Janusz Węgiełek
O miłości romantycznej
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (9), 84-99
Janusz Węgielek
Przedmiot m iłości i stan m iłości
O m i ł o ś c i r o m a n t y c z n e j *
Dla rom an tyzm u c h a ra k te ry styczny je s t rozdział p rzed m iotu m iłości od stan u miłości. Izolacja ta ok reśla w n ajogólniejszych za ry sa c h sposób kochania w rom antyzm ie. Stanow i ona prin cip iu m tego, co nazyw am y, często odno sząc słowo to do przypadków z innego podw órka w ziętych, „m iłością ro m a n ty cz n ą ”.
P rzed m io t m iłości został z różnych, n iera z ta je m n y ch przyczyn u tra c o n y na zawsze i bezpow rotnie. W sw y m b y cie rzeczyw istym , zajm u jący m pew ną p rzestrzeń i zdom inow anym przez czas, je st abso lu tn ie n ieuch w y tn y , m ieści się bow iem poza h o ry zontalną lin ią oglądu zjaw isk. Nie m a go na w y ciągnięcie ręki, nie m a go rów nież w granicach po la w idzenia. „A choć m i teraz ciebie oczym a nie d o stać” — słyszym y skargę jed nej ze stron. O ty m o d d alen iu w czasie i w p rzestrzen i sygn alizu ją za ra z początkow e w ersy erotyków :
Odkąd zniknęła jak sen jaki złoty...
* Szikic ten proszę potraktować jako glosę na marginesie książki Dertisa de Rougemanta Miłość a św iat kultury za chodniej.
85 O M IIŁ O SC I R O M A N T Y C Z N E J Gzyż z tobą wtedy raz ostatni byłem...
Wzywam cię w boskiej wspomnienia godzinie...
W sposób m niej bezpośredni, a b ard ziej p rze w ro tn y m ów i to samo u k u ty n a barokow ą modłę koncept rom antyka: rozłąka jest faktem dokona nym , ty lko pam ięć i w yobraźnia zdają się głosić co innego:
Nigdy, w ięc nigdy z tobą rozstać się nie mogę...
D ystans p rzestrzen n y , na ja k i został o dsunięty przedm iot miłości, jest tak ogrom ny, że m ożna go ustalić co najw yżej jakim iś n ierealn y m i m iaram i. Z upełnie n ie wchodzi w rach u bę zam ysł pokonania go: wszak odległości dzielącej „dwie gw iazdy” nie da się przebyć po p ro stu jedn y m skokiem . Nie m a też mowy o pow olnym , żm udnym , czasochłonnym zbliżaniu się do ukochanej osoby, o stopniow ym p rze pły w aniu ty ch astra ln y c h przestrzen i. K w estia za sypyw ania szczelin i rozstępów w ogóle się tu nie pojaw ia. Na próżno b y szukać u rom antyków ja kiegoś w ew nętrznego im p eraty w u , w m yśl orzeczeń którego dążyliby oni do skrócenia dzielącego icb od p rzedm iotu m iłości d ystansu. Za to m anifesta cyjnie p o d kreślają rozległość p rzestrzen i, ogrom jej rozm iarów , by uzasadnić tym w ykluczenie ze zbio ru nakazów n akazu ogarnięcia obiektu uczuć po p rzez dopuszczenie go w granice św iata w idzial n ych form . G est zdzierający kosmiczne tło obcy jest rom antykom . R om antyk nie podejm uje żad nych kroków w celu przezw yciężenia rozłąki. D ostrzegam y go raczej w sytuacji, kiedy odchodzi, oddala się, odpływ a pod p ełn y m i żaglam i, w sy tu ac ji zapoczątkow ującej pęcznienie przestrzeni, któ ra od tąd n iep rzestęp n ą sm ugą będzie się kładła pom iędzy osobą kochaną a kochającą. Rozłąka nie w yznacza naglących zadań pokonania jej, lecz zharm onizow ana jest ze sw oistą akcep tacją takiego stan u rzeczy. Nieobecność obiektu, jego dom yślne
Astralne odległości
Zgoda na nieosiągalność przedmiotu uczuć Upragniony i bolesny dystans
jed y n ie istn ien ie podaje się jak o zasadę naczelną, jako k o n sty tu ty w n ą cechę miłości.
I dla m nie rozdział jest godłem kochania; Bom ile razy w życiu nienawidził, Los ze mnie w tedy połączeniem szydził, I gdziem przeklinał, nie było rozstania! Tych tylko w iecznie ze łzami żegnałem, Których m e serce czciło luib kochało; I teraz, patrzaj, podobnie się stało — Znać, gdzieś została, tam kochać musiałem!
