• Nie Znaleziono Wyników

Siedm grzechów głównych w obrazach scenicznych. 2, Łakomstwo. Obrazek ludowy ze śpiewami w jednym akcie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Siedm grzechów głównych w obrazach scenicznych. 2, Łakomstwo. Obrazek ludowy ze śpiewami w jednym akcie"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Siedm grzechów głównych w obrazach scenicznych.

" . - . *r ' -

II. +

a

Łakomstwo.

Obrazek ludowy z śpiewami

w jednym akcie.

Napisał P i o t r K o ł o d z i e j .

Rzecz dzieje się w pomieszkaniu majstra Dratwy.A

Drukiem i nakładem H. Kołodzieja w Siemianowicach.

1921

.

(2)

Siedm grzechów głównych w obrazach scenicznych.

II.

Łakomstwo.

O brazek ludowy z śpiew am i w jednym ak cie.

N apisał P i o t r K o ł o d z i e j .

Rzecz dzieje się w pom ieszkaniu m ajstra Dratwy.

Drukiem i nakładem H. Kołodzieja w Siemianowicach.

(3)

/Wfio

U c

S t a i - I i s i

*f t li *

lę c ^

§>j ‘ t ó f .

d- i •j r

(4)

O S O B Y :

W a l e n t y D r a t w a , szewc, Z u z k a , jego żona.

M a g d a l e n a , matka Dratwy.

S t a ś , uczeń.

G r a b i a ń s k a , Przełożona Towarzystwa św.

Wincentego a Paulo.

M i c h a ł , braciszek klasztorny.

F r a n z N i e r o b i ś , włóczęga.

B r z o s k a , obywatel, D r z y z g a , opiekun Stasia.

Scena przedstawia pomieszkanie, na prawo warsztat szewski.

(5)

Scena I.

( W a l e n t y , Z u z k a . )

W a l e n t y (radośnie). K obieto, w m ojej głow ie ułożyłem program , podług którego prędzej się zbogacim y.

Z u z k a . Ciekawam , co to za p rog ram ? Pew nie żebyśm y kogo okradli.

W a l e n t y . Nie zgadłaś. T o je s t program uczciwy rzetelny, ale ty mi musisz być do tego pom ocną.

Z u z k a (niecierpliw ie). A mówże, co to ta k ie g o ? W a l e n t y . S ły sz a łe m : że dziady na odpustach

prosząc o jałm użnę wiele pieniędzy zarabiają. B o, w Częstochow ie naw et bale urządzają. Coż ty na to ? gdybyś ty także poszła na odpust do Piekar.

Z u z k a . Ale przecież to są sam i starcy i kaleki, którzy już pracow ać niepotrafią.

W a l e n t y . Nie w szyjscy ; wiele ich tam je st prożnaków zdrowych, chłopy, coby dęby m ogli wyrywać. Ci gdy otrzym ają jałm u żnę, na gorzałkę obracaja.

Z u z k a . Przecież jestem zdrową, żaden by mi ani grosza nie udzielił,

W a l e n t y . B a, wtym już m oja głow a. Tak um yśliłem cię w ystroić na babkę, że kto na ciebie spojrzy, z litości ci jam użną udzieli. W ięc w taki sposób się prędzej zbogacim y, ty przyniesiesz, ja zapracuję.

Przecież zawsze się w parze lepiej ciągnie ja k w pojedynczo.

Z u z k a . M oże by tak było dobrze. Przecież nikomu n ic nie ukradnę, tylko to, co kto mi da, to wezm ę.

(6)

W a l e n t y . M asz racyą. Sied niesz sobie i będziesz pacierze klepać, albo zaśpiew asz pieśń O Św . Łazarzu, już ci się posypią grosze do kieszeni.

Z u z k a . Ale jak m nie poznają, to mi żaden nic nie da, tylko m nie jeszcze w yśm ieją, a w ostatku jeszcze wygrzmooą.

W a l e n t y . W tym m ój rozum, już ja cię tak w ystroję że ciebie żaden nie pozna. D ziasiaj odpust w Piekarach, sprobój szczęścia.

Z u z k a . Jeżeli tak potrafisz, to pójdę.

W a l e n t y . W dziej na siebie potarganą suknie i płaszcz o resztę ja się postaram .

Z u z k a (wychodzi do kom ory i wdziewa na siebie ubiór żebraczy).

