• Nie Znaleziono Wyników

Jednodniówka "Dudek"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Jednodniówka "Dudek""

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

J E D N O D N I Ó W K A

„DUDEK”

N O W Y P R O W O D Y R .

Dalej, naprzód! szczątki ludzi, I wy głodni i wy chudzi I wy drżący, niby liść, Dalej, naprzód! za mną iść.

Grzbiety wam przykryję wełną, W y mi dacie kasę pełną,

Ja was wesprę, a wy mnie,

I tak jakoś... zrobi się!

(2)

a

Wywłaszczenie.

"V . . >. ^ __i i —,' ' n V

Odwieczny wróg nasz, Prusak jadowity, Co, niby pająk, sieci wszędzie snuje, Dyszący złością i zemsty niesyty, Nową przeciwko Polakom broń kuje.

„Wypędzić!” — hasło z bismarckowskiej doby Korzyści mało przyniosło mu zgoła,

Przeto na nowe bierze się sposoby:

Z pianą na ustach dziś „wywłaszczyć!” woła.

Zabrać chce ziemię, którą w ciężkim trudzie I w pocie krajał polski pług od wieka,

I mistrz nad mistrze w fałszu i obłudzie, Bezprawie w formę prawa przyobleka.

W swej bezgranicznej ku Polakom złości, Chce, by podstawy życia im odjęto, Pragnie Polaków pozbawić własności, Którą, jak inni, sam nazywa — świętą.

Już syczą rade gadziny i węże, Prusactwo plonów nadzieją się pasie, Nowe do ręki dostają oręże

Przeciw obmierzłej im słowiańskiej rasie.

Już w gabinetach pracują uczeni, By paragrafy zgrupować wykrętnie,

Sejm nowe prawo na świat wyśle z cieni, A majster Wiluś podpisze je chętnie.

I wnet ku Wiśle, Warcie i Noteci,

Wszędzie, gdzie siedzi jeszcze Lecha plemię.

Robactwo pruskie zgrają się rozleci,

Ażeby wydrzeć najdroższy skarb — ziemię.

I znów łzy będą w nieszczęsnej krainie, Znów D rang nach Osten zaznaczy swe ślady, Ponurem echem w dal siną popłynie:

„ W acht an der WeichseP —jak wyrok zagłady.

Czy nigdzie na to już ratunku niema?

Czyli się sprawdzą Prusaków rachuby?

Polak, co dotąd ziemię krzepko trzyma, Będzie się bronił uparcie od zguby.

Jeśli zagłady jednak ujść nie może, Kiedy mu wszystkie potargają struny, Niechaj ta ziemia, co nam rodzi zboże, Wyda Prusakom ciernie i piołuny.

Rada serdeczna dla rodaków.

Albo on głupi?

— Co to je s t „sjonista?”

— To je s t taki pan, k tó ry ciągle krzyczy, że chce się koniecznie dostać do P alestyny.

— W ięc czemu nie jedzie?

— Albo on głupi um rzeć śm iercią głodową?

Nagrobek, który stanie napewno w 1917 r.

/ T utaj spoczyw a: W iluś, der Dumnie.

Co m iljardow ą roztrw onił sumę, Aby polaków zgładzić ze św iata;

On ju ż odjechał, polak w ciąż lata.

N o!

ostro

S taw ać d o w y b o ró w

g o tó w p rz e jś ć o b c y .

pewąiejszy środe^.

— P odobno B uchner k az ał sobie u jąć w gips trzy palce u praw ej rę k i.

— Po co?

— Ażeby nie módz nic pisać, bo to teraz g ru ­ bo kosztuje.

— F uszer z niego, gips może się rozsypać.

N iech sobie k aże uciąć o drazu głow ę przy samej szyi, to pew niejsze.

Trudno wiedzieć.

— Dużo pan ma dzieci?

— - Do południa m iałem czw oro.

— Co to m a znaczyć?

— T o, że po obiedzie w y szły z m atk ą n a sp a­

cer, a w dzisiejszych czasach trudno w iedzieć, ile z nich do domu wróci?

C Z E C H Y !

N ig d y nie m oże w polityce upiec Sw ojej pieczeni szlachetny, lecz głupiec.

