• Nie Znaleziono Wyników

Stach legionista. Opowieść z dni ostatnich

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Stach legionista. Opowieść z dni ostatnich"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

STACH LEGIONISTA

O P O W IE Ś Ć Z DNI OSTATNICH.

CIESZYN 1915.

Nakład i własność polskiej księgarni »Stella« w Cieszynie.

(2)
(3)

STACH LEGIONISTA

OPOWIEŚĆ Z DNI OSTATNICH.

CIESZYN 1915.

N akład i w łasność polskiej księgarni »Stella« w Cieszynie.

Z D ru k a m i „ D z ie d z ic tw a " w C ieszynie.

(4)

Bezgwiezdne noce, Poezyi serya I. Lwów, drukarnia pospieszna 1913.

Młoda Sztuka, Antologia liryczna. Stanisław ów, nakładem »G azety Stanisław ow skiej«.

V W hsi

MiWbJ

K -liks/H W

(5)

Talisman Waszych zmagań się i mąk...

To dla nas droga jasna i świetlana, Do czynu prężą się miliony rąk...

W y, co zginęli w zwycięskich zapasach, Święty jest dla nas W asz owocny trud...

W tych wielkich, krwawych i dziejowych czasach Idzie za W am i polski, wolny lud...

Roman Hernics (R. Haber).

(6)
(7)

czoło i w idać było, że o d b iera ły mu spokój jakieś tro sk i i kłopoty,

W pokoju było zupełnie pusto. S zara godzina w pełzła m rokiem i ciszą.

P an G ieltow icz siadł zm ęczony na fotelu i spojrzał n a podobizny swoich przodków .

P ostacie rycerskie n a koniach.

W ręk a c h m iecze — oczy płoną do w alki.

O statnie krw aw e zapasy...

O statni bój rozpaczliw y o w olność, swobodę i ziem ię ojczystą...

G ieltow icz p a trz y na w szystko, jak n a sen...

Z am ierzchłe lata... cudne wspom nienia...

D zieckiem b y ł jeszcze...

J a k w dalekiej mgle w idnieją m u chwile m łodości...

P am ięta pory w y N arodu... prom etejskie wzloty...!

Życie podcięło sk rzydła m arzeń... Szaruga codzien­

ności, brzem ię tw ardych dni... konieczność życiowa...

T rzeb a było kom prom is zaw rzeć z życiem...

P a n G ieltow icz n a pew ien czas zupełnie odsunął się od polityki i jej gwaru. Z am knął się w sobie, zajął się go­

spodarstw em i w spokojnym trybie życia zam knął isto tę swoją.

A le z biegiem la t zaczął G ieltow icz szukać oryentacyi politycznej. Czuł, że nie p o trafi się zacieśnić w ram ach szarej, codziennej w egetacyi. Z apragnął szerszego od­

dechu... zap ragnął innego życia.

(8)

uległa hasłom ugodowym. O dtąd czerpał G ieltow icz swoją tre ś ć duchow ą z książek Dmowskiego.

U w ierzył w »ideę słow iańską« i jej się pośw ięcił.

Z aczął też w ruchu endeckim silny b rać udział. W y­

jeżd żał n a zgrom adzenia, żywo dyskutow ał, krytycznie analizow ał kieru n ek polityczny, k tó ry obrał.

B ardzo często pisyw ał n a w e t p a n G ieltow icz p ło ­ m ienne a rty k u ły polityczne, zapraw ne skrajną tendencyą.

I ta k m ijały dalej lata.

Aż przyszedł kryzys,

G ieltow icz w łaśnie dziś, w w iosenny, cudny dzień, k ied y zazw yczaj był w dobrym hum orze, dziś przygnębiony b y ł i zamyślony.

P a trz a ł w gazetę m artw em okiem,

»Zam ordow anie A rcyksięcia i Jego małżonki.,,«

L itery sk ak ały mu przed oczyma... migały jak tęcze pow odzią barw ...

S taw ały p rze d nim obrazy przyszłości, w yłaniały się w szybkiem tem pie,.,, w idział korow ód przyszłych, w iel­

kich, krw aw ych w ypadków ...

Zadum ę p rz e rw a ł Stach.

W p ad ł do pokoju, przybiegł do ojca i zaczął go silnie całow ać.

— Ojczulku!... T a k a w iosenka cudna!... T a k pięknie n a świecie! A św iat ta k i zły!.,. Słyszałeś ojcze o strasznym m ordzie sarajew skim ?...

Ojciec w skazał gazetę.

A le S tach pogardnie spojrzał n a nią i p raw ił dalej:

— Ojczulku!.., Jabym ta k chciał pom ścić tę niew innie p rzelan ą krew !... Przecie rów nego m ordu nie znają dzieje cyw ilizow anego św iata...

S tach był w tej chwili piękny... T w arz 18-letniego chłopca, k tó ry dopiero rzucił m undurek studencki, gorzała zapałem i pragnieniem czynu.

S tach m iał zupełnie inną o ry en tacy ę polityczną.

S tą d przychodziło nieraz do scyzyi m iędzy ojcem a synem.

S tach całem swojem jestestw em buntow ał się p rz e ­ ciw m olochowi carskiem u. Z nał m ęczeństw o braci swoich

(9)

zam atach!

N ienaw idził w szystkiego, co zbliżone było do R osyi, W najw iększej tajem nicy w stąp ił do Legionów.

— Legiony!

P am ięta, jak serce m u zabiło żywiej, kiedy się o L e­

gionach po raz pierw szy dow iedział.

W ydaw ało się to m u początkow o snem..,.

Nie m ógł w ierzyć, że n a p ra w d ę jego m arzenia p rz y ­ bierają k sz ta łt realny. Że już polscy żołnierze... z p o lsk ą pieśnią n a ustach... pójdą w alczyć o Ju trz n ię przyszłości...

R zadko jednak m ógł z dom u w yrw ać się, aby pójś<

n a ćwiczenia.

B ał się z re sz tą ojca.

I te ra z zm artw ił go niepokój ojca.

— Co tobie, ojczulku?,,. N ad czem się ta k zadum a­

łe ś? — p y ta ł głosem, w k tó ry m przebijała się gorąca m iłośę synow ska.

— Nic... nic...

A le Stach nie dał już spokoju.

S ubtelna jego dusza odczuła, że w tej chwili ojcie^

jego cierpi, że stacza w alkę w ew nętrzną...

— Ojczulku... co tobie... mów!...

A le znowu m ilczenie było m u odpow iedzią.

Spojrzał w ted y n a tw a rz ojca, p o o ran ą zmarszczkami^

n a fałdziste czoło, n a k tó re m osiadła zadum a i troska, I już nie p y ta ł S tach o nic.

Z nał przecie »oryentacyę« polityczną ojca. Zrozvu m iał, że o niczem innem nie m ógł m yśleć tera z ojciec, jak o tragicznej rozbieżności ich dróg, jak o przeciw ieństw ie zasad i celów.

A le Stach b y ł hardy!

Choć w iedział, że gdyby ojcu pow iedział, że zm ienił poglądy, że inną ideę ukochał... w iedział, że w ted y ojciec by łb y spokojny już.

A le idea, k tó rą w ypieścił, przep aliła całą jego is to ty s ta ła się treścią jego życia!

Czuł, że gdyby zbłądził i pogubił tę szczytną ideę, że w te d y życie jego stało b y się pasm em m ąk i cierpień.

(10)

S zukałby czegoś, co byłoby tre śc ią jego,,, a w szędzie w idziałby jeno próżnię bezkresną.

I dlatego S tach tłum i słowa... i p a trz y na ojca... a w oczach jaśnieją mu p e rły łez...

II.

P arn y był dzień lipcowy. Słońce prażyło swym i p ro ­ m ieniam i, cała n a tu ra zdaw ała się płonąć. Schły k w ia ty — ludzie chronili się przed raż ą c ą spiekotą.

P a rn y dzień zapow iadał burzę. W m alutkiem m iaste­

czku, N adw orną zwanem , panow ał ruch jednak w tym dniu niebyw ały.

S etk i osób cisnęły się p rze d b u d ynek pocztow y, cze­

k ając n a w ielką decyzyę.

Grom adzili się ludzie kupkam i i głośno gwarzyli:

— Serbia odrzuci ultim atum —

— W ykluczona rzecz! P ostaw iła swój b y t n a szalę,

— A le R osya? —

— R osya będzie siedzieć cicho, z obaw y przed w e­

w n ę trz n ą rew olucyą państw a. Ani się w aży ruszyć —

— O by ta k było!

Rozm ow y toczyły się głośno, nam iętnie.

W tłum ie znajdow ał się tak ż e G ieltow icz. W idoczne zdenerw ow anie biło mu z oczu.

C hw ytał k ażde słow a, robił nerw ow y ruch ust, jak gdyby chciał coś mówić — pro testo w ać, ale to n ął w mil­

czeniu. R az po raz zapalił p apierosa, p rzech ad zał się — i znow u staw ał koło grupki gw arzących.

Gieltow icz nie mógł się w yzbyć swojej pańskiej po­

g ard y dla m otłochu.

Szlachcicem był i o tern zaw sze pam iętał. — Sam w ięc dziw ił się, że znajduje się w tłum ie »szarych« m ie­

szczan. Nie m ógł sobie w ytłum aczyć tego — nie rozum iał tej nagłej przem iany.

Czuł jednak, że te n gwar, ten hałas — działa nań uspokajająco. J a k haszysz!

N araz stało się coś niezw ykłego.

