• Nie Znaleziono Wyników

Pegaz dęba w krainie nauki : gawęda o Julianie Tuwimie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pegaz dęba w krainie nauki : gawęda o Julianie Tuwimie"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

Julian Krzyżanowski

Pegaz dęba w krainie nauki : gawęda

o Julianie Tuwimie

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 46/2, 444-477

(2)

PEGAZ DĘBA W KRAINIE NAUKI

G A W Ę D A O JU L IA N IE TUW IM IE

Gdy na dorobek pisarski Ju liana Tuwima próbuje się spojrzeć ,,z lotu p tak a“ czy — przekładając ten zwrot na dokładniejszą pro­ zę — ze stanow iska bibliografa, w puściźnie znakomitego poety-liryka i świetnego satyryka dostrzega się kilka zespołów prac, bardzo od siebie odległych, a przecież związanych jakoś z sobą i tworzących pew ną całość. Obok tedy tomików lirycznych w ystępują tu taj tomiki przekładów, nad jednym i zaś i drugim i górują okazałe tomy dzieł z pogranicza nauki. Większość z nich liczy setki stronic. Tomy te stanow ią produkt intensyw nej pracy la t trzydziestu, dotyczą prze­ różnych spraw z zakresu dziejów k u ltu ry obyczajowej, umysłowej i literackiej, z n atu ry rzeczy dom agają się tedy jakiegoś oświetlenia naukowego. Ponieważ jednak, jak się przekonamy, sam ich twórca stale niemal podkreślał, że jest tylko dyletantem i nie ma zamierzeń naukowych, ponieważ — dalej — świadomie zacierał naukowość swych dociekań, ponieważ — wreszcie — metody naukow e były mu często obce, oświetlenie to jest paradoksalnie trudne, zakłada bowiem, iż naukowości Tuwima trzeba dowodzić w brew samemu Tuwimowi.

W tej sytuacji najprostszym może wyjściem z w ystępujących tu trudności będzie rezygnacja z opisu ściśle naukowego i zastąpienie go gawędą literacko-naukow ą. Taką, rzadko u nas stosowaną formę rozważań o charakterze półnaukowym niech uspraw iedliw i i sam rodzaj prac Tuwima, i przekonanie, że rozważania obecne będą tylko próbą ustalenia pewnych punktów widzenia, przydatnych może dla przyszłego m onografisty autora K w iatów polskich. Próba ta obej­ mie następujące dzieła poety: Czary i czarty polskie oraz W ypisy

czarnoksięskie (1924), Polski słow nik pijacki i Antologia bachiczna

(3)

styczna (1949), Pegaz dęba (1950), Pisma wybrane Sygurda Wiśniow­

skiego (1953—1954), wreszcie wydane już po śmierci Tuwima trzy tomy antologii Księga w ierszy polskich X I X w ieku (1954). Gdyby zebrać rzeczy pomniejsze, ogłaszane jako broszury lub artykuły, do jedenastu tomów wymienionych doszedłby dwunasty, którego wy­ daniem prędzej czy później zająć się będzie trzeba, a który niejedno­ krotnie wspomnieć wypadnie w rozważaniach obecnych.

1

Spoglądając na ogrom prozy Tuwima, reprezentow any przez owych dwanaście tomów, stawiamy sobie naturalne pytanie, co skło­ niło znakomitego w irtuoza słowa do tego niezwykłego trudu. Gdyby uwierzyć zapewnieniom Juliusza W iktora Gomulickiego w przed­ mowie do Księgi wierszy, jedną z walnych przyczyn była tu niechęć poety do nauki burżuazyjnej — przynajm niej w dziedzinie historii literatury. Gdy się jednak przejrzy przypisy do dzieł Tuwima, gdy się zna jego stosunek choćby do A leksandra Briicknera, przypuszcze­ nie to utrzym ać się nie da. A utor Sokratesa tańczącego podrw iw ał sobie z niedomagań nauki tam, gdzie na to zasługiwała, równocześnie jednak szukał w niej odpowiedzi na niepokojące go pytania i, jak się zdaje, na charakter jej klasowy nie reagował zbyt silnie. W yjaśnienia zatem szukać należy gdzie indziej. Sprawa jest zresztą zbyt zawiła, by można ją było załatwić jedną, krótką odpowiedzią. Wedle wszel­ kiego prawdopodobieństwa działały tutaj czynniki zarówno ogólne, jak specjalne, indywidualne.

Czynniki pierwsze, ogólne, niełatwe do uchwycenia, tkw iły w kul­ turze umysłowej i literackiej epoki. Epoka ta mianowicie, przeciw ­ staw iając energicznie twórczości artystycznej twórczość naukową, na rozmaite sposoby usiłowała znaleźć jakiś pomost między oby­ dwiema tym i dziedzinami.

Pam iętam zabawną rozmowę na ten tem at z dwoma w ybitnym i krytykam i literackimi, Janem Lorentowiczem i Karolem Irzykow ­ skim, na zebraniu towarzyskim przed jakimiś dwudziestu laty. Dopytywali się mnie obydwaj, jak wygląda moja „twórczość lite­ racka“, boć przecież człowiek zajmujący się naukowym badaniem zjawisk literackich nie mógł, ich zdaniem, na samym poznawczym stosunku do tych zjawisk poprzestać. Pytanie to brzmiało całkiem naturalnie w ustach dwu pisarzy, z których jeden popełnił w mło­ dości zapomniany poemacik w oktawach, drugi zaś był autorem nie

(4)

tylko nieczytelnej powieści Pałuba, ale również dram atu, niemiło­ siernie wygwizdanego na premierze.

P ytanie to uderzyło m nie z innego jeszcze względu. Po uszy wówczas siedziałem w naszym rom antyzm ie i ze zdziwieniem stw ier­ dzałem, że niejeden z poetów sławionych za życia, stał się po stu latach trudno czytelny z w yjątkiem swych dzieł prozą, zwykle pół naukowych. Tak było z Goszczyńskim, tak z Polem, tak poniekąd z Syrokomlą. Obserwacje te, zestawione z poglądami niedobitków kry ty k i „m łodopolskiej“ na stosunek twórczości naukowej i literac­ kiej, zmusiły m nie do pew nych uogólnień, dających się, jak myślę, zastosować i do w ypadku Tuwima.

Nie ulega tedy wątpliwości, iż twórczość artystyczna w ogóle, lite­ racka zaś w szczególności, spełnia bardzo doniosłą funkcję poznawczą, zaw iera dużą domieszkę wiedzy o świecie i wiedzę tę zaszczepia czy­ telnikowi. Ale nie jest to jej funkcja ani jedyna, ani najważniejsza, ta k bowiem jest tylko w nauce. W skutek tego twórczość literacka nigdy nie zaspokaja w całej pełni potrzeb intelektualnych pisarza, tak że poszukuje on ich zaspokojenia w pracy czy to naukowej, czy z pogranicza nauki. Dotyczy to w różnym stopniu różnych pisarzy, pew ne bowiem rodzaje literackie są bliższe nauki niż inne. Powieść stoi jej najbliżej, dram at dalej, liryka zaś najdalej. Tym zapewne się tłumaczy, że lirycy z powołania próbują dram atu lub powieści, że często wreszcie sięgają w ten czy inny sposób pogranicza nauki, choć­ by w postaci przekładów. Faktów ilustrujących słuszność tej tezy przytoczyć można sporo. W ybitny liryk barokowy, W espazjan Ko- chowski, karierę pisarską kończy jako historyk, autor ogromnej kroniki łacińskiej. Ignacy Krasicki, zresztą nie liryk, od satyr prze­ chodzi ostatecznie do okazałej encyklopedii. Pod koniec XIX w. no­ w elista i komediopisarz, Józef Bliziński, zaniedbuje swą twórczość „oryginalną“ na rzecz nieudanych prac słownikowych. Nieco później W acław Rolicz Lieder przerzuca się od poezji do orientalistyki, a po­ dobnie, choć na innym polu, robi A ntoni Lange. Tego rodzaju przy­ kładów przytaczać by można mnóstwo. Każą one przypuścić, iż w dziedzinie psychologii twórczej istnieje jakaś potrzeba określająca konieczny stosunek między literatu rą i nauką i sprawiająca, iż pisa­ rze, zwłaszcza zawodowi lirycy, prędzej czy później przerzucają się na pole pracy naukowej i, na odwrót, zawodowi naukowcy próbują, zazwyczaj zresztą bez powodzenia, twórczości literackiej.

Ta właśnie potrzeba byłaby owym czynnikiem ogólnym, który sprawił, iż Ju lian Tuwim w latach 1924— 1954 przygotow ał do druku

(5)

i wydał tyle tomów prac, pozornie odległych od właściwego terenu jego zainteresowań poetyckich. Do tych czynników ogólnych i po­ wszechnych, dochodzą szczególne, indywidualnie tuwimowskie, znane z bezpośrednich wyznań samego poety.

