Wystawa fotografii odbêdzie siê wkrótce w Gmachu G³ównym Poli- techniki Gdañskiej kilkadziesi¹t zdjêæ zro- bionych przez studentów z ca³ej Europy i w ca³ej Europie. Studenci nie mieli narzucone- go tematu, dlatego zdjêcia bêd¹ naprawdê ró¿ne, co pokaza³a poprzednia edycja wysta- wy. Zdjêcia przedstawiaj¹ ciekawych ludzi, niezwyk³e sytuacje, piêkne przedmioty i za- pieraj¹ce dech w piersiach krajobrazy. Zoba- czymy zdjêcia mieszne, smutne, artystycz- ne i amatorskie. Najlepsze prace wybior¹ stu- denci naszej uczelni. Zostan¹ nagrodzone i wezm¹ udzia³ w etapie ogólnopolskim. Wy- stawa zacznie siê ich prezentacj¹ w kinie Nep- tun 17 marca w czasie trwania konferencji Annual General Meeting of ESN, natomiast na Politechnice bêdzie prezentowana od 21 marca do 4 kwietnia. Póniej zacznie podró-
¿owaæ po uczelniach Gdañska.
Te zdjêcia to wiat widziany oczami studentów z polski i zagranicy... wiat zawsze interesuj¹cy wiat studentów.
Wiêcej informacji na stronie: www.di- scovereurope.prv.pl
Katarzyna Lepieszka, Joanna Szechlicka Wydzia³ Architektury
Discover Europe
Europa widziana Twoimi oczami
Chorwacja fot. Pawe³ M¹dry Politechnika Gdañska
W³ochy
fot. Anna Andruszkiewicz Politechnika Gdañska
9OIJ=M=fotografii
¯ycie na ziemi to nic innego, jak tyl ko nasz wiat osobisty, wyodrêbniony, bezkresny we wszechwiecie i zatrzyma siê kie- dy tam w dalekiej przysz³oci, kiedy na Ziemi braknie ju¿ tlenu. Biosfera otaczaj¹ca nasz¹ pla- netê jest niewielka i stanowi zaledwie kilkuki- lometrow¹ warstwê, której znaczenie dla ¿ycia jest tak bardzo wa¿ne, ¿e musimy koniecznie pie- lêgnowaæ j¹ i ocaliæ dla siebie i dla ca³ego na- szego rodzaju ludzkiego. Czy uda siê tego do- konaæ? Niezwykle szybki rozwój nauki charak- teryzuj¹cy epokê, w której przysz³o nam ¿yæ, po- winien sk³oniæ nas do zastanowienia siê nad tym, w jaki sposób nale¿y dalej postêpowaæ, by póki czas zatrzymaæ postêpuj¹c¹ degradacjê naszej planety, która zwie siê Ziemi¹. A teraz puæmy nieco wodze fantazji. Czytamy: jak donosz¹ nam media, tocz¹ siê aktualnie na ten temat bar- dzo wa¿ne i gor¹ce narady i dyskusje prowa- dzone na najwy¿szych szczeblach ziemskiej wspólnoty. Zaskoczeni obywatele Ziemi dowia- duj¹ siê z nich, ¿e zosta³a powo³ana bardzo pil-
nie specjalna niezale¿na komisja do badañ zja- wisk zachodz¹cych we wszechwiecie, a maj¹- cych wp³yw na ¿ycie na Ziemi. Zadania podzie- lone bêd¹ na etapy. Pierwszym etapem bêdzie skok w najdalsz¹ przesz³oæ ziemi, etapy nastêp- ne oparte zostan¹ na wnioskach etapu pierwsze- go. Do tego celu pos³u¿y specjalnie skonstru- owany pojazd zwany Wehiku³em Czasu. Cz³on- kowie wielkiej komisji w³anie dzi rozpoczêli sw¹ podró¿. S¹ bardzo poruszeni, ale i zaniepo- kojeni Wehiku³ Czasu rusza. Eksperyment na skalê wiatow¹ zosta³ rozpoczêty. Podró¿ w cza- sie odbywa siê b³yskawicznie. Uczestników wy- prawy czeka wiele niespodzianek. Oto widz¹ ju¿
wielk¹ katastrofê kosmiczn¹, eksplozjê gazów i ognia i walkê ¿ywio³ów, z której wy³ania siê ja- ka nowa planeta. To Ziemia! Atakuj¹ j¹ burze i na przemian pojawiaj¹ce siê ciemnoci i jasnoæ wielka oraz grone wybuchy ognia. Wehiku³ od- mierza w czasie zamierzch³e zjawiska z szyb- koci¹ ponadczasowej b³yskawicy. Mijaj¹ epo- ki i dziesi¹tki tysi¹cleci. W³anie rozpoczyna siê
ostatni milion lat historii naszej planety. To w³a-
nie jest czwartorzêd podzielony na plejstocen i holocen. Ukazuj¹ siê olbrzymie obszary ziemi pokryte dziwn¹ rolinnoci¹, pojawiaj¹ siê prze- dziwne zwierzêta, które b³yskawicznie gin¹ w obrazach rozpêdzonego Wehiku³u Czasu. Teraz atakuje Ziemiê l¹dolód. Koñczy siê etap pleij- stocenu, rozpoczyna siê holocen epoka, w któ- rej teraz w³anie ¿yjemy. Na Ziemi pojawi³ siê cz³owiek. Od tego czasu minê³o ju¿ ponad dwie-
cie piêædziesi¹t tysiêcy lat i odt¹d cz³owiek bê- dzie nam towarzyszy³ w podró¿y poprzez ca³¹ ewolucjê swego gatunku. Oto cz³owiek wygra³ bitwê z ogniem, nauczy³ siê pos³ugiwaæ prosty- mi narzêdziami kamiennymi i ¿elaznymi, na- uczy³ siê polowaæ, uprawiaæ ziemiê, hodowaæ byd³o, ale tak¿e nauczy³ siê zabijaæ i niestety za- bija nadal, mimo up³ywu tylu lat. W swym dzie- le pos³uguje siê on coraz doskonalszymi narzê- dziami i sposobami. Powstaj¹ na Ziemi zacz¹tki cywilizacji, ludzie ³¹cz¹ siê w grupy, rody, ple- miona. Ulepszaj¹ siê formy egzystencji, ulep- szaj¹ siê narzêdzia pracy, ale i ulepszaj¹ siê te¿
narzêdzia wzajemnego niszczenia i zabijania.
Szerz¹ siê wojny, napady, gwa³ty, rabunki. Broñ
Ziemia, cz³owiek i przyroda
nie s³u¿y ju¿ do polowania i zdobywania ¿yw- noci, ale tak¿e do polowania na ludzi. A wszyst- ko to jawi siê przed oczyma cz³onków Nieza- le¿nej Komisji i choæ znana jest im jest dosko- nale historia dziejów Ziemi i ludzkoci, przera-
¿enie nie znika z twarzy. Nihil novi sub sole.
Taka jest prawda nic nowego pod s³oñcem! W tym szalonym skrócie obrazów daje siê zauwa-
¿yæ widmo dalekiej jeszcze, ale pewnej ju¿ za- g³ady rodzaju ludzkiego. Minê³o tyle setek ty- siêcy lat, a cz³owiek dalej wzajemnie siê nisz- czy i zabija bezlitonie w swej niepohamowa- nej ¿¹dzy w³adzy i posiadania. Zmieniaj¹ siê me- tody, lecz cel pozostaje nadal ten sam. Czy przyj- dzie kiedy na rodzaj ludzki opamiêtanie? Prze- cie¿ cz³owiek, chocia¿ jest jedynie drobn¹ sk³a- dow¹ cz¹stk¹ swojego wiata, który tworzy ra- zem z tym, co go otacza i co potrzebne jest mu do ¿ycia, to nie wolno mu jednak zniszczyæ tego umylnie, ale d¹¿yæ powinien do czêstego po- prawiania warunków swego bytowania, do ochrony rodowiska ludzkiego, wody, powietrza i ca³ego wiata przyrody o¿ywionej. Na szczê-
cie coraz czêciej dochodzi do g³osu rozs¹dek ludzi m¹drych i czuj¹cych, nawo³uj¹cych do ochrony resztek wiata, który jeszcze jako ¿yje.