W a l e n t y (radośnie). W szystko idzie, ch oćby z płatka.

Ciekawem , wiele też przyniesie.

Ś p ie w !

W szystko mi się dobrze dzieje, Podług m ojeg o rozum u,

Cały świat się do m nie śm ieje, G dy pieniądze będą w dom u.

Ja k też dobrze um yśliłem , Zuzkę w ysłać za żebraczkę, Su kniam i ją przystroiłem , Ja k starą nędzną biedaczkę.

P ieniądze się m nożyć będą, Do skarbu przybywać będzie, Ludzie się dziw ow ać będą G dy Dratwa bogaczem będzie.

Z u z k a (wchodzi). D o którego banku ty pieniądze zanosisz ?

(7)

W a l e n t y . D o banku, a to na co, coby ja k i urzędnik zabrał nasz oszczęd zony grosz, i czm ychnął by za granicę. J a chow am nasze pieniądze tak, co nam ani jed en grosz nie zg in ie; (do ucha): M am skrzynię zakopanę w ziem i, tam chow am nasz m ajątek Z u z k a . M asz dobry pom ysł.

W a l e n t y . S iad aj, bo czas w drogę. (Zuzka siad a, W alenty w ydobywa pudełko z czernidłem , czern i ją nad oczam i, i m aluje rysy starości. Na nos wsadza Zuzce modre okulary, bierze zw ierciadło):

Patrz, jeżeli cię teraz kto pozna ?

Z u z k a . Praw dziw ie, w yglądam ja k dziadów ka.

W a l e n t y (podaje laskę). W eźm ij sobie tę laskę na obronę od psów . Tylko ci pow iadam , nie szanuj gębę,, proś, i proś a w yciągaj rękę.

Z u z k a . W ezm ę sobie także torbę (bierze torbę).

W a l e n t y . W eźm y, m oże ci się przydać. A teraz chodź, odprowadzę cię za wieś. Stasia muszę obudzić, niech pracuje i domu pilnuje aż pow rócę, (w oła za s c e n ą ) : Stasiu , Stasiu wstawaj i pilnuj warstatu, w krotce powrócę. Śniadanie masz na w arsztacie.

(Kładzie papier na w arsztacie.)

Scena II.

S t a ś (w ychodzi, przeciera oczy). O j bolą kości, a żołądek piszczy. Trzy m iesiące już tu jestem , ale ani razu chleba niejadłem , ani go niew idziłam . O j biedny ja sierota, ojcow ie śpią na cinętarzu, a ja muszę głód i biedę cierpieć. D opóki byłem w klasztorze, nie m iałem głodu. Ale teraz czasam i mi się zdaje, że głodu nie przetrzymam. M ajster je s t wielkim sknerą i łakotncem , nie kupi nawet kaw ełka

(8)

chleba. Ja k są szczęśliw e te dzieci, które posiadają ojców . Ja k to pięknie brzm ią te słow a: mój o jcie c, m oja m atka. A gdzie moi ojcow ie ? pod ziem ią, (wyciera oczy). G dy opuściłem szkołę, oddano m nie na naukę do takiego łakom ca, który by za parę groszy dusze sprzedał. B yłem się u opiekuna użalić, że mam głód. O piekun mi obiecał, że przyjdzie się z m ajstrem rozmowie. M oże się odtąd m ój los polepszy. Teraz pośniadam i dalej do roboty.

B o gdyby mnie m ajster zastał prożnow ać, no, zaś by był pocięgiel w robocie. (B ierze, rozw ija papier):

T ak ja k zawsze, su che warzone fasole, to je st mój codzienny pokarm . (Z ajada.) W ierzajcie mi, że mi się aż ćmi w oczach od głodu (zatyka oczy).

Śpiew 2 ! J a sierota opuszczona, Nieznam ojca ani matki.

Lecz nie je st to m oja wina, Że nie znam , co są dostatki.

O jciec, matka już śpią w g ro b ie, , W m ojem życiu ich nie znałem . Zawsze tę myśl noszę w sobie, Że mych ojców nie w idziałem .

D zieci, które ojców m ają Tu taj na tej biednej ziem i, Co za szczęście p osiad ają, Że tutaj są szczęśliw em i.

Scena III.