W Kwiatach polskich, tej przeosobliwej autobiografii, opowiada Tuwim o swych niezwykłych zamiłowaniach:

I tu — o ja k a ch ęć m n ie bierze, B y w zw iązk u z fan ta sty czn ą fauną Z now u zab aw ić się uczenie:

O pisać hydrę fabularną! Po u szy zabrnąć w rygor srogi E rudycyjnej m ikrologii,

W w y k a zy źródeł, b ibliografie, Tak ja k to lu b ię i potrafię... O, ja k i w ilczy m am ap ety t Z apuścić się w p rzyp isów p etit, W o w e p., ib., por., cf., I.e. Itp. drobiazg w a żn y w ielce . O d ezw ał się w rod zon y nałóg Z głęb ian ia k u riozaln ych nauk, S zp eran ia po fo lia ła ch grubych, B y d w u w ierszo w ą z ło w ić w zm ian k ę, G ubienia się w drobnostkach lubych, Z których n ie b ędzie m ieć korzyści A ni w sp ółczesn ość, ani przyszłość, Lecz tacy są ju ż sp ecjaliści:

Im m n iejsza rzecz, tym w ięk sza ścisłość; C zytania m ąd rych traktacików :

O m um iach u A syryjczyk ów , O ch ron ostych ach lub centonach, O syn ek d och ach C ycerona,

De c a rm in ib u s figura tis, De b a r b a M oysis, De castratis, De can tu cygni, De cornutis, De ju r e v e n tr is , ligno crucis, De m a t r i m o n i is incantatis, De bib lio th e c a A d a m i,

O św . Jacku z pierogam i,

De e t ce te ra bom ba... Satis.

Lecz M on stra fabulosa, postrach M ed iew aln ych m rocznych katedr (N iejed en śred n iow ieczn y f r a te r B iesa się uczył na tych m onstrach), L ecz zoologia legendarna,

T eratologia fan tastyczn a, Z nau k ą o d em onach styczna,

(6)

D ziw y zam orsk ie i bestia ria, W ysn u te z w yob raźn i m n ich ów I „do In d y e y “ p od różn ik ów , G n an ych cu d ow n ą żądzą cudów W b a jeczn e k raje b arw n ych lu d ó w — — A p le tli ci p ereg ry n a n ci

T roje n ie w id y z ty ch aw an tu r — T e sp ra w y , czy teln ik u , zn a m -ci N ie gorzej niż p ro feso r Jan Tur. Z nam L y c o s th e n a , A l d r o v a n d a , W iem z P r o d ig i o r u m C h ron icon u 0 w sz e lk ic h b estia ch i p otw orach A n ta rk ty k i i S ep ten trio n u , 1 w iem , co w id zia ł św . B randan N a w y sp a ch oraz co w B razylii Iw on d ’E v reu x i P ig a fe tta Czy św . Izydor z S e w ilii, Z nam S in g u l a r i té s T h év eta I M iro ir du m o n d e B ru n etta, K sięg i W ielk iego A lb ertu sa T udzież O lafa (też M agnusa), Z nam groźn y i zaczarow an y

D ia b elsk ich stw o ró w ś w ia t potw orn y, Te h ip o g ry fy , le w ia ta n y ,

K y n o cep h a le, unicorn y,

Śród jed n o ro żcó w n ie p om ieszam E g lisserio n a z m on ocerem —

W szystk o to znam jak w ła sn ą k ieszeń I m ó g łb y m tutaj, za G essnerem , H ydrę o p is a ć ...1

Odpowiedników w prozie tej przeosobliwej litanii teratologicz- nej, w której znalazł się i znany zoolog warszawski Jan Tur — może dlatego, iż m aw iał o sobie „pozwólcie zdechnąć spokojnie starem u Turow i“ — wskazać by można więcej. Już tedy w przedmowie do

Czarów i czartów czytało się, że nie są one pracą naukową, lecz

d ziełem d y l e t a n t a i k o m p i l a t o r a , szp eracza i b ib lio fila , za m iło ­ w a n eg o w p o zn a w a n iu d ziejó w k u ltu ry w ogóle a jej k u riozów i o so b li­ w o śc i sp ecja ln ie. N ie ostry u m y sł n au k ow ca, lecz ży łk a zbieracza, k o le k ­ cjonera, am atora b ia ły ch k ru k ów , m a g a zy n ó w starożytn ości, g a b in etó w fig u r w o sk o w y ch , a n ty k w a m i, w sz y stk ie g o co rzadkie, d ziw n e, tajem n icze, a przez to n iep o k o ją ce i k u szące, — ta żyłk a b y ła bodźcem ku w y d a n iu tej n iesa m o w itej k siążk i

1 K w i a t y p o ls k ie . W yd. 3. W arszaw a 1954, s. 80—82. 2 C z a r y i c z a r t y pols k ie. W arszaw a 1924, s. 3.

(7)

Gdy w młodzieńczej tej wypowiedzi tętni młodzieńczy rozmach, inna, o lat dwadzieścia pięć późniejsza, wprowadza akcent niemal tragiczny:

P rzy sposobności zebrałem dość ciek a w ą k o lek cję n a zw k sięży ca w k ilk u se t język ach . Trudno, zb ieractw o jest ciężką, n ieu lecza ln ą chorobą: obarczony nią czło w ie k rzuca się na ca łk iem n iesp o d ziew a n e ob iek ty 3.

I wyznanie ostatnie i wcześniejsza uwaga o nałogu gubienia się w drobnostkach lubych, ,,z których nie będzie mieć korzyści ani współczesność, ani przyszłość“, dowodzą, iż na swój „nałóg“, „pasję“ czy „m anię“ kolekcjonera spoglądał Tuwim okiem człowieka nauki, wiedzącego, czego szuka i po co szuka, że żywił wątpliwości, czy praca w ykonywana ma sens jakikolwiek poza zaspokojeniem upodo­ bań zbierackich. Ze stanowiska więc nauki, choćby sposobem gawę­ dziarskim, w arto odpowiedzieć, czy i o ile wątpliwości te były słusz­ ne i czy istotnie dwunastotomowy dorobek poety na pograniczu na­ uki jest nieprzydatny ani dla współczesności, ani dla przyszłości.

2

Zainteresow ania naukowe Tuwima szły zupełnie w yraźnie w kie­ runku dziejów ku ltu ry umysłowej i obyczajowej, następnie w kie­ runku k ultury literackiej, a wreszcie w kierunku historii literatury. Ten trój planowy układ, bardzo rozległy i różnorodny, w ystępuje stale w ciągu trzydziestoletniej działalności poety na polach pozaliterac- kich, przy czym owe trzy dziedziny będą w sposób naturalny często zachodziły na siebie.

Że tak było istotnie, wskazuje już pierwsze dzieło zbierackie Tuwima, stanowiące dużą niespodziankę dla wielbicieli talentu poe­ ty, spora, bardzo starannie wydana książka o Czarach i czartach pol­

skich, a raczej W ypisy czarnoksięskie, poprzedzone wstępem, od

którego książka otrzym ała swój tytuł. C harakter jej a zarazem ge­ nezę w yjaśnia autor następująco:

Otóż n i e j e s t t o p r a c a n a u k o w a , dążąca do w y p ro w a d zen ia z nagrom ad zon ego m ateriału ja k ich k o lw iek w n io sk ó w lu b teorii, albo rzu ­ cająca snop św ia tła o d k ryw czego na m ało zbadaną d otych czas d zied zin ę w ied zy . N ie stać b o w iem autora na tego rodzaju p oczyn an ia i n ie śm ia łb y zresztą, jako n iep o w o ła n y , w k raczać w sferę, do której dostęp otw orem stoi ta k liczn y m i zn ak om itym uczonym n aszym . C z a r y i c z a r t y p o ls k ie są * L ist z 29 V III 1949. Por. D odatek do n in iejszeg o artyk u łu .

(8)

d ziełem d y l e t a n t a i k o m p i l a t o r a , szperacza i b ib lio fila , za m iło ­ w a n eg o w p o zn a w a n iu d ziejó w k u ltu ry w ogóle a jej k u riozów i o so b liw o ści sp ecjaln ie.

Nieco zaś dalej czytamy, iż książka ta „jest luźnym zbiorem faktów i obrazów z historii czarnoksięstwa w Polsce“.

Trzon tak pomyślanej i wykonanej całości stanowią w ypełniające ją w trzech czw artych wypisy z szesnastu rarytasów bibliograficz­ nych, poczynając od Młota na czarownice (1614) po Diabła w swojej

postaci (1772) pióra Jan a Bohomolca. Wypisy te to przygnębiający

magazyn przesądów, zabobonów i wierzeń, w którym pomysły m a­ kabryczne splatają się z komicznymi, by stworzyć ponurą groteskę, tu i ówdzie tylko rozświetloną błyskam i ludzkiego na spraw y demo­ nologiczne spojrzenia. Błyski te wnoszą pew ne bardzo istotne po­ praw ki w ujęcie całości zjawisk, przez Tuwima omawianych. Wszak

Malleus m aleficarum, przez Ząbkowica — i to nie w całości — z ła­

ciny przełożony, nie jest produktem ku ltu ry polskiej, a to samo

m utatis m utandis powiedzieć by można o większości tekstów w wy­

pisach Tuwima zaw artych, tymczasem zaś ty tu ł książki sugeruje, iż praw i ona o spraw ach specyficznie polskich.

Nie chcę przez to powiedzieć, że w Polsce było lepiej niż w resz­ cie Europy. Wystarczy, że było źle, co Tuwim przedstawia lapidar­ nie, gdy na zasadzie m ateriału, zebranego z akt sądowych, z kronik i różnych relacji charakteryzuje stosunki, panujące na prowincji polskiej :

W ak tach m ia st n a szy ch X V I i X V II w . n ie m a p ra w ie jednej karty bez skarg n a czarow n ice. C zarow nicam i n ie b yły jed n ak n ig d y żon y bur­ m istrzów , w ó jtó w , cech m istrzó w lub m a jętn iejszy ch o b y w a teli, lecz zw y k le k o b iety b ied n e. [...]

Tak w y g lą d a ła j u r is p r u d e n ti a ciem n y ch sęd zió w w ciem n ych k a to w ­ niach, o w y ch rajców sła w etn y ch , co to „e x co dic e m o d i c e “ a „ex diges tis

n on p o t e s t i s “ 4.

