• Nie Znaleziono Wyników

GŁODZENIE JAKO CZYNNIK BIOLOGICZNY.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "GŁODZENIE JAKO CZYNNIK BIOLOGICZNY."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jste. 27 (1517). Warszawa, dnia 2 Iipca 1911 r. Tom X X X ,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie : ro czn ie rb. 8 , kwartalnie rb. 2.

Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PR EN UM ER O W A Ć M O ŻN A :

W Redakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szech św iata'4 p rzyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R ed a k cy i: W S P Ó L N A JVł>. 37. T elefon u 83-14.

G Ł O D Z E N IE JAKO C ZY N N IK BIO LO G ICZN Y .

Na pierwszy rzu t oka wydaje się pa- radoksalnem twierdzenie, że głodzenie stanowić może niekiedy czynnik dodatni w życiu ustroju, zwłaszcza zaś ustroju wzrastającego, rozwijającego się, a więc wymagającego, zdawałoby się, obfitego pożywienia. A jed n ak przypadki takie za­

chodzą w przyrodzie, a mianowicie wów­

czas, gdy w organizmie w ystępują pro­

cesy inwolucyi czyli zaniku łub uwstecz- nienia obok procesów rozwoju, ja k to n a ­ potykamy w różnych przypadkach prze­

obrażania się zwierząt. Widzimy to np.

podczas metamorfozy kijanki w żabę, kiedy ta pierwsza traci ogon, zamiast bardzo długiego, otrzymuje stosunkowo krótki przewód pokarmowy, traci skrze- la, które służyły do oddychania w ży­

wiole wodnym, jednem słowem, kiedy liczne części ciała i narządy podlegają w u stroju przeobrażającego się zwierzę­

cia stopniowej redukcyi i resorpcyi, W u stro ju pewna ilość m ateryi organicz­

nej musi uledz przeróbce, gdy więc nie

wprowadzamy doń pokarmu, w yn ag ra­

dzającego straty, przez ową przemianę materyi ponoszone, wówczas ustrój zu­

żywa sam siebie, przyczem zużywa sto­

pniowo naprzód tkanki zapasowe, n a j ­ mniej do życia potrzebne, a więc tłuszcz, poczem z kolei coraz to inne, a gdy rozpa­

dowi ulegać zaczynają tkanki najważniej­

sze, do podtrzymania życia niezbędne np. nerwowa, ustrój ginie t. zw. śm ier­

cią głodową. Jasnem j e s t przeto, że sko­

ro rozwijający się organizm posiada p e ­ wne narządy lub tkanki, które uledz muszą zanikowi, inwolucyi, wówczas gło­

dzenie się przyspiesza ów proces inwo­

lucyjny, ustrój zużywa bowiem w tedy szybciej i energiczniej owe zaniknąć m a ­ jące tk an ki i narządy, a tem samem szybciej podąża w kierunku osiągnięcia stanu dorosłego. Energiczniejsza inwo- łu cya prowadzi wówczas do szybszej ewolucyi. W tych przypadkach zatem głód działa podczas rozwoju zwierzęcia jak o czynnik dodatni.

D. Barfurth *) dowiódł tego doświad­

czalnie, wykazawszy, że jeżeli w później­

i) I). B arfurth. Y ersu ch e iiber d ie V erw au d -

lu n g der F ro sch la rv en . A rch. f. mikr. A n atom ie,

(2)

418 WSZECHSWIAT JMó 27

szych okresach przeobrażania się kijanek żabich będziemy te ostatnie głodzili, wów­

czas nastąpi przyspieszenie całego o k re­

su przeobrażenia. J a k ju ż powiedzieli­

śmy, w tych późniejszych okresach pro­

cesu przeobrażania się kijanek żabich muszą uledz resorpcyi skrzela, ponieważ wykształcające się coraz bardziej płuca biorą na siebie wyłącznie sprawę oddecho­

wą, długi przewód pokarmow y wszystko- żernych kijan ek przechodzi w krótki mięsożernych żab, n ask u tek czego zn a­

czna część elementów tk a n ek przewodu pokarmowego ulega również resorpcyi.

Dalej, skoro k ijan ka opuszcza wodę, ogon (narząd sterowniczy) ulega zaniko­

wi, a mianowicie reso rbu je się za pośred­

nictwem rozpadu tk a n ek w nim zaw ar­

tych, k tórych szczątki zostają pochło­

nięte, zabsorbowane przez komórki wę­

drujące, czyli leukocyty (fagocyty), za­

noszące te produkty rozpadu do przed- ogonowej części ciała, która w te n spo­

sób odżywia się niejako kosztem zanika­

jącego ogona. Zarówno też ta część sk ó ­ ry w okolicy ja m y skrzelowej, k tó ra po­

k ry w a odnóża przednie, ulega częściowej resorpcyi, a w sk u tek tego rozrywa się, odnóża zaś w ydobyw ają się tym sposo­

bem na zewnątrz, umożliwiając żabie wyjście na ląd. Otóż z wyżej w spom nia­

nego prawa fizyologicznego wynika, że wszystkie te resorpcye i procesy inwo­

lucyjne, z którem i najściślej związany je s t proces samego przeobrażenia, muszą się szybciej odbywać, g d y zwierzę się głodzi, aniżeli wówczas, g dy pobiera po­

karm. Albowiem, ja k ju ż powiedzieli­

śmy, w razie długotrwałego głodu we­

dług badań Chossata, Biddera i Schm idta oraz Voita, najm niej potrzebne, a tem- bardziej zbyteczne n arządy nasamprzód zwykle podlegają rozpadowi, a odebrane im substancye służą, ja k o środki p okar­

mowe, dla narządów ważniejszych.

Sama przyroda posługuje się w wielu przypadkach głodem, w celu spowodowa­

nia lub przyspieszenia resorpcyi pew nych

to m 29 (w ty m ż e to m ie (lw ie in n e r o zp ra w y iia r fn r th a p o k rew n ej treści).

organów. Pani Marya v. Chauyin, znana z interesującej pracy nad przeobraże­

niem wodnego plaża meksykańskiego aksolotla w formę lądową t. zw. ambli- stomę, wykazała, że wogóle plaży ogo­

niaste poszczą normalnie podczas prze­

obrażania się; ten głód n atu raln y przy­

spiesza zanik pewnych narządów larwo- wych (np. skrzeli), co prowadzi do szyb­

szego przeobrażenia. Zarówno też k ijan ­ ki żaby płowej, w edług spostrzeżeń Bar- furtha, w ostatnich stadyach swojej m e ­ tamorfozy pobierają mniej pokarmu, niż przedtem.

Zasada głodzenia się, jako bodźca dla procesów d estrukcyjnych w organizmie, na większą jeszcze skalę w ystępuje pod­

czas metamorfozy owadów niż w p rze­

obrażeniach płazów. Wiadomo bowiem, że gąsienica spożywa wiele pokarmu i szybko rośnie, nie podlegając jeszcze przeobrażeniu. Lecz na pewien czas przed przepoczwarzeniem w strzym uje się już od pobierania pokarmu, pości jak b y do­

browolnie, a gdy się w poczwarkę za ­ mienia, wówczas przez długi stosunkowo okres czasu nie odżywia się zupełnie;

podczas zaś tego peryodu głodzenia się zachodzą wr niej bardzo liczne i doniosłe procesy inwolucyi, rozpadu, zaniku wielu ważnych organów, co stanowi t. zw. hi- stolizę (rozpuszczanie się tkanek). Ciało tłuszczowe, cała niemal m usku latu ra g ą ­ sienicy, liczne tchawki (tracheae), znacz­

n a część nabłonka skóry, t. zw. hypo- dermy, wreszcie znaczne części przewo­

du pokarmowego ulegają wówczas roz­

padowi i zanikowi, przyczem komórki wędrujące, fagocyty, mają doniosły udział w tym procesie inwolucyi, pochłaniając do plazmy swej szczątki rozpadających się tkanek. W miarę, ja k te różne n a ­ rządy ulegają procesowi inwolucyi, w y ­ tw arzają się też w poczwarce nowe czę­

ści ciała i narządy przyszłego owada do­

rosłego, w znacznej części z t. zw. t a r ­ czek owadzich: nowe pokrycie ciała, od­

nóża, rożki, skrzydła i t. d.

