• Nie Znaleziono Wyników

Dziś i Jutro : katolicki tygodnik społeczny, 1946.07.28 nr 29

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dziś i Jutro : katolicki tygodnik społeczny, 1946.07.28 nr 29"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena

z*JLB

Antoni N awka

WOLNOŚĆ ŁUŹYCOM

W końcu ubiegłego miesiąca, na zaproszenie Zarządu K lu b u L ite ra c ­ kiego w K atow icach, A n to n i N awka, syn zie m i łu ż y c k ie j, baw iący z w i- , zytą w Polsce, w y g ło s ił odczyt o Ł u -

życach.

N iżej zamieszczany a rty k u ł jest skró te m tego odczytu. Z upełnie ce­

lo w o zachowaną tu została n e rw o ­ wość p re le k c ji: m ów ca ma, niestety,

• p o w o dy do tego, b y słow a jego rw a ły się w żalu rozczarowań.

* K r ó tk i ry s h is to ry c z n y Ł u życ i ro z ­ goryczenie, że w b re w oczekiw aniom i ta w ojna, prow adzona ponoć w im ię w o ln o ści narodów , n ie zakończyła je ­ szcze tra g e d ii biednego narodu, zm u­

szą do re fle k s ji.

tp ty m .

- p d n a k r y ja k o bracia ciemiężo- n- p bow pib!myśImy ja k o jeden z na- ainia, z z w ycię ska ®

> ro d g m ję ta jtn y wreszcie, że spraw a użyć je s t nie ty lk o spraw ą Ł u ż y ­ czan. W olność l - j ziem i przesunie przecież rvr'n.'ce słowiańszczyzny bardziej na zachód.

2I;.eczysłr.w Markowski K R Ó T K A PODRÓŻ

T o ta k b lŁ k o . Drogą przez W rocław , L ig n ic ę jedzierny w k ie ru n k u Zgorzelca.

Lignica... B olerlaw ice... jeszcze k ilk a k r o ­ ków ... Jesteśmy na terenie dawnego m ar- grabiostw a Ł u życ, k tć rc niegdyś o b e jm o ­ w a ło ziem ie na północ od gó r jiz e rs k ic h , m iędzy rze ka m i K w izd ą , Dobrem, O drą n a wschodzie, lin ią , biegnącą m n ie j w ięcej A 20 do 30 k m ledw ie, na zachodzie. Granica cd północy to Szprewa.

W ę d ró w ka nasza k u N h e odbyw a s'ę jd ż po części zie m i Ł u ż y c k ie j, w łączonej do P o ls k i, Do właściwego celu podróży jeszcze tro ch ę tru d u . Chcemy dotrzeć do tego dziw nego zakątka, k tó r y — m im o zw ycię­

skiego dla s p ra w ie d liw y c h zakończenia w o jn y , ciągle jeszcze, ta k ja k całe ostatnie dziew ięć w ie k ó w , tk w i w m ro ka ch n a j­

straszliw szej, bo germ ańskiej n ie w o li.

D o b rn ę liś m y do Zgorzelca. K ilk a d z ie s ią t k ilo m e tró w na zachód, za m iastem L u b i- jem , jesteśm y u kresu w ę d ró w k i.

M ija m y ładnie rozbudow ane w io ski, le ­ d w ie gdzieniegdzie d z ia ła n ia m i w o je n n y m i uszkodzone, dostrzegam y starannie u p ra ­ w ione pola. Na p o łu d n iu w y ra s ta ją przed oczyma stare g ó ry : C oroybóh, Bełybóh, H ro m a d n ik .

P rz y s łu c h a jm y się b rz m ie n iu n azw tych gór. Gdzie jesteśmy? W edług m apy — N iem cy. Czy to m ożliw e? Czy nie ma w ty m ja k ie jś strasznej, tragicznej p o m y łk i d zie jó w , błędu, którego ludzkość z d z iw ­ n y m uporem nie chce napraw ić?

Oto z lasów w y n u rz a ją się wieżyce k o ­ ściołów. Przed n a m i Budziszyn. P o w tó rz ­ my. sobie B udziszyn! B łyska w ica skoja­

rze ń : to tu w ro k u 1013 B o le s ła w -C h ro b ry d y k to w a ł cesarzowi H e n ry k o w i w a ru n k i pokoju... A ta rzeka u stóp?

Szprewa.

Ona to, od źródeł nad czeską granicą, p ły n ie przez bogate n iw y Łużyc Górnych, przez p ia ski — Ś rodkow ych, przez u ro d z a j­

ność — D o ln ych i tu nagłe, d o kum entując przyw ią za n ie , rozgałęzia się w se tki d ro b ­ n iu tk ic h odnóg, tw orząc na północny za­

chód od Chociebuża t. zw. B iota, Ł u ż y c ­ k ą W enecję. Z a trz y m a ła się dłużej, ra ­ m io n a m i objęła ziem ię umęczoną.

Budziszyn, stolica Łużyc, u st.óp Szpre­

wa...

Dochodzi tu je j szum do uszu. Co to?

P rz y b ą d ź m y na chwilę.. Szmer w ody u k ła ­ da się w słowa, k tó re brzm ią d ziw n ie b l i ­

sko, serdecznie,.. n

O P O W IA D A N IE SZPREW Y ,,Serbja so do Nem cow hołowachu, S łow cka pak n e m ski sće njem ózachu...“

Przed oczyma w y ra s ta ją rosłe postacie ry c e rz y łu życkich , k tó rz y z tą pieśnią na ustach straż w o jsko w ą tu p e łn ili, jako członkow ie h u fcó w Chrobrego. Z tw a rzy zja w b ije duma. M ężny k ró l, ich „ k r a l“ , m ile ra c z y ł ich przyjm ow ać,, pochlebnie zawsze o n ich się w y ra ż a ł, odznaczeniami zaszczycał...

R ozśpiewała się Szprewa d zie ja m i te j ziem i:

17 czerwca 1025 ro k u -umarł C h ro b ry.

D zień ten, to dzień w ie lk ie j żałoby — od niego bow iem d a tu je się m oja i Łużyc nie ­ w ola, trw a ją ca , Boże S p ra w ie d liw y , po dzień dzisiejszy.

Po te j śm ierci rozszalała się, n ie m ie c­

ka nienawiść. W w odzie m ej dużo było k r w i czerwonej, ja k m a ki. W zaroślach nadbrzeżnych ściszonym głosem n u c iły pieśń żałoby sieroty, w dow y., śpiew y — psalmy, śpiew y — b a lla d y, rozpaczy palne.

T rzysta lat, dzień w dzień nie m a l, łu ­ życka k re w p ły n ę ła na m oich falach. X IV w ie k p rz y n ió s ł ulgę. U d e rz y ły w niebo p ło m ie n ia m i ognia radości w górach, wzniecone na wiadomość, że k ró l czeski we w ładanie ziem ię naszą objął. Jakoś m n ie j b yło łez, z a m ilk ły psalm y, ro z b ły s ł śmiech...

Choć może .po cichu m a rzyła m sobie o

czym in n y m , cieszyłam się tym , co b yło.

D um a m ię rozpierała, gdy d o ta rły tu w ie ­ ści, że synow ie m ej ziem i zb ie ra ją la u ry cenionych uczonych w Poznaniu, we W ro ­ cła w iu , w Pradze.

K ąpał się przecie w moich falach Jan B ak, a oto nagle blaskiem poety zajaśniał w Rzymie, w Paryżu.

W ty m to czasie za moj.ą nam ow ą d oko­

nano p rzekładu Pisma św iętego na ję z y k łu ż y c k i.

A le cóż... radość trw a ła k ró tk o .

Rozpętała się straszna w o jn a , co la t trzydzieści trw a ć m iała. U cichło le d w ie rozbudzone życie łużyckie. Szczęk b ro n i, r y k żołdactw a obcego echem b łą d z ił 6d sk a ły do skały. P y ta ła m wówczas p rze la ­ tujące a wystraszane ptactw o, ja k ie losy w o jn y? I lu Łużyczan cało w yszło z tej rzezi? M ilcza ły, by m nie nie m a rtw ić . W końcu d a ły się ubłagać: w sie puste, go­

spodarstwa spalone, pola leżą odłogiem, re s z tk i lu d z i k r y ją się po lasach, głodując, marznąc...

Żywotność mego narodu je st w ie lk a . Te drobne re s z tk i żwawo zabierały się do od­

budow y. N ie b yło ła tw o . Czesi w o jn ę p rz e g ra li — w ró c ił k r ó l p ru ski, a k ru tn ik , morderca. Zaczęła się germ anizacja. N ie

Ma m a r g i n e s i e

W O C Z E K IW A N IU

mr

A S T A Ł sezon wyraźnie ogórkowy.

