• Nie Znaleziono Wyników

Na dwuset-pięć dziesięcio-le cie Uniwersytetu lwowskiego.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Na dwuset-pięć dziesięcio-le cie Uniwersytetu lwowskiego."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Xl>. 2 2 (1 5 6 5 ).

W arszaw a, dnia 2 czerwca 1912 r. Tom X X X I.

f -

£

Ł ż '

s

\

§ J §T'

i*5*

11 a

E j .

a

«

M

JSmcSS isaejpM -g, ^

*

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PREN U M ERA TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: r o c z n i e r b . 8, k w a r t a l n i e r b . 2.

2 przesyłką pocztową r o c z n i e r b . 10, p ó ł r . r b .

5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d a k c y i „ W s z e c h ś w ia t a " i w e w s z y s tk ic h k s i ę g a r ­ n ia c h w k r a j u i za g r a n ic ą .

R e d a k t o r „ W s z e c h ś w i a t a " p r z y j m u j e z e s p r a w a m i r e d a k c y j n e m i c o d z i e n n i e o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo k a lu r e d a k c y i .

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A Jsfb.

3 7

. T elefon u 83-14.

Na dwuset-pięć dziesięcio-le cie Uniwersytetu lwowskiego.

Jak burzą m iotany statek, gdy stracił busolę a wiatr przeciwny pędzi go wśród mroków nocy przez morze nieznane k u skałom podwodnym, tak skołatane nieszczęściami społeczeństwo nasze na chm urnem swem niebie z utęsknieniem szu­

k a gwiazd, których promienie w skazałyby drogę do bezpiecznej przystani. Niewiele ich, ale też te, które są i świecą, tem dla nas droższe, tem bardziej serca drżą, by ich nie zasłoniły czarne obłoki.

Jedna z tych gwiazd przewodnich, jedno ze źródeł, w których duch narodu czerpie moc i orzeźwienie, U niw ersytet lwowski obchodzi uroczyście dw usetną pięćdziesiątą rocznicę swego istnienia. Powołany do życia wolą nieszczęśliwego króla, od początku spotykał przeciwności na drodze swego rozwoju i nie było mu już dane dzielić z ojczyzną chwil szczęścia i chwały złotego jej dziejówr okresu.

Dzielił zato nieszczęścia: Niesnaski wewnętrzne, napaści sąsiadów, upadek miast i najstraszniejsze ze wszystkiego powszechne zatrucie ducha narodu w p rze­

klętej epoce Sasów. A po pierwszym rozbiorze, j a k cacko w ręku kapryśnego dziecka, zkolei latynizowany, niemczony, zmieniany na liceum, to zam ykany i otwie­

rany napowrót, ciągle niepewny najbliższego ju tra, nigdy nie miał dłuższego okresu spokoju, k tó ry pozwoliłby mu skupić się i zorganizować swe siły. Aż dopiero po ostatecznem utrw aleniu się porządku konstytucyjnego w państwie austryackiem, a zwłaszcza — po wznowieniu w 1891 roku Wydziału lekarskiego — U niw ersytet lwowski zaczął żyć pełnem a owocnem życiem.

Że w ty m tak niedługim jeszcze lat szeregu zmężniał i rozwinął się ta k św iet­

nie; że k ated ry i pracownie jeg o bez przerwy bogacą naukę niezliczonemi a najpo- ważniejszemi wkładami; że liczbą słuchaczów stan ął na drugiem miejscu w'śród wszechnic wysoce kulturalnej Austryi: dowód w tem niezbity, j a k dalece je s t po­

trzebny i ważny. W tem oraz podstawa pełnego wiary przewidywania, że i w przy­

szłości, pomimo wszystkiego, co ona kryć w sobie może, rozwijać się będzie coraz wspanialej ludzkości na pożytek, ojczyźnie na szczęście, sobie na sławę. Co oby się stało, redakcya W szechświata z głębi serca najgoręcej życzy, wznosząc pełen zapału okrzyk:

Joanno-Casimirea Universitas litterarum vivat, crescat, floreat!

(2)

388 W SZECH SW IAT JNE 22

KILKA U W A G O P S Y C H O L O G I I T Y P Ó W M A T E M A T Y C Z N Y C H .

Już we wczesnej młodości, na ławie szkolnej, uzdolnienie do m a tem atyk i w y ­ różnia g a rs tk ę uczniów od reszty klasy;

już wówczas, kiedy chodzi o zrozumienie rzeczy w m atem atyce względnie ła tw y ch — o elementarne tw ierdzenia algebry i ge- o m etryi—dobitnie na ja w w y stęp u ją zdol­

ności matematyczne, tw orząc cechę p s y ­ chiczną, według której można przepro­

wadzić podział uczniów na dwie grupy:

na posiadających i nieposiadających tej cechy. Zgoła byłoby je d n a k mylnem przypuszczenie, że w szyscy uczniowie, n a ławie szkolnej celujący w m a te m a ty ­ ce, w późniejszem życiu stan ą się samo­

dzielnymi badaczami. Zdaje się więc, że trzeba nasz podział jeszcze dalej wy- specyalizować i g rupę ludzi, k tó ry m ży­

cie potoczne przypisuje zdolności m ate­

m atyczne, rozszczepić na dwie klasy: Do pierwszej k lasy zaliczymy takich, którzy z własnej in icy atyw y dostrzegają nowe problemy i znajdują sposób ich rozw ią­

zania (klasa badaczów samodzielnych).

D ru g ą klasę stanowić będą jednostki, które śledzić mogą postępy nauki i zdo­

być potrafią szeroką wiedzę encyklope­

dyczną, któ rym je d n ak b rak cechy spe­

cyficznie twórczej. Nietrzeba dowodzić, że przeważna część ludzi, oddających się zawodowo studyom m atem aty czn y m (np.

nauczyciele m a tem aty ki w szkołach śred ­ nich), musi być zaliczona do drugiej grupy.

Podział tu przeprowadzony należy so­

bie dobrze uświadomić, a to z tego wzglę­

du, że często przeciw niem u grzeszymy.

Mówiąc bowiem o zdolności m a tem atycz­

nej mamy zazwyczaj na myśli klasę ba­

daczów samodzielnych, a zapominamy o tem, że i tym, którzy specyficznie tw ó r­

czej cechy nie posiadają, niemożna wręcz odmówić zdolności m atem atycznych. To­

też, w dalszym ciągu poddając analizie zdolności matematyczne, n a oku mieć będziemy zawsze obie wyżej wymienione klasy.

J e s t rzeczą powszechnie znaną, że Mo- bius *) starał się wykazać, iż warunkiem uzdolnienia do m atem atyki je st niezwy­

kły rozrost przedniego końca trzeciego sk rętu czołowego. Tezę swoję Mobius opiera na tem, że czaszki m atematyków wykazują nad oczyma od strony skro­

niowej mocne zgrubienia i że analiza anatomiczna mózgów wielkich m atem a­

tyków', jak np. Gaussa, Dirichleta i Helm- holtza, ów przedni koniec trzeciego skrę­

tu czołowego znalazła silnie rozwiniętym.

Nie chcę temu przeczyć, że spostrzeżenia Móbiusa naogół są prawdziwe; z pun k tu widzenia zasadniczego je d n a k na spo­

strzeżeniach tych tak śmiałej teoryi budować niewolno. Należałoby bowiem zbadać pod tym względem nietylko wiel­

k ą liczbę matematyków, ale i wielkie mnóstwo innych ludzi, niewyjm ując ko­

biet, o których zdolnościach m atem atycz­

nych Mobius mocno powątpiewa. Opra­

cowanie danych statystycznych metodą korelacyjną pozwoliłoby może pewniejsze wyciągać wnioski; chociaż nawet na w y­

padek, że współczynnik korelacyjny oka­

że się stosunkowo dość wielkim, prze­

cież należy z wielką ostrożnością w y­

snuwać wnioski, gdyż wielki współczyn­

nik korelacyjny niekoniecznie świadczy o funkcyonalnej zależności korelujących przedmiotów 2).

Przeciw wywodom Mobiusa wystąpić można w dalszym ciągu z temi w szyst­

kiemi zarzutami, które uczyniono freno- logii Galla; konsekwentne bowiem prze­

prowadzenie lokalizacyi wszystkich przez analizę psychologiczną wyróżnionych zdol­

ności w ściśle określonych centrach mó­

zgowych prowadzi do absurdu.

