• Nie Znaleziono Wyników

Muza "Starej baśni"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Muza "Starej baśni""

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)

Wincenty Danek

Muza "Starej baśni"

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 49/3, 243-259

(2)

W INCENTY D AN EK

MUZA „STA REJ BA SNJ“

Starą baśń, pierw szy u tw ó r z cyklu powieściowego o dziejach

Polski, zadedykow ał K raszew ski w sposób in try g u ją c y badaczy

jego spuścizny literack iej: „J...e K...e z pow inszow aniam i Nowego

Roku przesyła autor. D rezno, 1 stycznia 1876“ .

W szystkie inne u tw o ry cyklu, k tó ry liczy 29 powieści, zadedy­

kow ane są w yraźnie, pełny m im ieniem i nazw iskiem . Na przykład:

przyjacielow i z P ary ża W ładysław ow i Chodzkiewiczowi, Teofilowi

Lenartow iczow i, F ry d ery k o w i W eiglowi, w iceprezydentow i, a potem

prezydentow i m iasta K rakow a itd.

K to wie, jak długo powyższe inicjały im ienia i nazw iska pozosta­

łyby tajem nicą, gdyby w zbiorze nie opracow anych do tej pory

listów K raszew skiego, przechow yw anym w Bibliotece Jag iello ń ­

skiej (rkps, sygn. 7062/III), nie znalazło się 11 listów pisarza, jako

pozostałość z 44 praw dopodobnie napisanych, k tó ry ch ad resatk ą

była Jadw iga K u l e s z a , nauczycielka dom owa w Kijowie. L ek tu ra

listów w yjaśnia nie ty lk o tajem nicę inicjałów im ienia i nazw iska

osoby, której K raszew ski dedykow ał najlepszą ze sw ych powieści

historycznych, ale odsłania rów nież nieznany fak t z jego biografii,

nadający się do rozdziału zatytułow anego: „O statnia miłość K ra ­

szew skiego“ , gdyby spraw ę trak to w ać po hoesickowsku.

Nie w iem y dotąd, k to to była Jad w ig a Kulesza. Nie ma oczy­

wiście jej listów w olbrzym im zbiorze korespondencji do K ra ­

szewskiego, zn ajd u jący m się w Bibliotece Jagiellońskiej. Całkiem

innych sp raw dotyczą też listy M ichała K uleszy, im iennika „ Jad -

w ini“ , pisane do K raszew skiego w innym okresie jego życia. Bi­

blioteka Jagiellońska nie posiada nazw iska ofiarodaw cy listów ,

w zględnie nazw iska osoby, k tó ra je sprzedała. K toś ju ż nad całością

zbioru pracow ał, bo listy są ponum erow ane, pierw szy z dochowa­

nych cyfrą 5, o statni zaś — 44. Czy dokonano selekcji na jak ie jś

(3)

zasadzie, czy też ty lk o przypadkow o dochow ało się w łaśnie tych 11,

a reszta zaginęła — tru d n o dziś ustalić.

W olno jed n ak przypuszczać, że opublikow anie listów pom oże

w yśw ietlić tajem nicę, k tó ra otacza ich heroinę. P rz y dzisiejszym

stanie naszej wiedzy o życiu i twórczości K raszew skiego (można to

określić słuszniej jako b ra k wiedzy) istn ieją szanse, że klucz do

zagadki zn ajd u je się gdzieś bardzo blisko, ale ty m tru d n ie j go

odnaleźć.

Poszukiw acze sensacji erotycznych zawiodą się przy lek tu rze

11 listów d eklaracji m iłosnych, listów ośw iadczyn, listów senty m en­

taln y ch ze w szystkim i akcesoriam i

sen tym entalizm u:

bukiecik

zeschniętych kw iatów , m edalik, pierścionek, rękaw iczka, fotografie.

W śród prezentów K raszew skiego dla „ Ja d w in i“ zn ajd u ją się w p raw ­

dzie również i przybory do manicure (tak rozum iem zw rot o ostrych

nożyczkach, k tó ry m i Jad w in ia ma się ukłuć — w liście z 14 sierp ­

nia 1875), co p su je n iew ątpliw ie styl, k tó ry całość odznacza, ale

słow nictwo, frazeologia, szczegóły cerem oniału i ta k ty k i zdobyw a­

nia obiektu sw ych uczuć — w szystkie te cechy kw alifik u ją w y ­

raźnie, niew ątpliw ie ostatnie, listy m iłosne wielkiego powieścio-

pisarza.

Była to w ielka sztuka pisać takie w łaśnie listy i kontynuow ać

k o n tak ty na odległość w yłącznie, bo przecież nie w idzieli się oboje

chyba nigdy. Można tylko przypuścić, że np. Jad w in ia w latach

późniejszych przy jech ała do. D rezna lub na jubileusz pisarza do

K rakow a. Zakochać się w 63 roku życia w m łodej dziew czynie

znanej w yłącznie z listów i ,,z fo to g rafii“ , kiedy tyle „żyw ych“

kobiet nęciła sława pisarza — na to trzeba m ieć serce i czułe,

i wielkie.

P rzy lek tu rze listów pam iętać należy, że pisał je i szczerze p rze­

żyw ał ich treści uczuciowe sześćdziesięciotrzy-, a później sześćdzie-

sięciopięcioletni człowiek, przygnieciony ciężarem pracy n ad lu d z­

kiej, chory już, k tó ry odm aw iał w szystkim znajom ym w Polsce

nadziei n aw et na swój p rzy jazd do k ra ju , a krótkość, telegraficzne

często rozm iary swych listów do znajom ych tłum aczył b rakiem

czasu i chorobą. Ten człowiek p rop on uje m łodej dziew czynie re n ­

dez-vous w Brodach, dokąd ona m a przyjechać z K ijow a, on zaś

z D rezna, p rzy zn aje się do „niedozw olonych“ m arzeń i snów o J a d ­

wini. Głęboko w zruszają te m iejsca w listach, kiedy K raszew ski

uśw iadam ia sobie, że jest „ ru in ą “ i że właściwie nie pow inien pisać

(4)

M U Z A „ S T A R E J B A S N I “ 2 4 5

do m łodej dziew czyny jak... kochanek. W tedy przechodzi ku tonom

b rate rsk im i „siostrzyńskim “ , aby za chw ilę znów całować rączki

i nóżki, m arzyć o „zbliżeniu się“ i „cisnąć się“ do pięknej dziew ­

czyny.

11 dochow anych listów m iłosnych pisarza stanow i jedn ak nie

tylko ciekaw y przyczynek do jego biografii. Owe niepozorne, im ie­

niem Jó zef przew ażnie sygnow ane listy odsłaniają nam również

nieznane stro ny usposobienia pisarza, m ówią o jego żywotności

i niew ygasłych — m im o podeszłego w ieku — zasobach uczucio­

wych, o potężnej woli niepoddaw ania się starości. Rzucają też

św iatło na c h arak tery sty czn y układ stosunków w powieściowym

świecie Kraszew skiego, na — chciałoby się powiedzieć — praw a

nim rządzące. Przecież w ty m świecie tak często dom inującą rolę

odgryw ają w łaśnie kobiety. N aw et obraz dziejow y Polski w cyklu

powieści historycznych nosi piętno ich działalności, ich dobrego

i złego w pływ u na w ładców k ra ju i na m ożnych jego w spółrządców.

T ru d no znaleźć k tó rąś z powieści historycznych, aby w niej rola

kobiety n ie u rasta ła do roli czynnika kierującego biegiem zdarzeń.

Publiko w an e obecnie listy pozw alają zobaczyć K raszew skiego

w inn ym niż tra d y c y jn e ośw ietleniu, w skazują na niespodzianki,

jakie k ry je nadal histo ria jego bujnej działalności i życia, nacecho­

wanego pełnią ludzkich pragnień, tęsknot i m arzeń.

L isty p u b lik u jem y w kształtach nienaruszonych, bez jakichkol­

wiek skrótów i przem ilczeń. Zachow ujem y oczywiście w szystkie

cechy języka pisarza. Od niego też pochodzą podkreślenia w tekście.

Z m odernizow aniu uległa orto g rafia i przestankow anie, poza ch arak ­

tery sty czn y m dla a u to ra Starej baśni system em pauz i w ielokrop­

ków lirycznych, k tó re tu ta j są w yjątkow o na m iejscu, ze względu

na uczuciową zaw artość zbiorku.

P arę zdań jeszcze o w artościach publikow anej korespondencji.

Z aw iera ona ciekawe wypow iedzi k ry ty czn e K raszew skiego na te ­

m at

w łasnej tw órczości powieściowej.