Czesi w krętactw ie id ą w ciąż na przedzie, D la tego im się też przedziw nie wiedzie.

My w szlachetności rej wiedliśm y stale, I dziś nam zato j e s t niedoskonale.

L ecz gd y ostatnie p alą nam się strzechy, Bądźm y w przyszłości tro chę, ja k te Czechy.

NOWINy

( od w i e c z o r a d o r a n a ) .

— Cesarz W ilh elm nie ży je. A probując projekt w y w ła s z c z e n ia polak ów , z a b ił się w opinji przyzw oitych ludzi na całej kuli ziem sk iej.

— P o z b y w s z y się opery, v ice-p rezes teatrów , ce­

lem p od n iesien ia poziom u sztu k i, ma się z a ją ć reżysero­

w aniem w b a le ta c h r zeczy gadanycb, a w komedjach tańczonych.

— Jak w id ać z p rzy g o to w a ń , w yb ory do Dumy odbędą się u n a s w n a leży ty m nieporząd ku .

— Z N ow ego-Y orku p r z y b y ła do n as kom isja, a że­

by p od ziw iać sp ra w n o ść i sz y b k o ść p rzy budow ie tram ­ w ajów w arszaw sk ich .

— H rabia J e zier sk i n a p isa ł po sp raw ie lis t do p.

H eleny B ogorskiej i z a c z ą ł go od słów : „N ajdroższa ko­

b ieto na ś w ie c ie ”.

(3)

W .

F ran cjo , nie rób miny h ard ej, W strzym aj się w zapędzie!

S koro je szc ze masz m iliardy, W szystko d obrze będzie.

Kiedy Niem iec cię zahaczy, Nie unikniesz łaźni;

Daj no gotiu — bo inaczej, To kw ita z przyjaźni.

Czy pam iętasz, z j a k ą siłą S erca drg ały w łonie, J a k nam niegdyś dobrze było

W K ronsztacie, w Tulonie?

Zróbm y kupno albo sprzedaż, Nie p oskąpię m yta — Daj no gotiu — bo ja k nie dasz,

To z przyjaźni kw ita.

Jak go spotkasz.

I AKT z „O P E R E T K I”, p. t.

albo daj tu franków plon, albo z mego serca won!

P an Suworyn (ojciec).

— J a k ci się zdaje, czy niemcom uda się ode­

b rać polakom ziemię w Poznańskiem ?

— A czy W iluś m a am basadora w niebie?

— S kądże znowu?

— To ja k go spotkasz, pow iedz mu, żeby się kazał w ypchać ze swoim p ro jek tem o d ebrania P o la­

kom ziemi.

Do rodaka w Poznańskiem,

P n ą się do góry znów germ ańskie fale, Lecz ty się nie trwóż groźną b u rz ą wcale, P am iętaj o tem, w śród najgorszej weny:

Były Sedany, lecz były i Jeny.

N ad Rosjanam i w W arszaw ie, Zaw isły snać jak ieś fata:

U kazać m a się tu now a R osyjska codzienna szm ata.

„W arszaw ska P o c z ta ” j e j nazwa, Po zw ykłych poleci szlakach I szczerbić zacznie swe zęby, J a k inni też, n a P olakach.

Ze dw a tygodnie gryźć będzie, My się ubaw im tą hecą, Zam ilknie w trzecim tygodniu, Z ęby je j w łaśnie' w ylecą.

P rzy jd zie kom ornik z wyrokiem , By zająć stół i sześć stołków , I ta k ta „ P o cz ta ,” ja k „W iestnik” , P o w ięk szy g ron o aniołków.

P R Z E D ZYGMUNTEM.

— Czemu W asza Miłość tak się pilnie przygląda?

— E, nic; p atrzę tylko, czy czasem gdzie dla w as słońce nie wschodzi.

(4)

4

Korespondencja braterska.

W ielmożny

Gilary Spodeński Dębniki p. Kraków

w Awstryjskiem państwie.

Drogi Tryfon!

Zdarzył się u nas wypadek taki, że cała W ar­

szawa za boki trzym a sięod śmiechu. Anegdot prosto!., nie pow ierzyłby ty, ze p ra w d a , gdyby j a tobie mojem słowem nie poręczył. Jest w warszawskim rządo­

wym teatrze „Nowości” artystka, pani Gielena. Pieje ona akuratnie, tańcuje sławnie, tak że je j nogi wtedy wyżej głowy idą, nu i amory lubi... strach, ja k lubi.