A jeśli na chwilę przypuścimy (poni­

żej o tem będzie obszerniej mowa), że część m atematyków w rozumowaniach swoich posługuje się przedstawieniami wzrokowemi, część zaś słuchowemi, to widzielibyśmy się zmuszeni do przyjęcia

*) P. J. Mobius. t/bor die Anlage zur Mathe- matik. łapsk, 1900.

2) Z n a cisk iem zw raca na to u w a g ę W . B etz:

U ber K orrelation . L ip sk , 1911. (B e ih e fte zur Z e its c h r ift fur a n g e w a n d te P s y c h o lo g ie ).

(3)

No 22 WSZECHSWIAT 389

dwu różnych centrów mózgowych dla tej samej zdolności.

Wreszcie i to chciałbym nadmienić, że nie objętość guzów mózgowych, lecz r a ­ czej ich ustrój histologiczny, bogactwo i subtelność tk a n ek mogłyby uprawniać nas do wniosków, jak ie Mobius w y sn u ­ wa. Mózgi wielkich ludzi—a badano ich liczbę niemałą — nietyle różniły się od innych wielkością i ciężarem, ja k ilością i zróżnicowaniem skrętów mózgowych.

Wszak najcięższy mózg, ważący 2 222 g, posiadał niejaki Rustan, którego nazwis­

ko tylko dzięki ciężarowi jego mózgu przedostało się do historyi, za życia bo­

wiem był mało ciekawą jednostką. Tak­

że mózgi robotników są często niezwykle ciężkie skutkiem tego, że ich ruchowe partye mózgu są silnie rozwinięte.

Próby lokalizacyi wyższych funkcyj psychicznych w korze mózgowej nie w y­

szły dotychczas poza obręb hypotez.

A choć wyświetlenie koordynacyi funk­

c y j psychicznych *) czynnościom mózgu je s t rzeczą ciekawą, to przecież psycho­

logii zjawisk psychicznych i zdolności duchowych wiele pożytku nie przynosi.

To, co nam dane je st w doświadczeniu we- wnętrznem, stanow i w artość pierwszą.

Od doskonałości analiz zjawisk psychicz­

nych w głównej mierze zależy powodze­

nie i ścisłość hypotez budujących most, który łączy psychę z mózgiem.

By módz badać uzdolnienie do m ate­

matyki, samemu być trzeba m a tem a ty ­ kiem lub posiadać choć do pewnego sto­

pnia zdolności matematyczne; poza tem trzeba je d n a k być psychologiem, trzeba umieć i chcieć swoje myślenie i tworze­

nie uczynić przedmiotem refleksyi. J e ­ dno oczywiście nie wyłącza drugiego;

zgóry jed n ak przypuścić można, że tw ór­

czy m atem atyk będzie przedewszystkiem tworzył a wystrzegał się trwonienia cza-

i) D o k ła d n e z e s t a w ie n ie i k r y ty c z n ą ocen ę te o r y j, d o ty c z ą c y c h z w ią z k u fn n k cy j p s y c h ic z ­ n y c h z c z y n n o śc ia m i m ó z g u zn a leźć m ożna w k sią żce E . B echera: G ęhirn und S e e ie . H e id e l­

b erg 1911, S s ią ż k a ta j e s t s z c z e g ó ln ie cen n a dla ty c h , k tó r z y m ało są ob zn ajm ien i z anatom ią i fiz y o lo g ią cen tr a ln e g o układu n e r w o w e g o .

su na reflektowanie nad swą twórczo­

ścią i na introspekcyę w czasie tworze­

nia. Z tego to powodu ani licznych, ani wyczerpujących wiadomości o sposobach tworzenia i rodzajach uzdolnienia m ate­

matycznego nie spodziewamy się usły­

szeć z u st wybitnych matematyków. J e ­ dnak dwu cennych przyczynków do psy­

chologii matematycznego myślenia, które zawdzięczamy dwom znakomitym współ­

czesnym uczonym, przemilczeć niemo­

żna. Przyczynki te są tem cenniejsze, że ich autorowie — H. Poincare x) i P.

K le in 3) — niejednokrotnie opuszczali cia- śniejszy teren swych fachów, oddając tamże nabyte doświadczenia filozofii i pe­

dagogice.

Poincare dzieli m atem atyków na logi­

ków i intuicyonistów. Logik zwolna po­

stępuje naprzód, opierając się na defini- cyach, krok za krokiem zdobywa sobie przesłanki, z k tó ry ch ostrożnie wyprowa­

dza wnioski. Intuicyonista nie przecho­

dzi tej długiej, mozolnej drogi wyprowa­

dzania wniosków; on wygłasza twierdze­

nie na tej zasadzie, że je s t mu dane bez­

pośrednio. Dowód, ubrany w szatę logi­

czną, je st dla intuicyonisty czynnością wtórną; czynnością pierwszą je s t ujęcie w słowach tego, co mu je st w intuicyi geometrycznej oglądowo bezpośrednio dane.

Klein rozróżnia trzy kategorye m a te­

matyków: logików, formalistów i in tu ­ icyonistów. Treściowa ch ara k tery styk a tych trzech typów brzmi w tłumaczeniu polskiem p. Dicksteina w sposób następ u ­ jący:

„Wyraz „logik“, tu użyty, nie ma związku z logiką matem atyczną Boola i Peircea i t. d.; chcemy przezeń tylko wskazać, że siła główna ludzi, należących do tej klasy, polega na zdolności logicz­

nej i krytycznej, na zdolności tworzenia ścisłych określeń i wyprowadzania z nich

i) H . P o in ca re. L a va leu r de la scien ce. R o z ­ d zia ł p ie r w sz y . L ‘in tu itio n e t la lo g iq u e en m a- them atiqu.es.

3) F . K lein . O d c z y ty o m a tem a ty ce. P r z e ­ kład S. D ic k ste in a . W arszaw a 1899. W y k ła d p ie r w sz y .

(4)

390 W SZECH SW IAT jVfo 22 dokładnych dedukcyj. Znany je s t wpływ

wielki i dobroczynny, jak i w Niemczech w ty m k ieru n ku w y w arł W eierstrass.

„Matematycy-formaliści celują zwłasz­

cza w zręcznem trak to w a n iu formalnem danej kwestyi, k tó rą sprowadzają do al­

gorytmu. Gordan, Sylvester i Cayley zaliczeni być m ogą do tej grupy.

„Intuicyoniści wreszcie kładą szczegól­

ny nacisk na intuicyę geom etryczną (Anschauung) nietylko w geom etryi czy­

stej, lecz i we w szystkich gałęziach m a­

tematyki. To, co Benjamin Peirce n a ­ zwał „geometryzowaniem k w esty i m a te ­ matycznej" zdaje się w yrażać tę samę myśl. Lord Kelvin i von S tau d t mogą być wymienieni ja k o należący do tej ka- tegoryi".

Klein zalicza siebie samego do katego- ry i trzeciej i pierwszej.

Przytoczone zdania dwu znakom itych m atem aty k ó w są niewątpliwie cennym przyczynkiem do psychologii uzdolnienia matematycznego, i zrazu trud n o sobie przedstawić, w ja k im k ie ru n k u dalsza analiza mogłaby postąpić. Zdaje mi się, że psychologia w ty m z a k r e s i e — j a k to się zresztą dzieje i w innych dziedzi­

n ach —powinna zacząć od badania łatwo dostępnych i dających się ściśle ująć stanów psychicznych. Obszerne pole do pracy leży tu dotychczas odłogiem. S ą­

dzę, że byłoby np. ciekawe dowiedzieć się, czy między typami, ja k ie wyróżnili Poincare a przedewszystkiem Klein, a tak zw. typami wzrokowców i słuchowców niema jakiegoś bliższego związku. J e s t moim domysłem, niew ylegitym ow anym zresztą w szerszem doświadczeniu, że logicy będą caeteris paribus słuchowca­

mi, a intuicyoniści wzrokowcami. P r z y ­ puszczenie to opieram na tem, że słu ­ chowcy naogół są zmuszeni do posługi­

wania się określeniami i delinicyami tam, gdzie wzrokowiec z łatw ością posługuje się obrazem wzrokowym; niemówiąc ju ż o tem, że w istocie geom etrycznego m y ­ ślenia leży posługiwanie się w yobraże­

niami oglądowemi. Badania te z łatw o­

ścią przeprowadzić można na stu d en tach m atem atyki, u których równie j a k u tw ó r ­ czych m atem atyków podział na logików

i intuicyonistów silnie się zarysowuje;

bowiem człowiek — wypowiada to jasno P o in carć—rodzi się m atem atykiem a zd a­

j e się także logikiem lub intuicyonistą.