' ™ żyjem y tylko oczekiwaniami. N a j.

bliższe sensacje, to Konferencja Paryska i nowa bomba atomowa. Pierwsza ma przynieść wreszcie ostateczne zafiksowa- nie pokoju światowego. Druga — ma po­

kazać. że nowa wojna byłaby ekspery­

mentem zabójczym dla ludzkości.

O TW A R C IE

M O STU P O N IA TO W S K IE G O M / D N IU święta 22 lipca został o-

tw a rty odbudowany most Ponia­

towskiego. Nie jest to małe zdarzenie w życiu stolicy. Dotychczas — mimo wciąż usprawniającej się komunikacji — życie w Warszawie jest prawdziwą makabrą.

Odległości zabierają ludziom czas i zdro­

wie, co w połączeniu z prym itywizm em mieszkaniowym (niestety, Warszawa ma BOS i ruiny, w odróżnieniu od Poznania, który nie ma BOS‘u — i już jest prawie odbudowany) stwarza atmosferę mocno nieodpowiednią dla pracy. Most, łączący Warszawę z Pragą, powinien nieco po­

lepszyć sytuację.

EXPO SE O. L A N G E

N a drugim z kolei five o clock'u in te li.

gencji warszawskiej u P. Premiera, amba­

sador R. P. w Stanach Zjednoczonych O- skar Lange wygłosił krótkie przemówienie, mające na celu zobrazowanie charakteru prac delegacji polskiej na Radzie Bezpie­

czeństwa’ONZ. P. Lange stwierdził, że za.

daniem delegacji polskiej jest przeciwwsta- wienie się powstawaniu na terenie Rady bloków państw i dążenie do tego, aby sprawy poszczególne nie były motywem działalności zbiorowej jednej grupy naro.

dów przeciwko innej. Dążąc do .indywidu.

alnienia “ stanowisk poszczególnych człon, ków Rady, delegacja polska, gdy jednak musi zająć miejsce w bloku, zajm uje ie o.

bok ZS S li — bo tak wynika z je j geopoli­

tycznego położenia. W czasie dyskusji na pytanie p. Stefana Barc'kOwskiego, czy na­

leży oczekiwać pomocy m aterialnej dla Polski ze strony USA, p. Lange odpowie, dział, że zągadnienie to uważa za uzależ­

nione od politycznej postawy St. Zjedno.

czonych.

P R Z E M Ó W IE N IE B EN ESZA

M~m

R E Z Y D E N T Benesz w oświadczeni

" na temat polityki zagranicznej Czechosłowacji stwierdził, że nie wierzy w możliwość konfliktu między Wschodem i Zachodem. Gdyby jednak taki konflikt powstał, Czechosłowacja sta­

nie po stronie Zw iązku Radzieckiego.

D E M O K R A C JA N A S Z Y C H CZASÓW S T A T N I „Głos K atolicki“ przynosi

przemówienie ks. kardynała West- minsteru na temat demokracji. Kardynał powiedział m. in.: „Nazwano nasz wiek wiekiem zwykłego człowieka. Ale jeśli mamy zachować przyzwoitość życia w iek ten musi się stać wiekiem n i e ­ z w y k ł e g o człowieka. Trzeba urato­

wać świat dla Chrystusa, a Chrystus nie był zw ykłym człowiekiem. Trzeba i nam stać się ludźmi niezw ykłym i, jeśli mamy być chrzcścijaninami w prawdzie i w czynie. Nic chcę być prorokiem, ale na­

rzucają nam walkę materializm u z chry- stianizmem. M y Anglicy i Amerykanie nic bądźmy hipokrytami. Nie wolno nam udawać, że jako narody świecimy przy­

kładem chrześcijańskiego życia“.

CO SIĘ D Z IE J E N A D M O RZEM ? / a / IE D OBRZE jest, jeśli komuś nasze

Pomorze kojarzy się jedynie z r y ­ bami i szabrem. Na Wybrzeżu można bo­

wiem robić także inne rzeczy, a miano­

wicie można się na przykład solidnie kształcić. O gdańskiej Politechnice w ie ­ lu coś nic coś słyszało, gorzej z Akademią Lekarską we Wrzeszczu — o niej mało kto wie. A już o WTyższej Szkole Handlu Morskiego i Wyższej Szkole Sztuk P ięk­

nych szeroka publika nie ma zazwyczaj zielonego pojęcia. A szkoda — bo wszyst­

kie te cztery uczelnie m ają poziom, jak na dzisiejsze w arunki, bardzo wysoki, a same w arunki studiów- — dużo lżejsze niż np. w stolicy. Bo czyż duszący się w przepeliConym Domu Akademickim stu­

dent warszawski może sobie wymarzyć posiadanie osobnego studenckiego m ia­

steczka, wyposażonego nawet w fabrykę lodów? A takie właśnie miasteczko stu­

denckie powstaje w tej chwili w Srebrzy.

sku koło O liw y!

Na Wybrzeżu nie tylko się szabruje...

w olno b y ło legalnie now ych ro d zin łu ż y c ­ k ic h zakładać. W iecie ‘ czym to groziło?

Z daw ało się, że n ie ma ra tu n k u .

K r ó l p ru s k i — ,,k ra l paduch“ , co znaczy:

k r ó l z ło d zie j. Z łodziej, bo u k ra d ł dzieciom moiim w szystko: wolność, m iłość, własność.

Może tu , kolio Budziszyna, e le k to r saski b y ł bardziej człow iekiem , ale gdzieindziej...

T u ta j też, d z ię k i lepszym w a ru n ko m , z n o w u zaczęło się życie. W ró c ili synow ie, chow ani w Pradze, w ró c ili p e łn i s ił do p ra ­ cy dla narodu.

F ritz p o d ją ł mową w ojnę, siedm ioletnią ty m razem. Dziesięć k ilo m e tró w stąd, pod Buhecami, b itw a o kru tn a . W iecie k to z k im się bił? Po je d n ej stronie Czesi i S ło­

wacy, C horw aci i S łow eńcy pod rozkazam i austriackiego cesarza — po d ru g ie j... Po­

lacy i Łużyczanie pod w ładzą krzyżactw a...

Jaśniejsze chw ile, to ty lk o w iz y ty m i­

ły c h łu d z i. B y ł tu przecież h r. Jan Po­

to cki, b y ł czeski slawista, Józef D obrov- sky, zaglądał Jan D ejka...

Później p rzyszli napoleońscy żołnierze:

d n i niepew ności i K ongres \V:edeńaki.

P rzeszlim y pod berło znienawidzonego Prusaka.

N aród m ój tw a rd y je st i nie u gię ty. W ła ­ śnie w Łużycach G órnych, w łaśnie w czę­

ści k r a ju n a jb a rd z ie j gnębionej, puszczać pędy poczęło drzew o odrodzenia. Tam bo­

w ie m stała k o łyska pierwszego w ie lkie g o - poety Łużyc, H. Z e jle ra , stam tąd pocho­

dzą: Jan E rnest Sm oler, organizator ru ch u narodowego, K . . A. K ocor, p ie rw szy łużyc­

k i ko m p o zyto r. Z e jle r pisał b a jk i o le p ­ szym ju trz e , zd o b ił ją m elodią Kocor, a S m oler z ty m b u kie te m w rę k u ru s z y ł na podbój własnego narodu. K ro k pierw szy do zw ycięstw a, ro k 1847, założenie naczelnej organizacji dla krze w ie n ia n a u k i i k u ltu r y łu ż y c k ie j — „M a c ie rz y S e rb skie j“ . Lżej m i było. B yć św iadkiem duchowego zm a r­

tw ych w sta n ia , to radość olb rzym ia . Ileż uciechy m iałam , gdy studenci założyli zw iązek ,,H ło w n u S khadzow anku“ . ,

W idziałam , ja k m o d lił się, spacerując nad m o im brzegiem, M ic h a ł H o rn ik . Ł u ­ dziłam się, że to stąpa p rzyszły b isku p Ł u ­ życ...

Czasem p rzych o d ził nie sam. W śród go­

ści rozpoznaw ałam W. Bogusławskiego, h isto ryka , A. Parczewskiego,. k tó ry stale o pomocy dla łu ż y c k ic h studentów m ó w .ł.

Spacerował sobie tu , w m ój n u r t . czę­

sto spozierając, J. B. C isinski. W yczulam , że w ie lk im zastanie poetą. Ż yczyłam m u tego z wdzięczności, że czule do m nie prze­

m a w ia ł sło w a m i: „macanka S p re w ja “ Z jego ust słyszałam M ic k ie w cza, Słow ac­

kiego. To on o d u rz y ł m ię re c y ta c ja m i W y ­ spiańskiego.