N ie to, żeby u niej serce gorące było... chitra ona i z gołym i na konto amorów nie mówi, a grafów so ­ bie do tego wybiera, bogatych i głupieńkich przytem . Tak w ybrała ona jednego grafa, co młody był i j e ­ szcze powinności wojskowej nie odbył, a pieniądze garściam i rozrzucał. Kochali się oni po dniach i no­

cach, szampańskie p ili i innemi łakom stwam i jeżyk łechtali.

Jeden ra z przychodzi grafu ideja i mówi on:

— Gielenka, pojedziem w Niccu.

— Pojechałaby j a — pow iada artystka, no dy­

rekcja teatralna stroga je st i ona mnie w odstawkę uwolni, jeżeli j a bez pozwolenia pojadę. Tak ty mnie, milutki, zabezpieczenie zrób, nu t a m w e k s l i na ja k ie

25 tysięcy daj, żeby mnie biedy nie byłe, ja k won z teatru pójdę.

Weksli tobie, gołąbko!., ile dusza zachce! — za w o łał g r a f i daw aj do stemplowego p ap ieru rękę przykładać.

Pojechali oni do N iccy, koniecznie Expressem i widno sławnie tam bawili się, bo g r a f praw ie goły do W arszaw y wrócił. P an i Gielena m yśli: „co mnie z gołym, choćby i grafem , robić!11 — tak i w duraki jego posyła, a drugiego bierze. P o p ła k a ł g ra f biedny trochę, no potem p ow iedział sobie: „czort z nią!r — i spokojnie siedzieć zam yślił. No nie tu to było, bo pan i Gielena jem u spokoju nie d a ła i do Okrężnego Sądu poszła, żeby gra fu przykazdno J9 tysięcy rubli zapłacić, które ona mu ze swoich sierocych groszy p o ­ życzyła.

Ot, sztuka!... m y by z tobą, brat, tak nie w y­

m yślili.

N a sądzie adwokat p an i Gieleny prosi sumę z g r a fa przysądzić, bo pani Gielena jem u — znaczy:

grafie — walutę daw ała, j a k chciał i kiedy chciał, tak i j e j się należy. A kiedy jeszcze świadków postawił, tak sąd p om yśla ł sobie: „czort bierz!... jeżeli ona przy świadkach daje walutę, tak sumę trzeba przysądzić”.

No bieda w tem, że z grafa niema co wziąć, bo jem u tylko stara żyletka, stare lakierki i trzyrublo- wa szafka z całego grafskiego m ajątku została. Sie­

dzi on teraz, biedny i żałuje się: „głu p i j a był!., po co mnie było za Gieleną gonić! Tańcuje ona sła­

wnie — p raw da , no m am ą by mnie mogła być, bo kiedy j a się rodził, to ona ju ż bułki u N urana na Lesznie sprzedaw ała! Za tańsze pieniądze ja b y gdzie-

NA P R A S K IE J G IE Ł D Z IE {od frontu).

— K upujcie, panow ie rzeźaiki, n a g w ałt, bo ty lko tyle przyszło dziś w ołów na całe W arszawę.

(5)

NA P R A S K IE J G IE Ł D Z IE (od tyłu).

T e p are k ilk a sztuki to się schow a na ju tro ; b ęd ą ceny lepsze.

niebądź takie same w aluty m ia ł, a tak i majątek stra ­ cił i lakierów własnych nawet tołożyć nie mogę, bo je l komornik pieczęciam i zabezpieczył/ ”

Tak to, brat, bywa na świecie, że kobieta wszyst­

ko równo, co wino: im ona starsza, tem drożej kosztu­

ją, a kiedy ze wszystkiem m łoda, to za byle co kupić j ą można. A teatralne artystki — p o mojemu — to krym w szam pańskiej butelce. Szczęście, że my z tobą, brat, 'w żadną artystkę nie w lubili się, a to choć oko pocieszysz, no smaku niewiele masz i 10 końcu koń­

ców zawsze w durakach zostaniesz.

