• Nie Znaleziono Wyników

Przenajświętsza Materia : o kolekcjonerstwie i zbieractwie w pisarstwie Kornela Filipowicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przenajświętsza Materia : o kolekcjonerstwie i zbieractwie w pisarstwie Kornela Filipowicza"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Przenajświętsza Materia.

O kolekcjonerstw ie i zbieractw ie w pisarstwie Kornela Filipowicza

N ajintensyw niej obecne w sferze p u blicznej zdjęcie K ornela Filipow icza u k a­

zuje pisarza siedzącego w sw oim gabinecie za b iu rk ie m , w otoczeniu b ez lik u n a j­

różniejszych przedm iotów , w sk u p ie n iu trzym ającego oburącz m aleń k ą filiżankę i patrzącego w prost w oko obiektyw u1. M ożna by zapew ne zignorow ać wszystko to, co jedynie m ajaczy na fotografii autorstw a Joanny H elander, a także przejść do p o rzą d k u n a d tym , co doskonale w idoczne. W ięcej - m ożna pow strzym ać odruch zaglądania w za k am ark i cudzego g ab in etu oraz pow ściągnąć ciekawość p rzy p a­

tryw ania się rozlokow anym ta m zdjęciom i obrazkom . Po co roztrząsać m iniony u k ła d zjaw isk, analizow ać kształty, które już n ie istnieją, w d o d atk u odnosić je do postaci, któ ra odeszła daw no tem u? Być m oże jakim ś u sp raw ied liw ien iem jest potrzeba zrozum ienia.

Z daje się bow iem , iż w Filipow iczow skim szaleństw ie p rostoty jest pew na m e­

toda. „M ój” autor Krajobrazu niewzruszonego to skrajny nienasyceniec, tw ardy m a­

te rialista, bezw zględny d arw inista i d eterm in ista, człow iek w ielu pasji, wciąż p o ­ szukujący nowych wyzwań i doznań, bez końca zm agający się z oporem m a terii słów, zjaw isk i rzeczy, n ieustająco testu jący granice poznania i opisu. I choć moja

M owa o fotografii Jo an n y H e lan d e r opublikow anej m iędzy in n y m i w album ie Gdyby ta Polka była w Szwecji (K raków 1999) i w zbudzającej zainteresow anie zarów no wydawców um ieszczających ją na o kładkach tom ów prozy Filipow icza, np. Rozstanie i spotkanie (K raków 1995), jak i kom entatorów (m .in. Jerzego Pilcha;

por. Cały Kornel, w: Byliśmy u Kornela. R zecz o Kornelu Filipowiczu, red. K. Lisowski,

W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2010, s. 231-235). 267

(2)

268

w iedza o F ilipow iczu opiera się w yłącznie na le k tu rze jego tw órczości oraz w spo­

m n ie ń tych, którzy „byli u K ornela”2, odnoszę w rażenie, że uw ieczniony n a w spo­

m n ian ej fotografii gabinet pisarza to nie tylko odpow iednik B enjam inow skiego fu terału , skrojony na kształt i podobieństw o m ieszkańca - w tym w ypadku św iad­

czący o nietuzinkow ości w łaściciela3. T am tejszy wystrój to także pro b ierz stylu p isan ia i w skaźnik c h a ra k te ru autorskiej strategii. N ierów nom iernie ośw ietlone pom ieszczenie pełne pozornie dobrze w yeksponow anych osobliwości w istocie gi­

nących w n atło k u rzeczy, a w ce n traln y m jego p u n k cie - otoczony piętrzący m i się szpargałam i, zabarykadow any za p otężnym b iu rk ie m - m ężczyzna o owadziej tw a­

rzy. Tak, to jest w łaśnie F ilipow icz, o k tórym zam ierzam pisać. R ara species w śro­

dow isku n a tu ra ln y m , sk rzę tn ie grom adzący w swojej niszy wszystko, co drogie sercu, dłoni, a zw łaszcza - oku.

* * *

Jedno z najb ard ziej szczególnych opow iadań au to ra Śmierci mojego antagonisty ukazuje dzieje nietypow ej m isji jednego z obozowych więźniów, doktora M eyera, który w obliczu zagłady, w iedziony p rag n ie n iem ocalenia fu n d am e n taln ej wiedzy o świecie, p odejm uje się zad an ia stw orzenia kom pletnego, alfabetycznie u p o rzą d ­ kowanego katalogu pojęć, rzeczy i zjawisk. W trze ch blaszanych p u d ełk ac h gro­

m adzi, kategoryzuje i opisuje w szystkie m ożliwe do pom yślenia przejaw y rzeczy­

w istości - w tym też celu kolekcjonuje strzęp k i książek, w ycinki z gazet, cząstki ilu stra cji:

N ie tylko w naszym obozie, ale we w szystkich, przez które przeszliśm y lub które znaliśm y z opow iadań, d o k to r M eyer byl chyba jedynym w ięźniem , któ rem u w olno było trzym ać pod pryczą jakieś pryw atne rzeczy i w ogóle czym ś takim się zajm ow ać [...].

P udełka m iały uchw yty i zam knięcia, ich zaw artość u porządkow ana była na zasadzie karto tek i. Każde pu d ełk o m iało na w ierzchu kolejny napis: A-G, H-P, R-Z. [...] Tak, u m nie w szystko jest - pow iedział d o k to r M eyer po chw ili. - Ale ciekaw e, czy m asz u sie­

bie takie drobiazgi. C zasem zap o m in am , jak one w yglądają - pow iedział w ięzień z n a ­ szego bloku, któ ry pracow ał przy robotach ziem nych. [...] - Takie rzeczy, powiedzm y, jak kluczyki, sp in k i do m ankietów , klam erki, guziczki, agrafki, różne kolorowe i błysz­

czące ozdoby, które noszą kobiety. Takie rzeczy też pow inieneś mieć. C zęsto sobie chcę przypom nieć, jak w yglądały kolczyki mojej żony. [...] - Kolczyki: ozdoba zaw ieszona w u chu. N oszone od czasów staro ży tn y ch , głów nie p rzez kobiety. L u d y p rym ityw ne um ieszczają je także w nosie - pow iedział d o k to r M eyer, zajrzaw szy do pudełka. - Pa­

m iętam , że były złote i m iały niebieskie oczka jak n iezap o m in ajk i - ale jak to było, że się trzy m ały ucha? [kontynuow ał p o p rzed n i w ięzień, nie reagując na wywód M eyera]. - W idziałem w A uschw itz, jak wyryw ali Żydów kom takie kolczyki z uszu [...].

N iek tó rzy z nas przynosili m u strzępy zadrukow anego p ap ieru , które m ożna było znaleźć w szędzie, na ziem i, w śm ietn ik ach , w w ychodkach; okazji było w ięcej, niż m oż­

Por. tom w spom nień o Filipow iczu Byliśmy u Kornela. R zecz o Kornelu Filipowiczu.

Por. np. Paryż I I Cesarstwa według Baudelaire’a, w: W. B enjam in A nioł historii, przeł.

i oprac. H. O rłow ski, W ydaw nictw o P oznańskie, Poznań 1996, s. 374.

(3)

na było przypuszczać. [...] [D oktor M eyer] W sw oich trzech p u d ełk ach m iał opis całego św iata. [...] Z abiegał bardzo, aby jego k arto tek a, obok tekstów, zaw ierała także ilu s tra ­ cje. T w ierdził, że na ich podstaw ie, jeśli ktoś będzie m iał w ątpliw ości, łatw o będzie mógł sobie w yobrazić, jak w yglądał na przy k ład m iłek w iosenny i gilotyna [...]. Jakby sobie powiedział: niech całe N iemcy, a naw et św iat z am ien ią się w jedno w ielkie rum ow isko, niech się zaw alą domy, zam ki, kościoły, spłoną m uzea i p ójdą z dym em bib lio tek i - byle tylko ocalały te trzy p u dełka. Ic h zaw artość pozwoli p rzecież odtw orzyć i odbudow ać wszystko, co zostało zniszczone [...]. (ŚM, s. 71-86)4

D ziałania te - niepozbaw ione sensu zarówno w m n ie m a n iu w ięźniów, jak i do ­ zorców - to b ynajm niej n ie rozryw ka lu b form a odskoczni, w yraz kolekcjonerskiej pasji czy po p ro stu o d ru ch zbierania, lecz k arkołom na, sta ra n n ie przygotow ana próba nie tyle zapobiegaw czego, bo inspirow anego przeczuciem k atastrofy ocale­

nia rozpadającej się rzeczywistości, ile raczej zachow ania adekw atnego obrazu tego, co już uległo bezpow rotnej d estru k c ji. M isja doktora M eyera, naw et w obliczu śm ierci dbającego jedynie o bezpieczeństw o bezcennych d lań skrzynek, jest w isto­

cie o sta tn im gestem skazańca przekonanego o konieczności i n ieu ch ro n n o ści za­

głady. Co istotne, zagłady pojm ow anej jako jedyna szansa na zaistn ien ie nowego p orządku. T rudno zresztą nie dopatrzeć się w tym sta ra n iu naw iązania do starote- stam entow ego ak tu N oego, na polecenie Jahw e budującego arkę zdolną pom ieścić i ocalić p rze d po to p em okazy w szystkich gatunków (co ciekawe, h ebrajska nazwa arki, tebah, oznacza w łaśnie skrzynię, a nie łódź - spopularyzow aną przez p rze d ­ staw ienia ikonograficzne).

