• Nie Znaleziono Wyników

Polska komedya. W 4 działach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Polska komedya. W 4 działach"

Copied!
148
0
0

Pełen tekst

(1)

LEON ŚWIEŻAWSK1

POLSKA KOMEDYA

W CZTERECH DZIAŁACH

K R A K Ó W

O. G E B E T H N E R I SPÓŁKA

(2)
(3)
(4)
(5)

POLSKA KOMEDYA

(6)
(7)

LEON SWIEŻAWSKI

23 ®

POLSKA KOMEDYA

W CZTERECH DZIAŁACH

K R A K Ó W G. GEBETHNER I SPÓŁKA

1 9 0 7

(8)

h f h / U M * ' / jC lO / io i/ '

> k L h j

KRAKÓW. - DRUK W. L. ANCZYCA I SP.

(9)

AUTOR DO CZYTELNIKA POLAKA.

Kochany Panie Polaku!

M gławicowy zarzut »zaślepionej p a rty jn o ś c ią który z artystycznie chłodnych dusz padł drukiem na dw ie u p rze­

dnie p race: »Kusicieli ludu« — » Q t c h ł a ń polską«, każe mi zaprow adzić Cię Czytelniku Polaku ku źródłu, skąd płyną m oje polszczyzną nastrojone prace. Szanując rozum w łasny i cudzy, byłbym pieniaczem , gdybym śm iał sarkać na nie1 pochlebne o m ej sztuce sądy niektórego k ry ty k a Polaka — zaparłbym się atoli wolności sztuki, gdybym kilku zimnym sędziom artystycznego nerw u nie rzekł, iż lekkom yślnie w yrokując: partyjność, pohańbili tro sk ą o polską duszę kw itnące zapały polskiego sztukm istrza (artysty).

Lękając się, by »Polskiej k o m ed y k nie uraził despo­

tyczny lub słodko św iętoszkow y kom unał: »nie piękne, bo p arty jn e« (?), lękając się, by o baniatej głowie szufladkowiec sztuki nie pogrążył dzieła pisanego przytom nie, niepolity­

cznie, z m yślą o dobrym losie ojczyzny — w yjaśnię w k ró t­

kości podstaw ę m ych »polskich« p ra c i m oje teo ry e : dzia­

łania idei i typu człow ieka, w reszcie scen typów .

Łącznie z wszystkim i, dla któ ry ch sztuka byw a słoń­

cem, oddaw na rozum iałem , iż sam odzielność je st w a ru n ­ kiem i chlubą tw órczości i daje ludzkości z rą k sztuk­

mistrza... stw orzenie. Rozumiałem, iż naw et niezupełnie w zorow o podana p rac a »stworzona« m a stokroć większą w artość, niżeli p ra c a doskonała, zrodzona z ojca n au­

czyciela a m atki pracow itości. Sam odzielny mój umysł,

(10)

w prost niesposobny do służby p arty jn ej kom u lub czem u, we w łasnym zarządzie rozpoznał, iż opiew ana dziś sztuka pisania sięgająca do w n ętrza dusz ludzkich jako osobników , daje (o czem mało kto w ie) n i e d u s z ę o s o b n i k a ale i n n ą , ale d u s z ę a u t o r a , albo w najlepszym w ypadku z b i o r o w ą d u s z ę t y p u o s o b n i k a . Świat podziw ia au­

to ra bystrość psychologiczną i znajom ość dusz jednostek — gdy ja się przekonałem , że ścisłe poznanie duszy nie swej jednostki, Bogiem a praw dą, je st niem ożliwością.

By sum ienie utrzym ać w należytej czystości, ustaliłem tedy teo ry ę literacką: psychologia ty p u danej grupy jed n o ­ stek, w szelakie drobinow e psychologiczne grania zow iąc:

zw ierciadłem au to ra lub frazesem sztuki.

Poniew aż w dziele przedstaw iony typ, czyli człowiek złożony np. ze stu ludzi, nie może działać w gniazdeczku ledw o dostrzegalnych a zaw sze autorskich drgnień duszy, uznałem , iż polem działania dla typu m usi być w yraźnie określony szeroki św iat, przedew szystkiem idea, jakakol­

w iek idea św iata, k raju , ludzkości, człowieka...

Nie m ając poprzedników , o w łasne błędy się po ty ­ kając, zw olna doskonaliłem się w pom yśle, dziś w »Polskiej k o m edyk dobiłem pew nej w praw y. Daj Bóg, bym ro zb ro ił obojętnych dotąd dla mnie dzierżysądów w krytyce, boć m ocni i zapiekli.

Poniew aż pom ysł mój korzystnym je st przedew szyst­

kiem dla sztuki teatra ln ej, uzupełniłem go w zasadę, k tó rą nazw ę w skróceniu i niedokładnie zasadą s c e n t y p ó w , czyli ostatecznie postaw iłem sposób literacki: d z i a ł a n i a i d e i — d u s z t y p ó w — s c e n t y p ó w .

N iewiadom o na jakie grzędy zaszedłbym i jakiem i ideami pasł książki, gdybym m ężniał w innem środow isku.

Ale żyjąc w Polsce, gotow y do służby dla m iłow anej m a­

cierzy, w ypchany przez los z Bogiem na czele, w sam rdzeń Polski, poza rogatki stołecznych typów z lekka już ludzkich m niej typow o polskich — ożyw iłem w sobie sam odzielnie ideę P o l s k i p o w s z e c h n e j , śnioną już w łacińskich latach t. j. w czasie, zanim jakakolw iek p arty a polityczna podobnych h aseł rosnąć poczęła. Były już.

Politykę uw ażając za półśrodek zbędny, stronniczość uw ażając za niery cersk ą ujm ę dla w ykształconego czło­

wieka, począłem dąć w róg idei, obok potężnej dziś partyi

(11)

VII

politycznej (aha!) łudow ą zw auej stając, ponieważ ta partya p raw ie nie lubi polityki, w alcząc podobną m o jej ideą.

Są w alki uw ażane za św ięte! Są arcydzieła literatu ry pow stałe w yłącznie z w alki! Jest ich w ięcej, niż się w y­

daje dzierżysądom sztuki. Jam też począł w alczyć! Stanąłem na torze św iętej dla m nie w alki! Lecz oto — zanim kogo­

kolw iek pow ażniej zraniłem... nagle, niespodziew anie, spadł na mnie grad, piorun, w icher, burza i uczyniono ze mnie polskiego tru p a! W huraganie napadu przytom ny, w ycofa­

łem się zhańbiony, pozbaw iony chleba, czci (tak!) i począ­

łem w yłącznie służyć sztuce na wygnaniu (tak). Jako pisarz stanąłem w p ro st Polski, n i o s ą c i d e ę , zbierając dokoła niej sum iennie i przytom nie Polaków r o z l i c z n y c h t y p ó w , podałem w łasną m iarę psychy polskiej, d o s t ę p n e j m e m u b a d a n i u , m ianow icie orzekłem , iż na teren ie m ej w alki znalazłem duszę Polski małą, chorą, chim eryczną, byw ały i nikczemne.

Być może, iż niniejsza synteza skłoniła pew nych kw iatuszkow ych krytyków do plunięcia na me prace i za­

w yrokow ania »zaciekłej p arty jn o ści i te n d e n c y jn o śc ią Tym czasem budow a mego sposobu w yklucza pow yższe wady. Nie może być stronniczym m alarz m alujący pogodny poranek m ajow y, budow niczy bu d u jący św iątynię w ro m ań ­ skim stylu. Może być tylko nieudolnym ! Nie może być stronniczym i tendencyjnym pisarz w prom ieniach uśw ię­

conej idei dając styl, od którego odstąpić m u nie wolno!

