jy§. 37. Warszawa, d. 16 września 1894 r. T o m X I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A '1.
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie ,, 2 Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
K o m ite t R edakcyjny W s z e c h ś w ia ta stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcm an J., Trzciński W. i W róblew ski W.
P renum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechśw iata”
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Adres ISed.ałs:c3rI: KrakowsMe-Przedmieście, ]tTr 86.
W strę tn e to p tak i te sępy: k arm ią się p a
dliną, wydzielają z siebie nieprzyjem ną, piż
mową woń, pokryte są prawie zawsze mnó
stwem odrażających pasorzytów. Nic w nich niem a pociągającego przy bliźszem poznaniu.
A jed n ak pod wielu względami są to ptak i niezmiernie ciekawe: i ta k np. inteligencya ich je s t bardzo rozw inięta i ze wszystkich ptaków n ajb ardziej może zbliża je do papug, najwyżej niewątpliwie pod względem intele
ktualnym rozwiniętych. N a d to sępy oddają ludzkości niem ałe usługi, spełniając w wielu okolicach czynności uprzątaczy.
Budow a ich to budowa ptaków o locie n ad zwyczaj w ytrzym ałym , mimo że niebystrym.
Powierzchnia rozpostartych skrzydeł je st olbrzymia, dość powiedzieć, że p tak ten mierzy przeszło 3 m etry siągu przy odpowiedniej a bardzo znacznej szerokości skrzydeł. T ak olbrzymie skrzydła m uszą też dźwigać w cią
gu całych godzin ciało stosunkowo bardzo rozwinięte o piersi szerokiej.
T ak ja k z budowy skrzydeł poznać można w sępach p ta k a o locie niezbyt szybkim, ta k samo z budowy dzioba i nóg n a pierwszy rz u t oka poznamy drapieżniki karm iące się gotową zdobyczą a nie łowiące zw ierzęta żyw
cem. Dziób ich jest bardziej wysmukły, a więc nie ta k silny ja k u orłów lub sokołów; nogi opatrzone w pazury zbyt słabe i zbyt tępe, aby mogły służyć do przytrzym ania wyrywa
jącej się zdobyczy. W szystkie też sępy żyją prawie wyłącznie padliną, w wyjątkowych chyba razach ataku jąc żywą zdobycz i to wy
b iera ją tylko osobniki ranne, chore, lub nie
dołężne.
C harakterystyczną cechą sępów je s t głowa a często i szyja albo całkiem obnażona, albo pokryta tylko krótkiem , bardzo puszystem pie
rzem. W łasność ta je s t w bezpośrednim związku z obyczajami sępów, ptaki te bowiem, przebijając skórę na brzuchu padłych zwie
rz ąt, wsuwają głowę do jam y brzusznej, przy- czem muszą sobie zabrudzić głowę i część szyi; fatalnem więc przy tej operacyi byłoby zamazanie sobie piór, co też przewidując M atk a P rzyroda ogołociła im głowy a nawet i szyję.
Z e zmysłów sępy m ają wzrok najlepiej rozwinięty, gdyż co do węchu, jakkolwiek zda
578 W SZEC H SW IA T. N r 37.
nia między uczonymi są bardzo podzielone, to jed n ak więcej faktów przem aw ia za słabym, aniżeli za bardzo rozwiniętym węchem. P raw da, że według Owena zwykły u rubu (C athar- tes au ra) posiada nerw węchowy nadzwyczaj rozwinięty, próby wszelako robione przez Darw ina, B achm ana i innych zd ają się dowo
dzić, że wszystkie sępy p osiadają węch n a d zwyczaj słaby. B achm an mianowicie zrobił następ u jącą— bodaj decydującą próbę. P ew n ą ilość padliny bardzo cuchnącej pokrył płótnem , n a którem rozrzucił nieco mięsa.
Sępy szybko ściągnęły na płótno i wkrótce zjadły wszystko mięso, poczem pozostały spo
kojnie na płótnie, jak b y nie wiedziały, że pod spodem znajduje się znaczna ilość ulubionej ich strawy. G dy następnie zrobiono w płótnie dziurę, sępy rzuciły się do niej i skwapliwie mięso przez nią wyciągały.
Sępy dzielą uczeni n a kilka podrodzin z których d la nas interesującem i są: sępy właściwe (Y ulturinae), ścierwniki (O atharti- nae) i białosępy ') (N eophroninae).
Z pomiędzy sępów właściwych do fauny naszej zaliczony został sęp płowy (Gyps ful- vus) na podstaw ie kilku egzem plarzy zabitych u nas. G atunek ten zamieszkuje południową E uropę i północną A frykę, a mianowicie Ma- rokko, A lg ier, Tunis i E g ip t aż po północną N ubią. T rzym a się okolic górzystych szcze
gólniej tam , gdzie prostopadle sterczące ska
ły tworzą niedostępne schroniska; n a równiny zalatuje także, lecz wyjątkowo tylko zapusz
cza się daleko od swych miejsc ulubionych.
K a rm i się podobnie ja k wszystkie sępy p a
dłem mięsem. K ilk u uderzeniam i dzioba przedziuraw ia skórę n a jam ie brzusznej i przedewszystkiem w yjada wnętrzności. P łu ca, w ątrobę i serce pożera, niewyjm ując gło
wy z jam y brzusznej; kiszki zaś wyciąga na z w nątrz, dziobem tnie na kaw ałki i te szyb
ko połyka.
') N iech m i wolno będzie w prow adzić nowy ten polski term in dla p ta k a , k tó ry przecież za li
czonym je s t do naszej fauny. Taczanow ski w „P tak ach krajow ych” idąc za Tyzenhauzem nazyw a go ścierw nikiem białym , lecz Tyzenhauz dał nazwę „ścierw nika” am erykańskim uru b u (C athartes), od któ ry ch białosęp (Neophron perc- nopterus) ró żn i się o tyle, że go naw et w osob
nej podrodzinie umieszczono.
Zw ykł się gnieździć koloniami n a niedo
stępnych skałach, gdzie n a gzemsach skali
stych ściele wielkie gniazdo. Gdy jedn ak B rehm twierdzi, że niesie stale jedno jaje, w edług zdania pp. D eglanda i G erbea każde gniazdo dwa ja ja zawiera. J a j e je s t wielko
ści gęsiego, koloru brudno-białego. Kolonie lęgowe, według B rehm a, sk ład ają nie same tylko sępy. Często przyłączają się do nich orłosępy alpejskie (G ypaetos b arb atu s) a na
wet czarne bociany. P o ra lęgowa w połud
niowej E uropie w ypada na koniec lutego i po
czątek m arca.