Cały tłum um ilkł, w yprężył się jak stru n a i utk w ił

(11)

w zrok w główne okno pocztow e, gdzie urzędnik staro stw a u k a z a ł się z b iałą k a rtk ą w ręku.

P iersi szybko oddychały, falow ały niespokojnie — g o rączk a ciekaw ości p o żerała im mózgi. —

i zarządza się częściow ą mobilizacyę...«

O statnie słow a p a d ły w tłum zebrany jako hasło no­

w ych dni, k tó re w nieznanej szacie ro ztaczały się przed nimi.

M o b iliz a c y a ---

P rzeszedł szm er przez tłum — ale naraz stało się coś dziwnego!

W śród szm erów i donośnych głosów ozw ały się n a ­ raz silne, m łodzieńcze słowa:

— O byw atele!

Z apanow ała cisza, jak m akiem siał. — W szyscy zw ró­

cili w zrok w stronę, skąd poszło w ołanie. Znow u u sta drgnęły nerw ow o — oczekiw ano św ieżych nowin.

N a w zniesieniu zaim prow izow anem sta n ą ł Stach G ieltow icz i po raz drugi zaw ołał:

— O byw atele!

W śród tłum u zapanow ało zdziw ienie. M łoda tw arz chłopca jaśniała jakiem ś natchnieniem nieziem skiem , — oczy p ałały — d rża ł cały.

G ieltow icz w strząs! się.

— Synu! — zaw ołał, ale głos był ta k słaby, że za­

gubił się w tłum ie.

— Syn mój mówi do tego m otłochu?! — m yślał G iel­

tow icz z bólem .

A S tach zaczął mówić donośnym , tw ardym głosem:

— O byw atele!... W ybiła godzina dziejowa!... N aj­

jaśniejszy nasz M onarcha podpisał m anifest wojenny! W y ­ bija godzina czynu!... Z a długo w ysyłał c ar zbrodniczy...

b ra c i naszych n a Sybir! Za długo paczono i niszczono w szelk ą myśl wolną! S praw cy m ordu sarajew skiego tera z zo stan ą ukarani!... Bracia!... R ozpoczyna się w ojna z od­

w iecznym w rogiem k u ltu ry i człow ieczeństw a.,.. R ozpo­

czyna się w ojna z caratem , gdzie bracia nasi żyją po d knu- tem i nah ajk ą i z tęsk n o tą czekają wielkiej godziny wy- zwolin!... Za Sybir... kazam aty... za k rew naszych braci...

d o boju!

(12)

A obok tego winniśm y m ieć głęboką w dzięczność dla naszego M onarchy, pod którego w ielkim i rządam i m ie­

liśm y w olność i pełnię sw obód konstytucyjnych !,., W A u- stry i rozw ijała się sw obodnie myśl polska... dusza p o lsk a znajdyw ała zrozum ienie! I dziś p rzek azan e jest nam w stą ­ pić do boju! Staniem y w iernie w szeregach w alczących bojow ników , przeciw ko caratow i! Pom ścim y niew innie p rzelan ą k rew N astępcy T ronu i M ałżonki... Pójdziem y r a ­ zem, ram ię p rzy ram ieniu, do w alki z odwiecznym w ro­

giem!

W ybiła w ielka godzina, w yśniona w snach naszych w ieszczów , w ytęskniona przez synów Polski!

Do walki!,.. B łyska już Świt!

Świt lepszej Doli... Świt now ego życia...!

W iecie, że my Polacy stw orzyliśm y Legiony. C udo­

w na przeszłość znowu pow staje!

To nie sen, nie złuda!... Polski żołnierz... pójdzie walczyć!

K to tylko zdolny do broni, niech w stąpi w szeregi Legionów!

Do w alki o zw ycięstwo... o tryum f... o odrodzenie!

Niech żyje Najjaśniejszy M onarcha... niech żyje zw y­

cięska A ustrya... niech żyje w olna Polska! — G rom kie oklaski, okrzyki, gwar, chaos.

Z apał ogarnął w szystkich.

W iedzieli, że wojna, k tó ra nadeszła, była konieczno­

ścią dziejową!

T a k dłużej bowiem być nie mogło! Ciągłe intrygi c a r­

skie, ciągła m obilizacya utrzym yw ała cały n a ró d w n ie­

pew ności, stw orzyła ruinę ekonom iczną i zastój w życiu, Z azierał głód już do chat, b rak ło chleba, b ra k ło pracy!

I oto przyszło rozw iązanie dręczącej zagadki, przy ­ szła chwila, kiedy ro zp ętan e żyw ioły sprzęgły się, ażeby w kurzaw ie dymów arm atnich odrodzić się do nowego ży­

cia, albo zginąć bezpow rotnie!

Pow oli tłum zaczął się rozchodzić.

G ieltow icz odszukał syna w tłum ie. Szli w m ilczeniu przez ciem ne ulice m ałego m iasteczka.

— Co tobie było, Stachu?... Co to m iało znaczyć?

(13)

— Spełniłem , co do mnie należy!

— Skąd nagle to do ciebie?..,

— Ojcze!... W szak Polakiem jestem ... W szak d a w n o śniłem o tej wielkiej godzinie. T eraz przyszła... I czas te ­ raz do czynu!

— I cóż ty działać m ożesz?..,

— W alczyć, ojcze!,.. K rew przelać!,., dla Ojczyzny!

— J a k to ?.,#

— Legionistą jestem!... Polskim żołnierzem!... N aj­

śmielszy mój sen się spełnił!...

G ieltow iczow i zam roczyło się w oczach.

— Synu... mój synu, n a błędnej jesteś drodze!

S tach zamilkł. Nie chciał więcej mówić. U szanow ał ból ojca. Zapanow ało znowu p rzykre, ciążące m ilczenie.

Doszli ta k przed dw ór stary. Pusto było w d w o rze- G ieltow icz chciał jeszcze z synem pomówić.

— Chodź, Stachu, do sadu!,.. Siądniem y chwilę...

Poszli...

W cienistym sadzie siedli na ukrytej ław eczce. B yła cisza uroczysta w około. Gdzieś raz po raz dał się słyszeć śpiew słowiczy, ale m ilkł po chwili i znowu była cisza w około.

K siężyc uśm iechał się blado, gwiazdki lśniły na nieba lazu rze,„

— Stachu!... Na błędnej jesteś drodze!... Chcesz się bić! I o co?... Dla kogo?... Z G erm anam i?.., Czy nie znasz pięknej idei słow iańskiej?... W szyscy Słow ianie razem !...

P od rządam i w ielkiego cara!... Bo c a r jest wielki!.,. Spójrz!

...M amy w K rólestw ie Polskiem pełnię swobód...

— Ojcze... ojcze... — p rze rw a ł mu Stach. — Co też ty mówisz, ojcze!... O jakiej idei słow iańskiej?... Kogo apo- teozujesz?... Z brodniarza cara?... D la ciebie Dm ow skiego ugodowe teo ry e są w skazaniem ?...

— Synu! Źle mnie nie rozum!... J a tylko jestem prze- ciw ku zbrojnem u pow staniu!.,. Nam już nie danem jest w al­

czyć!... M y stw órzm y sobie b y t znośny pod innym zaborem !

— Ojcze!.,. Co m ówisz?... P rzeciw ko słowom twoim buntuje się dusza moja!.. Nie... nie...

Z erw ał się z ław ki... i zaczął uciekać. Bał się w tej chwili ojca i jego słów.

(14)

C hciał być sam ze sobą, Z m yślami swojemi... Chciał być sam,,.

III.

•Stach znalazł się sam w pustych kom natach starego dw oru. G orączka przep alała m u mózg, n erw y w szystkie w yprężone, serce bije gw ałtow nie.

Nie,., w dw orze swego ojca nie pozostanie dłużej.

T utaj m yśl polska spaczona, tu taj lęgną się myśli, będące z a tru te m źródłem Narodu,

W iedział, że te ra z ojciec tam w ogrodzie sam otny łzy m oże leje nad swoim synem, k tó ry w łasną, a w jego p rzekonaniu błęd n ą idzie drogą.

I choć ojca swego ukochał nadew szystko, to przecie nie mógł się zdobyć na tyle woli, ażeby pójść do ojca i p rz y ­ rzec mu, że p rzy nim zostanie.

A le w iedział, że w tę noc rusza się św iat z swoich posad, że w tę noc pow stają n a ro d y do wielkiej w alki o swój byt.

I nagle ujrzał przed sobą niezliczone tysiące polskich Łusarnych rycerzy. Słyszał w yraźnie w duszy oddźw ięk pieśni w krw i w ykąpany:

»Jeszcze P olska nie zginęła..,«

I dusza jego zakrzyczała silnym, m łodzieńczym pro ­ testem : Nie zginie! Nie zginie, bo jej synowie nie dadzą jej zginąć, bo pójdą w alczyć o zm artw ychw stanie swojego narodu.

I n araz błyska w nim myśl: U cieknie, opuści dom ojca swego, pójdzie w nieznaną, k rw aw ą dal, gdzie w ażą się losy

|e g o narodu.

T u w starym dw orze jego ojca w szystko cuchnęło pleśnią, w szystko było już sta re i niezdolne do życia.

... Dziś jeszcze opuści te n dwór.

W stał, chw ycił zarzutkę, w yjął z szufladki czarniutki lerzyżyk, k tó ry od m atki otrzym ał, w ziął ze sobą fotografię rodziców i wybiegł.

Znalazł się na w ielkiem podw órzu. Raz jeszcze ogar­

n ął w zrokiem zadum anym dw orek ojców swoich i stan o w ­ czym krokiem odszedł.