Zw rócić trzeba

uwagę

zwłaszcza na duży ustęp pierw szego listu poświęcony tem u proble­

m owi. Z n ajd u jem y w zbiorku rów nież w ażne w skazówki biogra­

ficzne, k tó re ułatw ią w przyszłości napisanie kalen d ariu m życia

i tw órczości pisarza. T ru d n o zaprzeczyć, że powyższe w zględy skła­

n iają także do opublikow ania tej ciekawej korespondencji.

(5)

1

d. 6 m arca 1875 D rezno, N ord strasse 27 B y łem n iesp ok ojn y o P anią, tak długo n ie m ając listu od N iej. B ardzo jestem szczęśliw y , że się to w y tłu m a czy ło jak im ś zab łąk an iem m ojego. S p e ł­ niając ży czen ie Jej, b ęd ę się starał drogą k sięg a rsk ą p rzesłać do K ijo w a choć lw o w sk ie w y d a n ie m oich p ow ieści, ale bym w o la ł p osłać Jej co u ż y te c z ­ niejszego. W szystk ie te op ow iad an ia w y ch o d ziły w ciągu la t d łu gich tylu , pod różnym i w rażen iam i p isan e i — jak m i się zd a w a ło — od p ow iad ały p o trze­ bom p ew n y m naszej sp ołeczn ości, dziś już zap om n ian ym lub zaspokojonym . Z tego pow odu są to k sią żk i przeznaczone na zagład ę, bo sw o je p o sła n n ictw o sp ełn iły. N ie d ob ijałem się n igd y sła w y i rozgłosu, zd aw ało m i się, że czło ­ w iek m a in n e p ow ołan ie, dlatego n ie p isa łem n ig d y in aczej, ty lk o ab y n a ­ poić i nakarm ić tych, co p ragn ęli i łak n ęli. J e ś li m i się to u d ało czasem , tom sp ełn ił m isją m oją. N ie chcę b yć sk a m ien ia ły m p osągiem w ielk im , roz­ syp ię się w proch jak człow iek, b yle ten proch b y ł żyznym . O tóż dlaczego, m oja droga P an i, w o la łb y m Jej coś in n ego p osłać n iż to, co Ją chyba znudzić może. J e st to dziś h istoria p rzeszłości tylko.

Ja całą p raw ie zim ę choruję, to jest k aszlę m ocno, m am ta k i stary, n u d ­ ny katar, k tórego się pozbyć nie m ogę, a zim a tego roku tak a ostra, że dziś, d. 6 m arca, m am y 12 stop n i m rozu. B ęd ę m u sia ł w drugiej p o ło w ie m aja pojechać do F rancji, do V ichy, gdzie m i ob iecu ją trochę zdrow ia. T y m cza ­ sem staram się p iln iejsze roboty pokończyć, aby m ieć p raw o troch ę spocząć, ale i z sobą zabiorę coś przecie, bo bym nie, w y tr z y m a ł bez pracy, która się stała nałogiem . Z w yk le już tak jak zegarek reg u la rn ie sied zę nad p isa ­ niem lub czytaniem , ö d 9 rano już za stolik iem do 2, a po obiedzie od szóstej do p ółn ocy i dłużej. C zytam potem jeszcze. S zczęściem , że na ten rok zim ny m am chatkę ciep łą i zaciszną, d alek o od m iasta, p ra w ie w śród lasu.

P rzed ostatn ią fo to g ra fię na żądanie p osyłam P ani, ale — z w a r u n ­ k i e m . Oto w ym agam i p roszę n aju siln iej sw oją m i p rzysłać naw zajem ,

bardzo w yraźn ą i z tw arzą w esołą. O statni w a ru n ek w yd a się P an i m oże śm iesznym , alem [!] bym n ie ch ciał P an i w id zieć z tw arzą sm utną, bo by m nie to n iepokoiło. P om im o w szy stk ich życia sm u tk ó w trzeba się godzić z nim i to brzem ię dźw igać czołem pogodnym .

N iech m i P a n i n apisze, jaka tam jest k sięg a rn ia polska, przez którą bym ja m ógł P an i co posłać.

P rzyjm P an i w y ra zy szacu n k u i najszczerszej ży czliw o ści od starego p rzyjaciela i słu g i

J. I. K r a s z e w s k i e g o 1 Jad w iga K u lesza m ieszk ała w K ijow ie. D ok ład n e ad resy na kopertach brzm ią: Russie — à K ï e f — R ue Pirog ska. M aison du Colonel P r o ta s o w . M a ­

d e m o ise lle H e d v i g e de K u le s z a . P otem n astęp u je tłu m aczen ie ro sy jsk ie. D a l­

sze adresy: 1) N a kopercie z p ieczęcią poczty odbierającej: „Ш ев ъ 4 1юн. 1876“ — adres: R ue G ra n d e Ż a n d a rm s k a . M aiso n J a siński, M a d e m o ise lle H e d ­

v ig e de K u lesz a . 2) Rue P e ti te W a s ilk o w s k a . M aison A m e l i s z e w .

(6)

M U Z A „ S T A R E J B A S N I “

» 2 4 7

2

d. 17 m aja 1875 D rezno, N ord strasse 27 Chcę jeszcze przed w y ja zd em do V ichy przesłać k ilka słó w p ożegnania Ja d w in i i przeprosić Ją, b o m oże w liście ostatn im n ap isałem co n ied orzecz­ nego, a nie chcę, b yś o m nie m ia ła fa łszy w e w yob rażen ie choćby na chw ilę. Jako sta ry Tw ój op iek u n m am p raw o pragnąć Cię zobaczyć i poznać, nie gn iew ajże się na mój p rojek t pod an y w liście. Z K ijow a do B rod ów je s t kolej żelazna, a z D rezna tak że, a w B rodach ży w a dusza m nie nie zna i J a d w in i także... B oję się, żeby ta m oja m y śl nie w y d a ła Ci się dziw aczną... zrób z nią, co chcesz, ale w ierz m i, że ją z dobrego serca i w dobrej dla C iebie chęci podałem . M ógłbym n a ó w cza s p om yśleć sk u teczn iej, jak Ci, m oja droga Jad w in iu , ulżyć, pom óc, u ła tw ić tę drogę życia, po której pragnę, abyś szczęśliw a i sw obodna stąpała. W jed n ej rozm ow ie poznam y się bliżej, lepiej niż w stu listach , ale gdyby Cię ten p rojek t ra ził i b y ł Ci p rzykrym , to p o­ zw ól ty lk o m i T w oje rączki p ocałow ać i przeprosić. Zrobisz, jak Ci się podoba. D la m nie te dni k ilk a przeżyte obok C iebie, po bratersku, b yłyb y drogą na całe życie p a m ią tk ą — ale pojm uję, to dla J a d w in i m ogłob y być — am barasujące, przykre. W ięc proszę, n ie m iej m i za złe. N a t e r a z nie m am in n eg o sposobu zb liżyć się do C iebie, a pragnę T w ojej duszy sio - strzyn ej, bardzo pragnę. P óźniej m oże się znajdzie in n y ja k iś środek, ale n a­ leży czekać. N iech m i J a d w in ia na oba listy odpisze do V ichy, adresując w yraźnie:

M onsie ur J. I. ...

France. D é p a rt, de l’A ilie r. Vichy. P oste res ta n te.

Mam dla J a d w in i pam iątk ę, ty lk o nie w iem , jak ją przesłać, bo na pocztę się lękam , aby n ie zgin ęła. M ów ią, że turkus p rzyn osi szczęście, gdy go przyjaźna ręka daje. M am dla C iebie p ierścień z dużym turkusem , który na pam iątk ę T w ojego starego opiekuna będziesz n osiła. T ym czasem ja go noszę, ale jest dla C iebie przeznaczony.

I jeszcze Cię proszę, tak jak Ja p iszę do C iebie p oufale, szczerze, po bratersku... pisz do m nie bez P ana, pisz: mój J ó zefie — i nic w ięcej, i m ów bez ogródki, co Ci się w m oich lista ch podoba, co nie podoba. Może zanadto so b ie pozw alam ? M oże Cię to razi i niepokoi? B ęd ę m ojej siostrzyczce p o­ słu szn ym , b yle Jej ła sk i nie stracić. N ie gn iew ajże się za nic, a rób ze m ną, co chcesz... C ałuję rączki T w e, bo lu b ię bardzo ręce całow ać i w m yśli T w oje już okryłem p ocału n k am i — p ełn y m i u szanow ania.

T ysiąc m am robót przed drogą, m n óstw o rzeczy n iegotow ych , k o resp o n ­ den cje do gazet, a rty k u ły , k orek ty drukarskie zaw alają cały stolik , a w do­ d atku k a szel m i nie d aje spokoju. Jakże m i żal, m yśląc o Tobie, że ja tak i już jestem stary, p rzyb ity i nudny!!