W takim ujęciu zagadnienia znika doniosły problem demonologii, interesujący folklorystę czy badacza dawnego obyczaju, rozświetlony w kilka lat później w dobrym szkicu e tn o g ra fa 5, tj. problem czartów polskich, miejsce bowiem jego zajm uje spraw a nieszczęsnych ofiar zabobonu, przeróżnych rzekomych czarownic, torturow anych i pła­ wionych, wyświecanych i palonych żywcem na stosach.

4 C z a r y i c z a r t y pols k ie, s. 31.

5 A. F i s c h e r , D ia b e ł w w ie r z e n ia c h lu d u p ols kiego. S t u d i a s t a r o ­ p o l s k i e . K sięg a ku czci A lek sa n d ra B rü cknera. K raków 1928.

(9)

Ponury ten obraz pióro Tuwima, jak wiemy, rozświetla pewnymi błyskami, gdy dochodzi do obrońców „męczonych czarownic“ i to obrońców stosunkowo bardzo wczesnych. Z Czarów i czartów pol­

skich dowiadujemy się tedy, że już w r. 1639 anonimowy autor Cza­ rownicy powołanej protestował energicznie przeciw nadużyciom są­

dowym w procesach o czary, że w dwadzieścia niespełna lat później podobne stanowisko zajął biskup Florian Kazimierz Czartoryski w urzędowym liście pasterskim (1657), że wreszcie w sto lat później walkę z przesądem rozpoczął i w ygrał ks. Jan Bohomolec „wieko­ pomnym w historii ku ltury polskiej“, jak Tuwim je nazywa, dziełem

Diabeł w swojej postaci, książką, dzięki której ustaw a sejmowa

z r. 1776 zniosła to rtu ry w procesach o czary i wywołała żądanie, by procesów takich w ogóle zaniechano.

Krótki, zwięzły, dobrze udokumentowany szkic Tuwima o cza­ rach w Polsce jako znam iennym składniku dawnego życia obyczajo­ wego, mimo przytoczonych poprzednio zastrzeżeń autora, może śmiało pretendować do miejsca niepospolitego wśród naszych nielicznych studiów z dziejów demonologii polskiej. A utor bowiem, który jako swego patrona w ym ienił nie byle kogo, bo Ryszarda Berwińskiego, pokusił się o ukazanie szkicowe, może naw et więcej, bo o postawie­ nie problem u tak trudnego, iż podołać mu nie umieli ludzie istotnie posiadający odpowiednie przygotowanie naukowe. W rok przecież po książce Tuwima ukazała się praca zawodowego i dobrego histo­ ryka, chybiona próba ukazania problem atyki tuwimowskiej w czasach dawniejszych, a cóż dopiero mówić o podszywających się pod naukę późniejszych elukubracjach o m istrzu Twardowskim Jan a Sas- Zubrzyckiego czy Antoniego Czubryńskiego.

W przeciwieństwie do tych uczonych i rzekomo uczonych, autor

Czarów i czartów polskich okazał się istotnym reprezentantem po­

stawy prawdziwie naukowej. Na sprawy tedy, którym i się zajął, spojrzał nie tylko z „wstrząsem oburzenia“, ale również z w nikli­ wością człowieka usiłującego zrozumieć przeszłość a zarazem bardzo krytycznie nastawionego do „naszej ciemnoty i zacofania“, znam ien­ nych dla w. XX, człowieka równocześnie głęboko przeświadczonego, że koszmarne przejaw y czasów dawnych prędzej czy później muszą być przezwyciężone. Co zaś najosobliwsze i co stanowi wymowny dokum ent napraw dę humanistycznej postawy poety, wędrującego szlakami dawnych przesądów, swoją opinię o nich w yraził on cyta­ tem z Postępku prawa czartówskiego, a więc dziełka, które wyrosło z k ultury średniowiecznej, w pięknym zaś przekładzie polskim, spo­

(10)

rządzonym może przez Cypriana Bazylika, ukazało się w czasach rozkw itu naszego Odrodzenia. Końcowy ustęp rozprawy wstępnej o Czarach i czartach polskich brzm i tak oto:

M yślę o d iab le bardzo często. I ch cę w ierzyć, że „jedna dusza czło ­ w iecza p rzew a ży cieb ie, czarcie, i tw o je w sz y stk ie złości sw o ją n ie w in ­ nością, fa łsz tw ój ro z w ie je się ja k o p le w a od w iatru , jad tw ój rozp łyn ie się jak o śn ieg od słońca, zdrada tw o ja na cię się sam ego obróciła. P rzeciw tym w sz y stk im strzałk om cza rto w sk im l e k a r s t w o j e s t c z ł o w i e ­ k u ł a s k a b o ż a , k tórej ty je s te ś próżen, boś ją stracił z sw y m i to w a - szyszam i na w ie k i“ (P o s t ę p e k p r a w a c z a r tó w s k ie g o , 8 4 )6.

Takie odwołanie się do renesansowego antidotum na średnio­ wieczne przesądy demonologiczne ma swą głęboką wymowę, dowodzi bowiem, iż poeta XX w., zagłębiający się w m roki przeszłości, umiał dostrzec w niej to, co dzisiaj cenimy tak wysoko jako jej tradycje postępowe. I ta właśnie hum anistyczna postawa Tuwima sprawia, iż na jego pierw szą wycieczkę w mroczne dzieje kultury spoglądamy po latach trzydziestu z zainteresow aniem i sympatią.

Jeśli zaś chcielibyśmy wysunąć pod jego adresem uzasadnione pretensje, to sprowadzałyby się one do pominięcia przezeń pewnych pozycji, które najwidoczniej były mu w r. 1924 jeszcze nieznane, których zaś nie wyzyskanie w ydaje się nam dzisiaj szczególnie do­ tkliwe. Studium o demonologii polskiej nie może przecież pominąć milczeniem Ludu Oskara Kolberga, m onum entalnej encyklopedii wiadomości z zakresu etnografii i folkloru. Nazwisko Kolberga nie było oczywiście Tuwimowi obce, ale daleko mu było jeszcze do tego, do czego doszedł w ćwierć wieku później, gdy począł snuć pomysły słownika folklorystycznego. Ale też w skutek tego właśnie, zarówno

W ypisy czarnoksięskie, jak poprzedzająca je rozpraw a w stępna nie

dają obrazu stosunków polskich w całej jego rozległości i nie m ają tej wymowy, którą mogłyby mieć dopiero przez rozbudowanie tego obrazu przy pomocy m ateriałów Kolberga.

Co to znaczy, przekonyw a następny tom sporządzonych przez Tuwima wypisów z dziejów naszej k ultu ry obyczajowej, jego Słow ­

nik pijacki.

3

Nowa praca znakomitego poety, wydana w r. 1935 w sposób bibliofilski, z doskonałymi ilustracjam i Feliksa Topolskiego, otrzy­ m ała ty tu ł podwójny: Polski słow nik pijacki i Antologia bachiczna.

(11)

Je j uzasadnienie w dziejach i kultury, i literatu ry polskiej znaleźć nie trudno. Jego wyrazem jest portrecik poety, który pisał o sobie: „Pijane moje rymy, bo i sam rad piję“, a który całemu zamysłowi swego odległego potomka najwidoczniej patronuje, portrecik Kocha­ nowskiego z olbrzymim kuflem w ręku. Rzecz jasna, że znalazła się tu dalej podobizna Krasickiego, autora Pijaństwa, również zresztą atm osferą alkoholiczną spowita.

Część pierwsza okazałej księgi, a więc słownik pijacki w opra­ cowaniu Tuwima to istna kopalnia wyrazów i zwrotów, powiedzonek i powiedzeń, aforyzmów i przysłów, używanych przy kieliszku i kie­ lichu, starych i nowych, w ybranych ź kilkuset najrozmaitszych p u ­ blikacji, uzupełnionych zaś zasobami wyłowionymi przez wrażliwego pisarza z języka jego czasów. Przeróżne określenia procederu picia i pijania, nazwy wódki i innych napojów wyskokowych, wyrażenia ustalające stopień nietrzeźwości, techniczne i metaforyczne, poważne i śmieszne miana konsumenta alkoholu — migają w tej części tomu przed oczyma rozbawionego czytelnika.

Jak zawsze przy lekturze prac encyklopedycznych, czytelnik, zwłaszcza idący za zwyczajami Tuwima, tj. czytający z ołówkiem w palcach, może zgłaszać takie czy inne pretensje do autora, iż nie wszystkie wiadomości podał w postaci całkowicie poprawnej czy też nie wyzyskał materiałów, które wymowę jego zbioru znacznie by spotęgowały. Pisząc o Słow niku pijackim na świeżo, sam zastrze­ żenia takie wysuwałem, wskazując, że ten czy ów wyraz lub zwrot, stanowiący dla poety zagadkę, tłumaczy się prosto, objaśniono go bowiem w dużym Słowniku Warszawskim, lub wskazywałem na bardzo zabawną, obyczajowo zaś niezwykle ciekawą „bursę“ pod­ halańską, żywy relikt karnawałowych zwyczajów żakowskich z cza­ sów może jeszcze Rejowskich czy przynajm niej z wieku X V II7. Gdyby ocalały notatki Tuwima, zniszczone czasu wojny, znalazłoby się w nich na pewno sporo sprostowań i uzupełnień m ateriałow ych z omawianej dziedziny.