N ietypow ość poczynań doktora M eyera nie polega zatem na d ążen iu do sym ­ bolicznego odzw ierciedlenia złożoności św iata, zam knięcia jego reprezen taty w n e­

go obrazu w trzech blaszanych pudełk ach , gdyż ta k i gest byłby p ow tórzeniem czy­

n u Noego. Inaczej niż N oe, k tó ry zabiera na p okład arki n ajzn a m ie n itsz y ch p rze d ­ staw icieli poszczególnych gatunków - o statn ich praw ych lu d z i będących członka­

m i jego rod zin y oraz w yselekcjonow ane p ary zw ierząt - doktor M eyer zm uszony jest tworzyć swoją kolekcję z przypadkow ych znalezisk, w ypatrzonych w błocie czy pośród odpadów, częstokroć w yrw anych przem ocą z zatłuszczonych, b ru d n y ch rąk współwięźniów. W p rze k o n an iu przełożonych obozu jest nieszkodliw ym ru- pieciarzem , którego poczynania b ardziej baw ią n iż zm uszają do podjęcia stosow­

nych kroków. W odczuciu innych w ięźniów M eyer jest albo w yznaczonym przez w ładze - być m oże sam ego H itle ra - wykonaw cą jakiejś skom plikow anej m isji, albo szaleńcem , k tó re m u z n iew iadom ych przyczyn ud aje się p osiadać w łasne p rze d m io ty i nie ponosić tego konsekw encji. N ato m iast sam d oktor m ia n u je sie-

C ytaty z utw orów K ornela F ilipow icza lokalizow ane są za pom ocą następujących skrótów: Dziewczyna z lalką, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1968 - (D Z); Co jest w człowieku?, C zytelnik, W arszaw a 1971 - (CJ); Śmierć mojego antagonisty,

W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1972 - (ŚM); B iały p ta k i inne opowiadania, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1973 - (BP); K ot w mokrej trawie, W ydawnictw o L iterack ie, K raków 1977 - (KW); Koncert f-m oll i inne opowiadania, W ydawnictw o

L iterack ie, K raków 1982 - (KF); cyfra oznacza stronicę. 269

(4)

bie prorokiem , tw orzącym językow o-w izualną rep rezen tację złożoną z odprysków m inionego świata. Bo choć b o h ater nie m a złudzeń, iż realia w śród których fu n k ­ cjonował przed znalezien iem się w obozie, już nie istn ieją, to jed n ak p rag n ie stwo­

rzyć świadectwo, któ re posłuży potom nym za kanw ę, na podstaw ie której zb u d u ją nową rzeczywistość. K artoteka siłą rzeczy n ie stanow i więc m im etycznego odwzo­

row ania p o przedniego ładu, lecz go zastępuje. Z biór nie jest zatem an i m niej lub b ardziej k o m p le tn ą kolekcją, an i też rep rezen tacją, gdyż wobec ro zp a d u pierw ot­

nego p o rzą d k u referencyjność zostaje zaw ieszona. Pudełka doktora M eyera w isto ­ cie pełne są sym ulakrów (w ro zu m ien iu , jakie n ad a ł im Je an B a u d rilla rd 5), pozo­

rujących faktyczne istn ien ie zjaw isk, do których rzekom o się odnoszą. Ich sym u­

lacyjną n a tu rę wyczuwają jednak więźniow ie. Z ła k n ien i „praw dziw ego życia”, p ro ­ szą doktora M eyera o odczytyw anie haseł z k arto tek i, lecz gdy te n przedstaw ia znaczenia m iłości, b aletu , krowy czy kolczyka, m ężczyźni k o m e n tu ją je jako „sta­

re ”, to znaczy „głupio n a p isa n e ”, „niby m ądre, a g łu p ie ” lu b po p ro stu - wcale do n ic h nieprzem aw iające. Tym sam ym pro sty m i słow am i w yrażają nieadekw atność znaków do faktycznych zjaw isk coraz słabiej p am iętan y c h z przedw ojennej p rze­

szłości. D ok to r M eyer n ajlepiej zdaje sobie jednak spraw ę, że ta m te n świat już nie istnieje i jedyne, czym da się rozporządzać to w łaśnie oderw anym i h asłam i odsy­

łającym i w yłącznie do sam ych siebie. D latego - niezrażo n y sprzeciw em w spół­

w ięźniów - uparcie pow tarza: „nie szkodzi, u m nie w szystko jest” . M im o za sa d n i­

czej pom yłki w od ró żn ian iu rep rez en ta cji od sy m u lak ru 6, m ożna z pew nych w zglę­

dów uznać tego b o h atera za p roroka - wszak wieszczy on opłakaną kondycję p o ­ w ojennej rzeczyw istości i recyklingow ą, bez u sta n k u przetw arzającą swoje w ytwo­

ry k u ltu rę.

S krzynki doktora M eyera to zjaw isko w tw órczości F ilipow icza bez p rec ed en ­ su. Ż adne in n e p rzykłady zbieractw a nie m ają tej intensyw ności wymowy i nie steruje n im i podobna determ inacja. Czynność akum ulow ania jest jednak do m i­

n ującym m otyw em ogrom nej liczby opow iadań tego autora i - jak się zdaje - n a d ­ rzędnym spoiw em łączącym elem enty p rzedstaw ianych realiów. I choć p rzy k ła­

dów faktycznego kolekcjonerstw a jest w pisarstw ie Filipow icza stosunkow o n ie ­ w iele, to jed n ak w iększość jego boh ateró w m ożna określić m ia n em zapalonych zbieraczy n ajb ard ziej nietypow ych rzeczy, któ rzy w celu ich zdobycia n iek ied y posuw ają się naw et do krwaw ych czynów. M ożna b y co praw da w spom nieć częste acz m arginalne w zm ianki o m łodzieńczym kolekcjonow aniu znaczków pocztowych,

5 J. B a u d rillard Symulakry i symulacja, przeł. S. K rólak, W ydaw nictw o Sic!, W arszaw a 2005 (zwłaszcza s. 5-57).

6 Por. analogiczny p rz y p ad e k ro z u m ien ia re p rezen tacji w idoczny w polem ice

^ M.P. M arkow skiego z tezam i K. Pom iana, w: M.P. M arkow ski Anatom ia ciekawości, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1999, s. 33-51.

(5)

książek czy m onet, jed n ak zazwyczaj w ystępują one jako do p ełn ien ie psycholo­

gicznego p o rtre tu dojrzałych zbieraczy. Celowo posługuję się te rm in e m „zbiera­

n ia ” wcale przecież nie tożsam ego z „kolekcjonow aniem ” . O ile bow iem pow sta­

w anie kolekcji polega zwykle na św iadom ym gro m ad zen iu przedm iotów o ściśle u stalonym zakresie m erytorycznym , chronologicznym czy topograficznym 7, k tó ­ rych w artość zależy głównie od związków zachodzących m iędzy poszczególnym i elem en tam i z b io ru 8, o tyle zbieranie jest pojęciem szerszym niż kolekcjonow anie i określa m etodę, ru ch , proces kum ulow ania; m oże być m im ow olne lub in te n cjo ­ nalne, m ieć podłoże ekonom iczne lub estetyczne9. Z godnie z ro zu m ien iem M a n ­ freda Som m era różnica m iędzy kolekcjonow aniem a z b ieran ie m polega więc - w p rzy p a d k u tej pierw szej aktyw ności - na logicznym w yróżnieniu zbiorów, oto­

czeniu szczególnym i w zględam i p rzedm iotów i sprofesjonalizow aniu czynności akum ulow ania.