Czyżby więc ta szczególna pasyw ność — bo o p a syw ności n a le ż y mówić, gdy nic się nie robi, by przeciw działać rozłące — św iadczyła o z góry p rz y jęte j nieosiągalności przedm iotu uczuć, 'który, u k ry ty poza słonecznym , śm ierteln y m kręgiem zjaw isk, zajm u je obszary n ied ostępne i dalekie? Zw ażm y jed n ak , że nic bardziej odległego od Boga, a p rze cież człow iek n a w e t tę odległość ze w szystkich sw ych sił 1 p rzy użyciu różnych fo rteli s ta ra ł się pokonać. J a k n a razie ulegam y n ieo d p artem u w ra żeniu, iż przedm io t m iłości w m iłości rom anty cz nej je s t zapoznany i niepotrzebny, poniew aż nie dąży się dó u n ii z nim , lecz z cały m spokojem po zostaw ia się go poza gran icam i w idzialnego; nie w yczuw am y tego pędu, tej m agnetycznej siły zbli żającej „dw ie gw iazdy”, energii skupiającej ro zp ro szone atom y, nam iętności, której b y nie zadow alało sam ospalanie się, gdyż popy chałab y do p rzedsię w zięć m ających w plan ie ja k najbliższe dotarcie do drugiej osoby; wówczas d y stan s p rze strz e n n y byłby przeszkodą par excellence, ile że przeszkody są po to, aby je przekraczać, i nie m a ta m przeszkód, gdzie n ik t n ie dośw iadcza dhęci an i potrzeb y b u rzen ia ich.
W rom antyzm ie jednak ów d ystans jest n o r m alnym , b y nie pow iedzieć — upragnio n ym stanem rzeczy, k tó ry p o p ro stu się stw ierdza, nie bez bo lesny ch w estchnień, co p raw d a, lecz na pew no bez
87 O M T Ł O SC I R O M A N T Y C Z N E J
zam ysłu zniesienia go. W ydaje się zatem , że o n ie- osiągalności przed m io tu miłości w m iłości rom an tycznej nie może być mowy. Nieosiągalność zaw sze zakłada przeszkodę, p rzy czym jest n a jzu p eł n iej drugorzędną kw estią, czy będzie to jakaś prze szkoda ziewnętrzna, czy też im m an en tn ie tkw iąca w sam y m przedm iocie i z nim tożsam a. T utaj p rze szkoda n ie pojaw ia się, więc raczej w ypadałoby rzec, iż poezja i m it n o tu ją w incip itach czystą n ie
obecność przedm iotu miłości, choć zaraz potem do
w iad u jem y się, iż stan u tego nie można rozciąg nąć na w szystkie czasy, w odróżnieniu bowiem od chw ili obecnej czas przeszły odgryw a w micie m i łości ro m anty czn ej rolę śiwiadka, k tó ry w idział na w łasne oczy, jak przedm iot uw ielbienia został o g ar nięty:
Czy pomnisz, jakem ja wiosłował tobie, Patrząc na ciebie, patrzącą na fale?
W porząd ku n a rra c ji rozłąka fig u ru je na pierw szym m iejscu, w p o rządk u w ydarzeń stanow i finał rom ansu. W gląd w fabułę ujaw nia, iż m it m iłości ro m anty czn ej sk o n stru o w an y został w yraźnie à re
bours w stosunku do m itów daw niejszych. Otóż
u p oczątku m iłosnych p ery petii, tam gdzie sięga w spom nienie, a dociera ono n ap raw dę do sam ych źródeł, n ap o ty k am y w micie miłości rom antycznej na stan au tentyczn ej unii, upraw om ocnionej tym, iż p rzedm io t miłości z n ajd u je się w obrębie św ia ta zjaw isk dostrzegalnych. Nic tego stanu zespole nia n ie poprzedza; n iew ątp liw ie je s t on pierw otny; głucho o tym , ja k do niego doszło. W spom nienie nie sięga jeszcze d alej, lecz zatrzy m u je się w łaśnie tu ta j; w iem y, co m a ulec zburzeniu, jak natom iast pow stała ta m onolityczna budow la, teg o m ożem y się tylko dom yślać. Miłość — m iłość w jej n a jp e ł niejszym kształcie, gdy całkiem b ra k jeszcze se p a ra c y jn y c h dystansów , pęknięć i crozłamań — od razu je s t dana, d lateg o też deko racjam i swym i
przy-Rozłąka — ftinał romansu
88
Dawny m it
Absolutna unia była kwestią przyszłości
pom iną Eden, k tó ry rów nież został d a n y człow ie kowi, nim ten na zawsze i b y n a jm n ie j nie z w łas nej woli opuścił ogrody.
