• Nie Znaleziono Wyników

Tom XIX.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XIX."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ \V S Z E C II S \V I A T A “ . W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8, k w artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenum erow ać można w R edakcyi W szechśw iata i we wszyst­

kich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią P an o w ie:

Czerwiński K., D eike K., D ickstein S., Eism ond J ., Flaum M., H o y er H. Jurkiew icz K., K ram sztyk S ., K w ietniewski W t., Lewiński J ., M orozewicz J ., N atanson J ., Okolski S., S tru m p fE .,

T u r J., W ey b erg Ż., Zieliński Z.

Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g.

6

do

8

wiecz. w lokalu redakcyi

_A.c3.res E e d a k c y i : ISTralso-wrslrie - ^rzed.no.Ieście, iŃ T-r 6 6 .

0 rozwoju metod fizyki teoretycznej w now szych czasach. *)

W ubiegłych stuleciach postępy nauki były owocem pracy umysłów wybranych.

Były one ciągłe, ale powolne, na podobień­

stwo nieustannego w zrastania starego m ia­

sta przez nowe budowle skrzętnych i przed­

siębiorczych obywateli. W iek obecny, wiek pary i telegrafii, wycisnął swe piętno nerwo­

wej, gorączkowej działalności także i na po­

stępie nauk. Szczególnie rozwój nauk przy­

rodniczych w nowszych czasach podobny je st do rozwoju nowożytnych m iast am ery­

kańskich, które w kilku dziesiątkach la t przeobrażają się niekiedy ze wsi w miliono­

we m iasta.

L eibnitz słusznie uchodzi za ostatniego, co był jeszcze w stanie skupić ca łą wiedzę swe­

go czasu w jednej ludzkiej głowie. W praw ­ dzie i w nowszych czasach nie brakło uczo­

nych, którzy ogromem swej wiedzy podziw wzbudzali. Dość wymienić H elm holtza, któ­

ry zjednakow em mistrzowstwem opanował

]) W ykład prof. L udw ika Boltzm ana na p o ­ siedzeniu ogólnem zjazdu przyrodników i lekarzy niem ieckich w Monachium we wrześniu 1 8 9 9 r.

! cztery różne gałęzi wiedzy : filozofią, m ate­

m atykę, fizykę i fizyologią. A le były to mniej lub więcej pokrewne gałęzi całej ludz­

kiej wiedzy, k tó ra sięga dalej, znacznie dalej.

Skutkiem tego olbrzymiego, ciągle i gw ał­

townie wzrastającego obszaru naszej wiedzy pozytywnej, n astąpił w umiejętności podział pracy, sięgający aż do drobnych szczegółów, niemal taki, ja k w fabryce nowoczesnej, gdzie np. jeden zajm uje się tylko wymierzaniem, drugi tylko krajaniem , trzeci tylko w tapia­

niem Ditek węglowych do lam p żarowych.

Taki podział pracy jest dla szybkiego postę­

pu umiejętności z pewnością korzystny, je st jednakże równie rzeczą pewną, że tkwi w nim wielkie niebezpieczeństwo. Z a tra c a się bowiem przy tem pogląd na całość, nie­

odzowny dla każdej idealnej pracy umysło­

wej, skierowanej do odkrycia rzeczy nowych, a chociażby tylko do nowego skojarzenia sta­

rych myśli. Aby temu niedostatkowi o ile można zaradzić, je s t rzeczą pożyteczną, żeby ci, którzy zajm ują się tą cząstkową pracą naukową, dawali od czasu do czasu naukowo wykształconej publiczności pogląd n a rozwój tej gałęzi wiedzy, którą upraw iają.

Spraw a ta połączona je st z niemałemi

trudnościam i. Nieskończony prawie łańcuch

wniosków i doświadczeń, zmierzających do

(2)

402 WSZECHŚWIAT N r 26 pewnego wyniku, je st tylko dla tego przej­

rzysty i łatwo zrozumiały, kto za zadanie życia obrał sobie przebieganie tego właśnie szeregu pojęć. Rzecz u tru d n ia jeszcze ta okoliczność, źe d la uproszczenia wysłowienia się i ułatw ienia przeglądu wprowadzono wszędzie wielką, ilość nowych nazw i uczo­

nych wyrażeń. Otóż prelegent nie może wyjaśnianiem tych wszystkich nowych pojęć wyczerpywać cierpliwości swoich słuchaczy nim jeszcze przystąpi do właściwego przed ­ miotu, a znowu bez tych pojęć tylko z tru d ­ nością i nieudolnie rzecz przedstaw ić zdoła.

Nie należy także popularności w ykładu uwa­

żać za rzecz główną. Doprow adziłoby to do obniżenia ścisłości wniosków, do zrzeczenia się tej ścisłości wogóle, k tó ra się s ta ła epite­

tem fizyki i niem ałą jej chlubą. W y b ierając więc za tem at wykładu przedstaw ienie popu­

larne rozwoju fizyki teoretycznej w nowszych czasach, uczyniłem to ze świadomością, że celu w tej doskonałości, w jakiej go widzę w duchu, osięgnąć nie zdołam , że potrafię tylko nakreślić w grubych zarysach rzeczy najważniejsze, a znowu, wspom inając dla zupełności tu i ówdzie o rzeczach zbyt zn a­

nych, nadużyję może cierpliwości słuchaczy.

Głów ną przyczyną nagłego postępu fizyki w najnowszych czasach je s t bezwątpienia wy­

nalezienie i udoskonalenie najb ard ziej p rzy ­ datnej metody badania. N a polu doświad- czalnem p raca odbywa się prawie a u to m a ­ tycznie, a badaczowi pozostaje tylko dokła­

dać niejako coraz nowego m ateryału, ja k tkacz nowej przędzy n a w a rsztat m echanicz­

ny. I tak fizyk tylko coraz nowe ciała musi badać ze względu na ich lepkość, opór elek­

tryczny i t. d., następnie powtórzyć pomiary w tem p eratu rze wodoru ciekłego, potem w tem peraturze pieca M oissana; podobnie dzieje się w wielu zagadnieniach chemii.

P raw da, że potrzeba jeszcze dość bystrości, aby wynaleść te właśnie w arunki doświad­

czalne, które zapew niają pożądany skutek.

W metodach fizyki teoretycznej rzecz nie je st tak prosta; jednakże pod pewnym wzglę­

dem i tu można mówić o pracy a u to m a ­ tycznej.

T a wysoka wartość m etody właściwej tłu ­ maczy, że poczęto zastanaw iać się nietylko

nad rzeczami, lecz także nad m etodą nasze­

go myślenia; pow stała t. zw. teorya pozna­

nia, k tó ra pomimo pewnego posmaku starej, dziś potępionej metafizyki, ma dla nauki bardzo wielkie znaczenie.

Rozwój naukowy metody je s t niejako szkieletem, który dźwiga postęp całej nauki;

dlatego w dalszym ciągu mego wykładu po­

łożę na pierwszym planie rozwój metod, a osięgnięte wyniki naukowe wplotę tylko dla ich wyjaśnienia. W yniki są łatwiej zro­

zum iałe i bardziej znane, podczas gdy zwią­

zek metodyczny najwięcej wym aga objaśnień.

Szczególniej ponętną je s t rzeczą w p rzed­

stawieniu historycznem skierować wzrok na rozwój nauki w tej przyszłości, której z po­

wodu krótkiego życia ludzkiego dożyć nie będzie nam dane. W yznaję, że w tym wzglę­

dzie ograniczyć się muszę n a przeczeniu.

Nie poważam się odchylić zasłony okryw ają­

cej przyszłość, lecz podam powody, które — ja k mi się w ydaje—powinny przestrzedz przed pewnemi, zbyt pośpiesznemi wnioskami o nauce przyszłości.

Jeżeli przypatrzym y się bliżej przebiegowi rozwoju teoryi, spostrzeżemy najpierw, że rozwój ten nie był wcale tak ciągły, jakby oczekiwać należało, lecz że owszem je s t tam pełno przerw , a przynajm niej, że rozwój nie odbywał się na najprostszej, przez logikę wskazanej drodze. Pew ne metody wydały często najpiękniejsze wyniki i nie jed en sądził zapewne, że rozwój nauki aż do nieskończo­

ności nie będzie polegał n a niczem innem, tylko n a ciągłem stosowaniu tej metody.

