesny nor- widolog, Pnesm ycki nigdy bowiem nie ogłosił go osobno drukiem , ale op ubliko­ w ał jedynie w m niejszych lub w iększych blokach, które porozsiew ał w latach 1901-1933 po trzech książkach i pięciu czasopism ach. N aw et Borowy więc, czu j­ ny rejestrator w szystkich owych publikacji, który ju ż w 1925 roku narzekał, że Va­

de-m ecum „składa się ze stu coś poem atów (...), a m y znam y ich dotąd tylko

kilkanaście”, jeszcze w 1944 nic znał właściw ie u к ł a d u tego cyklu i nie o rien­ tow ał się, że wiele jeg o ogniw poznał wyłącznie w ich p ó ź n i e j s z y c h r e ­ d a k c j a c h autorskich.

I takie w szakże Vade-mecum „postrzyżone jak Tukaj" (że posłużę się w yraże­ niem sam ego Norw ida) - nic funkcjonując do owego czasu jak o osobne d z i e ł o , funkcjonow ało w szakże jako osobliw a 1 e g e n d a poetycka. C zytelnicy i m iłoś­ nicy N orw ida najdobitniej odczuli to na jesieni 1937 roku, gdy ogłoszona w tedy (staraniem Przesm yckiego) pierw sza zbiorow a edycja listów tego poety p rzy­ niosła jeg o własne niezm iernie ważne, a zebrane pod je d n ą okładką, w ypow iedzi na tem at Vade-mecum.

• Dowiedzieli się wtedy, że zdaniem sam ego autora była to „rzecz na progu nowego cyklu poetycznego w Polsce” ;

• żc znajdą w tym zbiorze inform acje, ,ja k i? czas je st poezji polskiej i w które strony odtąd pójdzie” ;

• że dopiero po jeg o ogłoszeniu drukiem czytelnicy poznają, „co? jest w łaściw a języ k a polskiego liryka” ;

(4)

• że w reszcie Vade-mecum „pneznaczone było na zrobienie s k r ę t u

k o n i e c z n e g o w p o e z j i p o l s k i e j , czego widać żc zrobić nie w arto, jeśli nie wyszło dotąd drukiem upow szechnione...”

Otóż jeśli uw ażny i w rażliw y czytelnik owych w ypow iedzi (oczyw iście w ich pełnym kontekście) pow iązał je następnie z tym i, choćby nielicznym i, utw oram i N orw ida, o których w iedział, że należą do cyklu Vade-mecum, to w następstw ie nic m ógł dalej w żaden sposób określać tego pisarza popularną form ułą „autor

P rom ethidiona” , ju ż w tedy bow iem nasuw ała mu się praw ic sam orzutnie inna o

w iele lepiej przystająca zarów no do charakteru, ja k i do rangi N orw idow skiej p o ­ ezji: „autor V ade-m ecum ”.

2

Jako autor Prom ethidiona N orw id, zarów no ze względu na tem atykę i treść ide­ o w ą swojej poezji, ja k ze w zględu na jej styl i obrazowanie, należał do poetów ro ­ m antycznych; jako autor Vade-mecum w yraźnie przekroczył jed nak granice rom antyzm u, z p ełn ąśw iado m ościąo dcinając się od takiej poezji, ja k ą reprezento­ w ała tw órczość Trzech W ieszczów , i w prow adzając w łasną lirykę na inną orbitę, na której nic sąsiadow ał ju ż z żadnym właściw ie współczesnym sobie poetą: czy to polskim , czy też europejskim .

M etam orfoza tego rodzaju zaczęła się w poezji N orw ida ju ż podczas jeg o p o ­ bytu w Stanach Z jednoczonych (1853-1854) i ju ż wtedy znalazła oryginalny w y ­ raz w w ierszu-przestrodzc, który w ysłał stam tąd (1854) pod adresem m łodej polskiej poetki:

W trzeźw ej trw aj m ierności I chroń się M istrzó w -w ielk ich , co dziś nucą, B o o n i k l ą t w ę s w e j w y b u j a ł o ś c i

N a t w o j e m ł o d e r a m i o n a z a r z u c ą . . . (PW 1 225)

W przestrodze owej, tak blisko spowinowaconej z pierw szym , na pól auto bio­ graficznym , utw orem Vade-mecum (VM 1) i podobnie ja k tam ten aludującej do postaci Trzech W ieszczów , m ieściło się nie tylko potępienie poezji naśladow czej, epigońskicj, ale rów nież w ynikające z owego potępienia w ezw anie do tw órczości oryginalnej, niezależnej od zastanych i w ychw alanych w zorów poetyckich. Już w dwa lata później (1856) N orw id, w odpow iedzi na pytanie o jeg o w łasną „id enty­ czność” pisarską, jeszcze raz podkreślił sw oją niezależność od wielkich p op rze­

(5)

dników , sugerując, że i on, podobnie ja k i drugi bohater jeg o w icrsza-odpow icdzi (poeta), uczyni przedm iotem swojej tw órczości to w łaśnie, „czego się tam ten dotknąć nie mógł lub nie raczył” (PW 1251). Tę sam ą myśl pełniej i wyraźniej w y­ pow iedział w trzeciej lekcji O Juliuszu Słowackim (I860), gdzie stw ierdził, żc o r y g i n a l n o ś ć jest to po prostu „sum ienność dodatnia w obliczu źródeł" (PW VI 425). W ynikały z tego dwa postulaty skierow ane pod adresem twórców: po pierw sze, pow ażne („sum ienne”) traktow anie tradycji literackiej przekazanej w w ielkich dziełach epok m inionych („źródła”) po wtóre, św iadom e dopełnianie ta ­ kiej tradycji i takich dzieł jakim iś nowym i a korzystnym i dla nich wartościam i (su ­ m ienność „dodatnia”), dotychczas nieobecnym i w nich albo też lekceważonym i. „Jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przew aża góry naśladow nictw a” - kon ­ tynuow ał N orw id swoje wywody, jeszcze raz potępiając w ten sposób cpigoństw o, ale zarazem dobitnie zaznaczając, że „oryginalności absolutnie indywidualnej nic ma, nie było i nie będzie” (PW VI 424).

O statnie stw ierdzenie tylko pozornie koliduje z tymi w ypow iedziam i N orw ida, w których on sam dobitnie podkreślał niezależność swojej tw órczości nie tylko od tw órczości Trzech W ieszczów : „Nie wziąłem od was nic, o! W ielkoludy” (VM 1), ale w ogóle od tw órczości jakichkolw iek innych poetów polskich: „ J a o d ż a d ­ n e g o p o e t y p o l s k i e g o z ż y w y c h i u m a r ł y c h n i g d y n i c n i e w z i ą ł e m . . . ” (PW IX 339); pozornie - poniew aż N orw id nigdy nic za­ przeczał, że korzysta z tych sam ych ź r ó d e ł, co i tam ci poeci, a więc zarów no z Biblii ja k i, na przykład, z dzieł Hom era, Dantego czy Szekspira, tych w szystkich inspiracji zaś (podniet), które zaw dzięczał swoim w spółczesnym , nie m ożna było traktow ać jak o naśladow nictw a, każda taka inspiracja ow ocow ała bowiem w jeg o poezji czymś zupełnie nowym i naprawdę własnym , a w ięc - oryginalnym .

G łów ne zasady tej swojej nowej poetyki Norw id starał się parokrotnie przed­ stawić bądź w druku, bądź w listach i rękopisach pryw atnych, w latach

1857-1864. W druku uczynił to najpierw w Białych Icwiatach ( 1857), gdzie p o d ­ kreślił wielkie artystyczne znaczenie „w yrazów bezm yślnych, bczkolorow ych, b i a ł у с h” (PW V I I 91 ) oraz swoisty w alor um yślnego zaniedbania stylu w celu lepszego uw idocznienia prawdziwej „patetyczności” pew nych sytuacji życiow ych (PW VI 195), a później w w ykładach O Juliuszu Słow ackim (1860), gdzie z kolei jak o najw ażniejszy cel, do którego dąży każdy poeta, w ym ienił „zw ycięstw o pra­ w dy” (PW VI 424). I najpraw dziw szym uczuciom , zastrzegał się jednak, m ożna odebrać ich autentyczną wartość, jeżeli zbanalizuje się jc zbytnią ostentacją albo nazbyt częstym i natrętnym przywoływaniem . „R ozgadaniem albow iem takim - lapidarnie podsum ow ał swoje uwagi - m ożna ucodzicnnić i na bok usunąć nie tylko p r z y j a ź ń, m i ł o ś ć, ale same naw et słowa w o l n o ś ć i o j c z y z - II a” (PW V I 428).

(6)

Jcszczc istotniejsze refleksje zaw arł w Objaśnieniach żądanych z roku 1861 (PW VI 4 7 3 -7 5 ), rozróżniając w nich dwa główne rodzaje wszelkiej poezji: tak popularną w ów czesnej Polsce „pieśń natury”, znakom icie piękną, ale jak b y „b ez­ w iedną”, a ponadto kalendarzow o konieczną, i ju ż przez tę periodyczną k on iecz­ ność i przyrodzoną energię niezależną od samego twórcy, oraz o w iele w y ższą od niej „pieśń historii” (inaczej : „dziejów człow ieka”), św iadom ie tw orzoną przez poetów, kierujących się wówczas „po-nad-naturalnym ” poczuciem o b o w i ą z k u .