Zbłądź Czytelniku, gdy staniesz na drodze np. idei spraw iedliw ości społecznej 1 Czy czcząc p ro stą uczciw ość piękna, możesz np. być przeciw pracodaw cy lub przeciw robotnikow i. Owszem, rycerzem św iętej Ci idei uczyniłbyś może... pana, jak ja w obu w ym ienionych rzekom o p a rty j­

nych pracach, ry cerzam i rzeczyw istych polskich szlachci­

ców poczyniłem . Byłbyś stronniczym ? Tak. W ów czas, gdy­

byś stał za panem lub za robotnikiem , czyli gdybyś z psy­

chologii typów zw olna zaw racał do frazesow ej psychologii jednostek, czyli do swego »ja« — bez Anioła Stróża, bez jakiejkolw iek styl dającej zasady.

Zbłądź, stając na ry n k u sam olubstw a! Aha! Miej od­

wagę uśw ięcić w sobie tę ideę, zaręczam , że nikomu nic nie dasz, może dasz tro ch ę tow arzyszom bakhanalii!

(12)

Podana tu w zarysie, w zarysku teorya, staje przeciw w szystkim dotychczasow ym sposobom pisania — które nazy­

w am w s p ó ł c z u l n y m i (sym patycznym i). Począw szy od trenów K ochanowskiego i dzieł w ieszczów , w szystkie tam m otyw y sztuki są stronnicze i tendencyjne (zam iarow e) i staw iają bohaterów z osobistych sym patyi au to ra w y ro ­ słych. R ozbierajm y I W olno krytykom b rać od korzenia — m nie wolno.

Nie sądź jednak Czytelniku, że mój sposób uw zględnia jedynie zasady i założenia pow ażne. W yrzuć z m ych prac

»polskość« lub idee ogólno-ludzkie, a w s t a w w i c h m i e j s c e tysiączne inne spraw y poetów , jak : spraw y płciow e, m o r­

derstw a, oszustw a, grabienie cudzego dobra, cudzołoztw o, słow em tysiączne w ielbione jako niep arty jn e a p i ę k n e dzieje dusz — otrzym asz dzieło w tym moim stylu, podo­

bające się naw et niektórym starego stylu, t. j. p artyjnym Polakom.

Oto grzechy mej sam odzielności artystycznej!

Nie zapieram , gdybym był w stolicy pozostał i uśw ięcał idee Polakom milsze, m ożeby ry ch le j, ku uciesze w iatro- nogich neurasteników , orzeczono pew nego poranku: no­

w ość mamy!

Tym czasem znaleźli się krytycy i kierow nicy teatru , k tó ry ch w cale nie zajęło, iż w prow adzam now y sposób tw orzenia dla sceny, chociażby z kopyta zbyt przesadnie...

P okryli now ość rozdźw ięcznem milczeniem.

Mimo wrszystko pójdę naprzód. W szak wiesz Czytel­

niku, są ludzie żyjący w łasną siłą, z wyższego rozkazu i żyją arty ści tw órcy.

Przebacz, iż u w stępu »Polskiej k o m ed y k zm uszam Cię do w yczytania mych stęków. W szak m artw iłbyś się, gdyby Ciebie, ideały w yznającego, czyniono bezm yślnym naganiaczem albo nieprzytom nym . Ja się także m artw ię i w yjaśniam zim nym ludziom , co to ogień, tyranom sztuki, co to sw oboda sztuki, zam ykającym piękno w płciow em kole, co to Term opile.

Dane piękno w ażyć i pogrom ić można — lecz nie wolno spraw polskich z dziedziny piękna wykluczać...

w Polsce...

Bodaj ich... tych piękno w yznających krytyczków i sztukm istrzyków polskich. Czy w ich głow ach rzeczy ­

(13)

IX

w iście św ieci tylko łono n atu ry i »kobita«? Nie. Oni w ie­

dzą, czego chcieć, jeno w sty d im się w ypisać. Oni chcieliby, by sztuka nie drażniła pew nych grup i osób nierozkoszu- jący c h się now em i ideam i. Tak. Mają słuszność w spraw ie tapicerskiej, t. j. foteli w ygodnisiów — ale h isto ry a sztuki poucza, iż nieboszczyk Dant z w ielu kolegam i, naw et P ola­

kami, drażnił fotele i był b ity za tre ść dzieła, a nie o b ra­

żał sztuki.

Czołem!

GiiS oKj

(14)

>

^ «;•.<£» *■■ ^ so n sa fk bujM .-■•!«'[■■ .imesthi k n aiw a •$:’•. ,-js .

-mjsc, -in B «sk.iSfc $ ł * « ’* ś Hu tvd : a iś ł©9 i»«$rr«j f$Mws>

(15)

POLSKA KOMEDYA

działów cztery.

WYSTĘPUJĄ:

Król polski.

Hrabia Jerzy.

Sybirak.

Weredyk.

Juda Propinator żyd.

Książę polski.

Prezydent miasta.

Poseł ludu.

Minister obcego rządu.

Kapelan pałacow y Księcia.

Pani Skarska.

Hrabianka Julia.

Zośka Dęboszanka.

Dębosz chłop.

Rymarowicz m ieszczanin.

Skowronek chłop.

Chłop.

Mistrz ceremonii.

Dziennikarz.

Uczony w todze.

Poeta we w ieńcu.

Chmiołek agent niemiecki.

Trzy wieśniaczki.

Sędzina z Żydogrodu.

Hr. Długopolska.

Gryf Czesławski.

Dratewka szewc.

Komisarz.

Inżynier.

Adwokat Ks. Proboszcz.

Akademik.

Handlarz nierogacizną.

Robotnik.

Parobczak.

Człowiek...

Maciej chłop.

Staromiejski mieszczanin.

Przybysz I i II.

Biskup w e fioletach.

Panowie we frak ach i o rderach.

Lud i inteligencya (zw olennicy Króla).

Lud i inteligencya (zw olennicy Księcia).

Gwardziści, krakow iacy Króla.

Hajducy K sięcia z trąbam i.

Służba Księcia w barw ie.

Grupa dziewcząt krakow ianek.

Tłumy polskie biorące udział w uroczystościach i pocho­

dach.

Duch szlachcica I.

» » II.

Anioł.

Widmo Szlachcica.

» Mieszczanina.

» Chłopa.

Dzieje się w Polsce nad W isłą i W isłoką w początkach XX w ieku.

P0L8KA KOMEDYA. 1

(16)

AYCBMO>ł AJłSJOl

.\f13tS0 w&lsisb

2)1 ..SHSlDBSOTOUl SUSiSrisM .liknudaH

. . »si*G>*3 ,qoid') {9«afi6?

.ttiosjKMKwira ijlai&iirsc.filłJ J ł i I ss^si*?

<!->ał»ion -j u cjuMeia

>tmbio i ńi-ejbefl o fiwww*

•;wm*>lowx) *^uiisij«8Jnt i bai i

•••iłau^tows* i tosJ

,6(in/i »08l - o i i r s i ,tosisfcwwi h. '

.siwiftd w isbw: •{ cdtułS

.•-temsiwoJtaTst tpsaw»isi> młmd teisbi/ ^jsioid aWsiaj \pnut?

- o j ! j o : } t N >• • il> I

.1 eoMMłwh* -fc3 .!?

kliit/

J(3iail3tós8 eaib>lj

.bteśaą <ai>ś

yswl skisiH 5l.ni<!t3 .il“tł3'riłW J>vj. lofSflląsi"! ebul .i^Stiu ołila?!

.flłggim f?9btsrrt .obuł tegal .abfsi sgsads wisinW . 1 .EMersić i«#S

situl aiiafiidinH

.ąoili') stoijO

.nłoRs^s^fm soiwotemyi

,qo(;i') jJaaciwsW .ąołfiCJ Hftoms-jaa .V.S2t?fi tisiwiisisCi .ssboi / itwsaU

■rtf *w#S B

.i)i> *w wsnT .aboigfihyŚ x aaisbęS

•iŚiWfiiźasS !tłij ,:j OmaJłT.C .S1«S!fH0*

.-włoyisi .fiąattii* «

driiulteso ;..) >. j ;Ułi’-!’ ‘i ’ V i (en •• ■<!>/! - >

.u,i a/: XX

-waawn

(17)

DZIAŁ PIERWSZY.

