Rochelle Stone
"Życie -snem" Bolesława Leśmiana
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 78/1, 247-253
1987
P a m ię tn ik L ite r a c k i L X X V III, 1987, z. 1 P L IS S N 0031-0514
„ŻYCIE — SNEM ” BOLESŁAW A LEŚMIANA
Opracowała ROCHELLE STONE
Rękopis tekstu Leśmiana zatytułowany: Intermedia rybałtowskie. Zycie — snem, odnalazł się w Stanach Zjednoczonych. Dzieli on, wraz z pozostałymi ineditami poety, zgoła niepowszedni los. Rękopisy te bowiem przewędrowały pół świata:
z Polski poprzez Londyn do Argentyny, stamtąd zaś, poprzez Nowy Jork, za po
średnictwem poety (dziś już nieżyjącego) Aleksandra Janty, dostały się do Instytutu Badawczego przy Uniwersytecie w Austin (Teksas). Kontakty z p. Marią L. Mazuro
wą, córką Leśmiana, naprowadziły mnie wreszcie na ślad owego „zaginionego ogni
w a” w twórczości poety,, jakim są w szczególności manuskrypty jego sztuk. Oto odbywają one żmudny powrót do Polski.
Zycie — snem napisał Leśmian tuż po pierwszej wojnie światowej, „około 1918— 1919 roku, kiedy to Miriam został ministrem kultury” — informuje w liście p. Mazurowa. Prawdopodobieństwo tych chronologicznych danych potwierdzają:
1) tem at szkicu; 2) w ystępujące w nim nazwiska głównych funkcjonariuszy, k tó
rych pieczy Zarząd Miasta Warszawy powierzył instytucje teatralne w samym zaraniu istnienia niepodległej Polski; i wreszcie — 3) pisownia autografu. Zycie — snem powstało po r. 1917, w okresie gdy Leśmian prowadząc Teatr Łódzki w y kazał niezwykłą znajomość rzeczy i fachowość w tej dziedzinie sztuki, wielką do niej pasję i zainteresowanie w podniesieniu poziomu artystycznego polskiego teatru w ogóle. Tekst ten wyraża głębokie ubolewanie poety nad niskim poziomem teatrów warszawskich w odrodzonej Polsce i nad utrzymywaniem w nich systemu przedwojen
nego, zaprowadzonego przez władze rosyjskie. Leśmian kpi z prezesa teatrów w ar
szawskich, byłego farmaceuty, Kazimierza Życkiego, i z dyrektora Opery War
szawskiej, byłego cukrowara, Zygmunta Chamca — osób zupełnie nie m ających kw alifikacji do zajmowania tych stanowisk. Z eseju o Teatrze Artystycznym w War
szawie, drukowanego w „Myśli Polskiej” w r. 1916, wynika, że Życki piastował ten urząd, tak samo niekompetentnie, jeszcze podczas zaboru rosyjsk iego1. Jako do
datkowe poparcie datacji powstania szkicu mogłaby także posłużyć zamieszczona w nim wzmianka o tym, że Zenon Przesmycki i Jan Lorentowicz byli członkami Komisji Teatralnej, która się rozwiązała, nie chcąc współpracować z takim i jak Życki i Chamiec „koryfeuszami Sztuki Polskiej”.
Pisow nia autografu potwierdza podaną wyżej datę jego powstania, tekst bowiem pochodzi sprzed pierwszej powojennej reformy ortografii, tj. sprzed tymczasowej konwencji ortograficznej. Zycie — snem opatrzył poeta pseudonimem „Felicjan Kostrzycki”. Pod tym samym pseudonimem już wcześniej, w r. 1915, ukazały się
1 B. L e ś m i a n , Na strychu i w pałacu. W: Szkice literackie. Opracował i w stę
pem poprzedził J. T r z n a d e l . Warszawa 1959, s. 222; zob. też s. 512 (przypis).
248 , , Ż Y C I E — S N E M ” В . L E Ś M I A N A
w „Myśli P olskiej” dwa eseje Leśmiana: Spowie dź dziennikarza i Poradnik dla recenzentów literackich 2. W przypisach Jacka Trznadla do Szkiców literackich znaj
dujemy cenną informację: „Jako Felicjan Kostrzycki zainicjował dział pt. In ter
media rybałtowskie, poświęcony »rozwidnianiu ciemności w literaturze i sztuce«” s.