U początk u mi'tu m iłości ro m an ty czn ej zn ajd u je się h arm on ia i uczestnictw o. R om antyk nie osiąga te go stan u , nie zdobyw a go; nie je s t on m u nagrodą za tru d y i w yrzeczenia, za niezłom ne i w y trw ałe pokonyw anie przeszkód. R om antyk od raz u zn ajd u je siebie w centrum , od ra z u posiada w szystko, choć na chw ilkę tylko. Samo połączenie u chy la się p ro - b lem atyzacji, gdyż je s t pierw otne, otrzym ane, z a stane p rzez pam ięć u najdalszych początków : ro m ans zaczyna się od niego, 'tak jak 'biografię o tw ie ra dzieciństw o. I to odróżnia zasadniczo w ersję ro m antyczną od m itów daw niejszych. W tam ty ch li czyła się p rzed e w szystkim p reh isto ria, droga, k tó rą należało przejść, by dostąpić połączenia. Św iatło biło u końca tej drogi. N akierow anie w przyszłość, p ersp ek ty w a przyszłościow a regu low ała biegiem w ydarzeń. Możliwość u n ii zawieszona b y ła w cza sie przyszłym . K ochanek nie spoglądał w stud nię m inionego czasu, lecz pro sto przed siebie.
W ykres ru c h u u k ład ał się w e w zór o linii b ieg nącej wciąż w górę, odnosił się bow iem do ru ch u w stępującego, ru ch u po szczeblach drab iny . O stat nim jej szczeblem b yła śm ierć. Przekroczyw szy próg śm ierci, koch ający m ógł w reszcie w p e łn i ogarnąć przed m io t sw ej miłości. C hw ilę obecną, tę, w k tó rej się relacjonow ało, znam ionow ał, podobnie ja k w rom antyzm ie, rozstęp m iędzy kochankam i, atoli sy tu a c ji tej nie poprzedzała inna, o całkow icie o d m iennym c h arak terze. S ta n absolutnej u n ii b ył kw estią ju tra , b y ł d o p iero do osiągnięcia. Chw ila obecna, będąc przedsłow iem i preh isto rią, nie m ia ła żadnej przeszłości; n ab rzm iew ała cierpieniem z pow odu rozdziału, w niczym jed nakże nie p rzy pom inała jerem iad y (w ro m an tyzm ie często d w u znacznej!) n ad bezpow rotnie u traconym stanem ze spolenia. Nie m ogła jej przypom inać, gdyż w m i
89 O M I Ł O Ś C I R O M A N T Y C Z N E J
tach daw niejszych nie ma m owy o utracie czego kolwiek. P u n k te m w yjścia je s t w nich zupełny brak, czyste nieposiadanie, „nędza” bez miłości; kolejny etap to wzbogacenie p rzez miłość i miłością; etap końcow y to — po uprzednim zapuszczeniu zasłon śm ierci — ogarnięcie przedm iotu uw ielbie nia.
W rom antycznej w ersji m itu fab u la rn y układ zda rzeń przedstaw ia się a k u ra t na odw rót. Chwila obecna jest tu p u n k tem dojścia. W ypełnia ją atm o sfera stag n acji i bezruchu, jak zwykle w tedy, gdy d o tarło się do o stateczn y ch granic. Śm ierć nie gwa ra n tu je tu żadnej unii, gdyż ta stanow i treść da lekiego początku rom ansu. T utaj kochankow ie u m ierają oddzielnie i w osam otnieniu. Z resztą ogrom d y stansu przestrzen neg o je st i ta k rów no znaczny śm ierci, k tó ra ową ekspresyjną kreską ty le że uw y puk la oddalenie i nieobecność. W m iste- ry jn y m dram acie miłości śm ierć, niczym jakieś n ie sam ow ite in te rlu d iu m , w ciska się pom iędzy dwoje kochanków , b y ty m szczelniej zasłonić przedm iot uw ielbienia, przenosząc jego istnien ie w sferę p a mięci; je s t więc bram ą, p rzez k tó rą przechodzi się sam em u; m iast łączyć jak daw niej — rozdziela. W ero tyk ach rom anty czn y ch śm ierć pojaw ia się dość rzadko, a i w tedy fu n k cjo n u je raczej n a zasa dzie retu szu m ającego dobitniej podkreślić bezm iar oddalenia. Przecież zawsze któ reś z kochanków zo staje p rzy życiu! N iebaw em przekonam y się, że ta zm ieniona co do swej treści rola, jak ą w micie miłości rom an tycznej odgryw ała śm ierć, była w y nikiem u tra ty T ranscendencji.
K o ntrastow e zróżnicow anie układu fabularnego zdarzeń w stosunku do schem atów średniow iecz nych pociągnęło za sobą różnicę w w idzeniu sam e go przedm iotu miłości.