Tym czasem Filipow iczow scy b o h aterzy bardziej niż w ytraw nych kolekcjone­

rów p rzy p o m in ają niezbyt konsekw entnych i często m ało w ym agających rupie- ciarzy, dla których istotniejsze są sam gest akum ulow ania oraz kojąca świadomość p o siad an ia an iżeli m ozolne selekcjonow anie m a te ria łu i w ytrwałe u zu p e łn ia n ie zb io ru o ściśle określone elem enty. Z tej też przyczyny w idać w te k sta ch F ilipow i­

cza u podobanie do pew nego n a d m ia ru i w ynikającego zeń n ie ła d u oraz podszytą rezygnacją pobłażliw ość wobec n adkonsum pcji:

Ileż to przedm iotów in n y ch , nie w ym ienionych przeze m nie - m ógłbym je m nożyć w n ie ­ skończoność - pogrążonych w letargu, zn ieru ch o m iały ch , czeka na chw ilę, w której będą jeszcze m ogły odegrać jakąś rolę. N ie m am żadnych podstaw, aby tak ą szansę wykluczyć.

Jeśli nie m am żadnych podstaw do w ykluczenia takiej szansy, to czy m am praw o usuw ać te rzeczy z m ojego dom u? Tylko dlatego, że w tej chw ili nie odgryw ają żadnej roli? Ale tyle lat w nim żyły, istniały, n ap ełn iały mój dom swoją cichą, uległą obecnością, służyły m i na każde zaw ołanie ofiarn ie i w iernie, ze w szystkich sw oich sił, do ostatk a, do o sta t­

niego tch u , naw et wtedy, kiedy były już n ad łam an e, w yszczerbione, tępe, kulaw e. (KF, s. 132-133)

A. R yszkiew icz Kolekcjonerstwo, w: Słow nik terminologiczny sztuk pięknych, red. K. K ubalska-Sulkiew icz, M. B ielska-Ł ach, A. M anteuffel-S zarota, W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszaw a 2006, s. 192. Por. także in n e

in sp iru jące opracow ania dotyczące statu su p rzed m io tu w zbiorach i kolekcjach, np.

J. B a u d rillard The System o f Objects, Verso, L o n d o n -N ew York 2005; W. B enjam in Eduard Fuchs - zbieracz i historyk, przeł. H. O rłow ski, w: tegoż A nioł historii. Eseje, szkice, fragm enty, oprac. H. O rłow ski, W ydaw nictw o P oznańskie, Poznań 2006, s. 271-315; B. Brown Thing Theory, w: Things, ed. B. Brown, U niv ersity o f C hicago Press, C hicago 2004, s. 1-16; R. T ańczuk Ars colligendi. Kolekcjonowanie jako form a aktywności kulturalnej, W ydaw nictw o U niw ersytetu W rocław skiego, W rocław 2011.

S.M. Perace Collecting in Contemporary Practice, Sage P ub licatio n s, L ondon 1998, s. 2.

M. Som m er Zbieranie. Próba filozoficznego ujęcia, przeł. J. M arecki, Oficyna N aukow a, W arszaw a 2003, s. 3-9.

7

9

271

(6)

272

Przyjem ność płynąca z m ożliw ości fizycznego przebyw ania pośród p rze d m io ­ tów wiąże się z etycznym poszanow aniem i em patycznym p rze k o n an ie m o silnym spow inow aceniu człowieka i rzeczy, które B enjam in trafn ie określa w swoim eseju Rozpakowując mój księgozbiór10 jako w tórnie rozdzielone obiekty pierw otnej je d n o ­ ści. N ie p rzy p ad k iem zresztą w dalszym to k u opow iadania rozw ażanie o p o stę p u ­ jącym niszczen iu p rzedm iotów łączy się z refleksją na te m at ludzkiego starzenia i nasilającej się słabości ciała.

Z ro z u m ie n iu w ielopłaszczyznow ych relacji łączących lu d z i i wytwory m a te rii nieożyw ionej, tru d n y c h w istocie do sprow adzenia do prostej opozycji po d m io tu i p rze d m io tu , m ogłoby zapew ne przysłużyć się L atourow skie rozróżnienie na hu- mans i nonhumans, czyli lu d z i i w szystkie inne byty. Co istotne, podział te n nie sprow adza się bynajm niej do w yznaczenia różnic w stosunkach n ad rzęd n o ści czy jakości, lecz raczej ukazuje d ynam iczną złożoność, prow izoryczność oraz nieoczy- wistość asym etrii społecznych w ięzi - społecznych, a więc także tych, któ re łączą lu d z i i m a teria ln e artefakty. W ro zu m ien iu B runo L ato u ra to w łaśnie p rzedm ioty (jako obiekty posiadane, postrzegane, reprezentow ane itd.), leżą u źródeł w spól­

notow ych aktyw ności - m otyw ują je, ste ru ją n im i, uczestniczą w ich przebiegu (także jako użyteczne rzeczy-narzędzia), w reszcie - w ogólności - um ożliw iają ich istn ien ie, są ro dzajem w ew nętrznej sprężyny determ in u jącej d ziałanie całego m e­

chanizm u. Jako takie, owe „czynniki p o za lu d z k ie” są więc ak to ra m i lub aktanta- m i cierpliw ie podtrzy m u jący m i chybotliw ą spoistość stru k tu ry społecznej. Pod­

trzym ującym i, ale jed n ak wciąż niedocenianym i:

Podobnie jak o seksie w czasach w ik to riań sk ich , o p rzed m io tach się nigdzie nie mówi, ale w szędzie da się je odczuć. Istn ieją one, rzecz jasna, ale nie poddaje się ich namysłow i, socjologicznem u namysłow i. Ja k p ok o rn i służący istn ie ją one na m arginesie tego, co sp o ­ łeczne, w ykonują większość pracy, ale nigdy się ich tak nie przedstaw ia. [...] Ja k gdyby jakaś straszliw a klątw a została rzucona na rzeczy, pozostają one uśpione jak służba jak ie ­ goś zaczarow anego zam ku. Jed n ak , jak tyko klątw a zostanie z nich zdjęta, zaczynają one podrygiw ać, rozciągać się, m am rotać. Z aczynają m row ić się we w szystkie k ieru n k i, p o ­ trząsać in n y m i lu d zk im i aktoram i, w yprow adzać ich z dogm atycznego u śp ie n ia .11

Czego z pew nością nie m ożna zarzucić Filipow iczow i, to w łaśnie owego „do­

gm atycznego u śp ie n ia” i ignorancji wobec rzeczy m artw ych o n ad e r niejednoznacz­

nym statusie ontologicznym . I o ile nieoczyw istość asym etrii w stosunkach m ię­

dzy ludźm i a rzeczam i nie jest aż tak w yraźna w przywoływanej wyżej noweli, w k tó ­ rej w łaściciel jest jedynym - w tym w ypadku aż n ad to w rażliw ym - gw arantem losu swoich zbiorów, o tyle istn ieją takie teksty Filipow icza, któ re zm uszają do refleksji n a d być m oże zwykle zbyt upraszczanym pojm ow aniem tego, co p o d m io ­ towe i przedm iotow e.

10 W. B enjam in Unpacking M y Library. A Talk about Book Collecting, w: tegoż, Illuminations, ed. H. A ren d t, Schocken Books, N ew York 1969, s. 59-67.

11 B. L ato u r Splatając na nowo to, co społeczne. Wprowadzenie do teorii aktora-sieci, przeł.

A. D erra, K. A briszew ski, U niversitas, K raków 2010, s. 104.

(7)

* * *

Jeśli pokusić się o w stępne zarysow anie typologii zw iązków ludzko-przedm io- towych, m ożna by w yróżnić co najm n iej cztery sposoby funkcjonow ania tworów m a te rii w prozie F ilipow icza i określić je pom ocniczo te rm in am i: narzęd zi, se- m ioforów (w nieco innym znaczeniu niż n ad ał im P om ian), spoiw oraz rzeczy u k ła­

dających się w konstelacje. Pierw szy z w ym ienionych typów obejm uje rzeczy, k tó ­ re spełn iają p rzede w szystkim k ry te riu m użyteczności. Tym sam ym ich istota leży w nam acalnej faktyczności, fizycznej p rzydatności i p o (d )ręczn o ści12. Jako takie, n arzędzia m ogą ulegać stosunkow o szybkiem u n iszczeniu czy w yczerpaniu, przez co podlegają częstej rotacji. Co jed n ak istotne u Filipow icza - naw et gdy stają się bezużyteczne, nie są uw ażane ze odpady. Choć n arzędzia to najczęściej proste rze­

czy tłu m n ie w ystępujące w n arrac jac h tego autora, to trzeba podkreślić, że nawet te najb ard ziej b an a ln e p rze d m io ty codziennego zastosow ania p ełn ią niek ied y zło­

żone i dalekie od ich pierw otnego p rzeznaczenia funkcje, co dobrze ilu stru je m e­

ch an izm zachodzący w Dniu poprzedzającym:

