• Nie Znaleziono Wyników

Zbigniew Sałaj : język w drewutni

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zbigniew Sałaj : język w drewutni"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Patrycja Cembrzyńska

Zbigniew Sałaj : język w drewutni

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (133-134),

215-226

(2)

Zbigniew Sałaj - język w drewutni

(1) Język (anatom icznie) to tw ór m ięśniow y jam y gębowej, w ieloczynnościow y narząd używ any głów nie do podsuw ania p o k arm u pod zęby oraz do arty k u lac ji mowy.

(2) Język, jako mowa, to ukształto w an y społecznie system budow ania wypow iedzi, używ any w procesie k o m unikacji i n ­ terd y scy p lin arn ej.

(3) D rew u tn ia - zadaszone, przew iew ne m iejsce lub za b u d o ­ w ana szopa, służące do suszenia oraz ro zd rab n ian ia drew na przeznaczonego na opał.

Zbigniew Sałaj

M apa rozm ieszczenia kubków sm akow ych na języku - od jakiegoś czasu uw a­ żana w praw dzie za anachroniczną, choć wciąż p o p u la rn a i często reprodukow ana - p okazuje w rażliwość poszczególnych części języka na określone sm aki. R ecepto­ ry sm aku słodkiego z n a jd u ją się na k o n iu szk u języka, kw aśnego po bokach, p o d ­ czas gdy na przy k ład korzeń języka najintensyw niej odczuw a substancje gorzkie. Potęga sm aku to jed n ak także potęga słowa artykułow anego p rzy u dziale języka. Tak, bez w ątpienia - mowa to kw estia sm aku. „Zęby są po to, by szarpać, język, by m ieszać wodę: taka jest praw da o tym , co ustne. [...] Tylko dzięki m ądrej ekono­ m ii, dzięki jakiem uś w ypadkow i w procesie ewolucji, organ służący do przy jm o ­ w ania p o k arm u jest czasem używany po to, by wydobyć z niego p ie śń ” 1.

N a postu m en cie leży w ielki język zrobiony z zadrukow anych arkuszy p ap ieru , a dokładniej - z u lotek przedw yborczych, w yrzuconych do kosza po zakończonej k am p a n ii (Język, 2007). Z bigniew Sałaj p rzyciął je do odpow iedniego k ształtu , skleił „u n asad y ” w te n sposób, że k a rtk i w ciąż m ożna przerzucać, a teksty pozo­

1 J.M. C oetzee Elizabeth Costello, przeł. Z. Batko, Z nak, K raków 2003, s. 67.

2

1

(3)

2

1

6

stają czytelne. N a zdjęciu zrobionym na o sta tn im etapie pracy n a d papierow ym językiem w idać w ióry p orozrzucane po podłodze - tw orzą sporą kopkę, biało-czer­ woną, bo taką w łaśnie kolorystykę m iały ulotki. O dnosi się w rażenie, że dość krwawo przebiegała „obróbka skraw aniem ”, dzięki której język pow stał - i chodzi tutaj zarów no o język-przedm iot, który „w ystrugał” artysta, niszcząc znalezione teksty, jak i o język polityki, agitacji - grafom ański, pełen słów kalekich; w końcu „kale­ czyć język” to mówić z błęd am i, używać n ieadekw atnych sform ułow ań, p rze k rę­ cać słowa, b ełk o tać2.

Zbigniew Sałaj przeniósł Język do drew utni. U stawił w śród polan zrobionych z książek. Język mowy politycznej - pozbaw iony finezji i pełen gotowych form ułek - jest drętwy, „drew niany”, w d rew utni więc jego m iejsce. U tw orzony z „m aterii te k stu ”, czyli z liter i słów ułożonych w zdania (innym i słowy - z języka jako syste­ m u wypowiedzi), spoczął na piedestale. W ydaje się trochę podobny absurdalnym pom nikom Cleasa O ldenburga - m akulaturow y antypom nik organu, który m iele słowa po próżnicy. Kłam ie? Kiedyś za kłam stw o karano dzieci w łaśnie noszeniem wielkiego języka z papieru; gdy uczeń mówił niepraw dę, m usiał zawiesić go na szyi i z n im paradow ać - tak i język był pow odem w stydu, znakiem napiętnow ania.

