• Nie Znaleziono Wyników

Przenajświętsza Materia : o kolekcjonerstwie i zbieractwie w pisarstwie Kornela Filipowicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przenajświętsza Materia : o kolekcjonerstwie i zbieractwie w pisarstwie Kornela Filipowicza"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Agnieszka Dauksza

Przenajświętsza Materia : o

kolekcjonerstwie i zbieractwie w

pisarstwie Kornela Filipowicza

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4 (136), 267-282

2012

(2)

Przenajświętsza Materia.

O kolekcjonerstw ie i zbieractw ie w pisarstwie

Kornela Filipowicza

N ajintensyw niej obecne w sferze p u blicznej zdjęcie K ornela Filipow icza u k a­ zuje pisarza siedzącego w sw oim gabinecie za b iu rk ie m , w otoczeniu b ez lik u n a j­ różniejszych przedm iotów , w sk u p ie n iu trzym ającego oburącz m aleń k ą filiżankę i patrzącego w prost w oko obiektyw u1. M ożna by zapew ne zignorow ać w szystko to, co jedynie m ajaczy na fotografii autorstw a Joanny H elander, a także przejść do p o rzą d k u n a d tym , co doskonale w idoczne. W ięcej - m ożna pow strzym ać o druch zaglądania w za k am ark i cudzego g ab in etu oraz pow ściągnąć ciekawość p rzy p a­ tryw ania się rozlokow anym ta m zdjęciom i obrazkom . Po co roztrząsać m iniony u k ła d zjaw isk, analizow ać kształty, które już n ie istnieją, w d o d atk u odnosić je do postaci, któ ra odeszła daw no tem u? Być m oże jakim ś u sp raw ied liw ien iem jest potrzeba zrozum ienia.

Z daje się bow iem , iż w Filipow iczow skim szaleństw ie p rostoty jest pew na m e­ toda. „M ój” autor Krajobrazu niewzruszonego to skrajny nienasyceniec, tw ardy m a­ te rialista, bezw zględny d arw inista i d eterm in ista, człowiek w ielu pasji, wciąż p o ­ szukujący nowych wyzwań i doznań, bez końca zm agający się z oporem m a te rii słów, zjaw isk i rzeczy, n ieustająco testu jący granice poznania i opisu. I choć m oja

M ow a o fotografii Joan n y H ela n d er o p u b lik ow an ej m ięd zy in n y m i w alb u m ie

Gdyby ta P olka była w S zw ecji (K raków 1999) i w zbudzającej za in tereso w a n ie

zarów no w yd aw ców u m ieszczających ją na ok ład kach tom ów p rozy F ilip o w icza , np. R o zsta n ie i spotkanie (K raków 1995), jak i kom entatorów (m .in . Jerzego Pilcha; por. C ały K ornel, w: B yliśm y u Kornela. R z e c z o K ornelu F ilipow iczu, red. K. L isow sk i,

(3)

26

8

w iedza o F ilipow iczu opiera się w yłącznie na le k tu rze jego tw órczości oraz w spo­ m n ie ń tych, którzy „byli u K ornela”2, odnoszę w rażenie, że uw ieczniony n a w spo­ m n ian ej fotografii gabinet pisarza to nie tylko odpow iednik B enjam inow skiego fu terału , skrojony na kształt i podobieństw o m ieszkańca - w tym w ypadku św iad­ czący o nietuzinkow ości w łaściciela3. T am tejszy wystrój to także pro b ierz stylu p isan ia i w skaźnik c h a ra k te ru autorskiej strategii. N ierów nom iernie ośw ietlone pom ieszczenie pełne pozornie dobrze w yeksponow anych osobliwości w istocie gi­ nących w n atło k u rzeczy, a w ce n traln y m jego p u n k cie - otoczony piętrzący m i się szpargałam i, zabarykadow any za p otężnym b iu rk ie m - m ężczyzna o owadziej tw a­ rzy. Tak, to jest w łaśnie F ilipow icz, o k tórym zam ierzam pisać. R ara species w śro­ dow isku n a tu ra ln y m , sk rzę tn ie grom adzący w swojej niszy wszystko, co drogie sercu, dłoni, a zw łaszcza - oku.

* * *

Jedno z najb ard ziej szczególnych opow iadań au to ra Śmierci mojego antagonisty ukazuje dzieje nietypow ej m isji jednego z obozowych więźniów, doktora M eyera, k tóry w obliczu zagłady, w iedziony p rag n ie n iem ocalenia fu n d am e n taln ej w iedzy o świecie, p odejm uje się zad an ia stw orzenia kom pletnego, alfabetycznie u p o rzą d ­ kow anego katalogu pojęć, rzeczy i zjaw isk. W trze ch blaszanych p u d ełk ac h gro­ m adzi, kategoryzuje i opisuje w szystkie m ożliwe do pom yślenia przejaw y rzeczy­ w istości - w tym też celu kolekcjonuje strzęp k i książek, w ycinki z gazet, cząstki ilustracji:

N ie tylko w naszym o b o zie, ale w e w szy stk ich , p rzez które p rzeszliśm y lub które z n a liśm y z op ow iad ań , d ok tor M eyer byl chyba jedynym w ię ź n ie m , którem u w o ln o było trzym ać pod pryczą jakieś pryw atne rzeczy i w o g ó le czy m ś takim się zajm ow ać [ . . . ]. P ud ełk a m ia ły u ch w yty i za m k n ię cia , ich zaw artość u p orządkow ana b yła na zasad zie kartoteki. K ażde p u d ełk o m ia ło na w ierzch u k o lejn y napis: A -G , H-P, R-Z. [ . . . ] Tak, u m nie w szy stk o jest - p o w ied zia ł doktor M eyer po ch w ili. - A le ciek aw e, c z y m asz u s ie ­ b ie takie d rob iazgi. C zasem za p o m in a m , jak on e w yglądają - p o w ied zia ł w ię z ie ń z n a­ szego b lok u, który p racow ał przy robotach ziem n y ch . [. . . ] - Takie rzeczy, pow iedzm y, jak k lu czy k i, sp in k i do m ankietów , klam erk i, g u z ic z k i, agrafki, różne k olorow e i b ły sz ­ czące ozdoby, które noszą kobiety. Takie rzeczy też p o w in ie n e ś m ieć. C zęsto sobie ch cę p rzy p o m n ieć, jak w y g lą d a ły k olczyk i mojej żony. [ . . . ] - K olczyki: ozd ob a zaw ieszon a w u ch u . N o sz o n e od c za só w sta ro ży tn y ch , g łó w n ie p rzez kob iety. L u d y p ry m ity w n e u m ieszcza ją je także w n o sie - p o w ied zia ł doktor M eyer, zajrzaw szy do pu d ełka. - Pa­ m iętam , że b y ły zło te i m ia ły n ieb iesk ie oczk a jak n ie za p o m in a jk i - ale jak to było, że się trzy m a ły ucha? [k o n ty n u o w a ł p op rzed n i w ię z ie ń , n ie reagując na w yw ód M eyera]. - W id zia łem w A u sc h w itz, jak w yryw ali Ż ydów kom takie k olczyk i z u szu [ . . . ].

N ie k tó r z y z nas p rzy n o sili m u strzępy zad ru k ow an ego p ap ieru , które m ożn a było zn a leźć w szęd zie, na z ie m i, w śm ietn ik a c h , w w ychodkach; okazji było w ięcej, n iż m o ż­

Por. tom w sp o m n ień o F ilip o w iczu B yliśm y u K ornela. R ze c z o Kornelu F ilipow iczu. Por. np. P a ry ż I I C esarstwa w edług B a u d ela ire’a, w: W. B enjam in A n io ł historii, przeł. i oprac. H. O rłow ski, W ydaw nictw o P o zn a ń sk ie, P oznań 1996, s. 374.