Modne sta³o siê s³owo ekologia. Powstaje na ziemi ruch ekologiczny, nazywany te¿ ruchem zielonych. Wehiku³ Czasu niepostrze¿enie zmniejszy³ nieco szybkoæ i zmieni³ kierunek podró¿y. Mo¿na ju¿ dostrzec, ¿e wskro szerz¹- cej siê degradacji rodowiska zarysowuje siê co- raz mielej d¹¿enie do ocalenia tego, co jest bez- mylnie niszczone przez bezwzglêdnoæ wielu ludzi i ich pêd do s³awy i pieniêdzy. Obecnie nauka i technika pragn¹ g³ównie zapewniæ lu- dziom lepszy byt materialny, pamiêtaj¹c, ¿e w przysz³oci trzeba bêdzie wy¿ywiæ mieszkañców ziemi, których ci¹gle przybywa. W pracowniach uczonych zaczynaj¹ siê ju¿ badania przygoto- wuj¹ce Ziemiê do walki z g³odem, a choæ znaj- duj¹ siê one jeszcze w fazie wstêpnej, mog¹ nie- d³ugo zbli¿yæ siê do granicy produkcji rolin- nej, zakrelonej przez sam¹ naturê. Uczeni prze- widuj¹ bowiem, ¿e w ci¹gu najbli¿szych wie- ków naszej ery musi nadejæ zjawisko przelud- nienia, a wtedy okazaæ siê mo¿e, ¿e zasoby ¿yw-
noci, którymi dysponuje Ziemia, nie wystarcz¹ na wy¿ywienie wszystkich ziemian. Dotychczas ludzie ¿yli zgodnie z nakazem biblii: rozmna-
¿ajcie siê i zaludniajcie ca³¹ ziemiê. Kres na- szych ludzkich mo¿liwoci wydawa³ siê niegdy
zagubiony w pomroce przysz³ych wieków, ale w tej chwili widaæ go ju¿ wyranie. I jeli nie dotknie nas samych ¿yj¹cych tu i teraz, to sto- sunkowo nam bliskim pokoleniom zagrozi wid- mo wiatowego g³odu. Ludzi rzeczywicie ci¹- gle przybywa, co wi¹¿e siê z popraw¹ warun- ków ich ¿ycia, ze wzrostem higieny i medycy- ny, z wyeliminowaniem wszelkich epidemii i wszelkiej zarazy, choæ niestety jednoczenie po- jawiaj¹ siê nowe zagro¿enia, z którymi uczeni podejmuj¹ niezw³oczn¹ walkê. S¹ jeszcze na
wiecie kraje, gdzie widmo chorób i g³odu ist- nieje dalej i nie maleje. Kurcz¹ siê tereny upraw rolin jadalnych, a uczeni szukaj¹ wci¹¿ nowych metod ich wytwarzania. Rozwój przemys³u jest coraz intensywniejszy, d¹¿¹cy do zwiêkszenia dobrobytu mieszkañców ziemi, choæ wi¹¿e siê to z zajmowaniem coraz to wiêkszych obsza- rów ziemi, potrzebnych do zabudowy i budowy wielkich zak³adów przemys³owych, kopalni, hut oraz bloków mieszkalnych. Jak¿e czêsto zabu- dowa ta jest nie przemylana, powoduj¹c czêsto
oszpecenie oraz degradacjê krajobrazu. W wy- niki takiego w³anie wykorzystywania ka¿dego wolnego skrawka ziemi, powiêkszaj¹ siê bardzo szybko skupiska ludnoci oraz wzrasta w szyb- kim tempie urbanizacja kraju. W efekcie pozba- wia siê cz³owieka w du¿ej mierze, a czasem na- wet ca³kowicie, naturalnych jego kontaktów z przyrod¹. Urbanizacja oraz ¿ycie w orodkach uprzemys³owionych nieuchronnie zaczyna po- woli zagra¿aæ prawie wszystkim mieszkañcom Ziemi. St¹d niektórzy ludzie za wszelk¹ cenê d¹¿¹ do choæby czêciowego odbudowywania naturalnych warunków ¿ycia, w jakich kiedy
¿yli nasi przodkowie. Widoczne s¹ starania eko- logów do zak³adania choæby niewielkich miast- ogrodów, do tworzenia gdy tylko siê uda, wiêk- szych czy mniejszych parków, skwerków, pie- lêgnowania ka¿dego trawnika i ka¿dego drze- wa i krzewu.
Prawo zabrania nieuzasadnionego wycina- nia drzew, zw³aszcza tych rosn¹cych w obrê- bie miast, chroni te¿ obszary ró¿nych upraw ziemi, a nawet fragmenty pobliskich miastom lasów, zalesia siê nieu¿ytki rolne, tworzy siê krajobrazowe parki, sadzi siê wiele nowych drzew, krzewów oraz kwiatów. Tego w³anie potrzeba nam, ludziom st³oczonym wród wie-
¿owców i betonowych bloków mieszkalnych.
odkrywamy na nowo prost¹, a jak¿e wa¿n¹ rolê rolin, które oddaj¹ cz³owiekowi ¿yciodajny tlen, ten tak pospolity gaz, a tak wa¿ny dla ¿y- cia, i to nie tylko fizycznego, ale i psychiczne- go. Dziêki niemu odnajdujemy wielk¹ radoæ, coraz bli¿szy kontakt z przyrod¹, która odra- dza siê dla nas ka¿dej wiosny z pe³n¹, konse- kwentn¹ sta³oci¹ i niezmiennoci¹, przekazu- j¹c nam ca³e swoje piêkno ukryte w kwitn¹- cych i pachn¹cych kwiatach oraz wspania³ej zieleni, ¿yj¹cej i lecz¹cej nasz wzrok. Tak od- czuwamy to teraz, nie myl¹c i nie zastanawia
j¹c siê g³êbiej nad tym, jak¹ rolê odgrywaæ bêd¹ kiedy roliny w ¿yciu cz³owieka przysz³oci?
Ale jednego mo¿emy byæ pewni, ¿e ich zna- czenie bêdzie siê stawa³o coraz wa¿niejsze, poniewa¿ cz³owiek omieli³ siê ju¿ wyjæ poza granice kuli ziemskiej, nie wiedz¹c w³aciwie, co zastanie tam we wszechwiecie i co go tam bêdzie czekaæ. Nasz Wehiku³ Czasu coraz wy- raniej zmienia kierunek lotu, kieruj¹c siê nie- postrze¿enie ku przysz³oci. St¹d do g³osu doj- d¹ nowe elementy marzenia i nowe plany.
Cz³owiek marzy, ale i wierzy równoczenie, ¿e planety uk³adu s³onecznego i ich satelity stan¹ dla niego otworem, choæ wie tak¿e, ¿e bêdzie to wymagaæ z pewnoci¹ bardzo wielkiej energii, niemo¿liwej na razie do uzyskania. Jest tak¿e ma³o prawdopodobne, ¿e w chwili obecnej pod- bój kosmosu rozwi¹¿e na przyk³ad tak wa¿n¹ sprawê przeludnienia ziemi, dziêki skolonizo- waniu Ksiê¿yca, a nawet Marsa. Okazuje siê, ¿e jednak myl¹ o tym ca³kiem realnie naukowcy z Politechniki Gdañskiej. Oto w prasie lokalnej (Wieczór Wybrze¿a z dnia 30 wrzenia 2004 r.) czytamy dos³ownie: Ma³¿eñstwo naukowców z Politechniki Gdañskiej chce dr¹¿yæ otwory w zboczach marsjañskich wzgórz i budowaæ tam kosmiczne stacje. To w nich bêd¹ kiedy mogli zamieszkaæ pierwsi ludzie na Marsie. M³odzi na- ukowcy tworz¹ projekty zarówno specjalnych baz eksperymentalnych, w których znajd¹ siê la- boratoria, ambulatoria i mieszkania pracuj¹cych tam ludzi oraz baza przeznaczona na agrokultu- rê, czyli ziemskie rolnictwo, np. glony poch³a- niaj¹ce dwutlenek wêgla i wytwarzaj¹ce tlen.
Tyle Wieczór Wybrze¿a. Daje to wiele do my-
lenia, bo oto w³anie roliny pomog¹ ludziom w ich miêdzyplanetarnych zamierzeniach. To one w³anie powinny, tak jak w pierwszym okre- sie powstawania wiata, odwie¿yæ atmosferê kosmosu, aby móc zapocz¹tkowaæ ¿ycie. Chy- ba jednak s¹ to plany i marzenia utopijne i niech na razie takimi pozostan¹. W wyniku tych roz- wa¿añ Niezale¿na Komisja podró¿uj¹ca Wehi- ku³em Czasu zrezygnowa³a ostatecznie z dalszej wêdrówki w przysz³oæ, jako zbyt trudnej do wy- obra¿enia i zrozumienia, i odmówi³a dalszego przegl¹du nadchodz¹cych czasów i epok przy- sz³oci Ziemi. Je¿eli teraz na Ziemi zapanowa-
³a taka wielka przemoc, wojny, podboje, niena- wiæ wzajemna spo³eczeñstw zaludniaj¹cych Ziemiê, zdobywanie wszelkimi sposobami w³a- dzy i pieniêdzy, gwa³ty, fanatyzm bez granic i terroryzm ogarniaj¹cy coraz wiêksze po³acie, deptanie ludzkiej godnoci to co nas mo¿e cze- kaæ w przysz³oci? Prawd¹ staje siê z dawna ju¿
powtarzane twierdzenie, ¿e nafta rz¹dzi wia- tem. Wielki postêp cywilizacyjny wydaje siê,
¿e zosta³ w³anie skierowany jakby na niszcze- nie ¿ycia i zag³adê rodzaju ludzkiego. Grozi nam
cywilizacja mierci, czy taka to w³anie przy-
sz³oæ czeka nasz¹ planetê? Nie wszyscy jed- nak ludzie ¿yj¹ z³em i nienawici¹, ale s¹ i tacy, a jest ich wielu, którzy chc¹ postêpowaæ i ¿yæ dla dobra w³anie ca³ej ludzkoci, kieruj¹c siê mi³oci¹ i braterstwem wobec blinich, jak to nakazuje religia chrzecijañska. Ci ludzie d¹¿¹ do zapewnienia lepszego jutra, do zlikwidowa- nia g³odu, cierpieñ, chorób i klêsk ¿ywio³owych, do ochrony ¿yciodajnej przyrody na ca³ej kuli ziemskiej. Przecie¿ na przestrzeni tylko jedne- go naszego stulecia mo¿na dostrzec, jak dawne marzenia tych dobrych, myl¹cych ludzi sta³y siê rzeczywistoci¹ i w ci¹gu tak niewielu lat przebywa³y d³ug¹ drogê od pierwszych niemia-
³ych prób do wielkich osi¹gniêæ wspó³czesnej nauki. Samoloty przekraczaj¹ barierê dwiêku i niesterowane rêk¹ cz³owieka pokonuj¹ olbrzy- mie przestrzenie, satelity kr¹¿¹ w przestrzeni miêdzyplanetarnej, radio, radar, telewizja, tele- metria tworz¹ wielk¹ sieæ informacyjn¹, medy- cyna tworzy cuda, a przeciêtny cz³owiek ca³ko- wicie gubi siê w osi¹gniêciach nauki i techniki.