P apier to żywioł b iu ro k ra c ji, a b iu ro k ra c ji w łaśnie przy ch o d zi w prow adzać w życie postulaty, które fo rm u łu ją u lo tk i w yborcze. Tej p a rtii albo innej - niew aż­ ne. Isto tn e, że schem at w ygląda zawsze ta k sam o - n ib y celem pozostaje człowiek, ale ostatecznie p rzygniata go papierow a nadbudow a. A gitacyjny ferwor prędzej czy później prow adzi ku b iurokratycznej rutynie. W tym świecie jeden p a p ie r p o ­ trze b u je k ilk u innych. Osobnego p ap ierk a wym aga naw et sprostow anie b łędu. Ka­ ry katurzyści zawsze pokazują u rzędników pogrążonych w b ie li k arte k - obraz nie ta k b ardzo daleki od rzeczyw istości, biorąc po d uwagę ro zrastającą się ad m in i­ strację p u b lic zn ą i ciasnotę pom ieszczeń. N a p ółkach archiw ów p ię trzą się teczki i skoroszyty. O dpow iedni do k u m en t reg u lu je, kiedy ulec m ogą likw idacji. I cokol­ w iek się dzieje, w p ap ierac h m u si być porządek. W scence Biurokrata na wakacjach K onstanty Ildefons G ałczyński p rzedstaw ił am atora k ąpieli, k tóry woła ra tu n k u , a u rzę d n ik ze stoickim spokojem zadaje m u kolejne pytan ia, aż słychać „gl... g l... g l... g l . g l . ” i człowiek tonie. To pochłonęła go rzeczyw istość fo rm u larzy - żyw­ cem pożarł go papierow y język.

Stos papierów , jakby gotowych na p odpałkę (ale któż się na to odważy?), opisał w pow ieści Zamek F ra n z Kafka. A gdzie u K afki pojaw iał się papier, ta m też zaraz pojaw iały się b ałag an i gnuśność. U rzędniczy b ru d czekał na ogień oczyszczenia, choć te n n igdy nie przychodził:

U lotki, które w ykorzystał Z bigniew Sałaj, należały do L iD -u [Lewica i D em okraci] - p a rtii, k tó rą pow ołało do życia kilka ugrupow ań centrolew icow ych przed w yboram i sam orządow ym i 2006 roku, ale „k alek i” jest w zasadzie język każdej w ładzy - kaleki i okaleczający rzeczyw istość. Język w drewutni to ty tu ł wystawy artysty w poznańskiej G a lerii AT, któ ra m iała m iejsce w 2010 roku. W tekście analizuję pokazyw ane wówczas prace.

(4)

W ójtowa otw orzyła zaraz szafę, a K. i w ójt przyglądali się. Szafa była zap ch an a p a p ie ra ­ mi. P rzy otw iera n iu dw a w ielkie plik i akt, obw iązane szn u rk iem , jak się w iąże drew no na podpałkę, w ypadły z szafy i potoczyły się po podłodze, tak że wójtowa odskoczyła z p rze­ rażeniem na bok.

- To m usi być gdzieś na spodzie - m ów ił w ójt, w ydając polecenia z lóżka. W ójtowa zag arn iając akta obu rękam i, w rzuciła posłusznie wszystko do szafy, by dotrzeć do leżą­ cych na spodzie dokum entów . P apiery zap e łn iły już pół poko ju .3

W dalszej części ty rad y w ójta pojaw iają się rów nie sugestyw ne obrazy. Z oba­ czywszy n ajp ierw toczącą się law inę dokum entów i zw iązane dratw ą arkusze p rzy ­ p o m inające szczapy opałowe, a n astęp n ie usypisko akt, któ re z m iejsca w m iejsce p rzerzuca wójtowa, p rzenosim y się w yobraźnią do stodoły, gdzie - jak się okazuje - wójt wyniósł część dokum entów . Z abezpieczył czy skazał na zm arnow anie? P rę­ dzej to drugie; w k ońcu stodoła to m ało odpow iednie, m ało bezpieczne dla p a p ie ­ ru m iejsce; d o k u m e n ty m ogą tu ta j zam oknąć, albo przeciw nie - łatw o m oże stra ­ wić je ogień. N asuw a się analogia stodoły opisanej w Zam ku do d rew u tn i Sałaja, gdzie litera w ytraca cały swój złowrogi potencjał.

- W iele p racy zostało w ykonane - rzekł w ójt kiw ając głową - a to przecież tylko drobna cząstka. W iększość tych papierów schow ałem w stodole i znaczna część oczywiście zgi- nęła.4

Papierowy język na postum encie, zrobiony z politycznych agitek, wokół którego poniew ierają się polana, staje się znakiem p ro testu przeciwko podporządkow aniu języka aparatow i biurokratycznem u, który zalewa nas papierem , ponieważ (tu p a­ rafrazuję słowa Tadeusza Sławka) pism o trak tu je jako „obszar tw orzenia zależno­ ści”5. N iełatw o zatem pokazać język w ładzy i biu ro k racji (co czyni to Sałaj). T rud­ ność w ynika m iędzy innym i z faktu, że ta druga reifikuje człowieka - red u k u je go do papierka. Trzeba zachowywać się zgodnie z tym , co zostało zapisane w kancela­ rii, zgodnie „z lite rą ” postaw ioną na papierze i zaparafow aną przez osobę upow aż­ nioną - tylko przepis m a rację bytu, jedynie istniejąc „m iędzykancelaryjnie”, zna­ jąc swoje m iejsce, żyje się tutaj napraw dę. F enom en biu ro k racji - jak podkreśla Tadeusz Sławek - wiąże się bow iem z opanow aniem sztuki pism a. S ztuki, która pozwala spraw nie zarządzać ludźm i - i to na odległość6. W ystarczy poczta - na p a­ pierze znajdują się wszystkie istotne wskazówki, jak postępować. Pozwalają zapa­ nować n ad chaosem , rozum ianym jednak nie tylko przestrzennie, ale również cza­ sowo. B iurokracja poskram ia czas, bo jego m arnotraw ienie oznacza anarchię.

