\
\
C « k i 7 A
R o k I I W a rs z a w a , S m |a 1 9 4 6 r t \ \ J 5 0 / 3 » lVr. 17 (2 3 )
Zofia Kossak
P R Z Y B Y C I E * )
Uczucia, o ż y w a ją c e tra n s p o rt, opusz
czający P a w ia k, (o d d zia ł kobiecy, S erbia) w d n iu 5 p a źd ziern ika 1943 ro ku , b y ły bardzo różne. K o b ie ty o ciężkich grze
chach p o lityczn ych , w ie lo k ro tn ie . k a to wane, n ie spodziewające się niczego* in n e go, ja k „ r o z w a łk i“ , n ie posiadały się z radości. T y le k ro ć W id z ia ły się ju ż w m y ślach w yp ro w a d za n e w r u in y ghetta, z p la s tre m na ustach, tłu m ią c y m o k rz y k b u n tu i w o ln o ś c i!— D la riic h tra n s p o rt oznaczał odroczenie w y ro k u , przedłużenie życia o parę tyg o d n i, może m iesięcy, k to w ie, może jeszcze dłużej? M nie jsza o to, dokąd pow iozą skoro nie pod ścianę. In ne tr w a ły w powszechnie wówczas p anu
ją ce j złudzie rych łe g o zakończenia w o j
n y. S ą d ziły, że w y je ż d ż a ją n a jw y ż e j na parę tyg o d n i. A może n a w e t n ie zdążą dojechać? Generalne opróżnienie P a w ia k a i S erbii, będące w rzeczyw istości p rz y gotow aniem m iejsca pod p lo n zam ierzo
n ych n o w ych łapanek, zdaw ało się w szy
s tk im n iezaw odnym znakiem , że N ie m cy rozpoczynają ew akuację W arszaw y. W y c o fu ją się. P rzed k im ? Zapewne oczeki
w a n y je st desant a lia n tó w . K u r ie r k i i in ne aśy w o jsko w e za p e w nia ły z m in ą w a żną, że tra n s p o rt będzie na pewno po d ro dze o dbity. N ie dojedzie nigdzie. U śm ie
c h a ły się. p rz y ty m znacząco. Ten uśm iech d o d a w a ł o tu ch y pozostałym . N ie b ra k ło : je d n a k przyg n ę b io n ych sceptyczek, n ie W ierzących ani w ry c h ły koniec w o jn y , n i w desant,, ani w odbicie. Szczególnie rozpaczały' k o b ie ty , schw ytane p rz y p a d kow o, tra fe m u liczn e j ła p a n k i,. lu b u w ię zione p rzypadkow o, zam iast kogoś in n e go, W ie js k ie gospodynie, w y g a rn ię te z pod w arszaw skiego pociągu — w ła ścicie lka m ieszkania, k tó re j su b lo ka to r okazał się niepodległościow cem , —■ c io tk i, lu b bab
k i ko n s p ira to ró w . W szystkie one n ie b ra ł y same u d z ia łu w żadnej robocie p o li
tyczn e j, nie ch c ia ły słyszeć o n ie j, lę k a ły się panicznie w szystkiego, co trą c iło n ie - posłucheim w ła d z y . U fn e w tę loja ln o ść łu d z iły się n a iw n ie , że zostaną lada dzień zw olnione. Wszakże b y ły „n ie w in n e “ . N ie k tó ry c h nie przesłuchiw ano dotąd ani razu. A oto m im o n ie w in n o ści jadą do obozu, B óg w ie dokąd, B óg w ie na ja k długo!... Stara w ieśniaczka M a ria n n a Pa
zur, zaaresztowana z pow odu, że siedziała w k o le jc e w ty m sam ym przedziale, w k tó ry m schw ytano k o lp o rte ra wiozącego b ibułę, — ja k g d yb y te ra z .d o p ie ro ro z u m ie ją c co się dzieje, padła w ciężarówce do nóg e sko rtu ją cym tra n s p o rt żandar
m om . •
— D obrodzieje — szlochała — ja ś n i pa
n o w ie — ady m n ie puśćcie!!... K ro w a nie w ydojona, chałupa nie obrządzona, zago
n y nie obsiane!... D w óch sy n k ó w m am na robotach w Rzeszy... C hłop koszlawy, sain nie poradzi, ady m n ie ' puśćcie, do
brodzieje m oi!...
— C ich o ,. przestańcie, m atko, cicho!...
Sykano zewsząd, lecz ' ona n ie zw racała ńa to w a rzyszki uw agi, obejm ując nadal b łagalnie żołdackie b u ty . N iem cy ś m ie li się zrazu, po czym, z n ie c ie rp liw ie n i, k o p n ę li ją mocno, że padła bez tchu. S poj
rza ła na n ich z chłopską nienaw iścią ciężka, zw alista, pozostała bez ruchu, po
w ta rz a ją c żałośnie półgłosem : chałupa , nie obrządzona, k ro w a nie podojona!...
Za co Jezusicku?,.. Za. co?...
W ozy dojeżdżały do -stacji. Rozpoczęto ładow anie. T ra n s p o rt .stłoczono w dwóch to w a ro w ych wagonach, po sto dw adzie
ścia pięć k o b ie t w wozie, . mieszczącym
* ) F ra g m e n t ks ią ż k i p. t. ,,Ź o tc h ła n i“ , k tó ra się ukaże w n a jb liższych ty g o dniach nakładem fir m y N a g ło w ski i D ru k a rn i Św. W ojciecha.*
n o rm a ln ie 40 osób. B y ło p rze ra ź liw ie ciasno, duszno, p rz y ty m m roczno, gdyż w ysoko umieszczone o k ie n k a z a w a rte b y ł y na głucho żelaznym i o kie n nica m i. Z a
plom bow ane d rz w i zo sta w ia ły szparę ta k wąską, że palca n ie można b y ło przesu
nąć. T a wąska szpara b y ła je d y n y m ź ró d łe m ś w ia tła i po w ie trza . W ię ź n ia rk i sta
ł y nieruchom o, n ie mogąc się poruszyć, ś c iś n ię te j w tu lo n e jed n a w drugą, oparte 0 siebie w zajem nie.
Pociąg ru szył. Przez szpary w podłodze Jęły się wsączać sm ugi k u rz u . .W agon trz ą s ł n ie m iło s ie rn ie , p o d s k a k iw a ł na zw rotnicach. Z b ite w jed n ą masę zatacza
ł y się zbiorow o. Stojące b liż e j d rz w i w o ła ły : Piszcie k a rtk i!... Piszcie k a rtk i!™
Z tru d e m w yciągano rękę, b y dobyć z kieszeni strzępek przem yconego na P a
w ia k ' papieru. K tó ra ś posiadała o łów ek.
G ry z m o liły k o le jn o , opierając ręce na k a rk u sąsiadki, u s iłu ją c pisać czytelnie.
N ie b y ło to ła tw y m . W agon szarpał, ręce d rż a ły . Pisano: „P a w ia k . Serbia, 250 k o biet, w io zą nas n ie wiem "- jeszcze gdzie“ . P odpis i adres. U c z c iw y t l znalazca może k a rtk ę pod ty m adresem "'w sie, może do
starczy ją gdzie należy. P is a ły gorączko
wo. G otowe k a r t k i w y rz u c a ły przez szpa
rę w o k ie n n ic y w te d y, g d y z w a ln ia n ie pociągu zw iastow ało bliskość stacji, lu b gdy pociąg ruszał. W czasie p o stoju nie śm ia ły, b y siedząca na dachu wagonu eskorta nie zauw ażyła. Pisanie i w y rz u canie k a rte k zdawało się w s z y s tk im czyn
nością ważną i doniosłą. A n u ż n a s i n ie o d b ija ją ich, bo n ie w iedzą dokąd tra n s p o rt został skierow any? Może nie
"Wiedzą w ogóle, że opuścił Warszawę?
T y m zaś, -które podobnych złudzeń nie podzielały, m iło b y ło przesłać ten ostatni znak życia, n ib y pożegnanie rzucone z drugiego brzegu.