Badania wirtuozów liczb •) natom iast nie przyczyniają się do wyjaśnienia naszego zagadnienia; okazało się bowiem, że n ie­

zw ykła pamięć liczb i łatwość działań rachunkowych niekoniecznie idzie w p a­

rze z uzdolnieniem matem atycznem . P rze­

ciwnie, nieraz słyszymy z u st praw dzi­

wych matematyków, że -rachować" nie umieją. Poruszone zagadnienie nietylko samo przez się j e s t ciekawe; ma ono t a k ­ że pewną wartość dla powyżej w spom nia­

nych problemów lokalizacyjnych.

Gdybyśmy się zabrali do zrealizowania wypowiedzianych pomysłów, m usieliby­

śmy stosować jednę z metod rachunku korelacyjnego. Z tego względu, a głó­

wnie dlatego, że w dalszym ciągu poda­

m y wyniki badań, otrzymanych metodą korelacyi, w krótkości opiszemy pojęcie korelacyi 2).

Jeżeli chcemy się dowiedzieć, czy m ię­

dzy cechą posiadania niebieskich oczu a cechą posiadania ja sn y ch włosów za­

chodzi związek korelacyjny, to musimy ze względu na te dwie cechy zbadać większą liczbę (np. milion) ludzi, zesta­

wić i m atematycznie opracować o trzy ­ mane wyniki. Opracowanie m atem atycz­

ne prowadzi nas do liczby r, zwanej współczynnikiem albo stopniem korelacyi, liczby, która oznacza stopień prawdopo­

dobieństwa, z jak iem cecha a (błękitne oczy) j e s t związana z cechą b (jasne wło­

sy). Ten stopień korelacyjny je s t liczbą, leżącą między - j - 1 a — 1. Gdyby się

J) P a tr z S. B ła c h o w sk i. O w ir tu o z a c h liczb , W s z e c h ś w ia t, 1911 iNa 49.

2) P s y c h o lo g ia za c z ę ła się p o słu g iw a ć meto*

d ą k o r e la c y i dop iero w cza sa ch n a jn o w sz y c h , Z prac, za jm u ją cy ch s ię k o rela cy ą w stosu n k u do p sy c h o lo g ii, n a le ż y obok w y ż e j w p rzy p isk u w y m ie n io n e j p ra cy B etza , w y m ie n ić W . S tern a D ie d iffe r e n tie lle P s y c h o lo g ie (rozd ziały X V I I I —•' X X ) i n a jn o w sz ą pracę B e tz a (w Z e its c h r ift f, a n g e w a n d te P s y c h o lo g ie , 1912. S tr. 65), w k tórej a u tor na k ilk u p rzy k ła d a ch d em on stru je sp o so b y d o g o d n e g o o b liczen ia w s p ó łc z y n n ik a k o r e la c y j­

n eg o ,

(5)

JYo 22 W SZECH SW IAT 391 bowiem okazało, że wszyscy ludzie, k tó ­

rzy posiadają niebieskie oczy mają jasne włosy, to korelacya byłaby zupełną i do­

datnią, a stopień korelacyjny równy -)- 1.

Gdyby natom iast z posiadaniem cechy a łączył się stałe brak cechy

b,

to otrzy­

malibyśmy równie korelacyę zupełna ale odjemna, a stopień korelacyjny równy

— 1. Rachunek korelacyjny komplikuje się je d n a k przez to, że w rzeczywistości cecha

a

lub

b

w najrozmaitszych w y stę ­ puje odcieniach. Ludzie należący do g r u ­ py blondynów będą się ze względu na jasność włosów między sobą różnili. To samo dotyczę cechy niebieskich oczów.

Chcąc ściśle naukowo sobie począć, trze­

ba wszystkie jedn o stk i według pewnej miary uporządkować w je d n y m szeregu ze względu na cechę

a,

w drugim ze względu na cechę

b.

Dopiero po takiem uporządkowaniu przystąpić można do obliczenia stopnia korelacyjnego.

Obliczania korelacyj nie przedstawia łyby w psychologii wielkich trudności, gdybyśm y mieli dobre metody psycho- metryczne, zapomocą których można upo­

rządkować jedn o stk i w szeregi. W nie­

których dziedzinach psychicznych, np.

w dziedzinie pamięci, pomiary są do p e­

wnego stopnia możliwe. Moglibyśmy np.

w tej dziedzinie zbadać, ja k a zachodzi korelacya między pamięcią liczb a p a­

mięcią zgłosek bezsensowych. Badania te moglibyśmy przeprowadzić w sposób dwojaki: albo stwierdzilibyśmy, ile cyfr i zgłosek w danym czasie osoba badana zdołała zapamiętać, albo mierzylibyśmy czas,- w jakim szeregi o stałej ilości cyfr i zgłosek osoba badana właśnie się n a ­ uczyła.

W coraz to większe trudności wikłamy się im dalej sięgamy w głąb psychiki.

J a k trudne byłoby np. obliczenie korela- cyi, zachodzącej między zdolnością do muzyki, a zdolnością do matematyki.

Tu bowiem brak nam wszelkich ścisłych kryteryów , na których podstawie mogli­

byśmy przeprowadzić podział ludzi na zdolnych lub niezdolnych. Ani ilość po­

mysłów, ani chyżość myślenia nie roz­

strzyga o przynależności do danej g r u ­ py; a i o tem zapominać nie należy, że

zdolności mogą być utajone. Jest rzeczą nieulegającą zapewne wątpliwości, że wielkie zdolności u k ry w ają się nieraz tam, gdzie się ich najmniej spodziewa­

my. Możemy sobie spokojnie pomyśleć, że jakiś pasterz gęsi ma wybitne zdolno­

ści do gry w szachy i pójdzie do grobu, za życia niemając ani razu sposobności użycia swych zdolności.

Korelacye, zachodzące między uzdol­

nieniami do geometryi, ary tm ety k i i al­

gebry obliczył W. Brown *), badając 83 uczniów średnich klas pewnej wyższej szkoły angielskiej. Z przytoczonych po­

niżej liczb na pierwszy rzut oka w yła­

niają się dwa odrębne typy geometrów i analityków. Korelacye wypadły bo­

wiem w sposób następujący:

algebra — arytm. 0,76 geom. —- arytm . 0,28 geom. — algebra 0,18.

Zaznaczyć tu chcę, że prawdopodobny błąd był w drugim i trzecim wypadku dość wielki tak, że współczynniki kore­

lacyjne 0,28 i 0,18 w skazują wątpliwy stosunek korelacyjny. Tak więc badania Browna doszły na statystycznej drodze do tego, do czego Poincare doszedł dro­

gą analizy czysto fenomenologicznej: do wyróżnienia ty p u geom etry (intuicyoni- sty) -i ty pu analityka (logika). Nie je s t również niemożliwe, że owe trzy katego- rye matematyków, tak zw. logików, for- malistów i intuicyonistów—które rozróż­

nia Klein—dałyby się ująć liczbowo; n a ­ leżałoby tylko metodę badań do tego sto­

pnia uczynić subtelną, by mogła n a ­ prawdę dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy w danym przypadku mamy przed sobą — a sprawa to bardzo nie­

u chw ytna — typ logiczny lub formali- styczny. Metody są podobne do wag: do subtelnych pomiarów potrzeba wag czu­

łych.

W końcu chcemy nadmienić, że psy­

chologia zdolności m atem atycznych od­

dać może znaczne usługi psychologii my­

l) W. Brown. An objective study of Mathe-

matical Intelligence. Biometrica. Tom 7, 1910,

Rozprawę tę znam tylko z referatu.