Tym czasem pokazuje się, że m etoda się wy­

czerpała, a więc usiłuje się wynaleść nowe, całkiem odmienne. W tenczas zwykle po­

wstaje w alka między zwolennikami starej metody a nowatoram i. Przeciwnicy uw aża­

j ą stanowisko pierwszych za przestarzałe, z którem się ju ż liczyć nie potrzeba, a na no­

watorów sp ad ają znowu grom y, jak o na b u ­

rzycieli prawdziwej, klasycznej nauki. J e s t-

to zresztą proces, który nie ogranicza się do

fizyki teoretycznej, lecz pow tarza się w hi-

storyi rozwoju wszystkich gałęzi czynności

ducha ludzkiego. Niejeden sądził zapewne

w czasach L esynga, Szylera, G etego, źe

przez ciągły rozwój idealnego, przez tych

(3)

mistrzów upraw ianego kierunku poezyi, po­

trzebom lite ratu ry dram atycznej zaradzono po wszystkie czasy, podczas gdy dzisiaj szuka się całkiem odmiennych metod poezyi d ra ­ m atycznej, a właściwej może jeszcze wcale nie znaleziono.

W podobny sposób impresyoniści, secesyo- niści, plenerzyści przeciwstawiają się starej szkole m alarskiej a muzyce klasycznej, m u­

zyka przyszłości. Nie będziemy się więc dziwili, że fizyka teoretyczna nie jest w yjąt­

kiem z tego ogólnego praw a rozwoju.

O pierając się n a pracach pierwotnych licz­

nych, genialnych filozofów przyrody, G ali­

leusz i Newton stworzyli gmach nauki, który należy uważać za właściwy początek fizyki teoretycznej. N ew ton ze znakomitym skut­

kiem przyłączył do tej budowy teoryą ruchów ciał niebieskich. Uważał każde ciało nie­

bieskie za punkt m atem atyczny, ja k też szczególniej gwiazdy stałe w istocie się przed­

staw iają w pierwszem przybliżeniu.

Między każdą p a rą ciał niebieskich miała działać w kierunku linii łączącej siła przy­

ciągania, odwrotnie proporcyonalna do kw a­

dratów z odległości. P rzedstaw iając sobie, źe tem u samemu praw u podlegająca siła jest także czynna między każdą p arą cząsteczek dowolnego ciała, i stosując praw a ruchu, które wyprowadził ze spostrzeżeń nad ciała­

mi ziemskiemi, zdołał wyjaśnić ruchy wszyst­

kich ciał niebieskich, ciężkość, przypływ i odpływ, i wszystkie odnośne zjawiska na podstawie tego sam ego praw a. Ze względu na te wielkie rezultaty następcy Newtona usiłowali wszystkie inne zjaw iska przyrody wyjaśniać podług metody Newtona, jedynie zestosownem i zmianami i rozszerzeniami. Z a- stosowując sta rą , jeszcze od D em okryta po.

chodzącą hypotezę, przedstaw iali sobie ciała jak o skupienia bardzo licznych punktów, t. j. atomów. M iędzy każdą p arą atomów, oprócz Newtonowskiej siły przyciągania, m usiała być czynna jeszcze inna siła, k tó ra w pewnych odległościach m iała działać od­

pychająco, w innych przyciągająco, ja k w łaś­

nie do wyjaśnienia zjawisk było najdogodniej.

Z rachunku w ypadła tak zwana zasada za­

chowania siły żywej. K ażdym razem , gdy zostanie wykonana pewna praca, t. j. gdy

j

pu nk t przyłożenia siły zrobi pewną drogę w kierunku działania siły, musi powstać pew­

na ilość ruchu, której wartość mierzy się wyrażeniem matem atycznem , zwanem siłą żywą. D okładnie ta sam a ilość ruchu ob­

jaw ia się w istocie, skoro siła działa równo­

miernie na wszystkie cząstki ciała, np. pod­

czas wolnego spadku, przeciwnie zawsze mniej, gdy tylko niektóre cząstki ulegają działaniu siły, a inne nie, ja k podczas tarc ia, podczas uderzania się ciał. W e wszystkich procesach ostatniego rodzaju powstaje za to ciepło. Wygłoszono przeto hypotezę, że cie­

pło, które przedtem za m ateryą uważano, je st tylko ruchem względnym nieregularnym najmniejszych cząstek ciała, którego nie można dojrzeć, bo cząstek widzieć nie można, który jednakże udziela się cząstkom naszych nerwów, i przez to wzbudza uczucie ciepła.

Stw ierdziła się konsekwencya teoryi, że ilość wydzielonego ciepła musi być zawsze dokładnie proporcyonalna do straconej siły żywej, co się nazywa prawem równoważności siły żywej i ciepła. Przypuszczono dalej, źe w ciałach stałych każda cząsteczka drga około pewnego położenia równowagi, a kon- figuracya tych położeń określa właśnie stały k sz ta łt ciała. W cieczach ruchy cząsteczek są ta k żywe, że przesuw ają się one obok sie­

bie; parowanie zaś pow staje przez całkowite oderwanie się cząsteczek od powierzchni ciał tak , że w gazach i parach cząsteczki po­

ru szają się przeważnie po liniach prostych, jak wystrzelone kule. T ak wyjaśniało się w sposób prosty istnienie ciał w trzech sta­

nach skupienia, jakoteż wiele faktów z fizyki i chemii. A że z licznych własności gazów wynika, że ich cząsteczki nie mogą być punk­

tam i materyalnemi, więc przypuszczano, że są skupieniami takich punktów, otoczonych może jeszcze osłoną eteru.

Oprócz cząsteczek ważkich, z których się ciała składają, przyjęto bowiem jeszcze ist­

nienie m ateryi złożonej z daleko drobniej­

szych atomów, t. zw. eteru świetlnego i zdo­

łano zapomocą regularnych poprzecznych fal jego wyjaśnić prawie wszystkie zjawiska św iatła, które przedtem Newton przypisyw ał emanacyi osobnych cząstek m ateryi św ietl­

nej (świetlika). Pozostaw ały wprawdzie jesz­

cze niektóre trudności, ja k np. zupełny b rak

podłużnych fal w eterze, które przecież we

(4)

404 W SZECHŚWIAT N r 26 wszystkich ciałach ważkich nietylko istnieją,

ale nadto główne m ają znaczenie.

Znajom ość naszę faktów z dziedziny elek­

tryczności i m agnetyzm u rozszerzyli olbrzy­

mio G alyani, Y olta, O erstedt, A m pere i wie­

lu innych, a F a ra d a y doprowadził ją do ca­

łości, do pewnego stopnia wykończenia. Ten ostatni wykrył stosunkowo m ałem i środkam i tak ą mnogość nowych faktów, że długo się wydawało, jakoby przyszłość ograniczyć się m usiała tylko do wyjaśnienia i praktycznego zastosowania tych odkryć. Z a przyczynę zjawisk elektro-m agnetycznych uw ażano od- daw na szczególne płyny elektryczne i m agne­

tyczne. Amperowi udało się wyjaśnić ma- j gnetyzm zapomocą prądów molekularnych elektrycznych, przez co przypuszczenie pły­

nów magnetycznych stało się zbyteczne, a W ilhelm W eber wykończył teo ry ą płynów elektrycznych, uzupełniając j ą tak, że wszyst­

kie dotychczas znane zjaw iska elektrom agne­

tyzm u w prosty sposób wyjaśnić się daw ały.

W tym celu w yobrażał sobie, że płyny elek­

tryczne sk ład ają się, podobnie ja k ciała zwy­

czajne i eter, z bardzo drobnych cząstek i że między cząstkam i elektrycznem i są czynne całkiem analogiczne siły, ja k między cząst-.

kam i innych ciał, z tą m odyfikacyą, że siły czynne między k ażdą p a rą cząstek elektrycz­

nych m iały także zależeć od ich względnej prędkości i przyśpieszenia. Podczas gdy więc w pierwszych czasach przyjmowano obok zwyczajnych ciał tak że istnienie m ate- ryi ciepła, św iatła, dwu płynów m agnetycz­

nych i dwu elektrycznych, te ra z w ystarczała zwyczajna m aterya, dwa m agnetyczne i dwa elektryczne płyny. W yobrażano sobie, że każda z tych m ateryj sk ład a się z atomów i wydawało się, że zadanie fizyki n a całą przyszłość miało ograniczyć się do ustalenia praw a d ziałan ia sił, którem i atom y z odleg­

łości wzajemnie na siebie d z ia ła ją i n a cał­

kowaniu równań, wynikających ze wszystkich tych wzajemnych działań pod odpowiedniemi w arunkam i początkowemi.

T aki był stopień rozwoju fizyki teoretycz­

nej na początku moich studyów . Ja k ż e ż wie­

le zmieniło się od tego czasu! Z apraw dę, gdy p atrzę wstecz na cały ten rozwój, na | wszystkie przew roty, wydaje mi się, że je- j stem starcem , który dużo przeżył na nauko- | wem polu! Z ostałem sam jeden z tych, któ- !

rzy stare teorye całą duszą obejmowali, a przynajm niej jestem jedyny, który na korzyść ich według sił walczy. Uważam so­

bie za zadanie życia przez wedle możności jasne, logiczne uporządkow anie rezultatów stare j klasycznej teoryi przyczynić się w mia-

| rę sił moich do tego, aby to wszystko, co według mego przekonania w niej tkwi do­

brego i na zawsze pożytecznego,—a je st tego nie m ało,—nie m usiało być kiedyś odkryw a­

ne powtórnie. A nie byłoby to w nauce pierwszym tego rodzaju przypadkiem.