( W a l e n t y , S t a ś . )

a l e n ty . D alej do roboty, nie próżnuj, widzę, żeś jeszcze ani śniadania nie zarobił (grozi). P am iętaj, gdy m nie złość zbierze, to ci Amet wypędzę twoje próżniactw o.

(9)

S t a ś (zpłaczein). P anie m ajster, m nie się je ść chce.

W a l e n t y . Czyś nie otrzym ał śniadania ? Ty myślisz, że teras są czasy, cobyś m ógł je ść aż pod uszy.

Nie, teraz potrzeba brzucha przyciągać. Gdy się uczyłem , dwa razy na dzień jeść dostałem , a ty dostajesz trzy, i jeszcze ci tego za m ało.

S t a ś . P anie m ajster, tymi paru fasolam i nie można głodu zaspokoić.

W a l e n t y . T e g o masz dosyć, nie mam cię na tuczenie, cobyś w yglądał taki gruby (pokazu ję), tylko na robotę. Ja k zostaniesz czeladnikiem , to sobie prędzej m ożesz wym yślać. Ale dotąd jesteś uczniem , i nie potrafisz na siebie zarobić, tylko cię muszę darmo żywić.

S t a ś . P rzecież już potrafię buty i trzewiki sporządzać.

W a 1 e n t y (złośliw ie). Nie odpow iadaj, bo jak mnie złość zbierze, to ci pocięglem tak w ygrzm ocę, że sobie ruski m iesięc spam iętasz. Tutaj sporządzaj te* trzewiki, to i o jad le zapom nisz. (Staś naprawia, często ociera oczy.)

Scena IV.

( W a l e n t y , S t a ś , G r a b i a ń s k a . )

G r a b i a ń s k a (wchodzi). N iech będzie pochw alony.

W a l e n t y . Na wieki.

G r a b i a ń s k a . P anie m ajster, przychodzę prosić o jałm użnę dla Taw arzystw a św. W icentego a Paulo.

M am y w iele biednych i chorych, których wspierać pow inniśm y. W ięc na ten cel proszę o jałm użnę.

W a l e n t y . M oja pani, ja biedny, interes nie idzje.

Na dobitek wzięłem tego chłopaka, sierotę z

(10)

klasztoru, w naukę, w ięc go także muszę utrzymywać.

M nie potrzeba także jak ieg o w sparcia. M oże pani by była łaskaw a i zapisała mnie na listę biedaków pom ocy potrzebnych.

S t a ś (na stronie). O łakom cze.

G r a b i a ń s k a . Przecież w całej wsi je st wiadom o, że pan posiada m ajątek.

W a l e n t y . M ajątek, a z k ąd ? M oja żona nie przy­

niosła ani szeląga m ajątku, o ja jak o czeladnik szewski też nic nie posiadałem , więc się pobrały dwie biedy razem . M oja żona poszła do przyjacieli prosić o troch ę żyw ności, bo cierpim y wielki głód. Na dowód n iech się pani zapyta teg o ch ło­

paka, co m y jed li na śniadanie. (W tyle grozi S tasiow i p ięścią).

S t a ś (ją k a ją c się). S u — su che fasole.

G r a b i a ń s k a . T o ź l e !

S t a ś (cału je rękę G rabiański). M oże by pani była łaskaw a, udzielić mi aby raz w tygodniu kaw ałek ch leba.

G r a b i a ń s k a . P rzychodź trzy razy w tygodniu na obiad do naszej kuchni ludow ej, a przy tym otrzym asz kaw ałek chleba.

S t a ś (siada do pracy). B ó g z a p ła ć !

W a l e n t y . W ielm ożna pani, czyby S ta ś nie m ógł do domu zab rać sw oją p o rc y ą ?

G r a b i a ń s k a . N ie m ożna, u nas w szyjscy biedni w spólnie obiad spożyw ają.

W a l e n t y . W ielm ożna pani, czybym ja także nie m ógł przybyć ?

(11)

— 10 —

G r a b i a ń s k a . A leż panie m ajster, to są obiady tylko dla biednych opuszczonych i chorych. C hło­

paka dla teg o przyjm ię, że je s t sierotą. — Co by to ludzie pow iedzieli, m ajster zdrówy pom iędzy chorem i i biednem i. — W ięc pan nic nie o fia ru je sz ?

W a l e n t y . N ie m ogę, bo nic nie posiadam , już raz pow iedziałem , żem biedny ja k m ysz k ościelna.