Po chwili znalazł się na dw orcu kolejowym .

(15)

Ruch na dw orcu był ogromny. Pow ołani do służby wojskowej żegnali się czule z rodzinam i.

Gdzieniegdzie w oczach zabłysły łzy,.,, gdzieniegdzie serce cicho zapłakało, ale w net tw a rd e poczucie obo­

w iązku zabijało w szelki ból.

K iedy Stach znalazł się w pociągu, zaczął analizow ać swój krok. A le nie m ógł znaleźć żadnych myśli, k tó re mu zakłócały spokój. Czuł tylko, że jedzie tam , gdzie pojechać pow inien, gdzie w oła go obow iązek.

K iedy sta n ą ł w poblizkiem mieście, gdzie b yła sta - cyonow ana kom enda Legionów, b yła już noc.

T ysiące ludzi przew alało się przez ulice m iasta. Do­

rożki przejeżdżały w szybkiem tem pie przez ulice.

T ysiące w ieśniaków , z tobołkam i, snuło się długim , nieskończonym korow odem .

Szli do kom endy. Błądzili, pytali o koszary. N a pu­

stym , w ielkim placu, przed dw orcem p o k ład ły się pokotem całe m asy chłopstw a.

Znużenie, głód, pragnienie osłabiło ich. Spali. P rzez sen m ajaczyły się im w ypadki przyszłych dni. J a k iś blady chłop w yjął fujarkę i zaczął w ygryw ać żałosne pieśni.

Ł kało echo fujarki, n a dolę chłopską ciężką i nie­

znaną.

Ci chłopi instynktow nie tylko czuli, że m uszą iść »na wojnę«, bo M oskal się zawziął... i chce w ziąć Galicyę...

— Nie dam y ci naszej ziemi — krzyczały chłopskie serca.

I ręce w ołały o miecz.

Ze znużenia i ospałości budzili się.

P rzecierali oczy.

— Czy to nie sen?,..

Od ról... i wsi... chat i fabryk przyszli wzyscy... Czuli, że czeka ich w ielkie zadanie. Że zadanie to spełnić m uszą...

Stach G ieltow icz p a trz a ł n a b rac i sierm iężnych. Zbli­

żył się do nich i rzekł:

— A w y skąd, b rac ia?

W ym ienili mu nazw ę wsi, skąd pochodzili.

— Do w ojny?

(16)

— A jakże! Pow ołano nas...

— I pójdziecie na M oskala?...

— Pójdziemy!

G orzały oczy. T w arze p łonęły w zapale.

— Pójdziem y bić kanalie!

S tach w zruszył zapał chłopskich serc. C hciał im po­

w iedzieć, w ytłum aczyć całą doniosłość wojny.

A le głos ugrzązł mu w gardle. Czuł, że jest ogromnie w zruszony.

— Muszę się wyzbyć sentym entów — rz e k ł do siebie szeptem . — Żołnierski h a rt, siła, w ytrw anie!

W subtelnej i przeczulonej duszy 18-letniego chłopca rozgryw ała się w alka.

P ożegnał chłopów i znowu znalazł się w sam otności.

S zedł przez ulice m iasta z jedną m yślą o jutrze.

To jutro ukazyw ało mu się w p o staci znanych i ocze­

kiw anych tajem nic, to jutro było dlań zaczęciem w alki o w olność.

Z nalazł się naraz w starym ogrodzie miejskim. O ddał się zadum aniu. I znowu zam ajaczał mu dw ór ojca,,, zoba­

czył jego postać... ujrzał w oczach łzy...

Łzy żalu za synem...

S ta ra ł się tera z w ejść w duszę ojca, kiedy przekona się o ucieczce jedynego syna.

W idział tę siwą, ukochaną głowę ojca, w idział po­

liczki zwilżone łzami, co spadały ciurkiem z przem ęczo­

nych oczu.

— A jednak iść musiał!

— »Nie czas żałow ać róż, gdy lasy płoną« — słyszał w duszy echo pieśni Juliusza.

Nie czas m yśleć o szczęściu jednostek... choćby ro­

dziców w łasnych... gdy tu o byt... o zm artw ychw stanie n a ­ ro d u chodziło...

H a rto w a ł się w pełnej świadom ości, iż uczynił, co t y ł o jego obowiązkiem...

Pow oli zaczęło szarzeć. Świeży chłód p o ran k a orzeź­

w ił go.

W yszedł na kopiec, znajdujący się w ogrodzie. S tanął ma szczycie.

P atrzał...

(17)

Z za mgieł wschodziło słońce... powoli... Potem za­

jaśniało całą purpurą.,, rozlało swe jasne prom ienie na świat...

— Świta — szeptała dusza S tach a w radosnem up o ­ jeniu.

— Świta — w ołała isto ta jego, spragniona blasków słonecznych... jasności...

— Świta... H osanna... H osanna...

— Świt... Ju trz n ia nowej ery... jutrzenka zw ycięstw a...

IV.

W kom endzie m iejscowej Legionów panow ał ruch olbrzym i.

W m ałym dom ku, otoczonym w ielkiem podw órzem , odbyw ał się pobór Legionistów.

P rzychodzili ludzie starzy, odchodzili od swoich żon i dzieci, zaciągali się w szeregi w alczących.

G orzało w ich duszach pragnienie w alki, pragnienie czynu... Tyle lat, tyle długich la t czekali tej chwili.

I przyszła...

K iedy S tach G ieltow icz znalazł się przed kom endą Legionów, serce biło mu gw ałtow nie, a w piersiach z a b ra ­ k ło mu oddechu.

K iedy p rzestęp o w ał próg domu, zam roczyło mu się w oczach...

Z apukał... i w szedł śmiałym, pew nym krokiem ...

— Czego sobie obyw atel życzy?...

W krótkich, hartow nych słow ach przedstaw ił Stach cel swego przybycia...

— D obrze, obyw atelu!... J u tro raz jeszcze pójdziecie do oględzin lekarskich, a potem otrzym acie m undur.

Stachow i ro zradow ała się dusza...

W ięc jutro... jutro już będzie polskim żołnierzem!

O trzym aw szy potrzebne w skazów ki, w yszedł Stach podniesiony na duchu i b łą k a ł się ulicam i m iasta.

K iedy nazajutrz po oględzinach lekarskich uznanym z o sta ł »zdolnym do frontu«, rad o ść jego nie m iała granic.

Tego samego dnia otrzym ał broń, przydzielony został do poszczególnego oddziału.

(18)

Z aczęły się pilne, gorączkow e ćwiczenia.

M ijały dnie szybko, spędzane w ciągłej pracy.

A le S tach się niecierpliw ił.

R w ał się całą duszą do walki.,.

Chciał jak najprędzej zakończyć już ok res ćw iczeń i pójść w pole...

W y o b rażał sobie, jak to p adać będą M oskale pod gradem ich kul...

Śnił o a tak ach n a bagnety!

W idział w gorączkow ych obrazach, jak na odgłos trą b k i b o j o w e j.s z ł y Legiony w bój... do ataku.,, w idział, jak M oskale poddaw ali się w trw odze,,, jak ręc e błagalnie podnosili, prosząc o życie.

T o też, kiedy przyszedł ro zk az w yjazdu do K rakow a, u rad o w ał się ogromnie, W K rakow ie m iały się skupić L e­

giony i stam tąd pójść w pole chwały...

Pew nego w ieczora w ydano ro zk az wyjazdu... S tach sta n ą ł uszykow any w rzędzie, przy nim był w ieśniak, k tó ry sierm ięgę zm ienił w m undur żołnierski,

W w agonie kolejowym toczył S tach z w ieśniakiem długie rozm owy.

R adow ała się w nim dusza, przypom niały mu się po­

stacie »W esela«... chłop polski w yolbrzym iał w tej chwili w jego myślach...

W yczuł ze słów tow arzysza, że w ludzie chłopskim w ielka, zdrow a tkw i siła!

I cieszył się, że razem w alczyć będzie z nimi.,.

Po uciążliwej jeździe, uprzyjem nionej rozm ow ą, do­

jechali do K rakow a.

B ył w łaśnie p o ran ek w czesny. Ulice by ły puste, ci­

sza p anow ała jeszcze w około.

Na dw orcu uszykow ali się i poszli do m iasta.

N a w ieży M aryackiej odezw ały się hejnały... dźw ię­

czne echo znajdując w duszach Legionistów.

W K rakow ie skupiał się cały ruch. T u m iała się od­

być k o n c e n trac y a w ojsk i stą d podążyć mieli w pole.

W dniu tym odbyła się przysięga...

Ze serc m łodych szły harto w n e słow a przysięgi... iż trw a ć b ęd ą n a posterunku... iż w alczyć b ędą w iernie... a ży­

cie swoje pośw ięcą św iętej sp raw ie,.,

(19)

G orzały oczy płom iennie, biły serca w oczekiw aniu w ielkich, utęsknionych godzin.

Z daw ało się, że nic nie u stra szy tych m łodych bojo­

w ników , że z pogardą śm ierci b ędą staczać w alki o w ol­

ność...

T ysiące ludzi przy p atry w ało się tej wzniosłej uro ­ czystości.

Niejedne usta w ym aw iały, szeptały m iłośnie czyjeś imię...

To m atki, siostry, kochanki, p a trz y ły z dum ą i m iło­

ścią na polskich rycerzy.

Z daw ało się, że całe m iasto tonie w odśw iętnem w e­

selu, że raduje się serce starego podw aw elskiego grodu.