M ikiatw s A n d rlc k i, J. W in g e r tu tłu m a ­ c z y li na serbski Sienkiewicza. Poznałam treść waszej T ry lo g ii, Krzyżaków.'..

B łą k a ł się tu w poszu kiw a n iu m a te ria ­ łó w do s ło w n ika Ernest M uka.

W ta k ie j atmosferze przyszła pierwsza w o jn a św iatowa. Osłabiona, ale nie złam a­

na doszczętnie, pięść germ ańska d ła w ić poczęła, gdy w o jn a się skończyła, ta k pię kn ie ro z w ija ją c y się ru ch w olnościow y.

P a trio ta gorący, ten, k tó ry odw ażył się—

bez re z u lta tu niestety — głos zabrać w P aryżu w spraw ie wolności Ł u ż y c , Ernest B a rt, znalazł się w tw ie rd zy.

Łużyczanie jednak, m im o k lę s k i d y p lo ­ m atycznej ,nie dali. za w ygraną. Z w ię k ­ szym jezszcze zapałem p o d ję li pracę. W y ­ d a w a li d zie n nik „Serbska "N o w in y“ , d ru ­ k o w a li czasopisma, książki za ło żyli „S o ­ k o ła “ , zw ią z k i studentów , m łodzieży, śpie­

w aków , w ,,Serbskim D om u“ w rza ło ży­

cie. I nadal w y je ż d ż a li za gran cę, do braci, b y zaczęrpnąć ducha słowiańskiego, by

(2)

S tr.

a

szukać pomocy, by głosić p ra w d ę o Ł u ż y - cach, o te rro rz e n ie m ie ckim .

N ie m cy bacznie śle d z ili te poczynania. W ic h a rch iw a ch p o w sta ły k a rto te k i, w y p e ł­

n io n e n a zw iska m i Łużyczan, podejrzanych o „z d ra d ę “ . N ik t się tego n ie u lą k ł. N ie u lę k ły się m oje dzieci na w e t H itle ra ; N a ­ sze „ n ie “ w ró żn ych w yp a d kach znaczyło ty le , co w ięzienie, co śm ierć, ale to ,,nie“

b y ło coraz częstsze, coraz silniejsze.

C hciano przenieść nas do A lz a c ji. „N ie “ w te j spraw ie powiedziano, ju ż w czasie d ru g ie j w o jn y ś w ia to w e j, zadecydowało o p o w sta n iu rozkazu d la W ehrm achtu, b ro ­ niącego się na Łużycaćh, by, cofając się, zniszczyć w s z ystkich z k r w ią łu życką w ż y ­ łach... N ie starczyło, na szczęście, czasu...

S płonęła ty lk o łu ż y c k a Częstochowa — R ozant i „S e rb s k i D om “ w Budziszynie.

„ N ie czas żałować róż...“ m ó w iła m sobie za w aszym poetą i z rozrze w n ie n ie m , z ra ­ dością w ita ła m w o js k a słow iańskie, po z n i­

m i szła m o ja wolność. Dlaczego nie do­

szła...

S zprew a u m ilk ła . N ie chcę m ó w ić o ro z­

czarow aniu. B ó l rozgoryczenia n a js iln ie j­

szy je s t może ze. w szystkich innych.

S P O T K A N IE Z D N IE M D Z IS IE J S Z Y M Ł u życza n in m ó w i o ty m , co go b o li n a j­

w ięcej.

Już ro k c a ły m in ą ł od dnia zw ycięstw a.

S podziew aliśm y się, że tr iu m f ten będzie i naszym triu m fe m , że skończy się niew ola.

Jesteśm y przecież je d n y m z naro d ó w z w y ­ cięskich. A może kto ś m y ś li inaczej? Może kto ś po w ie : b y liś c ie ż o łn ie rza m i „W e h r­

m a c h tu “ ! Tak,, to praw da. Łużyczanie no­

s ili m u n d u ry niem ieckie. A le czy ty lk o oni je d n i ze sło w ia ń skie j ro d zin y? Czy nie s p o tk a li się synow ie n aszej zie m i w oddzia.

ła ch n ie m ie c k ic h z P olakam i, z Czecha­

m i, z Jugosłow ianam i?

N a tę spraw ę trzeba spojrzeć pod kątem

ustalenia w a rto ści tego żołnierza. T ak, ja k Mato Kósyk in n i S łom ianie, u c h y la liś m y się od tego ™"— ---“

nieszczęścia w s z y s tk im i m o ż liw y m i sposo­

bam i. T ak, ja k m n i, u d a w a liśm y chorych, ta k ja k in n i prze ch o d ziliśm y p rz y każdej o k a z ji na stronę sprzym ierzonych, ta k ja k m n i za teń stosunek do słu żb y w zniena­

w id zo n ym , h a ń b ią cym m u n d u rze w ędrow a"

łiś m y przed sąd w o jsko w y,' na m iejsce straceń, bo ta k , ja k in n i, choć w n ie m ie c­

k im s tro ju —- m ie liś m y serca słow iańskie, w ro g ie germ ańskim ro zb ó jn iko m .

W je sie n i 1944 r „ k ie d y w S ło w a c ji w y ­ b u ch ło pow stanie, do jednego z o fice ró w czeskich, dow ódcy p artyzanckiego oddzia.

łu , zgłosiło się k ilk u d z ie s ię c iu dziw nych ż o łn ie rz y n ie m ie ckich . Cóż to za ludzie?

M u n d u ry W ehrm achtu, a m ó w ią ja k im ś n ie zn an ym ję z y k ie m . N i tó p o lski, n i ro s y j­

ski, n i czeski — a ta k i do ty c h w łaśnie pow d cb n y. Pńosźą o w c ie le n ie do oddziału.

P odają się ża Tutiżycźan; za w ro g ó w n ie m ­ czyzny... G ru p a i zginęła w w alce w pień w ycię ta . O calał je d y n ie ów o fice r, wcześ­

n ie j n a inne stanow isko przeniesiony. Oca­

la ł, b y św iadectw o dać praw dzie. N ie zna­

m y n a zw isk b o h a te ró w — w ie m y ty lk o , że b y li bohateram i. Cóż tu znaczą nazwiska...

Łużyczanie n ig d y n ie w y p a r li się swego słow iańskiego pochodzenia. To w ystarczy, by uznać ich p ra w o do w olnego b y tu . N ie znaczy tu n ic w ym o w a liczb. W ażniejsze są głosy serca, ś w ia t sło w ia ń s k i w in ie n oto­

czyć w ysp ę tra g ic z n ie zapom nianych sw ych b ra c i szczególną tro ską i opieką.

D ziś nienaw iść N iem ców ja d o w itsza je st ł złośliwsza n iż k ie d y k o lw ie k przedtem . N ie je st to ju ż ty lk o a n ty p a tia do św iata S ło w ia n . Na szał nie n aw iści składa się p ie ­ k ie ln a złość pokonanych i to pokonanych przez S ło w ia n i składa się dalej obłędne, ch o ro b liw e , zaślepione ła k n ie n ie zemsty.

N ie mogąc w y w rz e ć je j na tych, co są s il­

n i i u zb ro je n i, k ie ru ją z a tru te ostrze na

W IE R S ZE Ł U Ż Y C K IE

Jakub Barł-Ciszinski

MMiłalc rodzinnego tetra§u

Choć c a ły p ię k n y św ia t je s t dziełem Bożym , T o przecież w dom u mieszka u ro k ra ju . I w dom u c i n a jp ię k n ie j m y ś li grają, ’ Choć i gdzieindziej może nie być gorzej.

O d o b rych k ra ja c h gw arzą c i przesłodko, G d y oczu tw y c h p rz y d łu g i sen u tu lą .

Lecz w dom u śle głos tęsknota tw o ja w bólu, Gdzie pierwsza m iłość serce ci oplotła.

R odzinna ziem ia w m iłość s k w iła wszędy!

Chcę na n ie j trw a ć , aż p ó k i głow a w szronie, Gdyż strzegła m n ie i grzała na s w y m łonie.

* Gdzie k ła d ła w głąb k o ły s k i m n ie m atula, Gdzie w p ra cy p o t po czole m i się k u la ł, N a jle p ie j spać w ro d zin n e j będę ziem i.

. M o i f a

Jakże cię kocham słodka ojców m ow o!

Jam do k o le b k i b ra ł cię z Bożej rę k i;

Do ust m i tw e m a tu la k ła d ła d ź w ię k i Z w ycza jn ie , gdym u ko la n je j się snował.

W ięc c a ły ż y w o t spina m i ta mowa.

S ko w ro n kie m , co do nieba w z la ta z łą k i, <

W n ie j ką p ię lo t. I nucę ot ja k b ą ki, G dy duszę noc napełnia, płaczą słowa.