G r a b i a ń s k a . P am ię tajcie, panie m ajster, że na sądzie ostatecznym kubek w ody nie zostanie bez nagrody. L ep iej wam będzie, g d y so b ie zask arbi­

cie skarby, których ani mól ani rdza niepopsuje.

W a l e n t y . T ak , tak m oja pani' ja bym sobie życzył, skarby posiadać.

G r a b i a ń s k a . Z o stań cie z B o g iem . S t a ś , Z P an em B o g iem .

G r a b i a ń s k a . C hłopcze, dzisiaj o dw unastej przy­

chod ź na obiad (odchodzi).

Scena V.

( W a l e n t y , K w e s t a r z . )

W a l e n t y . Je s z c z e mi teg o potrzeba, w spierać nie- robisiów . N iech daw ają b og aci, hrabiow ie, ci m ają w szystkiego podostatkiem .

K w e s t a r z (puka do drzwi).

W a l e n t y . P ro s z ę !

K w e s t a r z . N iech będzie pochw alony.

W a l e n t y . Na w i e k i !

(12)

K w e s t a r z . P ro sz ę o jałm u żnę do klarstoru braci m iłosiernych. C horych biednych m am y w iele, teraz w szystko d rogo, a nasze dochody bardzo szczupłe.

W a l e n t y (na stron ie). Z nowu jed en , (g łośn o ) m oj brariszku jestem biedny, rzem iesło idze źle, skóra droga, naw et nie m ogę zap racow ać, coby naw yży w inie w ystarczyło.

K w e s t a r z . P o słan o m nie tu taj i m ów iono mi, że pan posiada zaoszędzony g rosz. P ro sz ę w im ieniu tych biednych chory ch, a P an B ó g to panu stokrotnie w ynagrodzi.

W a l e n t y . B raciszk u , ludzie się na m nie uwzięli, i robią m nie bogaczem , a to w szystko cygaństw o.

J a sam potrzebu ję pom ocy. N iech ten chłopak pow ie, co m y jedli na śniadanie (w tyle Stasiow i grozi pięścią).

S t a ś (jąk ając). S u — su ch e fasole.

W a l e n t y . A w czoraj na w ieczerzę ? S t a ś . S u c h e kartofle.

W a l e n t y . M nie nie starczy, na kaw ałek chleba, braciszku, idźcie do bog aczy .

K w e s t a r z . W iele ludzi je s t takich, którzy posiadają m ajątki, a czynią się u bogiem i. T ak ich ludzi opanow ał g rzech łakom stw a.

W a l e n t y . U m nie łakom stw a niem a. O to w ziąłem siero tę z klasztoru, która niem a ani o jca ani m atki, przyodziew am , żywię i jesz c z e darm o w yuczę kunsztu szew sk iego. Ćzy to nie je s t odem nie d obrocynność.

S t a ś (na str.). B o że zachow aj od takiej d obroczy n n ości.

— 11 —

(13)

K w e s t a r z (na str.). J a k tu w ydobyć od skąpca parę groszy,? (G łośn o) P rz ecie ż pan m ajster, m nie nie puści z prożnem i rę k a m i?

W a l e n t y . N ie mam ani szeląg a przy duszy, tylko n ogi i uszy.

K w e s t a r z . P ro szę ch o ć o m ały datek, a żeby w asze im ię także figurow ało pom iędzy dobroczyńcam i.

W a l e n t y (na str.). J a k by go się p ozbyć (g łośn o):

J a k będ ę m iał, sam przyniosę.

S t a ś (na str.). C zekaj tatka, latka, aż kobyla zd echnie.

K w e s t a r z (na str.). Od łakóm ca nie m ogę nic w ydobyć. (G łośn o) P a m ię ta jcie sobie nasze przy­

słow ie p o ls k ie : że łakom y dwa razy traci.

W a l e n t y . T o prawda, n iech ten straci, co posiada, ale ja nic nie posiadam .

K w e s t a r z . T u taj w w aszej wsi ofiarow ała mi jed n a w dow a 3 m arki jałm użny, a ona sam a d astaje tylko 10 m m iesięczn ej pensyi.

W a l e n t y . T a k braciszku, ona d ostaję pensyą, ale ja nie d ostanę od żad n eg o ani szelęg a.

K w e s t a r z . Je s z c z e raz wam upom inam , że łakom stw o je st głów nym g rzech em . Z ostań cie z B o g iem (odchodzi).