Dalszy przykład dodatniego i k o rz y s t­

nego dla ustroju działania głodu znajd u ­ je m y u ryb łososiowatych. A mianowi­

cie ry b y łososiowate n a krótki czas przed

(3)

M 27 WSZECHSWIAT 419

tarłem oraz podczas okresu tarcia się nie pobierają w ciągu kilk u tygodni pokar­

mu. Otóż znaczenie fizyologiczne tego faktu staje się zupełnie zrozumiałem wo­

bec tego, że i tutaj muszą nastąpić p e ­ wne procesy inwolucyjne, ma zaniknąć ja k aś tkanka. Okazuje się mianowicie', że u ryb łososiowatych, ja k i u niektó­

rych innych nielicznych stosunkowo ro­

dzin ryb kostnoszkieletowych, jajn ik i nie m ają przewodów płciowych, lecz dojrzałe ja ja wpadają z jajników wprost do jam y ciała, skąd za pośrednictwem t. zw.

otworków brzusznych (pori abdominales) w ydostają się nazewnątrz. Otóż w tym celu dosyć grube stosunkowo błony łą- cznotkankowe, odgraniczające od siebie grupy jaj oraz otaczające cały ja jn ik zze- wnątrz, muszą uledz w ja jn ik u resorpcyi;

dopiero po resorpcyi ty ch błon ja ja się uwalniają. Ta zaś resorpcya tkanek od­

bywa się tem snadniej i tem energicz­

niej, że ry ba wstrzym uje się od pobiera­

nia pokarmu. I tu zatem głód działa ko­

rzystnie na przebieg pewnych ważnych czynności biologicznych.

Ta sama wreszcie zasada daje się za­

stosować do łososia z rzeki Renu, zwa­

nego „W in tersalm 11, u którego według badań Mieschera narządy płciowe rozwi­

ja ją się kosztem tłuszczu i białka, n ag ro ­ madzonych w ciele ryby podczas okresu tuczenia się na morzu. J a ja tego łoso­

sia, będące późną jesienią wielkości ziarn maku, powiększają się w następstwie tak dalece, że osiągają rozmiary grochu okrą­

głego, przyczem jednocześnie zanika tłuszcz oraz gwałtownie zmniejszają się mięśnie tułowia, a przez cały ten czas, W ciągu 6 do 9 n aw et miesięcy, kiedy łosoś przebyw a w Renie nie pobiera ża­

dnego pokarmu. To samo dotyczę sam ­ ca, U którego ją d ra (testes) olbrzymio się ro zrastają kosztem zanikających mię­

śni. Tu więc podczas długotrwałego gło­

du zachodzą gw ałtow ne resorpcye w or­

ganizmie ry b y i odbywa się rozrost ele­

mentów płciowych kosztem innych tk a ­ n ek ciała, głównie tłuszczu i mięśni.

Widzimy zatem, że głód działa jako czynnik, pobudzający pewne zbyteczne lub mniej potrzebne narządy albo tk a n ­

ki do inwolucyi czyli zaniku, niezbędne­

go dla procesu rozwojowego. Ale w y­

wiera on także innego rodzaju działanie na ustrój żyjący, powodując rozmaite re- akcye swoiste. Te ostatnie mogą być zbadane tylko na drodze eksperym ental­

nej, a że m ają wielkie znaczenie teore­

tyczne, wiele też poświęcono im uwagi w latach ostatnich.

Jak długo wogóle organizm wytrzy*

mać może bez pokarmu? Zależy to prze- dewszystkiem od gatunku. Są bowiem ustroje, które w skutek swoistych w aru n ­ ków życia przystosowały się do pory głodowej, t. j. takiej, podczas której brak im pożywienia i znoszą j ą bezkar­

nie przez czas dosyć długi, zapadając np. w sen zimowy lub letni (podczas po­

ry deszczowej w krajach podzwrotniko­

wych). Żaby, traszki lub inne płazy albo gady naszego klimatu, nie znajdując w zimie pożywienia, składającego się, ja k wiadomo, z owadów, wijów i innych zwierząt drobnych, zapadają w sen kil- komiesięczny, który doskonale znoszą, nie pobierając wcale pokarmu. Ze zwie­

rząt ssących, zapadają np. w taki sen długotrwały świstak, jeż, nietoperze;

Zwierzęta te żyją wówczas kosztem tłu ­ szczu własnego ęiała, a że oddychają w tedy wolno, serce ich działa słabiej niż w czasie czuwania, i cała przemiana m a ­ teryi odbywa się mniej energicznie — snadnie przeto przetrzymać mogą ten okres głodu, do którego, ja k widzimy, ustrój ich przystosował się w szczegól­

ny sposób.

Zwierzęta, nie zapadające w sen, nie mogą, rzecz prosta, naogół znosić tak normalnie głodu, albowiem ustrój ich nie je s t do tego przystosowany; s tra ty po­

noszone przezeń są tak wielkie, że czę­

stokroć po krótszym lub dłuższym cza­

sie następuje śmierć głodowa. Z ludzi głodomorów, słynny Succi, głodził się przez dni 30, a Merlatti miał podobno wytrzymać głód 50-dniowy, co jednak nie je s t absolutnie pewne. Silne, do­

brze odżywione psy znoszą zwykle głód

czterotygodniowy, pies jed n ak Falcksa

zginął po dniach aż 60/ pies zaś Kuma-

gavasa dopiero po 98 dniach, przyczem

(4)

420 WSZECHSWIAT .Na 2?

waga ich ciała spadła niemal do 50°/0 lub jeszcze więcej (Landoiś, Physiol. d.

Menschen, 1909).

Drobne zwierzęta ssące i ptaki giną już często po kilku dniach, zwykle po 5 do 9, a żaby po dziewięciu miesiącach.

Co do zwierząt bezkręgowych, to te zazwyczaj niezbyt długo w y trzy m u ją głód zupełny, niektóre jednak, np. rodzaj wstężnic Lineus, w edług nieogłoszonych jeszcze dotąd badań moich i p. Oxnera, żyły przeszło trzynaście miesięcy, a j a k ­ kolwiek zmniejszyły się w rozmiarach, zwęziły się i skróciły, okazywały pełną energię życiową po ta k długim okresie zupełnego głodu. Podczas głodzenia się zwierzęcia zachodzi rozpad tłuszczów, węglowodanów oraz ciat azot zaw ierają­

cych, proteinowych. Tłuszcz j e s t tą za­

pasową substancyą, k tó ra przedewszyst- kiem i w ilości największej podlega ro z­

padowi i zużyciu, zwierzę więc głodzo­

ne traci najwięcej tłuszczu, ale je d n o ­ cześnie z nim ulegają też rozpadowi cia­

ła azotowe, w sk u tek czego różne tk an k i i narządy ciała doznają mniejszego lub większego ubytku. Że zaś, podobnie ja k w stanie normalnym, tak i w czasie gło­

dzenia ustrój reaguje w sposób celowy na w arunki, bo celowa reak cya organi­

zmu to jeden z najważniejszych wogółe atry b u tó w życia, te zatem narządy i tk a n ­ ki, które najbardziej są niezbędne do podtrzym ania procesu życiowego, n ajd łu ­ żej i najsilniej opierają się rozpadowi, a ustrój, że ta k powiem obrazowo, po­

święca dla u trzy m an ia przy życiu cało­

ści swojej te części, bez k tó ry ch ja k n aj- dlużej jeszcze może zachować życie. Ma­

my tu jeden z wielu pięknych przykła­

dów owej celowej reakcyi ustroju żywe­

go na warunki, śród k tó ry ch się on zn aj­

duje. Stwierdzają to badania Chossata, Voita ‘) i innych nad u b y tk iem wago- wym różnych poszczególnych narządów ciała u zwierząt zm arłych śmiercią gło­

dową; w y starczy wspomnieć, że np. u ko­

ta (Yoit) ubyło 97°/0 tłuszczu, 54°/0 wą-

!) P r z y t, w e d łu g H erm an n a, H anclbucli d. P liy - ‘ sio). 6, cz. 1, Str. 96, 97.

troby, 31°/0 mięśni, 40% substancyi j ą ­ der, 18% istoty płuc, a układu nerw o­

wego tylko 3%; ubytek kości był ró ­ wnież stosunkowo nieznaczny (l4°/0), ale to niewątpliwie nie w skutek fizyologicz- nej ważności tkanki kostnej, lecz wiel-

•kiej jej stosunkowo oporności w proce­

sach inwolucyjnych, uwarunkowanej przez samę stru k tu rę tkanki, obfitość soli mineralnych i mniejszą stosunkowo pla­

styczność.