O biada p ysza łko w i, co ją gani, A d rg im je j zabrania i odbiera, A p ra w o B oakie i n a tu ry ra n i!

O n z m y ś li cześć i odblask szczęścia zdziera — N ad n a m i Bóg, co karze renegatów !

O jczysta też je s t m ow a — niebem św iatu.

Z gó rn o -łu życkie g o spolszczył Aleksander W idera

M o w a o/cjEcjr$*cv

Stare, sękaty buczysko Z d a je się sterczeć bez zysku, Lecz z jego zmarszczek, lecz z Z a d z iw ią s iły , co ła m ią .

ramion

B yw a , sw ej m o w y ojczystej, T e j serbskiej, sław nej i czystej N ie czcisz, a przecie je j słowem.

Śpiewasz swe pieśni duchowne.

M ow a ojczysta — od Boga, B y duch nie b łą d z ił po drogach.

W śród obcych w ia n k i z n ie j splatasz, W dom u n ią nieraz pomiatasz.

Z doilńoi-łueyckiego spolszczył Aleksander W idera

słabych i bezbronnych, na Łużyczan. M y, je d y n i znosim y w te j c h w ili s k u tk i ich szatańskich uczuć, przeznaczonych dla ca­

łego św iata słow iańskiego. M y jesteśm y o . fia ra m i zemsty szaleńców. D oprow adzają nas do r u in y gospodarczej, u s iłu ją łam ać ducha odporności, oszczerczym judzeniem sta ra ją się popsuć nasze stosunki z w ła ­ dzam i o k u p a c y jn y m i. P ró b u ją i in n y c h m e­

tod. W yciągają podstępnie „ b r a tn ią “ n ib y dłoń, n a m a w ia ją do f lir tu , ba, obiecują k u ltu ra ln ą autonom ię. Ten f l i r t nie, dla nas.

Tam , gdzie k re w ro zd zie liła , gesty nie po­

łączą. Z n a m y N iem ców . W iem y, czego się po nich można spodziewać. Je śli w ciągu ro k u od k lę s k i N iem iec zd o b yliśm y co k o l­

w ie k , to stało się to nie z ich pomocą, p rze ciw n ie — w szystko m u sie liśm y w y ry ­ w ać z ich w ra żych łap.

K o m e n ta rz do tezy; Czechosłowacja lu b Na m iejsce spalonego przez uciekające o d d ziały ss-owskie „S erbskiego D o m u “ u - rz ą d z iliś m y w h o te lu w B udziszynie „D o - m o w in y “ — C e n tra lę Naczelnego Z w ią z k u S erbów Ł u ż y c k ic h . W szeregach te j orga­

n iz a c ji s ku p ia m y około 50.000 zarejestro­

w a n ych członków . M im o ograniczeń (w o l­

no zajm ow ać się je d y n ie spra w a m i k u ltu ­ ra ln y m i) zw iązek posiada o lb rz y m ie zna­

czenie d la życia naszego narodu. T u prze­

cież kształcą się p rz y s z li p rzyw ó d cy łu ­ życcy.

W rogość N iem ców do ty c h poczynań nie ogranicza się do m ilczącego patrzenia spo- dełba — w yb u ch a czasem n a w e t strzałam i.

Pod osłoną dym iących l u f u k ra d li nam tra ­ d ycyjn e drzew o m ajow e, i. zw. „m e ję “ .

Cóż, n ie odpow iedzieliśm y s trz a ła m i na g łu p ią zbrodnię. N ie m a m y b ro n i i n ie stać nas, Łużyczan, na ry z y k o w a n ie życia w o- b ro n ie m a rtw e g o sym bolu. Za m a ło ży­

w y c h — ka żd y p otrzebny je s t gdzieindziej. . Uczuć z serc n ie u kra d n ą n a w e t z bronią w rę ku . Uczucia te rozrastają się z dniem każdym . M łodzież b ro n i swych p ra w do u- czuć narodow ych. Zorganizow ana pod s k rz y d ła m i „D o m o w in y ", a kcentuje p ra g -

ba życie na ro d u budować w b re w w ro g o m i n a w e t w’b re w sw oim , co osłabli.

W K rościcach w ysta w a k u ltu r y i sztu ­ k i łu ż y c k ie j cieszy się w ie lk im powodze­

niem . Z w ie d za ją ją n a w e t goście z zagra­

nicy.

N a skrzyżow aniach d ró g ta b lice o rie n ta ­ cy jn e w ję z y k u łu ż y c k im .

D uże uroczystości w d n iu 1 m aja.

P ierw sze miesiące po zakończeniu w o j­

n y pełne b y ły najradośniejszych nastro­

jó w . D rż e liś m y ze-szczęścia. C zekaliśm y ś w itu , k tó r y zorzą poranną zdaw ał się r u ­ m ie n ić niebo na wschodzie. Rzeczywistość okazała się gorsza. Trzeba b y ło zrezygno­

w ać , z entuzjastycznego k rz y k u wesela i znaleźć w sobie trzeźwość i re a liz m w o- cenie sytu a cji. Rozsądek p o lity c z n y d y k to ­ w a ł konieczność u tw o rze n ia re p re ze nta cji narodu. T a k p o w sta ł Ł u zisko -S erb ski Zem_

ski N a rc d n y W u b je rk (Ł . S. Z. N. W .) i Serbska N arodna Rada (S. N. R .). R uszyli delegaci do L o n d y n u , Paryża, B elgradu, W arszaw y — w k ró tc e nastąpi w y ja z d do M oskw y. •

N iem cy prow adzą z n a m i w a lk ę .-P rz e ­ szkadzają. M a ją b ro ń w fo rm ie gazet — m y dotąd swego pism a n ie w y d a je m y ze m enie odzyskania wolności. S tudenci u n i- w zględu na b ra k odpow iednich zezwoleń,, w e rs y te tu praskiego p rz e rw a li studia, wró_ m a ją p rz y ja c ió ł w an g ielskich kuzynkach c iii do domu. bo tu są b ardziej potrzebni, i kuzynach, k tó ry m (zwłaszcza dziennika- bo tu muszą k rz e w ić świadomość narodo- rzom ) tłum aczą, że akcje nasze, to zach- wą. Starsze pokolenie nie zrzu ciło z b a rk c ia n k i separatystyczne, z k tó r y m i n ie na- ciężaru

Ciągle i in n i.

obow iązków , dźw iganych od la t.

apostołuje jeszcze E rn e st B a rt

Zadanie n ie je s t ła tw e .

Do w ie lu serc zakradło się zw ątpienie, rezygnacja: znowu, zostawiono nas samych sobie. Z rezygnacją trzeba w alczyć. T rze-

lęży liczyć się poważnie.

D la nas te zachcianki, to spraw a życia J a k się w a łk a zakończy?

ECHA W Y C IEC ZK I

P o lity c y Łużyc,' teza zasadnicza: N ig d y z N iem cam i!

Botstea!

N r 29 (35)

R ozw inięcie kom entarza : Polska, opar­

ta na Odrze i N isie Ł u ż y c k ie j, m usi do­

strzec, że p ro b le m Łużyc, to. część składo­

w a p o lskie j ra c ji stanu.

P yta n ie pod adresem k o n fe re n c ji poko­

jo w e j: Czy to praw da, że d ruga w o jn a św iatow a toczyła się o wolność narodów ?

P yta n ie ostatnie, natarczyw e: K ie d y Ł u ­ życzanie będą w o ln y m n arodem?

A ntoni Nawka

KsitgiSsa® kolonizacji niemieckiej w Pelsce*)

Może n ig d y ta k nauka niem iecka n ie stała na usługach doraźnym celom p o li­

tyczn ym , ja k w te j w o jn ie , k tó ra się skończyła bezprzykładną klęską N iem iec, K a żd y z naro d ó w okupow anych p rz e ż y -.

w a ł n ie ty lk o nędzę i upodlenie n a tu ry fizyczn e j d z ię k i specyficznem u nastaw ie­

n iu „n a ro d u p a n ó w “ , ale także w ie lk ie Upodlenie .m o ra ln e w ró żn ych dziedzi­

nach życia. D la in te le k tu a lis ty n ie do zniesienia b yła , m iędzy in n y m i, p ropa­

ganda, szerzona św iadom ie przez o kupan­

ta o geniuszu o rg a n iz a c y jn y m i tw ó r­

czym naro d u niem ieckiego, na ziem iach polskich. W p ra k ty c e sprow adzało się to do tego, że d o p a tryw a n o sie wszędzie p rz e ja w ó w tw ó rczych niem ieckiego d u ­ cha w dziedzinie k u ltu ry . N ie b y ło bo ­ w ie m nic w ie lk ie g o w szczytow ych osią­

gnięciach naszego n a ro d u i państwa, co n ie b y ło stw orzone przez n ie m ie cki ge­

niusz na ziem iach polskich. N a tu ra ln ie , w szystko to ubierano w dow ody „n a u k o ­ w e “ nieraz w ta k n a iw n y sposób, że u bardzo n a w e t nieuśw iadom ionego b u d z iły te dow ody „n a u k o w e “ ja a ip ie r w odrazę a p o ty m wzruszenie ^ H M B n i i uś­

m iech p o lito w a n ia .