3 F. K afka Zam ek, przeł. K. R adziw iłł i K. Truchanow ski, C zy teln ik , W arszaw a 1993, s. 77.

4 Tamże.

5 Tak pisze o fenom enie b iu ro k rac ji T adeusz Sław ek - zob. T. Sław ek „Wszystko

z wszystkiego”. Wrocławska kontynuacja poezji, w: tegoż M iędzy literami. Szkice o poezji konkretnej, W ydaw nictw o D olnośląskie, W rocław 1989, s. 102.

6 Por. Tam że, s. 101-102.

2

1

(5)

2

1

8

2

.

Raz na dw anaście godzin wskazów ki k ilk u d ziesięciu zegarów, k tóre Zbigniew Sałaj um ieścił na jednej, prostokątnej tarczy, tw orzą łaciński alfabet (Alfabet, 2008). N a chw ilę czarna tarcza przekształca się w zapisaną biały m i lite ra m i tablicę, by w p rzeciągu k ilk u m in u t znów zm ienić się w zu p ełn ie nieczytelny ciąg znaków. C haos staje się porządkiem , a te n znów chaosem . N a podobnej zasadzie zbudow a­ ny został M oment (2007) - tykające wskazów ki zegarów, ustanow ionych jeden koło drugiego na białej planszy, u k ła d ają się w n ap is „m o m en t”.

Jak określić zegarow ą m echanikę kół zębatych, jeśli n ie jako triu m f b iu ro k ra ­ cji? W tekście M aszyna czasu. Technika i iluzja obecności Tadeusz Sławek pisze:

Z eg ar - ru c h nie znoszący sprzeciw u. T yrania czasu, odw ieczny tem at poetów i filozo­ fów, jest nie tyle sam ow ładztw em tarczy i wskazów ek jako m etaforycznych znaków cza­ su, ile m ech an izm u jako w ielkiej m etonim ii. M echanizm ten zaw dzięcza swoją m etoni- m iczność kołu, które w raz ze słowem pisanym stanow i podstaw ę europejskiego c e n tra li­ zm u politycznego i nieu ch ro n n ej ek spansji sytem u biurokratycznego. R uch trybów m e­ ch an izm u zegarowego zn ajd u je ścisłą paralelę w w izji społeczeństw a p o d porządkow ane­ go zasadzie hierarchiczności i stopniow ania. Z asada sąsiedztwa, w edle której każdy uczest­ n ik społeczności przekazuje swoje d o k o n an ia in n y m , tw orząc w ten sposób łań cu ch czy­ nów, jest niczym innym jak transpozycją ru c h u m ech an izm u zegara.7

Z ła ń cu c h a czynów pow staje w łaśnie Alfabet Sałaja; poszczególne elem enty m uszą tylko zgrać się odpow iednio, jeden zegarowy m ech an izm m u si zh a rm o n i­ zować się z pozostałym i. Dwa razy na dobę n ad ch o d zi ta k i m om ent, gdy czarna plansza staje się czytelna jak stronica książki. Pojawia się na niej abecadło - rzędy liter, na których w spiera się b iu ro k racja. We w spom nianym p rze d chw ilą tekście Tadeusz Sławek przy p o m in a, że zegar i księga to dwa m odele świata. Zauw aża ponadto, że h istoria i rozwój zegara przyniosły upodobnienie tarczy do strony książ­ ki. Z tarczy odczytujem y czas. Tak p rzy n ajm n iej odruchow o tw ierd zim y - i tu drobne sprostow anie - bo w rzeczyw istości zegar: po pierw sze - „m ierzy sztuczny p orządek k u ltu ry ”, po drugie - m ierzy swój w łasny czas i spraw ność m echanizm u: „Pow iadam y, że pod ziałk a godzinow a i m inutow a odm ierza czas, gdy w istocie odm ierza ona tylko spraw ność i regularność d ziałania sam ego m echanizm u, jego w ahnięć i «tykań» w ychw ytu”8.