I kto p a trz a ł na te szeregi wojowników, k tó rz y sami, dobrow olnie szli w oblicze śm ierci.„ te n z nadzieją ocze­

kiw ał dalszych w ypadków .

S tach G ieltow icz klęczał... i szeptem p o w ta rz a ł słow a

przysięgi... ,

W iedział, że zaraz... m oże jeszcze tej nocy... odbę­

dzie pierw szy chrzest ogniowy...

A le nie było w nim śladu trw ogi.

W ielki spokój i błogosław ione uczucie szczęścia p a ­ now ało w jego duszy...

Spełniło się jego najgorętsze pragnienie!

C ała jego isto ta p rzepalona b y ła zapałem dla w iel­

kiej spraw y...

R w ał się w pole... był spragniony czynu... do boju!!...

do boju...

V.

K iedy Legiony przeszły granicę rosyjską, w zrósł za­

p a ł bojow ników w niebyw ały entuzyazm i sam ozaparcie.

Z niesłychaną pogardą śm ierci rzucali się Legioniści w krw aw e zapasy,.,!

Pokotem kład ły się ciała bojowników... użyźniała k re w polska... ziemię polską,

A le pierw sza dłuższa w ażniejsza w alka stoczyła się pod M iechowem .

I Legiony stan ęły w te d y raz pierwszy... tw a rz ą w tw arz wroga...

(20)

Zw ycięstw em zakończyła się pierw sza bitw a...

Legiony obsadziły M iechów i Kielce,,..

W duszach m ieszkańców K rólestw a zajaśniał płom yk nadziei...

Że już przyjdzie k re s niew oli, że nadeszła godzina w y- zwolin z m oskiew skiego jarzm a...

— Przyszli polscy żołnierze mścić w iekow e krzyw dy swego narodu... przyszli od eb rać carow i ziem ię polską...

Z serdecznem rozrzew nieniem i głęboką w dzięczno­

ścią p a trz a li m ieszkańcy M iechow a n a m łodych Legioni­

stów... P ew ne uczucie zw ycięstw a tych m łodych bojow ni­

ków n apełniało im piersi radością.

K to tylko był zdolnym do broni, zgłaszał się do Le­

gionów...

P rzystępow ali ludzie starsi, m łodsi i chłopcy. G orzały im oczy blaskiem niezw ykłym .„

Długo tajona nienaw iść, głucha gorycz... te ra z ode­

zw ała się w ielkim krzykiem protestu...

Pod knutem i nahajką nie o słab ła dusza polska...

Z pokolenia n a pokolenie duszono w sobie łzy go­

ryczy... tajono męki!

P rzygotow yw ała się w ich duszach moc, m ająca być początkiem czynów orężnych.

I oto n ad eszła chw ila oczekiw ana, m arzona. P rz y ­ szła prędzej, zanim się jeszcze jej spodziew ano.

N a dźw ięk polskiej kom endy.,, szli wszyscy!

Łączyli się serdeczną m iłością z braćm i innego za­

boru...

M ieli jasno w ytk n ięty cel, mieli jedną w spólną w ielką ideę...

W spólne tęsk n o ty i pragnienia w zm acniały ich dusze, d o d aw ały im h a rtu i siły do pokonania tru d ó w wojennych.

Czuli się mocni.

W iedzieli, jakie ciąży n a nich zadanie.

Że m ają w zniecić jutrzenkę w olności i now ych dni...

Że m ają pom ścić ofiary despotyzm u rosyjskiego...

Że m ają mścić się za k az am a ty i Sybir i za duszenie i niszczenie wolnej m yśli polskiej..

Czuli to wszyscy.

(21)

Czuł to tak że S tach G ieltow icz i kiedy p rzechadzał się ulicam i M iechow a, zdaw ało mu się, że tonie w b ez­

kresnej radości.

— W ięc już początek... już kości rzucone?... J u ż na ziemi polskiej jesteśm y!... O d la t jęczała, p ła k a ła ta ziem ia polska, czekając na swoich obrońców ... i oto przyszły Le­

giony... w yraz ducha narodu!...

— Będziem y b ra ć m iasto jedno za drugiem — m yślał Gieltowicz...

— Pójdziem y zw ycięsko naprzód... Osw obodzim y K rólestw o Polskie z zbrodniczych carskich rąk...

W olna Polska...

Śniły mu się sny szczytne, dalekie o wielkiej przy­

szłości narodu...

K iedy przechodził ogrodem miejskim w zadum aniu, u jrz a ł kilku Legionistów, prow adzących grupkę szpiegów.

Stach zbliżył się do konw oju. N erw ow o łow ił od­

dźw ięk słów. N araz bladość go ogarnęła... T chu zabrakło mu w piersiach... U słyszał dźw ięk m owy ojczystej... z ust szpiegów...

W jednej chwili ogarnęła go szalona nienaw iść. Chciał przybiedz do nich i szarpać, bić, kopać...

— P rzecie w y Polacy! — k rzy czała w nim dusza.

— Przecie usługi oddajecie najw iększem u swem u wrogowi! Czy te długie la ta niewoli, katuszy, krw aw ych prześladow ań zanikły wam w pam ięci?... Ja k ż e m ożecie pom agać w rogom swoim najw iększym ?...

T e m yśli k o tłow ały w jego mózgu...

N ienaw iść jego rosła z k ażd ą chwilą... A le n araz uczuł ogrom ny ból w sobie... J a k gdyby się załam ał w h a r­

cie i nienaw iści... P rzed oczym a sta n ą ł mu ojciec...

U św iadom ił sobie oryen tacy ę polityczną swego ojca...

Zrozum iał, że jego ojciec był gotów zrobić to samo...

C hichotał w jego duszy potw orek:

— »Idea słow iańska...«

I w tej chwili żal mu się zrobiło tych w szystkich ludzi.

W ydaw ali m u się oni jakimiś chorym i fanatykam i.

O fiaram i czyjejś woli...

Dusze błądziły, szukały oparcia...

D usze nie ta k silne, nie ta k indyw idualne, ażeby w y­

(22)

robić sobie pew ien fundam ent trw ały, n a którym by oprzeć m ożna cel życia...

Szukali dogm atu...

I oto zjawili się fałszywi prorocy.

P rzekupieni rublam i, k tó re w artk im potokiem p ły­

n ę ły do nich... okłam yw ali naród!

Z aprzedali sw ą godność!

D la miski soczewicy... dla wygodnego bytow ania... za­

przepaścili dostojeństw o swojej istoty!

I ci fałszywi prorocy... zbrodniczy prow odyrzy... za­

częli lud prow adzić na manowce...

— »Idea słow iańska...«

U d a tn y m anew r!

T ak ie myśli snuły się w duszy Stacha.

I naraz żal mu się zrobiło ofiar tych demagogów, k tó ­ rz y szum nem i tyradam i frazeologicznem i okłam yw ali pod­

stęp n ie lud, w odząc go na m anow ce.

T ych ofiar żal mu było...

W iedział, że byli tu ludzie słabi, szukający jakiegoś dogm atu, oparcia!

Zbiedzonym , przem ęczonym duszom odpow iadała po­

lity k a ugodowa, zabarw iona w d o d a tk u »ideą słow iańską«.

I n a ra z nienaw iścią ogarnął tych w łaśnie szerzycieli ow ych idei.

C ałą swoją m łodą i szlachetną duszą uczuł w strę t do ty ch robaczyw ych, pustych, zaprzedanych ludzi, któ ry ch n a tu ra obdarzyła zdolnościam i na szkodę narodu!

C ała plejada ugodowych polityków i pisarzy »ugodo­

w ych«, czerpiących swe natchnienie z sprzedajnych i spo- d lałych m yśli Dm owskich — cała t a plejada w ydała m u się m afią zbrodniarzy.

— A ch... te ra z w łaśnie dać narodow i ry cerzy słow a, k tó rzy b y oczy otw orzyli obłąkanym synom Polski...

— Ach... w skazać zbrodnie i g w ałty carskie... odsło­

nić p rzew rotność rzekom ych naszych przyjaciół, p rze d sta ­ w ić ludow i straszne skutki kłam anej przyjaźni i kom pro­

misu...

— Ośw ietlić, uśw iadom ić lud...

I rad o w a ła się dusza S ta ch a przeczuciem dalszych zw ycięstw ...

(23)

Śnił o dalszem zdobyw aniu m iast, o kroczeniu n a ­ przód... aż poza W arszaw ę!

Dzień m iał się ku końcowi, kiedy Stach w ra c ał p u stą drogą do koszar.

W około zieleniły się jeszcze pola, czuć było już w p o ­ w ietrzu oddech zbliżającej się jesieni.

Stach spojrzał w pole... i dopiero te ra z usłyszał echo dalekiej piosenki, co w pustem polu tonęła...

Szły Legiony dalej w bój!

Zostało tylko kilka oddziałów dla utrzym ania po­

rządku. Stach żałow ał, że nie było mu danem pójść z nimi.

P a trz a ł tylko na tysiące tow arzyszy, jak z pogardą śm ierci szli w krw aw e boje!

Z dalek a leciała przez pola piosenka:

...Kto przeżyje, w olny będzie, a k to um arł — w olny już...

VI.

M ilionowa arm ia rosyjska zalała Galicyę.... Milio­

now e m asy żołdactw a, pędzone knutem , że zdaw ało się, iż niem a końca tej szarańczy.

C ar chciał mieć Galicyę.