M im o ta k ie j postaw y że s a -*

m ych, n ie trzeba zapominać,^ O j ^ L i p a - ganda zb ie ra ła swe żniw o m im o w ^ ^ t k p w sposób na razie nie w idoczny. I ta k np. trą b ie n ie przez propagandę niem iec­

ką s p ra w y k o lo n iz a c ji t. zw. nie m ie ckie j na ziem iach, p o lskich w zbudzało pew ien n ie p o kó j u przeciętnego Polaka. W iado­

m o nam bow iem w szystkim było, że k o ­ lo n iś c i niem ieccy b y li w Polsce a ka m p a ­ n ia w rześniow a 1939 ro k u naocznie prze­

k o n a ła ja k ą pomocą b y li oni w czasie w a lk w rześniow ych dla a rm ii niem iec- k ie j w zakresie dyw e.rsji na ty ła c h i szpie­

gostwa, przeprowadzonego ha w ie lk ą ś ka - Tę. Z ko ló n iża cją nieińie-cką bow iem p ro ­

paganda okup a cyjn a zw iązała w. Polsce m it o budującej ro li, ja k ą N ie m cy m ie li w ło żyć w urządzenie „W eićh se U a n d u “ , a :•

podkreślanie stałe w prśsie codziennej tw ó rcze j r o li N iem ców w tw o rz e n iu po­

m n ik ó w a rc h ite k tu ry , s z tu k i i k u ltu r y stw a rza ło n a w e t u n a jb a rd z ie j u o d p o r­

n io n ych P o la kó w pew ien osad', k tó r y n ie n ależy bagatelizować. W gadzinow ej tej robocie pierwsze skrzypce o d g ry w a ł w dziele udo w ad n ia n ia ty c h „p ra w d “ nau­

ko w y c h ,,Deutsche O sta rb e it In s titu t“ w K ra k o w ie , któ re g o naczelnym zadaniem b y ło w yp ra co w a n ie pseudonaukow ych dow odów o germ ańskim charakterze i , germ ańskich praw ach do ziem, leżących nad W a rtą i W isłą. To też, ja k pisze au­

to r w p ra cy om aw ianej „n ie m ie c k i p u n k t“

w idzenia, szukający wszędzie d la zado­

w o le n ia sw ej p ych y śladów k r w i niem iec­

k ie j i n ie m ie ckie j pracy, pomieszał ró ż­

norodne pojęcia i o p a trz y ł je fa łs z y w y m i nazw am i. Z apom niano rozróżnić k o lo n i­

zację w e w nętrzną k ra ju , zja w isko gospo­

darcze, od k o lo n iz a c ji n ie m ie ckie j, t. j.

im ig ra c ji ż y w io łu niem ieckiego, pom ie­

szano ko lonizację n ie m ie cką na t. zw . p ra w ie n ie m ie ckim , k tó ra była częścią o- gólnej k o lo n iza cji, prow adzonej , siła m i p o lskim i, ty lk o w e d łu g w zo ró w n ie m ie c­

kich . W zo ry zaś te z b yt pośpiesznie p rz y ­ pisano w yłą czn ie Niem com , nie rozróż­

n ia ją c w n ich d o ro b k u zachodnio-euro­

pejskiego. W ydobyć z tego chaosu b łę d ­ n ych pojęć, te pojęcia oczyścić, uśw iado­

m ić je następnie u m y s ło w i każdego Po­

la ka — je st w łaśnie celem n in ie jsze j ro z­

p ra w y —“ .

„N adszedł czas, pisze autor, b yśm y s p o jrz e li na n ią trzeźw o, odrzucając w szelkie sugestie niem ieckie, rozsiane n a w e t w poważnej lite ra tu rz e nau ko w e j jeszcze w X I X w ie k u . D okładne zapozna­

nie się z przebiegiem ko lo n iz a c ji nie t y l ­ ko w y ś w ie tli niejasności, ale da nam b ro ń do rę k i, k tó rą skutecznie zw a lczym y w sobie w szelkie nasze zastarzałe w ą tp li­

wości. P rz y p a trz m y się z ja w is k u im ig ra ­ c ji ż y w io łu niem ieckiego na terenie całej P o ls k i i na przestrzeni ca łych d ziejów . B yć może* że u m o ż liw i to nam w y c ią g ­ nięcie pew nych w niosków , będących nie bez znaczenia dla polskości n a w e t z pun­

k tu w id ze n ia dzisiejszego in te rę su ń a ro - doweigo...“ .

P rz y p a trz m y się teraz ja k om aw ia au­

to r te zagadnienia. Rozpoczyna od cza­

sów przedhistorycznych. S tw ierdza on, że gdzieś od I I okresu brązu możem y śle­

dzić ciągłość ro zw o jo w ą ludności, któ ra b y ła jed n ą z gałęzi lu d ó w a ry js k ic h , z

* ) K a czm arczyk Z .: K o lo n iza cja n ie ­ m iecka na wschód od O dry. W y d a w n ic ­ tw o „In s ty tu tu Zachodniego“ . Poznań,

1945. 8-ka, str, 259, cena 150 zł.

I

(3)

N r 29 (35) D Z I Ś I J U . T B t Str. a k tó re j w y s z li S ło w ia n ie i B a łto w ie . W V

okrasie brązu na k u ltu rę łużycką, k tó ra je s t w y k ła d n ik ie m owej w sp ó ln o ty bał- to sło w i e ń skie j, w y w a r li s iln y w p ły w G e rm a n ie skandynaw scy nad brzegami

B a łty k u , t. j. na P om orzu, d z ię k i o żyw io ­ n y m stosunkom h a n d lo w y m i w ym ia n ie k u ltu ra ln e j. T u też pisze autor, w y tw o ­ rz y ła się t. zw. k u ltu ra n o rd yjska , k tó ra za trzym a ła się terenow o na po łu dn ie od Noteci. Otóż m u s im y w ty m m iejscu sko­

ryg o w a ć autora. W V okresie brązu nie n o rd y js k ie j“ , lecz trw a ła tu t. zw. k a . szubska grupa k u ltu r y łu ż y c k ie j, k tó ra b y ła może m a te ria ln ie bogatsza od g ru p innych te j k u ltu ry , rozpościerających się na ziem iach P olski. T a k samo w wczesnym okresie żelaznym a u to r popełnia błąd n o m e n k la tu ro w y . N ie „ k u ltu r a grobów s k rz y n k o w y c h “ , ale k u ltu ra pomorska.

Ten te rm in ja k o nie w ła ściw y, ju ż da.

Wojciech Kętrzyński

w no zastał zarzucony przez naukę p o l­

ską. N ie potrzebnie zalicza też a u to r do lu d ó w germ ańskich S ilin g ó w w okresie rzym skim . J a k ostatnio w yka za ła nauka polska, zagadnienie S ilin g ó w w iąże się z Śląskiem i nazwą rz e k i ślęza. P rzeciw ko dotychczasowej tezie n a u k i n ie m ie ckie j o germ ańskim charakterze S ilin g ó w co­

raz w ięcej fa k tó w przem aw ia za tym , że są to słow iańscy Ślęzanie a potym . Ślą­

zacy. Są to niedociągnięcia autora, w y ­ n ikające z b ra k u sp e cja liza cji w zakresie p re h is to rii i przez niedokładne przestu­

diow anie odpow iednich ujęć syntetycz­

nych. Zobrazow anie natom iast przez au­

to ra przebiegu średniow iecznej ko lo n iza ­ c ji n ie m ie ckie j na ziem iach p o lskich jest u ję te popraw nie, choć w y n ik i „te muszą budzić w nas w ie le w ą tp liw o ś c i z b ra k u źródeł pisanych, co n ie jest w in ą zresztą autora. D opiero g ru n to w n e badanie k u l­

tu r y m a te ria ln e j mogą w y ja ś n ić w iele w ą tp liw o ści, k tó re m im ochodem się na­

suw ają z b ra k u źródeł pisanych.