Alfabet Sałaja uśw iadam ia n am b iu ro k ra ty c zn y ch a ra k te r p o rzą d k u k u ltu ro ­ wego. P atrząc na rzędy zegarów, nakręconych każdy z osobna, każdy inaczej, za­ czynam y uśw iadam iać sobie „ n a tu rę ” czasu, czy też raczej - naszą (kultury) grę z czasem , a więc to, że dane są n am tylko czasy lokalne (i lokalne sensy), które w praw dzie stale sąsiadują ze sobą, ale spotykają się zaledw ie na m om ent, bo tylko z rzadka udaje im się „wynegocjować” czas wspólny, tylko czasem udaje im się

7 T. Sław ek M aszyna czasu. Technika i iluzja obecności, w: tegoż Między literam i..., s. 114. 8 Tam że, s. 109, 113.

(6)

u stalić w spólny sens, który jed n ak rów nież m u si się rozpaść, poniew aż i on sta n o ­ wi zaledw ie pew ną lokalność. M om ent artykulacji sensu w yłania z „p rzedartyku- lacyjnego ch ao su ”9, a n astęp n ie do niego powraca. Alfabet „rozsypuje się”. M oment odchodzi w przeszłość. Znów słychać tylko tykanie, choć reg u larn e, rytm iczne n i­ czym bicie serca, to żadna logika nie rzą d zi tajem niczym i, biały m i znakam i, które na nowo pojaw iły się na czarnej płaszczyźnie.

Kosmos cofa się k u chaosow i, a jed n ak m ech an izm wciąż m iarow o tyka. Tyka - p arad o k saln ie - poza zegarem (i p o za /p rze d jakim kolw iek sensem ). Tyka jak gdyby dla siebie. Z egar w pew nym sensie w prow adza nas w b łąd , „m ydli oczy” . Bo oto okazuje się, że „wskazywanie czasu jest jego funkcją n iem alże »mim owolną«” 10. W każdym razie, ch arak tery zu je zegar pew na dwoistość. W skazówki zataczające koło to pochw ała p o rzą d k u centralistycznego, to język godzin i m in u t, które wyry­ w ają człowieka z ciągłości czasu, z natury, której godziny i m in u ty są obce. Pod tarczą znajd u je się jed n ak m echanizm , u k ła d trybików, które n ap ęd zają się w za­ jem nie, lecz próżno szukać p u n k tu centralnego, zaw iadującego ruchem :

W zegarze kryje się jakby spór dwóch obrazów świata - czytam y w tekście T adeusza Sławka - p rzed k o p ern ik ań sk ieg o z jego ścisłym p orządkiem p lan e t i u n ieru ch o m io n ą c e n tra l­ nie zm ien ią (tarcza i wskazówki) oraz k o n k u re n cy jn y w izeru n ek św iata jako ciągłości m aterii pozbaw ionej c en tru m a więc autom atycznie także i podstaw do przeprow adze­ nia jakiejkolw iek operacji p orządkującej. W zegarze zderza się skończony św iat tarczy i w skazów ek z nieskończonym św iatem m ech an iz m u .11

Alfabet stw arza m ożliwość ucieczki od do m in acji tarczy, w yrażającej h ie ra r­ chię i ład, a w skrajnej form ie - b iu ro k rację. M echaniczne abecadło blisk ie w yda­ je się p o d w ielom a w zględam i „zegarowym p o em ato m ” Stanisław a D różdża z 1978 roku. D różdż konfrontow ał w n ic h w idza z szeregam i cyferblatów , p ozornie ta ­ kich sam ych, ale nie do końca: n iek tó re wskazów ki p oruszały się n o rm aln ie, inne chodziły do tyłu, jeszcze inne stały w m iejscu. C zasem tarcza w yposażona była w dwie wskazów ki godzinowe, czasem - dwie m inutow e, albo n ie posiadała ich w ogóle. Tylko tykanie słyszało się zaw sze12. I D różdż, i Sałaj pokazują, że świat w iecznie się staje. To m uzyka, akustyczny (tykający) żywioł, który jednakże za pom ocą pism a p ró b u je się okiełznać, „przyszpilić” owo staw anie się, sform alizo­ wać je choćby na m om ent, nadając m u kształt - co Alfabet uśw iadam ia szczególnie sugestyw nie - „lite ra ln y ”. Skoro jed n ak przezn aczen iem wskazów ek abecadła

Sa-9 Sform ułow anie T. Sław ka - tam że, s. 117. 10 Tam że, s. 120.

11 Tamże.

12 Zob. katalog w ystaw y retrospektyw nej artysty: Stanisław Dróżdż - początekoniec.

Pojęciokształty. Poezja konkretna, red. E. Łubow icz, O środek K u ltu ry i S ztuki we

W rocław iu, A gencja Reklam ow o-W ydaw nicza Fine G rain, W roclaw 2009; T adeuszow i Sławkowi, cytow anem u wyżej, w łaśnie twórczość D różdża służy za

przykład.