Ironiczny, a nawet sarkastyczny ton szkicu Życia — snem przypomina w cześ
niejsze eseje poety, np. Sen nocy letniej czy Bezkrólewie Ducha. W tym ostatnim pojawia się niepokojące autora pytanie: „gdzie są ci, którzy dbają o ducha naro
du?” 4 Omawiany tu szkic jest w ięc jeszcze jednym wariantem tem atu częsta powtarzającego się w Leśm ianowskiej krytyce literackiej: problematyki kulturalnej w odrodzonej już Polsce. Poeta porównując owych kierowników teatrów warszaw skich ze w spółczesnym i im w Rosji i w Niemczech „odkrywcami tajemnic scenicz
nych” jest zafascynowany osiągnięciam i przedstawicieli W ielkiej Reformy teatru europejskiego. Tytuł szkicu stanowi aluzję do „narzuconych snem ” godności Życ- kiemu i Chamcowi, do których się przyzwyczaili na podobieństwo owego szewca z komedii Szekspirowskiej przebranego podczas snu za króla, a po przebudzeniu się przyjmującego sen za rzeczywistość. Zachowują się więc oni jak bohater ko
medii rybałtowskiej Z chłopa król.
W publikacji niniejszej pisownię zmodernizowano, honorując jednak stosowane przez Leśmiana m ajuskuły (poza przymiotnikami pochodzącymi od nazw y kraju, które nie towarzyszą rzeczownikom pisanym dużą literą) oraz interpunkcję. Pod
kreślenia autografu oddaje rozstrzelenie druku.
I n t e r m e d i a r y b a ł t o w s k i e ŻYCIE — SNEM
Czasy to niedaw ne i dotąd chyba każdy z nas dźwiga w swej pam ię
ci ich brzem ię dokuczliwe, gdy działalność w e w szelkich in sty tu cjach społecznych niedostępna była dla ludności polskiej. U sunięty od przy należnej m u pracy, pozbaw iony w yboru m usiał tubylec godzić się na rozłąkę z w łaściw ym pow ołaniem i szukać pociechy zarobkow ej w p rzy godnym i niespodzianym częstokroć zawodzie, k tó ry zgoła nie odpo
w iadał jego w rodzonym uzdolnieniom . Zazw yczaj taki w ykolejeniec pod tragicznym przym usem niem iłosiernych okoliczności p rzerzucał się ze stłum ionego w sam ym zarodku „fach u ” n a lite ra tu rę lub d zien n ik ar
stwo, poniew aż te dwie dziedziny życia były n ajm n iej w zbronne, a cen
zus, skądinąd dla nich w ym agalny, nie podlegał w rzeczyw istości żad
nym spraw dzianom . Poza ty m uzyskana bez tru d u godność lite ra ta lub dziennikarza przy sp arzała od razu łasem u na zaszczyty i na; sław ę w y
kolejeńcow i szacunku powszechnego, k tó ry m u m niej lub więcej sowicie w y nagradzał ew en tu aln e zyski pierw otnego a zatraconego powołania.
Stało się ted y tak, że urodzony, z k rw i i kości biurow iec ju ż to r a
2 Oba teksty przedrukowane są w Szkicach literackich, podobnie — wym ienione dalej eseje poety.
8 Ibidem, s. 508. Informację tę zaczerpnął T r z n a d e l z artykułu w warszaw
skich „Nowinach W ydawniczych” (1937, nr 2 (grudzień)).
4 Ibidem, s. 101. W artykule K ilk a słów o teatrze L e ś m i a n uskarża się na nieuctwo kierowników teatralnych (zob. Szkice literackie, s. 203).
„ Ż Y C IE — S N E M ” В . L E Ś M I A N A ’1
249
dośnie, już to boleściwie przeobrażał się w au to ra poczytnych powieści.