Powyższe u w a g i skrom ne i nie w y ­ czerpujące, nie m a ją w naszym przeko­

n a n iu obniżać w oczach c z y te ln ik a w a r­

tości p ra cy D r. K aczm arczyka. Jest ona d o d a tn im o bjaw em w w y d a w n ic z y m i a- u to rs k im z o sta tn ich m iesięcy. Ja k b y ła ona bardzo potrzebna i ja k ą ro lę spełni, nie tru d n o się domyślać. M a ta praca je d n a k trochę niedociągnięć n a tu ry ogól­

nej. ja k i samego autora. B yć może, że w p rzyszłym w y d a n iu te niedociągnięcia zostaną usunięte, m im o, że nie są one w a ­ g i podstaw owej, ale w y n ik a ją ze z b y t­

niego generalizow ania fa k tó w . Jest ona jedną z prac „In s ty tu tu Zachodniego“ i w ytycza jasną lin ię generalną te j in s ty ­ tu c ji.

J. A n t.

Na m a rg in e s ie krako w skich dyskusji

Z in ic ja ty w y re d a k c ji „O d ro d ze n ia “ od­

b y ło się w K ra k o w ie dn. 24.YI zebranie dysku syjn e na te m a t — „S o cja lizm , k o ­ m u n izm i k a to lic y z m “ . W parę d n i póź­

n ie j, dn. 29 czerwca, na zaproszenie ty m razem „T y g o d n ik a Powszechnego“ odbyło się d ru g ie zebranie, ko n ty n u u ją c e wszczę­

tą uprzednio dyskusję.

S praw ozdali na tem at powyższej d y ­ skusji ukazało się ju ż parę. N ie zam ie­

rzam ich tu pow tarzać. N a jle p szym i n a j­

b a rd zie j o b je k ty w n y m b y ł n ie w ą tp liw ie a rty k u ł. K a z im ie rz a W y k i („O d ro d ze n ie “ N r 27), do którego też odsyłam c z y te ln i­

kó w , pragnących zaznajom ić się z treścią obu dyskuisyj.

Jest je d n a k rzeczą konieczną, niezależ­

nie od o bow iązku d zie n nika rskie g o s p ra ­ w ozdania, zastanow ić się nad celowością tego ro d z a ju in ic ja ty w y i nad szansami, b y ta k ie sp o tka n ia d a ły obu stronom re ­ alne korzyści.

T rzeba stw ie rd zić,, iż je s t to nie ty lk o pierw sza d ysku sja międizy prze d sta w icie ­ la m i dw óch odrębnych, w alczących dziś ze sobą św iatopoglądów po zakończeniu w o jn y , lecz bodajże pierwsza- d yskusja na dużą skalę w ogóle w Polsce nie p od le ­ g łe j.

B y ły do te j p o ry sporadyczne in ic ja ty ­ w y, doprow adzające do zetknięcia się na ja k im ś o d c in k u działaczy, czy m y ś lic ie li obu obozów. M ia ły m iejsce przed w o jn ą (w W iln ie ) i w czasie w o jn y (w W arsza­

w ie , na Ż a łib o rz u ) p o ty c z k i św ia to p og lą ­ dowe. S pro w a dza ły się one je d n a k zawsze do obustronnego badania s y tu a c ji przez daleko w ysu n ię te na przedpole p a tro le rozpoznawcze.

W stosunku do ty c h daw niejszych spot­

ka ń — dyskusję k rk o w s k ą można nazwać, je ś li jeszcze n ie starciem s ił głów nych, to w każdym razie zetknięciem się straży przednich obu św iatopoglądów .

W ty m przede w szystkim t k w i w artość p o zytyw n a ty c h spotkań. Jest zawsze do­

wodem g łę b okie j i d odatniej e w o lu c ji, je ś li p rz e c iw n ic y pragną i p o tra fią ze sobą rozm aw iać, choćby n a w e t tre ś c ią ich rozm ów m ia ło być ty lk o ustalanie różnic.

M o żn a stw ie rd zić, iż w śród zebranych na s a li k ilk u d z ie s ię c iu osób b y li w m in im a l­

nej mniejszości, (albo może ich nie b yło w o g ó le ), ci, k tó rz y u w ażali, że je d y n y m argum entem p o z y ty w n y m może w te j ro z ­ p ra w ie być g w a łt, siła, nóż, czy pistolet, w y ro k lufo w ięzienie.

A nie ta k bardzo dawno tem u po obu stronach pogląd ten b y łb y w większości!

Je śli obie stro n y, zabierając się do d y s k u s ji, w y k a z a ły m a ksim u m dob re j w o­

l i i chęci pozytyw nego przedstaw ienia sw ych zap a tryw a ń , to je d n a k z d ru g ie j s tro ń y trzeba też stw ierdzić, iż dyskusja okazała, ja k m ało obie s tro n y w iedzą o sobie na wzajem . Trzeba tu je d n a k o- b i2 k 'y w n ie przyznać, że zebrani przed­

staw iciele środow isk k a to lic k ic h w y k a ­ zali bezw ątpienia więcej znajom ości -po.

- ,.?dirv swych p rz e c iw n ik ó w . N ie ulega­

ło na; 'm n is z e j w ą tp liw o ś c i, że m arksizm , w osobach jego klasycznych m y ś lic ie li i w ich dziełach nie b y ł obcy znacznej w iększości d y s k u tu ją c y c h k a to lik ó w , podczas gdy podstaw y św iatopoglądu Chrześcijańskiego i nauka K ościoła K a to . łickie g o znana b y ła m a rksisto m ty lk o w . n a j c-gólm ie jszych fo rm a c h .

T u też odrazu w y ło n iły się pierwsze trudności. K a to lic y s k ło n n i b y li uważać m a rksizm za zw a rtą d o k try n ę ideologicz­

ną, dochodzącą c h w ila m i do cech socjo­

log iczn ych re lig ii. Zaprzeczają tem u żyw o m arksiści, stw ie rd za ją c, że dla n ich ,,m a rksizm je s t nadbudową m yślową, ko n se kw en tn ie ro z w ija n ą nad fa k ta m i“ , c zyli, p rzekładając na codzienny język, je s t ty lk o m etodą k la s y fik o w a n ia fa k tó w . Is tn ie je zaś n ie w ą tp liw ie o lb rz y m ia ró ­ żnica pom iędzy m etodą socjologiczną, a to ta ln ą i konsekw entną d o k try n ą ś w ia to ­ poglądową, re g u lu ją cą w szelkie m y ś li i czyny ludzkie.

Jeszcze większe nieporozum ienia k ry ją się je d n a k p rzy ocenie ka to lic y z m u ze stro n y m a rksistó w . W ich te rm in o lo g ii nie

m ieści się w ła ściw ie nasze pojęcie re lig ii.

To też, ro zm a w ia ją c z k a to lik ie m , pragnę­

lib y m ieć przed sobą albo filo zo fa , z k tó ­ ry m można się spierać o realizm , idea lizm , m e ta fizykę , lu b też p o lity k a , z k tó ­ ry m k o n k re tn ie można m ó w ić o oblicze­

n iu sił, .w spólnych czy rozbieżnych in te ­ resach, o ustępstwach czy o k o m p ro m i­

sach. Sądzę, że w ie le jeszcze trzeba bę­

dzie dysput, b y zro z u m ie li istotę re lig ii i fa k t, iż m ają przed sobą przede w szyst­

k im c zło n kó w w ie lk ie j fizyczn e j i ducho­

w ej społeczności, w yznaw ców Chrystusa a następnie dopiero filo z o fó w , działaczy, czy p o lity k ó w . Stąd też błędne pojęcia, ja k neokatolicyzm , k a to lic y z m p o lski, k a ­ to lic y z m postępowy, czy ko n se rw a tyw n y.

Stąd stałe’ n ieporozum ienia pomiędzy, oce­

ną k a to lic y z m u a oceną k a to lik ó w p o l­

skich w danej c h w ili, oceną d u ch o w ie ń . stwa, 0ceną h is to rii K ościoła i t. d.

Te w szystkie ro z m ija n ia się i niedom ó­

w ie n ia pow odują, że w artość o b je k ty w n a ty c h dyśkuisyj będzie jeszcze przez b a r­

dzo d łu g i przeciąg czasu m ierna, aż p ra k ­ ty k a , wspomagana przez osiągnięcia nau­

kowe, p o zw o li obu stronom stw o rzyć p o ­ ję cia nia w zajem zrozum iałe. N ie przesą­

dza to w n iczym w a rto ś c i s u b je k ty w n e j spotkań in te le k tu a ln y c h , zachęcających do w zajem nego poznaw ania się, rozłado­

w u ją c y c h ko m p le ksy, niszczących u prze­

dzenia i nienaw iści.

życiu w ie lu społeczeństw można będzie p o w a żnie 1 postaw ić spraw ę na płaszczy­

źnie św ia to w e j. T y m w iększa w ięc od pow iedzjalność spada na poszczególne społeczeństwa, któ re , zmuszone życio­

w y m i okolicznościam i — k o n fro n tu ją ze sobą k a to lik ó w , k o m u n is tó w i s o c ja li­

stów. Jesteśmy w ięc ja k n a jb a rd z ie j za ty m ,by P olska się od tego obow ąizku nie uch yla ła .