W a l e n t y . Z P an em B o g iem . — Aż mi lżej na sum ieniu, że g o się pozbyłem . Tylko daw aj i daw aj, a m nie żaden nic dać n ie ch ce.

Scena VI.

( W a l e n t y , S t a ś , M a g d a l e n a . )

M a g d a l e n a (w chodzi pod laską k u lejąc). N iech będzie pochw alony.

' — 12 —

(14)

— 13 —

W a l e n t y . Na w ieki, cóż mi przynosicie.

M a g d a l e n a . Sy n u , cożbym ci biedna przyniosłam . P rzych odzę, żeb y ś mi dał jak ie w sparcie, za te 12 m arek, które d ostaję z kasy o bogich , nie m ogę w yżyć, ani sobie przyodziew ku spraw ić. K oszule, fartu chy mam podarte, a na nowe nie starczy.

W a l e n t y . Praw dziw ie, że dla m nie je s t dzisiaj dzień zaczarow any. W szystko się na m nie uwzięło i żąda odem nie w sparcia. A kom uż co dać, kiedy sam nic nie posiadam .

M a g d a l e n a . Nie grzesz, bo mi w iadom o, że peniądze posiadasz. N aco o b ro ciłeś te 1000 m arek, któreś odebrał po ojcow skiej śm ie rc i?

W a l e n t y . D aw no m y je przeżyli, i ju ż z nich niem a ani na tabak ę do nosa.

S t a ś (na str.). O kłam co, w czoraj przyniosłem od kupca 2 5 0 m arek za obuw ie.

M a g d a l e n a . Ludzie m ów ią, m acie syna bo g ateg o , on w as pow inien w spierać.

W a l e n t y . B o g a ty , bogaty, ale ja wam m ów ię, że nie m am nic przy duszy, tylko nogi i uszy.

M a g d a l e n a (załam u je ręce). O dola, m oja dola, co teraz biedna napocznę.

W a l e n t y . P om ódz w am o so b iście nie m ogę. A le u słu ch ajcie m ojej rady, u dajcie sięd o p an iG rab iań sk iej.

K tóra je s t przełożoną ja k ie g o ś Tow arzystw a dobro­

czynności, ta sp ew nością w am pom oże.

M a g d a l e n a . Sy n u , nie było by cię wstyd, żeby tw oja m atka u cudzych ludzi żebrała.

W a l e n t y . C o za w styd, k ied y p o m o d z nie m o g ę .

(15)

- 1 4 —

M a g d a l e n a . J e ś ć mi się ch ce, daj mi kaw ałek ch leba.

W a l e n t y . C hleba już my 3 m iesiące nie jedli.

D zisiaj ch leb je s t bardzo drogi, w cale go nie jadam y.

M a g d a l e n a . G dzie Z u zk a?

W a l e n t y . P oszła do przyjacieli prosić, żeby jej co podarow ali.

M a g d a l e n a . Sy n u , nie bądź tak łakom ym , bo ci to w szystko na nic w yjdzie, bo łakom stw o je st głów nem grzechem . I pam iętaj sobie, że łakom y zaw sze dwa razy traci. W łasnej m atce nie życzysz kaw ałka c h le b a ? Oj nie dobry synu. P an B ó g tw oje łakom stw o ukarze, on nie je st nierychliw y ale sprawiedliwy, zostań z B ogiem (z płaczem od­

chodzi).

S t a ś (w staje prędko). B ab k o , babko.

W a l e n t y (do S ta sia ). D okąd ch cesz u cie k a ć ? S t a ś . P an ie m ajster, żal mi w aszej m atki, która je st

tak biedną. W czoraj otrzym ałem od kupca 50 fenigów za odniesienie obuw ia, chciałbym je babce podarow ać.

W a l e n t y . T e 5 0 fenigów m nie się należą, ty je otrzym ałeś za odniesienie m ojej pracy. (O dbiera Stasiow i 5 0 fen. i chow a do kieszeni.)

S t a ś (siada za w arsztat [na stron ie]). O n ma serce kam ienne.

W a l e n t y . Stasiu , idź do sklepu, przynieś za 50 fen. kołków (S ta ś odchodzi).

(16)

— 15 —

Scfcna VII.

( W a l e n t y sam .)