(4)

na było przyp u szczać. [. . . ] [D ok tor M eyer] W sw oich trzech p u d elk a ch m ia l o p is całego św iata. [ . . . ] Z a b ieg a ł bardzo, aby jego kartoteka, ob ok tekstów , zaw ierała także ilu str a ­ cje. T w ierd ził, że na ich p od staw ie, jeśli k toś b ęd zie m iał w ą tp liw o ści, łatw o b ęd zie m ógł sobie w yob razić, jak w ygląd ał na przykład m iłe k w io se n n y i g ilo ty n a [. . . ]. Jakby sobie pow iedział: n iech całe N iem cy , a naw et św iat za m ien ią się w jed no w ie lk ie rum ow isko, n iech się zaw alą dom y, zam k i, kościoły, sp ło n ą m uzea i pójdą z dym em b ib lio tek i - byle tylko o ca la ły te trzy p u d ełka. Ich zaw artość p ozw oli p rzecież od tw orzyć i od b u dow ać w szystk o, co z o sta ło zn isz c z o n e [ . . . ]. (ŚM , s. 71 -8 6 )4

D ziałania te - niepozbaw ione sensu zarówno w m n ie m a n iu w ięźniów, jak i do ­ zorców - to b ynajm niej n ie rozrywka lu b form a odskoczni, w yraz kolekcjonerskiej pasji czy po p ro stu o d ru ch zbierania, lecz k arkołom na, sta ra n n ie przygotow ana próba nie tyle zapobiegaw czego, bo inspirow anego przeczuciem k atastrofy ocale­ nia rozpadającej się rzeczywistości, ile raczej zachow ania adekw atnego obrazu tego, co już uległo bezpow rotnej d estru k c ji. M isja doktora M eyera, naw et w obliczu śm ierci dbającego jedynie o bezpieczeństw o bezcennych d lań skrzynek, jest w isto­ cie o sta tn im gestem skazańca przekonanego o konieczności i n ieu ch ro n n o ści za­ głady. Co istotne, zagłady pojm ow anej jako jedyna szansa na zaistn ien ie nowego p orządku. T rudno zresztą nie dopatrzeć się w tym sta ra n iu naw iązania do starote- stam entow ego ak tu N oego, na polecenie Jahw e budującego arkę zdolną pom ieścić i ocalić p rze d po to p em okazy w szystkich gatunków (co ciekawe, h ebrajska nazwa arki, tebah, oznacza w łaśnie skrzynię, a nie łódź - spopularyzow aną przez p rze d ­ staw ienia ikonograficzne).

N ietypow ość poczynań doktora M eyera nie polega zatem na d ążen iu do sym ­ bolicznego odzw ierciedlenia złożoności św iata, zam knięcia jego reprezen taty w n e­ go obrazu w trzech blaszanych pudełk ach , gdyż ta k i gest byłby p ow tórzeniem czy­ n u Noego. Inaczej niż N oe, k tó ry zabiera na p okład arki n ajzn a m ie n itsz y ch p rze d ­ staw icieli poszczególnych gatunków - o statn ich praw ych lu d z i będących członka­ m i jego rod zin y oraz w yselekcjonow ane p ary zw ierząt - doktor M eyer zm uszony jest tworzyć swoją kolekcję z przypadkow ych znalezisk, w ypatrzonych w błocie czy pośród odpadów, częstokroć w yrw anych p rzem ocą z zatłuszczonych, b ru d n y ch rąk współwięźniów. W p rze k o n an iu przełożonych obozu jest nieszkodliw ym ru- pieciarzem , którego poczynania b ardziej baw ią n iż zm uszają do podjęcia stosow­ nych kroków. W odczuciu innych w ięźniów M eyer jest albo w yznaczonym przez w ładze - być m oże sam ego H itle ra - wykonaw cą jakiejś skom plikow anej m isji, albo szaleńcem , k tó re m u z n iew iadom ych przyczyn ud aje się p osiadać w łasne p rze d m io ty i nie ponosić tego konsekw encji. N ato m iast sam d oktor m ia n u je

sie-C ytaty z utw orów K ornela F ilip o w icza lok a lizo w a n e są za p om ocą następ u jących skrótów: D zie w czyn a z lalką, W yd aw n ictw o L iterack ie, K raków 1968 - (D Z ); Co jest

w człow ieku?, C zy teln ik , W arszaw a 1971 - (CJ); Ś m ierć mojego antagonisty,

W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1972 - (ŚM ); B ia ły p ta k i inne opow iadania, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1973 - (BP); K o t w m okrej traw ie, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1977 - (KW); K oncert f-m oll i inne opow iadania, W ydaw nictw o

(5)

bie prorokiem , tw orzącym językow o-w izualną rep rezen tację złożoną z odprysków m inionego świata. Bo choć b o h ater nie m a złudzeń, iż realia w śród których fu n k ­ cjonował przed znalezien iem się w obozie, już nie istn ieją, to jed n ak p rag n ie stwo­ rzyć świadectwo, któ re posłuży potom nym za kanw ę, na podstaw ie której zb u d u ją nową rzeczywistość. K artoteka siłą rzeczy n ie stanow i więc m im etycznego odwzo­ row ania p o przedniego ładu, lecz go zastępuje. Z biór nie jest zatem an i m niej lub b ardziej k o m p le tn ą kolekcją, an i też rep rezen tacją, gdyż wobec ro zp a d u pierw ot­ nego p o rzą d k u referencyjność zostaje zaw ieszona. Pudełka doktora M eyera w isto ­ cie pełne są sym ulakrów (w ro zu m ien iu , jakie n ad a ł im Je an B a u d rilla rd 5), pozo­ rujących faktyczne istn ien ie zjaw isk, do których rzekom o się odnoszą. Ich sym u­ lacyjną n a tu rę wyczuwają jednak więźniow ie. Z ła k n ien i „prawdziw ego życia”, p ro ­ szą doktora M eyera o odczytyw anie haseł z k arto tek i, lecz gdy te n przedstaw ia znaczenia m iłości, b aletu , krowy czy kolczyka, m ężczyźni k o m e n tu ją je jako „sta­ re ”, to znaczy „głupio n a p isa n e ”, „niby m ądre, a g łu p ie ” lu b po p ro stu - wcale do n ic h nieprzem aw iające. Tym sam ym pro sty m i słow am i w yrażają nieadekw atność znaków do faktycznych zjaw isk coraz słabiej p am iętan y c h z przedw ojennej p rze­ szłości. D ok to r M eyer n ajlepiej zdaje sobie jednak spraw ę, że ta m te n świat już nie istnieje i jedyne, czym da się rozporządzać to w łaśnie oderw anym i h asłam i odsy­ łającym i w yłącznie do sam ych siebie. D latego - niezrażo n y sprzeciw em w spół­ w ięźniów - uparcie pow tarza: „nie szkodzi, u m nie w szystko jest” . M im o za sa d n i­ czej pom yłki w od ró żn ian iu rep rez en ta cji od sy m u lak ru 6, m ożna z pew nych w zglę­ dów uznać tego b o h atera za p roroka - wszak wieszczy on opłakaną kondycję p o ­ w ojennej rzeczyw istości i recyklingow ą, bez u sta n k u przetw arzającą swoje w ytwo­ ry k u ltu rę.

S krzynki doktora M eyera to zjaw isko w tw órczości F ilipow icza bez p rec ed en ­ su. Ż adne in n e p rzykłady zbieractw a nie m ają tej intensyw ności wymowy i nie steruje n im i podobna determ inacja. Czynność akum ulow ania jest jednak do m i­ n ującym m otyw em ogrom nej liczby opow iadań tego autora i - jak się zdaje - n a d ­ rzędnym spoiw em łączącym elem enty p rzedstaw ianych realiów. I choć p rzy k ła­ dów faktycznego kolekcjonerstw a jest w pisarstw ie Filipow icza stosunkow o n ie ­ w iele, to jed n ak w iększość jego boh ateró w m ożna określić m ia n em zapalonych zbieraczy n ajb ard ziej nietypow ych rzeczy, któ rzy w celu ich zdobycia n iek ied y posuw ają się naw et do krwaw ych czynów. M ożna b y co praw da w spom nieć częste acz m arginalne w zm ianki o m łodzieńczym kolekcjonow aniu znaczków pocztowych,

5 J. B audrillard Sym u la kry i sym ulacja, p rzeł. S. K rólak, W ydaw nictw o Sic!, W arszawa 2005 (zw łaszcza s. 5-57).

6 Por. a n a lo g iczn y p rzyp ad ek ro zu m ien ia rep rezen tacji w id o czn y w p o lem ic e Q M .P. M ark ow sk iego z tezam i K. P om ian a, w: M .P. M arkow ski A n a to m ia ciekawości,

(6)

książek czy m onet, jed n ak zazwyczaj w ystępują one jako do p ełn ien ie psycholo­ gicznego p o rtre tu dojrzałych zbieraczy. Celowo posługuję się te rm in e m „zbiera­ n ia ” wcale przecież nie tożsam ego z „kolekcjonow aniem ” . O ile bow iem pow sta­ w anie kolekcji polega zwykle na św iadom ym gro m ad zen iu przedm iotów o ściśle u stalonym zakresie m erytorycznym , chronologicznym czy topograficznym 7, k tó ­ rych w artość zależy głównie od związków zachodzących m iędzy poszczególnym i elem en tam i z b io ru 8, o tyle zbieranie jest pojęciem szerszym niż kolekcjonow anie i określa m etodę, ru ch , proces kum ulow ania; m oże być m im ow olne lub in te n cjo ­ nalne, m ieć podłoże ekonom iczne lub estetyczne9. Z godnie z ro zu m ien iem M a n ­ freda Som m era różnica m iędzy kolekcjonow aniem a z b ieran ie m polega więc - w p rzy p a d k u tej pierw szej aktyw ności - na logicznym w yróżnieniu zbiorów, oto­ czeniu szczególnym i w zględam i p rzedm iotów i sprofesjonalizow aniu czynności akum ulow ania.