W dziełach, z który ch ro m an ty cy czerpali n atch n ie nie i pożyw kę dla w łasnych dokonań poetyckich, przedm iot m iłości posiadał oblicze idealne, co je d
Smierć zam iast łączyć — rozdziela
90 Praw o do rzeczywistej egzystencji Inaczej w ro m antyzm ie
na k n ie św iadczy, iż niew idoczne i u k ry te. Jego opis w yw odził się z konkretnego oglądu. A dorow a ny i czczony, p rzedm iot m iłości do stęp n y był dla oczu. P ra w d a , że p atrzo n o tak, by widzieć sam ą w artość i duchowość, lecz przecież nie patrzo n o w yłącznie „oczym a duszy” . O biekt uczuć rościł so bie p raw o do rzeczyw istej egzystencji, jego opis zakładał więc jego realn e istnienie. Z przedm iotem m iłości m ożna b y ło obcować, poniew aż istn iał ak tu aln ie i zawsze n a zew n ątrz ośrodka p ercepcji. W sw ym bycie pozostaw ał suw eren ny m i niezaw i słym ; w ym agał, b y przyzn aw ano m u obiektyw ność istnienia. W zam iarze odnalezienia go należało zwrócić się poza siebie, przez co stanow ił cel, do którego się zdąża, do którego się dochodzi, k tó ry się ogarnia. B ył wciąż odkryw any, pogłębiany, ro z św ietlany, w ciąż bliższy i bliższy. Zajm ow ał po zycje tra n sc en d e n tn e, to znaczy zew nętrzne i je d noczesne w stosunku do podm iotowości, czym zresztą po tw ierdzał sw ą realność i sam oistność. Skoro więc istn ia ł w w yłuszczony wyżej sposób i skoro istn iał p o n ad to ja k o idealna duchowość, to nie mógł być niczym innym , ja k tylko Bogiem. E rotyczny ko stium służył poetom , k tóry m sp rz y k rzy ły się teologiczne m etafory.
Inaczej w rom antyzm ie. T u taj p rzed m iot miłości istn ieje w yłącznie w regionach pam ięci. Chcąc go dojrzeć, m uszę odw rócić w zrok od sfery zjaw isk z ew n ętrzn ych i spojrzeć okiem w ew nętrznym , skie row an y m do środka: m om ent kontem placji osoby uw ielbianej zakłada w ten sposób up rzed n ie znisz czenie zew nętrznego św iata. Je st to zrozum iałe, albow iem na zew nątrz m n ie w otaczającym m nie św iecie nie m a tego, co prag n ąłb y m dojrzeć; dy stanse dzielące m nie od p rzed m iotu m ojej miłości są tak rozciągnięte, że p rak ty czn ie staw iają pod znakiem zapy tan ia jego istnienie. Czyż można m ó wić o istn ien iu gw iazdy, k tóra jarz y się gdzieś w odległości biliona la t św ietlnych? Je j św iatło do
91 O M 1IŁOSCI R O M A N T Y C Z N E J
m nie n ie dociera, gdyż po drodze zostaje całkow i cie rozproszone. T ak więc przedm iot miłości w m i łości ro m an ty cznej jest p rzedm iotem co najm niej
nieobecnym , w rzeczyw istości zaś, p rzy śm ielszym sform ułow aniu kw estii, je s t to p rzed m iot po pro stu
nie istniejący. O d su n ięty w głąb m inionego czasu,
nierozerw alnie zrośnięty z epoką, k tóra już się za kończyła, żyje życiem zastępczym , życiem „na ni b y ”. Pam ięć szydełkuje jego k ształt i tkankę; p a mięć ow ija go szczelnie sw ym som nam bulicznym kokonem . W yzbywszy się niezależnego i od rębnego bytow ania, właściwego zarówno Bogu, jak i krzakow i jaśm inu, został przez nią w chłonięty „na w ieczność” i bez reszty. Dzięki absorpcji, której uległ, jest teraz zaw sze w posiadaniu i zawsze do dyspozycji. Jego rzeczyw isty b ra k zrodził nam iast kę jego pozornej, ale trw ałej obecności.
P am ięć nigdy nie zawodzi rom antyków . Z najdują w niej w każdej chw ili to, co p rag n ą znaleźć, p rze de w szystkim zaś ów gotowy przedm iot uw ielbie nia, k tó ry pojaw ia się niem al na każde ich zawo łanie. Gotowy — gdyż złożony do lam usa pamięci, zakonserw ow any przez pam ięć, podd any jej m u- m ifikacyjnem u działaniu. W ystarczy popatrzeć, jak ro m an ty k opisuje ukochaną postać, ja k obficie czerpie z określeń, któ re m a już w pogotowiu, jak mocno w ierzy w trafność raz użytych słów, k tóre w jego przekonaniu są ak tu aln e i wciąż tak samo ad ekw atne; z jak ą pew nością w reszcie — że nie m u si przeprow adzać k o rek ty p o rtre tu — rezygnuje z przygotow aw czych szkiców, b y od razu kłaść farby . D opraw dy, tru d n o w ty m opisie doszukać się postaw y poznaw czej, k tó ra w yrażałaby się stopnio w ym zdzieraniem zasłon lub po p rostu ty lk o doda w aniem do siebie przym iotników w m iarę pow ol nego odkryw ania coraz to innych cech przedm iotu, k tó ry się poznaje. Z postaw ą tą zetknęlibyśm y się wówczas, gdyby chodziło o przedm iot znajdujący się n a zew n ą trz podm iotowości, w najściślejszym
Przedmiot miłości nie istnieje Pamięć nigdy nie zawadzi romantyków
92
Pam ięć u
t om antyków i u Prousta
znaczeniu tra n sc e n d e n tn y wobec niej, tu ta j je d n a k m am y do czynienia z przedm iotem interio ryzow a- nym , pozbaw ionym sam odzielnego bytow ania, w e- ssanym p rzez pam ięć.