R ozw inięcie i zilustrow anie ow ych refleksji znalazło się następnie w pryw atnej korespondencji N orw ida. O tóż pierwszej „pieśni” dziew iętnastow ieczna literatura polska zaw dzięczała, w edług niego, tak bardzo cenioną przez ów czesnych czy tel­ ników „poezję pejzażów i fletni pasterskich” (PW IX 223), czyli m alarską i siel- sko-ludow ą, oraz w łaściw ie to wszystko, co w „poetyczny”, a czasem naw et gw ałtow ny, ale jed n ak nic pogłębiony sposób wyrażało pew ne codzienne lub o d ­ św iętne uczucia „naturalne” : patriotyczne, religijne, erotyczne itd., a także w y ró ż­ niało się albo sw oistym w dziękiem , albo też m odnym a sztucznym dreszczem . G w ałtow ny protest przeciw ko pew nym w y n a t u r z e n i o m takiej poezji za­ w arł N orw id w w ierszu Sław a (1858), nie mogąc pogodzić się z poglądam i,

Ż e n ieśm ierte ln o ść je s t k o m ą n iedzielną, C o siedm dni prozę by przerw ać bezczeln ą — I że p o ezja je s t to n erw ów drżenie

W takt nam iętn o ścio m — i że piór sum ienie W eu n u k a w ach larz składa się, by zw iew ać

Z nad o b n y ch liców skw ar, lub łatw iej ziew ać... (PYV I 290)

Zupełnie inaczej zaow ocow ała w Polsce „pieśń historii”, czyli „dziejów ” człow ieka, nie tylko utrw alając tradycję narodow ą oraz rozbudzając zdrow y pa­ triotyzm oraz autentyczne uczucia obyw atelskie, ale przede w szystkim bezustan­ nie a głośno w ołając o zdeptane p r a w a narodu i społeczeństw a, czyli dom agając się zarów no spraw iedliw ości politycznej (problem niewoli oraz zw iązanych z nią prześladow ań), ja k i społecznej (problem pańszczyzny oraz w ogóle kwestii chłopskiej). O tóż N orw id, nie tylko bardzo w ysoko ceniąc taką w łaśnie poezję interw encyjną, ale naw et sam przez w iele lat biorąc czynny udział w jej tworzeniu (poem aty P ieśni społecznej cztery strun i Niewola, dialogi P ro ­

m ethidiona oraz liczne w iersze liryczne), stw ierdził z czasem , żc jej ranga coraz

bardziej pom niejsza się w m iarę rozw oju publicystyki społeczno-politycznej, k tó ­ rej poezja nie pow inna w yręczać (zw łaszcza „pod w pływ am i elcktryczno-m a- gnetycznym i” !), zaw sze bow iem traci wtedy zarów no pod w zględem intelektualnym , ja k i artystycznym . Co więcej, poezja taka, ciągle w ystępując w interesie naruszonych p r a w narodu, zbyt rzadko zajm ow ała się o b o w i ą z к a

(7)

-mi je g o obyw ateli, co z kolei pom niejszało jej siłę m oralną i oddalało od „rzeczy- ludzkiej” , która pow inna w szakże stanowić główny przedm iot jej zainteresow ań.

W następstw ie tych w szystkich krytycznych rozważań N orw id z pełną św iado­ m ością postulow ał dogłębną przem ianę całej współczesnej poezji, w szczególno­ ści zaś całej l i r y k i polskiej, dom agając się od niej porzucenia poezji natury na rzecz poezji historii („dziejów człow ieka”), poezji uczucia na rzecz poezji myśli, poezji praw na rzecz poezji obow iązków oraz nadużyw anego dotychczas e s t e ­ t y z m u (w dzięk, gładkość, ozdobność, m alarskość i „poctyczność”) na rzecz sw oistego a s c e t y z m u formy poetyckiej (kondensacja w ypow iedzi, niedo- określenie i niedopow iedzenie, zw iększenie roli aluzji literackiej i słow a-sym bolu, podw yższenie progu intym ności, liberalizm językow y i w crsyfikacyjny itd.), co w pew nej m ierze - używ ając dzisiejszej term inologii - czyniło tę poezję sw ego ro­ dzaju a n t y p o c z j ą.

O tóż realizacją tych wszystkich postulatów, a więc całego N orw idow cgo pro­ gram u poetyckiego, a zarazem m o d e l e m n o w e j l i r y k i p o l s k i e j m iał się w łaśnie stać zbiór Vade-mecum, którego a u to r-d o b rz e zdając sobie spra­ w ę z trudności sw ego przedsięw zięcia - odważył się wszakże stw ierdzić, że „raz przecie trzeba i n a s i e b i e t r o s z k ę o b e j r z e ć s i ę , a naw et raz prze­ cie trzeba do w dzięków policzyć t a k ż e n a w e t i m y ś l , i p r a w d ę, s e n s i r o z s ą d c k”(PW IX 223).

3

Tak późne skom ponow anie i przygotow anie do druku najam bitniejszego po­ etyckiego dzielą N orw ida miało swoje ważne przyczyny, sięgające roku 1858, kiedy to jed en z przyjaciół wielkiego poety, Antoni Zaleski, poczynił starania, żeby w łasnym kosztem wydać jego poezje zebrane, które „jakkolw iek zbyt eksccntryczno-fantastycznc [tak się wyraził!], nic są bez ogrom nych zalet” i pom i­ mo w szystkich braków stanow ią„zjaw isko znakom ite w historii naszej literatury” . O tóż N orw id głęboko przejęty m ożliw ością takiego publicznego pokazania swojej „podruzgotanej” pieśni, nie tylko nie ograniczył rejestru przew idzianych do publikacji utw orów do samej jedynie liryki (co było zresztą zrozum iałe), ale na­ w et w śród w ybranych tekstów lirycznych uw zględnił rów nież takie, które pocho­ dziły jeszcze z jego czasów warszaw skich. Projektow any zbiór nic m iał więc charakteru p r o g r a ni o w с g o, ale raczej historyczny, ukazując w przekroju całą w łaściw ie sztukę poetycką autora. A raczej: m ając j ą ukazać, nigdy bow iem nie doszło do jeg o ogłoszenia drukiem.

(8)

M iejsce Zaleskiego zajął z kolei przy boku N orw ida jego daw ny (jeszcze szkol­ ny) kolega, W alenty Pomian Zakrzew ski, który w latach 1859-1861 zbierał i przechow yw ał u siebie, bądź w odpisach, bądź w autografach, rozproszone w ier­ sze przyjaciela, łudząc się razem z nim, żc zostaną w końcu opublikow ane. O tóż sam obójcza śmierć Zakrzew skiego w styczniu 1862 roku nic tylko przekreśliła jego starania, ale nawet uniem ożliw iła N orw idow i w ykorzystanie rękopisów znaj­

dujących się pośród papierów przyjacicla-sam obójcy, i to w tym w łaśnie m om en­ cie, gdy lipskie W ydaw nictw o B rockhausów zaproponow ało poecie ogłoszenie drukiem sporego tomu jego utw orów zebranych (PW IX 15-17).

Zam ów ione dzieło - a byl to rzeczyw iście najważniejszy i rzeczyw iście „p ro­ gram ow y” zbiór tekstów N orw ida w ydany za jego życia - ukazało się na jesien i

1862 roku (Poezje. Pierwsze wydanie zbiorowe, Lipsk 1863), przynosząc praw ic w yłącznic utwory, wierszem i prozą, powstałe po powrocie poety zc Stanów Zjednoczonych, ale w swojej partii lirycznej ograniczone z konieczności do k il­ kunastu zaledw ie wierszy z lat 1857-1862. Na szczęście znalazły się pośród nich takie d w a -o b ra m ia ją c c (co było w ażnym zabiegiem kom pozycyjnym ) wszystkie pozostałe teksty zbioru - a m ianow icie Próby (PW II I 475) oraz Polka (P W I 359), które w doskonały sposób reprezentow ały zarówno now ą lirykę, jak i now ą po ety ­ kę ich autora.

M ożliw ość am bitnego oraz odpow iednio obszernego i w ielostronnego przed ­ staw ienia owej liryki zarysowała się dopiero w lipcu 1865 roku, kiedy poeta nie­ spodziew anie otrzym ał od W ydaw nictw a Brockhausów propozycję w ydania ich nakładem d r u g i e g o t o m u swoich Poezyj. Norwid nic wątpił chyba w szcze­ rość owej propozycji, wydaje się jednak, żc lipskie wydawnictwo, posiadające j e ­ szcze w m agazynach prawic cały naklad jego poprzedniego zbioru, nie m ogło bawić się w tego rodzaju filantropię, i żc w tym konkretnym przypadku pod jeg o firm ą ukryl się zapewne któryś z przyjaciół i wielbicieli Norwida; zobow iązujący się pokryć wydawcom zarówno koszty nakładu, jak i honorarium autora. Kto wic nawet, czy owym tajem niczym A nonim em łub pośrednikiem nic był na przykład Henryk Korwin Prcndowski, który w roku 1863 pokryl B rockhausom ko­ szty w ydania przez nich i pod ich firm ą dwóch rapsodów Norw ida: N iew oli i F u l-

mi nan (a?

Jakkolw iek było w rzeczywistości, łatwo m ożna sobie w yobrazić ów czesną ra­ dość poety, starannie zresztą, ale i z pew ną kokieterią, przesłanianą w je g o listach do przyjaciół: „Nic mogę nic przyjąć [propozycji B rockhausów], albow iem idzie o blisko 1000 Ir. i z najstaranniejszą grzecznością [...] w ypłacanych, ale to jest od­ mienić komu całą pracę [...] na kilkanaście m iesięcy” (PW IX 180).

