• Nie Znaleziono Wyników

Jerzy Szacki Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, Warszawa

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jerzy Szacki Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, Warszawa"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Jerzy Szacki

Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, Warszawa

SOCJOLOGIA JAKO WIEŻA BABEL

Tytuł naszej debaty może kierować uwagę na dwie różne do pewnego stopnia sprawy. Może ona mianowicie dotyczyć zarówno tego, jaka jest dzisiejsza rola socjologii w porównaniu z rolą socjologii w wieku poprzednim, który zresztą dla wielu z nas jest ciągle naszym wiekiem, jak i tego, jaka będzie lub powinna być jej przyszła rola – inna, być może, od dotychczasowej. Inaczej mówiąc, chodzić może, z jednej strony, o to, co mianowicie socjologia już teraz robi, z drugiej na−

tomiast o to, co będzie i powinna robić w świecie kolejnych nowoczesności, po−

nowoczesności i postponowoczesności, o którym całkiem na pewno da się po−

wiedzieć co najwyżej to, że będzie inny, niż to sobie dzisiaj wyobrażamy. Zakła−

dam, że chodzi o obie wymienione sprawy, przede wszystkim jednak o pierwszą, gdyż nie warto chyba zajmować się wróżbami.

Kiedy mowa o roli socjologii, nie należy zakładać, iż doskonale wiadomo, co to takiego socjologia i cała trudność polega na wyjaśnieniu, jaki pożytek mógłby wynikać lub wynika już teraz z jej uprawiania i stosowania. Otóż twierdzę, że nie wiadomo, a jeśli wiadomo, to zdecydowanie mniej niż sto lat temu, kiedy już to wynajdowano obowiązującą wszystkie nauki społeczne socjologiczną metodę, już to wycinano z rzeczywistości społecznej obszar mający stanowić wyłączną własność socjologii, już to definiowano ją w jakiś inny sposób – wciąż jednak ta−

ki, który zakładał rychłe zintegrowanie całej wiedzy z pewnego, dającego się ele−

gancko wyodrębnić, zakresu oraz zapewniał obejmującej ten zakres dyscyplinie dość dokładnie określone, stabilne i możliwie szacowne miejsce w systemie kla−

syfikacji nauk. Rzeczywisty rozwój socjologii niekoniecznie zresztą trzymał się tych mniej lub bardziej arbitralnych ustaleń.

Otóż coraz rzadziej spotyka się dzisiaj podobne starania. Jeszcze rzadziej spo−

tyka się nadzieje, że mogłyby one zakończyć się kiedyś powodzeniem. Okazało

Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, 03−815 Warszawa, ul. Chodakowska 19/31, e−mail: jerzy.

szacki@swps.edu.pl

(2)

się w praktyce, że socjolog może zajmować się, w gruncie rzeczy, wszystkim, co−

kolwiek przyjdzie mu do głowy i nie musi specjalnie martwić się tym, co robią inni socjologowie, a nawet tym, czy potrafi im wytłumaczyć, o co mu chodzi, zwykle ma bowiem i tak jakieś własne audytorium w socjologii lub poza nią, któ−

re go jakoś tam zrozumie. Przede wszystkim musi znaleźć niszę, której nikt jesz−

cze w całości nie zajął, i twierdzić coś, czego nikt inny nie twierdził. W każdym razie, nie twierdził tymi samymi słowami. Wolno socjologom mówić wszystki−

mi dającymi się pomyśleć językami naukowymi i paranaukowymi i traktować o wszystkim, cokolwiek pozostaje w jakimkolwiek związku z tym, co społeczne.

Nikt nie zajął się jeszcze na przykład astrosocjologią, a więc zapewne czas naj−

wyższy, aby stworzyć wreszcie taką subdyscyplinę (przykład nie jest zmyślony, ale przyznaję, że nie zadałem sobie trudu, aby wyjaśnić sobie, co to takiego).

Socjologia współczesna to istna Wieża Babel. Nikt, w gruncie rzeczy, nie wie dobrze, co się w niej dzieje i jak daleko zajdzie jej różnicowanie. Jeszcze trochę, a nie będziemy w stanie pobieżnie choćby przeglądać wszystkich publikacji z za−

kresu naszych własnych na pozór specjalizacji. Szczerze mówiąc, coraz częściej spotykam wśród tych publikacji takie, których po prostu nie jestem w stanie zro−

zumieć nie tylko, jak mam nadzieję, z powodu starczego otępienia.