Sęp płowy zalatuje do nas nadzwyczaj rzadko. W ed łu g Taczanowskiego, dwa tylko okazy tego p ta k a zabite były w K rólestw ie Polskiem, jeden pod Zamościem w grudniu 1851 roku i ten znajduje się w W arszaw skim G abinecie Zoologicznym. D rugi zabity był w Nieborowie pod Łowiczem roku następne
go i znajdował się w zbiorach ks. kanonika W yszyńskiego. Losy jego są nam nieznane.
Nieco pospolitszym u nas je st inny gatunek sępa, a mianowicie sęp kasztanow aty (Y u ltu r m onachus) zwany także mnichem. Posiada on głowę pokrytą krótkiem puszystem pierzem , tworzącem rodzaj czupryny n a tyle głowy.
K a rk i boki szyi są zupełnie z pierza obnażo
ne, co jed n ak widoczne je s t tylko przy wy
ciągnięciu szyi. U barwienie posiada ciemniej
sze od sępa płowego. W ogóle wygląd m a szlachetniejszy od tego ostatniego, bardziej zbliżony do orlego.
Mnich zamieszkuje całą A zyą środkową, sięgając po U ra l i Syberyą południową.
W E uropie nierzadki je s t na trzech półwy
spach południowych, skąd robi wycieczki ku północy. W ed łu g W odzickiego, dość często spotyka się w T atrach . W K rólestw ie P o l
skiem wielokrotnie był obserwowanym a kilka egzem plarzy ubitych było pod Chełmem, n a górach Swięto-Krzyskich, naw et pod W a r
szawą i Łom żą. Nigdzie jed n ak nie je s t ta k liczny, ja k sęp płowy i trzym a się tylko stadkam i z kilku sztuk złożonemi.
W całein swem zachowaniu szlachetniej
szym je s t od sępa płowego. K a rm i się p rz e ważnie mięsem i wyjątkowo tylko wnętrzności pożera. W locie więcej orły przypom ina, m ając ruchy regularniejsze aniżeli sęp płowy.
B rehm n a podstawie obserwacyj swoich, swego b ra ta i hr. L a z a ra tw ierdzi, że mnich
N r 37. W SZF CHS W IAT. 579 gnieździ się wyłącznie na drzewach, wybiera
ją c na to olbrzymie sosny, topole, wiązy i t. d., lecz źe gniazdo umieszcza w nieznacznej nad ziemią wysokości. Pod ściółka sk ład a się z gałęzi grubości ręki, a dopiero n a tern rusz
tow aniu znajduje się podkład z drobniejszych gałązek. Sam ica niesie jedno ja je (wyjątko
wo tylko dwa) nieco mniejsze od ja ja sępa płowego.
N ie wiem, wobec twierdzenia B rehm a, ja k traktow ać zdanie innych ornitologów, którzy tw ierdzą, źe sęp kasztanowaty gnieździ się na niedostępnych skałach. T akie je s t przynaj
mniej zdanie pp. D eglanda, G erbea, Benoita, Taczanowskiego i innycb. W edług ich po
i dość ostrych. Głowę m ają obnażoną aź po za oczy, dopiero tu zaczyna się zrazu drobny puszek, który stopniowo przechodzi n a karku w bardzo wydłużone, lancetowate piórka, tworzące rodzaj kołnierzyka.
B iało sęp od najdaw niejszych czasów zw ra
cał na siebie uwagę, a w Egipcie dostąpił na.
wet tego honoru, źe go narówni z ibisem czczono jako bóstwo. Często też spotyka się jego podobiznę n a pomnikach egipskich^
gdzie, według zdania uczonych, m iał wyobra
żać słońce. Z n ają c obyczaje tego w strętne
go ptaka, wydziwić się niemożna, skąd mógł dostąpić ta k wielkiego zaszczytu.
K ilka gatunków tworzy rodzaj N eophron,
F ig . 1. Sęp kasztanow aty (Y ultur monachus). Sęp płowy (Gyps fulvus).
Białosęp egipski (Neophron percnopterus).
dań ja je posiada skorupę chropowatą, barwy białej lub blado szarej, upstrzonej na gru b szym końcu plam am i brunatno czerwonemi różnych odcieni.
W e d łu g zdania znakomitego podróżnika ks. Davida, chińczycy używają piór mnicha na strzały do łuków, głowa zaś i dziób tego p ta k a m ają bardzo ważne znaczenie w farmacyi chińskiej.
R odzaj białosęp (N eophron) stanowi sam jeden osobną podrodzinę. N ależą do niego p tak i stosunkowo niewielkie, o dziobie wy
smukłym, w 2/3 pokrytym woskówką, o skoku całkowicie obnażonym, o skrzydłach długich
najlepiej jedn ak znany i najbliżej nas obcho
dzący je st białosęp egipski (Neophron p er
cnopterus). P ta k ten je st całkowicie barwy brudno białej wpadającej w rdzawy kolor na karku, plecach i piersiach, lotki są czarne, głowa, woskówka i goła plam a n a wolu—po
marańczowe. M łode są barw y brunatnej.
Białosęp egipski zamieszkuje ca łą połud
niową E uropę, północną i środkową A frykę;
B arej i Russów znaleźli go w Turkiestanie;
w Indyach i N epalu zastępuje go inny b a r
dzo blizki gatunek (N. ginginianus). P ó ł
nocną jego granicą w E uropie je s t rzeka D niestr, gdzie p a ra tych ptaków gnieździ się
580 W SZ EC H SW IA T . N r 37.
corocznie w Chonkowickich skałach przy ujściu Ladaw y do D niestru. Je d e n okaz białosępa zabity w tej miejscowości znajduje się w M uzeum Dzieduszyckich we Lwowie.
B iałosęp je s t w wysokim stopniu tow arzy
skim ptakiem , rzadko kiedy widzi się go po- jedyńczo; praw ie zawsze trzy m a się w mniej lub więcej licznej kompanii. W ruchach swych je st lekki, lo t posiada niezbyt szybki, lecz w ytrzym ały. Z ziemi zrywa się, odbija
ją c ra z lub dwa nogami, poczem wznosi się dość szybko, nieporuszając skrzydłam i do bardzo znacznej wysokości.
Obyczaje m a w strętne, karm i się bowiem przeważnie pad lin ą lub ekskrem entam i ludz- kiemi. M ożna go w A fryce zawsze spotkać przy wszystkich szlachtuzach, gdzie oczekuje z cierpliwością, aż mu który rzeźnik rzuci ka
w ałek mięsa, lub wnętrzności bydlęcia. C zło
wieka się nie boi, gdyż w A fryce n ik t m u nic złego nie robi, co się tłum aczy olbrzymiemi usługam i, ja k ie p ta k ten wyświadcza w k ra ja c h gorących d la zdrowotności. I w samej rzeczy wystawmy sobie, co za źró d ła zarazy bez tych ptaków byłyby w tylu padłych by
dlętach, lub naw et tru p ach ludzkich niegrze- banych w tych krajach niechlujnych, gdzie o dołach ustępowych naw et mowy niema?