V stóp ruin polskiego za m ku , opodal książęcego pałacu.

SCENA I.

Weredyk z polska odziany, w zawiesistej konfederacie, czerwonych butach, w ręku dzierży kostur, siedzi na pniu drzewa; Chmiołek ubrany z miejska, w czapce

z bączkiem — stoi przed nim .

Chmiołek. Co pan za je d e n ? Pierw szy raz się w i­

dzimy. Co p an za je d e n ?

Weredyk. Stary szlachcic, a now y P o lak , panie Chmiołku, niem iecki pisarzu.

Chmiołek. Nie poznajesz pan, jestem także Polakiem .

Weredyk. Gadanie... niem iecki urzędnik posyła cię na szpiegi.

Chmiołek. Kpisz pan, rad ca je st Polakiem!

Weredyk. Zgoda — takim ja k ty, obaj służycie N iem ­ com. (Tyłem przechodzi człowiek drwa niosący).

Dobry wieczór, panie Michale. Dwór głodny, chce w ieczerzać!

Człowiek (niosący d rw a ). D obry w ieczór kochany W e- redyku. (Przechodzi).

Chmiołek (dobywa książeczki i pisze). W idzisz pan. Mam now ą figurę, nazyw asz się pan W eredykiem .

(18)

chwycisz. Jestem praw d ą, choćbyście mię w lochy zagrzebali, w ypłynę na w ierzch, ja k oliwa. (Nadsłuchuje). Cyt!

SCENA II.

Prezydent w kontuszu i przy karabeli; Poseł czarno odziany z orderem na piersi. Wchodząc rozmawiają.

Prezydent. Ha! R ojno i dw orno w tej królew skiej rezydencyi, tylko nikogo nie widać.

Chmiołek (uniżony). K łaniam się do stopek JW nego P an a P rezydenta i JW nego P an a Posła.

Poseł. To i pan tu panie C hm iołek?

Chmiołek. W służbie państw ow ej. Mam od pana nadradcy polecone, dojść przyczyny tej bandy.

Weredyk. Ha, ha, ha... i służba sypie germ anizm am i.

Prezydent. To jed en z królewskiego d w o ru ?

Weredyk (nie powstaje). Tak je st prezydencie. Je­

stem W eredykiem , dw orzaninem z bożej łaski I K róla Polski pow szechnej. Rawię się p ra ­ wdą, a do w szelakich prezydentów i posłów m am szczególne upodobanie.

Poseł. Szanow nych dw orzan m a ów król. Ale gdzie re sz ta ? Gdzie d w ó r?

Weredyk (powstaje). W idzisz pośle za drzew am i dym ogniska ? W idzisz opodal szczyt nam iotu ?

Poseł. Na jak iej zasadzie mówisz mi p an przez

»ty« ? Skąd racy a ?

Weredyk. Ha, ha, ha... A co cię racya obchodzi. »Aby mi dobrze było« to u was ostatnia racy a — więc ju ż następnej racyi niema.

(19)

— 5 -

Poseł (do Prezydenta). T rochę gburow aci są owi dw orzanie.

Prezydent. Zarozumialcy i niegrzeczni. Zapow iedzie­

liśm y swe odwiedziny, tym czasem nikogo.

W szak tu u stóp ruin król z dw orem rozsiadł się obozem ?

Weredyk. Tu, u stóp polskich ruin. Tak. Lecz bądź­

cie nieco cierpliwi, usiądźcie n a mchu, niestać bo króla na lepsze mebelki... proszę... oto kłoda przed chw ilą przezem nie wygrzana... proszę, siadajcie. (Słychać głosy). O... ju ż idą... docze­

kaliście. B ójcie się Boga, że też w szystko tak energicznie czynicie. Król bo każe nam czy­

nić tylko pow oli i z nam ysłem.

Poseł. Czy król idzie ?

Weredyk. Jakiżeś prędki. Już idą, więc zobaczysz.

SCENA III.

Wchodzą: Hrabia Jerzy, człowiek m łody, odziany w y ­ twornie, przepasany wstęgą biało amarantową; Sybi­

rak, brodaty, odarty starzec, za nim 2 Gwardziści,

chłopi krakowiacy z kosami nasadzonemi na drągi,

Juda Propinator pejsaty żyd z flaszką wódki pod pachą.

Prezydent (żywo występuje ku przyb yłym ). Ach...

h rab io , jestem szczęśliwy, żeśmy się zeszli!

Hr. Jerzy. Dobry wieczór panom (podaje rękę). Ka­

zaliśmy n a siebie czekać, lecz proszę wierzyć, że nie z naszej winy. Nasz kuchm istrz nie m ógł znaleźć cielęcia na w ieczerzę, pom aga­

liśmy m u szukać.

Poseł. Co tu czyni siła z b ro jn a ? Panow ie bez siły zb ro jn ej układów nie zaw ieracie ?

(20)

Hr. Jerzy. Jako m inister nowego p ana i króla muszę przestrzegać naszych przepisów. I oto Sybira­

kow i dow ódcy naszej gw ardyi przedstaw iam : prezydenta niedalekiej p rastarej stolicy i po­

sła chłopskiego do W iednia (Sybirak podaje rękę). Tychże panów przedstaw iam podcza­

szemu J. Król. Mości panu Judzie P ropinato- rowi.

Juda Propinator. C z y ja poczebuję panów poznaw ać?

My się daw no znamy, aj... aj... (Zdejmuje m y ­ ckę i uniżenie się kłania). Zawsze poczebuje pilnow ać swój interes... m ożeby w ielm ożni p a­

now ie pozwolili po jed n y blaszki... (wyciąga flaszkę wódki).

Prezydent. Hrabio! Zdum iew am się! Oczom nie w ie­

rzę! W y m ianujący się zbaw cam i narodu, wy rzekom i zdobyw cy myśli narodow ej — wy żydam i się posługujecie ?!

Sybirak. Dziwi to p a n a ?

Weredyk. Ha, ha, ha... to ich dziwi!

Sybirak. Nie chcem y gw ałtow nie rw ać tradycyi na­

rodow ej. D awniej od kieliszka zaczynaliśm y, na kieliszku kończyli. Aby koniecznie utrzy­

m ać styl narodow y, szukaliśmy sprytnego p od­

czaszego m iędzy swoimi, niestety nie znale­

źliśmy. Musieliśmy z konieczności zgodzić się na waszego żyda. Ale to poczciwy, dobry, wasz żyd polski.

Juda Propinator. Nigdy nie żądam więcej ja k 12 procent od chłopa, od pana żądam tylko las i propinacye, piniondzów poczebuje dać za darm o, aj... aj... (nalewając w blaszankę). Po jednem u proszę piknie, za zdrow ie w ielm o­

żnych panów.

(21)

Sybirak. H rabia nie p ija. Ja zaś stary sybirak po starem u, przytem chcę trochę kości rozgrzać!

W ręce... (pije do gości, żyd nalewa).

Prezydent (wącha). Ależ to śmierdziucha! (macza usta).

Hr. Jerzy. W iększość n arod u tru je się tą śmierdziuchą.

Poseł. Maczam usta, aby nie uchybić gospodarzom . (Pluje za siebie).

Hr. Jerzy. P osiadajm yż tedy, gdzie się da i poczy­

najm y. (Krakusy przynieśli byli ławkę. Wszyscy siadają).

Poseł. W ięc poczynajm y.

Weredyk. W imię Boże, po waszemu.

Prezydent. W imię Boże...

Poseł. Czy król będzie obecny?

Hr. Jerzy. Ja jestem pełnom ocnikiem królewskim .

Poseł. Możemy być szczerzy? Nikt nam nie p rze­

szkadza?

Hr. Jerzy. Chybaż pan Chmiołek.

Prezydent. O, nie. Chmiołek to nasz człowiek.

Weredyk (wlazł za drzewo). Ha, ha, ha... trzy m ają z niem ieckim m anipułą.