P rzedstaw iam się więc Panom jak o reak- cyonista, k tó ry wobec nowatorów zachwyca się sta rą klasyczną teoryą, lecz sądzę, że nie jestem ślepy n a zalety nowych rzeczy, któ­

rym oddam sprawiedliwość w dalszym ciągu mego wykładu; albowiem wiem dobrze, że, ta k ja k każdy, widzę przez moje okulary rzeczy w barw ach przedmiotowych.

Pierw szy a ta k na opisany system naukowy był wymierzony na najsłabszą jego stronę, na teoryą elektrodynam iki W ebera. Teoryą ta je s t niejako kwiatem pracy umysłowej tego genialnego badacza, który przez swe liczne w pom iarach elektrodynam icznych i gdzieindziej złożone idee zaskarbił sobie nieśm iertelne zasługi około nauki elektrycz­

ności. Lecz teoryą ta obok całej bystrości i m atem atycznej elegancyi m a tak znaczne znam iona sztuczności, że zawsze tylko nie­

liczni zapaleni zwolennicy wierzyli w jej prawdziwość bezwarunkową. Przeciw tej

| teoryi zwrócił się M axwell, uznając zresztą te z zastrzeżenia zasługi W ebera.

W pracacli M axw ella należy rozróżnić dwie strony : 1) część, odnoszącą się do teo ­ ry i poznania, 2) część, specyalnie fizyczną.

| W pierwszym względzie M axwell przestrze­

gał, aby nie sądzić, że pewne zapatryw anie się na przyrodę je st jedynie prawdziwe tylko z tego powodu, że szereg konsekwencyj tego zapatryw ania potwierdziło doświadczenie.

| Maxwell wykazuje na przykładach, że często

| m ożna grupę zjawisk wyjaśnić dwuma zu­

pełnie odmiennemi sposobami, z których oba ca łą grupę równie dobrze przedstaw iają.

Dopiero gdy przybędą nowe dotychczas nie­

znane zjawiska, okazują się zalety jednego

sposobu wyjaśniania przed drugim , a ten

sposób będzie może 'm usiał ustąpić miejsca

trzeciem u po wykryciu nowych faktów.

(5)

Podczas gdy nie tyle może sami twórcy, ile późniejsi przedstawiciele starej fizyki k la­

sycznej rościli sobie p re te n sją , że poznali prawdziwą istotę rzeczy, Maxwell chciał, aby jego teoryą pojmowano jedynie tylko jako obraz natury, ja k o —ja k się w yrażał—a n a ­ logią m echaniczną, która w obecnej chwili wszystkie zjawiska pozwala połączyć w n a j­

bardziej jednolitą całość. Zobaczymy, jak wielki wyływ wywarło to stanowisko M ax- wella na dalszy rozwój teoryi. Maxwell p o ­ mógł natychm iast tym teoretycznym ideom do zwycięstwa przez rezultaty praktyczne.

W idzieliśmy, że wszystkie znane podówczas zjaw iska elektrom agnetyczne objaśniano przy pomocy teoryi W ebera, wediug której elek­

tryczność składa się z ciałek, które bez żad­

nego pośrednictwa wprost na siebie oddzia­

ływają. Pobudzony przez idee F a ra d a y a , Maxwell rozwinął teoryą, wychodzącą z prze­

ciwnego stanowiska. W edług tej teoryi każ­

de ciało elektryczne albo magnetyczne dzia­

ła tylko na bezpośrednio z niem sąsiadujące cząstki ośrodka, wypełniającego c a łą prze­

strzeń; cząstki te działają znowu na sąsied­

nie i tak działalność przenosi się do najbliż­

szego ciała. D otychczas znane zjawiska można było wyjaśnić również dobrze zapo­

mocą obu teoryj, lecz Maxwellowska sięgała poza sta rą teoryą. W e d łu g niej bowiem musiałyby powstać w ośrodku ruchy falowe, odbywające się dokładnie według praw r u ­ chu falowego świetlnego, gdyby się udało wywołać dość szybko przebiegające ruchy elektryczności. Maxwell sądził, że w cząst­

kach ciał świecących odbywają się nieustan­

nie nagłe ruchy elektryczności, a drgania przez nie w ośrodku wywołane są właśnie światłem . Ośrodek, pośredniczący w d z ia ­ łaniach elektrom agnetycznych, staje się przeto identyczny z eterem świetlnym; mo­

żemy go więc nazywać tem sam em imieniem, chociaż musi posiadać liczne odmienne w łas­

ności, aby był zdatny na pośrednika elektro­

magnetyzmu.

Dlaczego nie m ożna było tego rodzaju drg ań spostrzedz w dotychczasowych do­

świadczeniach n ad elektrycznością, da się może uzmysłowić w sposób n a s tę p u ją c y : Przyłóżm y dłoń do spoczywającego w ahadła i podnieśmy je powolnie, naciskając dłonią;

następnie opuszczajmy je aż do położenia

równowagi i dłoń usuńmy. W ahadło zrobi­

ło, postępując za dłonią, pół wahnięcia, lecz dalej nie w aha się, bo udzielona mu p ręd ­ kość jest zam ała.

Oto drugi przykład. Teoryą przyjmuje, że gdy szarpniemy strunę, jeden punkt s tru ­ ny zostaje wyprowadzony z położenia równo­

wagi, a następnie i ca ła stru n a sam a sobie pozostawiona. Ja k o student nie wierzyłem tem u, lecz sądziłem, że potrzeba strunie udzielić nadto uderzenia; gdy bowiem strunę palcem wygiąłem, a następnie palec w tym kierunku, w którym stru na drgać m iała, szybko usunąłem , stru n a m ilczała. Nie uwzględniałem tego, że w porównaniu do prędkości drgań struny usunąłem palec za- powolnie i wskutek tego j ą zatrzym ałem .

Podobnież zbyt powolnie w dotychczaso­

wych doświadczeniach przem ieniały się stany elektryczne w porównaniu z olbrzym ią p rę d ­ kością przenoszenia się elektryczności. Otóż H e rtz, po uciążliwych próbach przedw stęp­

nych, których myśl przewodnią zupełnie szcze­

rze wyjawia, znalazł pewne warunki, w k tó ­ rych stany elektryczne ta k szybko peryodycz- nie się zmieniają, że pow stają fale, dające się spostrzegać. J a k wszystkie spostrzeżenia ge­

nialne, doświadczenia H e rtz a są bardzo p ro ­ ste. Pomimo to nie mogę się zajmować nawet terni prostemi szczegółami doświadczalnemi.

T e fale, otrzym ane przez H e rtza zapomocą rozbrojeń elektrycznych, nie różnią się wca­

le, ja k Maxwell przepowiedział, jakościowo od fal świetlnych. A le ja k wielka je s t róż­

nica ilościowa! J a k w głosie wysokość to ­ nu, tak w świetle b arw a zależy, ja k wiado­

mo, od ilości drgnień. W świetle widzial- nem granicam i ilości drgnień są : około 400 bilionów n a sekundę dla św iatła czerwonego widma, 800 bilionów dla skrajnego fiołkowe­

go. J u ż dawno wykryto fale, których ilość drg ań jest około 20 razy mniejsza, niż sk ra j­

nych czerwonych i fale o ilości drgnień 3 r a ­ zy większej, niż skrajnych fiołkowych. F ale te są niewidzialne, lecz pierwsze z nich, ta k zwane pozaczerwone, u jaw niają się przez skutki ciepła, drugie, pozafiołkowe, przez skutki chemiczne i wywoływanie fosfore- scencyi. W falach, wywołanych przez H e r­

tza, ilość drgnień nie wynosiła więcej niż 1000 milionów na sekundę, a następcy H e r­

tza otrzymywali d rgania 100 razy szybsze.

(6)

406 WSZECHSWIAT N r 26 Rozum ie się samo przez się, że tak powol­

nych drgań nie można bezpośrednio widzieć okiem. H e rtz wykazał ich istnienie zapomocą mikroskopijnie m ałych iskierek, k tóre one wzbudzały w stosownie urządzonych p rze­

wodnikach, nawet w znacznych odległościach.

Przewodniki te możnaby więc uw ażać za oczy dla d rg a ń H ertzow skich. Zapom ocą | tych środków H e rtz stw ierdził teo ry ą M ax-

J

wella aż do najdrobniejszych szczegółów, J a chociaż próbowano także z teoryi d ziała­

nia na odległość dojść do d rg a ń elektrycz­

nych, to jednakże o wyższości teoryi M ax- wella wkrótce przestano powątpiew ać. A jak wahadło wychyla się w przeciw ną stronę poza położenie równowagi, ta k n ajsk ra jn ie j­

si zwolennicy nowej teoryi zaczęli w końcu mówić o mylności wszystkich poglądów starej klasycznej teoryi fizyki. L ecz o tem póź­

niej. Tymczasem zastanowim y się jeszcze nieco nad tem i świetnemi odkryciam i.