Niezmiernie zajmujące są badania nad stosunkami morfologicznemi, zachodzące- mi w ustroju głodzonym. W tym kie­

ru n k u ukazało się w ostatnich latach wiele badań eksperymentalnych. O nie­

których musimy tu szerzej nieco pomó­

wić, uzupełniając je naszemi własnemi spostrzeżeniami, dokonanemi wspólnie z p. d rem Oxnerem z Monaco w nieogło- szonej jeszcze dotąd pracy.

Szereg bardzo interesujących i wa­

żnych faktów podaje Eugeniusz Schultz J) z P etersb u rg a w rozprawie o zjawiskach głodzenia się u w ypław ka mlecznego (Planaria lactea). Badacz ten hodował dwadzieścia egzemplarzy tego wypławka w czystej wodzie w akwaryum; po sze­

ściu miesiącach zupełnego głodzenia zwie­

rzęta posiadały tylko * 1,0 pierwotnej wiel­

kości ciała; w siódmym miesiącu zaczęły ginąć, osiągnąwszy, zdaje się, ostateczną granicę głodzenia się; redukcya w roz­

miarach nie była jednakow a u w szyst­

kich osobników. Uśmiercone i utrw alo­

ne osobniki Schultz badał na skraw kach pod mikroskopem, by przekonać się, j a ­ kie nastąpiły zmiany w głodzonych i z re­

dukowanych w swych rozmiarach zwie­

rzętach. Przedewszystkiem zastanowiła go kwestya, czy wobec tego znacznego zmniejszenia się rozmiarów ciała uległy redukcyi same komórki, czy też zacho­

wały one pierw otną wielkość, a zmniej­

szyła się tylko ich liczba? W edług nie­

k tórych badaczów, np. Łukjanowa i jego

E tig . S clm ltz. U eb er R ed u k tio n en . I. TTeber H u n g e r e r s c h e in u n g e n b ei P la n a ria la ctea . A reh iv f. E n tw ic k lu n g s m e e h . d. O rganism en. T om 18.

1904.

(5)

No 27 WSZECHS WIAT 421

uczniów (Łazarewa i Downarówicza), u zwierząt głodzonych zmniejszają się same komórki. Np. komórki trzustki u królika głodzonego, który utracił 35,3%

wagi swego ciała, zmniejszyły się na dłu­

gość o 10,l l ° / 0, na szerokość 13,25°/0, gdy tymczasem odpowiednie średnice ją d er zmalały o 3,09% i 6,9%. Podobne spo­

strzeżenia poczynili i niektórzy inni ba­

dacze w innych także przypadkach, przyj­

mując je d n a k proporcyonalne zmniejsza­

nie się rozmiarów komórek i ich jąder, tak, że stosunek ją d e r do plazmy, w myśl zasady Ii. Hertwiga zwanej „Kernplas- m arelation££, zachowywał się przytem bez zmiany. Schultz atoli doszedł do in­

nego wyniku; w jego doświadczeniach rozmiary komórek i ją d e r nie uległy zmianie, a zmniejszyła się tylko ich licz­

ba. Te wyniki spostrzeżeń Schultza zgo­

dne są z obserwacyami wielu innych uczonych, np. Driescha (1901), Conklina, Lilliea nad innemi organizmami.

Inna k w esty a dotyczyła porządku, w jakim w doświadczeniach Schultza rozpadowi ulegały części ciała wypławka.

Otóż pierwsze sprawy degeneracyjne w ystąpiły tu i owdzie w komórkach prze­

wodu pokarmowego. W 4 — 5 miesiącu głodu oczy zaczynają zanikać, tracąc barw nik, którego ziarnka układają się wolno między komórkami. Wcześnie za­

czynają też zanikać narządy kopulacyj­

ne, miąższ ciała ulega redukcyi na wiel­

k ą skalę, tak, że w 6-ym miesiącu gło­

dzenia się zwierzęta są już bardzo ubo­

gie w miąższ, nato m iast mięśnie zani­

k ają tylko w małym stopniu, przyczem zachowują się wszystkie grupy mięśni, n aw et w ostatnich dniach głodzenia się, a tylko miąższość ich staje się nieco mniejszą. Najoporniej i najdłużej zacho­

wuje się bez zmiany układ nerwowy, j a ­ ko je d n a z najważniejszych tk a n ek ustro­

ju. Ciekawy je s t też fakt, że do najod­

porniejszych komórek należą plemniki czyli męskie komórki rozrodcze.

O ile na pogląd Schultza, że najbar­

dziej dla życia nieodzowne komórki i tk a n k i (dla życia osobnika lub g atu n ­ ku) najdłużej zachowują się podczas gło­

dzenia, a mniej na razie potrzebne wcze­

śniej giną, godzę się w zupełności, zwła­

szcza, że za tem przemawiają i nasze własne (t. j. moje i p. d ra Oxnera) spo­

s trzeż en ia— o tyle nie mogę przyjąć za­

patryw ania Schultza, że w walce o byt pomiędzy częściami organizmu, wywoła­

nej przez głód, najbardziej zróżnicowane, czyli najwyżej rozwinięte i najbardziej przystosowane komórki ulegają zniszcze­

niu, że zatem „walka o byt w ustroju zwierząt głodzonych je st czemś realnem, ale nie prowadzi do przeżycia najb ar­

dziej przystosow anych elementów, lecz do przeżycia najmłodszych, najbardziej em bryonalnych“. Przeczą tem u dwa n a­

stępujące chociażby takty; tk a n k a ukła­

du nerwowego należy do najbardziej złożonych, zróżnicowanych, a ona to za­

chowuje się przecież najodporniej pod­

czas głodzenia, z drugiej zaś strony tk a n ­ ka parenchymatyczna robaków, budowy mezenchymatycznej, okazuje wiele cech bardzo pierwotnych, embryonalnych, a po­

mimo tego, tak w przypadku, opisanym przez Schultza, ja k i podczas głodzenia się wstężnic (Nemertini) według badań moich i p. Oxnera, na wielką skalę za­

nika i to dosyć wcześnie. Przeciwnie zatem, sądzę, opierając się w tym wzglę­

dzie n a badaniach własnych oraz spo­

strzeżeniach innych badaczów, że podczas okresu głodzenia się zanikają raczej prze­

dewszystkiem tkanki mniej histologicz­

nie zróżnicowane, prostsze, a więc prze­

dewszystkiem m ezenchym atyczne oraz nabłonkowe, te zaś, co mają wysoki sto­

pień dyferencyacyi, budowę skompliko­

waną, np. tk a n k a nerwowa, mięsna, a u kręgowców kostna, dłużej się opierają zanikowi, a to tembardziej, że są one, jako wyspecyalizowane morfologicznie i czynnościowo, bardziej dla zachowania równowagi życiowej niezbędne, aniżeli tkanki o budowie prostszej, bardziej em- bryonalnej, mniej zatem czynnościowo wyspecyalizowane, wyjąw szy chyba ty l­

ko elementy płciowe, one bowiem mają za zadanie podtrzymanie życia g atu n k o ­ wego, są więc z innego całkiem wzglę­

du niezmiernie ważne biologicznie.

Z drugiej atoli strony godzę się z

Schultzem na to, że podczas głodzenia

(6)

422 WSZECHSWIAT JSfó 27

zachowuje się w u stro ju wiele elem en ­ tów młodych, o charak terze embryonal- nym, że w skutek tego ustrój głodzony zostaje do pewnego stopnia przez to gło­

dzenie odmłodzony. Dzieje się to w szak­

że dlatego, że elem enty same przez się o bardziej ju ż em bryonalnym c h a ra k te ­ rze, np. nabłonkowe lub parenchyma- tyczne, a w wielu razach w ędrujące ko­

mórki m ezenchym atyczne (leukocyty) roz­

mnażają się podczas głodzenia i w y tw a ­ rzają liczne pokolenia mało zróżnicowa­

nych komórek, które spełniają doniosłą rolę celową w ustroju, zastępując ele­

m enty, które zanikają. O tyle tylko

„głód prowadzi do odmłodzenia o rg an i­

zm u11 (Schultz), lecz nie przez to, że b a r ­ dziej zróżnicowane i złożone elementy u stro ju zanikają lub up raszczają się, ja k to twierdził Schultz. J ed n em słowem, w u stro ju głodzonym, o ile to p rzy n aj­

mniej wiemy na podstaw ie badań nad organizmami niższemi, pozostaje wiele komórek o charakterze embryonalnym, ale są one w edług mego zapatryw ania produktem tk a n ek z n a tu ry swej p ro st­

szych, mniej zróżnicowanych, a nie tych, co osiągnęły najwyższy stopień dyferen- cyacyi histologicznej; te młode komórki zastępują przedew szystkiem ginące s t a r ­ sze elementy tychże tkanek, prostszych, a tylko w części i to już w bardzo da­

leko posuniętych stadyach głodzenia za­

stępują też elementy bardziej zróżnico­

w anych tkanek, ulegających d e s tru k c y i daleko później.