W a l e n t y (ogląda się). N iem a żadnego, dalej do dzieła, potrzeba papiery zachow ać do butelki, i zachow ać w skarbie. U zbierało się 1000 marek, żeby je przed złodziejam i ukryć, muszę je zachow ać.

(Bierze butelkę, otwiera szufladę, wtyka papierow e pieniądze do butelki, popychając la s e c z k ą ) Ju ż pełna, tak zachow ane papiery m ogą lata leżeć w ziem i, nie podpadają zepsuciu. J a będę ciężko pracow ał, i na rożne strony kręcił rozum em , a inni przyjdą po w sparcie. Ale nic ztego. N iem a głupich, poszli las bielić. Teraz butelkę zakorkuję, i znowu przybędzie jed en tysiąc. W ięc to będzie 4 5 tysiąc. Ja k teraz zaczniem y z żoną obaj zarabiać, w net będziem y m ó^li liczyć poł sta tysięcy. Skarb mam dobrze ukryty. W ogrodzie pod gruszą stoi altana i w tej altanie m am m ój skarb zakopany.

Śpiew 3.

Kto chce być bogatym , M usi spekulow ać,

Że żydem być swatym , I znim też handlow ać.

Żyd w łachm anach chodzi, Lecz zawsze szachruje, B iednym ludziom szkodzi, Gdy ich okłam uje.

Żydzie światem rządzą, Pieniądz posiadają, Ludzie nasi błądzą, Na lep się w chytają.

(17)

— 1 6 — M nie tam nie u cjjw ycą, Żydków w cale nie znam, N ie kradnę ani nocą, Lecz w skarbie złoto mam.

(Bierze butelki [z pieniądzm i w ychodzi].)

Scena VIII.

( N i e r o b i ś , wchodzi, ogląda się.)

N iem a żadnego. (O tw iera szufladę.) Tutaj pustki.

Ten łakom ieć ma posiadać wiele pieniędzy, potrzeba mu je oddebrać. P rzecież teraz nie m ożna wyżyć, kiedy kieliszek wódki taki m aleńki (pokazuje) kosztuje 4 marki. A kartofle g nieją i nie palą z nich okowity.

Pfui, to je st gosp od aika. Nie w idać szewca, potrzeba znim zrobić krótki porachunek. O dda po dobroci, to będzie jeg o szczęście, nic odda, to mu upuszczę trochę krwi od serca (w ydobyw a długi nóż) Tylko go raz pichnę, to poleci bez paszportu na drugi świat. Gdzie on się o b ra ca ? (Sp ogląd a do okna.) A, a, on je st w ogrodzie, on coś zakopuje.

Ja k się bojaźliw ie ogląda (pokazuje palcem na czoło).

P oczek aj, braciszku, już widzę, ze tam coś potajem ­ nie ukrywasz. P ojd ę, żeby m nie żaden nie spo­

strzegł, że tu baw iłem . W ieczorem odbędę w ogrodzie rew izyą. (S ch y la głow ę, żeby go żaden przez okno nie widział [odchodzi].)

Scena IX.

( W a l e n t y , D r z y z g a , S t a ś . )

W a l e n t y (zaciera ręce z radości). Ju ż ukończyłem pracę, wszystko w porządku.

D r z y z g a (w chodzi). D zień d obry!

W a l e n t y . D zień dobry.

(18)

— 17 —

D r z y z g a . Panie m ajster, ja k wam w iadom o, jestem nad waszem uczniem opiekunem . D ow iedziałem się, że nie dostaje dosyta jeść, i że przez to cierpi głód.

W a l e n t y . T o nie prawda, on tę sam ę potrawę dostaje, co my jad am y. I szanuję go ja k w łasnego syna.

D r z y z g a . Ja k się przekonam , że Staś u was głód cierpi, muszę wam g o óddebrać, i oddać na naukę do innego m ajstra.

W a l e n t y . Panie D rzyzga. Staś u m nie ma bardzo dodrze, i zaręczam wam, że się wyuczy gruntownie rzem iosła szew skiego. A wam za waszę fatygę, i że mi Stasia zostaw icie, dam na podarunek dobre buty.

D r z y z g a . Jeż eli dacie buty, to może pozostać.

S t a ś (wchodzi). W itam pana opiekuna (podaje rękę).