Pisanie k a rte k le d w o b y ło ukończone, gdy podchwycono głos k o d u k to ra obw o
łu ją ce g o K o lu s z k i. T eraz m ia ły d o w ie dzieć się dokąd jadą. Pociąg albo s k ie ru je się na zachód, tzn. do Rzeszy, — albo na południe, c z y li Ośw ięcim . C zekały z za
p a rty m tchem . Pociąg stał długo. W w o zie p anow ał u p a ł nie do w y trz y m a n ia . Po tw arzach ściekał pot. N o g i d rę tw ia ły od stania. Pociąg ru szył. W ą tp liw o ś c i k r ó t
kie. O ś w i ę c i m...
— ...Czy na p e w n o /n a pewno Oświę
cim?... D o p y ty w a ła ro zp a czliw ie Danusia, przesadnie um alow ana, m ło d z iu tk a b r u netka, o starannie w ysku b a nych b rw ia c h 1 tw a rz y ko b ie ty, lu b ią ce j zawsze ro b ić ta k; ja k chce. — O św ięcim — Odpowie
d z ia ły k ró tk o „te od szpary“ .
— A le czy jesteście pewne?
■— Pewne.
— O Boże!...
1 Z m a rw ia ła w przerażeniu w iększym niż na w id o k śm ierci. Przecież s tra c iła w O św ię cim iu ojca i dw óch braci!
W szystkie w o k ó ł m ilc z a ły rów nież. T y l- kó 19-letnia L itk a K ra je w s k a uśm iechała się anielsko. N ie daw no u czyn iła ślub, że za ocalenie najdroższej dla n ie j osoby, o- fia ro w u je sw oje w łasne życie. K ie ru n e k O św ięcim b ra ła za dowód,, że Bóg ofia rę je j p rz y ją ł. Jej piękne uduchow ione oczy p ro m ie n ia ły . I w śród pozostałych po m o
mencie przygnębienia-zaczęła się o p ty m i
styczna reakcja. N ie b y ły ko b ie ta m i, da
ją c y m i się ła tw o nastraszyć. P rz y ja c ió ł
ka i rów ieśnica L itk i, M a ry lk a W itasz-, czyk, potrząsnęła hardo cza rn ym i lokam i, dowodząc, że pewno nie je st tam aż ta k Źle. Co innego m ęski .obóz, a co innego kobiecy. Ona czuje, wie, że będzie żyła i szczęśliwie wróci.,'. Jest o ty m przekona
na. Pociągnięte je j pewnością inne, pota
k iw a ły s k w a p liw ie . Każda słyszała, że w
O św ięcim iu te j w io s n y o grom nie się p o p ra w iło . P rz y p o m in a ły tQ sobie teraz, p o d kre śla ły. Przecież w o ln o posyłać pacz
ki? A m ając pa czki można zawsze prze
trzym ać... Mecenasowa T ych n ie w iczo w a zapew niała, że lis ty przychodzące od O- św ięcim ianek, pełne są pogody. Piszą- że iczego im n ie b ra k, i że są zadowolone.
— D opraw dy? — D o p y ty w a n o — sama p a n i czytała?... — O ta k, sama czytałam i to n ie je d n o k ro tn ie . Zresztą to jasne.
N iem cy w przededniu końca n ie będą ta k
« » le n i, żeby pow iększyć re je s tr sw ych z b ro d n i
— A najw ażniejsze — z a w yro ko w a ła Jadw iga T y m e k — że cala zabawa nie p o trw a d łu ż e j n iż parę ty g o d n i. N ie ma czym się przejm ow ać. — Słusznie!... Ten a rg u m e nt u sp o k o ił w szystkie. Danusia m ilcza ła uparcie, lecz pozostałe odzyskały rów now agę. Przecież w o jn a je s t na u - kończeniu. — , W y trz y m a m y — p o w ta rza ła T ym kó w n a . B y ła nauczycielką g im n a s ty k i, m ia ła silne, g ię tk ie nogi, mocne ręce, sprężysty tu łó w i n ie w yobrażała sobie, b y c o śko lw ie k m ogło ją z te j św ie t
nej fo rm y w y trą c ić . Ile ż trudów , zniosła w czasie k o n s p ira c ji!... Ile nięwczasów!...
Co tam dla n ie j obóz!... Stojąca obok Z o
fia K ra czkie w iczó w n a , w ielom iesięczna
"‘ ^rcścina celi, p o ta k iw a ła m ilcząco z w y razem spokoj n e j^ s fty na rozum nej tw a rzy. P rz e trz y m a m y i w ró c im y . Na pewno.
W sparta o nie, le d w ie żyw a z umęczenia M ieczysław a K o ro m p a y , p a trz y ła o b o ję t
n ie ponad . g ło w a m i,, zatopiona w sw ym nieszczęściu. Ukochaną je j córkę, śliczną ja k obrazek E lżunię, — Gestapo z a to rtu - ro w a ło na śm ierć w je j oczach, w je j o- becności. Osi te j strasznej c h w ili - tv^arz m a tk i b o le s n e j. zachowała-szczególny, so
bie ty lk o w ła ś c iw y w y ra z .. Obok- T h u m o - wa spoglądała okiem w e zb ra n ym czułoś
cią na swą córkę, ła d n iu tk ą Lalę. Czy to O św ięcim , czy p ie k ło samo, ona sw oje dziecko p o tra fi u c h ro n ić i zabezpieczyć.
Czegóż m a tka nie dokaże?... T rz y W oźnic- kie, m atka, cio tka i córka cisnęły się w m ilcze n iu , x spoglądając na siebie, z , zau
fa n ie m . Ź b tk o w n ie ubrane panny B a b iń skie n a rze ka ły .głośno na sm ród i b ra k p ow ietrza. Zlotoróżow a, w ysp o rto w a n a Dada S z y llin g z pomocą U rs z u lk i T om a
szew skiej, oraz cic h y m w sp ó łn ictw e m 0- taczających, p rzysia d ła na podłodze i za
w zięcie p iło w a ła k o z ik ie m deskę. K ilk a k ro tn a re c y d y w is tk a k ry m in a ln a P io tro w s k a ?e szpetną b liz n ą na brodzie, w ie lce dum na z tego, że ją z rozpędu za
liczono do p o lityczn ych, i że jedzie z ta . k im m o ro w y m tra n sp o rte m — udzielała fa ch o w ych p o ra d ,: gdzie dłubać i ja k . Przedsięwzięcie n ie b y ło aż ta k bezna
dziejne, ja k b y się na p ie rw szy rz u t oka w yd a w a ło . Wagon b y ł holenderski, sta
ry , deski spróchniałe i cienkie.
— J a k się ściem ni — pouczała re c y d y w is tk a — na pierw szej s ta c ji w y w a lim y dechę, i d ziu rą — m y k pod wagon... Z a
ra z na brzuchu na ta m tą stronę i w ro w ie przeleżym y aż pociąg odejdzie... T y lk o na w ie lk ie j sta cji, nie na m alej...
Dada zaciskała zęby. D rzazgi p ry s k a ły spod je j Rozgorączkowanych d ło n i. N ie czuła bólu. Czuła ty lk o w s trę t przed n ie w olą, Z asłaniając je j pracę, le ka rz ro e n t- genoióg M a rią W e rke n th ią ó w n a , sława naukowa, p a trz y ła w głąb siebie. Oczy m ia ła rozum ne, życzliw e, głębokie. Joan
na K u n ic k a , p rofesor psychologii uśm ie
chała się z p ro g ra m o w ym optym izm em , k tó ry u s iło w a ła ' zaszczepić w śród otocze
nia. A lin a Pac Pom arnacka m yślała sm utnie o u kochanym dziecku, pozosta
wionym u obcych, a trochę o antropo-
zo fii, k tó re ] b y ła w yznaw czynią. p o S te i
n e r 'n a kazuje czyn ić w podobnej c h w ili?