W praktyce jedynym rozsądnym określeniem socjologii pozostaje na wpół żartobliwe stwierdzenie Stanisława Ossowskiego, że socjologią jest to, co robią socjologowie. Jest to niewątpliwie bardzo dobre określenie, kłopot polega wszakże na tym, że socjologowie robią bardzo dużo bardzo rozmaitych rzeczy, a w tym niemało takich, które przynajmniej niektórzy z nich (lub nawet niekiedy ich większość) uważają za pozbawione sensu. Ponieważ jednak należą ciągle do jednej i tej samej korporacji i na ogół są dobrze wychowani, nie mówią sobie tego w oczy, ale się po prostu wzajemnie ignorują. Nikt już chyba nie wierzy, że niezliczone tematy i podejścia, jakie spotykamy we współczesnej socjologii, są jakoś względem siebie „komplementarne” i przygotowują nadejście wielkiej syn−

tezy. W najlepszym razie wiemy, co i po co my sami robimy razem z jakimiś in−

nymi – bardziej lub mniej licznymi – socjologami albo i niesocjologami, ale ro−

la dyscypliny jako domniemanej całości jest dla mnie coraz większą zagadką. To nie przypadek, że co i rusz wylęgają się z niej jakieś nowe dyscypliny, względ−

nie autonomiczne subdyscypliny lub quasi−dyscypliny z samego założenia inter−

dyscyplinarne. I bardzo dobrze. Socjologia narodziła się jako nauka o tym, czym nikt inny wcześniej „naukowo” się nie zajął, jest więc naturalne, że znalazło się w niej przysłowiowe mydło i powidło.

Nie mam, rzecz jasna, zamiaru wszczynać na nowo dyskusji na temat przed−

miotu socjologii, ponieważ jako jej historyk wiem doskonale, że jest to dyskusja jałowa i żadne uzgodnienia nie są możliwe. Tak samo nie uda się zapewne nigdy osiągnąć porozumienia co do najlepszej metody socjologii jako takiej. Na wiel−

kim targowisku idei, jakim są współczesne nauki społeczne, daje się sprzedać

(3)

niemal każdy towar, jeżeli tylko jest efektownie opakowany i nikt inny go nie oferuje, a sprzedawca potrafi przekonać nabywców, że to jest to, czego akurat potrzebują. Rozprawiając o roli socjologii, wchodzimy po prostu na to targowi−

sko, na którym toczy się nieustanna konkurencja o pozyskanie zainteresowania publiczności, prestiż, pozycję w administracyjnych strukturach nauki, etaty, granty itd. Taka lub inna definicja roli socjologii jest ostatecznie częścią naszej oferty. Oferty, która jest i będzie nieuchronnie jedną z wielu i nie musi być atrak−

cyjna dla każdego. Za każdą kryje się inna wizja wiedzy społecznej i inne wy−

obrażenie o jej pożytkach. I każda jest skierowana do innej klienteli. Do pana, wójta, plebana, prezesa lub kogoś jeszcze innego. Pytanie o rolę socjologii trze−

ba zatem kierować nie do socjologii w ogólności, lecz do poszczególnych

„szkół”, zespołów i placówek badawczych. Zadaniem żadnej z nich nie jest i nie może być rozwijanie socjologii jako takiej.

Zróżnicowanie stanowisk w sprawie powołania socjologii było i jest ogrom−

ne. I wiele jest wyobrażeń o tym, do czego i komu socjologia może być potrzeb−

na. W niemal każdej encyklopedii można na przykład przeczytać, że socjologia to – zgodnie z etymologią słowa – „nauka o społeczeństwie”. Bez trudu można jednak wskazać licznych socjologów, którzy pojęcie społeczeństwa explicite lub implicite odrzucają, ewentualnie mnożą wątpliwości wobec teoretycznego statu−

su tego pojęcia. Z kolei ci socjologowie, którzy słowa „społeczeństwo” używają bez zastrzeżeń, objaśniają jego znaczenie na wiele różnych sposobów lub, co gor−

sza, przyjmują bezrefleksyjnie, że społeczeństwo to po prostu bliżej nieokreślo−

na zawartość państwa narodowego, choć kluczowe dziś bodaj procesy społeczne odbywają się coraz częściej ponad jego granicami, co – jak twierdzi na przykład Ulrich Beck – pilnie wymaga od socjologii dokonania „epistemologicznego zwrotu” w stronę „metodologicznego kosmopolityzmu”.