(6)

392 W SZECH SW IAT Ne 22 ślenia. Psychologia myślenia, stworzona

głównie przez t. zw. szkołę wtirżburską, jak o je d n ę ze swoich najw iększych zdo­

byczy podaje stw ierdzenie w świadomo­

ści wiedzy nieopartej n a w yobrażeniach oglądowych. Stw ierdzenie to ma donio­

słe znaczenie p raktyczne, gdyż p rz e s trz e ­ g a nas przed zb y tniem stosowaniem n a ­ uki oglądowej. Dotychczas eksperym en­

talnie nie zdołano w yk ry ć — i wogóle, zdaje mi się, k w e s ty i w te n sposób nie postawiono—czy nieoglądowe w yobraże­

nia odgrywają w m yśleniu je d n o stek r ó ­ żną rolę zależnie od tego, do jak ieg o t y ­ pu zmysłowego dana je d n o stk a należy.

S tatystyczne zbadanie tego związku b y ­ łoby p racą wdzięczną. A szczególnie dla naszego te m atu praca ta miałaby wielką wartość. Bo g d y b y śm y wiedzieli, że z j e ­ dnej strony zachodzi ścisły związek m i ę ­ dzy typem słućhow ym a ty p e m logicz­

nym (albo też formalistycznym), i że z drugiej stro n y ta k zwani słuchowcy posługują się w myśleniu sw em w zn a ­ cznie wyższym stopniu nieoglądowemi wyobrażeniami niż wzrokowcy, to posu ­ nęlibyśm y się w analizie m yślenia m a te ­ matycznego o duży k rok naprzód. Dziś je d n ak musimy ograniczyć się do p rz y ­ puszczeń, zaznaczonych zresztą ju ż w ca­

łym biegu myśli wywodów powyższych x).

Sądzimy, że różnice typów m a tem a ty cz­

nych w znacznej mierze polegają na tem, że myślenie danego osobnika doko­

nyw a się na zasadzie wyobrażeń nieoglą- dowych, gdy tym czasem w świadomo­

ści innego osobnika nieoglądowych w y ­ obrażeń brak. S nując dalej naszę hypo- tezę, rzeklibyśmy, że wyobrażeniami nie­

oglądowemi posługuje się ty p logiczny, że n atom iast myślenie typu g eo m etry cz­

nego zasadza się z reguły na w yobraże­

niach oglądowych. Być może, że nasze odróżnienie tłumaczy odrazę wielu m a te ­ matyków do ta k zw. „geom etryzow ania kw esty i m atem atycznej".

P r z y p u sz c z e n ie tó w y p o w ie d z ia łe m ju ż na in n e m m ie jsc u , z o k a z y i r o z p a tr y w a n ia o d c z y tu K iilp ego: „U ber d ie B e d e u tu n g d er m od ern en D e n k p s y c h o lo g ie “, Z ob. >;R u ch filo zo ficzn y '* . Maj

1912, • . . ■

O słuszności naszych przypuszczeń roz­

strzy g n ą przyszłe badania.

Stefan Blachowski.

O D Z I E DZ I CZ E NI U S Z T U C Z N I E W Y W O Ł A N Y C H ZMIAN W U B A R ­

W I E NI U Ł).

Jaszczurka murówka (Lacerta muralis) ma ubarwienie grzbietu szare z połyskiem metalicznym, szeroki ciemny pas od oka do nasady nogi tylnej; ten pas u samca je s t n a brzegach falisty lub zygzakowaty i prawie zawsze ma białe plamki. Na bokach w ystępuje u samca szereg łusk niebieskich; brzuch je s t czerwony lub przynajm niej rdzawo - plamisty. Samica różni się ciemniejszym pasem wzdłuż­

nym, k tó ry prócz tego ma brzegi równe i nie j e s t plamisty, jednostajnie szarą barw ą grzbietu i głowy i białą barwą brzucha. Samcy z białym brzuchem zda­

rzają się niekiedy, samice jed n ak z czer­

wonym nie w ystępują.

W podwyższonej tem peraturze (25°C) samice nabierają cech właściwych nor­

malnie tylko samcom. Brzuch przyjm uje barwę czerwoną, wcale nie bledszą niż u samców; barwa ta trw a przez cały rok, 0 ile działają stale zmienione warunki;

zmienia się tylko jej natężenie: w okresie rui j e s t ognisto czerwona, potem zwolna przechodzi w rdzawą, żółto - czerwoną 1 żółtawą. Samica z k u ltu ry w podwyż­

szonej tem peraturze odznacza się ponad­

to niebieskiem zabarwieniem boków, ta k jak to je s t u samców. Ta właściwość nie je s t je d n ak zmianą zasadniczą, lecz raczej ilościową, gdyż i u normalnych samic zdarzają się nieznaczne niebieskie plamki n a bokach. Co dotyczę przebie­

gu pasów n a grzbiecie, to stają się one faliste, ale i ta różnica nie j e s t ściśle określona, bo istnieją formy przejściowe

!) P a u l K am m erer. V ererb u n g erzw u n g en er F a rb v era n d eru n g en . I u. I I . M itteilu n g . A rch . f.

E n tw ic k lu n g sm e c h a n ik . T om X X IX , 1910,

(7)

Ma 22 W SZECHSW IAT 393 także w przyrodzie, mianowicie okazy

samic z południa mają przebieg pasów falisty, ja k u samców. Badacz w ten sposób wywołał sztucznie dwupostacio- wość samic murówki; jed n a forma ma brzuch czerwony, niebieskie łuski bo­

ków i falisty przebieg pasów grzbiet- nych, d ru g a—brzuch biały, przebieg pa­

sów przeważnie całobrzegi, bez niebies­

kich łusk po bokach. U samców dwu- postaciowość je s t zjawiskiem normalnem;

w przyrodzie bowiem, oprócz form o brzu­

chu czerwonym, są także formy o b rzu ­ chu białym, czarno plamistym; okazy t a ­ kie mają większe i połyskujące łuski boków.

Dziwnem musi się wydawać, że gdy u samic czerwone zabarwienie brzucha wywołuje w ysoka tem peratura, to samcy o czerwonym brzuchu w ystępują prze­

ważnie na północy, o białym na połud­

niu. Kammerer przypuszcza, że działa tu wpływ k ontrastu: na północy żyjące jaszczurki wybierają miejsca silniej n a ­ świetlone, te m p eratu ra działa na nie sil­

niej, gdyż są bardziej wrażliwe.

Je s t rzeczą znamienną, że każda sam i­

ca zmieniała w tem peraturze 25°C u b a r­

wienie ju ż w przeciągu roku; natomiast, przeniesiona do zwykłych warunków, po roku nie w ykazywała jeszcze wcale po­

wrotu do pierwotnego ubarwienia, a do­

piero w ciągu drugiego roku barwy za ­ czynały blednąc, w trzecim brzuch p rzy ­ brał odcień żółto-zielony z plamami czer- wonemi, wreszcie stał się prawie zupeł­

nie biały. Wskazywałoby to, że o ile właściwości nabyte schodzą się z drogą, po której dąży organizm w rozwoju po­

stępowym, to właściwości te są trwalsze, dłużej się opierają przeciwdziałającym czynnikom niż właściwości wrodzone.

Badacz krzyżował samice zmienione z normalnemi samcami we wszystkich 4-rech kombinacyach:

1) 9 z czerwonym brzuchem i $ z czer­

wonym brzuchem;

2) $ z białym brzuchem i cf z czerwo­

nym brzuchem;

3) $ z czerwonym brzuchem i'c? z bia­

łym brzuchem;

4) $ z białym brzuchem i d* z białym brzuchem.

Okazało się, że cecha nab y ta (czerwo­

na barw a brzucha u samicy) je s t dzie­

dziczna. Czerwona barwa brzucha u s a ­ micy w ystępuje tylko u okazów pocho­

dzących z tych krzyżowań, w których samica miała brzuch czerwony (1,3). N a­

tomiast czerwona barw a samca przenosi się wyłącznie na samców. Jakkolwiek do­

świadczenia robione były tylko nad dwo­

ma pokoleniami zwierząt, wnosić można, że cecha n ab y ta podlega praw u Mendla, mianowicie zwierzęta czerwone z czer- wonemi nie dają białych, tymczasem białe z białemi (4) dają czerwone; stąd wnio­

sek, że barwa biała j e s t cechą dominu­

jącą, czerwona regresywną.

Jaszczurka krasow a (Lecerta fiumana) ma grzbiet zielony lub brunatny: u sam ­ ca w ystępują plamki, u samicy pasy.

Niebieskie łuski z boków ciała są tylko u samca; barwa brzucha może być u obu płci biała, lub też je s t czerwona u sam ­ ca, żółta u samicy. W okresie rui b ar­

wy są najsilniejsze, u samicy szafrano­

wa, u samca wiśniowa.