Poseł. Ten krzykacz musi się tu w trącać?

Hr. Jerzy. W eredyku! I d ź - n o n a szczyt w iejskiego kościoła i zawieś narodow ą chorągiew, w szak ju tro w k ra ju święto, odsłonięcie pom nika narodow ego wieszcza.

Weredyk. P anie święty! Byłbym na śm ierć zapom niał!

Miałbym tu biesiadę duchow ą, nałykałbym się chłopskiego posła, a potem cielęciny n a w ie­

czerzę. Tym czasem trzeba mi iść ze Rzym em trochę się podroczyć.

Hr. Jerzy. Idź W eredyku.

Weredyk. Czołem w aszm ościom (odchodzi).

(22)

SCENA IV.

Poseł. Właśnie... chcielibyśm y skorzystać z ju trz e j­

szego narodow ego św ięta i załagodzić cho­

ciażby na chwilę straszne rozdw ojenie w n a­

rodzie. U księcia w pałacu m a ją się zgrom adzić wszystkie stany, byłbym szczęśliwy, gdybyśmy osiągnęli porozum ienie. Inteligencya narodu pragnąca sp ok ojn ej pracy, jak o też praw idło­

wego ro zw o ju — spotyka się z gorączkow ą działalnością sam ozw ańczego polskiego króla i jeg o terorystycznej szczuplutkiej drużyny.

Prezydent. Nie zn ajd u jąc e j nigdzie uznania.

Poseł. M ającej opinię burzycieli ładu i porządku.

Hr. Jerzy. Liczycie się z opinią śpiącego n aro d u ?

Prezydent (oburzony). Oto nieustanne obrażanie n a ­ rodu! Dlatego to nie m acie p rzyjaciół w na­

rodzie.

Hr. Jerzy. Śpiący nie przyjaźn ią się z czuw ającym i.

Poseł. Co hrabia nazyw a snem, je st ładem i po­

rządkiem .

Hr. Jerzy. Sen m oże je st ładem , ale nie je st porzą­

dkiem, w ięc budzimy...

Prezydent. W ichrzycie!

Hr. Jerzy. Komu się chce sp ać, nie chce, aby go budzono.

Poseł. Siejecie niezgodę stanów .

Hr. Jerzy (powstaje). Dość mi frazesów! Na Boga, zaklinam zbudzonych, by szczerze mówili. Na Boga!... królow i i nam wszystkim za wiele ju ż frazesów i zdobnych słówek!

Juda Propinator. Słówki są tylko po to, aby gojom w głowie zawrócić! Pikny słówki to ja k wy­

szynk gorący trunki.

(23)

— 9 —

Poseł. Piękne słow a budzą ducha w narodzie. W ięc budzim y ducha.

Juda Propinator. Ny... cy panow ie zaarendow ali du­

cha, że tylko w am w olno je m u szynkow ać?

Macie panow ie konsen s?

Hr. Jerzy. W istocie, samiście rzekli, iźeście ducha budzić radzi. My także radzi. Jeśli istnieje polski konsens na gorące słówka, wszyscy je ­ dnakie m am y praw o do niego.

Poseł. Lecz nie m am y praw a niszczyć zgody spo­

łecznej i siać antinarodow ych tendencyi.

Hr. Jerzy. Na Boga, bądźcie szczerzy i prości!

Poseł. W szystkie stany naro d u zgodnie żąd ają, aby król nie m ącił harm onii społecznej i nie w prow adzał burzy do skołatanej ojczyzny.

Juda Propinator. Aj... aj... to bardzo piknę słówki.

Hr. Jerzy. Żyd praw dę powiedział.

Wchodzi kra kow iak Gwardzista.

Gwardzista. Król idzie!

Wszyscy zryw ają się z ław y.

SCENA V.

Poseł. Gdzie był król ?

Hr. Jerzy. Król długie godziny zw ykł spędzać na rozm yślaniu i w aleniu gorszych m yśli lepszymi myślami.

W ychodzi m iędzy drzewa naprzeciw króla.

Milczenie. Król zwolna wchodzi. Piękny i m iody człowiek, odziany skromnie bez odznak. Obecni od­

kryw a ją głowy.

Hr. Jerzy. W itaj królu.

Król (oddaje ukłon gościom). Jeśli się nie mylę, jest

(24)

»

to p an prezydent stolicy i p an poseł chłop­

ski (patrzy na Chmiołka). To zaś szpieg N iem ­ ców (do Sybiraka). W yprow adzić.

Chmiołek. Królu, jestem Polakiem.

Sybirak (do Gwardzisty). W yprow adzić.

Chmiołek (zły). P raw o być mi tu pozwala.

Sybirak. D opiero za obozem polskiego króla.

Chmiołek (do Posła). Panie pośle, co m am uczynić?

Poseł. U słuchać, inaczej w yrzucą. Jesteśm y tu w m niejszości.

Chmiołek. Ja was osm aruję! Już j a w am pokiw am ! Panow ie w dziuraw ych butach! Lutry polskie!

(odchodzi ze złością).

SCENA VI.

Hr. Jerzy. Ci panow ie przyszli zalecać zgodę — m ianow icie sami z niczego nie chcą ustąpić, od k ró la zaś żądają, zdaje się, by im błogiego nie m ącił spokoju.

Król. Spokój...

Pieśń tęskna gorących żądz świata!

To pieśń znużonych!...

Kiedy w iosną słońce

cału je śpiący k raj śniegów i splata m iłość i ro zkazuje blaskiem rw ące życia rozpocząć trud... czemu nie godzisz w słońce — spokoju w roga, ogień kw iatów, p an a błękitu i b u rz y ? Ty płodzisz

hym n n a cześć wiosny, a zabraniasz światów now ych otw orzyć w rota polskiej duszy?...

Polska pragnie spokoju, nie chce słońca, które złożony snem n aró d poruszy!

(25)

W ięc żądza ciszy, półsennie dzw oniąca, stała się straszną dla króla zagadką!

W ięc rozkazała w yjść z chłopskiego stanu, zam ącić spokój i ruszyć to ń gładką,

więc wiercić czeluść zgasłego w ulkanu i czynić Boże praw o przebudzenia!

Poseł. Pragniem y zgody w szystkich stanów, ty zaś królu siejesz przew roty i waśnie.

Król. Bo słońcem palą królew skie zlecenia bladych chorążych polskiego sztandaru!

Ha! W ięc w w as w rażę now y grot słoneczny!

Słuchajcie m oich w yroków wymiaru, jestem tyranem , jestem niebezpieczny...

Mości dow ódco gwardyi!

Sybirak. Słucham.

Król. Prim o: Doszły słuchy,

iż szlachcic polski sprzedał ziemię ojców , rzucił na pastw ę w rogom polskie duchy, trw ogi doczynił łzom polskich ogrojców . Secundo: Pew ien m ieszczanin syt złota i cnoty

pokupił córce, ku radości zięcia, stro jn e sukienki niem ieckiej roboty, ubrał u obcych swą pannę do wzięcia.

Tertio: Pew ien zaś chłop ze św iatłą duszą w sobie, zaledw o p rzejrzał na ojczyzny grobie,

za grosz Judasza sprzedał chłopskie praw o.—

Jako zbłądzili, niech skończą plugawo!

W bić im sztylety w polskie serca!

Sybirak. Słucham w edług rozkazu.

Prezydent. Boże! Co to za potw orni ludzie!

Król. Górze!

Nie m am innego sposobu, by wionąć tchy odrodzenia po polskim ugorze.

— 11 —

(26)

Czas m iała Polska wieszcze śpiewy chłonąć rozśpiew ać duszę i w zróść w yżej wrogi.

Czas Polska m iała, gdy gwiazdy ofiarne chciały prow adzić aż w w olności progi!

...Wtedy kapłaństw o wieszczów padło marne...

Może bicz Boży zbudzi syny m atki, bicz tw ardy skorszy może, niż bardow ie!

Poseł. W takim razie m arzyć nie m ożna o w spól­

nej pracy.