Nie twierdzę, że to on ma w tej sprawie rację, a także nie widzę nieszczęścia w tym, że nawet w sprawach, zdawałoby się, elementarnych, nie ma wśród so−

cjologów zgody. Wprost przeciwnie, zasługę socjologii widzę w tym, że kwestio−

nuje pozorne oczywistości, stawia pytania, artykułuje różne punkty widzenia, wypróbowuje rozmaite podejścia. Chodzi mi tylko o to, czy można i trzeba mó−

wić o socjologii w liczbie pojedynczej – o to, czy rozważanie socjologii jako ta−

kiej ma sens jakikolwiek, skoro wiadomo, że mamy niezmiennie do czynienia z dyscypliną skrajnie zróżnicowaną wewnętrznie, z istoty swej pluralistyczną czy też wieloparadygmatyczną – jak się bardziej uczenie powiada od czasu niektó−

rych komentarzy do Struktury rewolucji naukowych Thomasa S. Kuhna. Tak już pewnie zostanie.

Istniało, istnieje i najpewniej będzie istnieć wiele różnych socjologii i wiele ich zgoła niepodobnych do siebie ról, których wykonawców łączy głównie to, że są socjologami, ponieważ uważają się za socjologów, odpowiadają z grubsza pewnym kryteriom instytucjonalnym i bywają póki co zdolni do niejakiej zawo−

(4)

dowej solidarności w obliczu konkurencji za strony innych korporacji. Wszyscy zgadzają się też, oczywiście, co do tego, jak bardzo zawodna i niewystarczająca jest potoczna wiedza społeczna, jaką posiada każdy człowiek przez sam fakt ży−

cia w gromadzie. Poza tym socjologów różni jednak czasem nieomal wszystko.

Tak samo jak potencjalnych odbiorców nauk społecznych.

Przede wszystkim, w grę wchodzi wieczny, chciałoby się powiedzieć, pro−

blem statusu naukowego socjologii, która w pewnych wypadkach chce być dys−

cypliną jak najbardziej empiryczną i składa niewątpliwie coraz liczniejsze dowo−

dy, że może nią w jakimś zakresie być, w innych natomiast wypadkach – nie chce i nie potrafi zrezygnować z wielkich syntez, których podstawa empiryczna jest z konieczności mizerna, gdyż dotyczą społeczeństw jako realnych czy też rzeko−

mych całości lub nawet współczesnego świata społecznego jako takiego, o któ−

rym socjolog niekoniecznie wie dużo więcej niż każdy uważny i jako tako oczy−

tany obserwator.

Wszyscy socjologowie odpowiadają na pytanie: jak jest?, nierzadko są to wszakże odpowiedzi na różne w istocie pytania. Czasem są to odpowiedzi na py−

tania o informacje na taki lub inny wyraźnie ograniczony i nierzadko nader wą−

ski temat, czasem natomiast na pytania o to, jaki jest ogólniejszy sens tych infor−

macji, jak należy je zinterpretować w możliwie szerokim kontekście, a także o to, co z tych informacji wynika, jeżeli wyjść poza to, co wiadomo już teraz całkiem na pewno (lub tak się nam wydaje), puścić wodze socjologicznej wyobraźni i wy−

zbyć się zabobonnej wiary w „nagie” fakty, z których dopiero kiedyś wyniknie ponoć prawdziwa wiedza.

Są socjologowie, którzy aspirują do roli ograniczonych z natury rzeczy eks−

pertów, ale są przecież i tacy, którym marzy się rola mędrców, którzy chcą wie−

dzieć, skąd i dokąd idziemy oraz co nas niechybnie czeka. Nie należy przesadzać z przeciwstawianiem sobie tych dwóch ról, wiadomo bowiem, że nie ma faktów wolnych od interpretacji i arbitralnych do pewnego stopnia założeń, każda zaś – na pozór najzupełniej dowolna – interpretacja jest interpretacją jakiegoś zespo−

łu lepiej lub gorzej zaobserwowanych faktów. Dzieła najwyżej cenionych klasy−

ków socjologii sytuują się zapewne gdzieś między owymi dwoma biegunami.

Nie za to ich kochamy, że nigdy nie pozwalali sobie na żadne dowolności i fan−

tazje.