D r z y z g a . U żalałeś się, że tu masz źle, a ja się przeświadczyłem , że tobie tutaj bardzo dobrze, i m ajster z tobą, ja k z własnem dzieckiem się obchodzi.

S t a ś . Żle by mi tu nie było, tylko żebym dostał dosyta pojeść.

D r z y z g a . M ój kochany, dzisiaj wszystko drogo, więc musisz paskiem brzucha przyciągać.

W a l e n t y . Przyrzekam , że odtąd otrzym asz więcej jedzenia.

S t a ś . Prosiłbym też pana m ajstra, aby raz na dzień o kaw ałek chleba.

W a l e n t y . Kartofli m am y dosyć, więc każdodziennie m ożesz sobie płaczek upiec, który zupełnie zastąpi chleb.

(19)

D r z y z g a . Jestem zadow olniosny (na stro n ie):

Tylko pan m ajster niech dotrzym a przyrzeczenia i nie zapom ni o butach. (D o S ta s ia ): Stasiu , chodź ze m ną, kupię ci kapelusz (D rzyzga, Staś odchodzą.)

Scena X.

( W a l e n t y , Z u z k a.)

W a l e n t y . Ja k chłopak potrafi buty szyć, i mam z niego korzyść, toby mi go oddebrał.

Z u s k a. Ju ż pow rociłam z odpustu.

W a l e n t y . W itajże, Z uzinko! Ja k ż e ci się p ow od ziło?

Z u z k a. Bardzo clobrze, ludziska mi rzucali jałm użnę, że ani dziękow ać nie m ogłam nastarczyć (pokazuje kieszeń). Patrz, jaka buła pieniędzy.

W a l e n t y (radośnie w yskakuje). T o był dobry pom ysł.

Na niedzielę znowu pójdziesz. Jeż eli tak dalej pójdzie, w krotce skarb napełnietny.

Z u z k a (zdejm uje okulary i dziadow ski ubiór, papiery, składa na stół). D obrze, łecz te pieniądze, które ja przyniosę, będą m oje.

W a l e n t y . T ak tw oje. T y lko, żeby ich złodziej nieukradł, schow am ci je do m ojego skarbu. I to zaraz (liczy). P atrzcie, 5 0 m arek przyniosła.

(Znowu wtyka do butelki.) Te będą tw oją w łasnością.

(W ychodzi do ogrodu.)

Scena XI.

( Z u z k a , S t a ś wchodzi, trzym ając kapelusz.) Z u s k a. G dzie byłeś, Stasiu ?

S t a ś . O piekun był dzisiaj w dobrym hum orze, i kupił mi paradny kapelusz (pokazu je). Czy pani

majstrowa przyniosła ch leb a?

— 18 —

(20)

— 19 — Z u z k a . Zkąd, kiedy wszędzie bieda.

S t a ś . O chlebie już mi się i w nocy śni.

Z u z k a . Ja k się zbogacim y, to so b ie i chleba kupim y.

D zisiaj nie dostałeś obiadu, więc na wieczerzę ugotuję coś lepszego, kapusty i żur z kartoflam i.

S t a ś . Tylko za tyle (siada za w arstat).

Z u s k a (oddaje papier). T u taj, m ożesz obierać, zn a­

lazłam tłustą głow ę od śledzia.

Scena XI.

( W a l e n t y , Z u s k a , S t a ś . )

W a l e n t y (z butelką wpada, targając w łosy, lata po scenie). Złodzieje, rabusie, bandyty, m ój, m ój drogi skarb mi wykradli. N asze pieniądze (dm ucha na dłón). F iu t (lata po scenie). O m oje złoto, o m oje srebro, o m oje papiereczki, wszystko przepadło.

(D o Z u zk i): Tu m asz tw oje pieniądze, które są całem naszem m ajątkiem . Nie jedliśm y, nie 'pili, tylko zaoszczędzali, a teraz wszystko złodzieje ukradli.

Z u z k a (do Stasia). Stasiu , biegaj po policyą.

S t a ś . Pani m ajstrow a, jeszcze by mnie tam zaw arli, m yśląc (p okazu jei, że mi się w głow ie przew róciło.

Przecież pan m ajster każdem u mówi, że nie posiada ani szeląga. A teraz mu skarb u krad li?

W a l e n t y (lata po scenie, trzym ając się za g ło w ę ):

M ój. skarb, m oje pieniądze. Złodzieje, hahary, kocendry, bandyty. Żeby w as, żeby was gęsiam i po piekle wozili.