P r o f. d r. J ó z e f N usbaum . (D ok . nasfc.).

A Z O T C Z Y N N Y .

Przez czas bardzo długi, j a k wiadomo, azot uchodził za pierw iastek bardzo mało uzdolniony do wchodzenia bezpośrednie­

go w związki chemiczne. Niezbyt dawno dopiero spostrzeżono jego zdolność do łączenia się w p ro st z pewnemi m etalam i w wysokiej te m p eratu rze i w y tw arzan ia w ten sposób azotków, oraz z węglikiem

wapnia, przyczem powstaje cyanamid wapniowy. Z drugiej strony dawniej jeszcze poznano, że pod wpływem w yła­

dowań elektrycznych następuje łączenie się azotu z tlenem, a to postrzeżenie stało się w nowszych czasach punktem wyjścia dla metody przemysłowej o trzy­

mywania kw asu azotowego i azotanów, metody, rozwijającej się coraz bardziej.

Ale olbrzymia ilość energii niezbędnej do tego celu i słaba wydajność powyż­

szej metody dowodzą wyraźnie, że d ą­

żność azotu w jego zwykłej postaci do łączenia się j e s t bardzo nieznaczna.

Świat naukow y tedy z wielkim bez- wątpienia zajęciem przyjmie wiadomość o nowych w ty m kieru n k u zdobyczach.

Oto p. R. J. S tru tt, profesor fizyki w Ko­

legium cesarskiem w South Kensington, zawiadomił niedawno Towarzystwo Kró­

lewskie w Londynie, że w szeregu do­

świadczeń swoich otrzymał azot w p o ­ staci, obdarzonej znacznem powinowac­

tw em chemicznem, pozwalającem mu łą­

czyć się bezpośrednio z wieloma ciałami.

Już z dziesięć lat tem u p. Percival Le­

wis zauważył, że podczas przeskakiwania w yładowań butelki lejdejskiej przez azot, znajdujący się w rurce pod niskiem ci­

śnieniem, powstaje luminescencya pozo­

stająca, która odznacza się barw ą pięknie żółtą. S tru tt powtórzył to doświadcze­

nie, a posługując się urządzeniem, obmy- ślonem przez sir Jakóba Dewara, prze­

prowadził gaz luminizujący do innego zbiornika, w k tórym można było badać go dogodniej.

Luminescencya, o której mówimy, od­

znacza się widmem prążkowem, złożonem z prążka żółtego, bardzo świetnego, z prąż­

ka zielonego i prążka czerwonego. Ró­

żni się ono całkowicie od widma ciągłe­

go, które daje luminescencya pozostająca powietrza, widma zależnego od tlenków azotu i od ozonu. Nowo obserwowane wi­

dmo prążkowe zależy od azotu i to od azo­

tu samego, ponieważ natężenie najwyższe osiąga w razie zupełnego uwolnienia azo­

tu od wszelkich śladów tlenu zapomocą

przeprow adzania gazu ponad ogrzaną do

czerwoności miedzią metaliczną.

(7)

J\2 27 WSZECHSWIAT 428

Tem peratura wywiera wpływ bardzo znaczny na łuminescencyę pozostającą azotu: znika ona za ogrzaniem rurki, po­

wraca za ochłodzeniem i przyjmuje b a r­

dzo silne natężenie po odpowiedniem oziębieniu. Ta okoliczność nasuwa do­

mysł, że mamy tu do czynienia z ato­

mami azotu zdysocyowanemi, których powrotne łączenie się zostaje przyspie­

szone przez ochłodzenie a zwolnione przez ogrzewanie. Utworzone skutkiem wyła­

dowań jo n y gazowe, które bezwątpienia są obecne w azocie luminizującym, nie w yw ierają żadnego wpływu na zjawisko, ponieważ ono nie ulega zmianie, gdy j o ­ n y zostaną usunięte zapomocą pola elek­

tryczne go.

Azot luminizujący ma godne uwagi własności chemiczne. Gdy strum ień jego zostanie skierowany na kaw ałek fosforu białego, wszczyna się zjawisko gwałto­

wne: część gazu zostaje pochłonięta, tw o­

rzy się fosfor czerwony i jednocześnie lum inescencya znika. Wiadomo już od- dawna, że para fosforowa łączy się z azo­

tem w rurce próżnej, w tej jej okolicy, gdzie odbywa się wyładowanie elek try­

czne i pod jego wpływem; korzystają n aw et z tej okoliczności, żeby w lamp­

kach żarowych osięgnąć próżnię. Ale tutaj para fosforowa nie dochodzi wcale do przestrzeni, w której odbywają się wyładowania, a łączenie się zależy od nowej postaci, w jakiej azot znajduje się w rurce. S tr u tt skorzystał z tego zjawis­

ka w celu oznaczenia zawartości odmia­

ny czynnej azotu w masie gazu bezpo­

średnio u ujścia rurki, w której się tw o­

rzy. Znalazł stosunek około V210, co mo­

że być porównywane z procentowością ozonu w tlenie, przechodzącym przez ozonizator.

Nowa odmiana azotu daje początek również ciekawemu zjawisku, gdy jej strum ień zostanie skierowany na kilka blaszek jodu: żółty jej blask zwyczajny zostaje zastąpiony przez wspaniały pło­

mień błękitny w okolicy, gdzie się mie­

sza z p arą jodową. S tr u tt nie zauważył tutaj pochłaniania azotu ani powstawa­

nia jakiegokolwiek związku, być może

jednak, że ten ostatni je s t tylko zam a­

skowany przez nadm iar jodu.

Gdy azot luminizujący prowadzimy nad sodem, ogrzanym cokolwiek ponad punkt topliwości, widmo sodu występuje z wiel- kiem natężeniem. Gdy sod je s t ogrzany do jeszcze wyższej temperatury, np. 250°, zachodzi zjawisko ciekawe: w arstw a pa­

ry najgęstsza, dotykająca powierzchni stopionego metalu, przybiera barwę zie­

loną, widoczną wprost dla oka, a w spek­

troskopie okazuje bardzo silną linię zie­

loną E, gdy tym czasem linia żółta D za­

ledwie że je s t widoczna. Po obu s tro ­ nach okolicy zielonej są przestrzenie oświetlone, tak je d n a k słabo, że linia D w nich je st przedmiotem najjaśniejszym.

W ydaje się rzeczą niewątpliwą, że wi­

dmo sodowe, obserwowane w powyż- szem doświadczeniu, je s t widmem pło­

mienia sodu, palącego się w azocie czyn­

nym z wytworzeniem azotku. Mamy tu nowy sposób w ytwarzania widm meta­

licznych w środowisku, którego tem pe­

ra tu ra średnia je s t stosunkowo bardzo niska i w którem niema wcale pola elek­

trycznego. S tr u tt zapomocą tej metody otrzymał widma prążkowe kilku innych metali: kadmu, magnezu, rtęci, potasu, cynku, ołowiu. Z rtęcią wykazał pochła­

nianie azotu i powstawanie azotku w y­

buchającego Threefalła. J e s t to dowód, że tworzenie się widma je s t bezpośred- niem następstw em łączenia się metali z azotem czynnym.

Równie ciekawym zjawiskom daje po­

czątek działanie azotu czynnego na ciała złożone. Niektóre z nich, naprzykład dwrutlenek węgla, nie ulegając zmianie chemicznej, działają wprost tylko s k u t ­ kiem rozcieńczenia na zmniejszenie się luminescencyi. Inne, j a k dwutlenek m a n ­ ganu i tlenek miedzi, znoszą czynność nowej odmiany azotu ja k g d y b y przez wpływ katalityczny. Inne wreszcie, u la t­

niając się w azocie czynnym, świecą

i w ytw arzają widma złożone z prążków

charakterystycznych. Do tych ostatnich

należą: chlorek cynąwy i cynowy, które

dają bardzo piękne światło błękitne; j o ­

dek rtęciowy, świecący fiołkowo; chlorek

miedziawy, powodujący niebiesko - zielo­

(8)

424 WSZECHŚWIAT JMó 27

ne świecenie. P ozyskujem y ty m sposo­

bem nowy środek badania widm znacz­

nej liczby związków, k tó re nie w y trz y ­ mują bez rozkładu już n aw et te m p e ra ­ tu ry płomienia bunsenowskiego. Z d ru ­ giej strony zjawiska powyższe przeczą ustalonemu wyobrażeniu, że tylko jedno ciepło może wywoływać tw orzenie się widm linijnych i prążkowych.