Kamm erer użył do doświadczenia sam ­ ca o czerwonym brzuchu, samicy o żół­

tym. Przeniesione do niższej te m p era­

tu ry obie płci stają się jaśniejsze; grzbiet jasno zielony z jasno b runatnym rysu n ­ kiem, brzuch brudno biały. Wysoka te m ­ peratura powoduje występowanie cie­

mniejszych barw grzbietu, brzuch zaś nabiera u samca białej barwy.

Widoczne je st zatem, że bardzo wyso­

ka i bardzo nizka tem p eratu ra wywołują te same skutki; barw a biała brzucha u samicy L. muralis była wynikiem zi­

mna, u samca L. fiumana wynikiem pod­

wyższonej temperatury. Można ułożyć szereg barw brzucha obu jaszczurek, wy­

wołanych wpływem tem peratury; najniż­

szy stopień zajmie samica L. muralis, u której barw a biała je s t wynikiem niz- kiej temperatury; drugi stopień tworzy samiec L. muralis z północnych okolic, o czerwonym brzuchu i samica sztucznie zmieniona; barwa żółta u samicy L. fiu­

mana stanowi formę przejściową do b ar­

wy czerwonej. Samiec L. muralis z po-

(8)

394 W SZECHŚWIAT M 22 ludniowych okolic i samiec L. fiumana

sztucznie zmieniony ma barw ę białą, w y­

wołaną gorącem.

Zm iany w u b arw ieniu okazały się i tu nadzwyczaj opornemi n a działanie w a­

runków przeciwnych; dopiero w

2 7

a lata po przeniesieniu do warunków norm al­

nych zwierzęta zaczęły nabierać ja sn e g o odcienia b arw y czerwonej lub żółtej.

Kamm erer urządził krzyżowanie w 6 kombinacyach:

1) c? z czerwonym brzuchem i 9 z żół­

ty m brzuchem (zwierzęta normalne);

2) d” z czerwonym brzuchem i $ z b ia­

łym brzuchem (zmieniona przez nizką temp.);

3) c? z białym brzuchem (zmieniony przez nizką temp.) i $ z żółtym b rzu ­ chem;

4) z białym brzuchem (zmieniony przez nizką temp.) i $ z białym b rzu ­ chem (zmieniona przez nizką temp.);

5) z białym brzuchem (zmieniony przez wysoką temp.) i $ z żółtym b rzu ­ chem;

6)

c f

z białym brzuchem (zmieniony przez w ysoką temp.) i 9 z białym b rz u ­ chem (zmieniona przez nizką temp.).

Cecha nabyta, a więc biała barw a dzie­

dziczy się bez względu na to, czy była wywołana przez wysoką, czy nizką te m ­ peraturę. Powoli je d n a k ta cecha ulega zanikowi, o tyle, że rodzi się coraz mniej okazów o białej barwie brzucha i że b ar­

wa ta staje się coraz mniej czystą.

Z połączeń osobników białych i żół­

ty c h z białemi lub czerwonemi wynika, że barw a żółta z czerwoną nie dają bar­

wy białej, biała z białą mogą dawać czer­

woną. Samiec biały przenosi, w połącze­

niu z żółtą samicą,, cechę n a b y tą tylko na samców, samica biała z czerwonym samcem przeniosła cechę now ą w jednym przypadku na samca.

Doświadczenia czynione na jaszczurce zwince (Lacerta agilis) i n a jaszczurce zielonej (Lacerta yiridis) są niezupełne, gdyż zmiany dotyczą tylko jednego po­

kolenia zwierząt.

Samiec jaszczurki zwinki m a boki t r a ­ wiasto zielone, żółto-zielone lub niebie- sko-zielone, grzbiet b ru n atn y , samica zaś I

ma grzbiet i boki jasno szare. Barwa zielona u samca w ystępuje w okresie rui, następnie blednie i zanika. W tem p era­

tu rze podniesionej (30—37°C) zieleń bled­

nie ju ż w ciągu jednego roku i nie w y­

stępuje już potem; dwupostaciowość płcio­

wa została w tym p rzypadku zniesiona.

Podobna konwergencya w ynika u ja sz­

czurki zielonej, trzymanej w te m p eratu ­ rze 25°C albo też 30 — 37°C; dotyczę to ty lk o pewnych cech, mianowicie barwy podgardla. Samiec ma grzbiet je d n o ­ b arw n y zielony, podgardle niebieskie; sa­

mica grzbiet z plamkami lub pasami czar- nemi, podgardle żółte. W podwyższonej tem peraturze podgardle samicy nabiera b arw y niebieskiej, podgardle samca staje się nieco bledsze. W jeszcze wyższej tem peraturze blednie podgardle samca znaczniej i u obu płci w ystępuje barwa żółta.

Nasuwa się pytanie, czy nie nastąpiła tu k astracy a pod wpływem zbytniego ciepła; wiadomą je s t bowiem rzeczą, że zwierzęta kastrow ane w ykazują pewną konw ergencyę drugorzędnych cech płcio­

wych. Jednak tak zachowanie się zwie­

rząt, ja k też cechy anatomiczne dowodzą normalnego rozwoju gruczołu płciowego.

Standfuss wykonywał podobne do­

świadczenia nad motylem cytrynkiem (Rhodocera ramni) i apollo (Parnassius Apollo) a F rings nad pewną prządków ką (Cosmotriche potatoria). Przez podwyż­

szanie lub obniżanie te m p eratu ry otrzy­

mali oni jednakie ubarwienie skrzydeł u obu płci tych motyli, u których nor­

malnie samica ma skrzydła jaśniejsze.

Obaj przyjmują, że ilość jaj u samicy się zmniejszyła, że w ystąpiła zatem częścio­

wa kastracya.

Co do jaszczurki zwinki i jaszczurki zielonej w edług Kammerera może istnieć 1 podejrzenie częściowej kastracyi, je s t to je d n a k wyłączone dla obu poprzednich doświadczeń (Lacerta muralis i L. fiuma­

na). Tutaj zmiany w ubarw ieniu u w a­

żać należy za wyraz w wyższej tem pe­

raturze wzmożonej, w niższej obniżonej energii życiowej.

L au ra K aufm anów na.

(9)

JM® 22 W SZECHSW IAT

395

H . V I G N E B O N .

P R Z E K S Z T A Ł C A N I E SIĘ CIAŁ P R O M I E N I O T W Ó R C Z Y C H .

A. Debierne, prowadzący zajęcia prak tyczne w Sorbonie, wypowiedział w tych czasach odczyt o „przekształcaniu się ciał promieniotwórczych". Ów odczyt miał początkowo uzupełnić w^ykład o no­

wych badaniach nad promieniowaniem ciał promieniotwórczych, badaniach pro­

wadzonych przez p. Curie-Skłodowską, które w sk u tek nagłej choroby musiała odłożyć na czas nieograniczony. J e d n a k ­ że, ponieważ treść tego wykładu była blizka treści odczytu Nobla 1911 r., posłu­

gujem y się nim dla uzupełnienia wykła­

du Debiernea. Nie będziemy już w ra­

cali do części historycznej promienio­

twórczości, ani do sposobu, w jaki Cu-

• rieowie wydzielili kilka centygramów czy­

stego chlorku radu.

Ciało promieniotwórcze, takie ja k rad, stanowi ciągłe źródło energii, którego działalność objawia się przez wysyłanie promieniować. Z badań wielu fizyków (Giesela, Becąuerela, Curiego, R utherfor­

da, Villarsa...) wynika, że ciała promie­

niotwórcze mogą wysyłać promienie trzech rodzajów, nazwane przez Rutherforda pro­

mieniami a, (3, •{. Promienie (3, podobne do promieni katodalnych, zachowują się j a k pociski uzbrojone odjemnie, o masie 2 000 razy mniejszej od masy atomu wo­

doru (elektrony). Promienie a, podobne do promieni kanałowych Goldsteina, za­

chowują się ja k pociski l 000 razy cięż­

sze i uzbrojone dodatnio. *Wreszcie pro­

mienie y są podobne do promieni Roent­

gena. W ysłane promienie przechodzą przez kilka centym etrów ołowiu, wywo­

łują fosforescencyę platynocyanku baru, zabarwiają na kolor fioletowo - niebieski szkło naczyń zawierających przez czas pewien ciała promieniotwórcze i t. d.