Nie wolno ludziom zniszczyæ tego wszystkie- go, jak i nie wolno tych wielkich osi¹gniêæ na- uki kierowaæ na drogê zag³ady ¿ycia na Ziemi.
Za wszelk¹ cenê nale¿y pokonaæ zagra¿aj¹c¹ nam coraz wyraniej ow¹ cywilizacjê mier- ci. Czy jest taka ogromna si³a, która mo¿e siê temu przeciwstawiæ? Musimy wierzyæ, ¿e tak.
Cz³onkowie Komisji nie kryj¹ przera¿enia. Nie- którzy z nich zaczynaj¹ wierzyæ w legendê i opo- wieci, pochodz¹ce z mitologii skandynawskiej, mówi¹ce o totalnej zag³adzie bogów i wiata, który ma sp³on¹æ wród walki z demonicznymi olbrzymami, gdy zgasn¹ gwiazdy, a morze za- leje ziemiê i dopiero wówczas wy³oni siê z mo- rza nowa ziemia, a dla ludzkoci, nowej ludzko-
ci, nastanie nowa i szczêliwa era. Czy¿by to by³a era Wodnika? Jednak nie zaprz¹tajmy so- bie g³owy katastroficznymi mylami i wierzmy,
¿e mimo wszystko przysz³oæ cz³owieka bêdzie inna, lepsza, zwyciê¿y dobro, a planeta Ziemia stanie siê dla zaludniaj¹cych j¹ narodów ra-
jem. Pomylmy o janiejszej przysz³oci, choæ- by tej najdalszej, i zajmijmy siê przygotowywa- niami do niej poprzez ochronê tego dobra, które jeszcze pozosta³o na ziemi. A wiêc chroñmy co- raz bardziej zmniejszaj¹ce siê zasoby przyrody i jej piêkno, ¿eby odtworzyæ pierwotn¹ harmo- niê miêdzy cz³owiekiem a wiatem zwierz¹t i rolin. A trzeba to robiæ, bo to nie tylko dla do- bra nas samych, ale przede wszystkim dla dobra nastêpnych pokoleñ, które wkrótce nadejd¹ i sta- n¹ siê pionierami nowej ludzkoci.
W tym miejscu pozwolê sobie na garæ re- fleksji, które bêd¹ mo¿e podsumowaniem nie tylko dotychczasowych rozwa¿añ opartych na wra¿eniach wyimaginowanych cz³onków Nad- zwyczajnej i Niezale¿nej Komisji podró¿uj¹cych Wehiku³em Czasu, ale bêd¹ to te¿ refleksje, któ- re nasunê³y mi siê równoczenie po przeczyta- niu wydanej niedawno piêknej i zarazem nieco dziwnej i jakby trochê pesymistycznej ksi¹¿ki pt. Saga Puszczy Bia³owieskiej, której autork¹ jest Pani Profesor Simona Kossak, pracownik naukowy Instytutu Badawczego Lenictwa w Zak³adzie Lasów Naturalnych. Pani Simona Kossak jest wielk¹ popularyzatork¹ dzia³añ na rzecz ochrony przyrody. Jestem zafascynowa- na, ale i lekko przera¿ona lektur¹ tej ksi¹¿ki.
Wyra¿am równoczenie g³êboki podziw dla umi-
³owania przez autorkê przyrody w ogóle, a szcze- gólnie Puszczy Bia³owieskiej i egzystuj¹cych w niej rolin i zwierz¹t. W ksi¹¿ce wyczuwa siê prawie skrajny pesymizm oraz rozpaczliwe wo-
³anie o ratunek dla gin¹cej w coraz szybszym tempie tej przepiêknej puszczy. Autorka opowia- da bardzo sugestywnie o losach puszczy, po- cz¹wszy od epoki lodowcowej po czasy dzisiej- sze. Puszczy Bia³owieskiej wiele ju¿ razy gro- zi³o unicestwienie, ale zawsze w jaki nieomal cudowny sposób potrafi³a prze¿yæ i ocaleæ. Pusz- cza Bia³owieska to ostatnie miejsce, gdzie jesz- cze przetrwa³y chocia¿ w formie szcz¹tkowej
pozosta³oci lasów, jakie w czasach historycz- nych pokrywa³y ca³y Ni¿ Europejski. Nadal ¿yj¹
tu, a mo¿e raczej wegetuj¹ liczne gatunki zwie- rz¹t i rolin, które wyginê³y ju¿ prawie ca³kowi- cie w innych lasach. Puszczy Bia³owieskiej jesz- cze i dzisiaj grozi zag³ada, gdy¿ wycinka wielo- wiekowych drzew nie ustaje ani na chwilê, a co za tym idzie ostatni pierwotny las Europy nie- d³ugo bêdzie ju¿ tylko histori¹. Mno¿¹ siê bez przerwy liczne apele uczonych, przyrodników, ekologów i mi³oników przyrody o zachowanie tego niewielkiego skrawka polskiej czêci Pusz- czy Bia³owieskiej jako pomnika przyrody i ob- jêcie go ochron¹ konserwatorsk¹ poprzez utwo- rzenie Parku Narodowego. Jednak¿e apele te po- zostaj¹ bez echa. Wschodnia czêæ Puszczy Bia-
³owieskiej, nale¿¹ca do Bia³orusi, ju¿ w 1991 r.