B ędę się starał w W arszaw ie, aby dla C iebie znaleźć coś fran cu sk iego do tłum aczenia, i sam Ci to sprzedam dobrze, ażeb yś się lek cjam i nie m ę­ czyła. D am Ci w ied zieć o tym . P rzetłu m aczysz, p otem ja przejrzę i b ędę m iał n a jw ięk szą w św iecie p o ciech ę m yśląc, że J a d w in ia po obcych dom ach n ie b ęd zie potrzeb ow ała się nudzić i m ęczyć.

(7)

N apisz, proszę, i — ot, już m uszę list kończyć, choćbym nie ch ciał, i zn o w u ręce T w e całuję. P raw da, że nudnie?? T w ój w iern y brat

Jó ze f

3

4 czerw ca 1875 V ich y (A llier) H otel D u b essa y W tej c h w ili odebrałem list kochanej J a d w in i i od czytałem go z n a j­ w y ższą w d zięczn ością, chociaż sm utne tam są rzeczy. N aprzód, że nie jesteś zdrow a, chociaż na fo to g ra fii tak w ygląd asz św ieżo i p ięk n ie. B ęd zie to now ą troską dla m nie m yśleć, jak Ci tam ten k u m y s służy, i co zm u siło do tego n iep rzyjem n ego napoju! M iarkow ałem sam , że trudno, p ra w ie n ie p o ­ dobna by Ci b yło w yb rać się w podróż proponow aną i w y tłu m a czy ć ją przed ludźm i. Ż ądanie b y ło d ziw aczne, ale natch n ion e gorącym p ragn ien iem b liż­ szego poznania. N iechże będzie tak, jak Ty p ostan ow isz. M am ty lk o to do w yrzu cen ia, że n ie je ste ś tak zupełnie poufałą, tak ze m ną bez cerem onii, jak bym ja pragnął. Czyż m ięd zy b ratem i siostrą p osłu ga, jak ą jed n o drugiem u oddaje, m oże się tak rozliczać — i odtrącać? Cóż by to zn aczyło dla m nie, choćby n a jw ięk sze pon ieść koszta, aby nim i tak w ie lk ą i n iew y sło w io n ą radość pozyskać! A le — k ażesz — w ię c n ie m ów m y już o tym . Ja k iś czas m arzyłem d ziecin n ie, że to się m oże w yk on ać, ale w istocie, b yło to — w id a ć — tylk o niedorzeczne m arzenie. N iech że to zu ch w alstw o będzie dow odem , jak szcze­ rze, serd eczn ie p ragn ąłem się zbliżyć.

Moja droga Jad w in iu , cału ję ręce T w oje za teczkę, ale jestem w strachu, a b yś ją nie w y p ra w iła pod adresem do V ichy, żeby się gdzie nie zaplątała. W olałb ym do D rezna, bo się boję stracić tak drogiego dla m n ie T w ojego daru. N ie opuści m nie ona nigdy, bądź pew na.

P am iąteczk ę dla C iebie przeznaczoną tak bym Ci ch ciał w jednej g o d zi­ n ie odesłać i m yśleć, że ją już nosisz, ale poczekać m u szę do pow rotu do D rezna, bo z F ran cji w yp raw iając, byłob y dla C iebie ty sią c am barasów z odebraniem . Z D rezna znajdę sposób ła tw ie jsz y i ry zy k o w a ć będę na p ocztę, ażeby Ci prędzej ją przesłać.

J estem w V ichy od dni kilku, n ie w iem , jak osta teczn ie w o d y i k ąp iele p osłu żą, ale dotąd sk u tek je s t bardzo dobry. D oktor, do k tórego m ia łem p o­ leca ją cy list, bardzo ży czliw y . P iję rano dw a razy po p ół szk lan eczk i w ody i biorę kąpiel, po śn iad an iu i przed obiadem znow u d w ie p ó ł-szk la n eczk i W oda c iep ło -letn ia bez p rzykrego sm aku... C hociaż m am parę osób zn a jo ­ m ych, ży ję zu p ełn ie odosobniony, nikogo nie w iduję... K siążk i i spacery czas zajm ują. D oktor pracy zakazał, a gdyby ją n a w et p ozw olił, czasu na nią n ie staje. W stać trzeba około szóstej rano, w oda i k ą p iel zajm ują czas do 9, o d ziesią tej jest śn ia d a n ie fra n cu sk ie n a k szta łt obiadu, p o tem do trzeciej odpoczyw a się, czyta, chodzi — znow u w oda i spacer, a o pół do szóstej obiad, po k tórym pracow ać n ie sposób. C zytam tylk o tak długo, jak m ogę, i listy p iszę lub notatki. K uracja trochę m ęczy, a bardzo nudzi.

Oto m asz, kochana Jad w in iu , w y ob rażen ie w iern e m o jeg o życia tutaj. P rzecią g n ie się ono zap ew n e do 24— 25 czerw ca; nie w iem jeszcze. P ow racać

(8)

M U Z A „ S T A R E J B A S N I “ 249

m uszą na P aryż, dla in teresó w m oich, i tam zab aw ię dni kilka. N ie m ogę się bardzo śp ieszy ć z p ow rotem , bo w m ojej chatce coś przerabiają, jedną izd eb k ę m u sia łem k azać restau row ać, jeden piec w y n ieść, a nie ch cę trafić na te ru in y i n iepokój, m ając bardzo, bardzo w ie le do roboty. D op iero p ie r w ­ szych dni. lipca b ęd ę w D reźnie. W ątpię, czy nim mój lis t dojdzie, n im Ty odpiszesz, już by m nie T w oje drogie pism o zn alazło tutaj [!], a nie ch cę go stracić. D la teg o proszę Cię, p isz już do D rezna, ale nie opóźniaj listu . K a żd e­ go z nich oczek u ję z u p ragn ien iem i n iecierp liw ością, każdy m nie porusza i ożyw ia, cieszy i sm uci, ale do życia daje ochoty... C iebie to tylk o n u dzić m usi. J eszcze n ie je s te ś tak zu p ełn ie ze m ną spoufalona, jak siostrzyczce należy... a ja tego w y m a g a m i żądam po Tobie, abyś m nie uw ażała za s w o ­ j e g o . K ied yś m oże, gdy m n ie bliżej poznasz, przekonasz się, jak Ci jestem w d zięczen i oddany. P otrzeb ow ałem takiego serca siostrzyn ego jak T w oje.

Teraz, m oja najdroższa J ad w in iu , o T w oim tłu m aczeniu. N ie chcę, ażebyś drogi czas m arn ow ała na próżno, m uszę w ięc się u m ów ić z k sięgarzem lub w yd aw cą jak iego p ism a n a p e w n o , że p rzyjm ie i zapłaci T w ą pracę. To potrzebuje czasu, ale bądź pew ną, że n ajgorliw iej się tym zajm ę. R achuj na to. D am znać, jak tylko b ęd zie m ożna najprędzej. T ym czasem sam p o szu k i­ w ać b ędę stosow n ej dla C iebie książk i, aby ją poddać w yd aw cy. N a n ie ­ szczęście m ało jest rzeczy francuskich, które by bardzo zająć m ogły. B ąd ź co bądź, robotę dla C iebie o b m y ślę i p om ogę Ci z duszy, serca. B ądź p ew n ą , że nie tylk o w tym , ale w e w szy stk im , co Ci pom ocnym być m oże w T w oim życiu i projektach p rzyszłości, zn ajd ziesz w e m n ie n a jg o rliw szeg o pom ocnika. A le proszę Cię znow u, bądź ze m ną szczerą i bardzo otw artą i nie w ahaj się żądać ode m nie nic... jak od brata. Czuję to, że jeszcze m asz jak ąś obaw ę i n ie ­ śm iałość — tego się m u sisz pozbyć, abym C ię jeszcze w ięcej kochał. W całej m ojej podróży m y ślę o T obie, m oja dobra siostrzyczko, w io zę n a w et T w oją fo to g ra fię z sobą. Jak k ied y b ęd ziesz m iała inną jeszcze fo to g ra fię jaką sw oją, to m i p rzyślij, a ja Ci także p rzy ślę później w ięk szą T w ego starego brata. Ty czytałaś K a r t k i z p o d r ó ż y 2, a ja m y śla łem o podróży z Tobą, jak by m i ona była m iłą, gd yb ym się d zielił m y śla m i i d ośw iad czen iem , i czu w ał nad Tobą. A le — to d ziecin n e m arzenia — i lis t z nim i rzuć w ogień. D ziś m i jakoś słabo, w ięcej niż dni poprzednich, m oże trochę ze w zru szen ia po oczek iw an ym liście, a drugiego się nieprędko, o, n ieprędko doczekam ! R ęce T w e całuję po tysiąc razy. M yśl czasem o m nie, jak ja ciągle o Tobie m y śla m [!] i d om yślam się C iebie, i odgadyw ać u siłu ję. Jeszcze raz rączki całuję. T w ój n a jp rzyw iązań szy brat

J ó z e f

Jad w in ia n iep o słu szn a listy frankuje, a m nie to trapi. N ie tylko, że Ci drogi czas zabieram , ale jeszcze drogi T w ój zapracow any grosik. T ak m nie to boli! Jakże potem prosić, żeb yś pisała?