Pam ięć rom an ty k ó w zajm u je an ty p o d y pam ięci P ro u sta. P am ięć P ro usto w sk ą możn,a drążyć, roz św ietlać, poddaw ać w iw isekcji i p rzebyw ać niczym lab iry n t, to natom iast, co w ypełnia pam ięć ro m a n tyków , jest ju ż gotowe i ustalone, zdefiniow ane i o praw ione w ram k i. Czy jest poznane? R om antycy nie zadają sobie tego py tan ia. Dla n ich przedm iot m iłości jest tak im po pro stu, jak im jest w ich p a m ięci, a to już przesądza, czy zm um ifikow any zo stał w swej praw dzie, czy też wciąż kokietuje po zoram i; w łaściw e bow iem je s t im p rzekonanie, że przechow ując jakiś przedm iot w pam ięci, posiadają zupełną p raw d ę o ty m przedm iocie. I tak pam ięć rom an ty k ów zalu d n iają kobiety, iktóre ich kocha ły i k tó re ich zdradziły, anioły, półanioły, diabliee, rzecz jed n a k ze wszech m ia r ciekaw a, że te, k tó re kiedyś m iały tw arze m adonn Rafaela, oraz te, k tó re — drasty cznie m ów iąc — zaślubiły synów piekieł, w żaden sposób nie m ogą pozbyć się sw ego aniel- stw a ani też zreh abilitow ać się, poniew aż tak im i u trw aliła je pam ięć. Do czegóż zm ierzam ?
Do tego m ianowicie, iż przedm iot m iłości w rom an tycznej w ersji erotycznego m itu je s t przedm iotem „zaklętym w u m arłe fo rm u ły ” , stojącym w g alerii pam ięci niczym m arm urow y, zastygły w jak iejś tam pozie posąg, zdefiniow anym ostatecznie i w y czerpująco, ile że nie istn iejąc rea ln ie i suw erennie, nie może być poznaw any, to znaczy nie można m u w yjść naprzeciw , opuścić swojego dom u, opuścić siebie. W ynika stąd, iż aby odnaleźć ów przedm iot, ro m a n ty k rozchyla łu p in k ę podm iotow ego w n ę trza — zw raca się ku sobie. Je d y n a form a jego a k tyw ności przejaw ia się w akcie w skrzeszania daw nych stanów , w pobudzaniu w spom nień, które p ie czołowicie chroni p rzed p a ty n ą i blaknięciem . P o
93 O M I Ł O Ś C I R O M A N T Y C Z N E J
za ty m n ie dostrzegam y niczego, co pozw alałoby m niem ać, iż ro m a n ty k p o d jął jakieś kroki w za m iarze połączenia się z przedm iotem swej miłości. Bo jak tu zresztą można dążyć do unii z czymś, co nie istnieje, a p rzy najm n iej nie istnieje w sposób w łaściw y w szystkim obiektyw nym bytom ? W pew nym sensie, gdy uw zględnim y c h a ra k te r p rzed m iotu, unia je s t już fak tem dokonanym , chociaż ro m a n ty k ogarnia nie sam przedm iot, lecz jego fantasm agorię, iluzję, cień zaledw ie, jego u tk an y z n ite k pam ięci w izerunek. Gorycz tego zespolenia! W obec pow yższego jasn e się staje, że mimo po su nięty ch niem al do granic p ro fanacji zabiegów idealizujących przedm iot m iłości (za k ap italn y p rzy k ład tej postaw y może tu służyć poem at Słowac kiego W Szw ajcarii, gdzie kochanek nie w aha się poczynić w yznań, iż „w tenczas modlić się” zaczął „do' n ie j” , gdy u jrz a ł ją w kolorach M aryjnych: b ia łym , b łękitn ym i złotym , gdzie ubóstw ianą postać w idzi się ju ż ty lk o jak o absolutną Jasność i absolut ne Dobro, i gdzie relig ijn a, m istyczna n u ta uw iel bienia przen ika c a ły w szechśw iat, tu ta j a k u ra t u sty - lizow any trochę starom odnie na pasterski, co zresz tą okazuje się — dzięki delikatności i piankow ości pejzażu — dość odpow iednim tłem dla uczucia oczyszczonego z prozaizm ów i szum ow iny zw ykłej1 nam iętności płom ieniem zesłanym z Em pireum , św iatłem nadziem skiego pochodzenia), pom im o więc ty ch usiłow ań rozegrania rom ansu w kon w encji m odlitw y, w kostium ie wypożyczonym z Bi blijnej Pieśni nad pieśniam i oraz przy dekoracjach w izy jny ch i podśw ietlonych b arw n y m korow odem lam pionów , a może w łaśnie ze w zględu na te r e tu sze, jako że przeb ija p rzez nie rozpaczliw y zamysł w ydźw ignięcia m iłości za w szelką cenę w sfery T ranscendencji, p rzed m io t uczuć w rom antycznej w ersji erotycznego m itu z całą bezwzględnością o d a rty je s t z płaszcza wieczności.