N ajdziksze pułki kozackie w ysłał!... Palili wsie, ni­

szczyli dobytek. W szędzie po w staw ały gruzy... A le cóż c a ra obchodzi nędza i śm ierć głodow a tysięcy rodzin?

J ę k i szlochanie katow anych — oto m uzyka, k tó ra mu przygryw ała w lata ch dzieciństw a!

P otem sam sobie ta k ą m uzykę stw arzał!

Był siew cą zła, nieszczęść, śmierci... cóżże c a ra w zru­

szać m oże to, że w Galicy! żołdactw o jego pali i m orduje?

N asze w ojska staw iały opór zacięty.

O swoją ziemię w alczyli jak lwy!... A le przem oc była z byt w ielka.

W końcu cofnęło się nasze wojsko.

W te d y zaczęła się tłum na ew akuacya ludności.

S trach blad y ogarnął w szystkich.

Zaczęto opuszczać domy, m iasta rodzinne, dobytki długich lat. Lęk przed najezdnikam i kozackim i b y ł ta k

(24)

w ielki, że ludzie uciekali, jak stali — bez środków pie­

niężnych, bez zabierania ze sobą jakichkolw iek najniezbę­

dniejszych rzeczy do życia.

W szyscy w siadali do pociągów ratunkow ych, k ilk a ­ dziesiąt osób w jednym wagonie.

Niósł ich pociąg w nieznaną dal, na tułaczkę, ponie­

w ierkę i głód!

Jeszcze wczoraj mieli dom swój, k ą t w łasny, byli ludźm i niezależnym i, a oto w jednej chwili zostali b ez­

domni!

Pozbaw ieni środków do życia, zrozpaczeni i przygnę­

bieni jechali na tu łaczk ę do krajów dalekich i obcych.

W gorączkow ych w izyach widzieli już gruzy swoich dom ostw... zgliszcza z dob y tk u ciężkich, długich lat...

A p rz e d nimi czarn a przyszłość!

Nie u ciek ła jednak cała ludność...

Byli tacy, k tó rz y pozostali...

T o byli ci, k tó rz y uw ierzyli szumnym hasłom o idei słow iańskiej, k tó rz y ty ra d y frazeologiczne M ikołajew icza i jego obiecanki b rali pow ażnie.

Zostali »ugodowcy«, bo im »oryentacya polityczna«

ich n a k a za ła pozostać, czekali n a tych »rycerzy«, co ich w yzw olą... i stw orzą im ojczyznę.

J a k ż e biedni byli oni w tern swojem złudzeniu... jakże p rę d k o rzeczyw istość z ad ała kłam w szystkiem u? M iędzy pozostałym i w swoich dom ach znajdow ał się tak że pan G ieitowicz.

N adw orna, m iasteczko, k tó re zam ieszkiw ał i gdzie m iał swój dwór, nie została zbytnio opróżnioną. Działo to się z tego powodu, że pan G ieitow icz, porzuciw szy swoją dum ę szlachecką, zeszedł »na niziny« i p rzep ro w ad zał silną agitacyę w śród ludności, ostrzegając ją przed wyjazdem .

M ów ił o ku ltu rze rosyjskiej, zapew niał, że M oskale w zajętych m iejscow ościach obchodzą się z ludnością uczci­

wie, że nie rabują i nie palą...

Byli tacy, k tó rz y uwierzyli...

W dniu w kroczenia w ojsk rosyjskich w yszła deputa- cya obyw atelska naprzeciw ko.

W deputacyi znajdow ał się też p a n G ieitow icz.

(25)

J e d e n z delegatów przem ów ił do k o m endanta wojsk nieprzyjacielskich, prosząc go o uszanow anie m iasta, k tó re się dobrow olnie poddaje.

K om endant rosyjski zapew nił delegacyę, że obyw a­

tele m ogą spokojnie pow rócić do swoich zajęć i obow iąz­

ków... Że w ojska rosyjskie niosą Polakom wolność, a in­

nym narodow ościom rów noupraw nienie.

R ów nocześnie zażąd ał kom endant wygodnej k w a te ry do siebie.

Z radością też zaofiarow ał mu G ieltow icz swój dw orek.

K ilka dni m inęło spokojnie, bez żadnych ekscesów . A le już po kró tk im bardzo czasie zdarzały się gdzieniegdzie w ypadki rab u n k u i grabieży.

Potem zm ieniły się one w system ,

Do chat i dom ów w padali kozacy, zabierając, co się tylko dało.

K om endant w ydał pow tórnie ostry zakaz rabunku, zagroził n a w e t k a rą śm ierci za w szelkie grabieże. A le za­

k az ten m iał znaczenie tylko teoretyczne, w gruncie rzeczy bowiem nie u staw ały rabunki.

G ieltow icz sposępniał.

O sad rozczarow ania m ącił spokój jego duszy. Były chwile, kiedy rozgryw ała się w nim w alka. C ierpiał w tedy ogromnie.

U ciekał w ów czas od łudzi, pragnąc sam otności i ciszy.

Pew nego razu, w ponury dzień październikow y, w y­

b r a ł się G ieltow icz na sam otną przechadzkę. Raz po raz przeszed ł go dreszcz niew ytłum aczony, gdy ujrzał kozaka z nahajką,

G ieltow icz znalazł się obok poblizkiego lasu. S tanął i ze sm utkiem spoglądał n a drzew a ogołocone z liści, p a­

trz a ł, jak te żółte liście leciały gdzieś w dal... i znikały!

G iełtow iczow i było smutno!

W tej chwili uczuł dotkliw ie, boleśnie swoją sam o­

tność. Niema blizkiej duszy, oddanego serca. I w duszy jego zaczęło łk ać w spom nienie o swoim synku najdroższym .

— Stachu, mój Stachu... gdzieżeś ty?.. Gdzież cię uniosła fala losu?

(26)

Serce G ieltow icza tonęło w żałości.

Snuł się korow ód posępnych myśli:

— Czy ja jeszcze ciebie ujrzę, Stachu?... Czy jeszcze usłyszę ciebie, synu najdroższy?...

K iedy ta k oddaw ał się sm utnym rozm yślaniom, usły­

szał nagle jęki, k tó re dochodziły z lasu.

J ę k i staw ały się coraz głośniejsze...

W ytężył słuch...

Łowił, z której strony dochodził go jęk.

W szedł do lasu.

B łądził na skraju... i n araz oczom jego przedstaw ił się okropny widok.

Pokaleczona, pobita, po szarp an a dziew czyna leżała pod drzew em , w ydając jeno bolesne jęki.

Zbliżył się do niej, spojrzał w tw arz i zadrżał...

— W szak to M arta... dziew czyna z jego dworu...

Z apytał, co się stało... Nie po trzeb o w ał jed n ak odpo­

wiedzi... zrozum iał.

A ona tylko zdołała pow iedzieć głosem zdław ionym :

— Kozacy...

G ieltow icz poszedł pręd k o do najbliższego w ieśniaka, k a z a ł przygotow ać w ózek i z ab rać biedną ofiarę.

I znow u ból go straszn y og arn ął!!

C hichotał w nim potw orek...

W idział kozactw o dzikie... rozpasane... wiecznie gło­

dne, nienasycone bydło!!,..

W idział rów nież dzikie żołdactw o m oskiew skie.

P rzypom niał sobie słow a kom endanta:

»My wam Polskę odbudujem y... M y rycerze... o w as walczymy...«

C hichotał p o tw orek w duszy Gieltowicza!

— Kto... w y?... Zgraja dzika... najezdnicy azyatyccy...

gw ałciciele i m ordercy... — krzyczało w jego duszy n a ­ głym protestem .

I od now a przypom niały mu się słow a syna, k tó ry opuścił dom jego, bo poszedł w alczyć o Polskę... poszedł w alczyć w łaśnie z tą dziką hordą... z tą z a k ałą ludzkości...

G ieltow icz nie poznaw ał siebie!

Czuł tylko, że dokonuje się w nim przem iana w ażnych myśli...

(27)

Czuł, że wchodzi w okres now ych zm agań się i w alk w ew nętrznych.

M iał uczucie, jak gdyby m u nagle łu sk a z oczu opadła i w całej ohydzie p rzed staw iła mu to w szystko, co dotych­

czas uw ielbiał.., a czego w idocznie nie znał dokładnie.

Coś szydziło, chichotało w jego duszy...

M ęczyły go myśli.

K iedy przechodził obok dw oru, usłyszał pijane krzyki kozaków .

N apadli jakiegoś starego żyda i rabow ali go. J e d e n z kozaków ok ład ał nieszczęśliwca, nahajką.

G ieltow icza znow u przeszed ł dreszcz w strętu!

I znowu chichotało w nim zdanie kom endanta:

»My rycerze... przychodzim y Polskę budować...«

Z aśm iał się chorym , obłędnym śmiechem.

Poczęła się w nim przem iana.

VII.

S traszna, nieopisana w a lk a w reszcie się zakończyła.

Z apanow ała chw ilow a cisza. Legiony otrzym ały chwilow y spoczynek. Zw ycięstw o odniesione n a całej linii. Po k ró t­

kim spoczynku p a d ł rozkaz. M usieli iść dalej... Szli jak p i­

jani o zw iotczałych m uszkułach, przem ęczeni i słabi. Przed sobą w idzieli trupy. O garnęła ich myśl gorąca: nie p a trz eć n a tw arze. W cisnąć, zgnieść źrenice, niech s tra c ą siłę w zroku. J a k najdalej od nich! A tu wciąż now e tw arze się ukazyw ały, bardziej drogie i um iłow ane. T ru p y w le­

piały gały straszne, w y w racały ku nim tw arze, rozdęte gęby...