[...] krążyłem po pokoju, brałem do ręki i oglądałem różne przedm ioty, jakby próbując, czy któryś z nich, niby klucz, nie będzie się nadaw ał do otw arcia w łaśnie dzisiejszego dnia. Trzym ałem chw ilę w rękach mój stary notes i przerzucałem jego k artk i, p rz y p atry ­ w ałem się też dosyć długo i uw ażnie różnym , czasem zu p ełn ie idiotycznym , bezsensow ­ nym drobiazgom , leżącym na półce i p arapecie okiennym . W końcu chyba zalazłem o d ­ pow iedni p rz ed m io t - był to sekator do p rzy cin an ia gałęzi. Ale nie byłem tego pewien, trzeba było spróbow ać. [...] w ten sposób zacząłem tego d n ia pracow ać, z n ajd u jąc po pew nym czasie trochę sensu w tej robocie. Było to bądź co b ąd ź nie tylko form ow anie teraźniejszości, ale i k ształtow anie przyszłości. (CJ, s. 16-18)

Rzeczy stanow ią w tym w ypadku m a teria ln e p u n k ty odniesienia wyznaczające ram y p rze strzen n e - i p o n ie k ąd czasowe - rzeczyw istości, i tym sam ym odpow ia­

dają za jakość ludzkiego dośw iadczenia. „P róbow anie” nowego dnia przez b o h a te ­ ra tego opow iadania polega zatem na sz u k an iu w izualnego i haptycznego oparcia w zm ysłowych zjaw iskach. Z tej perspektyw y w ydaje się, że n arzędzia są nie tyle naw et „ p rz y d atn e”, ile w prost niezb ęd n e w codziennej egzystencji - odgrywają służebną rolę „wykonawców” w ielu czynności, ale też dyscyplinują podm iot, in ­ sp iru ją oraz przyczyniają się do kształtow ania otaczających go realiów.

W artość sym boliczna jest z kolei głów nym w yznacznikiem kolejnego ty p u - semioforów, k tórym i w ro zu m ien iu P om iana są w szystkie p rze d m io ty pozbaw io­

ne użyteczności, ale rep rez en tu jące sferę n iew idzialną, czyli obdarzone znacze­

niem . I o ile te kry teria, z pew nym i zastrzeżeniam i, z n a jd u ją zastosow anie w p rzy ­ p a d k u odpow iedniej gru p y rzeczy w ystępujących w prozie Filipow icza, o tyle Po-

12 Są to zatem w ytw ory m aterii, które L ato u r - odnosząc się do typologii zaproponow anej przez H eideggera - konsekw entnie określa m ianem rzeczy - od m iennych od przedm iotów , bo w yróżniających się przede w szystkim swoją użytecznością; por. M. H eidegger Rzecz, w: Odczyty i rozprawy, przeł. J. M izera,

W ydaw nictw o A letheia, W arszaw a 2007. 273

(8)

274

m ianow skie dookreślenie sem ioforów jako tak ich , które „nie są m anipulow ane, lecz oglądane, a zatem nie podlegają zużyciu”13, zm usza do zredefiniow ania po ję­

cia sem ioforu na p otrzeby niniejszego tekstu. Filipow iczow skie przedm ioty, k tó ­ rych n ajisto tn iejszy m w yróżnikiem jest ich znaczenie, to p rzede w szystkim zm a­

terializow ane rep rezen tacje m inio n y ch porządków , na przy k ład pam iątkow e d ro ­ biazgi zn ajd u jące referencje w zjaw iskach i zd arzen iach przeszłości. O bok takich reliktów sem ioforam i m ogą być także różnego ro d zaju fetysze, ale też upragnione obiekty łow ieckie, np. określone g atu n k i ptaków czy ryb. Co istotne, w o dróżnie­

n iu od Pom ianow skiego ro zu m ien ia tego te rm in u , sem iofory F ilipow icza mogą ulegać zużyciu lu b też - stają się sem ioforam i w łaśnie dzięki swojej nieużyteczno- ści spowodowanej na p rzy k ła d zaw ieszeniem ich fu n k cji jako narzędzi. Także in a ­ czej niż u P om iana, sem iofory - choć często m uszą zaspokajać potrzeb ę oglądania - przede w szystkim in sp iru ją do refleksji, są więc o b iektam i służącym i tylko p o ­ średnio do zaspokajania potrzeb zm ysłowych czy estetycznych. Ich p ry m arn ą fu n k ­ cją jest w łaśnie stym ulow anie do m yślenia, to znaczy wywoływania całego ciągu skojarzeń i u ru c h a m ia n ia procesów pam ięciow ych. Jako takie, sem iofory nie za­

wsze są zatem w idzialnym i zn a k am i sfery niew idzialnej; chyba że uznać ją n ie za dziedzinę przy n ależn ą porządkow i w yobrażeniow em u, ale za ogół zjaw isk, które w danych okolicznościach są zm ysłowo n iedostępne. W takiej sytuacji tw ory m a­

te rii ożywionej, np. złapany w siatkę m otyl czy wyłowiona z w odnych czeluści ryba, rep rez en tu ją sferę m a te ria ln ą pojm ow aną jako n iedający się zgłębić i niepoznany w swojej złożoności m atecznik, praźródło, przyczynę w szelkich sił w italnych.

Spoiwa n ato m ia st to rzeczy, któ re w ykazują szczególne predyspozycje do bycia spow inow aconym i z in n y m i p rze d m io ta m i, ale też do absorbow ania uw agi i przez to - łączenia ze sobą jednostek lu b gru p ludzi. Spoiwa fu n k cjo n u ją zwłaszcza w re­

lacji do innych rzeczy - i jak sugerow ał E m m an u el L evinas - w łaśnie dzięki tej p odatności zyskują swoje właściwe znaczenie: „przedm iot jest przez rękę ro zu ­ m iany, dotykany, brany, dźw igany i odnoszony do innych przedm iotów , odziany w znaczeniowość dzięki o d n iesien iu do innych p rzed m io tó w ”14. Taka dialogiczna korespondencyjność rzeczy przez po d m io t postrzegana bywa zwykle jako wartość sprzyjająca ich w ym ianie, zdarza się jednak, że ta właściwość zyskuje celowość sam ą w sobie, co objawia się na przy k ład w fu nkcjonow aniu różnego ro d zaju k o ­ lekcji czy zbiorów, których elem enty nie podlegają zw ykłym praw om rotacji:

O taczające m nie rzeczy, na które teraz patrzyłem , m iały swoją w artość i w łasne życie, rozpoczął się m iędzy nim i ruch, p rz ed m io ty łączyły się z sobą tw orząc zw iązki, których przedtem nie było. [...] Z ająłem się więc szukaniem m etra składanego i w trakcie tego odkryłem kilka drobiazgów , o których w iedziałem w praw dzie, że są, ale ich istn ie n ie jesz­

cze godzinę tem u byłoby m i się w ydawało z u p ełn ie bez znaczenia. Teraz, ra p tem , p rz ed ­

13 K. P om ian Zbieracze i osobliwości. Paryż, Wenecja: X V I - X V I I I wiek, PIW, W arszawa 1996, s. 44.

14 E. L evinas Totalite et infini. Essai sur l’exteriorite, M. N ijhoff, H aga 1961, s. 165;

przek ład za: B. S hallcross R zeczy i zagłada, U niversitas, K raków 2010, s. 158.

(9)

m ioty te n ab rały sensu i w artości, ich istn ie n ie zaczęło się łączyć z in n y m i rzeczam i - a naw et ludźm i. Przy okazji szukania m etra znalazłem więc stary scyzoryk, z jednym ostrzem złam anym i o d p ry śn ię tą ok ład zin ą, i ten scyzoryk n aty ch m iast w ypuścił z sie­

bie nić i połączył się z czółenkiem do m aszyny, a m aszyna skojarzyła się z pew ną starą kobietą, m ieszkającą na dru g im końcu m iasta, k tó rą m iałem pół roku tem u odwiedzić.