Być może, że podobnie byłoby i z częścią drugą Słownika, z A n to ­

logią bachiczną, dużym, różnorodnym i barwnym zbiorem wierszy

poważnych i niepoważnych na tem at kielicha. Pieśni pijackie, w y­ brane z Ludu Kolberga, którego przydatność w ystąpiła tu w całej okazałości, ludowe i mieszczańskie, choć zazwyczaj, jeśli o daw

(12)

sze chodzi, wywodzące się z dworów i dworków szlacheckich, pieś- niczki podzwaniające niekiedy bardzo starym i pogłosami nietrzeź­ wych śpiewanek waganckich, a więc sięgające średniowiecza, prze­ chodzą kolejno w inną odmianę wierszy. Tuwim daje duży przegląd tego, co o szklenicy, kuflu czy butelce mówili dostojni „patres con-

scripti“ dawnego piśmiennictwa, od Reja i Kochanowskiego począw­

szy, aż po wytwornego ironistę, Krasickiego. W ystępuje tu obficie produkcja gm inu poetyckiego, wszelkiego rodzaju skrybów, anoni­ mowych lub znanych tylko z nic nam nie mówiącego nazwiska. Część ta, ukazująca Tuwima-bibliofila, jest praw dziw ym rajem dla miłośnika druków i druczków rzadkich, wszelkiego rodzaju „białych kruków “, które zna się zazwyczaj tylko z tytułów zanotowanych przez kompendia jakiegoś Juszyńskiego, Wiszniewskiego, Maciejowskiego czy przez Bibliografię polską Estreicherów. Obok tedy Kochanow­ skiego, M orsztyna, Kochowskiego czy Potockiego spotyka się tu pseudonimy i nazwiska, częściowo spopularyzowane później przez w ydania hum oresek sowizrzalskich K arola Badeckiego, takie jak Bałty zer z Kaliskiego powiatu, jak Ju rek Potański (od łacińskiego

potus — napitek), jak dalej Bratkowski, Brodowicz i wielu, wielu

innych.

Podobnie jak książka poprzednia, tak i Słow nik pijacki ukazuje niekoniecznie najlepsze strony życia obyczajowego, różni się jednak od niej radykalnie tonem czy nastrojem . Gdy ponurość Czarów

i czartów polskich rozśw ietlały tu i ówdzie, jak się mówiło, staran­

nie przez autora zebrane wypowiedzi bojowników postępu, wymie­ rzone przeciw potw ornem u kłębowisku zabobonów, tu taj w ystępuje coś innego: pogodny hum or poety, z wyrozumiałością spoglądającego na grzeszki i grzechy „m iłych pijaniców “, jak nazywał ich Kocha­ nowski, pam iętającego doskonale, iż miejscem, w których przewiny te odpuszczano, je st — od czasów co najm niej A nakreonta — w ła­ śnie literatura.

4

W solidnym formacie, przypom inającym dawne quarto, w ukła­ dzie graficznym opartym na najlepszych wzorach w. XVI, tłoczone w drukarni Anczyca, która raz jeszcze okazała się godną dziedziczką szlachetnych tradycji „im pressorów “ K rakowa renesansowego, po­ jaw ił się z końcem r. 1936 tom obejm ujący C ztery w ieki fraszki pol­

(13)

wstępem i starannym i przypisami. Szatę graficzną dzieła obmyślił najśw ietniejszy podówczas znawca starej książki polskiej — Kazi­ mierz Piekarski, przedmowę zaś do niej napisał Aleksander Brückner, ,,uosobiona Akademia Mowy i K ultury Polskiej“, jak określił go Tuwim. Jeśli do tego dodać nazwisko Jan a Przeworskiego, jednego z najam bitniejszych wydawców Warszawy międzywojennej, ustali się tym samym niezwykły charakter i niezwykły poziom tej pierw ­ szej na wielką skalę imprezy antologiczno-edytorskiej Juliana Tuwima.

O zasadach, które w pracy mu przyświecały, i o trudnościach, które pokonać mu wypadło, opowiada on sam we wstępie. Nie mogąc znaleźć zadowalającego określenia term inu ,,fraszka“, ustalił na w ła­ sną rękę i — dodajmy — całkiem trafnie dwa kryteria: rozmiar (od 2 do 16 rządków) i dowcip, dodając do nich trzecie, trudniej uchwytne: znaczenie jej pod względem obyczajowym. Prócz tego kie­ rował się innym jeszcze względem, funkcją społeczną fraszki, przed­ stawioną w dłuższym a godnym uwagi ekskursie.

W ięc gdy ja w n y m celem tej an tologii je s t dostarczen ie czy teln ik o w i lek k iej a in teresu jącej lek tu ry, celem jej u k rytym b yła ch ęć zw rócen ia uw agi n a p o etó w zap om n ian ych , n ied ocen ion ych i ca łk iem n iezn a n y ch (D aniecki, W ład isław iu sz i k ilk u in n ych „sow izd rzałów “ w zn o w ien i są tu, o ile m i w iad om o, p o raz pierw szy). M ając tę in k lin a cję w stosu n k u do d aw n ych poetów , p rzen iosłem ją na n ow ych i najn ow szych ; stąd ob fito ść au torów w a n tologii i często n adm ierna ilość ich fraszek. K lęsk i p o lity c z n e sp ra w iły u nas, że poezja sta ła się orędow niczką h aseł i cn ót n arod ow ych a zbiory w ierszy m o d litew n ik a m i i śp iew n ik a m i patriotyczn ym i, co oczy ­ w iśc ie najd ow od n iej o p otędze p oezji św iad czy, lecz na szkodę dla w ie lu in n y ch jej g ło só w w yszło. Z aniedbali w ięc i czyteln icy, i h istorycy lite r a ­ tury olb rzym ią d zied zin ę p i ś m i e n n i c t w a n i e o f i c j a l n e g o , k tóre z a led w ie w przypisach, p etitem , i to rzadko, je s t w sp om in an e, gd y ty m ­ czasem w ażn ość jego w h istorii kultury narodu je s t bardzo duża. N ie K och an ow sk ich i K rasick ich czy ta ły dawmiej m asy, lecz w ła śn ie te stra g a ­ n ow e broszurki J a n ó w z K ijan i W ychylów ek, n ie S ta ffó w i R o stw o ro w ­ sk ich czytają dziś, lecz zn ów (jeżeli w ogóle coś czytają w tym w ie k u n ik ­ czem nym ) pom ijan e przez k r y ty k ó w i h isto ry k ó w litera tu r y broszurki, św istk i i u lotki. Czy to dobrze, czy źle, w to n ie w chodzę, stw ierd za m ty lk o fa k t — i ośm ielam się zwrrócić u w agę p isarzy i uczon ych na ten d ział literatury... 8

Zadania te miała zademonstrować księga fraszek i zrobiła to wręcz znakomicie, wprowadzając ogromny m ateriał wydobyty przez Tu­ wima ze starych druczków-unikatów, z dawnych czasopism, z

(14)

wych wreszcie rękopisów. Bogactwo fraszek, w ujęciu Czterech w ie­

ków, w ystępuje szczególnie wyraziście na tle obiegowych poglądów

literackich i daje się ująć liczbowo. Obiegowe więc poglądy głoszą, iż fraszki pisywano u nas w epoce Reja i Kochanowskiego, że pod nazwą epigramów były bardzo popularne za czasów Stanisław a Au­ gusta, rzadki jednak miłośnik literatu ry wie, że znakom itym i fraszko­ pisami byli Fredro, Mickiewicz lub Słowacki. Nieścisłość tych po­ glądów w ystępuje szczególnie zabawnie w świetle cyfr. Antologia Tuwima, sięgając od końca w. XV do chwili wydania księgi, obejm uje 1405 pozycji, z których na czasy przed r. 1800 przypada mniej niż połowa, bo tylko 600 fraszek, reszta zaś to 300 pozycji z w. XIX i 300 z XX. W rezultacie więc okazuje się, że fraszka nie stanowi bynaj­ mniej przeżytku, znamiennego dla wieków dawniejszych, że w na­ szej epoce jest równie aktualna i żywa jak była niegdyś.

Wobec ogromu m ateriału tak nowego i niezwykłego pomysły uzupełnienia go mogą wyglądać na przysłowiowe noszenie drew do lasu. Wątpliwości nie ulega przecież, iż autor antologii w ybrał rzeczy najbardziej charakterystyczne i wartościowe. A jednak wspomnieć trzeba, że nieuniknionym trybem przeoczył to czy owo, czego po

Czterech wiekach oczekiwać by można. Na kartach książki widzia­

łoby się więc chętnie klasyczną złośliwostkę Kazimierza Sapiehy, napisaną na uroczyste postaw ienie Sobieskiemu pomnika przez Sta­ nisława Augusta:

K o szt ło ży ł stu ty sięcy : ja b ym d w ak roć łożył, B y S ta n isła w sk a m ien ia ł, a Jan T rzeci ożył.

Podobnie odczuwać można brak Niemcewicza, którjr słynął z cię­ tego dowcipu a wierszem posługiwał się bez wysiłku. On to przecież jest autorem epigramu, który z ,,Popego“ przełożył czy przerobił:

Cóż że p a ń sk a k rew tw o ja od p otopu sły n ie, K ied y z a w sze po ży ła ch sa m y ch d u rn ió w p ły n ie.

Nie upom inając się o Kraszewskiego, który fraszką nie gardził, na dwa nazwiska epoki Tuwima wskazać tu taj trzeba. Pierwsze z nich spotykam y na p aru tomikach poety, który był fraszkopisem ,,z bożej łaski“, „rasow ym “ czy zawodowym, kto wie, czy nie n aj­ w ybitniejszym w swym pokoleniu. Chodzi o Adama Kadena, który wprawdzie w Czterech wiekach w ystępuje, reprezentow any przez trzy zaledwie utw ory — ani najlepsze, ani naw et dla pisarza charak­ terystyczne — pochodzące z r. 1917, gdy natom iast zbiorki: Fraszki,

(15)

Tuwima i do niej nie weszły. Coś podobnego powiedzieć by się dało 0 Albinie Dziekońskim, jednym z świetnych poetów międzywojnia, przez krytykę niedostrzeżonym czy przeoczonym.