I te pozostaw ione korow ody m gławicam i w spom nień, szły za nimi kro k w krok. M inuty w lokły się bez pam ięci...

Szli oślepli widokiem , zam roczeni bólem , i zdaw ało się im, że już nic nie widzą.

C harczenia, rzężenia, przeróżne głosy, od syku naj­

żałośniejszego do skow ytu m ęczarni,... zda się, że to p od­

n oszą w estchnienia nieszczęśliw ej ziemi, jej postękiw ania schorzałości. Czasem w śród spokoju grobowego w ylatuje z odm ętu k rótki, uryw any jęk, a za nim przeciągły, jak w ieczność trw ający, rozpaczliw y krzyk:

(28)

— R atunku!

To prośba!,,. Nie! To jakieś rozdzierające łkanie o ulżenie...

— Nic nie widzę... U króć m ęki — w oła jeden.

G dzieś w yryw ał się głos... z gardzieli o statn ią siłą wy­

raz u rzucony... konający:

— Żegnajcie!

To znów poszum w arg: — Jezu... Jezu!

I w ted y nie pomni n a słow a rozkazu, czołgali się ku nim Legioniści i słow a pociechy rzucali, ale z jakąś c iep łą pieszczotą b rate rsk ą .

— Cicho, cicho leż, spokojnie... czekaj jeszcze chwi­

leczkę. S anitaryusze już idą — uspokajali.

I bez przerw y, ciężkie prośby, niew yraźnie szep tan e pożegnania ostatnie, słane w p u stk ę nieznaną... m ieszały się z gryzącym dymem, z oparam i świeżej krwi...

T e głosy zabójczo ran ią i szarp ią kłam i zatrutym i.

G rają bru taln ie najw yższą gam ą n a akord ach duszy, strzępią, rozryw ają struny nerw ów .

W szystkie czucia popieleją, ból je w ym iata, a n a m iejscu serca tk w i ugniatający ciężar żwila wygasłego.

R ozkaz rzucony p cha naprzód!

Nieczuli n a ból... szli naprzód, bo w ponurze m igotał upragniony cel.

Szał ogarniał rozdm uchany nienaw iścią, zapachem krw i, m uzyką konających.

Skądś z zakam arków w y pełzał in sty n k t praczłow ie- czy, żądny śm ierci i krw i świeżej...

O bjęła boleść w zm ożona bezm ierną zem stą, za tyle m łodych sił, za tyle m łodych dusz żarem ognia, w ulkanem zap ału buchających, za te m aki jeszcze nierozkw itłe, k tó­

rych w arg nigdy jeszcze życie nie całow ało.

S zalała zem sta, za te m ęki, za k ażd ą piędź ziemi s tra ­ szliw ą od tych kałuży, od re sz te k trupów , od tego m ięsa ludzkiego, zesobaczonego ze śmieciem.

W uszach, jak ro zchybotany dzwon, spiżow em ser­

cem brzm iał rozkaz: »Naprzód!«

M usieli skupić w sobie w szelką moc, m usieli dopaść w roga, p rzed rzeć w ał i w yrw ać wyłom...

M usieli kłem b agnetu go dosięgnąć.

(29)

Rwali... jak law ina nieubłagana!

Gnali, niby jakieś po tw o ry oślepłe, pianą nienaw iści um ydlone, k tó re tra tu ją , m iażdżą i nic ich w pędzie nie zdoła w strzym ać.

S łychać ciągły tu p o t spłoszonego serca i p o stęk bitej ziemi.

O słabienie z n atężen ia i w ysiłku ogarnia.

Znow u n atk n ęli na wrogów...

Znow u trą b k a zag ra ła do ataku.

W oczach ciemno, w m ózgach w szystko zagm atw ane, tańczy, wiruje!

Siła a ta k u Legionów złam ała linię nieprzyjacielską...

R osyanie w popłochu cofnęli się do lasu, k tó ry p rze d ­ tem zam ienili w w arow ną red u tę i um ieścili w nim cztery p u łk i i trz y b atery e.

M oskale zaczęli prażyć ogniem.

W ysunięci zbytnio, odkryci zew sząd, pozostaw ieni sami sobie, dostali się Legioniści w ogień flankow y, Pozy- cye, zdobyte w ielkiem i ofiaram i, uw ażali Legioniści za stracone.

W te d y to strzeleck a a rty le ry a przy szła z pom ocą.

Nie p a trz ąc n a n astępstw a, w yciągnęła z kryjów ek sw e niepokaźne działka i poczęła ze złości gryźć zębam i i grzać.

P rzez dal ujadały n a siebie przeciw ne b atery e, jakby psy n a łańcuchach uw iązane, k tó re skow yczą, skaczą i rzucają złe, gniewliwe szczekanie ku sobie... w arczą i b iałe k ły w ysterczają.

Legioniści szli na przełaj, skracając drogę.

Pom ykali chyłkiem w bruzdach zagonów, to p rzy p ła­

szczeni w kręgach w ężow ych pełzali.

M orderczy ogień drogę zagradzał.

W reszcie dopadli zabudow ań.

Był to pluton, k tó ry m iał wieś zająć.

W plutonie tym był rów nież S tach Gieltowicz.

D opadli zabudow ań.

Za sobą mieli pobojowisko, a tu taj zasłonięci byli bezpieczniejsi.

(30)

D okładnie p rzetrząsnęli stodoły, stajnie, zaglądnęli do rozm aitych n o r i dołów, gdzie schronili żywi to b o ł nędzy i gałgan życia...

Czołgając się n a brzuchach, w eszli do chat, Z w n ętrza gryzącą spalenizną pow iało. T rochę strzaskanych gratów , pierzyn poprutych, sta rte bebechy, butw iejącej słomy.

Pod piecem n a rydlach, na połam anych skrzyniach, siedziały pochylone, zobojętniało postacie.,, jeden jeno człow iek w zdrygał się i co chw ila kulił głowę na odgłos huku arm atniego.

Znieruchom iem siedzieli m ieszkańcy ch aty i zam ro­

czonym um ysłem , m gławem i oczyma bez blasku, patrzyli gdzieś...

— M oże w krain ę śm ierci?...

Zobojętniali obłędnym śm iechem w itali głosy arm at, jako upragnionych w ybaw icieli.

Legioniści wybiegli... Nie mogli p a trz e ć na tę bezsiłę chłopa polskiego, nękanego boleścią.

I to ta k i sam w idok niem al w każdej chacie! . Dom w dom, wieś w wieś...

W alk a zacięta trw ała całą noc.

Legioniści zdobyli w yznaczone pozycye. S tra ty były w ielkie.

Tym , k tó rzy zostali p rzy życiu, najstraszniejsza okro­

pność w żarła się w um ysł, zapadły się o brazy ta k bolesne, źe ich żadna siła nie usunie.

Po tej w alce jeden drugiego nie poznaw ał, nie śm iał w oczy zaglądnąć...

A gdzie jeno sk raw ek otw artego pola, w szędzie w i­

dziano grozę... tru p y straszne, zbeszczeszczone.

I to w rażenie szło za każdym . Stach G ieltow icz cierpiał.

Kuli nie lę k a ł się.

T ru p y w iększego w rażenia nie spraw iały na nim, — bardziej działały nań strzaskane, p o rw ane ciała poranio­

nych.

A le dla S tacha najokropniejsze by ły te jęki, jakie z pola ulatyw ały.

(31)

W idział kolegów konających, a w ich oczach ro zw ar­

tych, w e w szystkich rysach tw arzy, w każdym jej skurczu, czy tał jedno słowo: Ratuj!..,

Ból nap ełn iał duszę S tacha, gdy w idział lekko ra n ­ nych, czołgających się, a któ ry ch po drodze znów kule za­

sypują... i kied y dojdą do lazaretu... przed upragnionym opatrunkiem zam ierają.

K ażdy tru p w yw alczył dla siebie swoją pozycyę, by szarpać nią do bolu. K ażdy m a jakieś pogięcia najokro­

pniejsze, połam ania.

J e d e n głowę w gniótł w ziemię, jakby chciał jej po­

kryw ę przebić i we w n ętrzu znaleźć schronienie, b y nie p a trz e ć na to, co się dzieje w około.

Znów inny Legionista ru n ą ł na ziemię...

N a ręk a c h się podnosił i znów opadał... jęczał i roz­

paczał.

Całym w ysiłkiem chciał p o w stać i w tych pokurczach śm ierć go chw ytała!

To znów inny, przyw alony ciężarem to rn istra, sz a r­

p a ł się i rzucał, i ostatkiem sił w reszcie przew rócił się na plecy.

Pierś w zdęta łapczyw ie, dech chw ytała...

G łow ą szukał oparcia...

Członki co chwilę w zdrygały się, jakby p rzebiegał je p rąd galw aniczny.

Na odgłos strzałów zw ijał się cały.

C hciał stygnącym i palcam i rozpiąć bluzę, oswobodzić na chwilę od ciężaru.

W idać o statnie w ysiłki m uszkułów.

Jeszcze się rzucały uparcie, gw ałtow nie, i w ty ch skurczach, m artw o tą objęte członki sztyw niały.

P rzy sp rzątan iu tru p ó w cała ohyda pobojow iska chłoszcze, gdy z wozu napełnionego ciałam i k re w strugam i płynie i znaczy ślady szerokim pasem . K iedy się musi zbierać i sk ładać resz tk i członków , ciała w pół p rzecięte, z porozryw anem i głowami, z bokam i rozw artym i, z k tó ­ rych trzew ia cuchnące wwciekają.