Oczyszczanie m iast i osad ludzkich spoczywa tam jedynie n a białosępach, nic więc dziwne
go, że ludzie d ają m u wszelką opiekę.
Z opowiadań wielu obserwatorów wnosić m ożna, że białosępy w niektórych razach ło
wią żywe ptaki, a naw et i m ałe czworonogi.
T ak np. b ra t B rehm a m iał chowanego biało
sępa, który się rz u cił n a trzn ad la, zab ił go jednem uderzeniem dzioba i pożarł. P . Cre- spon twierdzi, że pewien m łynarz co dnia od
w iedzał gniazdo białosępów i zab ierał zwie
rzynę, ja k ą ta m znajdow ał. Nie mówi jednak, ja k i to b y ł rodzaj zwierzyny (zapewne króli
ki i zające).
W szyscy się też zgad zają na to, że biało
sępy niszczą m łode ptaki i ja j a w gniazdach.
Don Lorenzo M aurel na wyspach K a n a ry j
skich nie m ógł się dochować pawi, bo lęgi zawsze mu niszczyły białosępy.
P ta k ten lęże się na niedostępnych skałach, nigdy jed n ak koloniami, ja k to czynią sępy płowe. Gniazdo usłane je s t z gałęzi, na któ
rych leży w arstw a drobnego chróstu, przy
k ry ta z kolei mchem i korzonkam i. J a j a
w liczbie jednego lub dwu, rzadko kiedy trzech posiadają skorupę szorstką barw y po
pielatej lub żółtawej, pokrytą dużemi plam a
mi barwy rdzaw o-brunatnej, pomiędzy które- mi rozsiane są mniejsze i ciemniejsze plamki.
P lam y te i plamki są niekiedy ta k rozwinięte, że znika prawie zupełnie jasne tło i ja ja wy-
j d ają się jakby krw ią spiekłą powalane.
W A m eryce sępy są reprezentow ane przez podrodzinę ścierwników (C athartinae), do której zalicza się obecnie cztery rodzaje. Dwa z nich a mianowicie C atharistes i Oenops są najbardziej zbliżone do białosępów i dla tego nad niemi wprzód się zastanowimy. Oba m ają obyczaje tak zbliżone, że można śmiało dać im wspólną charakterystykę, robiąc tylko m ałe tu i owdzie uwagi. P ta k i należące do tych rodzajów mieszkańcy B razylii zwą uru- bu, w krajach zaś hiszpańsko-am erykańskich noszą wspólną nazwę gallinazos.
Rodzaj C atharistes obejm uje jeden tylko gatunek, a mianowicie ścierwnika czarnogło- wego (O. atra tu s). P ta k ten zamieszkuje p ra wie całą A m erykę zwrotnikową, sięgając w północnej A m eryce 40° szerokości północ
nej, a w południowej —40° szerokości połud
niowej, z tem jed n ak zastrzeżeniem , że w pół
nocnej A m eryce b ra k go zupełnie na pobrze- żu zachodniem, co stanow i ciekawą anom alią zoogeograficzną.
Scierwnik czarnogłowy je s t to p tak wielko
ści dużego myszołowa o ubarw ieniu kruczo- czarnem . Dziób m a długi i wysmukły n a wylot przedziurawiony, w otworze tym znajdują się wyloty nozdrzy. Głow ę posiada obnażoną, ja k również i część szyi; skóra n a nich je s t chropow ata, koloru ziemisto czarne
go, pokryta rządkiem szczeciniastem pierzem . Scierwnik czarnogłowy posiada ogon równo ścięty, nogi wysmukłe, obnażone n a całym skoku, skrzydła stosunkowo długie i szerokie, jak b y stworzone do wytrzymałego lotu.
R odzaj Oenops liczy obecnie 5 gatunków zamieszkujących południową, a w części i pół
nocną A m erykę po 40° szer. półn. Spotyka się go n a wyspach F alklandzkich oraz na K ub ie i Jam ajce; b rak go całkiem jed n ak n a S. Domingo i na Porto-R ico. P ta k i nale
żące do tego rodzaju są zupełnie do ścierwni
ka czarnogłowego podobne, tylko dziurę noz- drzową w dziobie posiadają większą, ogon zlekka zaokrąglony a n ag ą głowę zwykle j a
N r 3 7. W SZECH ŚW IA T. 6 8 1
skrawej barwy, czerwonej, żółtej lub pom a
rańczowej. N ajlepiej znanym gatunkiem te
go rodzaju je s t Oenops au ra, zamieszkujący południową A m erykę po Cbili i północną po 40° szer. półn. C h arakterystyka też obycza
jow a, ja k ą dać zamierzamy, do niego się głów
nie odnosić będzie.
O ba te gatunki t. j. gallinazo (C atharistes a tra tu s) i a u ra (Oenops a u ra) noszą w n arze
czu quichua wspólną nazwę „shingu.” W P eru zam ieszkują one wszelkie regiony od pom orzą aż praw ie po granicę wiecznych śniegów, tyl
ko że ścierwnik czerwonogłowy je s t pospolit-
to wszystkie kopuły są wstrętnie wybielone kałem tych ptaków. Jeżeli wszelako obec
ność ich z tego względu niekoniecznie je s t przyjem ną, to z drugiej strony usługi, jakie ptaki te oddają mieszkańcom, są nieocenione.
Do niedawna jeszcze w P e ru istniała k ara 50 dolarów za zabicie ścierwnika. Dziś po ska
nalizowaniu Lim y zm niejszyła się użyteczność tych ptaków, chociaż i ta k nikt nie czyni im krzywdy. To też ścierwniki odpłacają się mieszkańcom kom pletnem zaufaniem, a nie
kiedy posuwają je do arogancyi. P odróżnik d ’Orbigny opowiada, że w misyach boliwij-
F ig. 2. Ścierwnik czam ogłowy (C atharistes atratu s).
szym n a pom orzu, gdy przeciwnie gallinazo częściej się spotyka n a górnych piętrach K or- dylierów.
K ażdy podróżnik, przybywając po raz pierw
szy do A m eryki południowej, zdumiewa się, widząc po m iastach mnóstwo czarnych p ta ków, k tó re najspokojniej przechadzają się po ulicach, niebacząc na ludzi, lub cierpliwie oddają się spoczynkowi na dachach domów, n a gzemsach, n a kopułach lub krzyżach ko
ściołów. W Lim ie wszystkie krzyże na ko
ściołach są n ab ite duźemi ćwiekami, mające- mi chronić je od wizyt ścierwników, a mimo
skich, przy rozdaw aniu indyanom mięsa, ścierwniki posuwały zuchwalstwo swe do tego stopnia, że z rą k wyrywały mięso, w chwili, gdy je oddawano indyanom.