Azot czynny powoduje dalej pewne re- akcye niedające się przewidzieć. W chwili zmieszania go z tlenkiem azotu NO u k a ­ zuje się płomień zielonawy, którego w i­

dmo je st ciągłe, i wydziela się ciepło.

Przez oziębienie p ro d uk tu przem iany do

— 180° otrzymujemy ciało stałe ciemno­

niebieskie, które topnieje na ciecz b a r ­ wy indygowej, w ydzielającą parę poma­

rańczową i stanow iącą d w utlenek azotu, N 0 2. Na zasadzie ostrożnych doświad­

czeń, w k tórych obecność tlenu była w y­

łączona, można sądzić, że zjawisko prze­

biega według równania: 2 NO + N — N 0 2 -j- N2. J e s t rzeczą w prost zdum ie­

wającą, że działanie pomiędzy N a NO może mieć za n astępstw o utworzenie się ciała bogatszego a nie uboższego w tlen od użytego tlenku.

Oprócz tego azot czynny działa n a ace­

tylen i na pochodne chlorowcowe ro d n i­

ków organicznych. W ostatnim z tych przypadków chlorowiec zostaje w yd zie­

lony, azot zaś łączy się zawsze z w ę­

glem i powstaje cyan, sch arak tery zo w a­

n y zarówno przez swoje świetne widmo*;

ja k i przez bezpośrednie reakcye ch e ­ miczne.

Takie to fak ty zostały dotychczas po­

znane przez p. S tru tta . Widzimy, że pozwalają one oczekiwać dalszych w a ­ żnych następstw i że przed badaczami otwiera się nowe pole, które, przew idy­

wać można, będzie urodzajne.

M.

(W e d łu g R e v . g e n . d. Sc.).

Z N O W S Z Y C H BADAŃ NAD B U D O W Ą ZA R O D ZI *).

W zarodzi czyli protoplazmie komórek rozróżniamy, ja k wiadomo dwie części:

J) je d n a część je s t bardziej spoista, stała i występuje w postaci włókienek, n ite ­ czek lub ziarnek, 2) część zaś d ruga b a r­

dziej płynna wypełnia przestrzenie po­

między składnikami stalszemi. Co zaś dotyczę drobniejszej budowy zarodzi, to z licznych, istniejących w ty m względzie teoryj należy nam w krótkości p rzynaj­

mniej uprzytom nić sobie dwie, a miano­

wicie teoryę Flemminga i teoryę Alt- manna. W edług F lem m inga w ciele ko­

mórki mamy układ delikatnych, prze­

platających się niteczek albo włókienek (mitoma albo fila), a między niemi widać jed n o litą płynną masę. A ltm ann p rz y j­

muje natomiast, że zaródź składa się z nadzwyczaj drobnych ziarnek (granu­

la) i z t. zw. istoty międzyziarnistej.

Od czasu ukazania się ty c h teoryj do czasów ostatnich spraw a budowy zarodzi pozostała je d n a k nierozstrzygniętą, a r ó ­ żne próby, podejmowane w tym k ierun ­ ku, nie dały jeszcze ostatecznej odpo­

wiedzi. Od kilku lat spraw ą tą zajął się też Meves. Już w roku 1907 uczony ten stwierdził, że włókna (fila), obserwowa­

ne przez Flem minga w zarodzi żywych komórek, zapomocą pewnej metody mo­

żna uwidocznić na p rep aratach stałych.

Metodę, w ty m celu stosowaną, w y na­

lazł Benda, k tó ry już dawniej w zarodzi różnych komórek zwierząt kręgowych i bezkręgowych opisał drobne, c h a r a k te ­ rystycznie zabarwione, ziarnka, które nazwał „mitochondria". Tą samą meto­

dą dające się uwidocznić utwory, które w y stęp u ją w zarodzi w postaci jednoli­

ty ch niteczek albo pręcików, Meves na­

!) W edług- prac F . M evesa: „D ie chondrio-

k o n te n in ih r e m V e r h a ltn is zur F ila rm a sse

F ie m m in g s “ A n a t. A n z. 31, 1907 i „Zur E in ig u n g

z w is c h e n F a d en — und G ranulalehre d e s P ro to -

plasm a. B e o b a c h tu n g e n an w e is s e n B lu tz e lle n *

A rch. m ikr. A n a t. 79. 1910.

(9)

JMa 27 WSZECHSWIAT 425

zwał „chondriokontami“. W postaci więc tych t. zw. chondriokontów przedstaw ia­

ły się na preparatach włókna Flemmin- ga. Stąd Meves wyciągnął wniosek, że

„fila“ i „chondriokonty“ są utworami identycznemi. W roku znów następnym (1908) badacz ten wypowiedział przypusz­

czenie, że ziarnka (granula) Altmanna odpowiadają zapewne mitochondriom, tj.

tym utworom, które pod tą nazwą, ja k już wiemy, poraź pierwszy opisał Ben- da. W celu więc dokładnego sprawdze­

nia tego przypuszczenia i ostatecznego rozstrzygnięcia kw estyi Meves przedsię­

wziął odpowiednie badania.

Badania te były przeprowadzone na białych ciałkach krw i (limfocytach ja k również różnego rodzaju leukocytach) larw salamandry. Użycie tych komórek szczególnie odpowiadało celowi badacza, gdyż w ich zarodzi były już niejedno­

krotnie opisywane (Flemming, Benda, v. E bner i in.) różne utw ory nitkowate lub ziarnkowate. Żeby zaś otrzymać w y­

niki jaknajpewniejsze, do utrwalania i b a r­

wienia p reparatów stosował cztery różne metody, a przedewszystkiem metodę Bendy i metodę, k tó rą posługiwał się Altmann. Po otrzymaniu preparatów oka­

zało się, że wszystkie metody dały obra­

zy w zasadzie zupełnie jednakowe. W za­

rodzi białych ciałek krwi, traktow anych np. m etodą Bendy, widać nieregularnie rozsiane fioletowe niteczki albo pręciki czyli chondriokonty. Obok chondriokon­

tów znajdują się też w mniejszej lub większej ilości ziarnka fioletowe czyli mitochondria. W niektórych komórkach przeważają pod względem ilości ziarnka, w innych znów niteczki. Te same p rę­

ciki, niteczki i ziarnka w ystępują też po zastosowaniu metody Altmanna i dwu innych metod, a różnice polegają j e d y ­ nie na odmiennem zabarwieniu tych utworów. Ponieważ zaś te same ziarnka ujaw niają się już to jako „m itochondria“

(Bendy), ju ż to jako „granula“ A ltm an ­ na, przeto Meves dochodzi do wniosku, że są to u tw ory zupełnie identyczne. To samo stosuje się, j a k zaznaczono na w stę­

pie, do włókien (fila) Flemminga i „chon­

driokontów". Z drugiej znów strony zda­

niem Mevesa i innych badaczów mito­

chondria i chondriokonty są tą samą substancyą, która występuje tylko w ró­

żnej postaci morfologicznej. Zupełnie na­

turalnie wypływa więc wniosek najogól­

niejszy Mevesa, że „granula'4, „fila£‘, „mi­

tochondria" i „chondriokonty" są jed n ą i tą samą substancyą, która występuje tylko w różnej postaci, zależnie od s ta ­ nu, w ja k im w danej chwili znajduje się komórka. W edług Mevesa zatem, mó­

wić bezwzględnie o ziarnkowatej albo włóknistej budowie zarodzi nie można, gdyż budowa ta, j a k widać z powyższe­

go, je st zmienna.

Podał S tan isław Pow ierza.

E W O L U C Y A Ś W IA T Ó W .

Wielkie um ysły zawsze uderzała w a­

żność kwestyj kosmogonicznych. Za p rz y ­ kładem Herschlów, Laplaceów i tyłu in ­ nych poszedł i Svante Arrhenius. Ostat­

nie jego dzieło, p. t. Ewolucya światów, pełne je st pomysłowych rozważań, które, aczkolwiek tylko hypotetyczne, oparte są na najnowszych w ynikach badań n a­

ukowych.