uznana zosta³a za Park Narodowy. Polska czêæ, wielokrotnie mniejsza nie. Autorka Sagi o Puszczy Bia³owieskiej zapytuje publicznie, czy ta nasza polska czêæ przetrwa równie¿ i XXI wiek? Ale to zale¿y ju¿ tylko wy³¹cznie od na- szego pokolenia i naszego rz¹du. Gorycz jest wielka, bo widoczna jest tylko obojêtnoæ i chy- ba niezrozumienie lub lepota ludzi odpowia- daj¹cych za dalsze losy tego bezcennego nasze- go skarbu o wiatowej s³awie. Puszcza ca³y czas i bez przerwy jest bezkarnie i skutecznie eks- ploatowana na wielk¹ skalê poprzez wyrêb sta- rych, wiekowych drzew puszczañskich. Bez przerwy warcz¹ pi³y i bez przerwy powstaj¹ nowe rz¹dy, urzêdy i nowe uchwa³y w zakresie ochrony przyrody, podobno ronie te¿ wiado- moæ ekologiczna coraz to nowych ministrów, ale co z tego, kiedy Puszcza Bia³owieska jest postrzegana z handlowego punktu widzenia, jako cenne ród³o surowca drzewnego. Wszelkie ape- le, listy i proby o utworzenie z puszczy Bia³o- wieskiej Parku Narodowego nie odnosz¹ skut- ku. Ostatnie szanse na ocalenie puszczy i odzy- skanie jej majestatu i piêkna to natychmiasto- we zatrzymanie pi³ wycinaj¹cych drzewa, to je- dyny warunek zachowania choæ tej niewielkiej czêci naszego i wiatowego dziedzictwa natu- ralnego i kulturowego, to jakby pewna konty- nuacja najlepszych tradycji Pañstwa Polskiego, jak¹ by³a od dawna ochrona tej puszczy przez polskich królów. cis³y rezerwat i kilka rezer- watów czêciowych zajmuje niewielk¹ tylko czêæ naszej Puszczy Bia³owieskiej, za ca³a ogromna jej wiêkszoæ zaliczona jest do lasów gospodarczych, choæ powinna byæ bezwzglêd- nie pod prawn¹ ochron¹ konserwatorsk¹ rz¹du polskiego jako Park Narodowy. A oto z ostat- niej chwili (padziernik, 2004 r.) dowiadujemy siê o projektach budowy ekspresowej drogi Via Baltica, która ma miêdzy innymi przebiegaæ przez tereny rezerwatu biebrzañskiego i pusz- czy bia³obrzeskiej. To bêdzie jeszcze jednym do- datkowym zagro¿eniem dla puszczy. W³anie niedawno w Warszawie dzia³acze organizacji ekologicznej Green Peace protestowali przeciw
budowie tej drogi. W pewnym momencie wy- dawa³o siê nawet, ¿e walka o utworzenie Parku Narodowego w Puszczy Bia³owieskiej zakoñ- czy siê zwyciêstwem. Rz¹d polski i jego mini- strowie Ochrony rodowiska z³o¿yli bowiem obietnicê powo³ania najpóniej do 2000 roku Bia³owieskiego Parku Narodowego. Niestety, nie uda³o siê, a to wskutek wielkiego veto - sprze- ciwu spo³ecznego bior¹cego w obronê w³aci- cieli prywatnych tartaków i przetwórni drewna, osaczaj¹cych coraz liczniej Puszczê Bia³owie- sk¹. Okazuje siê, ¿e najbardziej w ¿yciu liczy siê bezpardonowa walka o stanowiska, w³adzê i pieni¹dze. I znów mo¿na zacytowaæ ³aciñskie przys³owie: Nihil novi sub sole, które do dzi
nic nie straci³o ze swej aktualnoci, a mamy rok 2005! Autorka Sagi o Puszczy Bia³owieskiej
koñczy swoje smutne raczej rozwa¿ania uroz- maiconymi i serdecznymi opowieciami z ¿y- cia niez³omnej i niezwyciê¿onej jak dot¹d pusz- czy i jej mieszkañców, przytaczaj¹c dodatkowo cytaty jak¿e nam bliskie i w pe³ni zrozumia³e, wybrane z literatury oraz z ró¿nych pism i li- stów, które ci¹gle otrzymuje. Oto przytoczê nie- które z nich: wiek XVI. Tak pisze Jan Kocha- nowski: gdzie porzê, wszêdy r¹bi¹ albo bale do huty, albo sosninê na smo³ê, albo d¹b na szku- ty. Wiek XX: Jan Gwalbert Pawlikowski, pio- nier ochrony przyrody, zauwa¿a, ¿e cz³owiek odk¹d pojawi³ siê na ziemi, pocz¹³ ujarzmiaæ przyrodê, a¿ wreszcie ujarzmi³ j¹ tak gruntow- nie, ¿e poczynaj¹ mu w³osy stawaæ z przera¿e- nia na g³owie, aby w pustce przestrzeni nie zo- sta³ sam z trupem, za znany artysta Robert Ha- inart stwierdza, ¿e walczyæ o przyrodê to unik- n¹æ potêpienia cz³owieka. I wreszcie nasz no- blista niedawno zmar³y poeta i pisarz Czes³aw Mi³osz napisa³: kiedy¿ nareszcie ca³a Bia³owie-
¿a zostanie uznana za park narodowy? U¿ywam mego pióra w nadziei, ¿e jednak poród za¿artej walki polityków nie maj¹cych czasu ani energii na sprawy trwaj¹ce d³u¿ej, ni¿ ich kadencje, mo¿e skutecznie przypomnieæ o czym, co do- tyczy wspólnego dobra wielu pokoleñ. W Pusz- czy Bia³owieskiej toczy siê ostatnia w Europie bitwa ludzi z puszcz¹. Skoñczy³ siê przecie¿ wiek XX i rozpocz¹³ wiek XXI, a jest to era wielkich odkryæ, jak np. ujarzmienie atomu i klonowanie
¿ywych istot, a ludzie nie potrafi¹ uratowaæ bez- cennego dobra, jakim jest Puszcza Bia³owieska.
Beznadziejnie zabrzmi epilog piêknej Sagi Pusz- czy Bia³owieskiej streszczaj¹cy beznadziejny bój o ni¹. Pani Simona Kossak koñczy swoj¹ Sagê s³owami: w ostatnich dniach trzeciego tysi¹cle- cia naszej ery, na szczeblu rz¹dowym zapad³a decyzja: Puszcza Bia³owieska nie bêdzie Par- kiem Narodowym.
Jadwiga Lipiñska Klub Seniora
Rys. Bogna Lipiñska
Nad wszystko, co w dzikiej przyrodzie, Co ¿yje, oddycha i piewa,
Nad wszystko, co kocha i têskni, Mi³ujê lene drzewa...
...A gdy ju¿ ushnê na wieki, Niech sen mi siê przyni królewski...
Niech mnie ko³ysze do marzenia Szum Puszczy Bia³owieskiej...
Julian Ejsmond
l Co chcecie mi daæ, a ja wam Go wydam? Oni odliczyli mu trzydzie-
ci srebrników. Mat 26:14-16.
l Lecz oto rêka mojego zdrajcy jest ze mn¹ na stole. £k 22:21.
l A wydawaæ was bêd¹ nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele, i niejed- nego z was o mieræ przyprawi¹.
£k 21:16.
l Gdyby to l¿y³ mnie nieprzyjaciel, z pewnoci¹ bym to znosi³, (...) lecz to by³e ty: mój towarzysz, przyja- ciel zaufany (...). Ps 54:14.
l Bo nie ma nic zakrytego, co by nie mia³o byæ ujawnione, ani nic tajem- nego, o czym by siê dowiedzieæ nie miano. Dlatego wszystko, co powie- dzielicie w mroku, w wietle bêdzie s³yszane, a cocie w izbie szeptali do ucha, g³osiæ bêd¹ na dachach.
£k 12:2-3.
l Nie zapala siê te¿ wiat³a, by je schowaæ pod korzec, lecz stawia je na wieczniku, aby wieci³o wszyst- kim, którzy s¹ w domu. Mat 5:15.
Wed³ug Biblii Tysi¹clecia, Pallotinum, Poznañ 1965, zebra³
Zbigniew Cywiñski Emerytowany profesor PG
Aktualnoci biblijne
Aktualny ideogram Joan Miro: Wzburzo- ne osoby, 1949
Doæ szybko jednak przyjê³a siê nazwa utworzona od autora wspo- mnianego wniosku, który, nota bene, wcale nie by³ wynalazc¹ gilo- tyny i protestowa³ przeciwko u¿ywaniu tej nazwy. Nawiasem mó- wi¹c, samo urz¹dzenie by³o stosowane we Francji do 1977 r.
Wprowadzon¹ przez L. Pasteura metodê niszczenia drobnoustro- jów w produktach spo¿ywczych nazywamy pasteryzacj¹ (nie: pa- steuryzacj¹), za na czeæ H. Balzaca mówimy o wieku balzakow- skim, a nie balzacowskim. W geometrii analitycznej jest karte- zjañski uk³ad wspó³rzêdnych, a nie o uk³ad Descartesa.
Rozumuj¹c w powy¿szy sposób jeli ludzkoæ chcia³aby uho- norowaæ pana Rudolfa Diesla, okrelaj¹c jego nazwiskiem pewn¹ jednostkê fizyczn¹ lub pierwiastek, to w jêzyku polskim by³by to zapewne dizel, a nie diesel ani Diesel.
Wprawdzie di nie jest naturaln¹ sylab¹ w naszym jêzyku, ale wystêpuj¹ ju¿ w nim s³owa: diler, dinar, dingo, dinozaur, Maledi- wy. Byæ mo¿e, zgodnie z zasadami tradycyjnej polszczyzny, nale¿a-
³oby zamieniæ w nich di na dy, ale któ¿ podj¹³by siê tego zadania? W koñcu wspó³czesna polszczyzna oswoi³a siê ju¿ z równie nietypow¹ dawniej koñcówk¹ ing (np. marketing czy sponsoring), choæ przed wiekami niemieckie Ring zosta³o przyswojone w formie: rynek.
Wobec powy¿szego proponujê uznaæ formê dizel za w³aciw¹ nazwê dla rodziny silników wynalezionych przez Rudolfa Diesla.
Analogicznie nale¿a³oby wprowadziæ formy: dizelizacja, dizlow- ski i dizlowy.
Podobnie te¿ sterowce na czeæ ich wynalazcy Ferdynanda Zep- pelina, równie¿ Niemca powinny byæ nazywane cepelinami, a nie
zeppelinami.
Miros³aw Naleziñski absolwent Instytutu Okrêtowego PG z 1977 r.
Popularne silniki o zap³onie samoczynnym, zw³aszcza samocho- dowe, zasilane olejem napêdowym, nazywane s¹ na czeæ niemiec- kiego wynalazcy silnikami Diesla.
W jêzyku potocznym wystêpuje podzia³ silników samochodowych na benzyniaki i ropniaki, ale obu tych form nie mo¿na, oczywi-
cie, zaakceptowaæ w oficjalnym jêzyku technicznym.