2

1

(7)

2

2

0

łaja jest ułożyć się w litery - naw et jeśli tylko na chw ilę - wówczas uśw iadam iam y sobie, że w rzeczy sam ej skazaliśm y się na pism o.

3

.

Alfabet m ożna jed n ak odczytać inaczej - jako m om ent sensu w nieskończono­ ści bezsensu, w bezkresie p aplaniny, a tym sam ym jako świadectw o erozji sensu, choć n ie tak, jak rozum ieją to p o ststru k tu ra liśc i, a prościej - dosłow nie. Wówczas bezsens okazuje się zn a k ie m czasu - bezsensem tu i teraz, będącym konsekw encją n ad p ro d u k c ji tekstów. D rew u tn ia, gdzie k siążki zm ien iają się w m a teria ł opało­ wy, oferuje zaś ocalenie p rzed chaosem papierow ej tandety. Książki znikają w ogniu. Z am iast p se u d o in te lek tu a ln ą pożyw ką stają się źródłem ciepła dom owego ogni­ ska, p rzy którym zb ierają się członkow ie rodziny.

D rew u tn ia to w spom nienie z dzieciństw a, k iedy ciekawsze od książki było ta ­ p lan ie się w kałuży, a świat wokoło wydawał się nieodgadniony. W yobraźnię p o ­ b u d za ły b ezkresne kujaw skie pola, a na n ic h w ielkie, drew niane, jeszcze okorowa­ ne kłody ułożone w mygłę. Bale cięte potem na polana. I stara szopa, gdzie ojciec artysty rąb ał polana na opał. U lubione m iejsce zabaw i obserw acji, bo to tu ta j, niczym podczas nabożeństw a, dochodziło do p rze m ien ien ia . O czom ukazyw ały się u tajone stany rzeczyw istości: „Odbywała się - pisze Z bigniew Sałaj - dziwna m sza, podczas której drew niane polana otw ierały się jak książki. U k ładane z n ich stosy przy p o m in ały b ib lioteczne regały w ypełnione w onnym i c iała m i” .

B iblioteka p rzypom ina u m arły las. Przem ysł p ap iern icz y n ie m oże przecież obejść się bez drew na. G dyby nie celuloza, jeden z głów nych jego składników , nie byłoby książek. Z bigniew Sałaj odw raca proces p ro d u k cji p a p ie ru i tw orzy z k sią­ żek polana. Pierw sze pojaw iły się w drugiej połowie lat dziew ięćdziesiątych.

Jak pow stają? A rtysta bierze książkę, zrywa okładkę, dzieli w olum in na m n ie j­ sze części, z których każdą przekształca w k lin , stopniow o, cen ty m etr po centym e­ trze skracając szerokość kolejnych stron. N astęp n ie skleja k a rtk i i łączy pow stałe k lin y w polano. K siążka ^ polano ^ m a teria ł opałowy. M im o dość daleko idących p rzekształceń, n iek tó re polana wciąż zachow ują pew ne cechy k siążki - m ożna je otw ierać i wówczas u k azu ją się oczom rzędy liter. N iem niej tekst (napisany przy użyciu alfabetu łacińskiego) pozostaje nieczytelny - wygląda na zaszyfrowany, albo n ap isan y w jakim ś zapom nianym języku.

D re w u tn ia Sałaja stanow i p o n ie k ą d altern aty w n ą w izję B ib lio tek i Babel Jo r­ ge L uisa Borgesa - p o d o b n ą tej, k tó rą w yobrażała sobie E liz a b e th C ostello, b o ­ h a te rk a pow ieści J.M . C oetzeego. W ystarczy bow iem spojrzeć wokoło: na m ilio ­ n y w ydaw anych k siążek i czasopism , na to n y za d rukow anego p a p ie ru - to za dużo, dużo za dużo, p rzecież „n a p isa n e ” n ie znaczy au to m aty cz n ie „czy tan e”, n ie znaczy „obecne”, a tym b ard z iej nie znaczy „w ażne” . Bycie oszczędnym w sło­ w ach wyszło z mody. Pisze się, bo in n i p iszą, a n ajb a rd z ie j lu b i się p o d tym , co się n ap isało , podpisyw ać w n a d z ie i na swoje pięć m in u t. Ale kto p ow iedział, że b ib lio te k i m a ją rację b y tu w czasach, k iedy z jednej stro n y lite ra tu ra okazuje się

(8)

m a k u la tu rą , z d rugiej - k siążka z n a jd u je się w kryzysie, bo pojaw iły się e le k tro ­ n ic zn e n o śn ik i tekstu?