Król. Przem arzyliście rodzim e dostatki, m arzycie i opływ a w as m ar mrowie...

Spólnej popatrzcie pracy śmiało w oczy!

Może się spólność w praw dę przeistoczy!

Poseł. Ściągniecie uciechę Europy, gdy podczas ju ­ trzejszej uroczystości będzie znać bratnią w alkę ja k na dłoni.

Hr. Jerzy. Tem lepiej i oby częściej, aż do otrze­

źwienia, aż dożyjem y spólnej pracy.

Prezydent. W takim razie nasze poselstwo skoń­

czone!

Król. Skończone, możecie odejść.

Poseł. Król sam się n a sąd n aro du pozywa! Niech Boska ręka broni wszystkich przed sądem narodów !

Prezydent i Poseł składają ukłon i odchodzą. Po okolicznych wzgórzach krótkie granie trąb ja k na

trwogę.

SCENA VII.

Król (siada pod drzewem, inni stoją). Zbiegają się woźnicy i cud ują się now em u zaprzęgowi, ale każdy przygani, chociaż nigdy nie próbow ał

(27)

nim jeździć. Z latają się motyle nad niew idzia­

nym przedtem kw iatem , lecz każdy przygani, albowiem nie pił nigdy z takiego kwiatu. Oto w alka naw yku z postępem .

Hr. Jerzy. P oczyn ają brać się do nas. Szpiegi, p a r­

lam entarze, doradcy, coraz częściej nas n a­

chodzą.

Sybirak. P o czynają niedw uznacznie grozić sądem narodu.

Król. I kręcić korbą katarynki. Mniejsza o nich.

Lecz w ieczór się rum ieni, czas zdaw ać raporty moi przyjaciele.

Hr. Jerzy. W ielu w ysłańców pow róciło zniechęco­

nych.

Juda Propinator. Dziś m niej gościów poczebow ałem przyjąć, niż po inne czasy.

Sybirak. Danin nie chcą daw ać tak ochotnie, ja k przedtem . Znać rękę wrogów now ej dynastyi.

Gdyby cichcem nie dał chłop cielęcia, nie m ie­

libyśm y dziś o czem wieczerzać.

Hr. Jerzy. Jeden z burm istrzów odesłał znaki k ró ­ lewskie. Dwa m iasta przestały płacić na cele pow szechnej Polski.

Juda Propinator. Jeden polski kupiec poczebował ogłosić praw dziw e kryde i w yszedł w koszule z interesu.

Król. Nie w esołe wiadom ości.

Hr. Jerzy. Obce rządy ro z d a ją coraz częściej o r­

dery. Rzym nie chce uznać haseł pow szechnej Polski.

Król. Zatem naprzód bez w ytchnienia! Jutro u księ­

cia m anifestacya niewolników pod w odzą szlachty — nie stawić się, byłoby błędem...

A teraz, w ierni moi przyjaciele, dam w am

— 13 —

(28)

kilka zasadniczych i ogólnikowych rozkazów, dość m acie sprytu i woli, aby je w ykonać.

M oje rozkazy są raczej w ykładem mych za­

sad i praw dla Polski. I tak: Należy zacią­

gnąć now ych dw udziestu budzicieli. Uzbierać dla nich po 100 dukatów na czytelnie dla ludu. Polecić, aby w m ojem imieniu bili trzciną zabraniających, by lud w iejski i m iejski co niedzieli się zgrom adzał na obrady. T rzciną bić po oczach. (Po chwili). Chłopa lub m ie­

szczanina, któryby nie czytał gazet a głównie książek, więzić w niezam iatanym chlewie i d a­

w ać otręby mieszane z w ódką. (Po chwili).

Cuchnącem błotem naszych m iasteczek bryz­

gać w oczy każdem u, kto się przyczynia do onych nieporządków . (Po chwili). Mało m le­

czne polskie krow y karm ić w apnem lub śnie­

giem. Śniegiem rozum ie się w zimie. (Pochwili).

Graczy w k arty o 10 w ieczorem zarażać trą ­ dem. K upującym u obcych tow ary konfisko­

w ać i rozdaw ać ubogim, ale tylko w ykąpa­

nym. Obcych, w szczególności żydów szano­

w ać — gdy ju ż nik t u nich kupow ać nie będzie, zam ówić m eblarzy i w ozy meblowe, uroczy­

ście ich pożegnać i odprow adzić grzecznie ku granicy. Antysem itom k u pującym u żydów pruć brzuchy bez litości. (Po chwili). Spraw ia­

jący m w ystaw ne imieniny, a skąpiącym na cele narodow e, do w ina dodaw ać pruskiego kwasu. W szelkich bankrutów obwozić w że­

laznych klatkach. M ądrych konserw atystów zm ądrzać, by przem ądrzeli. Głupich dem o­

kratów kąpać w sosie kaw iorow ym . Stronni­

ctwom w ielkiej polityki przypraw iać ośle

(29)

uszy!... Teraz odejdźcie. Dziś muszę w as ry ­ chło pożegnać, chcę pozostać tylko z hr. Je­

rzym . Smutno mi.

Sybirak. Cały dw ór dziś smutny. Czyby wisiało w pow ietrzu co złego?

Król. Do dziś nad ojczyzną wiele złego. Nie usta­

w ajm y przeto w pracy. Po pracy będziem y próżnow ać. B yw ajcie zdrow i drodzy p rz y ja ­ ciele.

Wszyscy odchodzą. Zostaje Król z hr. Jerzym.

— 15 —

SCENA VIII.

Hr. Jerzy. W idzę, żeś smutny...

Król. To nic. Zbytek trudu,

— serca zaw ody zm ąciły źrenice.

Hr. Jerzy. Jak szczerym bywasz względem swego ludu, bądź takim w zględem przyjaciół...

Król. Świetlice,

w których nas słońce w itało, tak różne były. Tw a pańska, bogata i jasna,

m o jej zaparły św iat w ierzby przydrożne — chłopska ark a była dym na i ciasna — a je d n a k serca nasze ja k u braci...

Hr. Jerzy. Bratu w ięc powiedz, iż twe siły traci półsenny bezw ład narodow ych tłumów.

Król. Przenigdy!

Tłum ów nikt nigdy nie budził,

nie dziwne, że śpią, a polskich rozum ów zląkłby się tylko ten, ktoby się łudził, iż m a ją siłę. 0 ! Będziemy wołać, na m acierzy służbę dzwonić, póki tchy serdeczną krw ią posłużą!

(30)

Lecz podołać

wyśpiewom serca, które tęsknotą drży...

chyba, że m iłość w ykuć w postać z głazu...

Hr. Jerzy. W miłości więc jesteś tak nieszczęśliwy?

Król. A phrodyte z polskich pół topazu po brała czarowny strój,

rozkochała byt m ój żałośliwy, pobłogosław iła w bój...

T w arde w alki św iatła z polską nocą

srebrzył topazow y blask tej jutrzenki.

W ielki — że m i złocą duszę w dzięki pełne łask,

pieśnią żarzyć polskich m ędrców głowy, przed m ój szedłem w zyw ać tron!

Ale rychło zapał szm aragdow y zgasł,

gdy w ezw ał czynu dzw on — róża listki w yperliła łzami, ostygł je j m iłości czar.

Zostałem sam...

gnany zaw odam i,

pogonią ojczystych mar...

Hr. Jerzy. Kochasz ja k harfa, której struny d rg ają zw ątpieniem lub smętkiem .

Młoda dziew czyna

nie sięgnie, gdzie o rła w zloty sięgają.

H rabianka cię m iłuje — zapom ina 0 w yspiarstw ie pałacu, króla kocha 1 żyje samodzielnie! T y zaś pragniesz, by była ja k m ajestat, nie tak płocha — Kobiety nigdy ja k o chcesz nie nagniesz.

Król. Jerzy, ja k zim a mówisz o miłości,

(31)

— 17 —

kochasz ja k koń stepow y — koń nie wierzy, by m iłość ryczeć mogła, rw ać wnętrzności...