Ścierwniki żyją mniej lub więcej towarzy
sko i rzadko widzieć je m ożna pojedyńczo lub param i, chyba tam tylko, gdzie ptaki te są rzadkością. W czesnym rankiem , bo o świcie, ledwie pierwszy brzask rozedrze oponę nocy urubu czy a u ra wyrusza na poszukiwania karm u; post nieraz długi, bo może tygodnio
wy lub kilkotygodniowy przebywszy, śpieszy się, by głód straszny zaspokoić. W ielka też
582 W S Z E C H S W IA T . N r 37.
radość panuje w kolonii ptaków , gdy tr a f szczęśliwy dla nich pozwoli im znaleźć padłe bydlę, lwa morskiego wyrzuconego przez falę, krokodyla zabitego przez myśliwych, lub coś podobnego. P am iętam dobrze uczty tych ptaków n a lwach morskich, jakieśm y z towa
rzyszem moich podróży p. Jelsk im w porcie Chimbote upolowali. U cztow ało ta m n a j
mniej jak ie p aręset ścierwników i kilkunastu kondorów. Skoro tylko odejdziemy na kilka kroków od zabitego zwierza, ptaki, niebacząc na blizkie sąsiedztwo człowieka, rz u cają się hurm em n a tru p a, tłoczą się jed en przez d ru giego, syczą, ja k sowy, podskakują i w nieła
dzie wielkim szarpią swą ofiarę, której naw et nie widać pod m asą ptaków . Zwykle oczy naprzód wyłupują i pożerają, poczem s ta r a ją się skórę n a brzuchu przebić i do wnętrzności dostać. W s trę tn a to uczta n a trupie, który pod wpływem prostopadłych prom ieni słońca ulega szybkiemu rozkładowi,^ ro ztaczając od
ra ż a ją c ą woń w koło siebie. Scierwniki i kon
dory ta k się szybko uw ijają ze swą zdobyczą, źe w p a rę dni ju ż tylko szkielet sterczy z pa- dłego bydlęcia.
(D ok. nast.).
Jan Sztolcman.
Alchemia i alchemicy.
(Dokończenie).
C ałkiem inną wyda nam się po stać B asi- liusa Y alentinusa, jeżeli, pominąwszy jego dzieła mistyczne, zwrócimy się do tych, w któ
rych opisał doświadczenia swoje. W iedza chemiczna od czasów L ullusa ogromne uczy
n iła postępy. Basilius wspomina o cynku, 0 bizmucie, umie dokładnie oczyszczać rtęć, otrzym uje grynszpan krystaliczny i siarczan żelaza (koperwas zielony), rozpuszczając że lazo w kwasie siarczanym . N ajw ięcej jed n ak zawdzięczamy Basiliusowi wiadomości o an ty monie. Całkiem samodzielnie otrzym ał on
pierwszy n a zachodzie antym on metaliczny 1 wiele jego związków, jak o to siarek antym o
nu, chlorek antym onu (butyrm n antym onii—
m asło antymonowe); siarek antym onu stoso
w ał do oczyszczania złota, ja k to i dzisiaj czasami się czyni. W szystkim preparatom antymonowym Basilius Y alentinus ogromną skuteczność lekarską przypisywał i przeciwko najrozm aitszym chorobom z całem też prze
konaniem rad ził je stosować.
Kw as solny, dotąd znany w nieczystych roztw orach (do salm iaku dodawano kwasu azotnego), znajdujem y u B asiliusa w stanie czystym. O trzym ał go przez działanie wi- tryolu na sól kuchenną.
O osadach strącanych z roztworów m eta
licznych obszerne u B asiliusa spotykamy wzmianki. U m iał on strącać alkaliam i wo- dany m etali; miedź strą c a ł z koperw asu nie
bieskiego (siarczanu miedzi) żelazem, ucho
dziło to wtedy za dowód zamiany żelaza na miedź; złoto strą c a ł rtęcią. Początki analizy jakościowej też u B asiliusa wykazać się dają, zwłaszcza analizę stopów—przeważnie na drodze suchej, ogniowej—do znacznej stosun
kowo ścisłości doprowadzić musiał, skoro w wielu gatunkach kupnej cyny wykazał obecność żelaza, w kruchem węgierskiem że
lazie wykrył miedź, a w węgierskiem srebrze—
złoto. Doinięszki te w tych ciałach rzeczy
wiście się znajdują. I na polu teoryj che
micznych Basilius trw ały ślad zostawił. Do dwu pierwiastków G ebera, siarki i rtęci, do
d ał trzeci—sól. Z tych trzech pierwiastków nietylko m etale, ale i wszystkie inne ciała składać się m iały. P od nazwami tem i rozu
m iał Basilius V alentinus odmienny sposób zachowania się ciał w ogniu, a ogień ucho
dził wtedy za najlepszy środek rozpoznania właściwej n atu ry badanego przedm iotu. S iar
ka (sulphur) je s t to t a część, k tó ra się spala, rtę ć ta, k tó ra bez zmiany dystylować lub su- blimować się może, sól ta, k tó ra po wypale
niu zostaje. Z różnego stopnia czystości i niejednakowej proporcyi tych składników pochodzą wszystkie między ciałam i różnice.
T a teorya o budowie ciał, rozszerzona zwłasz
cza przez P aracelsusa, dwieście la t przeszło utrzy m ała się w nauce i m iała ona za sobą doświadczalne podstawy; dopóki nie przeko
nano się, że ogień nie je st właściwym środ
kiem analitycznym, bo przetw arza ciała, a nie wydziela części składowych w nich zaw artych uznawano j ą powszechnie.
N r 37. W S Z E C H S W IA T . 583 Basilius Y alentinus je st ostatnim z alche
mików, którzy zarazem chem ią badaniam i swemi naprzód posuwali. J u ż w X V I stule
ciu chemia na inne zbacza tory, w ręce in
nych ludzi się dostaje, którzy do innych też dążą celów i alchem ia samej sobie pozosta
wiona coraz bardziej tonie w bezmyślnych, bez planu robionych rozpaczliwych próbach, lub też w najwybujalszym mistycyzmie szuka sobie pomocy i pociechy. Chociaż nas tu obchodzą tylko losy samej alchemii i tych jej przedstawicieli, którzy przez dwa ostatnie wieki prowadzili bezskuteczną walkę z nie
możliwością, musimy jed n ak w krótkich cho
ciaż słowach treść tej zmiany kierunku w che
mii zaznaczyć i głównych je j bojowników wy
mienić. Z adaniem chemii przez całe X V I i X V I I stulecie staje się nie już otrzym anie złota, lecz sporządzenie skutecznych w choro
bie lekarstw . Z jaw iska zachodzące w żywych organizm ach zaczynają uchodzić nie za an a
logiczne, lecz za identyczne z chemicznemi.