W ym arzony urzędniczyna tej lub innej — niedostępnej, jak szczyt gór
ski, kancelarii pisał rozstrzygające recenzje o teatrze lub o w ystaw ie obrazów. Babelowe pom ieszanie zawodów i powołań w ytw orzyło ciem ność i zamęt, w śród których, jak to już ongi Sienkiewicz zauważył, adw o
k a t zazdrościł sław y m alarzow i, m alarz zazdrościł powodzenia lekarzow i, lek arz ubiegał się o rozgłos polityka, a polityk płonął zawiścią do d y re k to ra te a tru , który, mówiąc naw iasem , był albo dy rekto rem k ab aretu , albo prezesem Tow arzystw a Pożyczkowo-Oszczędnościowego, albo po prostu dobrym znajom ym pewnego red ak to ra i przyjacielem słynnej ba- letnicy. Życie, pobłąkane i pow ikłane w swych najczulszych zasadach, n abrało owego tragizm u i sm ętku, k tó ry z n iejak ą odm ianą panu je w Cie
plarniach M aeterlin ck o w sk ich 1, k ęd y właśnie, pom ijając inne obrazy, z d a l a p r z e c h o d z i ł o w c a ł o s i ó w , k t ó r y z o s t a ł d o z o r c ą c h o r y c h . U nas bywało i odw rotnie: dozorca chorych zostaw ał łowcą łosiów. Byw ało tak i owak. Bywało rozmaicie. Na dom iar złego ta ki „pom ylony” w sw ym zawodzie łowca łosiów przechodził nie z dala, jeno z bliska i ze zwycięskim weselem na karierow iczowsko uśm iechniętej tw a rz y poglądał w oczy zdumionego widza, k tó ry ze w stydem te oczy odeń w św iat byle jaki co prędzej odwracał...
G dy w ostatnich czasach te i owe dziedziny pracy rozw arły przed nam i swoje progi, aby z w ybuchem długo tłum ionej tęskn oty dać do
stęp naszym stopom znużonym, zdawało się poniektórym ludziom dobrej woli, że przy najm n iej ta drogocenna, bo po w iekow ej rozłące dłoniom naszym zwrócona cząstka pracy narodow ej będzie — czysta i niezłom na i bezinteresow na i do głębi tw órcza i pięknu duchem całym i tch n ie niem swoim najpierw szym bezpodzielnie oddana! Zdawało się, że nie zab ru ka jej żadna pryw ata, że nie pokala jej żaden protekcjonizm , że nie pohańbi jej żadne karierow iczowstwo! Zdawało się, że żadna dłoń niepow ołana nie ośmieli się i nie zechce n aw et dotknąć tej pracy, aby jej nie zwichnąć i nie skoślawić w sam ych zaczątkach sw ym b ru ta ln y m i sam olubnym dotykiem!
Stało się wszakże inaczej. W śród m odlitew nie w yciągniętych k u p rzy szłości dłoni Narodu, znalazły się dłonie p. Życkiego i Chamca, dłonie, k tó re dotąd zapew ne nigdy poważniejszego dzieła nie tykały, a k tó re ośm ieliły się dotknąć Sztuki Polskiej, aby na jej szczytach pozostawić kilka plam do pilnego zmycia w bliższej lub dalszej przyszłości. Dłonie te n a w e t nie przypuszczają, że na ich dotyk Sztuka w zdraga się od w strę tu i obrzydzenia. K orzystając z bezładu i zam ętu wojennego, przebiegle, bezczelnie i łakom ie w yłoniły się z przynależnej im ciemności na światło dzienne, aby pochwycić za wszelką cenę sm akow ity kęs m ajaczącej
1 M. M a e t e r l i n c k , Les Serres chaudes. Jest to zbiór wierszy, którym autor debiutował w roku 1889.
250 „ Z Y C I E — S N E M ” В . L E Ś M I A N A
w śród przelew u k rw i i odgłosu dział k ariery , k tó ra w ty m m iejscu n ie chaj będzie p rzy ró w n an a zaw ieruszonem u u stóp ołtarza połciowi sło
niny, pachnącej szczurom p rz y z ie m n y m 2. H am let z okrzykiem „szczur!”