Twój Ilja .

2?Tio d.a,j B o ż e .

— Ja k ci się zdaje, czy p rzy pośw ięceniu po­

m nika M ickiewicza w Zaw ierciu, b ę d ą strzelać na wiwat?

— Nie daj Boże, szkoda by było tylu p o rz ąd ­ nych ludzi.

,Re*ixor” Sopla Polata.

P an B ielajew nam urąg a, Ą już z gó ry o tem wiemy, Że nie za pom ocą d rą g a

Ale piórem , w „Nowem W rem i.”

T w ierdzi on, że w Chlestakowie K rew P o la k a płynie czysta, Bo u rod ził się w K rakow ie, Z szlachty, to rzecz oczywista.

T am zapoznał się z Gogolem A że by ła p ięk n a pora, W ięc do Rosji, w odą, polem, P o je c h a ł na rew izora.

T a k ą polskiem u ludowi P an B ielajew w sadził pikę, Za co j a Bielajewow i Szlę słów k ilk a n a replikę:

G dyby P olak „R ew izorem ” Był Gogola — nie C hlestaków Nie zw ał by go Gogol „w orem ,”

Bo ty ch mało w śród Polaków . '

NA KOLEI.

Na Nowym - Świecie.

D o k ąd w yjeżdżasz?

Na południe W łoch.

D la1? czego?

W W arszaw ie zaczyna być za gorąco.

— U ciekajm y n a dru g ą stronę!

— D la czego?

— Bo po tej j e s t k sięg arn ia Fiszera, który w ydał tak ich cudnych K rólów Polskich dla szkół.

J a k go będą b rać do kozy, to jeszcze i o nas zahaczą.

(6)

6

ŚWIADKOWIE.

P ra w d z iw a fa rsa w w ielu a k ta c h .

O S O B Y : W. I. Hurko

Pani Ester-Ceohowaja, w łaścicielka pracow ni g a r­

deroby dam skiej

Eryk Lidwal, poddany szw edzki

Pan Zapłatkin, z a rząd ca ogrodu „A ąuarium .”

Pani Sytow, d y re k to rk a chórów Dina Duchowska, chórzystka Efimow, stróż domu

Uljana W ołk, służąca.

W. I. Hurko, K ochani przyjaciele! W iecie z a ­ pewne, ja k a k rz y w d a muie spotkała, bo podłe g a ­ zety ro z trąb iły wszystko. Oskarżony jestem o ukra...

to je st... chciałem pow iedzieć o zagubienie miljona rubli rządow ych.

Pani Ester. Aj!... aj!... to nieszczęście!...

Pani Sytow. Nie m artw się, kumie: zmiele się — będzie m ąka, j a k mówi przysłow ie.

Dina Duchowska. Nic ci nie będzie, gołąbku, bo je s t je szc ze i drugie przysłow ie: co m a w isieć, nie utonie.

W. I. Hurko. A ty, D ina, milcz. Nie zapom i­

naj, że mówisz do rzeczyw istego ra...

Dina Duchowska. Do rzeczyw istego rabusia.

Wiem! Wiem!

W. I. Hurko (z gniewem). Cholera, nie dziew ­ ka! (do Lidioala): Eryk! włóż je j co w usta, żeby przestała gadać.

Pani Ester (do D iny). S till!

Pan Zapłatkin. T y, Dina, je g o ekscelencji m ó­

wić daj, a nie to osztrafuję ciebie.

Dina Duchowska, D obrze, dobrze... gad ajcie co chcecie, a j a tym czasem zaśpiew am sobie matchicha.

Lidwal (do Hurki). Do czorta z nią, niech wyje! A ty mów, o co chodzi.

W. I. Hurko. Kochani przyjaciele! W szystkich was, j a k tu jesteście , postaw iłem na św iadków w mo­

je j spraw ie. Mam nadzieję, że z w aszego św iadcze­

nia będę zadowolony.

Zapłatkin i Efimow. R adzi sta ra ć się, w asza ekscelencjo!

Pani Ester. J a mogę pośw iadczyć w sądzie, że ekscelencja je s t uczciw y i mnie nigdy trą b y nie zrobił. A u f meine... czestnoje słowo.