Choroba polegać m iała wogóle na tem , że jed en z działających chemicznie składników chorego organu w nadm iernej lub niedosta
tecznej znajduje się ilości. Leczenie miało zatem n ad e r prosty środek, doprowadzić do organu tę część składową, której b rak odczu
wać się dawał. Z a chemicznie czynne skład
niki ludzkiego i wogóle zwierzęcego ciała, uważano początkowo pierw iastki ciał t. j.
rtę ć , siarkę i sól filozoficzną, później gdy spo
strzeżono, że większa część soków zwierzę
cych je s t bądź kwaśną, bądź alkaliczną, przyjm ować poczęto, że działającem i czynni
kam i wogóle są kwas i ług i ciała do jednej z tych dwu kategoryj należące, jako lek ar
stw a stosowano. Chemia przez cały czas te go l ' / 2 wiekowego okresu (okres iatroche- miczny) znajduje się n a usługach medycyny, której stanowi naukę pomocniczą. L ekarze to przeważnie chemią się zajm ują, nieraz wprawdzie porwani pięknością i bogactwem przedm iotu zupełnie mu się poświęcają, lecz ostatecznym celem ich pracy je s t zawsze wy
nalezienie i sporządzenie lekarstw . P raw ie wszyscy ówcześni chemicy wierzą jeszcze w alchemią: możliwość zamiany m etali, istnie
nie kam ienia filozoficznego nie ulega dla nich żadnej wątpliwości, lecz przeważnie nie sta
nowi celu ich poszukiwań. B ardzo nieliczni tylko po d ają się za posiadaczów tajemnicy
i opowiadają o kolosalnych skarbach, jakie odkryciu swemu zawdzięczają. Sam twórca nowego kierunku Paracelsus o alchemii zmienne wygłasza zdania i raz wychwala ka
mień filozoficzny i sławi jeg o zalety lecznicze, gdy znów w innych miejscach z usiłowań al
chemików się wyśmiewa i ostrzega czytelni
ków przed moźliwemi oszustwami.
Pierwszym bojownikiem nowych prądów w chemii był lekarz szwajcarski Philippus A ureolus Theophrastus Paracelsus Bom ba- stus yon Hohenheim, którego czterechsetną rocznicę urodzin w roku ubiegłym obchodziła Szwajcarya. Zycie P ara celsa upłynęło w cią
głej walce z otoczeniem i przyznać należy, że często znaczna część winy leżała po jego stronie. B y ł to człowiek am bitny, zarozu
miały, lubiący wiedzę swoję w najjaskraw - szem świetle wykazać i zyskać poklaski tłu mów. W ykłady swoje w uniwersytecie ba-
| zylejskim w 1527 roku rozpoczął od publicz-
| nego spalenia dzieł G alena i Avicenny, uwa-
| żanych za najwyższe w medycynie powagi.
J u ż w tym samym 1527 roku wskutek z a ta r
gów z w ładzą miejską zmuszony był opuścić m iasto i odtąd pędził życie w ciągłych, prze
ważnie przymusowych podróżach i b łąk ał się po Alzacyi, Szwajcaryi, B aw aryi, Polsce, W ęgrzech, A ustryi, gdzie też w Salzburgu w roku 1541 w nędzy praw ie życia dokonał.
P o śmierci P aracelsa uczniowie jego i wy
znawcy dalej z dawnemi powagami walkę prowadzili i ju ż w połowie następnego stule
cia w osobie D e la Boe-Sylviusa, profesora uniw ersytetu leydejskiego, kierunek iatroche- miczny dosięga swojego zenitu. Ciepło krwi objaśnia np. ten uczony w ten sposób, że część krwi nasyca się sokiem trzustkowym, który jest kwaśny, a część znów alkaliczną żółcią; oba te gatunki krwi łączą się w sercu, gdzie następuje wydzielanie ciepła, ja k wtedy gdy np. potaż mięsza się z kwasem. Choroby pow stają z nadm iaru kwasu lub ługu: gdy zaduźo je st łu gu powstaje np. dżuma, nad
m iar kwasu powoduje gorączkę, epilepsyą, apopleksyą i t. d.
O d połowy X V I stulecia alchemia rozwija się całkiem samodzielnie. Ludzie, którzy się jej poświęcają, z ogólnym prądem chemicz
nym nic wspólnego nie m ają. S ą to prze
ważnie awanturnicy, którzy E u ro pę we wszystkich kierunkach przebiegają, szukając,
584
czy nie uda im się gdzie tajem nicę wykraść, lub też szaleńcy, którzy w samotności oddają, się zawodnemu celowi. Sposób do życia znajdowali zawsze gotowy w tem , że uciekali się do oszustw i wolt, robiąc p rzed oczami tłum u, żądnego widowiska, transm u tacyą, k tó ra ostatecznie polegała n a zręcznem pod
łożeniu prawdziwego złota. L u b też sprze
dawali rozm aite przepisy sporządzania tynk- tu ry i dowcipnie się usuwali, zanim nabywca próbą o naiwności swojej przekonać się zdo
ła ł. P oparcie też, środki do pracy, najwyż
sze uznanie i honory znajdowali alchemicy n a dworach ówczesnych monarchów, którzy wszyscy dla własnego zadowolenia urządzali sobie labo ratorya. Takich patronów alche
mii w X V I , X V I I , X V I I I stuleciu było nie
mało. C esarz R udolf I I (1576— 1612) „nie
miecki H erm es T rism egistus”, z osobliwem zamiłowaniem oddaw ał się praktykom alche
micznym. Dwór jego w P rad z e był miejscem przytułku dla wszystkich błędnych rycerzy złotego przem ysłu. N a jego to dworze popi
sywali się anglicy Kelley-—wydalony z Anglii za oszustwa— i Dee, którzy zarazem m agią się trudnili '). P rzez dwór praski przew inął się też Sędziwój, z łacińska Sendiyogius, je dyny bardziej znany alchemik polski. Sędzi
wój zostawił cesarzowi tro ch ę eliksiru, z k tó rym R udolf I I sam własnoręcznie próbę wy
konał i m iał otrzym ać ta k świetny rezultat, że w sali, gdzie się doświadczenie odbywało, wmurowano tablicę z napisem:
P a c ia t hoc ąuispiam alius Quod fecit Sendiyogius Polonus.