P o tw ierd za to wszystko zarów no usytuow anie
Przedmiot miłości — iluzją Kostium wypożyczony z Biblii
przedm iotu w stosunku do subiektyw nego winętrza, jak i jego konsystencja. Pozycja, ja k ą ów p rzedm iot zajm uje, jest pozycją w ciasnym obrębie sam ej podm iotow ości, gdzie w spółrzędne topograficzne Pam ięć i czas nieodm iennie w ykreśla pam ięć. A czym że n ależy m ianow ać pam ięć, jeśli nie w iern ą tow arzyszką czasu, jego p rzek o rn ą służebnicą? Gdzie p ły n ie czas tam i ona bezzw łocznie się pojaw ia, by gorączkow o rato w ać to, co w ogólą m ożna jeszcze w jakiś spo sób ocalić, lecz bądźm y przekonani, iż rzeczy w y niesione z katak lizm u, choć teraz m ają w zakam ar kach pam ięci bezpieczne schronienie, w przódy je d nak m usiały być do dna skażone nietrw ałością, bo w in n ym w y pad k u sam e by przecież o stały się p rzem ijan iu. Ow szem , pam ięć w yry w a nicości jej łup, lecz czyni to połow icznie i bez żadnych zobo w iązań, gdyż jej sam ej tru d n o się oprzeć korozyj nem u działaniu czasu; pam ięć przedłuża, tu też zgoda, istn ien ie rzeczy, lecz w ro b ien iu tej łaski z n a jd u jem y rów nocześnie oczyw istą degradację, albow iem je s t pam ięć składem rzeczy p rz e m ija ją cych, k tó re w praw d zie m ożna odpow iednio zakon serw ow ać, k tó ry m jed n a k nigdy nie o fiaru je się su b stan cji wieczności. K am uflaż pam ięci p ęka w szwach: chciała przesłonić czas, ukry ć ślady spu stoszeń, jakie po nim zostały, a skończyło się na Demaskacja tym , że sam a uległa dem askacji. To bowiem , co pamięci jest w pam ięci i tylko w pam ięci, ile że będąc w pam ięci w żad n y m bądź razie nie m oże być je d nocześnie gdzie indziej, chyba że p rzy g run tow nej zm ianie akcydensów , co i tak zresztą n a jed no w y chodzi, poniew aż teraz nie będzie to już tym , czym było onegdaj, je s t z isto ty swej kru ch e, czasowe i przem ijające.
T ru b ad u rzy , D ante, P e tra rk a , by rzecz ograniczyć do epoki, w k tó re j n a jb a rd zie j gustow ał rom antyzm , p ostaw ili m iłość na p ied e stale ta k w ysokim , iż się gał sfe r T ranscendencji. N am iętność do L a u ry lub B eatry cze po siadała kapłańskie św ięcenia. K to
95 O M I Ł O Ś C I R O M A N T Y C Z N E J
znajdow ał się w szrankach miłości, p rzed tym roz taczały się p e rsp ek ty w y dalekie i bezkresne. P rz ed m iot uczuć unosił się bezcieleśnie w liturgicznym oparzę adoracji. Miłość do kobiety stanow iła su b telnie zakam uflow any ob raz m iłości do Boga. I nagle — o paradoksie! — w epoce, k tó ra poczuła się tak b liska tam tem u okresow i, k tó ra zaczęła tłu m aczyć P e tra rk ę i D antego i niem al nie w iedziała, ja k w yrazić swój dla nich zachw yt, w epoce tej m i łość zstępu je ze szczytów, gdzie postaw iło ją śre d niowiecze, i ulega napastliw ości czasu niczym pierw sza lepsza nierządnica. D rugorzędne i zgoła błahe w y daje się p y tan ie, czy ro m an ty cy uświado m ili sobie ów przew rót. Niemożliwość Boga zapi sana je st w ich m odlitw ie, w podm inow anej p a n i ką decyzji, by nie bezcześcić, 'lecz w ielbić tylko, w apoteozie w spom nienia i tegoż w spom nienia eks p loatacji, w m etaforyce, nigdy nie kum ulującej od kryć w w yniku procesu poznania, lecz o re p e rtu arze gotowym i ustalonym , w postaw ie n arrato ra, zastygłej, żałobnej, kontem plującej przeszłość i ów zatopiony w niej przedm iot miłości, nieobecny hic
et nunc i w rezultacie nie zdobywany, a także
w tym oto jasnow idzeniu: . Niewdzięczna! może dzisiaj, królowa 'biesiady, Ty w tańcu rej prowadzisz wesołej gromady, Lub może się nowymi m iłostkam i bawiisz, Lub o naszych miłostkach śmiejąca się prawisz.