P ra g n iem y je d n a k zachęcić zw o le n n i­

k ó w koneepcyj m arksisto w skich , b y po­

p a trz y li na k a to lic y z m z właściwego p u n k tu w idzenia, ja k o na światową, r e li- gię, poetiadającą sw ój, św iadom y sw ych zadań aparat, i m asy o g łę b o k im poczu­

ciu zd yscyp lin o w a n ia i solidarności.

T a k długo, ja k na płaszczyźnie n a jw y ż ­ szej nie zaistnieje atm osfera zrozum ie­

n ia — na szczeblach niższych będzie n a s tró j tym czasowości, nieufności, je ś li nie o tw a rte j w rogości.

K A T O L IC K I — TO Z N A C Z Y P O W S ZE C H N Y NajwiękEEa trudność do pokonania w d y s k u s ji pom iędzy k a to lik a m i i ich p rz e ­ c iw n ik a m i leży w tru d n o ści zrozum ienia u niw ersalistycznego c h a ra k te ru k a to lic y ­ zmu, K o ś c ió ł K a to lic k i o p a rł swą s tr u k ­ tu rę na zasadzie pełnego poszanowania odrębności k u ltu ra ln y c h i psychicznych poszczególnych narodów , je d n a k w żad­

n y m okresie sw ych d zie jó w n ie z a tra c ił swego u-niwersalistycznegio, ponad naro-_

dowego ch a ra kte ru . D la k a to lik a n ie ma i n ie może b yć sprzeczności pom iędzy interesem jego narodu, a interesem ca­

łe j społeczności k a to lic k ie j. Są to popro- stu " pojęcia nadrzędne i podrzędne.

S tw ierdzenie to je s t ważne, gdyż m a rk s i­

ści p ra g n ę li b y w id zie ć w k a to lik a c h p olskich p rz e d s ta w ic ie li ja k ie jś odrębnej całości w n iczym n ie pow iązanej z re ­ sztą św ia to w e j społeczności k a to lic k ie j.

B ra k zrozum ienia d la u n iw e rsa listyczn e - go c h a ra k te ru k a to lic y z m u powoduje,, że usto su n ko w u ją się do Papiestwa ja k o do in s ty tu c ji zbędnej, sztucznie narzucanej swą w olę k a to lik o m .

Jest rzeczą oczyw istą, że w sw ych pociągnięciach n a tu ry p o lity c z n e j W a ty ­ kan może popełniać błędy, czy fa łs z y w ie oceniać sytuację. Jest w ięc d la nas też rzeczą oczywistą, że tę stronę d z ia ła ln o ­ ści w o ln o k ry ty k o w a ć . N ie m n ie j w na ­ szym w y p a d k u k r y ty k a m arksistow ska je st ty m bezpodstawna, że neguje u n i- wers-aliatyczny c h a ra k te r k a to lic y z m u i p ragnie patrzeć na posunięcia W a ty k a ­ nu ty lk o przez w ą z k i p ry z m a t interesów p o lityczn ych danego państwa.

K ry ty k o w a ć zaś można posunięcia po­

lityczn e W a ty k a n u — ty lk o z p u n k tu w i­

dzenia interesów całości św ia to w e j spo­

łeczności k a to lic k ie j.

To samo się ty c z y p ro b le m u d u ch o w ie ń ­ stwa. W szelka próba w yo d rę b n ie n ia spo­

łeczeństw k a to lic k ic h od ich h ie ra rc h ii kościelnej, p rze ciw sta w ia n ie interesów je - dnych interesom d ru g ic h n ie może p ro ­ w adzić do celu. N a jw y ż e j u tru d n ia o- b je k ty w n o ś ć sądu k a to lik o m . I tu też k ry ty k a je s t konieczna, d la dobra same­

go k a to lic y z m u przede w s z y s tk im — m usi być jednak, zawsze rozważana z p u n k tu w id ze n ia . n a jis to tn ie js z y c h interesów chrześcijaństwa.

W istocie swej w ięc ta k samo k a to li­

cyzm, ja k i k o m u n izm i socjalizm są p rą ­ dam i ś w ia to w y m i i ostatecznie o ich w za­

jem nym . stOiśUnku — ro zstrzyg a ją w zglę­

d y na m ia rę św iatow ą a nie polską.

N ie piszemy tego b y n a jm n ie j, b y zrzu ­ cić z siebie odpowiedzialność. Przeciw nie, jesteśm y zdania, że dopiero po w ie lu eksperym entach, d o ko n yw u ją cych się w

T y le co do założeń d y s k u s ji —; ale te ­ raz co do je j celów. Rzuca się oczywiście w oczy fa k t, że zestawione są pojęcia nie a d e k w a tn i: ka to lic y z m , socjalizm , kom unizm . Is tn ie je konieczność rozbicia d y s k u s ji na szereg płaszczyzn.

koncepcje filo z o fic z n o _ św ia to p og lą ­ dow e k a to lic k ie i m a rksistow skie,

koncepcje społeczno - u stro jo w e — k a ­ to lic k ie , k o m u n iz m u i socjalizm u,

m e to d y ... polityczne.- działania, w św ie tle e ty k i chrześcijańskiej i in n e j.

Na w szystkich trzech płaszczyznach m u sia ło b y dojść do w ie lu s ta rć -o różnym je d n a k napięciu. K oncepcje w ia to p og lą - dowe są sobie przeciw staw ne w zasadzie.

Koncepcje społeczno - u s tro jo w e k a to lic ­ k ie mogą być zbliżone do socjalistycz­

n ych w założeniach, lecz są n ie zm ie rn ie odległe w re a liz a c ji i t. d.

T rzeba w ię c dążyć św iadom ie do zw ę­

żania pola d y s k u s ji, je ś l isię chce w idzieć jfeaiieś w y n ik i.

N a św iecie toczy się dziś, to nie ulega n a jm n ie jsze j w ą tp liw o ś c i, w ie lk a w a lk a dw óch św iatopoglądów — chrze ścija ń ­ skiego i m aterialistycznego. M a rk s iz m je s t jed n ą z fo rm św iatopoglądu m a te ria ­ listycznego, ty m ważną, że biorącą ideo­

w o w y ra ź n ie górę nad m a te ria liz m e m ty ­ pu w o ln o - ka p ita listyczne g o . Oba są je d n a k , z p u n k tu w id ze n ia ka to licyzm u , je d n a ko w o fa łszyw e i godne potępienia, niezależnie od . fa k tu , że m a te ria liz m w o ln o - k a p ita lis ty c z n y dawno- ju ż przestał atakow ać K o ś c ió ł i re lig ię , prze-- ćiwrnie bardzo chętnie p o w o łu je się dziś na ,,św ięte p ra w o w łasności“ .

W c h w ili, gdy m a rk s iz m d o jrz e w a ł w sw ych fo rm a ch in te le k tu a ln y c h , K o śció ł K a to lic k i, osłabiony m orderczą w a lk ą z lib e ra lis ty c z n y m i i a m ty re lig ijn y m i p rą d a ­ m i, w y ro s ły m i na g ru n cie w olnego k a ­ p ita liz m u — z n a jd o w a ł się fa k ty c z n ie na sw ych obronnych pozycjach. B u n t anty- k a p ita lis ty c z n y , w zniecony przez M arksa, Engelsa i plejadę in n y c h m y ś lic ie li i działaczy p rze ło m u X I X i X X w ie k u , nie dostrzegł w chrześcijaństw ie swego na­

tu ra ln e g o sprzym ierzeńca. J a k słusznie d o w ió d ł tego w d y s k u s ji ks. red. J. P i­

w o w a rczyk, M a rk s w sw ych z f ’ i .ic h b u d o w a ł s w e ,d o k try n y na zasadzie w ro ­ gości do re lig ii. G d yb y je d n a k zrozpa­

czone m asy p ro le ta ria c k ie ówczesne m o ­ g ły b y ły dostrzec w artość i siłę k a tlic y - zmu, i m ia st u sta m i sw ych p rzyw ó d có w w ydaw ać m u w o jn ę — poszły na pod­

bój K ościoła d la obrony sw ych interesów

— ś w ia t oszczędziłby sobie w ie le prze­

szłych i przyszłych tra g iczn ych zmagań.

T a k się n ie stało. Dziś b łą d staje się w i­

doczny. — B e z c h r z e ś c i j a ń ­ s t w a n ie zostanie w yb u d o w a n y n o w y porządek, lepszy od starego. Bez chrze­

ścija ń stw a można b y ło ty lk o burzyć.