Lidwal (do W. 1. H urki). Możesz być s p o k o j­

ny, W łodziu. J a wydam o tobie dobre św iadectw o.

Dina Duchowska (śpiewa).

I cały sąd zabawi W ypadek rzadki:

Na św iadków tam postaw i Cygan swe dziatki.

W. I. Hurko. Z apłatkin, ty przecie je j władza...

Nakaż, żeby p rz estała orać. M adame Sytow, ja k a wy d y rek to rsza chórów?

Pani Sytow. P rzestań, Dina... obroni się i p ó j­

dzie, a dla nas będzie strata.

Dina, P rzecież on ta k lubi matchicha. Tyle razy gam prosił, żebym mu śpiew ała.

Pani Sytow. No tak , ale dziś je s t nie w hu­

morze.

Dina Duchowska- J a go zaraz udobrucham . (Podchodzi do H urki i gładzi go po tw arzy) Mój ty flecie miły... m oja piszczałko, nie gniew aj się...

(szepce mu coś do ucha) Pam iętasz?

W. I. Hurko. J a k nie pam iętać! Rozkosznie było!

Dina Duchowska. J a też b ęd ę św iadczyć w tw o ­ je j spraw ie. P rzy sięg nę, że nie je ste ś w stanie ni­

komu krzyw dy zrobić.

W- I. Hurko. Tfu! z takiem świadczeniem ! Dina Duchowska. I to niedobrze? T o ju ż niech inni św iadczą, a j a milczeć będę.

Zapłatkin.

w

tem w łaśnie rzecz, żeby ty choć na chw ilę zam ilczała, a to g ęb a u ciebie rozpuszczona.

W. I. Hurko, O prócz was, św iadczyć będzie jeszcze kilku rzeczyw istych radców stanu, je d e n b a ­ ron i inne p ow ażania godne osoby. Pam iętajcie, żeby mnie nie skom prom itow ać.

Pani Ester. N iech ekscelencja będ zie ruhig.

To p rzecież nasze tow arzystw o.

W. I. Hurko. Może kom u p o trze b n a ja k a in ­ form acja odemnie. N iech mówi śmiało.

Efimow (podchodzi z ukłonem) Zdałoby się, w a ­ sza ekscelencjo, „na c z a j”.

\7 . I. Hurko. Ty, b rat, odrazu powiedz: na w ódkę, po co mnie czajem oczy m roczysz.

Efimow. I U ljan a też by chciała, w asza ek sc e­

lencjo, tylko pow iedzieć nie śmie.

W. I. Hurko (daje im pieniądze) Możecie już odejść.

Efimow i Uljana (k ła n ia ją się) D ziękujem y po­

kornie w aszej ekscelencji.

Efimow (n. s. licząc pieniądze) Sław ny pan! D la takiego i łg ać w sądzie m ożna z czystem sumieniem.

(w ychodzi).

(Na dalsze sceny zasłona d y sk re tn ie spada).

N o w a c h o r o b a .

Codziennie praw ie nieszczęsny tata, Po m ieście naszem z ro z p acz ą lata, P odnosi k rz y k i i alarm w ielki, Że syn sfałszow ał jeg o w ekselki.

„D ajcie mi — w oła — ja k ie sposoby, Aby zapobiedz skutkom choroby,

K tó ra, pod wpływem ja k ic h ś miazm atów D otk n ęła synków bogatych ta tó w .”

T ru dn a to ra d a, kochany tato,

r D ud ek ” wam k ró tk o odpow ie na to — Środków zarad czy ch je s t bardzo mało, K iedy g an g ren a ju ż toczy ciało.

C horoba k aż d a w ybucha z siłą, Gdy się w zarodku je j nie zniszczyło, D laczego przeto synkow i ta ta

Nie aplikow ał w m łodości... bata?

N iech z w r ó c ą .

— N iedługo mamy dostać sam orząd w Króle­

stwie: m iejski i ziemski. Czytałem w K urjerze.

— A zapłaciłeś ju ż abonam ent za ten Kurjer?

— Dawno.

— To, wiesz co, idź, niech ci zw rócą pie niądze.

NAW ET DALEJ.

— J a k sądzisz? Czy D m ow ski pojedzie w li­

stopadzie do P etersb urga?