G um ow e zelówki, b ib u łk a do papierosów , gwoździe, listy sprzed trzech lat, kółka od fira­

nek - te tak odległe od siebie rzeczy były w jakiś sposób ze sobą spokrew nione i spow ino­

wacone z w ielom a dalszym i p rzed m io tam i i osobam i. Mój św iat - tak m ały i prym ityw ny jeszcze godzinę tem u - rósł i kom plikow ał się, jego części m nożyły się, w ypuszczały roz­

łogi, pączkowały, dzieliły się. Pow staw ały nowe rzeczy i nowe zw iązki. Z niem ałym tr u ­ dem ud ało m i się w yplątać z tej sieci, pow rócić do m etra składanego i zrobić z niego użytek. (CJ, s. 20)

Taka „łączliw ość” rzeczy - w przyw ołanej sytuacji w ywołująca dodatkow o ciąg asocjacji m yślowych skutkujących n astęp n ie k o n k retn y m i d ziała n ia m i - n ie jest zwykle cechą esencjalną przedm iotów , lecz raczej ich fu nkcją przech o d n ią, daną p o te n cja ln ie każdej rzeczy. N ajczęściej, gdy spoiwa spełnią swoją rolę, w innych k ontekstach p rzeistaczają się na pow rót w n arzędzia czy sem iofory lub też - k a­

m u flu ją swój p otencjał, stając się częścią złożonych konstelacji.

K onstelację n atom iast rozum iem jako ograniczony jedynie m ożliw ościam i prze­

strzennym i, liczny zbiór przedm iotów o dowolnej prow eniencji, jakości, p rzy d a t­

ności czy w łaściw ościach. Tym sam ym w jej skład w chodzą rzeczy, k tóre - każdą z osobna - określić m ożna m ia n em n arzędzia, sem ioforu, spoiwa czy po prostu o dpadu. Jest zatem oczywiste, że istotę k o nstelacji stanow i wielość, gęstość w ystę­

po w an ia elem entów , ich b e z ła d n o ść i p o zo rn a lu b fak ty c zn a bezużyteczność.

W p rzy p a d k u prozy Filipow icza konstelacje tw orzą rozm aite p rze d m io ty szczel­

nie w ypełniające n iem alże każdy za kam arek pom ieszczeń, w których przebyw ają kreow ane przez niego postaci (a jak w ynika ze w spom nień, i co w idoczne jest na fotografiach, dotyczyło to także pryw atnego m ieszkania autora). U kłady rzeczy są ściśle p rzynależne w łaścicielowi i konkretnej p rzestrzeni; m ożna wręcz powiedzieć, że ją w yściełają, jednocześnie stopniow o obrastając człow ieka i tw orząc swego ro ­ d zaju otoczkę, w której dana osoba przebywa. Taką otoczkę da się przyrów nać do B enjam inow skiej m etafory w n ętrz a-fu te ra łu ściśle dopasow anego do g u stu i ch a­

ra k te ru m ieszkańca, jed n ak to określenie nie oddaje w p ełn i relacji zachodzących m iędzy po staciam i a ich fizycznym otoczeniem .

K reow ani przez F ilipow icza bohaterow ie, często p rzed staw ian i jako jego alter- -ego, dobrze o d n ajd u ją się pośród ciem nych, zagraconych p rzestrzeni. W ich m n ie­

m a n iu konstelacje przedm iotów zdają się wówczas naśladow ać pierw otny, n ieokieł­

znany chaos natury. Być może nieco ryzykownym, lecz uzasadnionym z w ielu wzglę­

dów określeniem typowo Filipow iczow skiej k o nstelacji jest przyrów nanie jej do łożyska. Jeśliby w yobrazić sobie m ieszkanie czy pokój jako w nętrze kobiecej m a­

cicy, dom ow nika n ato m ia st jako p łó d otoczony ze w szystkich stro n k o lejnym i w ar­

stw am i b ło n - w tym w ypadku zb io ram i rzeczy - staje się jasne, że taka otoczka zapew nia nie tylko najbardziej dogodne w aru n k i do funkcjonow ania, ale też sta­

now i osłonę m e ch an iczn ą am ortyzującą płynące z zew nątrz bodźce oraz osłonę 275

(10)

276

biologiczną, dzięki której do p ło d u docierają na zasadzie osm ozy sk ła d n ik i b u d u l­

cowe i energetyczne; w p rzy p a d k u k o nstelacji - cały p otencjał sym boliczny p rze d ­ m iotów stanow iący pożywkę dla p am ięci p o d m io tu 15. M ożna zatem pow iedzieć, że ta k i dom ow nik jest spow ity w sieć m ateria ln y ch odnośników (odsyłających do biografii, m in io n y ch dośw iadczeń itd.) sprzyjających wyw oływaniu ciągów re m i­

niscencji. Co nie m niej istotne - p odobnie jak łożysko, któ re choć nieodzow ne dla rozw oju zarodka, raz spełniw szy swoje funkcje, m o m en taln ie okazuje się bio lo ­ gicznym odpadem , ta k też konstelacja rzeczy - choć stanow i w danym m om encie teoretycznie niew yczerpyw alne źródło znaczeń, korzyści, odniesień itd. - w łatwy sposób okazać się m oże zbiorow iskiem ru p ie c i pozbaw ionych sentym entalnego i m aterialn eg o znaczenia. A dekw atny p rzykład funkcjonow ania k o nstelacji z n a­

leźć m ożna w now eli Spółdzielnia „Czystość”, czyli opowieść o bałaganie, starzeniu się i początkach wielkiej dezorientacji:

Z b iera się to dookoła nas d zień po d n iu przez d ługie lata, grom adzi się, p iętrzy się d o ­ okoła, obrasta nas. Pokryw a się b ru d em i kurzem . Te stosy niep o trzeb n y ch rzeczy. N ie ­ ważnej już k o respondencji [...]. Te zw ały przeczytanych i nie doczytanych gazet i ksią­

żek [...]. Ja k ich ś przedm iotów , które niby przeznaczone były do u żytku trw ałego, ale raz spełniw szy swoje zad an ie, stały się potem niezdolne do niczego już więcej [...]. P rzed ­ m ioty tym czasem starzeją się, pokryw ają się kurzem , rdzą, m atow ieją, pękają, ro zk ład a­

ją się, z w olna um ierają. C zasem ich śm ierć polega na tym , że zachow ują swój kształt i stru k tu rę, ale u m iera w nich dusza. Tracą sens swojego istn ie n ia, gdyż nie są już zdolne do odegrania żadnej roli. [...] [W porządkach] nie chodzi o w iększy lub m niejszy tru d fizyczny, ale przede w szystkim o ogrom pracy psychicznej i cierp ien ia m oralnego zw ią­

zany z u bytkiem rzeczy, z ich u tratą, zagładą. O ddzielenie jednych p rzedm iotów od d r u ­ gich jest przecież połączone z rozstaniem , usuw anie - ze zryw aniem w ięzi, w ynoszenie z d om u i w yrzucanie śm ieci - z pogrzebem . Ta o sta tn ia posługa, choć w ystarczająco p rzy ­ kra, jest jeszcze niczym w porów naniu z tym, co n astęp u je n azaju trz, gdy słyszę, jak moje rzeczy z grzechotem sypią się do w ielkiego, żelaznego b rzu ch a sam ochodu należącego do m iejskiego zak ład u oczyszczania m iasta, i gdy rozlega się potem ch rzęst i sapanie m ły­

na, który m iele i spala na p opiół to, co jeszcze wczoraj było w m oim dom u. W iem wtedy, że to już nieodw ołalne, że to już koniec - ale cierpię, i cierp ieć jeszcze długo nie p rz esta ­ ję. (KF, s. 130-133)

D ałoby się zapew ne uznać zacytow any frag m en t opow iadania za u trzym aną w ironicznym tonie hum oreskę, żartobliw ą, choć niepozbaw ioną zrozum ienia kry ­ tykę ludzkiej słabości do m aterialnego posiadania. W yraźnie zarysow ana k o n ste­

lacja rzeczy posiada kształt palim psestow o naw arstw ionych pokładów ro zrastają­

cych się w raz z upływ em czasu. Poszczególne elem enty stanow ią dla b o h atera nie zawsze uśw iadom iony p o tencjał znaczeń. D opiero groźba ich u tra ty uzm ysławia afe ktyw no-em patyczny sto su n ek p o d m io tu do przedm iotów , k tó re okazują się

15 Zob. na ten tem at R. T ańczuk Kolekcja jako przedmiot biograficzny, w: Narracje - (Auto)biografia - E tyka, red. L. Koczanowicz, R. N ahirny, R. W łodarczyk, W ydaw nictw o N aukow e D olnośląskiej Szkoły Wyższej E du k acji TWP, W rocław 2005, s. 423-435.