Nie w iem y co prawda, ja k ą objętość nowego tomu przew idziano w liście do N orw ida (tom z 1863 r. miał 18 arkuszy drukarskich), wiadom o jed n ak , żc jeg o

(9)

g ł ó w n ą c z ę ś c i ą m iał być obszerny zbiór wierszy lirycznych, do którego poeta pragnął rów nież dodać (o ile to byłoby m ożliwe) dwa inedita dram atyczne: kom ediodram ę A ktor oraz tragedię Tyrtej. N ie owe dram aty były jed n ak dla niego najtrudniejsze do przygotow ania (gotow y rękopis A ktora znajdow ał się w ów czas we Lwowie, a Tyrteja jeszcze na warsztacie poety), ale ów nic zatytułow any je s z ­ cze zbiór liryczny, który m usiał być z konieczności w y b o r e m , a tym czasem dorobek N orw ida w ynosił w tym zakresie około 100 utw orów z lat 1840—1852 oraz, pom ijając naw et wiersze w łączone do pierw szego tom u Poezyi, około 180 utw orów późniejszych. N orw id m usiał więc podjąć nader istotne decyzje do ­ tyczące rozm iaru projektow anego dzieła, zasięgu chronologicznego składających się nań utw orów oraz ich gatunków poetyckich, a także - co było bardzo ważne - charakteru całości (np. alegoryczność, idea naczelna integrująca poszczególne ele­ m enty zbioru) oraz ja k najściślej związanej z tym charakterem kom pozycji (układu w ew nętrznego) dokonanego wyboru.

Oto zaś decyzje podjęte w ów czas przez poetę:

• Projektow any zbiór m iał być, podobnie ja k to było w lirycznym dziale P oezyj z roku 1863, am bitną prezentacją zarów no nowej poetyki, ja k i zgodnej z ow ą poetyką nowej liryki autora, co z góry m usiało doprow adzić do elim inacji wszystkich jeg o utw orów sprzed roku 1854. W praktyce okazało się zresztą, że w zbiorze znalazło się parę w yjątków od tej zasady, a m ianow icie w iersz

W Weronie (1843) oraz Czasy (1849), w łączone do zbioru w nowej redakcji i z

nowym tytułem (Socjalizm ).

• Blok utworów z lat 1854-1865 m usiał być z kolei zm niejszony, i to zarów no ze w zględu na wym ogi w ydaw ców (rozm iar tom u), ja k i na kom pozycję całości oraz wym ogi czysto formalne. Te ostatnie spow odow ały elim inację w szystkich utw orów , które ogłoszono drukiem po roku 1854: Do N ikodem a Biernackiego,

Toast, Trzy trojki, Sława, N a zgon ś.p. Jana Gajewskiego, Sfinks (1), M oja ojczyzna, N a zapytanie o wieści z Warszawy, Beatrix, O dpow iedź (III:

D eotym ie), Wzroki, Z H oracjusza (Do Pompejusza), Postscriptum, D o wroga,

„ B untow niki...”, Do Tytusa M... Plato i Archita, M odlitw a M ojżesza oraz M emento (przy czym i w tym przypadku znalazły się dwa w yjątki: P raca

oraz Fortepian Szopena, rów nież jednak w łączone do zbioru w innych redakcjach), a także w szystkie wiersze opublikow ane w Poezjach z roku 1863 - co w dużej m ierze unicpotrzebniało ich przedruk, pozw alając poecie w ygodniej gospodarow ać w pozostałym m ateriale poetyckim . Innym takim w yznacznikiem elim inacyjnym był w yraźny osobow y adres w ielu utw orów Norwida, m ających charakter czy to okolicznościow ej apostrofy, czy też osobnego listu poetyckiego, a skierow anych do któregoś z przyjaciół lub

(10)

znajom ych poety, co nadawało takim w ierszom znam ię swoistej pryw atności i dom agało się jej uszanow ania przez autora: tu należały np. jeg o w iersze do Teofila Lenartow icza czy M ichała Paw likow skiego, a także do M arii Trębickiej oraz, z jednym wyjątkiem , do Jadwigi Łuszczew skiej. Trzeba zresztą koniecznie dopow iedzieć, że poeta przew ażnie nie posiadał ju ż w swojej tece autorskiej odpisów lub brulionów wielu takich wierszy, bynajm niej nie w ym agających utajnienia, które przy rozm aitych sposobnościach ofiarow yw ał ow ym przyjaciołom i znajom ym (np. J. Ledóchow skiem u, J. K ossakow i, S. H ornow skiej), w pisyw ał im do album ów (np. J. D łużniew skiem u) albo w łączał w tekst swoich listów pryw atnych (np. do M. Trębickiej lub J. B. Zaleskiego).

Po usunięciu ze swojego rejestru wierszy już opublikowanych albo „pryw atnych” oraz po zrezygnowaniu z utworów, których tekstu nie posiadał, N orw id dokonał jeszcze jednego zabiegu eliminacyjnego, pomijając te wszystkie rękopiśm ienne wiersze okolicznościowe, które zaczepiały w jakiejś mierze o „szerokie historyczne sytuacje” (żeby tu użyć jego własnych słów z przedm ow y do

Vade-mecum), a więc takie np., jak: Pokój ( 1856), „ Czy podam się o amnestię? ”

( 1856), D o obywatela Johna Brown ( 1859), Sariusz ( 1862), Św ięty-pokój ( 1863),

M arquis de Boissy (1863) albo Dziennik-W arszawski (1865).

W szystkie w yliczone powyżej zabiegi (i warunki obiektyw ne) pow ażnie u sz­ czupliły m ateriał, którym N orw id m ógł się posłużyć przy kom ponow aniu now ego zbioru, ale który i tak obejm ow ał co najmniej sto kilkanaście utworów, różniących się m iędzy so bą nie tylko pod w zględem rozmiaru, ale również pod w zględem g a­ tunku poetyckiego, tematyki oraz tonacji. Owe różnice nic stanow iły zresztą dla poety jakiejś pow ażniejszej przeszkody. Jako nadające się do projektow anego zbioru zakw alifikow ał więc zarów no utwory gnom icznc, zaledw ie cztero- albo sześciow ierszow e (VM 14: Litość, 32: Wierny-portret, 52: Zagadka, 56: Czułość, 57: N iebo i Z iem ia czy 79: Różność-zdań), ja k i takie, które przekroczyły sto, a n a­ w et dw ieście w ersów (99: Fortepian Szopena - 117 w ersów, Do W alentego P o ­

m iana Z. - 230 w ersów ), nie rezygnując ponadto ani z liryki intym nej, ani ze

zjadliw ie-hum orystycznej, ani z satyry, ani z gorzkiej ironii, zaw sze jed n ak dbając o w łaściw e przedm iotow i pogłębienie przekazyw anej myśli oraz nadanie jej odpo­ wiedniej form y artystycznej.

Dokonanie takiego w stępnego w yboru nic zakończyło bynajm niej pracy N or­ w ida nad przygotow yw anym zbiorem , który nie m ógł być przecież prostym zesta­ wem banalnie uporządkow anych utw orów , ale raczej nader oryginalną m ozaiką poetycką, przem aw iającą do czytelnika nie tylko walorem swoich poszczególnych elem entów , ale rów nież nadrzędnym w alorem naczelnej idei dzieła, w yrażonej przez autora dzięki um iejętnem u zespoleniu owych elem entów w starannie p rze­

(11)

m yślaną całość i widocznej, „przez tajem nicze a m istrzow skie poczucic-ogółu” (IV 530), dopiero po uw ażnym przestudiow aniu ich kunsztownego układu.

Jakaż jednak była i skąd się w zięła owa idea naczelna?

4

Otóż idea taka, tkwiąca w wyobraźni poetyckiej Norwida co najm niej od roku 1846 - kiedy to, „leżąc na słomie przegniłej w w ięzieniu” (PW X 142), czytał i tłum aczył Piekło Dantego - odrodziła się w jego um yśle w iosną 1865 roku, pod wpływ em uroczystych obchodów zorganizow anych w całej Europie dla uczczenia sześćsetnej rocznicy urodzin genialnego autora Boskiej Komedii.