(Niechaj kto inny zrobi to, co zrobił Polak Sędziwój).
E lek to r saski A ugust (1533— 1586) też niem ało popierał alchem ią i sam naw et za adep ta jej słynął. Ż ona jego A nna księżniczka duńska m iała najpiękniejsze w owym czasie laboratoryum w zam ku swym A nnaborg.
W X V I I stuleciu cesarz F e rd y n a n d I I I (1637'—1657) również czynnie, ja k dawniej Rudolf, alchem ikam i się opiekował. Niezaw- sze jed n ak świetnie się działo alchemikom na dworach królewskich. Jeż eli zdołali przeko-
*) Ciż sam i dwaj anglicy oddawali się czarom na dworze k ró la Sfefana B atorego. P a trz Al.
K raushar. C zary na dworze Batorego.
nać swoich protektorów , że posiadają rzeczy
wiście wielką tajem nicę, początkowo spotyka
ły ich zaszczyty, ty tu ły szlacheckie, in tratn e dotacye i wysokie stanowiska. W k ró tce je d nak stosunek się zmieniał. P ro te k to r nie chciał się już zadawalniać transm utacyam i, dokonywanemi przez cudotwórcę; p ragn ął sam posiąść sztukę sporządzania eliksiru. J e żeli alchemik, którego miano za adepta, w zbraniał się odkryć tajem nicę, zasłaniając swą niewiadomość wyraźnym rozkazem Bo
skim, w trącano go do więzienia i wytrwale poddawano torturom , czekając, dopóki m ę
czarnie nie wyduszą z niego wyznania. J e żeli zaś alchemik podaw ał przepis i, ja k to można przewidzieć, rezu ltat oczekiwany nie nastąpił, fałszywego adepta, za oszustwo w złoconej sukni n a złoconej szubienicy wie
szano. B y ła to zwykła k a ra alchemików, którym oszustwo dowiedziono. Szubienice te czynne były n a wszystkich dworach euro
pejskich. Sztuka więc alchemii polegała w owych czasach nietylko n a sporządzeniu kam ienia filozoficznego, ale też na um iejęt
nym wyborze chwili, kiedy p ro tek to ra opuścić należało. Te wszystkie niebezpieczeństwa nie o dstraszały jed n ak aw anturników od próbo
wania szczęścia. Życiorysy tych ludzi *), któ
rzy j ak np. Dominico M anuel C aetano hrabia di R uggiero, wyszedłszy z chłopskiej chaty stawali się po kolei hrabiam i państw a rzym skiego, rozbójnikam i, feldm arszałkam i w A u- stryi, jenerałam i w P rusach, zanim ju ż zwy
k łą drogą dostali się na szubienicę, są nad er ciekawym przyczynkiem do charakterystyki epoki. N a jednym przykładzie poprzestanie
my, który wiąże się z życiem króla A u g u sta I I . J a n F ry dery k B ótticher był w roku 1701 uczniem aptekarskim w Berlinie. T u zapo
znał się z pewnym cudzoziemcem, k tóry czę
sto aptekę odwiedzał. Cudzoziemcem tym był L ascaris. O życiu L ascarisa b ra k je s t wszelkich danych, lecz naw et najsceptyczniejsi z jego współczesnych pod ają go za najw ięk
szego m istrza sztuki spagiryckiej. L ascaris N r 37.
*) N ajbardziej znane tu są imiona: A lexander Setonius Scottus (um arł, po ucieczce z więzienia saskiego, w Krakowie 1604 r.) , L ascaris, Phi- lałetha, H onauer, Sehfeld, v. K lettenberg i wspo
m niany M anuel Caetano.
W S Z E C H S W IA T .
N r 37. W S Z E C H S W IA T . 585 w yjeżdżając d a ł Botticherow i trochę tyn k tu
ry i wtajem niczył go, w ja k i sposób używać jej należy. P ró b y udały się jaknajlepiej.
T ransm utacye B ottichera, który z próżności podaw ał się za adepta, stały się głośne w B er
linie i doszły do ucha króla pruskiego F ry d e
ryka I. K ró l rozkazał B ottichera uwięzić, aby odrazu sobie posiadanie ta k cennego skarbu zabezpieczyć. B otticher uciekł wtedy do Saksonii, lecz gdy rząd pruski nadzwyczaj natarczyw ie dom agał się jego wydania i tu osadzono go w więzieniu, domyślając się, że musi to być nad er ważna osobistość. W wię
zieniu już wykonał B otticher przed nam iest
nikiem Saksonii, księciem Purstenbergiem , transm utacyą i o sztuce swojej go przekonał.
F iirstenberg u d ał się do W arszaw y do króla A u g u sta I I , który nietylko zabronił Bóttiche- r a wydawać, skąd ledwie do wojny między Saksonią a P ru sam i nie przyszło, ale jeszcze uszlachcił go i swym nadwornym alchemi
kiem mianował. K ró l obsypywał B ottichera dowodami najwyższej łaski; dochowały się listy, w których król w najsłodszych wyrazach pierwszy alchemikowi swemu Nowego Roku winszuje. Gdy jednak zapas jego tynktury się wyczerpał, a król wciąż dom agał się złota i wydania tajem nicy, życie B ottich era mniej słodko płynąć zaczęło. Początkowo tylko ściśle go strzeżono, a po nieudanej próbie ucieczki wtrącono go do K onigsteinu, gdzie go razem z innemi skarbam i korony saskiej pod zamknięciem przechowywano. W końcu cierpliwość królew ska się wyczerpała i zagro
żono Botticherowi, że jeżeli tajem nicy nie wy
da, spotka go zwykły los alchemików: szubie
nica. M ając ta k rozpaczliwą przed sobą perspektyw ę, zdecydował się B otticher na krok stanowczy. W roku 1707 przyznał się królowi, źe tajem nicy kamienia filozoficznego nigdy nie posiadał, lecz aby ułagodzić jego gniew, z całą gotowością odkrył mu inny nie
mniej złotodajny sekret, mianowicie fabryka- cyą porcelany, nad czem był pracow ał w wię
zieniu. A u g u st I I darow ał mu winę, widząc korzyści, jak ie z produkcyi porcelany osięgnąć można, m ianow ał go naw et dyrektorem kró
lewskiej fabryki porcelany, lecz mimo to ści
śle zawsze B ottichera pilnowano. N a stano
wisku tem B otticher w roku 1719 um arł.