Te i tym podobne braki, nieuniknione w pracy tak rozległej 1 z konieczności tak subiektywnej jak księga Tuwima, nie zm niej­ szają, rzecz prosta, ani jej doniosłości, ani zasługi, ich zaś wskazanie idzie najzupełniej po linii „polityki naukow ej“ znakomitego poety- kolekcjonera, który zawsze chętnie przyjm ował do wiadomości wszelkie poprawki i uzupełnienia.

Bogactwo i niezwykłość zbioru fraszek stanowi o jego wartości naukowej, spotęgowanej przez staranne przypisy słownikowe i biblio­ graficzne. Brückner w swej przedmowie, napisanej już po w ydru­ kowaniu samego tekstu, wskazał wprawdzie parę drobnych uchy­ bień we fraszkach staropolskich, parę innych podałem (nie zawsze jednak słusznie, jak widzę dzisiaj) w recenzji wielkiego opus Tu- wimowskiego 9, są to jednak drobiazgi daleko mniejsze od tego, co zazwyczaj spotyka się w komentarzach sporządzanych przez zawo­ dowych naukowców. W całości bowiem C ztery w ieki fraszki polskiej należą do najlepszych naszych antologii i stanowią bodaj czy nie n aj­ wyższe osiągnięcie Tuwima w dziedzinie jego prac zbierackich i w y­ dawniczych.

5

Już w r. 1929 Tuwim, idąc za głosem swych zainteresowań „ku­ riozalnych“, począł ogłaszać drobne uryw ki Panopticum literacko-

naukowego, jak zatytułow ał pierwszą próbkę tego rodzaju w W i a ­

d o m o ś c i a c h L i t e r a c k i c h , w parę zaś lat później dorzucił do niej Curiosa literackie i naukowe w tym samym tygodniku z roku 1934. Teka, z której pochodziły te okruchy, pęczniała i rozrastała się przez la t dziesięć i w r. 1939 była niemal gotowa do druku. Za­ kopana na lat sześć w piwnicy warszawskiej, szczęśliwie uszła za­ głady, doczekała się ostatecznego wygładzenia i w r. 1950 otrzym ała postać solidnego tomu pod bardzo osobliwym tytułem, ujętym jako

„carmen f i g u r a t u m tj. w konturach kielicha. W całej swej okaza­

łości ty tu ł ten brzmi następująco:

P E G A Z D Ę B A c z y l i P a n o p ti c u m p o e ty c k ie , w k t ó r y m o b e jr z e ć m o ż n a n i e b y w a ł e e k s p o n a t y i o k a zy , n a jr z a d s z e oso b liw o ści i r a r y ta s y , r y m o - p o t w o r y i w e r s y f i k s a c j e , s a l t o m o r t a l i a p o e ty c k ie , w y ż s z ą szkołą

9 Por. m oją recen zję: Zło ta k sięg a fr a s z k i p o ls k ie j. W i a d o m o ś c i L i ­ t e r a c k i e , X IV , 1937, nr 4. R ozdziałek obecny je s t p ow tórzen iem części u w ag ow ej recenzji.

(16)

j a z d y n a P eg a zie, d z i w y , cuda, e k w i w o k i i e k s t r a w a g a n c j e , m o n s t r a i c u r i o s a , i g r a s z k i i łam ań ce, k u n s z t y k i , a n d r o n y , bania luki, figle, facecje, fi d r y g a ł k i , f i r le j e , fa r a m u s z k i, p a r a d o k s y , s z t u k i i sz tu c z k i , e k s ­ p e r y m e n t y , f a n t a s m a g o r ie li n g w i s t y c z n e , a b s u r d y , k u g la r s tw a , s z a r la t a n e ­ rie, k a r k o ł o m n e z a b a w y , f i g u r y m a g ic z n e , g r a f o m a ń s k i e elu k u b r a c je , cen- to n y , p a l i n d r o m y , raki, a k r o s t y c h y , t a u t o g r a m y , li p o g r a m y , r o p a lik o n y , c h r o n o s ty c h y , m a k a r o n y , m e l a n ż e , с a r m i n a f i g u r â t a, la b i r y n t y , s e r ­ p e n t y n y , ta b l ic e m a g i c z n e i s e t k i i n n y c h p a r n a s k ic h delicji, z e s t a r y c h i r z a d k ic h s z p a r g a łó w n a ś w i a t ł o d z i e n n e n ie p o t r z e b n i e w y d o b y t y c h i do d r u k u p o d a n y c h .

Jedynie bardzo naiw ny czytelnik wziąłby końcowe słowa tego tytułu-tasiem ca na serio, chociaż być może, że sam autor-poeta, gdyby go zapytano o sens dzieła, obejmującego cztery setki stronic, byłby w niem ałym kłopocie i może odwołałby się po prostu do przy­ toczonej poprzednio uwagi o nam iętności kolekcjonowania dziwów, o szaleństwie zbierackim. Że jednak w szaleństwie tym jest w yraź­ ny system, przekonyw a bardzo staranna klasyfikacja ogromnego m ateriału, klasyfikacja, któ ra pozwala zarówno zorientować się w la­ biryncie zaw artych w książce dziwów, jak odpowiedzieć na pytanie 0 jej sens istotny.

Książka Pegaz dęba składa się z przedm owy autobiograficznej 1 dwudziestu jeden rozdziałów, traktujących zarówno o pewnych, powiedzmy, arkanach czy sekretach sztuki poetyckiej, jak o prze­ różnych sztuczkach pisarskich, które nieraz wywoływały uciechę, kiedy indziej zaś podziw czytelników, a które tu taj biorą niekiedy przewagę nad kategorią pierwszą.

Zaraz więc rozdział o Rym ach (I), zwłaszcza rzadkich i niezwy­ kłych, przynosi wysoce interesujące uwagi o limerykach, chętnie pisywanych w środowisku Tuwimowi bardzo bliskim, o różnych osobliwych strofach opisywanych w podręcznikach nauki o w ier­ szu, o starej grze tow arzyskiej upraw ianej we Francji (bouts rimés) i Włoszech (rim e di proposta e di risposta), wprowadza dłuższy eks- kurs o rym ach męskich w języku polskim, wymienia wreszcie obok osiągnięć rzeczywiście tw órczych mnóstwo takich czy innych kawa­ łów, świadomych i nieświadomych wpadunków poetyckich. Ponieważ sam wywód domaga się obfitego m ateriału ilustracyjnego, Tuwim podaje mnóstwo przykładów w najrozm aitszych językach, że zaś przykładam i tym i sypie jak z rękawa, cały rozdział zdumiewa wręcz niesam owitą erudycją. N aw et fachowy znawca literatu ry spotyka ze zdziwieniem cytaty z pisarzy, których tu taj właśnie by się nie ocze­ kiwało, takich ja k W acław Potocki. O skali m ateriałow ej świadczyć

(17)

mogą dwa nazwiska: Jan a Smolika z końca w. XVI i Tadeusza Brezy, który w chwili powstawania książki Pegaz dęba był w literaturze nowicjuszem. Wartość m ateriału przykładowego rośnie, gdy się zwa­ ży, iż obejm uje on niejednokrotnie utw ory znane Tuwimowi z ręko­ pisu, prawdopodobnie zaginione czasu wojny.

A sens tego wszystkiego? Nim da się odpowiedź generalną, do­ tyczącą całości omawianego dzieła, w arto pokusić się o nią w ram ach rozdziału I, wypadek to bowiem wcale osobliwy, pozwalający stw ier­ dzić, iż naw et tam, gdzie Tuwima zawodzi wiedza czy erudycja, ratu je go niechybny instynkt rzetelnego pisarza. Końcowe mianowicie ustę­ py rozdziału praw ią o wypadkach niezaradności pisarskiej, o zabaw ­ nych licencjach z musu. Sytuacje takie ma ilustrować uryw ek z w ier­ sza Alojzego Felińskiego do Trembeckiego. Przyszły dram aturg i, dodajmy, m ajster od rymów, skarży się na kłopoty z rymami:

T en rym p rzek lęty zaw sze najczęściej zatrudnia... K ied y potrzeba czarno, to w yp ad a b ia ło ...10

Wyznanie to dalekie jest jednak od spowiedzi, stanowi natom iast bardzo zjadliwy „chw yt“ satyryczny, Feliński bowiem powiada, iż gdy chciałby pochwalić działacza-patriotę, rym podsuwa mu nazw i­ sko w archoła-reakcjonisty, gdy zaś chciałby mówić o znakomitym poecie, rym każe mu wymienić grafomana. Tuwim, znawca i miło­ śnik kawałów, nie poznał się na kawale Felińskiego i wziął go à la

lettrel Uznał go za wyznanie niedołęstwa! A jednak naw et i w tej

sytuacji wyszedł obronną ręką, wiersze bowiem rzecznika sejmu czteroletniego zaopatrzył w taką oto uwagę:

R ada i od p ow ied ź na te żale prosta:

„Rym? W e w n ętrzu leży, n ie w końcach w ierszy, Jak i g w ia zd y n ie tam są, gdzie św iecą ...“

(Norwid)

I tyle! Reszty zaś, metodą Norwidową, doczytać się należy między wierszami. Rozszyfrowanie jej to pogląd, iż prawdziwa poezja nie potrzebuje sztuczek. Mimo więc błędnej przesłanki, wniosek jest prawdziwy, ale bo jego źródłem jest nie owa przesłanka, lecz trafn y instynkt rzetelnego poety.