Na pierwszem miejscu postawić nale­

ży z konieczności kw estyę wewnętrznej budowy Ziemi. Wobec wartości tem p e­

ratu ry i ciśnienia, jakie panować muszą na głębokości 50 lub 60 km, trzeba przy­

puścić, że poza tą odległością znajduje się magma, którą można sobie wyobra­

zić jako ciecz niezmiernie lepką o kon- systencyi, zbliżonej do konsystencyi as­

faltu; taki przynajmniej wniosek pozwa­

lają nam wyciągnąć doświadczenia Daya i Allena nad topieniem się pod silnem ciśnieniem krzemianów, a zwłaszcza fel- spatów.

Z drugiej strony, znane są poglądy Svante A rrheniusa n a przyczyny okre­

sów lodowych. Sąd^i on, że w skutek

małej zawartości bezwodnika węglowego

w atmosferze tem peratura powierzchni

ziemskiej może obniżyć się znacznie.

(10)

426 W S Z E C H S W IA T JMa 27

Otóż, źródłem najobfitszem dw utlenku węgla są wulkany; stąd wynika, że okres lodowy powinien odpowiadać zupełnemu prawie ustaniu czynności wulkanicznej.

Naogół, okresy gorące byłyby takiemi okresami, w których czynność w ulkani­

czna byłaby bardzo żywa, w k tórych więc bezwodnik węglowy byłby w yrzu ­ cany w atmosferę w znacznej ilości. Hy- poteza, zapewne, bardzo ponętna, tru dn o jed n ak powiedzieć, żeby geologowie do­

wiedli jej rzeczywistości.

Przechodząc od Ziemi do Słońca, n a ­ potykamy ciekawe zagadnienie, dotyczą­

ce energii słonecznej. Słońce w ysyła rocznie 3,8 X 1033 kaloryj gramowych, a emisya ta trw a miliony lat; otóż teorye Mayera i Helmholza nie m ogą w y tłu m a­

czyć tego zjawiska w sposób zadowala­

ją cy zwłaszcza wobec dłu go ści okresów geologicznych, S vante Arrhenius m n ie ­ ma, że w środkowych częściach Słońca znajdują się ciała, które, d ostaw szy się na powierzchnię, ulegają rozdwojeniu i rozkładają się, wydzielając wielką ilość ciepła i zwiększając znacznie swą obję­

tość. Ciała te należy uważać za sub- stancye w ybuchowe bardzo potężne, mo­

gące podtrzymać energię Słońca przez lat biliony.

Jakkolw iek olbrzymie są te zapasy energii, kiedyś ulegną one wyczerpaniu i Słońce oziębi się, stanie się kulą stałą, podobną do Ziemi. Na kuli tej p ow staną kolejno: morza wodne, lody, morza cie­

kłego azotu; te m p eratu ra wynosić będzie około 50 łub 60° powyżej zera bezwzględ­

nego, ale w ew nątrz u trzy m a się te m p e­

ra tu ra prawie ta k wysoka, ja k dzisiaj, oraz te same związki niesłychanie w y ­ buchowe. Podobna do olbrzymiego m a­

gazynu dynam itu, kula słoneczna w ęd ro ­ wać będzie w przestrzeni, nie ponosząc przez biliony lat żadnej dostrzegalnej s tra ty n a energii.

Stosunki w zajemne światówr prow adzą do zagadnień jeszcze ważniejszych. Zna­

na je s t wielka zasada term odynam iczna, która orzeka, że ilość energii w szech­

świata je s t stała, entropia zaś jego dąży do maximum; to znaczy, że, wobec prze­

chodzenia ciepła z ciał cieplejszych do

zimniejszych, wcześniej czy później musi nastąpić równowaga, która doprowadzi w końcu do „śmierci cieplnej" całokształ­

tu światów. Podobnież zginąć muszą w nieskończoności i te masy, które słoń­

ca rozsyłają w postaci pyłów na w szyst­

kie strony.

S tąd wynika, że ewolucya światów od*

daw n a powinna być zakończona w dro­

dze pewnego rodzaju zniweczenia m ate­

ryi i energii. A jed n ak światy istnieją, co j e s t dowodem, że zasady, o których wyżej była mowa, nie mogą być stoso­

wane do wszystkich przypadków.

I rzeczywiście, Svante Arrhenius mnie­

ma, że nie mogą one być stosowane do mgławic. W św iatach tego typu mate- ry a musi być w stanie niezmiernego roz- łuźnienia. Tam, gdzie gęstość je s t naj*

większa, nie przenosi ona prawdopodob­

nie jednej bilionowej gęstości powietrza.

T em peratura musi być bardzo niska, tak, że tylko wodór i hel mogą utrzym ać się w stanie gazowym. Otóż te części chło­

dne gazowe rozcieńczone mgławic s ta ­ nowić mogą właśnie czynnik, który ró­

wnoważy rozrzutność, ja k ą słońca u ja­

w n iają w wydatkow aniu m ateryi i siły.

P yły wędrowne mogłyby pochłaniać pro­

mieniowanie słoneczne i oddawać n a s tę ­ pnie swe ciepło napotkanym przez s ie ­ bie odosobnionym cząsteczkom gazo­

wym.

Tym sposobem każdy promień cieplny, pochodzący od jakiegokolwiek słońca, ulega absorpcyi, energia zaś, k tó rą nie­

sie, przechodzi na elementy gazowe mgławicy, będące zarodkami słońc. J e ­ dnocześnie, silne zimno pozwala m ateryi skupiać się na nowo. Mgławice odzyski­

w ałyby więc zapasy m ateryi i energii, roztrwonione przez słońca.

Mgławice te mogłyby powstawać w sku­

te k zderzenia się dwu słońc, które, w ę ­ dru jąc w przestrzeni w ciągu czasu n ie­

skończonego, muszą w końcu spotkać się ze sobą.

Prowadzi nas to do pojęcia o prawi- dłowem następstw ie naprzemian pomię­

dzy stanem mgławicy a stanem słońca, Następstwo takie zachodziłoby wedle re­

guły jednostajnej w ciągu okresów cza­

(11)

JMa 27 WSZECHSWIAT 427

su, urągających wszelkiemu rachunkowi.

W sk u tek tego działania kom pensacyjne­

go pomiędzy ciążeniem a promieniowa­

niem oraz w skutek wymiany tem pera­

tu ry i koncentracyi ciepła ewolucya światów przebiegałaby cykl wieczny bez początku i końca.

Dla zaokrąglenia tych poglądów i ce­

lem wytłumaczenia, w jaki sposób z ja ­ wisko życia może również przedłużyć się nieograniczenie, Svante Arrhenius rozwija teoryę „panspermii międzygwiazdowej“.

S. B.

P R Z Y C Z Y N E K D O H I S T O R Y I Z A ­ R A Z Y K A N A D Y J S K I E J ( E L O D E A

C A N A D E N S IS ).

E lodea canadensis R ich. (syn.: Anacharis A lsin astru m Bab., U dora occidentalis K och., U dora canadensis "Nutt., Serpicula occiden- talis P u rsch .) została zaw leczona do E u ro ­ p y w czw artem d ziesięcioleciu u biegłego w iek u z A m eryk i północnej. Chociaż do E u rop y trafiły jed yn ie żeńskie egzem plarze tej rozdzielnopłciow ej rośliny, tak, iż nasion n igd y na naszym lądzie nie wydaje, pom i­

mo to, rozm nażanie się i rozpow szechnianie zarazy drogą w eg eta cy jn ą szło tak szybko, że w krótkim p rzeciągu czasu zanotowano stanow iska E lod ea na olbrzym iej przestrze­

ni, sięgającej od brzegów A n g lii aż poza granice wodozbioru W ołgi. Za głów n ego pośrednika w roznoszeniu zarazy do izolo­

w an ych zw łaszcza basenów w odnych uw a­

żane je st pow szechnie p tastw o wodne, które, przelatując z jed n ego sta w u lub jeziora do drugiego, przenosi oplątane u sw ych nóg p ę ­ d y zarazy, a najm niejsze naw et odłamki ło­

d ygi z łatw ością dają, jak wiadomo, nowe rośliny. B ędąc bardzo pożyteczną dla ryb i zw ierzątek w odnych, bo oczyszcza i w zbo­

gaca wodę w tlen , E lod ea nie je st pożądana dla człow iek a, bo z gąszczów jej sieć nie m oże w y d o sta ć ryby, a w p ły tk ich rzekach i jeziorach niem ożliw ą staje się żeglu ga, g d y ż p ęd y zarazy oplątują wiosła łódek, m iecze żaglów ek, śruby i koła parostatków . K w estya tęp ien ia p rzeto ow ego am erykań­

sk iego przybysza je st w n iek tórych m iej­

scach bardzo aktualna. D o tych czas jednak n ie w ynaleziono jeszcze sk u teczn ego na nią sposobu. W yryw anie nie prowadzi do celu, jak w skazuje przykład m iasta L indau, gdzie zarazę w yryw ano i całem i wagonam i w y w o ­

żono na pola w charakterze nawozu, a j e ­ dnakże w następnym roku E lodea pojawiła się w znaczniejszej jeszcze ilości, aby po kilk u latach w yginąć spontanicznie. Pom i­

mo swej niew ybredności co do w ody, nie wszędzie widać m oże się ona rozsiedlać.