S taruszka Podhorodeńska o m iłe j, łago
dnej tw anęz opierała się o rozdygotaną ścianę wagonu, b lis k a om dlenia. Hanecz
ka D ragatów na należała do tych , k tó re w y ja z d z tra n sp o rte m u w a ża ły za w y graną. B y ła mocno obciążona i w ie lo k ro t
nie badana. Z dreszczem nie w yg a słe j g ro zy w spom inała m om enty, g d y gestapow
cy zm uszali ją telefonow ać do m a tk i, d y k tu ją c co m ia ła m ów ić. R e w o lw e r p rz y ło żony do s k r o n i p rę t g u m o w y obracany n ib y od niechcenia w d ło n i straszne b la de oczy tuż... M ów , n a ty c h m ia s t m ów , albo zaaresztujem y m atkę... Mam o, M a m usiu, pow iedz, ja k się ta m te n pan n a zyw ał, a ja będę w olna, rozum iesz, będę zaraz walna... W rócę do domu... Mamo, czy n ie cheesz m nie ratować?
O męsko n ie w ysło w io n a , skandować n ie n a tu ra ln ie te straszne słowa, (re w o l
w e r w ciąż p rz y skro n i, p a łka w iją c a się przed oczam i) słyszeć w słuchawce głos ukochany, najdroższy, pełen zrazu ra d o ści, zdum ienia, potem przerażenia, rozpa
czy, n iepokoju... Słyszeć grad s łó w fr w o - ż liw y ę h niepew nych i nie móc n ic odpo
w iedzieć, n ie móc k rz y k n ą ć : Mamo, to kła m s tw o ! Na m iłość Boską n ic n ie m ów !.,. M n ie ¡ . ta k nie uratujesz, a zgu
bisz jego i siebie!! Och, to b yło s tra szn ie j
sze n iż bicie. K o c h a ły się ta k bezgranicz
nie, zn a ły siebie ta k dokładnie, że m a tka je d n a k zrozum iała i pojęła.- Ten. głos o_
chrypły,- to w o ln e 'skandowanie... W o- bozie ju ż podobnych stra s z liw y c h ro zm ó w n ie będzie i dlatego Haneczka uśm iechała się p ra w ie wesoło. M ia ła nieco skośne b rw i, zuchowate, b ystre i dow cipne oczy, tw a rz łączącą w d z ię k dziecinny; z mężną d o jrz a łą w iedzą o życiu. .
L u c ja C harewiczowa, docent U. J. K . i p o lo n istka H a n icka o b e jm o w a ły się w p ó ł, a za oparcie słu żyła im m asyw na L e o n ia dozorcowa.'
Głucha, obojętna na w szystko M a ria n na P azur zastygła w zaw ziętej rozpaczy.
K a żd y o b ró t k ó ł o d cią g a ł-ją dalej i dalej od chaty, od gospodarstwa, od życia.
Sprasowane n ib y s a rd y n k i w puszce, c i
snęły się obok Jasia zwana G rz y b k ie m o ś w ie tlis ty c h oczach i czupurnej m in ie żoł
nierza „U d e rz e n ia “ — epigonka p o z y ty w izm u, m ąd ra In te le k tu a lis tk a -Sadowska.
S trońska, — znana społecznica W a n da Lew andow ska, je j p rz y ja c ió łk a S ta n i
sława K iesłow ska, pozostające od trzech la t w w ię zie n iu , — o g ro m n a ' In k a K ło sowska o szczerej, pow ażnej tw a rz y . W c i
śnięta pod je j pachę,- dyszała m a lu tk a m a rk iz a rococo, Ire n a Jelhiez-S kum ina, zwana przez k o le ża n ki B im busiem , — Salusia C hłopek, służąca p rz y trz y m a n a i to rtu ro w a n a /z a . pracodawców, k tó rz y o.
strzeżeni zbiegli, — wysoka, ciem nolica M a ry la K oźm ińska, czarnooka Żabka P fe fe rb lu m o tw arzyczce o krą g łe j, n ib y c y rk le m opisanej, — Jaga S zym borska w n ik liw a k a b a la rk a ic h iro m a n tk a , — m a
la rk a Kaczyńska, spoglkdająco koso na poprzednią, gdyż sama także staw iała kabałę, lecz gorzej, —. grupa dziew cząl te k : O leńka, M arzenka, F ra n ia , K ry s ia , Stasia... i ty le , ty le innych. Choć należące do je d n e j rasy, jednego narodu, cierpiące z a -je d n ą sprawę, p rz e d s ta w ia ły ogrom ną różnorodność ty p ó w . , O d cin a ły się ostro , od tła , osobowości skończone, w ydatne, każda posiadająca odrębną . fiz jo n o m ę psychiczną. N ie b yło dw óch jednakow ych, a b y ło w ie le niepospolitych. Ile ż m ocy z a w ie ra ły tw a rd e ry s y , kanciasty po d b ró -
[assmwi Mtrwitsy
D Z I Ś I J U T R O Mr 17 (23)
dek Jasińskie], rzem ieślniczej żony, k a . tow anej na Szucha, b y w ydała, gdzie je j syn. W e w n ą trz d ło n i, n ib y styg m a ty k r w a w iły bolesne, niezagojone ra n y.
— ,,To m i, c h o le ry, p rz y p ie k a ły nad k a r . b id ó w k ą “ . M y ś la ły , że *d la głu p ie g o bólu w y d a m sw ojego chłopaka...“ .
— M u sia ło pan ią strasznie boleć?...:
— Po. tym , w celi, m yśla ła m , że z b ó łii z w a riu ję ; ale na badaniu ta ka m nie złość . na n ic h w zięła, że n a w e t n ie bardzo czu
łam . N ie ję k n ę ła m an i razu, sapałam t y l ko.- A ż się te śeierw y d z iw iły ...
A w spom niana ju ż Salusia ę h ło p e k ! B ito ją kańczugam i, g u m d w y m i p a łka m i.
Potem k a z a li ro b ić przysiady. S ądzili, że n ie będzie zdolna się poruszyć. — A ja , opow iadała — ,,z ro b iła m dw ieście sie
dem dziesiąt pięć p rzysiadów i w p ysk im się śm iałam !...“
G odziny m ija ły . W w ozie b yło coraz d u . szniej, coraz u p a ln ie j, sm ro d liiw ie j. Po
ciąg s ta w a ł na stacjach, czekał długo, r u szał, szarpał, trząsł. N i k t . tra n s p o rtu nie o d b ija ł, n ik t ze sw oich n ie zdaw ał sie n im i interesować. U w ięzione ani się sąme spostrzegły, k ie d y p rzestały oczekiwać te j ew entualności. W ydaw ała się pna m o ż liw ą i praw dopodobną, d o p ó ki znajdo
w a ły się w p o b liż u W arszawy, (w ń ie u - straszonej. atm osferze stolicy, dla k tó re j n ie is tn ia ły niepodobieństw a). Czym da
le j, ty m m arzenie o z b ro jn e j a k c ji na ic h korzyść w id z ia ło im się dziecinne i n ie realne.
I czu ły się .tym gorzej. D arem nie ener
giczna N u lk a T e tm a je ro w a le ka rka , za
chęcała je do śpiew u i . dźw ięcznym , cży.
s ty m głosem in to n o w a ła piosenki ż o łn ie r. . skie. N ie b y ły w stanie śpiewać. D u s iły się. O b rz m ia łe nogi n ie m o g ły u trz y m a ć ciężaru ciała, p ra g n ie n ie udręczało.' Nagle w- końcu w agonu .ro z le g ły się k rz y k i. C o : takiego? H a lin a W agner czuła od d łu ż szego czasu, że oparta o n ią Danusia, m a lo w a n a czarnuszka, ciąży je j d ziw n ie n ie znośnie. Na upom in a n ia , sarkania, nie odpowiadała. Na koniec W agnerow a zdo
ła ła się nieco usunąć i D anusia z w a liła się ną ścianę, po ty m na ziem ię, pod nogi.
tow arzyszek, sztyw na ja k kłoda. M y ś la no zrazu, że zem dlała, lecz ona n ie żyłą.