[biblioteki] nie b ęd ą trw ały w iecznie. - mówi C ostello - Także i one zm urszeją, ro zp ad n ą się, a książki na półkach zam ien ią się w proch. Z resztą naw et już w cześniej, gdy kwas przeżre p ap ier i trzeba będzie zwolnić m iejsce, te brzydsze, nieczytane i niechciane książki zo stan ą w yw iezione, ciśn ięte w ogień i w szelki ślad po nich zostanie u su n ię ty z głównego katalogu. I będzie tak, jakby nigdy nie istniały.

To jest alternatyw na w izja B iblioteki Babel, która niepokoi m nie bardziej niż w izja Jorge L uisa Borgesa. N ie biblio tek a, w której w spó łistn ieją w szelkie w yobrażalne książ­ ki z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ale biblio tek a, w której książki napraw dę nap isan e i w ydane są nieobecne. N aw et w ym azane z pam ięci biblio tek arzy .13

W ym azane, bo stały się m artw e niczym kłody drew na. K siążki, których n ik t nie czyta - tkw ią na półkach, pokryw ają się kurzem , zagracają p rzestrzeń. K siąż­ ki, których n ik t nie k u p u je - zalegają księgarskie lady i w końcu przep ad ają, od­ chodzą w niepam ięć. Papierow e polana pow stały w łaśnie z książek skazanych na zatracenie, u p chanych w księgarskich m agazynach po tym , jak nie znalazły swo­ ich nabywców. N ie zainteresow ał się n im i n ik t poza artystą, który to, co m iało iść na p rzem iał, odzyskał, w praw dzie n ie po to, aby czytać, ale wykorzystać jako su ro ­ wiec w tórny i obrobić - zam ienić w przed m io t artystyczny, odsem antyzow ać tekst, literę przekształcić w znak czysto plastyczny. Jeśli Sałaj rozpraw ia się z m itologią książki, dzieje się ta k m iędzy innym i ze w zględu n a zalew tekstow ej pap k i, z którą coraz częściej m am y do czynienia, poniew aż niew idzialna ręka ry n k u dosięga rów­ nież lite ra tu rę , a co za tym idzie, zaspokojenie potrzeb przeciętnego czytelnika- -konsum enta staje się w ażniejsze niż dobry sm ak.

Italo C alvino pisał o zasiekach K siążek N ig d y N ie Przeczytanych. Ich ilość oszałam ia zwłaszcza wtedy, gdy za p u n k t odniesienia czytelnik przyjm ie sam ego siebie i pom yśli choćby tylko o książkach, któ re chciałby przeczytać, ale z róż­ nych powodów nie przek ład a tego z a m ia ru na rzeczywistość. Jed n ak w śród K sią­ żek N igdy N ie P rzeczytanych znaleźć m ożna, co więcej, h ek tary Książek K tórych Rów nie D obrze M ożesz [czytelniku] N ie C zytać14. Powód - nie warto! Gdy rozej­ rzeć się wokoło, odnosi się w rażenie, że w łaśnie tych o statn ich wciąż przybywa. N ie pozostaje zatem nic innego, jak uciec od książki i poszukać azylu w drew utni.

4

.

Są rów nież książki - choć czasow nik „być” b rzm i w tym kontekście m oże n ie­ co n ie fo rtu n n ie - k tórym i zaw ładnęła siła czasu. W śród n ic h zaś tak ie, które zo­ stały bezpow rotnie u tracone, bo p a p ie r - jak w Księdze ksiąg utraconych p isał S tu­ art Kelly - „od początku był b e z b ro n n y ”: „M ożna go podrzeć na strzępy i zm iąć, 13 J. M. Coetzee Elizabeth Costello..., s. 26.

14 I. C alvino Jeśli zimową nocą podróżny, przeł. A. W asilew ska, Państwow y In sty tu t

W ydawniczy, W arszaw a 1989, s. 9.

2

2

(9)

222

zaplam ić i zetrzeć. N iezliczone istoty żywe, od pasożytów i grzybów po owady i gry­ zonie, m ogą go zjeść, p o trafi on naw et zjadać sam siebie, spalając się we w łasnych k w asach” 15.