Tym czasem Filipow iczow scy b o h aterzy bardziej niż w ytraw nych kolekcjone­ rów p rzy p o m in ają niezbyt konsekw entnych i często m ało w ym agających rupie- ciarzy, dla których istotniejsze są sam gest akum ulow ania oraz kojąca św iadom ość p o siad an ia an iżeli m ozolne selekcjonow anie m a te ria łu i w ytrwałe u zu p e łn ia n ie zb io ru o ściśle określone elem enty. Z tej też przyczyny w idać w te k sta ch F ilipow i­ cza u podobanie do pew nego n a d m ia ru i w ynikającego zeń n ie ła d u oraz podszytą rezygnacją pobłażliw ość wobec n adkonsum pcji:

Ile ż to p rzed m io tó w in n y ch , nie w y m ien io n y c h p rzeze m n ie - m ógłbym je m nożyć w n ie ­ sk o ń czo n o ść - p ogrążonych w letargu, zn ieru ch o m ia ły c h , czek a na ch w ilę , w której będą jeszcze m o g ły odegrać jakąś rolę. N ie m am żad n ych podstaw , aby taką szansę w yk lu czyć. Jeśli n ie m am żad n ych pod staw do w y k lu czen ia takiej szansy, to czy m am prawo usuw ać te rzeczy z m ojego dom u? Tylko d latego, że w tej ch w ili n ie odgryw ają żadnej roli? A le tyle lat w nim żyły, istn iały, n a p ełn ia ły mój dom sw oją cich ą , u leg łą o b ecn o śc ią , słu ży ły m i na każde za w o ła n ie o fia rn ie i w iern ie, ze w szy stk ich sw oich sił, do ostatk a, do o sta t­ n iego tch u, naw et w tedy, k ied y b y ły już n ad łam an e, w y szczerb io n e, tęp e, kulaw e. (KF, s. 132-133)

A. R y szk iew icz Kolekcjonerstwo, w: S ło w n ik term inologiczny sz tu k pięknych, red. K. K u b a lsk a -S u lk iew icz, M . B ielsk a-Ł ach , A. M a n teu ffel-S za ro ta , W ydaw nictw o N au k ow e P W N , W arszawa 2006, s. 192. Por. także in n e

in sp iru jące op racow ania d otyczące statu su p rzed m io tu w zb iorach i k olek cjach , np. J. B audrillard The System o f Objects, Verso, L o n d o n -N e w York 2005; W. B enjam in

E d u a rd Fuchs - zbieracz i historyk, p rzeł. H. O rłow ski, w: tegoż A n io ł historii. Eseje, szkice, fra g m e n ty , oprac. H. O rłow ski, W yd aw nictw o P o zn a ń sk ie, P oznań 2006,

s. 271-315; B. Brown Thing Theory, w: Things, ed. B. Brow n, U n iv e r sity o f C h icago Press, C h ica g o 2004, s. 1-16; R. T ańczuk A rs colligendi. K olekcjonowanie ja ko fo rm a

aktyw ności ku ltu ra ln ej, W ydaw nictw o U n iw ersy tetu W rocław sk iego, W rocław 2011.

S.M . Perace Collecting in C ontem porary P ractice, Sage P u b lica tio n s, L on d on 1998, s. 2.

M . S om m er Zbieranie. Próba filozoficznego ujęcia, p rzeł. J. M arecki, O ficyna N au k ow a, W arszawa 2003, s. 3-9. 7 8 9

27

1

(7)

IL

I

P rzyjem ność płynąca z m ożliw ości fizycznego przebyw ania pośród p rze d m io ­ tów wiąże się z etycznym poszanow aniem i em patycznym p rze k o n an ie m o silnym spow inow aceniu człowieka i rzeczy, które B enjam in trafn ie określa w swoim eseju Rozpakowując mój księgozbiór10 jako w tórnie rozdzielone obiekty pierw otnej je d n o ­ ści. N ie p rzy p ad k iem zresztą w dalszym to k u opow iadania rozw ażanie o p o stę p u ­ jącym niszczen iu p rzedm iotów łączy się z refleksją na te m at ludzkiego starzenia i nasilającej się słabości ciała.

Z ro z u m ie n iu w ielopłaszczyznow ych relacji łączących lu d z i i wytwory m a te rii nieożyw ionej, tru d n y c h w istocie do sprow adzenia do prostej opozycji po d m io tu i p rze d m io tu , m ogłoby zapew ne przysłużyć się L atourow skie rozróżnienie na hu­ mans i nonhumans, czyli lu d z i i w szystkie inne byty. C o istotne, podział te n nie sprow adza się bynajm niej do w yznaczenia różnic w stosunkach n ad rzęd n o ści czy jakości, lecz raczej ukazuje d ynam iczną złożoność, prow izoryczność oraz nieoczy- wistość asym etrii społecznych w ięzi - społecznych, a więc także tych, któ re łączą lu d z i i m a teria ln e artefakty. W ro zu m ien iu B runo L ato u ra to w łaśnie przed m io ty (jako obiekty posiadane, postrzegane, reprezentow ane itd.), leżą u źródeł w spól­ notow ych aktyw ności - m otyw ują je, ste ru ją n im i, uczestniczą w ich przebiegu (także jako użyteczne rzeczy-narzędzia), w reszcie - w ogólności - um ożliw iają ich istn ien ie, są ro dzajem w ew nętrznej sprężyny determ in u jącej d ziałanie całego m e­ chanizm u. Jako takie, owe „czynniki p o za lu d z k ie” są więc ak to ra m i lub aktanta- m i cierpliw ie podtrzy m u jący m i chybotliw ą spoistość stru k tu ry społecznej. Pod­ trzym ującym i, ale jed n ak wciąż niedocenianym i:

P odob n ie jak o sek sie w czasach w ik to r ia ń sk ich , o p rzed m iotach się n ig d zie n ie m ów i, ale w szęd zie da się je od czu ć. Istn ieją on e, rzecz jasna, ale n ie poddaje się ich n am ysłow i, so c jo lo g iczn em u n am ysłow i. Jak p ok orn i słu żący istn ieją on e na m a rg in esie tego, co sp o ­ łeczn e, w yk on u ją w ięk sz o ść pracy, ale n ig d y się ich tak n ie p rzedstaw ia. [ . . . ] Jak gdyby jakaś straszliw a klątw a została rzucona na rzeczy, pozostają on e u śp io n e jak służba ja k ie­ g o ś zaczarow an ego zam ku. Jednak, jak tyko klątw a zo sta n ie z n ich zdjęta, zaczyn ają one podrygiw ać, rozciągać się, m am rotać. Z aczyn ają m row ić się w e w szy stk ie k ieru n k i, p o ­ trząsać in n y m i lu d zk im i aktoram i, w yprow adzać ich z d o g m a ty czn eg o u śp ie n ia .11

Czego z pew nością nie m ożna zarzucić Filipow iczow i, to w łaśnie owego „do­ gm atycznego u śp ie n ia” i ignorancji wobec rzeczy m artw ych o n ad e r niejednoznacz­ nym statusie ontologicznym . I o ile nieoczywistość asym etrii w stosunkach m ię­ dzy ludźm i a rzeczam i nie jest aż tak w yraźna w przywoływanej wyżej noweli, w k tó ­ rej w łaściciel jest jedynym - w tym w ypadku aż n ad to w rażliw ym - gw arantem losu swoich zbiorów, o tyle istn ieją takie teksty Filipow icza, któ re zm uszają do refleksji n a d być m oże zwykle zbyt upraszczanym pojm ow aniem tego, co p o d m io ­ towe i przedm iotow e.

10 W. B enjam in U npacking M y Library. A Talk about B o o k Collecting, w: tegoż,

Illum inations, ed. H. A ren d t, S ch ock en B ooks, N e w York 1969, s. 59-67.

11 B. L atour Splatając na nowo to, co społeczne. W prow adzenie do teorii aktora-sieci, przeł. A. D erra, K. A b riszew sk i, U n iv ersita s, K raków 2010, s. 104.