2 Jest to sp raw ozd an ie z trzech podróży zagranicznych K raszew sk iego. W w yd an iu k sią żk o w y m n osi tytu ł: K a r t k i z p o d ró ż y . 1858— 1864. T. 1— 2. W arszaw a 1866— 1874.

(9)

Czy z k siążk am i oddano E s t e t y k ę L em [c]k ego ? ? 3 P o sła łem ją razem . M oich nie czytaj w szystk ich , n ie w arto psuć oczów . T w ój w ie r n y brat

J. W spom inasz w T w oim liście, że i Ty, choć tak m łoda, w ie le d oznałaś zaw od ów i cierpienia. Cóż dziw nego, że m ając dobre, a n ielsk ie serce, m ogłaś

b yć na nie narażoną. Żal m i Cię, m oja droga J a d w in iu , ale serce, którym się w iele cierpi, m oże też dać szczęścia w iele.

T ylko... tylk o to praw da, że zaw odu, bolu i c ierp ien ia trudno zapom nieć. Oto w m oim p u laresie podróżnym w iersz, k tóry Ci to lep iej p ow ie. N ik t go n ie zna jeszcze, posyłam go T obie na pam iątkę.

Ze zgasłych słoń ca prom ieni, Ze zw ięd łej w io sn y zieleni, Z m łodych rum ieńców , co zbladły, Z w ód, co do m orza zapadły — Choć w sp om n ien ia ni śladu — A gdzie p rzepełzła pierś gadu, G dzie piorun strzask ał olbrzym a, Śm ierć trupy w objęciach trzym a, Lat ty sią c jedną ruiną...

U śm iech znika, a łzy płyną. 4

d. 25 lipca 1875 D rezno, N oirdstrasse 27 Moja Ty najdroższa, a najd rażliw sza S iostrzyczko!

N ie zw lek am ani ch w ileczki. T ylk o co lis t odebrałem i od p isu ję zaraz, ażeby Cię uspokoić i p rzyn ieść Ci — jeżeli to podobna — choć odrobinkę pociechy! N aprzód, naprzód w k ilk u słow ach zbądźm y się najd rażliw szej k w estii. Sąd ziłem , że m i tego za złe nie w eźm iesz, gdy Ci się postaram c z y n e m d ow ieść, że m am dla C iebie szczere i gorące p rzyw iązan ie, i że Ty się ze m ną liczyć o to n ie będziesz, tak jak ja n ie liczy łb y m się z Tobą. P ojm u ję T w oją d elik a tn o ść — rób, jak Ci lep iej, i tak, abyś b y ła spokojną, i tak, aby sto su n ek nasz bratersk i na tym ani c h w ili n ie cierpiał. O tłu m a ­ czen ie Ci się postarać, przejrzeć je, byłob y dla m n ie szczęściem p ra w d zi­ w ym ... a ja ty le razy to rob ię dla obcych m i, o b ojętn ych — czem uż n ie dla C iebie? W szystko jednak zależy od Jad w in i, rób zaw sze, jak Ci dogodniej, jak m ilej, a bądź ze m ną w ięcej niż otw artą i szczerą, bądź tak ufną, żebyś m nie nie posądzała o nic... o żadne m yśli, które Ci przykrość u czy n ić mogą. Z resztą w szak zaw sze je ste ś w m ocy p ow ied zieć mi: tego nie chcę, tego m i n ie m ów , tego nie rób. A, na Boga, Jad w in iu , n ie m y śl o żad n ym r o z c z a ­ r o w a n i u , to jest rzecz n iem ożliw a. Im się w ięcej zbliżam do C iebie i p o­ zn aję z listów , tym się w ięcej p rzyw iązu ję. T y raczej m ogłab yś rozczarow ać się i zn iechęcić, w idząc, jak jestem n ietrafn ym , natrętn ym , nudnym , a n ie ­ stety , gd yb y los nas k ied y zbliżył, jeszcze bardziej m oże r o zw ia ły b y się 3 K arl L e m c k e (1831— 1913) — profesor e ste ty k i w n iem ieck ich u czel­ n iach w yższych . K raszew sk i p rzesy ła ł zapew ne sw ej adresatce L e m c k e g o

(10)

M U Z A „ S T A R E J B A S N I “ 251

T w e złudzenia, p atrząc na starą ruinę. P rzepraszam Cię i ca łu ję rączki Tw oje. Zgoda — i n ie gn iew a j się. Ja m iałb ym p raw o trochę się podąsać na C iebie, bo m i p iszesz — m iałam zm artw ien ie, a i pow ody, i rodzaj doznanej p rzyk rości jest dla m n ie tajem n icą. P ow in n aś p isać zup ełn ie otw arcie — d zielm y się tym , co m am y. T w oje p ołożen ie m nie niepokoi, tak a zależność od drobnej pracy n iew d zięczn ej. D latego chciałem C ię w prow adzić na drogę, na k tórej b yś Ty sam a, n iezależn ie m ogła sobie dać rady i pracow ać lżej, a być sw obodniejszą. T łu m aczen ie oprócz tego byłoby dla C iebie drogą do w y ro b ien ia w sobie poczucia siły-, do w p raw y w pisan ie. Cóż dziw nego, że ja ten jed en sp osób m ając w ręku, ch ciałem Ci go narzsucić? M nie by to ani czasu, an i pracy n ie dodało. D latego też chciałem parę dni z Tobą p rze­ być i n ak łon ić Cię, w yrozu m ieć, natchnąć odw agą i ochotą. W szystko to, n iestety , na nic się n ie zdało i rozb iło o T w oją n iew ieścią d elik atn ość, którą ja szanuję, w ielb ię, ale m i ona na zaw adzie, abym Ci m ógł u słu żyć. W łaści­ w ie n ie w iem d ok ład n ie, jak Ci jest, jakie T w e położen ie, i to m nie trapi. N a co by się zd ało p rzyw iązan ie, gd yb y pozostać m iało czczym słow em ...

W róciłem z V ichy w ca le n ie lep iej, ale z tym się godzę, trzeba cierpieć, zniosę to spokojnie. N a jw ięcej m i to dolega, że sił n ie m am ani w ielk iej ochoty do pracy, a ona sta n o w i ze w szy stk ich w zg lęd ó w życie m oje. M ało m am innej pociechy. C złow iek znużony, zniech ęcony, sobie i ludziom ciężarem .

P iszesz o życiu... Ż ycie, m oja droga, całe życie nasze zagadką, pełną ciem ności i tajem nic. A le nie trzeba zaglądać w przepaście — iść drogą sw oją, i co n ieo d w o ła ln e a k on ieczn e, to cierp liw ie znosić. W szystko się gdzieś, k ied y ś w y ja śn i. Los też daje w ie le dobrego cudem . N ie jestże to cudem , żeś Ty m i p rzez góry i rzek i podała rękę, i że się zaw iązał ten sto ­ su n ek m iędzy nam i, k tóry m i daje tak ie b łogie ch w ile. Ż ebyś ty lk o c zę­ ściej pisała, proszę Cię. Ja o d p isyw ać będę, pisać, m oże w ięcej, niż byś chciała, bo m i z Tobą rozm ow a cicha nad w y ra z m iła. T w e m łode serce ciągn ie m nie ku sobie, choć grzechem jest, że ja się cisn ę do niego z m oim zw ięd ły m i starym . M oja Jad w in iu — śm iało w ięc i tak list pisz, m ażąc, kreśląc, co m yśl p rzy n iesie, ja k b y ś sam a dla S ieb ie pisała.

Żebyś Ty w ied ziała, co ja m arzeń nasn u łem na tle T w o jeg o obrazu i im ie ­ nia... m oże byś się aż g n iew a ła dopraw dy na m nie. Ś n iło m i się ty le rzeczy różnych... ostatn ie szczęścia, choć k rótkiego, m arzen ie u sch yłk u życia. A le z tego ani się n a w et w y sp o w ia d a ć nie m ogę, bo sn y b y w a ją zu ch w ałe i n ie­ dorzeczne.