Hr. Jerzy. Nie! P oniew aż kocham kw iat i nic w ięcej.

Król. Jaki kwiat?!

W iem , że w olność kochasz, Jerzy!

Hr. Jerzy. Kocham niewieści wdzięk... niż ty goręcej.

Król. Przebóg! W szak zgoła o tem niewiedziałem . Sokole! U m artw ień chcesz w olny duchu?

Hr. Jerzy. Chcę, gdyż sw obody dość się nakochałem ...

Królu — dozwól!

Król. Eheu! U toń w tym puchu!

Pow iedz jednakże, czem u tw a spokojna, m o ja zaś m iłość sm utną pieśń zawodzi...

chm ury pędzi...

Hr. Jerzy. Miłość byw a dostojna

i cicha, kiedy jasn e szczęście rodzi.

Król. Szczęsny!

Zazdrośnie strzegłeś tajem nicy!

W ięc w yjaw szlachecki tw ój ogień nowy!

Polka? Bogini przem odnej spódnicy?

Czy to liryczny ptaszek kontuszow y?

Czy drży o duszy zbawienie, gdy ziemię orać zam ierza now ych synów plemię!

Hr. Jerzy. Ona polka z krw i i kości...

Przebacz, żem się mówić lękał.

W iesz — m am dosyć w łasnych włości, przed złotem nie będę klękał.

Jestem sługą odrodzenia,

króla sztandar w garść chwyciłem, rozm odliłem duszy tchnienia polską barw ą um aiłem .

T ak — sw obodnie m łodość biegła w w onnych łąk zielone płaty, w gajach śpiew nej ciszy strzegła,

P0L8KA KOMEDYA. 2

(32)

biegła po przez sw ojskie światy i kochała k raj w ierszam i

odrodzonej polskiej sztuki...

Nie poiłem się form am i krom rozum u i nauki...

W ięc spłonąłem rozkochaniem pew nej księżnej pól i lasów!...

W yszła do m nie z duszy graniem wielkiej pieśni lepszych czasów

»jeszcze Polska nie zginęła«...

Myśl je j ja k o w iosny kręgi skow ronkow ą dum ą tchnęła, tańcow ały sierpów wstęgi, gdy zbierała polskie żniwo...

piękna ja k m ajow y ranek, zapalna jak o łuczywo...

To kwiat... to księżna kochanek!

Król. Chłopka!

Hr. Jerzy. Zośka, m o ja Zośka!

Król. Skąd ona?

Hr. Jerzy. Z n ad Wisły, córka Dębosza bogacza.

Gniewasz się na nmie?

Król. Duszy m o jej łona

zagrały wiosną! Jerzy, to oznacza, żeś starą Polskę w now e ubrał szaty!

Pokaż-że rychło tę polską Aurorę!

Hr. Jerzy. Codzień, gdy nieba palą się szkarłaty, czeka opodal obozu.

Król. W ięc w porę

odkryłeś swe skarby, niedobry, skryty!

Leć-że po n ią ! .

Hr. Jerzy. Blizko — dość gdy zaw ołam .

Zosiu!... Mamy głos nasz w sercach ukryty.

Zośka!... Zosiu moja!... Zosienko...

(33)

— 19 —

SCENA IX.

Wbiega Zośka, bogato z krakow ska odziana.

Król. Aaa!

Hr. Jerzy (tuli Zośkę do piersi). Szukałaś mię... tęskno b y ło ...

Zośka. Tęskno.

Hr. Jerzy. Zośka m o ja n a jm ils z a ...

Król. W itam cię piękna Zosiu.

Zośka (wstydliwie składa ukłon). Bądź pozdrow ion, królu!

Król. Prześliczna z w as para.

Zośka. To Jerzy m ój ta k piękny. Musisz królu przy­

znać.

Król. Nie sztuka być pięknym hrabiem u, gdy odzian w pu rpurę i kwiaty, h arf słucha grania,

i w ierny skarbcow i złotemu, przepychem oprzędza swe światy i p o ż ą d a n ia ...

W prostocie tw ej sielskiej nadobna dziewczyno w praw Bożych rozkw icie o! tyś piękniejsza!

Błękitem pól jasn y ch ozdobna w potęgi rodzim ej przedśw icie o! tyś znaczniejsza!

Królewskie m arzenia ta jo n e spełniacie o b o je ...

Przyszłości znaki ju ż dnieją!

Już w ieńce ojczyste splecione i górne z tej prostej miłości nadzieje w ie ją ...

2*

(34)

Zośka. O, Jezu... królu, dozwalasz, byśmy się kochali!

Król. Błogosławię was.

Zośka. Bo ile j a się w dom u napłaczę za to ko­

chanie!

Hr. Jerzy. Ojciec jej broni nam tego związku.

Król. Chłop zwykł za szczęście poczytać zw iązek z paniczem — ja k w bajce.

Zośka. To inna przyczyna. Oni chcą m ię przekląć...

Jezu, J e z u ... (poczyna ptakać).

Hr. Jerzy. Zochna, nie bądź dzieckiem, ojcow ie m ogą trw ać w błędzie. Zośka m o ja s ło d k a ... (tuli ją do piersi).

SCENA X.

Szybko wchodzi Gwardzista.

Gwardzista. P ani Skarska z książęcego pałacu. (Od­

chodzi).

Król. Zbliża się m ój łzaw y rom ans. Bądźcie nieda­

leko, śmielej mi przyjdzie m ów ić z polskim pawiem .

Hr. Jerzy. W szczęściu — smutno mi przy tw ym tw ardym losie.

Zośka. Mówią o tem po k r a ju ... lecz królu, to się na dobre odmieni.

Król. Bóg w am zapłać, zacni ludzie.

SCENA XI.

Wchodzi Skarska, dystyngow ana pani, świeci brylan­

tami. Hr. Jerzy i Zośka odchodzą.

Skarska (patrzy przez szkła). Spłoszyłam czułą parę.

Zapewne z w aszej gwardyi, gdyż pan z chłopką.

(35)

Król. To hr. Jerzy z Zosią Dęboszanką, narzeczoną.

Skarska. Ach, to ten bałam utny Parys. P rzynajm niej się dobrze bawi.

Król. T u się wszyscy dobrze bawimy.

Skarska (siada). P rzybyłam do p an a z prośbą. Nie wątpię, iż p an jesteś dobrze w ychow anym człowiekiem — jeśli tak, proszę napędzić tę ekscentryczną dziewczynę, ile razy tu p rz y j­

dzie.

Król. Którą?

Skarska. Ach, tę chłopom ankę, hrabiankę Julię. W szak pan dobrze w ychow any.

Król. W każdym razie nie tak ja k pani, w której salonach zapom ina się często m nie i ojczyzny.

Zresztą proszę szybko odbyć tę, praw dopodo­

bnie, p rzykrą wizytę, gdyż w obec pani tracę w szelką poezyę — a to niezm iernie szkodzi polskiej sprawie. Za wiele u pani ładu, b a r­

barzyństw a i nabożeństw a, za m ało zaś poezyi.

P ani wie, że m iłość ojczyzny, ja k każda m i­

łość, musi iść w parze z poezyą i pow odzią gorących prom ieni?

Skarska. Ach, p an m ię bawi, a ja przybyłam po­

w ażnie się rozm ów ić.

Król. Proszę mówić.

Skarska. Siostrzenicy m o jej ślub m oże dać tylko biskup. Ale biskup nie da ślubu, gdy ona po­

ja w i się u stóp ołtarza w tow arzystw ie sam o­

zw ańczego króla.

Król. Ślub da nam m iłość i praw o.

Skarska. Pani licznych w łości musi m ieszkać w m ar­

m urow ym i szm aragdow ym pałacu, nie może się tułać po polanach i zajazdach w espół ze

— 21 —

(36)

z g rają aw anturników , przed którym i trąbią po k raju . Słyszałeś pan trąby?

Król. Będzie się tułać, ja k o królow a w niewoli.