W a lk a ru c h ó w lu d o w y c h z k a p ita li­

zmem lib e ra ln y m n ie , je s t b y n a jm n ie j skończona, w a lk a trw a i p rz y b ie ra na sile w sposób za w ro tn y. Jednocześnie je d ­ nak wzmaga się w a lk a o p ry m a t ś w ia to ­ poglądow y pom iędzy chrześcijaństw em i m arksizm em .

B y ło b y śmiesznością in ic jo w a n ie na ja k im k o lw ie k o d cin ku prób ugody, czy

naw et prób zawieszeni afononi pomiędzy- ty m i św iatopoglądam i. To n ie ty ik o nie m ożliw e, ale i nie potrzebne. W a lka ta miuisi trw a ć do swego końca. W szelkie też p ró b y naw iązania in te le ktu a ln e g o k o n ta k tu pom iędzy k a to lik a m i a k o m u n i­

stam i, czy socjalistam i, k tó re sobie ten cel s ta w ia ły — m u sia ły się kończyć żałosnym i niepow odzeniam i.

Jest n a to m ia st zadaniem obu stron w a lk ę t ę z o r g a n i z o w a ć . Znaczy to, iż w obliczu fa k ty c z n ie dziejącej się na zie m i re w o lu c ji społecznej, trzeba d ą ­ żyć do w yo d rę b n ie n ia zmagań św iatopo­

glądow ych od a ktu a ln y c h p roblem ów k o n s tru k ty w n e - społecznych. T u bow iem zachodzi czasami potrzeba zbieżnych w y ­ s iłk ó w nad tw o rze n ie m , zawsźe przejścio­

w y c h i n ie p ełn ych rozw iązań, ale k o ­ niecznych d la ra to w a n ia ludzkości przed ko m p le tn ą fizyczną i m o ra ln ą zagładą.

Ś w ia to w y k o n flik t ideowo-społeczny pom iędzy m a te ria liz m e m w o ln o -k a p ita li- stycznym , a m a te ria liz m e m k o m u n is ty c z ­ n y m nie rozstrzygnie się n ig d y jed n o ­ s tro n n y m zw ycięstw em . R ozstrzynie się pow staniem fo rm now ych, trzecich.

Wówczas też rozstrzygnie się i k o n flik t św iatopoglądów . D la nas, k a to lik ó w , nie ulega na jm n ie jsze j w ą tp liw o ści, że zakoń­

czy się n a jp e łn ie js z y m zw ycięstw em K o - eioła, k tó r y pirzejąwszy w szystkie w a r­

tości społeczne, zetrze k o m p le tn ie zgubne naleciałości filo z o fii m a te ria lis ty czmej.

T ych tez , je d n a k n ie w a rto dyskutow ać, gdyż tu a n i k a to lik n ie przekona m a rksi­

sty, an i też na o d w ró t. Trzeba w ie rzyć.

Ś w iadom i ró żn ic i zadań w w alce ś w ia ­ topoglądow ej n ie u c ie k a jm y przed pozn-a wamiem się na w za je m w codziennej trosce o człow ieka, k tó ry , w epoce ta k b u rz liw e j, ja k nasza, p o trze b u je p ra w d z i­

w e j o p ie k i i pomocy.

D la nas terenem p ra cy je s t Polska.

Jest ona zarazem, ta k ja k i inne części św iata, ^ terenem starcia światopoglądów . N ie p ró b u jm y w ię c zacierać ślady w a lk i św iatopoglądow ej, udawać, że je j- n ie ma, czy że je j n ie chcemy.

Stąd konieczność stw orzenia w naszych w a ru n ka ch ra m dla k o n flik tó w . W k r a ­ ko w s k ie j d ysku sji, ta k po je d n ej, ja k i po d ru g ie j stronie zauw ażyłem większość niechętnych, w obawie, b y p roponow any k o n ta k t in te le k tu a ln y n ie ro z ła d o w a ł w a lk i św iatopoglądów , n ie odsunął zw y cię stwa. T ych też trzeba n a jp ie rw uspo­

koić. O ro z e jm ie na fro n cie , św ia to p og lą ­ do w ym n ie m a i n ie może b yć m ow y.

O cóż w ięc p ra k ty c z n ie może chodzić?

M o im zdaniem o d w ie rzeczy. Przede w szystkim o dostęp dla obu stron walczących do b u d o w a n ia dzisiejszej rzeczyw istości p o lskie j. Je rzy Z a w ie y ­ s k i słusznie w y to c z y ł oskarżenie na pie rw szym zebraniu, że antagoniści k a to lic y z m u n ie chcą w idżieć istniejącą siłę. Słusznie w y p o m in a ł, że stać nas na o b ie k ty w n e uznanie w a rto ści p rz e c iw n i­

ków , gdy ic h nie stać n a w e t na przyzna­

nie się do naszego istnienia.

Jednak rzeczywistość p o ls k ą m o ż n a ty lk o budow ać razem , gdyż n ie będzie n i­

gdy dw óch rzeczyw istości. Może b yć t y l ­ k o chaos.

N ie odp o w ia d a ły i n ie odpow iadają ka­

to lik o m proponow ane im ro le ham ulców u k ó ł m ateri-alistycznej p rzebudow y spo­

łecznej. W ie m dobrze, że w obozie kato­

lic k im je s t w ie lu , k tó rz y pod hasłem

„w szystko , albo n ic “ w o lą zaprzepaścić pokolenie, n iż d zie lić się z a d a n ia m i W iem o tym , że ty le samo je s t zw o le n ­ n ik ó w tego hasła i w obozie p rze ciw n ym . Sądzę jednak, zastrzegając je d n ostko - wość te j w yp o w ie d zi, że w Polisce m o ż li­

we je st ty lk o w spólne budow anie, to zna­

czy ta kie , k tó re stw a rza ło b y w a ru n k i jedna kowego ro z w o ju d la z w o le n n ik ó w jed n e ­ go, ja k i drugiego obozu. W ję z y k u po- ldtycnzym nazyw a się to w spółrządze­

niem . Jest to w ie lk ie słowo. O by je d n a k świadomość doniosłości tego pojęcia d o j­

rz a ła w cześniej, n im za n ikn ie jego sens!

D ru g im zaś zadaniem in te le ktu a ln e g o k o n ta k tu może być ty lk o w zajem ne po­

znanie się. Dotychczasowe dyskusje, pole­

m ik i, ro z p ra w y dają w rezultacie bardzo m ało. Obie s tro n y z a jm u ją się przede w szystkim w y ty k a n ie m błędów , niedocią­

gnięć, w yp o m in a n ie m przeszłości. Połow a przem ów ień na k ra k o w s k ic h dyskusjach m ia ła ten dźw ięk. W szystkie inne — b y ły chw aleniem w łasnych poglądów', d o w o ­ dzeniem ich wyższości.

P ra g n ą łb y m zaś usłyszeć kiedyś d y s k u ­ sję, w k tó re j k o m u n iści i socjaliści za ję li b y się precyzow aniem z ich p u n k tu w i­

dzenia, w a rto ści ka to licyzm u , k a to l cy zaś z a ję lib y się odszukaniem w arto ścio w ych m om entów dziejącej się re w o lu c ji społe­

cznej.

Wojciech Kętrzyński

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dlatego właśnie stoimy na stanowisku nie uciekania od tego/ co się dzieje w Polsce, ale staramy się wobec rzeczywistości rewolucyjnej, którą pojmujemy tak, jak

Obecność dwóch wybitnych fachowców, jakim i są kustosze: Gośrim- ski i Chojnacki, zmieni, ja k należy się spodziewać, oblicze tego pisma. Nie mniej ważną

Zresztą sława przyszła zaraz, już bowiem następne przedstawienia „C yrulika“ cieszyły się ogromnym powodzeniem, publiczności, jest pierwszym, który powstał na

Wydaje nam się jednak, że postawa katolików stanowczo daleka jest od niej, i że w wie­.. lu Wypadkach należałoby poddać rewizji swoje

Aż w pewien wieczór gwiaździsty Ktoś pocztą dostał koniczynki listek I wtedy się żołnierz Rzepa rozczulił I list napisał do swej matuli,.. List zaprawiony

leczenia Niemców z ubóstwiania wojny. Te 'm yśli jednak muszą bu- Traktatu Wersalskiego potraktowany nie- dzić pewne wątpliwości dla tych naro- zmiernie

cuski i głupia komedia niemiecka, może więc strzelający Kanadyjczycy są naj- lę-pcj?.. Taniość ludz kiego życia siała się faktem. Przez kontrast trzeba wykazać,

Naodwrót, o ile któryś z obecnie małych narodów potrafi twórczo służyć wyższym od swego egoizmu celom, można z pew­. nością o nim powiedzieć, że