P rzyślę Ci m oją fo to g ra fię w e W łoszech robioną, ty lk o ją w yszukam . P ierścio n ek noszę i chcę go w tych dniach w yp raw ić. Idzie o to, aby Ci go nie ukradli na p oczcie i nie zam ien ili. P a m ięta j, że p o w in ien b yć spory turkus. Ja go n osiłem na ostatn im p alcu lew ej ręki, a chcę w ied zieć, jak go T y nosić będziesz.

Znowu boję się, żeb y Ci n ie k azali jak iego cła p łacić — choćby trzy grosze, i to by m nie b olało, k ied y te listy fran k ow an e m ęczą m nie. Z m ojego pow odu żeb yś Ty m ia ła w y d a tk i, m iarkujesz, jak b y m i b yło przykro, k ied y T y się na tę sam ą m y ś l w zd rygasz w ów czas, gd y one dla m nie d aleko m niej znaczą.

A le dosyć tych — stęk ań . P ozw ól, bym T w e ręce u c a ło w a ł po stokroć, p isz, pisz, a szczerze, a tak, jak do n ajp rzyw iązań szego brata. U faj sercu,

(11)

k tóre Ci jest oddane, i broń się od w szelk iej d rażliw ości. P o w ie d z Sobie: on jest m ój, on w szy stk o p rzyjm ie ode m nie — i postęp u j ze m ną, jak Ci serce podyktuje. Ja się za sto su ję w e w szy stk im do w o li T w ojej i n ic od C iebie n ie żądam , oprócz b yś m i n ieograniczenie zau fała. P o ty sią c razy ręce T w e cału ję i czysty, braterski pocału n ek k ła d n ę n a w et [!] na T w oim czole. N iech pod nim m ieszka m y śl spokojna i jasna. T w ój n ajp rzy w ią za ń szy brat

Jó zef

5

d. 14 sierp n ia 1875 D rezno, N ord strasse 27 M oja najdroższa, dobra Siostrzyczko!

W śród tych różnych, drobnych utrapień, które ja m am (i T y m ieć m usisz), Tw ój list i T w oja fotografia m nie na c h w ilę u czy n iły szczęśliw ym . P atrzę się i nie m ogę napatrzeć. O w szem , w sz y stk ie są podobne, a teraz w id zę C iebie całą i w iększą... bardzo m i to m iło. Z ach w ycam się tym i d ro g i­ m i dla m nie pam iątkam i, tak jak — b u k iecik iem . Co za szczęśliw ą m y śl m iałaś tam go p ołożyć, jak ona m nie rozrzew niła. N ie m y śl o tych d ziecin ­ nych podarkach m oich, bo to zupełnie nic. W ięcej w a rt ten zw ięd ły p ęczek k w ia tk ó w niż w szystk o, co ja bym Ci m ógł posłać. F o to g ra fie leżą tak u m nie, że co ch w ila — zakryte dla w szy stk ich — dla m n ie m ogą być w idoczne.

Mój najdroższy A n iele, nie gryź się m oim i zm artw ien iam i, któż ich nie ma. Ja je znoszę spokojnie jako n ieodłączne od życia na ziem i. D ziś p o­ w róciłem chory od brata, który stracił s y n a 4, zastałem w dom u p ełn o róż­ nych kłopotów , a z sobą p rzyw iozłem k aszel straszn y, ale je ś li co m ogło m nie w y leczy ć, to Tw ój lis t i fotografie tylko. Jad w in iu ! Szczerze, p ou fale, n i e p r z e p i s u j ą c n igd y a nigdy, pisz, co m y śl p rzy n iesie, co Ci serce poda. P rzecież jam T w oim dobrym bratem , a dom agam się w szy stk ich p rzy ­ w ile jó w braterskich. W szystko niech będzie w sp ó ln e, żadnych tajem n ic i obaw y. C hciałbym Cię natchnąć taką u fn o ścią dla m nie, jaką ja m am w T obie, często pisząc naw et... co bym m oże nie pow in ien ... i nudząc Cię m oim i m arzeniam i. A le jakże nie m arzyć, patrząc na T w oją tw arzyczk ę z tym głębokim , sm utnym , a takim sym p atyczn ym w yrazem ?

T ego roku m i zdrow ie jakoś m niej służy, ale dźw igam się i nie daję upaść. C hciałbym dożyć tego, abym T w oją ręk ę m ógł p o ca ło w a ć i uścisnąć... i zbliżyć się choć na ch w ilę do C iebie, czego tak ok ru tn ie p ragnę. D ziś zaraz Ci chcę odpisać, jak ty lk o list, odebrałem , a taki jestem zm ęczony k aszlem i katarem , że padam .

W czasie p isan ia listu ciągle patrzę na fo to g ra fię i porów n yw am : jedna drugą uzu p ełn ia i tłu m aczy, a tak jesteś śliczna, p rom ien iejąca, aż m nie strach patrząc przejm uje. D o tego m ajestatu k ró lew sk ieg o m łod ości n ie je s

t-4 W lecie 1875 zm arł n agle na serce, tuż po k ą p ieli w rzece, S ta n isła w K r a s z e w s k i , sied em n astoletn i syn K ajetan a, brata pisarza. K raszew sk i w id z ia ł's ię z bratem w Toruniu, dokąd ten p rzy jech a ł z C iechocinka, gdzie p rzeb yw ał na kuracji.

(12)

M U Z A „ S T A R E J B A Ś N I' 253

że to św ięto k ra d ztw em zb liżyć się m nie, m oja Jad w in iu , zaw sze, pow iem , ruinie... A le k w ia tk i k w itn ą przy ruinach n ieraz i życie im dają. Taką Ty jesteś w m ym życiu.

J u żem coś p isał, że zam ierzam pracę w ielk ą, ale do niej jeszcze nie m ogę się w ziąć, dopóki in nych, zaległych nie dokończę. Jed n a z p ierw ­ szych p o w ie śc i b ędzie p rzyp isan a Tobie, ale tylko... p ierw sze litery im ienia i n azw isk a n apiszę, żeb y C ię n ie kom prom itow ać: „J. К . . . e — w dowód uczuć b ratersk ich i szacu n k u ...“, m niej w ięcej coś takiego. N iech sobie lu ­ dzie zg a d u ją ...5

B o ję się, ażeb y m oja g łu p ia p osyłk a nie zrobiła Ci kosztu i przykrości, i k łopotu. T aka to n iezw y cza jn a rzecz, żeby kto co pocztą p osyłał, iż cztery dni n ie w ied zieli, co z tym począć. G dyby C ię ty lk o p ierścion ek doszedł w całości, o resztę m n iejsza, bo to d zieciń stw a. M ożesz S ob ie w yrzucić, a ostre n ożyczk i itp., proszę... jestem przesądny... naprzód się nim i ukłuć... T akem się śp ieszy ł, że nie b y ło w yboru. C hciałem jednego dnia Ci posłać, a jak na złość się to ciągn ęło. M oja Jad w in iu , niech ja w iem , jak będziesz n osić p ierścion ek . M yślę o nim , bo on nas łączy jak oś m istyczn ie, a m nie to cieszy.

N óżki T w e, rączki ca łu ję po tysiąc razy. N ie m iej m i za złe, że się tak cisn ę do C iebie. Z daje m i się, że tam pokój m ieszk a i szczęście. B ogdajby ty lk o w szelk ie zm artw ien ia od C iebie lecia ły daleko. D onieś m i, żeś w e so ­ ła, że Ci lep iej, że m y ś lis z czasem o m nie, a jam Tw ój n a jw iern iejszy , n a j- p rzyw iązań szy brat...

Józef

P am iętam przed la ty bied n ego w ariata w W ilnie, który dostał obłąkania z m iło ści i n ic n ie m ó w ił potem , ty lk o te słow a: jaka ona b yła piękna! Ja dziś cały dzień jak on p ow tarzam : jaka ona piękna, jaka piękna! D usza m usi się m alow ać w tw arzy...

Twój

J1 6

d. 31 sierpnia 1875 D rezno, N ordstrasse 27 T akie d łu gie, d łu gie m ilczen ie, m oja Jad w in iu . G łow ę sobie łam ię, albo je s te ś chora, albo Ci ta m oja k orespondencja cięży bardzo, albo już nie w iem , co się stało. W yobrażam sobie, że z nią i ze m ną m asz d opraw dy w ięcej k łop otu niż p rzyjem n ości, ale jakże inaczej m am m yśleć, gdy tak o list tru d ­ no. C zasem sądzę, że Ci k to pisać broni. N iew y m o w n ie by m i b yło przykro, g d y b y ś Ty z tego p ow od u m ia ła najm n iejszą n iep rzyjem n ość. P on iew aż p o­ ju trze w y jech a ć m u szę do S zw a jca rii dla n ow ej kuracji, bo ciągle jestem chory, p iszę w ię c jeszcze raz, n ie m ając w ie lk ie j n ad ziei doczekania się listu od C iebie. C iągle m am na m y śli, że Ty sobie ze m ną k u p iłaś kłopot, biedę, troskę... Jak m n ie to boli! P roszę m i napisać całą praw dę... nie chciałbym d aw ać pow odu do n a jm n iejszej troski. N a co ja m am Ci jeszcze w życiu

(13)

T w o im ciężyć, gdy w niczym pom ocą b yć n ie m ogę? F a ta ln e przeczu cia m nie napadają.