p rzebija sztyletem oponę, za k tó rą u k ry w a się Poloniusz 3. W danym w y padku za oponą u k ry w a się — farm aceu ta i cukrow ar. W spom nianą oponę utkał m istern ie Z arząd M iasta: jej w ątk iem jest — p rotekcja, jej osnową — obojętność dla S ztuki Polskiej. Pom im o zm ian zew nętrznych, nic się w ży
ciu naszym nie odm ieniło. Ta sam a, co daw niej, nieodpow iedniość po
m iędzy urzędem a pow ołaniem . Ten sam sm ętek i tragizm , k tó ry treść C ieplarni M aeterlinckow skich stanow i. Z d a l a p r z e c h o d z i ł o w c a ł o s i ó w , k t ó r y z o s t a ł d o z o r c ą c h o r y c h . Tym jeno r a zem — z bliska przechodzi farm aceuta, k tó ry został prezesem Teatrów , a tuż obok niego kroczy cukrow ar, k tó ry został kierow nikiem Opery! Taką k a ry k a tu rą obdarzył Zarząd M iasta Sztukę Polską n a sam ym w stępie swej działalności! W M oskwie g enialny Stanisław ski jest nauczycielem narodu i niezłom nym strażn ik iem sztu ki rosyjskiej. W N iem czech — R ein h ard t i F uchs4 są czcigodnymi odkryw cam i tajem nic scenicznych. U nas — w Polsce — w y starcza cukrow ar Cham iec i farm aceu ta Życki. Pierw szy pow ąchaw szy z lekka m edycyny, szukał ucieczki przed natarczyw ością w iedzy uniw ersy teck iej pod opiekuńczym i skrzydłam i dochodowej cu
krow ni. Poniew aż w ojna zachw iała działalność cukrow niczą, ted y dla p ora
tow ania k a rie ry p rzerzucił ow ą „zachw ianą działalność” w prost na O perę W arszaw ską. D rugi był podobno właścicielem apteki, potem zasm akow ał w interesie k aw iarn ian y m i kefirow ym , wreszcie, w yrobiw szy sobie w ten sposób „sm ak” odpowiedni, postanow ił go teraz zastosować do potrzeb a rty
stycznych T eatru. Postępow anie „ arty sty czn e” obydw u ty ch koryfeuszów S ztuki Polskiej zdziałało, iż złożona z ludzi odpow iednich K om isja Tea
tra ln a rozw iązała się co prędzej, ażeby swej zbiorowej osoby nie pohań
bić i nie ośmieszyć w spółpracą z tak p rzesadnym i k a ry k a tu ra m i k ie row ników tea tra ln y ch . D ziw ny to, dopraw dy, u stró j społeczny, k tó ry farm aceucie i cukrow arow i daje przew agę arty sty czn ą nad Zenonem Przesm yckim i pozw ala bagatelizow ać zdanie J a n a Lorentow icza oraz innych członków K om isji T eatraln ej! Przede w szystkim urząd preze
sa T eatrów jest specjalnie zm yślony dla specjalnych potrzeb b iu ro
k ra c ji ro syjskiej. P o trzeb y te wszakże u stały i reorganizację te a tru trzeb a w łaśnie zacząć od doszczętnego w ytępienia w szelkich zab ar
2 To samo porównanie poprzedza uwagi L e ś m i a n a o genezie i sym bolice zjawiska zwanego „Król-Szczur”, znajdujące się w eseju Z rozmyślań o poezji (zob.
Szkice literackie, s. 81—82). Otóż Król-Szczur, podobnie jak Życki i Chamiec, piastuje „na Olimpie Urząd Depersonifikatora” sztuki i tak samo jak oni potakuje nawykom przeciętnego umysłu szarego człowieka i jego ograniczonym poglądom na sztukę.
3 W. S z e k s p i r , Hamlet, akt III, sc. 4, w. 23.
4 Georg F u c h s (1868—1949), autor dramatyczny, dyrektor i reformator tea
trów, teoretyk sztuki teatralnej.