O tru ła się p ig u łk ą szklarnią, zaszytą w pasku, a zaw ierającą cjanek. O tru ła się, ze stra ch u przed O św ięcim iom . Stojące w o k ó ł k o b ie ty k rz y c z a ły przerażone. W a
gon od p o w ie d zia ł zrazu na ten k rz y k n ie dow ierzaniem . To n ie m o żliw e ! D a n u sia?!... T aka zawsze wesoła, zalotna, do
b ra , choć pusta dziewczyna!,.. Danusia?
N ie żyje?
M im o , że p ra w ie w szystkie od pięciu la t o cie ra ły się nieustannie, św iadom ie o śm ie rć - - n i e b y ły jeszcze oswojone z , w id o k ie m i bliskością tru p ó w . M a rtw e <
ciało zdaw ało im .s ię czymś n ie z w y c z a j
nym , przerażającymi. U s iło w a ły odsunąć się od' leżących pocT ich nogam i s z ty w n ie ją cych zw ło k, a nie mogąc tego d oko
n a ć , s ta ra ły się tc h ó rz liw ie w yp ch n ąć na sw oje m iejsce inne tow a rzyszki. Z m a rła zaś leżała, szeroko o tw a rte oczy w le p ia - - ją c w dach wagonu, z w yra ze m , ta k ie j grozy, ja k g d yb y rzeczywistość, k tó rą u j rzała, gorsza b y ła n iż Oświęcim , przed
"k tó ry m z życia u cie kła . T w a rz b y ła ju ż s in o -tru p ia i ty lk o uszminkowiane usta za c h o w y w a ły k ła m liw ą ' czerw ień, ja k
■ w a rg i upiora.
...Ta sama Danusia, k tó ra w celi .roz
w eselała w szystkie tow arzyszki!... D a n u sia!...
Roztrząsano je j postępek, sądzono, po
tępiano, broniono... N im ustalono jakąś o p in ię o fakcie, w y b u c h ło now e zamiesza
n ie z o k a z ji przetasow ania ■ w yw ołanego zgonem D anusi, o d k ry to rob o tę D ady.
W międzyczasie zdążyła ju ż ona p rze rżnąć w pop rze k je d n ą deskę. Oznaczało to czw a rtą część potrzebnej p ra cy. Dada tn ia ła ręce w bąblach i pęcherzach, lecz w duszy św ie tn ą ńadzieję. N iestety, ogół n ie .;podzielił, je j zapału. W y b u c h ły g w a ł
t o w n e p rotesty. Że N ie m cy zastosują od
pow iedzialność zbiorow ą, że za ucieczkę k ilk u w a ria te k w y s trz e la ją . c a ły wagon.
— U c ie k a jm y zatem, .w szystkie! — odpo
w ia d a ła Dada. zdyszana i w ściekła, od
g arniając jasne w ło s y ze spoconej tw a rz y . Lecz tra n s p o rt ani chciał słyszeć o u - cieczce. U cieczką w y d a w a ła im się w ię k - -7ym ry z y k ie m niż obóz. N ie pom ogły r e r - . azje, tłum aczenia, .prośby. Zmuszo
no Dądę do p rz e rw a n ia ro b o ty. Zabrano je j ko zik. B lis k a , płaczu; spoglądała z nienaw iścią na k o b ie ty stojące pom iędzy nią, a w olnością. Z azdrościła Danusi.
, W o ln y ptak, gotow a b y ła tłuc. g ło w ą o ściany k la tk i w bezsilnej rozpaczy. ■
i '
Jakże po m a łu ' czas m ija !. W y je c h a ły z W arszaw y o p ią te j rano, teraz b y ła zape
w ne '4, 5 pq p o łu dn iu . N ie u m ia ły ustalić, gdzie się z n a jd u ją obecnie, ile jeszcze d ro g i p rz e d n im i, ile jeszcze godzin m ęki.
P ragnienie sthw ało się istną męczarnią.
W gardle,- w pilicach, pełno m ia ły p y łu wdzierającego się przez szpary wagonu.
Gorąco, b ra k p o w ie trza o d b ie ra ły p rz y tomność. G ło w y p ę ka ły z bólu. W każ
d ym n e rw ie odczuwało się boleśnie d y gotanie wagónu. nogi ?>yły , opuchłe, zbrzęknięte. W ieczór z b liż a ł się pow oli;
n ie przynosząc rzeźwości, n i u lg i. Wagon b y ł nagrzany słońcem, ja k piec. Nieznoś
n y sm ród b ił z p o d łóg i p o k ry te j odcho
dami, k tó ry c h nie b y ło gdzie usuwać.
Udręczone g ło w y o g a rn ia ł m ro k i otępie
nie. W w y o b ra ź n i s n u ły się zw id y, ja k ie ja w ią się, duiszy lu d z k ie j w -c h w ili -śmier
ci. P ółprzytom ne, zaczadziałe, zbite w ciasny kłąb, c h w ia ły się bezw olnie w przód i w ty ł. A pociąg, szedł, szedł, sta
w ał, zm ie n ia ł szyny, co fa ł się, znów szedł. Nareszcie, dobrze po północy, sta
n ą ł u celu. W szparach d rz w i zabłysło światło,, z a b rzm ia ły c h a rk o tliw e , w arczą
ce głosy niem ieckie. Z erw ano plom by, odsunięto z hałasem wrzeciądze,. W da rła się1 fala, chłodnego pow ietrza, ocuciła pó ł om dlałe.
— A lle s raus!... S chnell! S chnelł!!...
U s iło w a ły w yjść, ale n ie m ogły, gdyż o d rę tw ia łe nogi o d m a w ia ły im posłu
szeństwa. N iem cy ściągali je b ru ta ln ie w d ó ł ja k tłu m o k i. L e c ia ły na ziem ię z wysoka, gdyż ra m p y nie było. Zataczały się. ja k pijane. Na o statku w yrzucono z w ło k i D anusi. — T y lk o jedna? — zapy
ta ł Niemiec, świecąc po kątach wagonu la ta rn ią .
N ad po-leni leżała mleczna, n ie p rz e n i- k liw a m gła. Gęsto umieszczone la m p y rz u c a ły w m gle tr ó jk ą tn y snop św iatła, n ib y stożek, lu b jasno o ś w ie tlo n y na
m io t. N iezliczone Szeregi ta k ic h stożków W id n ia ły na p ra w o i na lewo, w przód i za torem . S iln y oddział gestapowców u - zb ro jo n ych w rozpylacze i k. m. otoczył tra n s p o rt i pognał go drogą. N ie zu p e łn ie jeszcze p rzyto m n e , k o b ie ty szły spiesznie, p o tyka ją c się i "rozglądając w około. K r a j
obraz w y d a w a ł im się d ziw n y, n ib y k się życowy. N igdzie ani drzew a, a n i krza ka , ciemne lin ie baraków . M gła, św ie tln e stożki. Rłaskie, n is k ie dachy błyszczały w ilgocią. G ó ro w a ł nad n im i. w ą ski b u d y nek, z\vieńczony kształtem , k tó r y w e m gle w y d a ł się id ą cym podobny do krzyża.
Osądziły, że b u d yn e k je s t k a p lic ą i na
b ra ły o tu c liy . W idocznie z m ia n y na le p sze, - o ja k ic h m ów iono, b y ły napraw dę pow ażne. Co za szczęście, że je s t k a p lica ! W przeciw nej stro n ie c z e rn ia ł k o m in , czy też wieża. N ad szczytem je j u n o s ił się
czerw ony odblask, b ib y łu n a nad w ie l
k im piecem h u tn iczym . K o b ie ty n ie w ie d z ia ły jeszcze, że to k re m a to riu łn , le c z , u c zyn iło im się czegoś straszno. J a k gdy
b y zobaczyły u chylone w ro ta pie kła . B y ło też. coś niepokojącego" w sam ym po w ie trz u , .m g listym , ciężkim , d ła w ią cym . W p o ró w n a n iu z dusznotą wagonu, zda
w a ło się ono rżeźwiące, b y ł w n im je d n a k ja k iś n ie u c h w y tn y jad, zaduch n ie - \ określony.