W dodatku Curie wykazał, że rad stale wydziela ciepło w stosunku 100 małych kaloryj na godzinę, to jest, że 1 gram

! w ciągu godziny może stopić trochę wię­

cej niż gram lodu: to znaczne wydziela­

nie ciepła j e s t stałe, naw et po kilku la­

tach badania i całkowita energia, ja k ą w ten sposób rad wydziela je s t bardzo duża.

Pewne ciała promieniotwórcze działają jeszcze inaczej niż przez promieniowanie bezpośrednie: otaczające je powietrze zkolei samo staje się promieniotwórczem;

Rutherford twierdzi, że ta własność znajduje się w związku z wydzielaniem się gazu, z emanacyą, rozchodzącą się w powietrzu. Promieniotwórczość gazów zmniejsza się zresztą z czasem według prawa wykładniczego. Również i ciała stałe w styczności z powietrzem promie­

niotwórczem same stają się czasowo pro- mieniotwórczemi. J e s t to zjawisko pro­

mieniotwórczości indukowanej, która zre­

sztą również je s t niestała. Wreszcie, ja k to wykazali Ramsay i Soddy, rad je s t siedliskiem samorzutnego wytw arzania się helu.

To są najważniejsze zjawiska, zauwa­

żone w ciałach promieniotwórczych i któ­

rych następstw a odczuć można we wszy­

stkich gałęziach wiedzy. W fizyce rad je s t nowem narzędziem badań, źródłem nowych promieniowań, których badanie dało potwierdzenie teoryj elektronowych.

W chemii zjawiska te doprowadziły do stworzenia nowej metody badań pier­

wiastków, opartej na promieniotwórczo­

ści, uważanej za własność atomową ma­

teryi. W naukach biologicznych pro­

mienie radu zostały użyte do leczenia pewnych chorób (wilk, rak, choroby n e r ­ wowe). W geologii, przemiany ciał pro­

mieniotwórczych pozwoliły zdać sobie sprawę z tworzenia się skał, ocenić ich wiek, a nawet, co stanowi nieoczekiwa­

ny wynik, pozwoliły wprowadzić nowy czynnik w ta k złożone zagadnienie ognia wewnętrznego. Rzeczywiście, można było obliczyć, że do głębokości kilku metrów skorupa ziemska zawiera kilkaset ton radu, których istnienie zdradza stw ie r­

dzona promieniotwórczość wody deszczo­

wej, powietrza w zamkniętej piwnicy,

osadu w źródłach ciepłych i t. d. Ciepło

wydzielone przez tę ilość radu je s t wię­

(10)

396 W SZECHSW IAT JM® 22 cej niż w ystarczające do wynagrodzenia

straty ciepła kuli ziemskiej przez p ro ­ mieniowanie. Są więc dane na to, że zn a­

czna część ciepła kuli ziemskiej pocho­

dzi z tego źródła.

Badanie zjawisk promieniotwórczych stanowi nową gałąź nauki. Na ja k ich się ona opiera hypotezach i j a k hypotezy owe zostały sprawdzone, rozpatrzym y poniżej.

Promieniotwórczość polega n a dwu za­

sadniczych poglądach kierowniczych. Po- pierwsze promieniotwórczość, j a k p rzy ­ puszczał Curie, j e s t istotnie własnością atomową ch arak tery sty cz n ą dla pewnych atomów chemicznych dokładnie określo­

nych, ja k to wykazała Curie-Skłodowska, otrzym ując rad w postaci czystej soli i naw et metalu posiadającego w łasny cię­

żar atomowy, widmo i własności chemi­

czne.

Drugi pogląd zasadniczy polega na tem, że badane zjawiska pochodzą z przemian atomowych. Podług R utherforda i Sod- dyego energia wyzwolona pochodzi z samej substancyi. W tych w arunkach produktam i rozkładu byłyby z jednej stro n y pociski, a z drugiej stro n y ema- nacye i promieniotwórczość indukow ana, które są nowemi ciałami chemicznemi 0 rozwoju często prędkim i o mniejszym ciężarze atomowym, aniżeli ciężar pier­

wiastku, z którego pochodzą. Naprzy- kład gazy w zetknięciu z solą radu stają się promieniotwórczemi, Zawierając nowe ciało gazowe, emanacyę; ciała stałe, po­

siadające promieniotwórczość indukow a­

ną, otrzymały p ew n ą ilość atomów p ro ­ mieniotwórczych nowego ciała, radu A 1 t. d.

J e s t to więc prawdziwa teoryą prze­

m iany ciał prostych, ale nie taka, ja k ją pojmowali alchemicy; przyroda n ieorga­

niczna rozwija się bezwarunkowo z bie­

giem lat i podług praw niezmiennych.

Z tego punk tu widzenia je d n y m z n a j­

piękniejszych tryumfów teoryi było w y ­ kazanie, że pierw iastek chemiczny, do­

skonale określony, rad, powoduje u tw o ­ rzenie się innego pierw iastku również określonego, helu, że cząsteczki a w ysy­

łane przez rad z ładunkiem elektrycz­

n ym znajdują się w przestrzeni pod po­

stacią gazu helu.

Liczne badania, wykonane na pod sta­

wie tej teoryi, doprowadziły do poznania około 30 nowych pierwiastków, odróżnia­

ją cy ch się istotą ich promieniowania, drogą w ysyłanych cząsteczek i długością czasu ich trw ania i które można podzie­

lić na 4 rodziny według pierwotnej su b ­ stancyi, mianowicie rodzinę uranu, radu, toru i aktynu. Dwie pierwsze rodziny mogą zresztą być złączone w jednę, gdyż rad pochodzi zapewne z uranu. Oto na- przykfttd tablica rodziny rad u (str. 397).

W idzimy, ja k średnie czasy trwania różnych pierw iastków nie są do siebie podobne, zmieniają się bowiem od 1/500 sekundy do kilku miliardów lat. To też trzeba było Stworzyć specyalne metody, ażeby je módz ocenić.

E m anacya również stanowiła przedmiot specyalnych badań i jej ciężar atomowy, oznaczony przez Debiernea na zasadzie . j ej wypływ u przez wązki otwór, i przez

Ram saya zapomocą metody gęstości, zo­

stał uznany za wyraźnie rów ny 222.

Otóż, jeżeli przyjmiemy pojęcia prze­

miany, napiszemy:

Rad = Em anacya -j- Hel

i ciężar atomowy emanacyi musi być ró­

wny ciężarowi radu (226,4) mniej ciężar helu (4) to je s t 222,4. Zgodność z do>- świadczeniem j e s t znakomita, zwłaszcza jeżeli zwrócimy uwagę, że eksperymen- tatorowie mieli do czynienia z objęto­

ścią emanacyi, nieprzechodzącą dziesią­

tej części milimetra sześciennego. Zwra­

cając się do poprzedniej tablicy, dojdzie­

my do tego samego wniosku, i doświad­

czenie stwierdza, że ponieważ rad składa się z u ran u mniej 3 cząsteczki a (3 ato­

my helu), musi mieć ciężar atomowy od­

powiednio mniejszy od ciężaru uranu.

Idąc dalej, znajdziemy, że polon tracąc cząsteczkę a powoduje powstanie ciała o ciężarze atomowym 206,5. Otóż wła­

śnie ciężar atomowy ołowiu przedstawia się ja k o ostateczny koniec rozwoju.

A zatem jeden z pospolitych metalów,

którego wartość sprzedażna j e s t najniż­

(11)

JS*2 22 W SZECHSW IAT 397

S n b sta n c y a

Średni czas trw a n ia

1 R odzaj w y ­ sy ła n y c h prom ien i

D roga ty c h prom ieni

Ciężar a to m o w y

U r a n ...

R a d y o -u r a n ...1

U ran X ...

1

9.103 la t a 2,7 238,5

35,5 dnia

P,

f

J o n ...1 1

5.105 la t (?) a 2,8

R a d ...I E m a n a c y a ...1

R ad A ...

R ad B ...1 R ad C 1 i ...

2 900 la t « ,

p

3,5 226,5

5,5 dnia a 4,2

4,3 m in u ty 38,5 — 28,1 —

a

p

« ,

P,

Y

4,8

7,06

i R ad C, . . . . 2 -

P

R ad D ...