„ Ż Y C I E — S N E M " В . L E Ś M I A N A 251
w ień biurokratycznych, k tóre na Sztukę w pływ ają depraw ująco i n i
szczycielsko. Na czele każdego napraw d ę artystycznego i uczciwego wzglę
dem Sztuki te a tru stoi reżyser, jako tw órca te a tru , i dyrekto r, jako fun k cjo n ariu sz adm inistracyjny. Poza tym Z arząd M iasta pow inien s ta ra n n ie i szczegółowo spraw dzić uzdolnienie arty sty czn e osobników, k tó ry c h sam pow ołuje do pracy tw órczej w teatrze. Takie dw a duchy tw órcze, jak p. Życkiego i Chamca, nie posiadają przeszłości, k tó ra by daw ała im praw o bezpośrednie do kierow nictw a artystycznego teatrem . M uszą więc złożyć dowody sw ych uzdolnień w postaci na p rzyk ład m e
m oriałów , w k tó ry ch odsłoniłyby swój pogląd na sztukę te a tra ln ą i swe zam iary tw órcze na przyszłość. Skuteczniejszy byłby n aw et egzam in w obec kom isji, złożonej ze znawców. Świadectwo, otrzym ane z takiego egzam inu, zastąpiłoby b rak innych świadectw, brak, na k tó ry cierpią obydw aj kierow nicy nasi teatraln i.
Z astanaw ia nas do głębi pytanie, jakim i właściwie przesłankam i k ie
ro w a ł się Z arząd M iasta w chwili, gdy pow ikłaną spraw ę reorganizacji w ew n ętrzn ej te a tru składał w doświadczone skądinąd ręce farm ac e u ty i cukrow ara? P an u je u nas przekonanie powszechne, iż wszelką in sty tu c ją , poświęconą tw órczym spraw om Sztuki, powinien kierow ać czło
w iek nietw órczy, pozbaw iony talentu , a za to w yposażony w „trzeźw y ” pogląd na życie. Tego rodzaju „trzeźw y kiero w nik ” jest n ajlepszym pośrednikiem pom iędzy obcą m u zgoła S ztuką a bliskim m u tłum em . Zadaniem jego jest nie ty le kierow anie, ile w łaśnie ham ow anie i powścią
ganie w szelkich zapędów tw órczych, na k tó re pogląda, jako na zło ko
nieczne, nadające się wszakże do stłum ienia w granicach pew nej to le
ran cji. J e st on osobliwym urzędnikiem do w stydliw ego zacierania róż
nic pom iędzy w łasną niezdarnością a podw ładnym m u talentem . T ry w ialne praw o do brużdżenia Sztuce czerpie bezpośrednio z przysłow ia, k tó re tw ierdzi, iż nie tylko święci garnki lepią. I on to potrafi! D uchem sw oim i um ysłem jest, jako dwie krople wody, podobny do jak n a j
szerszej publiczności. Ta w łaśnie „podoba” stanow i jego powagę. Ci, k tó rzy , urągając Sztuce sw ym nieuctw em i obojętnością, władzę n a d nią sk ładają w jego ręce, w patrzen i są uw ażnie nie ty le w jego zdolności przyrodzone, ile we w spom nianą „podobę”, jako w niezaw odny zadatek przyszłej przyjaźni i dobrego spraw ow ania. Mówią oni w duchu: „Tylko podobny do nas jest człowiekiem p o w a ż n y m i tylko człowiek p o- w a ż n y może stanąć n a czele in sty tu c ji”.