— Czujesz? p y ta ły jed n ą drugą. — Czuję. — Co to może być?. N ie w ie m . — Poprzedzane przez gestapowców,, zatacza
jące się zę znużenia stado szło, s k rę c a ło ,' m ija ło je d n ą bram ę, drugą, rzę d y d ru tó w m eta liczn ie lśniących,, now e serie b a ra ków , aż sta n ę ły .przed n ie o ś w ie tlo n y m - b u d yn kie m . Z w ano go „p rz e jś c ió w k ą “ . B y ła to pusta szopa bez. podłogi. K le p is k o le p iło się pod nogami- E s k o rta w yszła, d rz w i zaw arto. Umęczone k o b ie ty p a d ły na m o k rą glinę, gdzie się dało, pokotem . Z b y t znużone, b y m óc zasnąć, leżały pa
trz ą c w ciemność i myśląc, że oto w O św ięcim iu, że tow arzysze ich n ie o d b ili*
że Danusia, k tó ra lu b iła w szystko ro b ić po, sw ojem u, w y rw a ła się i, czy ż a łu je teraz tfg o co, uczyniła, czy nie? I że prze
cież one także n ie pozostaną tu długo?—
Boże!... P raw da, że niedługo?!...-.
Zofia Kossak
Wiiold Bieńkowski
W i a r a i a € i a
P o k u tu ją u nas pojęcia, k tó ry c h p ra w ie n i k t . n ie u s iłu je przem yśleć i zrozum ieć.
D la je d n y c h pojęcie w ia ry należy do n ie w y m ie rn y c h pojęć m etafizycznych, d ru dzy z a m yka ją w ia rę w kapliczkach t. zw.
..p ryw a tn e g o “ życia je d n o s tk i -— dla in n ych w ia ra je st czyn n ikie m społecznym, w yra ża ją cym się ilością W yznawców, ich rzeczyw istą lu b pozorną d yn a m iką , albo wreszcie ich a sp ira cja m i 1 'osiągnięciam i p o lity c z n y m i.
Na k a to lic y z m w Polsce n ik t n ie m a
cha lekceważącą ręką. K a ż d y w id z i w n im coś, co zo b a czyć. pragnie. A bodaj
Stanisław Ziembicki 'U
bardzo n ie w ie lu je s t tych, k tó rz y k a to li
cyzm w id zą ta k im , ja k im on jest. Stąd rodzą się tru d n o ś c i W p rze m yśle n iu po ję cia w ia ty , ja k o czy n n ik a społecznego, r
Proste p y ta n ie ,„c z y m je s t w ia ra lu d u “ , n ie doczeka się ró w n ie prostej od
pow iedzi ta k długo, ja k długo pętać się będą w śró d bezużytecznych akcesoriów k o n iu n k tu ra ln e j propagandy różne po w iedzonka w r d za ju : ,,odbierzcie lu d o w i Wiarę, a lu d c h w y c i za w id ły “ , lu b
„w ia ra tu m a n i i ogłupia, je s t w ym ysłe m żądnych w ła d z y księ ży“ .
Trzeba p rzyją ć, ja k o p e w n ik , że jedno
P O
W a . J M t Et ■ żono, tw e ręce ja k b y je d w a b n ik ó w pełne, a,ciepłe ja k p e rlic z k i pierś, ą ja m ąm drętw e, tępe, korzeniste palce,
ręce zim ne od lu fy i lo d ó w N a rw ik u ,
od fio rd ó w , w o d y m o r s k ie j. i . żółwich, m a rm u ró w i pełn ą m am niem ieckich, rzężących g a rd z ie li F pięść!
. N ie szepcz, su ch ym i n ie szeleść w a rg a m i ja k chrabąszczami, lecz głośno m ów, krzycz, bo p ik u ją złe ch m u ry, p ru ją się ja k beton i lib ię .wrzących piachów na g łow ę m i sypią i p io ru n m n ie o w ija i ściska ja k p y to n A i nie, słyszę, bo uszy n a d ża rły m i rude
wszy. .
B lis k o n ie podchodź z ty m b ia ły m fa rtu szkie m , bo k ła k i błota, le p k i m ózg i k a ł ' '
m am na sobie i potem .jak k o n in ą cuchnę, a po m ych piersiach chodzą w ilg o tn e ropuchy,
co m i na b łotach rz y m s k ic h w eszły za pazuchę i serce o ślin iły,* jadły; je ja k c ie p ły
'm u ł. - .
Szkła nasyp w k o łd rę i gru zu w poduszkę, d y m u ja k pleśni, szyby w oknach z b ij, bć> odkąd m i w y d a rto ,d ru g ie m oje pięści, nie czuję, że is tn ie ję i ś w ia tłe m Się duszę, rozróżnić nie p o tra fię twych, b io d e r i piersi, ty lk o palce tw e po m n ie chodzą, n ic z y m stada
ż m ij. ' ''
N ie kocham ciebie żono, m iłość m oją ja k p is k lę ze m n ie z d ją ł egipski sęp ' i złożył, ja k na ska ły, na zęby za b itych , i k a r m ił ją skrzepam i k r w i i gęstą ż ó łc ią ,,
a potem ją za g ry z ły h ie n y i te r m ity
i od tą d szarą myszą w c ią ż chodzi koło. m nie lęk.
Naucz in n ie chodzić — ufać, m ru żyć usta i p ić ru m ia n e k i b rzyd zić się m uch
i ja k g listę ju ż z d e jm ij ze m nie tę p o g a r d ę , ziem ią do k w ia tó w przesyp opierzchnięte oczy, w y jm ij m i z g ło w y skronie zwęglone i m artw e, b y m znow u m ó g ł się troszczyć o lis te k pęknięty...
ta tu ń c iu , ta tu ń ciu , p a tr z 'ja k ą m am procę
i łu k ! ,
Z przygotow anego do druku tom u p. t. „P o w ro ty “ ,
z ka te ch izm o w ych określeń cech dobrej w ia ry s ta n o w i o p e łn ie n iu przez n ią w sposób p e łn y w ła ściw e j r o li cz y n n ik a społecznego. O kreślenie to m ó w i, że w ia ra m usi być żywa.
I je ż e li dzisia j w o ła się o re w o lu c ję m oralną, je ż e li w k a to lic k ic h wskaza
niach . społecznych dobro w sze lkich re fo rm uzależnia się od odrodzenia .m o ra l
ności ch rześcijańskiej — ju ż to samo m o że b yć dow odem ,że w ia ra lu d u n ie je st
■wiarą dostatecznie żyw ą, że nie w yra ża się społecznie ty p e m i s ty le m życia k a to lickie g o .
W y d a je się ,że czas w spom nieć nie ty lk o o hasłach propagandow ych, po w o łu ją c y c h się na ilość lu d z i w ierzących.
B y ło b y słusznym zrew idow ać sposób społecznego życia ty c h lu d z i, k tó rz y się
m odlą. • ^
T ru d n o je s t' b o w ie m zapomnieć o bez- - k ry ty c z n e j 'radości „d z ia ła c z y “ k a to lic k ic h za czasów o ku p a cji, gdy na dow ód wzmożonego życia re lig ijn e g o w k r a ju p o k a z y w a li o łta rz y k i budow ane na po dw órzach każdego dom u w W arszawie.