Skarska. H rabianka nie w yjdzie za człow ieka dy­

biącego na je j m ajątek, chcącego ją ograbić a potem sponiewierać.

Król. W ielce popraw nie w ychow ana pani! Zbyt p ro ­ stacki pocisk pani, by drasnął stalow ą pierś królew ską. Jednak zapew niam panią, iż u ro ­ słem z polskiej krw i m ęczeńskiej, z żałoby i nędzy niewolników, prócz serca i rozum u nic w dziedzictwie nie otrzym ałem , przym ie­

ram niekiedy niedostatkiem , a wszelkie n aro ­ dowe daniny przeznaczam dla rozrostu Polski rów nej i pow szechnej — nie lękaj się pani zatem. Nie pragnę m ienia hrabianki Julii; m a­

ją te k je j pójdzie na służbę ojczyźnie — jeno na dobry procent — a dobry procent je st tajem nicą i sztuką m ej królew skiej osoby.

Skarska. W szak najw yżsi okrzyczeli p an a bezbożni­

kiem i w archołem ! N ajw yżsi mylić się nie mogą.

Król. O tum aniona kobieto, każdy się mylić może.

Słychać granie trąb na trwogę.

Skarska. Słyszysz p an trąby!

Król. To je d y n a w asza siła.

Skarska. W ięc wiesz! W ięc wiesz pan, iż ostrze­

gamy n aró d p rzed pańską zgrają! W ięc h ra ­ bianka nigdy nie splam i nazw iska związkiem z hersztem w artogłow ów ! Nie splam i n a ­ zwiska!

Król. W pierw pani patrz n a swe nazw isko, czy na niem niem a jak iej polskiej plameczki.

(37)

— 23 —

Skarska (powstaje). Śmiałość pańska, z ru jn u je pana!

O strzegam przed naszą siłą... gdyż m am serce!

Słyszysz p an trąby!

Słychać granie trąb na trwogę.

SCENA XII.

Szybko wchodzi strojna, młoda hrabianka Julia.

Julia. Przybiegłam po ciocię, wie ciocia.

Skarska (gwałtownie). Julio!... W róć się!... (chce ją uchwycić za rękę).

Julia (odbiega). O! Ciociu, jestem niezależną!

Skarska. Dziewczyno! W róć do zamku! Zachciewa ci się rom ansów przy księżycu!

Julia. W łaśnie, po ciocię przybiegłam .

Skarska. I nie słuchasz j e j . . . W róć "się, na Matkę N ajśw iętszą!

Julia. Pow rócę, lecz bez przymusu.

Skarska. Zobaczymy! Biegnę n a zam ek po pom oc m ęską i stanow czą! (wybiega).

SCENA XIII.

Król. Śmielej ongi biegłaś w m oje objęcia droga Julio ...

gołębiem skrzydłem latasz.

Julia. P iln u ją m n ie ...

Król. T rochę duszy jagnięcia

i duszy E rosa we wieniec splatasz i kochasz polską duszą.

Julio! Siły!

Ognia! B łyskaw icy!...

(38)

Runiesz nietrw ożna

z w yżyn zam czystej szlacheckiej m ogiły — a pańskich świetlic bogini w ielm ożna arytm etykę salonu przem ieni

rychło we w stęgę w iosennych prom ieni i ducha czasu do Polski sprowadzi!

N ajw iększa Polko!

Julia. Rycerski k o c h a n k u ...

serce o struny wieszcze zaw adzi

i ro zp ęzn a — przy tobie — w zaranku życia — praw a służby dla macierzy, zgasi żądzę tęczow ej pogoni,

któ ra po przez dw orną pańskość bieży.

Ro przy tobie w uczuć m oich toni płynie anioł narodow y.

Kocha

nędzę i niewolę okraszoną bohaterstw em .

W iędnie troska płocha

0 baw ialni postać okw ieconą — płoną blaski — b ije Jerzy święty Boga zdrajcę! T yran skona, w olność w sta n ie ... szczęście św iata!

Król. Lecz niepojęty

przeszyw a lęk i dośw iadcza m ą zdolność serc przenikania. Skarżę się w krąg św iata słońcu i gwiazdom,

iże gołębica

skrzydłem ułudy po m arzeniach płynie, je d n ak w dzień czynu —

białe skrzydła zwinie.

Julia. Przenigdy!

Król. Lecz ci b łękitnieją lica

1 żądza czynu nie je st tak czerwona!

(39)

1

Julia. Królu.

M oja dusza zanielona

nie śmie mówić, bo cię bardzo kocha, nie chce czernić króla swego czynów, lęka się o brew twą, iż je st płocha, nie chce zwodzić twego berła synów ...

je d n ak m iłość ją do pieśni wiedzie, któ rej błękit

ciebie tak przeraża!

Król. Ach! Widzisz!

Nic m ej uw agi nie zwiedzie.

Nerw wyczuł.

Julka niechaj się nie zraża

— w szystko powie.

Słychać z oddali odgłosy m u zyki.

Julia. A! Muzyka! W esoło byw a tu.

Lecz z w y k le ... przyznasz d ro g i...

smutek, m oże łzy w około.

Jako tułacz orzesz sw ojskie złogi częściej niedolą niż dolą,

siejesz i na strzępy targasz duszę częściej niew olą niż w o lą ...

ja ci drogę z ró w n a ć ...

się pokuszę!

Król. Mów, m ów jak!?

Julia. Kochasz bardzo?

Król. Kocham c ię ...

Julia. O! Jak szczęsne słowo rubinow e!

Lecz słysz ...

Im sław niej dusza w alką tchnie, wiedzie hufce m ocą nadm iarow e,

a c h !... tem szybciej w nętrzny ogień straw i,

— 25 —

(40)

rzuci ciebie w gruzy p o p ielisk a...

jen o m ęki sztandar pozostaw i i łz y ...

Ale zaklnę uroczyska!

W r a ju św iątynne uścielę trony królow i berła dam — dam korony!

Królem cię zrobię ducha — ja! Tw oja!

I tron wieszczy dam ci m iast pogoni!

Po chwili.

Górę złota d aje scheda m oja.

Królu! Choć dla Polski część uroni będzie zawsze w ydm ą złota. Grody w ieszcze w ybudujesz i zasiędziesz w chwale!

B łękit i kw ietne ogrody, m odre nieba i spokój zdobędziesz.

N aród w ieszczą pieśnią będziesz wodzić m ocny w złoto!

A Julia szczęśliwa

pięknem będzie tw o je życie słodzić!

M uzykę słychać nieco bliżej.

Jak teraz. Słysz! Zdała przylatyw a granie — m y zaś s a m i...

Król. A! P rzecz u cia !...

Julia (trwożnie). Luby! Myśli tw o je przerażone??

Król. Spokój! Przepych! W ielkopańskie hucie!

Co jeszcze Julio? H a !...

Pogrążone

narody chcesz tem zbawić?!

Julia (całuje Króla). Tak, luby!

Pogoń zeżre króla chrobre siły,

(41)

a w stolicy będzie p an m ój miły jasn em słońcem narodow ej chluby.

Król. Nie będziesz polską królową!

Darem nie

dzw oniły piersi m o je rozdzw onione.

Julio! Stostruna lutnio ...

idź odem nie

śpiew ać m arzenia słodkie, zbłękitnione n a zwycięstwo!

Julia. Królu! Jam inna — nowa!

Król (ustępuje). O! Nie piłaś w ody zimnego zdroju!

Nie gryzła ciebie tw arda myśl stalowa!

Ju lio !

K ochanko lauru i pokoju, błogosław iona niew iasto! ...

Nie m ożna

królow i trupów stolice obsiadać snów złotych!

Królowi trupów nie m ożna . wylać łez urnę i perłam i biadać.

Jam król ległej Polski!

W ładam trupam i

i m uszę biedź cm entarnem i drogam i i czaszki w iercić i lać olej święty!

Biedź bez spoczynku — od czasu przeszłości przez dziś... hen... aż w dzień ju tra niepojęty!...