W jakim kierunku biegły usiłowania tych ostatnich alchemików? Gdzie spodziewali
się oni drogą prób kamień filozoficzny odszu
kać. O operacyach, za pomocą których k a
mień filozoficzny się otrzym uje, mówiliśmy wyżej. C ała trudność polegała na wynale
zieniu właściwej m ateria prim a; gdy ta do
brze wybraną zostanie, proste stosunkowo działania eliksir dać m ają. W szystkie wieki szukały tej m ateria prim a, alchemicy wypró
bowali wszelkie możliwe ciała. Ciekawe są nieraz rozumowania, które ich do tego, a nie innego wyboru skłaniały. Dochowała się np.
starożytna szarad a grecka, kończąca się sło
wami: „ten kto mnie odgadnie, nie będzie po
zbawiony m ądrości.” Przypuszczano więc, że rozwiązanie szarady kryje w sobie taje
mnicę m ateriae prim ae. M iało to być słowo 9 głoskowe. J e d n i zgadywali „arszenik” (po grecku arsenikon), inni— cynę (kasiteros), inni znów— smołę (ampelitis). In ni alchemi
cy, uw ażając przem ianę m etali za coś analo
gicznego do rozm nażania zwierząt, m ateryą pierw otną w złocie lub srebrze mieć chcieli:
tę myśl wyraził Sędziwój w aforyzmie: pies rodzić się może tylko z psa. Również rtę ć znajdow ała dużo zwolenników. Powyższe poszukiwania w ten lub inny sposób wiązały się z teoryą G ebera o składzie m etali. G dy jed n ak żadnego stą d rezultatu nie osięgnięto, zwrócono się do innych ciał. O pierając się na akrostychu np. B asiliusa V alentinusa zwrócili się niektórzy do witryolu, inni znów—
do soli kuchennej, do saletry, do kredy. Gdy i to nie pomogło, zaczęto sądzić, że m ateria prim a musi być nadzwyczaj lotna, skoro tak tru dno j ą odnaleźć: znajduje się więc zapew
ne w powietrzu. Ofiarą alchemików padły wtedy krety, węże, jaszczurki, gdyż zwierzęta te długi czas bez pokarm u obywać się mogą, czyli, ja k sądzono, k arm ią się powietrzem i drogocenną m atery ą w sobie zagęszczają.
G dy w chemii zapanow ał kierunek iatroche- iniozny i zapoznano się trochę lepiej z ciałami organicznem i, wielu alchemików zwróciło się do soków roślinnych i zwierzęcych. D e 1’Isle, który w 1712 roku o tru ł się w więzieniu, aby ujść chciwości króla Ludw ika X IV , pierwszy, ja k sam tw ierdził, otrzym ał kamień filozoficz
ny z kwiatów rośliny L u n a ria m ajor. P ie r
wiosnek też często był używany. Inni znów kom entując cytaty z dawnych alchemików, gdzie nieraz mowa jest, źe zarówno biedny, ja k i bogaty m a m ateriam prim am , że ju ż
5 8 6 N r 37.
A d am wyniósł j ą z ra ju , przypuszczali, że m uszą nią być wydzieliny ciała ludzkiego.
Pracow ano więc nad śliną, potem, a naw et kałem , bo ten jakoby najdłużej działaniu sił życiowych ulega. N iektórzy alchemicy do
chodzili naw et do tego, że po raz wtóry poły
kali własne ekscrem enty, aby je lepiej w ży
wym organizmie zmacerować. P ra c e z tak obrzydliwemi substancyam i dały jed n ak po
zytywny re zu ltat: A lchem ik B ra n d t w roku 1669, p racując nad moczem, odkrył fosfor.
Gdy pomimo ta k rozm aitych, dla nas czę
sto niezrozumiałych prób, pożądany re z u lta t na końcu roboty również był odległy, ja k przy jej początku, alchemicy postanowili zmienić try b swoich poszukiwań. P rzez cały ciąg wieków średnich do X V I I stulecia n a wet alchemicy pracow ali każdy oddzielnie, nie kom unikując się ze sobą i zazdrośnie strzegąc tajem nicy swych pomysłów. W połowie X V I I stulecia widzimy jed n ak związki róźo- krzyżowców (Rosenkreuz), którzy wspólnie św iętą sztuką się zajmowali, jak o też od roku 1654 i specyalne towarzystwo alchemiczne w N orym berdze, k tóre pomiędzy adeptam i i poszukiwaczami ożywione stosunki utrzym y
wało. Do tow arzystw a tego należał i w sta
łej z nim znajdow ał się korespondencyi wielki Leibnitz. W początku X V I I I wieku ślad działalności tego stow arzyszenia ginie: wogóle X V I I I stulecie je s t epoką, kiedy konanie al
chemii n a dobre się rozpoczyna. Z jednej strony coraz częściej alchem ia dostaw ała się w ręce zwyczajnych oszustów, którzy dla zy
skania sławy i pieniędzy dokonywali transm u- tacyj za pomocą łatw o demaskowanych sztuk prestidigitatorskich. W ypadki takie osła
biały wiarę i zaufanie do sztuki spagiryckiej.
Z drugiej znów strony postęp chemii i wogóle wiedzy przyrodniczej coraz więcej kazał po
wątpiewać o możliwości samego kam ienia fi
lozoficznego. N a obronę jeg o istnienia alche
micy niepewne opowiadania tylko i anegdoty przytoczyć mogli. To też ju ż w X V I I I wie
ku alchem ia staje się ze strony współczesnych częściej przedm iotem drwin, niż uwielbienia.
S aty ry na alchemików, którzy złota goniąc, najczęściej bez własnego m iedziaka w kiesze
ni byli, m nożą się wtedy z każdym rokiem.
O statnie bardziej głośne podrygi alchemii p rzypadają n a koniec zeszłego stulecia.
W roku 1782 d r J a m e s P rice, członek k ró
lewskiego towarzystwa w Londynie, zamiesz
kały w Guilford w Anglii, wystąpił jako adept i w domu swoim w obecności świadków dokonać m iał kilku transm utacyj. Towarzy
stwo londyńskie zażądało od P ricea, aby do
świadczenia przed członkami w Londynie po
wtórzył. P rice odmówił, podając że cały za
pas tynktury mu wyszedł. P od naciskiem piętnującej go na oszusta opinii publicznej, za b ra ł się jednak do powtórnej roboty, lecz kiedy po roku nic oczywiście nie uzyskał, a dobre jeg o imię n a szwank było narażone, w 1783 roku życie sobie odebrał. W iarę w alchemią wypadek ten zachwiał ostatecznie.
N ajdłużej dochowała się ona jeszcze w Niem czech. T am w roku 1796 dwaj lekarze west
falscy K o rtu m i B ahrens założyli za pomocą publicznych ofert w R eichsanzeigerze towa
rzystwo hermetyczne. W krótkim czasie zgło
siło się n ad e r wielu chętnych. Między wszyst- kiemi tem i członkami, których zaopatrzono w dyplomy, B ahrens i K o rtu m utrzymywali listowne stosunki, ta k że towarzystwo liczyło właściwie dwu członków zwyczajnych, lecz za to setki członków korespondentów. Z a praw dziwą m atei’ia p rim a podaw ał K o rtu m smołę i do przerabiania je j zachęcał: nie wykryto jed n ak wtedy ani jednego z tych setek barw ników, k tó re dziś ze smoły otrzym ujem y.