R ad E ...

R ad F albo p olon . .1

• /? V

21 Jat 6,9 dnia 202 dnie

P

P

a 3,8

P o t a s ...

P

39

R u b i d ...

P

85,1

sza, utworzony j e s t przez przyrodę z me­

talu w chwili obecnej najkosztowniej­

szego.

J a k się odbywają owe przemiany? Jest to tajemnica dręcząca i dotychczas nie­

zbadana. W ydaje się, że rozpad atomu odbywa się w jednej chwili; zachodzi wy­

buch atomu i cząsteczka a zostaje wyrzuco­

na je s t nazewnątrz z ogromną prędkością.

W dodatku owa przemiana wydaje się być stałą bezwzględnie niezależną od wa­

runków zew nętrznych i od sposobów działania, któremi człowiek rozporządza;

nie mają na nią wpływu: ani te m p era­

tura, k tó rą zmieniano od —180° do 1230°, ani odgłos sąsiednich wybuchów, ani mniejsze lub większe skupienie materyi, ani rozbrojenia elektryczne, ani najpo­

tężniejsze fale magnetyczne. Żadne z tych zjawisk nie mogło w jakikolwiek sposób zmienić prędkości przemiany.

Wymienione teorye, mimo że różnią się najzupełniej od poprzednio uznaw a­

nych, z łatwością przyjęte zostały przez

fizyków, chociaż posiadają stronę ta je ­ mniczą: dlaczego pewne atomy radu np.

ulegają natychniiastowej przemianie, gdy tymczasem inne istnieć będą bez zmia­

ny przez miliardy lat. Wszystkie poda­

wane dotychczas wyjaśnienia okazały się niewystarczającem i i jeżeli chcemy za­

stosować i tutaj jeszcze rachunek praw ­ dopodobieństwa i praw a przypadku, z ko­

nieczności będziemy musieli uznać is t­

nienie w ewnątrz atomu elementu nieła­

du, do którego te obliczenia stosować się będą.

Zatem w miarę, ja k przenikamy ta je ­ mnice materyi, objawia się nam ona j a ­ ko coraz bardziej złożona i atom, który wydawał się fizykom przeszłego stulecia ostatecznym składnikiem materyi, posia­

dającym budowę prostą i niezłożoną, u k a ­ zuje się oczom fizyków współczesnych jako nieskończony świat, objawiony nam przez naukę, a którego budowy zaledwie się domyślamy.

Tłum. H. G.

(12)

398 W SZECH SW IAT

j\r» 2 2

CZY S T A W K I W I E J S K I E SĄ S Z K O D L I W E DLA Z D R O W I A M I E S Z K A Ń C Ó W O K O L I C Z N Y C H

W każdej wsi praw ie znajdu je się staw wiejski (gm inny), a je st zw ykle ta k da­

w ny, ja k wieś sama.

Do niedaw nego czasu słu ży ły zazwyczaj ty lk o do pojenia bydła, m ycia naczyń, do gaszenia pożaru i t. p., dopiero w o statnim czasie włościanie w Galicyi coraz gorliw iej zabierają się do lepszego zu żytk ow ania s ta w ­ ków przez zarybianie ich karpiam i.

T eraz hygieniści w y stę p u ją z zarzutam i i tw ierdzą, że staw y w iejskie m ają wodę i brzegi zanieczyszczone; że podnoszą w yso­

kość wody g ru n to w e j; że do nich spływ ają różne szkodliwe odpływ y i ścieki; że w p ły t­

kich m iejscach tw o rzą się bagna; że się w nich m yje i czyści sp rz ę ty i wozy; że wreszcie w nich rozm nażają się larw y ko ­ m arów — że więc staw ki w iejskie mogą być szkodliwe zdrow iu okolicznych m ieszkańców .

W szystkie te z a rz u ty je d n a k nie są u z a ­ sadnione.

W oda staw ków w iejskich nie ma w cale | szkodliw ych w łaściw ości, lecz raczej dobre.

J e j barw a b ru n a tn a , lub zielona św iadczy o tem , że żyją w niej w ogrom n ych ilo­

ściach jednokom órkow e glony, k tó re jako p ro d u k t przem iany m atery i w ydzielają z sie ­ bie tlen, zużyw ający się przedew szystkiem na u tlen ian ie isto t o rg an iczn y ch do w ody w prow adzonych. Nie ma p rz y te m znacze­

nia, czy istoty te pochodzą z gnojow isk, czy je w iatr w pędza do wody z dróg w iej­

skich, lub też deszcz ulew ny spłókuje, czy pochodzą z naw ozu bydlęcego lub też z m y­

cia byd ła i czyszczenia sprzętów , lub w o­

zów, czy je też dzieci do w ody w rzucają.

T len służy dalej do o ddych ania m iliardom drobnej fauny żyjącej w wodzie staw k u ju ż to z ty c h isto t o rg a n ic zn y ch , ju ż też z ich p ro d u k tó w rozkładów lub pośrednio z isto t żyjących: b a k te ry j, m ający ch ta k w ielkie znaczenie w całej przyrodzie i w g o sp o d ar­

ce. N iem a staw k u , w k tó ry m b y b ra k o ­ wało drobnej fauny p rzerabiającej isto ty o r­

ganiczne do wody się dostające. S taw ek w iejski nie cuchnie zgnilizną. T y lk o ta wo­

da cuchnie, w k tó re j odbyw a się gnicie, najczęściej sk u tk iem b ra k u tle n u , ja k np.

w ściekach m iejskich, i w ro w ach z a w iera­

jący ch odpływ y fabryczne. T ak nigdy nie cuchnie staw wiejski, i tru d n o n aw et u w ie ­ rzyć, ja k olbrzym ie ilości is to t o rg a n ic z ­ ny ch w nim się p rzerab iają i p rz etraw ia ją .

B rzegi staw ków bynajm niej nie są zanie­

czyszczone, gdyż na nich znajdzie się ty lk o czasem nieco k ału drobiu, kąpiącego się w wodzie, lub też k ał b ydła podczas jego pojonia. K ał te n pozostaw iony na b rzegu w y sych a i pow ietrza nie zanieczyszcza, je ­ żeli zaś w padnie do wody, ulega przerobie­

niu, ja k to wyżej podałem . B łoto, po w sta­

jące sk u tk iem pędzenia bydła do wody, nie je s t bynajm niej bagnem , i je s t nieszkodliwe, ja k w szelkie b ło ta utw orzone z ziemi i wo­

dy, To też nieznany je s t ani jed en p rzy ­ padek w ytw orzenia się jak iej epidćm ii ze sta w k u wiejskiego, lub zachorow ania ludzi po spożyciu k arp ia w tak im staw k u złowio­

nego. W szelkie isto ty organiczne, mogące uledz gniciu, a w prow adzone do staw u w iej­

skiego ulegają przerobieniu zupełnem u, j e ­ żeli oczywiście nie są w prow adzone w ta k w ielkiej ilości, że fauna drobna przerobić i p rz etraw ić ich nie zdoła. N ie m ożna więc do staw ków w iejskich w puszczać odpływów z cukrow ni, kro chm alam i i inn ych fabryk.

Jeżeli staw ek wiejski założony je s t na dnie nieprzepuszczalnem , w tak im razie nie ma połączenia- z wodą g ru n to w ą, i gdyby się naw et bezpośrednio przy b u d y n k ac h m ie­

szkalnych znajdow ał, nikom u nie może stać się szkodliwym ; jeżeli zaś m a połączenie z wodą g ru n to w ą , to zw ierciadło wody w e­

dług poczynionych doświadczeń i n au k i, za­

wsze niżej leży od wody gru n to w ej p rz esią­

kającej brzegi staw k u , i stan wody w nim na wodę g ru n to w ą żadnego nie w yw iera w pływ u i zdrow iu szkodliwy być nie może.

B ag na zaw ierającego gnijące isto ty o rg a ­ niczne niem a wcale i nigdy w s ta w k u w iej­

skim . M uł wcale nie jest cuchnący i zd ro ­ w iu szkodliwy, gdyż stanow ią go n iep rz ero ­ bione przez drobną florę i faunę części, k tó ­ re nigdy nie gniją i nie cu chną, a są ty lk o glebą urodzajną dla roślin w sta w k u ro sn ą ­ cych.