Niemniej jednak istnieje realne przeciwieństwo między socjologią pomyślaną zgodnie z regułami obowiązującymi w naukach empirycznych i socjologią jako swego rodzaju filozofią społeczną, która mówi dużo więcej aniżeli potrafi solid−

nie uzasadnić, nie lęka się problemów empirycznie nierozstrzygalnych czy nawet tworzenia społecznych utopii. Można, oczywiście, powiedzieć, że, dajmy na to, Zygmunt Bauman to nie socjolog, a filozof, będzie to jednak ostatecznie tylko spór o słowa, albowiem ten styl myślenia, który m.in. to nazwisko symbolizuje, nie tylko jest ewidentnie stale obecny w socjologii, ale i znajduje się w niej

(5)

od dłuższego czasu w ofensywie i na razie nic nie zapowiada jego schyłku. Nie bez powodu właśnie Wyobraźnia socjologiczna Millsa zajęła w swoim czasie tak wysoką pozycję w plebiscycie socjologów, dotyczącym najważniejszych dzieł socjologicznych.

Na nic zda się dowodzenie, iż nie jest to socjologia lub jako socjologia jest

„nienaukowa” czy też niedostatecznie „naukowa”. Społeczne zapotrzebowanie na wiedzę społeczną okazuje się raz po raz nie tylko zapotrzebowaniem na przy−

czynki i ekspertyzy, lecz również na całościowe wizje świata społecznego, któ−

rych siłą jest raczej sugestywność i wewnętrzna spójność niż stopień empirycz−

nego uzasadnienia. Można nad tym boleć, ale nie należy się łudzić, jak robiło to wielu twórców socjologii, że „naukowa” socjologia zastąpi z czasem socjologię jako rodzaj filozofii społecznej, chociaż nie wątpię, iż ta pierwsza powiększa stopniowo swój stan posiadania i zasób możliwości, jakimi rozporządza. Jestem przekonany, że nie zastąpi. Podobnie imponujący skądinąd postęp nauk politycz−

nych nie doprowadził do zaniku filozofii politycznej. Wprost przeciwnie, jeste−

śmy od pewnego czasu świadkami jej niewątpliwego renesansu.

Krótko mówiąc, nie należy oczekiwać, aby w przewidywalnej przyszłości je−

dyną rolą socjologii mogło stać się samo tylko zbieranie sprawdzonych informa−

cji uzupełnione co najwyżej budową teorii niewysokiego szczebla. Sądzę zresz−

tą, że byłoby źle dla reputacji socjologii, gdyby tak się stało. Wiedza, której lu−

dzie potrzebują, to nie tylko fakty, lecz również propozycje złożenia ich w ca−

łość. Propozycje wyprzedzające nierzadko teorie w najściślejszym słowa znacze−

niu. Co nie znaczy, oczywiście, że wizjonerom wszystko wolno. Ale to inna spra−

wa. Tak czy inaczej, nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, co powinien robić so−

cjolog. Najpewniej powinien robić to, co potrafi najlepiej i co okaże się komuś potrzebne.

Druga godna uwagi sprawa dotyczy miejsca socjologii wśród innych dyscy−

plin społecznych, albowiem, z jednej strony, socjologia coraz bardziej się specja−

lizuje i zamyka – podobnie jak inne dyscypliny – w obrębie coraz to węższych i doskonalszych specjalizacji, z drugiej natomiast strony, coraz rzadziej jest w stanie obchodzić się bez inspiracji i pomocy niesocjologów, którzy nierzadko pod inną firmą zajmują się tymi samymi zjawiskami, wykazując przy tym niekie−

dy więcej inwencji aniżeli profesjonalni, by tak rzec, socjologowie. Socjolog nie musi zatem starannie ograniczać swego ogródka i wciąż pilnować, aby przypad−

kiem nie stać się filozofem, antropologiem, politologiem czy historykiem.

Wystarczy zresztą sięgnąć po jakąkolwiek ambitniejszą pracę socjologiczną, aby dostrzec, jak płynne są dzisiaj granice między naukami społecznymi. Bez sięgnięcia po informacje biograficzne nie podobna czasem się zorientować, czy autor lub autorka tej lub innej książki to socjolog, psycholog społeczny, polito−

log, ekonomista, antropolog, kulturoznawca czy jeszcze ktoś inny. Nie podobna też nie zauważyć rozwoju takich dziedzin badań społecznych, które konstytuują

(6)

się wokół problematyki ewidentnie wspólnej wielu różnym tradycyjnym dyscy−

plinom. Są dziedziny badań społecznych, w których nie podobna zrobić kroku bez przekraczania granic między dyscyplinami, które w wielu wypadkach są tyl−

ko kwestią zbiegu historycznych okoliczności, biurokratycznych konwencji i środowiskowych przyzwyczajeń. Nietrudno też wykazać, jak wiele poszczegól−

ni twórcy współczesnej socjologii zawdzięczali inspiracjom ze strony dyscyplin innych aniżeli ich własna, nie mówiąc już o tym, że niejeden z nich sam nie był socjologiem z punktu widzenia kryteriów instytucjonalnych.