(C- d. nast.).

P rzełoży! za upow ażnieniem autora D -r F ra n c isze k T om aszew ski.

O lb rzy m y roślinne.

W przysw ajaniu sobie danych co do wiel­

kości i ilości przedm iotów, ja k ie zwykł przy­

taczać opis naukowy, napotykam y nieraz znaczne trudności,— wyobraźnia nasza z a ­ zwyczaj trudno przedstaw ia sobie istotne znaczenie liczb i wymiarów. D rogą porów­

nywania dochodzimy tu niekiedy do praw ­ dziwych niespodzianek: jezioro W iktoryi J w Afryce równikowej pokryłoby przeszło po- i łowę K rólestw a Polskiego; gdyby N il miał swe źródła pod Kairem , tedy jego uście przy- | padałoby np. za P etersburgiem ; n a jeziorze i Genewskiem stanąćby m ogła dogodnie cała ludność E uropy i A fryki (licząc 1 m 2 po- | wierzchni na człowieka); ulice Londynu, wy- I ciągnięte w jednę linią, sięgałyby pewnie od

j

Londynu do Ceylonu i t. p. Pożytecznem więc może będzie pomówić tym razem o wy­

m iarach, do jakich dochodzić m ogą rośliny;

pojęcie olbrzym a nie je s t oczywiście czemś naukowo ściśle określonem, wszelkie przeto

rośliny, przechodzące wielkością zwykłą n o r­

mę swych siostrzyc będą tu uwzględnione.

Wodorosty. Kom órki, zazwyczaj tak dro b ­ ne, że do ich b adan ia a naw et oglądania nie­

odzowny jest m ikroskop, w jednokom órko­

wym wodoroście C aulerpa dochodzą do 10 i więcej cm długości. Z pokroju pojedyncza kom órka (Jaulerpy przypom ina rośliny wyż­

sze, plecha jej zróżnicowała się jakby na ło­

dygę, liście, korzenie. W odorost (wieloko­

mórkowy) Lessonia, rosnący w oceanie pół­

kuli południowej, z postaci je s t podobny do wierzby p łacz ące j: „łodyga” o 20 cm g ru ­ bości na wysokości 3 m rozgałęzia się obficie, z „gałęzi” zwisają „liście”, dochodzące do 70 cm długości. W odorost M acrocystis py- rifera (najdłuższy ze znanych roślin), żyjący w oceanie między Ziem ią O gnistą a Nową Zelandyą dochodzi do 200— 300 m (podług C onstantina— M erveilles de la n atu rę—i do 500 m = prawie 1/2 wiorsty) długości; w yra­

s ta od płytkiego przy wybrzeżach dna, roz­

r a s ta się poziomo pod zwierciadłem wód, podtrzym ywany w wodzie przez pęcherze pławne, wydęte w nasadzie lancetowatych jego „liści” .

G rzyby. P urchaw ki z rodzaju Lycoper- don (L. boyista) dochodzą do 50 cm średnicy, a L . horrendum , spotykany w Rossyi, m a do­

chodzić niekiedy do 1 m średnicy (Constan- tin 1. c.)

Paprocie. W cieplejszym klimacie wyra­

s ta ją nieraz w okazałe kłodziniaste drzewa.

K łodziny ich najczęściej grube, ja k ram ię ludzkie, zazwyczaj nie rozgałęziają się wcale;

dopiero z wierzchołka w yrasta rozeta wiel­

kich pierzastych liści. Z pokroju paprocie drzewiaste przypom inają palmy. Niegdyś takich było więcej (epoka węglowa); te a ry ­ stokratyczne rody roślinne w długim biegu tysiącoleci s k a r la ły . . . Podobnież okazałe- mi były niegdyś :

S k r z y p y ,—dziś tylko gatunek am erykań­

ski E ąuisetum giganteum , czepiający się in ­ nych roślin, dochodzi do 10 m długości.

Iglaste. P ó l wieku temu anglik L obb od­

krył w hrabstw ie Calaveros na S ie rra N eva- da gaj olbrzymich drzew szyszkowych, zwa­

nych obecnie mamutowemi (S eąuoja s. W el-

lingtonia gigantea). W obwodzie milowym

znajduje się tam około 90 olbrzymów; p o ­

szukiwacze zło ta nadali każdemu osobnikowi

(7)

imię własne. G ru p a, zwana Rodziną, składa się z pary rodziców i 24 dzieci. „Rodzic”, oddawna powalony, m iał (Douglas) 144 m wysokości, 35 m obwodu pnia. W artość drzewa oszacowano przeszło na 5 000 rub.

„S tary kaw aler” , rozczochrany przez burze, pędzi żywot sam otny (Leunis, Figuier). Na wystawie powszechnej w Chicago znajdował się pień drzewa mamutowego; na jego obwo­

dzie 40 ludzi mogło stać wygodnie. Z wy­

cinka pnia obliczono w B erlinie wiek drzewa na 1 387 lat. W Kalifornii okaz Seąuoi, do 30 to obwodu liczący, wypadał na linii pro­

jektow anej szosy. Przebito tedy w pniu olbrzym a tunel, dogodny do przejazdu omni­

busu parokonnego. Pomimo tego w andal- skiego środka, korona drzewa zielenieje do­

tychczas majową, świeżością. Miejscowość n a zachód zbocza S ie rra Nevada z kilku­

dziesięciu gajam i Seąuoi rząd St. Zjednoczo­

nych ogłosił za własność narodową.

P a lm y średnio dochodzą do 30 m wyso­

kości, Oeroxylon andicola nawet do 57. I n te ­ resującą je s t historya poznania pewnej palmy o olbrzymich owocach, Lodoicea Sechellarum.

N a brzegi Maledywskie ocean wyrzuca dzi­

waczny owoc olbrzymich rozmiarów, t. zw. ko­

kos morski. N ajw iększą długość (Schumann, Gilg „Pflanzenreich”) podają na 40 cm , największą szerokość (K oerner v. M arilau n — Pfłanzenleben) na 32,6 cm ,największą grubość 22 cm, waga 15 leg. Kokosy morskie stano­

wiły wyłączną własność ksiąźęcia Maledywów, każda sztuka była mu odnoszona; książę b rał ją sobie, obdarzał nią innych władców lub sprzedaw ał. P ub ary z tego owocu zro ­ bione, złotem i srebrem ozdobione, chroniły od tr u c iz n ... C esarz R udolf I I za tego rodzaju p u h ar zapłacił 12 000 mk. Dopiero B ourdonnaie odkrył palm ę rodzącą te owoce na Seszelach. P alm a Lodoicea Sechellarum , rosnąc n a wybrzeżach, gubi niekiedy ciężkie swe owoce do oceanu, gdzie prąd morski w oceanie Indyjskim znosi je na na pnw.

ku Maledywom.

C orypha um braculifera, palm a cejlońska, słynie z największego ze znanych kw iato­

stanu, wypuszcza go z wierzchołka swego dopiero po kilkudziesięciu latach życia i po upływie kilku tygodni um iera. K w iatostan tej palmy ma 14 w wysokości, 12 w szero­

kości, sk łada się z milionów kwiatów. Trzci­

na hiszpańska, k tórą wyplatane są krzesła, pochodzi z palm, zwanych rotangiem ; łodygi ich dochodzą do 200 to długości; pierzaste ich liście m ają wyśmigi zadzierzyste, k o l­

czaste, z ich pomocą rotang czepia się innych drzew w dziewiczych lasach zwłaszcza Azyi południowej.

T ra w y . Skrom ne roślinki, zdobiące n a ­ sze trawniki i pożyteczniejsze od nich rośliny zbożowe, m ają pod zwrotnikami krewniacze ustroje, w yrastające okazale. T rzcin a cu­

krowa o źdźble, wypełnionem słodkim rd ze­

niem, dochodzi do 5 m wysokości, bam bu­

sy— do 40 m; a pożytek z bambusów je s t niemały : ze ździebeł bambusowych, splecio­

nych rotangiem , n a Filipinach znajdujem y zbudowane domy, miłe, bo przewiewne; mo­

sty, tratwy, parkany, rury, m aszty, cybuchy, laski, wędki, flety, meble i t. p — wszystko to bywa wyrabiane z bam busu, a młode wypust­

ki bambusów są jadalne, jak o warzywo.—

Krewniakiem turzyc je st papyrus; gęstwie tej rośliny na moczarach i rzekach Afryki środkowej wstrzym ują nieraz parowce. Z n a­

nym sposobem egipeyanie z papyrusu otrzy­

mywali niezwykle trw ały papier.