T ru d n o je s t ró w n ie ż n ie pom ó w ić o le k kom yślność w szystkich, k tó rz y p o s tu la ty p o lityczn e k a to lik ó w w Polsce g o to w i są argum entow ać p rz e p e łn io n y m i kościoła
m i w d n i świąteczne, lu b s k ru p u la tn y m przestrzeganiem tra d y c ji, zw iązanej z w ia rą i re lig ią o
T a k ie u jm o w a n ie zagadnienia w ia ry l u du je s t a b yt ła tw y m , aby m ogło być p ra w d z iw y m . K a ż d y p rz e c iw n ik w ia ry c z u ł
b y się w p e łn i zadow olonym i m ia łb y p e ł
ne podstaw y do tego zadowolenia, g d yb y m ó g ł znaleźć uzasadnienie d la p o w ie dzonka, że „w ia r a tu m a n i i o g łu p ia “ . U za
sadnieniem ty ip b y ły b y podw órzow e k a p lic z k i, .< tra kto w a n e , ja k zabezpieczające, fetysze — bezduszne spełnianie obow iąz
k ó w re lig ijn y c h w m y ś l słyszanych z b y t często stw ierdzeń, że pójście do kościoła w niedzielę odróżnia dzień św iąteczny od powszedniego, Boże N arodzenie je s t cu
dow nie m iły m św iętem dzieci (c h o in k a ), a W ielkanoc św iętem w io sn y ( k o tk i w ie rzbow e i dużo. słońca rozjaśniającego b ia łego b a ranka w śró d k o lo ro w a n y c h j a
je k ) . ,
O dpow iedź na pytanie, „c z y m je s t w ia ra lu d u “ w społecznej w ym ie rn o ści tego zagadnienia, polega na zupełnie czym in n y m . Z a p o m n ijm y o fo lk lo rz e (słynne procesje Bożego C iała w Ł o w iczu , lu b w Myszyńcu, na K u rp ia c h ), za p o m n ijm y o statystyce (ilość k a to lik ó w zapisanych w księgach stanu c y w iln e g o ), za p o m n ijm y n a w e t o ta k potężnym społecznie czyn
n ik u , ja k im je st tradycja." P a m ię ta jm y o trzech spraw ach: a zasadach w ia ry , ó na tu ra ln y m ' dążeniu każdego .człow ieka dq posiadania n o rm ty p u najwyższego, oraz 0 ty s ią c le tn ie j k u ltu rz e w e w n ę trzn e j Po
laka, wynoszącej szczerą p ra k ty k ę w ia ry do m om entów n a jw a żn ie jszych : u ro d zin i
•śmierci, szczęścia i nieszczęścia, tę skn o ty
1 dążenia.
/
I
N r 17 (23) D Z I Ś I J U T R O Str. 3
Czym więc jest fo lk lo r? czym fe ty . . szyzm? i czym tra d y c jo n a liz m wobec i-
stoty zagadnienia?
Życie . polskie jest zespolone'z 'w iarą.
Jest to praw da. Usłyszeć można zdania najpow ażniejszych p rze ciw n ikó w k a to li
cyzmu, że żaden rozsądny plan działania rjie może. przew idyw ać szybkiego w y k o rzenienia narosłych przez setki la t
„przyżY /ycżajeń“ . re lig ijn y c h . W ¿akim zdaniu je st coś więcej, niż szczerość. Jest w n im stw ierdzenie p ra w d y o potędze w ia ry . P rz e c iw n ik ó w ka to lic y z m u nie in teresują jego zśsady. Nie przem ów i do niego nic, .poza sta tystyką i zaobserwo
w a n ym zew nętrznym p rzyw iązaniem do tej, ja k się banalnie m ó w i ..w ia ry o j
ców “ . P rz e c iw n ik ka to licyzm u wie, że w społeczeństwie p o lskim istn ie je ty lk o je den powód poważnego i um otyw ow anego sprzeciwu, z k tó ry m każdy plan działa
n ia m usi zasadniczo liczyć się i że ty m powodem bsdaby w a lk a z tysią cle tn ią k u ltu rą re lig ijn ą w Polsce. ■ /
K a to lik ó w nie może interesować spo
sób rozum ow ania p rz e c iw n ik ó w k a to li
cyzmu. O pieranie swego działania defen
sywnego na ta k im ro zum ow aniu s tw o rz y ło b y ja kie ś O kopy ś w ię te j T ró jc y , ja kieś b a ry k a d y obronne, ja kie ś a la rm y o nadchodzącym ;nieszczęściu i wreszcie, co najgorsze — w e w n ę trzn ie p rz y ję te ' i a k ceptowane tw ierdzenie, że zagrożenie k a to licyzm u przychodzi ja k nowa burza prześladowań z zewnątrz.
I k a to lik ó w stać. b y było na nowe m ę
czeństwa, na k rz y ż e , i płonące stosy.
P iękno śm ierci męczeńskiej m ogłoby zro dzić fa n a tyzm pożądania stosu i krzyża.
U w ierzono b y w b ra k w łasnej w in y , przeoczono by najw ażniejsze — że za
grożenie ka to licyzm u , ja k o czynnika spo
łecznego, tk w i w n im samym, w yw o d zi się z niedołęstw a, bezrozum u i złej w o li ty c h k a to lik ó w , k tó rz y n ie pam iętają lu b nie wiedzą o najprostszym . O tym , że
• w ia ra silna i w ia ra p ra w d zjw a — to w ia ra żywa.
N u d n y m staje się ustawiczne p ow tarza
nie o tych sprawach społecznych, . dla k tó ry c h w ia ra k a to lik ó w je s t w ia rą m a rtw ą . Nudnym, je st ciągłe naw oływ ai- nie do tw o rze n ia ty p u k a to lik a i k a to lic kiego s ty lu życia w Polsce. ' •
W ie m y ju ż przecież o co chodzi. W ie m y, że re fo rm y socjalne są pożądane i k a to lic k im p ra w e m społecznym uzasad
nione. W y ra z iliś m y k ilk a k ro tn ie na ła mach naszego pisma pogląd, że w obec
nej rzeczyw istości re fo rm i przem ian z n a jd u je m y d la k a to lic y z m u społecznego tw órcze i n ić ostatnie miejsce. S tw ie rd z i
liś m y rów nież, że zapoczątkowaną re w o lu c ję społeczną w Polsce tra k tu je m y ja ko p u n k t z w ro tn y d la re a liz a c ji ra d y kalnego p ro g ra ń iu k a to lik ó w , program u, wywodzącego się z logicznego, i konse
kw entnego p rz y ję c ia k a to lic k ic h zasad s p ra w ie d liw o ści społecznej, W ykazaliśm y ró w n ie ż różhiće, ja k ie dzielą k a to lic k ie pojęcie re fo rm od dokonyw anych obec
nie. ’
A le nie do tych spraw sprowadza, się treść obecnego a rty k u łu . Chodzi w nim . o sp ra w y jeszcze ważniejsze. O te, któ re ńie m in ą w raz z la ta m i dokonanych re fo rm społecznych — ale k tó re zrodzić się muszą, aby b y ły ogniem gorejącym i św iatłem ja sn ym na la ta obecne i na l<h
"ta przyszłe. A b y nie zakończyła się żadna ro la społeczna ka to lic y z m u , aby k a to lic y nie k rz e p li w zadufaniu n a w e t po osiąg
n ię ty m zw ycięstw ie, aby zagrożenie k a to lic y z m u w id z ie li zawsze we własnym niedołęstw ie, w łasnym bezrozum ie i w ła snej złej w o li.
M a rtw a w ia ra jest zlą w ia rą i nie u ra tu ją je j pobożne w zdychania w przepeł
nio n ych kościołach, nie p opraw ią . po
dw órzow e ka p liczki, mające strzec przed ogniem i bombą. WiaYa m a rtw a to ta l.
m ud fo rm u łe k r e lig ijn y c h ,. to owa p ie k ie ln ą letniość, od k tó re j Bóg odwraca, oczy.
W ołanie o lu d z i gorących, o lu d z i p ło m iennych, o apostołów p ra w d y życia m u si być treścią istotną w szelkich in w o k a c ji.
Napisano niedaw no, napisano bardzo u- czenie, że nie ma zagadnienia, któ re by m ogło być obce człow iekow i, w ierzące
mu. Napisano, że, w- najgorszych w a ru n . k».ch p o lityczn ych , czło w ie k wierzący zJip d u ie swoje miejsce. Jeśli nie tw ó r
cze społecznie — to twórcze .wewnętrznie.