Dalsze rozdziały książki Pegaz dęba wiodą wprost na Parnas po­

strzelonych, przedstaw iają więc sprawę poezji mnemotechnicznej

(II, Wiersz a pamięć), praw ią o układaniu anagramów (III),

palin-10 Pegaz dęba. Warszawa 1950, s. 63.

(18)

dromów i raków (IV, O pew nej kobyle i o rakach), o chronogramach (V, W iersz a liczby), o m anii m akaronizowania (VI, Melanż, makaron

i inne specjały), o centonach (VII), o tautogram ach i lipogramach

(VIII), o akrostychach (XI) i o tzw. carmina figurata (XII, Wiersze

kobierce i wiersze obrazki), zademonstrowanych, jak wiemy, w pod­

ty tu le książki, w ydrukow anym w kształcie kielicha.

O całej tej dużej p a rtii rozważań, poświęconych najrozmaitszym sztuczkom poetyckim, upraw ianym zresztą nieraz przez znakomitych poetów, jak dowodzi choćby fraszka Raki u Kochanowskiego czy tegoż poety Carmen macaronicum, powiedzieć można to samo, co po­ wiedziało się poprzednio na tem at rozdziału I. Wszędzie rzuca się tu taj w oczy niespotykane bogactwo m ateriału przykładowego, po­ dawanego w ilościach, których Tuwimowi pozazdrościć by mogli autorzy podręczników poetyki, stylistyki czy wersyfikacji, traktow a­ nego zaś niekiedy w sposób drwiący, niekiedy wysoce dyskretny, ale tym wymowniejszy. Uwaga ta nasuwa się przy bardzo osobliwej nie­ spodziance, którą Tuwim w ydobył z starego rocznika warszawskiej M u c h y (1887, n r 47), a którą jako pointę podał na końcu roz­ działu o palindromach. W ydrukowano tam mianowicie w dwu uję­ ciach znany wiersz Konopnickiej. Ujęcie pierwsze, oryginalne, wy­ gląda tak:

N ig d y ja w a s n ie zapom nę, P o la m o je p rzefa liste, L asy m o je przeogrom ne, W ody m o je b ystre, czyste. D roga id zie i ucieka... N ie za w ró ci w b iegu rzeka, N ie za w ró ci się do proga Z cudzej m ied zy sm ętn a droga.

Ujęcie drugie to te same zw rotki w kolejności odwrotnej:

Z cudzej m ied zy sm ętn a droga. N ie za w ró ci s ię do proga N ie za w ró ci w b ieg u rzeka, „ D roga id zie i ucieka...

W ody m o je bystre, czyste. L a sy m oje przeogrom ne, P o la m oje p rzefa liste, N ig d y ja w a s n ie z a p o m n ę 11.

(19)

Wiadomo, że istnieją wyrazy, zdania, króciutkie jednoliniowe wiersze, które można czytać w obydwu kierunkach (a więc: „A nna“, „kobyła m a m ały bok“) i brzmią one tak samo. Są to palindromy, efektowne, rozmyślnie robione sztuczki. Ale utw ór czterozwrotkowy, pisany na serio, okazujący się zaś bezwiednym palindromem, to oso­ bliwość wręcz niesamowita, rzucająca niekorzystne światło na poetkę. Redakcja M u c h y , licząc się widocznie z opinią autorki, ograniczyła się do raczej dowcipnego niż uszczypliwego komentarza:

Zgadnij, Józiek, kto cię trąca, D ojrzyj, człecze, gdzie tu zm iany? M yśl ta sam a w artka, grzm iąca, Choć w iersz p rzefason ow an y 12.

Tuwim bardzo taktow nie wstrzym ał się również od komentarza, poprzestał na przytoczeniu „figla“ z M u c h y .

Dziwactwa formy literackiej czy językowej pow racają jeszcze w dalszych rozdziałach książki, nie zawsze może opracowanych jasno, może po prostu dlatego, że uchwycenie ich istoty bywa trudne. Tak więc rozdział XVI (Siadami Guliwera) porusza sprawę ważną, nau­ kowo nie badaną i otw ierającą pole raczej do fantazjow ań niż do­ ciekań, które rokowałyby osiągnięcie ważkich wyników. Chodzi tu mianowicie o stosunek długości i krótkości wyrazów w języku a tym samym ich przydatności jako tworzywa literackiego. Jak ważna to sprawa, przekonyw ają przekłady utworów z języka obfitującego w w yrazy jednozgłoskowe na język, który ma ich mało. Innym i sło­ wy jest to w dużym stopniu problem naszych rymów męskich i n a­ szego wiersza jambicznego, a więc problem nie tylko teoretyczny, ale i praktyczny. Dość przypomnieć dyskusję, która również o Tu­ wima potrąciła, gdy zastanawiano się, jak tłumaczyć Eugeniusza

Oniegina: czy zachowując tok rytm iczny oryginału, z zastosowaniem

rym u męskiego, jak to robili Belmont i Tuwim, czy też wprowadzić tok zbliżony z rym am i żeńskimi, jak to zrobił Ważyk. Sam Tuwim w Siadach Guliwera sprowadza całe zjawisko do rzędu sztuczek tylko i kawałów, nie uw ydatnia jego doniosłości rytm icznej, grom a­ dzi jednak m ateriał duży, który z wdzięcznością pokw ituje ktoś, kto zajmie się kiedyś tkw iącym tu zagadnieniem naukowym 13.

Uwagi znowuż O naśladowaniu obcych językó w (XIV), A tu li m i-

rohłady (XV) i Zarys ćwierkologii (XIX), traktujące o rozmaitych

12 Ta m że. IS T a m że , s. 310.

(20)

przejaw ach glossolalii, apelują do czytelnika z różnych innych wzglę­ dów. A utor pomysłowo i dowcipnie omawia tu rozmaite przejaw y tw orzenia „niby-w yrazów “, „nonsense words“, znane z języka dzieci i osobników upośledzonych psychicznie. Z osobliwostkami tymi jednak łączy coś innego, literacko wysoce doniosłego, mianowicie „niezliczone przyśpiew y pieśni ludow ych“, przytacza ich charaktery­ styczne przykłady, po czym dodaje bardzo niezwykły komentarz:

B y ło b y sp raw ą dla d ziejó w języ k a (a m oże i sta ro d a w n y ch w ierzeń) p ożyteczn ą rozpatrzyć te p rzy śp iew y , poszu k ać w n ich h isto rii narodu: czy s ię tam cza sem n ie b łąk ają pozostałości kultu, obrzędów , w y d a rzeń h is to ­ rycznych? 14

Po zdaniu tym, dowodzącym znajomości wywodów Brücknera na tem at przyśpiewów I l e l i czy Ł a d o , które już Długoszowi dały asum pt do tw orzenia rzekom ych imion bóstw pogańskich, następuje pomysł, godny najżywszej uwagi:

Czy te b e z se n so w n e d ziś d źw ięk i n ie są tu i o w d zie resztk am i słó w coś zn aczących ? Czy to n ie n a śla d o w n ictw o m ow y tatarsk iej, w ęg iersk iej, szw ed zk iej, n iem ieck iej i in n y ch n arodów , co albo do nas w celach „m o­ c a r stw o w y c h “ w ęd ro w a ły , albo do k tórych żołn ierz lub tu łacz p o lsk i za ­ gląd ał? W sło w a c h w ięcej b yw a h isto rii narodu n iż w w o lu m in a ch kronik.

Pomysł, u jęty świetnie, w ydaje się zupełnie słuszny. Popiera go niew ątpliw y związek przyśpiewów kolędowych oraz „m ętow ania“ dzieci z żakowskim słownictwem łacińskim, a skoro tak było z łaciną, dlaczegóż nie miałoby to dotyczyć również innych języków? Tylko że jego uzasadnienie k ryje w sobie niebezpieczeństwa, którym Pegaz

dęba poświęca kapitalny rozdział XVIII o K siędzu D embołęckim i jego parafianach, czyli o m aniakach etymologizujących zawzięcie

a dziwacznie. Na chorobę tę cierpieli, jak wiadomo, nasi wielcy pisa­ rze romantyczni, poszukujący mistycznego sensu wyrazów pospoli­ tych i nazw. Ze zw ykłym dla siebie taktem , Tuwim nie natrząsa się z ich potknięć, a tym samym rezygnuje z świetnych nieraz kawałów, choć kaw ały to w istocie rzeczy ponure. Nie zna też kawałów istot­ nych z tej dziedziny, takich jak zabawna, dotąd niedrukow ana relacja Sienkiewicza o drodze pow rotnej z Szw ajcarii do kraju w r. 1911:

A po sk o ń czen iu k ą p ie li i k u racji w ró cę — a le już n ie n a M nichow o [M onachium ], bo to d łu ższa droga, ty lk o przez M ościska na In ie [Insbruck] 1 S oln ogród [Salzburg] do B eczą [W iedeń].

(21)

Zdanie to godziło się tutaj przypomnieć, sam Tuwim bowiem spotykał się z analogicznymi, ale traktow anym i na serio, pomysłami w elukubracjach księży polskich w Ameryce. Gdy zaś przeciw ciem- nogrodzkim wywodom zaprotestował, posypały się nań wyzwiska („Żyd“, „kom unista“), dowodzące, iż barokowy kapelan lisowczyków miał parafian nie tylko w Polsce i nie tylko w wieku XVII.