(8)

* * *

Jeśli pokusić się o w stępne zarysow anie typologii zw iązków ludzko-przedm io- tow ych, m ożna by w yróżnić co najm n iej cztery sposoby funkcjonow ania tworów m a te rii w prozie F ilipow icza i określić je pom ocniczo te rm in am i: narzęd zi, se- m ioforów (w nieco innym znaczeniu niż n ad ał im P om ian), spoiw oraz rzeczy u k ła­ dających się w konstelacje. Pierwszy z w ym ienionych typów obejm uje rzeczy, k tó ­ re spełn iają p rzede w szystkim k ry te riu m użyteczności. Tym sam ym ich istota leży w nam acalnej faktyczności, fizycznej p rzydatności i p o (d )ręczn o ści12. Jako takie, n arzędzia m ogą ulegać stosunkow o szybkiem u n iszczeniu czy w yczerpaniu, przez co podlegają częstej rotacji. Co jed n ak istotne u Filipow icza - naw et gdy stają się bezużyteczne, nie są uw ażane ze odpady. Choć n arzędzia to najczęściej proste rze­ czy tłu m n ie w ystępujące w n arrac jac h tego autora, to trzeba podkreślić, że naw et te najb ard ziej b an a ln e p rze d m io ty codziennego zastosow ania p ełn ią niek ied y zło­ żone i dalekie od ich pierw otnego p rzeznaczenia funkcje, co dobrze ilu stru je m e­ ch an izm zachodzący w Dniu poprzedzającym:

[. . . ] k rążyłem po pok oju , brałem do ręki i oglą d a łem różne p rzed m ioty, jakby próbując, czy któryś z n ich , n ib y k lu cz, nie b ęd zie się nadaw ał do otw arcia w ła śn ie d zisiejszeg o dnia. Trzym ałem ch w ilę w rękach mój stary n otes i p rzerzucałem jego kartki, przypatry­ w ałem się też dosyć d łu g o i u w ażn ie różnym , czasem z u p e łn ie id io ty cz n y m , b e z se n so w ­ nym d rob iazgom , leżącym na półce i p arapecie o k ien n y m . W k oń cu chyba z a la złem o d ­ p o w ied n i p rzed m io t - b y ł to sekator do p rzycin an ia g a łęzi. A le n ie byłem tego pew ien , trzeba b yło spróbow ać. [. . . ] w ten sposób za czą łem tego d n ia pracow ać, zn ajdu jąc po p ew nym cza sie trochę sensu w tej robocie. B yło to bądź co b ąd ź n ie tylko form ow anie tera źn iejszo ści, ale i k szta łto w a n ie p rzy szło ści. (CJ, s. 16-18)

Rzeczy stanow ią w tym w ypadku m a teria ln e p u n k ty odniesienia w yznaczające ram y p rze strzen n e - i p o n ie k ąd czasowe - rzeczyw istości, i tym sam ym odpow ia­ dają za jakość ludzkiego dośw iadczenia. „P róbow anie” nowego dnia przez b o h a te ­ ra tego opow iadania polega zatem na sz u k an iu w izualnego i haptycznego oparcia w zm ysłowych zjaw iskach. Z tej perspektyw y w ydaje się, że n arzędzia są nie tyle naw et „ p rz y d atn e”, ile w prost niezb ęd n e w codziennej egzystencji - odgrywają służebną rolę „wykonawców” w ielu czynności, ale też dyscyplinują podm iot, in ­ sp iru ją oraz przyczyniają się do kształtow ania otaczających go realiów.

W artość sym boliczna jest z kolei głów nym w yznacznikiem kolejnego ty p u - semioforów, k tórym i w ro zu m ien iu P om iana są w szystkie p rze d m io ty pozbaw io­ ne użyteczności, ale rep rez en tu jące sferę n iew idzialną, czyli obdarzone znacze­ niem . I o ile te kry teria, z pew nym i zastrzeżeniam i, z n a jd u ją zastosow anie w p rzy ­ p a d k u odpow iedniej gru p y rzeczy w ystępujących w prozie Filipow icza, o tyle

Po-12 Są to zatem w ytw ory m aterii, które L atour - o d n o szą c się do ty p ologii zaproponow anej p rzez H eid eggera - k o n sek w en tn ie określa m ia n em rzeczy - o d m ie n n y ch od przed m iotów , bo w yróżn iających się przede w szystk im swoją u żyteczn ością; por. M. H eid eg g er R ze c z, w: O dczyty i rozpraw y, p rzeł. J. M izera,

(9)

27

4

m ianow skie dookreślenie sem ioforów jako tak ich , które „nie są m anipulow ane, lecz oglądane, a zatem nie podlegają zużyciu”13, zm usza do zredefiniow ania po ję­ cia sem ioforu na p otrzeby niniejszego tekstu. Filipow iczow skie przedm ioty, k tó ­ rych n ajisto tn iejszy m w yróżnikiem jest ich znaczenie, to p rzede w szystkim zm a­ terializow ane rep rezen tacje m in io n y ch porządków , na przy k ład pam iątkow e d ro ­ biazgi zn ajd u jące referencje w zjaw iskach i zd arzen iach przeszłości. O bok tak ich reliktów sem ioforam i m ogą być także różnego ro d zaju fetysze, ale też u p ragnione obiekty łow ieckie, np. określone g atu n k i ptaków czy ryb. Co istotne, w o dróżnie­ n iu od Pom ianow skiego ro zu m ien ia tego te rm in u , sem iofory F ilipow icza m ogą ulegać zużyciu lu b też - stają się sem ioforam i w łaśnie dzięki swojej nieużyteczno- ści spow odowanej na p rzy k ła d zaw ieszeniem ich fu n k cji jako narzędzi. Także in a ­ czej niż u P om iana, sem iofory - choć często m uszą zaspokajać potrzeb ę oglądania - przede w szystkim in sp iru ją do refleksji, są więc o b iektam i służącym i tylko p o ­ średnio do zaspokajania potrzeb zm ysłowych czy estetycznych. Ich p ry m arn ą fu n k ­ cją jest w łaśnie stym ulow anie do m yślenia, to znaczy wywoływania całego ciągu skojarzeń i u ru c h a m ia n ia procesów pam ięciow ych. Jako takie, sem iofory nie za­ wsze są zatem w idzialnym i zn a k am i sfery niew idzialnej; chyba że uznać ją n ie za dziedzinę przy n ależn ą porządkow i w yobrażeniow em u, ale za ogół zjaw isk, które w danych okolicznościach są zm ysłowo n iedostępne. W takiej sytuacji tw ory m a­ te rii ożywionej, np. złapany w siatkę m otyl czy wyłowiona z w odnych czeluści ryba, rep rez en tu ją sferę m a te ria ln ą pojm ow aną jako n iedający się zgłębić i n iepoznany w swojej złożoności m atecznik, praźródło, przyczynę w szelkich sił w italnych.

Spoiwa n ato m ia st to rzeczy, któ re w ykazują szczególne predyspozycje do bycia spow inow aconym i z in n y m i p rze d m io ta m i, ale też do absorbow ania uw agi i przez to - łączenia ze sobą jednostek lu b gru p ludzi. Spoiwa fu n k cjo n u ją zwłaszcza w re­ lacji do innych rzeczy - i jak sugerow ał E m m an u el L évinas - w łaśnie dzięki tej p odatności zyskują swoje właściwe znaczenie: „przedm iot jest przez rękę ro zu ­ m iany, dotykany, brany, dźw igany i odnoszony do innych przedm iotów , odziany w znaczeniowość dzięki o d n iesien iu do innych p rzed m io tó w ”14. Taka dialogiczna korespondencyjność rzeczy przez po d m io t postrzegana bywa zwykle jako wartość sprzyjająca ich w ym ianie, zdarza się jednak, że ta właściwość zyskuje celowość sam ą w sobie, co objawia się na przy k ład w fu nkcjonow aniu różnego ro d zaju k o ­ lekcji czy zbiorów, których elem enty nie podlegają zw ykłym praw om rotacji:

O taczające m n ie rzeczy, na które teraz patrzyłem , m ia ły sw oją w artość i w ła sn e ży cie, rozp oczął się m ięd zy n im i ruch, p rzed m io ty łą czy ły się z sobą tw orząc zw iązk i, których p rzedtem nie było. [. . . ] Z ająłem się w ięc szu k a n iem m etra sk ład an ego i w trakcie tego odkryłem kilka d robiazgów , o których w ie d z ia łe m w p raw d zie, że są, ale ich istn ie n ie jesz­ cze g o d z in ę tem u b yłob y m i się w ydaw ało z u p e łn ie b ez zn a czen ia . Teraz, raptem , p rzed ­ 13 K. P om ian Zbieracze i osobliwości. P aryż, Wenecja: X V I - X V I I I w iek , PIW, W arszawa

1996, s. 44.

14 E. L évin as Totalité et infini. Essai sur l ’extériorité, M . N ijh o ff, H aga 1961, s. 165; p rzekład za: B. S h a llcro ss R ze c zy i za głada, U n iv ersita s, K raków 2010, s. 158.

(10)

m io ty te nabrały sensu i w artości, ich istn ie n ie z a czę ło się łączyć z in n y m i rzeczam i - a naw et lu d źm i. Przy ok azji szuk an ia m etra zn a la złem w ięc stary scyzoryk, z jednym ostrzem złam an ym i od p ry śn iętą ok ła d zin ą , i ten scyzoryk n a ty c h m ia st w y p u śc ił z s ie ­ bie n ić i p o łą czy ł się z cz ó łe n k ie m do m aszyny, a m aszyn a skojarzyła się z p ew n ą starą kob ietą, m ieszk ającą na d rugim końcu m iasta, którą m iałem p ó ł roku tem u od w ied zić. G u m ow e zeló w k i, b ib ułk a d o p apierosów , gw o źd zie, listy sp rzed trzech lat, kółka od fira­ n ek - te tak od leg łe od sie b ie rzeczy b yły w jakiś sposób ze sobą sp ok rew nion e i sp o w in o ­ w acon e z w ielo m a d a lszy m i p rzed m io ta m i i osob am i. M ój św iat - tak m a ły i p rym ityw n y jeszcze g o d z in ę tem u - rósł i k o m p lik o w a ł się, jego części m n o ż y ły się , w y p u szc za ły roz­ ło g i, pączkow ały, d z ie liły się. P ow staw ały now e rzeczy i now e zw iązk i. Z n iem a ły m tru­ dem u d ało m i się w yp lątać z tej sie ci, p ow rócić d o m etra sk ład an ego i zrobić z n iego użytek. (CJ, s. 20 )

Taka „łączliw ość” rzeczy - w przyw ołanej sytuacji w ywołująca dodatkow o ciąg asocjacji m yślowych skutkujących n astęp n ie k o n k retn y m i d ziała n ia m i - n ie jest zwykle cechą esencjalną przedm iotów , lecz raczej ich fu nkcją przech o d n ią, daną p o te n cja ln ie każdej rzeczy. N ajczęściej, gdy spoiwa spełnią swoją rolę, w innych k o n tek stach p rzeistaczają się na pow rót w n arzędzia czy sem iofory lub też - k a­ m u flu ją swój p otencjał, stając się częścią złożonych konstelacji.