Liliowate. Tu należą hodowane u nas często draceny. Ja k o Smocze-drzewo drace­

na może zająć miejsce pomiędzy olbrzymami.

H um boldt widział pod O rotaw ą okaz, sięga­

jący 23 m wysokości, o pniu, m ającym 15 to obwodu. Scalona burza obaliła niedawno tego olbrzyma, świadka wielu tysiącoleci.

Również u nas hodowana agaw a o wielkich mięsistych liściach po wielu latach wzrostu wypuszcza pęd kwiatonośny w ciągu kilku zaledwie dni dorastający 10 to wysokości.

D w uliścienne. K asztany (jadalne) dosię­

gają niekiedy wielkich rozmiarów i bywają długowieczne. N a zboczach E tn y , słynny z epizodu Jo an n y Aragońskiej K asztan S tu K oni ma pień o obwodzie 52 m, wiek kilka tysięcy la t D ąb w departam encie C harente Inferieure o 9 to średnicy pnia zawiera w wy­

drążonym pniu dogodny pokoik.

Krewniaki morw, gatunki rodzaju F icus—

baniany, rosną w Indyach wschodnich. N a­

siona, roznoszone przez ptaki, p rz y rastają do gałęzi drzew; z nasion w yrastają rośliny nadrzewne, wypuszczające aż do ziemi g ru ­ biejące z czasem korzenie pow ietrzne,—roz­

ro sła korona banianu okrywa nieraz wieś

(8)

408 W SZECHŚW IAT N r 26 całą, a kolum nada słupiastych korzeni s ta ­

nowi istny las, złożony z jednego drzewa.

Drzewo zaś, na którem w yrósł banian, od­

cięte przez potężniejszego in tru z a od pokar­

mu i światła, obum iera i niknie.

N a spokojnych zatokow atych wodach wiel­

kich strum ieni południow o-am erykańskich (Am azonki, Orinoco, dopływów) rośnie słyn­

ny grzybień—Y ictoria regia; liście Victorii dochodzą, do 2 w średnicy, wielkie ptaki czaplowate przechadzają się po nich poważ­

nie, liście unieść mogą do 35 kg. K w iaty wielkie białoróżowe pięknie pachną.

Drzewo ślazowe— B a o b a b —w A fryce sły­

nie z tego, że zaledwie 5 m wysoki pień dochodzi nieraz do 30 m obwodu. K onary zaś baobabu miewają i 20 m długości,—owo­

ce kształtu melonów („m ałpi chleb”) są j a ­ dalne.

K rajobrazow a roślina T u rk iestan u E ury- angium Sum bul (baldaszkowa) d o ra sta do 4 m wysokości.

Najwyźszem drzewem ze znanych je s t E u- calyptus am ygdalina — rozdręb au stralsk i, dochodzi bowiem 152 m wysokości (jak 25-piętrowy dom w S tan ach Z jednoczo­

nych). N ajw iększe zaś kw iaty m a pasorzy- tujący na korzeniach drzew sfery gorącej R afflesia ( l m średnicy) o woni cuchnącej (przynęta owadów). Owoce dyni olbrzymiej (C ucurbita maxima) dochodzą do 100 kg wagi.

W k ra ju naszym znajduje się sporo wspa­

niałych okazów drzew; niedawno „O grodnik polski” prosił o nadesłanie do redakcyi pew­

nych (nie przesadnych) wiadomości o takich drzewach.

„D rzew a moje o j c z y s t e .. . .

. . . czy dotąd żyjecie?

Czy żyje w ielk i B aublis, w k tórego ogrom ie, W iekam i w ydrążonym , jak b y w dobrym dom ie, D w unastu lu d zi m ogło w ieczerzać za stołem ? I tam , na U krainie, czy się d otąd w znosi P rzed HoJowińskich domem, nad brzegam i R osi, L ipa tak rozrośniona, że pod je j cieniam i Sto młodzieńców , sto panien szło w taniec p aram i”.

(P a n T adeusz).

W . Je zierski.

0 w egetafyanizm ie nowoezesnym.

Spraw a w egetaryanizm u ustawicznie po­

w raca jako tem at rozpraw naukowych. Z jed - nej bowiem strony w egetaryanie bronią wy­

trw ale tez swoich, a z drugiej zaś nauka 0 żywieniu czyni nieustanne postępy. Od fizyologii jedynie spodziewać się możemy jasnej i niedwuznacznej odpowiedzi na m nó­

stwo pytań z zakresu dyetetyki; to też w mia- rę jej postępów pozbywamy się wielu przesą­

dów, odkrywamy zdrowe zasady w niektó­

rych z dawien daw na odziedziczonych poglą­

dach i rozświetlamy zagadnienia życia, które bez pomocy fizyologii rozstrzygane były w kolei czasów w sposób niepewny, chwiejny 1 nieścisły.

Fizyologowie i hygieniści wielokrotnie zaj­

mowali się spraw ą wegetaryanizm u. P rze d kilku laty pomieściliśmy obszerną o tym

! przedmiocie rozprawę we Wszechświecie.

Pow racam y doń dziś, bo od owego czasu przybyły nauce nowe a zajm ujące m ateryały, z którem i zapoznać się warto. Głównym przewodnikiem naszym w artykule niniej­

szym będzie znany hygienista, prof. F e rd y ­ nand H ueppe ').

I.

Czy organizm ludzki, ja k tw ierdzą wege­

taryanie, przystosowany je s t wyłącznie do straw y roślinnej? Oto pierwsze nasuwające się pytanie. Zwolennicy pokarmów roślin­

nych u trzym u ją bowiem, że nasze zęby siecz­

ne doskonale n ad a ją się do ro z d ziera n ia liści i traw , że zęby trzonowe odpo­

wiednie są do rozcierania ziarn, a prze­

wód pokarmowy wyśmienicie je s t przysposo­

biony do zużytkowania takiego pokarm u.

Sam i wszakże w egetaryanie bynajm niej nie postępują w myśl tych swoich twierdzeń, gdyż nie zadaw alają się surowemi roślinami, lecz przyrządzają sobie swój pokarm przy pomocy sztuki kucharskiej, ta k go zm ienia­

ją c , że ich zęby zupełnie już nie m ają spo-

*) F erdynand H ueppe : D er moderne Y ege-

| tarianism us. Berlin, 1 9 0 0 .

(9)

sobności do wykonywania naturalnych n ieja­

ko swych zadań. A z drugiej strony, gdyby znów mięso miało być dla uzębienia naszego m ateryałem nieodpowiednim, to przecie sztu­

ka kuchenna pozwala nam zmienić je w taki sposób, abyśmy z tego powodu szkód żad­

nych nie ponosili.

Przewód pokarmowy u człowieka znacznie je st krótszy niż u zwierząt roślinożerczych i zajmuje miejsce pośrednie między mięso- żernemi a czysto roślinożernemi zw ierzęta­

mi. M ałpy antropoidowe, które uzębieniem swem bardzo są zbliżone do zwierząt roślino­

żernych, których długość kiszek również o d ­ powiada straw ie zielonej, pożerają najchęt­

niej ptaki i inne drobne zwierzęta.

W egetaryanie powołują się często na to, że historya rodu ludzkiego wskazuje, jakoby w egetaryanizm był jedynym naturalnym spo­

sobem życia. Nowsze wszakże dowody a n ­ tropologiczne zd ają się wprost temu prze­

czyć. W myśl zdobyczy antropologii z cza­

sów ostatnich początków człowieka szukać należy nie w krajach zwrotnikowych, lecz przeciwnie na północy. Rozmieszczenie geo­

graficzne zwierząt, wspólne dla Azyi, Europy i Ameryki, w związku z faktam i czysto geo- logicznemi, wskazuje, że w okresie trzeciorzę­

dowym, kiedy A zya jeszcze w części była od­

dzielona od Europy, a ta o statn ia była po­

łączona z A fryką, na północy istniał most lądowy pomiędzy E uropą a A m eryką. W tych w arunkach czasowych i miejscowych, pod ko­

niec epoki trzeciorzędowej nauka dzisiejsza godzi się upatryw ać moment pow stania isto­

ty ludzkiej. I zdaje się, że właśnie podów­

czas, kiedy zewnętrzne warunki życia stały się mniej przyjazne dla organizmów roślino­

żernych, kiedy owoce drzew nie mogły już dać dostatecznego pożywienia, musiały po­

wstać organizmy, które z drzew zejść były zmuszone na ziemię, a od owoców i korzeni przejść do straw y zwierzęcej.

Podczas epoki dyluwialnej widzimy w E u ­ ropie człowieka ju ż ze wszystkiemi właści- wemi mu cechami fizycznemi i spotykamy go jak o myśliwego, godzącego na m am uta, gdy w E uropie zapanow ał klim at chłodny, suchy, lądowy. Człowiek pierwotny zachodnio eu­

ropejski, przodek aryjczyka i m ieszkańca wybrzeży m orza Śródziemnego jest w owe czasy wyłącznie myśliwym i rybakiem.