Z u z k a (ż a ło śn ie ): Na darm ó, na darm o nasze oszczę­

dzanie.

I

(21)

W a l e n t y . Co tu napocząć, gdzie pójdziem y sz u k a ć ? Z u z-k a. W ieleś to m iał’ tego m ajątku ?

W a l e n t y . 4 5 tysięcy w złocie, w srebrze, i papierach.

Z u z k a. D ałeś chleba do nich, m oże ci do ziemi uciekły.

W a l e n t y . Chleba nie dałem , lecz do ziemi nie uciekły, bo skrzynię zostawili, tylko pieniądze z sobą zabrali. W szystko przepadło. M oje pieniądze, m ój jedyny skarb.

S t a ś (na str.). Ja k ie nabycie, takie pozbycie.

Scena XII.

(Ci sam i, B r z o s k a [prędko w pada].)

Co się tu s ta ło ? Że pan m ajster takie lam entacye wyprawia.

W a l e n t y . Sąsiedzie, okradli m nie złodzieje, ukradli mi cały m ój zaoszczędzony grosz. O m oje pieniądze!

B r z o s k a . G dzieście ję m ieli sch o w an e?

W a l e n t y . W ogrodzie w ziem i zakopane, i jacyś źli ludzie mi je w ykopali i ukradli.

B r z o s k a . Ja k w yście nie mądrzy. Któż to dzisiaj pieniądze do ziem i chowa.. D la czego nie oddaliście waszych pieniędzy do banku. Tam by wam się ani grosz nie zgubił, i jeszcze byście procenta pobierali.

W a l e n t y . D o banku, coby każdy wiedział, wiele posiadam , dopieroby latali po jałm u żnę, a potem daw aj wielki podatek.

— 2 0 —

(22)

— 21 —

B r z o s k a . B an k żaden nie wyda, ile kto w nim jaki m ajątek złożył.

Z u z k a . Albo jaki urzędniczek bank okradnie, czm ychnie za granicę.

B r z o s k a . Ito nie prawda, za waszą oszczędność są w szyjscy członkow ie odpowiedzialnym i. W ięc ani fenig wam się zgubić nie m oże.

W a l e n t y . T eg o nie w iedziałem .

Z u z k a . T o co jeszcze posiadam , zaniosę do banku.

B r z o s k a . Ja k nam wszystkim w wsi w iadom o, byliście łakom cem i sknerą. Zato was Pan B ó g ukarał. W ięc pam iętajcie sobie na nasze przysłowie p o ls k ie : że łakom y dwa razy traci. Na was spełniłosię to przysłowie. A dla innych niech to będzie nauką, żeby się łakom stw em brzydzili. B o łakom stw o jest głownem grzechem .

Zasłona spada.

Cytaty

Powiązane dokumenty

(Czesze i poma- duje włosy, spogląda zwierciadło.. Teraz dopiero wiem, że żyję na świecie. Jagusia trochę za wiele wydaje, ale to młode, niedośw iadczon e;

kościelno opowiadała, ze Rak obiecoł Bregi- dzie dwa stajania (pólka) pod; zimnioki i chustkę wełniastą, jak bedzie za Józkiem u wos opredowała

50 Przed siedmiu wiekami obrazek dram. 50 Przygody i kłopoty Fotografa,

Co oni zrobili, tego nie wiem, ale ja sobie tak myślę, że jeżeli się oni od maleńkości u-... to przecież muszą więcej umieć, niż wy, coście się niczego i nigdzie

Alfred (upada na kolana przed panią Perard.) O droga pani, teraz już może Alfred Du- camp przed całym światem powtórzyć to, co Filip Roquet obawiał się wyznać: Kocham

Gdy o przyszłości dowiedzieć się chcecie, Jestem największym prorokiem na świecie, Przyjdźcie więc do mnie, bo ja wróżyć lubię, Ale was za to porządnie

Ale żebi temu grinor nauczyć, żeby wun wypisywał dobra polska gazeta i żeby jego czytywał, żeby wun został obywatelem, aby zaczynał chodzowacz do nait skól,

Rózia: Jest to Florjan Uczciwek, pasierb mego wujaszka i uradzi ­ liśmy, że się ożenimy, ale jego ojciec nie chce na to zezwolić więc przy­.. szedł mi to powiedzieć