Osobne rozdziały Pegaza dębem zajm ują się spraw ą przekładów. Wiadomo, że tłumaczom z dawien dawna zdarzały się różne prze­ zabawne nieporozumienia, co utrw ala włoskie powiedzonko Tra-

duttore — traditore użyte w książce jako ty tu ł rozdziału IX, w ypeł­

nionego przeróżnym i anegdotami o potknięciach w przekładach. Nad tym i drobiazgami góruje doskonała opowieść o Czterowierszu na

warsztacie (XI), żywa k arta ze wspomnień znakomitego poety i ge­

nialnego tłumacza poetów rosyjskich. Chodzi tu o próbę przełożenia czterowiersza, otwierającego poemat Puszkina Rusłan i Ludmiła. Opowieść o kłopotach, z próbą tą związanych, w ydrukowana niegdyś w W i a d o m o ś c i a c h L i t e r a c k i c h , wywołała żywy oddźwięk wśród czytelników, od rozmaitych rymokletów poczynając, po zna­ komitego slawistę. Jedni udzielali tłumaczowi naiwnych rad, inni go gromili, on zaś głosy te zebrał i dołączył do swej rozprawki, osiąga­ jąc świetny efekt komiczny, w strzym ał się bowiem raz jeszcze od wypowiedzi, co sam o tym wszystkim myśli.

Pozostał do omówienia jeden jeszcze rozdział Pegaza dębem za­ tytułow any W oparach absurdu (XX), wypełniony zaś opisem pomy­ słów absurdalnych, nonsensownych, budowanych celowo dla osiąg­ nięcia efektu niezawodnie komicznego. Kaw ały takie są stare jak świat, m ają też swe odrębne nazwy, jak greckie âàvvaxa, łacińskie

impossibilia, rosyjskie небылицы, nasze wreszcie „koszałki opałki“.

Tuwim wyłowił ich mnóstwo z tradycji ustnej i literackiej, zbiorek zaś urozmaicił relacją o swych młodzieńczych wyczynach „prim a- aprylisow ych“, dokonywanych wespół z przyjaciółmi, Janem Lecho­ niem i Antonim Słonimskim.

I te właśnie wspomnienia są niewątpliwie przyczyną, iż pewnego typu czytelnik w ertuje omawiany rozdział z uczuciem niezadowo­ lenia, stw ierdza bowiem, że gdzie jak gdzie, ale tutaj właśnie znako­ m item u kolekcjonerowi nie dopisała erudycja historycznoliteracka z w yraźną szkodą dla niego samego i jego książki. Tuwim bowiem przeoczył tutaj całą grupę swych antenatów literackich a zarazem ważną k artę w dziejach naszej kultury pisarskiej, co tym

(22)

dziwniej-sze, że — jak dowodzi wstęp do Czterech w ieków fraszki polskiej — k arta ta nie tylko że nie była mu obca, ale w jej charakterze i znacze­ niu orientował się doskonale. K arta ta to tzw. literatu ra sowizrzalska z pierwszej poł. w. XVII, gdy upraw iano to, co Pegaz dęba nazywa ,,kultem b redni“ 15, robiąc ten kult narzędziem satyry obyczajowo- społecznej.

Przeoczenie to jest dlatego tak dotkliwe i dlatego wymienić je tu taj trzeba, że pozwala ono postawić popraw nie zagadnienie sto­ sunku książki Tuwima do nauki, do historii literatu ry — i odpowie­ dzieć, na czym polega doniosłość Pegaza dębem dla badacza zjawisk literackich. Nie mam najm niejszej wątpliwości, że mimo wszelkich zastrzeżeń odpowiedź ta w ypada pozytywnie i to naw et w brew sa­ m emu autorowi, w grę bowiem wchodzi tu taj to, co nazywamy obiek­ tyw ną wymową badanego dzieła. W naszym zaś w ypadku owa wy­ mowa wygląda tak oto: literatu ra sowizrzalska odznacza się właściwą sobie topiką komiczną, a więc stosowaniem absurdalnych koncep­ tów, konstruow anych wedle zasad bliżej dotąd nieopisanych, czym bodajże tłumaczy się omawiane przeoczenie przez Tuwima całej tej produkcji sowizrzalskiej. Zasady te i sposoby ich realizacji prędzej czy później muszą doczekać się opisu, inaczej bowiem nie da się uchwycić ani sensu składników naszej starej hum orysty ki plebej- skiej, ani jej stosunku do ówczesnego życia, skoro bowiem nie rozu­ mie się kawałów, nie rozumie się o co w nich chodzi, czemu one służą i z czym walczą. Kto zaś zabierze się do tej pracy, z koniecz­ ności będzie m usiał pójść torem Tuwima, wyzyskać zebrane przez niego m ateriały i stwierdzić wreszcie, że te same koncepty, które radow ały czytelnika polskiego około r. 1620, odżywały w 300 lat później nie tracąc swej siły komicznej. Słowem — praca Tuwima, włączona w zakres problem atyki naukowej, przyczyni się do wzbo­ gacenia pewnych dziedzin estetyki literackiej i pozwoli odpowiedzieć na pewne określone a ważne pytania, których w ogóle postawić by nie można, gdyby się nie wiedziało o sowizrzalskich antenatach twórców C y r u l i k a W a r s z a w s k i e g o .

Stw ierdzenie to rozszerzyć można na całość książki Pegaz dęba. Oczywiście w sposób nierównom ierny, jedne bowiem jej rozdziały uderzają bogactwem i doniosłością zaw artego w nich m ateriału, inne m ają go znacznie mniej i nastawionego na ciekawostki. W całej zaś pełni przydatność zbioru oceni należycie dopiero przyszły autor słow­

(23)

nika term inów literackich, naw et wówczas, gdy wypadnie mu zży­ mać się na pewne luki, niedomówienia czy przeoczenia.

Gdy sam czasu wojny, kiedy o książki nie było łatwo, słownik taki robiłem, długo nieraz poszukiwać musiałem przykładów dla zilustro­ wania rzadkich czy niezwykłych elementów sztuki pisarskiej, czy to osobliwych rymów lub rytmów, czy specjalnych zwrotek, czy takich lub innych obrazów słownych i obrazów poetyckich. Pamiętam , z ja ­ kim zadowoleniem odkryłem, iż wymieniony w Wierszach polskich Jan a Łosia sonet Józefa Jankowskiego, zbudowany z wierszy jedno- zgłoskowych, nie jest unikatem, drugi bowiem okaz, pióra Karola Brzozowskiego, znalazłem w jego listach, wydanych przez A leksan­ dra K raushara. Tuwim zna Jankowskiego, zna Piotra Paliwodę, na którego ja nie trafiłem , ale nie wie o Brzozowskim. Drobiazg to oczywiście, ale dowodzi on, że drogi i dróżki poety-kolekcjonera zbiegają się raz po raz z drogami językoznawcy czy historyka litera­ tury. Drobiazg ten nadto daje się uogólnić w zdanie, iż badacze zja­ wisk z zakresu stylistyki i wersyfikacji, podobnie jak badacze innych zagadnień literackich, wskazanych poprzednio w uwadze o litera­ turze sowizrzalskiej, będą pełnymi garściami czerpali z książki Tu­ wima, tak że będzie ona stale figurowała w odpowiednich wykazach bibliograficznych.

Ale to bynajm niej nie wszystko. Jak już wspomniało się poprzed­ nio, gdy była mowa o przyśpiewach, Pegaz dęba nie tylko gromadzi

curiosa literackie, ale również kom entuje je w sposób nowy, śmiały,

staw iający pewne postulaty naukowe. Przykładem i to świetnym tej właściwości książki mogą być uwagi Tuwima w rozdziale Melanż,

makaron i inne specjały, poświęconym zjawisku tzw. makaronizo-

w^ania. Wyrazem tym oznacza się w naszych podręcznikach manierę polegającą na przeplataniu w zdaniach wyrazów polskich łacińskimi. Tuwim natom iast zupełnie słusznie ustala pojęcie makaronizmu, po­ legającego, zarówno we Włoszech jak w Polsce, na opatryw aniu wyrazów niełacińskich końcówkami łacińskimi, dla mieszanki zaś wyrazów polskich i niepolskich proponuje nazwę m e l a n ż u l ub b i g o s u j ę z y k o w e g o 10, ponadto zaś wprowadza dodatkowo te r ­ m in pedantesca 17, w zastosowaniu do wyrazów obcych zaopatrzonych w końcówki polskie.

Można by się tu spierać, czy pomysły terminologiczne Tuwima są trafne czy nie, wątpliwości natomiast nie ulega, że rozróżnienie

16 Ta m że , s. 134. 17 T a m ż e , s. 138.

(24)

trzech co najm niej odmian makaronizowania jest wyrazem subtelno­ ści i precyzji m yślenia naukowego, którego poecie pozazdrościć mógł­ by teoretyk literatury.

Rok 1950, w którym ukazał się Pegaz dęba, nie stanowi granicy w dziejach kolekcjonerskiej pasji Tuwima na polu spraw literackich i dziwactw literackim pokrewnych. N arastające wciąż nowe m ateriały poeta ogłaszał w serii artykułów pod zabawnym tytułem Cicer cum

caule (tj. groch z kapustą) w warszawskich P r o b l e m a c h , gdzie

ostatnie ogniwa cyklu ukazały się już po śmierci autora.

Równocześnie zaś, zdając sobie sprawę, iż bezplanowe, jak mu się wydawało, zbieractwo osobliwostek do niczego nie prowadzi, Tu­ wim naw iązał do pracy podjętej w Czterech wiekach fraszki polskiej, tj. przystąpił do w ydaw nictw antologicznych, których „przydatność“ społeczna nie ulegała i nie ulega wątpliwości.