W roku 1802 staraniem tychże lekarzy wy
szedł jeden num er „H erm etisches J o u rn a l;”
zaw ierał on artykuły: „o filozoficznem roz
wiązaniu,” „o chemiczno-mistycznej teozofii”
i inne podobne. W roku 1819 ginie ślad tego towarzystwa. Lecz alchem ia nie sko
n a ła jeszcze wtedy zupełnie. Jeszcze w roku 1837 przysłano Towarzystwu rzemieślnicze
m u w W ejm arze ty n k tu rę, k tó ra tran sm u ta- cyi dokonać m iała. Jeszcze w piątym dzie
siątku bieżącego stulecia niejaki J a v a ry z a j
mował się alchem ią w P aryżu i m ateriam prim am chciał mieć w tlenie.
H isto ry a kam ienia filozoficznego, k tó rą tu w krótkości streścić się staraliśm y, nie wy
czerpuje jed n ak wszystkich mrzonek, za któ- rem i zwłaszcza od X V I stulecia uganiali się alchemicy. A lkah est, powszechny rozpusz
czalnik stanowił też nieraz cel ich poszuki
wań. W istnienie alkahestu wierzyli P a r a celsus (on pierwszy nazwę tę wspomina) i V an- H elm ont, któ ry go naw et dokładnie opisuje i wszelkie lecznicze własności nad aje. A lka-
W S Z E C H S W IA T . 587 hestu szukano przeważnie w ługach (A lka-
hest = alcali est), w kwasie solnym, w alkoho
lu jakim ś subtelniejszym (a lk a h e st= a llg e ist, spiritus mundi) i w kilku innych ciałach.
W znacznie już mniejszym stopniu, aniżeli w alkahest, rozpowszechnioną była w iara w Hom unculusa, w możliwość sztucznego otrzym ania człowieka za pomocą, chemicznych operacyj. P aracelsu s wspomina o tem je d nak, a że sztuka ta k a przez alchemików po
kazywaną, być m usiała, świadczy chociażby to, że jeszcze w zeszłem stuleciu Rothscholz ostrzega zwolenników alchemii przed tem oszustwem ze strony fałszywych adeptów.
W yprodukow anie H om unculusa nie stanowiło jed n ak nigdy poważnego zadania pracowni
ków alchemii.
Takie były 1500 letnie losy alchemii. W y łoniwszy się ze skromnego źródła, z jubiler
skiej i złotniczej sztuki, przez naciągane an a
logie i fałszywe rozumienie słów, nie krępo
w ana żadną teoryą, rozrosła się bujnie i n aj
tęższe siły umysłowe wielu wieków dla siebie zniewoliła. Dziś bezmyślny empiryzm nie ma m iejsca w nauce i doświadczeniami kieruje teorya. N aw et te doświadczenia, które teoryą daw ną obalają, z niej jednak płyną i nowa teorya ju ż in p otentia w dawnej się znajduje.
Nie są jed n ak niemożliwemi inne pokrewne do alchemii w swym mistycyzmie obłędy.
A by je zwalczać, należy unikać tego wszyst
kiego, co ro zro st alchemii potęgowało: a więc, nie zadaw alniać się dalekiemi analogiami, nie podaw ać za wynik doświadczenia tego co w wyobraźni naszej zaszło, z doświadczeń wy
ciągać nie więcej nad to, co one w każdym wypadku dać mogą.
L udw ik Bruner.
Dziewięciornik pospolity.
Dziewięciornik pospolity je st jedną z tych roślin, k tó ra ukazuje się dopiero w okresie nadchodzącej jesieni, kwitnie bowiem w sierp
niu, przyozdabiając swemi białem i koronami,
zielone przestrzenie łą k i pastwisk, pozbawio
nych ju ż po większej części innych kwiatów.
Mimo skromnej postaci był oddawna przed
miotem uwagi badaczów n atury , zastanaw ia
jących się nad jego m isternie wyrzeźbionemi miodnikami i ruchem pręcików, które i w ni
niejszej notatce będę się s ta ra ł również bliżej rozpatrzyć. Zanim jed n ak przystąpię do opisania tych szczegółów, muszę najpierw wskazać stanowisko, jakie zajm uje w układzie roślin i zaznaczyć główniejsze cechy jego po
staci.
-Rodzaj dziewięciornika (P arn assia Trn.) włączany bywa zwykle do familii rosiczkowa- tych (D roseraceae), niektórzy wszakże botani
cy, opierając sięnapew nych odrębnościach za
chodzących w jego budowie, utworzyli dla niego oddzielną rodzinę, pod mianem dziewięciorni- kowatych (P arnassieae), w której jedynym przedstawicielem naszej flory je s t gatunek na początku wymieniony (P arn assia palustris L .), którego cechy są następujące:
Łodyga pojedyńcza, pionowa, 5-cio kańcza- sta, opatrzona u dołu kilkoma sercowatemi liśćmi na długich ogonkach i jednym bez- ogonkowym wyżej na łodydze umieszczonym.
K w iat wierzchołkowy, samotny, dosyć duży, kielich pięciodzielny, korona pięciopłatkowa, o płatkach eliptycznych, białych, rysowanych, pręcików pięć '), składających się z szydełko
watych nitek i jajow atych, ruchomych pylni- ków, te ostatnie są dwuworeczkowe, zewnątrz zw rotne, podstawoczepne i podłużnie p ęk ają
ce. P yłek żółty, kulisty, stosunkowo bardzo m ały, n a powierzchni subtelnie brodawkowa- ty i trzem a otw orkam i zaznaczony. Słupek górny, o znamieniu bezszyjkowem, tró j- lub czterodzielnem.
Oprócz narzędzi reprodukcyjnych, znajdu
ją się wewnątrz kw iatu szczególne przyrządy, p łatkom koronowym przeciwległe, w kształcie zielonawych łusek, n a stronie wewnętrznej, powyżej nasady opatrzonych dwiema wklęsło
ściami, przegrodzonemi wypukłem żeberkiem, będącem przedłużeniem głównej odnogi, na jak ie łu sk a w górnej połowie je st podzieloną.
Odnogi te m ają postać bezbarwnych włos-
■) Jeden z napotkanych okazów dziewięciorni
k a m iał kielich i koronę czteroczłonkow ą oraz j w takiej że liczbie miodniki i pręciki.