Krótko mówiąc, najwłaściwszym układem odniesienia dla naszej dyskusji są nie tyle potrzeby i zadania tej czy innej poszczególnej nauki społecznej, nieskoń−

czenie zresztą trudne do zdefiniowania, ile problemy czekające na rozwiązanie – problemy, których, być może, żadna nauka nie jest w stanie rozwiązać w swo−

ich własnych granicach, bez generalnego kwestionowania zasad obecnego po−

działu pracy naukowej. Może więc w ogóle nie chodzi o zadania tej czy innej dyscypliny, lecz o to, jakie pytania wymagają najpilniej odpowiedzi?

Po trzecie, w grę wchodzi stary problem stosunku wiedzy naukowej i prakty−

ki, ulegający wszakże paradoksalnie zaostrzeniu na skutek tego, że wzrost wie−

dzy socjologicznej czyni ją coraz mniej dostępną dla laików, praktycy zaś są co−

raz bardziej pewni siebie oraz nieufni wobec diagnoz niezgodnych z tym, co so−

bie sami wykombinowali lub usłyszeli od własnych ekspertów, których znaleźć zaiste nietrudno w sytuacji wewnętrznego zróżnicowania nauk społecznych, wie−

lości problemów nierozwiązywalnych w sposób niepozostawiający żadnych wąt−

pliwości oraz, oczywiście, rosnącej konkurencji na rynku usług naukowych. Nic bodaj nie zapowiada opartej na naukowych podstawach rekonstrukcji społecznej w makroskali, o jakiej marzyli kiedyś socjologowie, bo ani nauka nie jest w stanie dostarczyć odpowiednich wskazówek ani praktycy nie są skłonni iść do nauki po naukę. Cóż zatem mieliby robić? Ano robić możliwie najlepiej to, co potrafią, starając się jednocześnie przekonać kogo się da, że dostarczają dobrych odpowiedzi na ważkie społecznie pytania. Czyli robić mniej więcej to samo, co robili lepiej lub gorzej do tej pory.

Każda z tych trzech spraw wymagałaby osobnego rozpatrzenia, na które nie ma tu czasu. To, że nie będzie konkluzji, nie jest wszakże kwestią braku czasu.

Tyle uwag na zadany na dzisiaj temat. Proszę mi wybaczyć, że są one dość ogólne, luźne i nie kończą się żadną stanowczą konkluzją. Proszą mi też wyba−

czyć, jeżeli ich tonacja nie jest dostatecznie jubileuszowa. Ale zapewniam, że, je−

śli powiedziałem o socjologii coś złego, nie odnosiło się to do IFiS PAN.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

49 należy więc już na początku dostrzec, że socjologia pastoralna nie jest kolejną próbą uszczegółowienia przedmiotu badań socjologii religii, która była

trwałej - penetracji „starych” krajów Unii przez ludność „nowych” krajów. Co więcej, w okresie bezpośrednio przedakcesyjnym, w krajach przygotowujących się do

Przedwojenna socjologia wsi w Polsce różniła się dość znacznie od amerykańskiej: niewątpliwie młodsza od niej powstała w inny sposób, bo wyłoniła się stopniowo z

Tyszki w rozwoju lubelskiej so­ cjologii najbardziej uwidacznia się w UMCS, gdzie od 15 lat funkcjonuje wymie­ niany już Zakład Socjologii Medycyny i Rodziny.. Jego

Przeprowadzenie tych badań umożliwiło określenie poziomu zrównoważenia ogółem i w łamach poszczególnych ładów gospodarstw rolnych w regionach UE-25 zajmujących się

In het tweede hoofdstuk wordt de rekenmethode om tot het vermogen te komen behandeld, waarna in hoofdstuk drie deze methode naar een Delphi programma wordt geconverteerd.. Inclusief

Z aw ierają nie tylko chrystologię, ale także inne elem enty treściowe... W szystkie fragm en ty zaw ierają elem enty chrystologiczne, czy też elem enty