Na ty ch w łaśnie zasadach p. Życki i Chamiec, jako zapew ne dosko
n a li przedstaw iciele czcigodnej „podoby”, opanowali szczyty H elikonu Polskiego. Z arząd M iasta może wrpraw dzie na swoje uspraw iedliw ienie zaznaczyć, iż owym jegomościom poruczył jeno ad m in istrację teatró w . J e s t to jednak błędny n a doniosłą spraw ę pogląd. Czyliż bowiem Zarząd M iasta ośm ieliłby się poruczyć adm inistrow anie cukrow nią człekowi, z tajem nicam i cukrow ni nie obeznanem u? A d m in istrato r te a tru m usi
252 „ Ż Y C I E — S N E M ” В . L E Ś M I A N A
posiadać odpow iednie w ykształcenie i znaw stw o sztuki. Czyż może zdolny sklepikarz lub h an d larz bydłem dbać o b y t te a tru w ta k su b teln y spo
sób, aby ta jego dbałość nie obniżyła poziom u artystycznego sam ej in sty tu cji? Czyż m ogą ludzie, k tó ry ch nad ające się do przem ilczenia „k w a
lifik a c je ” są biegunow o przeciw ne i w rogie Sztuce, opiekow ać się b ytem ekonom icznym sceny polskiej? A w szakże a rb itra ln e j pieczy tak ich w łaśnie ludzi pow ierzono losy ołtarza, zwanego pow szechnie „kasą”, a w najlepszym razie sceną. I ci oto ludzie, rozszerzając sam ozwańczo swą kom petencję w zasadzie ściśle ad m in istracyjną, ze św iętokradzką arogancją w d arli się do w n ętrza sam ego cyborium , ażeby z k rw i i ciała obcej im od urodzenia S ztuk i przyrządzić co prędzej sm akow itą pieczeń dla n ak arm ien ia sw ych głodów karierow iczow skich! Z m iną now ych, opoznanych dotąd „ a rty stó w ” czy też „m yślicieli”, — odrzucili p ro je k ty reorganizacy jne K om isji T e a tra ln e j i nie dali w zam ian nic, prócz w ła
snych osób, k tó ry ch sam a ju ż obecność na czele T eatrów aż nad to sro- moci stołeczne m iasto W arszaw ę. W ytw órcy srom oty publicznej m ie
w ają ten zw yczaj, czy też przyw ilej, że, sam i pozbaw ieni w szelkich skrupu łó w i w yrzutó w sum ienia, p rzek azują rum ieniec w stydu Bogu ducha w innym tw arzom osób trzecich. Sw oim zaś w łasnym obliczom dochow ują mozolnego w y razu rzeteln ej, choć n iezbyt określonej „za
d u m y ” ...
Jak ież zyski a rty sty czn e i ekonom iczne w yciągnął T e a tr ze w spom n ian ej wyżej „zadu m y ”? N a k a rb zysków arty sty czn y ch policzyć da się ta chyba znam ienna dla Sztuki Polskiej okoliczność, iż obydwaj opie
kunow ie T eatru stłu m ili w zarodku pow stanie Szkoły dram aty cznej. N a co aktorom szkoła, jeśli oni obydw aj, n ieuctw em św iatu górując, w d arli się na H elikon polski z tak ą łatw ością i szybkością, że — skoro nie ich w łasne, iż tak powiem , głowy, to w każdym razie głowy dookolnych św iadków doznały na ów niespodziany w idok zaw rotu. D rugim zyskiem arty sty czn y m jest — odrzucenie dość pogardliw e p ro je k tu reo rg an iza
cyjnego K om isji T eatraln ej. W ykonanie bowiem pro jek tu , zdążającego sam ow olnie do podniesienia poziom u artystyczneg o Teatrów , m ogłoby koniec końcem ująć m iejsc poczesnych ow em u nieuctw u, które, jak do
tąd, było jedyną i n ajsk uteczn iejszą kw alifikacją tych obydw u panów . Zyski ekonom iczne w y g ląd ają bodaj pokaźniej. Poniew aż p. Życki z pew nością chętnie by pobierał od sw ych w spółzaw odników kaw iarn ian y ch
1/6 część dochodów dla podniesienia m oralnego i artystycznego poziom u swej kaw iarni, ted y obdarzył ty m sam ym dobrodziejstw em pow ierzoną m u in sty tu cję tea tra ln ą. W praw dzie tego rodzaju dem oralizujące dobro
dziejstw o obniża poziom i powściąga rozw ój S ztu ki T e a tra ln e j w W a r
szawie, ale cóż p. Życkiego może obchodzić ta Sztuka, n a k tó re j się zna tyle, co k u ra na pieprzu? — T rudno żądać od p. Życkiego i Cham ca, aby dla dogodzenia zbyt niepo ch w ytn y m w ym aganiom spadłej z nieba na ich b ark i in sty tu c ji te a tra ln e j, pozbyli się nagle n aw yknień i poglą
dów, w ysiłkam i całego żyw ota pracow icie n aby tych. Z astanaw ia nas ty l
„ Ż Y C IE — S N E M ” В . L E Ś M I A N A ” 253
ko, jaki zbieg przeznaczeń, jaka drw ina losu przypięła i p rzy łatała tych lud zi do frontow ej ściany T eatru, na k ształt dwóch w stydliw ej treści godeł, k tó ry ch sam widok wszelką Sztukę odstrasza? Jakiż to zam ęt ślepy, jakaż to zaw ierucha społeczna pchnęła w głąb sanctuarium tych dwóch n i e r o z u m i e ń c ó w T eatru, k tó rzy przejm u ją trw ogą o p rzy szłość każdego a rty stę n a samą m yśl o tym, że twórczość jego jest, n a rażona na opiekuńczy dotyk czworga w ykolejonych pięści?