W uk³adzie SI (lub w innych uk³adach) na czeæ wielkich wy- nalazców i naukowców natê¿enie, napiêcie, opór, ³adunek, pojem- noæ, przewodnoæ elektryczn¹ mierzymy odpowiednio: w ampe- rach (nie: Ampereach), w woltach (nie: Voltach), w omach (nie: Ohmach), kulombach (nie: Coulombach), faradach (nie:
Faradayach), simensach (nie: Siemensach); si³ê okrelamy w niutonach (nie: Newtonach), cinienie w paskalach (nie: Pasca- lach), energiê, ciep³o i pracê w d¿ulach (nie: Jouleach), moc w watach (nie: Wattach), temperaturê w kelwinach (nie: Kelvi- nach), czêstotliwoæ w hercach (nie: Hertzach), strumieñ magne- tyczny w weberach i makswelach (nie: Weberach ani Maxwel- lach), indukcjê magnetyczn¹ w teslach lub gausach (nie: Teslach
ani Gaussach), natê¿enie pola magnetycznego w erstedach (nie:
Oerstedach), indukcyjnoæ w henrach (nie: Henryach), za w dziedzinie promieniotwórczoci stosujemy bekerele (nie: Becqu- erele).
Polon i rad odkryli Maria Sk³odowska-Curie i Piotr Curie, ale pierwiastek (nazwany na ich czeæ) po polsku nazywa siê kiur. Po- dobnie mendelew (nie: Mendelejew), lorens (nie: Lawrence), ferm (nie: Fermi). Promienie Röntgena to promienie rentgenow- skie, przegub Cardana to kardan, a urz¹dzenie do cinania g³ów ska- zañcom, wprowadzone ustawowo w rewolucyjnej Francji w 1792 r.
na wniosek deputowanego i lekarza J. Guillotina, to gilotyna. Co siê tyczy tej ostatniej, warto dodaæ, ¿e urz¹dzenie to wprowadzono ze wzglêdów humanitarnych i pocz¹tkowo nazywa³o siê ono louisette.
Dbajmy o jêzyk !
Dizel
Odstêpuj¹c od dotychczasowej zasady publikowania w tej rubryce w³asnych tekstów, tym razem polecam uwadze Czytelników artyku³ mgr. in¿. Miros³awa Naleziñskiego, absolwenta PG i wieloletniego pracownika polskiego przemys³u stoczniowego. Autor ten jest radykalnym obroñc¹ czystoci jêzyka polskiego i nierzadko nie aprobuje wskazañ s³owników. Na swojej witrynie internetowej Przemylenia nad mow¹ ojczyst¹ tudzie¿ problemami spo³ecznymi i ekonomicznymi (www.mirnal.neostrada.pl/) publikuje liczne memoria³y, które kieruje m.in. do Rady Jêzyka Polskiego. Tak np. 11 listopada 2000 r. M. Naleziñski wystosowa³ list do RJP, zatytu³owany last minute of jêzyk polski?, w którym zachêca³ do wydania zbioru zasad przystosowywania s³ów obcego pochodzenia do wymogów jêzyka polskiego oraz prosi³ o spowodowanie kategorycznego przestrzegania tych¿e zasad przez instytucje odpowiedzialne za upowszechnianie naszego jêzyka.
Naleziñski postuluje m.in.: Polskie s³owa nie powinny zawieraæ liter spoza naszego alfabetu i powinny byæ pisane zgodnie z zasadami polskiej fonetyki (np. wideo a nie video, milenium a nie millenium). Za polskie s³owa uznaje siê tak¿e nazwy (przy spe³nieniu powy¿szych wymogów) wyrobów wylansowanych przez producentów, przy czym znaczeniowy zakres okreleñ rozci¹gany jest na wszystkie podobne produkty (elektroluks, rower, adidas). Niektóre s³owa niezupe³nie s¹ zgodne z polskimi zasadami jêzykowymi, ale niejako warunkowo mo¿na uznaæ je za polskie (sinus, plastik, Tirana, marina i Marina). Poniewa¿ w wielu wyrazach obcych, zw³aszcza nazwiskach pisze dalej Naleziñski nie mamy jednak pomys³u na zast¹pienie niektórych g³osek, zatem jestemy zmuszeni do stosowania wielu powszechnie znanych s³ów, choæ w oryginalnej postaci nie mo¿na ich przyj¹æ w poczet polskiego s³ownictwa (weekend, William, walkman, Chile, Chica- go, Quebec). Jeli uznaæ, ¿e polskim s³owem jest Londyn (nie London czytany landen), to nazwê niedalekiego mu Dublina mo¿na uznaæ za polsk¹ jedynie w przypadku czytania dublin (nie dablin). Podobnie jest ze s³owem menu. Mo¿na by³oby uznaæ za s³owa polskie, ostatnio modne kasting, diler czy bajpas (wy³¹cznie w takiej pisowni), gdyby nie fakt, ¿e ju¿ istniej¹ polskie odpowiedniki.
S¹dzê, ¿e poni¿szy tekst M. Naleziñskiego zainteresuje Czytelników Pisma PG.
Stefan Zabieglik
Morski zestaw pchany
Po powrocie z urlopu dokoñczy³em bada- nia oporu szybkich drobnicowców i rozpo- cz¹³em przygotowania do obszernej pracy badawczej morskiego zestawu pchanego.
Opracowa³em kszta³t kad³uba barki, który wraz z odpowiednio umieszczonym pcha- czem tworzy³ zespó³ charakteryzuj¹cy siê minimalnymi oporami. Kszta³t ten zosta³ opa- tentowany i uzyska³ patent Nr 84 366 z dnia 30.03.1976 r. Model morskiego zestawu pcha- nego by³ najwiêkszym modelem z dotychczas badanych (o d³ugoci L=16 m) na jeziorze w I³awie. Badania nad kszta³tem zestawu pcha- nego prowadzi³em w basenie w 71 r. W dru- giej po³owie 72 r. przeprowadzi³em pe³ny za- kres badañ oporowo-napêdowych i manew- rowych z du¿ym modelem na jeziorze.
We wrzeniu 72 r. prof. J. Doerffer przy- wióz³ do I³awy genera³a Wojska Polskiego na rozmowy z Szefem, które mia³y doty- czyæ badañ dla wojska. Wieczorem genera³ wyjecha³, prof. J. Doerffer pozosta³ do na- stêpnego dnia. Ja z ekip¹ pomiarow¹ pla- nowa³em badania modelowe zwrotnoci morskiego zestawu pchanego. Poniewa¿
warunki pogodowe by³y ¿eglarskie: s³o- neczne z silnym wiatrem, Szef zapropono- wa³, ¿e wyskoczymy na Wid³¹gi na grzy- by. Razem z nami pop³ynê³a równie¿ zna- joma Szefa, pani Maryna. Nie pamiêtam, czy Szef oficjalnie przedstawi³ pani Mary- nie prof. J. Doerffera. Po pewnym czasie, kiedy skrzykiwalimy siê w lesie do powro- tu, pani Maryna na widok pe³nego kosza grzybów prof. Doerffera powiedzia³a Pan to nazbiera³, na co prof. Doerffer jak kto myli o d.... Maryni to wiadomo, ¿e nie grzyby mu w g³owie. Prof. J. Doerffer nie zna³ imienia pani i st¹d mimo woli po- jawi³a siê ta ¿artobliwie niezrêczna sytuacja.
Na prze³omie lat 72-73 prowadzalimy badania zachowania siê morskiego zestawu pchanego na fali regularnej w basenie na ma³ym modelu.
Na fali rzeczywistej badania na du¿ym modelu prowadzilimy latem 73 r. na Zale- wie Wilanym, ze wzglêdu na charaktery- styki fal na jeziorze wystêpuje zbyt ma³a fala w stosunku do wielkoci modelu.
W roku 74 zosta³y wykonane badania zmodyfikowanego uk³adu sczepiaj¹cego pchacz z bark¹ na fali rzeczywistej równie¿
na Zalewie Wilanym. Badania te dokoñ- czy³ K. Paul i W. Krenicki, gdy¿ ja wyje- cha³em 1.07.74 na sta¿ naukowy do Ham- burga. Szkoda tylko, ¿e tak bogaty program badañ i ogromny nak³ad pracy nad tym pro- jektem poszed³ na marne, gdy¿ okaza³ siê
pó³kowym. Na wysokich szczeblach rz¹- dowych podjêto decyzjê, aby projekt mor- skiego zestawu pchanego od³o¿yæ na pó³- kê, upad³a bowiem koncepcja mostu wêglo- wego do Danii.
Wyjazd do Leningradu
Wiosn¹ 72 r. na zebraniu wyborczym pracowników Instytutu Okrêtowego zosta-
³em wybrany na przewodnicz¹cego Rady Wydzia³owej ZNP. Przyby³o mi trochê obo- wi¹zków spo³ecznych, gdy¿ w tym czasie dyrekcja Instytutu (dyr. prof. L. Kobyliñ- ski, z-ca ds. naukowych prof. J. Doerffer, z-ca ds. ogólnych doc. J. Burzyñski) prze- strzega³a zasady, ¿e przedstawiciel ZNP powinien uczestniczyæ w kolegiach dyrek- cyjnych i innych posiedzeniach dyrekcji, czy Radzie Instytutu, dotycz¹cych spraw
ogó³u pracowników. Czasem posiedzenia kolegium by³y interesuj¹ce ze wzglêdu na
cieranie siê pogl¹dów dwóch osobowoci.