To czuje Stach... czuje z nim tysiące Legionistów, a jednak rw ą się do boju... do walki!...

Serca im płoną w ielką nadzieją!

(32)

Niepom ni trudów .,, okropności... idą w kurzaw ie dy­

mów arm atnich... do Świtu... i Zw ycięstw a.

VIII.

M roźny w icher wyje za oknam i swoje sm utne psalm y.

Raz po raz przycichnie, to znów w ygryw a dzikie, p o tę ­ pieńcze jakieś tańce.

Brzm ią te w ycia i jęki w ichrow e, p ośród nocy, jakby p o tępieniec jakiś dobijał się w szystkiem i siłami do drzw i i okien.

Po w szystkich k ą ta c h sali szpitalnej czają się czarne w idm a p ośród rzędów łóżek. To m roki nocy porozw ół- czyły się po w szystkich k ą ta c h sali szpitalnej, — a z m ro­

kam i tym i w alczy m dłe św iatełko lam py, wiszącej u p u ­ łapu...

A za oknami, w e m rokach nocy, jęczy wichura.,.

W celi szpitalnej cisza...

Raz po ra z przeryw ają ją nierów ne oddechy chorych i bolesne charczenia.

K toś z ak rzy k n ął jakieś drogie imię, krzykiem w y d a r­

tym z najtajniejszych głębin serca, siłą maligny.

S tach G ieltow icz czuwa...

L eży na w znak, nieruchom y, zapatrzony w sufit, z a ­ słuchany w żałośliw e jęki, m roźnej, zimowej w ichury, h u ­ lającej za oknam i w e m rokach nocy.

M yśli i o brazy snują się w głowie Stacha...

W yraźnie uśw iadam ia sobie położenie...

W ie, że leży w szpitalu...

M ajaczy m u się w alka.

Pam ięta...

L eżał w rowie i strzelał. C elow ał z zim ną krw ią tra ­ fnie. P adali wrogow ie. N araz uczuł jakieś kłucie w p ier­

siach. Nie zastan aw iał się n a d tern. S trz e lał dalej,,.

W tem trą b k a w oła do szturm u...

W staje. Czuje ból, tak i okropny ból w piersiach. Zro­

b ił k ilk a kro k ó w i padł.

Co się potem stało... nie pam ięta!

T e raz leż a ł w szpitalu.

(33)

R adow ała się w nim dusza przeczuciem dni, k tó re nadejdą. W róci do zdrow ia... pójdzie znow u w pole i zemści się n a wrogu.

D rżącą rę k ą odsłonił piersi i ucałow ał krzyżyk.

U st nie mógł oderw ać. B lada tw a rz rozprom ieniła się cichem uczuciem szczęścia.

Z krzyżykiem n a u stach zasnął cichym snem.

W e śnie z widuje mu się orszak tajem niczych g o śc i T w arze nieznane, a przecież ta k sercu i duszy znajom e i swoje...

T a k dawno... ta k dawno...

Idą postacie w ąsate, m arsow e...

Suną się lekko, poważnie...

D źw ięczą ostrogi i dzw onią szablice.

Stachow i zwidują się o brazy walki...

M ajaczy przez sen głośno.

I znow u w icher w okno silnie załom otał.

Gdzieś w k ącie słychać ciche stę k a n ia i charczenia bolesne rozchorzałych, żołnierskich płuc, jeno ktoś przez se n zapłacze, zakwili...

I dalej śnią i m arzą ranni...

A za oknam i, w zm roku, m roźna w ichura zim ow a chi­

choce i hula... i zaw odzi swoje sm utne psalm odye.

N areszcie nad szed ł upragniony dzień, kiedy Stach m ógł opuścić łoże i m iał n a tyle sił w sobie, że m ógł już wyjść n a ulicę.

Szedł przez ludne ulice stołecznego m iasta, słyszał ty lk o w około obcy język, aż droga pow iodła go do R enn- wegu.

Ku w ielkiem u zdziw ieniu usłyszał dźw ięk ojczystej mowy.

Zdaw ało m u się, że śni... że to tylko złudzenie.

Z obaczył n a ra z tłum ludzi, stojących pod kościół­

kiem . Zbliżył się do grupy ludzi i łzy radości zabłysły mu w oczach.

— Polacy!

Zupełnie instynktow nie w yszedł ten szept z jego ust.

(34)

Ja k iś starszy pan spojrzał b raterskim , życzliwym w zrokiem n a Stacha.

— Czy P an a to ta k dziw i? — skierow ał py tan ie w stro n ę Stacha.

— W łaśnie teraz dopiero w yszedłem na ulicę. L eża­

łem dotychczas w szpitalu.

S tach w szedł po chwili do kościoła i już n a progu u d e ­ rzy ł go w ielki płacz i szlochanie.

P rzed krzyżem Zbaw iciela, u progu, klęczała jakaś k o b ieta i w śród łez krw aw ych kajała się w żarliw ej m o­

dlitwie...

— Jezu! zmiłuj się nad nami!

— O tośm y bezdom ni, rzuceni n a pastw ę losu, p rzy ­ gnani w ichurą dziejową w nieznane, obce miasto...

— Jezu! zmiłuj się nad nami!

— Do ziem i naszej tęsknim y, do naszych pól rodzin­

nych i chat, m y bezdom ni, biedni tułacze!

S tachow i serce p ęk a z bolu. W jego duszy dźw ięczy to słowo straszne: bezdomni.

T a k jest — bezdomni.

W róg zagrabił wam ziemię w aszą, zbrodniczą rę k ą popalił wsie i m iasta.

— Bezdom ni jesteście, b racia moi...

C hciałby zbliżyć się do nich, do tych płaczących lu­

dzi i szeptać im dobre słow a ukojenia. C hciałby im pow ie­

dzieć, że polscy żołnierze odbiją polską ziemię, że krw ią swą odkupią Ju trz e n k ę nowej doli, k tó ra im zaśw ita. A le nie mówi tego Stach, tylko cieszy się myślą, że znowu pój­

dzie w pole.

Z agrały organy w kościele.

S tach ukląkł, duszą uniósł się w przyszłość, serce od­

gadyw ało w ypadki blizkich dni, a u sta szep tały m odlitw ę;

»Z dymem pożarów , z kurzem krw i bratniej do Ciebie, Panie, bije te n głos...«

IX.

K iedy Legiony otrzym ały ro zk az przejścia granicy w ęgierskiej i rozpoczęcia w alk w Galicyi, ogarnął dusze w ojow ników nieopisany zapał.

(35)

M yśl, że idą odbijać zagrabioną przez w rogów ziemię, że w ypędzą M oskali z w si i m iast ojczystych, m yśl ta ro­

dziła w ich sercach moc i siłę.

R ozpoczęły się długie m arsze...

P rzery w ały je drobne potyczki i walki, z k tó ry c h Le­

giony w ychodziły zw ycięsko.

U ciążliw e by ły m arsze nocne, kiedy noc w elonem okryw ała ziemię i nie w idać było na praw o i n a lew o roz­

sianych wsi, nie w idać było przepaścistości lasów.

M oskali w okolicach nie było.

Z niknął wróg, a jako ślad jedyny zo stały po nim row y strzeleckie, w któ ry ch s ta ra ł się jeszcze do o sta tk a bronić.

R ow y ciągnęły się po obydw u stronach drogi, k tó rą szliśmy.

Ciemno, czarno błyszczały ich linie, odrzynające się od na p ó ł szarego, zbrukanego śniegu.

N a grzbietach nizkich oszańcow ań za b ły sn ą ł jasny p as nowego, w schodzącego dnia.

A ni głosu naokoło.

Cisza głucha.

T ylko o stry w ia tr chylił raz po raz od arte z liści ga­

łęzie.

K toś z Legionistów spojrzał w niebo.

Czy m oże słońce nie zaśw ieci?,,.

Bo słońce... to ich w ielka tęsknota... O niem m arzą, gdy deszcz godzinam i całem i m onotonnie bije w ic h kaski, za niem tęsk n ią w swych w ilgotnych row ach strzeleckich.

A oto zjawiło się słońce.

Bladem , drżącem św iatełkiem zapow iedziało swe przybycie i tysiące lic ludzkich oprom ieniło n ad zieją cze­

goś lepszego, jaśniejszego.

A le trw a to tylko chwilę...

W n e t zadum a 1 głuchy ból zajmuje m iejsce w duszach.

P rzybity sm utkiem , idzie tak ż e S tach G iełtow icz.

P a trz y na pola spustoszało, n a których ra z p o raz wi­

dnieją krzyże poległych żołnierzy.

P rzechodzą przez wsie.

Ruiny... zgliszcza!

G łód zaziera do chłopskich chat!

(36)

D zieci bose, odarte, głodne. M atkom se rc a p ęk ają z boleści, że swoim dziecinom ukochanym nic pom ódz nie mogą.,,

Bezdom ni dziś wszyscy!

Je d n i poszli n a tułaczkę, w nieznane, obce kraje!

Inni pozostali i p a trz ą n a ruiny swoich domów...

Gdzie pójdą, gdzie się podzieją?

I to samo wieś w wieś,..

T a sam a nędza, głód!

Gdzie k re s?

I co będzie dalej? K to dłoń pom ocną poda tym n ę ­ dzarzom ?

T akie m yśli snuje Stach...

I dalej idą w szyscy w głuchej ciszy, przez tę rolę p rzeo ran ą ich strzałam i, ich m otykam i.