N ad staw am i wiejskiem i rzadko kiedy zo­

baczyć można roje kom arów , gdyż ow ady te trzy m a ją się bagien. G dyby się je d n a k gdziekolw iek znalazły, te zarybienie sta w ­ ków karpiam i usu w a w szelkie niebezpie­

czeństw o i uciążliw ość, gdyż k arp ie do szczętu w yjedzą larw y kom arów .

S taw k i w iejskie nie są więc ani niebez­

pieczne ani szkodliwe dla zdrowia ludzkiego, m ożna je zakładać w dowolnej ilości i, za­

ry biając karpiam i, zw iększyć przez to bo­

g actw o narodow e.

D r. F. W .

(13)

N" 22 W SZECH SW IAT 399

Kalendarzyk astronomiczny na czerwiec r. b.

M erkury i W enus są ta k blizko słońca, że nie dają się obserw ow ać. M arsa widać ju ż tylko k ró tk o w ieczoram i, jak o czerwoną gwiazdę, z dnia na dzień zm ieniającą poło­

żenie w gwiazdozbiorze R aka.

Jow isz 1-go je s t w przeciw staw ieniu ze słońcem , przechodzi więo przez południk około północy i w idoczny je s t od zm ierzchu przez całą noc. Ś w ietna ta p lan eta niew y­

soko się jed n ak podnosi nad poziom, zajm u­

ją c pom iędzy gw iazdam i to samo położenie, co słońce późną jesienią.

S a tu rn w śro d k u m iesiąca zaczyna się w ydostaw ać z okolic zorzy porannej i świeci na wschodzie.

Pełnia księżyca 29-go; księżyc w pełni świecić będzie niezw ykle nizko.

T. B .

K R O N IK A NAUKOWA.

Obliczenie drogi komety Halleya. Obli­

czenie ostatniego p o w ro tu k om ety H alleya w ro k u 1910, dokonane przez dw u astro n o ­ mów z O bserw atoryum greenw ickiego, Co- w ella i C rom m elina, je s t bardzo ważnem zdarzeniem w dziejach astronom ii te o re ty c z ­ nej. W obliczeniu drogi kom ety H alleya zastosow ano nowy sposób, c h a ra k te ry sty c z ­ n y co do swej p ro sto ty , oraz znacznej do­

kładności w w ynikach. Od czasów Gaussa, H ansenna, fDnckego i in. w obliczeniu dróg kom et i p la n e t m ałych stosują następujący sposób: obliczają nasam przód ru c h kom ety, zakładając, że porusza się jedynie pod dzia­

łaniem siły przyciągania słońca, czyli, po jednem z przecięć stożkow ych, którego ognisko zajm uje słońce. N astępnie obliczają p e rtu rb a c y e , Czyli odchylenia od ścisłego ru c h u eliptycznego, spowodowane przez p rzyciąganie p lan et. Często, jeżeli badają ru c h k om ety w ciągu znacznie dłuższego czasu, to owe p e rtu rb a c y e grom adzą się sto ­ pniowo i ru c h k om ety coraz bardziej od­

chyla się od p rzy jętej poprzednio elipsy.

W ty m p rz y p ad k u w yznaczają now ą elipsę, k tó ra byłaby w zgodzie z ruchem kom ety w końcu danego okresu czasu; zapomocą tej nowej elipsy prow adzą dalsze obliczenia, dla n astępnego o kresu czasu i t. d. Czasami, zwłaszcza, w p rz y p ad k u dróg planet m a­

ły ch, sto su ją in ny sposób: zakładają, że k o ­ m eta porusza się w ciągu całego czasu ści­

śle po drodze eliptycznej, ty lk o położenie, k sz ta łt i rozm iary tej drogi podlegają, na- sk u te k p rzy ciągan ia planet, ciągłym zm ia­

nom; cała więc tru d n o ść zaw iera się w tem , ażeby obliczyć owe zm iany elem entów d ro ­ gi eliptycznej. W obu przypadkach, ja k widzimy, obliczają się p ertu rb a c y e zosobna:

w pierw szym sposobie obliczają p ertu rb a c y e spółrzędnych, w dru giem zaś — p ertu rb a c y e elem entów elipsy. Cowell i Crom m elin po ­ stąpili zupełnie inaczej. Coprawda, zaczęli oni od w yznaczenia drogi eliptycznej k o ­ m ety, leoz dlatego ty lk o, żeby znaleźć m o­

żliwie najdokładniej dw a ty lk o położenia kom ety: w dn. 16 i 18 listopada r. 1835.

Teraz, n a podstaw ie ty c h dw u położeń k o ­ m ety, poruszającej się pod działaniem p rz y ­ ciągania

8

ciał (słońca i 7 p lanet), należało w yznaczyć jej ru c h do ro k u 1910 włącznie.

W idać stąd, że ru c h kom ety nie został od­

niesiony do środka słońca, lecz do środka ciężkości całego u k ła d u słonecznego; działa­

nie słońca n a ru c h kom ety obliczono naró- wni z działaniem p lanet. Cowell dowiódł jeszcze, że w ystarcza znać dwa położenia k o ­

m ety, żeby w yznaczyć jej m iejsce w chwili dowolnej i z jakim kolw iekbądź stopniem do­

kładności. W ję z y k u m atem aty czny m w y ­ razim y to w następ u jący sposób: spółrzędne dw u miejsc kom ety będą tem i sześciu do- wolnemi stałem i, k tó re są niezbędne do w y ­ znaczenia ru c h u kom ety. Obliczono n a­

stępnie przyciąganie słońca i każdej z p la ­ n et na kom etę w

1

-ej i

2

-ej chw ili (16 i 18 listop.), i zapomocą łatw ego sposobu t. zw.

k w a d ra tu r m echanicznych, wyznaczono p o ­ łożenie k om ety w południe dn.

20

listopada;

dla tej 3-ej chwili znów zostało obliczone działanie przyciągające w szystkich mas p o ­ wyższych, — spółrzędne komet}'

2

-ej i

3

-ej chwili przy jęto jak o nowe dowolne stałe i zapomocą k w a d ra tu r m echanicznych w y ­ znaczono 4 położenie kom ety w dn. 22 li­

stopada i t. d. W ta k i sposób obliczano położenia kom ety oo każde dwa dni; n a stę p ­ nie, w m iarę coraz większego oddalania się kom ety od słońca, obliczenie w ykonyw ano co 4, co

8

dni i t. d. W końcu, począw ­ szy od dn. 2560 po przejściu peryhelium w r. 1835, położenie k om ety obliczano co każde 256 dni. Ja k ważne było nader do­

kładne obliczenie przyciągania p lan et, m o­

żna wnosić z tego, że gdyby nie zachodziło żadne przyciąganie i kom eta poruszała się po drodze z r. 1835, to jej pow rót n a s tą ­ piłby dopiero w lipcu r. 1912, czyli o 27 miesięcy później, niż w rzeozy samej. P rz y ­ ciąganie jednego ty lk o Jow isza przyśpie­

szyło pow rót k o m ety o 800 dni. Jednako­

woż okazało się, że pomimo ta k znacznej

dokładności w obliczeniach, kom eta przeszła

przez peryhelium nie w dn. 16 kw ietnia,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Powyższa punktacja zakłada, że wynik będzie podany w postaci uproszczonej - za po- danie wyniku w postaci rażąco nieuproszczonej, stracisz 0.2 punktu.. Przypominam, że N

Jeśli podasz bezbłędnie oba kresy i poprawnie określisz przynależność jednego z nich do zbioru, otrzymasz 0.5 punktu... Powyższa punktacja zakłada, że wynik będzie podany w

[r]

Roczniki Obydwóch Zgrom adzeń św.. „Szara kam ienica”. K lasztor i zakład naukow o-w ychow aw czy ss. Zb.. Sroka).. Sroka) Tygodniowy plan zajęć alum nów w

Praktyk automatyzowania czynności umysłowych należy dopatrywać się co 

że w dwóch doświadczeniach nie stwierdzono takiego efektu. W ydalanie azotu z moczem, orientacyjny wskaźnik metabolizmu białka, nie zmieniał się w czasie

Wydaje mi się, że większość filozofów powie, że przezwy- ciężenie podziału jest niemożliwe: analitycy stwierdzą, że egzystencjalizm jest tylko poezją, a

A kt porodu przyspieszają rów nież bioklim atyczne czynniki... nych męskich