K onstelację n atom iast rozum iem jako ograniczony jedynie m ożliw ościam i prze­ strzennym i, liczny zbiór przedm iotów o dowolnej prow eniencji, jakości, p rzy d a t­ ności czy w łaściw ościach. Tym sam ym w jej skład w chodzą rzeczy, k tóre - każdą z osobna - określić m ożna m ia n em n arzędzia, sem ioforu, spoiwa czy po pro stu o dpadu. Jest zatem oczywiste, że istotę k o nstelacji stanow i wielość, gęstość w ystę­ po w an ia elem entów , ich b e z ła d n o ść i p o zo rn a lu b fak ty c zn a bezu ży teczn o ść. W p rzy p a d k u prozy Filipow icza konstelacje tw orzą rozm aite p rze d m io ty szczel­ nie w ypełniające n iem alże każdy za kam arek pom ieszczeń, w których przebyw ają kreow ane przez niego postaci (a jak w ynika ze w spom nień, i co w idoczne jest na fotografiach, dotyczyło to także pryw atnego m ieszkania autora). U kłady rzeczy są ściśle p rzynależne w łaścicielowi i konkretnej p rzestrzeni; m ożna wręcz pow iedzieć, że ją wyściełają, jednocześnie stopniow o obrastając człow ieka i tw orząc swego ro ­ d zaju otoczkę, w której dana osoba przebywa. Taką otoczkę da się przyrów nać do B enjam inow skiej m etafory w n ętrz a-fu te ra łu ściśle dopasow anego do g u stu i ch a­ ra k te ru m ieszkańca, jed n ak to określenie nie oddaje w p ełn i relacji zachodzących m iędzy po staciam i a ich fizycznym otoczeniem .

K reow ani przez F ilipow icza bohaterow ie, często p rzed staw ian i jako jego alte r­ -ego, dobrze o d n ajd u ją się pośród ciem nych, zagraconych p rzestrzeni. W ich m n ie­ m a n iu konstelacje przedm iotów zdają się wówczas naśladow ać pierw otny, n ieokieł­ znany chaos natury. Być może nieco ryzykownym, lecz uzasadnionym z w ielu wzglę­ dów określeniem typow o Filipow iczow skiej k o nstelacji jest przyrów nanie jej do łożyska. Jeśliby w yobrazić sobie m ieszkanie czy pokój jako w nętrze kobiecej m a­ cicy, dom ow nika n ato m ia st jako p łó d otoczony ze w szystkich stro n k o lejnym i w ar­ stw am i b ło n - w tym w ypadku zb io ram i rzeczy - staje się jasne, że taka otoczka zapew nia nie tylko najbardziej dogodne w aru n k i do funkcjonow ania, ale też sta­ now i osłonę m e ch an iczn ą am ortyzującą płynące z zew nątrz bodźce oraz osłonę

275

(11)

27

6

biologiczną, dzięki której do p ło d u docierają na zasadzie osm ozy sk ła d n ik i b u d u l­ cowe i energetyczne; w p rzy p a d k u k o nstelacji - cały p otencjał sym boliczny p rze d ­ m iotów stanow iący pożywkę dla p am ięci p o d m io tu 15. M ożna zatem pow iedzieć, że ta k i dom ow nik jest spow ity w sieć m ateria ln y ch odnośników (odsyłających do biografii, m in io n y ch dośw iadczeń itd.) sprzyjających wywoływaniu ciągów re m i­ niscencji. Co nie m niej istotne - p odobnie jak łożysko, któ re choć nieodzow ne dla rozw oju zarodka, raz spełniw szy swoje funkcje, m o m en taln ie okazuje się bio lo ­ gicznym odpadem , ta k też konstelacja rzeczy - choć stanow i w danym m om encie teoretycznie niew yczerpyw alne źródło znaczeń, korzyści, odniesień itd. - w łatw y sposób okazać się m oże zbiorow iskiem ru p ie c i pozbaw ionych sentym entalnego i m aterialn eg o znaczenia. A dekw atny p rzykład funkcjonow ania k o nstelacji z n a­ leźć m ożna w now eli Spółdzielnia „Czystość”, czyli opowieść o bałaganie, starzeniu się i początkach wielkiej dezorientacji :

Z b iera się to d ook oła nas d z ie ń po d n iu p rzez d łu g ie lata, grom ad zi się, p iętrzy się d o ­ ok oła, obrasta nas. Pokrywa się brudem i kurzem . Te sto sy n iep o trzeb n y ch rzeczy. N ie ­ w ażnej już k oresp on d en cji [ . . . ]. Te zw ały p rzeczytan ych i nie d oczytan ych gazet i k sią­ ż e k [. . . ]. Jak ich ś p rzedm iotów , które n ib y p rzezn aczon e b yły d o użytku trw ałego, ale raz sp e łn iw sz y sw oje zad a n ie, sta ły się potem n iezd o ln e do n iczeg o już w ięcej [. . . ]. P rzed ­ m io ty tym czasem starzeją się, pokryw ają się kurzem , rdzą, m atow ieją, pękają, rozk ład a­ ją się , z w o ln a um ierają. C zasem ich śm ierć p olega na tym , że zach ow u ją swój k ształt i strukturę, ale um iera w n ich dusza. Tracą sen s sw ojego istn ie n ia , gd yż nie są już zd o ln e do od egran ia żadnej roli. [ . . . ] [W porządkach] n ie ch o d zi o w ię k sz y lub m n ie jszy trud fizyczny, ale przede w szy stk im o ogrom pracy psych icznej i cierp ien ia m oraln ego zw ią ­ za n y z u b ytk iem rzeczy, z ich utratą, zagładą. O d d z ie le n ie jednych p rzed m io tó w od d ru ­ g ich jest p rzecież p ołączon e z rozstan iem , u su w an ie - ze zryw an iem w ię z i, w y n o sz en ie z d om u i w yrzu can ie śm ieci - z pogrzebem . Ta o sta tn ia posłu ga, ch oć w ystarczająco p rzy­ kra, jest jeszcze n iczym w p orów naniu z tym , co n astęp u je n azajutrz, gd y sły szę, jak m oje rzeczy z g rzech o tem syp ią się do w ie lk ie g o , żela zn eg o brzucha sam och od u n a leżą ceg o do m iejsk ieg o zak ład u o czy szcza n ia m iasta, i gd y rozlega się potem ch rzęst i sap an ie m ły ­ na, który m iele i spala na p o p ió ł to, co jeszcze wczoraj b yło w m oim d om u . W iem wtedy, że to już n ieo d w o ła ln e, że to już k o n iec - ale cierp ię, i cie r p ie ć jeszcze d łu g o nie p rzesta ­ ję. (KF, s. 130-133)

D ałoby się zapew ne uznać zacytow any frag m en t opow iadania za utrzy m an ą w ironicznym tonie hum oreskę, żartobliw ą, choć niepozbaw ioną zrozum ienia kry ­ tykę ludzkiej słabości do m aterialnego posiadania. W yraźnie zarysowana k o n ste­ lacja rzeczy posiada kształt palim psestow o naw arstw ionych pokładów ro zrastają­ cych się w raz z upływ em czasu. Poszczególne elem enty stanow ią dla b o h atera nie zawsze uśw iadom iony p o tencjał znaczeń. D opiero groźba ich u tra ty uzm ysławia afe ktyw no-em patyczny sto su n ek p o d m io tu do przedm iotów , k tó re okazują się

15 Zob. na ten tem at R. T ań czuk K olekcja ja ko p rzed m io t biograficzny, w: N arracje -

(Auto)biografia - E ty k a , red. L. K oczan ow icz, R. N ah irn y, R. W łodarczyk,

W ydaw nictw o N au k ow e D o ln o ślą sk ie j S zk oły W yższej E dukacji TW P, W rocław 2005, s. 423-435.