Mniej więcej w tym samym czasic miał na w arsztacie tragedię Tyrtej, w której prolog włączył wtedy, niby ironiczne wprow adzenie do ow ego utw oru, napisany nieco wcześniej (1862?) w iersz W pam iętniku, zaczynający się od w ym ow nych zw rotek „piekielnych”, a więc w pewnej mierze „dantejskich” :

N ic tylko, pierw się najadłszy m andragor, B łądziły w L im bach szalone kobiecy. N ie tylko D ante i trzeźw y Pitagor, Byłem i ja tam ... pam iętam niestety! Że byłem ? - tom ów dw unastu na dow ód

P isać?... sił nie m am , bo m yśl m ię udlaw ia; |...| (PW IV 456)

Analogiczne wyznanie znalazło się w roku 1862 w jednym z jeg o listów pryw a­ tnych: „ J a -b y łe m w Piekle” (PW IX 31 ), dogonionym wkrótce analogicznym za­ strzeżeniem : „Co do Piekła, w k t ó r y пт b y ł e m l а к p с w n o j а к P i t a g o r a s b y ł , przem ilczę na teraz...” (PW IX 32), a ponadto nader chara­ kterystycznym wyjaśnieniem : „Rękopism a i notatki, które stam tąd unosiłem , usz­ kodzone zostały, ale kiedyś je [...] zbliżę” (PW IX 32, niżej). Pisząc o „uszkodzonych rękopism ach” N orw id miał może na myśli rzeczyw iście uszko­ dzony tekst swego poem atu Ziem ia (PW III 3 7 -3 0 i 719-20), napisanego praw do­ podobnie w roku 1852 i opatrzonego wtedy drugim jeszcze tytułem , a m ianow icie

„ K o m ed ii” D anta czw arty tom (PW VIII 112; tam m ylna data listu: 1850). Tytuły

to bardzo istotne, poniew aż N orw id - doskonale obeznany z szeroko rozpo­ w szechnionym eschatologicznym m item „zejścia do Piekieł” (i to zarów no pogań­ skim ja k i chrześcijańskim ) - uważał, podobnie jak wielu w spółczesnych mu pisarzy rom antycznych (m.in. Słow acki i Krasiński), żc Piekło istnieje rów nież i na ziem i, stworzone przez ludzi i dla ludzi, którzy w swojej drodze życiow ej bez­

(12)

ustannie zw iedzają „szlaki bite cudzym cicrpicnicm ” (VM 35). Takie rów nież z i e m s k i e P i e k ł o w spom niał z goryczą w ocalałym w stępie do poem atu

Ziemia:

Prócz ciem nych Piekieł, - C zy śćca pól-ciem ności 1 blasku N iebios - ach! - Z iem ia je s t jeszcze... W irgili w pierw szych znajdzie dość grzeczności M iędzy siarczyste chodzić z to b ą deszcze [...], Ale na ziem i tu - ziem i boleści -

K tóż!...

(PW 11129)

O sw oim pobycie w takim w łaśnie Piekle pisał też zarówno w przyw oływ anych ju ż listach pryw atnych (1862), ja k i w kilku utworach poetyckich: w poem acie

N iew ola (PW Ш 285: „Nie rzekę i słowa, zstępując w Lim by w ielkiego narodu...” ;

„D o Lim bów ludu wielkiego sam schodzę (...), bez W irgilcgo z pochodnią na d ro­ dze”, 1849) oraz w wierszach Beatrix (PW 1314: „Zawiści chude brałem na obroże w Piekieł ognisku”, „N ic jak Eneasz, ja piekielne groty przeszedłem , o! nie...”, 1860), W pam iętniku ( 1862? - zob. wyżej) oraz Źródło (P W 93: „K iedy błądziłem w P iekle...”, 1863?), relacjonując w nich sw oją p o d r ó ż przez Piekło ziem skie, Piekło dziew iętnastow iecznej współczesności.

„P iekielne” znam iona owej w spółczesności wielokrotnie zresztą ujaw nił w sw oich licznych w ypow iedziach cpistolarnych:

• W roku 1852 pew ne ów czesne wypowiedzi i pretensje em igrantów zaliczył do „kom edii Falstaffo-D antcjskicj” (PW V I I I 150).

• W roku 1854 napisał z kolei, żc Dante „dziś” nic potrzebow ałby pisać o Czyśćcu i Piekle, poniew aż obydw ie te krainy m ógłby „stopam i przem ierzyć” (PW VIII 206).

• W roku 1856, ubolewając nad sytuacją współczesnego twórcy, pragnącego „w ypełnić życiem ’ t o n swego dzieła, określił taka sytuację jako ’’piekło ogniow e" (PW VIII 271).

• Począw szy od roku 1857 N orw id w dziesiątkach swoich listów zam ieścił m otyw „um arłego społeczeństw a” polskiego (PW VIII 322 itd.) oraz „um arłych” rodaków (PW VIII 333 itd.), co z kolei uczyniło ów czesną Polskę (a następnie całą Europę) sw ego rodzaju K rainą Um arłych, analogiczną w jak iś sposób do tych Krain, które Hom er opisał w Odysei, W crgiliusz w Eneidzie, Dante zaś w Boskiej Komedii.

Jeśli zsum ujem y teraz wszystkie owe porów nania i refleksje z niem ałą w iedzą N orw ida na temat „zejścia do P iekła” O rfeusza (PW I 262, IV 494), O dyscusza, Eneasza, Pitagorasa i Jezusa (VI 616), z jego własnymi relacjami o pobycie „w

(13)

Piekle”, z jego entuzjastyczną oceną N iedokończonego poem atu K rasińskiego (1860), w którym występuje „czyściec dni teraźniejszych” (PW X 7 6 -7 8 ), oraz z jeg o wielokrotnie pośw iadczonym rozm iłow aniem się w Dantem (zob. w szczegó­

lności PW V I I 216 -1 7 ) i w jeg o Boskiej K om edii (z której przetłum aczył m .in. trzy pierw sze pieśni Piekła: PW III 64t-5 2), porównanej przez niego w roku 1860 z

Odyseją, dostrzegł bow iem w spólny obu tym dziełom m otyw „w ędrów ki” ich

głów nych bohaterów, to naturalnym wynikiem takiego podsum ow ania będzie do ­ mysł, żc naczelną ideą zbioru kom ponow anego przez N orw ida w drugiej połow ic

1865 roku, w trakcie w ielkich uroczystości dantejskich, m ogła być z dużym p ra­ w dopodobieństw em podróż jego autora oraz jego czytelników po alegorycznie po ­ kazanym Piekle teraźniejszości.

Pytanie: czy tego rodzaju hipotezę m ożna by udow odnić?

Odpowiedź: m ożna to stosunkow o łatw o uczynić i to za pośrednictw em trzech osobnych a w ym ow nych szeregów dowodowych.

• P o p i e r w s z e więc, tytuł nadany przez N orw ida jeg o zbiorow i brzm i

Vade-mecum, czyli „idź ze m ną!” albo „idź za m ną!” - za autorem — co w

dantejskim kontekście 1865 roku odpow iadało słynnem u w ezw aniu W ergiliusza, który jak o m istrz florenckiego poety, a rów nocześnie jeg o przew odnik po Lim bach (Przedpieklu), Piekle i Czyśćcu, tak w łaśnie odezw ał się do swego ucznia na kartach B oskiej K om edii (Piekło, III 644):

Przeto idź za m ną, ja ć będę przodkow ał.

Przytaczam te słow a w t ł u m a c z e n i u s a m e g o N o r w i d a (PW III 101), który doskonale je pam iętał, zaliczając z pew nością do tej kategorii słów „społecznie uw ażanych”, jak ie sam nazw ał „każącym i” (PW VI 312).

Co więcej, sama karta tytułow a Vade-mecum przekonyw ająco inform uje o tra­ sie owej wędrówki, posiada bowiem ważne m otto, w ydobyte z O dysei H om era (XI 4 8 7 -9 1 ) i przekazujące skargę Achillesa, który znajdow ał się w Erebic (a więc jak gdyby w P ie k le starożytnych Greków), i w ołał stam tąd do Odysa, żc w olałby być parobkiem u ubogiego chłopa, aniżeli w ładcą w Krainie U m arłych (N orw id przetłum aczył jego ostatnie słowa: „aniżeli panow ać, jak M onarcha, nad narodem um arłych!”). Otóż połączenie owych dwóch sąsiadujących ze sobą elem entów , tytułu oraz motta, które się wzajem nie dopełniają, daje w rezultacie następujące w ezw anie autora skierow ane pod adresem jeg o czytelnika: „Idź za m ną w Krainę Um arłych!”, albo innymi słowy: „Chodź ze m ną w podróż po Piekle T eraźniejszo­ ści!”

• P o d r u g i e , tytułow e Vade (idź, chodź) znajduje dobitne potw ierdzenie w nadzwyczaj częstym posługiw aniu się poety w jeg o zbiorze czasow nikam i

(14)

w yrażającym i przenoszenie się autora z m iejsca na miejsce: „iść”, „pójść” , „w chodzić”, „uchodzić”, „błądzić”, „m ijać”, „zbaczać”, „przem ykać się”, „w racać”, „spotykać” itp. (dziesiątki razy), a tytułow e mecum (ze m ną, za mną) - w trzydziestokilkukrotnym posłużeniu się przez niego w ypow iedzią w pierw szej osobie. I jedno, i drugie świadczy o jego własnej osobliwej p o d r ó ż y (wędrówce, pielgrzym ce) r e 1 a c j o n o w a n e j czytelnikow i, który albo pow inien odbyć taką sam ą podróż po jeg o śladach, albo przynajm niej zdać sobie sprawę z jej przebiegu oraz z obserwacji poczynionych przez poetę-podróżnika.

• P o t r z e c i e wreszcie, zasygnalizow ana m ottem z Odysei K raina Um arłych została bardzo szczegółow o scharakteryzow ana jako taka w łaśnie nie tylko w osobnym w ierszu Źródło (VM 93), w całości pośw ięconym „błądzeniu” poety-podróżnika po P i e k l e (tak dosłownie nazw anym ) i jego poszczególnych partiach (niby kręgach dantejskich) - pośród których figurują początkow o Nudy, K aprysy i N erwy, a następnie Nędza, Kłam stwo i Zbrodnia - ale rów nież w prawic każdym utworze zbioru Norw ida, piętnującego najrozm aitsze wady w spółczesnego sobie społeczeństwa.