W idzą te sam e w iatraki, k tó re przestrzelo n e ram iona rozszerzają w słońcu, te sam e biedne, zm arznięte brzozy p rz y drodze, a po praw ej stronie widnieje ciem ny, praw ie czarny las św ierkow y.

N araz w ciszę w pad a strzał...

K rótki, o stry strzał.

Po chw ili nadjechał n a spienionym koniu ad jutant pułkow y z rozkazam i.

C ztery p a tro le w yw iadow cze odłączyły się od m a­

szerującej kolum ny i odeszły rów nolegle od drogi przez biało i bronzow o p o p rzerzynane zagony n a praw o.

P a tro le znikały powoli, zm niejszały się w oczach, w reszcie znikły za pierw szem i drzew am i.

Po k ilk u m inutach oczekiw ania ruszyli Legioniści znow u naprzód.

Po chwili rozległ się znow u ostry trzask.

O statn i obłok dym u rozw ionął się w pow ietrzu.

I znow u n a s ta ła cisza...

»Naprzód!...«

P ierw sza kom pania rozciągnęła się n a szerokość. Za jej przy k ład em poszły i drugie oddziały pow oli i w ięcej w sobie skupione.

I znow u leżeli przycupieni przez p ół godziny, do ro z ­ m okłego, gliniastego podłoża...

Zimna wilgoć ziemi p rze n ik ała n a w skroś.

(37)

Pierw szy m eldunek,

— Kozacy! C ały las p ełen kozaków , piechoty.

K om endant odetchnął.

T eraz w iedział, z kim m iał do czynienia...

P ad ł rozkaz.

I rozpoczął się n a p a d n a las.

Nie było czasu do długich przygotow ań. T rzeb a b y b ja k najprędzej przedrzeć się do sąsiedniej dywizyi, k tó ra n a rów nej w ysokości posuw ała się naprzód.

Ciężkim i krokam i dochodzili coraz to bliżej do ciem ­ n ych św ierków , będących początkiem lasu.

N a skinienie k o m en d an ta zatknięto błyszczące ba?- g n e ty na karabiny.

T w arze Legionistów płonęły, gorzały im oczy nie­

zw ykłym blaskiem , W iedzieli, że w ałk a w lesie b yła albo zw ycięstw em , albo w alką n a bagnety, n a pięści.

A le las leżał cicho p rze d nimi, jak gdyby spał, T ylka szum iały cicho bezlistne gałęzie, kołysane w iatrem .

W tem zabrzm iał strzał. P o tem salw a.

Po p rzez pierw sze tru p y nieprzyjaciela szły Legiony naprzód.

Z legow iska m iękkich, w ilgotnych szpilek św ierk o ­ w ych w yciągały się k u nim ram iona, o k ryte krw ią, ram iona ludzi, o tw a rz a c h żółtych, w ynędzniałych.

Legioniści rozw inęli żywy, gw ałtow ny ogień.

M ordercza w alka zakończyła się cofnięciem wojsk rosyjskich.

Legioniści po krótkim odpoczynku rozpoczęli dalszy m arsz.

M ieli pójść do N adw orny.

Stach, dow iedziaw szy się o tern, czuł, że serce mu bije w ogrom nej radości!

Zobaczy znow u dw o rek swego ojca! M oże ojciec zm ienił sw e poglądy i p o kocha Ideały jego.

M yślam i uniósł się do chwil przeszłych, do chwil, k tó re nadejdą.

(38)

P a d ł rozkaz... zag rała trą b k a do szturmu!

Ze rdzaw ych, ośnieżonych row ów , z zapadłin i w ą­

dołów , p o rw a ła się ław a szarych m undurów , czw orogran- nych ro g atyw ek i rw ie naprzód.

W tłum ach szrapnelow ych ogni zabłysły zimne, k rw i chciw e żelezca bagnetów ... źrenice m łode jarzyły się b la­

skiem w ew nętrznych, serdecznych ogni,... zęby zw arły się w e w ściekłym zgrzycie nienaw iści, n ozdrza dyszą piekielną zem stą, pragnieniem odw etu krw aw ego.

Z a la ta upodleń i niew oli kajdany hańbiącej, za k rew i m ęki, za urągania i ból, za zaknutow ane dzieci i zhań­

bione niew iasty; za grabieże i pożary; za k ato rg i i cy tadele;

za m ordy i szubienice: za sto sy kości, bielejące w lodach S ybiru i K am czatki,.,, za rzeź Pragi i Chełmszczyzny...

Zem sta... zem sta... zem sta...

W alą się stosy trupów ... bluzga k re w obficie z roz­

d zieranych bagnetam i cielsk.., rozpryskuje się mózg z roz­

bijanych kolbam i czerepów .

Z w arta ław a szarych m undurów i czw orogrannych ro gatyw ek rw ie naprzód, to czy się niepoham ow ana, jak la­

wina... druzgocze w szystko po drodze i łamie!

C hłopięta bohaterzy!

X.

K iedy po ostatniem zajściu poszedł G ieltow icz ze sk arg ą do kom endanta, te n uśm iechał się i rz e k ł d obro­

tliwie:

— Mogę zakazać rabunków i grabieży, ale przecie do sp ra w m iłosnych m oich żołnierzy m ieszać się nie mogę.

C hytry uśm iech, jaki u k a z ał się n a jego tw arzy, palił m ęką niew ym ow ną G ieltow icza,

S kłonił się nizko i odszedł.

B łąk ał się w sam otności, gdy n a ra z usłyszał pok o rn y głos:

— R atuj mnie pan...

O dw rócił się...

S ta ł p rze d nim w łaściciel korzennego sklepu, członek K ółka rolniczego, Padw iński.

(39)

Siwy włos o sre b rz ał jego głowę, tw arz p e łn a zm ar­

szczek i w yryta na niej bolesna zadum a i m ęka,

— A cóż w am się sta ło ? — p y ta ł zdziw iony Giel- towicz,

— D w adzieścia nahajek... m am dostać... K om endant w y d a ł wyrok...

Gieltow icz uczuł fizyczny ból.

Nie mógł w prost zrozum ieć, że ten siw y człow iek, ten złam any ciężarem życia starzec będzie obity nahajką.

— I za co? — p y ta ł troskliw ie.

— W padł do mnie oficer rosyjski, żądając w iększego zapasu m ąki, k tórej posiadam b ardzo m ało, a w d o d atk u n ik t te ra z w m ieście naszem m ąki nie ma. W ytłum aczyłem w ięc oficerowi, że ludności chyba w ypadnie z głodu um rzeć, że w obec członków K ółka rolniczego m am zobo­

w iązania... N a to otrzym ałem g b urow atą odpow iedź, że lu ­ dność tera z wogóle nie istnieje... że zeszła n a p lan drugi, a jedynie wojsko w szystko opanow ało... N azajutrz zosta­

łem w ezw any do kom endanta i skazany na 20 nahajek.

Gieltowicz uczuł drżenie silne!

R ozszarpane nerw y, szum w głowie, i jakieś ro zp a­

czliwe uczucie bezsilności...

Postanow ił rato w a ć tego człow ieka.

Chciał krzyczeć w głos, że tu się dzieje krzyw da, że gw ałci się w szelkie p ra w a ludzkie!

— Nie byłbym został, ale pan dobrodziej nas uspo­

k a ja ł i zaręczał... Byłbym lepiej na tułaczkę poszedł... le­

psza tu ła c zk a o chlebie żebraczym , niż ta k a niew ola — m ó­

w ił Padw iński.

T eraz G ieltow icz uczuł, jak mu serce zam iera pod nagłym obuchem męki!

W szak on zatrzym ał go!

On zatrzym ał w szystkich, k tó rz y w lęk u p rze d s tra ­ sznym wrogiem ... chcieli dom y swoje opuścić, pójść na los niepew ny i poniew ierkę, byle nie być pod knutem ...

I jakąż rękojm ię m iał, że słow a jego były praw dą?..»

I czemu... jakiem praw em zatrzy m ał ty ch ludzi?...

I od now a uczuł szalony ból!

C hichotał w nim potw orek.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cesarino Bertini, Piotr Faliszewski, Andrzej Paliński, Izabella Stach..

Potrafi posługiwad się podstawowymi pojęciami z zakresu bezpieczeostwa paostwa, jak też stosunków

Temat toalet w miejscach publicznych jest marginalny. Nie mniej jednak każdy, kto czyta ten artykuł, jest człowiekiem. Nie trzeba robić skomplikowanych wywo- dów teoretycznych,

Podejmując próbę oceny całokształtu pracy, należy stwierdzić, iż przedstawione przez autora rozważania i treści poszerzają znacznie wiedzę o skomplikowanych relacjach, jakie

Widziałem w nim nie tylko wybitnego myśliciela, ale przede wszystkim skromnego, mądrego kapłana, którego prostota i dobroć były szczególnie widoczne na tle

Uczestnicy projektu Wagon Pamięci spotkają się dzisiaj o go- dzinie 11 na placu Kobzdeja.. Przedstawicielom Europej- skiego Centrum Solidarności przekażą materiały z ich po-

Uczestnicy dyskusji, która wywiązała się po wystąpieniu I sekretarza KM PZPR, przedstawiali atmosferę polityczną oraz zaawansowanie realizacji zadań produkcyjnych w

Major, jakby się uląkł tego niespodziewanego ruchu młodego jeńca, cofnął się o krok w tył. Twarz jego pokryła się ciemniejszym rumieńcem, który tern