W czerwcu 72 r. zosta³ po³o¿ony kamieñ wêgielny pod budowê nowego gmachu In- stytutu Okrêtowego, w którym mia³y siê mieciæ pomieszczenia dyrekcji oraz Zak³a- dy: Projektowania Okrêtów, Hydromecha- niki Okrêtów, Mechaniki Konstrukcji i Wy- trzyma³oci Okrêtów, Urz¹dzeñ Okrêto- wych, Si³owni Okrêtów, Biblioteka, dwa audytoria oraz sale wyk³adowe. Zaprojek- towano równie¿ pomieszczenia na labora- toria i warsztaty Zak³adu Technologii Okrê- tów. Pozosta³e zak³ady, laboratoria i warsz- taty pozosta³y w dotychczasowych miej- scach.
Równie¿ w czerwcu tego¿ roku w ramach wymiany naukowej z Leningradzkim Insty- tutem Budowy Okrêtów (LIBO) wraz z doc.
A. Jaroszem, doc. W. Kurskim, dr. M. Wil- czopolskim pojecha³em na kilka dni do Le- ningradu. Wycieczka by³a wymienita. Go- spodarze opiekowali siê nami nad wyraz tro- skliwie, pokazuj¹c wprawdzie niewiele ze swoich osi¹gniêæ zawodowych, ale przygo- towali nam bogaty program zwiedzania.
Zapewniono nam komfortowe warunki zwiedzania Ermita¿u, carskich rezydencji i zabytkowych budowli. Dbano o to, abymy nie mieli wolnego czasu. Jeden z pracow- ników zawióz³ nas w³asnym samochodem do Karelii na pograniczu z Finlandi¹, do miejsca, gdzie wielki wódz rewolucji pa- dziernikowej ukrywa³ siê w lenym sza³a- sie. Oprócz naszej czwórki w LIBO byli w tym czasie jeszcze: rektor prof. J. Staliñski z ¿on¹, sekretarka rektora, pe³nomocnik rektora ds. wspó³pracy z zagranic¹ doc. A.
Tejchman i z Wydzia³u Mechanicznego doc.
K. Iwanowski.
W pi¹tek wieczorem by³a uroczysta ko- lacja z kierownictwem LIBO i niektórymi pracownikami. Kolacja w restauracji Asto- ria przeci¹gnê³a siê do pónych godzin.
Jeden z prorektorów po kolacji zaprosi³ Wil- czopolskiego i Iwanowskiego do siebie do
Po doktoracie
Model morskiego zestawu pchanego Badania oporu morskiego zestawu pchanego
Moje czterdzieci piêæ lat
spêdzone w murach Alma Mater (cd.)
domu, a ¿e mieszka³ w odleg³ej dzielnicy na obrze¿u Leningradu, na drugi dzieñ, a by³a to sobota, Wilczopolski spóni³ siê na umówione spotkanie w Katedrze Techno- logii z doc. Kamyczkawem. W kilka dni po powrocie rektor prof. J. Staliñski wezwa³ nasz¹ czwórkê z Instytutu Okrêtowego wraz z prze³o¿onymi na dywanik. Okaza³o siê,
¿e doc. Kamyczkow napisa³ donos do rek- tora, ¿e przyje¿d¿alimy ka¿dy w innym ter- minie (nieprawdziwie), ¿e umawialimy siê na spotkanie w Katedrze, on powiêci³ swój czas, a umawiaj¹cy siê nie przyszed³ i takie tam dyrdyma³ki. Pan rektor najpierw nam nawciska³, ile siê tylko da³o, tak po kapral- sku, mia³ taki zwyczaj, a dopiero potem wys³ucha³ naszej prawdziwej relacji, jak na- prawdê by³o. Mylê, ¿e pan rektor nie mia³ najlepszych wspomnieñ z tego pobytu w Leningradzie, bo jak póniej sam opowia- da³ te¿ mia³ nieprzyjemn¹ sytuacjê. Umó- wi³ siê ze znajomym profesorem z LIBO w hotelowej restauracji, i mimo ¿e w ca³ej sali tylko przy jednym stoliku siedzia³ jeden pan, to starszy kelner posadzi³ rektora i jego znajomego w³anie przy tym stoliku.
Pod koniec 72 r. Szef wyst¹pi³ do Mini- sterstwa z wnioskiem dla mnie o odbycie sta¿u naukowego w Hamburgu (RFN) w ra- mach stypendium Humboldta. Wstêpnie zo- sta³em zakwalifikowany w terminie od lip- ca 73 r. Jak wczeniej wspomnia³em, chcia-
³em dokoñczyæ badania na fali z morskim zestawem pchanym. Zaproponowa³em roz- poczêcie sta¿u dopiero od listopada. By³a to nierozwa¿na decyzja z mojej strony, bo- wiem w jesieni 73 r. nast¹pi³ doæ powa¿ny
wiatowy kryzys energetyczny i zamiast in- formacji, od kiedy mam rozpocz¹æ sta¿, otrzyma³em w grudniu decyzjê, ¿e ze wzglê- dów oszczêdnociowych nie mog¹ mi za- pewniæ stypendium w 73 r. i powinienem staraæ siê w nastêpnym roku. Mój wyjazd spali³ siê na panewce.
Sta¿ w Hamburgu
Prof. J. Doerffer wyjani³ trochê sprawê w ministerstwie i w roku 74 wyjecha³em do Hamburga do Hamburgische Schiffbau- Versuchsanstakt (HSV) w ramach stypen- dium ministerstwa na szeæ miesiêcy. Tym razem wylecia³em punktualnie 1.07.74 r.
Przed wyjazdem przeprowadzi³em jeszcze badania oporu i napêdu du¿ych modeli szybkich drobnicowców SDJ-8 i SDJ-9.
Sprzeda³em samochód, licz¹c, ¿e mo¿e przywiozê z zagranicy. Wczeniej uzgod- ni³em z prof. Otto Grimem tematykê moje- go zainteresowania badaniami w HSV.
Wyjecha³em by³em z dala od domu. ¯ona,
aby sobie poradziæ, podjê³a pracê na pó³ etatu. Starsza córka od nowego roku szkol- nego mia³a pójæ do szko³y redniej, m³od- sza zaczyna³a uczêszczaæ do I klasy szko³y podstawowej.
Prof. Grim wys³a³ na lotnisko sekretar- kê, aby mnie odebra³a i przywioz³a do HSV.
Po krótkiej rozmowie prof. Grim przedsta- wi³ mnie swoim wspó³pracownikom, resz- tê spraw za³atwi³em z kierownikiem dzia³u badañ manewrowych in¿. K. Brixem. Za- k³ad Badawczy HSV by³ typowym orod- kiem badañ modelowych dla przemys³u okrêtowego i naukowych prac badawczych w ramach funduszy rz¹dowych. Radê Na- ukow¹ Zak³adu stanowili pracownicy HSV z cenzusem naukowym doktora i profeso- rowie Wydzia³u Budowy Okrêtów w Ham- burgu, który s¹siadowa³ z HSV.
Na mnie du¿e wra¿enie zrobi³ basen mo- delowy (300x12x4 m) do badañ oporowo- napêdowych na wodzie spokojnej i na fali, basen manewrowy z ramieniem obroto- wym, basen do badañ w lodzie, a przede wszystkim wyposa¿enie w odpowiednio profesjonaln¹ aparaturê. Nie mia³em pro- blemów z poruszaniem siê po ca³ym labo- ratorium i uczestniczeniem w badaniach. W przypadku badañ dla wojska uprzedzano mnie wczeniej, ¿e w tych badaniach nie bêdê móg³ uczestniczyæ. Mia³em do dys- pozycji pokój i mo¿liwoæ korzystania z biblioteki, jak równie¿ wstêp do skromne- go laboratorium wydzia³u okrêtowego po uprzednim uzgodnieniu. Pracê mieli dobrze zorganizowan¹. Dziwi³em siê, ¿e maj¹ trzy przerwy: pierwsz¹ 15-minutow¹ na kawê oko³o 10, drug¹ 20-minutow¹ na lunch o 12.30 i trzeci¹ o 15 te¿ 15-minutow¹ na dru- g¹ kawê. Przerwy przewa¿nie przeci¹gano przynajmniej o 5 minut, ale obowi¹zywa³a zasada, ¿e w pozosta³ym czasie, je¿eli chcia-
³o siê pójæ do s¹siedniego pokoju, to nale-
¿a³o telefonicznie uprzedziæ pracownika i zapytaæ, czy mo¿e przyj¹æ zainteresowane- go. Zrozumia³em, ¿e pracodawca pozwala³ na niewielkie wyd³u¿anie przerw, aby w po- zosta³ym czasie pracownicy wydajniej pra- cowali, nie trac¹c czasu na pogaduszki, jak to u nas bywa³o.