„M artw y konwencjonalizm [...], kłam stw o uczuć, leniwe niczrozum ialstw o [...], szczęście pozorów, przekleństw o w ielkom iejskiej nędzy, swoisty narcyzm patriotyczny [...], obłuda cywilizacji m askującej przykrą rzeczyw istość” - o t o jak przed laty przykładow o rejestrow ałem obserw acje Norw ida poczynione podczas jeg o „podróży” po w spółczesnym mu świccic. Takich obserwacji - a zarazem ta­

kich wad i ułom ności - jest w szakże w Vade-mecum o wiele więcej, że wspom nę choćby m egalom anię narodową, periodyczną „rzeź niew iniątek”, nicośw iecony tradycjonalizm , bezduszny racjonalizm , zaściankow ość smaku literackiego, nie­ spraw iedliw ość ocen, płytki utylitaryzm , rozbrat filozofii z m oralnością, przed- w czcsność czynów w stosunku do m yśli, naiwny realizm, bezm yślną pogoń za bogactw em , jarzm o w arunków ekonom icznych, zim ny egoizm itd., itd. oraz w yra­ źne odczłow icczanic się: dezintegrację i degradację znacznej części ów czesnego społeczeństw a.

Otóż takie społeczeństw o można było - oczyw iście z pew ną subiektyw ną prze­ s a d ą - nazyw ać „um arłym ”, a tak ą w spółczesność - „Piekłem ” .

5

N aczelna idea Vade-mecum, w yrażona ogólną w ym ow ą składających się na ów zbiór utw orów , dom agała się w szakże zarów no ich bardzo starannego doboru, jak i dobrze przem yślanego u k ł a d u. Dla N orw ida było to tym ważniejsze, żc on

(15)

sam był poctą-architcktem , m istrzem w kom ponowaniu am bitnie pom yślanych utw orów cyklicznych. Ba, ale najobszerniejszy z tych cyklów (pom ijam tu H arfę z

P oezyj 1863), a m ianow icie Wita Stosap am ięci (1856), liczył zaledw ie siedem og­

niw dopełnionych W stępem i Epilogiem , podczas gdy przygotow ując Vade-me­

cum N orw id dysponow ał co najmniej stu kilkunastu wierszam i o najrozm aitszej

formie i tematyce.

P ierw szą m yślą N orw ida zw iązaną z układem owych wierszy było chyba spoj­ rzenie w stronę Boskiej Komedii, k tórą bardzo w ysoko cenił za jej kom pozycję, a konkretnie za porządek, płynność oraz logiczność, które z niej wyzierały (PW VI 203). W ydaje się też, żc to jej właśnie zaw dzięczał pomysł ograniczenia Vade-

-mecum (nic licząc W stępu i Epilogu) do okrągłej, prawie m agicznej, liczby s t u

n u m e r o w a n y c h u t w o r ó w, co odpowiadało stu pieśniom B oskiej K om e­

dii i co zm uszało go do świadom ej rezygnacji zc w szystkich innych posiadanych

wierszy, chociażby naw et m ieściły się one w kom pozycyjnych i tem atycznych ra­ m ach całego zbioru. B yła to zresztą jedyna bodaj inspiracja kom pozycyjna, jakiej dostarczyło mu genialne dzieło Dantego.

To wszakże, czcgo nie doszukał się ani w Boskiej Komedii, ani w żadnym zc znanych sobie słynnych zbiorach poetyckich Heinego, W iktora Hugo czy Gautic- ra, znalazł w K wiatach zła B audclaire’a, których publikacja (1857, wyd. zm ienio­ ne 1861) wywołała taki skandal w literackim światku paryskim. Norwid, mówiąc nawiasem , dotarł do B audclairc’a poprzez jeg o przekłady opowiadań Edgara A lla­ na Рос (1856 i 1857), a K w iaty zła m usiały go żywo zainteresow ać choćby z tego powodu, żc on sam byt przecież autorem Czarnych kw iatów ( 1856) i Białych kw ia­

tów (1857), których poetyka była ponadto całkow itym zaprzeczeniem poetyki

B audclaire’a. Do jego też twórczości aludował ju ż w roku 1858 (PW I 290), gdy ironizował na tem at poezji mającej być „nerwów drżeniem w takt nam iętnościom ” (B. pisał w wierszu La M usique: „Czuję, jak drżą we mnie wszystkie nam iętno­ ści”) oraz poetów, których pióra układają się w wachlarz, „by zw iewać z nado­ bnych liców skw ar lub łatwiej ziew ać” (B. w wierszu La Vie antérieure zwierzał się, iż ongiś żył „w śród nagich niewolników, chłodzących mu czoło palm ow ym i liśćm i”), przy czym końcow e „ziew anie” było z kolei naw iązaniem do „nudy”, stanowiącej jeden z najczęściej powtarzających się m otywów K w iatów zła i ju ż we wstępnym wierszu tego zbioru dobitnie skojarzonej z „ziew aniem ” (Au Lecteur: Nuda chętnie by „jednym ziew nięciem połknęła całą ziem ię”). Tego sam ego ro­ dzaju gw ałtow ny sprzeciw odczuw ał Norw id w stosunku do w iększości chyba w ierszy składających ów słynny zbiór B audelairc’a.

Co go najbardziej raziło w jego poezji? Oto na przykład bkiźnicrczc i buntow ­ nicze w iersze o tem atyce religijnej, a dalej: jaskraw ość jego obrazów erotycz­ nych, ustaw iczna pogoń za perwersyjnym „dreszczem ” i efektem oraz zbytnia

(16)

m alarskość obrazowania, nic zrów now ażona odpow iednim serio, które Norw id uw ażał za konieczny elem ent prawdziwej poezji. Dodam tu jeszcze, że N orw id akcentow ał w swojej liryce piękno, a Baudelaire brzydotę i ckscentryczność; N orw id opiew ał dobro i czystość, a B audelaire zło i grzech; N orw id byl p o etą na­ dziei, Baudelaire - poetą rozpaczy.

M ogłoby się wydawać, żc tego rodzaju pow ażne różnice m usiały spow odow ać całkow ite odrzucenie przez N orw ida K w iatów zła, byłoby to jedn ak pom yłką, p o ­ niew aż w stosunku do tego zbioru zajm ow ał on postaw ę w yraźnie am biwalentną. Jego częściowej a zrozum iałej repulsji tow arzyszyła m ianow icie równie zrozu­ miała atrakcja i prawie na pewno podczas lektury zbioru B audelairc’a nachodziły Norw ida takie same rcilcksje, jakie przeżyw ał czytając dzieło Stendhala pośw ię­ cone historii w łoskiego m alarstwa. Najpierw: „Skąd on mi to pobral?” (PW VIII 27S), a następnie: „m nóstwo fałszów przy m nóstw ie genialnych pom ysłów ” (PW VIII 289).

Oto zresztą, co było na pew no w spólne obu wielkim poetom rów ieśnikom : • Czarny obraz teraźniejszości, na k tórą obaj spoglądali z bczgranicznąpogardą; • N iew iara w uroszczcnia współczesnej im cywilizacji i w ogóle niewiara w

bezustannie głoszony „postęp”;

• Identyczne spojrzenie na pow ołanie, w ielkość i nędzę poetów żyjących w ich epoce.

W spólnota tego rodzaju poglądów przejaw iała się rów nież w w ew nętrznym pow inow actw ie wielu ich poszczególnych utworów, nawet całkow icie od siebie niezależnych, przy czym były i takie przypadki, żc jakiś szczegół (obraz, m otyw itp.) w którym ś z w ierszy B audelairc’a staw ał się dla N orw ida podnietą do podję­ cia go we własnej poezji, zawsze jednak odm iennie, jak gdyby w innej potędze, i przew ażnie dopclniająco („sum ienność dodatnia w obliczu źródeł”).

W spólnocie poglądów obu poetów odpow iadała rów nież w spólnota inspira­ cji literackich, i ta druga właśnie pozw oliła Norw idow i dostrzec w K w iatach zła ta­ kie treści i formy, które albo utw ierdziły go w wielu własnych pom ysłach, albo w zbogacały owe pom ysły jakim ś nowym a wygodnym szczegółem .

Oto zaś, co - p om ijając zbieżności w ystępu jące w p o szczeg ó ln y ch u tw o ­ rach obu zbiorów - N orw id d ostrzegł w K w iata ch zła, ja k o blisk ie w łasnym celom i rozw iązan iom lub nadające się do um iejętneg o w y ko rzy stan ia w Vacłe-

-m ecam :

• d a n t e j s k i c h a r a k t e r całego zbioru B audclairc’a, natychm iast zresztą (1857) dostrzeżony przez jego dw óch francuskich czytelników (E. Thierry, J. Barbey d ’A urevilly), a zw łaszcza jeg o pow inow actw o z Piekłem, co było

(17)

zresztą zam ierzone przez autora, który jeszcze w roku 1851 pragnął mu nadać tytuł Lim by (słow o-obraz „Piekło” pow tarza się np. w K w iatach 22 razy, a określenie „piekielny” - 8);

• przew ijający się przez poszczególne utw ory zbioru m otyw podróży (taka podróż dosłow nie naw et figurow ała w tytułach jego czterech w ierszy), w szczególności zaś p o d r ó ż y p r z e z p i e k ł o t e r a ź n i e j s z o ś c i , w ym ow nie wspominanej w rozm aitych m iejscach K wiatów: „K ażdego dnia schodzim y jeden krok (więcej) ku Piekłu” (Au Lecteur) albo: „Schodźcie, schodźcie, nieszczęsne ofiary, schodźcie drogą w iekuistego Piekła” (Fem m es

damnées)',

• o r y g i n a l n ą a r c h i t e k t o n i k ę całego zbioru, którego pierw sze w ydanie, liczące po dantejsku 100 utw orów (a także tytuł, motto, dedykację dla przyjaciela oraz wiersz do czytelnika), dzieliło się na pięć w yodrębnionych cyklów („Spleen et idéal”, „Fleurs du m al”, „R évolte”, „Le V in”, „La M ort”), drugie zaś, liczące ju ż 126 utworów (plus identyczne elem enty w stępne, ale bez m otta), na sześć cyklów (przybyły „Tableaux parisiens”), przy czym poszczególne wiersze zostały przyporządkow ane, zgodnie ze sw oją treścią i w ym ow ą, do odpow iedniego dla nich cyklu, w jeg o ram ach zaś układały się, w m iarę m ożliw ości, bądź w dłuższe sekwencje, bądź klam row ały w sam e choćby dwójki: kontrastow e (np. L A lbatros - Elévation), paralelnc (np. L es C h a ts -

Les Hiboux), czy też dopełniające (np. Le Crépuscule du soir - L e C répuscule du m atin); tę charakterystyczną cechę zbioru B audclairc’a (którą podkreślał

sam je g o autor) od razu zauważył Barbey d ’Aurevilly, posługując się term inem „architektura tajem na” i dobitnie zaznaczając, że K w iaty zla to raczej w yjątkow o jednolite d z i e ł o p o e t y c k i e aniżeli z b i ó r p o e z j i, i żc zostało ono utw orzone według starannie przem yślanego planu autorskiego.