Odkładając więc na koniec szkicu rozważania dotyczące artyzm u pracy dotąd omawianej oraz jej stosunku do całego dorobku pisar­ skiego Ju lian a Tuwima, przede wszystkim do jego twórczości poetyc­ kiej, należy z kolei przyjrzeć się jego pomysłom edytorskim i ich praktycznej realizacji.

6

Równocześnie z pracą nad przygotowaniem do druku „panopticum poetyckiego“ Tuwim zbierał m ateriały inne, by wydać je nieco wcze­ śniej jako dwa tom y pt. Polska nowela fantastyczna. Zbiór ten objął 23 nowele 19 pisarzy od końca w. XVIII do la t międzywojennych. Na liście ich — rozpoczętej Józefem M aksymilianem Ossolińskim, zakończonej zaś Stefanem G rabińskim — w ystępują nazwiska: Jana Barszczewskiego, Józefa Bohdana Dziekońskiego, Józefa Dzierzkow- skiego, Stefana Grabińskiego, A leksandra Grozy, Józefa Korzeniow­ skiego, Antoniego Langego, K arola Libelta, W ładysława Łozińskiego, Ludwika Niemojowskiego, Jan a Potockiego, Bolesława Prusa, Hen­ ryka Rzewuskiego, Lucjana Siemieńskiego, Ludw ika Sztyrm era, Teo­ dora Tripplina, Sygurda Wiśniowskiego i Włodzimierza Zagórskiego. Co skłoniło Tuwim a do zajęcia się now elistyką fantastyczną, od­ powiedzieć nie trudno, gdy pam ięta się jego Czary i czarty polskie oraz szkice o Czarnej m szy i Tajemnicach am uletów oraz zna jego stosunek do Gogola. Pozostał on tu taj w ierny swym zainteresow a­ niom w zakresie dziwności i niesamowitości. Działała tu nadto oko­ liczność inna, ta sama, która przyśw iecała Czterem w iekom fraszki — przeświadczenie, iż cała duża dziedzina naszej prozy powieściowej

(25)

uległa zapomnieniu, z którego zamierzali ją wydobyć inni, jak Wiłam Horzyca, który czasu w ojny gromadził m ateriały do analogicznego zbioru. Nieobojętna była wreszcie sprawa, która równocześnie z po­ w staw aniem Polskiej noweli fantastycznej wywoływała pracę nad

Księgą wierszy, tj. chęć rehabilitowania pisarzy, którzy poszli w nie­

pamięć, a których w arto było ukazać nowemu czytelnikowi.

Przypomnienie zaś i rehabilitacja zarówno ludzi jak utw orów udały się znakomicie, antologia bowiem naszej nowelistyki fan ta­ stycznej przyniosła sporo niespodzianek naw et zawodowym znaw ­ com literatury. Któż bo wiedział czy przynajm niej pamiętał, iż Karol Libelt napisał kiedyś doskonałe opowiadanie fantastyczne! Albo ko­ mu znane były nowele Ludwika Niemojowskiego czy Sygurda Wiśniowskiego, i to niekiedy tak zaskakujące jak Niewidzialny, osnu­ ty na tym samym w ątku co znacznie późniejsza, głośna powieść Wellsa.

Uznając wielką zasługę Tuwima, spierać by się z nim można o te czy inne pozycje jego wyboru. Dlaczego np. z bogatego dorobku Sztyrm era, a więc pisarza, który pretendował do roli „polskiego H offm ana“, dostajemy ak urat Paliwodę, a więc rzecz, jak czytamy w komentarzu, dla Sztyrm era mało charakterystyczną, albo dlaczego do w yboru nie weszły nowele fantastyczne Kraszewskiego, Mirandoli czy Micińskiego, dlaczego wreszcie pisarz tak wrażliwy na groteskę, wyeliminował z Polskiej noweli fantastycznej groteski oświetlające fantastykę komizmem.

Jeśli wysuwam tu taj zastrzeżenia, a nie robiłem tego w rozważa­ niach dotychczasowych, nie jest to rzecz ani przypadku, ani chęć w ytykania braków nieżyjącemu pisarzowi, lecz pewna potrzeba, po­ wiedzmy, historyczna. Na swoim egzemplarzu w ydania drugiego z r. 1950 mam m iłą i cenną dedykację, podpisaną przez „po raz w tóry zawstydzonego brakiem przedmowy E dytora“. Geneza jej taka, że w r. 1949 na prośbę Tuwima napisałem przedmowę, która zagubiła się gdzieś między mieszkaniem chorego pisarza a w ydawnictwem czy drukarnią. Na przedmowie tej Tuwimowi najwidoczniej zależało, mimo że, a może właśnie dlatego, że wysuwałem w niej pewne w ąt­ pliwości, pokrew ne wspomnianym tutaj. Z tym pew nie wiąże się również dopisek na owym egzemplarzu: „Editio nova, aucta sed haud

emendata“.

Gdyby się wiedziało, iż sam poeta sporządził kom entarz podający uwagi o Autorach antologii Polskiej noweli fantastycznej, do nich odnieść by można ów dopisek. Jakkolw iek bowiem uwagi te, zwięzłe

(26)

i poprawne, uderzają trafnością w ustalaniu charakteru pisarzy i ich twórczości, to jednak rażą pew nym ubóstwem wiadomości o ludziach, obok których pisarz typu Tuwim a nie mógłby przejść obojętnie. Chodzi tu o takiego Jan a Potockiego, o którego dziwnych kolejach i śmierci niezwykłej kom entarz nie mówi ani słowa. Chodzi dalej o Sztyrm era, o którym czytamy: „Absolwent akademii wojskowej w Petersburgu, służył zawodowo w wojsku rosyjskim “ 18, co jest oczywiście zgodne z historią, ale dopiero od r. 1834, gdy pisarz do­ stał się do akademii, choć może daleko ciekawsza byłaby spraw a jego losów przed w ym ienioną datą. Być może zresztą, że Tuwim nie był zadowolony z tak podanych inform acji, na zmianę ich zaś wpłynąć nie zdążył i słowami „haud em endata“ na nie wskazywał.

Że zaś wyłuszczone tu wątpliwości nie są bezzasadne, przekonyw a następna praca Tuwima, z poprzednią ściśle związana, to jest w yda­ nie Pism w ybranych Sygurda Wiśniowskiego, które „do druku przy­ gotowali, przedm ową i przypisam i opatrzyli Ju lian Tuwim i Bole­ sław Olszewicz“. Wiśniowski, żyjący w latach 1841—1892, a więc niem al rów ieśnik Sienkiewicza, który znał go dobrze i określił tra f­ nie niezbyt salonowym zdaniem („że ten człowiek ma piórko w zadku, to nie ulega najm niejszej kw estii“), był postacią jakiegoś nowocze­ snego Odyseusza, łowcy przygód w krainach egzotycznych, jak A ustralia, Oceania, „Dziki Zachód“ am erykański. Poszukiwacz złota za morzami a nafty w stronach rodzinnych, „pionier“, górnik, m y­ śliwy, alpinista, uczestnik „wojskow o-naukowych“, jak to się na­ zywało, w ypraw am erykańskich do „terytoriów “ zamieszkałych przez Indian, był zarazem Wiśniowski dziennikarzem i powieściopisarzem. Ta jednak strona jego działalności, znana tylko czytelnikom recenzji Sienkiewicza, który o przyjacielu z uznaniem pisał, tak dalece poszła w zapomnienie, iż nazw iska Wiśniowskiego darem nie by szukać w kompendium K orbuta.

Nie twórczość Wiśniowskiego jednak, lecz jego niezwykła biogra­ fia sprawiła, iż odgrzebał go Tuwim i udostępnił w dwu w ydanych dotąd tom ach Pism w ybranych. Ja k to się stało, w yjaśnia przedmowa, ustalająca charakter w spółpracy poety i uczonego geografa, Bolesła­ wa Olszewicza:

W k w ie tn iu r. 1952 u p ły n ę ło la t sz e ść d z ie sią t od zgon u S ygu rd a W i­ śn io w sk ieg o . R oczn ica ta m in ę ła na pozór n iep o strzeżen ie. A le ty lk o na pozór. W rze c z y w isto śc i od d łu ższego czasu tr w a ły p race nad w y d o b y ciem 18 P o ls k a n o w e l a f a n t a s ty c z n a . Z ebrał J u lia n T u w i m . W yd. 3. T. 2. W arszaw a 1953, s. 285.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Onimiczny obraz świata w tłumaczeniu poprzez język trzeci na przykładzie antroponimów 

Wykazać, że w nierówności Schwarza równość zachodzi wtedy i tylko wtedy gdy wektory x, y, które się w niej pojawią są liniowo zależne.. Pokazać, że każdy zbiór

[r]

Czy nie okazało by się wtedy, że zaufanie jest funkcjonalne, gdy, ja k w pragm atycznej teorii praw dy, spraw dza się w działa­.. niu, a dysfukcjonalne, również

Udowodnić, że jeśli nad pierścieniem przemiennym A każdy skończenie generowany A−moduł jest wolny, to A jest

Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, w którym uznano, iż każdy człowiek cieszy się prawem do ochrony moralnych i materialnych ko­.. rzyści wynikających z jego

Jakie jest prawdopodobieństwo, że suma dwóch na chybił trafił wybranych liczb dodatnich, z których każda jest nie większa od jedności, jest nie większa od jedności, a ich

Pokaż, jak używając raz tej maszynerii Oskar może jednak odszyfrować c podając do odszyfrowania losowy