(12)

czym ś więcej n iż frag m en tem w ystroju, m a teria ln y m rep e rtu a re m tego, co poręcz­ ne i użyteczne, czy też zalegającym stosem odpadków. Z aistn iała koncepcja rad y ­ kalnego pozbycia się nagrom adzonych rzeczy doprow adza do tragicznych sk u t­ ków. G dy b o h a te r - szarp an y sen ty m en tem , w spółczuciem i p rzyw iązaniem do p rzedm iotów - decyduje się w reszcie wydać je w ręce bezw zględnych p racow ni­ ków spółdzielni „C zystość”, spotyka go częsty los zdrajców i donosicieli - opraw ­ cy, prócz ostatecznego rozw iązania kw estii b ałag an u , pozbyw ają przy okazji sam e­ go w łaściciela. N iebieskooka pracow niczka o nordyckich rysach, któ ra dość im- perty n en ck o w kracza do m ieszkania b o h atera, n ajp ierw sporządza dokład n y spis posiadanych rzeczy, b y n astęp n ie - ze stoickim spokojem - strzelić dom ow nikow i prosto w serce. Oczywiste konotacje do czasów te rro ru w zm ocnione są dodatkow o o d n iesien iam i do K afkow skiego Procesu - na p rzy k ła d nieoczekiw anym sposobem pojaw ienia się obcej osoby w dom u i w yrw aniem z pó łsn u znajdującego się wów­ czas w łóżku b o h atera czy jego p se u d o n im e m brzm iącym „pan F.”. L icznie obec­ ne w tekście oznaki sylleptyczności tej postaci wcale jed n ak nie ułatw iają zrozu­ m ien ia zachodzącego m ech an izm u . W ydaje się, że w p rze k o n an iu b o h atera spoty­ ka go nagła i nieoczekiw ana, lecz w g runcie rzeczy słuszna kara za sprzeniew ie­ rzenie się tem u , co było m u najdroższe, więcej - co przez lata w spółtw orzyło jego tożsam ość. P rzed m io ty - bo o n ic h mowa - p o d w pływ em kap ry su ro zp o rząd zają­ cego ich losem właściciela niezasłużenie skazane zostają na „eksterm inację” . W isto­ cie, w zm ianki o procesie recyklingu m ien ia „pana F.”, przeżyw ającego k atusze na m yśl o m ie le n iu i sp a lan iu jego rzeczy, niepokojąco przy p o m in ają nie opis czyn­ ności zw iązanych z wywozem czy u tylizacją śm ieci, ale raczej relację z obozów zagłady. Sfatygowane, w yczerpane, zniszczone służeniem sw ojem u w łaścicielowi przedm ioty, skazane na wywóz, przem iał i „spalenie na p o p ió ł”, przyrów nane zo­ stają tym sam ym do ofiar H olocaustu. P rojekcja m inionego koszm aru pow raca jako na poły m arzen ie na jawie, na poły fantazja senna; przen iesien ie nato m iast polega na zam ianie ról - wywyższone podczas w ojny p rzed m io ty spotyka teraz los niegdyś m asowo unicestw ianych ludzi. Koło h isto rii, d o m in a cji i przem ocy się dom yka, reifikacja słabszych jest jak zwykle n ie u n ik n io n a , w ładza - n ieo d m ien n ie bezw zględna, n ato m ia st ten , którego dośw iadczenie obejm uje zarów no zagładę bytów lud zk ich , jak i p o zaludzkich, wciąż na nowo p ró b u je uładzić się ze światem .

* * *

W cytow anym na w stępie fragm encie z M isji doktora Meyera pojaw ia się z n a­ m ie n n y passus dotyczący kolczyka wyrw anego Żydówce w raz z frag m en tem jej ucha. Ta scena, choć przecież typowa dla n a rra c ji obozowych, p rzypom ina uśw ia­ dom iony już daw no fakt, że zarówno podczas H olocaustu, jak też w w ypadku in ­ nych k a ta stro f dziejow ych, p rze d m io t zyskuje zazwyczaj dużo w iększą w artość sym boliczną niż upokorzone, zgnębione, zreifikow ane ciało człow ieka. W iedza Filipow icza na te n te m at - p o p arta dośw iadczeniem p o bytu pisarza w w ięzieniu p rzy ul. M o n te lu p ic h w K rakow ie, a n astęp n ie w obozach koncentracyjnych Gross-

LL

Z

(13)

27

8

-R osen i O ra n ie n b u rg w la tac h 1944-194516 - przek ład a się na stale pow racający w jego dorobku m otyw k sz tałtu ludzkiej codzienności w obliczu niew oli. Trzeba przyznać, że są to n ad e r osobliwe relacje, zgoła n iepodobne do tych autorstw a na p rzy k ład T adeusza Borowskiego czy Zofii N ałkow skiej.

U Filipow icza b o h ater p atrz y na zastaną rzeczyw istość oczam i biologa op isu ­ jącego zwyczaje pospolitego g atu n k u zw ierząt, z jakichś przyczyn odizolow anych od św iata zew nętrznego i zm uszonych znosić tru d y przebyw ania w jednej niszy. Oczywiście także w opow iadaniach Borowskiego zauw ażalna jest perspektyw a dar- w inistyczna, lecz zezw ierzęcenie lu d z i zdaje się stanow ić dla tego autora przede w szystkim p o d n ietę do dem askow ania uładzonych relacji z życia w obozie. I choć proza Filipow icza także przedstaw ia całą b rutalność rywalizacji o podstawowe środ­ ki przetrw ania, to jednak czyni to przy zachow aniu naukow ego dystansu z n a m ie n ­ nego dla postaw y w ykw alifikow anego biologa. Świadectwo F ilipow icza przy p o m i­ na relację p rzyrodnika w yruszającego do dżu n g li z m isją opisania tam tejszej fau ­ ny i z konieczności podlegającego rządzącym ta m praw om . Być m oże dlatego n o ­ wele Filipow icza - b ardziej niż o tym „jak nie dało się żyć w obozie” czy „co trzeba było robić, by p rzeżyć” - m ów ią o tym , co dawało siłę, by m im o w szystko fu n k cjo ­ nować i jednocześnie obserwować całą złożoność zachodzących procesów.

S tym ulacją do ciągłej w alki była m iędzy in n y m i potrzeba posiadania. N ic tak n ie upokarza bohaterów obozowych opow iadań Filipow icza jak w łaśnie pozbaw ie­ n ie ich w szelkiego m ienia, które stanow i zwykle ostatn i pozór niezależności. „Pie­ k łe m ” okazują się rutynow e „lagrowe burze, które pozbaw iały nas wszystkiego, czegośm y się tu ta j d o robili - blaszanych nożyków, zapalniczek, ty to n iu , zapaso­ wych onuc - a w ielu z nas odbierały naw et życie” (ŚM, s. 73). W ięźniow ie pośw ię­ cają więc wiele staran ia o to, by choć przez chw ilę przeżyw ać radość z posiadania jakiegoś p rze d m io tu na własność:

W lagrze każda zd ob ycz jest dobra, co k o lw iek się zn a jd zie. S znurek, śrubka, gw óźdź, k aw ałek d rutu, w szystk o to m oże do c zeg o ś słu żyć, m ożn a co ś z tego zrob ić albo co ś za to dostać. [ . ] N ie zn a la złem ani jednej szm atk i, z której po w yp ran iu m ożn a b y co ś zrobić, ch u steczk ę albo w k ła d y do drew niaków , ani kaw ałka przeb itk i m aszynow ej na skręty, ani jed nego n ied op ałka. N ic i nic. [. . . ] K ied y tak grzeb ałem w śm iecia ch , szukając czegoś, co b y m ia ło jakąś ch o ćb y n a jm n iejszą w artość i p od n osząc co ch w ila głow ę, aby zo b a ­ czyć, czy z o k ien szrajb sztu b y k toś na m n ie nie patrzy - ujrzałem nagle te w ła śn ie św ieżo p osad zon e w skrzynkach roślin k i. [. . . ] patrzyłem cią g le na te ro ślin k i jak urzeczony. B yły p ięk n e i n iezw y k łe, zdaw ało m i się, że św iecą w m roku jak te cza ro d ziejsk ie paprocie, które czasem lu d z ie sz częśliw i zn ajdu ją w lesie. [ . . . ] patrzyłem , p óki ro ślin k i n ie z n ik ły m i zu p ełn ie z oczu. N ie zn alazłem nic w śm ietn iku , ale w racałem tego d n ia na b lok z czym ś bardzo w artościow ym : zro b iłem w ielk ie od k rycie, m iałem sw oją tajem n icę. (CJ, s. 34-36)

M otorem ta k ich poszukiw ań jest nie tylko pragm atyczna potrzeba, ale też roz­ paczliw a żądza dysponow ania jakim kolw iek w ytw orem m a terii. W ięcej - p ra g n ie ­

16 Zob. B yliśm y u K ornela, s. 304; oraz rozd ział d oty c zą cy lat w o jen n y ch F ilip o w icza w: J. P ie szcza c h o w ic z K u w ielkiej opowieści. O życiu i twórczości K ornela F ilipow icza, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2010, s. 104-216.