N ajw iększym w rogiem p a p ie ru pozostaje jed n ak ogień. P alili księgi cenzorzy - na su m ien iu fanatyków i b iu ro k ra tó w (także kościelnych) z n a jd u ją się teksty, k tó re poszły z dym em , bo nie pasow ały do obranej lin ii politycznej, świadczyły o nieop an o w an iu przez autora „sztuki p ism a” zadekretow anej instytucjonalnie. Teksty płonęły też z innych powodów, nie zawsze „za k a rę ”. N a przy k ład na zsyłce w K azachstanie w ypalił kilka książek M ichaił B achtin - co zresztą, z jakąś p e r­ w ersyjną satysfakcją odnotow uje Kelly - w ypalił więc B achtin Biblię, zużywając stronice do ro bienia skrętów, w ypalił też, jak mówią, swoją rozpraw ę o F iodorze D ostojew skim 16. Książkowe m ądrości, dośw iadczenie w n ic h zapisane, okazały się n ie p rz y d atn e dla zesłańca. Ale ogień traw ił książki także wtedy, gdy nie podobały się ich autorom . Szczególny pod tym w zględem w ydaje się p rzypadek w spom nia­ nego już tu ta j F ranza Kafki. P obudza w yobraźnię obraz pisarza, który pali to, co n apisał, b y się ogrzać, a w swoim „testam en cie” poprosi przyjaciela M aksa Broda, by w rzucił w ogień - do czego końcem końców nie doszło - w szystkie bruliony, rękopisy i listy, któ re zostaw ia17. N a p ytanie „dlaczego?” próżno szukać jed n o ­ znacznej odpow iedzi. In try g u je jednak h ipoteza, że w jego decyzji n ie było nic z szaleństw a, te atraln eg o pozerstw a czy fałszywej skrom ności, tylko prześw iad ­ czenie, że książka - czy słowo pisane w ogóle - nie przynoszą n ik o m u n i szczęścia, n i pożytku, bo język to w ładza: nazyw ania, etykietow ania, przek ształcan ia (cza­ sem nieodw racanie) świata wokoło, a to, co n ap isan e, czego cofnąć nie m ożna, bo zostało przelan e na papier, odciska się ran ą w rzeczyw istości18. N ie w iadom o kie­ dy, nie w iadom o jakie słowo stanie się zarzew iem ognia; i nie w iadom o, jak wiele ów ogień pochłonie ofiar. N ie w iadom o też, które słowa zagłuszą te w ażniejsze, choć ciszej w ypow iedziane, któ re b ardziej nabałag an ią, a że n ab ałag an ią to rzecz pewna.

Bez w ątpienia, h isto ria tekstów pogrążonych w niebycie to w dużym sto p n iu h isto ria książek zam ienionych w polana. Je d n ak w księdze ksiąg utraco n y ch p o ­ w inny znaleźć się rów nież dzieła, któ ry ch nie daje się odczytać. Kelly w swoim „katalo g u ” ak u ra t je pom ija, w ierząc, że odszyfrują je przyszłe pokolenia, jak to m iało m iejsce w p rzy p a d k u K am ienia z Rosetty, dzięki k tó rem u w X IX w ieku zdo­ łano odczytać egipskie hieroglify. Je d n ak chyba w arto uśw iadom ić sobie, że ist­ n ieje w idm ow a bib lio tek a zahibernow anej literatu ry , czekająca na odkrycie lub

15 S. K elly Księga ksiąg utraconych, przeł. E. K lekot, W ydaw nictw o W.A.B., W arszawa 2008, s. 11-12.

16 Tam że, s. 12.

17 Pom ijam „tw órczy” w kład M aksa B roda w redakcję utw orów K afki, w ydanych po śm ierci pisarza.

(10)

zniszczenie. I łatw o zgadnąć, że w raz z upływ em czasu zwiększa się n iestety praw ­ dopodobieństw o tego drugiego. D rew u tn ia czeka. N iem n iej los p olan nie jest jed­ noznacznie przesądzony; nie k ażde m u si trafić do pieca. W ejście do d rew u tn i m oże w szak przynieść niespodziankę; zam iast sk ład zik u n a d drew no odkryw am y uśp io ­ ną bibliotekę. W ystarczy przyjrzeć się uw ażnie celulozow ym klockom , któ re p o ­ w stały w pracow ni Sałaja, a wówczas okaże się, że otw arte polano, pokryte lite ra ­ m i, p rzypom ina tekst p o d d an y szyfrowej obróbce. N iero z łu p an e nie w zbudza za­ interesow ania, co najwyżej p raktyczne - m oże posłużyć jako m a teria ł na rozpałkę. D opiero gdy dobrać się do jego środka, zaczyna intrygow ać; wygląda bow iem n i­ czym zabytek p iśm iennictw a, n ap isan y w jakim ś w ym arłym języku, pozostaw iony przez zam ierzchłą cyw ilizację, o której niew iele w iadom o, jakkolw iek m am y w ra­ żenie, że pozostajem y jej spadkobiercam i.

Niszczycielska siła czasu skazuje n a zapom nienie. Zegarowy alfabet Sałaja rów ­ nież o tym przypom ina. Z an im n astą p i ów m om ent, kiedy abecadło pojaw i się na tablicy, w skazów ki tw orzą nieczytelne znaki, które przyw odzą na myśl litery r u ­ niczne. Jeśli ktoś wyczeka odpow iednio długo, nie tracąc przy tym cierpliw ości - i jeśli będzie m iał szczęście i żaden z zegarów nie zacznie śpieszyć się albo opóź­ niać - rozw ikła zagadkę szyfru i czarna tablica rozjaśni się sensem . Jeśli! T rudno uciec od try b u w arunkow ego, gdy na horyzoncie czasu m alu je się raczej w ielka niew iadom a. Łatwo przegapić ów w yjątkow y m om ent, kiedy w ybije godzina lite ­ ra tu ry (z łac. literattura - pism o, p isanie). W bezm iarze czasu giną arcydzieła. G iną dzisiaj także, częściej niż kiedykolw iek w cześniej, w zalewie papierow ej ta n ­ dety. I bez w ątp ien ia słusznie zauw aża Kelly, że to, co nazyw am y zach o d n im k a n o ­ n em literac k im (ale przecież nie tylko o k an o n literac k i się rozchodzi), pow stało z przy p ad k u , nie z konieczności.