(11)

czym ś więcej n iż frag m en tem w ystroju, m a teria ln y m rep e rtu a re m tego, co poręcz­

ne i użyteczne, czy też zalegającym stosem odpadków. Z aistn iała koncepcja rad y ­ kalnego pozbycia się nagrom adzonych rzeczy doprow adza do tragicznych sk u t­

ków. G dy b o h a te r - szarp an y sen ty m en tem , w spółczuciem i p rzyw iązaniem do p rzedm iotów - decyduje się w reszcie wydać je w ręce bezw zględnych p racow ni­

ków spółdzielni „C zystość”, spotyka go częsty los zdrajców i donosicieli - opraw ­ cy, prócz ostatecznego rozw iązania kw estii b ałag an u , pozbyw ają przy okazji sam e­

go w łaściciela. N iebieskooka pracow niczka o nordyckich rysach, któ ra dość im- perty n en ck o w kracza do m ieszkania b o h atera, n ajp ierw sporządza dokład n y spis posiadanych rzeczy, b y n astęp n ie - ze stoickim spokojem - strzelić dom ow nikow i prosto w serce. Oczywiste konotacje do czasów te rro ru w zm ocnione są dodatkow o o d n iesien iam i do K afkowskiego Procesu - na p rzy k ła d nieoczekiw anym sposobem pojaw ienia się obcej osoby w dom u i w yrw aniem z pó łsn u znajdującego się wów­

czas w łóżku b o h atera czy jego p se u d o n im e m brzm iącym „pan F.”. L icznie obec­

ne w tekście oznaki sylleptyczności tej postaci wcale jed n ak nie ułatw iają zrozu­

m ien ia zachodzącego m ech an izm u . W ydaje się, że w p rze k o n an iu b o h atera spoty­

ka go nagła i nieoczekiw ana, lecz w g runcie rzeczy słuszna kara za sprzeniew ie­

rzenie się tem u , co było m u najdroższe, więcej - co przez lata w spółtw orzyło jego tożsam ość. P rzed m io ty - bo o n ich mowa - p o d w pływ em kap ry su ro zp o rząd zają­

cego ich losem właściciela niezasłużenie skazane zostają na „eksterm inację” . W isto­

cie, w zm ianki o procesie recyklingu m ien ia „pana F.”, przeżyw ającego k atusze na m yśl o m ie le n iu i sp a lan iu jego rzeczy, niepokojąco przy p o m in ają nie opis czyn­

ności zw iązanych z wywozem czy u tylizacją śm ieci, ale raczej relację z obozów zagłady. Sfatygowane, w yczerpane, zniszczone służeniem sw ojem u w łaścicielowi przedm ioty, skazane na wywóz, przem iał i „spalenie na p o p ió ł”, przyrów nane zo­

stają tym sam ym do ofiar H olocaustu. P rojekcja m inionego koszm aru powraca jako na poły m arzen ie na jawie, na poły fantazja senna; przen iesien ie n atom iast polega na zam ianie ról - wywyższone podczas w ojny p rzed m io ty spotyka teraz los niegdyś m asowo unicestw ianych ludzi. Koło h isto rii, d o m in a cji i przem ocy się dom yka, reifikacja słabszych jest jak zwykle n ie u n ik n io n a , w ładza - nieo d m ien n ie bezw zględna, n ato m ia st ten , którego dośw iadczenie obejm uje zarów no zagładę bytów lud zk ich , jak i p o zaludzkich, wciąż na nowo p ró b u je uładzić się ze światem .

* * *

W cytow anym na w stępie fragm encie z M isji doktora Meyera pojawia się z n a­

m ie n n y passus dotyczący kolczyka wyrw anego Żydówce w raz z frag m en tem jej ucha. Ta scena, choć przecież typowa dla n a rra c ji obozowych, p rzypom ina uśw ia­

dom iony już daw no fakt, że zarówno podczas H olocaustu, jak też w w ypadku in ­ nych k a ta stro f dziejow ych, p rze d m io t zyskuje zazwyczaj dużo w iększą w artość sym boliczną niż upokorzone, zgnębione, zreifikow ane ciało człow ieka. W iedza Filipow icza na te n te m at - p o p arta dośw iadczeniem p o bytu pisarza w w ięzieniu p rzy ul. M o n te lu p ic h w K rakow ie, a n astęp n ie w obozach koncentracyjnych Gross-

LL l

(12)

U l

-R osen i O ra n ie n b u rg w la tac h 1944-194516 - przek ład a się na stale pow racający w jego dorobku m otyw k sz tałtu ludzkiej codzienności w obliczu niew oli. Trzeba przyznać, że są to n ad e r osobliwe relacje, zgoła n iepodobne do tych autorstw a na p rzy k ład T adeusza Borowskiego czy Zofii N ałkow skiej.

U Filipow icza b o h ater p atrz y na zastaną rzeczyw istość oczam i biologa op isu ­ jącego zwyczaje pospolitego g atu n k u zw ierząt, z jakichś przyczyn odizolow anych od św iata zew nętrznego i zm uszonych znosić tru d y przebyw ania w jednej niszy.

Oczywiście także w opow iadaniach Borowskiego zauw ażalna jest perspektyw a dar- w inistyczna, lecz zezw ierzęcenie lu d z i zdaje się stanow ić dla tego autora przede w szystkim p o d n ietę do dem askow ania uładzonych relacji z życia w obozie. I choć proza Filipow icza także przedstaw ia całą b rutalność rywalizacji o podstawowe środ­

ki przetrw ania, to jednak czyni to przy zachow aniu naukow ego dystansu z n a m ie n ­ nego dla postaw y w ykw alifikow anego biologa. Świadectwo F ilipow icza przy p o m i­

na relację p rzyrodnika w yruszającego do dżu n g li z m isją opisania tam tejszej fau ­ ny i z konieczności podlegającego rządzącym ta m praw om . Być m oże dlatego n o ­ wele Filipow icza - b ardziej niż o tym „jak nie dało się żyć w obozie” czy „co trzeba było robić, by p rzeżyć” - m ów ią o tym , co dawało siłę, by m im o w szystko fu n k cjo ­ nować i jednocześnie obserwować całą złożoność zachodzących procesów.

S tym ulacją do ciągłej w alki była m iędzy in n y m i potrzeba posiadania. N ic tak n ie upokarza bohaterów obozowych opow iadań Filipow icza jak w łaśnie pozbaw ie­

n ie ich w szelkiego m ienia, które stanow i zwykle ostatn i pozór niezależności. „Pie­

k łe m ” okazują się rutynow e „lagrowe burze, które pozbaw iały nas wszystkiego, czegośm y się tu ta j d o robili - blaszanych nożyków, zapalniczek, ty to n iu , zapaso­

wych onuc - a w ielu z nas odbierały naw et życie” (ŚM, s. 73). W ięźniow ie pośw ię­

cają więc wiele staran ia o to, by choć przez chw ilę przeżyw ać radość z posiadania jakiegoś p rze d m io tu na w łasność:

W lagrze każda zdobycz jest dobra, cokolw iek się znajdzie. Sznurek, śrubka, gwóźdź, kaw ałek d ru tu , wszystko to może do czegoś służyć, m ożna coś z tego zrobić albo coś za to dostać. [ . ] N ie znalazłem ani jednej szm atki, z której po w y p ran iu m ożna by coś zrobić, chusteczkę albo w kłady do drew niaków , ani kaw ałka p rzeb itk i m aszynow ej na skręty, ani jednego niedopałka. N ic i nic. [...] K iedy tak grzebałem w śm ieciach, szukając czegoś, co by m iało jakąś choćby n ajm n iejszą w artość i podnosząc co chw ila głowę, aby zoba­

czyć, czy z okien szrajb sztu b y ktoś na m nie nie p a trzy - ujrzałem nagle te w łaśnie świeżo posadzone w skrzynkach roślinki. [...] patrzyłem ciągle na te roślin k i jak urzeczony. Były p iękne i niezw ykłe, zdaw ało m i się, że świecą w m roku jak te czarodziejskie paprocie, k tóre czasem ludzie szczęśliwi z n ajd u ją w lesie. [...] patrzyłem , póki roślin k i nie znikły m i zupełnie z oczu. N ie znalazłem nic w śm ietniku, ale w racałem tego d n ia na blok z czymś bardzo w artościow ym : zrobiłem w ielkie odkrycie, m iałem swoją tajem nicę. (CJ, s. 34-36)

M otorem ta k ich poszukiw ań jest nie tylko pragm atyczna potrzeba, ale też roz­

paczliw a żądza dysponow ania jakim kolw iek w ytw orem m a terii. W ięcej - p ra g n ie ­

16 Zob. Byliśmy u Kornela, s. 304; o raz rozdział dotyczący lat w ojennych Filipow icza w: J. Pieszczachow icz K u wielkiej opowieści. O życiu i twórczości Kornela Filipowicza, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2010, s. 104-216.