Czy m niem asz, że z zam kow ej w spaniałości rzucono Polsce kiedy ochłap życia?

Rzucono śmierć!

Chcesz, bym to samo czynił?

Julia. A! Nie rozum iesz spólnego pożycia w ieszcza z narodem .

A! choćbyś mnie winił,

nie dam ci tułać się ja k cyganowi!

— 27 —

(42)

W św iątyni osiądziesz i rozkazyw ać będziesz słow am i wieszczów narodow i!

Król. I będę się n a święto pokazyw ać, zaś w łasnym nakładem w ydane pieśni godnie zalegną szafy biblioteczne.

Julia (błagalnie). N a zimę do stolicy...

Król. T ak się prześni

zm artw ychpow stanie, a m o je serdeczne z ap a ły ... zatańczą

na dw orskim balu!

Król śmieje się. M uzyka się zbliża, grając »Bartosza«, Julia. Rani mię!

Szydzi słońce m łodego zapału!

Jednak chodźmy.

Muzyka zbliża się.

U kąpię cię w zd ro ju ukojenia, uniosę n a szczyty uwielbienia.

Rzucę form y świata.

N am ów ię cię.

Choćby w ieczór w lesie — w ysłuchasz mię!

P ó jd ź kochanku!

Muzyka zbliża się!

Pociąga Króla i z nim wychodzi. Słychać okrzyki ludu.

SCENA XIV.

Wchodzi gromada ludzi różnych stanów, przeważają chłopi i drobni mieszczanie. Kilku m łodych ludzi lepiej odzianych. Młodzież niesie latarnie na tykach i wielki napis: „Niech żyje Polska powszechna". Gwar.

M uzyka grać przestaje. O krzyki na cześć króla:

i Niech żyje królniech żyje n a m i. Spiesznie zjawia

(43)

się Sybirak na czele kilku krakusów Gwardzistów. Juda Propinator przeciska się w gromadzie, częstując wódką.

Przed Sybiraka występuje mieszczanin Rymarowicz.

Rymarowicz. Pow ażny starcze! Przybyliśm y do n a­

szego króla, aby m u złożyć hołd należny. Nie­

w ielu nas się zebrało, ale to co jest, to w ierni słudzy J. Kr. Mości. W iesz czcigodny starcze, ja k a to ospałość m iędzy ludźmi. W ięcejby się znalazło zw olenników i poddanych J. Kr. Mości, lecz tak to w szystko biedą i niew olą obrosłe, że się wszystkiego odchciew a. D aruj czcigodny starcze, że ludzie grubych rą k przem aw iają nieuczonem i słowami. P rzyw ołaj nam osobę królew ską, by p rzy jęła nasze szczere polskie serca i skrom ne nasze dary.

Skinął ręką. Z grom ady w ysuw a się kilku ludzi.

Chłopi składają przed Sybirakiem: snopy zboża, wo­

rek ziarna, chleby, masło; z miejska odziani: ubranie, buty; jeden z inteligencyi kilka tomów książek.

Sybirak. Bóg w am zapłać w ierni słudzy J. Kr. Mości, za serdeczne słow a i za dary. Przem aw iam tu do w as ja k o je d en z najbliższych przyjaciół i pow ierników króla. Jestem Sybirakiem — w obronie ojczyzny k rw ią zwilżyłem ziemię m ateńkę, nabyłem przeto praw a zastąpienia królew skiej osoby, któ ra zejdzie tu do w as później, kiedy się w jego tułaczej sadybie rozgościcie.

Skowronek (chłopdo Judy). D ziękuję, nie pijący.

Juda Propinator. Ny, panie Skowronek, to możecie, to sok m alinowy. Chłopską w ódkę poczebu- jem y dać ino posłom do wypicia.

Śmiech. Głosy: y>pss... spokój... pss...«.

(44)

Rymarowicz. Cicho tam! O tem potem!

Sybirak. Zanim się rozgościcie, od starca stojącego nad grobem p rzyjm ijcie gorącą podziękę i wdzięczność... za ten napis, z którym p rzy ­ byliście ... Bóg w am z a p ła ć ... lżej m i będzie umierać... (chwila milczenia, Sybirak ociera Izy).

W asze zbaw ienie w pow szechnym ruchu w szy­

stkich s ta n ó w !... W asz grób w przew adze je ­ dnego stanu n ad drugim! P rzy jm ijcie to jak o słow a przedgrobne od człowieka, który długie lata p atrzał na nieszczęścia ojczyzny... Na cześć w aszą w znoszę okrzyk: niech ży je Polska po­

wszechna!!!

Okrzyk: y>Niech żyje!«.m u zy ka intonuje »Jeszcze nie zginęłam.

SCENA XV.

Hałas. Wchodzą: Książę, Skarska, Kapelan pałacowy.

Idąc, roztrącają zwartą gromadę. Głosy: »Książę...

Książę...«. M uzyka ucina.

Książę (w zburzony). Gdzie się podziew a hrabianka z sam ozwańcem !

Sybirak. P ow strzym aj zapały książę, wszak wiesz, gdzie się znajdujesz.

Książę. W lazłem m iędzy włóczęgi, um iejące uwodzić głupie dziewczęta.

Sybirak (skinął na Gwardzistów). Nie zapom inaj się książę, gdyż i my m am y ludzi.

Książę. W idzę trochę zbieraniny. W istocie, nie czuję się tu bezpiecznym.

Rymarowicz. To też proszę trzym ać gębę na kłódkę, bo źle będzie!

(45)

— 31 —

Książę. Od rew olucyonistów m ożna się spodziew ać tylko pięści.

Sybirak. Książę! Dość tego!

Książę (do otaczających Gwardzistów). I wy Maćki, darm ozjady, nie wstydzicie się Boga obrażać!

I w y roli zapom inacie, baw iąc się tem b łazeń­

stwem!

Szmer niezadowolenia.

Skowronek. E . . . dość tego! My tu na sw ary nie przyśli!

Książę. N iechaj sam ozw aniec odda uw iedzioną dziewczynę.

Sybirak. W yrzucić go!

Kapelan (staje przed Księciem). W imię O jca i Syna, do srom u gw ałtu chcecie dodać!

Sybirak. W yrzucić go! Razem z tym pałacow ym księdzem!

Krakusy zabierają się do wyrzucania K sięcia.— Wtem silny czerwony blask zalewa gromadę.Słychać

dźw ięk trąb w pobliżu.

Jeden z gromady. Baczcie! Co to takiego!

Rymarowicz. Ł una n a niebie!

Chłop. Jezu! Matko N ajśw iętsza!

SCENA XVI.

Szybko wchodzi trzech hajduków z trąbami, na ich czele Dziennikarz w cylindrze.

Dziennikarz. Narodzie! Ja dziennikarz obw ieszczam ci straszne nieszczęście. P łonie niedalekie miasto, na czterech rogach podpalone p raw do­

podobnie przez w ysłańców króla.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Czerwona lista roślin naczyniowych Górnego Śląska.. Fungiflora, Oslo,

Warto iest czasem z niem i pom ów ić, posiedzieć, Kecz nie sposób każdego nazywać sią B ratem... C zystey miłości związki zawrzyymy wzaiemne, I on ma taiem n ice

Proszę bardzo mnie nie

Mogę tylko pochwalić twój zamiar; żeń się, moje błogosławieństwo już

Racz Wpan i Jejmości wystawić Góruo- głębskiego w prawdziwem świetle, czego tym większą bydź potrzebę widzę, ile iż mi się zdaje, iż względem niego,

Tężyńska (unosząc się).. Stanisław staje w progu).. SCENA

A widzisz jegomość, ja mówiłam, że to się na nic nie zda, że jegomość łgał, kiej mówił, że mnie bardzo kocha,; że jegomość będziesz sobie potem zemnie biednej żartował

Alfred (upada na kolana przed panią Perard.) O droga pani, teraz już może Alfred Du- camp przed całym światem powtórzyć to, co Filip Roquet obawiał się wyznać: Kocham