P om im o że m i się bardzo nie chce jechać, bo m am i rob oty w iele, i sił m ało, a le m uszę. K ied y teraz już k a sz e l m ój tak d o k u czliw y , cóż by to b y ło zim ą. C zasem m i te w in ogron a p om agają. D a w n iej jeźd ziłem na nie do M e r a n 6 w Tyrolu, teraz próbuję S zw a jca rii w V e v e y 7 lu b M o n tr e u x 8. jeszcze nie w iem gdzie. M am oprócz tego in n e in teresa , cudze do za ła tw ien ia . P o ju trze w ię c na N orym bergę, L in d a u 9 jad ę do Zürich, a stam tąd gdzieś, gd zie w in ogron a znajdę.

W iozę z sobą robotę, k siążk i i tę m y śl przykrą, że J a d w in ia m ilczy, że m oże chora albo... n ie chcę odgadyw ać. G dyby to m ia ło dla T w ej sp ok ojn ości być potrzebnym , b ędę m ilczen ie znosił, a le tak d łu go, długo... n ie b yło listu...

U nas już jesień , w K ijo w ie także zap ew n e sk w a ry się sk o ń czy ły , a m nie oprócz pow ojów , których dużo jeszcze k w itn ie k oło dom u, w szy stk o p op rze- k w ita ło i zw iędło. P ta szk ó w ani słych ać, zim a nadchodzi, a lata lecą jak pioruny.

G d yb yś chciała — i m ogła — m nie p o cieszy ć liste m — p roszę p isać do D rezna; m nie, jak zaw sze, listy odsyłają zaraz. A d resu w S zw a jca rii nie w iem . L istu u m nie n ik t n ie tknie, proszę b yć spokojną.

B ardzo, bardzo jestem n iesp ok ojn y, lęk a m się, czy nie je s te ś chora. Co do m nie, ja już do m ego n iezd row ia tak p rzy w y k łem , że d ziw iłb y m się, g d y b y b yło inaczej. Cóż robić? K ażdy rok d odaje ciężaru n iezn aczn ie, pow oli, ale dodaje...

N a każdą p ocztę p atrzę szukając, czy n ie m a listu . N ie m a i n ie ma, i n a d zieję straciłem . N ogi T w e całuję, rączk i ca łu ję po tysiąc razy, rób, jak T ob ie lep iej, jak sam a chcesz i m ożesz. Jeszcze raz ręce T w e całuję. W ierny za w sze i przyw iązan y brat

Józef

7

d. 19 m a ja 1876 D rezno, N o rd stra sse 27 M oja droga Jadw iniu! Ju ż się n aw et nie d ziw ię tem u, że znow u list p rzeczu w ałem i przeczułem . D zięk u ję Ci za niego i rączki całuję. N ic now ego u m nie, chyba to, że jak oś nie u m iałem się nigd zie w yb rać z dom u i p iję w o d y B ilin 10, podobną do V ichy, w dom u. Z daje się, że n igd zie się n ie ruszę

8 M eran — m iasto i m iejsco w o ść k lim a ty czn a w p ołu d n io w y m T yrolu, sły n n a z k uracji w in ogron ow ych . W tym czasie n a leża ła do A u strii.

7 V ev ey — m iejsco w o ść k lim a ty czn a w Szw ajcarii, na p ółn ocn ym brzegu J eziora G en ew sk iego.

8 M on treu x — lu k su so w a m iejsco w o ść k lim a ty czn a w zachodniej S z w a j­ carii, nad Jeziorem G enew skim .

9 L indau — m iejsco w o ść w N iem czech, nad Jeziorem B od eń sk im , na s ty ­ k u granic N iem iec, A u strii i S zw ajcarii.

10 W oda B ilin — lecznicza w oda ze źród eł w m iejsco w o ści B ilin , w C ze­ chach.

(14)

M U Z A „ S T A R E J B A Ś N I" 255

do je sie n i, chyba na parę dni, a i to w ątp ię. Zim no jest u nas ok ru tn ie, d ziś jeszcze w ia tr sm aga n iem al zim ow y, m im o drzew zielonych. D u żo ro­ ślin pom arzło i u m n ie, a w ie le zbiedniało bardzo i nie jest w ty m roku ła d n ie. T ylko czerem ch y k w itły n iezm iernie i pach n iały m ocno. T eraz całe g rzą d k i bratk ów różn ok olorow ych rozkw itają. Mam w ielk ą ochotę jed en w lis t w ło ży ć, ale k tó ry w yb rać, bo od czarnych zup ełn ie począw szy, aż do p ra w ie białych , są w szelk ich kolorów . To cała m oja zabaw ka. N ig d zie pra­ w ie n ie w ychodzę, n ik t n ie b y w a u m nie. C zytam , piszę, trochę m a lu ję i tak czas przechodzi zw o ln a a jed n ostajn ie. Z w olna na pozór, a ty m cza sem aż n a d to szybko... aż strach.

C hoć b y łem i je s te m cierpiący, ale n ie w ie le w ierzę w kurację i d o k to ­ rów . T rzeba by zm ien ić życie, odjąć lata, zatrzeć ślad y tego, co się w y c ie r ­ p iało, a w szy stk o to — niep od ob ień stw o. W odę już p iję od tygodnia, a będę ją m u sia ł pić długo, ażeb y n ib y to jak iś sk u tek spraw iła. Ł adny i m iły mój d om ek leży w n izin ie i je st w nim p ow ietrze suche, dobre, ale chłodne. Z aw sze, n a w et w u p a ły , w dom u chłód, jeśli się nie pali. A jeszcze i dziś p alono.

S a n d La Coupe 11 — w id zia łem za oknem ; nie ,w iem , co to jest, dziś kupię, żeb y zobaczyć, co to takiego. U w ażałem tylko, że tam razem jest k ilk a p o­ w ia ste k . Czy to będ zie stosow n e? A le — jak m i co dobrego życzysz — choć­ by się i to n ie p ow iod ło, n iech się J a d w in ia nie zraża. T rzeba m ieć w o lę żela z n ą i iść p rzebojem . Inaczej na św iecie nic się nie zrobi. W ierz m i, sto razy się n ie udało nic, co człow iek p ostan ow ił, m u si być, jeśli m a w o lę siln ą. C h ciałb ym tylk o m ieć tak siln ą w olę, tak silną, ażebym się nią dobił d o tego, b ym T w oje m ałe rączk i u ścisn ą ł i ucałow ał... To jeszcze tru d n iejsze jak w sz y stk ie tłu m aczen ia.

L a Coupe nie zab ierze Ci dużo czasu. P o ślij ją zaraz G regorow iczow i

i napisz, że z m ojego p o le c e n ia 12. B ądź co bądź, ja C iebie m u szę na lite ­ ra tk ę przerobić, a raz ty lk o p ocząw szy i d aw szy się poznać, pójdzie dobrze. T łu m acz bardzo w iern ie, ale razem sw obodnie, starając się, aby b y ło toż sam o co do n a jm n iejszy ch odcieni, ale w sw oim język u i w duchu jego.

11 T om ik G eorge S a n d La Coupe zaw iera op ow iad an ie pod tym w ła śn ie ty tu łe m , dram at L u p o L i v e r a n i i 4 d robniejsze utw ory. K siążeczk a u k a za ła się w ła śn ie w 1876 r., jak o osobny tom zbiorow ego w y d a n ia O e u v r e s G eorge S and, u C alim ana L é v y . P rzyp u szczalnie chodziło o tłu m aczen ie w y łą c z n ie obrazka tytu łow ego.

12 Jan K an ty G r e g o r o w i c z (1818— 1890) — dziennikarz, red ak tor P r z y j a c i e l a D z i e c i oraz T y g o d n i k a M ó d i P o w i e ś c i . P o ­ św ię c ił znaczną część sw eg o listu do K raszew sk iego, z 5 VI 1876 (rkps B ib l. J a g ieł., sygn. 6504/IV), sp ra w ie „Jad w in i“ i jej tłu m aczen ia La Coupe. P o d a ł m n ó stw o p ow od ów , ab y o d w ieść p u p ilk ę pisarza od pracy nad p rzek ład em , gd yż n ie w id zia ł m o żliw o ści zam ieszczen ia go w T y g o d n i k u M ó d i P o ­ w i e ś c i ani w żadnej innej gazecie w a rsza w sk iej. P rzy tej okazji o d sło n ił G regorow icz w ie le ciek a w y ch i n iezn an ych szczegółów co do sy tu a cji lu d zi w W arszaw ie, k tórzy w o w ych czasach m u sieli żyć z pióra, a zw łaszcza z tłu ­ m aczeń. G regorow icz zap ew n iał, że p oin form ow ał o w szy stk im J a d w ig ę K u leszan k ę.