O tóż, o ile zarów no dantejskość K w iatów zla, jak i w yłaniający się z ich w ierszy zarys osobliwej podróży przez Piekło teraźniejszości były dla N orw ida jedy nie potw ierdzeniem jego własnych a dawnych pom ysłów , o tyle ich archite- k to n ik a - ta k bliska mu skądinąd jako autorowi kilku m iniatur cyklicznych, przede w szystkim zaś kunsztownej kom pozycji Prom ethidiona - na pew no stała się przedm iotem jeg o wytężonej uwagi. N ie chodziło mu w tym przypadku o podział

K w iatów na owe odrębne cykle poetyckie, których zasadnicza treść (problem aty­

ka splinu, zła, grzechu, namiętności, zwątpienia, buntu itd.) była mu w t a k i m u j ę c i u całkow icie obca, ale przede wszystkim o g e n e r a l n y p l a n c a ł o ś c i : od wierszy poświęconych powołaniu i cierpieniom poety do w ierszy pośw ięconych tem atow i śmierci (w takich sam ych ramach um ieścił w iersze

(18)

Vade--meciim), oraz o konkretne przykłady r o z m a i t e g o w i ą z a n i a p o j e ­

d y n c z y c h u t w o r ó w z b i o r u , których było tak dużo i tak rozm aitych, a ponadto napisanych w różnych celach i w różnych okolicznościach. Zarów no ów plan ja k i ow e różnorakie wiązania, no i sam pom ysł stw orzenia jednolitego dzieła zc stu (czy później 126) luźnych wierszy, stały się dla N orw ida cenną inspiracją, nic tylko ułatw iającą mu pracę nad Vade-mecum, ale - co w ażniejsze - w yzy­ w ającą go w pewnej m ierze do „oryginalnego” zm ierzenia się z francuskim poetą, z którym rów nocześnie przebył tę samą, chociaż w iodącą innymi drogam i, podróż przez Piekło Teraźniejszości. Byłby to więc swoisty turniej, analogiczny do tego, jak i polski poeta odm alow ał w roku 1861 w w ierszu Polka (PW I 35 9-6 2 ), p rze­

ciw staw iając sobie dwa rodzaje poezji i dwa rodzaje piękna, Vade-mecum zaś stałoby się w tedy takim sam ym zaprzeczeniem K w iatów zla, jakim pieśń drugiego Harfiarza stała się w stosunku do pieśni jego poprzednika.

Tej w łaśnie sytuacji należy chyba przypisać tak staranną a żm udną pracę N or­ wida nad kom pozycją owego dzieła, zaczynającego się, podobnie jak K w iaty zla (ale i ja k Promethidion), od w ym ow nego tytułu, a następnie w yszukanego motta, dedykacji dla przyjaciół oraz przedm ow y do czytelnika (prozą, podczas gdy B au­ delaire nakreślił sw oją wierszem ), aby w reszcie w 100 wierszach - nie w łączo­ nych, w przeciw ieństw ie do układu Kwiatów, w żadne odrębne cykle - ukazać podróż pocty-m oralisty po w spółczesnej K rainie Żywych-Um arłych. N ic dzieląc swojej „centurii” na cykle, Norwid ujął j ą wszakże w ramy dwóch wierszy znaj­ dujących się poza numeracją: krótkiego wiersza-w stępu (Ogólniki) oraz długiego w icrsza-epilogu (Do Walentego Pom iana Z ) , pełniącego w Vade-mecum mniej więcej tak ą sam ą rolę, ja k ą w K wiatach pełnił długi a ważny wiersz Le Voyage.

Jeśli chodzi z kolei o w ew nętrzny układ jej wierszy, poruszających o w icie w ię­ cej problem ów aniżeli w iersze K w iatów i reprezentujących w iększą rozm aitość gatunków poetyckich, co poważnie utrudniało zam knięcie ich w pięciu-szcściu cyklach tem atycznych, to N orw id zastosow ał w nim, podobnie ja k B audelaire, za­ równo sekw encje problem ow e (np. VM 2 -4 : Przeszłość, Socjalizm, P osąg i obu ­

wie = problem „czasu” ; 72-74: Szlachcic, Grzeczność, Bohater = problem

„w zoru osobow ego”), jak i wszelkiego rodzaju dwójki: kontrastow e (np. VM 36-37: Powieść, Syberie; 4 2-43: Idee i Prawda, Purytaniznr, 44 -4 5: Coś, Cnót-

-obłicze\ 95-96 : Nerwy, Ostatni despotyzm), paralelné (np. VM 15-16: Sfinks, N arcyz; 85-86 : D o zeszłej, Pam ięci Potockiego), tem atyczne (np. VM 8 -9 : Liryka i druk, C iem ność’, 88-89: D ziennik i epos, Gadki), dopełniające (np. VM 24-25 : Sieroctwo, W akacje; 37-38: Zawody, Centaury) i dialektyczne (np. VM 2 6-2 7: Czemu nie w chórze?, M istycyzm, 61-62: Bogow ie i człowiek, Z a p a ł) - przy czym

w iele tego rodzaju sklam row anych zc sobą dw ójek m oże należeć rów nocześnie do paru w ym ienionych powyżej odmian. Co w ażniejsze jednak, nic poprzestał na ta­

(19)

kich cudzych rozw iązaniach, ale w prow adził nowe, stanow iące ju ż rezultat jego w łasnych pom ysłów kom pozycyjnych. W yliczę jc tu kolejno:

• w spom niane ju ż wyżej obram ow anie stu num erow anych wierszy Vade-mecum w ierszem -w stępem i w icrszcm -epilogiem (bez num erów );

• podzielenie całej centurii na 10 odrębnych bloków po 10 utworów, co ujawnia się dopiero po uważnej obserwacji ich kolejności: każdy mianowicie wiersz zaczynający poszczególną dziesiątkę (VM 1 : „Klaskaniem... ”, 1 1 : Pielgrzym ; 31 :

„Ruszaj z B ogiem ”', 41: Królestwo; 51: Moralności; 61: Bogowie i człow iek; 71: Czas i prawda', 81: Kolebka pieśni', 91 : Spowiedź) to utwór ważny, o charakterze

ogólniejszym, wyróżniający się spośród innych wierszy swojej dziesiątki i w pewnej mierze nadający jej jakiś wspólny charakter albo podobną tonację;

• w prow adzenie do ostatniej dziesiątki dwóch par utworów „finalnych” : pierw sza finalna pod w zględem form alnym (VM 97: Finis, 98: Krytyka), druga pod względem ideowym (VM 99: Fortepian Szopena, 100: N a zgon

J. Zaleskiego)',

• w reszcie, a to właśnie było najistotniejsze, a zarazem najkunsztow niejsze i najtrudniejsze do przeprow adzenia, kolejne poklam row anie ze sobą w szystkich 100 wierszy Vade-mecum, przy czym w braku wyraźnego (całościow ego) pow inow actw a pom iędzy sąsiadującym i ze sobą wierszam i, poeta łączył jc ze sobą za pom ocą ich poszczególnych, często drobnych, elem entów obrazow ych czy tem atycznych (tak więc np. pierw szy num erow any w iersz zbioru kończył się motywem teraźniejszości przenoszonej w przyszłość, co stanow iło w yraźną klam rę z wierszem następnym , traktującym o wiecznie żywej przeszłości); posługując się tą w łaśnie m etodą N orw id każdy utwór swego dzieła połączył z jeg o poprzednikiem i następnikiem , co utworzyło z Vade-mecum sw ego rodzaju łańcuch złożony ze stu wierszy-ogniw albo też naszyjnik złożony ze stu w ierszy-pereł (różaniec). Tego drugiego porów nania użył sam N orw id w pierw szym finalnym wierszu zbioru (VM 97), pisząc, iż kończy V ade-m ecum :

Z łożone ze s t u perełek naw lekiych, L ogicznie w siebie, ja k we Izę Iza, w cieklych.

U żyte tu, w 1866 roku, w yrażenie „lo g icz n ie” jesz c z e raz sp o w in o w aciło

Vade-m ecum z B o ską K om edią, k tó rą N o rw id w rok później p rz y w o łał jak o

w zó r dzieła, w którym w szystko „porządnie i logicznie dokoła się o b ch o d z i” (PW VI 203).