(14)

nie okazuje się ta k silne, że b o h ater jest się w stan ie zadow olić z p ozoru b łah ą n am iastk ą w izualną - w idokiem kw itnącej ro śliny ty to n iu , któ ra stanow i w tym w ypadku fenom enalny przejaw sił w italnych usytuow any w sam ym c e n tru m za­ głady. Jako tak a - roślina staje się synonim em wolności. P atrzenie na te n fetysz, ba, św iadom ość elitarności swojej w iedzy o przedm iocie okazuje się niegasnącym źródłem przyjem ności. N ic zresztą dziwnego, że w rażenia w izu aln e ta k m ocno w iążą się tu z potrzebą posiadania. Jedna z podstawowych praw d Filipow icza, p ra k ­ tycznie nieew oluująca w całym dorobku, głosi, że żyć, to znaczy w łaśnie widzieć i mieć: „człowiek jest istotą śm ierteln ą i w chw ili, w której zam yka na zawsze oczy, p rzestaje nie tylko w idzieć, ale i m ieć, czyli, jak to się m ówi, być p osiadaczem ” (ŚM, s. 104).

W obozie podane w w ątpliw ość zostają zarów no m ieć, w idzieć, jak i być. Z a­ kw estionow aniu ulegają m in io n e jakości i układy, jedyną stałą w artością jest m a­ te ria - perw ersyjnie pozyskiw ana, kum ulow ana i p rzerab ian a. P osiadanie - tak w ynaturzone przez oprawców - dla ofiar staje się o sta tn im synonim em życia. Licz­ nie obecne w lite ra tu rz e p rze d m io tu obrazy ludzi, którzy - naw et prow adzeni na śm ierć - kurczow o trzym ają swoją własność, u św iadam iają nie tylko tera p eu ty c z­ ne oddziaływ anie dotyku czy ry tu aln ą potrzebę zab ran ia w o statn ią drogę swojego skrom nego dobytku, ale też siłę w ięzi człow ieka z p rze d m io te m , k tó rą Bożena Shallcross rozum ie jako niw elację tradycyjnego p o d ziału na p odm iot i p rzedm iot, spełn ien ie pierw otnego p rag n ie n ia stałości i m aterialn ej b lisk o ści17. C odzienność obozowa i zw iązany z n ią deficyt m a te rii uczą najwyższego szacunku do rzeczy nieożyw ionych. W p rz y p a d k u F ilipow icza zd a ją się także wówczas dodatkow o pogłębiać skłonności, które p isarz przejaw iał podobno od najw cześniejszego dzie­ ciństw a. Ten m łodociany zbieracz i kolekcjoner, a także zapalony m iło śn ik przy­ rody w obliczu obozowego nied o sy tu m a te rii zapada na swego ro d za ju m anię po ­ siadania. Oczywiście nie chodzi tu o finansow y jej w ym iar, gdyż rzeczy przez n ie ­ go grom adzone i opisyw ane p rzedstaw iają zwykle n ik łą w artość w ym ienną. Isto t­ na jest raczej fizyczna k o n kretność przedm iotów . O d tąd Filipow iczem , ale także literac k im i p ostaciam i, kierow ać będzie na poły chyba tylko uśw iadom iony, nie- zaspokajalny głód rzeczy. S tąd też jego tekstow e św iaty p rze p ełn io n e są niekiedy przytłaczającą ilością przedm iotów , któ re w całej m asie - w edle n ad z ie i ich w ła­ ścicieli - stanow ią niew yczerpany rezerw uar m aterii.

Z n am ien n y w tym kontekście jest zwłaszcza fragm ent opow iadania Wóz pełen chleba - opis pierw szych w rażeń w ięźnia, k tóry odzyskuje w olność po w yzw oleniu obozu:

Z achow yw ałem się trochę tak, jakbym szuk ał czegoś, co wczoraj zg u b iłem . P rzystaw a­ łem i rozgrzebyw ałem kijem ig liw ie , k u p ki z esch ły ch liśc i, szm aty, papiery. O ch o d ziłem w k oło drzew a, p rzeszu k iw ałem rowy, za g łęb ien ia , leje po b om ach lo tn icz y ch . [. . . ] D o sy ć często n atrafiałem na resztki, które z o sta ły po tych, k tórzy ukryli się w g ęstw in ie leśnej, aby przebrać się w cy w iln e ubranie i od ejść jako in n i lu d zie. Z o sta ły po n ich , n ib y po 17 B. S h allcross R ze c zy i zagłada, s. 157.

27

(15)

28

0

ow adach, które w y szły z poczw arek, p u ste w ylin k i: otw arte w a liz k i, p orzu con e m undury, b ie liz n a , garstk i p o p io łu po d o k u m en ta ch i fotografiach. C zasem p leca k albo chlebak. Broń. K arabiny, pistolety, naboje. R ozgarn iałem patyk iem te śm ieci, szuk ałem czegoś, sam nie w ie d z ia łe m czego. (KW, s. 58-59)

P rz estrz eń zaścielana nie tylko zw łokam i, ale też w ysypana b e z p a ń sk im i rz e ­ czam i, „w ylinkam i” p o rzu c o n y m i na zn a k u śm ierce n ia czy kategorycznego p o ­ zbycia się w ojennej tożsam ości u k az u je m ięd zy in n y m i siłę zjed n o czen ia czy w ręcz okresow ego scalenia człow ieka z p rze d m io te m . W ęd ru jący po w y lu d n io ­ n ym te re n ie b o h a te r F ilipow icza - jako te n , k tó ry n ie p o sia d a niczego, k tó ry z obozu w yszedł z p u sty m i rę k a m i - m a te ra z szansę uzb ierać z ro zrzuconych p o zo stało ści p ro w izo ry czn y choćby ek w ip u n e k . N ie p rzy c h o d z i m u to łatw o. M ężczyzna jest ew id e n tn ie zdezorientow any, być m oże p o rażo n y ilością z n a le ­ zisk. Raczej p rze g ląd a re je str m ożliw ości i pław i się w n a d m ia rz e rzeczy, an iżeli k o n c e n tru je na p o szu k iw an iu . I - jak pokazu je le k tu ra k olejnych o pow iadań - n ie jest to sta n chwilowy. B ohaterow ie, n ie za leż n ie od tego, w ja k ich z n a jd ą się okolicznościach, „wciąż zachow ują się tro ch ę tak , jakby szu k ali czegoś, co w czo­ raj z g u b ili” . N aw et wobec najw iększej obfitości rzeczy i m nogości dróg w yboru, w ykazują n ieu fn o ść, n iezdecydow anie, p o trze b ę zachow ania alternatyw . K ieru je n im i w ielkie n ie n asy c en ie i poczucie p erm a n e n tn e g o b ra k u . Tak jak wyzw ole­ niec ro zg rzeb u jący p aty k ie m stosy odpadów , wciąż szukają - p ró b u ją zagłuszyć lęk p rze d p u stk ą , poznać wielość m ożliw ości, dookreślić swoje potrzeby. Są p o ­ d ejrzliw i, w ierzą jedynie w to, co b e z p o śred n io i fizycznie dane. O taczają k u l­ te m w szystkie w ytw ory m a te rii, jedno cześn ie d ek laru jąc niew iarę we w szelkie form y i przejaw y życia pozazm ysłow ego. N a p y ta n ie o istn ie n ie Boga odpow ia­ dają, że nie m ogliby uw ierzyć w coś, czego p rzecież nie w id zieli (ŚM, s. 9). Ich duchow ość p rzejaw ia się - nieco p a ra d o k sa ln ie - w n ie u sta n n e j, k o n sek w en tn ie kultyw ow anej p o trz e b ie zm ysłow ego dośw iadczania. T ożsam ości F ilipow iczow - skich p o sta ci zd a ją się zbud o w an e na b ra k u lu b p rzy n a jm n ie j są n azn aczo n e p ęk n ięc iem , którego n ie sposób scalić. D latego u za sa d n io n e jest chyba m ów ie­ n ie w tym w y p ad k u o ro d za ju w ciąż p rze ra b ian e j traum y, k tórej d ziała n ie w i­ d oczne jest cho ćb y w p rzyw oływ anym o p o w ia d a n iu Spółdzielnia „Czystość”... C y k licz n ie inicjo w an e p rze z b o h a te ra „g e n eraln e p o rz ą d k i”, p rz y p o m in a ją c e w istocie odgryw anie pierw otnej u traty, ta k d la ń bolesne i w yniszczające, o kazu­ ją się tylko dość łag o d n y m i, bo k o n tro lo w an y m i po w tó rzen iam i. D o p iero groźba całkow itej „ e k ste rm in a c ji” gro m ad zo n y ch przez la ta p rze d m io tó w otw iera wciąż n ie za b liź n io n ą ran ę z przeszłości. Tak w ierne przed staw ien ie dawnej straty z pew ­ n ością m a coś z L acanow skiego - zawsze przypadkow ego i n ie o d m ie n n ie prze- oczanego - sp o tk a n ia z re a ln o śc ią 18. Tym b a rd z ie j, że o dsłonięcie podstaw ow ego b ra k u w iąże się u F ilipow icza z naty ch m iasto w ą p ró b ą ponow nego p rzy sło n ię­ cia go k o m pulsyw nie ak u m u lo w an y m i słow am i i rzeczam i.