(15)

G dybym b ył z Tobą choć k ilk a tygodni, p oszłob y to jak z p łatk a, bo bym m ógł natchnąć Ci czasem m oje stare dośw iad czen ie, a T w ój m łod y u m y sł n ow ą by m u d ał siłę. N iestety...

W jesien i m am jech ać do W łoch i zaw czasu m y ślę, co Ci p rzyw iozę, co b y ś m ogła ciągle n osić p rzy sobie, J a m ed alik n oszę ciągle, a ręk a w iczk ę m am w stolik u , na k tórym piszę, i często się z n ią w id u ję. K ie d y ś m i drugą przyślesz, jak na nią zasłużę. Cóż Ci w ięcej pow iem ? Że Cię bardzo kocham i jestem całą duszą przyw iązan ym bratem w iern ym , Tw ój

J ó zef

3 J. I. K raszew sk i

D rezno

d. 19 sierp n ia 1876 K ochana Siostrzyczko! W inienem , ale zgrzeszyłem , chcąc zrobić jak n a j­ lep iej. N ie ch ciałem w y sy ła ć Ci odpow iedzi, aż n ie sprzedam C za ry . T ym cza­ sem p orozjeżdżali się z W arszaw y, nic zrobić n ie b yło podobna. Mam tylko ob ietn icę od R edaktora G a z e t y W a r s z a w s k i e j i jem u w y ślę ręk o - p ism do c z y ta n ia ia. J e śli w ezm ą n aw et, tak licho płacą, że m i w styd , ale trochę cierpliw ości. R obię, co m ogę, i staram się z d uszy całej, ale m i w tym szczęście nie służy, jak w w ie lu in n ych r z e c z a c h u .

W róciłem z K arlsbadu tak i osłab ły, taki znużony, że do p o zaw czoraj- szego dnia m y śla łem — no — m yślałem , że b ędzie bardzo źle. M u siałem się radzić doktora, dali m i środki w zm acn iające, trochę m i lep iej. W d. 12 w rześn ia jadę znow u kąpać się w w odzie m orskiej, bo n ie w m orzu, i k rze­ pić w inogronam i. Co to pom oże? S ił straconych, lat p rzeżytych nic nie w róci. M oi tow arzysze broni, pióra, życia, w szy stk o to już spoczyw a. K ażdy dzień przypom ina, że ju ż czas.

Jak- tylk o w róci R ed[aktor] W a r s z a w [s k i e j] G a z e t y , w y sy ła m m u Czarą. B ądź co bądź, ją u m ieścim y gdzieś. G dybym ja b y ł w W arszaw ie, sta ło b y się to już, ale przez listy!!

T ęskno m i za k ilk u sło w a m i T w y m i przebaczenia. N a w o li n ajgorętszej u słu żen ia m i nie zbyw a, ale tak się sk ład a w szy stk o niedobrze.

Już S ta r a baśń daw no na św iecie, lu d zie m i o niej p iszą ciągle. N ie sp od ziew ałem się n aw et, aby tak ła sk a w ie b yła przyjęta, a cieszy m nie to d latego, że J.... K.... przypisana.

R ączki T w e cału ję i ła sce się polecam . Tw ój brat p rzy w ią za n y

J. K.

13 W listach J ózefa K e n i g a , redaktora G a z e t y W a r s z a w s k i e j , do K ra szew sk ieg o (rkps B ibl. Jagieł., sygn. 6509/IV) nie d och ow ały się w zm ian k i o pertraktacjach pisarza co do u m ieszczen ia C z a r y w ow ym dzienniku.

14 W liście A dam a P ł u g a , redaktora K ł o s ó w , do K raszew sk iego, z 12 V III 1376 (rkps Bibl. Jagieł., sygn. 6525/IV), zn ajd u jem y w zm ian k ę o e w en tu a ln y m zam ieszczen iu C za ry. P łu g zw raca jednak u w a g ę, że za tłu m aczen ia p ła ci się w W arszaw ie zaled w ie p o 2 grosze od w iersza. I tutaj

(16)

M U Z A „ S T A R E J B A S N I “ 257

9

d. 6 listop ad a 1876 C zekałem , czekam ciągle listu , ale głucha cisza. W ędrow ałem p o św iecie aż dotąd, szu k ając zdrow ia na próżno. O dpocząw szy zaled w ie po K arlsbadzie, w y ru szy łem do W łoch i b a w iłem aż do drugiej p o ło w y października. C iepło m nie troch ę o żyw iło, ale w racając w W enecji zachorow ałem m ocno i leżąc w w agon ie p ow róciłem do D rezna. S zu k ałem tu naprzód listu — żadnego nie było.

C zekałem — na próżno.

N ie “ch ciałem się nabijać, narzucać. T ym czasem z C zarą m n ie nadzieje zaw iodły. O bszedłem z nią p ism a w arszaw sk ie, k arm iony ob ietn icam i próż­ nym i do tej pory. N ie m ia łem co donieść, n ie śm iałem , a Siostrzyczk a za­ m ilkła, jak by m nie znać n ie chciała. M iałem p osłać Jej S ta r ą baśń. K tórędy? Dokąd? N ie w iem . M oże i adres zm ien ion y, p iszę na los, na szczęście. N ie godzi m i się czyn ić w y m ó w ek , ale pytam . N ie chcę nudzić, odzyw am się tylko. P rzyk re m i b y ło m ilczen ie, ale W życiu trzeba w szy stk o znieść, co przychodzi — przykre i m iłe. P ra g n ę tylko, aby te dni, które ja przecierp ia­ łem , b y ły dla kochanej S io strzy czk i słod k ie i jasn e jak jutrzenka w io sen n eg o

dnia.

C ałuję rączki T w oje

daw n y brat Twój

J. I. K. Drezno,

zaw sze N ord strasse 27

10

5 lu teg o 1877 D rezno, N ord strasse 27 P rzed sam ym n a d ejściem listu T w ojego m y śla łem o nim — m oże na kilka m in u t przed oddaniem m i go. N ie jestże to przeczucie? Przez k ilk a tygodni m ilczen ia w g ło w ę zachodziłem , n iep ok oiłem się, m ęczyłem i o w łos, że o list nie w y to czy łem p ocztow ego śled ztw a, sądząc, że znow u p oczta sk o n ­ fisk o w a ła go. T ym czasem gorzej jeszcze się stało, k ied y T y b y ła ś chora,

i tak chora, żeś m u sia ła w łóżku leżeć, nie m ogąc m i dać znać o Sobie. L ist T w ój, z bólem g ło w y jeszcze p isan y, sm u tn y jak choroba, przykry b y ł dla m n ie, bo n a w et n ie w iem , jak Ci od p ow ied zieć na te stęsk n ien ie d u ­ cha i zw ą tp ien ie. Ja d w in iu kochana, m asz przed Sobą d łu gie życie i n ie ­ przew id zian e życia k oleje, n ie w ątp o tym , że w ie le z tego, co się n iep o­ dobnym d ziś w yd aje, sta n ie się m ożliw ym . M iej ty lk o m ęstw o w ie lk ie d u ­ cha i spokój, patrz, o ile ty lk o m ożesz, jasn o na życie, m oja droga, na życie jak na w a lk ę, którą trzeba przebojem , siłą w o li przejść. O! jakże daleko, daleko sm u tn iej p rzed staw ia się życie k u końcow i, gdy już żadnej n ie m a n a ­ dziei, siły uchodzą, la ta u la tu ją i w id zi się kres przed sobą. M oja droga,* nam w szy stk im trzeba m im o to, jak w cyrku zapaśnikom , z tw arzą u śm iech n ię­ tą iść do śm ierteln eg o boju. A T y — przed Tobą w szy stk o , w szystk o. Zo­ baczysz, ziści się p roroctw o m oje. Ś w ia t Ci się i ży cie u śm iech n ą. W ierzę

(17)

w to, bo tego pragnę, bo Ci tego życzę z d uszy, a tak ie gorące ży czen ie m a sw ą siłę tajem niczą. Do zagadek n iezgłęb ion ych n a leży to, czem u m ało kto w ierzy, a co jednak jest, że człow iek o m il ty sią ce w o lą sw ą i sercem na drugiego w p ły w a ć m oże, na u m ysł i losy. Tak sobie w yob rażam i ślę Ci całą siłę m ej duszy w pom oc i na pociechę.