Czyż m ożna tedy dziwić się, iż p odejrzliw y kocha nek zostaje nadal w A lpach z zakw aterow aniem n iedaleko Spliigen i rezy g nu je z ogarnięcia przed m iotu swTej miłości, którego dom yślna zm iana jest n iew ątpliw ie zm ianą w czasie, w dodatku lepsze zastępującą gorszym! To, przed czym heroicznie, czy też raczej rozpaczliw ie bronili się rom antycy, było zespoleniem stan u miłości z jej przedm iotem . F atalność takiego zespolenia tłum aczyła się tym , że w tedy już w szystko nieodw ołalnie szło na pastw ę czasu, k tó ry niszczył, prozaizow ał, uczłowieczał.
Miłość kobiety obrazem miłości Boga Romantyczna degradacja miłości Na pastwę czasu — obiekt m iłości
96
„Kochać” — siebie?
W czeluść tę pociągał zdegradow any, wyw łaszczo n y z p rero g a ty w w iecznej egzystencji obiekt uczuć, należało więc ja k najszybciej uwTolnić się od niego. Miłość spleciona ze sw ym przedm iotem byłab y całkow icie uległa przem ijan iu, poniew aż sam p rzed m iot nie posiadał już znam ion boskości. W re z u lta cie okazało się, iż przedm iot miłości nie jest wcale niezbędny w miłości rom antyczn ej. O desłany poza granice św iata w idzialnych form , ginie z oczu i gi nie w ogóle. Miłość rom antyczn a dźwięczy pełno- brzm iąco w sy tu acji absolutnej n a w e t rozłąki, tej, k tó rą sym bolizuje śm ierć. R om antyk zaraz na po czątk u uw zględnia nieobecność osoby ukochanej, a u jm u jąc rzecz tra fn ie j — jej nieistnien ie; w i docznie je d n a k nie ma to żadnego w pływ u na jego uczucia, gdyż nad al „ sn u je ” on miłość, która ob y w a się znakom icie bez przedm iotow ego uzupełnie
nia. ,
S ta n m iłości w m iłości rom antyczn ej jest stanem p erm a n en tn y m i w łaściw ie niezniszczalnym . Aby tak im mógł być, m usiał Wprzódy zagubić gdzieś swój przedm iot, un ia z k tórym — rzeczyw ista, za k ład ająca autonom ię i zew nętrzność p artn eró w , nie zaś w ynikła w sk u tek in try g i podstępów pam ięci — b y łab y ponad w szelką w ątpliw ość zgubna dla jego trw ałości, a to ze w zględu na czasow y c h a ra k te r ow ego przedm iotu. Stąd też „kochać” nie znaczy tu by n ajm n iej rów nocześnie w yruszać na poszuki w anie, dążyć do ogarnięcia, zwracać się ku ukocha nej istocie, obcować z nią, zakładać jej istnien ie na zew n ątrz siebie. „K ochać” w rom antyzm ie — to pozostaw ać w pew nym określonym stanie; to z do bry m i re z u lta ta m i zapew nić sobie jedność osobo wości, ile że naczelne w alory owego stan u w yczer p u ją się w nie naru szonym trw an iu ; to n iew ątp li w ie być czymś w ypełnionym po brzegi, na podobień stw o czary, do k tó rej w lano przedniego w ina; to być bogatszym o tę w ew n ętrzną treść, a zatem nie
97 O M I Ł O Ś C I R O M A N T Y C Z N E J
być po p ro stu p u sty m w środk u ; to niezm iennie w sobie coś odnajdyw ać; to odnajdyw ać w sobie wartość, a także ów fantasm agoryczny cień p rzed m io tu miłości; to rezygnow ać z w ędrów ki i poszu k iw an ia n a rzecz w ew nętrznego rozp atrzen ia się w sy tu acji; to, w reszcie, posiadać, ale posiadać ty l k o w ty m sensie, iż nie być niedokończonym , fra g m en tary czn ym , o d a rty m z czegoś, albow iem miłość rom antyczna, zak reślając wokół siebie doskonałe w swej p e łn i koło, nie dom aga się obecności i w spół uczestnictw a te j d ru g iej osoby. Więc chociaż jest tak , że zm ysły o g arniające św iat nie o garniają za razem przedm iotu miłości, rozdźw ięk m iędzy w nę trzem a zew nętrznością zostaje ściszony albo cał