I wcześnie już posiadł sztukę najważniejszą, obchodzenia się i krzesania ognia, co w n aj­

ważniejszej sprawie życia, w sprawie żywie­

nia się, czyni go panem, nieobawiającym się grozy natury. Można w przybliżeniu ocenić, że epoka ta odległa je st od nas na mniej więcej pięćdziesiąt la t tysięcy.

Nie był to wszakże jeszcze najgorszy okres w w arunkach życia pod względem b ra ­ ku pożywienia roślinnego. Około dwudziestu tysięcy la t tem u jeszcze raz n astąp iła epoka ] lodowa, w której przodek nasz na dobre dopiero był zmuszony do straw y mięsnej.

Z czasów, które nastąpiły później, kiedy

j

człowiek za reniferem pociągnął dalej na północ, mamy znów dowody jego zajęć k uli­

narnych, świadczące o przyrządzaniu potraw mięsnych.

N astaje potem dla europejczyka północne­

go nowy okres kamienny, w którym je s t on

j

jeszcze przeważnie myśliwym, lecz popraw ia już broń swą i narzędzia, oswaja zw ierzęta i jako pasterz poznaje prócz mięsa produkty

j

trzody swojej i s ta ra się je zużytkować. P o ­ wstaje w ten sposób rolnictwo i hodowla po-

| żytecznych roślin i zapewne po długim do-

| piero czasie zboże staje się chlebem po­

wszednim człowieka.

Człowiek azyatycki, o ile w zimniejszych przebywał klim atach, najpewniej podobny przeszedł szereg rozwojowy; stepy azyatyckie od czasów najdawniejszych znane są jako siedliska ludów koczujących i pasterskich.

Ludów roślinożernych w ścisłem znaczeniu tego wyrazu nie było tam nigdy. N iektóre wszakże ludy azyatyckie, które, przebywając w olbrzymich nizinach rzecznych, wcześnie znalazły pobudkę do hodowli roślin użytko­

wych, zawczasu też poznały rozm aite zboża.

T rudno powiedzieć, od jakiego czasu zboże, zwłaszcza ryż, stało się przeważnym p o k ar­

mem tych ludów. A le wobec powolnego rozm nażania się i rozsiedlania ludności i utrudnień, napotykanych w żywieniu się mięsem, należy przypuścić, że w eg etary a­

nizm jak o powszechny sposób żywienia i u tych ludów nie je s t starszy nad jakie dwa do trzech tysięcy lat.

Wszystko przem awia za tem , że człowiek w E uropie od samego początku swego byto­

wania ludzkiego był mięsożerny, że po okre­

sie mięsożerstwa,liczącym kilkadziesiąt tysię-

(10)

410 WSZECHSW1AT N r 26 cy la t n astąp ił Łokres ja k ic h pięciu tysięcy |

lat, w którym stopniowo przeszedł do straw y mieszanej. W obec tych twierdzeń nauko­

wych twierdzenie niczem nie p oparte wege- taryan, że człowiek z n atu ry swej je st owoco- i roślinożerny, je st wprost niedorzeczne.

I I .

P rzy doskonałej zdolności przystosowywa­

nia się organizm u ludzkiego odpowiednią, jest zatem straw a mięsna, zarówno ja k mieszana i roślinna, i wszystko zależy ostatecznie od warunków n aturalnych i społecznych, w ja ­ kich się człowiek znajduje. Ż aden sposób żywienia nie może być uważany za wyłącznie i jedynie naturalny, a o istotnej wartości każdej straw y rozstrzy g ają z jednej strony w arunki życia ludzkiego, ta k wielce różne w różnych strefach i w arstw ach ludności, a z drugiej postulaty fizyologiczne, bez k tó ­ rych nie można należycie zdać sobie sprawy z potrzeb m ateryalnych organizmu.

Czegóż wogóle potrzeba nam w pokarm ie, aby ciało nasze rosło, utrzym yw ało się w sta ­ nie zdrowia i wykonywało swe czynności?

Niewiele mamy do powiedzenia n a tem miejscu o w o d z i e , niezbędnej przy wszel­

kiej straw ie. J e s t ona już w dostatecznej ilości zaw arta w samym pokarm ie, albo d o ­ dajem y j ą przy przyrządzaniu potraw , albo wreszcie pobieram y oddzielnie w postaci n a­

pojów. W spomnimy tylko mimochodem, że ludność miejska wogóle zadużo pija, przez co niekiedy znacznie osłabia się siła traw ie­

nia, zależna od stopnia stężenia soków t r a ­ wiących. D rugim środkiem pokarmowym są s o l e , które złączone z m ateryam i organicz- nemi istotny w ywierają wpływ na budowę organów ustroju. W ystarczy tu wszakże nadmienienie, że sole potasu i sodu wchodzą w skład wszelkich soków i tkanek organ icz­

nych, że sole żelaza pierw szorzędne m ają znaczenie dla składu krwi, sole wapnia dla budowy kości, fluorek w apnia szczególnie dla struktury zębów i t. d. Wogóle je d n a k nie potrzebujemy dbać o dowóz dostatecznej ilości soli; mamy je zazwyczaj w ilości wy­

starczającej w zwykłych pokarm ach naszych.

W yjątek niekiedy tylko stanowi sól kuchen­

na, której z powodu osobliwego jej znacze­

nia fizyologicznego umyślnie dodawać mu­

simy.

M aterye pokarmowe, które dla życia czło­

wieka dorosłego m ają rozstrzygające z n a ­ czenie zarówno pod względem fizyologicznym ja k ekonomicznym, złożone są z b i a ł k a , t ł u s z c z u i w o d a n ó w w ę g l a . Te bo­

wiem związki chemiczne sk ład ają ciało nasze i one jedynie umożliwiają swemi przeobraże­

niami sprawność życiową. W iadom o pospo­

licie, że ciało ludzkie zawiera białko i tłuszcz.

A le i wodany w ęgla—związki składem che­

micznym podobne do mączki i cuk ru —zn aj­

du ją się w u stro ju naszym, np. jako t. zw.

m ączka zwierzęca (glikogen), jako cukier mięśniowy i zwłaszcza jak o cukrowa część składow a (rodnik, g ru p a chemiczna węglo­

wodanowa) białka.

Pouczające w wysokim stopniu są badania nad ilościami tych składników organicznych, pobieranem i przez w egetaryan. Podamy tu liczby przeciętne, otrzym ane z badań g ro ­ m adnych nad ludźmi, żyjącemi w rozmaitych warunkach. T ak w ięc: 1) tkacze bawarscy, żywiący się straw ą roślinną (ciężar ciała = 57 kg) pobierają dziennie przeciętnie 65 g białka, 49 g tłuszczu i 485 wodanów węgla;

2) japończycy (c. ciała = 50 kg), badani przez Scheubego, 90 g b iałka, 12 tłuszczu i 452 wod. węgla; 3) irlandczycy (cięż. ciała

= 65 kg) 130 g białka, 25 tłuszczu i 1330 g wod. węgla; 4) włościanie w Bawaryi górnej (cięż. ciała 75 kg) 143 g białka, 108 tłuszczu i 788 wod. węgla; 5) górnicy w N assau (cię­

żar ciała 67 kg) 133 g białka, 113 g tłuszczu i 634 g wodanów węgla; 6) włoscy robotnicy w cegielniach (cięż. ciała 65 kg) 167 g biał­

ka, 117 g tłuszczu i 675 g wod. węgla.

Z tych liczb surowych już widać, przy po­

rów naniu czterech pierwszych g ru p ludzi, którzy są czystymi wegetaryanam i, z dwiema ostatniem i, w których mieszczą się ludzie o straw ie przeważnie roślinnej—że różnice w ilościach białka nie są takie znaczne, jak i różnice w ilościach pobieranego tłuszczu;

p r/y porównywaniu zaś wodanów węgla wy­

stęp u ją różnice bardzo znaczne. Należy przeto zaraz zauważyć, żę i przy sposobie życia wegetaryańskim trzeba się wystrzegać jednostronności. Ilości wodanów węgla b a r­

dzo są różne, zależnie od tego, czy podstawę

żywienia stanowią ziemniaki (irlandczycy), czy

(11)

chleb (tkacze i górnicy), m ąka (włosi i góruu- bawarczycy) lub ryż (japończycy).