P y ta sz, co ja robię? Od N. R oku ciągle choruję. W róciłem z W łoch bez tego zabójczego kataru, k tóry m nie w ycień cza. Przed N. R ok iem w rócił z w ie lk ą siłą i trw a ciągle. K a szlę po nocach i w e dnie. Choć zim a lekka, n ie w ychodzę. B y ły dnie tak iego znużenia, żem o sobie zw ątp ił. T eraz jest lep iej, ale n ie bardzo. Jak długo natura p otrafi w a lczy ć z zadaw nioną chorobą, nie w iem . S ił u b yw a. Pom im o choroby, z n a w y k n ien ia , z 'p o tr z e b y ducha, z obow iązku p racow ałem ciągle. N ap isałem już po Z m a r t w y c h ­

w s ta ń c a c h — M as ła w a , który się drukuje, i B o l e s z c z y c ó w (B o lesła w Ś m iały).

Teraz się gotu ję do S y n ó w k r ó l e w s k ic h (B ol[esław ] K rzyw ou sty), a le ty m cza ­ sem są różne poboczne roboty. D uża koresp on d en cja, m n iejsze prace, studia. S p oczyn k u nie m a, i to dobrze, bo sp oczyn ek to m arzen ie i m ęczen ie się m y śla m i, a m nie już ani m arzyć, ani się sp od ziew ać n ie w olno.

Tak bym pragnął choć duchem i w id m em znaleźć się w sam otnym p ok oik u na górce u C iebie i p rzyn ieść z sobą sło w o otuchy i p okrzepienia!! N iestety !

Choć list b y ł sm utny, zaw sze on jeszcze lep szy niż m ilczen ie, k tóre m nie n a jd ziw n iejszy m i d o m y sły karm iło, a nie m ia łem się do kogo udać, żeby d ostać w iad om ość o Tobie. G dy b ędziesz zdrow sza, napisz, a n ie zaziębiaj się, zlituj [!J. M usiałaś m ieć jakąś gorączkę? Co to było? Czy b y ł k to przy T obie, co by poradził? N ic n ie w iem . I tego b olu g ło w y n ie lu bię. Czekać b ęd ę n iecierp liw ie lep szej od C iebie w iad om ości, a teraiz serd eczn ie rączki T w e całuję.

T w ój p rzy w ią za n y brat

Józef

J estem w obaw ie, czy n ie zgubiłem T w ojego n ow ego adresu, a tu pam ięć zaw iodła! Idę go szukać.

11

d. 27 m arca 1877 D rezno, N o rd stra sse 27 B y łem trochę niesp ok ojn y, długo n ie m ając w iadom ości. C ieszę się, że n ic gorszego n ie m a, że przyn ajm n iej zdrow ą jesteś, kochana Siostrzyczko. Ja się tym p och w alić nie m ogę, bo ciągle jeszcze b ied u ję z m oim zim ow ym k aszlem , który chyba teraz z w io sn ą u stan ie. I u nas tu zu p ełn ie tak sam o ja k w K ijow ie, na p rzem ian y ciepło, śnieg, deszcz, słotno, m róz. Co dziw n iej, p iszą m i z F lorencji, że i tam tak sam o. A le teraz już tam n a jzu p ełn iejsza w io sn a i k w ia ty . U m nie na traw n ik u w id zia łem w czoraj ro zk w itłe sto k ro t­ ki. J e ż e li ciepło, k tóre dziś m am y, potrw a (co być n ie m oże), w szy stk o się porozw ija. Ja w o lę się jeszcze gotow ać na chłód i m róz, aby n ie m ieć zaw odu.

Ze w szy stk ich w zg lęd ó w cieszę się, że n ie jed ziesz na K aukaz, bo tam d ziś nie je s t bezp iecznie, a ja zaw sze dodam , że i k lim a t n ied ob ry, p r z y ­ n ajm n iej w T y flisie. J est to m iejsce, do k tórego ja przed la ty czterd ziestu

(18)

M U Z A „ S T A R E J B A Ś N I' 259

kilką jak o p rosty żo łn ierz b y łem przeznaczony. M iałem już n a w et fe u ille de

route i g o to w a łem się do w yjazd u , gdy n ad eszła dla m nie am n estia 15.

C hoć tutaj je st sp ok ojn ie i nic, jak się zdaje, d otknąć n ie m oże S a­ k sonii, jed n ak i tu w o jn a i niepokój się odbija w e w szy stk ich in teresach w han d lu . W szyscy by w o le li coś stan ow czego, albo jedno lub drugie, b yle nie tę n iep ew n o ść jutra, jak a dziś jest. A le jak zaw sze, tak dziś trzeba r ezy g n a cji na to, co jest, gdy n ie m oże być inaczej. Gdy człow iek zm ien ić nie m a siły , m u si się w m ilczen iu poddać.

Ja już nic n ie żądam w tej ch w ili, ty lk o ciep ła i w io sn y , aby odżyć. Życzę i dla C iebie, aby w io sn a dała Ci odetchnąć lżej i słoń ce ob la ło Cię w eselem . G dy ono św ieci, i św ia t ożyje, zaw sze to trochę ja k iejś rzeźw ości p rzyn osi i dla duszy. A T w ój lis t — ja k iś tęsk n y i sm ętn y, a ja, ja n a w e t nie um iem Ci żadnej p rzy n ieść pociechy. S ło w o w takim razie n ie m a siły , ch y ­ ba ży w e, a p isan e m a rtw e jest.

M niej troch ę p racow ałem jak zw yk le, bo i oczy m nie bolą, i znużony byłem . N ieraz m i na m y ś l p rzych od ziła Ja d w in ia i pokoik Jej na górze, i w szy stk o , co Ją otacza. M ożeś się n ie spod ziew ała, że tam m ia ła ś gościa n iep roszon ego, tę n a trętn ą m y ś l m oją, która w szy stk ie k ątk i op atryw ała. I ja bym p ragn ął w tak i jak iś szczęśliw y dzień w io sen n y z Tobą p ójść gd zieś w św ia t i p rzem arzyć ch w ilę, i przerozm aw iać godziny, które by się k ró t­ kie w y d a ły . A le po cóż n a w e t śnić rzeczy tak straszn ie n iem o żliw e? J a d w i­ nia b y się n a w et zn u d ziła z tym starym bratem , który Ją tak kocha ■— i b y ł­ by bardzo n atrętn ym , bo b y ciągle brał i trzym ał te m ałe rączki. P ro szę bardzo zn ow u sob ie w y b ra ć c h w ilę i napisać do m n ie — ot tak — szczerze, po sio strzy ń sk u , o w szy stk im , co się w dom u dziać będzie, i w tym p ok oik u na górce. C ału ję T w e m ałe rączki i nóżki — p rzyw iązan y brat

Jó ze f

A d res m i się b y ł zgu b ił z książeczką, w której b ył zapisany — p rze­ praszam po stokroć.

• 15 K ra szew sk i został a resztow an y w W ilnie w r. 1830 za u d ział w k o n ­ spiracji p rzed p ow stan iow ej. B y ł skazany na śm ierć, potem u ła sk a w io n y „w so łd a ty “, a w reszcie oddano go pod nadzór p o licy jn y w W ilnie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

zmarł wieloletni dziekan Rady Adwokackiej w Toruniu, a poprzednio w Bydgoszczy, członek naczelnych władlz adwokatury — adwokat Wiktor Kalka.. Wiktor Kalka urodził

We prove that the model has a discrete dual, where the duality functions are natural polynomials associated to the Gamma distribution with shape parameter 2 and are exactly

Organizacja zabezpieczania podworskich dzieł sztuki rozpoczęła się na przy­ czółku sandom ierskim , gdzie kom isje folw arczne niew iele m iały do zrobienia,

Wydawnictwo Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich 2014. 4 Jest to ogromne pole badawcze, które doczekało się już licznych opracowań z różnych dziedzin kultury współczesnej:

Nie- które municypia wprowadzają zajęcia z języka w finansowanych przez siebie szkołach, tworzą lokalne rady polityki językowej, a nawet zachęcają działają- ce na ich

Prawo Kanoniczne : kwartalnik prawno-historyczny 1/1-2,

Zgoda — mamy do czynie- nia z „próbą powieści epickiej” (jak się wydaje, Krzyżanowski stosuje ten epi- tet nie po to, żeby wywołać wrażenie tautologii, lecz w

Wtedy, po dzie- sięciu, dwudziestu latach, okazuje się, że pokazują coś bardzo interesującego: stro- je, których się nie nosi, detale architekto- niczne, których już nie ma,