k ow itym zniszczeniem św iata, którego nie dostrze gam y poza w ew n ętrzną treścią w spom nienia, albo k reacją form zastępczych, na zasadzie zgodności k oresp ond u jący ch ze stanem , w jak im znajduje się podm iot. Oba gesty: gest unicestw iający św iat na czas m iłosnej ek sp resji oraz gest k rea to ra u sta n a w iającego od“powiedniość pom iędzy sobą a sferą zjaw isk tran scen d en tn y ch — prow adzą w rów nej m ierze do niw elacji rozdźw ięku. Rozdźwięk taki niew ątpliw ie im plikow ałby w ędrów kę, wznoszenie się, działanie zm ierzające do zaw arcia unii. Tym czasem m iłość rom antyczna, w iru jąc wokół w łas nego cen tru m , stro n i konsekw entnie od schem atu w ędrów ki i poszukiw ania. Czegóż zresztą m iałaby poszukiw ać, skoro w przódy pozbaw iony został w szelkiej realności istnienia cel, którego osiągnię cie przybliża ty lk o p ełn a udręk w ędrów ka.
R om anty k zn ajduje swą miłość u n ajdalszych po czątków i rz u tu je ją w wieczność. Ja k okiem sięg nąć, wciąż nie słabnące św iatło miłości i wciąż to samo jej napięcie. Ju ż po p ro stu nie m ożna nie ko chać! „N ie kochać” w epoce Boga, epoce, kiedy przedm iot uw ielbienia m ieścił się w sferze tra n s c en d en tn ej i tra n sc en d e n taln e j zarazem , to jeszcze
Wirowanie wokół własnego centrum
Czas — uczuć morderca
Miłość zawsze jest
m etafizyką
nie negow ać istn ien ia w artości, a tylko rezygnow ać z ich poszukiw ania; w ygasły płom ień m iłości w ro m antyzm ie zostaw iłby p o sobie g łu chą p u stk ę w n ętrza, teg o o statniego b astion u w szystkiego, co piękne, szlachetne i cenne. R om antycy w ierzyli w niezniszczalność ty ch fo rty fik acji. Ich w iara b y ła głęboka, lecz zgoła naiw na. N iektórym jednakoż starczało odw agi, b y dostrzec z pom ieszaniem zgro zy z pew ną dozą m elancholii, że to w człow ieku, co pow inno być odporne na ko rozyjn e działanie czasu i nig d y nie tracić swego pierw o tneg o blasku, okazuje się w nie m niejszym stopniu opanow ane p rzez czas aniżeli św iat m ate ria ln y c h bytów . I ta k u d rapo w an ą w sz aty w ieczności miłość czeka los podobny tem u, k tó ry jest udziałem rzuconych na stos szczap d rew n a:
Ja was lubił, lubow’ jeszczo, b y t’ możet, W dusze m ojej ugasła nie sowsiem.
Bo czas, te n „uczuć m o rd e rc a ”, krusząc miłość, po zostaw ia n ietk n ię te jed y n ie je j w spom nienia: Naprasno czuw stw o wozbużdał ja:
Iz rawnodusznych ust ja słyszał sm ierti wiest', i rawnoduszno je j wnim ał ja.
Tak w o t kogo lubił ja płamiennoj duszoj S takim tiażolym napriażenijem,
S takoju nieżnoju, tomitielnoj toskoj, S ta kim bie zum stw om i muczenijem!
W targnięcie czasu w królestw o erotyki n ie ma nic w spólnego z tą w ielką eksplozją odkryć, jaką zanotow ał w dziedzinie p ra w rządzących psych iką człow ieka początek w ieku ubiegłego. Miłość w po ezji i w m icie zawsze je st m etafizyką, nigdy — psychologią. M it m iłości ro m an ty czn ej, pow ielony ze w zoru m itów daw niejszych, odbiega od nich o całe niebo. Jeśli pom inąć rów nie silną ekstazę uczuć, w szystko go w łaściw ie od tam ty c h odróżnia, p rzed e w szystkim zaś ów sposób w idzenia i usy tu o w ania przed m io tu m iłości, którego w kształcie
99 O MI IŁOŚCI R O M A N T Y C Z N E J
oso'bowym, a więc su b stan cjaln ie innym niż do tychczasow y, ro m an ty cy za żadne skarby nie chcieli dopuścić do siebie, obaw iając się w yjść ze św iątyni na rynek. Czcze przeto i puste są ich m odlitw y i cierpienia!