M ianowicie w IG num erze z r. b. D eu tsch e Gartner-Zeit. p. W. K irsten, ogrodnik m iej­

ski m. N orym bergi pisze, że jeden z olbrzy­

mich tam tejszych staw ów podm iejskich (ma­

jący 35 hektarów powierzchni) do tego sto ­ pnia zarosła zaraza kanadyjska, iż poczęto się zastanaw iać poważnie nad obm yśleniem sposobu w ytęp ien ia tej rośliny, tym czasem sześć sąsiednich staw ów , których zarażenie za pośrednictw em zlatujących się tu obficie tłzikich k aczek w ydaje się niezm iernie u ła t- w ionem , nie posiada ani jed n ego osobnika tej rośliny. W idoczną jest przeto rzeczą, że w ow ych zbiornikach w arunki dla E lo- dei są nieodpow iednie, a przykład Lindau dowodzi, że, rosnąc długo na jednem m iej­

scu, roślina ta w yczerpuje podłoże, na któ- rern rośnie, lub też nasyca go sw em i w y ­ dzielinam i do tego stopnia, iż dłużej na niem istn ieć nie może i znika. Interesujący w ielce jest projekt tępienia E lod ei, podany norym berczykom przez p. Kolba. W iadomo, że E lodea lubi wodę, obfitującą w wapń i gin ie w wodzie pozbawionej t e g o - pier­

w iastku, lecz tem uż losowi ulega i w obec nadmiaru wapnia w środow isku. Pan Kolb przeto radził użyźniać mocno wapniem dno zbiorników zarażonych. Stosow ać można zm ielone w apniaki n aturalne' syp iąc na po­

w ierzchnię jednego hektara około 18 p u ­ dów. N orym berczycy jednak nie skorzy­

stali z tej rady, bo koszt tego przedsięw zię­

cia wobec sporej pow ierzchni staw u byłby zb y t zn aczn y, rezultat zaś je st cokolw iek w ątp liw y, jak podobno dow iodły już próby, przeprowadzone na m niejszą skalę. B yłoby bardzo pożądane spraw dzenie teg o sp oso­

bu i dokładniejsze skonstatow anie w p ływ u przew apuionego środowiska na zarazę kana­

dyjską u nas, gdzie obfitość tej rośliny je st bardzo znaczna, a w apniaków w w ielu m iej­

scach K rólestw a jest też aż zadużo. Tam gdzie wodę można dowolnie sp u ścić, istnieje ła tw y sposób w yniszczenia zarazy kanadyj­

skiej, osuszając zbiornik na ciąg lata lub zim y.

Jan M uszyński.

(12)

428 WSZECHSWIAT JMs 27

Korespondencya Wszechświata.

Zjazd W ielkanocny Francuskiego T o w a­

rz y s tw a Fizycznego.

II.

S tacya radyotelegrajiczna m inisteryum w ojny p r z y icie&y E iffla.

O dczyt kom endanta F erriego, o którym wspom niałem w korespondencyi poprzedniej, b ył ty lk o w stęp em do objaśnień, u d ziela­

n y ch gościom przez kierow nika sta c y i ra ­ d io tele g ra ficzn ej. P r zy stęp u ję w ięc odrazu do opisu sta c y i, um ieszczonej pod ziem ią u podnóża piram idy żelaznej, ty le razy już skazyw anej na zagładę ze w zględ ów e s te ty ­ czn ych i b ezp ieczeń stw a budynk ów sąsied ­ nich. W ieża Eiffla słu ż y za n ajw yższy na ziem i m aszt (pylone), z k tórego zw ieszają się „reje“ (antennes). W ysok ość m asztu i długość rei mają na celu zw ięk szen ie po­

w ierzchni w ysyłanej fali e le k tro m a g n ety cz ­ nej. W zasadzie je st rzeczą obojętną, czy induktory o w yład ow an iu oseylacyjnetn znaj­

dują siig u sz c z y tu m asztu, czy też u jego stóp.

W iększość jednak zw ied zających p rzyp u sz­

czała, że sta cy a radyotelegraficzna znajduje się na szczy cie w ieży obok sta c y i inetere- ologicznej. N a w et paru w y b itn y ch , ale nie- znających się na tech n ice telegrafii bez d ru ­ tu fizyków, rozum ując, że um ieszczen ie apa­

ratów w ysok o nad ziem ią uchroni je od szk od liw ych w p ływ ów w strząśn ień , hałasu, kurzu i t. d., udało się od razu windą na trzecie piętro w ieży, gdzie ich sp o tk a ł za­

wód.

N iedaw no kom endant F errie, z udziałem kapitana B renota, w yk on ał szereg dośw iad ­ czeń nad falami H ertza, w ysyłan em i z po­

kładów balonów stero w y ch i aeroplanów . Reja, składająca się z paru drutów izolow a­

n ych , zw iesza się w ty m przypadku z p o ­ kładu łodzi, w której zo sta ły um ieszczone aparaty, u żyw an e zw y k le na lądzie i m o­

rzu. Dośw iadczenia te b y ły połączone z du- żem n ieb ezp ieczeń stw em , poniew aż oprócz piorunów *) należało się jeszcze w y strzeg a ć isk ry elektrycznej i n aw et cich eg o , n iew i­

docznego w e dnie, w yładow ania z ostrza 2)

3) P or. a r ty k u ł T urpaina w z e s z y c ie „Jour­

nal d e P h y s iq u e “ za maj r. b.

2) N ie zn am w y r a z u p o ls k ie g o o d p o w ia d a ją ­ c e g o fra n cu sk iem u „ a ig r e tte “. N ie m c y tłu m a ­ czą g o przez „ S p itzen en tla d u n g " lu b „B iisch el-

entladuDg“.

(aigrette), od k tórego zajmuje się z ła tw o ­ ścią wodór w zetk n ięciu z tlenem powietrza.

Otóż doświadczenia pp. F erriego i Brenota w yk azały m iędzy innem i, że posterunki na ziem i otrzym yw ały łatw iej fale w ysyłan e przez aeronautów , niż naodwrót. W dru­

gim przypadku okazało się, że fale odbiera­

ne z pow ierzchni ziem i dochodzą tem tru ­ dniej, irn w yżej znajdują się aparaty odbior­

cze lotnika. Znaczną przeszkodą je st też hałas spraw iany przez m otor i drgania po­

kładu, spowodowane szybkim obrotem śr u ­ by. T ym czasem fale, w ysyłan e z dość zna­

czn y ch w ysok ości dochodziły do p osteru n ­ ków na ziem i i m orzu bez żadnych tru­

dności.

Chociaż w ięc um ieszczenie sta cy i m ini­

steryu m w ojny u podnóża w ieży E iffla mia­

ło głów n ie w zględ y praktyczne na widoku:

w iększą przestrzeń rozporządzalną dla u sta ­ wienia aparatów i um ieszczenia obsługi, ła­

tw iejszy dostęp i dowóz rnateryałów, oraz w zględ y hygien iczn e, okazało się ono ró­

w nież celow em ze stanow iska najnow szych zd ob yczy techniki.

U lokow anie bowiem posteru n k u na w ąs­

kiej platform ie trzeciego piętra wieży u ła t­

w iłob y może (zdaje się zresztą, niew iele) w y ­ syłan ie telegram ów , ale u trudniłoby w zn a­

cznym stop n iu ich przyjm ow anie.

Induktory i aparaty, oglądano p r z e z jia s na sta cy i, nie przedstawiają nic speoyalnie ciekaw ego.'''[Inne posterunki, nie rozporzą­

dzające tak w ysokiem i m asztam i (buduje się przew ażnie nad brzegiem morza słupy w y so k o ści 30 —■ 100 m etrów ), zm uszone są p osługiw ać się induktoram i o znacznie w ię­

kszej potędze. Z pom ocą ob ecn ych stosu n - ' kow o słab ych induktorów sta cy a paryska w y sy ła fale, k tóre rozchodzą się w prom ie­

niu 5 000 kilom etrów . A w ciche, pogodne nocy udało się już parę razy skom uniko­

w ać ze stacyam i znajdującem i się w Kana­

dzie w odległości przeszło 6 000 Tem od P a ­ ryża.