Lecz nietylko tak rozumieć to trzeb a, źe np. w egetaryanin żyjący przeważnie ryżem nie je s t w stan ie przejść wprost do strawy ziemniaczanej, lub człowiek nawykły do ziem­

niaków do straw y m ącznej, ale i sam sposób 1 przyrządzenia jednego i tego samego środka pokarmowego tak bywa różny, że np. japoń- | czyk przy swojej straw ie ryżowej może być syty, gdy tym czasem przy naszym sposobie przyrządzania ryżu ta sam a ilość nie nasyci go bynajmniej. T rzeb a zrozumieć, że wszel­

ki pokarm nietylko odpowiednio musi być chemicznie złożony, lecz nadto dawać musi uczucie sytości, n a co rozstrzygająco wpływa | nawyknienie człowieka od najwcześniejszych la t życia.

I I I .

P ra g n ą c porównywać rozm aite sposoby ży- wienia, należy pod względem praktycznym stwierdzić stosunek pomiędzy białkiem a g ru ­ pami bezazotowemi (wodany węgla + tłusz­

cze). Ponieważ wszelako wartość odżywcza tłuszczu i wodanów węgla, a także rozm ai­

tych gatunków tych ostatnich (cukier, mącz­

ka) je s t różna nietylko w zależności od za­

wartości atomów węgla, ale także od sposo­

bu, w ja k i węgiel związany je s t w cząsteczce i rodnikach rozm aitych, przeto w oddzielnym szeregu doświadczeń należało określić, w j a ­ kich granicach poszczególne środki pok ar­

mowe mogą się wzajem zastępować w ustro­

ju naszym. Stosunek odnośny nazywamy izodynamią.

Z badań głównie H ubnera wynika, że 100 g tłuszczu równoważą w naszem ciele ; 234 g cukru trzcinowego albo 221 g mączki; j 100 g cukru trzcinowego odpowiadają więc 94,4 g mączki i że w tych właśnie sto su n ­ kach te bezazotowe środki pokarmowe mogą się wzajemnie w straw ie naszej zastępować.

Umożliwia nam to wyrazić tłuszcze i wodany węgla w jednej niejako jednostce, np. jako mączkę. M ożna zatem przeciwstawić białko jako pokarm azotowy związkom bezazoto- wym (tłuszczom, cukrowi lub mączce), wsku­

tek czego zyskujemy uproszczenie praktycz­

ne, ułatw iające oryentow auie się.

Zw łaszcza rozległe badania w tym kierun­

ku były dokonane na zwierzętach użytko­

wych, bo spraw a ich żywienia pierwszorzęd­

ne m a znaczenie dla gospodarstwa rolnego.

T ak np. okazało się, że dla nierogacizny stosunek najodpowiedniejszy wynosi 1 b iał­

ka : 5,5 mączki; przy stosunku 1 : 3, lecz także przy stosunku 1 : 9 zw ierzęta chudną.

Gdy wykonamy odpowiedni rachunek dla ludzi w rozmaitych w arunkach, otrzymamy :

białka mączki

dla mięsożernego eskimosa . . . . 1 : 2,9 dla bawarczyka przy straw ie m ie­

szanej ... 1 : 5,3 dla japończyka, żywiącego się ry­

żem ... L : 5,3 dla bawarczyka, żywiącego się

przeważnie straw ą roślinną . . 1 : 7 dla tkacza— wegetaryanina . . . . 1 : 9 dla ir la n d c z y k a ...1 ; 10,6

W idać, że nasza straw a mieszana daje zu­

pełnie taki sam stosunek ja k straw a jap oń­

czyka, i że wogóle na podstawie tysiącolet- nich doświadczeń zarówno w E uropie jak w Azyi jeden i ten sam stosunek okazuje się praktycznie najodpowiedniejszym. Jeszcze przy stosunku 1 : 7 straw ę za dość odpo­

wiednią uważać należy, choć trzeb a tu uwzględnić, że do większej masy pokarm u organizm musi być przyzwyczajony od n aj­

wcześniejszego dzieciństwa, bo w przeciwnym razie i przy obfitym pokarm ie możnaby się zagłodzić. Lecz gdy dochodzimy do stosun­

ku 1 : 9 lub, co gorsza, gdy stosunek ten zostaje przekroczony, w ystępują już najpo­

ważniejsze n a stę p stw a : tkacz baw arski nie nad aje się już do wydajniejszej pracy, a ir- landczyk od la t najwcześniejszych musi się uczyć pochłaniania tak olbrzymich objęto­

ści ziemniaków, że nikt inny przy takiej żyw­

ności utrzym aćby się nie mógł przy życiu.

Zdawałoby się, że i nasi wegetaryanie-wo- lontaryusze powinniby się nieco kierować te- mi danemi. Ich sztuka polega wszakże na tem , aby ilość pokarmu bezazotowego dopro­

wadzić do możliwego maximum. Istotnie też badany pod tym względem ham burczyk- wegetaryanin, który z powodu złego odży­

wiania okazał się niezdolnym do służby woj­

skowej, doszedł do stosunku 1 : 10,3, a b a­

dany przez Y o ita w M onachium inny wege­

tary an in dobrowolny, k tóry w sprawności

(12)

412 WSZECHŚWIAT N r 26 swej fizycznej osięgnął możliwe minimum,

wskazywał stosunek ciał azotowych do bez- azotowych 1 : 11,1.

Jeżeli te dowody są aź nadto wymowne, to wszakże z drugiej strony nie należy przy­

puszczać, że nau k a fizjologii wyrazi się po­

chlebnie o takiej przewadze pokarm u mięs­

nego, ja k ą widzimy u eskimosa w stosunku 1 : 2,9. W ielkie m asy m ięsa, k tóre człowiek przy takim stosunku spożywać musi, najnie wątpliwiej szkodzićby m usiały współczesne­

mu człowiekowi europejskiem u.

(Dok. n a s t.).

M . F I.

Hydrografia Marsa.

O stosunkach hydrograficznych na M arsie spotykam y rozpraw ę W. P ickeringa w piśmie francuskiem „B ulletin de la Societe A stro- nomique de F ra n c e “. W ywody swoje po­

p iera obserwacyam i nad tą p la n e tą w A re - quipa wśród n ader pom yślnych okoliczności.

Przedewszystkiem P ickering przypomina, źe Sowell w r. 1894, gdy na południowej pół­

kuli M arsa panowało lato, znalazł t. zw. mo­

rz a barwy seledynowej, kiedy on sam widział w tym samym czasie i przez te same in stru ­ menty m orza barwy szarej. Obecnie P icke­

rin g zauważył, że rzekom e morza są zielone. | W m iarę jed u ak ja k pory roku posuwały się n a planecie naprzód, barw a zielona zam ienia­

ją się w jednostajnie szarą, podobnie jak w r. 1894. P rzy końcu badań w r. 1894 b arw a szara przeszła powoli w żółtą, a znacz­

na część plam na południe od 50° szerokości południowej s ta ła się niewidzialną. Nowe spostrzeżenia, czynione w krótce po jesień- | nem porównaniu dnia z nocą n a południowej półkuli M arsa, w ykazały zielonkawe zab ar- | wienie okolic między 10 a 20° szerokości po­

łudniowej, choć barw a ta nie odcinała się tak świetnie, ja k zieleń południowej strefy i umiarkowanej z r. 1890.

P rzedłużenie poszczególnych kanałów w t, zw. morzach Pickering odkrył ju ż w r. 1892 j w A reąuipa, gdzie je także widział D ouglas,

j

W sierpniu tego roku pierwszy p isał o nich :

„K ilk a kanałów przecina oceany”. K a n a ły

J

[ te były wązkie i posiadały ściśle określone

j

granice. Stw ierdzili też ich istnienie dwaj inni obserwatorowie. Jeżeli zatem chodzi o zbiorniki morskie wypełnione wodą, to tru dn o wytłumaczyć obecność kanałów . J e ­ żeli zaś m orza kwestyonowane są tylko sła- bem zaklęśnięciem lądu, może naw et łoży­

skiem dawnych oceanów, niem a najm niejsze­

go powodu, dla którego nie mielibyśmy wi­

dzieć wyraźnie różnicy w zewnętrznej postaci urodzajnych i jałowych okolic M arsa.

J e s t rzeczą prawie pewną i ogólnie przy­

ję tą , że atm osfera M arsa nie odznacza się zbytnią gęstością. Z chwilą, gdy śnieg na biegunach zaczyna topnieć, pod równikiem musi być bardzo gorąco. W śród takich oko­

liczności należałoby spodziewać się w ciągu dnia gwałtownego parowania, a w nocy rów ­ nie szybkiego zagęszczania się pary wodnej.