(13)

nie okazuje się ta k silne, że b o h ater jest się w stan ie zadow olić z p ozoru b łah ą n am iastk ą w izualną - w idokiem kw itnącej ro śliny ty to n iu , któ ra stanow i w tym w ypadku fenom enalny przejaw sił w italnych usytuow any w sam ym ce n tru m za­

głady. Jako tak a - roślina staje się synonim em wolności. P atrzenie na te n fetysz, ba, św iadom ość elitarności swojej w iedzy o przedm iocie okazuje się niegasnącym źródłem przyjem ności. N ic zresztą dziwnego, że w rażenia w izu aln e ta k m ocno w iążą się tu z potrzebą posiadania. Jedna z podstawowych p raw d Filipow icza, p ra k ­ tycznie nieew oluująca w całym dorobku, głosi, że żyć, to znaczy w łaśnie widzieć i mieć: „człowiek jest istotą śm ierteln ą i w chw ili, w której zam yka na zawsze oczy, p rzestaje nie tylko w idzieć, ale i m ieć, czyli, jak to się m ówi, być p osiadaczem ” (ŚM, s. 104).

W obozie podane w w ątpliw ość zostają zarów no m ieć, w idzieć, jak i być. Z a­

kw estionow aniu ulegają m in io n e jakości i układy, jedyną stałą w artością jest m a­

te ria - perw ersyjnie pozyskiw ana, kum ulow ana i p rzerab ian a. P osiadanie - tak w ynaturzone przez oprawców - dla ofiar staje się o sta tn im synonim em życia. Licz­

nie obecne w lite ra tu rz e p rze d m io tu obrazy ludzi, którzy - naw et prow adzeni na śm ierć - kurczow o trzym ają swoją własność, u św iadam iają nie tylko tera p eu ty c z­

ne oddziaływ anie dotyku czy ry tu aln ą potrzebę zab ran ia w o statn ią drogę swojego skrom nego dobytku, ale też siłę w ięzi człow ieka z p rze d m io te m , k tó rą Bożena Shallcross rozum ie jako niw elację tradycyjnego p o d ziału na p odm iot i przedm iot, spełn ien ie pierw otnego p rag n ie n ia stałości i m aterialn ej b lisk o ści17. C odzienność obozowa i zw iązany z n ią deficyt m a te rii uczą najwyższego szacunku do rzeczy nieożyw ionych. W p rz y p a d k u F ilipow icza zd a ją się także wówczas dodatkow o pogłębiać skłonności, które p isarz przejaw iał podobno od najw cześniejszego dzie­

ciństw a. Ten m łodociany zbieracz i kolekcjoner, a także zapalony m iło śn ik przy­

rody w obliczu obozowego nied o sy tu m a te rii zapada na swego ro d za ju m anię po ­ siadania. Oczywiście nie chodzi tu o finansow y jej w ym iar, gdyż rzeczy przez n ie ­ go grom adzone i opisyw ane p rzedstaw iają zwykle n ik łą w artość w ym ienną. Isto t­

na jest raczej fizyczna k o n kretność przedm iotów . O d tąd Filipow iczem , ale także literac k im i p ostaciam i, kierow ać będzie na poły chyba tylko uśw iadom iony, nie- zaspokajalny głód rzeczy. S tąd też jego tekstow e św iaty p rze p ełn io n e są niekiedy przytłaczającą ilością przedm iotów , któ re w całej m asie - w edle n ad z ie i ich w ła­

ścicieli - stanow ią niew yczerpany rezerw uar m aterii.

Z n am ien n y w tym kontekście jest zwłaszcza fragm ent opow iadania Wóz pełen chleba - opis pierw szych w rażeń w ięźnia, k tóry odzyskuje w olność po w yzw oleniu obozu:

Zachow yw ałem się trochę tak, jakbym szukał czegoś, co w czoraj zgubiłem . Przystaw a­

łem i rozgrzebyw ałem kijem igliw ie, k u p k i zeschłych liści, szm aty, papiery. O chodziłem w koło drzew a, przeszukiw ałem rowy, zagłębienia, leje po bom ach lotniczych. [...] Dosyć często n atrafia łem na resztki, które zostały po tych, któ rzy u kryli się w gęstw inie leśnej, aby p rzebrać się w cywilne u b ra n ie i odejść jako in n i ludzie. Z ostały po nich, niby po

17 B. Shallcross Rzeczy i zagłada, s. 157. 279

(14)

08Z

ow adach, które wyszły z poczw arek, p uste w ylinki: otw arte w alizki, porzucone m undury, bielizna, g arstk i p opiołu po d o k u m en tach i fotografiach. C zasem plecak albo chlebak.

Broń. K arabiny, pistolety, naboje. R ozgarniałem patykiem te śm ieci, szukałem czegoś, sam nie w iedziałem czego. (KW, s. 58-59)

P rz estrz eń zaściełana nie tylko zw łokam i, ale też w ysypana b e z p a ń sk im i rz e ­ czam i, „w ylinkam i” p o rzu c o n y m i na zn a k u śm ierce n ia czy kategorycznego p o ­ zbycia się w ojennej tożsam ości u k az u je m ięd zy in n y m i siłę zjed n o czen ia czy w ręcz okresow ego scalenia człow ieka z p rze d m io te m . W ęd ru jący po w y lu d n io ­ n ym te re n ie b o h a te r F ilipow icza - jako te n , k tó ry n ie p o sia d a niczego, k tó ry z obozu w yszedł z p u sty m i rę k a m i - m a te ra z szansę uzb ierać z rozrzuconych p o zo stało ści p ro w izo ry czn y choćby ek w ip u n e k . N ie p rzy c h o d z i m u to łatw o.

M ężczyzna jest ew id e n tn ie zdezorientow any, być m oże p o rażo n y ilością z n a le ­ zisk. Raczej p rze g ląd a re je str m ożliw ości i pław i się w n a d m ia rz e rzeczy, an iżeli k o n c e n tru je na p o szu k iw an iu . I - jak pokazu je le k tu ra kolejnych o pow iadań - n ie jest to sta n chwilowy. B ohaterow ie, n ie za leż n ie od tego, w ja k ich z n a jd ą się okolicznościach, „wciąż zachow ują się tro ch ę tak , jakby szu k ali czegoś, co w czo­

raj z g u b ili” . N aw et wobec najw iększej obfitości rzeczy i m nogości dróg w yboru, w ykazują n ieu fn o ść, n iezdecydow anie, p o trze b ę zachow ania alternatyw . K ieruje n im i w ielkie n ie n asy c en ie i poczucie p erm a n e n tn e g o b ra k u . Tak jak wyzw ole­

niec ro zg rzeb u jący p aty k ie m stosy odpadów , wciąż szukają - p ró b u ją zagłuszyć lęk p rze d p u stk ą , poznać wielość m ożliw ości, dookreślić swoje potrzeby. Są p o ­ d ejrzliw i, w ierzą jedynie w to, co b e z p o śred n io i fizycznie dane. O taczają k u l­

te m w szystkie w ytw ory m a te rii, jedno cześn ie d ek laru jąc niew iarę we w szelkie form y i przejaw y życia pozazm ysłow ego. N a p y ta n ie o istn ie n ie Boga odpow ia­

dają, że nie m ogliby uw ierzyć w coś, czego p rzecież nie w id zieli (ŚM, s. 9). Ich duchow ość p rzejaw ia się - nieco p a ra d o k sa ln ie - w n ie u sta n n e j, konsek w en tn ie kultyw ow anej p o trz e b ie zm ysłow ego dośw iadczania. T ożsam ości Filipow iczow - skich p o sta ci zd a ją się zbud o w an e na b ra k u lu b p rzy n a jm n ie j są naznaczone p ęk n ięc iem , którego n ie sposób scalić. D latego u za sa d n io n e jest chyba m ów ie­

n ie w tym w y p ad k u o ro d za ju w ciąż p rze ra b ian e j traum y, k tórej d ziała n ie w i­

d oczne jest cho ćb y w p rzyw oływ anym o p o w ia d a n iu Spółdzielnia „Czystość”...

C y k licz n ie inicjo w an e p rze z b o h a te ra „g e n eraln e p o rz ą d k i”, p rz y p o m in a ją c e w istocie odgryw anie pierw otnej u traty, ta k d la ń bolesne i w yniszczające, o kazu­

ją się tylko dość łag o d n y m i, bo k o n tro lo w an y m i po w tó rzen iam i. D o p iero groźba całkow itej „ e k ste rm in a c ji” gro m ad zo n y ch przez la ta p rze d m io tó w otw iera wciąż n ie za b liź n io n ą ran ę z przeszłości. Tak w ierne przed staw ien ie dawnej straty z pew ­ n ością m a coś z L acanow skiego - zawsze przypadkow ego i n ie o d m ie n n ie prze- oczanego - sp o tk a n ia z re a ln o śc ią 18. Tym b a rd z ie j, że o dsłonięcie podstaw ow ego b ra k u w iąże się u F ilipow icza z naty ch m iasto w ą p ró b ą ponow nego p rzy sło n ię­

cia go k o m pulsyw nie ak u m u lo w an y m i słow am i i rzeczam i.