On sam był bardzo dum ny ze swego osiągnięcia, podkreślając w listach pryw a­ tnych, że jego zbiór je st złożony „ze 100 rym ów najwszclakszcj budow y, a m i­

sterną nicią w ew nętrzną zjętych w o góT . Ta właśnie m isterność i log iczn o ść-

(20)

jeszcze w większej m ierze aniżeli kom pozycja K w iatów zla na miano „architektu­ ry tajem nej” , ten zaś autor, który pierw szy posłużył się ow ym term inem (Barbcy d ’A urevilly), gdyby znał Vade-mecum(l), z jeszcze w iększą słusznością m ógłby stw ierdzić, żc wiersze tego zbioru w iele straciłyby, gdyby „były czytane nic w tym porządku w jakim ułożył je sam poeta, który wiedział przecież, co czyni” , a jeszcze więcej straciłyby z punktu w idzenia ich „działania m oralnego” .

Czy N orw id zdaw ał jednak sobie sprawę z tego faktu, żc jego Vade-mecum tak ściśle przylega do K w iatów zla, stanowiąc zarazem jego w yraźną antytezę, a na­ wet - choć nikt w ówczesnej Polsce nie m ógłby tego odgadnąć - swego rodzaju ideow ą i poetycką polem ikę z B audelairc’cm.

O dpow iedź m oże być jedynie potw ierdzająca. Jakżeby zresztą N orw id, znający przecież (choćby jedynie z przerzucania ich obu wydań) K w iaty zla i w ie­ lokrotnie naw iązujący do ich poszczególnych utworów, nic dojrzał tego, co od razu (choć nieszczerze!) starał się dojrzeć w książeczce księgarza M erzbacha, au­ tora zbiorku poetyckiego Z wiosny (1865), pisząc doń o Vade-mecum (którego rę­ kopis pragnął mu sprzedać), iż „rzadko t r a f u, który by spow odow ał coś p r z с с i w - p o d o b n i с j o d p o w i e d n i e g o k s i ą ż e c z c e Z w ios­

ny. Nawet l i c z b a f r a g m e n t ó w p r a w i e r ó w n ii!... a p i c r w s z с

s ł o w a m ó w i ą o w i o ś n i e i j e s i e n i ” (PW IX 234).

O tóż w yraźne, a zupełnie wyjątkow e podobieństw o kom pozycyjne Vade-me­

cum do K w iatów zla nie było oczyw iście dziełem „trafu” , ale starannie przem yśla­

nej decyzji. I o nim to jedynie m ożna było wyrazić się, żc porów nując je z

Kwiatami, m ożna było zauważyć, iż:

• było w stosunku do nich b i e g u n o w o o d m i e n n e („sprzeciw ” ideowy przy „odpow iedniości” formalnej);

• M iało t a k ą s a m ą liczbę „fragm entów ”;

• pierw sze utw ory obu zbiorów „m ów iły” o tych samych problem ach.

Ba! - N orw id pisząc do M erzbacha w yraził się ponadto, żc tom ik Z w iosny to jak b y „gałąź bzu białego”, a Vade-mecum to jakby „cyprysow a czarność”, te oby­

dwa zaś kw iatow o-roślinne porów nania to znowu ukryła (podśw iadom a) aluzja do kw iatow ego tytułu zbioru B audclairc’a. Co w ięcej, la sama bodlcrow ska (ale ne­ gatyw nie ujęta) m etaforyka znalazła się rów nież - ja k to słusznie zauw ażył nasz znakom ity kom paratysta, M aciej Żurow ski - w ważnym wierszu Finis (VM 97):

Т ак Г I о г y - b a d a с z, dopełni w szy z i e l n i k . G dy z poziom ego m chu najm niejszym liściem Szeptał o śm ierciach tw orów , chce nad w nijścicm K sięgi podpisać się... pisze... Ś m i e r t e 1 n i k!

(21)

Zauw ażę tu jeszcze, iż Ś m i с r t e 1 n i к w tego rodzaju botanicznym kon ­ tekście kojarzy się odruchowo z n i e ś m i с r t с 1 n i к i с m, który jest z kolei rośliną zielną o suchych kwiatach, rosnącą przew ażnie na glebach suchych i p iasz­ czystych. I jego kwiaty nadaw ałyby się oczywiście do N orw idow cgo „zielnika”, w którym nie było jednak m iejsca dla żadnego z chorobliw ych i trujących kw iatów B audclairc’a.

Norwid dobrze rozumiał, że zbiór francuskiego poety stanowi o wiele atrakcyj­ niejszą propozycję poetycką dla każdego czytelnika niż jego własne, tak ascetycznie i morałistycznic ujęte Vade-mecum, chociaż w obu zbiorach ukazano ten sam dramat ówczesnego człowieka i taką sam ą tragedię prawdziwego a wrażliwego artysty.

„S ą to rzeczy niezabawne, ale owszem niekiedy nudne - pisał o Vade-mecum do K ra sz e w sk ie g o -to jest opracow ane na głębiach prawd i różnostronności form, i bogactw języka, prześladow anego i podupadłego” (PW IX 223). „Są to rzeczy gorzkie - dopow iadał w krótce potem M erzbachowi - m oże głębokie, m oże d ziw ­ ne... niezaw odnie potrzebne” (PW IX 228).

*

Norwid pracował nad rękopisem Vade-mecum zaledwie dziewięć m iesięcy, cho­ ciaż obliczał tę pracę na kilkanaście, ale nawet takie znaczne skrócenie terminu nic pozwoliło mu zobaczyć go w druku. Brockhausowic wycofali m ianowicie swoje propozycje wydawnicze, tłumacząc się przed autorem groźbą zbliżającej się wojny prusko-austriackicj, w rzeczywistości jednak, prawdopodobnie, z powodu w ycofa­ nia się anonimowego mecenasa poety. Takim samym fiaskiem zakończyły się dal­ sze starania samego autora, nadaremnie apelującego w tej sprawie zarówno do krajowych i emigracyjnych wydawców, jak i do swych m ilionowych przyjaciół.

Jakież to zaś byłoby w ielkie wydarzenie - m ożna sobie pofantazjow ać - gdyby w roku 1866 ukazało się drukiem to arcydzieło Norw ida, i to w sw oim pełnym tekście, nic uszkodzonym jeszcze późniejszym i perypetiam i rękopisu. Toć ono przecież, naw et nic dostrzeżone wtedy przez krytykę pozytyw istyczną, do ­ tarłoby z czasem do choćby paru wrażliwych czytelników , i może jeszcze przed zgonem wielkiego autora przybliżyłoby jeg o poezję i jeg o myśl ośw icceńszym w arstw om polskiego społeczeństwa.

Nie stało się tak, niestety, z olbrzym ią stratą dla całej naszej kultury narodow ej, przede wszystkim zaś dla rozwoju naszej poezji, o której Norw id myślał, ukończy­ wszy swoje dzieło, że „tam pójdzie, gdzie główna część Vade-mecum w skazuje sensem , tokiem, rytm em i przykładem ”.

(22)

PO SŁO W IE

Gdy latem 1962 roku opublikow ałem po raz pierw szy w kraju całość N orw ido- w ego Vade-mecum (dalej VM ), po raz pierw szy rów nież nic oparłem jeg o tekstu - ja k to uczynił K azim ierz Sowiński (K ent 1953) - na ogłoszonej przez W acław a Borow ego (a często m ylącej czytelnika) podobiźnic autografu (1947), ale na sa­ m ym autografie przechow yw anym w zbiorach Biblioteki N arodow ej. N ie og ran i­ czyłem się w tedy do jego tekstu „kaligraficznego” (z naniesionym i nań popraw kam i autora), ale uw zględniłem rów nież próbne (niedopracow ane b o ­ w iem ) redakcje kilkunastu utw orów VM , ogłaszając ponadto, w formie osobnego dodatku, trzynaście takich utw orów , które m ogły - w różnym stopniu praw do po­ dobieństw a - pretendow ać do m iejsca w ukruszonym , jak w iadom o, tekście ow e­ go zbioru. Tak am bitnie opracow aną całość VM opublikow ałem następnie w bardzo w ów czas popularnej i szeroko rozchodzącej się „celofanow ej” serii „B ib­ lioteka P oetów ” (PIW ), przy czym W ydaw nictw o pozw oliło mi odstąpić w tym przypadku od obow iązujących w tej serii reguł edytorskich i um ieścić na końcu te­ kstu o sobnąnotę naukową. Pozostawało jedynie napisanie wstępu, który w tej serii był zazw yczaj popularną inform acjąo autorze albo o jego dziele, w przypadku VM jed n ak wym agał całkow icie innego potraktow ania. 1 to zarów no ze w zględu na fakt, że ów zbiór był w istocie praw dziw ą koroną całej liryki N orw ida, ja k i z tego pow odu, żc dzięki pełności ów czesnego tekstu oraz wysokości nakładu (10 000 egzem plarzy) w kraczał wrcszcic do kanonu literatury narodowej i mógł się stać przedm iotem licznych, a skąpych do owego czasu, rozw ażań i w ypow iedzi kryty­ cznych.