To czu b ek skały, który szczęśliw ym zbiegiem okoliczności sterczy n ad oceanem strat. M elan ch o lijn y pochód okaleczonych popiersi, spękanych waz, portretów , z których łu sz ­ czy się farba, nieostrych fotografii, przesuw ających się w swej niepew nej, chwiejnej chwale. To oni są naszą przypadkow ą, czysto przypadkow ą, dopraw dy, diab eln ie przypadkow ą tradycją, która w cale nie m usiała ta k wyglądać. Ci, którym i zaw ładnęła niszczycielska siła C zasu, nie m ieli takiego szczęścia.19

Ich dorobek znalazł się w drew utni. N a uśm iech losu b ędzie m ogła liczyć tylko niew ielka g arstka utraconych dzieł. Tylko n iektóre odrodzą się niczym F eniks z po ­ piołów.

19 Tam że, s. 15-16.

2

2

(11)

2

2

4

2 Li с ü

z

f r)

h i ; к

i m π □ fi

Г] r $ t и

V

w >

у

z

z Ь с . Ł τ

f r y h V/ к

(rw гус/ j

*> f А

V К - Y y -2 r

Il. 1 Zbigniew Sałaj Alfabet 1

Il. 2 Zbigniew Sałaj Alfabet 2

Il. 3 Zbigniew Sałaj Alfabet 3

Il. 4 Zbigniew Sałaj Alfabet 4

o b S J43

V

9

S-j-^ 4

5

. — -^ -^ 4 j

-_j

г

у

\3

Il. 5 Z bigniew Sałaj Alfabet 5

(12)

II. 7 Z bigniew S a ła j Język

22

5

(13)

9

1

1

Abstract

Patrycja CEMBRZYŃSKA

Zbigniew Sałaj - a language in a woodshed

Library rem inds o f a dead forest. Paper industry cannot d o w ith o u t w o o d If n o t fo r the cellulose, o n e o f its main ingredients, th e re w o u ld be no books. Z b ig n ie w Sałaj reverses th e process o f p a p er p ro d u ctio n and makes logs o u t o f books. E ve ryw h e re books no one reads - sit on th e shelves, get co ve re d in dust, c lu tte r th e space. Books no o n e buys - sit o n th e b o o ksto re 's co u n te rs and finally disappear, fall in to o b livio n . S o m e w h e re th e re literary m asterpieces are being b o rn and th e n deadened by pulp fiction. Paper logs w e re made fro m these d o o m e d books. Sataj's w o o d s h e d provides an alternative vision o f Jorge Luis Borges' Babel Library. Is th e re a raison d'ętre fo r th e libraries any m o re in th e tim es w h e n literature m o re and m o re often proves to be waste-paper?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli będziesz je powtarzać kilkakrotnie, w odstępach czasu – parę dni czy nawet miesięcy, przekonasz się, że dostarczy Ci nowych wrażeń i przeżyć, a życie Twoje stanie

osiaga swe minimum, zaś w antypodach epicentrum ma swe drugie maximum, przyczem wartość jej w tem drugiem maximum, podobnie ja k w minimum, jest skończona. Ten

Do spółki administrującej portalem należy przesłać pismo sta- nowiące sprzeciw wobec przetwarzania danych osobowych, którego wzór można pobrać na stronie internetowej izby..

Having asserted the theoretical mechanics by which the Schwarzkogler myth holds such sway, Jarosi expands the scope of her essay to consider its negative impact on the

Olga Biernat - psycholog, terapeuta pedagogiczny Anna Samsel - psycholog, psychoterapeuta. PORADNIA PSYCHOLOGICZNO - PEDAGOGICZNA

Następnie nauczyciel rozdaje malutkie karteczki i prosi uczniów, aby zapisali na nich wymyślone przez siebie imię i nazwisko, najlepiej takie, które zawierałoby litery

Podsumowanie i ewaluacja: po obejrzeniu filmów uczniowie dopisują poznane metody do plakatu i dokonują oceny (np. stawiając obok metody kolorową kropkę pisakiem) wszystkich metod

Inserting the adjusted traffic flow (reference traffic flow with the demand change) and the reduced median capacity into the model leads to a breakdown probability for a