N ajw ażniejszem z ostatn ich zastosow ań telegrafii bez drutu je st znaczne ułatw ien ie i udoskonalenie pomiarów astronom icznych.

W iadom o, że dla oznaczenia d łu gości g eo g ra ­ ficznej danego p u n k tu potrzebna je st do­

kładna znajom ość różnicy czasu w danym m om encie pom iędzy ty m punktem , a ja- kiem kolw iek obserw atoryum , w stosu n k u do którego południka czy n io n y je st pomiar.

Otóż stacya w ojskow a paryska zorganizo- i w ała przed paru m iesiącam i kom pletną ob­

słu g ę, która pozwala w szystkim okrętom francuskim , zaopatrzonym w przyrządy o d ­ biorcze, dokony wać pom iarów d łu gości z do­

kładnością rzędu Vioo sek. czasu.

In stalacya jest dość prosta: zegar, znaj­

dujący się w paryskiem obserw atoryum

(13)

M 27 WSZECHSWIAT 429

astronom icznem i regulow any przez perso­

nel tegoż obserw atoryum , połączony jest linią podziem ną ze sfcacyą przy w ieży Eiffla.

O bserw atoryum w y sy ła ze sta cy i radyote- legraficznej krótkie (V5 sek. mniej więcej) sy g n a ły H ertzow skie, które mogą b yć ode­

brane przez jakikolw iek receptor. S y g n a ­ łów takich w ysyła się pięć na dobę o 11-ej, 11 min. 2 i 11 min. 4 rano oraz 12 min. 2 i 12 miń. 4 po północy.

Każdy za odpowiednią opłatą korzystać może z u słu g stacyi radyotelegraficznej. Dla przekonania g o ści płci obojga o różnorodno­

ści u słu g, oddaw anych przez fale H ertza — sp ołeczeń stw u , kom endant F erie, zobow ią­

zaw szy nas do zachow ania tajem nicy zawo­

dowej, od czytał na zakończenie w izy ty sz e ­ reg radyotelegram ów , w ysłan ych lub ode­

branych ostatn io przez sta cy ę. D ow iedzie­

liśm y się w ięc m iędzy innem i, że pew na bo­

gata am erykanka w drodze powrotnej z P a ­ ryża do swej ojczyzny odbierała codzień na parostatku .. ty sią ce pocałunków za pośred­

nictw em fal elek trom agn etyczn ych .

Ten argum ent przekonał naw et zw iedza­

ją ce sta c y ę panie o geniałności um ysłu H ertza, dla którego przedtem okazyw ały w yraźny brak zaufania z pow odu trudnych do zrozum ienia równań, hałasu sprawianego przez in d u k tory, no i... niem ieckiego po­

chodzenia w ynalazku.

D r. M. K.

K alendarzyk astronom iczny na lipiec r. b.

M erkury pozostaje niew idoczny.

W enus — wspaniała gw iazda p rzyśw ieca­

jąca w ieczoram i niew ysoko na zachodzie — 7-go będzie w najw iększem odchyleniu w schodniem od słońca, w ynoszącem 4 5 ,°5;

po tej dacie planeta zacznie się pozornie przybliżać do słońca i, skutkiem jed n oczes­

nego zniżania się na e k lip ty c e , czas jej w i­

dzialności w ieczorow ej szybko się skraca.

N a początk u m iesiąca W enus zachodzi o 1 0 j w iecz., w k ońcu zaś już o godz. 9-ej w iecz. Średnica tarczy obejmuje 22"— 33^, przez lu n e ty w idoczny je st w yraźnie sierp.

Mars zachodzi 1-go o godz. 12 m. 10 po półn., 31-g o zaś o 11 m. 10 w iecz. Jasna, czerw onaw a ta planeta szybko porusza się na wschód poprzez gw iazdozbiory R yb i B a­

rana. W k oń cu m iesiąca je st od nas na od­

ległości Ziemi od słońca.

Jowisz znajduje się na granicy gw iazdo­

zbiorów P an n y i W agi, i m oże b yć jeszcze d ostrzegany w ieczoram i nisko na połudn.-

zachodzie, jako św ietna biała gw iazda, zna­

cznie jednak bledsza, niż W enus. W arunki obserwacyj pogarszają się stopniow o.

Saturn wschodzi na początku m iesiąca o godz. 1 po półn., w końcu o l l 1^ wiecz.

Św ieci n iezb yt daleko (na wschód) od zbli­

żającego się w ciąż doń Marsa.

W łipcu wzm aga się znacznie ilość gwiazd spadających.

Pełnia 11-go o 2-ej po poi.

T. B.

KRONIKA NAUKOWA.

Z fizyologii odżywiania się porostów . Utrzymujemy" zazw yczaj, że w odorosty w po­

rostach (t. zw. gonidia) odżywiają się podo­

bnie, jak rośliny zielone, sam odzielnie, to znaczy, że otrzym ują niezbędny dw utlenek węgla drogą fotosyn tezy. Tobler zaznacza, że gonidia leżące w g łęb szy ch w arstw ach porostów częstokroć odczuw ają brak dosta­

tecznej ilości św łatła i pow ietrza, a w ięc nie mogą w zupełności rozwinąć swej czynności asym ilacyjnej. N ow sze badania nad odży­

wianiem się w odorostów zielonych w ykaza­

ły , że znaczna ilość ich może otrzym yw ać dw u tlen ek w ęgla pom im o braku św iatła ze zw iązków organicznych. W w ielu porostach podczas przem iany m ateryi w grzybach, w sp ółżyjących z wodorostam i, pow staje kwas szczaw iow y. Tobler zauw ażył również tw o­

rzenie się szczaw ianu w apniow ego w izolo­

w anych hodowlach grzybów porostow ych.

N a podstaw ie sw ych spostrzeżeń badacz ten wyprowadza w niosek, że kw as w ytw arzany przez grzyb, służy dla w odorostu, jako źró­

dło wTęgla. Hodował on grzyb y porostow e w cieczach odżyw czych , w k tórych dla w o ­ dorostów oprócz pow ietrza nie było innego źródła w ęgla; w odorosty w takich odżyw kach rosły dobrze i posiadały w ygląd norm alny.

Gdy następnie w odorosty przeniesiono na grzyb y, rosły doskonale, lecz straciły zabar­

w ienie, „pewna oznaka, że grzyb m usiał w ytw arzać jakiś kwas, który gonidia u ż y t­

kow ały, jako źródło w ęg la “ . Tobler p rzy­

puszcza, że pow staw ał w łaśnie kwas szcza ­ w iow y. Jednem słow em spostrzeżenia jego czynią prawdopodobnem, że wodorost u ż y t­

kuje produkty przem iany m ateryi, pow sta­

jące w grzybie. W obec teg o badany porost (X anthoria parietina) daje przykład is to t­

nej w ym iany materyi,' czyli fizyologicznego w spółżycia grzyba z wodorostem .

Cz. St.

(N atu rw . R und.).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Panował tu straszliwy zaduch, oddychało się z trudem, ale nie słyszało się przynajmniej tak wyraźnie huku bomb i warkotu samolotów.. Żałowaliśmy naszej decyzji

Z drugiej strony rozważane termy wydają się bardzo podobne. Jakie własności różnią tę redukcję i β-redukcję. Wskazówka: oczywi- ście, w tym zadaniu przydatne są termy

Jako PRACĘ DOMOWĄ , bardzo proszę zrobić ćwiczenia znajdujące się w karcie pracy (PRESENT SIMPLE-ĆWICZENIA).. PRACĘ DOMOWĄ proszę przesłać na maila do PIĄTKU, 22.05.2020

Ludzie często zobowiązują się do czegoś, często też nie wywiązują się ze swoich zobowiązań i uważają, że nic takiego się nie stało.. Spróbujcie

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

UWAGI ZAJĘCIA ODBYWAJĄ SIĘ W COLL. własne

dla studentów II roku studiów dziennych I stopnia w kierunku „Energetyka”.

Zweryfikowany harmonogram ćwiczeń tematycznych z przedmiotu „Wytrzymałość materiałów”.. dla studentów II roku studiów dziennych I stopnia w