— Czemu nie? N aw et znacznie dalej.

(7)

u p R a o f

— Dolej mi atram entu, bo mam n ap isać a rty k u ł na „Koło polskie*.

— S kąd go wziąć?

— Jak to ? T y nie wiesz sk ąd się bierze atram ent do pisania n a „Koło polskie?” Z szaflika z po- myjam i, co w kuchni stoi.

Dumanie gen. Stessla.

Po w szechśw iatow ej sław ie S p otyka mnie dziś kram : Na oskarżonych ław ie

Niebawem zasiąść mam.

Niech za obronę służy Mi okoliczność ta, Ż e w ięcej było tchórzy,

Nie tylko je d e n ja . Surow y sąd zasiędzie

N ad spisem moich win, Surow o sądzić będzie

Myśl k ażd ą m ą i czyn.

Lecz m oże być, zaw aży Na szali spraw a ta, Że w ięcej było łgarzy ,

N ietylko je d e n ja . O ddałem p o rt A rtura,

M iast zrobić k rw aw y mord, Boć milsza w łasna skóra,

Niżeli ja k iś fort.

Nie trze b a robić krzyków , N iew arta św iecy gra:

J e s t w ięcej łapow ników , N ietylko je d e n ja!

— To pyszny iateres. T a k a B ogorska przeje­

chała się raz do sądu i już ma 19 tysięcy.

— Ba, ale ile razy hrab ia Jezierski się p rze­

jech ał?

P rzy szła K orea do H agi I wielkim żali się głosem:

— P roszę o szczyptę uw agi Z ajm ijcież moim się losem!

Ja p o ń c zy k gnębi mnie srogi, N a ranie u mnie już rana, Tnie ręce, głow ę i nogi.

Spójrz, E uropo k ochana!”

T a k kwili głupia i kwili, Nie szkoda-ż słów je j i pracy?

Myśmy ta k nieraz chodzili, Co mamy z te g o ,—polacy?

Pow ażny styl.

— W jak iem ś piśmie nazwano p an n ą K aw ecką stylową. W jak im też ona może być stylu?

— W karm icielskim , przecież to odrazu bije w oczy.

DŁUGO CHCE CZEKAĆ.

— P an znów w yjeżdża?

— T ak , w W arszawie za niespokojnie.

— P rze cież się uspokoiło?

— Ale nie dla mnie. D opóki j a nie b ędę mógł pow iedzieć każdem u prostem u człowiekowi: „ty d u rn iu ”, a on mnie zato w rę k ę pocałuje, dopóty uważam, że w W arszaw ie ciągle je sz c z e je s t wiel­

k a rew olucja.

(8)

8

5 0 9 7 2 3 U J Różne tony.

Z robi w niebie się dziura, Jed n ak władzy się chwali:

Za oddanie „A rtu ra”

P od sąd S tessla oddali.

Jedn ak ieg o poglądu R zeczy, różnie się nuci:

S tessel wróci z pod sądu P ort-A rtura nie wróci.

Na przyszłość.

— Czego ci prusacy chcieli właściw ie, u rz ą­

dzając n a naszej ziemi w C iechocinku F esttag Krie- gervereinu? Czyżby u siebie m iejsca nie mieli?

— To to nie, aie chcieli obejrzeć, jako K riegerverein, to miejsce, k tó re każdy z nich, już tylko ja k o K rieger, m a zam iar kiedyś przejść.

TEN W E W N Ę T R Z N Y .

— J a tam i w tą trze cią Dumę nie w ierzę.

— S k ąd ci to przyszło?

— T ak mi coś w ew nątrz mówi.

— S łuchaj, pow iedz no ty tem u w ew nętrzne­

mu, żeby do ciebie lepiej nie gadał, bo cię jeszcze za niego do ko zy wezmą.

MYŚL EMERYTA.

— Ciągle czytam w pism ach, że u nas są to:

„praw dziw ie ruscy lu d zie“, to „praw dziw ie żydow scy ludzie”, a o „praw dziw ie polskich ludziach” nic nie słyszę. Czyżby ich ju ż nie było, czy też im wcale w W arszaw ie nie wolno m ieszkać?

Go się tam smueie.

Co się tam smucić, miły mój.