18 J. Lacan Tuché i autom aton, przeł. K. K ło siń sk i, w: Teorie literatury X X w iek u , red. A. B urzyńska, M .P. M arkow ski, Z n ak , K raków 2007, s. 30-41.

(16)

* * *

N ienasycenie będące podstaw ow ą m otyw acją do wciąż ponaw ianych pró b po ­ znan ia i b ran ia w p o siad an ie zdaje się także głów nym m otorem czynności p isa r­ skich. D latego p ry m arn y m celem F ilipow icza jest ta k i sposób opisyw ania rzeczy­ w istości, który obejm ow ałby m ożliw ie najw iększą ilość jej przejawów. N a k artach jego utw orów pojaw ia się zaw rotna ilość zdarzeń, ludzi, zw ierząt, przedm iotów . K ażda z osobnych całostek kom pozycyjnych tra k tu je o innym problem ie, skupia się na o drębnym obszarze tem atycznym , rozw aża osobny frag m en t świata. F ilip o ­ wicz k ładzie szczególny nacisk na to, by o tych zjaw iskach mówić w jak n a jp ro st­ szy, najb ard ziej klarow ny sposób, starając się jak n ajw ierniej oddać ich złożoną specyfikę. Łatwe do w ystosow ania zarzu ty o n ad m iern ej prostocie i nieefektyw ­ ności tej prozy czy tradycyjnym stosunku do form y i języka w ynikać m ogą zapew ­ ne w łaśnie ze sta ra ń pisarza, by jak najpełniej eksponować istotę rzeczy i jedno­ cześnie m aksym alnie odsuw ać w cień instan cję autorską. Czytając jego opow iada­ nia, odnosi się w rażenie, że język opisu m a przypom inać pow ierzchnię sklepowej w itryny, za k tó rą p ię trzą się - czasam i w n ad m iarze i nieład zie - stosy n ad e r cie­ kaw ych przedm iotów . Kom pozycja poszczególnych utw orów - m o m en tam i podob­ nych do gad an in y rządzącej się praw em asocjacyjnych skojarzeń - zdaje się n a to ­ m iast celowo odzw ierciedlać n ieuporządkow anie, przypadkow ość czy sym ultanicz- ność przejaw ów rzeczyw istości. Z podobnej zasady w ynika pozorny b ra k p rzem y­ ślanej organizacji poszczególnych tomów. M etafora Teresy W alas przyrów nująca zjaw iska w ystępujące w om aw ianej p rozie do zanu rzo n y ch w to n i kam yków łu ­ dzących swymi w łaściw ościam i ta k długo, jak długo nie zostaną one w ydobyte na pow ierzchnię, jest n ad e r trafn a, jeśli odnosić ją do pojedynczych utw orów 19. P ro­ ponow any przeze m n ie sposób le k tu ry tej tw órczości jako złożonej i bogatej pod w ielom a w zględam i całości, układającej się w kalejdoskopow e form y w zależności od perspektyw y p atrz en ia , pozwala chyba uznać ją za spójny jakościowo, fo rm al­ nie i tem atycznie, frap u jący p ro jek t antropologiczny.

* * *

[. . . ] P iszę o porządkach w m oim d o m u , czy li op ow iad am m oje przygody z otaczającą m n ie m aterią i o p isu ję sto su n k i z p rzed m io ta m i, które (ponoć) sam e nie m yślą i n ie są w sta n ie prow adzić ze m ną rozm owy, m u szę je w ięc w tym w yręczyć. C h o cia ż przew ażnie p iszę o lu d zia ch , o sob ie i o in n y ch , a także o zw ierzętach , uw ażam , że m oim o b o w ią z­ kiem jest p isać także o p rzed m iotach tak zw an ych m artw ych. Starać się zro zu m ieć ich ta jem n iczy byt, ich sen s istn ie n ia i rodzaj sto su n k ó w łączących ich z n am i, isto ta m i ż y ­ w ym i i, na tyle p rzyn ajm n iej, na ile jestem w stan ie ten se n s pojąć, starać się p rzetłu m a ­ czyć go na język dla w szy stk ich zrozu m iały. O to b yłb y g łó w n y pow ód, dla którego za jm u ­ ję się p isa n iem n ie tylko o lu d zia ch i zw ierzętach . A le po co ja się z tego u sp ra w ied li­ wiam ? (KF, s. 139)

19 T. W alas K ornel F ilip o w ic z czyli realizm m etafizyczny, „Tygodnik P o w szec h n y ” 1988

(17)

28

2

- pytał retorycznie Filipow icz w 1982 roku, w jednym z opow iadań z to m u Kon­ cert f-m ol. Ten „m an ifest” jest nie tylko w yrazem oczywistej dla autora potrzeby sytuow ania się w roli tran slato ra i pośred n ik a m iędzy sferam i m a te rii żywej i n ie ­ ożyw ionej, ale też pozw ala spojrzeć na jego prozę jako na zapiski człowieka n ie ­ odm ien n ie zafascynow anego codziennością, wciąż na nowo podejm ującego próby zrozum ienia specyfiki bytów p o zaludzkich i wytrwale rejestrującego w szelkie „szu­ my, zlepy, ciągi” . W te n sposób rozpatryw ana strategia p isarska F ilipow icza m o ­ głaby z pow odzeniem korespondow ać z n ie an tro p o ce n try cz n y m i w ątk am i tw ór­ czości ta k ich autorów jak choćby M iro n Białoszewski, W isława Szym borska czy Z bigniew H erbert. D ostrzeżenie wyjątkowej w rażliw ości Filipow icza i przejaw ia­ jącej się n iem alże w każdym jego utw orze skłonności do pochylania n a d tym , co m arginalne i pozornie niegodne uwagi, uzm ysławia, że jego postawę m yślową uznać m ożna za forpocztę ta k ich - wiele przecież późniejszych - te n d en c ji w h u m a n i­ styce jak m .in. ekokrytyka, „now ohistoryczne” dow artościow anie różnego rodzaju h isto rii niekonw encjonalnych, antropologiczne zw roty w stronę przedm iotów (ob­ ject studies) i zw ierząt (animal studies). M ożliwość efektyw nego w pisania om aw ia­ nej tw órczości w n u rty w spółtw orzone przez cenionych dotąd pisarzy i in sp iru ją ­ cego zestaw ienia jej z atrakcyjnym i k o ncepcjam i teoretycznym i to chyba w ystar­ czające, lecz z pew nością nie jedyne powody, by n ie całkiem zapom nieć F ilipow i­ cza i n ie pozwolić jego p isarstw u bez reszty zniknąć w p rze p astn y m archiw um sfery publicznej.

Abstract

Agnieszka DAUKSZA

H o ly M a tte r.

O n collecting and gathering in th e w ritin gs o f K ornel Filipow icz

This article gathers reflections fro m th e intersection o f th re e fields: a n th ro p o lo g y o f the object, H o lo ca u st studies and studies o f th e cultural status o f collecting and gathering (am ong o thers o f M. Som mer, B. Latour, K. Pomian, B. Shallcross, M.P M arkowski). Kornel Filipowicz's prose serves here as a case study w ith in this m ethodological co n text. His inclination to accum ulate and fascination w ith m aterial objects are n o t only visible in his th e m e s o r imagery, but th e y also influence th e language and d e te rm in e th e principle o f th e literary co m p o sitio n .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lubię, gdy zaczynają się wakacje.. Lubię

Ale także i te niebezpieczeństwa, o których była mowa przed chwilą, jeśli tylko zgodzimy się, że veritas ut adaeąuatio jest wtórna wobec veritas ut

R ozstrzygnięcia tak ie z kon ieczn ości bow iem dotyczą sytu acji uproszczonych, w yrw an ych z niepow tarzaln ego kontekstu, w jakim realizow an e są konkretne

Reakcją na pojawiające się przejawy agresji wobec Żydów, którzy po wojnie zdecydowali się pozostać w kraju, gdzie rozpoczął się Holocaust, stały się nowe programy

D ałoby się zapew ne uznać zacytow any frag m en t opow iadania za u trzym aną w ironicznym tonie hum oreskę, żartobliw ą, choć niepozbaw ioną zrozum ienia kry ­ tykę

Zgodnie z tymi aktami prawnymi Centrum Dokumentacji Sądowej wdraża system rozpowszechniania wyroków i innych orzeczeń sądów w drodze oficjalnej publikacji wyroków i innych

The FTIR spectra of the unmodified and modified LDH are shown in Figure 6 Modified SLDH shows two types of bands: the first one corresponding to the anionic species

nie był podjęty żaden środek nadzorczy przez właściwy organ nadzoru (lub analogiczne działanie innego uprawnionego podmiotu na podstawie odrębnych ustaw) w stosunku do mnie