Na czele tej edycji zam ieściłem w ów czas m oje pierw sze, ale w ażne studium o tym zbiorze, zatytułow ane Uwagi o „ V ade-m ecum " N orwida, stanow iące zaś próbę now ego spojrzenia na jeg o „całość”, której m istrzow ski układ starałem się po raz pierw szy uw ydatnić zarów no za pośrednictw em jeg o analizy gcnologicz- ncj ja k i architektonicznej, zestaw iając VM z K w iatam i zła B au d elairc’a ( 1857). N orw id m ianow icie, układając w 1865 roku w łasny am bitny zbiór, na który złożyły się nieopublikow anc jeszcze jeg o w iersze liryczne, w ykorzystał g e n e ­ ra ln ą koncepcję B aud elaire’a, a także tajem n ą architekturę jeg o zbioru (k tó rą z resztą bardzo ulepszył), całkow icie odrzucając jed n ak o gó lną w ym ow ę K w ia ­

tów i w ten w łaśnie sposób czyniąc VM ja k gdyby dob itn ą odp ow ied zią (opo-

zycją) na całą, tak znak om itą skądinąd poezję francuskiego pisarza. T ekst m ego studium nie m ógł być opatrzony przypisam i, ci jed nak , dla których to w ażne, zn ajd ą je w jeg o przedruku z roku 1983 („C złow iek i Ś w iato po gląd”, nr 5, s. 9 0 -1 1 4 , pt. N orw ida „opus m a g n u m ”).

(23)

M oje studium znalazło dobre przyjęcie wśród poetów i krytyków poezji. Paweł Hertz określił je „jako szkic wstępny do dziejów nowoczesnej poezji polskiej”, a Julian Przyboś i Zbigniew Bieńkowski najw iększą jeg o w artość znaleźli z kolei w zestaw ieniu VM z K w iatam i zła B audelaire’a. D odatkow e inform acje dotyczące tych i innych m oich „odkryć” znajdą zainteresow ani w D odatku krytycznym , któ­ rym uzupełniłem sw o ją pełną edycję w szystkich Wierszy N orw ida (D zieła zeb ra­

ne, t. 1), pośw ięcając im osobny tom m etryk i kom entarzy (D zie ła ]^ ., t. 2; m etryki

VM zajm ują s. 136-214, tam rów nież odm ianki tekstu; kom entarze do jeg o w szy­ stkich utw orów - s. 725-868).

Ani to pierw sze studium, ani ponad 200 stronic dotyczących VM m etryk i ko­ m entarzy, nie zw olniło mnie oczywiście od dalszej pracy nad tym dziełem , które­ go tekst dw ukrotnie jeszcze opublikowałem , za każdym razem w prow adzając doń takie czy inne popraw ki. Obu tym w ydaniom tow arzyszyły rów nież n o w e s z k i c e w s t ę p n e, nic pow tarzające bynajm niej owego pierw szego studium , ale dopełniające je now ym i a ważnym i szczegółam i oraz spostrzeżeniam i

W pierw szym z tych szkiców (N orw idow e „Idź za mną ”, 1969) rozw iązałem m iędzy innymi zagadkę t y t u ł u całego zbioru, który w yw iodłem się z B oskiej

K om edii Dantego i który odpow iada słowom W ergiliusza skierow anym do pocty-

-podróżnika: „Idź za m ną!” (przekład sam ego Norw ida). Jeszcze obszerniej om ó­ wiłem te spraw y w osobnym studium N orw idow a podróż p rzez Piekło („M iesięcznik L iteracki” 1966, nr 10, s. 5-14).

W następnym i najkrótszym (N orwidowa sum m a poetycka, 1984) zw róciłem z kolei baczniejszą uw agę na ostatni (setny) w iersz obu porów nyw anych tu zbiorów , który w obu kończy się w ypow iedzią na tem at ś m i e r ć i. Podczas jednak, gdy w przypadku B audclairc’a była ona przede wszystkim skokiem w głąb N ieznanego (niew ażne czy to m iało być Niebo, czy Piekło), aby tam znaleźć Nowe, to w przy­ padku N orw ida najpiękniejszą była taka, która m iała „podobieństw o błogosław io­ nego jak b y u с z y n к u” .

W szystkie te cztery studia i szkice należało przeczytać w kolejności ich publi­ kacji, ucząc się w raz z autorem , ja k należy „czytać” Norw ida, a ściślej: ja k się w niego „w czytyw ać” . „Tego nie m ożna przerzucać na poczekaniu” - p i s a ł na ów te­ mat mój ojciec (1904). „U N o rw id a -k o n ty n u o w a ł- nic tylko obraz każdy, ale ka­ żde zdanie; nie tylko zdanie, ale każde niemal w tym zdaniu słowo posiada sw ą wagę, sw ą myśl głębszą, często ukrytą, której z trudem doszukiw ać się trzeba. Kto na ten trud zdobędzie się, nic pożałuje go” .

Tak właśnie trzeba rów nież czytać Vade-mecum. N ajlepszym zaś przykładem potrzeby takiego czytania są właśnie wspom niane powyżej cztery w ypow iedzi, a także zawarte w nich spostrzeżenia i domysły. Czy były one jed n ak zrozum iane przez moich czytelników ? Czy aprobow ane przez badaczy? N igdy nie byłem tego

(24)

pew ny, toteż gdy latem 1987 roku prezes „C zytelnika” Stanisław B ębenek zapro­ ponow ał mi opracow anie dla Polskiego Tow arzystw a W ydaw ców K siążek nowej cdycji VM , chętnie się na to zgodziłem. Już pod koniec tegoż roku przekazałem PTW K zarów no na nowo opracow any tekst całego zbioru, ja k i aktualną notę edy­ torską, indeks oraz dobrane przez siebie ilustracje (sam ego N orw ida). 7 lutego z kolei dopełniłem to wszystko świeżo napisanym studium w stępnym , obszerniej i dokładniej om awiając w nim przedziw ną historię tego N orw idow cgo dzieła, a za­ razem rozjaśniając moje wcześniejsze wypowiedzi i pow iększając je o szczegóły, których przedtem nie znałem albo nie wym ieniłem . Nie było to oczyw iście za­ m knięcie m oich badań nad VM, w które nadal się „w czytuję” i w którym nadal znajduję nowe w ew nętrzne pow iązania poetyckie i nowe szczegóły zasługujące na osobne a dokładne omówienie.

Tym czasem jednak rozm aite zaw irow ania personalne, jak ie zachodziły wtedy w PTW K, spow odow ały, że moja praca została skierow ana do drukarni dopiero... w grudniu 1988 roku, a ostatecznie podpisana przeze mnie do druku, po wielu nie­ udanych korektach, dopiero... w lutym 1990. W ydawało się, żc w marcu będzie ju ż drukow ana. Ba, ale wtedy przyniesiono mi z PTW K p l o t k ę , według której O s­ solineum kończyło ju ż w łasną edycję VM, publikow aną w ram ach „Biblioteki N a­ rodow ej” . Plotka, jak się później okazało, dotyczyła zresztą nie VM, ale wcześniej opublikow anego P ierścienia Wielkiej Damy, lecz jej rezultat był dla Dyrekcji PTW K ostateczny: „M usim y się wycofać, bo inni nas w yprzedzili...”.

Oto, co m oże spowodować byle jaka plotka! Ba, sam N orw id interesow ał się „społeczną funkcją”, ja k ą pełniły i nadal pełnią tego rodzaju plotki, i- p r z e ś le d z i­ w szy ich dzieje od starożytności aż do połow y XIX wieku - zakończył swe rozw a­ żania spostrzeżeniem , że „plotka praw dziw a [...] nic fabrykuje się rękodziclniczo, sam ą pojedynczego człow ieka wolą, ale raczej t w o r z y się” .

Oto i w ytłum aczenie, dlaczego m ojego studium zc stycznia 1988 roku nic w y­ drukow ali ci, co go mieli wydrukow ać, a teraz drukują inni. M ądrzejsi i spraw ied­ liwsi. To zresztą tylko jedna część ew entualnego zbioru Prolegom ena do

,, Vade-mecum ”

M yślę bowiem , że nie straciło ono swojej wagi i żc na pewno przyda się jeszcze naszym m łodszym m iłośnikom i badaczom wielkiego Norwida.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rozwiązane nieporozumienie, może zbliżyć do siebie wcześnie skłócone strony, może stać się wspólnym pozytywnym doświadczeniem.. Unikajmy oceniania i

Istotnie, gdyby dla którejś z nich istniał taki dowód (powiedzmy dla X), to po wykonaniu Y Aldona nie mogłaby udawać przed Bogumiłem, że uczyniła X (gdyż wówczas Bogumił wie,

Jest to dla mnie rewolucja, bo pojawia się pomysł, który jest zupełnie, ale to zupełnie nieoczywisty?. Ba, podobno Oded Goldreich zawsze swój kurs kryptologii (w Instytucie

W dniu 22 maja 2007 roku, już po raz czwarty odbyły się warsztaty studenckie „Miasta bez Barier”, orga−. nizowane przez Wydział Architektury

To on – podczas jednej z naszych licznych rozmów dotyczących możliwości przygotowania transliteracji całego tomu Vade-mecum – podzielił się ze mną znamienną uwagą,

Dziś widzą zdumione wszechnarodów oczy — Gdzie Kapłan Chrystusa w znaku Krzyża kroczy Tam snopem złocistym plon rąk jego leży.. Tam Chiny, Japonia, murzynów

Na osiemdziesiąt sześć zachowanych wierszy tego zbioru w intensywnej wielokrotnej lekturze księdza Stycznia znalazło się zaledwie osiem, a właściwie siedem, bo wiersz Jak...,

Sp 6jrzmy pod tym k^tem na wiersz VI. Zwazaj^c tedy na przetwarzaj 404 sile Norwidowskich puent, warto pami^tac o wyraznym upodobaniu poety do kadencji ironicz-