Zdumiewa³a mnie tak¿e sprawa integra- cji zespo³u. Pod koniec sierpnia dyrekcja zorganizowa³a w pi¹tek (dzieñ roboczy) wyjazd do orodka wypoczynkowego w po- bli¿u granicy z Niemieck¹ Republik¹ De- mokratyczn¹ dla wszystkich pracowników wraz ze wspó³ma³¿onkami. Koszty pokry- wa³ Zak³ad. Rano o 8.30 wyruszylimy au- tokarami do orodka. Na miejscu prof. O.
Grim przywita³ wszystkich goci przy ka-
wie. Oko³o 13 podano wystawny obiad.
Ka¿dy z uczestników otrzyma³ ponadto piêtnastomarkowy kupon na zakup dowol- nych artyku³ów w barze.
Czas po obiedzie spêdzano zgodnie z upodobaniami: niektórzy p³ywali i opalali siê, inni spacerowali lub uczestniczyli w wielu konkursach, licz¹c na atrakcyjne na- grody. Wieczorem biesiadowalimy przy uroczystej kolacji z licznymi toastami. Pó- nym wieczorem wrócilimy do Hamburga.
Nieliczni 3 osoby, które nie zdecydowa³y siê na wyjazd, spêdzi³y ten dzieñ, pracuj¹c.
By³ rok 74, w RFN odbywa³y siê pi³kar- skie mistrzostwa wiata, na których Polacy dobrze siê spisywali. Pani Van Blerik, se- kretarka prof. Grima zaprosi³a mnie na obej- rzenie meczu Polska RFN i Polska Bra- zylia; by³em jej wdziêczny.
Hamburg poznawa³em najczêciej na piechotê. Tak poznaje siê najlepiej nowe miasta. Od sierpnia zacz¹³em uczêszczaæ na kurs jêzyka, bo niestety niemiecki zna³em biernie. Z czasem pozna³em niektórych pra- cowników. Jeden z nich zwierzy³ siê kie- dy, ¿e ma problem, bo musi za³o¿yæ kar- nisze do firanek, a nie ma odpowiedniego sprzêtu, za jego kupno by³o nieop³acalne.
Powiedzia³em, ¿e w warsztacie mechanicz- nym maj¹ pistolet do wstrzeliwania ko³ków w strop, mo¿emy z niego skorzystaæ i przy- krêciæ karnisz. Zdziwiony odpar³, ¿e u nich czego takiego siê nie robi. Zaproponowa-
³em, ¿e wypo¿yczê urz¹dzenie i zrobimy to jutro. Nie mia³em ¿adnego problemu z wy- po¿yczeniem, co jeszcze bardziej zdumia-
³o mojego znajomego.
Stefan Nawrocki Emerytowany pracownik Politechniki Gdañskiej Klub Seniora
Zwiedzanie Peterhoffu
Thomas Alva Edison, gdy mia³ dwa- nacie lat, zosta³ wyrzucony ze szko-
³y. Dzisiaj uwa¿any jest za jednego z naj- wiêkszych geniuszy w historii. Ma bowiem na swoim koncie ponad tysi¹c oryginal- nych wynalazków i innowacji.
Najwiêkszym jednak i niekwestionowa- nym geniuszem kreatywnoci jest Leonar- do da Vinci. Jego pragnienie poznania, roz- woju i nauki sta³o siê motorem twórczego mylenia i dzia³ania. By³ wspania³ym ma- larzem, architektem i urbanist¹, anatomem i botanikiem, choreografem, muzykiem i projektantem ubiorów, geografem i geolo- giem, matematykiem, fizykiem, teorety- kiem wojskowoci, in¿ynierem i wynalaz- c¹, filozofem, a tak¿e jedcem, kucha- rzem, humoryst¹ i gawêdziarzem. Po
mierci mistrza jego uczeñ, Francesco Melzi napisa³: Odejcie takiego cz³owie- ka pogr¹¿a w ¿a³obie wszystkich ludzi, jako ¿e stworzenie drugiego, jemu podob- nego, nie le¿y ju¿ w mocy natury. Leonar- do ca³e ¿ycie d¹¿y³ do poznania prawdy.
Jego dociekliwoæ oraz podejcie do wie- dzy sta³y siê fundamentem nowoczesnego rozumowania naukowego. Trudno uwie- rzyæ, ¿e badania, które przeprowadzi³ np.
w dziedzinie fizyki ,wyprzedzi³y powsta- nie nowoczesnej hydrostatyki, optyki i
mechaniki. To samo dotyczy pozosta³ych dziedzin, którymi siê zajmowa³.
Nie wszyscy mamy wyobraniê dorów- nuj¹c¹ mistrzowi z prze³omu XV i XVI wieku. Wszyscy jednak potrafimy myleæ, a mylenie jest jednym z elementów two- rzenia nowych rzeczy, podobnie jak inne procesy poznawcze: uwaga, wyobrania, kategoryzowanie obiektów oraz procesy pamiêciowe. Odkryto, ¿e ludzie o rozpro- szonej uwadze s¹ bardziej kreatywni od tych, którzy doskonale skupiaj¹ siê na jed- nej rzeczy. Umiejêtnoæ chwytania jedno- czenie wiêkszej iloci bodców sprawia,
¿e wzrasta liczba doznañ, sporód których wybieramy te, które przydadz¹ siê nam w trakcie rozwi¹zywania problemu.
Przeprowadzone badania wykaza³y, ¿e ogromn¹ rolê odgrywa intuicja, która spo-
ród ró¿nych przypadkowych bodców po- zwala wybraæ te, które doprowadz¹ do twór- czego rozwi¹zania zadania. Otaczaj¹cy nas
wiat staje siê ród³em odkrywania nowych sensów i znaczeñ. Percepcja rzeczywisto-
ci poddawana jest subiektywnym interpre- tacjom. Osoba kreatywna potrafi interpre- towaæ odbierane bodce na wiele ró¿nych sposobów i zawsze gotowa jest do zmiany interpretacji. Widzi ona rzeczywistoæ jako uporz¹dkowan¹ ca³oæ, ale czyni to w spo-
sób indywidualny, subiektywny. Wprowa- dza swój w³asny porz¹dek, unikaj¹c porz¹d- ku wprowadzonego przez innych.
Pozwala na to wa¿na zdolnoæ ludzkie- go umys³u, jak¹ jest wyobrania. Wyobra- nia odtwórcza pomaga prawid³owo poru- szaæ siê w istniej¹cym wiecie, natomiast dziêki wyobrani twórczej mo¿emy doko- nywaæ odkryæ, wynalazków oraz byæ auto- rami dzie³ sztuki. Twórcza wizualizacja po- zwala wykorzystaæ potencja³, jaki tkwi w konkretnych przedmiotach. Przyk³adem wy- korzystywania wyobrani wzrokowej jest Albert Einstein, który mia³ k³opoty z pos³u- giwaniem siê myleniem za pomoc¹ s³ów i abstrakcyjnych symboli. Okaza³o siê, ¿e to, co wydawaæ siê mog³o u³omnoci¹, sta³o siê
ród³em epokowych odkryæ. Generowane przez twórcz¹ wyobraniê obrazy, bêd¹ce zlepkiem elementów z ró¿nych dziedzin, dziêki przekszta³caniu, ³¹czeniu i przeró¿- nym manipulacjom prowadziæ mog¹ do ca³- kiem nieoczekiwanych rozwi¹zañ.
Twórczoæ naukowa, zw³aszcza wspó³- czesna, dostarcza wielu mo¿liwoci oso- bom kreatywnym. Powstaj¹ i s¹ odkrywa- ne ci¹gle nowe dziedziny czy zjawiska, na które nie ma okreleñ. Izaak Newton, ob- serwuj¹c spadaj¹ce jab³ka, odp³ywy i przy- p³ywy morza oraz kr¹¿enie planet wokó³ s³oñca, wprowadzi³ pojêcie grawitacji.
Zygmunt Freud, dociekaj¹c, dlaczego lu- dzie broni¹ siê przed lêkiem i niepochleb- nymi mylami na w³asny temat, stworzy³ w psychologii pojêcie mechanizmów obronnych. Jak powstaj¹ nowe pojêcia?
Wyodrêbniono szeæ rodzajów twórczych operacji pojêciowych: otwarcie (rozmycie) granic kategorii, poszerzenie pola seman- tycznego (w³¹czenie w zakres kategorii nowych obiektów bez rozmywania granic miêdzy kategoriami pojêciowymi), rede- finicja obiektu (po spojrzeniu na obiekt z nowej perspektywy i wziêciu pod uwagê tylko jednej jego cechy), synteza pojêcio- wa (utworzenie nowej kategorii z wyko- rzystaniem znanych pojêæ), zmiana kon- tekstu u¿ycia kategorii pojêciowej i rewo- lucja pojêciowa (zasadnicza zmiana za- kresu pojêæ i ich wzajemnej relacji).