N ie ma życia twórczego w ew nętrznie, je ś li n ie jest w skutkach tw órczym spo.
łecznie. I nie ma innego miejsca dla człowieka wierzącego W rzeczywistości społecznej i politycznej, ja k ty lk o miejsce czynne i' twórcze na m iarę m aksim um jego m ożliwości.
W iara lu d u ' jest uznaw anym przez wszystkich' czyn n ikie m społecznym. I je śli nie ma stać się, tak, ja k p rz e c iw n ic y ka to licyzm u sądzą, że w ia ra zm artw ieje, strupieszeje i zamrze, w atmosferze w ie l
kich przem ian, w w ie k u re w o lu c ji socjal
nych —- w ia ra lu d u musi się stać w ia rą żywą, czułą, reagującą na każde zja w is
ko, obecną w każdym w yp a d ku i twórczą na m ia rę w ielkości zasad, któ re p ra k ty cznie' i społecznie m a ' reprezentować.
Jeśli nie znajdą się ludzie m ów iący ję zykiem d z iw n y m i tru d n y m ,, je ś li nie bę
dzie to mowa w ołająca o w ie lk ą re w o lu cję m o ra ln ą w k a to licyzm ie —- nadejdzie czas zb yt późnego opamiętania.
I bodaj, że słowa powyższe nie należą do typu słów katastroficznych. Bo cho
ciaż w ie lu działaczom k a to lic k im im po
n u ją dotąd przepełnione św iątynie, cho
ciaż z przyzw yczajenia mówią, że nie jest aż ta k źle — w .-samotni, rozm ow y sam na sam z sobą, trw o żyć ich m usi odpo
w iedzialność największa, że sami nie są ludźm i gorącym i, lu d źm i -płom iennym i, apostołam i żyw ej w ia ry w pra w d ziw ym , konsekw entnym życiu z w ia ry .
A r ty k u ł niniejszy, posiada^ w ie le cech dydaktycznych. C zyte ln icy tego nie lu bią, To nuży. W o le lib y, bo o to proszą;\
jakieś rozw ażania polityczne, -jakieś prze
w id y w a n ia na tem at w yb o ró w , cpś — ja k m ów ią — bliższego, k o n kre tn ie jsze go. JJ waza ją bowiem , że-zagadnienia w ia ry, moralności, ka to licyzm u , je ś li nie m ają smaczku p o lity c z n e j opozycji lu b chociażby ostrej p o le m ik i z m arksistam i’, są ta k odległe , od zagadnień c h w ili obec
nej, że pisać o nich nie. w a rto . N iech o ty m księża m ó w ią z ambon. N iech k a to lik westchnie sobie na ten tem at podczas niedzielnej bytności w kościele i niech zapom ni natychm iast po w yjściu .
N ie trzeba rzucać grom ów na lu d z i tak myślących. S aw onarolizm nie należy do zadań obecnych, choć b y ł ;w istocie swo
je j gorący i płom ienny.
Ks. Jan Salamucha
Nam trzeba innego typ u fa n a ty k ó w ro zum iejących jedyną realną społecznie prawdę, że ci sile społecznej wiary, ludu stanow i żyy/a, konsekw entna w uczyn
kach, wszechstronnie obecna w ia ra w y
znawców- ■
A b y k a to licka d o ktryn a społeczna nie pozostała pięknym , idehlnie d o b rym za
b y tk ie m w h is to rii d o k try n społecznych.
Powiedziano- tu ta j w iele o fetyszyźm ie, talm udyźrnie i tra d ycjo n a lizm ie k a to li
ków polskich'. J e s t. obow iązkiem s tw ie r
dzić, że nie od dzisiaj przenika społeczeń
stwo k a to lic k ie w ie lk i prąd odrocjzeńczy.
Gdyż je ś li można stw ierdzić, -że jest (mo
żliw ość pogodzenia ,,zdroWej re w o lu c y j
nej treści czasu“ z „w ia rą lu d u “ dowodzi to przede w szystkim posiadania pewnoś
ci o istn ie n iu w k a to licyźm ie społecznym w ie lk ie j dynam icznej s iły odrodzeńczej..
S iła ta istnieje. Jest nią przede w szyst
k im zrozum ienie konieczności re fo rm . Są najbardziej a u to ry ta ty w n e oświadcze
nia o potrzebie zm iany stosunków spo
łecznych, jest wreszcie, nie od, dziś, a od początku istnienia chrześcijaństwa, nakaz m oralnego personalnie i m oralnego spo
łecznie życia k a to lik ó w . -
I je ś li' dzisiaj potrzebne jest" w ołanie o re w o lu cję m oralną, o re w o lu c ję odro- dzeńcz.ą k a to lik ó w — to w y n ik a ono ze specjalnej, g w a łto w n e j potrzeby c h w ili;
A b y rewo-lucje polityczne, aby przemia.-, riy u stro jo w e i socjalne nie zastały k a to lik ó w . m e d ytu ją cych nad drobiazgam i, n ie w sp ó łm ie rn ie m a łym i- w stosunku do spraw istotnych. A b y opory nie spóźniały marszu k u now ej, lepszej rzeczywistości, aby nieobecność d ykto w a n a ta k ty k ą nie spowodowała ocknięcia . się zapóźno.
Is tn ie ją sprawy, tak ważne, o których"
m ilczeć nie w blno,. choćby tysiące p rze szkód o, charakterze -k o n iu n k tu ra ln o -p o - lity c z n y m zam ykało usta. Zachodzą p ro cesy przekształcające pojęcia i n o rm y m o
ra ln e ,' procesy, ja k gdyby sankcjonowane z pow.odu m ilczenia k a to lik ó w . >
Nas nie interesuje w ty m a rty k u le , czy m łodociani m ordercy p ro k u ra to ra M a r ti
niego w K ra k o w ie p o p e łn ili zbrodnię w chęci zysku, czy z pobudek politycznych.
N ie in te re su ją nas rów nież ty m razem p o b u d ki polityczne mnożących się mor.
d e rstw i grabieży. In te re su je nas nato
m iast sam fa k t istnienia m orderców i brak re a k c ji ze strony k a to lik ó w . W ięcej:
— interesuje nas tępota, z ja k ą bodaj dla każdego najzw yklejszego, ordynarnego b a n d yty poszukuje się „p o lity c z n y c h u - s p ra w ie d łiw ie ń “ , jakże chętnie daje się posłuch plotce „p o lity c z n e j“ , że b y ł to .człow iek z lasu“ . Tak, to b y l człow iek z lasu. A le ja k nie w szystkich „lu d z i 1 z lasu“ nazw iem y bandytam i, bo je s t w śród nich w ie lu straceńców, w ie lu o tum anio
nych i w ie lu aż do te j c h w ili p o lityczn ie błądzących, a z n a tu ry szlachetnych i praw ych — ta k domagamy się jasnego, wyraźnego sądu m oralnego dla tych, k tó -.
rzy m orcjują i k tó rz y grabią. A b y nie m ia ł praw a powiedzieć o nas n ik t, że z pobudek niższego rzędu zaprzepaszczamy k a to lic k ie zasady m oralne. A b y w ia ra lu d u nie staw ała się coraz bardziej m a r
twą.
W przem ianach społecznych w ia ra i płynące z n ie j zasady wyznaczają k a to li
kom je d yn ą rolę. W a lk i o spraw iedliw ość społeczną zgodną z k a to lic k im i zasadami, w a lk i ra d y k a ln e j i bezkom prom isow ej.
Rolą zaś w szystkich rozum iejących zdro
wą R ew olucyjną treść czasu je st przede w szystkim właściwe, przem yślenie i zro
zum ienie is to ty w ia ry ludu. L u d błądzi, lu d nie jest konsekw entny, lu d b uduje k a p lic z k i, lu d m o d li się od n ie d z ie li i św ięta — ale lu d ze szczerą i żyw ą w ia rą łączy swe najdonioślejsze i przełom o
we ch w ile życia.