Nie taki w P olsce huczał bój,;

N ie taki ju ż h u rag an w rzał, A Zygm unt stoi, ta k j a k stał.

Czego rozpaczać, co ci z łez?

Nieraz zdaw ało się, że k res Że nas zalew a losu toń, A pod Sobieskim sadzi koń.

Czeniu rw iesz w łosy, po coś zbladł, K opernik siedzi, ta k j a k siadł, B ądź w ięc spokojny także ty, Zaśw ita słońce, p rz e jd ą łzy.

Kto tego dożyć p rag n ie z nas, Niech mocny będzie, ja k o głaz, T w ardy, ja k o hartow na stal, A zepchnie w szystkie burze w dal.

Bo tylko silny, tylko on,

Ze sm utków zbierze p ięk n y plon, P am iętaj w ięc na ten mój głos:

Odważnym służy szczęsDy los.

o u M e m i na J )z iM * Q a s s .

— N o w i n a jest! A m e r y k a nie b ę d z ie w o j o w a ć z J a p o n ją , k t o ś im b a r d z o o d r a d z a .

— N ie p isz e kto?

— P isać , nie pisze, ale ja się d o m y ś l a m , że to nie m o ż e być n i k t in n y , t y l k o s a m K u r o p a t k i n .

#

— P o w i e d z c i e m i, n a co k r ó l o w i E d w a r d o w i te w s z y s tk ie sojusze?

— A czy w y jesteście t r o c h ę s ą d o w n i k , Jojne?

— Oj! oj!

— W i d z ic ie : k r ó l E d w a r d to chce być ta ki m i ę ­ d z y n a r o d o w y k o m o r n i k , o d e g z e k w o w a n i a w y r o k ó w s ą d u w H a d z e .

— A d la cz ego o n n a jw ię c e j k ie ru je się na N iem cy?

— Jo jn e , ja w as p r o s z ę , w y nie u d a w a jc ie mi- sz y g e n e sa . C z y w y nie w iecie, że w s z y s t k i e m u N i e m ­ cy są n a jw ię c e j w in n e ? Ich tr z e b a n a j p ie r w s z y c h o p i ­

sać i o d d a ć na licytacje.

— C o to b ę d z ie z t e m w y w ł a s z c z e n i e m P o l a ­ k ó w w P o z n a ń s k i e m ?

— C o m a być? B ę d z ie z r o b i o n e i już.

— I w y t o t a k l e k k o m ó w ic ie , S y m cha? W y c h y b a w c a le n ie m a c ie serca d la P o l a k ó w .

— Serce t o ja m a m , ale ja m a m i g ł o w ę , a nasi s e p a r a ty ś c i o b ie c a li m i w ł a ś n i e ro z b ić tę g ło w ę , je ­ żeli z a c z n ę z a n a d t o k o c h a ć P o l a k ó w .

—• W t a k i m raz ie, jak się i ż ydz i o d P o l a k ó w o d w ró c ą , t o o n i p o t r z e b u j ą zginąć.

— M ó w c ie , M o jsie, w y ra ź n i e j, k to m a zginąć:

Ż y d z i czy P olac y?

— P o la c y .

— N ie c h .was ' g ł o w a o n ic h nie boli. W y le ­ piej p o m y ś l c ie , co się z a l a t 15, w tej k ł ó t n i z P o l a ­ k a m i, z w a s z y m s y n e m stanie.

— P rz e c z y ta jc i e m i jeszcze r a z o t y m K ruppie?

— P o co w a m to?

— Ja to w d o m u ż o n i e o p o w i e m .

— Ż o n ie ? O j, Jo jn e , Jo jn e . T o ta k s a m o ja k ­ b y śc ie o p o w i a d a l i m u r z y n o w i w Afryce, że n a K a m ­ czatce je s t u p a ł.

Druk A. Michalskiego, Chmielna 27. Telefon 2716. Wydawca: Władysław Krasusbi Rakowiecka 7 (Mokotów.)

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego POWR.03.01.00-00-KN22/18.. Projekt współfinansowany ze środków Unii

In the near future the author will expand his research in order to cover eight lakes in the southern Balkan peninsula – namely Lake Ohrid, the Great Prespa Lake, the Small Prespa