18 J. L acan Tuche i automaton, przeł. K. K łosiński, w: Teorie literatury X X wieku, red. A. B urzyńska, M.P. M arkow ski, Z n ak , K raków 2007, s. 30-41.

(15)

* * *

N ienasycenie będące podstaw ow ą m otyw acją do wciąż ponaw ianych pró b po ­ znan ia i b ran ia w p o siad an ie zdaje się także głów nym m otorem czynności p isa r­

skich. D latego p ry m arn y m celem F ilipow icza jest ta k i sposób opisyw ania rzeczy­

w istości, który obejm ow ałby m ożliw ie najw iększą ilość jej przejawów. N a kartach jego utw orów pojaw ia się zaw rotna ilość zdarzeń, ludzi, zw ierząt, przedm iotów . Każda z osobnych całostek kom pozycyjnych tra k tu je o innym problem ie, skupia się na o drębnym obszarze tem atycznym , rozważa osobny frag m en t świata. F ilip o ­ wicz k ładzie szczególny nacisk na to, by o tych zjaw iskach mówić w jak n a jp ro st­

szy, najb ard ziej klarow ny sposób, starając się jak n ajw ierniej oddać ich złożoną specyfikę. Łatwe do w ystosow ania zarzu ty o n ad m iern ej prostocie i nieefektyw ­ ności tej prozy czy tradycyjnym stosunku do form y i języka w ynikać m ogą zapew ­ ne w łaśnie ze sta ra ń pisarza, by jak najpełniej eksponować istotę rzeczy i jedno­

cześnie m aksym alnie odsuw ać w cień instan cję autorską. Czytając jego opow iada­

nia, odnosi się w rażenie, że język opisu m a przypom inać pow ierzchnię sklepowej w itryny, za k tó rą p ię trzą się - czasam i w n ad m iarze i nieład zie - stosy n ad e r cie­

kaw ych przedm iotów . Kom pozycja poszczególnych utw orów - m o m en tam i podob­

nych do gad an in y rządzącej się praw em asocjacyjnych skojarzeń - zdaje się n a to ­ m iast celowo odzw ierciedlać n ieuporządkow anie, przypadkow ość czy sym ultanicz- ność przejaw ów rzeczyw istości. Z podobnej zasady w ynika pozorny b ra k p rzem y­

ślanej organizacji poszczególnych tomów. M etafora Teresy W alas przyrów nująca zjaw iska w ystępujące w om aw ianej p rozie do zanu rzo n y ch w to n i kam yków łu ­ dzących swymi w łaściw ościam i ta k długo, jak długo nie zostaną one w ydobyte na pow ierzchnię, jest n ad e r trafn a, jeśli odnosić ją do pojedynczych utw orów 19. P ro­

ponow any przeze m n ie sposób le k tu ry tej tw órczości jako złożonej i bogatej pod w ielom a w zględam i całości, układającej się w kalejdoskopow e form y w zależności od perspektyw y p atrz en ia , pozw ala chyba uznać ją za spójny jakościowo, fo rm al­

nie i tem atycznie, frap u jący p ro jek t antropologiczny.

* * *

[...] Piszę o porząd k ach w m oim dom u, czyli opow iadam m oje przygody z otaczającą m nie m ate rią i opisuję sto su n k i z p rz ed m io tam i, które (ponoć) sam e nie m yślą i nie są w stan ie prow adzić ze m n ą rozmowy, m uszę je więc w tym wyręczyć. C hociaż przew ażnie piszę o ludziach, o sobie i o innych, a także o zw ierzętach, uw ażam , że m oim obow iąz­

kiem jest pisać także o p rzed m io tach tak zw anych m artw ych. S tarać się zrozum ieć ich tajem niczy byt, ich sens istn ie n ia i rodzaj stosunków łączących ich z nam i, isto tam i ży­

wym i i, na tyle prz y n ajm n ie j, na ile jestem w stanie ten sens pojąć, starać się p rz etłu m a ­ czyć go na język dla w szystkich zrozum iały. O to byłby głów ny powód, dla którego z ajm u ­ ję się p isaniem nie tylko o lud ziach i zw ierzętach. Ale po co ja się z tego u sp raw ied li­

wiam? (KF, s. 139)

19 T. W alas Kornel Filipowicz czyli realizm metafizyczny, „Tygodnik P ow szechny” 1988

n r 45. 281

(16)

282

- pytał retorycznie Filipow icz w 1982 roku, w jednym z opow iadań z to m u Kon­

cert f-m ol. Ten „m an ifest” jest nie tylko w yrazem oczywistej dla autora potrzeby sytuow ania się w roli tran slato ra i pośred n ik a m iędzy sferam i m a te rii żywej i n ie ­ ożyw ionej, ale też pozw ala spojrzeć na jego prozę jako na zapiski człowieka n ie ­ odm ien n ie zafascynow anego codziennością, wciąż na nowo podejm ującego próby zrozum ienia specyfiki bytów p o zaludzkich i wytrwale rejestrującego w szelkie „szu­

my, zlepy, ciągi” . W te n sposób rozpatryw ana strategia p isarska F ilipow icza m o ­ głaby z pow odzeniem korespondow ać z n ie an tro p o ce n try cz n y m i w ątk am i tw ór­

czości ta k ich autorów jak choćby M iro n Białoszewski, W isława Szym borska czy Z bigniew H erbert. D ostrzeżenie wyjątkowej w rażliw ości Filipow icza i przejaw ia­

jącej się n iem alże w każdym jego utw orze skłonności do pochylania n a d tym , co m arginalne i pozornie niegodne uwagi, uzm ysławia, że jego postawę m yślową uznać m ożna za forpocztę ta k ich - wiele przecież późniejszych - te n d en c ji w h u m a n i­

styce jak m .in. ekokrytyka, „now ohistoryczne” dow artościow anie różnego rodzaju h isto rii niekonw encjonalnych, antropologiczne zw roty w stronę przedm iotów (ob- ject studies) i zw ierząt (animal studies). M ożliwość efektyw nego w pisania om aw ia­

nej tw órczości w n u rty w spółtw orzone przez cenionych dotąd pisarzy i in sp iru ją ­ cego zestaw ienia jej z atrakcyjnym i k o ncepcjam i teoretycznym i to chyba w ystar­

czające, lecz z pew nością nie jedyne powody, by n ie całkiem zapom nieć F ilipow i­

cza i n ie pozwolić jego p isarstw u bez reszty zniknąć w p rze p astn y m archiw um sfery publicznej.

Abstract

Agnieszka DAUKSZA

Holy Matter.

On collecting and gathering in the writings of Kornel Filipowicz

This article gathers reflections fro m th e intersection o f th re e fields: a n th ro p o lo g y o f the object, H o lo ca u st studies and studies o f th e cultural status o f collecting and gathering (am ong o thers o f M. Som mer, B. Latour, K. Pomian, B. Shallcross, M.P M arkowski). Kornel Filipowicz's prose serves here as a case study w ith in this m ethodological co n text. His inclination to accum ulate and fascination w ith m aterial objects are n o t only visible in his th e m e s o r im a g e r/

but th e y also influence th e language and d e te rm in e th e principle o f th e literary com p o sitio n .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dla realizacji Umowy Zespół zobowiązuje się do dołożenia wszelkich starań by zapewnić Przyjmującemu zamówienie pełny i nieodpłatny dostęp do środków i aparatury

Etap ten jest dosyć skomplikowany, ponieważ wymaga bardzo szczegółowej analizy konkretnego procesu spedycyjnego pod względem ryzyka związanego z innymi zdarzeniami;.. - pom

Student definiuje wszystkie wymagane ogólne zasady prawa unijnego dotyczące stosowania prawa UE przez organy administracji publicznej, ale nie potrafi ocenić.. konsekwencji

Po 1939 roku Mieczysław nie odwiedził już Polski, nie spotkał się również z ojcem. Rozmawiał z nim jedynie jeden raz przez

Państwa dane będą przetwarzane w celu przyznania wnioskodawcy: dofinansowania ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, dofinansowanie ze środków

ZASADA OGÓLNA załatwienie sprawy wymagającej przeprowadzenia postępowania dowodowego powinno nastąpić bez zbędnej zwłoki, jednak nie później niż w ciągu miesiąca, a

W listach Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza wyraźnie ujawnia się więc potoczność (nie tylko na płaszczyźnie leksykalnej, także w sposobie ujmowania i

o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne (tj.. o samorządzie gm innym