I bodaj W c h w ili obecnej k a to lic k i na
ród polski stoi przed sw ym n a jb ard zie j poważnym zagadnieniem. Przed decyzją stanięcia w pierw szym szeregu w alczą
cych o nowe ra d y k a ln ie przekształcone stosunki społeczne. W ia ra i je j zasady po
każą lu d o w i jego m iejsce w zdrow ej -re
w o lu c y jn e j treści czasu. I w epoce w y ra źnych dosadnych stw ierdzeń „ t a k “ lu b
„n ie “ lu d napewno w yp o w ie sw oje „ t a k “ . Bo w ia ra nie jest in s ty n k te m i nie jest 'p ic z y im w ym ysłem . Jest rzeczywistością taką samą, ja k wiedza. Z tą różnicą, że n o rm y życia podług w ia ry przekraczają w szelkie pojęcia lu d z i połu-gujących się w yobrażeniem szczęścia uło m n ym i nie w ybiegającym poza doczeslłość rozumem.
Witold Bieńkowski
C za s , p r z e s t r z e ń i w ie c z n o ś ć *)
W sta rym podapiu g re ckim Chronós (czas) je s t na ty le potężny, że jest on o j
cem samego ojca bogów, Zeusa; a jest za
razem ta k p o tw o rn y, że 'własne- dzieci
■zjada,
W rozwoju- m y ś li Judzkiej czas i prze
strzeń taką odegrały rolę, że personi.
fik u ją c w im a g in a cji te pojęcia — można b y 'im jeszcze potw orniejszą zbrodnię przypisać: pożerały one w łasnych ro d z i
ców, t. j. ludzi, k tó rz y są k o n s tru k to ra m i tych pojęć. Z ja d a ły one lu d z i nje ty lk o w z w y k ły m sensie m e ta fo ryczn ym — ząb czasu wszystko gryzie, a pokonyw anie
* ) F ragm ent ksią żki p , t.: ,-,Styl filo z o fii , chrześcijańskiej. -
przestrzennych oporów zużyw a; zjadały ich głó w n ie i przede w szystkim przez t y ranię, w ja'ką w z ię ły ope u m ysły lu d z kie.
W filo z o fii chrześcijańskiej analiza p o jęć czasu i p rze strze n i.n ie je st ty lk o lu k susem teoretycznym , w iążą się te pojęcia ściśle z zagadnieniem ce n tra ln y m i życio
w ym — o istocie Bożej. Bóg je st wszę
dzie, a zarazem nigdzie, bo żadne m ie j
sce Jego istn ie n ia ńie ogranicza. Bóg w ie wszystko, zna nie o m yln ie rzeczy prze
szłe, teraźniejsze i przyszłe, a je d n a k Jego wszechwiedza ńie ogranicza wcale naszej w olności działania...
1. R ZEC ZYW ISTO ŚĆ P R ZE STR ZE N I Co to je st przestrzeń w p o p u la rn ym u -
Jerzy Zagórski
BIAŁA KSIĄŻKA
B ia ła książka, a na n ie j w czarnej ram ie na ż ó łty m tle czarne nazw isko autora : Czarny ty tu ł'; Jacques M a rita in ,,Nauka i M ądrość“ . N irri za jrz y m y do w nętrza książki, p o ró w n a jm y pro p o rcje lite r, k tó re się- składają na owe pięć w yrazów uzew nętrznionych na okładce.
N a jm n ie jszy jest autor, jest m niejszy naw et od łącznika i, oczywiście w z ro stem, bo szerokością rzeczy tu się w ogóle nie zajm u je m y. A u to r je st d robny w p o ró w n a n iu z tem atem. D w a w yra zy: ,,N a u k a “ i „M ą d ro ść“ prźerosły go k ilk a k ro tn ie , ale i oné nie są sobie rów ne. N a u ką je st trz y razy większa od mądrości.
T rz y razy w ięcej przestrzeni zajęła na karcie ty tu ło w e j dzieła i trz y razy więcej fa rb y d ru k a rs k ie j na nią zużyto. T rz y razy .więipej n a u k i zużył autor, aby trz y razy m niejszą od włożonej n a u k i uzyskać mądrość.
Czyż nie jest to m ia rą w szystkich naszych w y s iłk ó w , k tó re je d n a k są koniecz
ne, aby przewyższyć siebie? Zanurzone w rozpuszczonym w apnie nieba pędzle b ra k o w s k k h w ież coś m o g ły b y także pow iedzieć na ten temat-
Ś w ia t.w tej porze m am y koniec lutego — je s t ja k biała książka, w k tó re j ktoś zapisuje coraz w ięcej czarnych h ie ro g lifó w , k tó re w yob ra ża ją drzewa, ludzi, domy, psy, ła w k i p ło ty , okna. D e lika tn a żółtość, p rzebijająca się przez n a w a r
stw ie n ia 'm g ły i chm ur, a także ściekająca z d yskre tn ie otyn ko w a n ych domów, służy ty lk o do tego, aby le p ie j podkreślić zasadniczą b ie l ziemi, o k tó re j mogło by się zapomnieć bez owego podkreślenia.
Czarne h ie ro g lify owe nie są pismem egipskim . T y le samo m ają w ąobie ż ru n skandynaw skich, co z k lin ó w A z ji. A . często, nazbyt częste? rozrastają się w gw ar porozrzucanych, splątanych, ponakładanych na siebie, w b re w swej naturze, lite r
chińskich. ,
jęciu. Jest to coś ciągłego, jednorodnego, tró jw y m ia ro w e g o — przestrzeń nie w p ły wa na żadne zm iany w niej zachodzące.
Przestrzeń jest uważana za coś ciągłego, bo nie ma lu k — sądzimy, że m iędzy dwoma nie p rzyłe g a ją cym i do siebie fr a gm entam i przestrzeni znajdzie się zawsze fra g m e n t trzeci, k tó ry je łączy. W łaściw ie . ta kie pojm ow anie ciągłości je st n ie w y
starczające, ta k uporządkow any zbiór punktów ' b y łb y zbiorem gęstym, ale nie b y łb y jeszcze zbiorem cią g łym . Z b ió r cią g ły m usi spełniać postulat Dedekinda:
żaden p rze kró j nie jest ani skokiem , arii lu ką . P ró b y takiego uściślenia pojęcia ciągłości m am y zresztą ju ż ,u A ry s to te le sa ' (P hys. V.3227 a." 11, YI.1.231 a. 22).
ale one ani do n a u ki średniowiecznej, ani do świadomości zbio ro w e j nie weszły.
Przestrzeń jest czymś jednorodnym , bo sądzimy, że dw a dow olne fra g m e n ty przestrzeni różnią się ty lk o rozmieszcze
niem i ’ niczym w ięcej. Przestrzeń jest tró jw y m ia ro w ą , bo sądzim y, że trzeba i w ystarczy podać trz y odpow iednie in fo r macje, żeby określić położenie dow olne
go prze d m io tu w przestrzeni. Na koniec p rzyp isu je m y tem u dziw nem u tw o ro w i zupełną obojętność na to wszystko, co się w e w n ą trz niego .dzieje! przestrzeń w szy
s tk o obejm uje, bo w szystkie p rze d m io ty- m aterialne istn ie ją w przestrzeni, ale przestrzeń nie w p ły w a na żadne zm iany
■i żadnych zm ian nie w y w o łu je ; je ż e li po przeniesieniu te rm o m e tru zza okna ■ do w nętrza p o ko ju zauw ażym y podniesienie się słupka rtę c i i ktoś zechce w nas w m a wiać, że samo przemieszczenie term om e
tr u w przestrzeni w y w o ła ło tę zmianę, .to wcale nie m am y ochoty tem u w ie rzyć i szukamy gdzieindziej przyczyn zauważo
nej zm iany, w id z im y je np. w wyższej niż .na zew nątrz tem peraturze pokoju.
W ystarczyło jasno w ydobyć na wierzch te, z w ykłe trochę ja k gdyby przez mgłę widziane, cechy przestrzeni i w yraźnie je