W kom edii Szekspira szewca podczas snu przebierają za króla. B u dzi się szewc, ogląda swą nową postać i z wolna przyzw yczaja się do godności królew skiej.
W czasie w ojennej stagnacji k aw iarnianych i cukrow niczych in te re sów zasnął p. Życki i zasnął p. Chamiec. Skorzystał z tego snu Z arząd M iasta, aby p rzebrać jednego za prezesa Teatrów, a drugiego — za faktycznego d y rek to ra Opery. Zbudził się p. Życki, zbudził się p. C ha
m iec, p rzejrzeli w zw ierciadłach swe postacie w zaszczytnym p rzeb raniu i z w olna przyzw yczaili się do piastow ania nowych, snem narzuconych godności. Są to ludzie — p r z e b r a n i , osoby z d ram atu pt. „M askara
da życia”. — Jakiż będzie ak t p iąty owego dram atu? Czy zakończy się tak, jak kom edia Szekspira? Czy szewc powróci do swego zaniedbanego n a chwilę rzem iosła, aby znów się czuć po daw nem u — szewcem? Nie!
Życie, gdy się raz na dobre roześni, niechętnie pow raca do jaw y. Z arząd M iasta w danym w ypadku zachow uje się tak, jak dziecko, k tó re „prze
b raw szy ” p a ty k za wodza Indian am erykańskich, w ierzy już odtąd nie
złomnie, że patyk jest n apraw dę wodzem. P aty k , przezeń odpowiednio przebrany, u rasta w jego oczach w osobę poważną, z k tó rą liczyć się m usi, jako z w łasnym tw orem ... Nie widzi już istoty rzeczy, jeno p rze
branie, którego sam udzielił. S tró j nabiera w artości, gdy przesłania próż
nię. Taka w łaśnie dziecięca naiw ność stanow i źródło potęgi w szelkiej biurokracji, któ ra przede w szystkim zajm uje się rozdaw nictw em strojów gwoli odpowiedniego p rzebrania swych w ybrańców .
W szakże tego rodzaju zabaw a zbyt drogo nas może kosztować. Nie dziw im y się wcale p. Życkiem u i Chamcowi, iż pragn ą jak najdłu żej trw ać w roli przygodnych bohaterów tej nieoczekiw anej dla nich, a sp ra w iającej niem ałą uciechę — zabaw y. Po raz pierw szy bowiem i zapew ne po raz ostatni bawią się w ten sposób. Któż by na ich m iejscu i w ich p rzebran ia chciw ej skórze odmówił Zarządow i M iasta uczestnictw a w tak m iłej zabaw ie? Jeżeli wszakże sam Zarząd M iasta owej zabaw y w czas nie przerw ie, pow inni ją przerw ać zbiorowym protestem wszyscy a rty ści polscy, literaci i m alarze oraz ludzie, k tó rych przyszłość T eatru w W arszaw ie obchodzi. Może tego rodzaju v o tu m nieufności zm usi w resz
cie do opuszczenia św iątyni Sztuki tych dwóch nieproszonych gości, któ ry ch dotąd nie zm usiło do owego czynu kolejne usunięcie, się od
„w spółpracy” w szystkich (krom dwóch) członków K om isji T eatraln ej.
F elicjan K ostrzycki