Isto tn ie przebieg ten wytwarza praw dopo­

dobnie krążenie wody na M arsie. Świadczy o tem obecność śniegu na biegunach, a jeżeli są tam wielkie wolne powierzchnie wody, jak ogół do dziś dnia przypuszcza, dlaczegóż nie m iałaby atm osfera tej strony planety, na której je st dzień, nasycać się do tego sto p­

nia p a rą wodną, by mogły tworzyć się chm u­

ry? W rzeczywistości na M arsie chm ury znajdują się bardzo rzadko, gdy powinniśmy dostrzegać je bardzo często. A le na tem nie koniec. Jeżeli woda je s t tam w większej ilości, dlaczego okolic biegunowych M arsa nie pokrywa pas lodów, podobnie ja k n a zie­

mi? Czyż nie je st rzeczą uderzającą, że mi­

mo znacznego oddalenia od słońca, śnieg po­

larny w lecie zupełnie taje, podczas gdy na ziemi, znacznie bliższej słońca, trzy m a się stale? Jeżeli natom iast według hypotezy P ickerin ga istnieje na M arsie woda w n ie­

znacznej ilości, to może panować tam klim at krańcowy o bardzo gorących dniach i zim ­ nych nocach. P asy polarne byłyby zatem w rzeczywistości nie strefam i śniegu, lecz okolicami, pokrytem i rodzajem szronu w cien­

kich warstwach, wynoszących nie kilka me­

trów, ale ułam ek jednego. Jeżeli następnie M ars, jak to je st istotnie, m a atm osferę, nie­

bo musi być w dzień jasne, a światło jego odbija się od powierzchni mórz. W ynika więc z tego, że światło słoneczne je st tam we wszystkich kierunkach, z wyjątkiem pio­

nowego, spolaryzowane. Pickering b ad a ł

(13)

istotnie powierzchnię rzekomych mórz przez podwójny pryzm at, a. potem polaryskopem A ra g a daleko czulszym. W A reąuipa roz­

poznawał raz czy dwa kilka śladów polary- zacyi w niezwykle ciemnej Syrtis magna.

S tało się to wkrótce po porze tajan ia w pasie podbiegunowym, może więc być bardzo, że znajduje się tam okolica błotnista. A le cóż, kiedy Pickering nie był pewny tego zjawiska i z miejscowości F lag staff nie dostrzegł ni­

gdy polaryzacyi mimo najczulszych in stru ­ mentów, bez względu na to, które „m orze”

badał. Równocześnie ciemno-niebieska po­

wierzchnia około pasa polarnego wykazywa­

ła bardzo w yraźną polaryzacyą. Utwierdzi­

ło to tylko badaczy w przekonaniu, że zja­

wisko wywołała obecność wody. N a tej podstawie Pickering wypowiada co następu­

je : 1) T ak zwane „m orza” M arsa nie są niczem innem ja k rozległemi płaszczyznami, pokrytem i roślinnością, a kanały bardzo wąskim pasem wegetacyi, który się rozwija z niewidzialnych dla nas żył wodnych. 2) Czerwono przedstaw iające się obszary p la­

nety są pustyniam i o znacznie większej roz­

ciągłości,niż na ziemi, z powodu braku wody.

P ickering stw ierdza też, że zarówno sta- cya w A reąu ip a ja k i we F lagstaff nadają się bardzo do obserwacyi. L eżą one bowiem w okolicach ziemi wysokich i pustych, w po­

bliżu strefy podzwrotnikowej. B ad ał więc ten astronom planetę M arsa wśród znacznie pomyślniejszych okoliczności, niż ktokolwiek inny. Co ważniejsza nie zauważył nigdy w czasie czynionych spostrzeżeń, by kanały Marsa były podwójne, a tego samego zdania był i D ouglas,' który towarzyszył mu w A re ­ ąuipa i Flagstaff.

W. D.

Ą o rcsj3 o n d cn q a lĘs^edpśw iafa.

P aryż, 17 czerwca.

Nowy sposób wytwarzania wysokiej tempera­

tury i jego zastosowanie techniczne.

N a tegorocznym zjeźd zie techników gazowych i wodnych w M oguncyi, który się odbył pom iędzy 10 a 13 b. m ., pośród kw estyj specyalnych ob­

chodzących fachow ców poruszono także kilka

ogólniejszych. Tak np. p. G oldschm idt z Essen dem onstrował swój nowy sposób otrzym ywania wysokiej temperatury.

Zapotrzebowanie wysokiej tem peratury dla celów naukowych i technicznych nie ma granic.

Chemia zaw dzięcza jej najpiękniejsze odkrycia, m etalurgia, przem ysł żelazny i wiele innych g ałęzi techniki opierają na niej swoje is*nienie.

U siłow ania w kierunku zdobycia najw yższych tem peratur zostały uw ieńczone kilka la t temu pow odzeniem : zbudowany przez M oissana piec, posługujący się prądem elektrycznym , w chodzi do laboratoryów fizycznych i chem icznych jako naj­

niezbędniejszy aparat.

Sposób Goldschm idta polega na reakcyi po­

m iędzy glinem a dennikiem żelaza; reakcya o d ­ byw a się gw ałtow nie z w ydzielaniem nieznośne­

go dla oka św atła i znacznej ilości ciepła; tem ­ peratura reakcyi, z której można korzystać dla celów technicznych, przechodzi w edług w yna­

lazcy 3 0 0 0 °. D oświadczenie wykonano w sposób następujący. Do tygla szam otow ego o grubych ścianach wsypano ły żkę doskonałe sproszkow a­

nej m ieszaniny glinu m etalicznego z tlennikiem ż e ­ laza w ilościach teoretycznych 2 Al F e 20 3 = 2 F e -f- A 20 3 i przykryto nieznaczną warstw ą mieszaniny dwu‘lenku barytu z glinem w stanie najdrobniejszego proszku. Ta ostatnia m iesza­

nina dla reakcyi nie ma znaczenia, je s t tylko potrzebna do zapalenia pierw szej. D otknięcie płom ieniem zapałki rozpoczęło burzliw ą reakcyą, pow oli dosypywano do tygla m ieszaniny glinu z tlennikiem żelaza i po upływ ie paru m inut z a ­ w artość tygla przedstaw iała płyn na spodzie r o z ­ topionego żelaza, nad nim wskutek m niejszego ciężaru w łaściw ego roztopionego korundu. R e ­ akcya odbyła się tak prędko, że ty g iel nie zdołał ogrzać się i po natychm iastowem w ylaniu zaw ar­

tości m ożna było trzym ać go w ręku. Płyn w ty g lu posiadał kolor rozpalonego do białości żelaza, blask był nieznośny dla oczu i ek sp ery­

m entator był zm uszony wykonywać dośw iadcze­

nie w ciemnych okularach.

Ł atw ość zastosow ania technicznego otrzym a­

nej w ten sposób wysokiej tem peratury je s t istotnie zdum iewająca. D wie żelazne rury dwu- calow e ułożono w linii prostej tak, że dotykały się końcami, m iejsce zetknięcia otoczono formą żelazną w ypełnioną piaskiem i przez otwór w y­

lano do formy płyn z tygla. P o paru m inutach po zdjęciu form y i usunięciu piasku dwie rury zam ieniły się na jed n ę i tylko po jaśniejszym k olorze na m iejscu zetknięcia się rur m ożna było poznać, że j e stopiono ze sobą. W ten sam sp o ­ sób, używając w iększej ilości m ieszan in y, sto ­ piono dwie szyny kolejow e i zrobiono z nich jed n ę, której długość równała się sum ie d łu ­ gości użytych do dośw iadczenia szyn. Rura nie stapia się na bezkształtną m asę pod wpływem wysokiej tem peratury, jak się to dzieje np. z prę­

tem żelaznym ,zanurzonym w roztopionem żelazie,

dlatego, że w chw ili wylew ania zaw artości z ty ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

kreślam y ostatni wyraz ponieważ fizyolo- giczne znaczenie zlew ania się sam ych tylko ją d e r, zdaje się mieć to sam o znaczenie dla gatunku, co

ku istnienia człowieka, z coraz to bardziej potęgującą się mocą dokonywa swego dzieła, jeszcze i inne przyczyny. Ludność ziemi, czem się więcej cofamy w

J a k już zauważyliśmy, poznanie stanu świata w dowolnym czasie sprowadza się do poznania jego stanu i praw przyrody w pew­.. nym oznaczonym czasie. Zarówno

wiska terapii wartość tych preparatów jest bardzo wątpliwa, Yoit bowiem wykazał, że żelazo krwi nie było rezorbowane przez psa;. podobnież dowiódł Cloetta, że

nowe, oraz w odmienny sposób pojmuje sprawczą pobudkę. Posługuje się on temi samemi zasadami, a więc dedukcyą i induk- cyą, odwołuje się dó doświadczenia,

mi. Ów związek można dowolnie ustanowić w każdej chwili pomiędzy dwiema rzeczami, np. nożem a kolejami czyjegoś życia: jeżeli nóż zwrócimy ostrzem do góry,

jących się pod działaniem tej samej gwiazdy. Każda taka substancya działa więc nie na całe ciało, tylko na określoną część jego. Doniosłość tej doktryny

gdy i nigdzie nie dochodzą do skutku; lecz między temi, na które pozwala, znajdują się pospołu zjawiska rzeczywiste, codzienne, jako- też i takie, które się