Aby jednak stworzyæ co nowego, trze- ba dysponowaæ pewnym zasobem wiedzy, doznañ i dowiadczeñ. Nie zbadano roli pa- miêci w procesie tworzenia nowych pomy- s³ów, nikt jednak nie kwestionuje, ¿e jest ona kluczowa. Pamiêæ koduje wszystko, z czym siê zetknie. W procesie kreatywne- go tworzenia nastêpuje przeszukiwanie magazynu pamiêciowego. Przeszukiwanie wydobywa elementy, które ³¹czone s¹ po-
Kreatywnoæ nie jest dla wybranych
Potrzeby sprawiaj¹, ¿e z przepastnych g³êbin ludzkiego intelektu wynurzaj¹ siê wci¹¿ nowe i cudowne odkrycia i wynalazki.
Giordano Bruno Wyzwól cz³owieka, a bêdzie tworzy³.
Antoine de Saint-Exupéry
tem w sposób nietypowy, alternatywny i selektywny. W nastêpuj¹cym póniej pro- cesie mylenia twórcze efekty mo¿na osi¹- gn¹æ wówczas, gdy zostan¹ przezwyciê-
¿one dotychczasowe sztywne nawyki i nastawienia.
Nawyki okrelonego mylenia wszyscy poznajemy ju¿ w szkole podstawowej.
Przyjêto, ¿e jedne przedmioty s¹ wa¿niej- sze, inne stanowi¹ margines szkolnej edu- kacji. Ka¿dy z nas na pewno zastanawia³ siê, dlaczego tak siê dzieje? Dlaczego jed- ne przedmioty s¹ wa¿niejsze, a inne lek- cewa¿one? Dlaczego historia czy geogra- fia s¹ wa¿niejsze od plastyki czy muzyki?
Dlaczego nauczyciele uwa¿aj¹ niektórych uczniów za m¹drych, podczas gdy ucznio- wie maj¹ o nich odwrotne zdanie, i dla- czego grono pedagogiczne jako z³ych i dzia³aj¹cych destrukcyjnie postrzega uczniów, którzy ciesz¹ siê dobr¹ opini¹ wród kolegów? Dlaczego nauczyciele za identyczne prace stawiaj¹ ró¿ne (zawy¿o- ne lub zani¿one) oceny?
Przyjêto, ¿e o efektach edukacji decy- duje tylko lewa pó³kula naszego mózgu.
Spokojny uczeñ, poprawnie wykonuj¹cy zadania z przedmiotów cis³ych, uwa¿any jest za dobrego ucznia. Dziecko ¿ywe, o usposobieniu marzyciela, zainteresowane poznawaniem wiata, pe³ne energii i sk³on- ne do marzeñ postrzegane jest przez na- uczycieli jako niespokojne, niegrzeczne, nadpobudliwe albo powolne, czy wrêcz opónione.
W¹tpliwoci, które rodz¹ podane wy¿ej pytania, prowadz¹ do kolejnych pytañ: kto rozstrzyga o tym, kogo uwa¿amy za osobê inteligentn¹? czyj autorytet i wiedza defi- niuj¹, na czym polega i czym jest inteli- gencja? czy iloraz inteligencji (mierzony wynikiem testu IQ) mo¿na zmieniaæ i po- prawiaæ?
Cz³owiek mo¿e zrobiæ wszystko, je¿eli chce. Je¿eli chce!!! Najczêciej wpadamy w rutynê, z której ciê¿ko siê wyrwaæ. Nie lubimy niespodzianek. Wolimy wiêty spo- kój i utarte drogi. A tymczasem postêp wi¹-
¿e siê z odejciem od przyjêtej normy i przeciêtnoci. Kreatywnoæ to co nowe- go, innego, co, co mo¿e zszokowaæ, za- skoczyæ, wywo³aæ zdumienie, sprowoko- waæ, pobudziæ wyobraniê. Kreatywnoæ to powiew nowoci zarówno w ¿yciu zawodowym, jak i w prywatnym. Poza ramy rutyny wyszli: Aleksander Wielki (stosuj¹c nieznan¹ wczeniej strategiê wal- ki), Ludwig van Beethoven (komponuj¹c inaczej ni¿ Joseph Haydn), El¿bieta I Tu- dor (nie akceptuj¹c prawa ograniczaj¹ce- go rolê kobiet w spo³eczeñstwie), Pablo Picasso (nie naladuj¹c Vincenta van Go- gha), Mohammed Ali (nie tylko tworz¹c w³asny styl walki na ringu, ale równie¿ sta- j¹c w obronie grup mniejszoci). I w³anie dlatego wszyscy ich znamy. Byli inni, lep- si, odbiegali od przyjêtych norm postêpo- wania, byli kreatywni, chocia¿ terminu tego do niedawna nie u¿ywano. Intuicyj- nie wyodrêbniono ich sporód ogromnej masy ludzi niczym siê niewyró¿niaj¹cych.
Je¿eli nasze myli biegn¹ utartym szla- kiem, je¿eli ich schemat jest zawsze taki sam, wówczas wnioski s¹ ma³o odkryw- cze. Czêsto w twórczym myleniu i dzia-
³aniu przeszkadzaj¹ nam nasze emocje.
Odst¹pienie od przyjêtego wzorca myle- nia i postêpowania budzi niepokój, obawy, wyobrania demonizuje ewentualn¹ pora¿- kê. Gdy zaistnieje konflikt miêdzy stabili- zacj¹ pe³n¹ spokoju opartego na wêdrów- ce znan¹ drog¹ a niepewnoci¹ zwi¹zan¹ z podjêciem ryzyka i nowoci¹ dzia³añ, które chcemy podj¹æ, najczêciej wybie- ramy to, co nie wymaga wysi³ku, czyli trwanie w bezpiecznym, spokojnym, acz-
kolwiek nudnym wiecie. Nasza podwia- domoæ w³¹cza filtry przetrwania (automa- tyczne wykonywanie pewnych czynnoci) oraz filtry spo³eczne (normy mówi¹ce, jak mamy zachowaæ siê w okrelonej sytuacji), które wyciszaj¹ lub wrêcz zabijaj¹ w nas nowe pragnienia, cele i aspiracje. Zakotwi- czamy siê wówczas w bezpiecznej, dosko- nale znanej przystani, stosuj¹c jako uk³ad odniesienia przyjête przez siebie i innych wzorce mylenia i postêpowania.
Ogromn¹ pomoc¹, ale czêsto równie¿
bardzo skutecznym hamulcem, s¹ ludzie, wród których przebywamy w domu, w pracy, w gronie znajomych i przyjació³.
Sprzymierzeñcem twórczego dzia³ania jest zawsze rodowisko, w którym ceni siê zdolnoæ szybkiego rozwi¹zywania proble- mów, sprawne i samodzielne podejmowa- nie decyzji, umiejêtnoæ radzenia sobie z sytuacj¹ kryzysow¹. Je¿eli potrafimy spoj- rzeæ obiektywnie, a zarazem krytycznie na otaczaj¹cy nas wiat, okreliæ jego zdol- noæ i stosunek do innowacyjnego myle- nia, wówczas z wiêksz¹ skutecznoci¹ bê- dziemy mogli wybraæ i zastosowaæ odpo- wiednie techniki i narzêdzia oraz opraco- waæ strategiê, która pomo¿e stawiæ czo³a wyzwaniom i dotrzeæ do celu, jakim jest stworzenie nowych wartoci, nadanie ko- lorów codziennoci i dowiadczenie satys- fakcji z bycia kreatywnym. Bo bycie kre- atywnym to nie tylko oryginalnoæ, ale równie¿ u¿ytecznoæ. Mo¿emy dziêki swo- im twórczym osi¹gniêciom prze¿yæ chwile osobistej satysfakcji, a jednoczenie daæ innym cz¹stkê ofiarowanych nam talentów, umiejêtnoci i wiedzy.
Nie mogê wprawdzie powiedzieæ, czy bêdzie lepiej, gdy bêdzie inaczej; ale tyle rzec mogê, i¿ musi byæ inaczej, o ile ma byæ dobrze (Georg Christoph Lichtenberg).
Zatem Sapere aude (miej odwagê byæ m¹- drym Horacy, Listy) i odmieñ swoje ¿y- cie na bardziej satysfakcjonuj¹ce.
Ewa Dyk-Majewska Biblioteka G³ówna rys. Kuba Gornowicz Bibliografia:
1. H. Alder, Inteligencja kreatywna. Amber 2003.
2. T. Buzan, G³owa przede wszystkim. Dziesiêæ me- tod rozwijania w³asnego geniuszu. Muza 2001.
3. T. Buzan, Si³a twórczej inteligencji. Muza 2002.
4. M. J. Gelb, Myleæ jak Leonardo da Vinci. Sie- dem kroków do genialnoci na co dzieñ. Rebis 2002.
5. E. Nêcka, Psychologia twórczoci. Gdañskie Wy- dawnictwo Psychologiczne 2003.
6. J. Wheeler, Moc innowacyjnego mylenia. Am- ber 2001.